Bezkres nr 3 - 3/2019

Page 1

BEZ{

}

KRES

NR 3 (3)

PAŹDZIERNIK

2019 A.D.

ROK I

(druk) ISSN 2658-0381 e-ISSN 2658-039X

cena wydania papierowego

20 PLN (5% VAT)


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

W numerze:

strona: 2

POEZJA Robert Ratajczak Złociście: 3 Motyl życia: 3 Październik: 3 Drut kolczasty: 3 Memento mori: 3 Kokon: 3 Ewa Wierzbinska-Kloska Lubię jesienne spacery: 4 Jesienią: 4 Jesienią drzewa: 4 Gdy: 4 Spadają liście z drzew: 4 Artur Wodziński Anioł z numerem 93: 5 Podróż przez życie: 5 Krótko o przyjaźni: 5 Radosław Marcin Bartz Wielka depresja: 6 Aromat kawy: 6 I tylko ta mewa: 6 Herbata owocowa: 6 Zapach bzu: 6 Gabriela Knap Kalendarz: 7 Koniec: 7 Wolne: 7 Tu i teraz: 7 Wytłumaczenie: 7 Grzegorz Zyzik Rozmowa: 8 Taniec: 8 Wędrowcy: 8 Ostatni dąb: 8 Pocałunek: 8 Poniedziałek: 8 Kasia Dominik Spiritus movens poezji: 9 O minutę za późno: 9 Tęsknota: 9 Tristan i Izolda: 48 Nadzieja: 49 Poeta z powołania: 55 Adam Żemojtel *** (myśli wciąż...): 10 Tadeusz Hutyra Symfonia Polską zwana: 10 Barbara Wesołowska Zamyślenie: 11 Obraz jesieni: 11 Melancholia jesienna: 11 Izabella Teresa Kostka Dyptyk o parasolu: 12 Improwizacja 1: 12 Improwizacja 2: 12 Blok mieszkalny: 16 Hacker: 17 Jolanta Szkudlarek Meandry kłamstw: 13 Zwodniczy spokój: 13 Miłość: 13

Urszula Joanna Wintrowicz Październik: 14 Oliwy: 14 Grażyna Werner Do siostry: 14 Las: 14 Katarzyna Glenc Poczekalnia: 15 Usidlenie: 15 Reklama: 15 *** (Wyjątkowo jestem...): 15 Zdrada: 15 W bez...: 15 *** (wyczekuję...): 15 Guido Oldani Mediolan: 16 Betoniarka: 16 Tania Di Malta Mikroczip: 17 Wyspy: 17 Eliza Segiet Być sobą: 18 Wrzosy: 18 Poświata: 18 Labirynt: 18 Ludyna Angermann Czyżby jesień?: 19 A gdy zapomnę...: 19 Niedokończony lot: 19 Koniec ścieżki: 19 Beata Śliwka Istota: 20 Okruch: 20 Miłością: 20 Spojrzenie: 20 Usta: 20 Zniewolenie: 20 Joanna Świerczek Jesienne róże: 21 Na balkonie: 21 Anna Maria Mickiewicz Zasypiają bohaterowie: 21 O tajmenicy czasu: 21 Noc w Viinistu: 21 Adam Nowaczuk Odcienie szarych dni: 22 Odkryjemy miłość nieznaną: 22 Kocham Cię Mamo: 22 Krzysztof Nowaczuk Abecadło: 22 Oda do mądrości: 22 Z Tobą, Mamo: 22 Bogumiła Salomonowicz (Po)nowoczesność: 23 Oszust: 23 Smutek przemijania rzeczy: 23 Krystyna Sadowska Uparte lato: 23 Piotr Żułnowski Tyka zegarek: 24 Objawienie: 24 Maria Ferenc Pod parasolem snu: 24

Anna Marszewska Samotność drzewa: 25 O łzę. Modlitwa prośby: 25 Zdzisław Zieliński Życie wierszem pisane: 25 Antonina Wajda Modlitwa Anioła: 25 Tomasz Plich Skrzydła: 26 Wieczorem: 26 Książki: 26 Barbara Hajna Pół na pół: 26 Radosław Zieliński Mój przyjacielu: 27 Nadzieja: 27 Monika Lach Zadziwienie: 27 Małgorzata Micherda *** (światło...): 27 Radosław Kowalczyk *** (mam Cię...): 27 Edyta Szulc Natchnienie: 28 Janusz Muzyczyszyn Jesienią: 28 Dorota Maluchnik Priorytety: 28 Mgnienie: 28 Jarek Juchniewicz mistrzostwa świata: 29 czarodziejka: 29 Emilia Pilarska-Ciesielska Jesień: 29 Władysław Skarbek Miasteczko: 30 Klaudia Piotrowska Drepcze już jesień: 35 Bądź wiatrem który całuje...: 35 Eugenia Cieszyńska *** (Siwe lustro...): 37 *** (Noc otworzyła oczy...): 37 *** (Ty...): 37 Agata Rak październik: 38 Andrzej Lechowski Sposób na marzenia: 43 3,14...: 43 Ewa Kawszyniec Mózgi do "remontu": 44 Małgorzata Osowiecka *** (Po całym...): 45 *** (Nie mogę...): 45 Zdzisława Kwiatkowska Księżniczka nocy: 46 Adam Gabriel Grzelązka Jest we mnie płomień: 51 Adam Zaklukiewicz Szalona na skraju urwiska: 51 Krystyna Jarocka *** (Trwa we mnie...): 54

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

Jolanta Mielcarz Dotyk nieba: 58 Babie lato: 58 Samotność: 59 Kraina szczęścia: 59 Anna Dawidowy Niewolnik miłości na służbie: 60 Cześć dla króla: 61 Wkrótce zaśniemy ateisto: 61 Krzyże sosnowe: 62 Sara Gądek Modlitwa: 64

PROZA Beata Śliwka Miasto moich wspomnień: 30 Andrzej Ziemowit Zimowski Dawaj spirita!: 32 Kanapka: 34 Rafał Sulikowski Miasta, tory, sny cz. II: 36 Odłożył pióro...: 38 Śmierć nadejdzie nocą: 39 Małgorzata Osowiecka Biały świt: 41 Małgorzata Fabrycy To było gdzieś pod Kłodzkiem: 42 Kasia Dominik Deszczowe wspomnienia: 44 Barbara Wesołowska Na wydmie: 45 Miłość, wierność, tęsknota: 46

WYWIAD Izabella teresa Kostka Wywiad z Jolantą Mielcarz: 56 Adam Gabriel Grzelązka Wywiad z Anną Dawidowy: 59

ESEJ Kasia Dominik Co włada światem: 48 Sposób myślenia: 49 Poezja w codzienności XXI wieku: 55 Adam Gabriel Grzelązka Zazdrosne słowo: 50 Krystyna Jarocka Popełniam poezję, czy mogę: 52

INNE Izabela Kasprowicz-Żmuda Bądź dla siebie dobry: 47 Grażyna Werner Jesienne migawki: 63 Redaktor Naczelny Słowo od redakcji: 64


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Robert Ratajczak Drut kolczasty

Złociście Jeż wędruje po szelestnym dywanie Ekran okna wyświetla złociste akty Sceny tańca liści z wiatrem zaczynają spektakl I kwiatami suknia tkana Emanuje kolorami tęczy Nagość drzew tka jej szaty Nutka szumu wiatru współgra z ciepłym deszczem Inwokacją jest jej piękno które woła mnie do życia Ekran aktów tak złocistych noc wyłącza czernią Miłuje się moje serce jej porą I dzień budzi mnie do chęci gdy niesie zapach rosa

Motyl życia Życie chwilą co motylem zależy od nas samych na jak barwnych uleci skrzydłach w melodii czasu chwila trwania w dwóch tarczach zegara awers słońcem co w blasku raz ostatni mgnienie oka łuna księżyca rewersem w spojrzeniu mglistym szkli się gwiazd migotanie wiatr westchnienia ten ostatni czy za dnia uleci... nie mówi czy to w nocy nam będzie lepiej... nie pyta lot motyli niewiadomym momentem motyl ten co wzleci w witraże nieba pisanego końca

Październik

Człowiek utracił stabilizację zachwiany w myślach na linii nad przepaścią życia i śmierci zakłada pętlę splotu słów na szyję Ostatnie westchnienie rozszarpanego drutem języka w oczach gasnące słońce i rozstrzaskane zwierciadło duszy o kamienną ludzkość co karmi się satysfakcją swojego jadu Samobójca więcej w tle życia na gałęzi moralnego kręgosłupa krew łzawa wnika w ziemię z niej kwitną kwiaty niezrozumienia

Memento mori Zegar serca tyka wśród mrugnięcia powiek łzą na wietrze westchnienia człowiek jest tylko chwilą memento mori w witrażach nieba pamięcią momentem przemijania dusza ciało zostawia a ziemia chwil życia popioły pochłania

Kokon Nad kwiatem rozkoszy co kwitnie w łunie księżyca w kokonie zamknięci kochankowie rozkoszując się nektarem ciał mężna rama w ust kolorach jej pragnienia jej delikatność lubieżnie pieszczona wulgarną męską grą o jej dziewicze łono dziewczęca natura pochłonięta fantazją kokon pęka dojrzałością z której wyfrunął kobiecy motyl

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 3

Pięknieje krajobraz w okna ramie A firany złociste plecione liśćmi Źrenice września przymknęło lato Dzięcioł stuka jej na powitanie Zdobią kwiaty jej kreacje I ten taniec liści z wiatrem w melodii ptasiej Emanuje barwnym pięknem Rosa łzawa wzruszeniem nieba Na źdźbło trawy opadła I deszcz szkli obrazu płótno emocjami Kwitnie świat paletą jesieni ta co października matką

Język splata drut kolczastych słów zaciska pętlę szyderczą na sercu wyciska do cna wiarę w człowieka ciernistą aureolę pozostawia upadłemu odchodząc satysfakcją ran zadanych


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Ewa Wierzbinska-Kloska lubię jesienne spacery

gdy

z szelestem liści pod butami wiatrem we włosach ciszą która jest najpiękniejszą muzyką złotem złapanym w pajęczyny szumem brzóz

świat deszczem się wypłacze wiatru poryw pójdzie w zapomnienie

kamieniem w kształcie serca usiąść przy nim i delikatnie pogłaskać przecież każdy z nich ma ukrytą duszę jak człowiek pełen tajemnic nade wszystko lubię odbicie nieba w najdroższych oczach i bliskość dłoni ciepło skradzionego pocałunku kiedy wracamy kasztanową aleją

jesienią

spojrzę na ciebie inaczej odczytam inaczej twego ciała drżenie wrócą myśli bogate w słońce subtelnie zdobione ciszą szeptem popłynie wyznanie namiętne tylko ty je miły usłyszysz mężowi

podarowałeś mi swoją samotność odwzajemnioną na odległość uśmiechu w kroplach niewypowiedzianego słowa i tak ciepłem dłoni naszkicowałeś obraz dojrzałej miłości

Spadają liście z drzew

strona: 4

jesienią drzewa szepczą do siebie alfabetem przerzedzonych liści geometrią języków piszą nieco zawiłe listy nasiąknięte nostalgią złoto rdzawym atramentem w podpisie między gałęziami wplatają nić z babiego lata

No cóż - jesień. Nie ma dwóch takich samych mimo że każdy z nich kusi złotem i purpurą. Spóźnionym babim latem w pajęczynie między gałęziami. Nagle zadrżałam - powiało chłodem. Nie! Zabrakło sił. Bez żalu dotykam ciszy przemijania. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Artur Wodziński Anioł z numerem 93 Krosno 27.08.2019

Na krętej życia drodze, stąpać twardo chcę, i choć to trudna sztuka, spotkać też Anioła Stróża.

Krótko o przyjaźni Pielęgnujmy i dbajmy o więzy Przyjaźni, bo krucha jest, krótka i piękna jak kwiat, gdy rzucę zaklęcie, czar nagle zmieni mnie i będę miał moc na sto długich lat. Wahanie w twych oczach i iluzja twego serca, to idealny świat, choć on mnie zasmuca nie potrafię zdobyć się na uśmiech szczery, bo obawiam się, żę coś się wydarzy i to odrzucam.

Każdy ma swojego, który z oddali nad nami czuwa, zawsze gdzieś wśród nas, pojawia się niepostrzeżenie.

Wiem to, bo przeznaczenie już puka do drzwi, światło księżyca zanika, równo z nadejściem zmierzchu, na niebie maluje się przyszłość i zmienia w miliardy gwiazd, ale to wszytsko jest we mnie i tylko z pozoru na wierzchu.

Bo ludzie niekiedy są jak Anioły, tylko takie ciche i bezskrzydłe, będąc tutaj na ziemi, Ja spotkałem swojego.

Przepełnia mnie ekscytacja, Ten urok przyciąga mnie, za sprawą Volskwagena, że nie do uwierzenia, może to tylko powietrze, a może niebo nam sprzyja, choć zawsze warto czekać i warto mieć marzenia..

Mój jeździ numerem 93...

Podróż przez życie Miałem kiedyś wiele marzeń i noce pięknych snów gwar ludzi pośród myśli i ciepłych słońca promieni, na niebie srebrne gwiazdy i znajomy ptaków śpiew tudzież obstrzał wrogich spojrzeń, mego przeznaczenia. Wśród gałęzi drzew, gdzie kos pięknie śpiewał i gdzie ludzi tuż obok, nachodziły czarne myśli, byłem zagubiony i samotny w Bastylii wspomnień niczym w szklanej pułapce, uwięziony ptak.

Ta bliskość człowieczeństwa i nadzieja w jednym, przyjazna nić sympatii, wręcz bezpieczna lina, i wartości co łączą, niwelując zło z ludzi zacieśniając więzy, magiczny wręcz krąg. I nadszedł czas odnowy – dwie krople czystej wody, podziękowanie w słowach i w czynach pewnie też, i rozwiał się pesymizm, a w raz z nim złe moce nastąpił czas radości i wytyczył nowe szlaki.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 5

Smutek, brak nadziei w obcym dla mnie świecie i maska na mej twarzy, co rani z każdą chwilą, i uśmiech wymuszony, a w sercu gorzki ból, to trudna do zniesienia, życiowa raptem rola.

Otaczający wir, intryg i skandali osamotnienie w tłumie, wręcz pustka, bicie serca, odosobnienie w cieniu i rychłe przebudzenie, i Ty z przyjazną dłonią, w tej jakże dziwnej grze.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Radosław Marcin Bartz Wielka depresja

Herbata owocowa

Czasami dopada takie przygnębienie i nasila chroniczny ból głowy. Jakby wczoraj o jedną kolejkę za daleko, jakby woda z kranu tsunami się lała, jakby słońce znów za głośno świeciło…

Czajnik krzyczy już w oddali chciałby byśmy się znów spotkali, przy filiżance gorącej herbaty. Myślom kształt słów nadali, wzrok z parą wodną splątali, – aromat w owoce tak bogaty.

A właściwie to tylko jesień złocisty swój szal zakłada, a ludzie aferę robią, jak co roku.

Wieczory, poranki jakże podobne w jesienne kolory ubrane ozdobne, i tylko te dwie filiżanki, i tylko te oczy uśmiechnięte w zwierciadle herbaty.

Dedykuję: Jesiennej pogodzie ducha Jesienieję

Zapach bzu Gdy drobne krople deszczu opadały swobodnie na parapet ona w wiosennym swoim płaszczu wyszła bez słowa wnet.

Aromat kawy Na kubka cienkiej krawędzi pozostał ślad jej szminki i za rękę prowadzi przez jesiennego słońca przebłyski

Teraz pozostało kilka fotografii, zapamiętane kadry z przeszłości przez, które serce wciąż krwawi zanurzone w nicości.

Dedykuję: Porannej kawie

Wszystkie wspólne wieczory, zdobyte szczyty, zwiedzone doliny. Wszystkie senne koszmary odeszły w ten czas na koniec swej krainy. Spacery przez lasy wysokie, kończone zwykle pod granicy płotem. Upajanie się najsłodszym sokiem. Wycieczki dla żartu za czarnym kotem.

strona: 6

I tylko ta mewa Z zachodu przyszły burzowe chmury, ciężkie niczym żeliwne rury. Stare i mocno przerdzewiałe w łunie czerwonego światła skąpane. Zimny piach na plaży zaraz zmoknie, słone fale zabiorą go jeszcze parokrotnie. Kolejny dzień już chyli się do snu, samotna mewa nie zdąży odlecieć znów.

Lecz kot czarny pecha przynosi… Wtedy w zimnych strugach deszczu – ostatnie wspomnienie z przeszłości, ona wyszła w wiosennym płaszczu… Znów krople grzmią o chodnika szare płytki, a po niej pozostał jedynie zapach bzu.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Gabriela Knap Kalendarz

Wolne

Potrzebowałem sześć miesięcy żeby o Tobie zapomnieć w styczniu zburzyli cztery osiedla żeby wybudować autostradę w lutym policja złapała kilku nastolatków którzy zadarli z prawem w marcu cała kamienica w ogniu stanęła I nawet spółdzielnia się tym nie przejęła kwiecień przyniósł trzy samobójstwa maj obfitował w cztery zabójstwa czerwiec naniósł trzęsienia ziemi i do teraz pod gruzami są ludzie uwięzieni lipiec był dla mnie dosyć spokojny uwolniono me serce z Twoich dłoni wygodnych oczyszczono z bólu cierpienia i samotności czekałem pół roku lecz na świecie dalej nie ma śladu miłości

Jak mi przejdzie to wezmę się za siebie kupię karnet na siłownię usiądę w fotelu wygodnie zacznę pisać o szczęściu już nie o tobie wezmę psa na spacer wszystko to zrobię! Tylko nie dzisiaj dzisiaj biorę dzień wolny od życia

Tu i teraz

Koniec

Możliwe że nigdy nie dotknę swojej książki i nie usłyszysz o mnie w radiu może to akurat wczoraj miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu a nawet nie ruszyłem się z łóżka i pewnie przestanę to robić jeszcze tego lata a po południu okaże się że dziś są moje ostatnie urodziny ale o tym wszystkim pomyślę jutro dzisiaj zamierzam zachwycać się zachodzącym słońcem bo wiem że takiego samego nie zobaczę już nigdy

Wytłumaczenie Wiersz nieopublikowany bo znowu nie miałem siły na sklejenie paru podobnych wyrazów i pogoda mi nie sprzyjała bo Ty dobrze wiesz że nie mogę pisać wiosną na swoją obronę powiem tylko że do mnie wraz z nią zawitała jesień zdecydowanie najcięższa jesień na świecie ale nie martw się ona już mija chociaż słyszałem że w tym roku będzie jeszcze cięższa zima

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 7

To już koniec mogę położyć się na jasnozielonej trawie i wreszcie złapać oddech to cudowne móc znowu oddychać teraz mogę słuchać śpiewu ptaków a przecież jeszcze wczoraj nie miałem pojęcia że ptaki śpiewają mogę podziwiać zachody słońca a uwierz mi nie sądziłem że kiedykolwiek będę w stanie patrzeć na to wszystko jak kiedyś umierałem przez cały rok by dzisiaj bez zawahania stwierdzić że znowu żyję


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Grzegorz Zyzik Rozmowa

Pocałunek

Najwspanialej mi gdy jesteś wtulona we mnie czas wtedy przestaje istnieć my stworzeni dla siebie jedyni świat tam za oknami odrywa się nie dzielimy się nawet słowem wszystko jest nasze możemy chłonąć wolność szeptów być dla siebie.

to nie źródło stagnacji to euforia czasoprzestrzeni żarliwa – czasem ironiczna stonowana w muśnięciu zdumiewająca, dosłowna taka między nami nie jest przeintelektualizowana

Taniec

Poniedziałek

Nagle inna muzyka wplątała się między nas nie dzieli a zbliża kiedy usiłujemy w tańcu wieczór dopowiedzieć do końca. W ramionach szepczesz jak we śnie zapamiętaj swe marzenia i to wirowanie światła.

na początku tygodnia, umrę na twoje ostatnie choroby. w kolejną rocznicę. przyjdę do ciebie w zakrwawionym szlafroku. z nowotworem płuc i marskością wątroby.

Wędrowcy Gdy się spotkamy na krańcach wszechświata, przez wszystkich innych dawno zdefiniowani, po smutku duszy, którą w jedno łączy odwieczna miłość — tak się rozpoznamy.

strona: 8

Ostatni dąb Ten dąb sam jeden na wycince pozostał, a tak dziwnie czas go na pół rozdarł, jakby dąb padł na klęczki i błagał o litość nad przyrodą, pokój dla człowieka.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Kasia Dominik Spiritus movens poezji

O minutę za późno

Będąc ołówkiem w dłoniach natchnienia, kreślę w zaciszu nocy wersy niewypowiedzianych słów. Stałam się pustą kartką, którą wena zalewa rzewnymi strofami zamysłów serca toczącego walkę z rozumem.

Niby tylko minuta, a jednak cała wieczność, pośpiesznie umalowałam usta w odłamku stłuczonego lustra.

Poezjo… Kariatydą parających się piórem, geometrią analityczną bez wzorca poemy. Bywasz kapryśna jak londyńska pogoda, zawieszając szczęście w powietrzu. Jesteś zimową przygodą pod hiszpańskim słońcem. Kneblem dla krzyczącej duszy pragnącej chwili wytchnienia.

Czułam zapach męskiego ciała, widziałam żyłę pulsującą na szyi, słyszałam bicie serca, wyrywającego się z piersi.

Pod zamkniętymi powiekami wskazujesz drogę kamienistą i stromą. Na paginach pozostawiasz ślad, tatuując myśli niebezpieczne. Dzieje świata malujesz pędzlem – te stare i te nowe, jeszcze nie poznane, buzujące w żyłach niczym krew, co daje życie. W ciszy schowana, otulona promieniami, napełniona inspiracją, pośród lirycznych ścieżek błądzę jak Minotaur w labiryncie.

Nagle, bez uprzedzenia, słońce zaświeciło na śnieg nie topiąc go, a skowronek przysiadł na gałązce.

Nareszcie, spóźniony, ale jest, punktualność to jego pięta Achillesa. Nim zdążyłam ucałować policzek, odwrócił twarz.

Delikatnie ujął moją dłoń, która drżała niczym osika na wietrze, słowa zawinięte w sreberka, jak ostrze raniły.

Tęsknota Jeśli pozbędę się oceanu słonych łez, wyrównam rachunki z tantalską przeszłością, ucieknę z labiryntu cierpienia… ocalę resztki wspomnień od niepamięci. Posklejam podarte fotografie, zwęglone przez płomienie zgorzkniałości.

szklanka zawsze jest do połowy pełna. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 9

Serce jałową martwicą zakażone, pomimo śmierci klinicznej reanimuję pozbawioną tchu nadzieją. Najwyższa pora nie tęsknić, połowa nie może nienawidzić tego, co dopełnia jej całości…


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Tadeusz Hutyra

Adam Żemojtel ***

Symfonia Polską zwana /Dyptyk sonetowy w luźnej formie/

2 września 2019 Z tomiku: „Pysznych Myśli Słowa”

myśli wciąż w szmaty ubrane cuchnące pragnienia łgarstwem przywdziane nocą słowa jak ścieki urągające zamarłe dłonie które się pocą bezwstydne treści za które płacimy głupoty obraz i znów poniżenie krew naszych dziadów którą się chlubimy honoru dumy sprzeniewierzenie interes własny ponad wszystko inne skłamana polskość przecież nic nie warta kamienne słowa tak głupie i zimne morda w korycie do końca uparta uczciwość znikła jakby mchem zarosła imię bez twarzy oblepione błotem podniosła mowa wybranego osła para ka straty podpisana kotem i tylko ludzie jeszcze ciągle wierzą że wzleci w chmury ta biało — czerwona być może kiedyś swą pięścią uderzą VETO! kraina do cna wydojona łza krwią spłynęła tylko w wielkim żalu smutku z pretensją trwa bijatyka gówno pod złotem tkwi wciąż w medalu ot taka polska jest polityka

Sonet 1 Poeta: Zapiszę ci ja polską mowę w swym iPhonie Ubarwię tak bardzo, że niczym strojną damę I przystojnego mężczyznę, zalecającego się do niej Język ten, nasza ojczysta mowa, w zaręczynach! Ślub im zgotuję, taki jak ten w Panu Tadeuszu I huczne wesele jak zgoła to z Wyspiańskiego I będą w końcu razem dobry żywot wiedli I, o jakże! Własne potomstwo wkrótce mieli. I to jest właśnie ten nasz język ojczysty Tak brawurowy, uczynkami tak rzęsisty Że co z niego wynika to istne cuda i dziwy! I to jest właśnie nasza Polska, nasz wspólny dom W niej to czujemy się nad podziw bezpieczni I w niej to nasze wieczne przeznaczenie, na Boga!

Sonet 2 Muzyk: Zagram ci ja polskiej mowy dźwięki w całej ich mocy Tak niezwykłe jak podniebny taniec orłów Na hemisferze nieba, polskiej mowy scenie Odzwierciedlających ten kraj w pięknych tonach. Scenę nieba wypełni filharmonia z jej symfonią I grajkowie ze wszystkich polskich zakątków Rozbrzmiewać będzie ich muzyka w obłokach Tak jak na tej ziemi, z serca zwanej Polską naszą.

strona: 10

Do wtóru kapeli weselnych i kolonijnych ognisk Do wtóru pieśni z ust wielce zakochanych par Jak i każdego Polaka, miłującego swój kraj. Bo Polska nasza, ten dziewiczy kraj niczym Boski Chór Jest pieśnią i muzyką jak wodospady światła Każda ich kropla żywicielką nas wszystkich, na Boga! P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Barbara Wesołowska Obraz jesieni (z tomiku „zatrzymane w bezczasie”)

Rosa na trawach zalśniła perłami Poranek obudził pocałunkiem świt Słońce wyjrzało zza chmur zaspane Przebudził się z uśmiechem dzień

Zamyślenie (z tomiku „zatrzymane w bezczasie”)

Góry przyjazne tak za dnia nocą stają się nie do zdobycia Jak wiele odwagi a jeszcze więcej siły by tu być potrzeba Sklepienie niebieskie przeraża swoją magiczną tajemnicą Wysokie nagie szczyty podtrzymują cały ten ciężar nieba Stoję na skraju urwiska jak zechcę mogę dotknąć zenitu Gołe skały pode mną nade mną czerń gwieździstego nieba W dole ledwo widoczny wodospad kaskadą szumu spływa Stoki pokryte gęstym lasem i noc otuliła już do snu drzewa W oddali małe miasteczko spokojnie śpi dniem zmęczone Gdzieniegdzie jeszcze w oknach świeci się nikłe światło Świadczące że może ktoś czuwa może myśli ma udręczone A może nie śpi bo serce krwawi lub dusza tęsknotę skrywa Jest tak spokojnie wdycham ostre powietrze nocą nasiąknięte Gwiazdy nade mną są tak nisko przemawiają cicho do mnie Ja znam ich mowę w skupieniu odbieram tajemne przesłanie Dziś wiem że na nic jest moje puste w przestworza wołanie

Już jesienią zapachniało powietrze I ranki są takie chłodne i mgliste Zapach wrzosów zawisł nad lasami A dni są coraz to krótsze i krótsze Jesienne drzewa poczerwienione Goreją ogniem w blasku zachodzie I dawne marzenia te niespełnione I serca dwa pamiętające o sobie Popłyną znów dni deszczem i mgłami Przyjdą wieczory pachnące mimozami Roziskrzy się srebro nad skroniami I zalśni blaskiem razem z gwiazdami

Melancholia jesienna ciszy mi dzisiaj potrzeba takiej ciszy która otuli mnie sobą spójrz umierają powoli drzewa a były przecież naszą ostoją

Nagle spokój przerwany zostaje błyskawica rozdziera niebo Gwiazdy chmurami się przykryły pomrukiem burza się zbliża Wiatr ukryty w zakamarkach skał wyciągnął swoje ramiona Zawiał całą swoją mocą oszalały rzucił się w uśpione drzewa

park jesiennie poczerwieniał i rdzawią się drzewa srebrzyście na ławkę liść opadł zmarszczony wokół robi się chłodno i dżdżyście

Zatrzeszczały gałęzie do szalonego tańca porwał liście suche Zawirował przeleciał ponad urwiskiem wzbił się aż do nieba Zaczepił o ciemne chmury a te odpowiedziały mu deszczem Grzmot burzy echem odbił się od skał zadrżała głucho ziemia

patrzę jak pająk tka pajęczynę ach jakaż misterna to robota latem byłaby pułapką dla motyli dziś jest tylko ozdobą dla oka

kropla deszczu zawisła na rzęsie Gdyby móc odbić się od tej skały rozłożyć ręce jak skrzydła zaraz spłynie po policzku łzą Wznieść się do góry jak ptak puścić się z wiatrem w zawody liście opadają w tanecznych pląsach Przelecieć ponad szczytami rękami dotknąć dalekich gwiazd i park powoli ginie otulony mgłą I szybując niczym orzeł lecieć przed siebie w nieznany świat

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 11

melancholia zagrała nam w sercach otworzyłeś czarny parasol nad nami i szepnąłeś patrząc mi w oczy kochanie nadal jesteśmy zakochani


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Izabella Teresa Kostka Improwizacja 1°

Dyptyk o parasolu 2019

Ocieniasz ból przed deszczem, jego strugi to rózgi co przeszywają utrudzone ciało, Boga Ojca masz moc i głowy chłostać nie pozwalasz, a ja wielbię Cię jak dziecko zatrwożone siłą burzy.

Zapomnę rozstanie jak podartą chusteczkę, której rogi wbiły się w serce, momenty to diamenty wzbogacające bolejącą duszę, gdy żal rozum odbiera. Nie zapłaczę odchodząc, zostawię tchnienie uwiecznione w rękopisie, on także obróci się w popiół.

Życie to ulewa nie ma przed nią schronienia, upadam obdzierając kolana jak Chrystus na drodze krzyżowej.

Improwizacja 2°

Czy zaszlocha ktoś na moim grobie? Chciałabym, byś ochronił mnie od zapomnienia, gdy ostatni dzwon zaśpiewa i urwie się nić prządek znudzonych wiecznym trwaniem, otworzysz się nade mną jak niebieskie czeluści, osłonisz przed złością aniołów i rozbawieniem diabła,

Zapala się świt jak światła przeciwmgielne, wprawia w ruch neurony odłączone na wypoczynek nocny. Przesuwam rzęs firany - rolety oddzielające mnie od Świata i ładuję baterie łykiem espresso*. Także dzisiaj zapłacę za przejazd autostradą życia.

chmurą okryjesz blednące źrenice i jak całun otulisz oblicze.

* espresso - bardzo mocna, mała włoska kawa

***

strona: 12

Nieboskłon to parasol rozpostarty nad ziemskim padołem, a my jak mrówki uwijamy się w pocie i dryfujemy w kałuży smutku, słońce to złoty żyrandol obiecujący błyskotliwą karierę na czerwonym dywanie życia wśród poklasku maluczkich, obroń mnie, parasolko, przed ludzką nienawiścią. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Jolanta Szkudlarek Meandry kłamstw 2019.09.07 godz. 21.35

Szemrane jutro wije meandry powoli zakręca wypływa z mgły piękną strugą chcę krzyczeć lecz nie potrafię

Zwodniczy spokój 2019.09.04 godz. 18.11

Zawieruszona i niespokojna pełzam nieobojętnie wśród pism płynących pod żaglami kłamstw jestem miła czekam na to co ma nadejść Piszę ten wiersz — za oknem liście spadają nad dniem — góruje świt otwiera wonie jesienne

Bezkolorowy rozpiętrzony sens wewnętrzny karłowacieje w skroplonej smutkiem duszy treść radosna kurczy się i chowa Czy doczekam uniesień myśli nad treść i słowo mieszkające we mnie Nie chcę patrzeć na umierający bezsens chwil co zaciskają i pomniejszają każdy dzień

Sen miniony powraca przybija do tego samego portu jaskrawo płonie

Życie chwiejne zostań — wrzącym strumieniem niewiedzy przyszłej

Powiesz — pompatyczne słowa lecz Ty nie ten sam nie umiem tego wyrazić inaczej nawet wiatr na wspomnienie płaczem się zanosi

Miłość 2019.30.08 godz. 12.15

Spijam rosę z kieliszków dziewanny ma smak gorzki i żółty Zapytasz co to?... — duma nieugięta

Błądzę wzrokiem po ścianach nocy zwodniczy zewnętrzny spokój ukrywa tajemnice serca

Miłości moja odszedłeś rozebrałeś mnie do naga słońce pali zimno przeszywa wiatr życia doskwiera okropnie Stoję codziennie w deszczu łez spoglądając w niebiosa pamiętnik zapisanych myśli ciągle otwieram i czytam uśmiecham się i płaczę

Śmierć zabrała Ciebie lecz nie moje serce P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 13

Płynęliśmy falami dni szczęśliwi i radośni nadszedł nieoczekiwany sztorm Ty utonąłeś po mimo wszystkich moich sił pozostawiając mnie na wyspie samotności


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Urszula Joanna Wintrowicz Październik

Oliwy

PAŹDZIERNIK. Przetarte paździerze, pragną prześcielić połacie, Przyprawił pąs, poplamionej płachcie, Pajęczarka pyłki przeplata, przez pajęcznik, Przecudowny przyrody podręcznik, Pomieszał październik , pulchne posłanie, Promiennej pachnącej polanie, Pomiędzy przekwitłymi paprociami, Przytulał paździerze pałąkami, Panny prześlicznej pomarańczowej, Przesłodzonej palety purpurowej. PAŹDZIERNIK. Październik przyodziany, poprutym polem przejdzie, Pasiekę pszczelarza , pirytem posiądzie, Przemienny przejrzystą poświatą, Paluszkami przewinie przebogatą, Porozpala parzydełka pachorki, Pękate piłeczki, przewleknięte paciorki, Pud płótna perliście pleciony popielnika, Porwało przędziwo pajęcznika, Popielate polany przędzą połata Półbrokatem ponętnym perły poświata.

Już dojrzały w ogrodach dorodne oliwy. Brunatnym liściem przybrał apeniński wietrzyk, A w rajskich sadach więdną smakowite śliwy. Roznosi się w zapachu złoty niuans ckliwy, W błyskotliwym fiolecie igra ciepły deszczyk. Już dojrzały w ogrodach dorodne oliwy. Doda połysku drzewkom władca litościwy. Upszczone owocami rosłe drzewko trzeszczy. A w polskich sadach więdną smakowite śliwy. W sadzie skarby jesienne, w nich talizman tkliwy, Upragnione powidła zapomnianych dreszczy, Fioletem się przybrały wspaniałe oliwy. Zatopi się w purpurze. Wdzieje szatę Niwy. W księdze barwnej natury, wiekopomnych wieszczy, Pozostaną w pamięci pomarszczone śliwy Ten złoty czas bogaty w skarby dobrotliwy. W pozłacanych amforach, tłoczony dar trzeszczy. Już dojrzały w ogrodach dorodne oliwy, Moja pamięć zaprasza smakowite śliwy.

PAŹDZIERNIK.

strona: 14

Posępne płaty października poparzyły! Purchawki płodne pyłek pogubiły, Porozrzucały promienie platynowe, Prześwieżych poranków piernikowe, Przesiały przesłodkim posmakiem, Październikowym przetakiem, Paralotnią poleci przestworzem Poprzykrywa pagórki porożem, Pofarbują pofałdowane polany, Październikowe pastelowe parawany.

Grażyna Werner Do siostry

las

Przesyłam Ci szum morskich fal, ślady stóp na piasku, głosy ptaków, których nie umiem nazwać, powidok meduzy, muszelki wyrzucone na brzeg wyspy, taniec traw na wietrze – szkoda, że nie możemy być razem.

zapach chłodnej ziemi i słońcem nagrzanych sosen, słodki smak dzikich malin, ukrytych w zieleni, trzepot skrzydeł, śpiew ptaków i szmer w zaroślach, wszelkie niuanse zieleni i biel kwitnących jeżyn, drżenie traw i balet motyli – tu nawet pokrzywy urzekają pięknem.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

katarzyna Glenc Poczekalnia Zimne kafelki W szaro-koperkowy Odcień porzuconych marzeń Zdjęcia roześmianych Szczęśliwie zakochanych Bez względu na wiek Siedzą w kolejce By dostać otuchę I receptę na Znalezienie szczęścia

Zdrada

*** 06.09.19 r Herby

Wyjątkowo jestem dzisiaj jak najbardziej znormalizowana Oddycham tym samym powietrzem co złodziej recydywista Zamieram na moment kiedy patrzy mi w oczy Ludzie pogodzeni z losem nie mają aż tyle do stracenia Tylko czy to normalne że ja mam tego tyle?

Usidlenie

Rozum znowu Przegrał Dusza porwana Na strzępy Winy krzyż Na moich barkach Judasz we mnie Poprowadził Cię na zgubę

W bez... W bezistnieniu szaro — białe szaro — białe

Chcesz złapać wiatr i złowić w sidła burzę? Chcesz ogień skraść i zatrzymać mnie na dłużej? Chcesz zabrać mnie w zakątki świata niezbadane? Sprawdź najpierw oddech i siły czy masz na mnie

W bezpowietrzu krew i woda krew i woda W bezodgłosie przezroczyście przezroczyście

***

Reklama

06.09.2019 r Herby

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

Wyczekuję przyczajona patrzę jak robisz mi herbatę Może to właśnie dziś jest ten dzień ten w którym dasz mi po raz pierwszy swoje usta Oczekuję nie niczego nie chcę nie chcę zakładać że coś się stanie nie mam teraz czasu na próżne tęsknoty

strona: 15

Ogólnie rzecz biorąc Nastawiam się na widzenie dobra co nie znaczy, że nie widzę zła Stawiam siebie nisko Nie z przekory czy wychowania Jestem tam bo stąd lepiej widać Pewnie, że biegam Za pieniądzem, ale nie jak chart za zającem podbiega do mety Czasem nawet się uśmiecham Nie za często się śmieję Jestem taka bardziej na „nie” Ogólnie rzecz biorąc nastaw się na mnie jak chcesz Nie musisz się sugerować reklamą


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Guido Oldani Milano

Mediolan

è il camion fa il trasporto della ghiaia, la mia patria, ribalta il cassone, ci scarica a milioni su milano. e insieme come uova ci sfondiamo in un budino in cui quasi ci immola e c'è chi ha il dubbio si sia ormai un po' in tanti ma un'altra camionata ci consola.

to ciężarówka do transportu żwiru, moja ojczyzna, wywraca swój kontener wyładowując nas milionami w Mediolanie. i razem jak jajka zagłębiamy się w budyniu, składają nas w ofierze niektórzy mają wątpliwości, jest nas trochę dużo, ale kolejna dostawa podtrzymuje wszystkich na duchu. tłum. Izabella Teresa Kostka

La Betoniera

Betoniarka

l’acqua ha già il sale e su, le petroliere, versano olio, come condimento, alla zuppa di pesce navigante. e la gabbia del cielo ha le sue penne che portano la cacciagione in volo e i vermi sono filo per cucire, che tiene insieme ogni zolla nera e il tutto è nella pancia di dio padre, che ci mescola, dolce betoniera.

woda jest już słona, a na niej tankowce dolewają oleju, jak przyprawy do pływającej zupy rybnej. i klatka nieba ma swoje skrzydła, które wznoszą dzikie ptaki do lotu a robaki są nicią do szycia, co utrzymuje razem czarne skiby ziemi i wszystko jest w brzuchu boga ojca, który to miesza, słodka betoniarka. tłum. Izabella Teresa Kostka

strona: 16

Izabella Teresa Kostka Condominio

Blok mieszkalny

Le carcasse delle navi sul fondale marino son prese in a fitto da migliaia di pesci, esse litigano tra di loro come inquilini che non trovano un accordo per il silenzio notturno.

Zwłoki statków na morskim dnie wynajęte są przez tysiące ryb, kłócą się między sobą jak lokatorzy, którzy nie potrafią zawrzeć zgody o nocnej ciszy.

In quel grande condominio le meduse fanno da buttafuori usando i tentacoli come un teaser, a volte ci arrivano anche i subacquei visti dagli abitanti come alieni.

W tym wielkim bloku meduzy są ochroniarzami i używają parzydełek jak paralizatora, czasami pojawiają się płetwonurkowie widziani przez mieszkańców jak kosmici.

Si accendono di notte le anguille elettriche — fari che segnalano la via del ritorno.

Zapalają się nocą elektryczne węgorze — re lektory wskazujące powrotną drogę.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Tania di Malta Microchip

Mikroczip

Il microchip sarà obbligatorio ci diranno che saremo più sicuri un programmino al posto del cervello soppianterà il satellitare.

Mikroczip stanie się obowiązkowy powiedzą nam, że będziemy pewniejsi oprogramowanie w miejsce mózgu zastąpi satelitę

E quando vorremo far rivoluzione ci daranno il vestitino degli eroi liberi come aeroplanini in plastica combatteremo con i popcorn che scoppiano.

Kiedy zechcemy wywołać rewolucję dadzą nam strój bohaterów wolni jak plastikowe samolociki będziemy walczyć ze strzelającym popcornem. tłum. Izabella Teresa Kostka

Isole

Wyspy

Guardiamo la luna attraverso ingressi di silos come gatti acciambellati maciniamo mantra solitari. Isole come telefoni senza filo percorriamo la distanza, fra noi e l’infinito.

Spoglądamy na księżyc poprzez wejścia do silosów jak zwinięte w kłębek koty powtarzamy samotni mantrę Wyspy jak bezprzewodowe telefony pokonujemy odległość między nami a nieskończonością. tłum. Izabella Teresa Kostka

Izabella Teresa Kostka HACKER

Non mi ricordo la prima volta e benedico la perdita dei dati,

Nie pamiętam pierwszego razu i błogosławię utratę danych,

rimembro invece un brusco addio e maledico la memoria.

pamiętam natomiast pożegnanie i przeklinam dobrą pamięć.

Magari sapessi riprogrammare il nostro comune percorso che come un virus in espansione infettava ogni ora.

Gdybym tak potrafiła przeprogramować naszą wspólną historię, która jak virus co się wciąż mnoży zakażała każdą godzinę.

Eri come un hacker per me, una pulce nel sistema.

Byłeś dla mnie hacker'em, błędem w systemie. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 17

HACKER


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Eliza Segiet Poświata Wrzosy

Być sobą

Lato odchodziło w unoszącej się nad wrzosami mgle, zmysły omamiło aromatem jesieni.

Pomiędzy lądami dzieje się życie, pod krystaliczną ta lą inny świat.

Ja zasłuchany w ciszę, zapatrzony w przygaszoną zieleń traw, wyszeptałem:

Wielobarwne, zachwycające poruszenie, którego można stać się częścią. Przez parę chwil oddychać inaczej, widzieć bliżej, doznawać po nowemu.

ogród już ściele się do snu, ale powrócą długie dni, świtem rozśpiewają się drzewa.

W bezmiarze toni toczy się podwodna magia. Choć na moment zapomnieć, że nasze miejsce jest powyżej,

Zostać rybą, wzbudzać zachwyt, nie przekraczać własnych możliwości.

Być.

strona: 18

Być - sobą.

A dzisiaj? Dzisiaj widziałam jak mgła zabrała świat, ale oddała czerwono-złoty dywan i wiewiórkę, która wie, że czas robić zapasy.

Labirynt

tam, gdzie wdech i wydech nie wymagają myślenia. Tam, gdzie potrzeby są coraz większe.

Po prostu:

Kiedy wiatr rozsypuje włosy, a czerwone liście stają się dywanem wiem, że ona już puka, przeziera przez rozkołysane wiatrem marzenia. A we mnie wciąż jest poświata lata, nadmorski uścisk rozkoszy, błysk latarni torującej drogę.

W tanecznym wirze, błądząc w labiryncie czasu zobaczyła efemeryczność istnienia. Dziś zamienia się na wczoraj jak w heraklitejskiej rzece - płynność, płynność. Choć drzewa żyją dłużej od ludzi, to snując się między nimi widać już rozsypane dmuchawce. A za wysokim murem z bukszpanu jest wszystko do czego nie można już wrócić. Każdy promień słońca jest nadzieją dla istnienia, któremu kiedyś nawet ono nie pozwoli na poryw życia.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Lucyna Angermann Czyżby jesień?

Niedokończony lot

Owocami swymi jesień nas rozpieszcza W odwiedziny wpadła do nas wcześniej nieco Ktoś po polach babie lato porozwieszał I bociany już niebawem stąd odlecą Ziemia szybciej się w tym roku spać wybiera Bo na wiosnę też przed czasem się zbudziła Jakby wcale się nie znała na manierach Lub za mrozem oraz śniegiem zatęskniła Mgły się ciągną nad łąkami o poranku A wieczory nagle się zrobiły chłodne Szalem się otulam siedząc na swym ganku I upajam się ostatnim dniem pogodnym...

A gdy zapomnę... A gdy zapomnę kim jestem przyjdź i przypomnij mi, proszę nie pozwól stracić godności zapomnieć co jest najdroższe Nie pozwól zasnąć sumieniu zagubić się w gąszczu świata wymazać z serca dekalog nie pozwól się wyzbyć zasad Niewdzięczne Twoje zajęcie trudna, mozolna Twa praca choć jesteś zawsze tuż obok wciąż się od Ciebie odwracam Wracam po swoich śladach te same popełniam błędy Ty mnie prowadzisz z powrotem wyciągasz z najgorszej nędzy Umowę ze mną spisałeś zgodziłeś się na tak wiele nic w zamian nie obiecałam mój wierny Stróżu Aniele.

(Pamięci Ofiar katastrofy lotniczej polskiego samolotu z 20 sierpnia 1965 r w Belgii)

Wzbił się ponad chmury wprost do niebios bram leciał wraz z ptakami ale spadał sam na skrzydłach niesiony hen, gdzie jego kraj biały, polski orzeł tu, w Limburgii spadł Tęsknotą pędzony poprzez burzę gnał w swym rodzinnym gnieździe zasnąć cicho chciał nie dane mu było ujrzeć bliskich stron w Yeuk, w odległej Belgii ma mogiłę swą Przez świat zapomniany jak odległy sen po ponad pół wieku znów polecieć chce wzbić się w wolne niebo gdzie znajomy ląd ujrzeć dom rodzinny i Ojczyznę swą.

Koniec ścieżki

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 19

Co na końcu ścieżki? Iść, czy też zawrócić? Trudne to wybory Ale wybrać musisz Nie da się przystanąć Zatrzymać "pomiędzy" Ciągle oczekując Na nadejście wiedzy Nie da się przeczekać Licząc na natchnienie Na przepis gotowy Nagłe oświecenie Sam jesteś swym znakiem Sam swym drogowskazem Obyś wybrał dobrze Już za pierwszym razem...


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Beata Śliwka Istota

Usta

Nakryty stół pustych słów, zakrapiany krwawą łzą grymasem gorzkich ust,

Sypią się liście z drzew na ziemię,

uczuć bez dna wspomnieniem zimnych oczu bez opamiętania, w majaku złudzeń pokusą życia śpiewem szaleńca, przelewających ciał nieprzymkniętych rąk,

Miłością Miłości modlitwą zabierz do gwiazd w błaganiach rokoszy z dreszczem uniesienia kolorami naszych dni poskładaj w dłoniach swych w modlitwie w miłości mej

powyginane usta miodem posmarowane, swym smakiem nienasycone, grymasem splecione, rozkoszy bólem złączone.

w codzienności bezładu dnia.

Spojrzenie

Okruch Przypatruje się Tobie z filiżanką w dłoniach, prześwitem poranka,

strona: 20

czarnym okruchem chleba łamiesz zgodę, w zawieszeniu próżny czas,

Spojrzeniem, ogrzewasz mą duszę blaskiem, odkrywasz tajemnicę serca mojego wstydu początek, pragnieniem miłości topisz smutki w złączeniu cielesnych żądz , dłońmi skrywasz delikatności kwiat, codziennym słowem pieścisz kochasz

pozostaje pustką grymasem muzyki, bez uśmiechu. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

Zniewolenie Otul mnie swym ciałem czule pieść, rozkoszuj zapachem syć się nie zatrzymuj zniewalaj, prowokuj, złakniony otwórz fantazji świat.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Joanna Świerczek

Anna Maria Mickiewicz Zasypiają bohaterowie

Jesienne róże Tyle już o nich napisano słów. A ja, jak widać, zrobiłam to znów. Jesienne róże! Choć swym pięknem ciągle wzrok nasz przyciągają. Z dawnego przepychu Niewiele już mają. Jesienne róże! Na ich kwiatach krople smutku okruchy tęsknoty. Wszak zbiór owoców przeżyły i ptaków odloty. Krucha nić leciutko krzewy róż oplata Nić ta jest symbolem pożegnania lata. Mróz niebawem ich kwiaty w kryształy zamieni. Lecz dzisiaj są ciągle ozdobą jesieni. Jesienne róże! Z nadzieją spoglądają w me otwarte okna Świadome, jaki koniec niebawem je spotka. A ja przed zimą jeszcze, wiem, że wrócę po nie. Będą lśnić kryształowo. Na stole. W wazonie. Jesienne roże!

Na balkonie

Niegdyś młode włosy sianem posypane Marzenia o prawdziwym smaku cappuccino By odlecieć z zawianych śniegiem pól... Niegdyś Zbudzeni zimowym uściskiem Z lękiem Świat na chwilę zatrzymali Żarna czas ziarnem odmierzały Pozostali zapomniani Dziś są Legendą

O tajemnicy czasu Londyn, wiosna

W samotności niemego ogrodu wiosenne przebiśniegi budzą Sokratesa ze snu o dialogu Zawiera przymierze z wiecznością

Jesienna czerwień na balkonie, a w sercu róży kolec. Ta róża jest czerwona. Serce ocknęło się z letargu, znowu zaczęło boleć. I prawie z bólu kona. A Ty siedzisz na obłoku – z góry machasz ręką. Uśmiechasz się do mnie. Choć wiesz, że życie tu bez Ciebie jest wielką udręką. Mój ból znosisz spokojnie. Jesienna czerwień na balkonie purpurą się staje. Noc ogarnia świat. Jedna myśl na dobranoc otuchy mi dodaje. Że róża, choć ma kolce. To cudowny kwiat.

Zamyka się wieko nikłościami pajęczyn okute Ono dotrzyma tajemnic w pieśni kosa płochliwego zaklętych Sokrates zadzwonił nocą Płakał

Noc w Viinistu

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 21

Stoję na skraju morza W dalekiej niewiedzy Za przestrzenią lasu Zamykam dzień W aromatycznej kropli morza


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Krzysztof Nowaczuk

Adam Nowaczuk

Odcienie szarych dni Abecadło

Kiedy liter jest bez liku, Lepiej mówić przy stoliku. Mieszać słowa i wyrazy, Abecadło to podstawa, Nawet wierszy mnożyć frazy Bardzo ważna w życiu sprawa. O podróżach, ludziach, czasach; Chcemy umieć mówić, pisać, Prawić o zielonych lasach. Dobrze jest też biegle czytać. Rzewnie czasem lub wesoło Extra sprawą jest alfabet, Snuć historie nowe wkoło. Fajnie znać choć część, kawałek, To jest frajda znać litery, Gdyż go można wykorzystać. Umieć chwytać ich maniery. Hucznie jest z nim, trzeba Wszystkie znaki są potrzebne, przyznać. X też wesprze słowa pewne; I gdy słów nam wnet brakuje, Y wagę swą ma także – Już się humor trochę psuje. Znać je wszystkie lepiej wszakże.

Smuga krwi Plami mój honor Beznadziejny świat Rzeźbą mego umysłu W odcieniu szarych dni Konary drzew jak żyły pękają Spierzchnięte me dłonie Wciąż oczekują śmierci Nawet w mym śnie

Oda do mądrości

Umieram i rodzę się na nowo

Odkryjemy miłość nieznaną Odkryjemy miłość Jedną z cnót Bożych Odkryjemy zdradę Siostrę niespełnionej miłości Odkryjemy… Metafizyczną stronę duszy Brata spełnionej rozkoszy Odkryjemy nienawiść Jedną z cnót Diabelskich … Odkryjemy miłość nieznaną

Z Tobą, Mamo…!

strona: 22

Kocham Cię Mamo Jesteś taka ładna I Twe serce Jak ta róża Która zapachem płonie Wezmę Cię jutro na ręce A Ty Będziesz z radości klaskać W swe gorące dłonie Karmiąc naszą tęsknotę

O mądrości moja przepiękna, Tak bardzo hojna, niepojęta! Ma pani, co umysłem władasz, We mnie swe nadzieje pokładasz! Oświecaj mnie swej wiedzy blaskiem, Myśl pozytywną wlej mi brzaskiem. Wciąż mi otwieraj bramy swoje, Mądrości wszelakiej podwoje. Jesteś dumą umysłu mego, Wciąż na wiedzę twą otwartego. Tyś przyczynkiem poezji mojej. Jam twoim sługą w każdym względzie.

Gdy spoglądam na włosy Twe Mamo, Majestatycznie wznoszone przez wiatr; Kiedy patrzę na oczy Twe szczere I uśmiech piękniejszy niż kwiat... Płatkami róży są Twoje usta I arcydziełem jest twarz. Twe dłonie dobrocią przejęte Widzę wciąż wśród tęczy barw. I kiedy patrzę na duszę Twą Mamo, Na serce i hojność Twą tak... To wiem wtedy, że wspaniale mi z Tobą, Bo z Tobą szczęśliwy mój świat.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Bogumiła Salmonowicz (Po)nowoczesność niektóre słowa powszednieją jak chleb doświadczony język demaskuje masłopodobność

Krystyna Sadowska

Smutek przemijania rzeczy („Historia magistra vitae” – Cyceron)

w naszym teraz króluje moda na drogi coraz szybszego ruchu od człowieka do człowieka

w zapomnianym kartonie po sokowirówce drzemią slajdy i fotografie wyciśnięte z kolorów życia

na długie terminy ważności produktów z natury nietrwałych na pogwarancyjną punktualność psucia się sprzętów służących niegdyś pokoleniom na kruche pomosty od złudzeń do nawyków

samotna już wyszczerbiona filiżanka z miśnieńskiej porcelany w różyczki odeszła w kąt pawlacza

na obrusie ha towanym ręką babci rdzawe cienie powojennych przeprowadzek wygrały z różowym mistrzem współczesnego odplamiania

Oszust

złożona na marach lawety blaszana historia ojcowego zachwytu motoryzacją odjechała na złomarzysko

czas niekoniecznie leczy czasem pozwala jedynie przywyknąć do bólu

obok szarego wieżowca w urzędowo wyznaczonym terminie nagłe odejścia ustawiono paździerzową meblościankę nie dają przestrzeni oswojeniu nie pozwalają goić się ranom niegdyś wartą trzyletnich krwawych rat w jej szu ladach zatrzasnęły się ważne słowa w pomylonej chwili wręczone przez listonosza

spodziewane powalają nieprzewidywalną pustką pozostają blizny krzyk nieziszczonej nadziei na ulgę niepamięci

Uparte lato Chciałam już pożegnać lato, bo też dało mi popalić, ale ono dumnie na to: — Nie zamierzam się oddalić... Czemuś lato tak uparte? Czas ci się pomału zbierać... Lecz ono idzie w zaparte: — Nie chcesz mnie? To czas umierać! Tam ci zimna nie zabraknie, nie zamarzysz już o cieple, tam gorąca każdy łaknie! Lato patrzy na mnie wściekłe...

— Jesień też jest piękna przecież... Staram się mówić łagodnie. — Co się błąkać ma po świecie? Niechaj cię zastąpi godnie... — Też na żarty ci się zbiera! Rozgrzane do czerwoności paląc słońcem się wydziera... Co za lato — bez litości! Nie będę się szarpać z latem. Przeczekam, aż chłodniej będzie... To już wrzesień — przyjdzie zatem jesień złota i przysiędzie... Chociaż przy kominku czasem tęsknię za nim, z łezką w oku wiem, że lato tak nawiasem... Znowu przyjdzie w przyszłym roku!

twarzą cierpienia bywa lepki smród rozpadu wklejony w mur wyczerpana miara czuwania strona: 23

najdotkliwszy hałas ciszy P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Piotr Żułnowski

Maria Ferenc

Tyka zegarek

Pod parasolem snu

Tyka zegarek, neutralny sprzymierzeniec każda sekunda jego, jest moją niestety on i czas – przyjaciele jego mi to powiedzieli

Kiedy noc pokrywa dzień Kiedy wszyscy smacznie śpią Po cichutku się zakrada Tajemnica mego snu.

Bezboleśnie wbici w duszę nie tykając ciała… pomarańcze okien ogłaszają ciszę

Wydobywa z głębin sennych Kilka zdarzeń z dawnych lat Na ławeczce w parku siada Głowę zwiesza, opowiada

Bo znasz to uczucie, kiedy jest ci obojętne czy wstaniesz ale wiesz, że chcesz żyć po prostu w popielniczce zgasła ciekawość

O dziewczynie co we włosach Miała bukiet z pięknych róż Swym zapachem czarowała wyzwalała pokus moc.

Kiedyś byłem ciekaw bo się nudziłem, teraz tylko jedno wiary nie porzuciłem

Suknią wdzięcznie powiewała Nóżką zgrabnie przytupała Gdy muzyczka przygrywała W tańcu chłopca przytulała.

Wiary na spotkanie jest we mnie oczekiwanie mój wzrok utkwił na nagiej ścianie

Jesteś panią innych snów Tych. o których nadal nie wiesz Śni o tobie dawny chłopak Dojrzyj go, chociaż raz.

Tak jej nienawidzę wrosła się lodowatą bielą Czekam… jak latarnik, tylko, że bez morza

On o tobie ciągle marzy Wciąż pamięta splot wydarzeń Tych minionych zagubionych Pośród tańca morskich fal.

I poczęli się budzić ludzie chyba znów mnie ominą

Objawienie I chciałbym tak bardzo żebyś była, tak bardzo żebyś się zjawiła i przyszła bezszelestnie, usiadła na tym skrawku i pustkę wypełniła

strona: 24

Nie wiem kiedy przyjdziesz i jak zjawisz mi się Zapłaczę milcząc ze szczęścia, że Cię już ujrzałem, ze smutku, że Cię nie widziałem

Nie dostrzegłaś chłopca tego Nie widziałaś męki jego Kiedy wzrokiem ciebie śledził Gdy tańczyłaś pośród gwiazd. Tajemnica chce już spać W sercu jednak cicho łka Tak jej żal, chłopca tego Co tak bardzo kochał ją. Chciałaby pocieszyć go Chciałaby pokochać go Lecz gdzie on?, nie ma go Już straciła szansę swą. Noc przynosi bukiet gwiazd W jej ciemnościach tańczą cienie Tajemnica twego snu Wydobędzie jeszcze wiele - o czym nie wiesz. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Anna Marszewska

Zdzisław Zieliński

Samotność drzewa

Życie wierszem pisane

zamknięte w horyzoncie ram witraża kłębiasty woal na czoło nakłada zmierzchem hossanną o życie zapada lekkim westchnieniem nadziei Łazarza

Tak łatwo życie wierszem opisać słowami żonglować o miłości opowiadać na cierpienia się użalać zaczarować magią słowa w piękną metaforę ubrać szczęściem przytulić w marzeniach zatracić niespodziewaną puentą zakończyć.

w zgrabiałej koronie gałęzi morza modlitwą rychłej bliskości opada bez świadomości że w afonii zdrada ... płonna nadzieja w bezusznych przestworzach i tylko wiatr zastygły... zasłuchany w płaszczu co zieleni trawami łasi zdaje się rozumieć szept rozmodlony tylko deszcz co czułością ziemię zrosi w pajęczyny wilgotność obleczony zdaje się ciszę hymnu w niebo wznosić

O łzę. Modlitwa prośby Ojcze nasz, któryś jest… kiedy dzień nocą głuchoniemą się błąka i gdy sen ścieżką gwiazd lekko w smugi słońca wchodzi. Przyjdź... bądź... kiedy milcząc stoję, potwierdzenia szukam i gdy myśli biegną pewnością słów jasnych promieni. Chleba powszedniego daj... kiedy sytość kwitnie spełnienia zapachem i gdy ze stołu zabierasz dłoń, co kromką karmi. I odpuść winy... kiedy przebaczenie niemożliwym się zdaje i gdy serce czystością odurzone śmiechem dźwięczy. I nie wódź pokuszeniem... kiedy wiem z kim idę drogą do Jerycha i gdy pozory mamią pustym echem płytkich studni. Ale zbaw... i naucz płakać... tak zwyczajnie, cicho, łzą spadającą, grubą, co wszystko pomieści.

Antonina Wajda Modlitwa Anioła Na cichym wieczornym niebie Anioł rozpostarł swe skrzydła Blask słońca je opromienia Anioł zaczyna modlitwę O Boże Królu na niebie Tyś bezmiar dobra miłości Wysławiać chcę tylko Ciebie Tyś stwórcą czasu światłości Tyś Panem każdej krainy Tej ziemskiej, niebiańskiej też Tyś Panem każdej godziny Tyś władcą wszechświata jest Na cichym wieczornym niebie Anioł pokłon składa Mój Stwórco tylko dla Ciebie Ty jeden mną zawsze władaj

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 25

Na cichym wieczornym niebie Gwiazdy jaśnieją już Z Aniołem chcę wielbić Ciebie Mój Boże i Stwórco mój


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Tomasz Plich

Barbara hajna

Skrzydła 2019

Po co Panie zsyłasz posłańców na ziemię? Z nakazem, którym zmieniasz adamowe plemię. Co Ci przyświeca obdarzając ich szczodrze? Mnie obdarowałeś bólem w prawym biodrze. Po co pokazałeś mi ich skrzydła rozpostarte? Ach! Rozumiem. Moje życie nie było nic warte. To tylko moja wina że nie dostrzegam, poranków, zmierzchów, błękitnego nieba. Przepraszam Panie. Już się poprawie. Moim skrzydłem bedą wiersze. Choćby i o tym co piszczy w trawie.—

Jeszcze wtedy nie wiedziałam i nie znałam uczuć pierwszych co rodziły się jak gwiazdy w blaskach oczu jasnych spojrzeń i w dotykach tych bez dążeń że się zjawią i tak znikąd nie wiedziałam

Wieczorem 2019

Wyglądam kamiennym spojrzeniem. Powietrze parzy. Oddechu dotyka płomieniem. Zachodem na twarzy. Żaru ciągłe przedstawienie. Artemis wysoko marzy. Łąkonoc zapachu tajemnicami, świetlikami do góry wspina się pod gwiazdy. Trzaska ogniskobuchającymi iskrami. Szepcą traw cykady syrenim wezwaniem. Omotany w spokój, pochylam się niebem. Płynę wzrokoskrzydłym przemijaniem. Księżyc doszywam do duszy prostym ściegiem.

październik 2018

strona: 26

Nie wierzyłam że po cichu przyszła miłość taka pierwsza taka czysta i niewinna serce z sercem powiązała i dwie dusze pobratała tak po cichu to zrobiła pierwsza miłość Nie myślałam że tak można mocno kochać aż do bólu i do śmiechu i do łez z głębi serca ślubowałam i na wieki z nim być chciałam że tak pięknie żyć z miłością nie myślałam

Książki

Są magią, są mocą, światami do odkrycia. Kamieniami, znakami, nie bojącymi się czasu piramidami. Nośnikiem idei, niebezpieczną bronią. Rajskimi kwiatami z narkotyczną wonią. Okrętami skaczącymi ku dalekim gwiazdom. Szwoleżerami w wąwozie, szarżującą jazdą. Popiołami i diamentami. Zbrodnią i karą. Bijącym dzwonem. Narratorem buszującym w zbożu. Samotnym żaglem na morzu. Filiżanką kawy. Obiecaną ziemią. Górami, morzami, ocienioną sienią. Samotnością stuletnią. Boską Pana letnią. Początkiem, Środkiem, Zakończeniem. Łuku tryumfalnego pięknym zwieńczeniem... W środku tego wszystkiego, strażnicy ksiąg, kwestarze. Dystrybutorzy wiedzy, wyobraźni szczęściarze. Panujący nad nimi, Bibliotekarze.

Pół na pół

Nie przeczułam że ktoś może zabić miłość bez pytania tak zostawić mnie zranioną i nie pytać czy chcę jeszcze i odebrać mi powietrze że odejdzie że porzuci nie przeczułam Nie tęskniłam no bo za kim tęsknić miałam ma tęsknota z samotnością żyją tak że z radością wciąż się śmieją i nadzieją wzajem dzielą moja dusza jest rozdarta pół na pół Uwierzyłam że żyć można bez miłości być szczęśliwą w ciszy leśnej pośród pól i mieć słońce noc z gwiazdami włosy wiatrem wyczesane że samotność jest przyjazna uwierzyłam

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Radosław Zieliński

Monika Lach zadziwienie

Mój przyjacielu.... Mój przyjacielu nikomu nie mów Że boję się życia i jego problemów Że boje się ludzi i ich otwartości Że strach mnie zżera w mej codzienności Że boję się z oczu zetrzeć ślad nocy Że boję się twarz wystawić spod kocy Że boję się dzień rozpocząć od nowa Że boję się rany zadanej od słowa Że boję się pytań i odpowiedzi Że boję się szeptu, który mnie śledzi Że boję się śmiechu, drwiny i wiary Że boję się szczęścia chwycić za bary Że boje się cieszyć swoim kochaniem Że boję się smutku przed jego nastaniem Że boję się siebie i swoich problemów O to Cię proszę nikomu nie mów

Nadzieja Cicha stacyjka zwana „Nadzieją” Pociąg, co z wolna nadjeżdża Peron zdeptany ludzkimi śladami Na ławce samotny człowiek Wyjął swe serce, położył na dłoni Wzrok swój zatopił w marzeniach Kwiaty mu w ręku lekko przywiędły Myśli swe rzucił pod pociąg Maleńka chwilka, mgnienie momentu Na peron nikt nie wysiada Pociąg, choć staną, drzwi ma zamknięte W szybach się kryje ciemność

Małgorzata Micherda *** światło się rozlało po lesie wdziera się przez dach z liści spleciony kapie z nieba złotymi kroplami strugami spływa na drzew brązowe korony wyzłaca żółknące paprocie wydobywa z cienia czerwone liście jeżyn ustawia wiotkie pergole z promieni na obrzeżach kamienistych ścieżek

Radosław Kowalczyk *** mam Cię na końcu języka, dosłownie kleisz mi się do krtani, a wszystko się łączy, słucham? nie, nie widzę, nic nie widzę, boli mnie serce i lewa część ciała, chyba mam przerzut, skurcz łydki, wyrwałem paznokieć u stopy, tak, to Ciebie miałem na myśli

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 27

Serce stopione wylewa się z dłoni Kwiaty rzucone na peron To nie ten pociąg, to nie te wagony Lecz ciągle ta sama „Nadzieja”

po drogach chodzę wspólnych z tymi, co obok żyją i tylko ja rozmyślam i tylko ja się dziwię motylom, że latają zamiast pływać lub pełzać kaczkom, że mają pióra ludziom, że narzekają zamiast doceniać życie


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Edyta Szulc

Janusz Muzyczyszyn

Natchnienie

Jesienią (...) jaką okrutną zagadką jest życie. Ludzie spotykają się i rozstają ze sobą niby jesienne liście pędzone wiatrem. Nikos Kazantzakis – Grek Zorba

Nie mogę znaleźć natchnienia Nie mogę złapać tchu A moje serce jest z kamienia I nie ma już proroczych snów Duch wieszczy ust mych już nie składa Nie śpiewa mi anielski chór Nie będzie tutaj żadnych cudów Ponadprzeciętnie celnych słów Na podświetlonej klawiaturze Bezmyślny potok pustych słów Żeby się poczuć choć przez chwilą Poetą co powala z nóg Słowo do słowa, rym do rymu W bezdennej pustce brzęczy rytm Natrętny komar dawnego natchnienia Które się w gwiezdny rozpadło pył

Zwiędnięte liście opadają Szarpane wiatrem tańczą tango Na smutnej jesiennej ulicy W rytm wybijany kołami aut. Już babie lato odfrunęło Zginęło razem z promieniami Zachodzącego nisko słońca Czas chyba wracać już do domu. Ja jednak stoję, marznę, czekam Na odjazd tego autobusu Z napisem miłość, do którego Wsiadłaś bez słowa pożegnania. Bez uśmiechu, bez gestu, bez słów Wzięłaś ze sobą tylko ten liść Który przypadkiem spadł ci na dłoń Gdy podawałem Ci walizkę. Odjechałaś razem ze słońcem Babim latem, tangiem, którego Nie wytańczyliśmy do końca I bez wyznań, których się bałem. Nie zdążyłem Ci już powiedzieć Że jesień czy wiosna lub lato Bez Ciebie nie mają znaczenia Że chcę wytańczyć to przerwane Tango z Tobą – Do końca czasu...

Dorota Maluchnik

strona: 28

Priorytety co jest ważniejsze umyć podłogę czy napisać wiersz dylemat ten rozstrzygnie historia z pewnością na korzyść wiersza na razie poddać się trzeba konieczności tym którzy depczą

[What is of greater importance To wash the loor or to write a poem This dilemma will be solved Somewhere in the future At presence we must live under the rule Of those who trample on]

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

Mgnienie to życia naszego chwile co wzruszeń innością pełnią rozbłysnąć gwiazdą przez chwilę i światłem rozjaśnić się pragną by zniknąć mgłą się zapomnieć jak wielu tych co przed nami obecni oni w powietrzu rozpoznać dotknąć ich można zmysłem zapachu słuchu w przestrzeni co nazywalna


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Jarek Juchniewicz mistrzostwa świata

Emilia Pilarska-Ciesielska Jesień 27.12.2018 r.

na pierwszym znieczulica wszystko mi obce co mnie nie dotyka tak lepiej tak dobrze

Jesień wylewa się z czerwonych ust Jak nóż tnie lepką świadomość Rozpromieniona myślami i marzeniami Wtulam się w zmierzch szeleszczących liści Ich kres przejmuje mą duszę re leksją Pulsuje w ciele i nabrzmiewa

na drugim fałsz bez szkół aktorskich oskarowo grasz jesteś opium dla mas

Z jesienią wspomnień na ustach Rozmyślam sokiem drzewa Spływającego po moim udzie Zapach kory pobudza źrenice Rozlewa się na zmysły I hipnotyzuje świadomość

trzecia lokata nienawiść nie nadążasz już trawić litości dla brata tym ciągle się chwalisz

Obejmę smukłe białe ciało Opadające żądzą wieczności liści Zanucę lekko powabem wiatru Wplątanego w rozpuszczone włosy Zaplątane w myśli gorące dłonie Odnajdą mokre jesienią usta

tuż za podium człowiek znowu przegrałem zalewam się łzami już po mnie

Moje ciało przeszyje energia Zadrżę od jej światła i natarczywego pulsu Który nie ustaje mimo szeptów gałęzi Poddam się zatem i wsłucham w jesień Otworzę oczy szeroko w zachwycie I wchłonę dzień ten wilgotny i lepki

czarodziejka zaczaruj mnie jak kiedyś z kapelusza wyskoczył amor użarł mnie w łydkę poszarpał głową zaraził tobą znów urok rzuć na czerwone wino dotknij tej lampki językiem muśnij będziesz przyczyną finału moich uczuć

zostań moją czarodziejką najpiękniejszą wróżką z księgą zaklęć wielką i czaruj w noc hipnotyzuj o świcie tylko swoją magią spełniaj moje życie strona: 29

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

Miasteczko Jest miasteczko, co nad rzeczką wśród ogrodów śpi. Monotonnie w tym miasteczku przemijają dni, dzień podobny do dnia, tydzień do tygodnia, wolnym krokiem po ulicach spaceruje czas. Rano mleczarz w okno puka słońce czeka w drzwiach, aby wpłynąć wielką strugą pod słomiany dach. Stara baba wstaje rano i ubiera chodaki, bierze koszyk i motykę idzie kopać ziemniaki.

Kiedy zegarów nie znano, to pan kazał by koguty oznajmiały temu miastu godziny i minuty! i żeby ich głos leciał od chaty do chaty, wtedy wierny naród pędził na Roraty. W spódnicach po kostki tak jedna jak i druga, pozapinane szczelnie by ich ksiądz nie zrugał, a że niektórym jeszcze doskwierała bieda, to leciała najpierw zapalić u Żyda. Tam nad rzeką huczał młyn, aż z komina buchał dym. Stary Żyd stawał przy wodzie, głaskał się po siwej brodzie. Robotnicy się kłaniali i po rękach całowali i prosili bardzo Żyda — daj zarobić bo jest bida —

strona: 30

I buczał bucem chłop u Żyda, stała się mu wielka bieda. Buczał bucem całą siłą, aż mu oczy wypaliło. Żyd mu za to nie dał grosza, nie było tam wepchnąć nosa! Siedział potem pod kościołem i żebrał z dziadami społem.

U

NR 3 - Październik 2019 A.D.

rodziłem się w miasteczku Sędziszów, 13 lutego 1928 roku, w mroźną i śnieżną zimę. Na saniach zaprzężonych w dwa piękne kasztany, zawieziono mnie w niedzielę do Kościoła parafialnego, gdzie ochrzczono i uczyniono katolikiem. Moje przedwojenne miasteczko opisują słowa wiersza. Ta mała, niemal w całości żydowska mieścina, położona na głównej trasie Wschód-Zachód, w środkowej Ma‐ łopolsce, miała tylko dwie główne drogi biegnące wzdłuż mia‐ steczka. Ulica Główna prowadziła z Krakowa do Lwowa, a druga, Kolejowa, biegła wzdłuż miasteczka. Obie były żwiro‐ wane kamieniem. Obok nich przebiegała wąska uliczka Cmentarna oraz kolejna, błotnista, po deszczu nie do przeby‐ cia. Jakby na ironię, nazwana ulicą Marii Konopnickiej. To właśnie ta ulica prowadziła do naszej wioski Sędziszów. Głów‐ ne ulice, mające chodniki, były otoczone nieprzerwanym cią‐ giem kamienic, w których jeden za drugim mieściły się żydowskie sklepy. Na tyłach, w wąskiej uliczce od piekarni

Turka, na wprost Kościoła parafialnego, stały żydowskie ma‐ gazyny i szopy. Tam mieściły się drewniane maleńkie izby biedniejszych kupców Żydowskich, służące im za mieszkanie. Dopiero dalej, w stronę rzeki, od strony północnej w kie‐ runku kolei, mieściło się kilkanaście drewnianych domków pod papą lub strzechą, w których mieszkali katolicy. Koło tych domków było troszkę małych ogrodów i zieleni. Natomiast przy ulicy Krakowskiej, w stronę Góry Ropczyckiej, było parę kamienic i lepszych budynków z dużymi ogrodami, zamoż‐ niejszych obywateli miasta. Pośrodku rozpościerał się obszer‐ ny kwadratowy Rynek, bity kamieniem a na nim wysoki i dostojny Ratusz z „Kotwicą” w herbie. Tam także był Magistrat i Policja. Przy Rynku, od strony zachodniej, od rzeki, stała Poczta Polska, Bank, więzienie oraz Straż Pożarna a także mieszkali adwokaci. Przy samym brzegu rzeki była Żydowska „Wytwór‐ nia Wód Gazowanych”. Od strony południowej stały dwie Sy‐ nagogi. Pierwsza mieściła się w budynku, w którym dzisiaj znajduje się szpital, a druga – na rogu Rynku. Pomiędzy nimi stały duże kamienice, w których mieszkali rabini. Od wschod‐ niej strony ciągnęły się bogate kamienice piętrowe. To właśnie w nich na dole były sklepy, a na górze mieszkania bogatszych żydów. Tam też, mieszkał żydowski lekarz. Od Rynku, w wą‐ skiej uliczce biegnącej do ulicy Cmentarnej, ciągnęło się parę lepszych domków, w których mieszkali rzemieślnicy, częścio‐ wo katolicy. W pozostałych znamienitszych domach mieścili się żydzi ze swym biznesem. Natomiast przy ulicy Cmentar‐ nej, na rogu, stała duża apteka i mieszkania doktora Górki z Izbą Przyjęć. W kierunku południowym stał bogatszy budy‐ (Wł. Skarbek) nek z ogrodem, w którym mieszkali grabarze Lipeccy, ojciec z

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

strona: 31

długą siwą brodą i jego syn. Na samym końcu ulicy znajdował Wszystkim rządzili Żydzi i ci wszyscy, którzy z nimi się duży Cmentarz Parafialny, pełen drewnianych krzyży, z współpracowali. Po niezbyt odległej I Wojnie Światowej i stu‐ ułożonymi rzędem mogiłami. Przy samym wejściu na cmen‐ letniej niewoli cały kraj był zniszczony oraz zaniedbany. A tarzu stała kaplica wraz z grobowcami księży. Czasem widać szczególnie tereny wschodnie, jak Galicja, czy już po nowemu było nagrobki i większe grobowce. Po prawej stronie cmenta‐ – Małopolska. Jak mawiali starsi: pod zaborem austriackim rza stał wysoki, ozdobny pomnik, z austriackim napisem – jeszcze nie było tak bardzo źle, jak po wojnie i to w wolnym sióstr Hrabianek, które zginęły tragiczną śmiercią podczas kraju. Naród był zubożały, a w Małopolsce nie było żadnego wypadku. Dalej grobowiec żołnierzy poległych podczas I Woj‐ większego przemysłu, który mógłby dać ludziom zatrudnienie ny Światowej oraz oddzielnie – dwa pomniki wyższych rangą i zarobek. Teren był wyłącznie rolniczy. Ludzie żyli z tego, co oficerów. Wszystko to skryte pod gęstą zielenią dużych i roz‐ wydarli ziemi. I choć gospodarstwa były większe, to było cięż‐ łożystych drzew liściastych. ko, ponieważ produkty rolnicze były tanie, a opłaty wysokie. Przy wyjściu z cmentarza, na prawo od pól, przy wąskiej Państwo polskie potrzebowało pieniędzy na odbudowę kraju. dróżce, ciągnął się szereg domków drewnianych. W większo‐ Ceny towaru dyktował wolny rynek. Kolej mogła zatrudnić tyl‐ ści pokryte strzechą ze słomy, bielone wapnem na biało, z ma‐ ko kilkunastu kolejarzy i to dorywczo – jako pracowników do łymi ogródkami i zielenią drzew. Mieszkali w nich katolicy, rozładunku, czy załadunku pociągów. Miasto zatrudniało pa‐ najubożsi mieszkańcy naszego miasteczka. Posiadali oni nie‐ ru sprzątaczy, dróżników, kilku urzędników i policję. Trochę wielkie kawałeczki ziemi, często hodowali krówkę, świnkę, biedoty zatrudniali żydzi, jak mieli pracę, a resztę Pan we czy troszkę drobiu. Dorabiali każdą możliwą dodatkową pra‐ dworze jako służbę, czy pomoc, i za tyle, by nie umrzeć z gło‐ du. Każdy musiał się troszczyć sam o siebie. Zakonnice pro‐ cą. W kierunku Góry Ropczyckiej był duży żydowski cmen‐ wadziły Ochronkę dla biednych dzieci. Był „Caritas” z kuchnią tarz, ogrodzony wysokim murem z żelazną bramą. Po dla ubogich. Ale to wszystko było mało w stosunku do potrzeb. wschodniej stronie cmentarza katolickiego leżało duże i pięk‐ Nie brakowało żebraków, czy złodziei. Kto z chłopów miał jeszcze jakiś kawałek ziemi, to jakoś ne jezioro, pełne ryb. Pływały tam dzikie kaczki i piękne pań‐ skie łabędzie. Zimą żydowscy wyrobnicy rąbali lód i składali żył z darów ziemi. A jak nie, to naprawdę był biedny. Narzeka‐ ryby w magazynach, na lato. Podczas pięknej pogody i dla roz‐ no na państwo i żydów, którzy mieli wszystko w swoich rę‐ rywki, Państwo z Dworu na łodziach, pod parasolami, pływa‐ kach. Cały handel, hurtownie, banki. Adwokaci, lekarze czy ło po jeziorze. Za tym jeziorem, dalej mieściły się otoczone drobny przemysł to byli żydzi. Oni rządzili wszystkim. Nie drzewami zabudowania dworskie z dużym kominem Gorzel‐ wszyscy jednak byli bogaci ale trzymali się razem i współpra‐ ni. Bliżej strony jeziora, ciągnęły się piękne i wielkie ogrody cowali ze sobą. Jeden drugiego ratował w biedzie, tak im na‐ Klasztorne. U zbiegu ulic Kolejowej i Lwowskiej stał wspaniały kazywała ich twarda wiara. Rabini pilnowali, żeby jej oraz duży Kościół parafialny, z obszernym dziedzińcem oko‐ przestrzegano. lonym murem, mający w tyle drobne zabudowania służby ko‐ W tym małym Sędziszowie mieszkało około trzech tysię‐ ścielnej. Trochę dalej stała obszerna i bogata plebania, cy żydów. Byli energiczni i zaradni w swoim biznesie. U nich wyglądająca niczym mały dworek, ze swoimi zabudowaniami można było wszystko sprzedać i wszystko kupić. Obojętnie: gospodarczymi. czy w dzień, czy w nocy, czy w święto, czy w niedzielę, za go‐ Po prawej stronie ulicy Lwowskiej za apteką, stała tówkę czy na kredyt. Nawet w sobotę, w którą twardo obcho‐ ogromna, piętrowa Szkoła Powszechna. Był tam także bogaty dzili Szabat, można było wziąć towar, byleby zostawić budynek rodziny Drozdów z ogrodem oraz dziedziniec klasz‐ pieniądze na stole. W dzień ich święta nie wolno im było torny Zakonu św. Franciszka Ojców Kapucynów wraz z zabu‐ wziąć pieniędzy do ręki, ani nawet rozpalić ognia. Ale po roz‐ dowaniami. Po przeciwnej stronie ulicy Lwowskiej, na dole, na paleniu ognia przez katolików, wolno im było już gotować. By‐ pobliskich łąkach, leżały duże Koszary wojskowe. Według li tacy, którzy za parę groszy te czynność im spełniali. Bogatsi miejscowych legend, od Ratusza aż do Klasztoru a następnie z żydzi trzymali na stałe nasze polskie służące, z którymi nie‐ Klasztoru do Koszar ciągnął się pod ziemią ukryty tunel. Ale rzadko mieli dzieci. Wtedy po prostu wyrzucali je ze służby. W to była tajemnica władz miejskich i nikt nie znał wejścia. W sobotę szli do Synagogi, jak katolicy do kościoła w niedziele. kierunku Przedmieścia, po lewej stronie, leżało kilka bogat‐ W Bożnicy nie ściągali nakryć głowy, swych kapeluszy, co nam pozostałym mieszkańcom wydawało się śmieszne. Zwłaszcza, szych gospodarstw, a po prawej rozległe dobra dworskie. Za rzeką, od ulicy Krakowskiej, stały budynki Ochronki z jak tam tańczyli przed swym Bogiem, w kapeluszach, przy‐ dużym ogrodem, dla biednych dzieci oraz starców, prowadzo‐ branych skórkami z wiewiórek. Ale taka była ich wiara i taki ne przez Zakonnice. Trochę dalej, od strony południowej, stał rytuał. Wieczorem, przed Szabatem, odprawiali w domach mo‐ duży żydowski młyn z tartakiem. A od strony północnej, za ogrodami, gdzie teraz mieści się Fabryka Filtrów, była duża dlitwy. A modląc się, okrywali się swoimi szatami liturgiczny‐ żydowska rzeźnia „Szlachtus.” W niej żydzi dokonywali ubo‐ mi i kiwali raz do przodu, raz do tyłu. Zapalali jów i prowadzili interes mięsny. Naprzeciw rzeźni, za drogą, siedmioramienne świeczniki i spożywali suty posiłek. W tym w stronę Witkowic, rozciągały się Błonia miejskie. Od strony jednym dniu mogli sobie uczciwie pojeść. Nawet najbiedniej‐ północnej między rzeką, a torem kolejowym (dziś jest tam Fa‐ sza rodzina musiała mieć na ten dzień kurę. Tak im nakazy‐ bryka), na podmokłych łąkach, za starymi wierzbami, stał wała wiara. Na co dzień żyli raczej skromnie. Żyd, dopóki coś wielki żydowski młyn parowy i tartak. Mielono w nim mąki, nie sprzedał, choćby za jeden grosz lub nie zrobił jakiegoś in‐ kasze, a w tartaku obrabiano drewno przed wysyłką w świat teresu, nie zjadł śniadania. Takie mieli przykazanie. Oszczę‐ droga kolejową. Tam, po raz pierwszy w życiu, widziałem dzali, odkładali grosz do grosza. Nie we wszystkim można światło elektryczne. Dalej, od strony północnej, przy torach było im zazdrościć. kolejowych, mieścił się duży i piętrowy Dworzec Kolejowy, z Cale miasteczko to był jeden sklep za sklepem, w których magazynami, pompownią i rampą przeładunkową. Dwutoro‐ było wszystko. Kupujących było jednak mało. Stał więc taki wa kolej Wschód-Zachód ciągnęła się przez pół kilometra po‐ żyd za ladą, o samej bułce z kostka cukru i szklance wody do lną drogą. Na ulicy Marii Konopnickiej grzęzło się po kolana w wieczora, żeby kogoś do kupna namówić. Większość ich to by‐ błocie, ponieważ miasto nie miało pieniędzy na jej naprawę. ła biedota. Byli także żydzi bogaci, panowie. Niekiedy nie szło Po większych roztopach, czy ulewach z trudnością można było poznać, że to żyd. Bogaci mieli przeważnie mało dzieci i je nią przejechać wozem z dobrymi końmi. Koła grzęzły po same kształcili. Mieszkańców żydowskich było dużo, a ich pracę sta‐ osie. Chodziło się więc polami. Na zachód od tej drogi rozcią‐ nowił handel. Byli także wśród nich również dobrzy rzemieśl‐ gały się pola plebańskie, a jeszcze dalej dworskie, aż do same‐ nicy. go Borku. Przy tej ulicy, przy moście, stał tylko jeden dom. Za zakrętem rzeki, za plebańskim polem, stał drugi. Mieszkał Opowiadanie oparto na pamiętnikach Władysława Skarbka tam niejaki Buras. Tak wyglądało to moje miasteczko. dziakda Beaty Śliwki P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

arian obejrzał otrzymane wezwanie. Przeczytał je raz, i jeszcze raz. Wreszcie odezwał się do żony: – Jednak mnie dopadli. Ale dlaczego tylko wezwanie? Normalnie to przychodzą aresztować w nocy. – Może to jakaś pomyłka? – powiedziała zdenerwowana, odbierając z ręki męża kawałek papieru. Maszynowe pismo w kilku miejscach było trudno czytelne; albo czcionki wytarły się albo taśma była już stara i zużyta. Przeczytała tekst kilkakrotnie. W niektórych miejscach zauważyła błędy ortograficzne. Ale nie to było ważne… Adres, pod którym oczekiwano męża, był jednoznaczny: Miejski Urząd Bezpieczeństwa.

łypnąwszy na stojącego, spytał o nazwisko, imię, adres. Zadał jeszcze kilka pytań, zanim nakazał mu wejść do środka. Ten pokój był znacznie większy, ze stojącym pod jedną ze ścian biurkiem. Z krzesłem o jakieś dwa metry odsuniętym od tego biurka. W rogu pomieszczenia ze stolikiem z maszyną do pisania i siedzącą maszynistką. Pokój wypełniony był chmurą gryzącego, tytoniowego dymu. Marian zakaszlał. Zapach wypalonej machorki był nie do zniesienia. Major usiadł za biurkiem, zaczął przeglądać leżące przed nim papiery, nie zwracając uwagi na stojącego mężczyznę. Wreszcie bez słowa wskazał krzesło i powiedział, a raczej ironicznie spytał:

– Chcesz tam iść? A może lepiej… – Nie ucieknę, bo dokąd. Wszędzie mnie dopadną, a do tego zaczną się odgrywać na tobie, a nie daj Boże i na dzieciach. Muszę iść. Ile mam jeszcze czasu? Spojrzała na kuchenny zegar. – Godzinę. Po Powstaniu Warszawskim, od lutego 1945 roku, mieszkali w Krakowie, kątem u bliskiej rodziny. Miasto znał słabo, ale wiedział, gdzie jest UB. Brat mu powiedział. Poszedł. Stanął przed wejściem pilnowanym przez uzbrojonego żołnierza. Pokazał otrzymane wezwanie. Wartownik długo je studiował, może chciał w ten sposób dodać sobie ważności, a może po prostu miał trudności z czytaniem. Wreszcie prawie warknął: – Wejść! Za drzwiami, w małym holu został zatrzymany przez dwóch mundurowych, zrewidowany i wylegitymowany. Wskazano mu, już ciut uprzejmiej, schody i powiedziano, że na piętrze dowie się, co dalej. I znowu sprawdzanie i wezwania, i tymczasowej legitymacji. Wreszcie wprowadzono go do małego pokoju, bez mebli, bez nawet jednego krzesła, z zakratowanym oknem. – Czekać! – powiedziano, zabierając wezwanie. Więc czekał. Czas płynął, on stał, oparty o ścianę, zaczynały go boleć nogi. Nic się nie działo. Czasami tylko ktoś w mundurze przechodził przez pokoik i patrząc uważnie na Mariana, znikał zaraz w rogu pomieszczenia, za drugą parą drzwi. Gdy za oknem zaczęło ciemnieć, a on był już potwornie zmęczony, otworzyły się te drugie drzwi i niski, łysy major

– To co? Walczył w Powstaniu? W AK? Tak? Klawisze maszyny zaczęły stukać. – Nie walczyłem. – Marian odpowiedział cicho, nieprawdopodobnie już zmęczony. – Pierwszego dnia zostałem przypadkowo, na ulicy, poważnie postrzelony. Prawie do końca leżałem w piwnicy, opatrywany. – Należy teraz do PPR–u? –Nie, ja… Major się nie odezwał. W rogu pokoju umilkła maszyna do pisania, by zacząć swoją pracę po następnych pytaniach.

strona: 32

M

– Wy pracowali w Banku Cukrownictwa. – Padło stwierdzenie. – I przed wojną i za okupacji, tak? Marian skinął głową, Niespodziewanie, mimo że to już upłynęło tyle miesięcy, poczuł silny ból w zranionym wtedy ramieniu. – To teraz też będziecie pracowali z cukrem, rozumiecie? – Jak to z cukrem? – Polska Ludowa kieruje was na Ziemie Odzyskane jako pełnomocnika rządu do zabezpieczenia cukrowni w Noskowicach. Pod Głogowem. Wiecie, gdzie to jest? Marian przecząco kiwnął głową. – To nic. Za dwa dni wyjeżdżacie tam gazikiem. A jutro przyjdziecie tu jeszcze raz po dokumenty. – Ale ja…, ale ja… – zaczął bąkać zupełnie zaskoczony. – Ja pracowałem tylko w banku, nie w cukrowni. I byłem księgowym. – No to co? – warknął major.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

– Cukrownia… Przecież ja się na tym zupełnie nie znam. To raczej powinien jakiś technik…, inżynier. – Nie pieprzcie mi tu takich kawałów! – Major poderwał się z krzesła i rąbnął dłonią w blat. – Co, myślicie, że teraz to na każdym rogu stoi jakiś inżynier? Inżynierów to my dopiero wykształcimy, rozumiecie? Jutro w południe przyjść po dokumenty! Wyjść! Gdy Marian już otwierał drzwi, usłyszał: – Żonę i dzieci przywieziemy wam za miesiąc, jak już tam się ogarniecie.

w pewnym sensie idylla, gdy do drzwi domku zaczęto się gwałtownie dobijać. – Marian, słyszysz? – Kasia rozbudziła się i potrząsnęła leżącym obok mężem. On też to już usłyszał. Wstał, założył szlafrok i poszedł do zewnętrznych drzwi. – Kto tam, u diabła? – spytał rozeźlony. Usłyszał głośnie rosyjskie przekleństwa i dalsze mocne walenie, chyba kolbami pepesz. Z pokoju usłyszał płacz niespodziewanie obudzonych dzieci. Otworzył i został wepchnięty do środka przedpokoju przez kilku pijanych sołdatów. Poznał jednego z nich ze swojej bytności w Głogowie – to przedstawiciel NKWD, który częstował go samogonem. I on właśnie ryknął: – Nu, komandir, dawaj spirt! – Jaki spirytus? – odpowiedział Marian. – Nie mam tu żadnego spirytusu! – Dawaj kliucz! Od magazina! Od zawoda! Przystawił lufę pepeszy do piersi Mariana i zaczął go pchać w głąb mieszkania. Pozostali ominęli ich i nie zważając na krzyk żony i głośny płacz dzieci, wtargnęli do dużego pokoju. Jeden z nich spojrzał na stojące pod ścianą pianino i leżącego na nim, przeciągającego się dużego, czarnego kota. Sołdat był tak pijany, że nagle, wskazując na niego, zaczął krzyczeć: – Wot, Gitler! Gitler! I puścił serię z pepeszy w kota, pianino, ścianę. Za nim zaczął seriami strzelać drugi żołnierz. Leciał tynk, drzazgi z pianina, pękały, dźwięcząc płaczliwie, rwane struny. Krwawe strzępy zwierzęcia przylepiały się do ścian. Marian, blady, z kieszeni marynarki wyjął klucze, pokazał je temu, który dowodził i wyszedł, tak jak stał, w szlafroku, z mieszkania. Ten krzyknął na swoich towarzyszy, wyszli również, strzelając jeszcze w sufit, a potem w powietrze. Wsiedli do dwóch, stojących przed domkiem gazików, wsadzili do jednego z nich Mariana i pojechali do cukrowni. Wrócił, blady jak ściana. W ręku niósł dużą torbę. – Co tam masz? – spytała zapłakana Kasia, która ledwo co powtórnie ułożyła dzieci do snu. – To resztka spirytusu. Bo resztę zabrali. Wszystko. – Ale po co to wziąłeś? – To szansa, jedyna szansa na wydostanie się stąd. Radziecki wojskowy lekarz, urzędujący w Głogowie, za zawartość torby dał mu pismo, wielokrotnie postemplowane pieczęciami i lekarskimi, i wojskowymi, że Marian jest poważnie chory na serce i nie może dłużej piastować tak odpowiedzialnego stanowiska. Odjechali następnego dnia, jak tylko mogli najszybciej.

***

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 33

Cukrownia była wielka. Jak się przekonał, produktami końcowymi nie tylko był rafinowany cukier, znany z codziennego życia. Był nim również, jak przetłumaczył sobie ze znalezionych w magazynach dokumentów, także cukier owocowy, fruktoza, cukier słodowy, czyli maltoza, a wreszcie coś…, co nie przypominało cukru, natomiast budziło szczególne zainteresowanie pilnujących cukrowni polskich żołnierzy, ale i Rosjan, a może przede wszystkim ich, z bardzo bliskiego Głogowa, gdzie mieli swoją komendę i koszary. Brak wojennych zniszczeń w fabryce był wręcz zaskakujący, szczególnie w porównaniu z prawie całkowicie zburzonym Głogowem. Marian od Rosjan otrzymał odpowiednie dokumenty. Usłyszał, że teraz on odpowiada za cały majątek cukrowni. A na zakończenie: – Nu, wot, tiepier wy komandir. Saharnyj zawod w wasze ruki! I podał Marianowi pół szklanki samogonu. Nie można było odmówić. Zachłystując się, wypił do dna. Pierwszą rzeczą, za którą się zabrał z pomocą przydzielonych mu żołnierzy, był dość długo ciągnący się remanent. Widząc jednak swojego rodzaju głód w ich oczach, każdego dnia po zakończeniu pracy obdarowywał ich sporymi porcjami cukrownianego spirytusu. Nie bał się, że ktoś się włamie po następne porcje, gdyż magazyn był solidnie zabezpieczony, a tylko on miał klucze do stalowej bramy. Zamieszkał w małym, przydzielonym mu domku z ogródkiem, praktycznie całkowicie wyposażonym, gdyż uciekająca niemiecka rodzina nie miała możliwości zabrania czegokolwiek. Pomyślał, że może po okupacyjnych przeżyciach i on i Katarzyna, i kochane brzdące, Jarek i Dorotka, wreszcie znajdą spokojną przystań. Tak, jak powiedział major w krakowskim Urzędzie Bezpieczeństwa, po miesiącu przywieziona została rodzina. Kasia rozglądała się z zaciekawieniem po wnętrzu domku, a dzieci natychmiast zaczęły bawić się w ogródku. Cukrownią praktycznie nikt się nie interesował, jednak Marian codziennie spędzał tam kilka godzin, porządkując i dokumenty i meblując przyszłe biuro, a także pomieszczenia dla działu księgowości. Był pewien, że wreszcie zjawi się ktoś z prawdziwego zdarzenia, z technicznym wykształceniem i zacznie przeprowadzać zarówno przegląd parku maszynowego, jak i organizować przyszłą produkcję. Niespodziewanie pewnej nocy zakończyła się ta


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

iedziela, mimo że to był dopiero początek kwietnia, zadziwiała pełnią słońca i stosunkowo wysoką temperaturą. – Nie siedźcie w mieszkaniu – powiedziała matka, obierając ziemniaki. – Obiad będzie dopiero za dwie godziny, możecie więc spokojnie się przejść. – Ja nigdzie nie idę – zaprotestowała Kasia. – Basia jest chora i nie może wychodzić na dwór. Dziewczynka bez swojej ulubionej lalki nigdzie się nie ruszała, a teraz uważała, że Basia jest bardzo przeziębiona. Tuliła ją do siebie i często podawała jej małe skrawki białego papieru. To były według niej tabletki aspiryny.

miejscu przechodziło wyjątkowo mało. Ojciec szedł wolno wzdłuż czerwonych, kostropatych, nieotynkowanych cegieł, kilkanaście metrów od nich. Zaś Marek z ciekawością patrzył na ów mur, nie rozumiejąc, dlaczego ojciec go tu przyprowadził. – Co to jest? – spytał. – Dlaczego taki mur? – Dokładnie opowiem ci wszystko w domu. A teraz tylko patrz i dobrze sobie zapamiętaj… Poczekaj, zatrzymajmy się. Ojciec niespodziewanie stanął, widząc, jak zza słupa ogłoszeniowego wyszło dwóch uzbrojonych żandarmów, z typowymi, metalowymi tabliczkami, umieszczonymi na piersiach. Nachylając się, zaczął poprawiać na butach getry.

strona: 34

N

– To idź tylko z Markiem. – Matka wzruszyła Niemcy zatrzymali się. Ojciec wyprostował się i z uśmiechem ramionami. – Ale uważajcie. Niedziela niedzielą, mogą na nich spojrzał. Jednocześnie zaczął swobodnie coś do nich mówić, wskazując na getry. Słowa ojca musiały być zabawne, jednak i dzisiaj zrobić łapankę. – Gdy będę z Mareczkiem, to nic mi nie grozi. Przecież gdyż żandarmi zaczęli się śmiać i wolno odeszli. – Czego chcieli? – zdziwił się chłopiec. nie wsadzą mnie do „budy”, zostawiając go na ulicy. A ja, znając niemiecki, zawsze się wytłumaczę. – Spokojnie, spokojnie. – Ojciec odetchnął głęboko. – Ojciec wypowiedziawszy te zdania, nie był jednak Już wszystko dobrze. pewien, czy jest to prawdą. Czy jego bezbłędny niemiecki Po kilku dalszych krokach zatrzymali się. Żandarmi w razie czego wystarczy? W okupowanej Warszawie już nie oddalali się od nich, nie odwracali się, o czymś rozmawiali, takie rzeczy się zdarzały. a z ruchów można było wywnioskować, że śmiali się nadal. Przypilnował, żeby mimo ciepłego dnia chłopiec – Tato – spytał Marek, nie zwracając już na nich uwagi. właściwie się ubrał. Sam założył – jako że to był dzień – Dlaczego w tym murze co pewien czas są takie dziurki? – świąteczny – lekką, jasną jesionkę, na wypastowane półbuty Pokazał palcem. –Jakieś otwory? I patrz. Ja tam widzę… to białe getry, z wieszaka zdjął kapelusz popularnie nazywany chyba rączka. Tak, tato? „denciakiem”, pasujący kolorystyką do całości stroju, Wskazał na mur, w którym w otworze po brakującej a dłonią, okrytą irchową rękawiczką, ujął gałkę ozdobnej, cegle, ukazała się mała dłoń i poruszała rytmicznie, jakby lekkiej laski. Matka patrzyła na niego z przyjemnością. czegoś chciała. Ojciec spojrzał i głęboko westchnął. Nie Zawsze jej imponował nie tylko doskonałym wychowaniem, odpowiedział, ponieważ w tym momencie jakiś chłopiec, ale, mimo tych ciężkich wojennych czasów, dbałością idący przed nimi, obejrzał się w stronę dalekich już o wygląd zewnętrzny. żandarmów i podbiegł do muru. Marek zobaczył, jak chłopiec – Pamiętaj – przypomniała, gdy przekraczali próg – coś podał, a raczej włożył w wyciągniętą małą dłoń, która żeby nie spóźnić się na obiad. zaraz się schowała. On sam natychmiast odbiegł od muru Wyszli i ojciec, trzymając Marka za rękę, skierował się i zaczął spokojnie iść dalej. w stronę Ogrodu Saskiego. Chłopiec ucieszył się. Bardzo lubił – Powiem ci teraz. – Ojciec zmienił kierunek spaceru, to miejsce. W pewnym momencie ojciec zatrzymał się skręcili w bok i zawrócili. – Tam, za tym murem mieszkają i powiedział do niego: biedni i głodni ludzie. – Wiesz, pójdziemy dzisiaj gdzie indziej. Coś zobaczysz, – Dlaczego głodni? – spytał Marek. – Nie mogą iść, coś a w domu ci powiem, co to znaczy. sobie kupić? Do muru, przy placu Za Żelazną Bramą, odgradzającego – Nie. Oni nawet nie mogą wyjść zza tego muru. od kilku dobrych miesięcy getto, nie było daleko. Ludzi w tym P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

– Dlaczego nie mogą? – Nie rozumiał. – My możemy iść, gdzie tylko chcemy. – Oni są tam zamknięci… – Nie mógł dobrać odpowiedniego słowa… Marek zaczął pytać dalej: – Zamknięci? Za karę? A dlaczego? Zrobili coś złego? – Nie, niczego złego nie zrobili, ale… – A ten chłopiec? – Marek zaciekawiony, drążył temat dalej. – On coś podał, widziałem. Co to było? – To była z pewnością kanapka, wiesz, taka, jaką mama przygotowuje ci na śniadanie. – Ale dlaczego on ją włożył do tej dziury? Do tej ręki? To taka mała ręka. Widziałem. Pewnie też jakiś chłopiec. – Widocznie ten za murem był bardzo głodny a wystawił dłoń, żeby coś dostać. Marek już się więcej nie odzywał. Najwyraźniej starał się zrozumieć słowa ojca i zawartą w nich myśl. Gdy wrócili do mieszkania, nie dopytywał się o nic więcej. Ojciec też niczego więcej nie wyjaśniał.

– Puść mnie! Ja tylko chcę dać tym głodnym dzieciom kanapkę! Sam ją zrobiłem! W tym momencie inny chłopak, chyba ten sam, którego widzieli przed tygodniem, rozejrzał się wokół i pobiegł w stronę dobrze teraz widocznej małej dłoni, wystającej z otworu. Nie dobiegł. Przed nim, na chodniku, w odległości kilkudziesięciu metrów, stał samochód osobowy, z którego natychmiast wyskoczyło trzech uzbrojonych Niemców. – Halt! Halt! – zaczęli krzyczeć. Chłopak zobaczył ich, zatrzymał się i pobiegł z powrotem wzdłuż muru. – Halt! Halt! Nie słuchał, biegł dalej. Kule z automatów były jednak szybsze. Ojciec chwycił przerażonego Marka i zaczął uciekać w stronę Ogrodu Saskiego a za nimi matka, ciągnąca za sobą płaczącą Kasię, nierozumiejącą, dlaczego swojej ukochanej lalki, która jej wypadła, nie mogła podnieść.

Klaudia Piotrowska

***

Drepcze już jesień Drepcze już jesień, słychać jej kroki. Mgliste są noce, chłód dotyka skroni. Depcze już jesień drzewa i trawę, czuć cynamon i mandarynki obrane. Jesień jest moją ulubioną porą roku, spacery po zmroku, myśli w amoku. Jesienią ludzie wracają do rzeczywistości. To koniec wakacji i pewnych czułości. Ja jesienną porą chcę znaleźć ukojenie. Pragnę nowych wyzwań, chcę czuć szczere serca tchnienie. Czy to odnajdę? Życzę sobie tego. O droga jesieni, daj mi coś szalonego. Świeżego, dobrego.

Bądź wiatrem który całuje moje policzki Bądź wiatrem który całuje moje policzki. Deszczem w porze suszy i wołaniem duszy. Rozkoszą nocy, biciem serca po północy. Po prostu bądź.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 35

Upłynął tydzień, kolejna niedziela była równie piękna i słoneczna. Marek niespodziewanie zaczął prosić ojca, żeby poszli na spacer. Tym razem z mamą i z Kasią, ponieważ lalka dziewczynki, Basia, wyzdrowiała, i mogli w to ciepłe popołudnie, zaraz po wczesnym obiedzie, wyjść całą rodziną. – To gdzie pójdziemy? – spytała matka. – Tam, gdzie byłem wtedy z tatą – odparł Marek. – Tam, gdzie jest taki mur. Rodzice spojrzeli na niego i siebie, zaskoczeni i w pierwszej chwili nie odpowiedzieli. Zaczęli iść, jednak ojciec musiał w końcu zadać pytanie: – Co ci po tym murze? Nie lepiej do parku? – Mur jak mur – dopowiedziała matka. – A w parku jest teraz tak przyjemnie. – Nie! Ja chcę iść pod ten mur! – wyrzucił z siebie tak gwałtownie, że aż ich to zdziwiło. Więc poszli. Gdy po chwili Marek z Kasią oddalili się o kilka metrów, matka cicho spytała: – Mówiłeś mu prawdę o getcie? – Nie. Nie chciałem. Poprzednio widział tylko jakiegoś chłopaka, który coś tam przez otwór po cegle włożył. Marek zaczął się dopytywać, co to było, ale nie wyjawiłem mu żadnych szczegółów. Tyle tylko, że za murem żyją biedni ludzie. Że tylko widocznie ktoś głodny i… Teraz żałuję, że tam poszliśmy. – Dobrze. To już o tym nie rozmawiajmy, a potem chodźmy do parku. Mur ukazał się im w promieniach słońca. Szli wzdłuż niego. Ludzi, tak jak i przed tygodniem prawie nie było, ot, zaledwie kilka osób. Nie pokazali się również pilnujący muru żandarmi. Minęli słup ogłoszeniowy, zza którego wtedy wyszli Niemcy. Pusto. Marek w tym momencie zaczął zdradzać dziwne podniecenie, pilnie patrząc w stronę czerwonych cegieł. – Szuka otworów w murze – mruknął ojciec. – Ale dlaczego? I wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. Syn z kieszonki wyjął niezgrabnie opakowane zawiniątko, ale ojciec zorientował się i złapał go za ramię. Chłopiec zaczął się wyrywać i prawie płacząc, krzyczeć:


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

hwilę po zaśnięciu ujrzałem jakieś tory, po których bardzo szybko pędziły tramwaje. Zakręcały na pętli, a obok stały nowe wieżowce. Znowu nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem, ale tym razem wszystko miało przedziwny, spotykany tylko po tamtej stronie sens. Nawet coś więcej niż życiowa, zwyczajna logika zdarzeń. Tu o coś niewątpliwie chodziło i nie było w tym ani krzty wątpliwości. Tutaj czułem, że wokół mnie są niewidzialne byty, energie, prądy i osoby, może zmarli, a może jakieś inne. O coś chodziło, lecz początkowo nie

motorniczego i kopnąłem cegłówkę, a tramwaj zwolnił. Ze zdumieniem zorientowałem się, że zamiast poręczy, przede mną obraca się kierownica, taka, jak w maluchu, sportowa, ze skórą i z hebanem. Chwyciłem ją i skierowałem tramwaj przez jezdnię w kierunku nowych torów, które ni stąd ni zowąd zaczynały się w starym centrum miasta. Nadal nie wiedziałem, jaką trasę miał tramwaj, ani czy uda się wjechać na tory. I właśnie wtedy, w decydującym momencie otworzyłem oczy…

strona: 36

C

mogłem zrozumieć, o co. Wtedy nadjechał niebieski tramwaj z kilkoma tylko pasażerami w środku. Stanął na końcowej pętli. Motorniczy otworzył drzwi. Wysiadło kilka osób. Nie przyglądnąłem się im dokładnie. Wsiadłem. Nagle pojąłem, że nie mam ważnego biletu, w ogóle nie mam żadnego biletu. Jakiś głos powiedział, żebym jednak nie wysiadał. Żadnej kary nie będzie - dodał. „Żadnej kary nie będzie…, żadnej…, żadnej…” - zawtórowało echo odbite od międzywojennych w stylu budynków, stojących w oddali. „Ok - pomyślałem - to jedziemy”. Ktoś zagrał na trąbce hejnał mariacki, dobrze mi znany i tramwaj ruszył. Siedziałem przy lewym oknie i obserwowałem otoczenie: jechaliśmy przez nieznane mi osiedla, na których wyburzano stare budownictwo z szarej płyty, tej słynnej na cały kraj wielkiej płyty, kruszejącej już od dekady, czekającej na zastąpienie solidnymi apartamentowcami. Mijaliśmy moje rodzinne osiedle „Piaski Wielkie”, gdzie wyburzono blok nr 63 i na którego miejscu postawiono nowoczesny czteropiętrowy blok. Poczułem żal. Tyle dni i nocy tutaj spędzonych. Nie pamiętałem jednak, aby tędy jeździł kiedyś jakikolwiek tramwaj. Wychyliłem się przez szybę i zobaczyłem, że jedziemy już nie po szynach, które dawno się skończyły, ale po asfalcie. Stalowe koła wżerały się w jezdnię. Miałem wrażenie, że zjedziemy z trasy, jednak znać było, że prowadzi doświadczony motorniczy. Postanowiłem pójść naprzód i powiedzieć mu, że chyba zjechaliśmy z torów. Wstałem i poszedłem do kabiny motorniczego. Kiedy tam dotarłem, trzymając się poręczy, bo tramwaj jechał już bardzo szybko. Dostrzegłem, że żadnego motorniczego tam nie ma - kabina była pusta, a na pedale gazu leżała czerwona cegłówka. Z przerażeniem wyjrzałem przez przednie okno - tramwaj zmierzał prosto w kierunku jakiegoś budynku z czerwonej cegły. Za chwilę miało dojść do katastrofy. Niewiele myśląc, szarpnąłem za drzwiczki kabiny, usiadłem na fotelu

*** Drzewa rzucały łagodne, wczesne cienie, które kładły się płasko na wilgotną od porannej rosy glebę. Słońce stało jeszcze nisko. Zapowiadało pogodny dzień. Wstałem, otrzepałem dżinsy zastanawiając się, co dalej. Nadal byłem w nieznanej puszczy, wszędzie drzewa, gęste krzaki i niebo wysoko ponad wierzchołkami potężnych dębów. Znałem je z lektury Gołubiewa, stały się archetypowymi obrazami naszej zbiorowej wyobraźni. Lecz cóż mi tutaj po literaturze? Byłem zagubiony, ale nadal wierzyłem w coś. W ocalenie. W Boga. W siebie. Przypomniałem sobie sen. Zawsze wierzyłem, że sny dają wgląd w jakąś tajemnicę, w sekret może nie istnienia, ale we własne życie, zadanie główne, jakie każdy ze sobą tu przynosi i w to, co najważniejsze. Teraz wiedziałem, że znalazłem się w nieznanej puszczy, bo na dżunglę było za chłodno. Byłem niewątpliwie na północy, może w borach litewskich, może bliżej Podlasia, a może w Skandynawii… Gdziekolwiek byłem, musiałem iść w jednym kierunku. Nie wolno kręcić się w miejscu w razie zagubienia drogi. To samo dotyczy życia - jeśli zgubisz szlak, cofnij się do ostatniego znaku na drzewie albo idź dalej po linii prostej. W ten sposób trafisz wcześniej czy później na jakąś pierwszą lepszą ludzką osadę. I wtedy jesteś uratowany…

*** Ze źródełka tryskającego spod wielkiego dębu, którego mogłoby objąć dopiero z pięciu rosłych mężczyzn, napiłem się czystej, niespotykanej tam, skąd mnie wyrzuciło, wody. Była przezroczysta, jak woalka, jak umyta szyba, jak rosa. Kiedy woda spłynęła w głąb mnie, nagle wszystko ponownie zawirowało, zakręciło się jak na dziecięcej karuzeli

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

w lunaparku i poczułem, że lecę jakimś tunelem, na końcu którego widniała plama światła. Instynktownie zacząłem przebijać się w jego kierunku, a ono ogromniało, potężniało, mieniło wszystkimi kolorami palety, niczym znak tęczy po przymierzu Noego z Jahwe, obiecującego, że już nigdy żaden potop nie zniszczy ludzkości. „Czy Bóg nie dotrzymał słowa…?” - spytał głos, a ja odpowiedziałem, że chyba nie. Tyle fal potopów, tsunami, tyle powodzi. „Bóg obiecał, że nie zniszczy całej ludzkości” - wtórował męski głos i dodał, że nie obiecał, że nie będzie lokalnych powodzi. „Macie technikę, wiedzę, brońcie się… czyniąc sobie Ziemię poddaną” - dodał i zgasł, umilkł, znikł. Nadal pchałem się do światła, a z tyłu coś mnie popychało niczym towar na taśmie fabrycznej. Kiedy dotarłem do końca tego dziwnego tunelu, zrozumiałem, że przede mną roztacza się przepiękny krajobraz. Już nie byłem w puszczy. Stałem na własnych nogach, a wokół krajobraz przypominał ilustracje z podręcznika do historii - w oddali góry, bez śniegu, z tarasami jeden nad drugim, bliżej cyprysy, tuje i drzewa oliwne, w środku wielka rzeka, nad której brzegami kręcili się ludzie z turbanami, a niektóre śniade kobiety niosły dzbany z wodą, pobieraną z wielkiej rzeki. Stałem na wzgórzu. Wokół rosły krzewy nieprzypominające niczego, co znałem ze swoich okolic. Niewielka piaszczysta droga prowadziła do

wioski, a może niewielkiego miasteczka w pobliskiej, widocznej gdy się dobrze przyjrzeć, dolince. Spływały tam strumienie z przeciwległego wzgórza, ludzie pracowali na tarasach, siejąc, orząc i uprawiając niezbyt żyzną na oko glebę, wydzierając jej przemocą żywność dla siebie i rodziny. Mijali mnie nie zwracając na mnie uwagi. Byli dziwnie spokojni, zajęci tym, co robili i całkowicie obecni w teraźniejszości. Kiedy próbowałem chwycić za rękaw mijanego rosłego chłopa, niosącego wielką drabinę, moja ręka trafiła na powietrze. Zrozumiałem, że jestem w realnym miejscu, ale ja sam jestem niewidzialny, w jakiś sposób niematerialny. Poczułem naraz wolność. Oto wreszcie nikt mnie nie obserwował, nie krytykował i nie oceniał. Zwłaszcza po pozorach. Mogłem tu robić wszystko, na co miałem ochotę. Sprawdziłem, czy mogę chwytać przedmioty martwe. Tym razem ręka podniosła z piaszczystej drogi kamień. Rzuciłem go daleko przed siebie. Nikt na to nie zwrócił uwagi, mimo że miejsce tętniło życiem. Postanowiłem zorientować się, gdzie jestem tym razem. Ruszyłem w pełnym słońcu przed siebie, w dół wzgórza, w kierunku doliny, tam, gdzie stały kryte strzechą chaty, chyba zrobione z wypalanej gliny. Poczułem się, jakbym trafił w bardzo dawne czasy. Nie mogłem jednak wiedzieć tego, co wiem obecnie. A jest to kwestia kluczowa, by nie rzec globalna…

Eugenia Cieszyńska *** Siwe lustro przeglądało się w twojej twarzy smutny uśmiech między rzęsami milczące łzy jeszcze bolały niekochane zmarszczki obojętność niczym nienasycona miłość czekała na żal skostniała dłoń wycierała nikomu nie potrzebny uśmiech nie płacz nie rozpaczaj pamiętaj najczystsza twarz to ta po której spłynęły łzy

***

Ty dzisiejszej nocy podarowałeś mi obrączkę ze słomy Ja rozdawałam niewidzialne szczęście Ty w przestworzach naszej miłości zbudowałeś dom — z kart Ja urodziłam nam dzieci z wycinanek Ty podpisałeś akt wierności na piasku Ja odpisałam kocham palcem na wodzie

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 37

Noc otworzyła oczy w srebrnych dłoniach zamknęła słowa napisane zapachem zimowego lasu przeznaczenie obudziło dzień jakie to szczęście gdy dłonie nie szukają już innych dłoni powrotnej drogi gasnących kwiatów milknącej pieśni jakie to szczęście — ucichło wszystko ja... piszę o tobie wiersz

***


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

dłożył pióro, kreśląc ostatnie zdanie. Uczucie głębokiego rozczarowania opanowało jego umysł, sprawiając, że wszystko wokół nasiąknęło szarą barwą melancholii. Założywszy ręce za głowę, zaczął huśtać się na krześle. Miał to przećwiczone z czasów licealnych. Na nudnych z reguły lekcjach, prowadzonych przez zwykłych, wypalonych nudziarzy kiwał się tak, jak teraz. Jednak teraz nie było liceum. Teraz nie było wypalonych nudziarzy, ani dziewczyn z sąsiedniej ławki, które można było ciągnąć za warkoczyk. Wtedy nosiło się długie, słowiańskie warkocze, a różnorodność wśród fryzur przypominała niedzielny targ na Starym Kleparzu. Teraz nie nosi się takich fryzur. Teraz panuje korporacja. Tam musisz się dostosować. Tam nie możesz już więcej być sobą.

dziesięciu lat. Kiwając się z założonymi za głową dłońmi, obserwował wielką, czarną muchę. Niedawno zaczęło się lato. Połowa miasta już wyjechała na urlop. Bez trudu parkował swoją fabią na rzeczonym podwórku. Bez trudu i bez zbędnego „dzień dobry, miłego dnia” przychodził do swojego gabinetu i zaczynał kolejne próby. Tak już się zdarza w życiu, że droga, którą idziemy, nagle kończy się czarną ścianą. Nie zauważywszy ostrzeżenia „ślepa ulica” można zabrnąć w rejony, gdzie lepiej było się nie zapuszczać. Jeśli chodzi o te ślepe drogi, pełno ich było w jego smutnym życiu. Jeszcze gdyby miał choć lat dwadzieścia, no maksymalnie trzydzieści… To jeszcze by wszystko osiągnął. I tak los obszedł się z nim dość łaskawie. Nie był przykuty do wózka, nie leżał podłączony do płuco-serca. Miał ręce, miał

Jego smutne, szare „teraz” to niedokończone projekty, ciągnące się miesiącami zamówienia, pomysły ledwie poczęte, ale niedorozwinięte, będące stale w stadiach larwalnych. Wiedział, że tak dłużej się nie da. Że w końcu musi wybrać. Podjąć decyzję. Wybrać z długiej listy zleceniodawców tych, którzy dadzą mu wreszcie żyć na poziomie. Nie będą oszukiwali i wydziwiali, że projekt jest niedobry i w związku z tym honorarium mu się nie należy. A po cichu sprzedadzą projekt jakiemuś gostrajterowi, który zbije fortunę. „Na moich pomysłach! Moich!!!” - huknęło mu pod zmęczoną czaszką. I wtedy znieruchomiał razem z krzesłem, chwilę zawiesił wzrok na zielonej ścianie naprzeciwko i doznał coś na kształt olśnienia. “Pomysły, pomysły, wszystko opiera się na tym. Coś trzeba w końcu wymyślić” - mówił głos sumienia, które miał bardzo skrupulatne. Do tego dochodziły okresowe obsesje na punkcie logiczności i porządku. Zanim na serio zabierał się do pracy, dokładnie sprzątał swój wynajmowany na dalekich przedmieściach gabinet, czyścił buty, blat mahoniowego biurka prosto z IKEI i dokładnie mył szyby okien wychodzących na stare, dziewiętnastowieczne podwórko. Lubił na nie wychodzić na papierosa. Przypominało mu podwórko w starym mieszkaniu dziadka przy Siemiradzkiego, malowniczo wijącej się uliczce w ścisłym, zabytkowym centrum. Zanim cokolwiek napisał wypijał ze dwie albo trzy kawy, zjadał kupiony no drodze z domu kefir naturalny i wypalał z pół paczki ekstramocnych. I nadal mimo płynącego czasu czuł, że jeszcze nic nie zaczął. Pomimo przekroczonej czterdziestki. Mimo niezwykłych możliwości, jakie odkrywał od co najmniej

nogi, miał pewne zdolności w tym trudnym fachu. Konkurencja jednak nie śpi. Codziennie włączał internet i obserwował, co się aktualnie dobrze sprzedaje: thrillery, kryminały, romanse, pamiętniki, biografie. Wiedział, że musi jednak iść jeszcze innym traktem, podążyć innymi ścieżkami, szukać i wierzyć, że los mimo wszystko wie, co robi, skoro pozwolił mu w ogóle zaistnieć…

strona: 38

O

Agata Rak październik kroczy z bukietem liści i podgrzybkami słońce natchnione oranżem ścieli się u stóp las wzdycha w ciszy przytulając do serca strzępki mgły jeszcze wczoraj wróble szalały dziś napełniają brzuszki i z trwogą oczekują chłodu stęsknione za latem ogrody zasypiają spokojnie i natura powoli zasypia wsłuchana w kroki odległej zimy

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

stał, jak zawsze, wcześniej niż inni. Ludzie dookoła, zamieszkujący nowoczesny apartamentowiec na przedmieściach wielkiego miasta, spali zwykle do ósmej, potem wstawali z trudem, często po zarwanej nocy i wychodzili do pracy na dziewiątą. On nie, on wolał pójść wcześniej spać i wstać koło czwartej. Wstawało mu się lekko, rześko, radośnie, z nadzieją, że nowy dzień przyniesie wreszcie odmianę losu, że słońce nie wybuchnie ze złości, że deszcze nie będą zbyt mokre, a ludzie zbyt nienawistni. Tego dnia też wstał koło czwartej, bez budzika, obudzony jedynie kończącymi się snami jakże szczęśliwego dzieciństwa i wewnętrznym zegarem, który mimo przekroczonej czterdziestki miał absolutnie sprawny.

wybitny esej analizujący geopolitykę świata, z szerokimi horyzontami, podbudową filozoficzną, nieco naukowy - miał przecież tytuł doktorski - ale nie za bardzo, trochę ideowy, albo jak ktoś chce, ideologiczny, mocno spuentowany namalowaną pociągnięciem pióra w kilku ruchach wizją czekającej świat katastrofy, nie tylko ekologicznej, ale i politycznej. Esej zdobył setki tysięcy czytelników, a wersja elektroniczna miliony odsłon, tysiące komentarzy, setki repostów i udostępnień, pochwały redaktora, mnóstwo listów na skrzynce, głównie od młodych lasek, bo zamieszczone koło tekstu zdjęcie ukazywało przystojnego czterdziestolatka o blond ciemnych włosach, szarych, niegdyś błękitnych oczach, o wysokiej posturze, chudego i z wysokim czołem z zarysowaną linią myśliciela. Bo istotnie bywał myślicielem,

W

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 39

Przystąpił do porannych rytuałów: umył się, ubrał, zjadł śniadanie (kawa, kupione wieczorem bułki, kefir naturalny – a jako absolwent kilku kierunków humanistycznych miał z Kościana, paluszki rybne), zapalił wiecznie miętowego wszystkie dane po temu, aby osiągnąć w życiu niemały papierosa i sprawdził maile. Był uzależniony od sieci. W tym sukces. mieście popołudnia nie tętniły dzieciakami uganiającymi się Po tym pierwszym z dawna, szybkim jak e ka w pełnym po podwórkach z kluczem na szyi. W tym mieście po locie, sukcesie nadeszły kolejne. Poszedł za ciosem, nie południu pustoszały place. Wszyscy szybko, gnani zwolnił, nie spoczął na laurach na wygodnej sofie z „IKEI”, przymusem, przymuszani jakąś straszną siłą, wracali czym nie powiedział sobie „dość, jadę na Seszele”, lecz dalej drążył, prędzej do domu, by wejść na „fejsa”, pooglądać młódki na wiercił piórem w glebie rzeczywistości, chciał ją ogarnąć „instagramach”, poplotkować na „pudelku”, poczatować na intelektualnie, spenetrować jak prawiczek dziewicę, posiąść, forach, wpisać jakieś rzygi w komentach i ogólnie zapomnieć odznaczyć się i coś po sobie pozostawić. Teraz, w kolejnym o realnym świecie tuż za parapetem. dniu, nie było w nim już tego zapału sprzed lat, nie było już Ten dzień zapowiadał się zwyczajnie, codziennie, tamtego żaru, strzelającego pomysłami płomienia, a w święto rutynowo. Jako przedstawiciel wolnego zawodu był modnym ognia pozostał w ukryciu. teraz „samozatrudnionym”, „wolnym strzelcem”, frilanserem, Dziś miał pewien wyśniony pomysł - chciał napisać co znaczyło i wszystko i nic zarazem. W przeciwieństwie do najpiękniejszy wiersz wszechczasów. To, że taki wiersz wielu strzelców, którzy nigdy nie trafiali i nie potrafili złowić gdzieś istniał w sferze potencji, by się wyrazić z deczka zwierzyny pośród gęstych litewskich borów, on trafiał grube filozoficznie, było wiadomym wszem wobec. Znał mnóstwo ryby, łowił bez przynęty, naturalnie, lekko, świetnie portali poetyckich, czytał niezliczone wiersze na fejsie i wybitnie. Etat nigdy go nie kręcił - „czemu mam robić coś i ogarniał go niesmak, nienasycenie, a niekiedy obrzydzenie dla kogoś przez całe życie” – zapytał sobie przed lustrem zmieszane z zażenowaniem. Poziom tych wierszy był i zaraz następnego dnia po swoich trzydziestych urodzinach, straszny. Oto jakieś niedoróbki, spisane w tramwaju na wiele lat temu, złożył wypowiedzenie w jednej z wielkich kolanie w drodze do strasznej, znienawidzonej pracy agencji reklamowych, gdzie wymyślał chwytliwe kampanie w jakiejś agencji reklamowej. Oto klasyczne reklamowe, nośne hasła, teksty, które widzowie i słuchacze pseudomłodopolskie „szare godziny” i inne płody zapamiętywali, rozmawiali nimi, śmiali z nich przeciętnych umysłów, zatrzymanych w rozwoju przez i parafrazowali w kłótniach i rodzinnych awanturach. natrętną masturbację, palenie zioła i zmienianie co tydzień Później niewiele myśląc został pisarzem. I wszystko partnerek seksualnych, jakieś rzygowiny, między którymi byłoby fajnie i strasznie zwyczajnie, gdyby nie to, że już po trafiały się perły, ale cóż z tego, jak otoczone popiołami ze tygodniu od rozpoczęcia tego nowego etapu napisał świetny zgliszczy literatury polskiej, która wydała Norwida. Ale tekst, który puściła mu największa gazeta w mieście. Był to


strona: 40

BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

przecież i on nie napisał najlepszego wiersza na świecie. Mając taki plan wziął się ostro do roboty. Najpierw musiał mieć pomysł. Wszystko od niego się zaczyna. Najlepiej zresztą, gdyby tych pomysłów było kilka. Potem przerwa, pomysł musi być zapisany, ręcznie, klasycznie, piórem „Pelikana”, podarowanym przez ówczesną narzeczoną z okazji obrony doktoratu. Po przerwie na kawę i mentola dalsze etapy pracy. Mijały długie, jak wieczne śniegi Azji sekundy, mijały godziny męki, a między nimi minuty nieskończonego milczenia. Zrobiło się południe, a on nie miał ani jednego pomysłu. Zjadł w kuchence kawalerski obiad. Dawno przestał karmić się u mamusi, a dziewczyny jak nie miał, tak nie miał. Kupował w pobliskiej „Żabce” zupki chińskie, makarony. Nie znosił nawiedzonych diet, fitnesów, ekologii i „zielonej młodzieży”. Dzieci-kwiaty to co innego, piwko wieczorkiem przez kinem domowym. Namiętnie oglądał „Net lixa”. Niektóre filmy puszczał w kółko, jak choćby nieśmiertelne „Pół żartem, pół serio” z młodą Monroe w roli głównej, te niekończące się dialogi z niezapomnianym „Nobody’s perfect” na końcu, gdy bohaterowie odpływają motorówką z hotelu nad brzegiem jakiegoś modnego wtedy kurortu. Są filmy, które się nie starzeją. Ten tworzony wiersz też miał być wiecznie żywy. Ale nie był. Nie miał nadal dostępu do bogactwa rzeczywistości, nie znał hasła, nie miał kodu, szyfr pozostawał niezwyciężony. Prawdziwa sztuka broni zazdrośnie swoich sekretów. Miał świadomość, że może nigdy tego wiersza nie napisze. Ale próbował, robił, co mógł. Po obiedzie, koło 14, postanowił przespać się z nieistniejącym jeszcze utworem poetyckim. Może go wyśni? Ale czy wtedy będzie zasługą, gdy ograniczy się do przepisania? Czy właśnie największe dzieła nie powstają w mękach ciała i ducha? W każdym razie zasnął. Kiedy się obudził, ujrzał swój pokój mocno odmienionym. Wszędzie wisiały skrawki pergaminu, rozpoznał je na pierwszy rzut oka. Nad zielonym dywanem w kwiaty już nie wisiał prosty żyrandol z „IKEI”, lecz niemal dziewiętnastowieczny lichtarz, jakie można już tylko spotkać w neogotyckich kościołach na Pomorzu. Zdziwiony tą nagłą odmianą miejsca, gdzie na kilkudziesięciu metrach żył i działał, wstał z beżowej sofy i podszedł do ściany naprzeciw okna, które wychodziło na malownicze podwórko. Wyjrzał i ujrzał zamiast swojego bmw, kupionego po pierwszych sukcesach w nowym życiu za wysokie honoraria z pisania, jakieś czarne dorożki. Konie smutnie zwieszały głowy, zapadał zmierzch jesienny. Był przecież listopad. Lubił jesień i byłby dalej się przypatrywał podwórku, lecz ogarnął go nie wiedzieć czemu niepokój: te skrawki, ten lichtarz, te dorożki… Coś tu nie gra. Cofnął się, zasłona znowu miękko i bezszelestnie przesłoniła widok za parapetem. Podszedł bliżej ściany. Na skrawkach były jakieś nieczytelne hieroglify, niemal egipskie, a może jeszcze wcześniejsze, a może… Patrzył na nie i nic nie rozumiał. Były to fragmenty, pełno ich na każdej ze ścian, niektóre odpadły i walały się na wyczyszczonej „karcherem” podłodze z lastrico. Niektóre leżały na mahoniowym biurku blisko jego laptopa. Ze zdumieniem ujrzał, że zamiast ciemnego wygaszacza ekranu, włączony był edytor tekstu. Podchodząc bliżej nałożył silne okulary – od wieloletnich i licznych lektur siadł mu wzrok – i zobaczył tytuł pliku: „najpiękniejszy wiersz wszechczasów”. Niewiele myśląc, sądząc, że nadal śpi, kliknął plik i usiadłszy wygodnie na fotelu na kółkach z poręczami, też z „IKEI”, zaczął go przeglądać. Gdy tylko rozpoczął czytanie, pierwsze słowa go zmroziły, stało bowiem napisane

w incipicie czarno na białym: “śmierć nadejdzie nocą…” nagle ekran zgasł i jednocześnie dalsze słowa zmieniły się z polskich na takie same hieroglify, jak te z pergaminów. Próbował je zrozumieć, na próżno. Wtedy postanowił sam spróbować coś napisać. Miał już niezły początek. Tak, często się zdarza, że śmierć przychodzi nocą. Ostatecznie od takiej, nagłej i niespodziewanej chcieli się dawniej uchronić ludzie, śpiewając tego typu suplikacje w kościołach na całym świecie. Dziś taka śmierć jest wręcz pożądana, jak piękna, naga pani, czysta i niewinna prawda, która wyjdzie na spotkanie wszystkim po kolei. Napisał więc: “śmierć nadejdzie nocą jak nagły błysk w lesie…” i przerwał: „nie, tak nie może być” - pomyślał i wykasował wers, chwilę podumał i zmienił na: „jak nagły błysk we wrześniu”. Też nie, zawyrokował i skasował. Wpisywał wciąż nowe wersy, kasował i znowu pisał. Ścienny zegar pokazywał godzinę drugą w nocy. Wreszcie dał za wygraną, lecz wersje wcześniejsze pozostawił. Cóż, musiał zgodzić się z tym faktem, że być może nie napisze najlepszego wiersza świata. Ba, mało tego. Może takiego wiersza, choćby istniał, nie napisze nikt z żyjących obecnie. A może taki wiersz już został napisany, leży wyryty gdzieś na jakiejś tabliczce glinianej, a może kamiennej, albo spisany na papirusie spoczywa gdzieś w jakiejś piramidzie. Może taki wiersz w ogóle nie istnieje, nie da się go więc napisać. Może są tylko ładne i ładniejsze wiersze, a tego „naj” zwyczajnie nie ma? Tak myśląc spojrzał na ścianę raz jeszcze i zamarł: na jednym ze skrawków pergaminu zamiast hieroglifów, widniał znajomy incipit i cały gotowy tekst. Podszedł i przeczytał po cichu, potem drugi raz na głos i krzyknął ze zdziwienia. Nigdy czegoś takiego nie czytał. Miał przed sobą gotowy najpiękniejszy wiersz, jaki znał. Szybko rzucił się do szu lady, aby wziąć coś do pisania i długopis. Potknąwszy się na dywanie w kwiaty spadając na dość śliską podłogę, uderzył skronią o kant biurka. Poczuł okropny ból, a uderzając ciałem o podłogę, ujrzał oddalający się pokój, pergamin z tekstem i okno, teraz odsłonięte, za którym na nocnym, gwiaździstym niebie spadały niczym świętojańskie fajerwerki ognie, iskry i komety. Tracąc świadomość zapamiętał wiersz ze ściany, którego ostatnie słowa brzmiały: “…dopóki rośnie nadzieja…”. Ciemność go zatopiła w swych niezmierzonych, mrocznych odmętach. *** Rankiem, zaniepokojony brakiem odzewu telefonicznego, brat poety, z którym ów był w zażyłych relacjach, przyszedł i znalazł go leżącego na sofie. Pisarz nie dawał już znaku życia, ale dla pewności zszokowany brat wezwał kogo trzeba. Przybyły mężczyzna w bieli po krótkim badaniu stwierdził to, co zwykle stwierdza się u progu tamtej strony. Zabrano poetę na specjalnych noszach, wniesiono do przybyłego międzyczasie ciemnego samochodu kombi, a panowie w białych rękawiczkach dobrze wiedzieli, jak się zachować i co robić dalej. Poeta zmarł na rozległy atak serca, który prawdopodobnie miał miejsce około drugiej w nocy - „brat nie miał szans, nikt ich we śnie nie ma” - mówił lekarz, jeszcze chwilę zostawszy w pokoju. Brat zmarłego na niewygaszonym ekranie laptopa ujrzał czarne litery na białym tle. Przeczytał, podumał i nie zapisawszy z szoku tekstu wyłączył komputer. Trudno opisać szok, jaki w następnych dniach rozegrał się w rodzinie poety. Na szybko zaimprowizowanym pogrzebie odegrano jego utwór muzyczny, zapłakani rodzice zaśpiewali razem z chórem, w którym zmarły pisarz śpiewał przez ponad dwadzieścia lat, a znajomy ksiądz wygłosił płomienne kazanie. Traf chciał, że zakończyło się ono słowami: „…dopóki rośnie nadzieja…”.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Witaj w Stacji

nie. Patrząc na te wszystkie twarze w tych wszystkich pociągach, biurowcach, sklepach i mieszkaniach, tylko ja zachowuję się tak, jakbym miała zaraz wykopać pod sobą dół i uciec. Ktoś, nieznajomy, tydzień temu zapytał mnie, kiedy siedzieliśmy obok siebie w mojej ulubionej, bo najbardziej przestrzennej knajpie w mieście, czy nie „siedziałam”. Opowiedziałam mu trochę o sobie, ale chyba nic nie zrozumiał, bo wstał po paru minutach bez słowa i wyszedł z baru. Kiedyś, dawno temu, na psychologii uczyli mnie, że używanie zaimka „ja” może wskazywać na stan depresyjny rozmówcy. W moim świecie jestem „ja” i tyle istnień, które musiałam „ustawić”. Zniszczyć. Dlatego nikogo nie ma poza mną. Zostałam ostatnia. A było ich tak wielu. W., który rozmawiał ze mną z tajemniczym spokojem. Miał wąsik i zawsze przekrzywione okulary. M., która gładziła mnie po ręku, delikatnie, kiedy

D

rogi Kandydacie. Jakkolwiek trudno jest mi powiedzieć po fakcie na czym polegała moja praca, kiedy byłam w Stacji, umiałam opisać ją aż nazbyt dobrze. Wyrazistość tego opisu prezentują „Dziennik pracownika” i „Dziennik osobisty”. Zapoznaj się z Dziennikami. Zapomnij o tym, kim byłeś/ byłaś. W tym celu idź do Pokoju numer 5. Jest też winda na dach, na którym możesz pomyśleć o następnym kroku lub wykonać ostatni krok w Twoim życiu. Miej na uwadze, że śmierć w Stacji wymaga indywidualnego pozwolenia. Następnie przejdź do instrukcji oraz przykładów. Zastosuj. Pobierz Zegar z Recepcji. Pobierz czysty Dziennik.

Errata

W

*** Mów coś. Nie lubię zabijać w ciszy. Mów coś, Lavonne.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 41

tedy, w Stacji, przekonali mnie, że pomyliłam się wiele razy i muszę za to odpokutować. Zrobić coś dla marnej ludzkości. Posiąść nową wiedzę do zapisania. Sprawdzić, odczuć. Dzisiaj nie wiem, czy byłam winna. W Stacji były chwile i wzniosłe, i trudne. Tych drugich więcej. Każda wzniosła była naznaczona trudem. Dzisiaj są tylko trudne. Nie wiem, czy wiedziałam, że tak będzie. Czasami myślę, że powinnam zrezygnować już na początku. Ale chciałam podejmować ryzyko, jakie zawsze podejmowałam. W Stacji synonimem zamknięcia jest cisza. Sterylne przestrzenie. Poduszka tak codziennie nieznośnie taka sama, że aż zdająca się być twarda i kanciasta. Odbicie w lustrze, które zadaje coraz więcej, a później coraz mniej pytań. Potem już tylko milczy. Jest pokój, ale też zieleń na dworze, bardziej zielona, za drutowym płotem. Kiedy dzisiaj stoję w pociągu miejskim i podmiejskim, autobusie i miejskim tramwaju, czuję się trochę jak wtedy, kiedy przyjechałam na Stację, jeszcze nic nie wiedząc. Byłam Kandydatką. Teraz cisza jest największa, gdy chcę coś wyznać pierwszemu x brzegu spotkanemu na ulicy człowiekowi, który nic nie wie. Bez ładu. Po prostu: że wiem. Ja wiem, wy

pierwsza decyzja zapadła i która podała mi jeszcze czysty Dziennik, ze strachem w oczach. Jakby wiedziała (może używała wcześniej Zegara?). O., który przyjaźnił się z P., póki się nie dowiedzieli. G., która rzucała patyk na długość całego wychodka. Chyba musiała wyobrażać sobie wtedy psa, ale nic nie mówiła, tylko rzucała. Słońce wtedy tak pięknie świeciło, a pod stopami czułam rosę. Tak samo świeciło, gdy zostałam sama. Dlatego pamiętam te promienie należące do G. i jej patyka – piękne i złowrogie jednocześnie. Te białe świty śnią mi się każdej nocy. Był ich cały alfabet i jeszcze więcej. Wchodzę do mieszkania w zabłoconych butach. A może tylko wydają się brudne. Są czyste, ale przypomina mi się. Niepotrzebnie włożyłam ten brązowy płaszcz. Do niego tylko to błoto i jeszcze trochę drutu. A jak byłby ten drut, to i zapach. A jak zapach, to i krzyk. Kładę się do łóżka. Tak naprawdę wlewam się do niego. Jest duże, czyste i komfortowe. To nie ta leżanka, w której jeszcze niedawno zwykłam przyczajać się po pracy. Leżę w tym komfortowym łóżku, codziennie tak samo: prosto, na lewym boku, robiąc miejsce na nieistniejący już Dziennik. Chucham na jego fantom i kreślę na jego grzbiecie słowo „do tyłu”. Zasypiam.


T

BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

strona: 42

o było gdzieś pod Kłodzkiem. A może jechaliśmy fryzury, kuchnia, zwyczaje i wszelkie inne wytwory kultury. przez Bohumin? Dość, że udawaliśmy się do Pragi, Nawet ten nieszczęsny wąs. To czemu by i nie nadwaga. a dzień wydawał się być jednym z tych, które nigdy Z tego punktu widzenia, wydaje się ona właściwie czymś na się nie kończą. Czas płynął powoli odmierzany rytmem wzór ideału, do którego każdy szanujący się obywatel ospałego i gorącego popołudnia. Słońce grzało już od powinien dążyć. Skoro istnieje wzorzec metra, to może wczesnych godzin rannych, chciałoby się rzec: wręcz powinien istnieć wzorzec otyłości narodowej. Kto wie, może niemiłosiernie. Pociąg zresztą, podobnie jak dzień, sprawiał to i dobry pomysł, a może jednak posuwamy się nieco za wrażenie, jakby donikąd się nie spieszył. W takie dni daleko… wszystko traci znaczenie i swój cel. Żaden projekt nie wydaje się być ważnym i ma się ochotę pozostawić sprawy swojemu Jedziemy w każdym razie dalej tym samym pociągiem, biegowi. Nasz osobowy sunął w z góry określonym kierunku jedni się dosiadają, inni kilka stacji dalej wysiadają. Widać i miało się wrażenie, że jest to jedyna pewna rzecz tego dnia. jechali załatwić tylko w niedalekiej okolicy jakieś swoje Słońce paliło, czas snuł się niespiesznie, a konduktor, w tym codzienne sprawunki, może na targ w pobliskiej samym tempie, co upływające chwile, wykonywał – lub nie – miejscowości, sądząc z ich toreb i koszyków wypełnionych swoje obowiązki. W zależności od nastroju i tego, czy jajkami i innymi dobrami natury spożywczej. Takie zwyczajnie po ludzku mu się chciało, co stację odbywał małomiasteczkowe, prowincjonalne bazarki mają zresztą rundkę po wszystkich wagonach w celu sprawdzenia biletów swój niekłamany urok. Swojska atmosfera, która na nich nowo wsiadającym pasażerom. panuje, wydaje się idealna na upalny dzień. Jedyne chyba, co

Na przejściu granicznym drużynka konduktorska uległa wymianie i należało kupić tak zwaną (w żargonie kolejarskim) przejściówkę, czyli bilet na te kilka kilometrów dzielących ostatnią stację po naszej stronie granicy od pierwszej po stronie czeskiej. W ten sposób koszt całej podroży wypadał zadziwiająco tanio jak na tamte czasy, i oczywiście dużo taniej niż gdyby kupić bilet bezpośredni liczony po taryfie międzynarodowej, który oczywiście pani w okienku kasowym usilnie próbowała nam wcisnąć. Z wielkim żalem i skrzywioną miną ostatecznie zgodziła się sprzedać bilet do stacji granicznej, na kawałek trasy będący po stronie polskiej. Można się jednak było domyślić, że jest to dla niej osobista ujma na honorze.

mogłoby ją zepsuć, to ewentualna atmosfera plotek, niezbędnych oczywiście, jako swojego rodzaju atrakcja w tak niewielkim środowisku, w którym przecież na co dzień niewiele się dzieje. Możemy ją więc uznać za w pełni usprawiedliwioną, mimo pewnych nieznacznych szkód, które czasem za sobą pociąga. Wróćmy jednak myślami do naszej podróży. Panowie w przedziale są oczywiście nieco podchmieleni, czuć od nich zmęczenie po całym dniu pracy, a także nieznacznie opary alkoholowe. Każda grupa ludzi ma swoje rozrywki. Panie zazwyczaj zadowalają się wyżej wspomnianymi plotkami, a panowie, z natury mniej wylewni i bardziej małomówni, wolą sobie czasem, jak to się mówi potocznie, golnąć.

No więc przekraczamy granicę czeską i już od pierwszej stacji zaczynają wsiadać ludzie. Ludzie całkiem zwyczajni, zwyczajnością jednak nieco inną niż nasza polska, do której przywykliśmy. Wszystko w nich zdaje się być jakby nieco inne, wąs inny, strój inny, dobytek inny, nadwaga jakby inaczej się na nich rozkładała, coś jakby na kształt ich własnego charakteru narodowego. Nigdy do tej pory nie przyszło mi do głowy, że nadwaga może mieć charakter lokalny, regionalny czy narodowy. Ale czemu właściwie miałaby nie mieć, skoro wszystko inne można na takowe podzielić. Wszystko inne zostało już w ten sposób zbadane, sklasyfikowane, usystematyzowane i zaszeregowane. Moda,

Pociąg, za każdym razem, gdy się zatrzymuje, wydaje przy hamowaniu nieznośne piski, nikomu jednak prócz nas zdaje się to nie przeszkadzać, nam natomiast trudno to znieść, co od razu nas zdradza jako zamiejscowych. Obcość często wyziera z najmniej spodziewanych szczegółów. Nawet muzyce ze słuchawek nie udaje się zagłuszyć tego przeraźliwego pisku, z bólu aż zęby zaczynają boleć. I tak niestety, co kilka minut, bo miejscowości rozsiane są tu gęsto i postój co rusz. Tempo jazdy pociągu, które można by nazwać niespiesznym, bądź żółwim, w zależności od nastroju, jest więc w pełni uzasadnione. Na te parę kilometrów nie opłaca się przecież rozpędzać. Za to widoki

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

całkowicie wynagradzają czas spędzony w podroży. Pora zresztą jest letnia, natura w pełnym rozkwicie, wszędzie zielono aż miło. Dzień piękny, ciepły, może nawet nieco za bardzo, powiedziałabym pot się leje, a o klimatyzacji można tylko pomarzyć. Zresztą popsułaby tylko cały urok takiej podroży. Niemniej jednak temperatura dokłada swoje do wspomnianych wcześniej męskich oparów. Jeśliby się zastanowić, to wyszłoby jeszcze na to, że to między innymi te opary przyczyniają się do stworzenia wspomnianej atmosfery, co powoduje, że zaczynam mieć wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, żeby się nad tym aż tak dogłębnie zastanawiać. Jeszcze kilka stacji i czeka nas przesiadka. Ludzie w przedziale dyskutują ze sobą, ale trudno właściwie stwierdzić, o czym. Niby nasze języki są podobne, jednak przy braku jakiejś podstawowej wiedzy na ten temat można jedynie zrozumieć pojedyncze słowa, sens wypowiedzi umyka. Może to i dobrze. Pozwala sobie wyrobić ogólną opinię o temacie rozmowy i zaspokoić w podstawowym stopniu niezdrową ciekawość, ale broni przed przekroczeniem granicy wścibstwa, co pozwala trwać w poczuciu zachowania jako takiej dyskrecji i resztek dobrego mniemania o sobie. Przesiadka w Usti nad Orlici, czterdzieści minut do zagospodarowania i maleńki dworzec z dwoma peronami. Na stacji garść ludzi, wydaje się być dość pusto, jedna, może dwie ławki. Stoimy z walizkami na peronie. Po chwili odkrywamy, że we wnętrzu budynku jest mały, bo ja wiem, jakby to nazwać, bar, knajpka, no speluna to może już nieco za mocne określenie. No w każdym razie

podają tam piwo, co okazuje się być wystarczającym powodem, któremu, po zaglądnięciu do środka, ulega większość ludzi. I jak się okazuje, wcale nie jest ten dworzec taki opustoszały, po prostu wszyscy się skryli w środku. Lokal wygląda jakby pamiętał lepsze czasy, jeśli takowe miały w jego przypadku kiedykolwiek miejsce. Kto wie, może od początku był pomyślany jako przybytek powiedzmy dla niewymagających. Podejmujemy decyzję, aby wziąć przykład z innych podróżnych, a może stałych bywalców i również zaopatrzyć się w butelkę tego chłodnego napoju. Zapach w środku przywodzi na myśl czasy PRL-u, a brudna szmata do przecierania stołu dopełnia wizję. W tych okolicznościach decydujemy się nie skorzystać z propozycji przelania napoju do szkła, nie mając pewności co do jego czystości. Wychodzimy na zewnątrz, żeby usiąść na ławeczce. Oddychamy głęboko i podziwiamy widok, który rozpościera się przed nami. Nie, żebym się na tym znała, ja wychowana w mieście, ale jest to coś jakby przełęcz i góry. Do tego torowisko, słońce, spokój i cisza. W takich momentach i w takiej scenerii powraca do mnie zazwyczaj to błogie uczucie beztroski z czasów dzieciństwa, tak znajome i tak utęsknione. Czy nie dałoby się go jakoś zatrzymać, żeby tak trwało, żeby nie pierzchło za pierwszym silniejszym podmuchem wiatru, za pierwszym zakrętem. Zaraz przyjedzie pociąg i trzeba będzie jechać dalej zostawiając ten krajobraz i ten błogostan za sobą. Ale póki co trwa, nigdzie nie muszę się spieszyć i zanim nie przeminie, nic innego się nie liczy. Jestem tylko ja, powiew wiatru i widok przede mną. A za mną całe życie, zostawione w domu, za sobą, daleko.

Andrzej Lechowski Sposób na marzenia

mych marzeń czeka kolejka cała by się tak jeszcze spełniać zechciała lecz one wtedy czynić to mogą gdy moje siły im dopomogą

marzenia jak potok przez cały czas płyną swym nurtem choć nie wszystkie wraz i spełnić się nie chcą chyba że cud mi dopomoże szczęścia mieć łut

więc zakasuję oba rękawy wypijam kubek gorącej kawy gdy siódme poty plecy zlewają z wolna marzenia mi się spełniają

3,14…

posiadam także i niebanalne a to oznacza że nierealne z nierealnymi wielkie nadzieje gdy się gorzałę uprzednio chleje

Trzy całe czternaście Nic ująć nic dodać Lecz ducha nie gaście Nie daj się sfrustrować

najwięcej marzeń mam pospolitych a w swych trudnościach niejednolitych w pierwszym szeregu te najłatwiejsze ale i również najpotrzebniejsze

Końca nikt nie dojdzie Bo to jest własność pi Komputer wysiądzie Życia nie starczy ci

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

Użyj przybliżenia Taka jest zasada Wyniku nie zmienia To jest dobra rada Jeśli tylko masz chęć Gdy sprawdzeniem jest cel Trzysta pięćdziesiąt pięć przez sto trzynaście dziel Takim przybliżeniem Ułamek Zu Chongzhi Tym udogodnieniem Upraszcza liczbę pi

strona: 43

marzenia moje całkiem banalne a wśród tych marzeń tylko realne czekają sobie na sposobności by się uwolnić z mej świadomości


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

o był jesienny poranek. Krople deszczu cichutko stukały w szybę, jakby szepcząc: „Wstawaj, już świta…”. Mimo że Morfeusz powoli kończył już swój nocny spacer, wczesne słońce niemrawo, bez pośpiechu, przecierało niebo. Przyglądając się temu nieziemskiemu spektaklowi, okraszonemu cudnym widokiem wschodu dnia, pomyślałam, że chyba jednak nadal będzie padać. Ale co tam, deszcz o tej porze roku ma swój niepowtarzalny urok. Wtedy odpłynęłam w zadumie. Chwyciłam za ster wspomnień i przeniosłam się do czasów, kiedy to wraz z tatą jesienne poranki (często deszczowe, jak to bywa o tej porze roku) spędzaliśmy na przeszukiwaniu pobliskiego lasu z nadzieją na znalezienie choć jednego grzyba. Szczerze mówiąc, toleruję grzyby tylko na zapiekance, i to w małej ilości. Od dziecka nie przepadałam za tymi leśnymi rarytasami, jak zwykł mawiać o nich mój tato. On je wprost ubóstwiał, mógł jeść nawet surowe – niemniej zdrowy rozsądek mu tego zabraniał. Jednak perspektywa spędzenia czasu z tatą była mocniejsza, aniżeli moja awersja do „kapelusza z nóżką”. Podczas naszych porannych eskapad, kiedy Pan Twardowski kołysał się jeszcze na Księżycu, a Gwiazda

czegoś w stopy, bądź, co gorsza, nie rozchorowała się. W końcu to nie wiosna… Na szczęście nic mi nie było, a wszelkie szczegóły naszych wypraw zostawały między nami. Czasami tylko w zaciszu chatki, w jakiej mieszkaliśmy, pijąc ciepłe kakao z miodem, ogrzewając się przy piecu ka lowym, śmialiśmy się sami z siebie, gdy wspominaliśmy miniony dzień. Dlatego to właśnie stukanie deszczu w okno, jesienne niebo o poranku, zapach kakao roznoszący się po mieszkaniu i jeszcze czarno-biała fotografia taty przy moim łóżku… to wszystko sprawia, że wciąż czuję jego obecność, pomimo iż minęło już cztery lata, kiedy stanął twarzą w twarz ze słońcem. Jednak nie smucę się, bo wiem, że kolejny dzień okraszony jesiennym deszczem, przywianym przez chodne wiatry, przyniesie powiew ciepła ojcowskich ramion. A szelest kolorowych liści miękko opadających z drzew przywoła jego głos, balsamiczny i słodki, jak miód zbierany we wrześniu. Tak niewiele człowiek potrzebuje do szczęścia, wspomnień — zapach kakao i stukanie kropel jesiennego deszczu w okno.

Polarna świeciła jaśniej aniżeli latarki, które nosiliśmy ze sobą, wówczas mieliśmy czas tylko dla siebie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O piłce nożnej, o zmianie opon w autobusie, którego tata wówczas był kierowcą, o wymianie oleju, o trajkotaniu mamy jeśli wrócimy z niczym, o niebieskich migdałach i… no fakt, tematów nam nie brakowało. Niemniej bywały także chwile, gdy zmęczeni (wyruszaliśmy po ciemku, bez śniadania, mieliśmy do pokonania ponad cztery kilometry) przysiadaliśmy na pierwszym lepszym pniaku i tak po prostu, w ciszy obserwowaliśmy to, co dzieje się wokół nas oraz nasłuchiwaliśmy dźwięków natury. Jak wspomniałam, niejednokrotnie nasze grzybobranie odbywało się w deszczu, bądź jego pozostałościach. Wówczas poznałam i pokochałam to cudowne zjawisko przyrody – deszcz. Mimo niskich temperatur krople roszące moją buzię były ciepłe, delikatne. Sprawiały, że zmęczenie znikało szybciej aniżeli się pojawiało. Czasami zdejmowałam kalosze i na bosaka biegałam po lesie. Tata o mało nie dostał zawału na ten widok, martwił się bowiem, bym nie wbiła sobie

Ewa Kawszyniec

strona: 44

T

Mózgi do „remontu” Pora wymieść ze zwojów „stare dobre”, zrobić miejsce dla „nowego lepszego”, sięgnąć potem po nowe „Noble” i nie pytać władzy: w imię czego...? Nie będziemy akceptować „uwiądów”, dosięgniemy najciemniejszych myśli kątów, usuniemy „pajęczyny przesądów”, wasze mózgi damy do remontu. Wtedy wreszcie Arkadia nastanie. Czy ktoś jeszcze jakieś ma pytanie?

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

S

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Małgorzata Osowiecka *** Po całym życiu ze mną postanawiasz mnie znaleźć i mówisz, że masz trop! Zatykasz nos, odwracasz się. Uważaj! Szukasz mojej ważnej części. Nie przytulaj mnie proszę, w twojej prawdzie wolę pachnieć lawendą. Nie przytulaj mnie do cholery! Nic nie rozkłada się szybciej niż małe, dziurawe serce

*** Nie mogę patrzeć w lustro, w którym mnie nie ma moje kawałki upadają po kolei domino nieszczęścia, bez dźwięku można było wrócić do siebie, ale tylko do pewnego momentu złożyć żółte papiery, odlecieć z tego obcego życia chciałam się uwolnić zrobić podkop przez beton

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 45

toję na wydmie i spoglądam w zadumie na spokojne morze. Nie wiem, jak długo tu jestem. Delikatny powiew wiatru owiewa moją rozgrzaną słońcem twarz… Nagle, czuję mocniejszy podmuch, to już nie jest łagodna bryza. Uważniej spoglądam ku horyzontowi. W oddali pojawiają się białe, pieniące się grzywy. Od horyzontu nadciągają sine, kłębiaste chmury i przesuwają ciężko w stronę lądu, potęgujący wiatr zwiększa swoją siłę. Deszcz, jeszcze tak nieśmiały przed chwilą, teraz przemienia się w ulewę i strugami miesza, z coraz potężniejszymi fali. Porywisty wiatr wyje zagłuszany rykiem przelewających się fal. I nagle wszystko cichnie, morze uspokaja się, ulewny deszcz przemienia się w drobne krople. Wiatr przesuwa ociężałe chmury z powrotem ku horyzontowi, ginącemu w oparach gęstej mgły. Niebo jaśnieje i nieśmiało zaczyna przebijać się słonce. Ukazuje się tęcza. Po sztormie zostają tylko spienione fale i odgłos jeszcze rozgniewanego morza. Koniec… Wdycham orzeźwiające powietrze nasycone zapachem ryb i wodorostów. Obserwuję, jak spienione fale zalewają plaże sięgając wydm. Wsłuchuję się w głosy… Jest jednak wokół mnie coś niepokojącego… coś, co nie pozwala mi jeszcze odejść… Nagle wiatr uderza z niesamowitą siłą, podmuch nie pozwala oddychać, powietrze staje się ciężkie i odczuwam w podświadomości, że to jeszcze nie koniec… przyglądam się zaskoczona widokiem, jaki mam przed oczami. Niebo robi się niemal czarne, mam wrażenie, że potężne fale sięgają nieba. Wszystko się miesza Słychać wycie wiatru i ryk rozwścieczonego morza, jakby chciało wciągnąć do siebie wszystko, co napotka na swej drodze, nawałnica trwa kilka minut. Po chwili znów wszystko cichnie, ale w powietrzu i w tej niewiarygodnej ciszy jest jakiś niepokój, niemal strach. Patrzę w niebo, powoli chmury rozsuwają się, ukazując skrawek błękitu, przypominający swoim kształtem elipsę. Wygląda jak oko cyklonu. Wszystko zaczyna się od nowa. Nawałnica przybiera na sile z sekundy na sekundę… Rozszalałe, wysokie fale, wściekle uderzają w wydmy porywając wszystko, co napotkają na swej drodze i jednocześnie wyrzucają to, co kiedyś skrywały w głębinach. Po to tylko, by po chwili, odebrać swoją zdobycz, porzuconą na szarym, mokrym piasku. Wiatr smaga mnie po twarzy mokrej od deszczu…powinnam stąd już odejść, …ale nie… ja nadal stoję i patrzę…


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Bajka dla dorosłych

drzewa, dopuszczając ją do swego przyjaciela, on też wyczuwał, że dzisiejszej nocy zdarzy się coś wyjątkowego. Dziewczyna położyła rękę na ramieniu ukochanego, drgnął i zdziwiony podniósł oczy ku górze…w ciemności zobaczył zarys kobiecej sylwetki i wpatrujące się w niego oczy…oczy jego ukochanej. Wstał, ujął jej drobną rękę w swoją twardą i spracowaną dłoń i rzekł: Kochanie, jestem gotowy, czekałem aż przyjdziesz po mnie…przytulili się do siebie i ruszyli we wspólną drogę w stronę światła, jakie pojawiło się w głębi lasu. Wilk spojrzał smutnym wzrokiem za znikającą parą i zawył z rozpaczy. Zrozumiał, że pozostał sam…Od tej pory można w noc księżycową usłyszeć wycie wilka, które roznosi się tęsknotą od ziemi aż do gwiazd…

N

strona: 46

ad bagnami unosił się biały, gęsty opar mgły. Ciszę, która zawładnęła sobą to opuszczone pustkowie, przerywał przenikliwy głos nocnych ptaków. Stare, uschnięte drzewa, przy każdym podmuchu wiatru, wydawały z siebie suche trzaski. Wydawać by się mogło, że to złośliwe strzygi, ukryte w zmurszałych. pustych pniach, jękami skarżą się na swoją dolę. Księżyc, schowany za czarnymi chmurami, ponuro spoglądał na to opuszczone i zapomniane uroczysko. Drogi, prowadzące niegdyś do tego miejsca, dawno już zarosły gęstymi krzakami i paprociami,

tworząc gąszcz nie do przebycia. W tej głębokiej głuszy, pośrodku małej polany, stał samotny szałas, przypominający raczej zwalisko gałęzi poprzeplatanych niezgrabnie gałęziami, poutykanymi weń różnorodnymi liśćmi i starymi szmatami, przegniłymi od deszczu i wilgoci. Tuż obok tego dziwnego tworu, stało olbrzymie drzewo, na którym siedział puszczyk i co jakiś czas wydawał z siebie pohukiwanie, które rozchodziło się ponurym echem po kotłujących i bulgocących bagnach. Wokół, rozchodził się zapach dymu i palonych szyszek. Znad ogniska, nad którym wisiał wysłużony kociołek, unosił się ostry zapach ziół. Opodal, na porośniętym mchem pniu, siedziała mała, przygarbiona postać, odziana w strzępy czegoś, co dawniej było ubraniem, a teraz przypominało zgrzebne, podarte i brudne okrycie. Twarz, pooraną zmarszczkami mijającego czasu, porosła broda, sięgającą niemal do pasa. Spod kaptura, wystawały siwe, długie i skołtunione włosy. Tuż, obok starca u jego stóp, leżał wilk i świecącymi w mroku oczami wpatrywał się w młodą, piękną dziewczynę, która siedziała naprzeciwko starca i z miłością wpatrywała się w jego wyblakłe, zmęczone i smutne oczy. Postać dziewczyny, upleciona była jakby ze świetlistej mgły, przy każdym, najlżejszym ruchu, zarys jej ciała drgał, zmieniał barwę, wydawać by się mogło, że zaraz się rozpłynie. Niemal od pół wieku, zjawiała się równo o północy i cierpliwie czekała na dzień, kiedy będzie mogła zabrać ze sobą starca, który był jej dawnym szczęściem i miłością. Chociaż on jej nie widział, to jednak czuł przez te wszystkie lata ciepło i czułość jej oczu na swoim starzejącym się ciele…Dziś wiedziała, że nadszedł ten wyczekiwany czas, który połączy ich dusze na zawsze. Wstała i powoli podeszła do starca. Wilk podkulił ogon i pokornie przesunął się w cień

Zdzisława Kwiatkowska Księżniczka nocy Warszawa, 6 lutego 2019 r.

Przemija już pora dnia, ciemna noc dumnie stąpa. Migoczą gwiazdki małe, luna zerka na ziemię. Ku niwie ciemność spływa, powolnie spada z nieba. W dole skrzą się światełka, sen ogarnia stworzenie. Idzie księżniczka nocy, przenika żywioł cały. Księżyc i gwiazdy znaczą tej pani drogę chwały.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


B

BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

ądź dziś dla siebie dobry. Spróbuj spojrzeć na siebie z życzliwością i wyrozumiałością. Stań się swoim najlepszym przyjacielem - takim, który ma zawsze dobre słowo, który potrafi wybaczyć błędy i zawsze wyciąga pomocną dłoń. Nie skazuj się na potępienie za coś, co już odpokutowałeś. Podnieś kotwicę i odpłyń z mętnych wód żalu, który nie pozwala Ci ruszyć z miejsca. Nie zostałeś stworzony do stania w martwym punkcie. Nie pozwól, aby zatrzymało Cię to, czego nie możesz zmienić. Nie ograbiaj się z szansy na odkrycie nowych brzegów. Ten nachalny głos, który powtarza Ci, że jesteś do niczego, że wszystko skończone, kłamie. Jesteś kimś o wiele więcej, niż sumą swoich błędów i nietrafionych wyborów. Nie przestawaj marzyć. Ten głos, który próbuje Cię przekonać, że nic nie możesz zmienić, że Twoja przyszłość definiuje Twoją przyszłość, kłamie. Bądź dla siebie dobry. Każdego dnia. Uśmiechaj się do siebie i szukaj w sobie dobra. Nawet jeśli inni go w Tobie nie widzą ono tam jest. Musisz je odkopać spod gruzów utraconych marzeń, zawiedzionych nadziei i złych decyzji. Musisz je odkurzyć z warstwy strachu przed porażką i niepewnością, czy warto spróbować jeszcze raz. Musisz ożywić w sobie wiarę w sens swojego życia, aby wypełnić powierzoną Ci misję, której nikt inny nie wypełni za Ciebie. Zastąp myśli samodestruktywne myślami samostwórczymi. Odważ się spojrzeć prawdzie w oczy - nie jesteś beznadziejnym przypadkiem. Jesteś człowiekiem, który po ludzku popełnia czasami błędy, więc nie słuchaj tego głosu, który sączy do twojego serca jad kłamstwa. Ludzkie jest także powstawanie z upadków. Powiedz sobie, że dziś jest ten dzień, gdy spróbujesz ponownie. Daj sobie nadzieję nowego początku i prawo do popełniania błędów.

Przyjrzyj się drzewom - czerp inspirację z tego, z jaką łatwością zrzucają co roku liście, jakby w tej niemej lekcji chciały nam pokazać, że pewnym rzeczom trzeba pozwolić odejść, aby odrodzić się wraz z wiosną, która, zapewniam Cię, nadejdzie. Przyjrzyj się liściom, z którymi tańczy wiatr. Życie to nieustający cykl początków i końców, i jeśli chcesz wzrastać, musisz pozwolić, aby obumarło w Tobie to, co Twój wzrost powstrzymuje. Jak ziarno. Wyjdź ze swojej skorupki. Już czas, więc nie bój się burz. Gdy grzmoty wstrząsną ziemią, wszystko lepiej rośnie. o o to w życiu chodzi, wiesz? Aby codziennie wzrastać. Każdego dnia po trochu. Jak młody dąb wykorzystaj życiowe burze, aby jeszcze głębiej zapuścić korzenie. A po drodze - bądź dla siebie dobry. Traktuj się z życzliwą łagodnością. Zmieniaj się na lepsze dla swojego dobra, a to dobro stanie się bogactwem, którym będziesz mógł obdarować innych. Zacznij o siebie walczyć, a obiecuję ci, że spotkasz ludzi, którzy docenią twój wysiłek i przyjmą cię z całym twoim życiowym bagażem. Tym zaś, którzy nie będą cię wspierać w twoim wysiłku pracy nad sobą, pozwól odejść. o życie ma tylko jeden kierunek - naprzód. A ty masz tylko jeden dzień, aby coś w swoim życiu zmienić dzisiaj. Zostaw przeszłość i przyszłość Bogu. On oceni twoją przeszłość sprawiedliwie i zatroszczy się o twoją przyszłość z miłością. Nie oceniaj innych i nie pozwalaj, aby sądzili cię ci, którzy cię nie znają. Zrób to, co możesz, aby zmienić to, czego w sobie nie lubisz i zaakceptuj to, czego zmienić nie możesz. I nie wstydź się swoich ran. One są świadectwem, że czujesz, że żyjesz, że potrafisz kochać, że masz odwagę marzyć.

Daj sobie szansę, na rozwój i nie przeklinaj swoich porażek. Wszystko jest po coś. Każde swoje życiowe doświadczenie możesz wykorzystać jako motywację lub lekcję. Pamiętaj, że trudności są siłownią, w której kształtuje się Twój rozwój. ójdź ze sobą na spacer. Przewietrz myśli i otwórz w końcu drzwi klatki, w której się zamknąłeś. Wypuść na wolność ptaki marzeń, które potrzebują przestrzeni, by rozwinąć skrzydła. Pozwól im szybować wysoko, nieskrępowane niech wzbiją się ku słońcu. A jeśli go nie widzisz, jeśli wiszą nad Tobą ciężkie chmury, z których leci rzęsisty deszcz Twoich gorzkich łez, otwórz parasol nadziei i idź przed siebie. Świat po deszczu jest zawsze odnowiony, powietrze jest świeższe, ziemia czystsza, kolory żywsze. To tylko chwilowe załamanie, bo „wiatr i deszcz to tylko inny rodzaj dobrej pogody”. Nie utwierdzaj się w przekonaniu, że masz złe życie. Nie słuchaj ludzi, którzy zasiewają w Tobie wątpliwości. Nie przywiązuj się do osób, które podcinają Ci skrzydła. Naucz się odpuszczać to, czego nie możesz zmienić i dbaj o swój rozwój.

Bądź dla siebie cierpliwy, daj sobie czas, na uzdrowienie. Przebacz sobie, aby umieć przebaczać innym. Pokój serca odzyskasz wtedy, gdy przestaniesz gonić za mirażami. Perfekcjonizm, doskonałość, to mit. Człowieczeństwo to przygoda, której nie da się zaplanować. Nie jesteś w stanie wszystkiego przewidzieć. Nie jesteś Bogiem, więc przestań wchodzić w Jego buty. Czasami życie cię zachwyci, czasami nieźle poturbuje. Nie rezygnuj. Jeśli się zatrzymasz, to tylko po to, aby wziąć głęboki oddech. Wdech. Wydech. Uśmiechnij się do siebie. Powiedz sobie coś dobrego. Zaparz ulubioną herbatę i wypij ją z ulubionej filiżanki. Posłuchaj piosenki, która zawsze dobrze cię nastraja. Zaśpiewaj na głos! Już czas. Opuść kokon negatywnych myśli i paraliżujących wątpliwości. Tak wiele możesz dać światu, który Cię potrzebuje.

P

B B

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 47

***

Czy słyszysz ten łagodny szept, który zachęca cię do wyjścia ze strefy lęków i niewiary w siebie? Zaufaj mu. On nie kłamie.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

ardzo dobre pytanie: „co”, a nie „kto”. Z mojej perspektywy, choć zapewne wielce odmiennej od innych, mogę śmiało stwierdzić, że jedną z największych sił rządzących obecnie jest pieniądz. Przykre, niemniej prawdziwe stwierdzenie. W tym felietonie nie będę pochylać się nad prozą poetycką, ale raczej nad rzeczywistością mieniącą się w szarych odcieniach. Tak, tak… niestety, to właśnie ten kawałek papieru, zwany pieniądzem, zawładnął światem i ludźmi. Choć to bolesna prawda, to jednak prawda oczywista, której nie da się zaprzeczyć. Zresztą moc mamony, nie dość, że rośnie z każdym dniem w siłę, to przejawia się w naszym życiu na co dzień.

– choć po części ten koszmar już się ziścił. Albowiem wielu rodziców opłaca już teraz bajońskie sumy, by ich dziecko przyszło na świat w godnych i humanitarnych warunkach. Aż włos się jeży na głowie, kiedy się o tym myśli, o co dopiero doświadcza. Dlatego tak bardzo leży mi na sercu los ludzi, którym odmawia się prawa do życia, tylko dlatego, że nie są w stanie za to życie zapłacić. Co dalej z nami będzie? Nie wiem, ale będąc wieczną optymistką, mam nadzieję, że w końcu obudzimy się z tego letargu i zaczniemy prawdziwie żyć – nie na kredyt, ale na całego, bez taryf, cenników i ograniczeń bożka zwanego „pieniądzem”.

strona: 48

B

Czy to robiąc zakupy, psioczymy na wciąż drożejące towary, czy płacąc rachunki, narzekamy na kolejne podwyżki, albo dostając wypłatę/emeryturę etc. zastanawiamy się, dlaczego nasze zarobki są odwrotnie proporcjonalne do cen (tzn. dlaczego płaca nie wzrasta, bądź, co gorsza, maleje, gdy ceny rosną? sic!). To jednak tylko czubek góry lodowej. Albowiem idąc krok dalej, jest jeszcze gorzej. Ponieważ od dobrych 20 lat obracam się w kręgu ludzi, którzy codziennie zastanawiają się na co, i w jaki sposób wydać te kilka złotych, które cudem ostały się jeszcze w portfelu, a które muszą starczyć na cały miesiąc, to boli mnie dodatkowo fakt, że bezwzględni urzędnicy ministerstwa zdrowia dokładają nam kolejnych wydatków. Gdy jestem w klinice i obserwuję co się wokół mnie dzieje, to aż naprawdę zaczynam się zastanawiać czy to jest jeszcze życie, czy już tylko jego „przejawy/mrzonki”?! Jak można osobom chorym odmawiać podania leku ratującego im życie, bądź kazać zapłacić za terapię, która powinna być refundowana przez państwo?! Gdzie tu sens, gdzie logika? Dlaczego przez ten świstek papieru umiera codziennie tysiące ludzi na całym świecie? Dla mnie jest to niepojęte, tym bardziej, że ludzie, zamiast doceniać każdą sekundę własnego życia, która może być tą ostatnią, wciąż uganiają się za tym bożkiem wartym tyle, co popiół. Czyż nie żyłoby się nam lepiej, gdybyśmy przestali wartościować za pomocą ilości posiadanej mamony, tym samym nauczyli się żyć w zgodzie z prawami natury?! Wiem, pisze się łatwo, ale życie jest życiem i trudno zmienić czyjeś nawyki, o ile nie uiści się odpowiedniej opłaty. Obawiam się, że w końcu nastanie taki dzień, że za samo przyjście na świat nasi rodzice będą musieli „słono zapłacić”

Kasia Dominik Tristan i Izolda Za swoją miłość życiem zapłacili, niezrozumiani, przez ludzi wyklęci. Pragnąc szczęścia zostali przeklęci, cud namiętności przez zazdrość tracili. Dwa młode serca złożono w mogiłach, z których krzew głogu nocą się wyłonił, dusze kochanków przed klątwą uchronił, wskrzeszając martwą krew w tętniących żyłach. Teraz są razem w ogrodach Arkadii, wtuleni w siebie, rajem napełnieni, słuchają dźwięków anielskiej melodii. Niebiańskim szczęściem błogo przepełnieni, obmyci z jarzma zabójczej invidii* , pomimo śmierci wciąż są zakochani.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

* Język łac. zazdrość, zawiść, niełaska


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

mieniając sposób myślenia zmienimy swoje życie. Aby zmienić je na lepsze, należy zacząć od zmiany własnego sposobu myślenia, choć nie jest to proste. Uwolnienie się od negatywnych przekonań i niekorzystnych nawyków zakorzenionych w nas od najmłodszych lat częstokroć jest trudne i wymaga sporej pracy. Ale warto podjąć się wyzwania, bowiem gra toczy się o najwyższą stawkę, o nasze życie. Trudność zmiany myślenia wynika w dużej mierze z braku zrozumienia mechanizmów funkcjonowania przekonań człowieka. Dlatego warto zastanowić się, w jaki sposób zmienić owo myślenie, aby polepszyć swoje życie. A wystarczy zacząć od naszego miernika dojrzałości, czyli zmiany własnych myśli – gdyż „myśl ma siłę sprawczą”. Po pierwsze warto zobaczyć rzeczywistość taką, jaką chcemy widzieć, bo to my jesteśmy twórcami i kreatorami życia. Po drugie, zastanowić się, do czego służą nasze przekonania i jak je zmienić. I wreszcie: po trzecie – dlaczego

tak ciężko jest zastąpić negatywne przekonania pozytywnymi, a tym samym zmienić nasz sposób myślenia?! Człowiek widzi tylko pewien zniekształcony obraz ograniczającej go rzeczywistości, który jest efektem jego doświadczeń. A że każdy ma swoją „mapę myślenia”, to pierwszym krokiem do jej zmiany powinno być uwolnienie się od negatywnych przekonań, które w bardzo uproszczony sposób opisują nasze życie. Niemniej, jest ratunek, ponieważ nawet te najbardziej zakorzenione, destrukcyjne przekonania można przekuć na pozytywne, jeśli się tylko tego chce. Przecież może być lepiej, zatem dlaczego nie zaryzykować lepszego życia? Poza tym zmiana przekonań z negatywnych na pozytywne ma na celu poprawić i ułatwić nasze życie. Zmiana naszego nastawienia da wolność emocjonalną, spokojne i szczęśliwe życie, osiąganie celów, spełnianie marzeń, czy chociażby nawiązywanie zdrowych relacji z innymi ludźmi. Ktoś jednak może zarzucić, że skoro zmiana sposobu

Z

Kasia Dominik Nadzieja

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 49

Jeśli igła nie wyssie całego szpiku, nie zbrukam krwią ścian od ciosów zadanych ostrzami kłamstwa. Dogorywający krzyk zamilknie zdławiony stryczkiem. Wiosenny Zefir przepędzi samobójcze myśli. A Ty, całując jątrzące się rany, subtelnymi dłońmi wyplenisz chwasty z chudego ciała, marzenia przez hieny szpitalne zaszczute. Wówczas nadzieja zatriumfuje, powrócę by wyrównać rachunki z bólem, który kiedyś mnie pokonał.

myślenia daje tyle pozytywnych efektów, to dlaczego tak trudno zmienić myślenie? I tu odpowiedź jest stosunkowo prosta. Wszak jesteśmy wychowani w taki sposób, aby przyjmować za dogmat wszystko to, co nam wpajano od najmłodszych lat. Po drugie nie chcemy opuścić „strefy komfortu” by przypadkiem nie wpaść w jeszcze większe kłopoty. Boimy się zmian, bo są one czymś nowym, nieznanym, zatem i ryzykownym. Istnieje też „duma”, którą rani przyznanie się do błędu, bo wpływa na obniżenie samooceny. I takie myślenie jest niesłuszne, gdyż ludzką rzeczą jest błądzić i uczyć się na własnych błędach. To wszystko sprawia, że kurczowo trzymamy się wyuczonego sposobu myślenia i nie chcemy tego faktu zmieniać. A szkoda… Na koniec nadmienię, że jeśli chcemy tak naprawdę zmienić to nastawienie, to musimy poznać zawartość naszych myśli, ponieważ nie da się zmienić czegoś, czego nie jest się świadomym. Zresztą już sam fakt uświadomienia sobie „zakorzenionych” w nas przekonań jest remedium na lepsze życie. Jeśli wiemy, że coś nam zatruwa „mózg” to zróbmy z tym porządek! Wyrzućmy do kosza a na to miejsce „wstawmy” to, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi! Warto przy tym pamiętać, że zmiana myślenia – nasz miernik dojrzałości – wymaga czasu, konsekwencji, determinacji. Jednakże jeśli czegoś się „chce” naprawdę, to się to prędzej czy później osiągnie.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Słowo jest zazdrosne. Poezja jest zazdrosna. Pragnie cię całego dla siebie. Jeśli zakochałeś się w poezji, przepadłeś bez kretesu. Wpadłeś po czubki uszu. Niczym śliwka w kompot. Zawładnie tobą tak dalece, jak jej na to pozwolisz. A następnie będzie każdego dnia próbowała przesunąć tę granicę i zawładnąć tobą jeszcze nieco bardziej. Będzie domagać się twej obecności. Będzie domagać się twej uwagi. Będzie domagać się twego czasu. Każdego twego czasu. Nie tylko czasu wolnego. Poezja będzie cię budzić nocami i zmuszać do pisania. Będzie odrywać twe myśli od codzienności. Stanie się pasją twego życia. Stanie się treścią twego życia. Stanie się twoim życiem.

I jak najlepiej wykorzystać tę cząstkę dnia, jaką możesz poświęcić poezji. Jesteś szczęściarzem, jeśli swą poetycką drogę zaczynasz w wieku szkolnym. Jeśli już w dzieciństwie doskonalisz swe poetyckie rzemiosło. Choć brak ci wówczas bagażu życiowego doświadczenia właściwego osobom dorosłym, nie znaczy to przecież, że życie twe jest beztroskie i wolne od napięć, stresów i skrajnych emocji. Za to masz dużo więcej czasu na ćwiczenie swych poetyckich umiejętności. I nie masz tych wszystkich obciążeń, jakie nosi w sobie osoba dorosła. Nie masz jego zahamowań. I co tu dużo ukrywać, jesteś w lepszej sytuacji niż dorośli wkraczający na tę ścieżkę samokształcenia. Umysł młodego człowieka jest bowiem dużo bardziej elastyczny i twórczy niż nas dorosłych. Pracuje

Idź na całość

Będziesz za nią tęsknić. Gdy przyjdzie pisarska posucha, będziesz pełen niepokoju. Będziesz się zamartwiać nieobecnością słów w tobie. Będziesz w ciągłej obawie, czy jeszcze zechcą wrócić. Czy aby nie odeszły na zawsze? Będziesz pragnął słów. Będziesz pragnął wierszy. Oczywiście możesz się przed tym bronić. Od tego uciekać. Wydzielać swój czas. Ale prawda jest taka, że tym większą masz szansę osiągnąć coś wielkiego w poezji, im więcej się z nią zwiążesz. Im więcej poświęcisz jej swego czasu. Im bardziej się jej cały oddasz. Im bardziej się w niej zanurzysz. Im bardziej się w nią zaangażujesz. Twoje utwory będą adekwatne do czasu, jaki poświęcisz na swój poetycki rozwój. Czasu, jaki im poświęcisz. Możesz się bronić. Możesz się powstrzymywać. Możesz wydzielać swój czas. Tylko po co? Tylko dlaczego? Czyż nie tego pragniesz? Być poetą? Pisać wiersze? Jeśli tak, idź na całość. Na ile tylko pozwala ci na to twoja obecna sytuacja.

strona: 50

Realioza Niestety życie jest brutalne. Szanse, że utrzymasz się z poezji, są znikome. Zatem musisz okroić swój czas na pracę. Chcesz, czy nie chcesz, ale niestety musisz. Także coś musisz oddać rodzinie. I wielu innym sprawom. W efekcie dla poezji zostanie ci zazwyczaj tego czasu niewiele. Tym zatem jest on cenniejszy. Tym delikatniej winieneś się z nim obchodzić. Tym bardziej twoja droga ku poetyckim szczytom będzie się wydłużać. Nic na to nie poradzisz. Takie jest życie. Ale to nic. Ale tym się nie przejmuj. Niechaj to cię nie powstrzymuje. Nie masz wyjścia, musisz to zaakceptować.

inaczej. Z czasem sztywniejemy – chyba że sobie na to nie pozwolimy wciąż swój umysł trenując. Z czasem nasza wyobraźnia, nasza fantazja ulegają schematyzacji, z których dopiero musimy się z trudem wyrywać. Których musimy się oduczyć. My dorośli potrzebujemy więcej wysiłku, aby pokonać tę samą drogę. Chociaż po prawdzie są to po prostu dwie różne drogi. Po prostu inne. Ani lepsza któraś z nich, ani gorsza. Inaczej podążamy do tego samego punktu: parnasu poetyckiego, by tam otrzymać należny nam wieniec zwycięstwa. Poetyckie laury są w naszym zasięgu.

Wsparcie Nie bez znaczenia jest wsparcie środowiska. Każdy rozwija się na tyle, na ile pozwala mu na to jego otoczenie. Jeśli nie musi się temu otoczeniu przeciwstawiać, jeśli nie musi z tym otoczeniem walczyć, jeśli nie musi się przez to swoje otoczenie przebijać, jest mu łatwiej. Wówczas może się skupić na doskonaleniu swej pasji. Swych umiejętności. Trudno być poetą w naszych czasach, gdzie poezją się gardzi, gdzie poezji się nie docenia, gdzie poezji zwyczajnie się nie czyta, gdzie poezje się ignoruje. Trudno być poetą w środowisku, które poezję wyśmiewa. Trudno być poetą pośród otoczenia, przed którym swe poetyckie powołanie trzeba nieustannie ukrywać. Jest bez wątpienia trudniej. Ale nie jest niemożliwym i w tak niesprzyjającym środowisku stać się najwyższej próby poetą. Na szczęście. A ciągłe zmaganie się i nieustanna walka mogą nadać naszej poezji specyficzny wydźwięk. Przydaje nam hartu. Dodaje głębi.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Przysposabia smaku. Niemniej o ileż chętniej pisze się wiersze wówczas, gdy jest pisać dla kogo. Gdy tę pisaninę ktoś oczekuje. Ktoś docenia. Ktoś ją uwielbia. Ktoś się jej dopomina. A o ile trudniej, gdy jest odrzucana. Gdy jest wyśmiewana. Gdy jest pogardzana. Gdy jest ignorowana. Gdy nie ma pisać dla kogo, a jedynie pisze się do szu lady. Każdy, także poeta, potrzebuje choćby odrobiny zrozumienia i uznania. Nawet poeta potrzebuje w swej drodze wsparcia. A w szczególności potrzebuje odbiorcy. Potrzebuje aplauzu publiczności. Zachwytu czytelnika. O, jakżeż to uskrzydla. Jakżeż dodaje sił. Ale uwaga,

może rozleniwić, oślepić, zachłysnąć. Tak, z tym też trzeba uważać. Nie bez znaczenia jest też mentor. Mistrz, u którego można by terminować. W którego cieniu można by zdobywać pierwsze szlify. Który nie tylko wskaże nam nasze błędy, ale i naprowadzi na sposoby ich unikania. Który będzie nam przewodnią pochodnią. Który oszlifuje nasz nieuformowany jeszcze brylant. Mistrz, który będzie nas nieustannie motywował i zachęcał do dalszego wysiłku. Który podtrzyma nas w chwilach zwątpienia. Który będzie naszym towarzyszem i wzorem do naśladowania. Wzorem, który w którymś momencie musimy przecież porzucić, aby odnaleźć własną niepowtarzalną drogę.

Adam Gabriel Grzelązka Jest we mnie płomień 2012-05-25 Poznań

nigdy nie gaśnie nigdy całkiem z serca mego nie odchodzi nigdy nawet nocą ducha nie znika i choć bywa i choć wciąż mi się to zdarza że się tłumi że sobie przygasa że ledwo żarzy się tylko tłumi go jakaś we mnie skorupa a popiół ledwo ciepły jam człek jest słaby jam człowiek niestały jam zagubiony jam człowiek grzeszny skłonny do złego wciąż zapominam wciąż się odwracam na mej drodze ustaję w cień się chowam

Szalona na skraju urwiska Marzą ci się podniebne cmentarze czasami w zaciszu pokoju Ty w czarnej gondoli rozwichrzone włosy Kierujesz zastępy na wyspę umarłych W grobowcu wokół wirują girlandy nietoperzy Szukasz odpowiedzi w ustach bohaterów Dziś wiesz że nie wszyscy byli dobrzy I ten mnich co zamknął drzwi kalece I ten mędrzec co obiecał cenną wiedzę I ten złodziej co wystawił cię na czatach I przyjaciel który zawarł z tobą krwi przymierze Zaufałaś bo pisałaś o nich wiersze Tylko kot i książki były piękne I jeszcze on, przez chwilę Najlepiej czułaś się na łące I właśnie tam znalazłaś miejsce z którego widać niebo Świat to balon. Wierzysz w drugie ja co zaśpiewa w wietrze Jeszcze krok by wkraść się w przyszłość gdzie zza peruwiańskich masek wyjdzie nowa twarz Bez blizn i chęci zemsty co rządziły całym światem Jedenaście w cieniu — tego roku już nie będzie cieplej Ciężkie chmury z których miało padać I ten podmuch jak ręka przeznaczenia smaga ci policzek Już nie liczysz, już widzisz własną twarz W kącie sali na skrzypiącym krześle siedzi stary lekarz P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 51

to jednak to pomimo bo kogo Bóg raz miłością swą rozpalił ten nigdy nie dogasa do końca jeśli tylko w sercu swym zachowa odrobinę pragnienia wierności

Adam Zaklukiewicz


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Czym jest? Czym powinna być poezja? Kiedy dany utwór jest dziełem sztuki, a kiedy nim nie jest? – Każdy, kto chwyta za pióro, każdy, kto nie może w sobie stłumić chęci pisania,

[...] i spocony jak mysz przysięga [...], że nigdy nie zdobędzie się na [...] bezczelność, by chwycić za pióro [...]

strona: 52

niewątpliwie musi zadać sobie to pytanie; musi je sobie zadać tym bardziej, że ci, do których należy upowszechnianie danego utworu, mają zawsze cały kubeł dobrych rad, który wylewają na głowę nieszczęśnika ośmielającego się pisać, a co

gorsza, ubiegać o druk tego, co napisał – i oto spada na niego lawina uwag: a to metafory za banalne, a to temat nie ten, a to forma niewłaściwa i tak nieszczęsny twórca w centrum krytycznych re lektorów doznaje przykrego objawienia, że naraził się na śmieszność z własnej li tylko głupoty i spocony jak mysz przysięga sobie w duchu, że już nigdy nie zdobędzie się na taką bezczelność, by chwycić za pióro. Potem jednak w bezpiecznym półmroku swoich czterech ścian przytomnieje i na zimno zestawia owe zbawienne rady, owe krytyczne uwagi dotyczące jego tekstów. I wówczas doznaje olśnienia, że ten sam utwór u jednych tematycznie jest oklepany, szkoda, że poświecił nań takie bogactwo środków stylistycznych, u innych okazuje się, że temat na czasie, ale forma niestety nie ta, u jeszcze innych popełnione „dzieło” jest dowodem na egocentryzm twórcy, a jednocześnie ktoś drugi uważa to za kliniczny przykład propagandowego nepotyzmu.

Dzieje się więc tak, że ktoś, kto dopiero zaczyna parać się pisaniem, a co gorsza, nie ma sprecyzowanej opinii o tym, co chciałby przekazać innym, a tylko pewne zjawiska w otaczającym go świecie sprawiają, że chwyta za pióro, kiedy motorem staje się niezgoda na otaczającą go rzeczywistość, chęć protestu, wynikająca li tylko z wrażliwości. Zasypany lawiną krytyki, obumiera jak zwarzona mrozem roślina, zasklepia się w sobie i skwapliwie hoduje w sobie gorycz. W innym wszakże wypadku szuka podobnych sobie nieszczęśników, stara się zrozumieć wymogi księgarskiego rynku, gorączkowo szuka sposobów, by wprawić w osłupienie krytyków tak, iż zanim ochłoną, puszczą pod prasę jego tekst. Dalej jednak nie wie, czego od niego chcą, czego oczekują, więc płodzi utwory, które są dziełem przypadku. Czasem coś tam uda mu się opublikować i wtedy marzy o sukcesie, nie tym złudnym jak bańka mydlana, ale tym, który pozwoliłby mu zapuścić korzenie na Parnasie. Kiedy ów nie nadchodzi, poczyna wertować teksty innych, poczyna dociekać przyczyny własnych niepowodzeń — i nie znajduje odpowiedzi.

Wobec tego przejmuje od innych formy, przeinacza metafory, by były podobne innym, wypowiada się na tematy będące w obiegu – i powstaje literatura tak podobna w kształcie do innej, jakby popełniana była przez jednego człowieka, bez żadnego indywidualnego rysu.

Kiedy jest? Kiedy nie? Czym zatem jest poezja? Kiedy nią jest, a kiedy nie jest?

[...] nie ma tematów banalnych można tylko o nich mówić banalnie [...]

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Pytanie: czy współcześnie ma te same zadania co kiedyś; pytanie: czy zmieniły się jej podstawowe kryteria. Trzeba sobie na to jednoznacznie odpowiedzieć, że nie. Każde dzieło wówczas jest sztuką, gdy posiada walory estetyczne. Jeżeli dany utwór dostarcza czytelnikowi wrażeń estetycznych – jest sztuką bez względu na temat i formę. Śmiem też twierdzić, że nie ma tematów banalnych, można tylko o nich mówić banalnie. Aby tego uniknąć, nie trzeba zaraz wprawiać czytelnika w osłupienie, żonglować słowami, zespalając je w karkołomne skojarzenia, raczej olśniewać wydobywaniem blasku z utartych już zwrotów, ponieważ jak mówił Petrarka: „zadaniem poety jest ozdabiać prawdę rzeczy pięknymi osłonami, aby ukryła się przed tłumem pozbawionym smaku”. I tu każdy twórca ma przebogaty materiał, z którego może czerpać pełnymi garściami. Nie ma bowiem granic w języku do tworzenia metafor. „Wszystkie słowa – jak twierdził Peiper – można okuć w poezję”. Siekiera to narzędzie, ale i symbol walki ze złem, nożyce to atrybut krojczyni, ale i Mojry – przykłady można mnożyć w nieskończoność. Zanim pewne zwroty stały się toposami, miały jedynie znaczenie dosłowne. Świat poezji jednak zdaje się tylko na pozór nieograniczony. Jeżeli wykroczymy poza krąg estetyki, poezja staje się bełkotem; jeżeli zestawimy przypadkowe słowa, nie wydobędziemy z nich blasku metafory, a tylko zaskoczymy nieprzyjemnie odbiorcę. Były już w naszej literaturze próby pisania tylko dla formy jako celu głównego. Dla kogo były pisane? Dla odbiorcy literatury czy dla badaczy-językoznawców? Zalegają te teksty księgarskie półki i przez wiele lat nikt nie śmiał powiedzieć, że „król jest nagi”. Ten sam Petrarka mówi: „byłoby niedorzeczne zmyślać wszystko, co piszesz, byłby to wtedy kłamca raczej niż poeta”. Przytaczam to zdanie dlatego, że nieobca jest mi opinia krytyków dzisiejszych, którzy twierdzą, że matka nigdy nie napisze dobrego wiersza o dziecku, erotoman o seksie, robotnik o pracy robotnika. Czyż to nie śmieszne? Matka, jeżeli nie jest poetką, erotoman, jeżeli nie jest…i tak dalej, oczywiście, że nie.

Bo zawsze jak mówi Boccaccio „poezja jest to pewna żarliwość w wynajdywaniu treści w sposób wyszukany i wypowiadaniu lub spisywaniu tego, co znajdziesz, […] ale, choćby nie wiem jaki impuls pobudzał duszę, którą opanował, to bardzo rzadko wyda owoc godny pamięci, jeżeli

[...] Piszacy musi pisać o tym, co zna najlepiej [...] zabrakło narzędzi, przy których pomocy można urzeczywistnić zamierzenia”. Nie bez kozery cytuję tutaj opinie na poetykę mistrzów żyjących na przełomie średniowiecza i renesansu. Od tego czasu bowiem niewiele zmieniły się poglądy człowieka na sztukę. Poglądy i oczekiwania ludzi. Nadal na szczęście jesteśmy wrażliwi na piękno, krzywda wywołuje w nas protest, nieszczęście — współczucie. Czego winien poeta dostarczyć swoim czytelnikom? Czy jest innym człowiekiem, niż otaczający go tłum? I tak, i nie. Innym w tej mierze, że postrzega rzeczy, które uchodzą uwagi innych. Jest jakby odarty z naskórka i dlatego pewne zjawiska ranią go głębiej. Jest więc jednocześnie elementem społeczności i jej sędzią, jednocześnie zwykłym zjadaczem chleba, ale i (że użyję tu niepoetyckiego określenia) papierkiem lakmusowym, wskazującym cechy danego społeczeństwa, jego lustrem, jego odważnym błaznem, mówiącym rzeczy prawdziwe i gorzkie. Czyż bowiem jego poezja nie daje właściwego obrazu życia tych, wśród których żyje? Popatrzmy na wiersz robotnika „Droga”:

Wita nas ukłon znajomych topoli Człowiek przy bramie z rentgenem w ręku (…) Komin z warkoczem czarnej pochodni I klucz na niebie w ostatnim locie (…) Czeka nas trud i ślad pod okiem Który staruszkę zrobi z dziewczyny (…)* I inny:

Co znasz najlepiej? I dochodzę do następnego problemu po estetyce – do rzetelności. Piszący musi pisać o tym, co zna najlepiej. Nie może pisać o tym, o czym nie ma pojęcia. Byłoby to oszustwo. Jednakże musimy o tym pisać tak, aby nie miało to posmaku trywialnych zwierzeń; musimy własnym myślom i poglądom nadać kształt estetyczny i ogólny, ponadczasowy i nieśmiertelny.

Dlatego w każdym poecie jest trochę z proroka, trochę z Don Kichota; jest poeta głosem tych, którzy nie mówią do mikrofonów pod mikroskopem re lektora, ale tych stojących w kolejkach, śpieszących przed świtem do hal, steranych i rozgoryczonych, których marzenia mają kształt zeschniętych liści a złudzenia zastąpiło zmęczenie i niewiara. Poeta jest jednym z nich, ale tylko on potrafi unieśmiertelnić to, co czują:

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 53

[...] Poeta [...] tylko on potrafi unieśmiertelnić [...]

…Ręce wykonują już jak automaty Tę pracę codzienną i trudne zadania A w myślach spłacają swe zaległe raty Inne wciąż czekają na klucz od mieszkania…*


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Widzę dach spokojny Orlim piórem kryty Śnieg i krew zamknięte w prostokątach chwały Czuję mowę ziemi w napoju wypitym Słyszę dźwięki rwące umięśnione skały Widzę skrzyżowania błędów i wypaczeń Zaglądam w oczy wygasłe lecz dumne W dłonie które wznoszą zdumione drapacze Żelazo i kamień I ubogą trumnę Widzę jak stawiacie krzywe drogowskazy Tylko ślepcy pójdą na pustynię złudzeń Prosty wiatr zasypie wam szklane oazy Na przedmieściach fałszu pozostaną ludzie*

w każdym czasie i każdej epoce. Poezja nie musi dawać recept na szczęście, na rozwiązanie trudnych problemów. To rola filozofii. Musi być cegiełką, elementem tworzącym mozaikę kultury w cywilizacji danego narodu. Zakończmy więc te rozważania słowami Dantego: „O pieśni, myśl twą wypowiadasz tak mozolnie a mocno, że nieliczni będą, jak sądzę, ci, co ją zrozumieją. […] Jeśli więc się zdarzy, że pójdziesz między ludzi niemających dla niej zrozumienia, to proszę cię, skup twe siły i powiedz im radosną nowinę: zważcie przynajmniej, jak jestem piękna”. Żeby ktoś nie myślał, że piszę o czymś, o czym nie mam bladego pojęcia i że obce mi są męki tworzenia, przytaczam tu własny wiersz, który wyraża pragnienia nieobce żadnemu twórcy:

Krystyna Jarocka

Czy jest to poezja? Niewątpliwie tak, choć prostą ma formę i niekarkołomne metafory. Jest rzetelna. Poeta nie może być zapatrzonym w swe wnętrze narcyzem, niedostrzegającym toczącego się wokół życia; musi być kowalem przekuwającym tę rzeczywistość w kształt artystyczny. Taka jest jego rola

[...] Poeta [...] nie moze być [...] narcyzem [...] musi być kowalem [...]

poezja nie musi dawać recept na szczęście [...]

Trwa we mnie wiersz Bez słów Nieartykułowany śpiew Pozbawiony nut Taki wiersz Co tylko pisany na wodzie Taki śpiew W spiralę wiatru wplątany Co o noże świec Na ołtarzu Melpomeny Tylko skrzydła swe rani I tylko we śnie Stać go na gotyckie Wyciągnięcie ramion Trwa we mnie Domagając się kształtu Katedry Wieży Spirali *Cytowane fragmenty wierszy pochodzą z tomiku poetyckiego mojego nieżyjącego przyjaciela Kazimierza Jankowskiego „Apelacja”.

strona: 54

Musi być [...] elementem [...] cywilizacji danego narodu [...]

***

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

niniejszym felietonie pochylę się nad poezją z własnej perspektywy, bowiem jest ona dla mnie jedną z najpiękniejszych prób uchwycenia ulotności chwili/upływu czasu, zatrzymania tego, co wydaje się nieuchwytne. Sprawia, że wszelkie bolączki znikają, przestają mieć znaczenie, a świat staje się piękniejszy. Pozwala na wykrzyczenie się, wypłakanie, na upadek i podniesienie z bruku. Poza tym przelewanie na papier myśli, uczuć, emocji posiada dla mnie ogromny walor terapeutyczny, ponieważ od kiedy dla „wielu” stałam się „uszkodzonym modelem”, a dla „niewielu” pozostałam wartościowym człowiekiem, arkusz papieru oraz pióro były i wciąż są moim powiernikami,

lekarzami, przyjaciółmi. Pozwalały mi, i nadal to czynią, na oczyszczenie duszy i serca, a tym samym na wylanie/ wyrzucenie tego wszystkiego, co mnie zatruwało od wewnątrz. Pisanie wierszy to remedium na to, co mnie spotkało. Ponadto poezja jest najkrótszą drogę do odkrywania ludzkiej wrażliwości, której zabieganym ludziom tak bardzo brakuje. A przecież każdy z nas potrzebuje czasami wpaść w stan „nirwany” /niebytu, uwolnienia się z tego „pędzącego stada bizonów”, poczuć się wolnym w każdym znaczeniu tego słowa. Taką wolnością winna być m. in. poezja, która w XXI wieku przybrała krótką formę, ale za to z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Jest to niesamowity walor tego

W

Kasia Dominik Poeta z powołania Poeta, mistrz liryki, słowami odzwierciedla finezyjność wszechświata, wyklęty, zapomniany, uznany za wariata. Myślami wciąż gdzieś błądzi, na kartce upamiętnia każde słowo z atencją, nie kłamie, w ciszy tworzy, wers jest jego laudacją. Pisze bo kocha piękno, złotymi literami ukazuje życia trud, to znawca, nad znawcami, bez poklasku czyni cud.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 55

To anioł, znawca duszy, strzegący serca weny, szczerej prawdy, sumienia, smutny los błądzącego człowieczeństwa odmienia.

gatunku literackiego, ponieważ krótki tekst napisanym prostym językiem, bez udziwnień, można objąć jednym rzutem oka, w bardzo szybkim czasie, a przy tym łatwo wpada w ucho. Taki zabieg daje szerokie spektrum dla nieograniczonej wyobraźni czytelnika, poruszając przy tym jego najczulszą strunę człowieczeństwa. Podobnie było ze mną. Gdy w moim życiu zabrzmiała ta „najczulsza struna”, postanowiłam skoncentrować się na poezji, w której dostrzegłam potencjał terapeutyczny. Rytuał pisania daje mi moc, przynosi uspokojenie, wzmacnia pewność, że coś po mnie pozostanie. Kiedy z kolei czytam to, co napisałam, wielokrotnie znajduję klucz do drzwi, które były dla mnie dotychczas zamknięte, niedostępne, a dzięki tworzeniu stają przede mną otworem. Warto na koniec dodać, że siła słowa pisanego jest ogromna, zwłaszcza w XXI wieku, chociaż nie zawsze zdajemy sobie z niej sprawę. Dlatego tak ważne jest, by używać go świadomie, krótko i na temat – tak jak we współczesnej poezji, która pomimo swojej krótkiej i wydawałoby się lapidarnej treści – daje całą paletę możliwości dla każdego. Dla mnie także, gdyż moja twórczość nosi wyraźne piętno walki z chorobą, losem, własnymi rozterkami. Jest pewnego rodzaju dialogiem, jaki toczę z samą z sobą, któremu towarzyszą głębokie przeżywanie i wyrażanie własnych emocji za pośrednictwem słowa pisanego w „szatę poezji ubranego” Dlatego uważam, iż poeci XXI wieku winni czuć, myśleć, obserwować, przeżywać, cierpieć, cieszyć się słowami i poprzez słowa. Słowa, które nie muszą być długie, ale winny być sensowne, słowa, które zaklinają życie – w wiersze.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

1. I.T.K.: W ostatnich czasach mówi się wiele o kryzysie sztuki, literatury, a szczególnie poezji. Według Ciebie pisanie wierszy ma jeszcze jakiś cel? Jaka jest rola poezji w naszej zabieganej, informatycznej rzeczywistości?

sposobów na zaszokowanie widza czy czytelnika. Wszystko już przecież było, wszystko zostało napisane albo namalowane, więc pozostaje gra konwencjami, prowokacja, zwrócenie na siebie uwagi za wszelką cenę. Nie mam nic przeciwko eksperymentom formalnym, ale najcenniejsze są odwieczne wartości: poszukiwanie piękna, prawdy i dobra. Myślę, że tylko taka poezja trafia do ludzkich serc, a obcowanie z nią staje się wewnętrzną potrzebą. A mówiąc żartobliwie: nawet jeśli taką potrzebę odczuwają tylko dwie osoby na tysiąc, w skali świata jest to nie byle co: 14 milionów ludzkich istnień.

J.M.: Nie wierzę do końca w kryzys sztuki i literatury. Zalewa nas oczywiście ocean kultury masowej, ale przecież zawsze tak było – popisy jarmarczne gromadziły tłumy, sztuka wysoka miała nieporównanie mniej odbiorców. A jeśli chodzi o poezję, trafnie wyraziła to Wisława Szymborska w wierszu “Niektórzy lubią poezję”:

"Niektórzyczyli nie wszyscy. Nawet nie większość wszystkich, ale mniejszość. Nie licząc szkół, gdzie się musi, i samych poetów, będzie tych osób chyba dwie na tysiąc (...)" W moim odczuciu jednak poezja ma moc oddziaływania na nas, nawet jeśli nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Jakiś czas temu syn moich znajomych, wówczas maturzysta, przeżywał dramat miłosny. Odeszła od niego dziewczyna, a on bardzo cierpiał. Stracił zainteresowanie dla całego świata, także dla czekających go egzaminów. Zupełnie przypadkiem wpadł mu w ręce tomik poezji Edwarda Stachury. Przeczytał proste słowa, oddające uczucia kogoś, także porzuconego przez ukochaną:

strona: 56

"Potem ona się zjawiła, Wszystko dla niej porzuciłem I kochałem ją, kochałem, Śmierci nic się nie lękałem, Potem poszła, luty był, Już nie żyje ten, co żył." Jak sam później powiedział, słowa poety go uratowały. Pociechę znalazł w tym, że inni ludzie też przeżywali tak silne emocje i potrafili to wyrazić. Żyjemy w czasach ostrej konkurencji, także na polu sztuki. Wielu twórców, nawet tych utalentowanych, szuka

2. I.T.K.: Jak zaczęła się Twoja przygoda literacka, to był niezależny wybór, czy raczej podążyłaś za namową i wzorem osób trzecich? J.M.: To był mój własny wybór, a przygoda z poezją zaczęła się nieoczekiwanie dla mnie samej. Od zawsze kochałam sztukę i teatr, pasjonowała mnie też rzeźba i malarstwo. Jako dziecko grałam na pianinie, śpiewałam piosenki, recytowałam wierszyki. W szkole podstawowej grałam różne role w teatrzyku dla dzieci. Przed maturą rozważałam zdawanie do warszawskiej szkoły teatralnej, jednak przeważyło zamiłowanie do psychologii. Na studiach trochę malowałam, ale poezja zawsze była ukryta w moim wnętrzu. Simonides z Keos już w V w p.n.e. powiedział: “Malarstwo jest milczącą poezją, a poezja mówiącym malarstwem", obrazując tym samym, jak te dwie dziedziny sztuki przenikają się i uzupełniają. Po uzyskaniu dyplomu pracowałam jako pedagog specjalny i psycholog, najpierw w Polsce, potem w Stanach Zjednoczonych. Moja droga literacka rozpoczęła się po powrocie z USA do Polski. Zeszyt z pisanymi za oceanem wierszami zaginął, jednak starałam się je odtworzyć. Od 2014 roku moje utwory pojawiały się w różnych portalach poetyckich, zostały też zamieszczone w siedmiu antologiach. Urzekła mnie serdeczna atmosfera, jaka panowała w niektórych grupach, m.in. w "Kawiarence Poetyckiej". Motywację do dalszej pracy znalazłam dzięki przyjaciołom i oczywiście dzięki pozytywnym, żywym reakcjom Czytelników. To były wspaniałe lata zdobywania przeze mnie wiedzy poetyckiej i twórczych inspiracji. Pracuję cały czas nad doskonaleniem swojego warsztatu, odkrywam nowe

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

drogi rozwoju literackiego. Nadal publikuję wiersze w Boga i traktuję ten dar jako Łaskę, głębokie wewnętrzne w różnych portalach internetowych i na swojej stronie przeżycie. Jestem jak najdalej od jakichkolwiek teologicznych autorskiej. rozważań, nikomu też nie narzucam swojej wiary. Zwierzam się tylko z tego, kim jest dla mnie Bóg, czym jest poczucie 3. I.T.K.: Często dyskutuje się nad różnicą pomiędzy Jego bliskości. tzw. "poezją kobiecą i męską". Jesteś odzwierciedleniem delikatnej i subtelnej kobiecości, ale czy i Ty uważasz, że 5. I.T.K.: W twoich dziełach wiele uwagi poświęcasz istnieją duże różnice pomiędzy pisarstwem przypisanym do miłości, także tej uniwersalnej. Jesteś naprawdę tak płci? romantyczna i sentymentalna, czy jest to tzw. "chwyt pod publiczność", gdyż jak to się mówi "rynek kocha Erosa"? J.M.: Moim zdaniem określenie “poezja kobieca” kojarzy się na ogół z twórczością mniej wartościową niż “poezja J.M.: Miłość jest najsilniejszym z ludzkich uczuć. męska”. Kobietom przypisuje się zazwyczaj uczuciowość, Próbuje z nim konkurować tylko... nienawiść. Gdybyśmy subtelność, wrażliwość, czasem brak logiki. Domeną stworzyli katalog wszystkich możliwych motywów mężczyzn ma być rzeczowość, pewność siebie, przebojowość, literackich, miłość znalazłaby się na pierwszym miejscu. twarde stąpanie po ziemi, dyscyplina intelektualna. Któż W mojej twórczości, także w tomiku "Dotyk miłości", miłość z nas nie spotkał jednak delikatnego, łatwo ulegającego zajmuje ważne miejsce i według mnie jest kluczem do nastrojom mężczyzny albo dość bezwzględnej kobiety? spełnienia w życiu. Może też ocalić ludzkość od złego. Jeśli Myślę, że określone ludzkie cechy to sprawa indywidualna. chodzi o moją osobowość, to jestem niepoprawną Czy można wyobrazić sobie poetę pozbawionego romantyczką. Czas nie zabił we mnie tej cechy. Cenię sobie wrażliwości? Co miałby do zaoferowania czytelnikom? W jaki naturalność, szczerość i nikogo nie naśladuję. Piszę, co mi sposób mógłby skłonić innych do skupienia, pobudzić do serce dyktuje - o miłości do Boga, do ludzi i natury, re leksji moralnych? Nie dlatego podziwiam wiersze Haliny o uczuciach romantyczno – zmysłowych i o nadziei, którą Poświatowskiej, że są “kobiece”, a utwory ks. Jana noszę w sercu. Twardowskiego dlatego, że są “męskie”. To po prostu wielka W moich wierszach jest oczywiście trochę erotyzmu, ale poezja, znajdująca drogę do ludzkich serc i umysłów. Jeśli w żadnym wypadku nie mógłby on być kartą przetargową na nawet istnieją różnice pomiędzy twórczością pisarek rynku czytelniczym. To erotyzm sugerowany, czasem ukryty, i pisarzy, doceniam tę wzbogacającą inność, ale nie więc jakie miałabym szanse w starciu z pisarzami, którzy na przywiązywałabym do tego zbyt dużej wagi. trzydziestu stronach opisują szczegółowo sceny erotyczne?

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 57

4. I.T.K.: Żyjemy w czasach zwariowanego chaosu i, co 6. I.T.K.: Powróćmy na chwilę do Twojego dzieciństwa. najgorsze, agresywnego starcia różnorodnych kultur Kim była mała Jola i o czym marzyła? Czy spełniły się Twoje i religii. Jaką rolę może spełnić poezja i literatura w czasie pragnienia? dramatycznej migracji narodów? Jakie miejsce zajmuje religia w Twojej twórczości? J.M.: Wczesne dzieciństwo spędziłam w podwarszawskim Aninie wśród kochającej rodziny. J.M.: Współczesny świat pełen jest kon liktów Przeżyłam tam niezapomniane chwile na łonie natury. i sprzeczności. Obok państw o ugruntowanym systemie Spacery z psami i zabawy z dziećmi w lesie były ekscytującym demokratycznym są kraje rządzone totalitarnie, duch przeżyciem. W tamtych latach narodziło się moje umiłowanie tolerancji religijnej i ekumenizmu sąsiaduje z nienawiścią przyrody i ojczystej ziemi. W wieku 6 lat przeprowadziłam i fanatyzmem, obszary nędzy z bogactwem, idealizm ze się z rodziną do stolicy. skrajnym konsumpcjonizmem. Myślę, że sztuka może Byłam dzieckiem radosnym i pogodnym, ciekawym odegrać znaczącą rolę w dziele pojednania i zrozumienia, świata. Kochałam zwierzęta. W domu rodzinnym mieliśmy kształtowania postaw szacunku wobec indywidualnej zawsze psa, który był naszym przyjacielem, chomika i kulturowej odmienności. Jest to jedno z jej najważniejszych i akwarium z rybkami. A o czym marzyłam? Pragnęłam zadań. Z powodu migracji ludności z różnych obszarów zostać w przyszłości panią weterynarz. Te plany się później kulturowych musimy nauczyć się współpracy i współżycia rozwiały. Poczułam misję pomagania ludziom chorym. I to z ludźmi, posługującymi się innym językiem, często moje marzenie się spełniło. Pracowałam jako psycholog wyznającymi inną religię czy odmienne wartości, które i pedagog w Polsce i USA. wynikają z ich kultury. Marzyłam również o podróżach, poznawaniu świata Poezja i literatura we wszystkich epokach kulturowych i innych kultur. I to pragnienie się spełniło. Dużo angażowała uczucia i intelekt odbiorców. Dzieła, uznawane podróżowałam, nawiązywałam przyjaźnie, zwiedzałam za uniwersalne, dotyczyły i dotyczą sytuacji człowieka zabytki. Wiem, niektóre marzenia na zawsze pozostają w świecie. Bardzo bliski jest mi aforyzm Aleksandra marzeniami. Ale uważam, że jeśli chociaż kilka z nich Świętochowskiego, który powiedział, że żaden utwór zrealizuje się, możemy czuć się szczęśliwi. literacki nie jest w stanie zmienić ludzi, ale są dzieła, pobudzające ich do zmiany. 7. I.T.K.: Jakie jest Twoje zdanie o rynku literackim W walce Polaków z systemem komunistycznym istotną w Polsce? Jesteś usatysfakcjonowana z przebiegu swojej rolę odegrało wielu pisarzy, m.in. Czesław Miłosz, Zbigniew kariery i działalności, czy spotykasz się raczej Herbert, Gustaw Herling – Grudziński, Tadeusz Różewicz z nieprzychylnością i tzw. "kliką uprzywilejowanych"? czy Tadeusz Konwicki. Pisarze z wielu krajów świata nie pozostają obojętni także wobec współczesnych kon liktów. Z odpowiedzią na drugie pytanie, dotyczące miejsca religii w mojej twórczości, mam pewien kłopot. Wierzę


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

J.M.: Nie jestem zawodową pisarką, to znaczy mam też inną pracę. Jak wiadomo poetą się nie jest, poetą się bywa. Trudno mi więc wypowiadać się na temat rynku literackiego w Polsce. Jak dotychczas spotykałam się z życzliwym przyjęciem mojej twórczości. Przede wszystkim przez czytelników, a to jest przecież najcenniejsze.

Amerykanie uważają za rzecz oczywistą, że zawsze należy mówić o sobie jak najlepiej, eksponować wszystkie swoje umiejętności, podkreślać sukcesy. Już od pewnego czasu jestem jednak w Polsce i wróciły stare nawyki – trzeba zachować osobistą skromność, zostawić oceny swojej twórczości innym. Powiem więc tylko, że nie ulegam żadnym modom, moja poezja pisana jest sercem.

8. I.T.K.: Być albo mieć? Co ma dla Ciebie większą wartość: komercyjny sukces i wiele sprzedanych 11. I.T.K.: O czym marzy dziewczyna, gdy dojrzewać egzemplarzy czy stałe, ciepłe miejsce w sercach wrażliwych zaczyna? Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? czytelników i uznanie profesjonalnej krytyki?

Dotyk nieba

Babie lato

nad ziemią unosi się duchowa kraina marzeń poranna jutrzenka maluje niezwykłe pejzaże jasnym dotykiem budzi ziemię otwiera bramy niebios

babie lato pachnie lasem i wrzosami lśni w re leksach złocistego słońca jarzębiny tańczą koralami przybrane świerszcze na skrzypcach grają koncert

świetliste Anioły śpiewają radosne modlitwy wyjednają łaski Boże

srebrne pajęczyny chcą zaklinać czas lecz nie zwróci nam lat minionych chwila jest ważna – szepcze wiatr zatrzymajmy szczęście w sobie gwiaździsta noc uspokaja fantazyjnie nam sny koloruje twoje dłonie w moich dłoniach skradłeś mi namiętny pocałunek

odrodzenie i moc spełnienia odkryte w uwielbieniu

J.M.: Nauczyłam się żyć dniem dzisiejszym, cieszyć się życiem, każdą jego chwilą. Ponieważ jest lato, marzę o fantastycznych wakacjach. No i żeby zawsze gdzieś blisko mnie była muza poezji. Jak zwykle myślę również o tym, żeby moim najbliższym wiodło się jak najlepiej. Moim pragnieniem jest pisać wiersze, które by przenosiły czytelników w lepszy świat, znajdowali w nich radość i odskocznię od codzienności. A szczęście niech będzie dla wszystkich na wyciągnięcie 9. I.T.K.: Co chciałabyś zmienić we własnym życiu ręki... artystycznym, jeśli mogłabyś narodzić się po raz drugi? Jeszcze raz wybrałabyś poezję? I.T.K.: Kochana Jolanto, dziękuję Ci serdecznie za rozmowę i życzę, aby ta J.M.: Jeśli mogłabym narodzić się ponownie, literacka przygoda przysporzyła Tobie wiele radości, miłych zdawałabym do wyższej szkoły teatralnej. Gdybym dostała niespodzianek i satysfakcji. Jak to mówi się u nas we drugą szansę, zdecydowanie chciałabym zostać aktorką. Włoszech "In bocca al lupo" czyli powodzenia "w pysku Bardzo cenię ten zawód. Daje on duże możliwości twórcze. troskliwej wilczycy”. Wybrałabym jednak także poezję, bez której już nie wyobrażam sobie życia. Na pewno dałoby się to pogodzić. J.M.: Dziękuję Kochana Izabello za przeprowadzony wywiad i piękne życzenia. Zabawny ten cytat, ale co kraj to 10. I.T.K.: Jak zachęciłabyś czytelnika do sięgnięcia po obyczaj. Również życzę Tobie samych wspaniałych dni, wielu Twój zbiór poezji? Jak sądzisz, czym wyróżnia się Twe sukcesów artystycznych i satysfakcji z pracy. pisarstwo od innych licznych publikacji? Niech się nam spełniają nasze życzenia !!!

strona: 58

J.M.: Wizja komercyjnego sukcesu jest oczywiście nęcąca, ale dostępna niewielu poetom. Gdybym kiedyś zaczęła pisać kryminały, liczba sprzedanych egzemplarzy byłaby jakimś wykładnikiem sukcesu. A jeśli chodzi o wiersze, najbardziej sobie cenię uznanie czytelników. Oczywiście cieszy mnie także każda pozytywna opinia krytyków literackich.

J.M.: Gdybym usłyszała to pytanie, gdy jeszcze mieszkałam i pracowałam w Stanach Zjednoczonych, z pewnością ułożyłabym sama dla siebie jakąś laurkę.

Wywiad z Jolantą Mielcarz przeprowadzony przez Izabellę Teresę Kostka w czerwcu 2019 r. i zamieszczony także w sekcji polskiej na łamach włoskiego blogu literackiego "Verso - spazio letterario indipendente / Wers - niezależny obszar literacki": https://tiny.pl/t16cq

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Jolanta Mielcarz Samotność

Kraina szczęścia

samotni wśród ludzi w zimnej ciszy i pustce cisi odrzuceni wrażliwi na zranienia pokryci bliznami

zatraciłam siebie w tworzeniu i zapomnieniu w przebaczeniu i modlitwie odrodziłam się na nowo rozświetlona miłością byłam jasnym światłem wtopiłam się w bezkres błękitu nieba w krainę wiecznego istnienia

są jak pył księżycowy lub jak łzy letniego deszczu samotne dusze tęskniące za miłością słuchają szumu wiatru nad nieodgadnioną przyszłością

na ziemi szczęście to małe radości tam jest potęga nieskończonej miłości

serca obmywa smutek ale i wiara że wypełni je radość i rozbłyśnie płomień życia

Kim jest poeta?

Czym jest dla ciebie poezja?

To tak proste, że aż trudne pytanie. Zawsze się nad tym zastanawiałam. Lubiłam czytać wiersze, choć sama ich jeszcze nie pisałam. Zawsze mnie zastanawiało kim jest poeta, na czym polega jego „inność”. Teraz sama piszę i nadal nie wiem kim jest poeta. Muszę przyznać, że wśród poetów czuję się trochę inna i może właśnie tutaj jest odpowiedź. Poeta jest inny, po prostu!

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 59

Czym? Wypadałoby odpowiedzieć standardowo – pasją, ucieczką w inny lepszy świat – dla mnie jednak jest inaczej. Poezja jest dla mnie przygodą przez duże „P”, do której zaprosił mnie Pan Bóg. To Jego dotyk… Jego nagłe szaleństwo czułości na moje wieczne narzekanie, iż brak mi najmniejszego daru, talentu. Nasuwa mi się jeszcze jedno określenie. Mam nadzieję nikogo nim nie zgorszyć. Obłęd. Obłęd pisania… Ogrom emocji.


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Stałam się poetką nie dlatego, że chciałam, lecz dlatego, że chciała tego ona (poezja).

Jak stać się poetą?

Nie wiem. Myślę, że poezja sama szuka nas. Nie można Jak powstają twoje wiersze? jej chcieć, jeśli już nie posiada się jej iskry. Ja zawsze chciałam pisać, zawsze czułam, że powinnam pisać, nie wiedziałam tylko, że to będą wiersze. Co jakiś czas kupowałam nowy Od czasu do czasu ktoś mnie o to pyta i zawsze pojawia zeszyt i zaczynałam. Kilka zdań i do kosza. I tak z przerwami się uczucie wstydu, że to zbyt intymne pytanie, że powinnam przez 15 lat. To ona (poezja) szukała mnie, choć zawzięcie to zatrzymać dla siebie. Zazwyczaj powstają od pytania: „No odrzucałam od niej myśli. dobrze, Panie Boże, to jak to napiszemy?” ON jak to ON zawsze wtedy milczy… więc mówię: „To ja piszę, a TY proszę pilnuj, żebym TOBIE tego nie zepsuła…, bo piszę o TOBIE”. I idzie, od ręki. Nie siedzę długo nad wierszami. Z początku zapisywałam sobie w zeszycie, zanim opublikowałam na Facebooku. Dzisiaj często publikuję od razu. Najwięcej czasu zajmuje mi dobór odpowiedniego Ubrał Cię Bóg mój wierny Stróżu zdjęcia. Obraz ma dla mnie ogromne znaczenie. Myślę, że dla czytelnika również. W szaty zielone nadzieją

Niewolnik miłości na służbie… Kształtował Ciebie na Nieba wzgórzu Tam… gdzie się cuda dzieją I powstał Anioł z Twej ręki Królu Tak Niebem tajemniczy Pilny na służbie, piękny do bólu Upadków mych nie liczy… Wraca do Ciebie tylko od święta By łaskę Twą ubłagać Gdy o grzech pytasz, „nie pamięta”… Gotów w niepamięć wkładać Ani go ciężar mój nie zniechęca Ani go służba marna nie złości Całe istnienie swoje poświęca Na służby wierne Wiecznej Miłości Pokochał mnie mój Anioł Stróż W szatach zielonych nadziejami Wszak pojął Miłość, a ja… cóż Uczę się Jej latami… I często, ku mej winie wszelkiej W samotność me działania wkładam Niepomna świadomości wielkiej Że Stróża obok wciąż posiadam

strona: 60

W niewoli pięknej służby Miłości I tak pokorny kochaniami O nic się na mnie nigdy nie złości Nie krzyknie głośno, nie trzaśnie drzwiami Obiecam Tobie me przyjaźnie Lecz nie obiecam wiecznej pamięci I choć nie brzmiało to przyjaźnie Ciebie to Stróżu nie zniechęci…

Dlaczego poezja? Czemu piszesz wiersze? Jak to się zaczęło? Po części już odpowiedziałam na to pytanie. Nie myślałam, że to będą wiersze naprawdę! Marzyłam o książce. To było moim marzeniem. Napisać książkę, jakieś ciekawe opowiadanie. Prawdę mówiąc w wieku 17 lat napisałam ze cztery wiersze, które jednak nie wywołały emocji, jakich się spodziewałam. To mi wówczas dało do myślenia, zatrzymało pomysł na poezję na 15 lat. Całkowicie odrzuciłam myśl o wierszach. W głowie była proza, do której jednak nie potrafiłam się zabrać… Nie móc pisać i jednocześnie pragnąć pisać było dla mnie ogromną udręką. Bardzo mnie to męczyło. Od czasu do czasu pisałam jakiś wiersz, który mnie tylko złościł, wszak to tylko wiersz, z którym i tak nie zamierzam wiązać swojej przyszłości. 15 lat takiej duchowej szarpaniny, zabazgranych zeszytów i głodu, którego nawet nie potrafiłam sprecyzować. To był właśnie ten czas (ponad rok temu), kiedy moje rozmowy z Bogiem zaczynały być coraz bogatsze w emocje. „Zrób coś Boże, bo dłużej takiego stanu nie zniosę, usuń mi to pragnienie, ten obłęd…”. Właśnie w tamtej chwili dostała od NIEGO znak – zobaczyłam orła. Trwało to bardzo krótko. Jednak do dzisiaj pamiętam każdy szczegół tego obrazu. Ptak stał na jakiejś wysokiej górze, wpatrzony mocno w jeden punkt. Tej wizji towarzyszyło bardzo mocne wrażenie, że ptak zaraz poleci, dosłownie za sekundę… Że tylko czeka. To kilkusekundowe doświadczenie napełniało mnie ogromnym spokojem. Poczułam się tak, jakby Bóg przez to powiedział mi, żebym się tym nie zadręczała, bo już niedługo poznam kierunek, w którym „pofrunę”. Bóg mnie uspokoił. Niedługo po tym zdarzeniu posypała się lawina wierszy – dosłownie. Zrozumiałam, że wiersze, które tak odrzucałam, są jednak dla mnie. Tak to się właśnie zaczęło. Gdzie szukasz inspiracji? Co napełnia cię natchnieniem? Co cię motywuje? Inspiracją są mi emocje: wszystko to, co przeżywam, rozważanie Pisma Świętego, rozmowy z ludźmi. Ja bardzo dużo myślę o Bogu i człowieku, o wierze. Myślę, że gdybym nie pisała, to te wszystkie moje rozmowy z Bogiem mogłyby mi stać się ciężarem. Jest ich naprawdę dużo i to one są mi natchnieniem. Kiedy układam je w rymy czuję, że robię coś

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

Cześć dla króla Długo myślał świat nad Tobą Gdyż w koronie Ciebie chcieli Rozprawiali między sobą A cierniową tylko mieli… Obmyśliwał świat w ukryciu Jakim płaszczem Cię zaszczycić Lśniła się purpura w szyciu Krawiec gotów był Cię schwycić… Głowił świat się nad Twym tronem Propozycje w pomysł rosły Wyrok zapadł, załatwione Krzyż powstanie z czarnej sosny Znów pieczęcie były kwestią By uwiecznić czyny wszelkie Świat pogadał chwilę z bestią Po czym gwoździe dodał wielkie… Jak otoczyć się ochroną? Ustawali w myślach smutni W końcu sprawę załatwiono Jednym mocnym pchnięciem włóczni „Cześć dla Króla, Jemu chwała” Śpiewał żołnierz gdy wykonał Nuta w sercach strutych brzmiała… Chrystus skonał… dobrego, ponieważ nie zatrzymuję tego tylko dla siebie, ale podaję dalej w „świat”. Dzielę się Bogiem w ten sposób, choć nieraz tak zwyczajnie po ludzku, wolałabym to wszystko zatrzymać dla siebie. Czym jest talent? Czym jest natchnienie? Skąd się biorą? Talent? Wyobraźmy sobie, że wysyłamy dziecko w długą podróż, np. kilkunastoletnią. Ono do nas wróci, niemniej jednak rozłąka będzie długa i bolesna. Możemy wrzucić mu do plecaka kilka rzeczy na drogę. Z pewnością każdy rodzic wrzuciłby coś, co ułatwi jego dziecku podróż, co sprawi, że będzie mu łatwiej i co będzie mu przypominało o naszej miłości… W taki właśnie sposób u początku naszego istnienia obdarza nas talentami – to JEGO dary miłości dla nas. Jestem tego pewna! Jeśli chodzi o źródło natchnienia, ma ono swoje korzenie w pragnieniach człowieka.

Codziennie powstaje wiersz, czasem piszę kilka dziennie. Jeśli w danym dniu nie napiszę żadnego, to robię

notatki. Od czasu do czasu ktoś prosi o wiersz na jakąś okazję lub odpowiadający jego sytuacji życiowej. Wtedy staram się wczuć w sytuację takiej osoby, poprzeżywać ją trochę przez pryzmat moich uczuć. Bardzo ważne jest dla mnie, aby wiersz, który powstaje na życzenie, wzruszył, uderzył w sedno. Nazywam to pisanie z pożytkiem, z sensem… ponieważ zatrzymuje się wówczas w sercu człowieka. Co ci przeszkadza w pisaniu? Raczej nic. Zawsze staram się znaleźć czas, w którym będę mogła pisać swobodnie. Zazwyczaj jest to noc. Wtedy wszystkie obowiązki śpią i budzi się …mistyka.Jak sobie radzisz ze zniechęceniem? Cóż, nocne pisanie bywa męczące dopiero rano. Przyznam, że na początku sporo niedosypiałam. Teraz bardziej się pilnuję. Ustaliłam sobie godzinę, której staram się nie przekraczać, Pierwsza w nocy…

Wkrótce zaśniemy ateisto… O mnie się nie martw ateisto… Nie tocz swych żali żem naiwna Wyznaję Prawdę Rzeczywistą Wszak twa niewiara też mi dziwna Nie płacz nade mną żem zgłupiała Że patrzę w rzeczy, których nie ma Że wierzę w zmartwychwstanie ciała I głosu słucham się sumienia Rąk nie załamuj nad mym losem Nie mów, że walka w sens uboga Ty padasz pod kolejnym ciosem A mnie podnosi Miłość Boga Więc mnie nie żałuj proszę wcale Trzeba żałować ciebie właśnie Ja umrę słodko a ty z żalem Że ci już wszelkie życie gaśnie Jeszcze po śmierci się spotkamy Spojrzenie długie wymienimy W miejscu gdzie wielkie stoją Bramy Zanim na wieki w nie wkroczymy… Powalcz o rajskie tam pałace Bo jeślim w Prawdzie ateisto Ja w chwili śmierci nic nie stracę Ty…stracisz wszystko! Wkrótce zaśniemy ateisto…

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 61

Kiedy sięgasz po pióro? W jakich sytuacjach?

NR 3 - Październik 2019 A.D.


BEZ{KRES}

strona: 62

Krzyże sosnowe… Wtedy … Nikogo nie gorszyło karanie Rzym dzierżył władzę Silnie jak należy Były w normie tortury W normie biczowanie Przez zwinnych żołnierzy… * Nikogo śmierci nie dziwiły Wszak dyktatura Śmierci często za nic Rzym się nie rozczulał Z nikim się nie cackał Rzym pilnował granic * Miał fantazję Kolos Co w potęgę wzrastał Na jeńców katuszach Tak strasznie się robi Na myśl, że Bóg Ojciec W ten czas śle Chrystusa…. * Nie ślij Syna, proszę W czas ekspansji Rzymu To brutalną rzeczą Żołnierz jak psa porwie Pobawi się strasznie Nogi Mu skaleczą… * Nie ślij Go w te czasy Gdy Rzym sadłem kipi I zwie się mordercą Pochwycą Twe dziecię I kolcem z korony Rów w mózgu wywiercą * Cofnijmy się w czasie Ty powiesz, że przyjdzie I każdy zapłacze… Wzniesiemy Mu trony Ze złota szczerego Pałace… * I sosny spalimy Te, z których tam krzyże strugano… …………………………………………….. – "Ja sosnę co kipi od winy W ogrodzie widziałem twym rano…"

NR 3 - Październik 2019 A.D.

Jak rozwijasz swój warsztat poetycki? Jeśli chodzi o doskonalenie pióra, szukaniem inspiracji w innych utworach, korzystania z rad (licznych) innych poetów. Muszę przyznać, że nie doskonalę go w ogóle… Nie potrafię pisać na siłę, planować według czegoś. Nie mam pojęcia, na ile poprawne stylistycznie są moje wiersze, ale mocno się trzymam tego co czuję… swojego stylu pisania, który sprawia mi przyjemność i przychodzi z łatwością. Nie wynika to z braku pokory, po prostu inaczej nie potrafię. Jedyny rozwój na jaki sobie w tym temacie pozwalam, jest walka z odwagą. Odważne pióro to dobre pióro! Poza tym omadlam swoją pracę. Zawsze. Daję się prowadzić Duchowi Świętemu w tym co robię, choć z pewnością nie każdy wiersz jest tym natchnionym. Człowiek ma ogromną władzę krzyżowania Bożych planów, choćby z przekory czy zwykłej ludzkiej ułomności. Niemniej jednak to ON jest mi jedynym nauczycielem, naprawdę uczy mnie pisać. Problem jedynie w tym, na ile czytelnik może przyjąć to do wiadomości bez posądzania mnie o szaleństwo. Kwestia wiary. Twoje książki poetyckie – jak powstały? O czym są? Dlaczego takie, a nie inne wiersze? Piszę od niedawna (ponad rok temu zaczęłam), nie wydałam jeszcze nic. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że Facebook też może być swego rodzaju książką czytaną przez wielu codziennie… Poza tym prowadzę bloga, na którym jest wszystko, co napisałam do tej pory: www.annadawidowywiersze.com. Zamierzam wydać kiedyś moje wiersze, lecz nie w przyjętej formie tomiku, lecz książki. Takie mam marzenie. Dziękuję dzisiaj osobom, które przekonały mnie do publikacji na Facebooku. Poznałam tutaj ludzi wrażliwych, kochających poezję. Pokazało mi to, że warto dzielić się z innymi tym, co jest głęboko w nas ukryte. Na tym portalu społecznościowym moje wiersze żyją, są szeroko komentowane… Nigdy bym nie dała wiary w to, że pisanie o Bogu może tak łatwo przełamać barierę nudy u odbiorcy. Bóg nie jest nudny. Jeśli się taki nam wydaje, to znaczyć może tylko, że po prostu nie dostrzegamy GO prawdziwie pośród swoich spraw, a zamiast do NIEGO, modlimy się sami… Bywa i tak niestety. Warto chcieć GO spotkać… Biogram: kilka słów o mnie. Ta, która o sobie pisać nie lubi. Żyję i przeżywam. W drugim człowieku najbardziej fascynuje mnie jego duchowość. W samej duchowości TEN, który JEST, a w NIM ta potęga i wielkość, nad którymi każdy umysł rozkłada bezradnie ręce.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES}

NR 3 - Październik 2019 A.D.

zasłonę, która powoli odrywa się od ziemi. Krople rosy skrzą się na gałęziach, na liściach i na źdźbłach trawy. Iglaki kuszą Chciałam chwycić żółty liść, spadający z lipy, ale soczystą zielenią, na drzewach I krzewach ostatnie liście podmuch wiatru odsunął go ode mnie. Liść zawirował i spadł nabierają intensywnych kolorów. do rzeki, zazłocił się w promieniach słońca i odpłynął. Zapowiada się piękny dzień. Złotożółte serce na wodzie, zanieś moją tęsknotę aż ku morzu.

I

VII.

II Jezioro skrzy się w promieniach słońca. W pobliżu przepływa łódka, woda pluszcze pod wiosłami. Trzciny lekko falują na wietrze, słychać ptaki. Czasem któryś przefrunie tuż obok mnie – kos, sroka, dzika kaczka. Zapach wody, aromaty jesieni i spokój wokoło. Słońce przedziera się przez gałęzie wierzby. Rozpinam kurtkę, łapię ciepło.

III. Przy brzegu kanału karpy o bajecznych kształtach – to woda wyrzeźbiła z nich utopce i świtezianki oraz skryte w falach ich pałace. Formy jedyne w swoim rodzaju, poskręcane, niekiedy porośnięte mchem, paprociami, wodorostami. Mijamy powoli tę baśniową krainę. Może mi się tej nocy jeszcze przyśni?

Wracamy samochodem ze schroniska dla zwierząt. Wszyscy troje mamy zwierzaki w domu, nie chodzi nam o przygarnięcie nowych, ale o danie im poczucia, że są potrzebne i mówić im, jak bardzo je lubimy. Przyzwyczaić je do ludzi – niech wiedzą, że nie każdy człowiek jest bestią. Listopadowy dzień szybko dobiega końca. Po lewej stronie przez rzadki sosnowy las prześwieca czerwonopomarańczowe słońce, jest już bardzo nisko.

Po lewej widać blady, dopełniający półksiężyc. Niebo traci swój błękit, staje się fioletowe – od wrzosu do amarantu. Obłoki, podświetlone słońcem, lśnią żółtawo. Niebo powoli granatowieje. Dojeżdżamy do sanatorium. Na ciemniejącym niebie wyraźnie srebrzy się księżyc.

IV.

VIII.

Autobus przyjedzie za kilka minut. Ciepło opatulona, Pośrodku trawnika samotne drzewo, jeszcze młode. obserwuję okolicę. Tylko moja twarz czuje zimny wiatr. Mewy kłócą się o miejsce na latarni. Gdzieś szczeka pies. Czubek już bezlistny, nieco niżej żółte liście w różnych odcieniach. Na samym dole korony na razie przeważa zieleń, Na gałązkach dzikiej róży uschnięte owoce, ale jak długo jeszcze? skarłowaciałe przez niedobór wilgoci. Sąsiedni krzew wzbudza moje zdumienie: Pączki liści, jeszcze niewielkie, złudzone długim ciepłem jesieni, pragną zamienić się Niskie słońce nasyca niebo różem i złotem, rzuca w zieleń. Wpatrzona w nie, ledwie dostrzegam autobus. ostatnie blaski na spokojne wody jeziora. Powoli ciemnieją Wsiadam. lasy na drugim brzegu. Mewy krzyczą. Gdzieś w pobliżu postukuje dzięcioł. Szeleszczą liście pod moimi stopami. Głęboko wdycham powietrze, pachnące korzeniami i dymem. Pora wracać do domu. Listopadowy poranek. Z balkonu ledwie widać pobliskie drzewa, cała okolica otulona jest gęstą mgłą. Powoli mlecznosiwa zasłona unosi się, ukazują się Listopadowy ranek we mgle. Chłód przenika przez oszronione trawy. Słońce próbuje przebić się przez grubą polarową kurtkę. Ale oto słońce przedziera się przez mleczną jeszcze warstwę mgły. Na próżno.

V.

IX.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 63

VI.


"Bezkres" WWW

"Bezkres" aktualny numer

"Bezkres" FB: strona pisma

Modlitwa

Wierzę W Ideały W „razem” — znaczące więcej Niż egoistyczne morały W miłość, która sprawia Że człowiek nosi w sobie dar dzielenia W siłę ludzkich więzi Wielkość wspólnego istnienia W moc odczuwania wrażliwością W świat mogący dzięki Nam Oddychać Jednością… Wierzę, Że należy bronić swoich racji Nigdy nie ulegać kłamstwu Nie dać wygrać podstępnej manipulacji

W

"Bezkres" FB: red. naczelny

"Bezkres" Redakcja pisma

"Bezkres" Info dla Autorów

"Bezkres" wsparcie finansowe

"Bezkres" czytelnia pisma

Sara Gądek Wierzę Wierzę, W potęgę uporu, Że nic nie dzieje się bez przyczyny W ludzki potencjał, Z każdej drogi można zawrócić W nadzieję, która kruszy niemożliwe Odkupić najcięższe winy Pokonując największe słabości, Walczyć miłością W dbanie nie tylko o siebie Pokonać demony zła Co stanie się sensem i spełnieniem W troskę, zrozumienie i ciepło Nawet jeśli… Będące szczęśliwym Wybawieniem… …stanie się to ostatniego dnia… Wierzę W słuszność smutku, Nieszczęścia doświadczonych ran W złość i bunt — paradoksalnie potrzebnych Do rozwoju, mądrości i zmian

Słowo od R e dakc j i

rzesień przyniósł kolejne zmiany. Poszerzyliśmy nasz zespół redakcyjny. Powiększyliśmy numer do 64 stron. Uzyskaliśmy rejestrację w Rejestrze Dzienników i Czasopism. Rozwijamy nasz skrzydła – dla Was. Przed nami kolejny krok: wniosek o przyznanie numeru identyfikacyjnego ISSN. Od listopada chcielibyśmy udostępnić Wam wydanie papierowe zawierające dodatkowo plakat poetycki oraz arkusz poetycki – niedostępne w e-wydaniu. nawiązaliśmy wiele interesujących kontaktów. Przybywa nam czytelników. Udostępniamy Wam również nasz portal z wieloma ważnymi informacjami – znajdziecie tam odpowiedź na wiele nurtujących Was pytań. Dostaliśmy bardzo wiele zgłoszeń. Nie każdy autor, nie każdy tekst miał szansę znaleźć się w numerze. Przeczytaliśmy wszystko, co nam przysłaliście i wybraliśmy rzeczy najciekawsze oraz te, które najlepiej komponowały się w tym konkretnym numerze. Im więcej nam przysyłacie, tym lepsze będzie nasze pismo.

BEZ{KRES }

P ISMO LI TERACKO -AR TYSTYCZNE

Redakcja przyjmuje materiały do publikacji w plikachtekstowych: PDF, RTF, DOC, DOCX oraz ODT i TXT. Przyjmujemy materiały wyłacznie w postaci elektronicznej. Prace graficzne w plikach JPEG i PNG (grafiki muszą być przekonwertowane do odcieni szarości).

Wydawca:

Adam Grzelązka 61-064 Poznań Żelazna 18B/13

Adres redakcji:

61-064 Poznań Żelazna 18B/13

Redaktor naczelny: Zespół redakcyjny:

Adam Gabriel Grzelązka Beata Śliwka Ewa Wierzbinska-Kloska Izabela Kasprowicz-Żmuda Jolanta Szkudlarek Katarzyna Dominik Urszula Joanna Wintrowicz Mariusz Żmuda Przemysław Zarychta Radosław Marcin Bartz Robert Ratajczak

Przesłanie pracy na adres redakcyjny BEZKRES.PISMO@GMAIL.COM oznacza, że jesteś autorem nadesłanej pracy oraz wyrażasz zgodnę na jej nieodpłatną publikację w naszym piśmie oraz dziełach pochodnych w formie elektronicznej i drukowanej.

AGG www.vecteezy.com redakcja@bezkres-pismo.pl www.bezkres-pismo.pl tiny.pl/tj8wc

Zastrzegamy sobie prawo redagowania i skracania oraz adjustacji literackiej nadsyłanych materiałów. Autorzy prac publikowanych zostaną o tym fakcie poinformowani drogą mailową.

e-ISSN 2685-038x ISSN 2685-0381 Nakład: 50 egz.

DTP: Grafika: E-Mail: WWW: FB:

Poglądy i opinie autorów drukowanych prac nie muszą odzwierciedlać punktu widzenia redakcji. Przyjmujemy do druku: * opowiadania, nowele * poezję (wiersze, poematy, fraszki) * aforyzmy * publicystykę (eseje, felietony itd.) * prace graficzne (rysunki, komiksy) - w odcieniach szarości. * recenzje, polemiki * fragmetny powieści i dramatów Nadesłane prace literackie powinny być pisane poprawną polszczyzną oraz wolne od błędów ortograficznych i interpunkcyjnych. Istnieje możliwość zamówienia wydania papierowego (druk na żądanie) - zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy z redakcją.

© Copyright by BEZKRES - 2019 A.D.— Wszelkie prawa zastrzeżone


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.