Egzemplarz bezpłatny
Nr 2 (14)/2010 (luty)
Wrocławiu) ników Teatru (Polskiego we łoś mi h yc od mł ik zn ięc es mi
Redakcja Otwarta Luty jest miesiącem, który zazwyczaj upływa pod znakiem walentynek. To oznacza większą wrażliwość na dbanie o związki, miłość i budowanie relacji z innymi. My również podpinamy się pod ten stereotyp i zwiększamy potrzebę kontaktu z naszymi Czytelnikami. Z tego właśnie powodu tworzymy nowy dział w naszej gazecie – Panel generacyjny. Będziemy organizowali spotkania w kuluarach, na których będzie się toczyła dyskusja na istotne dla nas tematy, związane nie tylko z teatrem, ale również z naszą karierą, zainteresowaniami i pasjami. Pierwszy przeprowadziliśmy tylko w gronie redakcyjnym. Nasz zespół składa się w większości ze studentów, zaczynając od tych, którzy mają za sobą pierwszą w życiu sesję, a skończywszy na tych, którzy są w trakcie studiów, oraz na absolwentach, dlatego też chcemy podzielić się doświadczeniem, refleksjami i spostrzeżeniami na temat perspektyw, jakie daje nam edukacja wyższa. Czy same studia gwarantują nam dostateczny rozwój? Jak najlepiej inwestować swoją energię i wykorzystywać czas, by procentował on w naszej późniejszej karierze i życiu? Relację z rozmowy możecie przeczytać w tym numerze. Czekamy na Wasze komentarze i propozycje tematów kolejnych spotkań, które możecie słać na e-mail redakcji (generacjatpl@teatrpolski.wroclaw.pl). A już od marca zapraszamy Was do współtworzenia razem z nami panelu i prowadzenia żywej dyskusji, której ciekawsze fragmenty będą publikowane na łamach gazety. Spotkanie odbędzie się 3 marca 2010 roku o godzinie 17:00 w pokoju nr 211 w Teatrze Polskim, ul. G. Zapolskiej 3 (wejście od portierni). Zachęcam i przypominam o braniu udziału w nieustającym konkursie na recenzję oraz o rozwiązywaniu naszych krzyżówek. Chcemy, by wypracowane z naszym Czytelnikiem relacje były trwałe, naznaczone zaufaniem i cennym czynnikiem, jakim jest możliwość rozwoju dla obu stron. Taki zdrowy „związek”. A na koniec zapraszam na pierwszą w roku 2010 prapremierę reżyserowanego przez Remigiusza Brzyka na podstawie Roku 1794 Zenona Parviego i Berka Joselewicza Jakuba Waksmana spektaklu Berek Joselewicz, która odbędzie się w piątek 19 lutego 2010 roku na Scenie Kameralnej o godzinie 19:00. Dzień później twórcy opowiedzą o pracy nad spektaklem podczas Wszechnicy Teatralnej (20 lutego 2010 roku, godzina 12:00, Scena Kameralna). Do zobaczenia!
W numerze: W numerze:
fot. Bartosz Maz
„Strefa: Norwegia”
Wszechnica Teatralna – strony 2 i 3 Czytanie Jestem wiatrem pośród drzew – strona 3
Co w Polskim?
Czytanie Antygony w Nowym Jorku – strona 4 Panel redakcyjny – Sesja nie procesja – strona 5 Walka o teatr – strony 6 i 7
Dobre/niedobre
Sąd Ostateczny – strona 7
Odkurzacz krytyczny – strona 8 Krzyżówka – strona 8
Luty 2010
| Generacja Tpl | 1
„Strefa: Norwegia” 23 stycznia 2010, Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego Wykład o nowym dramacie norweskim oraz projekcja filmu 5 kłamstw Ibsen i inni W zawiasach wiszą drzwi. Drzwi często są zamknięte, a nie zawsze można je obejść dzięki uchylonemu oknu. Czasem z zawiasów można chcieć wyważyć drzwi otwarte. W zawiasach potrafimy się też porozumiewać (oby tylko nie za pomocą „klamki”) – zwłaszcza, gdy nie mamy odwagi mówić wprost. Z kolei w nawiasach dzieje się to, co w powszechnym oglądzie ma uchodzić za szczególnie ważne. Nawiasy przykuwają uwagę. Ustalają priorytety, ale i standardy. Pozwalają sprzeniewierzyć się pierwszeństwu mnożenia, jednocześnie mało kto chce poza nie wystawać. Wyrwać z rdzawych zawiasów musiał się norweski teatr. Pomimo znakomitych XIX-wiecznych początków zgotował sobie długi okres zatęchłego i bezbarwnego doświadczenia artystycznego. Na szczęście zrozumiał, że „nawias” z angielska oznacza również „przerwę”, a więc pora na przekłucie hermetycznej błony nicnierobienia i zaczerpnięcie świeżego powietrza. Orzeźwiający powiew nie musiał przychodzić spoza Norwegii – czekał na impuls tuż za... rodzimymi drzwiami. Styczniowa Wszechnica Teatralna stanowiła kolejną odsłonę realizowanej w Tpl „Strefy: Norwegii”. Tym razem Monika GrossmanKliber, pasjonatka norweskiej kultury i literatury współczesnej, do niedawna pracownik naukowy skandynawistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, przybliżyła burzliwe dzieje poibsenowskiego teatru norweskiego. Spotkanie urozmaiciła projekcja znakomitego norweskiego filmu pt. 5 kłamstw w reż. Larsa Daniela Krutzkoffa Jacobsena, traktującego o pladze ludzkich masek i braku autentyczności we wzajemnych relacjach. Historia teatru norweskiego od czasu wykipienia talentu dramatycznego Henrika Ibsena w drugiej połowie XIX w. była pasmem spektakularnych sukcesów kulturalnych, sytuującym go w centralnym miejscu europejskiej myśli artystycznej. Jednocześnie intensywny rozwój materialny kraju umożliwił wpompowanie drogą subwencji niewyobrażalnych wówczas w skali światowej kwot na działalność instytucji kulturalnych. Ta dobra passa posłużyła za element szeroko wówczas zakrojonej akcji budowania i identyfikowania skandynawskiej tożsamości narodowej. Niestety, proces ten szybko przybrał zbyt patetyczne ramy i uczynił kulturę norweską bardzo odtwórczą. Zamknął ją na formy świeże i odważne, obrastając w grubą skorupę przeżytych już tradycji Ibsenowskich. Paradoksalnie, bogata spuścizna dramatyczna Ibsena okazała się piętnem i odbiła czkawką we wschodzących próbach pisarskich. Nowe propozycje albo nieudolnie naśladowały mistrza, albo wkraczały na grząski grunt antytradycjonalistycznego eksperymentu, który nie spotkał się ze zrozumieniem zarówno widzów, jak i samych teatrów. W rezultacie dobre relacje dramatopisarzy i artystów sceny zupełnie wygasły. Twórczość dramatyczna takich norweskich sław pisarskich, jak Tarjei Vesaas, Johan Borgen, Jens Bjørneboe, Arnulf Øverland czy Nordahl Grieg, była absolutnie marginalna. Spaliły również na panewce próby przełamania tego marazmu u Gunnara Heiberga, Helgego Kroga, Sverrego Udnæsa, Torego Ørjasætera, Finna Carlinga czy Solveig Christov. Brak atrakcyjnych i nowoczesnych realizacji teatralnych umniejszył rangę szczebla instytucjonalnego, przenosząc pole penetracji artystycznej do sfery offowej (Cecilie Løveid i Øivind Berg). Kojącej oliwy do zgrzytających zawiasów dołożył nowy dyrektor Sceny Narodowej w Bergen – Tom Remlov. Jako doświadczony
2 | Generacja Tpl | Luty 2010
reżyser teatralny i dramaturg odczuwał brak przestrzeni dla swobodnej konfrontacji młodych i utalentowanych twórców oraz dyskusji nad kondycją rodzimego teatru, wreszcie nie rozumiał bagatelizowania głosu licznych grup alternatywnych. W celu ożywienia teatru norweskiego Remlov odciął się od europejskiego repertuaru klasycznego, stawiając na lokalną tradycję dramatyczną i konfrontując ją z nowoczesnym warsztatem scenicznym. Koncentrował się takżena odrestaurowaniu zgranego duetu reżyser-dramatopisarz, gwarantującego znakomite, obustronne rezultaty artystyczne (za wzór obierał sobie przykładną, legendarną współpracę Konstantina Stanisławskiego i Antona Czechowa w Moskiewskim Teatrze Artystycznym). Zakres tych działań, osadzonych w latach 1986–96, przybrał z czasem miano Projektu Bergeńskiego i spowodował prawdziwy renesans potencjału kultury norweskiej (ponad 50 prapremier rodzimych pisarzy – debiuty Marit Tusvik, Ragnara Hovlanda, Runego Belsvika, Cecilie Løveid i Finna Iunkera). Wzbudził także publiczne zainteresowanie twórczością teatralną i pisarską w Norwegii. Prawdziwym objawieniem na miarę sukcesu Ibsena okazał się talent Jona Fossego. Pisarz był już wcześniej lokalnie znany, jednak faktyczną międzynarodową sławę, urastającą do rangi symbolu współczesnej kultury norweskiej, przyniosła mu właśnie twórczość dramatyczna, zapoczątkowana w ramach Projektu Bergeńskiego.
Fosse nie gustował w radykalnym nowatorstwie, przez wzgląd na osobliwy stosunek do tradycji starał się nie wychodzić poza ramy klasycznego dramatu, zachowując jedność czasu, miejsca i akcji oraz wprowadzając ograniczoną liczbę bohaterów. Nie oznacza to, że wystrzegał się jak ognia rozwiązań awangardowych – miejscami zrywał z chronologicznym porządkiem wydarzeń na rzecz kilku wzajemnie przenikających się czasoprzestrzeni. Dzięki temu możemy nie tyle zaobserwować te same postacie w kilku wydaniach, najczęściej młodszym i starszym, co uczestniczyć w wydarzeniach, które przynajmniej po części są projekcją ich wewnętrznego świata, przywołaniem dręczących wspomnień z przeszłości lub wizualizacją najskrytszych pragnień. Bohaterowie Fossego to zwykli ludzie, zawieszeni w krytycznych, aczkolwiek równie jak oni banalnych sytuacjach życia codziennego, przeżywający poważne dylematy egzystencjalne. Autor dokonał swoistej konfrontacji małych ludzi (raczej typów niż jednostek, bezimiennych i maksymalnie niedookreślonych) pośród małych spraw ze skomplikowanymi problemami metafizycznymi. Położenie postaci dramatyzują trudności ze wzajemną komunikacją, co wzmacnia ich poczucie wyobcowania i niezrozumienia. Sztuki
Fossego często rozgrywają się na płaszczyźnie języka – mowa bohaterów jest prosta, potoczna, przy tym ciągle urywana i przeplatana dłuższymi chwilami milczenia. Wydaje się, że kluczowe kwestie wciąż pozostają niewypowiedziane lub nie dają się wypowiedzieć. Mnogość powtórzeń (zarówno myśli, jak i struktur gramatycznych) sprawia, że wyrażane słowa zawierają tylko ledwo dostrzegalny ładunek znaczeniowy, a już zużyte – tracą sens. Bohaterowie chcą i jednocześnie boją się zostać wysłuchani – żyją w zamkniętych światach, do których nikt poza nimi nie ma dostępu. Wydaje się, że oschłość i płycizna tych relacji powiązana ze skrytością i małomównością postaci odzwierciedlają surowość przyrody skandynawskiej, której akcenty są bardzo widoczne w sztukach autora. Sunące między morskimi falami łodzie, fiordy i skały, wreszcie zacinające deszcze i równiny narażone na podmuchy porywistego wiatru – to motywy często u Fossego powracające. Rzeczywiście, unikatowe piękno natury zachodniego wybrzeża Norwegii jest wprost zachwycające (o czym uczestnicy Wszechnicy mogli się przekonać na własne oczy), nie
dziwi więc fakt, że tak głęboko przeniknęło ono samego autora, który w jego otoczeniu dorastał. Ibsen i Fosse – dwa oryginalne nazwiska w dziejach teatru norweskiego, ale przede wszystkim nowa jakość na niwie teatru światowego – pozostają wciąż autorami niezbadanymi. Ich spuścizna, pomimo ogromu możliwości interpretacyjnych, nie stanowiła dotąd pożywki dla prawdziwie wybitnych spektakli. Nikt nie podjął się również dogłębnej analizy związków twórczości Fossego i Løveid z dziełami Ibsena. Mamy więc do czynienia z pokaźnymi, nieprzeplewionymi areałami europejskiej myśli teatralnej. A szkoda, bo o ile zgodnie okrzyknięto ich prekursorami nowego dramatu norweskiego, wyzwolonego spod kurateli Ibsenowskiej, o tyle warto pamiętać, że jednocześnie stanęli na czele tych, którzy swoją twórczością odkrywają nowe sposoby czytania Ibsena i odsłaniają jego bardzo współczesne aspekty. Mariusz Cisowski, fot. Ada Stolarczyk
„Strefa: Norwegia” 1 lutego 2010, Scena na Świebodzkim Czytanie dramatu Jespera Hallego Jestem wiatrem pośród drzew w reżyserii Mariusza Bonaszewskiego „Niczego oprócz naszej przeszłości nie mamy na pewno...” Luty w Teatrze Polskim rozpoczął się wyjątkowym czytaniem. Było wyjątkowe, ponieważ interpretowaną sztuką był dramat norweskiego pisarza Jespera Hallego reżyserowany przez Mariusza Bonaszewskiego. Smaczku dodawały przestrzeń Sceny na Świebodzkim w otoczeniu scenografii z Prezydentek, a później spotkanie z autorem sztuki. Jestem wiatrem pośród drzew to tekst złożony ze wspomnień bohatera, Andreasa, który pełni rolę narratora. Wraca pamięcią do dobrych i złych chwil swego życia, scen miłości, zdrady, szczęścia i rozpaczy. Wątki się mieszają, retrospekcje nie są ułożone chronologicznie, przez co nakładające się na siebie wspomnienia wywołują groteskowy efekt. Nie bez powodu reżyseria została powierzona Bonaszewskiemu. Aktor pochodzący ze Słupska od dawna interesuje się Skandynawią, mówi, że wystarczy popłynąć na Bornholm, by poczuć się zupełnie inaczej niż po drugiej stronie Bałtyku. Skandynawowie inaczej wyglądają, inaczej się zachowują i nieustannie sprawiają wrażenie zamyślonych i wspominających. Trzy lata temu Bonaszewski wybrał się do ambasady norweskiej i poprosił o współpracę w zakresie teatru norweskiego, ponieważ w Polsce nie znamy ich współczesnych sztuk, a mając na uwadze choćby i kino norweskie, podejrzewał, że teatr może być równie interesujący. Wtedy
polecono mu Jespera Hallego. Gdy przeczytał Jestem wiatrem pośród drzew, jego wyobrażenia o wiecznie zatopionych we wspomnieniach Norwegach okazały się niebezzasadne. W sztuce Hallego pociąga go zdystansowany i groteskowy humor – tak też zinterpretował tę sztukę wraz z innymi aktorami podczas czytania. Aczkolwiek, co ciekawe, inscenizacja tej sztuki w Norwegii była przez twórców odczytana w zupełnie inny sposób, lecz autor przyznał, że polska interpretacja bardzo mu się podobała i oddaje sens jego tekstu. Urodzony w 1956 roku Jesper Halle nie podąża za innymi twórcami. Nie należy też ani do twórców tradycyjnych, ani najwspółcześniejszych. Jego sztuki są realistycznymi opowieściami, które jednak wbrew tradycji nie są jednowymiarowe. Znajdziemy tam silne, niezależne i jednocześnie tajemnicze kobiety, w opozycji do słabych, niezdecydowanych mężczyzn. Takim przykładem może być Andreas, któremu oprócz wspomnień nic nie pozostaje. Asia Witkowska, fot. Ada Stolarczyk Listopad Luty 2009 2010 | Generacja | Generacja Tpl Tpl |
|3
Wieczór w Tompkins Square Park „Czynne poniedziałki” w Teatrze Polskim to cykl spotkań z różnymi rodzajami sztuki i jej twórcami (literatury, teatru, muzyki, filmu i plastyki), który może się poszczycić już paroletnią historią. W tym czasie zdobył on swoją stałą i wierną publiczność, która zawsze bardzo chętnie korzysta z tej formy spędzania wolnego czasu. Jedno z takich czynnoponiedziałkowych spotkań na Scenie Kameralnej odbyło się 11 stycznia 2010 roku. Wieczór ten jednak różnił się trochę od wszystkich poprzednich i miał wyjątkowy charakter. Trudno w to uwierzyć, ale dzień wcześniej minął rok od śmierci wybitnego aktora wrocławskiego Teatru Polskiego Tadeusza Szymkowa – i to właśnie jemu został poświęcony ten wieczór. Wśród zgromadzonej publiczności byli zarówno stali bywalcy „Czynnych poniedziałków”, jak i rodzina oraz przyjaciele Tadeusza. Gości i publiczność w imieniu organizatorów przywitał aktor Teatru Polskiego Edwin Petrykat. Podkreślał on, że z rocznicy śmierci Szymkowa nie chcą robić akademii ku jego czci ani też wieczoru wspomnień, gdyż on na pewno tego by nie chciał. Wieczór ten miał być świętem w sercach tych wszystkich, którzy przyjaźnili się z Tadeuszem, którzy korzystali z jego rad, z jego uśmiechu, z jego dowcipów i z jego pasji. Okazało się bowiem, że zmarły aktor miał wiele pasji, a jedną z nich było tworzenie teatru według własnej wizji. Ostatnią była realizacja dramatu Janusza Głowackiego Antygona w Nowym Jorku z udziałem aktorów amatorów z okolic Jelcza-Laskowic i Oławy. Miejscem premiery miał być miejski park w Jelczu-Laskowicach. Wprawdzie Szymkowowi nie udało się doprowadzić swojego pomysłu do końca, gdyż pracę przerwała jego nagła śmierć, jednak kontynuacji projektu podjął się Robert Gonera, dzięki czemu doszło do premiery. Jej efekty mogliśmy zobaczyć i ocenić osobiście właśnie 11 stycznia. Na około dwie godziny przenieśliśmy się do nowojorskiego Tompkins Square Park, gdzie dzieje się akcja Antygony w Nowym Jorku. Główni bohaterowie to różnej narodowości bezdomni (Polak, rosyjski Żyd, Portorykanka), którzy przyjechali do Nowego Jorku szukać lepszego życia. Niestety, los nie okazał się dla nich łaskawy, w wyniku wielu niekorzystnych dla nich zdarzeń zostali bez dachu nad głową i od kilku lat mieszkają w największym w mieście parku, dzieląc tym samym los wielu innych podobnych osób. Brak pieniędzy i uzależnienie od alkoholu nie pozwalają im się wydostać z trudnej sytuacji. Nierzadko sprzedaż własnych organów staje się jednym ze sposobów na przetrwanie. Jest jednak coś, czego nie utracili mieszkańcy Tompkins Square Park – poczucie godności. Właśnie ono
sprawiło, że główni bohaterowie postanowili wykraść zwłoki swojego znajomego, zmarłego w wyniku zamarznięcia w parku, żeby zapobiec pochowaniu jego ciała w zbiorowym grobie na cmentarzu dla ubogich. Pomysł ten zrodził wiele momentami bardzo zabawnych zdarzeń. Niełatwy temat sztuki zderzony z pełnym kolokwializmów językiem i zabawnymi sytuacjami, w których znajdują się bohaterowie, sprawia, że dramat ten odbiera się z mieszanymi uczuciami – jako bardzo śmieszny i bardzo straszny zarazem. Całość oglądało się z dużą przyjemnością. Na wszystkich tych, którzy postanowili spędzić ten wieczór w Teatrze Polskim, czekała jeszcze jedna niespodzianka. Przed rozpoczęciem spektaklu przeprowadzona została rozmowa telefoniczna z Cezarym Harasimowiczem, przyjacielem Szymkowa, który właśnie ukończył prace nad scenariuszem do filmu poświęconego zmarłemu aktorowi. Oczywiście rozmowę tę słyszeli wszyscy zgromadzeni na sali. Słowa pana Cezarego były pełne ciepła i każdy na widowni słuchał ich w dużym skupieniu, a niektórzy nawet ze wzruszeniem. To, że przyjaźń z Szymkowem będzie mocna jak opoka, wiedziałem od samego początku – wspominał – od momentu, gdy w 1977 roku usiedliśmy na schodach Teatru Polskiego podczas egzaminów do Studium Aktorskiego. Jednak o tym, że przyjaźń ta będzie wieczna, przekonuję się dopiero po jego śmierci. Dostaję wiele znaków, które to potwierdzają. Szymuś, kochany, przychodzi do mnie z regularnością niemal co tydzień. Gadamy sobie wtedy o tym i owym konkretnie. Później on odchodzi, ale wiem, że wkrótce wróci, bo Tadziu nigdy nie opuszczał przyjaciół. Ile razy jeszcze będę słyszał słowa reżyserów i producentów „niewykorzystany talent”? Trzeba było bardziej wykorzystywać kolegę, wykorzystywać tę nadzwyczajną osobowość wiecznego chłopca w męskim ciele, wykorzystywać tego Don Kichota, który nie godzi się na świat pełen obłudy i fałszu. Trzeba było wykorzystywać tego człowieka goniącego za sprawiedliwością. Tadziu zagrał w kilkudziesięciu filmach i był niemal całe życie związany z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Grał przeważnie w drugim planie, ale za to mistrzowsko, charyzmatycznie, wielokrotnie o wiele bardziej interesująco niż pierwszy plan. Myślę, że to niedowartościowanie sprawiło, iż swoją pasję skierował w stronę kina i teatru offowego. Nieprawda, że Tadeusz wzgardził i nie marzył o uznaniu. Każdy aktor pragnie, żeby w końcu światła skierowane zostały w jego stronę. Wiem o tym bardzo dobrze. Spowiadaliśmy się sobie z naszych smutków. Ale... Nie smućcie się za bardzo, bo Tadzio by tego nie chciał. Publiczność mogła również obejrzeć zdjęcia dokumentujące pracę nad spektaklem, których wystawę zorganizowano w foyer Sceny Kameralnej. Był to wieczór obfitujący w wiele różnych, czasem bardzo skrajnych emocji – chwile zadumy i wzruszenia przeplatały się ze śmiechem (wywołanym treścią sztuki) – który na długo pozostanie w naszych sercach. Pozostaje nam mieć nadzieję, że było właśnie tak, jakby sobie tego życzył Tadeusz Szymków, bo to przecież był jego dzień. Agnieszka Michalska, fot. Ada Stolarczyk
4 | Generacja Tpl | Luty 2010
co w p o l s k i m
?
?
W następnym numerze: Dyskusja pod hasłem Who, the f..., is Shakespeare? (Zlatko Trpkovski, uczestnik brytyjskiego Big Brothera) Spotkanie odbędzie się w redakcji miesięcznika (Teatr Polski, ul. G. Zapolskiej 3, pokój 211) 3 marca 2010 roku. Zapraszamy naszych Czytelników do udziału w tej rozmowie.
?
?
?
?
Panel dyskusyjny członków redakcji „1212 Generacji Tpl”: Agnieszki Michalskiej, Ady Stolarczyk oraz Mariusza Cisowskiego. Ada Stolarczyk: Spotykamy się dziś, 27 stycznia 2010, na premierowym Panelu, aby poruszyć temat dość istotny zarówno dla zespołu redakcyjnego, jak i zapewne większości naszych Czytelników. Rzecz dotyczy mądrego, dojrzałego studiowania. No właśnie, mieszkamy w potężnym ośrodku akademickim, w którym grono ludzi zdobywa wiedzę na wyższych uczelniach, wielu z nas wciąż uczestniczy w tej przygodzie... Mariusz Cisowski: ...i od razu nasuwa się pytanie: o co w ogóle chodzi w tym studiowaniu? Po co nam to? Czy studia to kolejna dawka kilkuletniego ślęczenia nad książką dla jakiegoś świstka, czy jednak szansa na zdobycie naprawdę unikatowych wiedzy i umiejętności? Agnieszka Michalska: Studenci coraz częściej narzekają, że zdobyta wiedza jest oderwana od prawdziwego życia, kwestionują jej zasadność. A.S.: Owszem, jednak ciekawy jest również fakt, że harmonogram zajęć układany jest często w taki sposób, iż pozostawia studentom wiele wolnego czasu w tygodniu. Niedawno jeden z naszych redaktorów narzekał nawet na taki układ, co aż mną wstrząsnęło. Bo co tu z tym wolnym czasem robić? Być może studenci powinni przeznaczać ten czas na angażowanie się w różne inicjatywy, dzięki którym rozwiną swoje zdolności i zamiłowania, a przede wszystkim nabędą kompetencji zawodowych, szlifowanych w trakcie żmudnej nauki. M.C.: Jest to jakieś uzasadnienie, jednak czasem ktoś musi tych studentów poinstruować, zachęcić, przedstawić ofertę zajęć pozauczelnianych. Nie wszyscy są na tyle operatywni, że sami wynajdą sobie pole do działania. Myślę, że w dużej mierze jest to zadanie wykładowców, a ci niestety nie zawsze się z niego wywiązują. A.M.: Wykładowcy poza tym często zamykają się w ramach swojego przedmiotu, narzucając ogrom wiedzy ze swojej specjalności bez oglądania się na program studiów w sposób całościowy, który przecież jest bardzo szeroki. W efekcie poszczególne zakresy wiedzy – jako te najważniejsze – przekazywane są w oderwaniu od innych. Takie Gombrowiczowskie „upupianie”. To oczywiste, że nie każdy przedmiot studenta zainteresuje. Nie ma idealnych studiów. Jednak nieodpowiedzialne podejście prowadzących powoduje, że studenci przestają zauważać powiązania pomiędzy różnymi przedmiotami, gubią wątek, a niekiedy tracą zapał do studiowania i zastanawiają się, czy dokonali słusznego wyboru. M.C.: Co wytrwalsi studiują dalej, na siłę, odhaczając kolejne zaliczenia w myśl zasady: „zakuj, zdaj, zapomnij”. Ale czy takie studiowanie ma sens? A.S.: Niestety, w skrajnych przypadkach zabijana jest pasja. Mieszkałam kiedyś ze studentką polonistyki, która robiła bardzo szczegółowe notatki z treści lektur, z czego była następnie egzaminowana. Często notatki te były dłuższe niż sama książka. Czemu ma służyć takie działanie? M.C.: Jako student polonistyki mogę dodać, że obserwowałem wiele sytuacji, w których studenci kierunków filologicznych dzięki takiemu podejściu nauczających tracili chęć do jakiegokolwiek czytania. Ich miłość i zainteresowania zostały po prostu zaszczute.
A.S.: Takie studiowanie rzeczywiście pozbawione jest sensu, bo nie ma żadnego odniesienia do życia. A właśnie, jakie jest znaczenie etymologiczne słowa „studiować”? Słowniki podają, że studiowanie to gruntowne poznawanie czegoś, zapoznawanie się z czymś, dążenie do czegoś, przyglądanie się czemuś uważnie, wpatrywanie. M.C.: Ależ te definicje mają charakter bardzo bierny! Tylko wpatrywanie, obserwowanie, przyglądanie – a co z działaniem, uczestniczeniem? Brakuje mi tu aspektu aktywności. Odrzucam te definicje! A.M.: Zauważcie również, że cały czas poruszamy przypadki, kiedy student nie musi troszczyć się o swoje utrzymanie. Nie podejmując pracy, może więcej czasu poświęcić nauce. M.C.: Mimo to wielu studentów chwyta się pracy dorywczej, np. w restauracji, żeby zarobić sobie na własne zachcianki. A.S.: A czy nie lepiej byłoby jednak ten czas poświęcić na coś innego, niekoniecznie na zajęcia zarobkowe, ale choćby na działalność wolontariacką w zakresie naszych zainteresowań? Taka praca przynosi o wiele większe korzyści niż parę groszy w portfelu, choćby w perspektywie przyszłego położenia na rynku pracy, gdzie o naszej wartości będą decydowały umiejętności, a nie nic nieznaczące wpisy do CV. M.C.: A przecież takie wszechstronne zdobywanie wiedzy i jednoczesne sprawdzanie jej „w obrocie”, poza wspomnianymi już walorami, daje ogromną satysfakcję i przyjemność. A.M.: Chciałam też zauważyć, że na jakość i efekty studiowania wpływa także motywacja, jaką się kierujemy przy podejmowaniu studiów. Zapał mamy wtedy, gdy studiujemy to, co nas interesuje, a więc kiedy nie podpieramy się wyłącznie pobudkami praktycznymi, jak dobry papierek, poszukiwany zawód lub... ucieczka od wojska. Zresztą podobno odkąd zlikwidowano powszechny, przymusowy pobór do wojska, spadł odsetek studiujących mężczyzn. A.S.: Ważne, żeby robić w życiu to, co nas interesuje, co jest naszą pasją. I już wybierając studia, trzeba kierować się tymi motywami. Nawet jeśli zaraz po maturze wybraliśmy kierunek studiów, który nie spełnia naszych oczekiwań, warto odważnie i bez oglądania się za siebie zmienić wcześniej wytyczony tor działania. Nie brnąć w niego bez przekonania. Na rozdrożach stoimy non stop, ciągle wybieramy. Czyż dorosłość nie jest sztuką nieustannych mądrych wyborów? Nie wolno dawać się wsadzać w ramy i kierować hasłem „bo tak trzeba”. Wiadomo, zawsze pojawia się strach o pieniądze, pracę – ale jest takie przysłowie, które mówi, że jeśli nie robisz w życiu tego, co kochasz, pieniądze nie będą się ciebie trzymały. Jeżeli będziesz zaś robił to, co kochasz, pieniądze przyjdą same. Mogę to potwierdzić z czystej empirii. Odkrywajcie się, drodzy Czytelnicy! Niech świat stoi przed wami otworem. Tak naprawdę nie ma granic, my sami je sobie wyznaczamy.
?
?
Sesja nie procesja – studia jako punkt wyjścia, a nie dojścia
Luty 2010
| Generacja Tpl | 5
?
Walka o teatr Kongres Kultury Polskiej w Krakowie, zorganizowany we wrześniu 2009 roku z inicjatywy ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, zapoczątkował przełom w polskiej kulturze. Przedstawione na nim propozycje zmian w ustawodawstwie wywołały gorącą dyskusję i mobilizację twórców. „Istotą obecnego przełomu w kulturze jest przejście od systemu dworskiego, w którym artyści zabiegają o łaskę i wsparcie władzy, do systemu obywatelskiego, w którym to obywatele-twórcy, producenci i odbiorcy – razem z politykami i samorządowcami – decydują o tym, jak zorganizować i finansować życie kulturalne” – pisał Roman Pawłowski w „Gazecie Wyborczej”. Najważniejszym efektem Kongresu było powstanie licznych komitetów i forów ogólnopolskich, w tym Forum Obywatelskiego Teatru Współczesnego, Komitetu na rzecz Radykalnych Zmian w Kulturze czy Inicjatywy Aktorzy 70/80. Komitety zrzeszające m.in. młodych twórców stały się miejscem debaty nad kształtem i przyszłością polskiej kultury, którego wcześniej brakowało. „W organizacjach typu Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów, Unia Polskich Teatrów i ZASP nie ma nikogo, kto przemawiałby w naszym imieniu, nikogo w naszym wieku, o naszym spojrzeniu na teatr. Tylko nieliczni dyrektorzy teatrów podejmują z nami dialog” – powiedział reżyser i dramaturg Łukasz Chotkowski. 30 listopada 2009 roku w Warszawie reżyserzy i dramaturdzy z roczników 70. i 80. powołali więc Forum Obywatelskie Współczesnego Teatru, mające reprezentować ich interesy, a także wskazywać na problemy i błędy polityki kulturalnej państwa. Należą do niego m.in. twórcy współpracujący z Teatrem Polskim we Wrocławiu: Wiktor Rubin, Agnieszka Olsten, Natalia Korczakowska, Remigiusz Brzyk, Tomasz Śpiewak, Monika Strzępka, Paweł Demirski, Krzysztof Garbaczewski, a także Michał Zadara, Michał Borczuch, Chotkowski oraz laureatka tegorocznego Paszportu „Polityki” Barbara Wysocka. Zaniepokojeni obecną polityką teatralną w Polsce członkowie forum wystosowali list do ministra kultury, w którym postulowali: „Polskie teatry państwowe pogrążone są w instytucjonalnym marazmie, który utrudnia mierzenie się z nowymi wyzwaniami sztuki teatralnej kształtowanie indywidualnych języków artystycznych. Marnowany jest potencjał twórczy pokolenia roczników 70. i 80.”. Zwracali też uwagę na przepaść pokoleniową, a co za tym idzie – artystyczną i światopoglądową między większością dyrektorów artystycznych a twórcami z ich roczników, co skutkuje niemożnością podjęcia dialogu przez kadrę dyrektorską z artystami współczesnego teatru. Niejasne procedury konkursowe w systemie obsadzania dyrektorów teatrów powodują, że w większości zostają nimi sprawujący podobne funkcje od dawna, niemający kontaktu ze współczesnym teatrem. „Chcemy zmienić sytuację, w której monopol na opiniowanie decyzji kadrowych ma grupa niereprezentatywna dla polskiego środowiska teatralnego” – mówiła Wysocka. Niepokojącym faktem jest podzielenie środowiska teatralnego. „Jesteśmy środowiskiem konformistycznym i podzielonym, nie myślimy w kategoriach dobra całego teatru, ale
własnego interesu. Partykularyzmy nas osłabiają” – stwierdził Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego, na konferencji Forum Teatru Polskiego. FTP zwołane przez Stowarzyszenie Dyrektorów Teatru, Unię Polskich Teatrów i ZASP 21 i 22 grudnia 2009 roku miało debatować nad reformą życia teatralnego. Paradoksalnie samo Forum Teatru Polskiego stało się kością niezgody. W liście do ministra reżyserzy i dramaturdzy 70./80. zarzucali FTP podawanie się za głos całego środowiska twórców teatralnych. Tymczasem wśród członków FTP nie ma ani jednego przedstawiciela teatru z roczników 70. i 80. W związku z tym Forum Obywatelskie Współczesnego Teatru zwołało w tym samym terminie własną konferencję, mającą na celu kontynuowanie dyskusji rozpoczętej na Kongresie Kultury Polskiej i sformułowanie stanowiska młodych twórców wobec zapowiadanych reform teatrów państwowych. „Poziom artystyczny teatru w Polsce od szeregu lat jest bardzo wysoki. W minionych sezonach pojawili się twórcy kreujący nowe zjawiska artystyczne, tworzący spektakle doceniane przez widzów, krytyków i badaczy teatralnych w kraju i za granicą. Pojawia się jednak obawa, że teatry w Polsce przez błędne rozwiązania systemowe i braki organizacyjne zmarnują wypracowany dorobek i zaprzepaszczą szanse na stworzenie unikatowego fenomenu kulturalnego o międzynarodowym zasięgu. Uniknięcie takiej sytuacji jest możliwe wyłącznie dzięki wspólnej pracy i dyskusji całego środowiska i zdecydowanej artykulacji jego specyficznych potrzeb i oczekiwań” – konstatowali w przedstawionej na konferencji „Przyszłość Teatru – Teatr przyszłości” deklaracji członkowie Forum Obywatelskiego Teatru Współczesnego, do której dołączony był szereg wniosków i postulatów. Brak wspólnych celów i walka o miejscowe interesy osłabiają polski teatr, który coraz częściej staje się łupem polityków. W Warszawie dyrektorem Teatru Studio został niedawno Grzegorz Bral, urzędnicy stołecznego ratusza wybrali go bez jawnych kryteriów i otwartych konsultacji z ekspertami, w tajemnicy, przy opuszczonej kurtynie. Dwa lata temu zarząd województwa podkarpackiego bez podania przyczyn odwołał dyrektora teatru w Rzeszowie Zbigniewa Rybkę, a na jego miejsce mianował aktora Przemysława Tejkowskiego, twórcę filmu reklamowego PiS-u. W Łodzi obecnie już były prezydent miasta Jerzy Kropiwnicki odwołał ze stanowiska dyrektora artystycznego Teatru Nowego znanego reżysera Zbigniewa Brzozę, mimo że Brzoza w ciągu roku postawił przeżywającą zapaść scenę na nogi. Wystawiona na inaugurację jego dyrekcji Brygada szlifierza Karhana – tekst, którym Kazimierz Dejmek i jego zespół otworzyli teatr w roku 1949 – została nazwana przez „Politykę” wydarzeniem sezonu, a łódzcy krytycy przyznali jej Złotą Maskę dla najlepszego spektaklu sezonu.
Prezydent uznał jednak teatr Brzozy za zbyt elitarny, a scena – jako miejska – powinna według niego zadowalać szeroką publiczność. Jak przebiegało głosowanie? Dziennikarze zostali wyproszeni z sali, „aby pracownicy mogli wypowiedzieć się w sposób nieskrępowany”. Nic nie pomogły płynące z całej Polski protesty środowiska artystycznego, listy otwarte i głosy poparcia autorytetów teatralnych. Przeciw Brzozie głosowała m.in. radna PiS-u Bożenna Jędrzejczak, sekretarz literacki teatru, która tuż po tym została awansowana na stanowisko kierownika literackiego w miejsce najbliższego współpracownika Brzozy – Śpiewaka. „To absolutne kuriozum. O przyszłości sceny decydują ludzie, którzy nie mają pojęcia o pracy w teatrze i jej specyfice. Jeśli wprowadzamy do sztuki narzędzia demokratyczne, to – zachowując konsekwencję – pracownicy teatru powinni w drodze głosowania decydować o tym, jaką scenografię zbuduje się do spektaklu albo w jaki sposób aktor ma wygłaszać monolog” – komentował reżyser
Omnium trinum perfectum Trzyskrzydły obraz Hansa Memlinga Sąd Ostateczny stał się ramą dla spektaklu Wrocławskiego Teatru Pantomimy o tym samym tytule autorstwa trzech reżyserów: Pawła Passiniego, Leszka Mądzika i Jerzego Kaliny. Premierę zobaczymy w drugiej połowie marca na deskach Sceny na Świebodzkim. Zainteresowanym udało się podejrzeć pracę Passiniego podczas otwartej próby. Rzeczony tryptyk przesycony jest symboliką, a dominującą cyfrą jest 3. Jako suma dwójki i jedynki oznacza ona świętość, doskonałość i harmonię. Oprócz apokaliptycznego sacrum w przedstawieniu obecne są motywy podkreślające dualizm ludzki. W pierwszej części tryptyku wymiar cielesny i duchowy stanowią ciekawą paralelę do raz dynamicznej, a raz bardzo stonowanej muzyki.
Należy przyznać, że nawiązanie do obrazu Memlinga jest bardzo trafne i doskonale odzwierciedlone w grze aktorów i scenografii. Chodzi mi przede wszystkim o stroje, ale także pracę rąk, wyraz twarzy czy układy zbiorowe. Niektóre sekwencje spektaklu to autentyczna reprodukcja obrazu Sąd Ostateczny. Tu szczególnie należy nadmienić scenę, w której aktorzy wspólnie wijąc się w konwulsjach, leżą na ziemi i czekają na decyzję Archanioła. Koresponduje to z fragmentem centralnym obrazu, gdzie ów najwyższy statusem anioł trzyma na szali nieszczęśników, o których losie stanowi waga dobrych i złych
Jan Klata. Sam Brzoza powiedział „Gazecie Wyborczej”, że „na bagnetach nie da się siedzieć”. Co dopiero tworzyć. Celem Forum Obywatelskiego Teatru Współczesnego jest uruchomienie twórczego potencjału i usprawnienie systemu teatrów państwowych, co zapewni obywatelom szeroki dostęp do dóbr kultury, który jest częścią naszego dziedzictwa narodowego. System ten, aby móc mierzyć się z najlepszymi systemami teatralnymi w Europie, wymaga jednak klarownych i przejrzystych zasad funkcjonowania. „Od wyników debaty rozpoczętej w tym roku zależy, co będziemy oglądać i czego słuchać w polskich teatrach, galeriach, filharmoniach, muzeach, domach kultury za 10 i więcej lat” – podsumował Pawłowski w „Gazecie Wyborczej”. Milada Świrska
uczynków. Obok tłumią się powykrzywiane sylwetki ludzi, niepewnych i rozgoryczonych. Co ciekawe, zarówno osoby wstępujące po stopniach do bram nieba, jak i te, które czują na własnej skórze karcący żar piekielnych płomieni, są zatrwożone i częściowo obojętne. Mogłoby się wydawać to zaskakujące, jednak to naturalna reakcja. Nawet w oczekiwaniu na najbardziej korzystne dla nas sądy ludzie w lęku przed nieznanym są smutnie poważni, niekiedy milczący. Eschatologiczny ton obrazu szokuje. Jest dosadny, ale też metaforyczny i bardzo symboliczny. Chociaż temat balansuje na granicy świętości, a raczej ostateczności, to w przedstawieniu ubrany jest w najbardziej powierzchowną ludzką szatę, skórę. Cielesność, bliskość i nagość. To trzy cechy, które charakteryzują sylwetkę aktora w tej sztuce. Każda postać zdaje się owiana cichym liryzmem, ciepłą aurą intymności. To również wyróżniki stylu niderlandzkiego malarza. Jego studium postaci bazuje także na miękkim modelunku i czystym i harmonijnym kolorycie. A barwy w tej sztuce? Jednym z rozwiązań jest poliobrazowość. Aktor staje się nośnikiem obrazu, a jego ciało powierzchnią do wyświetlania filmów. Daje to wrażenie dużej dynamiki i przewartościowania człowieka w kontekście przemijającego życia. Według Passiniego obecnie momentem takiego nagłego sądu ostatecznego jest wypadek samochodowy, dlatego też jest to motyw scalający wszystkie części spektaklu. Wprowadzeniem do Sądu Ostatecznego są zwierzenia osoby, która była uczestnikiem kolizji drogowej. Dopełnieniem tego bardzo plastycznego obrazka są postacie alegoryczne. Wydawać się może, że dwuosobowe sekwencje z partnerami to Adam i Ewa. Do takiego osądu skłania mnie fakt, że podczas spektaklu widzimy scenę, kiedy to dwoje ludzi spaceruje z dala od innych, jakby byli wykluczeni i zawstydzeni swoim zachowaniem. Podobne ujęcie znajduje się na obrazie Memlinga. Tam para zmierza w kierunku kryształowych schodów. Brodaty Adam z bardzo poważną miną skrywa się wstydliwie, a w jego ramionach chowa się Ewa. Rozpoczynają pochód do nieba. Na koniec muszę zaznaczyć, że ocena przedstawienia zależy wyłącznie od odbiorcy. Mogę tylko zachęcić do wcześniejszego zapoznania się z obrazem Memlinga. Pozostaje mi zaprosić na przedstawienie Sąd Ostateczny, ale sąd nad tym spektaklem pozostawiam Luty 2010
| Generacja Tpl | 7
Teatr Andrzeja Wajdy cz. 3 Zaraz wracam Odkurzacz rozkraczył się na samiutkim rozdrożu. Na ostatnie spotkanie z reżyserem wybrał bowiem pozycję, która na pierwszy rzut oka nijak nie pasuje do zmontowanej już układanki. Pierwotnym zamiarem cyklu było przybliżenie twórczości teatralnej Andrzeja Wajdy, a tymczasem my tu gadu-gadu o dużym ekranie. Cóż, stosując się do zaleceń Agnieszki Osieckiej, nie tylko piękne damy zapraszam do chwilowego zejścia ze sceny. Skoro z pozycji filmowca zaczynaliśmy, na świecie filmu w ramach kompozycji klamrowej zakończymy. Już na okładce poraża nas mocne, skupione, jakby wyrwane z chwili głębszego zamyślenia spojrzenie reżyserskie. Głowa podparta ręką, z której przebłyskuje białawy, okrągły cyferblat. A na marynarce wytatuowany napis: Kino i reszta świata. Powiało planem filmowym. W mroku hali produkcyjnej warto jednak wytrzeszczyć wzrok i wypatrzeć kilka interesujących atutów niniejszej nieteatralnej publikacji. O ile tym razem o teatr Wajdy jedynie się ocieramy, o tyle towarzysząc reżyserowi w jego inteligenckim, refleksyjnym zadumaniu nad przygodą jego życia, aplikujemy sobie bezcenną naukę o perypetiach polskiej sztuki i jej roli w modelowaniu czasów powojennych. Przede wszystkim przygotujmy się na jedno – Wajdzie przyszło żyć i funkcjonować w trakcie bardzo burzliwych zakrętów historycznych. Jego dzieciństwo wypełniło wspomnienie wojny, z kolei swoją twórczość filmową i teatralną rozpoczynał w momencie, gdy w Polsce na dobre usadowiła się nowa władza i nowe, jedynie słuszne reguły gry. Oznaczało to konieczność obostrzenia czujności i ciągłej walki o niezależność myślenia i artystycznego wyrazu. Problematyka socjalistyczna (albo raczej socrealistyczna), odwieczne racje ustrojowe, cenzura, zewsząd atakujące młodzieżówki i organizacje bojowe, a później kwestie solidarnościowe tworzą przygnębiającą mozaikę, którą wybrukowana jest cała opowieść. I to mimo zapewnień reżysera, że zawsze starał się trzymać z daleka od polityki i w związku z tym żadne z ważniejszych wydarzeń historycznych nie miało odniesienia do jego biografii. Wajda kilkakrotnie znajdował się w potrzasku – z powodu wojennych kontaktów z oddziałami partyzanckimi musiał uciekać z Radomia do Krakowa, po wojnie tylko dzięki łapówkarskiej pazerności jednego z ubeków uszedł groźnym przesłuchaniom, a już jako uznany artysta był świadkiem pogrzebania przez prosperujące partyjniactwo świetnie zapowiadającej się inicjatywy Zespołu Filmowego X. I chyba najważniejsze – przeżył ból utraty ojca zamordowanego w Katyniu. Nic dziwnego, że reżyser obnosi
1
się z przynależnością do pokolenia tych, którzy muszą opowiedzieć los swoich ojców, wreszcie – użyczyć głosu zmarłym. Podejmuje także odpowiedzialność za kształtowanie postaw potomnych, z pasją nawołując Europę do większej odwagi we wspólnej integracji duchowej. Te idee przyświecają jego twórczości. Stąd ta natrętna obecność polityki i historii w omawianej publikacji absolutnie nie umniejsza jej wartości, a tylko uwydatnia, jak wielką traumą dla ludzkiej psychiki okazywały się minione, niespokojne czasy. Na szczęście dziś polityka nie jest już sprawą artystów, a ich twórczość służy zupełnie innym celom. Owszem, gdzieś ciągle przemycany jest jej aspekt buntowniczy, a rolą twórcy wciąż pozostaje dokładanie do ognia. Niezmienny pozostaje również fakt, że sztuka nie istnieje bez odbiorcy, niedopuszczalne jest zatem zamykanie się artysty we własnej tajemnicy bez oglądania się na publiczność lub adresowanie twórczości do wąskiej grupki wybranych. W mniemaniu Wajdy to klęska. Zresztą nie tylko tym osobistym spostrzeżeniem uracza on czytelnika. Co rusz podkreśla wagę wiary we własne siły („Można nauczyć się wszystkiego”), świadomości siebie i obranej drogi życia (nawet jeśli o wyborze zadecydował tylko poranny deszcz). Akcentuje konieczność pielęgnowania indywidualizmu i umiejętności szczerego i głębokiego współżycia z ludźmi. Przyjemnie czyta się ustępy, w których reżyser nobilituje siłę marzeń i fantazji lub z przekonaniem wyraża wiarę w to, że sztuka może zmieniać świat na lepsze. Na pewno zawiedzie się ten, kto oczekuje od książki dokładnej i wnikliwej analizy życia Wajdy (odpowiednie publikacje polecałem w pierwszym odcinku tego cyklu). Tutaj stykamy się z prawdziwą autobiografią, której melancholijny nastrój, powolne tempo, a zwłaszcza zdrowy dystans autora znacznie umilają lekturę i oszczędzają formy „laurkowej”, tak charakterystycznej dla niejednej pompatycznej biografii. Dorobek artystyczny Wajdy jest ogromny. Czy wobec tylu osiągnięć (a nawet wrzodów dwunastnicy, których reżyser nabawił się już w czasie realizacji Kanału dzięki uprzejmości recenzentów) pozostało mu coś jeszcze do powiedzenia? Artysta kwituje, że żadna z jego produkcji nie zawiera deklaracji, która wyczerpywałaby jego postrzeganie świata i chęć oddziaływania na otoczenie. A zatem – „zaraz wracam!”. Pozostaje zakończyć tym autorskim podsumowaniem: „W życiu miałem wiele szczęścia, bez którego byłoby trudno dać sobie radę w czasach, w których żyłem. To prawda – nie wyrywałem się nigdy pierwszy – nie dlatego, abym nie był dość ambitny, ale zawsze najbardziej ciekawiło mnie, co będzie dalej, a ochotnicy szybko giną albo ogarnia ich zniechęcenie...”. Mariusz Cisowski Andrzej Wajda, Kino i reszta świata, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000.
Krzyżówka
2 3 4 5 6 Odgadnięte hasło prosimy przesłać na adres: generacjatpl@teatrpolski.wroc.pl Redakcji skontaktuje się z wylosowanymi osobami, które przysłały poprawne odpowiedzi. Nagrodami są zaproszenia na spektakle Teatru Polskiego.
8 | Generacja Tpl | Luty 2010
1. Nowy aktor w zespole Tpl 2. Kaska w Juliuszu Cezarze Brzyka 3. Lars w Terrordromie Breslau Rubina 4. Autor Dziadów. Ekshumacji 5. Anka Kurowska w Ziemi obiecanej Klaty 6. Bohater Cywki w Śmierci podatnika
„1212 Generacja Tpl” generacjatpl@teatrpolski.wroc.pl Redakcja: Karolina Babij, Aleksandra Kowalska, Katarzyna Lebiedzińska, Agnieszka Michalska, Ada Stolarczyk, Milada Świrska, Joanna Witkowska, Mariusz Cisowski, Grafika: Marta Streker, Dawid Krawczyk, Michał Matoszko