czarownica nanga

Page 1

Czarownica Nanga

Mieszkańcy niewielkiej wioski leżącej na skraju gęstego lasu żyli sobie spokojnie i beztrosko. Świetlisty błękit horyzontu zapowiadał właśnie pogodny i szczęśliwy dzień. Śpiew wiatru w gałęziach drzew towarzyszył jaskółkom śmigającym pod chmurami. Słowik siedzący w głębokim gniazdku wyśpiewywał czyste tony, by pozdrowić wschodzące słońce. Jakieś dziecko odpowiedziało tej radosnej muzyce

412



wesołą piosenką i pobiegło dalej, chcąc czym prędzej dołączyć do rówieśników. Przechodząc pod starym drzewem, Tambwe — bo tak miał na imię ów chłopczyk — minął główny plac wioski i skierował się w stronę lasu, który kusił go swoim cieniem. Mimowolnie zadrżał i przyspieszył kroku, mijając stojący na uboczu wioski niewielki dom powszechnie uważany za przeklęty. Z okna obserwowała jego ruchy para małych i złośliwych oczu. Z nastaniem pory deszczowej, kiedy zakwitły pierwsze kwiaty, zamieszkała w tym domu pewna młoda kobieta. Była nawet ładna, ale zachowywała się na tyle dziwnie, że wkrótce zyskała sobie miano czarownicy, a wokół szeptano o jej nadzwyczajnych zdolnościach. Wszyscy obawiali się jej trochę i woleli omijać z daleka.

414


Ciekawski z natury chłopczyk miał jednak ochotę spotkać tę nieznajomą, a nawet zamienić z nią kilka słów. Mijając dom kobiety, podniósł głowę i wtedy napotkał jej wzrok. Spuścił oczy i zaczerwienił się po uszy. Tego dnia nie miał jeszcze dość odwagi, by porozmawiać z czarownicą, ale poczuł się nieswojo. Już zamierzał uciec co sił w nogach, kiedy z wnętrza domu dobiegł jego uszu przeciągły i ostry krzyk, a tuż po nim coś jakby skarga. Instynktownie pośpieszył na pomoc. Stanąwszy na progu, zamarł: czarownica Nanga leżała na ziemi, trzymając w zaciśniętych palcach kawałki rozbitej figurki słonia, wykonanej z gliny i skorupek strusiego jaja. Wielkie łzy spływały po jej zaczerwienionych policzkach, a na końcu kciuka perliła się kropelka

415


krwi. Chłopiec pochylił się nad nią, chcąc się upewnić, czy nie jest poważnie ranna, po czym wstał, zapominając o strachu. Wiedziony ciekawością rozglądał się wokół. Jego uwagę zwróciły trzy maleńkie, elegancko przystrojone słoniki z hebanu, stojące w rzędzie na brzegu kominka. Na ścianie wisiał obraz w złoconej ramie przedstawiający słoniątko kąpiące się w rzece pod czułym okiem mamy słonicy. Nieco dalej inny obrazek, na którym widać było stado słoni idące przez dżunglę. Pośrodku izdebki, wokół stołu, stały krzesła na słoniowych nogach wyrzeźbionych w błyszczącym drewnie. Podłokietniki krzeseł w kształcie olbrzymich uszu zakończone były uchwytami w kolorze kości słoniowej. Na tapecie, serwetkach i abażurze — wszędzie pojawiał się motyw słonia.

416


— O, pani to naprawdę lubi słonie! — wyszeptał chłopczyk. — Zmykaj stąd czym prędzej, ty mały nicponiu! Po co tu przyszedłeś? Może chcesz, żebym zamieniła cię w drapieżnego ptaka, który będzie dla mnie polował na zwierzynę?! — wrzasnęła czarownica. Tambwe podskoczył zdziwiony brutalnością jej słów. — Chciałem tylko pani pomóc. Czy jest pani ranna? Proszę wziąć mnie za rękę, jeśli chce pani wstać! — Nie dotykaj mnie! W przeciwnym razie pożałujesz tego! — Nie mam żadnych złych zamiarów, a pani tak strasznie na mnie krzyczy. Czy to prawda, co wszyscy o pani mówią? W tym momencie z oddali dobiegły dziecięce głosy:

417


— Tambwe, gdzie jesteś? Wszędzie cię szukamy! — To moi przyjaciele. Muszę do nich dołączyć. — Świetnie! Tylko tego brakowało, żebyś sprowadził do mnie wszystkie dzieciaki z wioski! Nie cierpię tych nieznośnych bachorów! Zaskoczony i zakłopotany dziwnym zachowaniem młodej kobiety, chłopczyk szybko ją pożegnał. Przechodząc przez próg, odwrócił się ostatni raz i wtedy zauważył załzawione oczy czarownicy wpatrujące się w rozsypane na podłodze kawałeczki figurki słonia. Zdjęty jednocześnie litością i strachem, wyszedł, zamykając ostrożnie drzwi. Tego samego dnia po południu trzy dziewczynki znalazły się przypadkiem w pobliżu domu młodej czarownicy. W wirze zabawy śmiały się, krzyczały, biegały i skakały, nie zwracając na nic uwagi.

418


— O wy wstrętne dziewuszyska! Idźcie bawić się gdzie indziej! — O, czarownica! Wstrętna czarownica! Nie boimy się ciebie! — krzyknęły w jej stronę małe psotnice. Ależ są paskudne! — pomyślała Nanga, zdecydowana więcej się nimi nie zajmować. Minęła godzina, a dziewczynki hałasowały nadal. Bawiąc się w chowanego, podeptały piękne kwiaty i warzywa w ogródku. Następnie postanowiły stworzyć wędrowną orkiestrę. W tym celu zdjęły wiszące na płocie garnki i pokrywki i uderzały nimi z całych sił jak wielkimi talerzami, łyżkami stukały w naczynia i jak marakasami grzechotały kubeczkami, do których wsypały kamyki. Jakby nie miały

419


dosyć tej ogłuszającej muzyki, zaczęły śpiewać piskliwymi głosikami. Tego już było za wiele! Zmęczona hałasem Nanga westchnęła ciężko. — Te dziewuchy przypominają mi młode małpy. Ale byłyby o wiele ładniejsze jako słoniątka! — rzekła sama do siebie ze złośliwym błyskiem w oczach. Uśmiechnęła się szyderczo i upewniwszy się, że dziewczynki są same, zaproponowała: — Wejdźcie do mojego domu. Mam dla was pyszne łakocie!


Łakome dzieci szybko zapomniały o strachu i weszły za czarownicą do jej salonu. — O! Ma pani mnóstwo słoni! — O, tak! Słoń jest bardzo miłym i inteligentnym zwierzęciem. Lubię patrzeć na jego ciężki i nonszalancki chód. Podziwiam siłę słoni i ich niespotykaną odwagę. Wcale nie jesteście do nich podobne! Nie cierpię dzieci! Robią same głupstwa i nie dają nikomu spokoju! Pijana z wściekłości Nanga chwyciła swoją magiczną pałeczkę, wypowiedziała znaną tylko sobie formułę i czekając na wynik swoich działań, wycedziła przez zęby: — Teraz nie jesteście już takie sprytne!

421


Pośrodku salonu stały trzy słoniątka i spoglądały na siebie zdziwione. Nanga wyprowadziła je do

ogrodu, przywiązała

mocno do drzewa i bardzo

podekscytowana figlem,

jaki spłatała nieznośnym

dziewczynkom,

wróciła do domu. Musiała teraz przygotować swoim nowym podopiecznym kąpiel, a potem dać im kolację. Tego wieczoru zasnęła szczęśliwa i beztroska. Za to w sąsiednim domu nieprzytomna ze strachu matka trzech dziewczynek daremnie starała się przypomnieć sobie, co robiły, zanim zaginęły. Nikt ich nie widział i nikt nie mógł jej pomóc. Nazajutrz rano czarownica jak zwykle została obudzona przez małego chłopca, który przechodząc obok jej domu, rzucał

422


kamykami w drzwi. Ale tym razem ona była szybsza. Chwyciła magiczną pałeczkę i nie wychodząc na zewnątrz, wypowiedziała straszliwą formułkę. Potem, zaopatrzywszy się w sznur, wyszła z domu, złapała swoją nową ofiarę i ją również przywiązała do drzewa w ogrodzie. Następnie spokojnie zjadła śniadanie. Przez cały dzień pieściła swoje słoniki, szorowała, czyściła je, karmiła i prowadziła na spacer. Była z nich bardzo dumna. Niczego nie mogło im zabraknąć. Odtąd będzie ich mamusią, kochającą, obsypującą pieszczotami i dbającą, by czuły się szczęśliwe.

423


W pewnej chwili usłyszała pod drzwiami domu dziecięce głosy. Dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, zauważyło słoniątka i chciało przyjrzeć się im z bliska. Ich przyjaciel Tambwe został jak zwykle w tyle, bawiąc się w berka z wiatrem. Usłyszał, jak Nanga zachęca dzieci, by podeszły bliżej, jednocześnie wypowiadając swoją straszliwą magiczną formułę, i nagle zobaczył dwa nowe słoniątka. Szybko schował się za krzakami w nadziei, że nie zostanie zauważony. Więc to dlatego zniknęli jego przyjaciele! Stali sobie teraz w ogrodzie czarownicy przywiązani sznurem do drzewa, wyposażeni w długie trąby, ogromne nogi i maleńkie ogonki. O mało nie parsknął

424


śmiechem. Ryzyko, że Nanga go zauważy, wydawało się niewielkie. Była zbyt zajęta doglądaniem swoich niezwykłych podopiecznych. — Zanurz trąbeczkę w tej wielkiej kadzi z wodą i polej się! — zachęcała jedno ze słoniątek. — Zobaczysz, jakie to przyjemne! Słonik zrobił, o co go prosiła, przy okazji ochlapując towarzyszy i swoją nową panią. Stojąca najbliżej słoniczka uderzyła go trąbą i zdziwiła się, słysząc dźwięki, jakie wydobyły się z jej gardła. Słoniątka porozumiewały się z sobą za pomocą niezdarnych gestów. Raptem stanęły na tylnych nogach, bo wydawało się im, że zobaczyły przechodzącego obok małego muła. Obserwujący je Tambwe czuł się jak w cyrku. Patrzył na ewolucje zwierząt i po mimice i ruchach w każdym z nich rozpoznawał swoich przyjaciół. Na szczęście zapadał już zmierzch,

425


bo chłopiec miał zamiar poczekać do wieczora, upewnić się, że Nanga śpi, i dopiero wtedy oddalić się bezpiecznie. Niestety, czekał bardzo długo. Księżyc wyszedł zza chmur i ukazał się na niebie. Z miejsca, w którym ukrywał się Tambwe, docierał jakiś dziwny odgłos. Ciemność wydawała się pełna koślawych cieni, jakby wszyscy zmarli ożyli i wybrali się na nocną wycieczkę. Wiał lekki wiatr i poruszał gałęziami drzew, a szeleszczące liście wywoływały dreszcze strachu. W końcu przerażony chłopiec popędził do domu i położył się spać. Przez cały wieczór matka niepokoiła się o niego, ale gdy zajrzała do pokoju i zobaczyła go w łóżku, przestała się martwić.

426


— To dziwne — powiedziała do męża — nie słyszałam, kiedy wrócił i nawet nie przyszedł powiedzieć nam dobranoc. Tymczasem Tambwe wcale nie spał. Dręczyły go wątpliwości. Zastanawiał się: a więc Nanga zamieniła jego przyjaciół w słoniątka! Niedobrze. A jednak wydawało się, że darzy je wielką czułością i jest dla nich bardzo miła. Tylko kto w to uwierzy? On sam nigdy się nie ośmieli opowiedzieć komukolwiek podobnej historii!

427


Rano wrócił pod dom czarownicy, schował się za krzakami i obserwował towarzyszy swoich zabaw. Teraz już lepiej się z sobą porozumiewali. Poruszali się, nie potykając się o własne trąby. Ale na widok Nangi w ich oczach pojawiał się strach na przemian z czułością. Tambwe upewnił się, że czarownica nie zamierza robić im krzywdy oraz że między nią a słoniątkami nawiązała się nić porozumienia. Podobnie jak poprzedniego wieczoru kobieta zajęła się ich toaletą i czule do nich przemawiała. — No, słoniki, teraz jesteście grzeczniejsze i ładniej wyglądacie. Może nie mam racji? Usiadła obok nich na ziemi i ciągnęła:

428


— Moje kochane biedactwa! Kiedyś bardzo lubiłam dzieci. Dzięki moim czarodziejskim sztuczkom dobrze im się wiodło w mojej wiosce. Uwielbiały, kiedy wieczorem opowiadałam im bajki, zwłaszcza te o słoniach. A jak wspaniale bawiliśmy się, wystrzeliwując sztuczne ognie podczas pełni księżyca! Postawiła przed słoniątkami wielki kosz bananów i mówiła dalej: — Ale dzieci mnie zdradziły, kiedy obok mojego domu zamieszkał ich nowy przyjaciel. Opuściły mnie i wyśmiewały się ze mnie. Dawały mi słodycze nafaszerowane pieprzem, stawiały wiadra z wodą nad moimi drzwiami, rzucały we mnie kępkami sierści wywołującej swędzenie. Ale najgorsze było to, że kradły moje figurki słoni. Były takie złośliwe! Nie wiedziałam, co robić.

429


Myślałam, że oszaleję i bałam się, że dłużej nie wytrzymam i któregoś razu użyję swoich tajemnych mocy, by pozamieniać je w jakieś drapieżne ptaki. Wtedy przeniosłam się tutaj. Wstała i dokończyła: — Wy wcale nie byłyście lepsze od nich, prawda? Ale tym razem nie mogłam się oprzeć. Teraz zajmę się wami, jakbym była waszą mamą. Bardzo was kocham i nigdy się nie rozstaniemy. Chodźcie, wykąpiemy się. Te wynurzenia najwidoczniej przyniosły jej ulgę i Nanga poprowadziła swoich podopiecznych na ścieżkę wiodącą ku rzece. A Tambwe, który dowiedział się wystarczająco dużo,

430


skorzystał z tego, by uciec. Miał już gotowy plan działania i w związku z tym odwiedził swojego wuja Kadimę, człowieka uczonego i bardzo mądrego. Ale nie od razu opowiedział mu o wszystkim, bo trochę obawiał się jego reakcji. — Słyszałem, jak Nanga rozmawiała ze swoimi słoniątkami. Skarżyła się bardzo na nasze zachowanie. Na to, że niedostatecznie zwracamy na nią uwagę, że ją lekceważymy, a dzieci nie są dla niej miłe. Dziś wieczorem urządzamy w wiosce święto. Nie moglibyśmy jej zaprosić? — Masz całkowitą rację. Nie powiadomiliśmy jej o święcie. To wielki błąd i musimy go czym prędzej naprawić. Co o tym sądzisz? A może ty poszedłbyś do niej i poprosił, by zechciała do nas dołączyć?

431


— Świetny pomysł, ale nie wiem, czy starczy mi odwagi. Wolałbym pójść tam z tobą, wuju. Tambwe i Kadima ruszyli w drogę, a kiedy stanęli przed domem Nangi, ona wracała właśnie z lasu ze swoim małym stadkiem. — Dzień dobry, pani — powitał ją wuj. — Ma pani przepiękne słonie! — Owszem, i bardzo je kocham. Są miłe, czułe i ogromnie inteligentne. Nie to co ludzie z wioski. Kadima, który był wytrawnym znawcą ludzkiej natury, nie dał się sprowokować. — Ma pani rację, popełniliśmy niewybaczalny błąd. Od kilku tygodni mieszka pani w naszej wiosce, a my nie staraliśmy się nawet pani poznać. Chcielibyśmy teraz to naprawić. Dzisiaj wieczorem

432




organizujemy uroczystość, na którą pragniemy panią zaprosić. Będziemy zaszczyceni, jeśli zgodzi się pani w niej uczestniczyć. Chłopiec zauważył, że spojrzenie młodej kobiety złagodniało, a w kąciku jej oka błysnęła łza. — Wasze zaproszenie bardzo mnie wzruszyło — odparła. — Dołączę do was z największą radością. — A może przyprowadziłaby pani swoich towarzyszy? Jestem pewien, że dzieci bardzo się ucieszą, mogąc obserwować słoniątka do woli. — W takim razie zabiorę je

z sobą — zgodziła się

czarownica. Tambwe zaproponował, że przyjdzie po nią i wskaże jej drogę. Zdziwił się, kiedy przyjęła jego propozycję, i poczuł się trochę nieswojo.

435


— Czy dzieci z wioski będą miłe dla moich przyjaciół? — Jest wśród nich kilkoro żartownisiów, którzy lubią każdemu podokuczać, ale będę ich pilnował — odpowiedział ostrożnie chłopiec. Kiedy wieczorem pojawił się z Nangą i jej dziwnym stadkiem, wszyscy od razu zwrócili na nich uwagę. Tambwe pozdrowił zgromadzonych, odprowadził słoniątka na pobliską łąkę, a sam usiadł obok ich pani. Podczas kolacji nadal siedział obok niej i kątem oka obserwował dzieci, które podchodziły i chciały pytać o słoniki. Był spokojny, ale ostrożny. Pilnował, by żadne z dzieci nie wyszło za Nangą z sali. W pewnej chwili jakaś młoda kobieta z zaczerwienionymi policzkami i zapuchniętymi oczami podeszła bliżej i usiadła.

436


— Dlaczego ona płakała? — spytała Nanga, nagle bardzo zainteresowana. — Nie przychodzi się na uroczystość, żeby płakać! — dodała. — To mama trzech małych dziewczynek, które zaginęły dwa dni temu. Przyszła tu, żeby się czegoś dowiedzieć. Ciągle ich szuka. Ma nadzieję, że może ktoś przekaże jej jakąś cenną wiadomość. Ich ojciec siedzi po drugiej stronie stołu i rozmawia z moim wujem, a tamten mężczyzna to ojciec chłopczyka, który również zaginął. Po chwili do Nangi podeszła inna kobieta, wyglądająca na bardzo zasmuconą. — Cieszę się, że mogę panią poznać. Dziękuję, że zechciała pani spędzić ten wieczór z nami. — Ja także się cieszę, że mogę panią poznać.

437


— Przepraszam za śmiałość, ale mój synek zaginął blisko pani domu i zastanawiam się, czy przypadkiem pani go nie widziała. Był sam czy może z kimś? — Nie, nikogo ostatnio nie widziałam — odpowiedziała Nanga, wyraźnie zdenerwowana. Była zmuszona kłamać, a bardzo tego nie lubiła. W miarę upływu czasu odczuwała coraz większe zakłopotanie. Wszyscy wokół niej rozmawiali o zaginionych dzieciach i mówili o nich z taką sympatią! Może postąpiłam zbyt egoistycznie? Ci wszyscy rodzice są tacy smutni — pomyślała. Wtedy nagle uświadomiła sobie, że popełniła zbrodnię. Jak mogła zamienić te dzieci w słoniątka? Zawstydziła się, patrząc

438


na sympatycznych ludzi, którzy okazywali jej tyle względów, podczas gdy ona wyrządziła im taką krzywdę, jeszcze zanim ich poznała. Mimo to nie miała ochoty rozstawać się ze swoimi małymi słonikami. Przecież bardzo je kochała. Nagle wstała skruszona: postanowiła uwolnić niesforne dzieci. Wyszła dyskretnie z sali i nic nikomu nie mówiąc, poszła na łąkę po swoich podopiecznych. Zaprowadziła ich w bezpieczne miejsce znajdujące się z dala od ciekawskich spojrzeń i tam przywróciła im pierwotny wygląd, wymazując z ich pamięci to, co dotychczas przeżyły. Po chwili wróciła na przyjęcie i zajęła swoje miejsce przy stole. Oszołomione dzieci, które nie bardzo rozumiały, co się stało, pobiegły do swoich domów.

439


Po jakimś czasie wuj Kadima poprosił o ciszę, chcąc zabrać głos. — Najwyższy czas, żebyście poznali nową mieszkankę naszej wioski i jej słoniątka. Nanga wstała. Kadima zaś zwrócił się do Tambwe z prośbą, by poszedł po zwierzęta. Ale on wrócił po chwili ze zwieszoną głową i oznajmił smutną nowinę: nie zastał słoniątek na łące. Słysząc to, Nanga rozpłakała się i wybiegła z sali. Pozostali goście rozeszli się do domów bardzo zasmuceni. Jakaż niespodzianka spotkała rodziców zaginionych dzieci, kiedy po powrocie do domu zastali je śpiące w łóżeczkach! Zapanowała radość tak wielka jak ogromne było ich zmartwienie w ostatnich dniach. Nazajutrz rano Tambwe przyszedł do swojego wuja i rzekł:

440



— Nanga jest bardzo smutna po stracie słoniątek. Gdzie one mogły się podziać? — Tak, szkoda, że zniknęły, ale czy wiesz, że tej nocy wszyscy twoi przyjaciele wrócili do swoich domów? Nie wydaje ci się to dziwne? Chłopiec udał, że nic o tym nie wie. — Ale nasza nowa sąsiadka nadal lamentuje nad swoją stratą. Może wioska mogłaby podarować jej jakichś nowych towarzyszy? Dowiedlibyśmy tym naszej solidarności i pomoglibyśmy sąsiadce zaprzyjaźnić się z nami. — Dlaczego nie?! To dobry pomysł. Idę z tobą — odparł Kadima. Kilka dni później Nanga siedziała przed domem i nuciła jakąś smutną melodię. Z oddali słyszała zbliżające się głosy,

442


które po chwili umilkły. Nagle podskoczyła, kiedy do jej uszu dotarł niespodziewanie donośny ryk. Zaniepokojona zaczęła nasłuchiwać. Po pierwszym ryku rozległ się drugi i wtedy zobaczyła trąbę wyłaniającą się z zarośli. — Słonie?! Skąd się tu wzięły słonie? Zamiast odpowiedzi usłyszała głośne oklaski. Z lasu wyszli wszyscy mieszkańcy wioski, a na ich czele Tambwe i jego wuj Kadima. — Było nam smutno, że straciłaś swoich małych przyjaciół, więc złożyliśmy się, by podarować ci te dwa żwawe słoniątka. Młoda czarownica nie wierzyła własnym oczom. Po jakimś czasie Kadima, który często ją odwiedzał, poprosił, by została jego żoną. Uważał, że jest nie tylko ładna,

443


ale również bardzo miła. Nanga ucieszyła się i przyjęła te nieoczekiwane oświadczyny. Po roku wydała na świat pierwszego syna i była z niego bardzo dumna. Zmieszana, kilkakrotnie przepraszała młodego Tambwe, że kiedyś mówiła mu, jak bardzo nie lubi dzieci. Dziękowała także mieszkańcom wioski, którzy sprawili, że uwierzyła w miłość. Któregoś wieczoru zaprosiła ich na wielkie przyjęcie z okazji narodzin syna. Przybyli tłumnie do domu Kadimy, który od dnia ślubu był także domem Nangi. Powitały ich słonie ubrane w paradne stroje, dając wspaniały pokaz swoich umiejętności. Wszystkie dzieci śmiały się do rozpuku. Kiedy nastała noc, w niebo wystrzeliły wielobarwne race, którym towarzyszyły okrzyki podziwu zebranych gości. Ale największa

444


niespodzianka czekała ich na końcu: wielki snop kolorowych iskier wystrzelił w górę z ogłuszającym hukiem i rozpadł się w powietrzu, tworząc dziesiątki złotych smug, które ułożyły się w sylwetkę ogromnego świetlistego słonia.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.