Czerwony
Czyha∏y tylko, ˝eby mnie dopaÊç. Min´∏am róg i zauwa˝y∏am je natychmiast, sta∏y dok∏adnie na mojej drodze, niedaleko przystanku autobusowego, i czeka∏y. Melanie, Sara i Kim, najgorsza z nich wszystkich. Nie mia∏am poj´cia, co teraz. Zrobi∏am krok naprzód; mój sanda∏ z trudem odklei∏ si´ od chodnika. Szturcha∏y si´ porozumiewawczo – ju˝ mnie namierzy∏y. Z daleka nawet w okularach nie widzia∏am ich zbyt wyraênie, ale by∏am pewna, ˝e na twarzy Kim maluje si´ znajomy szeroki, szyderczy uÊmiech. Sta∏am jak skamienia∏a. Zerkn´∏am za siebie: mo˝e mog∏abym uciec z powrotem do szko∏y? Zamarudzi∏am tam dziÊ i tak wyjàtkowo d∏ugo. A jeÊli ju˝ jà zamkni´to? Gdyby jednak przypadkiem by∏ w niej jeszcze któryÊ z nauczycieli? Mog∏abym przecie˝ udaç, ˝e rozbola∏ mnie brzuch, albo coÊ w tym rodzaju, mo˝e ktoÊ podwióz∏by mnie do domu? – Patrzcie, Mandy zamierza nawiaç z powrotem do szko∏y! ˚a∏osna szczeniara! – wrzasn´∏a Kim. Zupe∏nie jakby mia∏a czarodziejskie okulary, pozwalajàce czytaç w moich myÊlach. OczywiÊcie Kim nie nosi∏a okularów – dziewczynom takim jak ona okulary ani aparaty ortodontyczne nie sà do niczego potrzebne; poza tym ten typ nigdy nie przybiera na wadze i nigdy nie oÊmiesza si´ g∏upim uczesaniem ani idiotycznymi, dziecinnymi ubraniami. 8
Gdybym uciek∏a, dr´czycielki i tak pogna∏yby za mnà, ruszy∏am wi´c im naprzeciw, choç troch´ chwiejnym krokiem. Zbli˝y∏am si´ ju˝ na tyle, ˝eby wyraênie widzieç ich twarze – Kim szczerzy∏a z´by w wyzywajàcym uÊmiechu, naturalnie. Dwie pozosta∏e równie˝. Stara∏am si´ zebraç myÊli. TatuÊ radzi∏, ˝ebym na zaczepki próbowa∏a odpowiedzieç zaczepkami. Jednak w przypadku dziewczyn takich jak Kim jego rada na nic si´ nie zda: po prostu w Kim nie ma nic, do czego mo˝na by si´ przyczepiç. Mama doradza∏a, ˝eby zaczepki ignorowaç, wówczas przeÊladowczyniom znudzi si´ dokuczanie. Jeszcze si´ im nie znudzi∏o. By∏am coraz bli˝ej; podeszwy sanda∏ów ciàgle lepi∏y si´ do ziemi, lepi∏am si´ te˝ ja sama – sukienka przylgn´∏a do moich mokrych pleców, na czo∏o pod grzywkà wystàpi∏y mi grube krople potu. Ze wszystkich si∏ stara∏am si´ sprawiaç wra˝enie opanowanej i udawaç, ˝e ∏obuzice sà przezroczyste. Na przystanku zauwa˝y∏am Artura Kinga i zamiast na nie, gapi∏am si´ na niego – znowu czyta∏ ksià˝k´. Artur nic, tylko czyta. Te˝ lubi´ ksià˝ki; fatalnie si´ z∏o˝y∏o, ˝e Artur jest ch∏opakiem, na dodatek troch´ dziwnym – gdyby nie to, moglibyÊmy pewnie zostaç przyjació∏mi. Obecnie nie mam ˝adnych prawdziwych przyjació∏; kiedyÊ przyjaêni∏am si´ z Melanie, ale ona wola∏a ode mnie Sar´, a póêniej Kim zdecydowa∏a, ˝e obie b´dà nale˝a∏y do jej paczki. Melanie zawsze twierdzi∏a, ˝e nienawidzi Kim, lecz dziÊ jest jej najlepszà przyjació∏kà. Kiedy Kim zechce, ˝eby ktoÊ zosta∏ jej przyjació∏kà, to ju˝ nie ma wyjÊcia, bez dyskusji. Kim potrafi byç naprawd´ okropna. Teraz mia∏am jà dok∏adnie przed sobà i nie mog∏am d∏u˝ej udawaç, ˝e jej nie widz´ – musia∏am na nià spojrzeç. Na jej promienne, czarne oczy, lÊniàce w∏osy i wydatne usta, 9
rozciàgni´te w szerokim uÊmiechu, ods∏aniajàcym wszystkie jej Ênie˝nobia∏e z´by. Widzia∏am jà wyraênie nawet wtedy, kiedy zamkn´∏am oczy, jak gdyby przekroczy∏a barier´ moich okularów i wesz∏a mi prosto do wn´trza g∏owy – z tym nieod∏àcznym szyderczym uÊmiechem na twarzy. – Zamkn´∏a oczy. Wpadnijmy na nià razem, na trzy-czte-ryyy! – zakomenderowa∏a Kim. B∏yskawicznie otworzy∏am oczy. – To wariatka – podsumowa∏a mnie Sara. – Znów bawi si´ w udawanie – szydzi∏a Melanie. O ma∏o nie p´k∏y ze Êmiechu. Nie mog∏am znieÊç ÊwiadomoÊci, ˝e Melanie opowiedzia∏a im o naszych wspólnych sekretnych zabawach. Oczy zacz´∏y mnie piec; dzielnie mruga∏am powiekami, wiedzàc, ˝e w ˝adnym razie nie wolno mi si´ rozp∏akaç. Zignoruj je, zignoruj, zignoruj... – Próbuje nas zignorowaç! – zawo∏a∏a triumfalnie Kim. – Czy˝by Mamulka-Nigdy-bez-Pàczulka kaza∏a ci ignorowaç zaczepki tych niegodziwych, wstr´tnych dziewuszysk? Dalsze próby zignorowania przeciwnika nie mia∏y sensu, zresztà nie by∏o na to szans: Kim sta∏a przede mnà, twarzà w twarz, majàc Melanie po jednej, a Sar´ po swojej drugiej stronie. By∏am osaczona. Prze∏kn´∏am Êlin´. Kim nie przestawa∏a si´ uÊmiechaç. – W∏aÊnie, a gdzie si´ podziewa mamuÊka? – zapyta∏a. – To do niej niepodobne, pozwoliç, ˝eby ma∏a Mania drepta∏a do domu bez opieki, ca∏kiem sama. Rozglàda∏yÊmy si´ za nià, prawda, Mel, dobrze mówi´, Saro? 10
Wszystkie trzy na widok mojej Mamy za ka˝dym razem poszturchiwa∏y si´ znaczàco i zaczyna∏y chichotaç i wymieniaç szeptem z∏oÊliwe uwagi. Chichota∏y, szepta∏y i szturcha∏y si´ jeszcze bardziej znaczàco, gdy widzia∏y Mam´ w moim towarzystwie. Pewnego razu sta∏a si´ rzecz straszna: Mama schwyci∏a mnie za r´k´ i one to zobaczy∏y, zanim zdà˝y∏am jà wyrwaç z maminego uÊcisku. Wypomina∏y mi to przez ca∏e tygodnie; Kim nie przestawa∏a snuç opowieÊci o spacerowych wózeczkach, szeleczkach, smoczkach, butelkach dla niemowlàt – i o grzechotce dla pustej, zakutej pa∏y. Teraz te˝ si´ poszturchiwa∏y, szepczàc i chichoczàc. Nie odpowiedzia∏am Kim; chcia∏am jà wyminàç, ale przesun´∏a si´ razem ze mnà i nadal mia∏am jà tu˝ przed sobà. Zdecydowanie zbyt blisko. Zdecydowanie wi´kszà ode mnie. – Hej, do ciebie mówi´! G∏ucha jesteÊ, czy co? Mam krzyczeç? – nie odpuszcza∏a Kim. Pochyli∏a si´ i przysun´∏a tak blisko, ˝e jej czarne, jedwabiste w∏osy po∏askota∏y mnie w policzek. – GDZIE MAMUÂKA?!!! – zawy∏a mi prosto w ucho. Poczu∏am, jak jej wrzask przetacza mi si´ przez g∏ow´ i kluczàc, dociera do ka˝dego, nawet najmniejszego zakamarka mojego mózgu. Rozejrza∏am si´ doko∏a z desperacjà. Artur King podniós∏ wzrok znad ksià˝ki i gapi∏ si´ prosto na nas. Jego uwa˝ne spojrzenie tylko pogarsza∏o sytuacj´. Z ca∏ych si∏ stara∏am si´ zachowywaç pozory, ˝e wszystko jest w najlepszym porzàdku. – Mama posz∏a do dentysty – wyjaÊni∏am takim tonem, jakbyÊmy sobie z Kim ucina∏y najzwyklejszà w Êwiecie pogaw´dk´. 11
Melanie i Sara zachichota∏y, a Kim nadal uÊmiecha∏a si´ tak samo jak wczeÊniej. – Ach tak, do dentysty... – przeciàgn´∏a ostatnie s∏owo, ale przej´∏a mój gaw´dziarski ton. – Faktycznie, czas by∏ ju˝ po temu najwy˝szy, prawda, Mandy? – zawiesi∏a g∏os. Nie by∏am pewna, czy si´ odzywaç, czy lepiej nie, wi´c milcza∏am. – Nic dziwnego, ˝e twoja mama musia∏a w te p´dy lecieç do dentysty – podj´∏a Kim. – Jest taka stara, pomarszczona i siwa, ˝e tylko patrzeç, jak wypadnà jej wszystkie z´by. Posz∏a obstalowaç sobie sztucznà szcz´k´, co? Mówiàc te s∏owa, uÊmiecha∏a si´ s∏odko, prezentujàc swój w∏asny zestaw idealnie równych, bia∏ych z´bów. Czu∏am si´ tak, jakby mnie nimi kàsa∏a, krótko lecz boleÊnie, raz za razem. – Nie wa˝ si´ obra˝aç mojej Mamy! – zaprotestowa∏am. Chcia∏am rozprawiç si´ z nià tonem nie znoszàcym sprzeciwu, ale wypad∏o to tak, jakbym pokornie b∏aga∏a. Zresztà mój ton nie mia∏ ˝adnego znaczenia, nikomu nie uda∏oby si´ uciszyç Kim, która raz otworzy∏a usta. A ju˝ na pewno nie uda∏oby si´ to mnie. – Twoja mama wyglàda na starszà ni˝ moja babcia – oÊwiadczy∏a Kim. – Co ja mówi´, na starszà ni˝ moja prababcia! Ile mia∏a lat, kiedy ci´ urodzi∏a, Mandy? SzeÊçdziesiàt? Siedemdziesiàt? Sto? – G∏upie ˝arty – broni∏am Mamy. – Moja Mama wcale nie jest taka stara. – W takim razie ile ma lat? – Nie twoja sprawa – odpar∏am dzielnie. – Pi´çdziesiàt pi´ç – wtràci∏a Melanie. – A jej tata jest jeszcze starszy, ma szeÊçdziesiàt dwa lata. Poczu∏am, ˝e oblewam si´ ciemnym rumieƒcem. Do wieku moich rodziców przyzna∏am si´ Melanie w najwi´kszym sekrecie, kiedy jeszcze by∏yÊmy przyjació∏kami, i przysi´g∏a, ˝e nigdy nikomu nie powie! 12
– Rany, co za s t a r u c h y! – zawo∏a∏a Sara. – Moja mama ma dopiero trzydzieÊci jeden! Wszystkie trzy zacz´∏y udawaç stare kobiety, g∏oÊno mlaskajàc trz´sàcymi si´ wargami i kuÊtykajàc ci´˝ko. – Przestaƒcie! – krzykn´∏am; zaparowa∏y mi szk∏a okularów, ale mimo to Artura Kinga widzia∏am nadal ca∏kiem wyraênie. Wróci∏ do lektury, lecz twarz mia∏ czerwonà jak burak. – Ojej-jej, najs∏odsza kruszynka mamusi gotowa si´ spociç ze zdenerwowania – wyz∏oÊliwia∏a si´ Kim. Przesta∏a si´ wyg∏upiaç i otoczy∏a ramieniem Melanie. – A jaki jest jej tatuÊ? Stetrycza∏y stary piernik z baranim wzrokiem? – Nosi idiotycznà brod´ i chodzi po domu w kitlu – zezna∏a Melanie, i kiedy Kim w odpowiedzi uÊcisn´∏a jà radoÊnie, Melanie wyglàda∏a na wniebowzi´tà. – W k i t l u! Tata Mandy chodzi w k i t l u! Czemu nie w kaftanie?! Pewnie lada dzieƒ wywiozà go do domu wariatów, bo jest za stary na dom starców! – wrzasn´∏a Kim i wszystkie rykn´∏y jeszcze g∏oÊniejszym Êmiechem. – Kitel to nie kaftan – wybe∏kota∏am w rozpaczy. – TatuÊ nosi go tylko przy pracy, kiedy maluje. – T a t u Ê!!! – a˝ si´ zach∏ystywa∏y z uciechy. Pali∏am si´ ze wstydu, twarz mi p∏on´∏a; nie wiedzia∏am, jakim sposobem wypsn´∏o mi si´ piesz13
czotliwe „TatuÊ”, przecie˝ tak bardzo staram si´ nazywaç rodziców „Mamà” i „Tatà”, jak wszyscy moi rówieÊnicy. Sama uwa˝am, ˝e kitel Tatusia wyglàda troch´ g∏upio. I ja te˝ chcia∏abym, ˝eby Mama nie mia∏a siwych w∏osów, spuchni´tych stóp uwi´zionych w staromodnych sanda∏ach i oci´˝a∏ego, opas∏ego cia∏a, na którym ciasno opinajà si´ jej bawe∏niane sukienki. Wola∏abym, ˝eby Mama by∏a m∏oda i pi´kna, i weso∏a – jak inne mamy. Wola∏abym, ˝eby TatuÊ by∏ m∏ody i silny, i ˝eby huÊta∏ mnie na r´kach, jak to robià inni tatusiowie.
Chcia∏abym tego tak bardzo, ˝e czasem, le˝àc bezsennie w nocy, udaj´ sama przed sobà, ˝e zosta∏am adoptowana i ˝e pewnego dnia moi prawdziwi rodzice zg∏oszà si´ po mnie i zabiorà mnie ze sobà. B´dà oboje bardzo m∏odzi, eleganccy i nowoczeÊni; b´dà mi pozwalali nosiç najmodniejsze ubrania, s∏uchaç bardzo g∏oÊnej muzyki i jeÊç w McDonaldzie, a tak˝e wychodziç samej z domu i naprawd´ póêno wracaç, i przy tym wszystkim nigdy, przenigdy nie b´dà si´ o nic gniewali. Zasypiam, rozmyÊlajàc o cudownym ˝yciu z tymi prawdziwymi mamà i tatà – zwracam si´ do nich po imieniu, Kate i Nick; noszà takie ∏adne, d z i s i e j s z e imiona – i Êni´ o nich, ale niemal zawsze w najlepszym momencie snu, akurat wtedy, gdy Kate, Nick i ja jedziemy do Disneylandu albo wybieramy si´ do Hard Rock Café, moi w∏aÊni rodzice pojawiajà si´ niczym wyrzut sumienia. Zazwyczaj wyglàdajà na jeszcze starszych i bardziej zatroskanych ni˝ w rzeczywistoÊci; 14
goràczkowo wykrzykujà moje imi´. Udaj´, ˝e tego nie s∏ysz´ i ju˝-ju˝ uciekam w nieznane wraz z Kate i Nickiem, kiedy odwracam si´ jednak i widz´, jak moi pogrà˝eni w rozpaczy rodzice zaczynajà p∏akaç. Rano budz´ si´ z takim poczuciem winy, ˝e zrywam si´ na równe nogi z pierwszym dzwonkiem budzika i p´dz´ na dó∏, ˝eby zaparzyç dla nich fili˝ank´ herbaty. Kiedy na wpó∏ obudzeni rodzice popijajà herbat´, nazywajàc mnie pieszczotliwie swojà najukochaƒszà, ma∏à córeczkà, wÊlizguj´ si´ do nich do ∏ó˝ka, ˝eby si´ przytuliç. Chocia˝ nie jestem ju˝ taka ma∏a, rosn´ przecie˝. I wcale nie jestem taka kochana, przynajmniej nie zawsze. Czasem potrafi´ daç si´ im solidnie we znaki. – W porzàdku, powiem prawd´: zwracam si´ do nich „Mamusiu” i „Tatusiu”, bo mnie do tego zmuszajà, ale to nie znaczy, ˝e sà moimi prawdziwymi rodzicami – wypali∏ ktoÊ znienacka i ku mojemu zdumieniu okaza∏o si´, ˝e to ja nie zdà˝y∏am w por´ ugryêç si´ w j´zyk. Dr´czycielki os∏upia∏y z wra˝enia, nawet Kim wyglàda∏a na zaskoczonà. Wlepi∏y we mnie szeroko otwarte oczy; tak˝e Artur King gapi∏ si´ na mnie ze swojego przystanku. – Co ty wygadujesz? – odzyska∏a g∏os Kim, k∏adàc r´ce na biodrach. Obcis∏a bluzeczka podkreÊla∏a jej idealnie p∏aski brzuch. Kim jest najzgrabniejszà dziewczynà w klasie, a przy tym jednà z najwy˝szych; twierdzi, ˝e zamierza zostaç modelkà, gdy tylko skoƒczy szesnaÊcie lat. Melanie i Sara oczywiÊcie te˝ utrzymujà, ˝e chcia∏yby zostaç modelkami, ale one nie sà nawet ∏adne. Nie mam zielonego poj´cia, kim chcia∏abym byç, gdy dorosn´ – marz´ tylko o tym, ˝eby staç si´ kimÊ zupe∏nie innym, kimkolwiek, byle nie Mandy White. – Oni nie sà moimi prawdziwymi rodzicami, wcale nie nazywam si´ Mandy White – oÊwiadczy∏am. – To wielka tajemnica. Adoptowali mnie, kiedy by∏am jeszcze ma∏a. Znam mo15
jà prawdziwà mam´, jest po prostu fantastyczna: pracuje jako modelka, ma niesamowità figur´, jej zdj´ç pe∏no w ka˝dej gazecie. Gdybym wymieni∏a nazwisko, od razu byÊcie wiedzia∏y, o kogo chodzi, niestety, nie wolno mi tego zrobiç. No wi´c, urodzi∏a mnie bardzo m∏odo, a ˝e wychowywania dziecka nie da∏oby si´ pogodziç z robieniem kariery, odda∏a mnie do adopcji, ale zawsze tego ˝a∏owa∏a i cz´sto si´ do
mnie odzywa. Moich przybranych rodziców z∏oÊci to okropnie, jednak nie mogà jej tego zabroniç. Mama bez przerwy przysy∏a mi wspania∏e prezenty, ró˝ne ubrania, modne buty i w ogóle, co bardzo nie podoba si´ mojej przybranej matce, która trzyma te wszystkie rzeczy pod kluczem, w wielkich kufrach, a mnie zmusza do noszenia tych ˝a∏osnych, dziecinnych ciuchów... – sz∏o mi coraz lepiej i lepiej, opowieÊç snu∏a si´ g∏adko jak jedwabna niç, prawie bez mojej pomocy, ja tylko ubarwia∏am jà bogactwem szczegó∏ów. Dr´czycielki wierzy∏y mi bez zastrze˝eƒ, zas∏uchane; Sara ch∏on´∏a mojà bajk´ z otwartymi ustami i nawet Kim by∏a pod wra˝eniem. Na Êmierç zapomnia∏am o Melanie, która znienacka potrzàsn´∏a g∏owà. – Ty k∏amczucho! – przerwa∏a mi. – ZmyÊlasz jak nie wiem co! By∏am u ciebie w domu, znam twoich rodziców i wiem, ˝e sà twoimi prawdziwymi rodzicami, nigdzie nie widzia∏am ˝adnych kufrów i... – Kufry stojà na strychu, dlatego ich nie widzia∏aÊ – wesz∏am jej w s∏owo. – To wszystko prawda, przysi´gam! – upiera∏am si´. 16
– No, no, na twoim miejscu bym nie przysi´ga∏a – wzruszy∏a ramionami Melanie. – Bo ja w i e m, ˝e to jedno wielkie k∏amstwo. KtóregoÊ razu, kiedy zaprosi∏am ci´ do siebie i póêniej przysz∏a po ciebie twoja mama, zagada∏a si´ z mojà mamà przy kawie i nudzi∏a w kó∏ko na twój temat: o tym, jak to przez ca∏e lata bez rezultatu poddawa∏a si´ jakiejÊ obrzydliwej terapii leczàcej bezp∏odnoÊç, o tym, ˝e twoi rodzice ju˝ stracili nadziej´ na to, ˝e kiedykolwiek b´dà mieli w∏asne dziecko i próbowali nawet jakieÊ zaadoptowaç, ale powiedziano im, ˝e sà za starzy, i o tym, ˝e wtedy zupe∏nie niespodziewanie okaza∏o si´, ˝e twoja mama jest z tobà w cià˝y. „To by∏ prawdziwy cud; nasza ma∏a, cudowna córeƒka”, mówi∏a o tobie. Mama wszystko mi opowiedzia∏a. K∏amiesz jak z nut! – K∏amczucha! – zawo∏a∏a Kim, ale z jakichÊ niezrozumia∏ych wzgl´dów nadal patrzy∏a na mnie z podziwem. Oczy jej b∏yszcza∏y; przez moment prawie dopuÊci∏am do siebie pe∏nà nadziei myÊl, ˝e Kim da mi ju˝ spokój i pozwoli mi sobie pójÊç. Nie wiem, czy rzeczywiÊcie oÊmieli∏am si´ poruszyç i wykonaç pó∏ kroku w bok; jeÊli tak, by∏o to o pó∏ kroku za wiele. – Co to, to nie, Mandy, Cudowna Córeƒko, Baraniog∏owa Blagierko, nigdzie si´ nie wybierasz – orzek∏a Kim. – Niez∏y z ciebie gagatek! – Oj, gagatek – pokiwa∏a g∏owà Melanie. – Gagatek, gagatek-bez-gatek! – wyskandowa∏a Sara. Na wzmiank´ o „gatkach” wszystkie zachichota∏y. – No w∏aÊnie, Mandy, jakie gatki masz dzisiaj na sobie? – zainteresowa∏a si´ Kim i nagle szybkim ruchem zadar∏a mi spódniczk´. 17
– Przestaƒ! – wrzasn´∏am jak oparzona i obciàgn´∏am jà z powrotem. Ale Kim zdà˝y∏a zobaczyç swoje. – Jakie s ∏ o d z i u t k i e! – rozp∏yn´∏a si´ w fa∏szywym uÊmiechu. – Bia∏e w króliczki! ˚eby pasowa∏y do tej miniaturowej króliczej parki na twoim swetrze, który mamuÊka pracowicie zrobi∏a na drutach! – tu wspomnianym królikom da∏a prztyczka swoimi d∏ugimi, suchymi palcami. – Biedna mamuÊka, Êciboli i Êciboli na tych drutach dla swojej niewdzi´cznej Cudownej Córuni, która tymczasem chodzi i rozpowiada wszystkim wokó∏, ˝e zosta∏a adoptowana! To b´dzie s t r a s z n y szok dla mamuÊki, kiedy si´ o tym dowie! Poczu∏am si´ tak, jakby tym swoim d∏ugim palcem przewierci∏a mi brzuch na wylot. – Jak to: „dowie si´”? – wychrypia∏am. – A tak to: same jà zapytamy. Jutro, kiedy przyjdzie po ciebie do szko∏y. „Prosz´ pani, ile lat mia∏a Mandy, kiedy jà pani adoptowa∏a?” – spytam, a ona odpowie: „Ale˝, kochanie, przecie˝ Mandy to moja rodzona córeczka”. „A to ciekawe – powiem jej – bo Mandy twierdzi zupe∏nie co innego: zarzeka si´, ˝e zosta∏a adoptowana” – promienia∏a Kim. Melanie i Sara zachichota∏y niepewnie, nie wiedzàc, czy Kim mówi serio. Ale ja nie mia∏am wàtpliwoÊci, ˝e Kim nie ˝artuje. Potrafi∏am sobie wyobraziç, jak opowiada to wszystko mojej Mamie. I potrafi∏am wyobraziç sobie wyraz twarzy mojej Mamy. Nie ! k mog∏am tego znieÊç. Plas – JesteÊ pod∏a, pod∏a, p o d ∏ a!!! – krzykn´∏am i wymierzy∏am Kim siarczysty policzek. Pomimo ˝e Kim jest ode mnie znacznie wy˝sza, moje rami´ samo wyciàgn´∏o si´ na ca∏à swojà d∏ugoÊç i moja d∏oƒ 18
dosi´gn´∏a jej policzka. Policzek Kim przybra∏ barw´ purpurowà, podczas gdy drugi pozosta∏ blady. Jej oczy pociemnia∏y jeszcze bardziej. – No to teraz uwa˝aj – powiedzia∏a i zrobi∏a krok naprzód. Wiedzia∏am, ˝e to koniec. Zepchn´∏am Sar´ z mojej drogi, nieomal stratowa∏am Melanie, rzucajàc si´ na nià szczupakiem, i wypad∏am na ulic´, byle tylko znaleêç si´ jak najdalej od Kim, przekonana, ˝e zaraz mnie zabije. Znienacka przed oczyma mign´∏a mi du˝a, czerwona plama i us∏ysza∏am pisk hamulców. Zobaczy∏am autobus. Krzykn´∏am. I upad∏am.
19