Bartłomiej Siwiec
Przypadek Pana Paradoksa Przechodzący przez…
Bartłomiej Siwiec (ur. w 1975 r. w Bydgoszczy) – prozaik, publicysta, dramatopisarz. Ukończył politologię ze specjalizacją dziennikarską na WSP w Bydgoszczy i studia podyplomowe z zakresu archiwistyki na UMK w Toruniu. Autor dwóch powieści Zbrodnia, miłość, przeznaczenie i Autodestrukcja, zbioru opowiadań i miniatur Wszyscy byli umoczeni. Napisał też dramaty 64 pozycje z życia szachisty, Wyszła z domu, Skóry i Anyżek. Jego dramaty były nagradzane i wyróżniane przez Dom Literatury w Łodzi i Teatr Powszechny w Łodzi; znalazły się też w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, a miniatura Wpuszczony w maliny została wyróżniona przez jury ogólnopolskiego konkursu pamięci Jana Himilsbacha w Mińsku Mazowieckim. Od 2013 r. felietonista Bydgoskiego Informatora Kulturalnego. Bartłomiej Siwiec jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
ISBN: 978-83-60924-40-2
Bartłomiej Siwiec Przypadek Pana Paradoksa
Była noc, pełnia. Pan Paradoks przechodził przez most. Byli tam sami: on i Przechodzący Przez Rzekę. Obydwaj zawieszeni w próżni życia. Próżniacy. Pan Paradoks pomyślał, że nigdy nie był „z nimi” i nigdy nie był „przeciw nim”. Zawsze był pośrodku. Od jednych i od drugich dostawał po głowie i nauczył się tylko tyle, że bycie pośrodku nie jest najlepszą opcją. „Ty, mój drogi kolego – pomyślał Pan Paradoks – też jesteś pośrodku. I do czego to nas zaprowadzi?”. Pan Paradoks miał wrażenie, że Przechodzący Przez Rzekę lekko poruszył głową. Tak, to kiwnięcie było symboliczne. Pan Paradoks poczuł dobrą energię. – Czy myślisz – spytał Przechodzącego Przez Rzekę, patrząc w niebo – że pełnia księżyca może choć na chwilę przykryć pustkę istnienia?
Bartłomiej Siwiec
Przypadek Pana Paradoksa
Bartłomiej Siwiec
Przypadek Pana Paradoksa powiastka paradoksalna
fotografie Jakub Kaja
Galeria Autorska Bydgoszcz 2016
Poznajemy Pana Paradoksa Pewnego pięknego przedpołudnia… Poznajcie Pana Paradoksa teraz, gdy jest mu szczególnie ciężko. Oto właśnie dzisiaj, kiedy jest po śniadaniu świątecznym, a jego brzuch wzdął się niczym balon. Gdy Pan Paradoks jest głodny, zjadłby konia z kopytami – to truizm, ale marzenie o byciu sytym bardzo szybko przeradza się w cierpienie. Nie działają żadne tabletki, śniadanie, do którego od tygodnia czyniono przygotowania, okazuje się pułapką, w którą Nasz Bohater już wpadł. No, może jeszcze kanapeczkę, może jeszcze ogóreczka? A przecież za chwilę na stole pojawi się ciasto. Ciasto, które sam pomagał robić. Choć w jednej sprawie pomagał i babka wyszła całkiem dobrze. Babka jest jego smakowym marzeniem, zwłaszcza babka gotowana – delektować się jej delikatnością, jej kruchością… Trzeba wykrzesać z siebie resztkę entuzjazmu. Sam przecież dodawał produkty (co prawda pod dyktando, ale czyniła to jego ręka), polewał ją czekoladą. Jak ładnie pachnie, sam przecież… Jest taki moment, że nudności odbierają świadomość, przychodzi chęć zwymiotowania, które jednak nie następuje, i wszyscy śmieją się z niego, że o jeden kawałek za dużo… A jemu wcale nie jest do śmiechu. Pomyślał, że zje jeszcze jeden kawałek, jeden smakowity kawałek, który tak ślicznie pachnie, który tak delikatnie rozpuszcza się w ustach… I na nic niesmaczne uwagi żony, że wyszedł zakalec. Jeszcze jeden mały kawałek, a potem padnie, padnie i z pilotem w ręku doczeka kresu dnia i nastania nocy. Wtedy, jak już wszyscy pójdą spać, ruszy na nocny żer. Prawdziwy zwierz budzi się w nim w nocy, w dzień właściwie jest niejadkiem. Taka mała babeczka… Kto właściwie by się nią przejmował…
Powstanie Pana Paradoksa Wczoraj płakał. Tak bez powodu, bez sensu. Łzy ciekły mu po pulchnych policzkach. Oczywiście, to kwestia genów – w końcu był synem wrażliwej polonistki i filozofa. Cóż innego mu pozostaje, jeśli nie łzy? Wierzcie bądź nie, ale krople spadły na otwartą książkę dokładnie na tajemne słowo „paradoks”, które wydaje się wytrychem do zrozumienia obecnego świata, a raczej do jego niezrozumienia. Ten świat pozornie zmierza we właściwą stronę – ludzie się bogacą, postęp techniczny jest niebywały, umieralność noworodków spada. Pewnego dnia, a był to dzień jak co dzień, nic szczególnego, taki zwykły, normalny –bułki, korki, praca, komputer, dom, gazeta, śmieci, telewizja – wtedy właśnie pomyślał, że jest Panem Paradoksem.
6
Definicja Pana Paradoksa Pan Paradoks podążył tropem łzy i jak każdy dziwny i myślący osobnik, który zamieszkuje naszą planetę, próbował się zdefiniować. Przyjrzał się uważnie książce, która leżała przed nim otworem. Słowo „praktyczny” było mu bardzo odległe, był to jego przeciwstawny biegun, jednak gdy tylko odkrył, że książka ta ma takie walory, że jest to praktyczny słownik wyrazów obcych, natychmiast postanowił się zdefiniować. I oto z tego praktycznego słownika dowiedział się, że jego tajemne nazwisko pochodzi ze starożytnej greki, co oczywiście od razu dodało mu splendoru. Wyraz „para” oznacza „przy”, „obok”, „wbrew”, a „doksa” – „mniemanie” bądź „opinię”. I tak oto powstaje „paradoks”, które dokładnie oznacza „niewiarygodny”, „nieoczekiwany”. Pachniało mu to bardzo ładnie, świeżo, niczym ciastko, które chce się zjeść i jednocześnie pozostawić niezjedzone. Tak mniej więcej wtedy pomyślał. Pan Paradoks w praktycznym słowniku wyczytał też, że paradoks to „błyskotliwe sformułowanie zawierające myśl sprzeczną z tym, co jest powszechnie uznane za prawdę” bądź „rozumowanie, w którym poprawne założenia prowadzą do nieoczekiwanych i sprzecznych wniosków”. Pan Paradoks czyta i rośnie, czyta i rośnie, bo właśnie taki – sprzeczny – w życiu jest. Nie potrafi odpowiedzieć, dokąd go ta sprzeczność zaprowadzi (czy na samo dno, a może jednak gdzieś indziej), ale sam fakt jej istnienia budzi zastanowienie. Intuicyjnie (bo w taki właśnie sposób dobrze odbiera mu się rzeczywistość) czuje, że sprzeczność sama w sobie bardzo utrudnia życie, jednak bez niej ten świat byłby zbyt poukładany i przez to niestrawny. Sprzeczność pcha świat naprzód. Pan Paradoks rozmarza się, a potem spokojnie podgrzewa sobie mleko, wypija je i idzie spać – zadowolony, że dzień ten nie został stracony i że dowiedział się czegoś mądrego, czegoś, co cały czas było blisko, w zasięgu ręki, ale dopiero teraz stało się jego.
7
8
Pan Paradoks postanawia żyć Pan Paradoks czuł się intelektualistą, lecz proza życia zmusiła go do innej czynności – a mianowicie specjalizował się on w kładzeniu kafli. Pochodził z dość specyficznej rodziny. Jego pradziadek za czasów zaborów bardzo chciał dokonać zamachu bombowego na cesarza, cara albo przynajmniej kanclerza, w każdym razie na kogoś ważnego. Uważał on, że tylko bomba może zmieść z powierzchni ziemi obecny układ. Przygotowywał się do tej czynności bardzo pieczołowicie, jednak gdy był już prawie gotowy, dowiedział się, że w Sarajewie ubiegł go Gawriło Princip i że arcyksiążę Ferdynand nie żyje. Tak się tym załamał, że wkrótce potem dostał rozstroju nerwowego i bardzo szybko zmarł. Jego dzieło kontynuował syn, czyli dziadek Pana Paradoksa, który za czasów niemieckiej okupacji produkował dla armii Übermenschen granaty, co zresztą nie skończyło się dla niego żadnym pozytywnym fajerwerkiem. Było przecież oczywiste, że jak w czasie wojny jest się Polakiem i produkuje się granaty, które docelowo miały zabijać Amerykanów, Anglików i innych Polaków, to trzeba być sabotażystą. Innego wyjścia nie było. Dziadek szedł tym tropem – granaty jego produkcji wybuchały nie tam, gdzie powinny, a faszyści, na różnych odcinkach frontu, padali jak kawki. O sprawie szybko dowiedziało się Gestapo. Dziadek zniknął, a sąsiedzi do dziś powiadają, że słuch po nim zaginął. Gdy jego syn dorósł, zrozumiał, że choć nie ma już Niemców, to są Rosjanie, a z komunistami współpracować nie zamierzał. Chciał być lojalny wobec ojca i jak tylko pojawiła się okazja, gdy stalinowcy dopuścili go do pracy w fabryce, to natychmiast zaczął uszkadzać maszyny. Głośno mówiło się o tym, że komunistom zależało na produkcji nitrogliceryny, a tu taki blamaż – ba, blamaż to mało powiedziane, raczej prawdziwy sabotaż. Ubeckie śledztwo zrobiło swoje. Ojciec Pana Paradoksa przyznał się do wszystkiego – do tych maszyn, których nie zniszczył, też się przyznał, tak dla pewności. Pewien ubek poradził mu, że jak wyzna swe winy i weźmie na swoje konto również kilka innych maszyn i fabryk (rzekomo sabotował w delegacjach), to wtedy sędziowie spojrzą na niego łaskawszym okiem. Poza tym jego żona 9
jest w ciąży (Pan Paradoks był już w drodze), może uda się zastosować złagodzenie kary. Pan Paradoks właśnie przychodził na świat, gdy jego tata otrzymał jedenastokrotną karę śmierci i wyrok łączny: kara śmierci. Ostatecznie okazało się, że sędziowie tylko trzy śmierci mu darowali, a osiem pozostałych kazali wykonać. Ubek dostał premię, tatuś czapę, a Pan Paradoks przez całą swoją pierwszą noc na świecie płakał aż do rana. Minęło pół wieku, może trochę więcej. Pan Paradoks kładzie kafle. Lubi brać do ręki poziomicę, ustawiać ją na podłodze, rozrabiać zaprawę, smarować podłoże i przykładać kolejne płytki. W miejscu gdzie stykają się płytki, ustawia białe plastikowe elementy, które nazywa krzyżaczkami. Dokłada kolejną i kolejną płytkę. W pewnym momencie uświadomił sobie, że spędził cały dzień w kuchni w kawalerce na jedenastym piętrze i że właściwie codziennie ma do czynienia z jakąś kawalerką, kuchnią, płytkami, zaprawami i krzyżaczkami. W przerwie, paląc papierosa na balkonie, myślał o tym, że mógłby – podobnie jak dziadek i ojciec – zrobić jeden nierozważny krok naprzód. Mógłby, jak oni, zakończyć żywot przed czasem. Byłoby mu jednak głupio. Przecież obiecał klientce, właścicielce mieszkania, że wszystko pójdzie jak z płatka. Klientka znała jego dziadka i ojca. Przygarbiona pogroziła mu palcem. Powiedziała nawet Panu Paradoksowi, że włączy mu radio, że wysłuchają wystąpienia księdza, a potem wspólnie odmówią modlitwę. Pan Paradoks jednak szczerze, aczkolwiek dość stanowczo, podziękował i szybko powrócił do pracy.
Presja i depresja Myślę, że Pan Paradoks żył pod presją mijającego czasu. Jak każdy pracujący człowiek był pod presją aspiracji, ale – jak na niewykwalifikowanego kafelkarza przystało – nie były one zbyt wielkie. O wiele większe było poczucie bezsensu, które towarzyszyło mu od zawsze. Jakby to całe życie było tylko zbędnym balastem, który należało jak najszybciej z siebie zrzucić. 10
Przechodzący przez… Była noc, pełnia. Pan Paradoks przechodził przez most. Byli tam sami: on i Przechodzący Przez Rzekę. Obydwaj zawieszeni w próżni życia. Próżniacy. Pan Paradoks pomyślał, że nigdy nie był „z nimi” i nigdy nie był „przeciw nim”. Zawsze był pośrodku. Od jednych i od drugich dostawał po głowie i nauczył się tylko tyle, że bycie pośrodku nie jest najlepszą opcją. „Ty, mój drogi kolego – pomyślał Pan Paradoks – też jesteś pośrodku. I do czego to nas zaprowadzi? ”. Pan Paradoks miał wrażenie, że Przechodzący Przez Rzekę lekko poruszył głową. Tak, to kiwnięcie było symboliczne. Pan Paradoks poczuł dobrą energię. – Czy myślisz – spytał Przechodzącego Przez Rzekę, patrząc w niebo – że pełnia księżyca może choć na chwilę przykryć pustkę istnienia?
Nowa lampka Pana Paradoksa Niektórzy uważają, że na tym świecie jest tylko jeden Pan Paradoks, inni zaś twierdzą odwrotnie, że Panów Paradoksów jest tyle, co ziarenek piasku na plaży. Matka Wszystkich Panów Paradoksów – Pani Paradoksalna – powiedziała mi kiedyś, że Panów Paradoksów jest tyle co mrówek. Potem jednak mówiła, że się pomyliła i że ma tylko jednego syna, Pana Paradoksa. O, chyba właśnie go widzę, wchodzi do sklepu. Pan Paradoks nie przepadał za robieniem zakupów w Castoramie, ale pewnego popołudnia zepsuła mu się lampka i stwierdził, że trzeba kupić nową. Jego żona nalegała, żeby kupił lampkę nowoczesną, to jest ledową. Pan Paradoks nie lubił nowoczesności, nie chciał jednak psuć żonie zbliżającego się weekendu. Początkowo nie był pewny, czy powinien uczestniczyć w wyprawie po lampkę ledową i, żeby dodać sobie animuszu, powtarzał: „Kupienie nowej lampki to pryszcz, kupienie nowej lampki to pryszcz…”. Tak się złożyło, że przed sklepem spotkał kolegę, który również przyszedł do Castoramy po lampkę ledową. „To może oznaczać tylko jedno – pomyślał – ludzie potrzebują więcej światła”. I z tą myślą wszedł do sklepu. Jego dotarcie do odpowiedniego działu mogłoby stanowić temat na nową opowieść, ponieważ 11
Pan Paradoks miał problem z docieraniem. Nigdy nie chodził najkrótszymi drogami. Spędził kilka minut, wpatrując się w worki gipsu, podziwiał nowe wzory kafelków i ceramiczne umywalki. Zastanawiał się nawet, do czego ewentualnie przydałaby mu się poxilina, a potem zupełnie przypadkowo trafił na miejsce. „Jaki byłem głupi – pomyślał – przecież łatwo tu dojść, ponieważ to stoisko jest jaśniejsze od innych. Bije od niego prawdziwa łuna światła”. Kolega już dawno opuścił sklep, a Pan Paradoks wciąż przebierał wśród lampek biurkowych. W końcu przypomniało mu się, że przecież żona koniecznie chciała lampkę ledową. Zapytał więc obsługującego pana o te lampki, a gdy ten mu je wskazał, zapytał: – Czym, drogi panie, różni się lampka ledowa od zwykłej? Pan Castorama, który nikomu nie pozwolił pobić swoich cen, odparł błyskawicznie, jak nauczyli go na szkoleniu: – Lampka ledowa od zwykłej lampki biurkowej różni się tym, że jest wyposażona w żarówki LED. – Dziękuję – odrzekł uradowany Pan Paradoks i szybko włożył do koszyka lampkę wskazaną mu przez Pana Castoramę. Pan Paradoks chciał jeszcze dodać, że mu Pan Castorama bardzo pomógł, wręcz rozjaśnił tę kwestię, ale Pan Castorama pomagał już innym klientom. W końcu – czas to pieniądz. Pani przy kasie spytała Pana Paradoksa o kod pocztowy, co też Pan Paradoks uznał za bardzo dobry znak i podał jej nie tylko kod pocztowy, ale cały adres. Chciał też nawet podać numer telefonu, ale kasjerka grzecznie zaprotestowała. Pan Paradoks i tak był dumny, gdyż rzadko ktoś go pytał o takie rzeczy, szczególnie że pani była bardzo ładna, choć wydawała się być znudzona ciągłym powtarzaniem tych samych czynności. Pan Paradoks lubił wszędzie chodzić per pedes, ale od pewnego czasu bolały go nogi (o czym dokładnie opowiem w historii zatytułowanej „Platfus Pana Paradoksa”) i już co najmniej miesiąc wcześniej rozpoczął akcję poszukiwania samochodu, który ewentualnie mógłby kupić. Oczywiście zależało mu na samochodzie „przechodzonym”. Pan Paradoks bacznie przyglądał się autom stojącym na parkingu. W końcu spostrzegł, że w tylnym okienku citroena jest wywieszona 12
biała kartka. Podszedł bliżej i przeczytał: „Citröen Berlingo, rocznik 2008, telefon”. Następnie otworzył klapkę swojego telefonu komórkowego, wyszukał funkcję „Kontakty”, a następnie „Dodaj nowy kontakt”. System poprosił go o podanie numeru. Pan Paradoks wpisał dziewięć cyfr, a następnie w rubryce „Imię” wpisał Citröen, a przy „Nazwisku” dodał: Berlingo. Pan Paradoks zaobserwował, że od pewnego czasu jego nowymi znajomymi są: Volkswagen Golf, Nissan Micra, Toyota Yaris, czy nawet Mercedes-Benz. Pomyślał, że to dobre towarzystwo, że warto obracać się w takim właśnie kosmopolitycznym kręgu. Przy okazji usunął kilka numerów, które zwykł nazywać „martwymi duszami” – jakiegoś Kowalewskiego, Jaworowicza, Wiśniewskiego i Nowakowskiego. Majestatycznie zamknął klapkę, po czym ponownie ją otworzył i wybrał numer. Gdy po drugiej stronie usłyszał czyjś głos, powiedział: „Dzień dobry, dzwonię z ogłoszenia. Chciałbym rozmawiać z Panem Berlingo…”.
13
Przypadek Pana Paradoksa. Powiastka paradoksalna © Copyright by Bartłomiej Siwiec 2016 © Copyright by Jakub Kaja 2016 Wydanie pierwsze Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. All rights reserved. No parts of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Fotografie Jakuba Kaji pochodzą z cyklu „Ukryte miasto” Korekta Maria Pietruszewska Opracowanie graficzne Jan Kaja, Jcek Soliński Układ typograficzny, skład Jacek Czekała, www.aldus.pl
Galeria Autorska Jan Kaja, Jacek Soliński Bydgoszcz 2016 www.autorska.pl
Publikację zrealizowano dzięki wsparciu finansowemu Miasta Bydgoszczy
ISBN: 978-83-60924-40-2
Przechodzący przez…
Była noc, pełnia. Pan Paradoks przechodził przez most. Byli tam sami: on i Przechodzący Przez Rzekę. Obydwaj zawieszeni w próżni życia. Próżniacy. Pan Paradoks pomyślał, że nigdy nie był „z nimi” i nigdy nie był „przeciw nim”. Zawsze był pośrodku. Od jednych i od drugich dostawał po głowie i nauczył się tylko tyle, że bycie pośrodku nie jest najlepszą opcją. „Ty, mój drogi kolego – pomyślał Pan Paradoks – też jesteś pośrodku. I do czego to nas zaprowadzi?”. Pan Paradoks miał wrażenie, że Przechodzący Przez Rzekę lekko poruszył głową. Tak, to kiwnięcie było symboliczne. Pan Paradoks poczuł dobrą energię. – Czy myślisz – spytał Przechodzącego Przez Rzekę, patrząc w niebo – że pełnia księżyca może choć na chwilę przykryć pustkę istnienia?
Bartłomiej Siwiec
Przypadek Pana Paradoksa Przechodzący przez…
Bartłomiej Siwiec (ur. w 1975 r. w Bydgoszczy) – prozaik, publicysta, dramatopisarz. Ukończył politologię ze specjalizacją dziennikarską na WSP w Bydgoszczy i studia podyplomowe z zakresu archiwistyki na UMK w Toruniu. Autor dwóch powieści Zbrodnia, miłość, przeznaczenie i Autodestrukcja, zbioru opowiadań i miniatur Wszyscy byli umoczeni. Napisał też dramaty 64 pozycje z życia szachisty, Wyszła z domu, Skóry i Anyżek. Jego dramaty były nagradzane i wyróżniane przez Dom Literatury w Łodzi i Teatr Powszechny w Łodzi; znalazły się też w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, a miniatura Wpuszczony w maliny została wyróżniona przez jury ogólnopolskiego konkursu pamięci Jana Himilsbacha w Mińsku Mazowieckim. Od 2013 r. felietonista Bydgoskiego Informatora Kulturalnego. Bartłomiej Siwiec jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
ISBN: 978-83-60924-40-2
Bartłomiej Siwiec Przypadek Pana Paradoksa
Była noc, pełnia. Pan Paradoks przechodził przez most. Byli tam sami: on i Przechodzący Przez Rzekę. Obydwaj zawieszeni w próżni życia. Próżniacy. Pan Paradoks pomyślał, że nigdy nie był „z nimi” i nigdy nie był „przeciw nim”. Zawsze był pośrodku. Od jednych i od drugich dostawał po głowie i nauczył się tylko tyle, że bycie pośrodku nie jest najlepszą opcją. „Ty, mój drogi kolego – pomyślał Pan Paradoks – też jesteś pośrodku. I do czego to nas zaprowadzi?”. Pan Paradoks miał wrażenie, że Przechodzący Przez Rzekę lekko poruszył głową. Tak, to kiwnięcie było symboliczne. Pan Paradoks poczuł dobrą energię. – Czy myślisz – spytał Przechodzącego Przez Rzekę, patrząc w niebo – że pełnia księżyca może choć na chwilę przykryć pustkę istnienia?