14 minute read

PUBLICYSTYKA

Next Article
BRAMA DOSTATNIA

BRAMA DOSTATNIA

••• #WIDZIMYSIĘWBAJCE, CZYLI FILMOWA PANDEMIA / BARBARA SAWICKA

Od pół roku żyjemy w innej rzeczywistości, w nowej przestrzeni, według nowych, nie zawsze dla nas zrozumiałych zasad. Sale projekcyjne w multipleksach, kinach studyjnych czy w instytucjach kultury mogą udostępnić tylko połowę miejsc dla publiczności. W kinie siedzimy w odstępach i zakładamy maseczkę. W multipleksach, jeśli chcesz spożywać przekąski, musisz mieć przyłbicę. Nie wszędzie wymagane jest podanie swoich danych osobowych, ale w większości, przynajmniej tych do których ja uczęszczam, wypełniam ankietę o swoim stanie zdrowia. Dezynfekuję ręce. Wchodzę na salę niewypełnioną po brzegi, raczej pustą, można rzec – oglądam film w bardzo luksusowych warunkach. Czuję się komfortowo, bo nie przepadam za przepełnionymi salami, choć tu wyjątkiem są festiwale, na które wybieram się z pełną świadomością przebywania w tłumie. Ale nie o mnie tu przecież chodzi. Ja mogę dokonać wyboru – idę, lub nie idę do kina. Wyboru jednak nie mają kina i dystrybutorzy, którzy ponoszą olbrzymie straty finansowe.

Advertisement

Od wielu lat bacznie obserwuję lubelskie życie kin, z jednej strony zawodowo, bo w jednym z tych lokalnych pracuję, redaguję informacje o repertuarze do ZOOM-a, z drugiej zaś jako miłośnik sztuki filmowej. Ofertę Lublin ma coraz lepszą. Jest w czym wybrać. Jest gdzie pójść na wartościowy film i na komercyjną produkcję. Przed marcem kina miały dobrą frekwencję. Nie przywołuje liczb, bo nie taki jest mój cel. Moja ocena wynika z obserwacji rynku, którego jestem częścią. Przez pierwsze miesiące, gdy kina były zamknięte, branża filmowa poniosła ogromne straty, choć jest jedną z najlepiej zorganizowanych w Polsce. Jako pierwsza w tym trudnym czasie skrzyknęła się podejmując szereg działań przeciwdziałających negatywnym skutkom epidemii. Sztab antykryzysowy zaproponował rozwiązania, które miały pomóc przetrwać ten trudny czas. Szczególnie pomoc ta skierowana była do ekip filmowych, które pozostały bez pracy. Przerwane zdjęcia, rozpoczęte i niezakończone produkcje niosą za sobą szereg konsekwencji, czego jedną z nich jest aktualna sytuacja w kinach. Wielu dystrybutorów przesunęło swoje premiery. Inni je odwołali z obawy, że film się nie sprzeda, nie zarobi. Część dystrybutorów zdecydowała się, pomijając po drodze kilka kanałów dystrybucji, na sprzedaż praw platformom streamingowym. To rynek, który na zarazie wygrywa. Któż z nas nie oglądał filmów w domu? Kto nie wertował bogatych zasobów Netflixa, HBO GO czy vod.pl? Okazało się, że gdyby nie one, to trudniej byłoby nam przetrwać lockdown. Niestety przyzwyczailiśmy się do oglądania filmów na swoich urządzeniach i część z nas nie widzi potrzeby powrotu do kina.

Mimo otwarcia kin w nowym reżimie sanitarnym wielu obawia się jednak wizyty w kinie, jako potencjalnym miejscu zakażenia. Ale na frekwencję wpływa też sezon. Lato to zawsze mniejsze zapotrzebowanie na kino pod dachem. Ludzie wolą spędzać czas na zewnątrz. To czas festiwali filmowych, które wtedy są alternatywą dla zwykłych kin. Tuż przed sezonem wakacyjnym zapytałam dyrektorki dwóch największych festiwali w regionie o to, jak będą wyglądały nadchodzące wydarzenia. W obu przypadkach decyzja padła na formułę hybrydową, łączącą w sobie pokazy online i projekcje plenerowe otwarte dla publiczności. Panie zapowiedziały szereg spotkań z twórcami w formie streamingu internetowego. Ja w tych festiwalach z konieczności uczestniczyłam online i podziwiam ogrom pracy jaką włożyli organizatorzy w opanowanie logistyki tak dużych przedsięwzięć. Teraz przyszedł czas na podsumowanie.

Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu

Jak sprawdziła się formuła hybrydowa? Co było miłym zaskoczeniem, a co okazało się być problemem?

Joanna Trębowicz: Jesteśmy zadowoleni z tej edycji Akademii. Najbardziej baliśmy się dwóch rzeczy: problemów technicznych, ale udało nam się ich uniknąć, i tego, że robimy festiwal „dla nikogo”, ale frekwencja nas zaskoczyła. Myśleliśmy, że klimat Zwierzyńca i letniego festiwalu jest tak ważny dla LAFowiczów, że nie będą chcieli skorzystać z hybrydowej wersji festiwalu. Miło się zdziwiliśmy. Okazało się, że mamy wierną publiczność, która nie dość, że chętnie korzystała z oferty filmowej, to jeszcze robiła to będąc w Zwierzyńcu. Mimo wszystko mnóstwo osób przyjechało na Roztocze i tam przez Internet oglądało filmy. Sprzedaliśmy więcej karnetów na festiwal niż w latach ubiegłych. Formuła hybrydowa więc się sprawdziła, co jednak nie zmienia faktu, że LAF to wakacyjny, letni festiwal i realizowanie go w tej formie odbiera klimat wydarzeniu. Mamy nadzieję, że za rok spotkamy się na miejscu i nie będzie już nam smutno jak teraz, kiedy przechodzimy obok nieczynnego Skarbu, Jowity czy Salta. Dla mnie osobiście największym i najmilszym zaskoczeniem było coś innego. Podczas przygotowywania naszego biura na dziedzińcu browaru wspominaliśmy poprzednie edycje i – co tu dużo mówić – smuciliśmy się, że brakuje tego klimatu, kin, tych ludzi. Nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich grupa wieloletnich wolontariuszy z pytaniem – Możemy w czymś pomóc? Przyjechali na własną rękę, bo nie wyobrażają sobie lata bez Letniej Akademii Filmowej i Zwierzyńca. Był to dla mnie najbardziej wzruszający moment tegorocznej edycji.

Czy organizacyjnie hybrydowa formuła była trudniejsza do zorganizowania?

Dla nas tak. Po pierwsze trudniej było z dostępnością filmów. Stosunkowo niewiele było premier w tym roku, a dystrybutorzy, producenci i agenci wciąż niechętnie patrzyli na projekcje online. Na szczęście znaleźli się tacy, którzy zgodzili się zaryzykować i za to jesteśmy im wdzięczni. Dostępność filmów to jedno, a poradzenie sobie z kwestiami technicznymi to drugie. Platforma online to dla nas całkowita nowość. Coś, czego musieliśmy się nauczyć w dwa tygodnie, bo nie stać nas było na wynajęcie profesjonalnych firm do jej obsługi. Musieliśmy wszystko robić sami. Tutaj należą się podziękowania Szymonowi Kasprowiczowi, który wykonał absolutnie tytaniczną pracę.

Czy po powrocie do normalnej rzeczywistości będziecie także online?

Uważam, że LAF to miejsce oraz ludzie i nie wyobrażam sobie realizacji festiwalu w tej formule w przyszłości. Być może jako dodatek zaproponujemy widzom, którzy dotrzeć do Zwierzyńca nie mogą, część programu w formie hybrydowej. Będzie to jednak wartość dodana, która nie wpłynie na sposób realizacji festiwalu. Chcemy, aby było tak jak dawniej.

Festiwal Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” – Kazimierz Dolny – Janowiec nad Wisłą

Jak Pani ocenia hybrydową edycję? Czy organizacyjnie to było trudne zadanie? Czy pojawiły się trudności techniczne?

Grażyna Torbicka: Hybrydowa edycja Dwóch Brzegów przede wszystkim miała na celu zachowanie ciągłości historii Festiwalu, więc z tego punktu widzenia jesteśmy bardzo zadowoleni, że zdecydowaliśmy się na taką formułę. Jak czas pokazał, jedyną możliwą. Organizacyjnie było to bardzo trudne zadanie. Mieliśmy znacznie mniejszy budżet, a opracowanie i przygotowanie całej platformy streamingowej, uzyskanie międzynarodowego certyfikatu pozwalającego nam

na prezentowanie filmów online, pozyskanie praw licencyjnych do takich pokazów było bardzo kosztowne i wymagało czasu. Wielu rzeczy uczyliśmy się na gorąco, realizowaliśmy tego typu festiwal po raz pierwszy. Przed nami był Krakowski Festiwal Filmowy, w całości online. Bacznie go obserwowaliśmy jak funkcjonował. Pierwszy dzień Dwóch Brzegów przyniósł nam niespodziankę w postaci zablokowania się platformy streamingowej, ze względu na bardzo dużą liczbę wejść. Poprzez media społecznościowe byliśmy w kontakcie z naszymi widzami przepraszając za zaistniałą sytuacje, przedłużyliśmy czas dostępu do zakupionych seansów i musieliśmy zmienić serwer. To było bardzo stresujące, ale szybko sytuacja została opanowana, a doświadczenie na przyszłość zdobyte.

Na projekcjach zamkowych były komplety. A jak ocenia pani frekwencję podczas projekcji online oraz podczas inspirujących spotkań z gośćmi, także online.

Bardzo zależało mi na możliwości zrealizowania kina plenerowego, by nie zapomnieć, że prawdziwe emocje przeżywamy oglądając film w kinie, na dużym ekranie, w grupie, w ciemności. To zupełnie inny rodzaj obcowania ze sztuką filmową. Mieliśmy komplety. To był dowód, że pomysł, by zrobić wersję hybrydową trafiony był w dziesiątkę. Sukcesem były też lekcje kina i spotkania z polskimi twórcami filmowymi w naszym studiu, które transmitowaliśmy na stronie internetowej. Stamtąd też łączyliśmy się z gośćmi z zagranicy m.in. z Australii, Stanów Zjednoczonych, Chile, Włoch, Bułgarii, Francji, Anglii, Szwajcarii, Hiszpanii, Brazylii. Liczba wejść, by posłuchać tych rozmów, rosła z dnia na dzień. To jedno z doświadczeń, które na pewno wykorzystamy w przyszłości. Warto taką formę komunikacji artystów z widzami pozostawić. Liczba sprzedanych biletów na pokazy online była niższa od sprzedaży na seanse w namiotach, ale to nie znaczy, że mniej ludzi obejrzało nasze filmy. Jeśli dwie osoby chciały obejrzeć film na Dwóch Brzegach 2019 to musiały kupić dwa bilety, żeby wejść na salę, na Festiwalu 2020 można było kupić jeden bilet i oglądać razem z innymi w wirtualnej sali. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nie poddaliśmy się, choć marzymy o tym by w przyszłym roku znów wyrosło miasteczko festiwalowe w Kazimierzu Dolnym i byśmy spotykali się w kinie.

Millenium Docs Against Gravity Film Festival

We wrześniu odbył się kolejny filmowy festiwal. W Centrum Spotkania Kultur po raz trzeci gościł Millenium Docs Against Gravity Film Festival z wyselekcjonowanym filmami dokumentalnymi. Pech chciał, że akurat wtedy przebywałam na kwarantannie i mogłam osobiście uczestniczyć tylko w jednym wydarzeniu. Ale śledziłam stronę internetową i media społecznościowe, a filmowe zaległości aktualnie nadrabiam na trwającym właśnie festiwalu online. Organizatorzy z początkiem września zaprosili widzów na festiwal do sal kinowych, w tym do lubelskiego CSK, a od 19 września do 4 października udostępniają około 100 tytułów na platformie streamingowej. Dystrybutor, Against Gravity, odpowiedzialny za festiwal już w czasie lockdownu zaproponował widzom produkcje dokumentalne online, wówczas frekwencja osiągnęła całkiem niezły wynik, dlatego ta forma również jest realizowana. Cieszy fakt, że mogliśmy spotkać się w sali kinowej, choć tutaj widzów było znacznie mniej niż w latach ubiegłych.

Kino CSK

W CSK od niedawna działa kino – nowe, atrakcyjne miejsce na mapie filmowej Lublina. Na uwagę zasługuje fakt, że jako jedyne miejsce w mieście, w czasie izolacji, zaproponowało dość rozbudowaną ofertą. Przede wszystkim dołączyło

do ogólnopolskiej platformy streamingowej mojeekino.pl, która stała się wirtualną salą kinową, gdzie płacąc za bilet możemy uzyskać dostęp do wyjątkowego repertuaru, trudno dostępnego w popularnych serwisach, a pieniądze za bilet trafiają do kina, w którym chcemy obejrzeć film, wystarczy tylko wybrać.

– Jeszcze w kwietniu otworzyliśmy Akademię Kina CSK online – mówi Monika Stolat, koordynatorka Kina CSK. – To propozycja dla osób, które lubią kino i chcą czerpać jeszcze większą frajdę z oglądania filmów i seriali. Na spotkaniach online, w lekkiej i luźnej atmosferze poznajemy najciekawsze zjawiska w polskim i światowym kinie. Naszymi wykładowcami są eksperci i pasjonaci kina: Kaja Klimek i Tomasz Kolankiewicz. Ten projekt gromadził około setki słuchaczy. To duży sukces.

– Pandemia uniemożliwiła nam realizację wcześniej zaplanowanych działań, ale sprowokowała do jeszcze większej kreatywności i zaowocowała nowymi bardzo ciekawymi działaniami. Można powiedzieć, że udało nam się bardzo dobrze odnaleźć w nowej rzeczywistości i przekuć ją w pewnym sensie w sukces, a Kino CSK w całej swojej historii nie miało nigdy tak bogatego programu – dodaje Monika Stolat.

Kino Bajka

Nie wszyscy sobie tak świetnie poradzili. W Internecie natknęłam się na apel Kina Bajka. Obchodzi ono w tym roku swoje 30-lecie działalności i w tym jubileuszowym czasie musi zmierzyć się z ogromnym kryzysem.

– Kina studyjne już od lat borykają się z ogromnymi problemami spowodowanymi konkurencją w postaci dużych wielosalowych kin. Małe lokalne kina muszą walczyć o swoje miejsce na rynku, często są jedynymi miejscami prezentującymi filmy niedostępne w multipleksach, stanowią wyjątkowe miejsce spotkania z filmami autorskimi, przeważnie pokazywanymi tylko w obiegu festiwalowym.

Od czasu powrotu, po zamknięciu spowodowanym pandemią, mierzymy się z wciąż malejącą liczbą widzów. Nie mamy dla kogo przychodzić do pracy, nie mamy dla kogo grać filmów. Wiemy, że głównie to właśnie strach przed koronawirusem odciąga Was od naszego kina. Chcemy Wam jednak zagwarantować, że zapewniamy Wam pełne bezpieczeństwo w czasie seansu – mamy świadomość, że w dzisiejszych, trudnych dla nas wszystkich czasach, właśnie to jest kluczową sprawą. (...) Wierzymy, że nie pozwolicie nam zniknąć! Już podczas zamknięcia kina przez pandemię daliście odczuć swoje ogromne wsparcie kupując specjalne wirtualne bilety. Dlatego prosimy – zaproście rodzinę, przyjaciół, znajomych z pracy, sąsiadów i #widzimysięwBajce! – pisze w apelu zespół kina Bajka: Waldemar Niedźwiedź, Bożena Niedźwiedź, Renata Skowronek, Beata Maciejewska, Józefa Legieć i Iga Wójtowicz

Apel szybko trafił przez media społecznościowe i lokalną prasę do rzeszy potencjalnych widzów. Na przedpremierowej projekcji był „koronawirusowy” komplet widzów w maseczkach, usadzonych z bezpiecznym dystansem. Na afiszach świetny repertuar, który na pewno przykuje uwagę widzów. Bajce życzymy kolejnych lat działalności, trzymamy za Was kciuki! I za wszystkie lubelskie inicjatywy filmowe również.

Przed nami 5. Festiwal Kina Kobiet Demakijaż. Spotkajmy się w kinie.

••• CZAS KRYTYCZNY ALBO IMIĘ MARGOT, CZYLI NIEMOŻLIWE SIĘ ZDARZA / DOROTA STACHMALSKA

W Lublinie rozpoczyna się Festiwal Konfrontacje Teatralne. Piszę to jako osoba silnie związana przez ostatnie lata z tym cyklicznym wydarzeniem. Zastanawiałam się, czy moje słowa nie zostaną odebrane jako kryptoreklama, jednakże przełamałam ten opór uznając, że mój „raport z zaplecza” jak i same Konfrontacje dotyczą znacznie szerszego tematu niż sam pojedynczy event.

Na lubelskich ulicach pojawił się bilbord zwiastujący festiwal o treści „Czas krytyczny / Kairos. Niemożliwe się zdarza”. W kilku miejscach zawisł obok wizerunku nielegalnie wybranego białoruskiego prezydenta, oflankowanego dwoma komentarzami zaczerpniętymi z estetyki internetowej strony, dającymi możliwość wyboru: save i delete. Jego autor – Kamil Filipowski sugeruje tę drugą opcję umieszczając na niej kursor. Solidaryzując się z narodowym białoruskim zrywem wciskamy delete, powstaje jednak pytanie – co w takim razie chcemy „zasejwować”? Rozpatrując je na białoruskim gruncie odpowiedź wydaj się prosta – sejwuję postulaty demonstrującego społeczeństwa domagającego się podstawowych demokratycznych praw. Pytanie jednak pozostaje otwarte – co chcielibyśmy „zapisać” w pamięci naszego lokalnego dysku twardego? Hasło Konfrontacji mówi nam, że „niemożliwe się zdarza”. Widnieje ono na tle pustej, dobrze znanej lublinianom teatralnej sali Centrum Kultury. Widok pustej sceny jak gdyby zachęca do zapełnienia jej nowymi pomysłami. Postanowiłam ten challange potraktować poważnie i zaczęłam snuć fantazje na temat postaci i zjawisk, jakimi chciałabym zapełnić ten nieco smutny widok.

W pierwszej kolejności chciałabym wysłać do naszych białoruskich sąsiadów, a także moich przyjaciół, optymistycznie brzmiącą sentencję mówiącą o tym, że „niemożliwe się zdarza”, na znak wsparcia i solidarności z ich dążeniami. Na bilbordzie, słowa te sąsiadują z tajemniczo brzmiącym słowem kairos. Janusz Opryński przyzwyczaił nas już do swoich filozoficznych inklinacji, także i tym razem biorę to za dobrą monetę. I nawet jeżeli, w obliczu wspomnianych wyżej dramatycznych wydarzeń za wschodnią granicą (gdzie ludzie za wyjście na ulice trafiają do więzienia), prawo do filozofowania wydaje się zachodnioeuropejską mieszczańską brewerią, to jednak ma wciąż bardzo wiele do przekazania.

Czym jest demokracja, za którą walczą nasi białoruscy przyjaciele? Jeżeli walka toczy się o prawo do demokracji, to stawką jest także prawo do filozoficznej deliberacji. Filozofia i demokracja mają te same antyczne korzenie (co zdają się wskazywać organizatorzy festiwalu). Czy zatem wspólne korzenie kiełkują wspólnymi owocami?

Z powodu pandemii, tytułowego „czasu krytycznego”, teatry poniekąd startują od zera. Konfrontacje rozpoczynają się w mocno ograniczających pandemicznych obostrzeniach. Redukując liczbę uczestników na wydarzeniach, jak i w ogóle ilość wydarzeń, Festiwal nie zrezygnował z tej ocalałej nadwyżki kulturowej jaką jest prawo do performowania filozofii. Wśród uczestników spotkań i debat możemy odnaleźć znane nazwiska filozofów. Takiego prawa, czyli prawa do performowania SWOJEJ filozofii nie zrzekła się również bohaterka Margot.

Sprawa aktywistki z Warszawy, wokół której w ostatnich miesiącach zrobiło się głośno, zapisała się w pamięci mojego dysku twardego, gdzieś pomiędzy bilbordem Kamila a Konfrontacjami. Okazuje się że także u nas policja zgarnia z ulicy i wrzuca do aresztu aktywistki i aktywistów, niezwykle brutalnie zmuszając ich do odbycia (niewspółmiernej do przewinienia) kary. Warto się zatem zastanowić co chcemy w naszej polskiej rzeczywistości zasejwować, a co skasować. Ja przede wszystkim dzisiaj kasuję represje aparatu państwowego skierowanego w stronę środowisk LGBTQ+, które z niezrozumiałych przyczyn spotykają się ze wzmożoną w ostatnim czasie falą agresji, ostracyzmu i większego wykluczania niż to miało miejsce dotychczas. Wciskam „save” jeżeli chodzi o prawo do pokojowego manifestowania swojej queerowej inności. Jednym słowem, zachowuję prawo do performowania inności w teatrze i poza nim. Swoją drogą, jeżeli by to ode mnie zależało, chciałabym zaprosić na Konfrontacje aktywistów z kolektywu Stop Bzdurom. Byłoby to bardzo w temacie i „czasu krytycznego”, jak i hasła „niemożliwe się zdarza”. Pierwszy człon byłby próbą definicji stanu polskiej demokracji, gdzie liczne mniejszości wciąż muszą walczyć o prawo do legalnego zawierania związków małżeńskich. Niemożliwe się zdarza byłoby hasłem zagrzewającym do walki o lepsze jutro gdzie, jak to niegdyś rapowali członkowie Paktofoniki, dawne podziały gdzieś się podziały...

Imię Margot rozpatrywane w kontekście teatru przypomniało mi tytuł spektaklu teatru Provisorium w reżyserii Witolda Mazurkiewicza zatytułowany „Idź w noc, Margot”. Spektakl był wystawiany na Konfrontacjach dekadę temu – lecz tytuł na afiszu widziany dzisiaj miałby kompletnie inne, a jednak ciekawe konotacje. Myślę że jego parafraza brzmiąca np. „Margot, idź w noc!” mogłaby być także inspiracją na kolejny bilbord dla wrażliwego społecznie artysty. Sam spektakl pamiętam jak przez mgłę i nie chcę wiązać jego treści z warszawską aktywistą. Co jednak wspólne, to fakt że powstał na kanwie powieści Michała Witkowskiego, autora wybitnego „Lubiewa”, od lat otwarcie manifestującego swoją queerową odmienność. Witkowski obiegowo chętnie występuje pod żeńską formą swojego imienia Michaśka, co zbliża go do deklaracji Margot. Performowanie, bo właśnie to robi Margot, wizerunku osoby niebinarnej robi wiele dobrego polskiej społeczności. Podobnie czyni teatr – poszerza percepcje otaczającej nas rzeczywistości. Jeżeli zatem niemożliwe się zdarza, do czego mają nas przekonać tegoroczne Konfrontacje, to ja chcę w przyszłym roku widzieć demokratycznie wybranego prezydenta Białorusi, prawo do zawierania związków małżeńskich przyznane osobom nieheteronormatywnym oraz tłumnie oblegane sale teatralne i głęboko rozwijające treści płynące z fajnych i mądrych spektakli.

A Ty Margot, idź dalej w tę polską noc i pamiętaj – nigdy nie będziesz sama!

This article is from: