oÊwiadczy∏a Babcia stanowczo. — Zaraz do niej zadzwoni´ i jej te˝ to powiem. Tak w∏aÊnie zrobi∏a — i OKROPNIE si´ pok∏óci∏y. Mimo to Mama obstawa∏a przy swoim, upierajàc si´, ˝e po mnie przyjedzie. Razem z Terrym. — Chyba nie myÊlisz, ˝e si´ go przestrasz´, Tammy! — stwierdzi∏a wojowniczo Babcia. — Tego twojego m´˝ulka widocznie kr´ci to, ˝e mo˝e wy∏adowaç z∏oÊç na ma∏ych dziewczynkach, takich jak Teosia, ale nie sàdz´, ˝eby mia∏ czelnoÊç zaczynaç ze mnà! I ma racj´. Zresztà Babcia potrafi∏aby roz∏o˝yç na ∏opatki absolutnie ka˝dego. Wiem, ˝e mog´ jej zaufaç. A jednak troch´ si´ denerwuj´. Wczorajszej nocy nie mog∏am spaç i Babcia pozwoli∏a mi przyjÊç do swojego ∏ó˝ka. Wkrótce do∏àczy∏a do nas Patsy i zrobi∏o si´ troch´ ciasno, ale Babci wcale to nie przeszkadza∏o. — Po to mam dwie r´ce, ˝ebym mog∏a przytuliç obie moje dziewczynki! — powiedzia∏a Babcia i przygarn´∏a nas do siebie. Dzisiaj po powrocie ze szko∏y Edek pozwoli∏ mi wziàç swój rower na podwórko, bo sam wybiera∏ si´ do kumpla pograç na komputerze. By∏am w prawdziwym szoku, bo rower Edka jest nies∏ychanie wychuchany i wypasiony; Patsy nie wolno go nawet d o t k n à ç . W domu — nie, wróç, w poprzednim mieszkaniu, prawdziwy dom mam t u t a j — udawa∏o mi si´ czasem ub∏agaç Kyle’a, ˝eby mi po˝yczy∏ swój rower, tak wi´c jestem ca∏kiem niez∏a w te klocki. Zrobi∏am kilka kó∏ek; ch∏opacy nie wpuÊcili mnie na swojà zje˝d˝alni´ i nie mog∏am sobie poszaleç, niestety. Zadar∏am wysoko g∏ow´, tak jakby wcale mi na tym nie zale˝a∏o, i zacz´∏am podskakiwaç w miejscu na tylnym kole i kr´ciç równiutkie ósemki, ˝eby im pokazaç, ˝e nie majà do czynienia 70
z jakimÊ ˝ó∏todziobem na swoim pierwszym trójko∏owym rowerku. Udawali, ˝e na mnie nie patrzà — a jednak si´ g a p i l i . Przyglàda∏a mi si´ te˝ jakaÊ obca dziewczyna, okropnie elegancka, ubrana w dziwaczny, staroÊwiecki mundurek jak z lat pi´çdziesiàtych — mia∏a nawet kolanówki i buty zapinane na guziki, podobne do tych, jakie noszà ma∏e dzieci. Wyglàda∏a na osob´, która nie zadaje si´ z byle kim, a jednak nie zachowywa∏a si´ z wy˝szoÊcià. I wpatrywa∏a si´ we mnie z autentycznym podziwem. Zrobi∏am jeszcze jedno kó∏ko. Dziewczyna obróci∏a za mnà g∏ow´, ciàgle nie spuszczajàc ze mnie wzroku. Pokaza∏am jej j´zyk, ciekawa, czy si´ obrazi — ale ona wywiesi∏a swój, jakby to by∏ nasz sekretny sygna∏. Z miejsca jà polubi∏am. Zacz´∏am si´ zastanawiaç, skàd si´ u licha wzi´∏a na naszym osiedlu. Przyglàda∏am si´, jak odchodzi — i nagle popeda∏owa∏am za nià jak szalona. A˝ uskoczy∏a na bok, kiedy mnie us∏ysza∏a za sobà; chyba myÊla∏a, ˝e zamierzam jà staranowaç. Wyhamowa∏am i z gracjà zeskoczy∏am z roweru. — Hejka! — CzeÊç — odpar∏a. Mówi∏a wyjàtkowo starannie i wyraênie, bardzo wysokim g∏osem. Nerwowo obliza∏a wargi. Wyglàda∏a na onieÊmielonà. — Jak masz na imi´? Teraz to si´ dopiero zestresowa∏a. Znów kilka razy obliza∏a usta ma∏ym, spiczastym j´zykiem. — India. — Nie ˝artuj! Prawie tak samo jak kraj? — Tak. Wiem, ˝e g∏upio — okropnie si´ zaczerwieni∏a. — Dlaczego, takie geograficzne imiona sà ca∏kiem fajne. Podoba mi si´ Brooklyn — dla ch∏opca. MyÊlisz, ˝e rodzice dali ci tak na imi´ na pamiàtk´ upojnej indyjskiej nocy? 71
— Nie mam poj´cia. Mo˝e? — zrobi∏a Êmieszny grymas. Zachichota∏am. — No tak, dosyç trudno ich sobie wyobraziç w takiej sytuacji. Ca∏e szcz´Êcie, ˝e moja Mama nie nazwa∏a mnie na czeÊç miejsca mojego pocz´cia — bo wtedy nosi∏abym pewnie imi´ Brighton! Rower Edka opar∏am o Êcian´ i wdrapa∏am si´ na wysoki murek. India posz∏a za moim przyk∏adem, chocia˝ dopiero za którymÊ razem uda∏o jej si´ wgramoliç na gór´. Rozsiad∏yÊmy si´ wygodnie, machajàc nogami, i spojrza∏yÊmy na siebie. — A ty? Jak masz na imi´? — Sto razy bardziej g∏upio ni˝ ty. Teodora. — Powa˝nie? — Âmiertelnie. — Bardzo... oryginalnie. Twoja mama musia∏a si´ nag∏owiç, ˝eby znaleêç ci takie rzadkie imi´. Teodora to po grecku „dar od Boga”, tak? Widaç ogromnie si´ cieszy∏a, ˝e si´ urodzisz. India nie mog∏a si´ bardziej pomyliç. — Niewa˝ne, zmieni´ je, jak tylko dorosn´. Podoba mi si´ imi´ Tiffany. Albo mog∏abym nosiç naprawd´ stylowe, romantyczne: Delfina czy Stella. — Te˝ mam ochot´ zmieniç imi´ — na Anne. No wiesz, tak jak Anne Frank. — Rewelacja — powiedzia∏am, chocia˝ nie mam poj´cia, kto to w ogóle jest ta Anne Frank. JakaÊ prezenterka telewizyjna? — Anne jest moim autorytetem — oÊwiadczy∏a India. — A kto jest autorytetem dla ciebie? Wzruszy∏am ramionami. Ale po chwili zaÊwita∏a mi myÊl: — Moja Babcia. — Babcia? 72
Pytanie zadane wysokim g∏osem Indii brzmia∏o troch´ ironicznie, ale India wcale nie chcia∏a mnie przedrzeêniaç. — Moja Babcia jest fantastyczna, ka˝dy na osiedlu ci to powie. Traktujà jà tu jak królowà. Mieszkam teraz u niej. — A co z twojà mamà? — Moja Mama znalaz∏a sobie faceta, którego zupe∏nie nie trawi´, wiesz, jak to jest. India nie wyglàda∏a tak, jakby wiedzia∏a, ale uprzejmie pokiwa∏a g∏owà. — I tym sposobem zamieszka∏am tutaj — wyjaÊni∏am, machajàc r´kà w kierunku bloków. — A ty gdzie mieszkasz, Indio? — Ja...? Tam — odpar∏a, wykonujàc podobne machni´cie, tyle ˝e w bli˝ej nieokreÊlonym kierunku. — Raczej nie na naszym osiedlu — domyÊli∏am si´. — Chyba jesteÊ bogata, co? Znów si´ zaczerwieni∏a i zacz´∏a si´ bawiç kosmykami swoich kr´conych w∏osów. Wreszcie po∏àczy∏am fakty: — Hej, chyba nie mieszkasz na osiedlu z tymi wspania∏ymi rezydencjami, tam, gdzie ktoÊ urzàdzi∏ w sylwestra pokaz fajerwerków? W Parkfield? India skin´∏a g∏owà z takim poczuciem winy, jakby si´ chcia∏a schowaç z g∏owà wewnàtrz swojej kurtki. — O rany! Ty szcz´Êciaro! W takim razie czego szukasz na naszym blokowisku? — Wracam t´dy ze szko∏y. — Jak to mo˝liwe, ˝e nie wo˝à ci´ tam i z powrotem waszym mercedesem, albo chryslerem, albo sama nie wiem czym? — Mamy zaledwie range rovera. Nie wiem, Wanda dziÊ po mnie nie przyjecha∏a. — Wanda to twoja mama? — Nie, Wanda... Wanda to nasza au pair. — O∏ co? 73
— Dziewczyna, która z nami mieszka i wykonuje niektóre prace domowe. — Taka jakby s∏u˝àca? — Mo˝e troch´. Nie mam poj´cia, co si´ z nià sta∏o; moja mama wyjdzie z siebie, jeÊli si´ o tym dowie — westchn´∏a India, marszczàc brwi. Rude, tak samo jak jej kr´cone w∏osy. — Mama jest strasznà histeryczkà, wiecznie si´ o coÊ awanturuje. — A twój tata? Jest w porzàdku? — Tata jest Êwietny. To znaczy, b y ∏ Êwietny — ostatnio zrobi∏ si´ okropnie zrz´dliwy i wÊcieka si´ na mnie o byle g∏upstwo. — Bije ci´? — Skàd! Nie uderzy∏ mnie nigdy w ˝yciu! — India by∏a zaszokowana tym pytaniem. Spojrza∏a prosto na mojà blizn´. Przytakn´∏am. — Tak jest, to dzie∏o faceta mojej Mamy. A raczej jego paska. — Co za potwornoÊç! Wzruszy∏am ramionami. — Zgadza si´, to znak szczególny Terry’ego — powiedzia∏am tonem, jakby mnie to wcale nie obchodzi∏o. A jednak ka˝dej nocy n´kajà mnie koszmary. Babcia mówi, ˝e wkrótce o nim zapomn´ — ale chyba tym razem wyjàtkowo si´ myli. — Ten Terry to w∏aÊnie... facet twojej mamy? — Tak, ale zapomnijmy o tym, to ju˝ historia. Pokiwa∏a g∏owà. Zapad∏a cisza. Odwróci∏yÊmy wzrok. Znowu na siebie spojrza∏yÊmy — i uÊmiechn´∏yÊmy si´ do siebie. — No i jak ci si´ tutaj mieszka? U babci? — zapyta∏a India. — Wspaniale! — spojrza∏am przez rami´ na brudne Êciany z betonu i czarne plastikowe worki, z których wy74
sypywa∏y si´ Êmieci. — Chocia˝ ty pewnie myÊlisz, ˝e to straszne slumsy. — Nie, wcale nie! — zaprzeczy∏a szybko. — Ca∏kiem tu... ∏adnie. Tak swojsko, naprawd´. O ma∏o nie p´k∏am ze Êmiechu. — JesteÊ po prostu niemo˝liwa! „Swojsko”! Ale, ale, Indio, mo˝e masz ochot´ wpaÊç do mnie na podwieczorek i poznaç mojà Babci´? — No có˝... — Zerkn´∏a na delikatny, z∏oty zegarek. — Pewnie musisz ju˝ wracaç do domu. — Niestety tak. To jest: nie! Poza panià Winslow i Wandà nie b´dzie tam teraz nikogo. A Wanda w ogóle podziewa si´ nie wiadomo gdzie. — Pani Winslow? A kto to taki? — To... no dobrze: to nasza sprzàtaczka. — Rany, twoi rodzice muszà mieç naprawd´ kup´ forsy! Hej, a mo˝e masz tak˝e tytu∏ szlachecki, co? Nie jesteÊ przypadkiem m∏odà l a d y Indià? Mo˝e powinnam dygnàç? — Przestaƒ! S∏uchaj, mówisz powa˝nie? Naprawd´ mog´ przyjÊç do ciebie na podwieczorek? — Jasne. — Twoja babcia nie b´dzie mia∏a nic przeciwko temu? — Nie bàdê niemàdra, pewnie, ˝e nie. Szczerze mówiàc, b´dzie zachwycona. Martwi si´, ˝e nie mam tu ˝adnych przyjació∏. — A jak d∏ugo ju˝ tu mieszkasz? — Kilka tygodni. — ¸adne rzeczy; gdybym to ja by∏a jej wnuczkà, twoja babcia chybaby si´ za∏ama∏a! Mieszkam w tym samym domu ju˝ od pi´ciu lat i nie mam ˝adnych przyjació∏. To znaczy, p r a w d z i w y c h przyjació∏. — Zrobi∏a g∏upià min´. — Rany Julek, teraz to dopiero wysz∏am na ofiar´ losu! Wybuchn´∏am Êmiechem. — Nie Êmiej si´ ze mnie, nic na to nie poradz´. 75
— Âmiej´ si´ z rannego Julka, a nie z ciebie. Nie sàdzi∏am, ˝e ktokolwiek jeszcze tak mówi! — Da∏am jej przyjacielskà sójk´ w bok. — Chodêmy, Babcia mieszka w tamtym bloku. Da∏abym ci si´ przejechaç na rowerze, ale to rower Edka, na którym dziÊ, w ramach szczególnego wyró˝nienia, wolno jeêdziç tylko m n i e. India ruszy∏a obok dziarskim krokiem, a potem raêno, choç nie bez zadyszki, wdrapa∏a si´ za mnà po schodach. Ze wzgl´du na astm´ powinnam by∏a pojechaç windà, ale uzna∏am, ˝e to kiepski pomys∏, mimo ˝e musia∏yÊmy wtargaç na gór´ rower — niezidentyfikowane obszczajmurki za∏atwiajà swoje potrzeby tak˝e w naszej windzie. Niejednokrotnie w s z y s t k i e swoje potrzeby. Zaczyna∏am wàtpiç, czy dobrze zrobi∏am, zapraszajàc Indi´ do siebie. Napisy nagryzmolone na Êcianach czyta∏a oczyma wielkimi jak spodki, a kiedy na schodach natkn´∏yÊmy si´ na dwóch kumpli Edka, schodzàcych na dó∏ z piwem w d∏oniach i wyjàtkowo soczystymi przekleƒstwami na ustach, India zblad∏a tak, ˝e w jej twarzy widaç by∏o tylko piegi. — Dziewczyneczki, zejdêcie nam [piiip piiip] z drogi, ale szybciutko! — Sami nam [piiip] zejdêcie z [piiip piiip] drogi, ch∏opcy! — odpar∏am, swojà wypowiedê wzmacniajàc niegrzecznym wystawieniem Êrodkowego palca. Na takà poufa∏oÊç pozwoli∏am sobie tylko dlatego, ˝e obu kolegów znam, ale na niczego nieÊwiadomej Indii wywar∏am piorunujàce wra˝enie. Prawdziwa pogromczyni blockersów! Kiedy p´dzi∏yÊmy (ja — na rowerze Edka) przez taras, ta wstr´tna starucha pani Watkins z impetem otworzy∏a drzwi i o ma∏o mnie przy tym nie przewróci∏a. Zacz´∏a nam z wrzaskiem wymyÊlaç od najgorszych i prawie oskar˝y∏a nas o to, ˝e któregoÊ dnia zbi∏yÊmy jej butelki po mleku, czego ona nie zamierza tolerowaç, napisze 76