4 minute read

Epoka nieustającej beki

Adam Miklasz

Gromadzę w sobie dziwną mieszkankę melancholika i masochisty. Melancholika – bo trwa przecież jeszcze lato, a ja już wspominam jego najpiękniejsze chwile. Masochisty – bo do tych chwil zaliczam letnią podróż pociągiem osobowym relacji Zielona Góra-Szczecin. Tuż przed odjazdem sprawdziłem, jakich to atrakcji mogę spodziewać się po drodze. Wtem, spośród wielu anonimowych nazw geograficznych, rozpoznałem jedną swojsko brzmiącą. Niestety pociąg jechał zupełnie inną trasą, więc skazany byłem na dyskusyjnie ciekawą czynność podziwiania polskich lasów.

Advertisement

Świebodzin. Pozwólcie, że zgadnę – większość z Was, na dźwięk tej nazwy, odruchowo uśmiechnęła się pod nosem, prawda? Ja też odruchowo uśmiechnąłem się i nie ma w tym dziwnego – przecież monstrualny, największy na świecie (a kto wie, czy nie wszechświecie!) Jezus, który stoi sobie dumnie w polskim szczerym polu, generuje uśmiech. Jest pewnym dowodem naszej megalomanii, połączonej z nieograniczoną wręcz fantazją. Ten pomnik traktowany jest przez większość społeczeństwa jako dziwactwo, osobliwość, nie wzbudza ani zachwytu ani złości, lecz właśnie rozbawienie. Uważam jednak, że z punktu widzenia współczesnego marketingu jest to majstersztyk, a inicjatorów powstania tej budowli można z pewnością uznać za wizjonerów! Czy ktokolwiek, jeszcze w erze sprzed Chrystusa Świebodzińskiego, kojarzył nazwę tej miejscowości? Wiedział, gdzie jest położona? Chciał ją odwiedzić? Potężna rzeźba wzbudza może wesołość, ale przyciąga ciekawskich turystów nie tylko z Polski, ale i świata. Turystów ciekawskich i żądnych beki.

Przyszło nam żyć w czasach, w których wskaźnikiem popularności jest wyrazistość. A tę najłatwiej osiągnąć poprzez kontrowersję, niepospolitość, dziwaczność co (zazwyczaj) nie idzie w parze z jakąkolwiek merytoryką. Celebryci to stworzenia, które zrobią wszystko dla generowania i podgrzewania własnej popularności – jej efektem nie jest jednak obecnie ani uwielbienie, ani podziw, lecz rozpoznawalność sama w sobie. Dla uzyskania atencji wyzbywają się oni nie tylko prywatności, ale i jakiegokolwiek wstydu, wypełniając ogromne zapotrzebowanie mas na bekę. Tak, obecne społeczeństwo wcale nie kocha i nie ubóstwia celebrytów – po prostu uwielbia się z nich śmiać, życzy im kolejnych wpadek i potknięć, które tak chętnie i nierzadko wulgarnie wytyka. Kiedy celebryci orientują się w regułach tej gry, zaczynają nagle narzekać na hejt i brak zrozumienia. Do nieco bystrzejszych dochodzi wówczas smutna refleksja, że przyszło im żyć w epoce nieustającej beki.

Przed jakąkolwiek kampanią samorządową wszyscy kandydaci, niczym mantrę, powtarzają frazes o konieczności rozwoju turystyki i rozpoznawalności miasta (jak to zrobić? po co nam to? – te drobiazgowe pytania świadczą o małostkowości pytających). Jako urodzony altruista chętnie (i darmowo!) zasugeruję kilka banalnych rozwiązań, dzięki którym Cieszyn stanie się wyjątkowo popularnym miastem, do którego ciągnąć będą corocznie setki tysięcy turystów.

Doskonałą inicjatywą byłoby wybudowanie (w wybranej, atrakcyjnej lokalizacji) największego w Polsce (a więc i na świecie) czekoladowego pomnika Bogusława Bagsika. Wokół powstałoby interaktywne muzeum oscylatora. Jak wygląda oscylator? Nie wiem, ale od czego mamy absolwentów i studentów kierunków artystycznych na UŚ? Ich wyobraźnia z pewnością pozwoliłaby na zrealizowanie odpowiednich instalacji i rzeźb. O odpowiednią oprawę medialną zadbałby

„AszDziennik” i zaręczam, że ta osobliwość wzbudziłaby obecnie większą sensację, niż potencjalne odkrycie podczas remontu cieszyńskiego rynku zabytkowych nocników chińskiego cesarza z dynastii Shang. Pomysł ten jednak ma pewien feler – zasięgi, ograniczone jedynie do terenu Polski, a przecież warto rozsławić Cieszyn na cały świat, prawda? Zwróćmy więc oczy w kierunku przeszłości, stamtąd czerpiąc inspirację. Skoro nasze miasto przez kilka lat chełpiło się posiadaniem najkrótszej linii tramwajowej w całym cesarstwie, to… dlaczego nie stworzyć najkrótszej międzynarodowej linii metra na świecie? Jej początek znajdowałby się w okolicach Wzgórza Zamkowego, koniec gdzieś na Saskiej Kępie. Inwestycja pozornie tylko nie miałaby żadnego sensu. Oczywiście żaden z mieszkańców nie korzystałby z tego środka komunikacji – bo i po co? Wyobraźcie sobie jednak żądnych przygód i osobliwości turystów z Kanady, Australii, Brazylii, Japonii, którzy marzyliby o pięciosekundowej przejażdżce najkrótszą linią metra na świecie. Cieszyn jednym ruchem zwabiłby tysiące ludzi z całego świata! Korzystając ze spuścizny granicznej, zaproponowałbym również zorganizowanie corocznego „Festiwalu Przemytników”. Jego główną atrakcją stałby się wyścig o tytuł „Burmistrza Przemytu”. Śmiałków, którzy z siatkami wypełnionymi spirytusem, marihuaną, uranem i plastikowymi packami na muchy ścigaliby się z punktu A do punktu B. Napotykając na tak poważne szykany, jak zasieki z drutów kolczastych, żołnierzy z profesjonalnie wytresowanymi psami, czy spragnionych mężczyzn z granicy, dość natarczywie proszących o wsparcie pięcioma złotymi.

Jeżeli myślicie, że robię sobie jaja, to… To oczywiście macie rację. Zaręczam jednak (całkowicie poważnie!), że wymienione powyżej inicjatywy zwiększyłyby popularność miasta i rozwinęłyby turystykę na niewyobrażalny wręcz pułap. Ale czy warto?

Czy warto brać udział w wyścigu o popularność w epoce nieustającej beki?

Adam Miklasz – prozaik, dziennikarz, scenarzysta. Autor powieści „Polska szkoła boksu”, „Ostatni mecz”, „Bękarty Wołgi” i „Wszyscy jesteśmy foliarzami!”. Współautor scenariuszy do widowisk teatralnych realizowanych przez Teatr Łaźnia Nowa oraz stowarzyszenie De-Novo. Miłośnik kultury środkowej Europy i Bałkanów, jugosłowiańskiej muzyki lat osiemdziesiątych i piłki nożnej. Kibic Hutnika Kraków. Pochodzi z Nowej Huty, mieszka w Cieszynie, jest prezesem Instytutu Limes. Więcej tekstów autora można znaleźć na prywatnym blogu adammiklasz.pl.

This article is from: