3 minute read
Rozdwojenie jaźni
Powoli stawiam kroki, niepewnie, bo kamienie śliskie; jesień w tym roku przyszła gwałtownie, ulewne deszcze nie oszczędziły stromych zbocz, nie darowały kamiennej, dziewiętnastowiecznej ścieżce. Kiedy patrzę w lewo, myślę, że to sen, że idę po prostu Cieszyńską Wenecją, inaczej: idę aż Cieszyńską Wenecją, szlakiem absolutnym, traktem młodzieńczym, ścieżką dorosłości, przedeptem starości, choć każdy z tych okresów szuka tu czego innego. Młodość dreszczyku dojrzewania, dorosłość romantyzmu w codzienności, starość – spokoju kolejnych kroków.
Patrzę w prawo, to wyrywa mnie z cieszyńskiego snu, bo na prawo tylko morze, w dodatku nie do podrobienia – Adriatyk. Połowa bliźniactwa, połowa odmienności. Idę więc drogą, która też zdaje się szlakiem absolutnym, z miejscowości Lovran (przypadkiem mnie tu przywiało), to północ Chorwacji. Droga nazywa się Lungomare, długomorze, pięknie się nazywa, prawie jak Cieszyńska Wenecja. Idę drogą austrowęgierską, środkowoeuropejską, niby adriatycką, a niby cieszyńską. Austriacy budowali z rozmachem, trzeba powiedzieć, wzięli się do roboty wyjątkowo solidnie, bo jeszcze w XIX wieku wybudowali tak, że dzisiaj nie tylko nie trzeba się niczego wstydzić, ale można z dumą chuchać i dmuchać, pokazywać, budować nad nią i pod nią, na urwiskach, kolejne drogie hotele. Droga z miasta do miasta prowadzi, przez miasteczka, zawsze nad morzem, od Lovranu, potem zupełnie nieznajome nazwy: Ika, Ičići, w końcu znów bardziej swojska Opatija, austrowęgierski cud wyrwany z cesarstwa i pozostawiony w dwudziestopierwszowiecznej Chorwacji; dzisiaj niemal każdy może tu przyjechać i zobaczyć habsburski rozmach w tworzeniu kurortów, kiedyś była to przyjemność zarezerwowana tylko dla najbogatszych. Idę w kierunku Opatiji, zakładam się sam ze sobą, który z bogatych cieszyniaków tu odpoczywał u schyłku c.k. monarchii, który spacerował Lungomare. Może budowniczy Eugen Fulda, może doktor Hinterstoisser wyjeżdżał tu, żeby odpocząć od prowadzenia cieszyńskiego szpitala? Idę i w końcu dochodzi do mnie, że nie tyle wyśniłem sobie cieszyńskość Lungomare, co Cieszyńską Wenecję sobie w wyobraźni nadbudowałem (a później, już po powrocie pójdę na Przykopa i zrozumiem, z całym szacunkiem dla naszej cieszyńskiej perły, że jednak nie ta skala i nie ten detal). Tak się złożyło, że tej jesieni kilka razy opuściłem, bo napisać że uciekłem, to jednak za dużo napisać, najważniejszy ze środków świata, istniejące w naszej wyobraźni środkowoeuropejskie Księstwo. Zawsze z majakami wędrowałem, w Lovranie deptałem po Cieszyńskiej Wenecji; w Nikozji – cypryjskim raju rozdartym bestialsko na pół, przekraczałem granicę pośrodku miasta i już napadały mnie widma pierwszych licealnych wypraw na drugą stronę Olzy, pierwszych niewinnych klasowych przemytów napojów bardziej wyskokowych, pierwszych zaskoczeń inną kulturą (choć trzeba przyznać, że akurat wtedy chodziło o kulturę równie wyskokową). Widma niepokoju przed przeszukaniem, wspomnienia długich kolejek, myśli o rodzinnych krzykach przez Olzę, które znam tylko z opowieści. I tak uciekałem z Księstwa, ale księstwo ze mnie nie chciało. W Paryżu idę do księgarni wychwalanej pod niebiosa przez wszelkiej maści przewodniki, nazywa się Sheakspeare and Company i od razu po przyjściu myślę, że nasz poczciwy Kornel i jego Przyjaciele lepiej mnie witają. Innym razem w Nowym Sadzie, gdzieś daleko nad Dunajem przy ulicy, widzę tramwaj z kawiarnią w środku i szybko, nie tylko cieszyński tramwaj, którego nigdy nie widzieliśmy, ale Tramwaj Cafe do mnie przyjeżdża i mówi: napij się u nas, kawa też dobra i swojsko jakoś bardziej.
Advertisement
Zapytacie pewnie, po co wyjeżdżać (a uciekać to już w ogóle po co?), skoro i tak głowa Księstwa nie opuszcza albo przynajmniej uporczywie tam wraca? Nie wiem, diagnozy na szybko można by skreślić dwie: głupota albo starość mnie dopada i sam nie wiem, którą z nich mniej chętnie przywitam. A może po prostu, i to diagnoza bardziej dla mnie łaskawa, z wiekiem sentymentalność mnie przywitała, a sentymenty brzmią jednak lepiej niż głupota.
Andrzej Drobik – dziennikarz, reporter, dyrektor programowy Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha Granatowe Góry. Autor książek, m.in. „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim”, „Bolko Kantor. Prawy, prosty” i „Wisła w sensie magicznym”, wyreżyserował filmy dokumentalne, m.in. „Jego kochana, dumna prowincja” o Kornelu Filipowiczu w Cieszynie, „Ciągle tu jesteśmy”, opowiadający historię społeczności Polskiej we wsi Ostojićevo w Serbii. Na portalu Youtube prowadzi program „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim i reszcie świata”.