Egzemplarz bezpłatny
Nr 2(5)/2009 (luty)
iu) atru (Polskiego we Wrocław
ników Te miesięcznik młodych miłoś
Agnieszka Olsten zaprezentowała 6 lutego 2009 na Scenie na Świebodzkim swoje najnowsze przedstawienie. Samsara Disco to upiorny taniec zmysłów, emocji, niespełnionych uczuć. To dyskoteka, w czasie której każdy chce tańczyć z kimś innym. Muzyka wciąż gra, więc tańczyć trzeba. Dlatego wszyscy tańczą solo. Po spektaklu było już znaczenie weselej – wspólne rozmowy, wspomnienia z prób, gratulacje. Nieuchwytna przed premierą reżyserka znalazła chwilę na rozmowę. Aktorzy też nie szczędzili słów. Serdecznie zapraszamy na spotkanie z twórcami Samsary Disco: z Agnieszką Olsten, Maciejem Kozłowskim z Teatru Narodowego w Warszawie, Dagmarą Mrowiec i Michałem Majniczem. Wspomnienia i fotografie z premiery na stronach 2 i 3.
Po premierze Samsary disco Agnieszki Olsten Rozmowy z twórcami spektaklu Wszyscy jesteśmy Zygmuntami – rozmowa z Adamem Szczyszczajem
Warsztaty aktorskie w Teatrze Polskim – strona 5 Głoski dentalizowane i inne - rozmowa z Przemysławem Kanią prowadzącym zajęcia z dykcji
Tadeusz Szymków, jeden
z najbardziej rozpoznawalnych aktorów Teatru Polskiego we Wrocławiu, zmarł 10 stycznia 2009. W oczach widzów pozostanie niezapomniany dzięki swoim rolom teatralnym i filmowym. My będziemy Go jednak pamiętali nie tylko jako aktora, ale i człowieka niezwykle otwartego. W sezonie 2007/2008 Tadeusz Szymków gościł na jednym ze spotkań Klubu 1212. Do sali wszedł energicznie, emanował pogodą ducha. Podchodził do każdego z nas, by się przywitać i przedstawić. Był szarmancki i przezabawny, zdystansowany i przewrotny. Z wielką
Wszenica Teatralna – strony 6 i 7 Relacje Z Kingą Preis o śmiechu przez łzy i łzach przez śmiech
Różności – strona 8 Echo po Evie Peron Fryzura „na mewę” i do boju! (filmowo, ale z teatralnymi elementami) Plebiscyt
żarliwością opowiadał o pracy nad Onymi w reżyserii Moniki Pęcikiewicz, gdzie zagrał Andrzeja. Nie zdążyliśmy zorganizować spotkania po Sprawie Dantona, gdzie brawurowo wcielił się w rolę Westermanna (za którą otrzymał nagrodę na XLVIII Kaliskich Spotkaniach Teatralnych), o czym można by długo opowiadać. „Przed chwilą” oglądaliśmy Go w teatrze i słyszeliśmy w radiu przy okazji premiery Śmierci Człowieka-Wiewiórki w TOK FM, gdzie zagrał tytułową rolę. Śmierć przerwała mu pracę nad Samsarą Disco w reżyserii Agnieszki Olsten. Tadeusz Szymków był znakomitym aktorem i wspaniałym człowiekiem.I takim Go zapamiętamy!
Luty 2009 | Generacja Tpl |
fot. Jacek Szymczak
Co w Polskim? – strony 2, 3 i 4
fot. Krzysztof Bieliński
1
Po premierze Samsary Disco w reż. Agnieszki Olsten Asia Witkowska: Jak czuje się Pani po premierze? Agnieszka Olsten: Premiera to ogromny stres, poza tym pozostaje uczucie, że zawsze można lepiej. Ogromnie dziękuję twórcom muzyki. Czuję się szczęśliwa, słysząc ją w spektaklu. Jest doskonała. Ada Stolarczyk: Lubi Pani premiery swoich spektakli? A.O.: Lubię. Porównuję je z uroczystością ślubu. Totalne święto z tragicznym poczuciem nieprzewidywalności przyszłości. W tym momencie partnerem jest nieznana publiczność. A.W.: Zawsze może uciec sprzed ołtarza.. A.O.: Można, ale nie robi się tego, bo wszystko już gotowe! Od rana mam takie poczucie święta, ślubu i to jest wspaniałe, ale rozpoczyna się też nowe, niezależne życie spektaklu. Takie małżeństwo trochę, prawda? W tym przypadku to publiczność może później uciec sprzed ołtarza. To jest coś strasznego (śmiech). A.S.: A jak Pani czuje się po premierze, kiedy są przemowy, podziękowania? Zauważyłam, że jest Pani niesamowicie skromną osobą, jak więc znosi Pani przyjmowanie tylu pochwał? A.O.: Nie znoszę. Jestem... socjopatką po prostu (śmiech). W intymnej atmosferze pracy z aktorem czuję się najlepiej. Wtedy mam przestrzeń, rodzi się zaufanie, możemy rozmawiać. Natomiast w sytuacji bankietowej... Ja nie jestem materiałem na celebrytkę, zdecydowanie. A.W.: Czy jest Pani zadowolona z Samsary Disco? A.O.: Nigdy nie jestem do końca zadowolona z efektu. Uważam, że nie ma granicy tego, czego się chce. Zawsze mamy jakieś ograniczenia. Nie ma ich tylko w pomysłach, tych mam masę. A.W.: Lubi Pani pracować w Teatrze Polskim we Wrocławiu? A.O.: Uwielbiam! Lubię Świebodzki. Tu przychodzi świetna publiczność. Naprawdę. W Warszawie gra się zupełnie inaczej, bo na premierę przychodzi Andrzej Wajda i mówi, że zrobił już to 70 lat temu. A.W.: Mieszka Pani w Warszawie? A.O.: Nie, pod Krakowem na wsi, przy lesie... Ale pracuję głównie w Teatrze Narodowym w Warszawie. We Wrocławiu zrobiłam Lincz, który jest dla mnie bardzo osobistym spektaklem. A.S.: Pierwotnie Samsara Disco miała nosić tytuł Lincz 2. A.O.: Ponieważ myślałam, że będę mogła pracować z tymi samymi aktorami, że zrobimy kontynuację. Niestety część osób rozpoczęła wtedy próby do Lalki Wiktora Rubina, nie mogli podjąć równocześnie współpracy ze mną, dlatego wymyśliliśmy coś innego. Ale myślę, że do Mishimy [Lincz powstał na podstawie jednoaktówek Yukio Mishimy] wrócimy, bo jest świetnym autorem. A.S.: Zatem będziemy czekać na realizację. A.W.: Ma Pani już nowe plany, pomysły? A.O.: Na razie będę przygotowywać je w głowie. Bardzo dużo przygotowuję sama ze sobą, później ze scenografką, z kompozytorami, a dopiero później trafia to na scenę. A.S.: Teraz jest czas na „spijanie śmietanki”. A.O.: Nie dla mnie. Ja już myślę o następnych spektaklach.
Ada Stolarczyk: Jak Pan się czuje w tym zespole?Z aktorami Teatru Polskiego? Maciej Kozłowski: Świetnie, genialnie, zawodowo rzekłbym. A.S.: Czy odczuwa Pan różnicę między aktorami warszawskimi, a wrocławskimi? M.K.: Żadnej. Osobiście uważam, że wszyscy aktorzy są nieszczęśliwymi ludźmi. To nieszczęście ma tylko skalę, mniejszą lub większą, związaną z różnymi rzeczami zawodowymi. A.S.: Jest Pan nieszczęśliwy? M.K.: Czasami tak. Bo aktor dwa razy w życiu potrafi być nieszczęśliwy. Kiedy gra i kiedy nie gra. Każdy aktor ma to samo, w związku z tym jesteśmy narażeni na dość duże ciśnienie, A.S.: Na czym polega to ciśnienie? M.K.: Odpowiedzialność za to, co się robi, drzemie w każdym z nas. Szczególnie odpowiedzialność przed publicznością. Im głębiej w las, tym więcej drzew. Im dłużej jestem w tym zawodzie, tym bardziej czuję, jak ta odpowiedzialność wzrasta, ponieważ trzeba sprostać temu wszystkiemu, co się do tej pory zrobiło. A.S.: Jaki jest zatem w Panu poziom nieszczęśliwości po tej premierze? M.K.: Spory, jestem nieszczęśliwy, bo nie będziemy grali Samsary w marcu. Myślę, że taka długa przerwa nie za bardzo będzie służyła temu spektaklowi, ale jestem pełen optymizmu, że potem będziemy to grywali z większą częstotliwością. A.S.: Łatwo było wcielić się w rolę Lebiediewa? M.K.: Nigdy nie używam określenia „łatwo/trudno” odnośnie wchodzenia w rolę. Tego typu emocje to dla mnie fikcja. Bo tak naprawdę im łatwiej się wchodzi na początku, tym większe przeszkody piętrzą się w trakcie prób, nie wspominając o ich kulminacji przed premierą. Staram się nie oszukiwać siebie i grać uczciwie, odgrywając rolę, którą mi powierzono. Skrajną nieuczciwością i chamstwem byłoby nie wywiązywać się z powierzonych mi obowiązków. I nie jestem w tym poglądzie odosobniony. A.S.: Czy po 30 latach grania na scenie odczuwa Pan różnicę między graniem premiery, a kolejnych spektakli? M.K.: Denerwuję się zawsze. Natomiast mam instrumenty, które pozwalają mi zmniejszyć ciśnienie. Znam na tyle swój organizm, że wiem, czym muszę się posłużyć, żeby spuścić ciśnienie i móc sensownie zaistnieć. Ale jest to problem i dochodzi się do tego latami. A jeśli przestaje się denerwować, jest to pierwszy dzwonek ku temu, by skończyć z tym zawodem. A.S.: W jednej z rozmów Kinga Preis wspomniała o „wypaleniu”. Twierdzi ona, że jest to zjawisko cykliczne, powracające co jakiś czas. Czy u Pana ono również występuje?
Rozmawiały Ada Stolarczyk i Asia Witkowska fot. Krzysztof Bieliński
2 | Generacja Tpl | Luty 2009
M.K.: Oczywiście. Ma to związek z pewnym zasobem i potencjałem intelektualnym i fizycznym, który w pewnym momencie się kończy. Żeby być kreatywny , a przez to sensowny, trzeba po prostu co jakiś czas naładować akumulatory. A.S.: Kiedy najczęściej dochodzi do takiego wypalenia? M.K.: Zdarzają się przypadki, że w trakcie odgrywania wciąż tej samej roli przez dłuższy okres, bez grania w czymkolwiek innym. To jest koszmar. A.S.: I co wtedy? M.K.: Trzeba stosować płodozmian. Czyli podejmować ryzyko spotkań z ludźmi i formami twórczości, które nie zawsze nam są bliskie. Czasami są zupełnie obce. To jest właśnie to wyzwanie. Dzięki tym ludziom zyskuję szerszą perspektywę na życie i granie. A.S.: Czy ma Pan marzenia, plany, które w chwilach zwątpienie pchają Pana do przodu? M.K.: Jestem już w takim wieku, w którym człowiek nie powinien mieć złudzeń, i ja ich nie mam. Natomiast nie zwalnia mnie to z obowiązku posiadania ukrytych pragnień, które są bardzo prozaiczne. Uważam, że wszystko, co nas otacza, musi tworzyć harmonię, chcę ją utrzymywać i to mi wystarcza do pełni szczecia. A.S.: Jako aktor - daje Pan szczęście ludziom? M.K.: Nie wiem, jako aktor daję im wybór, a co poczną jest ich indywidualną decyzją. Przypomniał mi się wierszyk: Andziu nie rusz tego kwiatka, Róża kole - rzekła Matka, Andzia Matki nie słuchała Ukłuła się i płakała. I my z kolegami wymyśliliśmy dalszy ciąg: Gdzie jest Andzia wiedzieć chcesz. Znała miasto – poszła gdzieś.
fot. Krzysztof Bieliński
Ewa Przepiórka: Ja się czujesz? Dagmara Mrowiec: Totalny amok. Opadają emocje. To jest tak, jak się przebiegnie maraton – mówisz: „Ja pierniczę, skończyłem”. E.P.: Ulga? D.M.: Nie. To dopiero początek. E.P.: Czyli jeszcze wszystko przed Tobą? D.M.: Właśnie tak, teraz będzie najfajniej. Wiadomo, że zmierzamy do pewnego etapu. Ktoś każe nam szóstego pokazać to, co zrobiliśmy. Pokazujemy, są znajomi, są dziennikarze. Ale teraz dopiero zacznie się tak naprawdę najprzyjemniejsze, czyli ciągłe granie, ciągła zabawa. Rozmawiała Ewa Przepiórka
Rozmawiała Ada Stolarczyk
Ada Stolarczyk: Jak czujesz się po premierze? Michał Majnicz: Głodny, ze zdenerwowania niczego dziś nie jadłem. Asia Witkowska: Tak masz, że jak się stresujesz, to nie jesz, czy po prostu nie miałeś czasu? M.M: Specjalnie wstałem wcześniej, żeby przygotować sobie obiad, przygotowałem go i nie zjadłem, bo już myślałem o Iwanowie. Aczkolwiek dzisiaj bardzo ładnie spędziłem czas, w sensie wyluzowania, tylko nie mogłem niczego jeść. A.S.: Jak wspominasz pracę z Agnieszką Olsten? M.M: Jest bardzo inteligentną osobą... A.S.: W końcu jest kobietą. M.M.: Tak... a ja zawsze mam problem w pracy z kobietami, bo wiedzą więcej ode mnie i muszę im ufać. Agnieszka od razu wiedziała, jaki powinien być Iwanow, a ja ciągle szukałem. Zależało jej na tym, by pokazać Iwanowa z jak najgorszej strony, a wiadomo, że w aktorze od razu uruchamia się system obronny, chce pokazać tą lepszą stronę postaci. Agnieszka powtarzała: „Jesteś najgorszym... skurczybykiem i tego się trzymaj”. A.W.: Myślisz, że pokazałeś dziś tego łotra na sto procent? M.M.: Nie. Premiera zawsze troszkę spina, bynajmniej mnie, i myślę, że jutro, pojutrze będą jeszcze lepsze spektakle. Rozmawiały Ada Stolarczyk i Asia Witkowska
fot. Krzysztof Bieliński
Luty 2009 | Generacja Tpl |
3
Wszyscy jesteśmy Zygmuntami – rozmowa z Adamem Szczyszczajem 15 lutego 2009, po prawie trzech latach na scenie, po raz ostatni zostanie pokazane przedstawienie Marka Fiedora Wszystkim Zygmuntom między oczy!!! według powieści Mariusza Sieniewicza Czwarte niebo. O pracy nad spektaklem, głównym bohaterze i nie tylko opowiada Adam Szczyszczaj, odtwórca roli Zygmunta Drzeźniaka. Aleksandra Kowalska: Co pomyślałeś, kiedy po raz pierwszy przeczytałeś scenariusz spektaklu Wszystkim Zygmuntom między oczy!!!? Znałeś wcześniej powieść Sieniewicza? Adam Szczyszczaj: Pierwsza była książka. Dużo wcześniej wiedziałem, że będę w obsadzie Czwartego nieba – wtedy po nią sięgnąłem. Moją pierwszą myślą było, żeby nie zagrać Zygmunta. Strasznie tego nie chciałem. A.K.: Dlaczego? A.Sz.: To bardzo niewdzięczna postać. Przynajmniej ja tak o niej myślę. Po prostu nie lubię Zygmunta. Dopiero w trakcie pracy, po premierze, gdy rozmawiałem z widownią, zrozumiałem, że rzeczywiście jest bardzo dużo takich Zygmuntów. I wcale to nie jest tak, że się ich nie lubi – wręcz przeciwnie. Byłem zaskoczony, kiedy wielu moich znajomych w trakcie spektaklu albo po jego zakończeniu płakało. Utożsamiali się z Zygmuntem, a dla mnie jest on zupełnie obcy. To jest totalnie inny człowiek, inny temperament. On zupełnie niczego nie robi! Zmieniłem zdanie w trakcie pracy, ale pierwsze wrażenie było bardzo negatywne. A.K.: Co sprawia, że można się z Zygmuntem utożsamić? A.Sz.: Wielu moich znajomych identyfikowało się z jego problemem religijnym. Polacy są przesiąknięci katolicyzmem, a równocześnie przez całe życie muszą się z nim konfrontować. Z jednej strony może być to wada, z drugiej – zaleta bycia Polakiem. Ważny jest też cały mechanizm buntu Zygmunta. Na początku może się wydawać, że jest on nijaki. To jego nicnierobienie, to pianie małego kogucika na podwórku – wydaje się to żałosne. Jak się jednak temu przyjrzymy, to okaże się, że każdy z nas ma w sobie takiego Zygmunta – organiczną potrzebę buntu. Zygmunt przez cały czas szuka jakichś wartości, odpowiedzi. Nie znajduje, dlatego wymyśla swoją „niebologię”. Jest ona również urokliwa, bardzo romantyczna. Widzowie widzą w Zygmuncie chłopczyka, który musi dorosnąć, a kompletnie się w tym nowym życiu nie odnajduje. Dlatego ucieka w siebie. A.K.: A co myślisz teraz, kiedy za parę dni po raz ostatni zagrasz Zygmunta? Żal jest się żegnać z tą rolą? A.Sz.: Jasne, że żal. Tak jak mówiłem, w trakcie pracy wszystko się zmieniło, zmieniło się moje myślenie o tym człowieku. Dopiero teraz dorosłem do Zygmunta. Już zaczynając pracę, wiedziałem, że to nie jest właściwy moment. Byłem jeszcze za młody, tę rolę dostałam zaraz po szkole. Dopiero teraz jest najlepszy moment na opowiadanie tej historii. Myślę, że dzisiaj ta historia jest bardzo, bardzo mocna. Mojego żalu nie powoduje żegnanie się z rolą, bo będzie mnóstwo następnych, ale z ludźmi. Praca nad tym spektaklem była bardzo specyficzna, jedna z najlepszych, jakie mnie do tej pory spotkały. Myślę, że reszta aktorów grających w tym spektaklu podzieli moje zdanie. A.K.: Na czym polegała specyfika tej pracy? A.Sz.: Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, ale cały zespół bardzo się zżył. Marek ma taką niebywała zdolność rozmawiania z każdym aktorem jego językiem, potrafi do każdego dotrzeć. Wszyscy mieliśmy poczucie, że naprawdę tworzymy coś razem. Myślę, że to jest sukces tej pracy i przede wszystkim tego będzie żal. A.K.: W swoim przedstawieniu Marek Fiedor nie schlebia młodemu pokoleniu. Rysuje ich jako ludzi, którzy sami skazują się na marazm, a jednostkom, które do czegoś dążą, wyolbrzymia ich negatywne cechy. Nie jest to zbyt duża generalizacja?
4 | Generacja Tpl | Luty 2009
A.Sz.: Pod tym względem będę Marka bronił. Rzeczywiście pojawiły się zarzuty, że tworzy schematy zachowań, z czym się nie zgodzę. Przecież Zygmunt chciałby być Sychelskim, a Sychelski robiący karierę w Warszawie Zygmuntem – każda postać nie jest do końca nazwana. Żeby w teatrze poruszyć jakiś temat, trzeba bardzo wyraziście pokazać problem. Myślę, że Marek właśnie to zrobił. To też jest kwestia tego, że opowiada o specyficznym pokoleniu młodych ludzi; to pokolenie, które urodziło się przed stanem wojennym. Sam czuję, że moja konstrukcja jest zupełnie inna niż konstrukcja przeciętnego młodego człowieka. Uważam, że Markowi udało się uchwycić tę różnicę. A.K.: Skąd pomysł na materiał z ziemią nad głowami widzów? Czy Zatorze ma być grobem dla indywidualności? A.Sz.: Myślę, że jest to wielka metafora. Może tu chodzić o to, żeby widz poczuł się mocniej w tym Zatorzu. Gdybym był widzem, byłoby to dla mnie fascynujące, że już fot.spektaklu, Ada Stolarczyk od początku jestem zamknięty w tym zmuszony do bycia z tymi ludźmi. W kontekście tego grobu dużo mocniej działa też tytuł – ci Zygmunci siedzą też na widowni. A.K.: Tytuł ma więc być wytknięciem Zygmuntom ich błędów i słabości? A.Sz.: Tak, przedstawienie ma być takim lustrem, w którym ludzie mają zobaczyć siebie i zmienić swoje życie. fot. Asia Witkowska fot. Karolina Babij A.K.: Dlaczego Zygmunt wdał się w relacje z Północnym, dlaczego tak łatwo dał się zmanipulować? A.Sz.: To trudne pytanie. Bo kim naprawdę jest Piotr Północny? Czy jest odrębną postacią, czy alter ego Zygmunta, a może chorej wyobraźni? Zygmunt fot.wytworem Ada Stolarczyk przegrał, bo padł ofiarą swojej nadwrażliwości, miejsca, w którym się znalazł, a do którego kompletnie nie pasował. Pewnie dlatego uległ Północnemu. Dla mnie jednak to wcale nie jest takie jednoznaczne. Północny jest częścią Zygmunta. Popełniając na końcu samobójstwo, zabijam czy mojego scenicznego partnera? fot.siebie Asia Witkowska To jest właśnie zagadką tego spektaklu. Na pytanie, czy Zygmunt rzeczywiście uległ Północnemu, powinien odpowiedzieć widz. A.K.: Co w tym spektaklu jest dla ciebie najważniejsze? A.Sz.: Cały spektakl jest dla mnie ważny, łącznie z wątkami pobocznymi. To przedstawienie jest bardzo polskie. Nie pamiętam, a dużo oglądam w teatrze, tak silnie zakorzenionego w polskiej kulturze spektaklu, który by opowiadał o takiej banalnej rzeczywistości. Dla mnie jest to taka mądra Plebania. Niesamowita jest postać sąsiadki, która jedzie na pielgrzymkę. A.K.: Czego nauczył cię Zygmunt? A.Sz.: Motywacji. Przeglądam się w nim jak w lustrze i nie chcę, żeby to odbicie tak wyglądało. Rozmawiała Aleksandra Kowalska
fot. Tomasz Żurek
Głoski dentalizowane i inne – rozmowa z Przemysławem Kanią W Teatrze Polskim we Wrocławiu trwa kolejna edycja warsztatów aktorskich dla młodzieży. Od początku jest z nami Przemysław Kania, który pracuje z młodymi miłośnikami teatru nad dykcją i impostacją głosu. Teraz oddajemy głos Przemkowi. Ewa Przepiórka: Na czym polegają warsztaty z emisji głosu? Co konkretnie „bierzecie na warsztat”? Przemysław Kania: Przede wszystkim to nie są warsztaty tylko z emisji głosu. Są to zajęcia, w czasie których przeprowadzam ćwiczenia oddechowe, rozluźniające i rozgrzewające całe ciało oraz aparat mowy, czyli impostacyjne (głosowe). Wiele osób z tej grupy chce zdawać do szkoły teatralnej, dlatego dopasowuję te ćwiczenia do ich indywidualnych potrzeb. Pierwsze dwa spotkania są poświęcone wykrywaniu wad i błędów wymowy. E.P.: À propos błędów? Czym „grzeszymy” najczęściej? P.K.: Brakiem świadomości mowy. Najpierw trzeba się skupić na tym, co i po co coś mówimy. Jeżeli będziemy to wiedzieli, nasza wymowa automatycznie stanie się bardziej wyrazista. E.P.: Czym jest błąd, a czym jest wada wymowy, bo to nie to samo? P.K.: Wada wymowy jest czymś wrodzonym. Wymaga generalnej korekty logopedycznej. Błąd wymowy to złe realizowanie głosek, złe akcentowanie – to na bieżąco jestem w stanie korygować. E.P.: Jakie są główne błędy wymowy? P.K.: Źle realizowana cała grupa głosek dentalizowanych czyli: s, c, z, sz, cz, rz, ś, ć, ź, złe akcentowanie, zanik wygłosów, czyli ostatnich głosek w wyrazach. Skracanie samogłosek w trakcie mówienia. Jak wiemy, samogłoski są podstawą w języku polskim, to jest fundament naszej wymowy, dlatego też głównie na samogłoskach trzeba się skupić. E.P.: A najczęstsze wady wymowy? P.K.: Większość uczestników ma jakąś wadę. Tylko kilka osób mówi dobrze, a to pewnie dlatego, że już gdzieś pracują nad wymową, biorą jakieś dodatkowe lekcje, co bardzo cieszy.
E.P.: Z umiejętnością prawidłowego i efektywnego władania głosem nierozłącznie związana jest przepona. O co z nią w ogóle chodzi? P.K.: Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że jest taki mięsień jak przepona, jak on funkcjonuje i w czym on nam pomaga. To są nasze trzecie zajęcia – ich uczestnicy już dobrze wiedzą, co znaczy mówić na podparciu, czyli z użyciem przepony, która nam trzyma cały oddech i odpowiednio go wypycha. E.P.: Jak długo trzeba pracować, by dobrze mówić? P.K.: To zależy. Są aktorzy, którzy mówią i modelują głosem prawidłowo; oni już nie muszą pracować, ponieważ mają tego bakcyla w głowie. On im podpowiada: teraz głośniej, ciszej, swobodniej, lżej, mocniej. To jest kwestia świadomości. Ona pozwala mówić z jedzeniem w ustach, tyłem do widza i być komunikatywnym. Musimy wiedzieć, co i do kogo mówimy, wypracować sobie mięśnie artykulacyjne, a wtedy aparat mowy nie będzie „przeszkadzał” w mówieniu, widz natomiast nie będzie miał wrażenia, że aktor mówi sztucznie albo męczy się przy mówieniu. E.P.: Jak Pan sądzi, czy dzisiejsze młode pokolenie aktorów złapało tego bakcyla? Czy może bardziej skupiają się na wyrażaniu emocji, zaniedbując dykcję? P.K.: Wie pani... Sam jestem aktorem młodego pokolenia, więc... (śmiech). Oczywiście jest grupa aktorów, którzy wymowę traktują troszeczkę drugoplanowo. „Dykcja to fikcja” – mawiają. Jednak widzowie płacą te trzydzieści czy tam czterdzieści złotych za bilet i chcą słyszeć ze sceny piękną polską wymowę. I to jest główne zadanie aktora tuż obok wyrażenia emocji. Takie jest moje zdanie na ten temat. Rozmawiała i fotografowała Ewa Przepiórka
Luty 2009 | Generacja Tpl |
5
www.wszechnica.teatrpolski.wroc.pl
otwarte sobotnie spotkania z twórcami, teoretykami i miłośnikami teatru w Teatrze Polskim we Wrocławiu 17 stycznia 2009: Wykład Anny Wojciechowskiej z Uniwersytetu Wrocławskiego o Witoldzie Gombrowiczu Wykład o Gardzienicach i projekcja Metamorfoz w reż. Włodzimierza Staniewskiego
Znudzony spektaklami w Polskim? Zapraszamy do Gardzienic!
Na pierwszej Wszechnicy w nowym roku mieliśmy okazję wysłuchać wykładu dr. Ireneusza Guszpita na temat Gardzienic. Ośrodek powstał w roku 1977 z inicjatywy Włodzimierza Staniewskiego, co warto wspomnieć – urodzonego w Bardzie. Jest to jeden z najbardziej znanych teatrów eksperymentalnych. Ostatnio skupia się na teatrze starożytnej Grecji jako źródle europejskiej kultury, wskrzeszaniu tragedii z ducha muzyki. Po wykładzie pokazany został film Metamorfozy, dokumentujący inscenizację o tym tytule. Teatr Gardzienic jest bardzo ekspresywny, czerpie źródła z kultury antycznej i największy nacisk położony jest na śpiew. Warto obejrzeć taki spektakl, bo z wykładu czy artykułu prasowego nie pojmiemy idei Gardzienic. A gdzie na żywo można zobaczyć ten teatr? Tu właśnie zaczyna się problem albo główne przesłanie Ośrodka. Teatry eksperymentalne powstają z powodu znudzenia klasycznym teatrem, chęci stworzenia czegoś kompletnie odmiennego. Przytaczając słowa dr. Guszpita, zanotował on kiedyś myśl, że „wyjście do teatru jest założeniem eleganckich ubrań, udaniem się do teatru, obejrzeniem sztuki, a na następny dzień wspomnieniem, że było się w teatrze, i powrotem do normalnego życia”. Otóż właśnie Gardzienice proponują zupełnie inne podejście do tego tematu. Aby obejrzeć spektakl, należy udać się do wsi Gardzienice [„wyprawa”], położonej 32 km na południowy wschód od Lublina. Możliwe, że przedstawienie nie będzie się odbywało w tym konkretnym miejscu, więc gdy już dotrzemy na miejsce (warto wspomnieć o niezbyt dobrym połączeniu komunikacyjnym), może się okazać, że jak dr. Guszpit zastaniemy kartkę na drzwiach, iż wyruszono wcześniej, będziemy zatem musieli znów udać się do Lublina i dalej szukać połączenia z miejscem, gdzie ów spektakl się odbywa. Zawiera to w sobie pierwiastek magiczny, bo po, dosłownie, niezwykłej inscenizacji będziemy nocowali u wiejskiego gospodarza, który ugości nas najlepiej, jak potrafi. Tak wynika z opowieści dr. Guszpita, ale czy aby dziś też tak było, w erze rezerwacji biletów e-mailem? Gdy ktoś ma na tyle chęci i wytrwałości, to polecam taką rozrywkę. Ja osobiście wolę zwykły, choć nie używałabym tu określenia „klasyczny”, teatr dramatyczny. Spektakle w Polskim dostarczają mi tylu wrażeń, że Gardzienice mnie nie interesują, choć za każdym razem praktykuję ideę Gardzienic, bo mieszkam 132 km na południowy zachód od Wrocławia. Asia Witkowska fot. Asia Witkowska
31 stycznia 2009: Spotkanie z Kingą Preis Panel dyskusyjny Prowokacja: policzek czy zachęta dla widza?
Miejsce pisuaru jest na scenie czy w toalecie? Czym jest prowokacja? Co nią (jeszcze) jest, a co (już) nie? Czy jest w ogóle potrzebna? Nie bez kozery do dyskusji zaproszeni zostali współcześni prowokatorzy, reżyserzy i dramaturdzy młodego pokolenia: Michał Zadara, Łukasz Chotkowski oraz dobrze znany publiczności Teatru Polskiego Wiktor Rubin. Panel prowadził entuzjasta teatru postdramatycznego Paweł Sztarbowski. A to wszystko działo się w teatrze kierowanym przez Krzysztofa Mieszkowskiego, co już daje wybuchową mieszankę i dyskusja, istotnie, była gorąca. Niejednokrotnie goście odwoływali się do jednej z najsłynniejszych prac Marcela Duchampa pt. Fontanna, przedstawiającej odwrócony pisuar. Zastanawiano się, czy już ów symboliczny pisuar został wniesiony na scenę, czy to jeszcze nie to. Dla każdego co innego jest prowokacyjne. Jeden widz opuści spektakl, usłyszawszy słowa powszechnie uważane za obelżywe, inny natomiast nie zareaguje nawet na uprawianie miłości na deskach teatru. Ale to rodzi kolejne pytanie – czy jest to potrzebne? Czy hordy nagich aktorów mają po prostu prowokować, czy prowokować w jakimś konkretnym celu, prowokować do czegoś? Osobiście uważam, że na to pierwsze nie ma w teatrze miejsca, aczkolwiek nowi twórcy, wciąż się ucząc, czasami popełniają ten błąd i stajemy się świadkami nie sztuki, a popkulturalnej papki. Jak wiadomo, teatr postdramatyczny ma się bardzo dobrze, a jego twórcy prześcigają się w tworzeniu coraz to nowej jakości skandalizowania. Balladyna Adama Hanuszkiewicza już nie szokuje – teraz potrzebne są nam mocniejsze wrażenia. Za 10 lat Lalka Rubina też przejdzie do konwencji. Co później? Gdy rozbierzemy, zgwałcimy, zabijemy i poćwiartujemy wszystkich? Później wrócimy do klasyki, bo to ona będzie nas swą klasycznością prowokowała. Dla Michała Zadary prowokacyjny jest Ja jestem Żyd z Wesela z krakowskiego Starego Teatru, bo jest niepokojąco klasyczny, bez nutki prowokacyjności. Czy w takim razie tylko taki teatr jest dobry, właściwy, pretenduje do miana dzieła sztuki? Otóż nie, każdy teatr jest dobry, gdy wnosi coś nowego i tworzy sztukę. Wierne odtwarzanie klasycznych tekstów w wiktoriańskich strojach jest równie pozbawione sensu, co sikanie na scenie dla samego aktu sikania. Krzysztof Warlikowski zrealizował Oczyszczonych Sarah Kane, biorąc przemoc w tekście w wielki cudzysłów, u Petera Zadka natomiast, który tę sztukę reżyserował w Hamburgu, po scenie walały się sztuczne kończyny. Co bardziej sprowokowało widza... do m y ś l e n i a? Powracając do Duchampa, twórcy antyarcydzieł, który bawił się sztuką i którą zresztą absurdalnie porzucił dla gry w szachy, zacytuję notkę z Wikipedii o jego Fontannie: „Dzieło to jest najsłynniejszym ready-made, stało się ono symboliczną cezurą między sztuką kontynuacji w długim pochodzie artystów przez stulecia a sztuką zrywającą ostatnie ograniczenia w sposób radykalny i ironiczny. Jednak czasem obrazoburcy stają się klasykami – dziś ta Fontanna jest przywoływana w każdym podręczniku sztuki XX wieku”. Tak samo rzecz się miewa w przypadku literatów-futurystów, którzy zwyczajnie tworzyli dla samego aktu twórczego, dla zabawy, skandalu, a po latach ich wiersze zostały wydane w szacownej serii „Biblioteka Narodowa”. Oni jednak przegrali, bo dziś mówimy o ich szokowaniu i niczym innym. I tu kieruję słowa do młodych twórców polskiego teatru: nie pozwólcie, by o dzisiejszym teatrze, którzy tworzycie, mówiono kiedyś tylko, że prowokował. Sprowokujcie go do wyższych celów.
6 | Generacja Tpl | Luty 2009
Kinga Preis o śmiechu przez łzy i łzach przez śmiech Notowała Karolina Babij, fot. Asia Witkowska
Chciałabym zaprzeczyć temu, jakobym w trakcie powodzi w 9. miesiącu ciąży chodziła na wały i nosiła worki z piaskiem. Mieszkam niedaleko, przynosiłam więc tylko wodę i kanapki dla tych, którzy naprawdę umacniali wały.
Kiedyś, jadąc na galę rozdania nagród filmowych, przekroczyłam prędkość na dwupasmówce. Nagle przejechał obok mnie piękny samochód – radiowóz. Prosiłam pana policjanta, by mnie puścił, bo jadę na ważną uroczystość filmową. Roześmiał się i powiedział, że jeśli chcę zobaczyć film ze sobą w roli głównej, zaprasza do radiowozu. Zapłaciłam więc 500 zł i zarobiłam 10 punktów karnych.
Na planie Idealnego faceta dla mojej dziewczyny, który właśnie wszedł na ekrany, spędziłam tylko jeden dzień. Moja rola polegała głównie na tym, że leżałam w łóżku z Tomkiem Karolakiem. Było to bardzo miłe.
Zabrałam swoją mamę na premierę Stygmatyczki w Teatrze Telewizji. Bardzo przeżyła ten seans. Kiedy doszło do elektrowstrząsów, popłakała się jeszcze bardziej – musiałam jej uświadomić: „Mamo, to tylko żarty!”. Myślę jednak, że teraz chyba bardziej przeżywa Ojca Mateusza.
Moi bliscy, oglądając mnie w filmie czy na scenie, patrzą, czy potrafię „wyjść z siebie”, czy biorę kubek z suszarki tak, jak robię to prywatnie, w domu, czy gram.
W roku 2007 brałam udział w Gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej poświęconej Markowi Grechucie. Śpiewałam Kraków. Zadzwoniłam później do syna i spytałam, jakie są jego wrażenia. Odpowiedział: „Wiesz mamo, nie bardzo”. Kiedy spytałam, o co chodzi, dowiedziałam się, że mam się zdecydować, czy się śmieję czy płaczę. Mimo wyjaśnień, że jest kategoria „śmiechu przez łzy”, nie udało mi się przekonać Antośka do własnej interpretacji. Jeśli mam zrobić recital tylko po to, by pokazać, że śpiewam, to go nie zrobię. Uważam, że to bezsensowne. Do tego potrzeba ogromnej energii, siły i umiejętności.
Podziwiam Bartka Porczyka, który zrobił Smycz. Robi to wspaniale. Ja nigdy w życiu nie umiałabym zrobić czegoś takiego, tak pociągnąć ten spektakl jak on. To nie na moje możliwości. Muszę mierzyć siły na zamiary. Kocham mój zawód. Szukam w nim pasji, pragnę się z czymś zmierzyć. Rozumiem, że komuś może nie podobać się Lalka. Sama mam z nią ogromny problem. Po pierwszej próbie czytanej powiedziałam reżyserowi: „Nie zgadzam się z tym tekstem!”. Ale tak to już w tym zawodzie jest, trzeba realizować wizję reżysera.
Luty 2009 | Generacja Tpl |
7
Echo po Evie Peron Eva Peron pióra Copiego to pierwsze w tym roku kalendarzowym Czytanie w Teatrze Polskim. Historia ciężko chorej na raka kobiety, żony Juana Perona, nie należy do łatwych i przyjemnych. Twórczość spod znaku francuskiego absurdu, podobnie jak i sami wykonawcy, przypadła jednak do gustu publiczności. Adam Cywka wcielający się w postać samej Evity to jedna z najjaśniejszych gwiazd tego wieczoru. Apeluję więc o kolejne role kobiece dla Adama Cywki! ;)
Fryzura „na mewę” i do boju! (filmowo, ale z teatralnymi elementami)
Karolina Babij
Czy jak Don Juan poszukujecie w końcu tej jedynej? Czy może jak Bruno z Cząstek elementarnych szukacie tylko seksualnych uniesień? Może zrobicie wszystko w imię miłości jak Wokulski? A może macie ochotę na dwie żony niczym John Smith z Maydaya? To wszystko nieważne. Najważniejsze to spędzić walentynki, ten specjalny dzień, w oszałamiającym gronie. Gdy to„grono” ma trzy paski na ramieniu lub kolor egipskich piramid na twarzy, to już jest dobrze. Gdy zamierzamy dać ukochanemu/ukochanej prezent z tej szczególnej okazji, zaczyna być jeszcze ciekawiej... Aby uniknąć pewnych przykrych wpadek na tej jednej jedynej, najważniejszej w roku randce, obejrzyjmy brawurowy film Jacka Burbana (współpracownika Teatru Polskiego, a także zwycięzcy konkursu na spot reklamujący Wrocław, „Kręć Wrocław”). Znakomita obsada aktorska (Wojciech Mecwaldowski, w zeszłym sezonie jeszcze w Polskim, oraz Anna Błaut ze Współczesnego) i scenariusz gwarantują niezapomniane wrażenia! Film w dwóch częściach znajduje się na portalu YouTube. Wystarczy tylko wpisać w wyszukiwarkę dwa słowa: „dresiarskie walentynki”. Miłego oglądania! Warto jeszcze dodać, że Mecwaldowski dostał OFFscara dla najlepszego aktora, a Burban wyróżnienie (w) KAN! Asia Witkowska
PLEBISCYT PLEBISCYT PLEBISCYT PLEBISCYT PLEBISCYT Człowiek jako zwierzę stadne potrzebuje kontaktu z drugim osobnikiem – dlatego gromadzimy się razem na warsztatach, Wszechnicy Teatralnej, Czynnych poniedziałkach i Maglu literackim. Człowiek jako jednostka społeczna potrzebuje doznań estetycznych dla duszy – dlatego w Teatrze Polskim grane są spektakle, by nakarmić Waszą wyobraźnię, pobudzić zmysły i pozwolić Wam zatopić się w rozmaitych refleksjach. Człowiek jako żywa energia potrzebuje zabawy i rozrywki – dlatego stworzyliśmy dla naszych czytelników specjalną sondę „generacyjną”, w której kolejno, w każdym numerze, zamieszczać będziemy wyniki plebiscytów na najlepszych aktorów i aktorki w rozmaitych kategoriach. Jako że luty jest miesiącem poniekąd „walentynkowym”, w tym numerze aktorzy i aktorki będą walczyli o miano i „Najpiękniejszego” i „Najpiękniejszej”. Ada Stolarczyk
LAUREATOM GRALUTUJEMY !!!
NOMINOWANE: Paulina Chapko, Dominika Figurska, Alicja Kwiatkowska, Halina Rasiakówna, Ewa Skibińska, Katarzyna Strączek NOMINOWANI: Marcin Czarnik, Rafał Kronenberger, Wojciech Mecwaldowski, Bartosz Porczyk, Adam Szczyszczaj, Mariusz Zaniewski
„1212 Generacja Tpl” generacjatpl@teatrpolski.wroc.pl Redakcja: Karolina Babij, Dobrosława Bela, Aleksandra Kowalska, Agnieszka Michalska, Julia Siegieńczuk, Ada Stolarczyk, Malwina Tuchendler Grafika: Marta Streker, Michał Matoszko Fotografie: Ewa Przepiórka, Ada Stolarczyk, Joanna Witkowska
8 | Generacja Tpl | Luty 2009