Dziewczyna, która pływała z delfinami

Page 1

Sabina

Berman

Dziewczyna, która

pãywaãa

z delfinami

OPOWIEŚĆ NA MIARĘ BESTSELLEROWEGO

FORRESTA GUMPA



Sabina

Berman

Dziewczyna, która

pãywaãa

z delfinami Tłumaczenie

Małgorzata Moś

Wydawnictwo Znak Kraków 2011



1

... morze... ... piaszczysta biała plaża...

Morze skrzące się w słońcu aż po horyzont. Dalej – biała plaża i rozbijające się o nią spienione morskie fale. Dalej – słońce na niebie, tak rozżarzone i białe, że aż wylewa się poza swój krąg. Chce mi się pić. Przestaję pisać, idę po szklankę wody.

Aż tu nagle pewnego dnia – jakaś dziewczynka na czerwonym kocu rozciągniętym na białym piasku, z kolanami pod brodą, w podkolanówkach i rzemykowych sandałkach, niezgrabna i chuda dziewczynka, kiwająca się w przód i w tył i mamrocząca: – Ja. Raz za razem: – Ja. – Ja. Chuda dziewczynka w szerokiej, wydętej na wietrze białej koszulce, z ugiętymi nogami, kolanami pod brodą. Dziewczynka mamrocząca na przekór wiatrowi i morzu: 5


– Ja. – Ja. Jedna z fal unosi się wysoko i spada z hukiem, a dziewczynka przestaje wiedzieć o sobie, znika dla siebie, nie mam jej. Gdzie podziało się to Ja? Krucha konstrukcja ze słów rozprasza się, a jej miejsce zajmuje ogromne Nie-Ja – morze. Idę znów po szklankę wody.

Ktoś prowadzi za rękę chudą i niezgrabną dziewczynkę w białej koszulce do pół uda, pod wiatr, rozkłada na piasku czerwony koc, sadza ją i mówi, co ma mówić. Powtarzać. – Ja. – Ja. I tak wiele razy, każdego popołudnia, każdego dnia. To zjawisko siedzące na piasku, kołyszące się, mówiące „Ja”, i to stworzenie stłumione przez ryk fali, która spada z hukiem, rozbija się i ślizga po piasku.

Jak sama miała mi później opowiedzieć, ciotka Isabelle przybyła z Berkeley w Kalifornii do Mazatlán w Sinaloa, żeby przejąć swój spadek, przetwórnię tuńczyka Pociecha. Tuńczyki Pociecha. Prawdopodobnie najgorsza nazwa dla zakładu przetwórstwa rybnego, jak wiele lat później poinformował nas pewien ekspert do spraw marketingu. Pewnego dnia ciotka Isabelle wysiadła z samolotu błyszczącego w słońcu na pasie startowym małego lotniska w Mazatlán, ubrana na biało, w lnianych spodniach i lnianej koszuli, w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem, w wielkich ciemnych okularach, i przeszła przez pas, prawą ręką przytrzymując kapelusz na karku, żeby nie odleciał. Lotnisko sąsiadowało z przetwórnią tuńczyka. Jej spadkiem o wartości szacowanej na kilka milionów dolarów. Przetwórnia zajmowała 2 kwartały, a w jej skład wchodziły 2 betonowe bloki i szklany budynek. Ciągnęła się od ulicy aż do swoich własnych molo, 6


4 równoległych molo, przy których kołysało się zacumowanych 20 łodzi do połowu tuńczyka. Moja ciotka nie cierpiała tej fabryki. Jej zapachu saletry zmieszanego z zapachem gnijących ryb. Ubrana od stóp do głów w biały len, weszła do pierwszego betonowego bloku pozbawionego okien i zatrzymała się obok stołów spowitych chmurą brzęczących much, gdzie pracownice sprawnie patroszyły tuńczyki. Podniosła wzrok na muchy i zapytała: – Dlaczego, do ciężkiej cholery, nie użyjecie czegoś na owady? – Tuńczyki przesiąkłyby chemią – odpowiedziała jej przewodniczka. Wówczas ciotka odważyła się spojrzeć niżej. Na stołach pracownice sprawnie patroszyły tuńczyki. Pierwsza rozpłatywała bok tuńczyka tasakiem, jak gdyby otwierała zamek błyskawiczny, i przekazywała go kolejnej pracownicy. Ta wkładała do środka ręce obleczone aż po łokcie w różowe gumowe rękawiczki, wyrywała za jednym zamachem wszystkie trzewia i ciskała je na stertę czerwonych, różowych i fioletowych bebechów, które pokrywały podłogę. Trzecia pracownica zręcznym ruchem tasaka odcinała głowę i wyrzucała ją do stojącego obok kubła.

Ciotka Isabelle z obrzydzeniem zakryła usta i w białych sandałkach na drewnianym obcasie ruszyła szybkim krokiem po podłodze tonącej w kałużach spienionej różowej wody, morskiej wody zmieszanej z krwią tuńczyków. Weszła do łazienki, po której krążyło 100 much, a zapach martwych ryb łączył się z zapachem świeżego gówna, i nim zdążyła dojść do toalety, zwymiotowała do umywalki. Moją elegancką ciotkę Isabelle czekało jednak najgorsze. Taksówka powiozła ją przez wioskę niskich domków z betonu, ulicami z podziurawionego asfaltu, błyszczącymi w słońcu jak stal, i wysadziła przed domem, który mój pradziadek, a jej dziadek, pozostawił jej w spadku. 7


Za patio, z suchą, pożółkłą trawą i ogromnymi palmami o wysuszonych i przywiędłych liściach, stał biały pałacyk w stylu francuskim, dwupiętrowy, zwieńczony dumnymi blankami i zrujnowany. Pałacyk o marmurowych posadzkach w czarno-białą szachownicę, ochładzających powietrze, ale ze zniszczonymi sufitami i zwisającymi z nich stalowymi belkami, z oknami o powybijanych lub popękanych szybach i zepsutymi drewnianymi okiennicami. Francuski pałacyk zbudowany w XIX wieku przez mojego pradziadka, założyciela Tuńczyków Pociecha. W małżeńskiej sypialni z widokiem na morze obydwa materace małżeńskiego łoża były przegniłe, jeden miał na środku dziurę, krater gniazda czerwonych mrówek, których szeregi maszerowały w dół po 4 nogach łóżka, przechodziły przez szczeliny pod 4 drzwiami, kierując się 4 korytarzami do 12 pokojów na 2. piętrze. Z tego to powodu pierwszą noc ciotka przespała w znalezionym w salonie hamaku, zawieszonym między 2 doryckimi kolumnami obok kolejnego okna bez szyb, które także wyglądało na morze. Na wpół śpiąc, jak opowiadała mi później ciotka Isabelle, usłyszała kroki i poczuła czyjś oddech. Przerażona otworzyła oczy i oto stało przed nią stworzenie o rozczochranych, zakrywających pół twarzy włosach. Istota była ciemna i naga, a między kołtunami można było dojrzeć jej wielkie oczy. Dzikie stworzenie przyglądające jej się z uporem. – Kim ty jesteś? – wymamrotała ciotka Isabelle. Stworzenie zrobiło 2 kroki w tył. Ciotka Isabelle zerwała się z hamaka, a stworzenie cofnęło się o kolejne 2 kroki. Ciotka Isabelle zrobiła 2 kroki naprzód, a istota rzuciła się do ucieczki, bo bardziej bała się ciotki Isabelle niż ciotka Isabelle jej. Ciotka Isabelle ujrzała ją w granatowym powietrzu zbiegającą jak cień w dół schodów do piwnicy, usłyszała ryglowanie drewnianych drzwi, a potem łomot przedmiotów roztrzaskiwanych o ściany, łomot, który trwał, jak twierdzi ciotka Isabelle, 2 lub 3 godziny, na przemian ze straszliwym wyciem, od którego w żaden sposób nie mogła 8


się oderwać. Wyjęła z walizki whisky, rzuciła się na hamak i wychyliła wielkimi łykami pół butelki, ale nawet wtedy łomot nie pozwolił jej zapaść w sen, aż wreszcie nad ranem, wraz z ostatnim skowytem i ostatnim uderzeniem, ustał.

Gdy się obudziła, marmurowa posadzka i białe ściany odbijały już światło południa, a z kuchni dobiegały trzaski. Grubaska, służąca, męłła w młynku ziarna kawy. Kobiety przywitały się, a Grubaska zaparzyła zmieloną kawę w dzbanku świeżo zagotowanej wody i cedząc ją przez sitko, napełniła najpierw jeden, a potem drugi gliniany kubek, wszystko w całkowitej ciszy. Choć obie kobiety znały się tylko z opowieści, usiadły razem przy stole i z miejsca zaczęły omawiać listę potrzeb domostwa. Artykuły spożywcze, środki czystości i rozmaici fachowcy, których trzeba nająć. Na stałe – ogrodnik, chłopiec na posyłki i kierowca, na 1 tydzień – tępiciel mrówek, na 1 miesiąc – szlifierz posadzek, wreszcie na 2 miesiące – 12 murarzy, którzy odnowią ściany, wstawią szyby i wniosą meble, kiedy dotrze ciężarówka. W pewnym momencie ciotka wstała od stołu, złapała cygaro i oparta o piecyk opowiedziała Grubasce o swoim nocnym spotkaniu ze stworzeniem. – Ach, z dziewczynką – powiedziała Grubaska, śmiejąc się pod nosem. – Z dziewczynką? – Mieszka tu. Nie powiedzieli pani? – Kto niby miał mi powiedzieć? – No, pani siostra. Grubaska wciąż śmiała się cicho: – Naprawdę zapomniała pani o tym powiedzieć? – Nie rozmawiałam z moją siostrą przed jej śmiercią. Nie byłyśmy zbyt blisko. – Ach tak. – Dlaczego ta dziewczynka tu mieszka? 9


Grubaska zamyśliła się przed udzieleniem odpowiedzi. – Chyba przez litość. Na ścianie kuchni na gwoździu wisiał tasak. Ciotka Isabelle wzięła go do ręki i razem z Grubaską zeszły po schodach do piwnicy. Za drzwiami znajdował się posępny i cuchnący skład win, usiany połamanymi belkami, kawałkami mebli i potłuczonymi butelkami. Za rogiem oślepiło je światło: wyłom w jednej ze ścian wychodził wprost na grodzony drewnianymi balami kawałek morza, a w jego najdalszym rogu, zanurzone po pas w morzu, szczuplutkie jak cienka czarna kreska w turkusowej wodzie – stworzenie. Stworzenie zanurzyło się i wypłynęło, ściskając w dłoni coś czerwonego i pulsującego – czerwoną rybę, która wyśliznąwszy się z ręki, wskoczyła z powrotem do wody. Stworzenie śmiało się do rozpuku. – Wygląda na zadowoloną – powiedziała ciotka. – O, tak. Zawsze jest albo szczęśliwa, albo rozwścieczona, albo zbzikowana. Nie inaczej. Zawołać ją? – Zawołaj. Grubaska podniosła do ust 2 palce i zagwizdała jak furman. Dziewczynka odwróciła się, by im się przyjrzeć. Powolutku zaczęła się zbliżać. Co 3 kroki zatrzymywała się przestraszona. – Nie mówi – oznajmiła Grubaska. – Co najwyżej pomrukuje. Nie używa sztućców i je rękami to, co się jej poda, albo, na własną rękę, mokry piasek. Spędza całe dnie w tej swojej jaskini w piwnicy albo tu, w zagrodzie w morzu, goła jak ją Pan Bóg stworzył. Boi się wszystkich oprócz mnie, przy mnie jest łagodna. Grubaska uśmiechnęła się: – Łagodna jak baranek.

Na polecenie ciotki Grubaska wykąpała dziewczynkę w marmurowej balii w małżeńskiej sypialni. Szorowała ją mydłem i szczotką do mycia podłóg, aż spod skorupy brudu wyjrzała różowa skóra. Włosy były tak sztywne i splątane, że ciotka szybko zrezygnowała z pomysłu przycięcia ich na kształt jakiejś sensownej fryzury i zarządziła 10


radykalne cięcie nożyczkami przy samej czaszce, a następnie własnoręcznie ogoliła całą głowę maszynką, podczas gdy w parującej wodzie stworzenie śliniło się otępiałe. Wyjęły ją z wanny, łysą i nagą, otarły jej ślinę z ust i posadziły na ławie. Była tak wychudzona, że jej kolana były równie grube jak uda i można było policzyć jej wszystkie żebra, a paznokcie u dłoni i stóp zawijały się jak ślimaki. Żeby je obciąć, musiały użyć nożyc do cięcia miedzianego drutu. Ciotka przyglądała się bacznie stworzeniu, łysemu, czystemu, pachnącemu mydłem, z otępiałymi oczami, gdy na plecach dziewczynki dostrzegła szramę. Szrama przecinała prawy bark i biegła aż po lewą krawędź talii. Zauważyła też długą bliznę na lewym udzie i liczne okrągłe blizny zarówno na prawym przedramieniu, jak i na lewym. Przeraziła się. Jej spojrzenie spotkało się z otępiałymi oczami dziewczynki. Były zielone. Jasnozielone. Tak jak oczy ciotki. Ciotka zapaliła cygaro i zawołała Grubaskę do sypialni. – No dobrze, Grubasko, przypomnij mi, dlaczego to stworzenie tu mieszka. – Bóg raczy wiedzieć, prawdę mówiąc. Jak mnie pytają, mówię, że to pani siostra się nad nią zlitowała. – A jak długo tu mieszka? – Z tego co wiem, całe życie. Kiedy się tu sprowadziłam, już była w domu. A raczej tam na dole, w piwnicy, w tej swojej morskiej zagrodzie. Gdy ktoś przychodził z wizytą, pani siostra kazała ją zabierać do składu na drewno w głębi ogrodu, żeby nie było wstydu, w razie gdyby wpadła w szał. Ciotka Isabelle wypuściła powoli dym. – Biła ją? – zapytała. – Pani siostra? – Albo ty. Albo ktokolwiek. Powiedz, kto jej zadał te rany? – Ja nie – broniła się Grubaska. – A zatem moja siostra? – naciskała ciotka. 11


– Bywało, że nasza pani ją biła – powiedziała Grubaska, patrząc w bok. – Zamykała ją w pokoju i biła paskiem ze sprzączką, ja tylko słyszałam krzyki dziewczynki i dalej gotowałam, cóż więcej mogłam zrobić? Ciotka Isabelle paliła dalej, patrząc przez okno na morze. Grubaska ciągnęła: – Bo ona urodziła się zdurniała, myślę, że to dlatego. – Zdurniała? – Przygłupia. No wie pani, upośledzona. – I dlatego co? – Dlatego pani siostra traciła cierpliwość, dlatego ją biła i dlatego trzymała ją całe życie w zamknięciu. – Ale to są poparzenia. Bić dziecko to już wystarczająco okropne, ale przypalać papierosem? Trzeba zamykać takich, co przypalają dzieci. Grubaska nie odpowiedziała. Po chwili wymamrotała: – Powiem pani coś. Jak ktoś śpi zwinięty na ziemi, tak jak ta mała, to mogą pogryźć go karaluchy. Część blizn może być z tego. Ciotka parsknęła. Miała jeszcze jedno pytanie. – Gdy moja siostra umierała, kazała ci przyprowadzić dziewczynkę, żeby się pożegnać? Grubaska spuściła wzrok: – Proszę wybaczyć, że to mówię, ale pani siostra była bardzo surowa. Umarła w samotności. Po wylewie była już bardzo zesztywniała, chodziła w dziwaczny sposób, najpierw jedna noga, a druga dopiero po długiej chwili, ręce miała zdrętwiałe i nawet oddychanie przychodziło jej z trudem. Kazała 2 mężczyznom z przetwórni posadzić się w jeepie i pojechała drogą na wzgórze. Zdaniem policji ślady wskazywały, że na stromym zakręcie skręciła w prawo, tak jakby była tam jakaś droga. Ciotka poprosiła: – Mów dalej, Grubasko. – Nie ma wiele więcej do opowiadania. Później znaleziono jej szkielet w głębi wąwozu, między opuncjami, same kości. I to też niekompletne. Klatka piersiowa, czaszka, kości przedramion i kosteczki 12


palców jednej ręki. Nic więcej. Ciało musiały zjeść sępy, a resztę kości zabrały pewnie kojoty. – To rodzinne – powiedziała ciotka Isabelle. – Co takiego, proszę pani? – Ta surowość. Pogrzebano te kości? – Pochowaliśmy je w ogrodzie, ale na nagrobku jest tylko jej imię. Nie umieściliśmy krzyża ani niczego innego. Nie znaliśmy wyznania naszej pani. – Nie miała żadnego – powiedziała ciotka Isabelle. – My, rodzina Nieto, nie jesteśmy wierzący. A teraz zastanów się dobrze, zanim odpowiesz, Grubasko. – Dobrze, proszę pani. – To córka mojej siostry, prawda? – Stworzenie? – Tak, stworzenie. Grubaska nie odpowiadała przez chwilę. – Nie – powiedziała w końcu. – Niby skąd? Któregoś dnia w końcu wspomniałaby o tym, nie sądzi pani? A nigdy nic nie wspominała.

Kiedy moja ciotka pogodziła się z myślą, że stworzenie było jej siostrzenicą? Tego nie wiem. Ale się pogodziła i postawiła sobie za cel, żeby zrobić z niego człowieka. Na początek podjęła starania, żeby dziewczynka wypowiedziała pierwsze słowo: – Ja. – Ja. – Ja. Brała ją za rękę i prowadziła na plażę, rozkładała na rozgrzanym piasku czerwony koc i sadzała ją na nim, z kolanami pod brodą, a stworzenie miało powtarzać „Ja, Ja” na przekór wiatrowi i morzu. W ten oto sposób przyszłam na świat Ja. 21 sierpnia 1978, w obliczu morza, krzycząc ile sił w płucach: „Ja”, całkowicie ukształtowana i łysa, w podkolanówkach i rzemykowych sandałkach.


Opowiesþ wolna od stresu, tak jak pãywanie z delfinami. Poznajcie Karen, niezwykłą dziewczynę, która zaskakuje wszystkich oryginalnym spojrzeniem na świat. Karen przez wiele lat nic nie mówi, nie czyta, chodzi własnymi drogami. Nie wie, co to znaczy smutek, radość czy miłość. Dla wielu jest „dzikim dzieckiem”, które najlepiej się czuje, nurkując z delfinami. Aby żyć wśród ludzi, musi jednak nauczyć się najtrudniejszego – kochać. Sabina Berman stworzyła kobiecą wersję Forresta Gumpa, lekką i zabawną opowieść, równie zaskakującą jak „pudełko czekoladek”. Przekonaj się, jak wiele może się zmienić, gdy pozostajemy wierni sobie. Kiedy zdanie innych przestaje mieć znaczenie. Kiedy sami wiemy, co jest dla nas najważniejsze.

SABINA BERMAN – autorka scenariuszy filmowych i teatralnych, nominowana do Oscara. Dziewczyna, która pływała z delfinami jest jej debiutem powieściowym, który narobił sporo zamieszania w literackim świecie. Książka została sprzedana do dwudziestu krajów.

ISBN 978-83-240-1766-9

9 788324 017669 >

j G UG Y`S`WG¡ň


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.