3 minute read
Bednarska 4
fot.1 Zdjęcie społeczności cieszyńskiego browaru, zrobione z okazji 100-lecia, w 1946 roku. Zrobione zostało na podwórzu, naprzeciw zamku, pod biurami i mieszkaniami pracowników.
Advertisement
fot.2 Zdjęcie z lat 50/60 - tych. Na zdjęciu widać mojego dziadka, ówczesnego dyrektora, Jana Wojtyłę (w środku, z papierosem), po jego prawej piwowar Pan Kita, po lewej piwowar Pan Loranc, obok robotnicy.
fot.3 Pracownicy browaru degustujących piwo nalewane za pomocą pipy z drewnianej beczułki.
4BEDNARSKA
Wiesław Hołdys
W mieście Cieszyn istniało wewnętrzne miasto, zamieszkane przez blisko sto osób, ogrodzone metalowym płotem. Aby się do niego dostać, należało przejść przez jedną z kilku bram lub portierni, na przykład na końcu ulicy Bednarskiej, tuż obok Blachosprzętu (obok tej portierni był malutki, biały domek i butelkownia, przerobiona potem na kurnik) i zameldować się portierce lub portierowi, a ten kopiowym ołówkiem wypisywał przepustkę, przedtem telefonując do odwiedzanego mieszkańca wewnętrznego miasta (właściwie do wybranych, bo nie wszystkie mieszkania miały telefon).
To miasto to browar, na którego bramach wisiały czerwone tablice z białymi literami, niczym nazwa państwa: „Żywieckie Zakłady Piwowarsko-Słodownicze Browar nr 3 w Cieszynie ul. Bednarska 4” (tak było przynajmniej 50 lat temu). Był to jednocześnie i zakład pracy, chemiczna fabryka produkująca hektolitry piwa, jak również miejsce zamieszkania jego pracowników i ich - bywało, że dość licznych - rodzin. Browar przemieniał się też, z przyczyny owych kilkudziesięciorga dzieci tam zamieszkujących, w gigantyczny plac gier i zabaw - szczególnie w chowanego i deskę. Browar był w dużej mierze samowystarczalny - mieszkańcy uprawiali ogródki: tam, gdzie dziś mieści się parking przy ul. Dojazdowej oraz w miejscu, gdzie wybudowano halę sportową przy Olzie, a w tych ogródkach ziemniaki, kapustę, ogórki, buraki, marchewkę i pomidory, a także drzewa czereśni, jabłek i grusz. Hodowali też zwierzęta, głównie drób: kury, indyki, kaczki. Za halą maszyn czasami pasła się koza. Ktoś kupował świnię i odbywało się świniobicie. Do pełnej samowystarczalności brakowało chleba, który importowało się z piekarni nr 4 na ul. Michejdy, mleka i masła bażanowickiego (sklep Społem na rogu Michejdy i Zamkowej) oraz piklingów, wędzonych szprotek i rolmopsów (sklep Lorka na Frysztackiej). Mleko czasami dowoził na browar gospodarz aż z Mnisztwa.
Browar miał także swoją stację kolejową, co prawda trochę nielegalną, bez peronu i oznakowań, położoną jakieś 50 metrów od portierni, na ul. Dojazdowej przed semaforem i rogatkami. Ale potajemnie zatrzymywały się na niej pociągi z Bielska do Marklowic i Zebrzydowic. Z pociągu wysiadali mieszkańcy browaru i okolic i ruszał dalej.
Zachowało się zdjęcie społeczności cieszyńskiego browaru (fot.1), zrobione z okazji 100-lecia, w 1946 roku. Zrobione zostało na podwórzu, naprzeciw zamku, pod biurami i mieszkaniami pracowników. Rok po wojnie, wszyscy pięknie wyszykowani do zdjęcia. Piwowarzy, laboranci, kierowcy, maszyniści, mechanicy, sekretarki, bednarze, smolarze, stolarze, kierowcy, ogrodnicy - tylko browarników brak, takie słowo wtedy nie istniało, bo też istnieć nie powinno oraz dzieci. Przedstawicieli aż tylu zawodów zatrudniał browar. Część z nich nosiła piękne w swej prostocie nazwiska: Mleczko, Chlebek, Kozieł, Bociek, Zielonka i Kita.
W cztery lata po zrobieniu owego zdjęcia dyrektorem browaru został mgr inż. chemii, absolwent Politechniki Lwowskiej I Monachijskiej, Jan Wojtyła z Żywca, mój dziadek. A ja po przyjściu na świat mieszkałem z dziadkiem i rodziną w blisko 200-metrowym mieszkaniu, w ogromnym budynku tuż pod zamkową wieżą, której zegar wybijał nam rytm dziennych zabaw i snu. Dyrektor browaru nie miał daleko z domu do pracy, wystarczyło zejść piętro niżej, do mieszczącego się na parterze biura, którego ozdobę stanowił zegar ze wskazówkami w postaci noża i widelca.
W czasie kiedy mieszkałem jako dziecko na browarze, przeprowadzano tam cały proces produkcji piwa: od słodowania po napełnianie butelek i beczek. Proces ten rozpoczynał się od wjazdu na dziedziniec owego stojącego pod zamkową wieżą gmachu ciężarówek pełnych jęczmienia, zrzucanego potem do specjalnego basenu, skąd wędrował on do słodowni, mieszczącej się w przyziemiu owego gmachu. Potem, po słodowaniu, warzono ten jęczmień z chmielem w kadziach z początku XX wieku - w wyniku czego powstawało młóto, jęczmienne otręby o pięknym zapachu, który jeszcze teraz poczuć można, gdy stanie się na zamku, w okolicach Wieży Ostatecznej Obrony. Po to młóto ustawiały się