9 minute read
Straszne widmo nadciągającej zimy
Advertisement
Florianus
W tym roku im bliżej jesieni, tym straszniejsze wydaje się widmo nadchodzącej zimy, już bez rosyjskiego gazu. W mediach i na portalach raz po raz pojawiają się nowe informacje o tym, co nas czeka, jeśli w zimie zabraknie paliw i energii. Lodowate kaloryfery, oszronione ściany, czerwone nosy, wredne krakanie wron za oknem, puste półki w sklepach, zamarznięta woda w klozecie, ciemne ulice bez świątecznej iluminacji, nieposypane, śliskie chodniki, zamrożone bankomaty, nieodśnieżone drogi, czarne dymy, zawiane stacje benzynowe. Zimowy armagedon.
Już z początkiem lata, po tym, gdy rząd Morawieckiego heroicznie zakazał dowozu węgla z Rosji, zabrakło go na składach i okazało się, jak bardzo od ruskiego surowca jest polskie państwo uzależnione. Po co więc utrzymywać w Polsce kopalnie, skoro polscy górnicy, gdy przychodzi czarna, zimna godzina, nie są w stanie wydobyć swoim rodakom dostatecznej ilości węgla na opał? Co się tak uporczywie fedruje w polskich kopalniach, gdzie złoża miały wystarczyć na 200 lat, jeśli tylko PiS zostanie u władzy. I dokąd ten węgiel w takim razie się sprzedaje? Komu i do czego służy? Dla tych, którzy nim palą, pisowski rząd przygotował sowite dopłaty, bo to jego elektorat głównie jest, a zbliżają się wybory. Czarne, trujące dymy będą znowu gęściej się snuły w naszych miastach, a także na wsi. Z tym, że wieś jakoś sobie z dociepleniem poradzi, chłopi wytną, co się da koło chałup, porąbią i włożą do pieca i jeszcze dowiozą sobie chrust z lasu, a w mieście elektrociepłownie nie będą miały czym palić i produkować ciepła dla mieszczuchów. Na wsi to koło szopy na podwórku można sobie ognisko rozpalić i kawałek babucia ugrillować albo ziemniaki w popiele upiec. A w mieście co? Jak przetrwać do następnej wiosny? Czy można zaufać PGNiG, że dostarczy gaz do naszych mieszkań? A jeśli tak, to za jaką cenę? Ceny gazu wystrzeliły bowiem w górę jak salwa pijanego krasnoarmiejca z kałasznikowa. Gdy rosyjska ofensywa na froncie w Ukrainie spowalnia, nasila się ruski atak energetyczny. Rosja ma nas stale na swoim celowniku, chce zniszczyć europejski dobrobyt, dobrostan i przyjemny styl życia, aby osłabić poparcie Zachodu dla Ukrainy. Rosja chce nas puścić z torbami, osłabić zimnem, niedoborem żywności i innych produktów, wziąć głodem. Paliwa, energia, opał są teraz średnio o kilka razy droższe niż przed rokiem, a ekonomiści przewidują, że to dopiero początek drożyzny. Zanosi się przy tym na puste półki w sklepach. Podobno siedzenie w zimie przy świeczkach nam nie grozi, a jednak świeczki zniknęły ze sklepów. A kiedy już zgasimy świeczkę, najcieplej będzie, oczywiście, w łóżku, pod grubą kołdrą. Dobrze byłoby mieć wtedy przyjaciółkę lub przyjaciela, żeby się docieplić podczas mroźnych nocy. No i flaszkę czegoś mocniejszego. A może zamiast tego wyjechać na zimę do cieplejszych krajów? Grozi nam jednak chaos na lotniskach. Tymczasem zdrowy babski i chłopski rozum nakazuje zawczasu dobrze przygotować się do zimy. Babski rozum nakazał zrobić zapasy cukru, żeby było z czego upiec ciasta i ciasteczka na święta, a chłopski - zwieźć drewno pod wiatę, żeby nie uświerknąć w karnawale.
Chłopi podnieśli raban, bo nie ma sztucznych nawozów do upraw, a bez sztucznych nawozów nie ma sensu siać i sadzić, nic nie wyrośnie i widmo głodu zajrzy
Tymczasem zbliża się zima zła
Działkowiec pracuje też dla dobra motyli
nam w gardła tak, jak to zapowiadały odkryte niedawno w wyschniętych rzekach kamienie. Ze względu na wysokie ceny gazu, państwowi producenci nawozów dla rolnictwa, właśnie wstrzymali produkcję. Zabrakło też CO2, który wykorzystywany jest przez branżę spożywczą do pakowania wędlin i serów. Czy produkty spożywcze muszą być opakowane dwutlenkiem węgla? A może należy tak przestawić produkcję żywności, by do jej wytwarzania nie trzeba było nawozów sztucznych, a do jej pakowania surowego dwutlenku węgla i plastiku? Może trzeba kupować w sklepach, które sprzedają żywność bez opakowań? Po co nam te opakowania? Żeby było więcej odpadków do segregacji? Żeby było więcej plastiku w lasach, rzekach i morzach? Tak tak, wiadomo, produkcja opakowań to ogromny biznes, a także wiele miejsc pracy. Nasza cywilizacja masowego zastosowania plastiku tak łatwo nie zamierza od niego odstąpić, skoro producenci opakowań zainwestowali tyle w uruchomienie linii produkcyjnych. Jak w ogóle ludzie radzili sobie bez plastiku sto, dwieście lat temu? Nawiasem mówiąc, Czesi wprowadzają właśnie zakaz używania jednorazowych plastikowych opakowań. Czesi dadzą radę żyć bez jednorazowych opakowań z plastiku, a Polacy nie? Nie dość, że będą problemy z dostarczeniem opakowań żywności, to jeszcze z powodu braku CO2 może nie być piwa. Piwo jest bowiem napojem gazowanym, bez gazu w piwie nie ma piany. Może na zimę należałoby już teraz zachomikować beczkę piwa w piwnicy, bo zaraz też podrożeje i nie wiadomo, jak będzie w karnawale 2023 roku. Już teraz kupić też parę butelek szampana, żeby było wystrzałowo na sylwestra, bo można się spodziewać, że w ramach odwetowych sankcji Rosjanie nie wyślą do nas musującego półsłodkiego produktu sowietskoje igristoje. Zakupmy też ze dwie kopy jajek i umieśćmy je bezpiecznie w piwnicy, aby wytrzymały do przyszłorocznej Wielkanocy, bo spada podaż młodych kur i przybrała na sile niechęć hodowców do uzupełniania stad. Czy polscy hodowcy drobiu i kury są po stronie Putina? Czytam w gazetach, że nadchodzi gospodarka niedoboru, a Polacy mogą po wakacjach rozkręcić nową panikę zakupową. Nie ulegajmy więc panice, ale póki jeszcze czas, czyńmy rozumne zapasy na zimę, bo nie dość, że dwucyfrowa inflacja może dojść do 20% (według jeszcze optymistycznych szacunków) to jeszcze grozi przerwanie łańcuchów dostaw znacznie gwałtowniejsze niż to było pod koniec zeszłego roku po covidzie, a covid przecież też jeszcze nie odpuścił. Może być nie tylko zimno i ciemno, lecz także głodno. I módlmy się, żeby nas jakaś poważniejsza reakcja łańcuchowa nie skosiła. W mieście w trochę lepszej sytuacji są ci, którzy mają ogródki działkowe. Zwłaszcza jeśli nie traktują swojej działki wyłącznie rekreacyjnie, lecz uprawiają na niej owoce i warzywa, a może nawet hodują kury. Na działce można wypielęgnować kapustę, pomidory, buraki, ogórki, marchewkę, cukinię. Są drzewa owocowe, zwłaszcza jabłka, są czereśnie, wiśnie i śliwki. Są ostrężyny, agrest, maliny i orzechy. Także zioła i przyprawy. Nie można tego zmarnować. Trzeba to zebrać i o ile to możliwe przetworzyć. Może dlatego przez pewien czas w lecie brakowało cukru, bo gospodynie rzuciły się desperacko w wir owocowego przetwórstwa. Chociaż niekoniecznie. Widziałem, także na działkach, piękne papierówki, których nikt nie zbierał. Żółtawe, soczyste papierówki nadgniwały pod drzewami. Wygląda na to, że w tym roku jabłka pięknie obrodziły, i śliwki, i orzechy, ale ludziom nie chciało się ich zbierać, taszczyć do domu i przetwarzać. Od roku mamy działkę na terenie Rodzinnych Ogródków Działkowych „Karolinka”, piękną, nieco zdziczałą działeczkę na zboczu nad Frysztacką. Z jej górnego, lewego rogu widać tam wieżę zamkową i masyw Jaworowego. Okolica jest bukoliczna, ale ta sielanka ma wyznaczone przez regulamin Polskiego Związku Działkowców granice – ścisłe zasady, zakazy i nakazy, które oczywiście służą zachowaniu wspólnego dobra całej wspólnoty ROD „Karolinka”. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, że od działkowca zrzeszonego w stowarzyszeniu ogrodowym aż tyle się wymaga.
Trzeba na przykład zdobyć certyfikat działkowca, a co kilka miesięcy zarząd kontroluje, czy wszystko na naszej działce odbywa się jak należy, zgodnie z regulaminem. Z klasycznej już piosenki Kabaretu Starszych Panów „Dramat w ogródkach działkowych” wiadomo, że na działkach nic szczególnego się nie dzieje. Poza tym, że – jak śpiewała Barbara Kraftówna – czasem ktoś udusi kogoś sznurkiem albo paskiem, a w papierowej torbie porzuconej za altanką zamiast marchwi znajdzie się odcięta ręka.
Obco brzmią tu straszne słowa powódź pożar Nikt się gazem nie zatruje w swej altanie Co najwyżej z nieprawego znajdziesz łoża Dziecię w grządce groszku zręcznie zakopane. Pouczone takimi wypadkami z przeszłości władze Polskiego Związku Działkowców wprowadziły jako obowiązkową wysokość żywopłotu maksymalnie 1,5 metra tak, żeby działkowicze nawzajem mogli mimochodem po sąsiedzku obserwować, co się na sąsiednich działkach dzieje lub wyprawia. Niby chodzi o to, by za wysoki żywopłot nie rzucał cienia na grządki i uprawy sąsiada. Z powodu tej działkowej transparentności cierpi trochę prywatność i intymność obcowania z działkową roślinnością, ptakami czy owadami. Nie można też raczej zażywać kąpieli nago w plastikowych, ogrodowych basenach, bo właściwie to jest się wystawionym na widok publiczny. Niektóre starsze panie jednak się tym nie zrażają i w skąpym bikini opalają się na leżakach pod swoimi altankami, a przy tym gra im skoczna muzyczka ze starego tranzystora i hity sprzed pół wieku lecą w siną dal jak chmara komarów. Niedaleko ktoś inny woli reggae. Nie tylko widać, ale jeszcze bardziej słychać, co mówią i co robią sąsiedzi działkowicze. Może to być pogwar wesołej libacji, może to być jękot namiętnego seksu dobiegający z ciemnej altanki poniżej. Nic co ludzkie nie jest nam obce. Przyjmujemy to ze zrozumieniem i raczej nas to nie gorszy, jeśli dramatycznie nie zakłóca spokoju. Seks na działce pod gwiazdami lub w świetle księżyca sunącego na zachód ponad doliną Olzy to może być przeżycie całkiem romantyczne nawet w zaawansowanym czy wręcz emerytalnym wieku. Działkowcy żyją przecież bliżej natury niż mieszczuchy i mają przyrodzone potrzeby. Jest w tym renesansowa pochwała żywota. Znacznie trudniej wytrzymać wesołe wrzaski rozbrykanej dzieciarni na sąsiedniej działce, a jeszcze gorzej, kiedy sąsiad po lewej zaczyna kosić trawę swoją wielką spalinową kosiarką, bo jest zwolennikiem dobrze wygolonego trawnika. Wtedy nie tylko warkot jej silnika piłuje ci głowę, ale jeszcze dusisz się spalinami maszyny. Pozostaje więc tylko ucieczka. I ma to cechy ucieczki z utopii. Rodzinne Ogrody Działkowe są enklawami zrealizowanej utopii, podobnymi do tej, którą w XVI wieku opisał mądry Thomas More. Angielski mędrzec uważał, że trzeba żyć zgodnie z naturą. Ten zaś idzie za przewodnictwem natury, kto w unikaniu jednych rzeczy i pożądaniu innych posłuszny jest rozumowi. Atoli trwanie utopijnej, nastawionej na dobro publiczne społeczności nie jest możliwe bez nadzoru i kontroli jednostek, bowiem racjonalność zachowań nie jest czymś oczywistym i danym człowiekowi raz na zawsze. Podobnie jak w rodzinnych ogrodach działkowych. Na wyspie Utopii jednak nie było kosiarek ze spalinowymi silnikami, odbiorników radiowych i innych nośników hałasu, także parkingu u bram ogrodu. Będąc posłusznym rozumowi, następnego dnia trzeba na działkę jednak powrócić, żeby podlać pomidory Rosamunda, zerwać wiśnie albo pozbierać jabłka.
W mrocznych, dystopijnych czasach teraz żyjemy. Posłuszeństwo rozumowi, cnocie i publicznemu dobru jest coraz rzadsze. Kłamliwa propaganda pisowskich władz, nieudolność ich rządów, nacjonalistyczna, reakcyjna, antyeuropejska polityka, narastająca inflacja i drożyzna, tuszowanie rzeczywistych rozmiarów epidemii covidu, permanentne niszczenie środowiska naturalnego, brak przeciwdziałania wobec katastrofy klimatycznej, przyzwolenie dla faszyzacji społeczeństwa, bigoterii i prymitywnego popu, systemowa nietolerancja dla uchodźców innych niż z Ukrainy, a także – w związku z wojną w Ukrainie – eskalowanie nastrojów militarystycznych, atmosfery odwetu i mordu – wszystko to potęguje wśród ludzi niepokój, niepewność i frustrację, rozkręca szajbę, panikę i agresję, obojętność na zło, wzmaga złośliwość i okrucieństwo. Nawet w bukolicznych okolicznościach Beskidów i pogranicznego trójstyku dzieją się ostatnio rzeczy straszne, brutalne i okrutne jak w filmach o porachunkach mafii w Ameryce Łacińskiej. Podobno na łąkach tuż za granicą pasły się wójtowe dorodne byczki, a jakieś zbiry zarżnęły jedno takie zwierzę, odrąbały mu głowę i podrzuciły ją na podwórko przed wójtową chałupą. Tymczasem niedaleko, po polskiej stronie gór, ktoś pewnemu pszczelarzowi zalał ule benzyną. Idzie zima ciemna, długa i zła. I podobno na tym się nie skończy, a to, co przyjdzie potem, będzie jeszcze gorsze. Ale - jak powiedział czeski klasyk w kontekście Wielkiej Wojny – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Póki jeszcze mamy działkę, może nie będzie aż tak źle, choć od razu nie musi być przepięknie. Nie traćmy więc ducha. Bądźmy czujni, rozumni i gotowi, także do wyrzeczeń. Róbmy swoje, lecz nie tylko dla siebie. I nie traćmy dobrej nadziei.