17 minute read
Smak Ameryki
fot. arch. autora
Stanisław Malinows k i
Advertisement
- rozmowa z cieszynianką, poetką, autorką kolejnej książki prozatorskiej, Elżbietą Holeksa-Malinowską
Stanisław Przybysz-Malinowski: Zwróciła się do Ciebie Książnica Cieszyńska z prośbą. Na ile ważną dla Ciebie, na ile doniosłą prośbą zakupu Twojej najnowszej książki oczekającej dopiero na zauważenie, zaistnienie. Co to za książka?
Elżbieta Holeksa-Malinowska: Tak, zwróciła się do mnie pani z Książnicy Cieszyńskiej z propozycją zakupienia mojej książki „Smak Ameryki czyli nie taki diabeł straszny”. Książnica tworzy zbiór książek napisanych przez cieszyniaków. Stąd ta propozycja. Było to dla mnie wielkie i piękne przeżycie, bycie dostrzeżonym przez tę szanowną Instytucję oraz znalezienie się w szacownym gronie cieszyńskich twórców.
Wróciłaś po wielu latach w swoją utęsknioną, ukochaną Małą Ojczyznę. Ale kiedy opuszczałaś swoje miasto, nie ustępowałaś przecież tylko miejsca tym nowym przybyszom, wówczas licznie przyjeżdżającym tu z kieleckiego, Małopolski, z Podlasia do pracy. Przybywającym, aby się tutaj osiedlić, zapuścić korzenie, być częścią naszej społeczności, cieszyniaków.
W młodości moją wyobraźnię pociągał wielki świat. Marzyłam o Wrocławiu, gdzie mieszka część mojej rodziny. Ale los wysłuchał tylko części tego marzenia, rzucając mnie do Warszawy. Później, jak widać z mojego życiorysu, stolica też zrobiła się zbyt ciasna. Wyjechałam więc „za wielką wodę” do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie przeżyłam ponad dwanaście lat, mieszkając w wielu miejscach.
Nie ustąpiłaś miejsca, bo wróciłaś, ale już do innej rzeczywistości. Czy po to, aby budować nowe spojrzenie na ten nasz pejzaż prowincjonalny? Czy musiałaś na nowo pokonywać trud integracji w rodzinnych stronach?
Książkę można kupić w Księgarni Piastowskiej w Cieszynie
Po powrocie do Polski w 2012 roku, miałam bardzo mocne wrażenie, że Polska nie zaczekała na mnie, że jest to zupełnie inna, dużo bardziej ciekawa i otwarta na świat ojczyzna, niż ta, którą w 2000 roku zostawiłam. Z Cieszynem, do którego wróciłam w 2013 roku, było jeszcze gorzej. Przecież wyjechałam z niego w 1976 roku. Dlatego też Cieszyn jawił mi się zupełnie obcym miastem, w którym nie mam żadnych znajomych, nie mówiąc już o przyjaciołach. Z wielką pomocą przyszła moja koleżanka, Zdzisia Mielczarska, bardzo prężnie działająca w Cieszynie, w różnych organizacjach. Zaproponowała mi między innymi członkostwo w Macierzy Ziemi Cieszyńskiej. Jej pomoc okazała się nieoceniona. Zaczęłam też być częstym gościem na spotkaniach w Domu Narodowym, czy Bibliotece i powolutku wgryzałam się w dość szczelną substancję społeczną.
Twoja książka nie jest debiutem. Parafrazując znane słowa, że „ śpiewać każdy może” powiedz, jak Ci się pisało? Związany z literaturą Michał Rusinek określa twórcze pisanie jako rozkosz. Trud zaczyna się, kiedy książka już się „urodziła” i trzeba ją zarekomendować Czytelnikom.
Bycie emigrantką było dla mnie najtrudniejszą przygodą mojego życia. Chciałam o tym napisać. Chciałam też opowiedzieć o Stanach prawdziwych. Ludzie ciągle kreują swoje wyobrażenie o USA, na podstawie fi lmów oglądanych z pozycji wygodnego fotela. W dzisiejszych czasach rzeczywiście każdy, jeśli tylko ma taką potrzebę i trochę grosza, może mieć własną książkę. Z dystrybucją jest już gorzej. Mnie pozostaje tylko organizowanie promocji w różnych miejscach i rozprowadzanie książki prywatnie wśród znajomych. Z promocją czekam jednak na bardziej sprzyjający spotkaniom czas. Odpowiadając na drugą część pytania - „Smak Ameryki” jest drugą napisaną i wydaną własnym sumptem moją książką. Pierwszą była saga rodzinna o rodzie Holeksów i Słoniowskich p.t. „Minia, Hela, Frantek i inni”. W książce tej chciałam zawrzeć wszelkie odpowiedzi na pytania, jakie mogą zadać mi moje wnuki na temat naszych korzeni.
Dziennikarz Ryszard Wójcik jeszcze w dobie fotografi i czarno-białej apelował wręcz, abyśmy rejestrowali, opisywali zastaną rzeczywistość. Czy twoja książka w jakimś sensie odpowiada na te kryteria? Ile w Twojej książce jest skumulowanych napięć, emocji? Czyż emigracja to nie wykluczenie się z jednej społeczności? Zarazem czy nie jest to próba asymilacji, w pewnym sensie nawet jakby rezygnacja z siebie, kształtowanie swego świata na nowo?
W momencie, gdy zdecydowałam się rozpocząć pisanie „Smaku Ameryki”, miałam jedno, bardzo silne postanowienie. Nie chciałam skarżyć się na swój los emigrantki. Dlatego też nie ujęłam w książce wspomnień złych. Chciałam pokazać, że mimo wszystko jakoś radziłam sobie lub raczej radziłyśmy sobie. Moja córcia przyjechała do mnie i razem ciągnęłyśmy ten nasz emigracyjny wózek. Z założenia tekst miał mieć posmak „seczuański”, czyli słodko-kwaśny i odrobinę prześmiewczy. Chciałam sprawdzić, na ile potrafię śmiać się z siebie, swoich przywar czy słabości.
Podziwu jaki rodzi świetne wydanie „Smaku Ameryki”, nie da się ukryć. A czy dotarły już do Ciebie pierwsze „krytycyzmy”, nutki zawiści, pochmurne wieści? Czy jesteś przygotowana na towarzyszącą sukcesowi aurę niechęci, lekceważenia?
Taaak, książka jest świetnie wydana. Jest to zasługą cieszyńskiej drukarni wydawniczej ARKA, a przede wszystkim pani Hani Gawlas, którą poprosiłam o pomoc, no i stworzyła małe cudeńko. Mam cichą nadzieję, że czytelnik sięgnie po moją książkę z przyjemnością, nie tylko z powodu jej dobrego wydania. Przyznam, że bardzo czekałam i to z duszą na ramieniu, na pierwsze komentarze. Póki co opinie są dobre, żeby nie powiedzieć świetne. Dotknąłeś ważnego zagadnienia. W jaką ubrać się zbroję, by nie bolała niechęć, czy niemiła opinia zrodzona z zawiści? Nie ma na to lekarstwa! Ludzie wrażliwi, wiesz o tym z autopsji, narażeni są bardziej i cierpią mocniej, gdy dotyka ich ludzka bezinteresowna nieżyczliwość. Jest nieżyczliwości, wokół nas niemało.
Celowo zrezygnowałaś z artystycznej pomocy adiustatora, fachowego zespołu redakcyjnego i promocyjnego? W twórczej pracy to chyba zbyt ryzykowne i mało komfortowe położenie, taka „jazda bez trzymanki”, taki „samotny rejs”?
Na czytelniczym rynku jest ogrom propozycji. Z łatwością można się pogubić i nie trafić z wyborem kolejnej książki do czytania. Mam też takie wrażenie, że sprzedają się przede wszystkim znane nazwiska. Fachowy zespół redakcyjny wcale nie gwarantuje sukcesu, a przelicza się na dość duże pieniądze, które musiałabym wyłożyć. Poza tym, czy byłaby to w pełni przemyślana, moja książka, taka jaką jest teraz? Jestem „Zosią Samosią” i mówiąc to, wcale nie kreuję się na indywidualistkę, która wie wszystko najlepiej. Ale lubię mieć własną wizję rzeczy i spraw, których realizacji się podejmuję i konsekwentnie idę za tym wyobrażeniem.
Czy każdy z nas może być twórcą kreując, współtworząc kolejny nadchodzący dzień, aby był piękny, godny zapamiętania i zarejestrowania? Czy naprawdę każdy może pisać książki?
Jest takie powiedzenie, że Pan Bóg bardzo się śmieje, gdy słyszy jakie mamy plany. Dotyczy to nie tylko planów dalekich, ale również kreacji i rozumnego współtworzenia kolejnego dnia. Czy każdy może napisać książkę? Tak! Pytanie tylko, czy znajdzie się ktoś inny, kto będzie chciał tę książkę przeczytać, nie wspomnę już o dobrym komentarzu o niej.
Komplementem byłby na pewno ewentualny postulat wpisania Twojej książki w kanon lektur szkolnych. Ale na ile taka lista lektur nobilituje, a na ile degraduje poczytność książki, jej wartość samej w sobie?
Absolutnie nie ma takiej potrzeby, by moja książka znalazła się wśród lektur szkolnych. Nie mam takiej ambicji. Poza tym, tyle jest złych opinii o współczesnym katalogu lektur! Pamiętam ze szkoły, że samo nazwanie książki lekturą, może nastawić czytającego negatywnie do książki i niesłusznie odebrać przyjemność czytania.
Książka staje mi się bardziej zrozumiała, kiedy znam sekrety pisarza. Albo poety, którego rad bym zapytał, nie co miał na myśli, ale co mu leży na sercu. Niechaj więc autorka „Smaku Ameryki” wyjawi po krótce zainteresowanym jakiej muzyki słucha, co czyta, ile ma w sobie romantyzmu, o czym marzy?
Bardzo się obawiałam tego pytania, bo odpowiadając na nie szczerze, zawsze mogę spotkać kogoś, kto zarzuci mi sztuczne kreowanie się na intelektualistkę, lub z drugiej strony fałszywą skromność. No ale „karawana idzie naprzód, nawet, gdy pieski szczekają”, więc postaram się odpowiedzieć w miarę wyczerpująco. Ogromną krainą, która porusza moją wyobraźnię jest muzyka w bardzo szerokim spektrum. Łatwiej jest mi odpowiedzieć jaki rodzaj muzyki mnie n i e inspiruje. Praktycznie nie słucham reggae i współczesnego jazzu. Natomiast moja dusza śpiewa w bluesie, rocku, country. Ona śpiewa nawet w stylu techno, szczególnie, gdy jadę na stacjonarnym rowerze. Uwielbiam muzykę filmową i klasyczną. Byłam bardzo zaskoczona, dowiedziawszy się, że Clint Eastwood, którego podziwiam za kunszt aktorski i reżyserski, jest również kompozytorem, którego utwory bardzo mi odpowiadają. Po cichu zazdroszczę takim ludziom talentu, który objawia się w tak różnych dyscyplinach. Lubię oglądać dobre filmy. Dobry film w moim przekonaniu to taki, do którego co jakiś czas wracam, za każdym razem znajdując w nim coś innego, ciekawego, poruszającego, czy dającego sumpt do głębszych przemyśleń. W preferencjach lekturowych nie będę odkrywcza. Wielką radość odnajduję czytając książki Olgi
Tokarczuk - zachwyca poetyką prozy. Działa na mnie piękno budowy zdań, plastyczność narracji. Chętnie też wracam do powieści Wilbura Smitha. Wiarę w lepsze jutro nasycam miłością do Natury, jaką odnajduje w publikacjach Petera Wohllebena. Obecnie smakuję chwile, czytając opowiadania Alice Munro w zbiorze pod tytułem „Kocha, lubi, szanuje”. O czym marzę? Chciałabym znaleźć w sobie siłę i determinację, by wydać wspólnie z mężem kolejny tomik naszych wierszy. Poza tym, chcę się cieszyć z każdej chwili życia, bo ona, ta c h w i l a, już nie wróci.
„Piękne są tylko chwile...”. Książkę czyta się co najmniej dłużej. I czyta się ją z tym niedosytem - dlaczego to ja nie uczestniczyłem z Autorką w amerykańskiej wyprawie? Polecam seczuański smak Ameryki.
Książkę można nabyć w Księgarni Piastowskiej przy ulicy Głębokiej w Cieszynie.
TRAMWAJ CIESZYŃSKI • XI 2020 Robert Kania przedsiębiorca (niczemu winny facet): Złość to złość a foch to już inna para kaloszy. Brzmi on mniej więcej tak: „teraz będę dla Ciebie niemiła, strzelę focha z jakiegokolwiek, nawet totalnie bzdurnego powodu. Ale proszę Cię, wręcz błagam Cię, zdaj ten mój podświadomy egzamin i pokaż, że nadal jesteś silnym samcem alfa”. Największym błędem mężczyzn jest nie tylko to, że chcą zajmować się merytoryczno-logicznym elementem focha kobiety. „Program” kobiecego focha ma zakodowany algorytm końcowy – czyli doprowadzenie do tego, by facet się kajał, przepraszał i kupował kwiaty. Jedyną uniwersalną radą jest, aby starannie dobierać słowa kierowane do sfochowanej kobiety. „Nigdy bowiem nie wiesz, które z nich spowoduje eksplozję i nieodwracalnego w skutkach megafocha grożącego zesłaniem na kanapę na co najmniej tydzień”. Tu można oprzeć się na znanym powiedzeniu ”kiedy kobieta mówi „NIE” znaczy „TAK” a kiedy mówi „TAK” znaczy „NIE””. Z fochem niestety mężczyzna jest na przegranej pozycji. Czasem więc lepiej to przeczekać albo wręcz nie zwracać na niego uwagi. Można też się ewakuować, ale tylko w przypadkach gdy jest to tak zwany ”foch z przytupem”. Ja często korzystam z tej opcji. Nigdy w sumie nie wiadomo co zrobić. Kiedy wystarczy całus, a kiedy musi być kolacja. Dr Anna Drożdż antropolożka, zastępca dyrektora Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UŚ: „Babski foch” jest już niemal mityczną formą ekspresji przypisywaną kobiecej naturze. Zdarza się wyłącznie przedstawicielkom płci pięknej, czego konsekwencje najczęściej odczuwają mężczyźni z jej najbliższego otoczenia. Traktowany jest jako zjawisko dość uciążliwe, aczkolwiek niezbyt groźne, a w swej naturze irracjonalne. Patrząc na niego z dystansu można stwierdzić, iż jest właściwie jest babski foch Ula: Teza bardzo mnie rozbawiła dlatego zadałam to pytanie. Zastanawiałam się od kilku dni nad tym, czy my kobiety jesteśmy tak postrzegane przez przedstawicieli płci męskiej. Wściekłość to złość- czyli emocje, takie same jak radość czy miłość. Ludzie, generalnie, reagują daną emocją na konkretne sytuacje, powody, w tym przypadku może to być pośpiech, który jest efektem mało skutecznego zarządzania sobą w czasie, może to być również efekt ciężkiego dnia, który nas czeka. Często spada na nas obowiązek odprawiania dzieci do szkoły, podwiezienia do przedszkola. A przecież często rano dzieciaki przypominają sobie o pracy domowej, że trzeba przynieść coś na zajęcia plastyczne i w ogóle gdzieś zapodział się strój gimnastyczny. A jeszcze w tym zamieszaniu staje przed nami ów młody człowiek z pretensjami – „Mamo, bo spóźnię się do szkoły!” Już samo to powoduje, że ze złości para idzie nam uszami. Powodów może być milion i więcej. Każdy z nas może być wściekły z innego powodu. Dlatego z mojej perspektywy, nie ma jednej odpowiedzi na tak postawioną tezę jak również nie ma jednej skutecznej recepty. Cóż mogę powiedzieć jako kobieta? Można poszukać „w sobie” i odpowiedzieć na pytanie, co wywołuje u mnie tą konkretną emocję, na przykład złość? Jeśli znamy odpowiedź pracujmy nad powodem. Może czasem wystarczy wstać 15 minut wcześniej albo przygotować sobie garderobę wieczorem by nie stać przed szafą z przerażeniem… „co mam na siebie włożyć?!” kobiety rano są wściekłe jak osy Czymwłaściwie jest Maćko: W pytaniu zawarta jest teza o powszechności zjawiska, którą łatwo obalić i mieć z głowy problem. I tak powinienem zrobić. Przynajmniej bym nie poległ. Bo oto: Pani Redaktor podrzuciła mi temat w formie pytania, a teraz siedzi w redakcji, zaciera ręce, serdecznie rechocze i znając Ją pewnie tańczy teraz taniec zwycięstwa. Bo doskonale wie, że nie sposób sensownie odpowiedzieć na temat z gatunku: wyjaśnij abstrakcję. Niby jak? Przecież kobieca logika na szalonym koniu cwałuje i to we wszystkie strony naraz! Tylko jak się z nim dogadać? Do którego łba się zwrócić? W które oczy zajrzeć szukając z nadzieją porozumienia? Żaden facet nie odgadnie motywów postępowania kobiet, ba nawet się do nich nie zbliży. Oto dowód: moja sąsiadka podjeżdżając pod swoje miejsce parkingowe przed skręceniem w prawo włącza lewy kierunkowskaz. Fascynujące, więc przy okazji spotkania zapytałem ją, dlaczego. – Żeby mnie nie wkurzali – odparła groźnie. – Kto? – dopytywałem nieśmiało. – Jak podjeżdżam to muszę się skupić, żeby nie zarysować auta, odbić trochę w lewo żeby mieć więcej miejsca. Akurat wtedy wszystkim się śpieszy! Wszyscy muszą mnie wyprzedzać i jeszcze trąbią! No to teraz staję na środku drogi, wrzucam lewy, a skręcam w prawo. Ogłupiałe barany czekają za mną karnie a ja spokojnie wjeżdżam, cha! Poległem. Jak na pytaniu Pani Redaktor. on wyrazem infantylnej postaci kobiecego charakteru, która może stanowić całkiem żyzny grunt do kreowania licznych anegdot o niej. Tyle potoczna definicja tak zwanego „babskiego focha”. Warto jednak choć przez chwilę zastanowić się, skąd się on wziął i dlaczego właśnie teraz stał się tak popular-się on wziął i dlaczego właśnie teraz stał się tak popular ny. Czy dawniej kobiety się nie „dąsały” na swoich part-ny. Czy dawniej kobiety się nie „dąsały” na swoich part nerów? Określenie „babski foch” wskazuje na niezbyt poważną i dziecinną reakcję kobiety na okoliczności, w których się znalazła, a które nie odpowiada jej oczekiwaniom. Ważne jest także to, że z reguły to kobieta jest niezadowolona z zaistniałej sytuacji (wszak „foch” jest tylko „babski”). Dzisiejszy świat dopuszcza takie zachowania, choć na pewno kontestacja utrwalonego porządku bywa kłopotliwa. Najlepszym i w zasadzie najmniej bolesnym sposobem reakcji na ową krytykę jest ironia. Z „babskim fochem” nie ma sensu się konfrontować. Ośmieszanie i pobłażliwe traktowanie odmiennego stanowiska kobiety deprecjonuje jego powagę. Co z kolei prowadzi do tego, że owe wątpliwości, nawet nie wiadomo jak racjonalne, tracą na znaczeniu. W ten sposób kobiece zachowania interpretowane są jako działania oparte wyłącznie na emocjach, nigdy na racjonalnych przesłankach. Tak zaprezentowana forma buntu już na samym początku skazana jest na porażkę. Na poziomie semantycznym ów „babski foch” wy-Na poziomie semantycznym ów „babski foch” wy raża męską bezradność w starciu z kobiecą niezgodą na zaistniałe warunki. To swoista obrona przed krytyką status quo, który zwykle sytuuje mężczyzn w uprzywilejowanej pozycji. Niekiedy to działanie przynosi oczekiwane skutki. Niemniej tłumiony bunt z czasem przeradza się w proces, którego nie da się już zatrzymać, poprzez wyśmianie go czy zdeprecjonowanie. W takiej sytuacji konieczna jest konfrontacja, a ta miejscami bywa zaskakująca. ?Dlaczego? ? DAMSKO-MĘSKI PUNKT WIDZENIA Zabrakło dla Ciebie TEGO numeru? Wejdź na www.tramwajcieszynski.pl i otwórz zakładkę TRAMWAJEM DO ZMIAN. Znajdziesz tam wszystkie interesujące Cię artukuły. Przyjemnej lektury życzy Redakcja
57
SUKCES TWORZĄ LUDZIE
Pandemia koronawirusa spowodowała wiele zmian we wszystkich dziedzinach naszego życia, ale akurat rynek mieszkaniowy w ostatnich miesiącach zachowywał się dość przewidywalnie. Nasze doświadczenia, które wynieśliśmy z zamknięcia gospodarki pokazują, że złe dane wcale nie muszą przekładać się na dekoniunkturę w tej branży. Dla wielu osób na świecie rynek mieszkaniowy znowu okazał się bezpieczną przystanią dla kapitału. Polacy także szybko się zrefl ektowali - widząc w mieszkaniówce bezpieczną przystań dla kapitału, ochronę przed infl acją i zyski wyższe niż na przeciętnej rocznej lokacie – chętnie decydowali się na zakup mieszkań.
Aby dowiedzieć się, jak pandemia wpłynęła na rynek nieruchomości i jak maluje się przyszłość tej branży, gościmy w Tramwaju Cieszyńskim Panie Annę Wiercigroch i Agnieszkę Czyrpak z RE/MAX INVEST.
T.C.: Według danych GUS-u branża budownictwa mieszkaniowego może uznać ubiegły rok za udany. Jak obecnie kształtują się ceny na rynku mieszkaniowym?
A.W.: Pomimo pandemii Covid-19 ceny ofertowe mieszkań ciągle rosną. Wbrew przypuszczeniom sprzed pół roku pandemia koronawirusa i związane z nią wiosenne ograniczenia sprzedaży mieszkań nie przyniosły obniżki średnich cen ofertowych, zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym. Te można było nieco powszechniej obserwować w pierwszych miesiącach pandemii. Nowe mieszkania oferowane przez deweloperów w największych polskich miastach były w sierpniu wyceniane średnio od 1,3 proc. do ponad 7 proc.
Czym jest to spowodowane?
A.W.: Ograniczenia w aktywności społecznej, zwłaszcza zamknięcie parków, lasów, placów zabaw i terenów rekreacyjnych, które do tej pory dla mieszkańców bloków i osiedli stanowiły jedyne miejsce do wypoczynku i relaksu na świeżym powietrzu, wpłynęły na wzrost zainteresowania domami. Część z tych, którzy planowali zakup lokalu mieszkalnego, obecnie rozważa zamieszkanie we własnym domu z nawet niewielką, ale prywatną działką. Obserwujemy ogromne zainteresowanie zakupem działek – zarówno budowlanych, jak i rekreacyjnych, siedliskowych, a nawet rolnych czy leśnych. Każdy marzy nawet o najmniejszym kawałku swojej ziemi. Miejsce do którego można pojechać, wybudować domek letniskowy bądź nawet altankę. Obcowanie z naturą doceniliśmy bardziej niż kiedykolwiek. Co powoduje może wolniejszy, ale ciągły wzrost cen. A.C.: Powodzeniem cieszą się także tzw. apartamenty wakacyjne. Zakup własnego M nad morzem czy w górach, to także wynik wprowadzania kolejnych lockdownów. Szukamy miejsc, do których moglibyśmy uciec i poczuć znowu trochę wolności. Świetnym przykładem jest sprzedaż apartamentu w Jastrzębiej Górze w niecały tydzień.
Sytuacja jest dynamiczna. Tymczasem powstają kolejne biura i prężnie działające sieci franczyzowe, profesjonalizują się agenci nieruchomości. Jak wyglądały początki Państwa fi rmy?
A.W.: Biuro RE/MAX Invest stworzyły Agnieszka Nieborak i Monika Połatyńska, które 9 lat temu los postawił na wspólnej ścieżce zawodowej. Przyświecał im cel, że agencja stanie się dużym i prężnym biurem nieruchomości. Zaczynały z zespołem pięciu agentów w małym dwupokojowym biurze i z czterdziestoma nieruchomościami na sprzedaż. Nikt nikt nie przypuszczał, że zbudują zespół profesjonalistów, którzy podbiją śląski rynek nieruchomości. Wiemy jak to brzmi, więc żebyśmy nie były gołosłowne, w momencie kiedy udzielamy tego wywiadu, w bazie biura posiadamy 398 nieruchomości na sprzedaż oraz 29 agentów tworzących razem z nami sukces RE/MAX Invest. Co przekłada się na coroczną obecność naszego biura w trójce najlepszych biur RE/MAX Polska pod względem wypracowanej prowizji.
Jak to się stało, że jesteście częścią tej „rozpędzonej lokomotywy”?
A.C.: Każda z nas zawodowo robiła coś innego przez
Anna WIERCIGROCH 530 035 270
Agnieszka CZYRPAK 608 391 360
JAK SPRZEDAJĄ NAJLEPSI?
- Dobra agencja nieruchomości odpowiednio dobierze strategię działań do sytuacji, nieruchomości czy klienta. Sprzedaje nieruchomość na podstawie umowy na wyłączność i w pełni bierze na swoje barki całość działań i ich skuteczność. Brak wyłączności, to niestety często brak odpowiedzialności.
- Profesjonalny agent stworzy plan marketingowy i odpowiednią strategię kupna lub sprzedaży. Dla sprzedających - możemy liczyć na promowanie nieruchomości na portalach internetowych oraz w social mediach oraz na wykonanie banerów, ulotek, profesjonalnych zdjęć, „wirtualnego spaceru”, wizualizacji, zdjęć dronem, fi lmu promującego nieruchomość oraz jej efektywny opis.
Dla kupujących - zorganizuje niezobowiązujące spotkanie, na którym klient może obejrzeć interesującą go nieruchomość.
- Kompetentny agent pomoże ponadto w załatwieniu kredytu, skompletuje wszelkie dokumenty potrzebne do fi nalizacji transakcji, umówi notariusza i będzie uczestniczył w procesie fi nalizacji.
wiele lat. Ania pracowała w branży meblarskiej, później przez wiele lat w branży transportowej, a ja przez 20 lat w banku, czyli w branży fi nansowej - od stanowiska doradcy do starszego dyrektora. Teraz jesteśmy agentkami nieruchomości, ponieważ praca ta daje nam dużo satysfakcji i samodzielności. Atutem także jest rozwój, elastyczny czas pracy oraz nieograniczone zarobki. A.W.: Nasze dotychczasowe ścieżki kariery nauczyły nas samodyscypliny, organizacji czasu pracy, jak rozmawiać z klientami oraz tego jak pracować z ludźmi. Praca agenta nieruchomości jest bardzo ciekawą i wymaga ciągłego dokształcania i nauki. RE/MAX Invest to biuro, które oferuje profesjonalne szkolenia i warsztaty. Duże doświadczenie innych agentów też nam pomaga, ponieważ mając nową, nietypową sytuację konsultujemy ją ze sobą i korzystamy wzajemnie ze swojego doświadczenia. W pracy tej nie ma monotonii, codziennie stawiamy czoła nowym wyzwaniom.
Jaka jest zatem Państwa recepta na sukces?
A.W.: Siłą RE/MAX Invest jest zaangażowanie i praca każdego agenta, dlatego też bardzo mocno stawiamy na rozwój marki osobistej. Odchodząc od stereotypu korporacji promujemy poszczególnego człowieka, bo to on jest wizytówką RE/MAX Invest. Sukces tworzy się z ludźmi, a nie na ludziach. A.C.: Dodałabym tylko - jeśli jesteś osobą zaangażowaną w to co robisz, jesteś odpowiedzialny, komunikatywny oraz lubisz wyzwania - zapraszamy do aplikowania do naszych teamów, które gwarantują wsparcie. A jeżeli planujesz sprzedaż działki, mieszkania, domu lub nieruchomości komercyjnej - to zadzwoń do nas, umów się na bezpłatne spotkanie, a my pokażemy, jak możemy ci pomóc! ul. Wyzwolenia 1 43-300 Bielsko-Biała tel. 33 821 90 05 e-mail invest@remax-polska.pl