Bezkres NR 6 - 1/2020

Page 1

BEZ{

}

KRES

NR 1 (6)

STYCZEŃ

2020 A.D.

ROK II

(druk) ISSN 2658-0381 e-ISSN 2658-039X

cena wydania papierowego

20 PLN (5% VAT)


Drodzy Przyjaciele BEZKRESU Zwracam sie do Was z gorącą prośbą. Dzięki Waszym zachętom, Waszemu wsparciu, Waszym tekstom i Waszym uwagom udało nam się wydać już piec numerów naszego pisma. Chcielibyśmy to dzieło kontynuować. Nie da sie jednak drukować go bez Waszego wsparcia finansowego. Pokornie proszę o pomoc w zebraniu funduszy na druk wydania papierowego. Liczy sie każda złotówka. Każda wpłata.

strona: 2

Redaktor naczelny Adam Grzelązka

Kod BIC (Swift): BPKOPLPW IBAN PKO BP: PL 66 1020 4027 0000 1102 1442 2317 ADAM GRZELĄZKA – BEZKRES DAROWIZNA ŻELAZNA 18B/13 61­064 POZNAŃ P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

W numerze: POEZJA Kasia Dominik Taniec życia: 4 Poezja: 4 (Bez)imienna: 5 Przeterminowana: 5 Nadzieja: 5 (Bez)nadzieja: 6 Przemysław Zarychta Czemu właśnie: 7 Między nocą a dniem: 7 Izabela Kasprowicz-Żmuda Na dziś, na jutro, na zawsze: 7 Moja ciemność: 7 Podróżnicy w czasie: 7 Małgorzata Fabrycy Zapach przepełnia umysł: 8 Wzburzenie: 8 Dzień jak nierozpoczęty: 8 Urszula Jolanta Wintrowicz Pieśń Dla Toszy: 8 Katarzyna Georgiou Poprawić Stwórcę: 9 Alchemia: 9 Grażyna Werner Otomana Atamana: 9 Kiedyś: 9 artyści: 9 Izabella Teresa Kostka Cztery erotyki: 10 Beata Śliwka Karuzela: 10 Kokietka: 10 Czerwone wino: 10 Radosław Marcin Bartz Na dobry początek: 11 O marionetkach:11 Janusz Muzyczyszyn Zimowa miłość: 11 Norbert Góra Tę rzecz nazywają...: 11 Henryka Ziaja Noc: 14 Anna Marszewska Wyczekiwanie: 15 Bezsenność nocy: 15 Bogumiła Salmonowicz Styczeń na trawniku: 15 Taka chwila: 15 ∞: 15 Dariusz Kowalski Sanna: 16 Zimowe spojrzenie: 16 Emilia Pilarska-Ciesielska Zima: 16 Aniela Górowska Sen o zimie: 16 Hanna Krugiełka Grał kolorami: 17 Kalendarz: 17 Kir za oknem: 17 *** (Krzyk tramwaju...): 17 Ewelina Sikorska *** (Styczeń to miesiąc...): 17 Izabela Bazydło sople niepamięci: 17 zimowa prośba: 17 Dotyk: 17 Poszronki: 17

Michał Matejczuk Konstelacja: 26 Rzeźnicy: 26 Na końcu języka: 26 Małgorzata Micherda *** (śnieg zbrunatniał...): 27 *** (tak nam latem...): 27 Marcin Lenartowicz Bajkradł: 27 Marta Świć Bez światła: 27 Światło: 27 Damian Witczak *** (Powiedz teraz...): 33 Przemysław Nowicki Przelotna miłość: 33 Jestem: 33 Zbigniew Kurzyński Fraszki: 41 Wiesława Kwinto-Koczan Noc grudniowa: 43 Mariusz Żmuda Podróż życia: 58 Adam Gabriel Grzelązka Wiersze piszę z pragnienia: 60 Gdybym próbował: 60 Stawiają opór słowa: 60 Gdy o poezji: 61 Zdobyć serce twoje: 61 Idę: 62 Bartosz Bukatko Piosenka: 62 Białe święta: 62

POEZJA LITEWSKA Juozas Žitkauskas Nieskończona podróż: 30 Pojedynek. Przyszykowanie się: 30 Prezent z okazji urodzin: 31

POEZJA FRANCUSKA Stéphane Mallarmé Szklarz: 33 Żona robotnika: 33 Handlarka odzieniem: 33

POEZJA ALBAŃSKA Agron Shele Kiedy...: 28 Ja wiem...: 29 Białe światło: 29

REALIZM TERMINALNY

PROZA Bożena Helena Mazur-Nowak Jan Elke Warschauer Wilczy trop Alex Slawiński Wino, papuga i śpiew: 46 Andrzej Pajdowski Za chwilę ciąg dalszy: 48 Rafał Sulikowski Gabinet cieni: 49 Jerzy Piotr Kozerski Zapach lawendy: 50 Krzysztof T. Dąbrowski Plując śmierci w twarz: 54 Piotr Kudlik Historia pisana butami Kasia Dominik Wspomnienia z zimowego lasu: 57

P OW I E Ś Ć Marguerite Swirczewska Emigrantka fragm. II: 34 Przemysław Zarychta Michalski fragm. III: 38 Anna Canić Sofia i Kasjusz fragm. III: 40 Dariusz Regulski Zaćmienia: 42

INNE Izabela Kasprowicz-Żmuda Kwitnące ogrody w środku zimy: 58 Małgorzata Fabrycy Pocztówki z Francji: 59

F E S T I WA L L I T E R AT U R Y DZIECIECĘJ Remigiusz Kosek Wakacje w Polsce: 12 Boże Narodzenie: 12 Julia Świderska Wakacje: 12 Rene Timantsev Wspominam i tęsknię: 12 Zofia Rzegocka Ja i mój świat: 13 William Farganus *** (Święta...): 13 Tomasz Świderski Moje wakacje w Polsce: 13 Pola Lis Warszawa: 13

Igor Costazo tylne światło: 32 wanna: 32 ściana: 32

WYWIAD Adam Gabriel Grzelązka Wywiad z Kasią Dominik: 4

ESEJE Adam Gabriel Grzelązka Pasja słowa: 60

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 3

Kamila Ciołko – Borkowska *** (Oto zimowa piosnka...): 18 Joanna Piwońska Dotykaj: 18 Andrzej Pajdowski *** (gonię smutne myśli...): 18 *** (ucichł nocy upiorów...): 18 Iza Galicka *** (gra w świetle...): 19 Onirotyk: 19 *** (gdy nadchodzi zima...): 19 Pamięci Sylwii Plath: 19 Krystyna Jarocka Wołanie: 19 Tu chcę żyć: 19 Ewelina Czajkowska Dłonie: 20 Więcej: 20 Lód: 20 Noc: 20 Krzysztof Graboń Próba wyniosłości: 20 Iskierka: 20 Niewypał: 20 Nie jestem Antygoną: 20 Krzysztof Nowaczuk Czekanie serca: 21 Dolina snów: 21 Wieczorna mgła: 21 Adam Nowaczuk Czarny bez: 21 Samotność: 21 Pada smutny deszcz: 21 Otwórzmy wrota: 21 Ruiny miasta: 21 Maria Cenar Opowieść Matki: 22 Sypnęli z nieba śniegiem...: 22 Zdzisława Kwiatkowska Tęsknota za zimą: 22 Żaneta Rakowska Ćma: 22 Rafał Gawron Slalom na worku: 23 Tadeusz Zawadowski Nocne czytanie wierszy: 23 Seweryn Krzysztof Topczewski Zimowy Puch: 23 Elke Warschauer Symfonia zimowa: 23 Maria Kwater Moja nadzieja: 24 Sen...: 24 Hubert Czarnocki *** (Ten dzień też...): 24 Monika Zalewska Jestem ćmą: 24 Przyjdź: 24 Arkadiusz Kasperczyk papier-mâché: 24 Radosław Zieliński a brzozy są piękne: 25 śpij maleństwo śpij: 25 warmińska zima: 25 Piotr Michałów Szron: 25 Anna Wrocławska Ślady stóp: 26 Zimowa noc: 26 Dziewczynka z zapałkami: 26 Sen: 26


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Czym jest dla ciebie poezja?

Jak powstają twoje wiersze?

Poezja jest dla mnie przyjaciółką, powierniczką, To temat rzeka, albowiem trudno jest napisać w kilku nauczycielką życia, terapeutką, po prostu wszystkim. Kocham zdaniach „jak”. Od kiedy pamiętam pisałam różne teksty, pisać i nie wyobrażam sobie życia bez poezji, co zresztą myśli, wierszyki, aforyzmy etc., które skrzętnie wyraziłam w poniższym wierszu. przechowywałam w szu ladzie na dnie. Dopiero gdy wspomniany Ryszard pojawił się w moim poetyckim życiu, zaczęły się dziać cuda. Wpierw powstał pierwszy tomik, później następny i kolejny… machina poszła w ruch. Nadal Według słownika języka polskiego to autor utworów działa, a Ryszard patrzy na mnie z nieba i śmieje się, że dałam literackich pisanych wierszem. Niemniej dla mnie to człowiek radę. Ja, Kaśka z Koziarowa rodem… jestem poetką, choć dla z pasją, który umiłował słowo pisane. Człowiek posiadający mnie to zbytnio górnolotne określenie, ale nie da się duszę i serce przepełnione miłością, dobrocią, pięknem oraz zaprzeczyć, że kocham pisać i tworzyć wiersze. To moje wszystkim co sprawia, że świat staje się piękniejszy. To kreator remedium na ten świat. świata mistyki i nadzwyczajności, w którym wszystko może się zdarzyć, a cuda się urzeczywistniają.

Kim jest poeta?

WYWIAD

Jak stać się poetą?

Dlaczego poezja? Czemu piszesz wiersze? Jak to się zaczęło?

Mój Mentor, śp. Ryszard Rodzik zawsze powtarzał, że „każdy rodzi się poetą”. I ja tym słowom hołduję. Albowiem „każdy” człowiek jest wrażliwy, ma serce i potrafi pisać, tylko Dlaczego poezja? A dlaczego nie… Jak wspomniałam, od nie „każdy” zdaje sobie z tego sprawę, i nie „każdy” rozwija w najmłodszych lat moją pasją jest pisanie (powiernikami: sobie ten talent. Dlatego uważam, że poetą nie można się stać, kartka papieru i długopis). Poezja to część mnie samej, dzięki nim po prostu się jest. niej wyrażam swój bunt, emocje, odczucia – moje życie to kamena (przyp. red.: kamena – dawniej: wiesz, poezja, pieśń poetycka).

Taniec życia

Poezja

Ośmielona makijażem, uzbrojona w uśmiech, odziana zwiewną suknią, zdecydowałam się przekroczyć kolejną granicę swoich możliwości…

Poezja to subtelne piękno, liryczna kompozycja, ekspresja uczuć, metafora przeżyć, kartką papieru, pióro w rękach poety, narzędzie wyłuskujące perłę oceanu, myśli i słowa…

strona: 4

wyszłam, zatańczyłam, i nie chciałam zejść ze sceny wykonując taniec życia… Zatraciłam się w nim bez reszty, bez pamięci… wciąż tańczę i ciągle mi mało.

czegóż chcieć więcej? Dobczyce, 23.07.2017 r.

Poza tym, od kiedy w moim życiu pojawiła się choroba, poezja i pisanie stały się terapią, panaceum na wszystkie „bolączki”, jakie mnie dosięgały i nadal starają opętać moje ciało. Niemniej moja babcia zawsze powtarzała, że jeśli dusza

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

zdrowa, to ciało prędzej czy później także dozna łaski uzdrowienia. Zatem, mając słowa babci głęboko wyryte w sercu, jestem kreatorem poezji, która ma moc uzdrawiającą. Pierwszy poważny wiersz powstał w moim życiu, kiedy Trudno odpowiedzieć dokładnie kiedy i w jakich opuściłam mury szkoły podstawowej. Wcześniej była to raczej okolicznościach, albowiem piszę wszędzie, o każdej godzinie zabawa „słowem, mową wiązaną”. Wówczas to, kiedy dnia i nocy. Zdarza się nawet, że i podczas snu. Miewam noce, wydawało mi się, że z przytupem wchodzę w dorosłość, nagle kiedy zaspana wstaję z łóżka tylko po to, aby napisać to, co podcięto moje skrzydła… usłyszałam diagnozę i instrukcję na powstało w moim umyśle podczas śnienia. To niesamowite resztę życia. Jednak, mając wojowniczą duszę, nie poddałam uczucie, albowiem wówczas rodzą/śnią się wyjątkowe słowa, się – przeciwnie. Zrozumiałam, że w każdej chwili mój zdania, frazy które przekuwam w poezję. oddech może być tym ostatni. Dotarło do mnie, że nie mam Także i miejsca bywają zaskakujące. A to w autobusie, a czasu na marnowanie nawet sekundy, że muszę nauczyć się żyć od nowa, inaczej, ale jednak „pełną piersią”, na tyle na ile to w pociągu, a to na ławce czekając na kogoś, a to podczas robienia obiadu, gdy czytam książki, a to podczas spacerów… mi pozwolono. Kiedy zaczął się okres szpitali, klinik i ciężkiego leczenia, Lista byłaby krótsza gdybym napisała gdzie nie piszę wierszy. kartka papieru i długopis nie odstępowały mnie ani na krok. Dzięki nim, a może przy ich pomocy, pisałam, tworzyłam, przelewałam na papier zamysły mojego serca i duszy – wszystko. A to z kolei sprawiało, że stawała się wolna. I tak poezja, wiersze stały się moim antidotum, stały się Odziana w czapkę niewidkę, nieodzowną częścią mnie samej. Jam jest kamena.

Kiedy sięgasz po pióro? W jakich sytuacjach?

Przeterminowana

(Bez)imienna Szybkość pochłoniętego dnia przysłania obecność człowieka, malachitowa ziemia zbiera kolejne krwawe żniwo, zapłakane niebo sypie alabastrowym puchem, kolor lawendowy ozdabia (bez)imienną mogiłę… i tylko groszek zielony wciąż pachnie tak samo.

WYWIAD

sukmanę ha towaną płatkami białej róży wirującej na wietrze, okaleczona słowami wartymi mniej niż czek bez pokrycia, z zapuchniętym od płaczu spojrzeniem, sercem rozdartym na tysiące strzępów, zaczynam kolejny dzień z przeterminowaną datą ważności.

Co ci przeszkadza w pisaniu?

Gdzie szukasz inspiracji? Co napełnia cię natchnieniem? Co cię motywuje? Inspiruje mnie wszystko: mała stokrotka, motyl fruwający nad łąką, żaby kumkające nad stawem, człowiek, który właśnie mnie minął, a nawet „babie lato” zwiewnie spowijające drzewa obok mojego domu. Natchnieniem jest dla mnie życie i wszelkie jego przejawy. W końcu życie to cud, a poezja jest wyrazicielką tego boskiego arcydzieła.

Czym jest talent? Czym jest natchnienie? Skąd się biorą?

Nadzieja Jeśli igła nie wyssie całego szpiku, nie zbrukam krwią ścian od ciosów zadanych ostrzami kłamstwa. Dogorywający krzyk zamilknie zdławiony stryczkiem. Wiosenny Zefir przepędzi samobójcze myśli. A Ty, całując jątrzące się rany, subtelnymi dłońmi wyplenisz chwasty z chudego ciała, marzenia przez hieny szpitalne zaszczute. Wówczas nadzieja zatriumfuje, powrócę by wyrównać rachunki z bólem, który kiedyś mnie pokonał.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 5

Nie chcę się posługiwać słownikiem języka polskiego, zatem odpowiem czym są dla mnie talent i natchnienie. Otóż talent to zdolność, iskra Boża, która tkwi w każdym człowieku, tylko w różnych formach i treściach. Jedni mają talent do malowania, inni do tworzenia muzyki, a ja… mam nadzieję, że do pisania wierszy. Z kolei natchnienie w moim przypadku to działanie Ducha Świętego, to wszystko to, co mnie otacza, niezależnie jakie nosi znamiona – radości, szczęścia, bólu czy cierpienia… wszystko jest natchnieniem, bo i samo życie jest nim przepełnione.

Szczerze, to nic… Chyba, że akurat atrament skończy się w długopisie… ale i na to mam już sposób. Noszę przy sobie zapasowe wkłady aby być przygotowaną na wszelką okoliczność.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Jak sobie radzisz ze zniechęceniem?

Biogram: kilka słów o mnie

W moim słowniku nie ma słowa „zniechęcenie”. Jego miejsce zajmują: „motywacja”, „inspiracja”, „natchnienie”. Każda sugestia, komentarz, opinia, recenzja, są dla mnie „konstruktywne”, ponieważ będąc samoukiem, mają one dla mnie wartości dodane. Najprościej pisząc, są dla mnie lekcją do odrobienia, a zarazem szkołą życia. Każdy „rodzi się poetą”, ale każdy też inaczej pisze, dzięki czemu ja cały czas, korzystając z pomocy innych, szlifuję swój warsztat poetycki.

Katarzyna Dominik (ur. 1982) historyk, absolwentka studiów doktoranckich, publicystka, pisarka, poetka, dziennikarka, korektorka i edytor tekstów, laureatka licznych konkursów literackich, poetyckich, fotograficznych oraz kulinarnych. Propagatorka i ambasadorka DKMS Bazy Dawców Komórek Macierzystych Polska. Animatorka lokalnej kultury i krzewicielka regionalnej tradycji. Działaczka Stowarzyszenia Pacjentów Po Przeszczepie Szpiku Kostnego w Katowicach oraz Fundacji „Lokujmy w Dobro”, członkini Myślenickiej Grupy Literackiej „Tilia”, Klubu Literackiego „Rubikon” oraz Zrzeszenia Literatów Polskich im. Jana Pawła II w Chicago. Redaktor „Przeglądu Kształtów Słów. Członkini Polskiego Stowarzyszenia Poetów Niezależnych, administratorka działu prozy w grupie poetyckiej – literackiej „Kształty Słów – zajrzyj tu, napisz coś 2018. Administrator grup „Osoby po przeszczepie”, „Pokolenie lat 80-tych”, „Miłośnicy Złotej Polskiej”, „Akademii Poetyckiej Nieskończoności – APN”, „Symfonii Poetów, Pisarzy i Artystów”, „W kalejdoskopie myśli”, fanpage „Duch 44”, „Polskiego Stowarzyszenia Poetów Niezależnych”, „Fundacji Lokujmy w dobro” oraz autorskiego „Droga do Emaus”, a także „Kawiarenki Poetyckiej”, „Parnas – podgrupa Kawiarenki poetyckiej”, „Olimp, podgrupy Kawiarenki Poezji” oraz Moderatorka grupy „Podgrupa dyskusyjna Kawiarenki” i Polskiego Stowarzyszenia Poetów Niezależnych. Wiersze Katarzyny Dominik są tłumaczone także na język angielski i publikowane w antologiach wydawnictw: e Amazon Book Review, CreateSpace – Amazon.com oraz Lulu, Morrisville, North Carolina. Ponadto jej publikacje można przeczytać m.in. w internetowym czasopiśmie Ośrodka Postaw Twórczych we Wrocławiu „Helikopter”, w Dolnośląskim Roczniku Literackim „POMOSTY” Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział we Wrocławiu, Klubie Literackim Rubikon, fanpage i blogu „Poezja na każdy dzień”, Zelowskiej Grupy Poetyckiej „Lotos”, na portalu e-SkwerekPoetów.pl oraz blogu grupy „Talenty i Pasje” na portalu społecznościowym Word Press. Warto dodać, że twórczość Katarzyny jest inspiracją dla innych poetów/pisarzy, czego dają wyraz w swoich utworach. Jest „kluczem” otwierającym drzwi redakcji wydawniczych oraz czasopiśmienniczych początkującym publicystom. Z zawodu historyk, ale z zamiłowania pisarka. Autorka licznych publikacji naukowych i historycznych. Od wielu lat propagatorka także swojego rodzinnego miasteczka Dobczyce, na temat którego pisze wiersze i opisuje jego historię, tę znaną, jak i jeszcze nie odkrytą. Wierzy, że każdy nowy dzień to kolejna szansa na lepsze życie. To dziewczyna z sąsiedztwa – zawsze uśmiechnięta, wiecznie w drodze, z plecakiem na ramieniu. Przyjaciele poeci nazywają ją Haśką (Halszką), Haliną Poświatowską XXI wieku. Swoją przygodę z poezją zaczęła od wydania tomiku zatytułowanego Dobczyckiej poezji czar – wiersze zebrane (2012). W kolejnych latach wydała: Kropla krwi – życia bezcenny dar (2013), Słowa zaklęte w poezji… (2014), Moje Eldorado (2016), Nie umykaj… (2016), Droga do Emaus (2017), Są słowa (2017), Elizjum (2018), Exodus – wewnętrzna emigracja (2019). Współautorski dorobek literacki to 15 dialogów i trialogów oraz ponad 100 antologii i almanachów. Obecnie pracuję nad kolejnym autorskim tomikiem oraz kilkoma dialogami poetyckimi (ale to już inna bajka).

(Bez)nadzieja W słuchawce głucha cisza, na sekretarzyku szklanka do połowy pusta, płatki zwiędniętej róży, serce na odczepnego, miłość tak bolesna, że śmiertelna, kartka z kalendarza z datą 24 kwietnia, nawet plama po czerwonym winie jeszcze jest, ale już blaknie.

WYWIAD

Boże, mój Boże, zmów kantyczkę bo nadzieję zasypano w popiele.

Jak rozwijasz swój warsztat poetycki? Tak jak powyżej wspomniałam, słucham, czytam komentarze, opinie, rady innych poetów. Niemalże namiętnie wczytuję się także w klasykę polskiej poezji, co bardzo wzbogaca moje wnętrze oraz moje doświadczenie pisarskie. Poza tym staram się brać udział w konkursach, warsztatach poetyckich, które pomagają mi na wyłonienie „perełek” mojej kamena.

strona: 6

Twoje książki poetyckie – jak powstały? O czym są? Dlaczego takie, a nie inne wiersze? W swoim dorobku poetyckim mam siedem tomików autorskich, cztery współautorskie i kilkadziesiąt antologii (kolejne są w fazie przygotowywania). Każdy z tych zbiorków wierszy jest dla mnie jak dziecko. Powstawały w różnych etapach mojego życia, podczas młodzieńczych lat, w okresie buntu i choroby, po „przejściu na drugą stronę tęczy” mojego taty, gdy stanęłam w szranki z kolejnymi przeciwnościami losu. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, w mojej głowie rodzą się kolejne strony wiersza… Czyż to nie jest cudowne?! W swoim utworach nawiązuję do tego, co mnie napełnia natchnieniem, czyli do wszystkiego. Do Boga, Matki Ziemi, ludzi, lory i fauny, do mistycyzmu i szarej rzeczywistości… Za każdym razem staram się przedstawić swoje „słowa” tak, aby czytelnik mógł odnaleźć w mojej twórczości to, czego szuka, aby mógł odnaleźć w niej kawałek samego siebie. Dla mnie to największy ekwiwalent. Poza tym, każdy wiersz jest dla mnie wyjątkowy, bowiem niesie w sobie pewnego rodzaju przesłanie, cząstkę mojej duszy i mojego serca. Moja poezja to ja sama, tylko w nieco innym wydaniu

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Przemysław Zarychta Czemu właśnie Czemu to tak czasem bywa, Że siadamy z cicha sobie I twierdzimy, ba wmawiamy, Nic się z tym już nie umywa.

Izabela Kasprowicz-Żmuda Na dziś, na jutro, na zawsze Na dziś Nieodkryta plaża Zapomniana ścieżka Niezdobyte wzgórza Nieuchwytna strużka

Z tak bielutkim, lekkim puchem, Co pokrywał całe kwiecie. Ze soplami, szklistym lodem Jaki nigdzie nie znajdziecie. Nic się z tym już nie umywa, Ze sankami, jazdą z górki, Fik na lodzie, cóż tak bywa; I śniegowe lepić kulki.

Na jutro Kilku kropel rosy Śpiewu w niebogłosy Pachnącego chleba I kawałka nieba Na zawsze Jednego uśmiechu Jednego spojrzenia w pośpiechu Jednej bliskości Nieskończonej obecności

A tu deszczyk pokrapuje, Sen nas znuża i otula. Czemu to tak, czemu właśnie Nie ulepi nam się kula?

Moja ciemność

Między nocą a dniem Zamknę oczy i wszystko wiem, Co jest między nocą a dniem. Świat wygląda tak inaczej, Kolorowo jakby raczej. Mieni się motylem, tęczą; Innym razem złotą obręczą. Skrzydłami białymi Anioła, Co się za łóżkiem chowa.

Proszę Cię, byś rozświetlił moją ciemność, Panie. Nie radzę sobie z nią sama, tonę w bałaganie. Codzienności trochę za wiele, nie mieści się w ramionach, Upadam na kolana, ukrywam twarz w dłoniach. Czasami nie wiem kim jest ta postać, którą widzę w lustrze, Nie jestem tym, kim byłam, nic nie wiem o mym jutrze...

POEZJA

Czemu Bałwan nas omija, I nie stanie jak co roku. Czemu w końcu nasza Zima Nie ma swego, dawnego uroku.

Podróżnicy w czasie

Zamknę oczy i wszystko wiem, To jak książka z serii S. Lem; Tu stwory i strzały z daleka, Z drugiej strony meteorów rzeka.

Jesienne zardzewiałe róże Płaczą kryształowymi łzami Nad czasem który przemija Rozdzierając przepaść pomiędzy nami

Wszystko tylko między dniem A nocy ciemnym kapeluszem; Co przysłonił moją duszę, Bym mógł upajać się snem.

Na obnażonych gałęziach drzew Ktoś porozwieszał pajęczynowe korale Nie przejmując się tym, że klejnoty z rosy Są tak przewidująco nietrwałe

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 7

Nie to co my, Ciułacze drobnych chwil, Chwytający łapczywie każdy dzień Podróżnicy w czasie, Zatroskani o utratę cennych godzin, Próbujący powstrzymać rozpaczliwie to, czego nie da się…


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Małgorzata Fabrycy Zapach przepełnia umysł

Urszula Jolanta Wintrowicz Pieśń Dla Toszy Neapol

Zapach przepełnia umysł swoją gęstością, a słodycz zarysowuje się jedynie nieznacznie i kusi bezwstydnie by ją napocząć. Zmysły nie pozwalają się skupić I jak niewolnik podążam ślepo za ich rozkazami. Gruczoły wydzielnicze wzmogły pracę, a intelekt bezsilnie toczy swą nieudolną walkę.

Wzburzenie, wzmaga się jak pieśń bożonarodzeniowa na przyjście Pana. Narasta, i nie znajdując ujścia wylewa z brzegów. Najpierw jednak spienione buzuje na powierzchni plamiąc swym pokalaniem. A gdy już brak mu tchu, krzyczy – pozwólcie mi żyć, a słowa przyjdą same.

Dzień jak nierozpoczęty

Głaszcząc nadejście Toszy śnieżno. sennej sanny, Z zaprzegiem szóstki koni ruszyła tatrzanka. Rozpaliła ogniwa a wicher zachłanny, Nie przegoni Bohdanki choć wiatru kochanka. Chłodem przykłada usta, w ta li pąs podgląda, Różowiutkie policzki szronem posrebrzane. Osamotniona zima w zachwycie ogląda, Zamrożone pragnienie, z głębi zespalane. Wolą Toszy jest śpiewać kręcić piruety, W azurowym zwierciadle łyżwą akant tworzyć. Zasmucić w szaleństwie pieśń odczytać kuplety, Sekretną skrzynie z lodu z wichurą otworzyć. Zaprzęgła dzikie konie pognały zaspami, Hen na leśnych ścieżynach, łamała gałęzie. Usiadły dwa anioły z ptasimi skrzydłami, Jak dwie tęsknoty rwały, w dal drogi łabędzie.

Dzień jak nierozpoczęty szkic zazdrości, wypełnia się spojrzeniami, po czym ugina pod ciężarem sumienia.

Pogoń w galopie armię ogierów norwistych! Coraz szybciej rozpędź czar, po zakątkach szarych. Zwołaj z przerębli duchy z komnat szrono_ szklistych, Zaszlocha z dna muzyka w drzewach chorych, starych.

Wzbiera w niepochamowaną zawiść i osuwa w ciemność by powrócić nazajutrz. Myśl jak rysa na złudzeniu.

Wyryte dwa imiona w brzozie zakochanej, Jesteś mi mroźną dłonią, kłujesz krwią w boleści. Miniony czas w przypływie perły zapimnianej, Na skutym życia lodzie, łyżwiarka stopę zmieści.

Ciąży, przygarbiona brzemieniem wolności ludzka tęsknota, spragniona iluzji istnienia.

W mej baśni rozweseli zadumane oczy, Publikę skokiem śmierci, w chłodzie zauroczy.

strona: 8

POEZJA

Wzburzenie

Strofa królewska Krystaliczny nosi tren, szkiełkami przybrany, Błyszczą skrą brylantową rękawiczki panny. Ze zmarzłych źródeł pukiel, bielą obsypany, Rozsyła pocałunki błękit pór porannych.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Katarzyna Georgiou Poprawić Stwórcę

Stoi w kącie zapomniana otomana atamana. Dawniej na tej otomanie siadywały piękne panie i mawiały: “Atamanie, jesteś hojny niesłychanie, ale co się z nami stanie, gdy na wojnę ruszysz, panie? Ów ataman wojowniczy (któż zwycięstwa jego zliczy?) kiedyś z wojny nie powrócił i tym panie swe zasmucił. Nie siedzą na otomanie atamana piękne panie. Otomana atamana stoi w kącie zapomniana.

kot bestią bo mysz złapał to niehumanitarne krzyk się poniósł na grupie kociolubów właściciel winny bo mysz wśliznęła się do niezabezpieczonego domu na wsi i boi się pomyśleć co by było gdyby wleciał ptak mysz kalkuluje czy bardziej humanitarnie zginąć z łap kota czy mniej zaboli zdychanie z głodu i na zimnie

Kiedyś

Może odnajdę swe dzieciństwo, świat tkany z marzeń mej młodości, okruchy życia, krople szczęścia, czas, który w mej pamięci gości.

Od kiedy to śmierć jest humanitarna?

Złoto ma odcień szarości… emanuje ciepłem spowite w mruczący szmer z międzyżebrowej przestrzeni. miękkość powierzchni przytulona do warg łaskocze przyjemnością doznań

Spiszę testament swymi łzami na zwiewnej chmurce znad jeziora, wiatr ją w nieznaną dal poniesie, gdy na mnie już nadejdzie pora.

artyści zaplątani w poezję odurzeni muzyką kolorami pijani w drodze znikąd donikąd smakujemy półtony i słyszymy półcienie malujemy półnuty kreatywni szalenie tysiąc barwnych zapachów i struktury słodyczy miękkość brązu smak wiatru woń słów których nie zliczysz P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 9

bogaczem ten kto przygarnął kota złoto zmienia kolor… Alchemia?

POEZJA

Gdy kiedyś zgaśnie moja gwiazda, odpłynę w księżycowej łodzi poza mgławice, czarne dziury, gdzie słońce nigdy nie zachodzi

mysz i kot jednako zastanawiają się czy ludzie dostali za mało rozumu bo na poprawianie praw Przyrody porywają się jak z motyką na słońce

Alchemia

Grażyna Werner Otomana Atamana


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Izabella Teresa Kostka Cztery erotyki

Beata Śliwka Karuzela Zawinięty wężem kłamstw karuzeli świat zakręcony pętem łez

* Ocierasz się o mnie jak kot o żar pieca mruczysz

bezprawiem rządzony ludzki spęd bezwładny cierpienia cień.

rozdrap me ciało drapieżną rozkoszą. **

Kokietka

Twe usta jak szal otulają zziębnięte piersi

Czarująca uwodzicielka kokietka zapachem otula,

topią się ich lodowe kule jestem strumieniem sycącym pragnienie.

obietnicą rozkoszy słodkim ukojeniem pieści,

POEZJA

***

nienasycona w ramionach zapomnienia unosi, gorącym spojrzeniem zmysłami mami,

Przytulam Cię korzeniami gdy we mnie wrastasz splatamy się jak mangrowce tylko oddech zostawia ślady na prześcieradle.

usta kochanka zniewala.

**** Twe oczy to światła przeciwmgielne każdej mej nocy błądzę gdy odchodzisz okrywam się wilgocią niespełniona o świcie.

Czerwone wino Czerwone wino nabrzmiałych ust sączę, sycąc się smakiem słodkiej rozkoszy płonę,

strona: 10

dotykiem ciał smakiem lepkich pocałunków, w szaleństwie namiętności rozkoszą podniecenia spalam się.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Radosław Marcin Bartz Na dobry początek Szukam wyrazu na dobry początek, bo liczy się start, a później jest wątek. Opisem za bardzo się nie przejmuję tu się coś wymyśli, tam się zrymuje, doda przenośnie i porównania, prosta jest przecież sztuka pisania. Ujęty tu obraz ma być wszak prosty, bo po co mi wiersz opasły i wzniosły. Stworzyć chcę coś prostego w odbiorze, szukam, więc szukam. Czy mi pomożesz? Nie ma już miejsca na śmieszne błędy, ja szukam początku, Ty szukaj puenty.

O marionetkach Plątanina myśli niczym kłębek wełny spoczywa w kącie rzucona przedwcześnie. Splecione druty z modeliną właśnie stworzyły wyraz twarzy pełny.

Lecz jest tylko marionetką z wolną wolą sterowaną sznurkiem przytwierdzonym na całym ciele. Lecz jest tylko zwykłą kukłą w tym teatrzyku niby człowiekiem, a spektakli przewidziano wiele.

Zimowa miłość Siedzi skulona na kanapie owinięta grubym kocem czyta stare listy, ogląda zdjęcia wie, że była to tylko przygoda takie letnie zauroczenie że gorące obietnice wychłódły zaklęcia straciły moc. Za oknem płatki śniegu tańczą porywane wiatrem przypominają o codzienności samotnych rozmowach z książkami karmieniu kota, piciu kawy odśnieżaniu chodnika przed domem. Po co to wszystko skoro nie dzwoni, nie pisze nie daje znaku życia wolę być płatkiem śniegu nie myśleć, nie tęsknić wirować bez celu na wietrze nie czekać więcej na jutro nie bać się już bólu rozstania.

POEZJA

Błyszczące oko – guzik srebrny obserwuje otaczający świat bacznie nim ten do snu ułoży się i zaśnie. Kolejny dzień nauki był pełny.

Janusz Muzyczyszyn

Z nerwowego snu budzi ją głośny dzwonek do drzwi – Co tu robisz? Jak, skąd, kiedy? – Mówiłem, że znajdę cię zimą. – Przepraszam, nie słyszałam, zasnęłam wtedy na słońcu, i… nie wierzyłam. Kocham zimę… i ciebie chodź, ogrzeję ci dłonie zrobię herbatę, chcesz?

Norbert Góra Tę rzecz nazywają niezdecydowaniem

Wróć albo nie, zatrzymaj się pomiędzy mymi

słowami, tak będzie lepiej, nie dalej, nie bliżej, nie wolniej, nie szybciej. Przyjdź, nie, stój w bałaganie mych myśli, bądź na wyciągnięcie delikatnych dłoni,

i tak ich nie posiądziesz zmysłem dotyku. Tę rzecz nazywają niezdecydowaniem, sama już nie wiem, odejść czy zostać, zatrzymał mnie diabeł bycia pośrodku.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 11

Idź albo zostań, chodź tu, chociaż nie, zniknij z widzialnego pola, chcę mieć czystkę przed oczami, nawet jeśli rogówka żąda bliskości.

Czerwiec 2019 r.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

III Świąteczny Festiwal Literatury Dziecięcej

Remigiusz Kosek, kl. 6b Wakacje w Polsce Boże Narodzenie Gdy dziadków pragnę odwiedzić a przy okazji coś zwiedzić, jadę wtedy do Polski, gdzie piękne miasta i wioski.

Boże Narodzenie za pasem już Jezusa narodzenie tuż, tuż. W domowym zaciszu zabrzmią kolędy. Świąteczne zaczynamy obrzędy.

Tam wysokie góry i zielone lasy, gdzie z moją siostrą buduję szałasy. Nad morze też chętnie pojadę, A w kwietniu zwiedziłem Warszawę.

Idzie grudzień, a z nim święta. O nich każdy z nas pamięta. Bóg się rodzi, czas radości, Zapraszamy wielu gości.

W Polsce są zamki, jeziora, rzeki. A to moc przygód w zasięgu ręki. Uwielbiam ogród mojego dziadka, tam są najlepsze na świecie jabłka.

Po choinkę ruszam w las, bo świąteczny nastał czas. Śnieg utuli wszystkie drzewa, ktoś kolędy im zaśpiewa.

Wrocław, Kraków, czy Mazury, Morze Bałtyk albo góry. Lecz powiedzcie, wina czyja, Że tak szybko lato mija?

Będzie ryba i ciast wiele, Mikołaj i przyjaciele. Opłatkiem się połamiemy, Do Wigilii usiądziemy.

Julia Świderska, kl. 7c Wakacje Nadszedł czas opowiedzieć Wam jakie wakacje co roku mam. Gdy dziadek z babcią przyjechali, to do Polski mnie zabrali. W Wałbrzychu z nimi byłam Sztolnię i zamek zobaczyłam. W Uniejowie Aqua Park wspaniały: Zjeżdżalnie, sauny, basen duży, mały. O parku linowym zawsze marzyłam i dzięki cioci marzenie spełniłam. Gdy mama z tatą przyjechali, to do Warszawy nas zabrali.

strona: 12

Raz w środku nocy mnie obudzili i na kolejną podróż zaprosili. Byłam na Jasnej Górze w Częstochowie, tam moc historii, modlitwa o zdrowie. Czas jednak szybko płynie. Jak znów rok szkolny minie, to pojadę do kochanego kraju, gdzie me marzenia się spełniają.

Niechaj ten magiczny czas Pozostanie długo w nas.

Rene Timantsev, kl. 7c Wspominam i tęsknię Tu i teraz czas płynie mozolnie. Wspominam Uprzejmego chłopca, który ustępuje miejsca starszej pani. Nieznanych sąsiadów, pozdrawiających tak serdecznie. Uśmiech kuzynki, radość babci, dobroć cioci. Pamiętam Pachnące sosny, kwietne łąki, zgarbione wierzby. Kryształowe jeziora, owocowe działki, skaczące wróble i śpiewające skowronki. Lotne jaskółki i rude wiewiórki. Tęsknię za śnieżnymi stokami Wysokimi górami, górami…… Tak, tęsknię.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Zofia Rzegocka, kl. 6b Ja i mój świat Mój świat ciągle się rozwija I w pełni nie jest gotowy. Jednak już coś mi świta i szybko wpada do głowy.

Tomasz Świderski, kl. 7c Moje wakacje w Polsce Znowu rok cały czekać muszę zanim do Polski na wakacje wyruszę. Choć droga długa i daleka, to Polska na mnie czeka.

W moim świecie są dwie siostry, Mama, tato i kot babci. Mam w nim również swoje książki, piłkę nożną, parę kapci. W wolnym czasie dużo czytam. Tańczę, kiedy jest mi smutno. Śpiewam, gdy poranek witam. Wierzę zawsze w dobre jutro.

Wakacje w Polsce zawsze udane, atrakcje duże, wspomnienia wspaniałe. Wszyscy wycieczki organizowali, nawet do Zamku Książ mnie zabrali. W Czechach na obiedzie byłem i Skalne Miasto zobaczyłem. Z Wałbrzycha do Uniejowa pojechałem, gdzie na termach wypoczywałem.

Czasem zwiedzam stare zamki, lub wędruję górskim szlakiem. I w jesienne dni deszczowe Ja tak bardzo tęsknię za tym.

Słońce na niebie jasno świeciło. Czasem nawet zbyt gorąco było. I znowu rok cały czekać muszę, ale wierzę mocno, że do Polski wrócę.

Pola Lis, kl. 6b

Mój świat to też gra w piłkę I gdy wbiegam na boisko, To myślę sobie często: Kocham mój świat, bo w nim wszystko.

William Farganus, kl. 3

Warszawa Warszawa – moja Ojczyzna mała, majestatyczna i okazała Kiedy miałam wolne chwile spędzałam czas bardzo mile.

III Świąteczny Festiwal Literatury Dziecięcej

Ojczyzna jest moim światem, Chociaż mieszkam tu, w Londynie. Do Polski jeździmy latem. Pamięć o Niej we mnie żyje!

Chodziłam często do lasu, z dala od ruchu i hałasu Rozmyślałam nad marzeniami i codziennymi sprawami.

*** Święta, święta już nadeszły! Jezusieńku malusieńki! Tyś najmilszy i wspaniały Cały świat rozradowany Matuleńka drzwi otwiera dla wszechświata przyjaciela. Chodźcie, chodźcie moi mili, i królowie z Mikołajem też przybyli, z renifera zeskoczyli i prezenty objawili! Wesołych Świąt!

W Warszawie atrakcji wiele. Teatry, muzea i przyjaciele. Biegałam czasem do parku zachwycać się śpiewem ptaków. Syrenka w Warszawie z tarczą w dłoni naszej niepodległości broni. Mały Powstaniec patrzy dumnie A król Zygmunt stoi na kolumnie

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 13

Na Narodowym piłkarze grają: Skaczą, biegają i gole strzelają I choć wiem, że są inne miasta, najbliżej jest tam, skąd człowiek wyrasta.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

III Świąteczny Festiwal Literatury Dziecięcej

III Świąteczny Festiwal Literatury Dziecięcej

na zdjęciu od lewej: Katarzyna Knap-Raczyńska (nauczycielka języka polskiego), Zosia Rzegocka, Pola Lis, Julia Świderska, Toamasz Świderski, Rene Timantsev, Remigiusz Kosek, Franciszek Raczyński oraz William Farganus Wiersze uczniów zostały przygotowane pod kierunkiem pań Katarzyny Knap-Raczyńskiej i Joanny Kalisz Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, tym razem wspólnie ze szkołą im. Lotników Polskich w Londynie, organizuje trzeci Świąteczny Festiwal Literatury dla Dzieci. W dniu 15 grudnia odbył się III Świąteczny Festiwal Literatury dla Dzieci. Tym razem Festiwal gościł w szkole im. Lotników Polskich przy ambasadzie RP. Czytano utwory następujących autorów, członków ZPPnO: Magdy Czajkowskiej, Bożeny Heleny-Mazur Nowak, Alexa Sławińskiego i Iwony Larysy Woropaj. Swoje ilustracje do książek zaprezentowała również Joanna Ogorzałek. Konferansjerkę prowadził Janusz Guttner, który również czytał swoje wiersze. Festiwal był okazją dla najmłodszych zaprezentowania swojej twórczości.

do

Noc

Henryka Ziaja

Noc w satynowej poświacie rozciąga się ponad głowami. Chciałoby się w nią wtulić z rozpostartymi rękami. Dotykać gwiazd rozbłysłych, dłońmi księżyc otulić, rozejrzeć się wokoło i do niego przytulić.

strona: 14

Wsłuchać się w ciszę zapadłą, zamyślić się, rozmarzyć, zastanowić się nad tym co jeszcze może się zdarzyć. Wyciszyć się, uspokoić, poprzewracać na boki, wyciągnąć się wygodnie i zapaść w sen głęboki. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Anna Marszewska Wyczekiwanie Ciemność. Cichość. Za oknem drżące oddechy liści. Leżę. Trzymam w ryzach myśli... są śliskie, obłe. Wymykają się szczelinami oporu. Drąża ścieżki w głowie dręczącym echem... narastają. Zaciskam oczy, zmykam uszy. Odpycham, zagłuszam, grożę. Drwią przybierając postać Gorgony. Jadowite włosy sączą niepokój, otwieraja powieki krzycząc niemocą. Chłód przenika Strzępi ciało.

Bezsenność nocy płomieniem zachodu światła dnia przygasza ogłaszając zmierzchem swoje panowanie rozbudzając ciszą świerszczy rozśpiewanie bursztyn oczu kota gwiazdami okrasza wchodzi na uliczki kamienic zmęczeniem w zaułkach miasteczka na ławkach przysiada zakochanym sercom obietnice składa słowa wyszeptując jaśminowym cieniem w parkowych alejach grzbietem naprężonym ptaki rozespane nutami rozpina niczym klawiszami sklepienia pianina wyciszając lęki koncertem natchnionym księżycem jak studni atłasowej włosy gładzi lustrem brzasku myśli przemęczone rzęsami nakrywa grzechy popełnione rozsiewając modlitw ziarna rannej rosy

Kiedy emerytura rozgości się na dobre, w przyszłych kalendarzach trzeba będzie zabijaćczas zimy

Taka chwila Pusta plaża. Styczeń, a żaden to początek. Zadupie i samotność. Stara latarnia coś trzeszczy o niespełnieniach. W oszronionej butelce panoszy się koktajl z piaskiem zamiast słodkiej wiadomości od potencjalnego kochanka. Nieświadomy wiatr gwiżdże znany motyw. Chyba o wisielcu po rozwodzie miłosnym. Pizga i podmuchuje na przemian. Jak żyć, panie Neptun, jak żyć?

∞ spętani symbolami od matematyków oczekujemy odpowiedzi na pytania o sens i paradoks braku granic ciąg nawracających nieszczęść wpisany w subiektywny los człowieka nie prowadzi ku nieskończoności wprost przeciwnie skupiamy się na dowodach że nagła świetlistość horyzontu znaczy koniec jeszcze tylko wiara ma siłę plątać się po pętli przewróconej ósemki

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 15

zabierając wszystkie bezsenności echa w czarnej sierści kota świtaniem zalega by zwinnością łapy przez drogę przebiegać... nie daj zwieść się słowom że przynosi pech

Za oknem śnieg niby przykrótkie prześcieradło. Koty odciskająbezdomne poduszeczki, po których można doliczyć się trosk z dnia poprzedniego, skomponować tango dla przedwczesnych amatorów marcowych hulanek, a nawet zaprojektować wzór jakiegoś swetra.

POEZJA

Morfeuszu obiecałeś... jesteś kłamcą. To nie przystoi bogom. Hypnos marszczy czoło... Tanatos od ciebie łaskawszy. ..Świta... oddycham wyczekiwanym światłem

Bogumiła Salmonowicz Styczeń na trawniku


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Dariusz Kowalski Sanna Zacisnę pięści Z gardła wydrę każdy dźwięk I rzucę go w mróz wokół mnie

Zastygłaś samotnie W bezczasie i pomruku wiatru Światło przemyka nieśmiało Pomiędzy twym duchem Zimo niewzruszona Piękna i porywająca Zapominam w twym łonie O strachu i bólu Wtapiam się W twoją samotnie Rozmawiam z nią Jak z rodzicami Zamykam oczy szeroko Wsłuchuję się

Pomknę nie w kosmos Zbyt obcy on A zwykłą drogą Polną wśród drzew Chłostany wiatrem Na koniu przez śnieg wilgotną szarą przebiję mgłę oczami zduszonymi przez łzę Bieleją kości ściśniętych pięści Szybciej Szybciej Zbyt wolno ja mknę

Aniela Górowska Sen o zimie

POEZJA

Przez szarą Wilgotną Zimową Mgłę Zlepione włosy Na twarzy róż Usta w bezruchu Zapomniały tchu A w środku Gwarno sucho i ciepło Pachnie kapustą i świętą wilią Na zawsze Nie pięści już dłonie Uciszam ryk Powoli za sobą Zamykam drzwi Razem

Zimowe spojrzenie

strona: 16

Emilia Pilarska-Ciesielska Zima

zimowe spojrzenie drgające srebro na długiej rzęsie kusi uwodzi ust czerwień nieba topiąca płatki białe puchate już tylko mokre twe wargi tulę moimi spijając ten ślad po nich ostatni

Śniłam dziś o pięknej zimie, Gdy śnieg pada i mróz trzymie Zamarznięte już kałuże W blasku śniegu oczy mruże. Szyby mrozem malowane, Dzieci już szykują sanie. Chociaż nosy zasmarkane Tańczą w parku przed bałwanem, Świat dziecięcy rozbawiony Białe kulki jak lampiony W śnieżnej bitwie udział biorą, Bo zimową tylko porą W śnieżnym chłodnym, białym puchu Kiedy w ciągłym jesteś ruchu To policzki są rumiane I oczęta roześmiane. Pani zima szczypie w uszy, Płatki śniegu wokół prószy I okrywa szatą białą Okolicę naszą całą Tworząc ciepłą pelerynę, Która chroni też zwierzynę.

zimowe spojrzenie skrzy się w mym sercu gorącym płomieniem P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Hanna Krugiełka Grał kolorami Grał kolorami, śpiewał słońcem, mówił księżycem. Zakwitł w zimową biel niczym diament, niespodziewanie znaleziony w cukiernicy. Uśmiechnął się ciepło i zniknął. Nikt nie wie kim był.

Kalendarz Pochylam się nad kalendarzem przykrytym umarłymi marzeniami. Dni uwięzione w zielonych łzach opadły wraz z pogniecionymi kartkami. Radosna tęcza za oknem most ku nadziei nasączonej nowym czasem.

Kir za oknem

Ta mruga tajemniczo zaszyfrowaną odpowiedź

*** Krzyk tramwaju zaspanego porankiem, asfalt budzącego się chłodem dnia. Czekam na pozytywną niespodziankę, może uśmiechnie się do mnie oczami mijanego dziecka.

jest zimno pająki mrozu tańczą białego walca kto dziś z nimi zatańczy? jest cicho opatulone dymem zamarzające miasto nieświadomością się karmi? ostatnie wiadomości dzieci ulicy już nie marzną czy sięo nich pamięta?

zimowa prośba świat posiwiał zielonopalczaste dłonie starego smreka nad moim domem drżą srebrnolica panno nie zaglądaj mi do okien od twojego spojrzenia zamarzają serca a moje niech płonie

Ewelina Sikorska ***

Dotyk Roztańczyły się iskierki W twoich oczach Gdy delikatnie rozbudzony Poddałeś się moim dłoniom Wytrwale podsycany ogień Rozjarzył nas światłem Co z dna serc wydobyte Nigdy nie gaśnie

Poszronki srebrne ścieżki pod stopami chłód zamrażam wspomnienia usypiam na przyszłość

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 17

Styczeń to miesiąc wzruszeń I światła dla duszy Na rok cały Co pachnie świeżością i chwilą chwały że rok już za nami a przed nami nowy jest cały Co światło swe kryje pod śniegu pierzyna I łzy osuszy po roku co minął I poprowadzi leśną ścieżyna Do światła od Boga i anioła stróża Ich lasu ciemność nigdy nie ogłusza Bo światło pana daje nadzieję na radosny dzień każdego rana

POEZJA

Kir za oknem przypomniał mi, że do pobudki słońca jeszcze daleko. W pół śnie widzę nie moje życie. Scenariusz wydarzeń został dobrze napisany, zapewne dla kogoś innego. Proszę o wyjaśnienie nocną lampkę - przyjaciółkę spokojnych wieczorów.

Izabela Bazydło sople niepamięci


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Kamila Ciołko – Borkowska *** Oto zimowa piosnka dla ciebie Ubrane słowa w ciepły sweter Szalikiem owinięte zwrotki Po refren zasypana śniegiem Styczniowe mrozy szczypią w rytm Zaróżowiły lica pierwszych strof W cieplutkie buty ubrałam ogonki liter By wystukiwać dały radę takt

POEZJA

Oto zimowa piosnka dla ciebie Ode mnie w wyciągniętych dłoniach Tak inna jak płatki śniegu Jak linie papilarne –ot sezonowe DNA Przypilnuj proszę jej by w lutym nadal trwała Nie tylko w mojej głowie Niech rozbrzmiewają mroźne dźwięki Spomiędzy zasp w ogródku Oto zimowa piosnka dla ciebie Nadchodzi burza śnieżna Zawieje wszystkie ślady nasze Niczym syreni śpiew na morzach Niech niesie się ta pieśń Prosiłam wszak byś o nią dbał Jak o najcenniejszy skarb Choć mróz tak szczypie w palce

Joanna Piwońska Dotykaj Moich rąk, które Cię często do siebie przytulają. Oczy z miłości, w Twoją stronę spoglądają.

Andrzej Pajdowski *** gonię smutne myśli gonię marę gonię złapię obezwładnię skażę unicestwię piszę proste słowa piszę zgubę piszę kocham dokazuję chwilą uszczęśliwiam noszę winy balast noszę ciężki noszę wierzę w święty spokój duszę ułaskawiam słyszę serca bicie słyszę grzeszne bicie walczę zęby szczerzę siebie uniewinniam widzę wyżej lepiej widzę dalej widzę stawiam małe kroki głowy ból uśmierzam czuję czasu upływ czuję gorycz czuję tworzę zręby prawdy wnętrze uzewnętrzniam mówię szeptem mroku mówię cicho mówię milczę zwykle cierpię samotność uwznioślam płynę z głównym nurtem płynę martwy płynę wcielam żądzy obłęd wampiryzm uprawiam

*** ucichł nocy upiorów lęków lament modlę się co rano o święte słowa kołacze myśl złota półnuta senna przesłania firanka ciszy firmament mam na prawdę osobny prosty patent choruję na teraz sieje wiatr trwoga przeraża rutyna niezmienność jutra piszę duchowy kolejny testament lewą półkulą rozpoznaję talent zmęczoną mam twarz posiwiała głowa podkrążone oczy spękane usta prawą półkulą wydobywam diament połykam gorzkie łzy bezduszna groza zgarbione plecy transcendencji pustka

strona: 18

Dotykaj do póki żyjemy, istniejemy. Ponieważ dotyk człowiekowi, jest nieustannie potrzebny. Dotykaj zwyczajnie zwykłymi gestami. śmiechem, dobrym słowem. Sercem, w życiu danym.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Iza Galicka *** gra w świetle re lektorów skończona maski opadły trochę wulgarnie dopala się papieros stoimy naprzeciw siebie na naszych twarzach odrobina potu możemy iść

Onirotyk Na obrzeżach snu przychodzisz Osypujesz piasek dnia spod powiek W moich oczach szeroko otwartych Spadają kolejne zasłony Rzeczywistości i warstwy ubrań Obudzona twoją nagością Patrzę jak Zatrzymujesz się przez chwilę Zanim nieodwołalnie spadniesz W miękkość i mrok

gdy nadchodzi zima otul się w ciszę zabierz wszystko, co twoje do domu jesienne marzenia zamknij w słoikach ciepła i łagodna samotność niech zamgli okna drzwi zatkaj szczelnie wspomnieniami przed mroźnym porywem teraz już nie dosięgnie twojej głębi żadna śnieżna zamieć

Pamięci Sylwii Plath

może to złote skrzydła muzy a może wiatru tylko wiew na wodzie pisany piórem ptaka? Może to krople miodu są Goryczy onej i słodkości Co w waszych sercach odnajdą zew Na mój bezgłośny krzyk A może tylko na mój szept? I w kropli rosy Wielki świat Odbity słońca blaskiem Może rozbłyśnie jak złudny sen A może jest to haszysz Który upoi wasze dusze Oczy omami feerią barw Na małą chwilkę dla mnie zjedna Waszą uwagę? Czy jest poeta tego wart? Osądźcie sami…

Tu chcę żyć

Tu gdzie kropelki potu Układają się w różaniec Pokornej modlitwy o plony Gdzie wróbel piersią muska Łaskotliwy kłos A głos kościelnego dzwonu Roztrąca fale powietrza By dotrzeć do ludzkich gniazd Tu chcę żyć I tu umierać Nie pora mi wiersze klecić Zabiegać o miejsce w kronikach Tu gdzie słońce kładzie farby Lepiej niż najwybitniejszy malarz Gdzie rzeczka opiekuńczo? W swe łono przygarnia Ślepe kocięta i ścięty pomorem drób A dziki chwast w kornej modlitwie U jej brzegów klęka Tu mi żyć I tu umierać Nie czas żałować pragnień By pozostawić na swej drodze ślad Gdy płoną lasy I coraz częściej rękę szaloną szatan zniewala Do zaniecenia nowych stosów W ucieczce tu może ocalę róże dawnych prawd Zdążę posadzić drzewko dla przyszłych wiosen i lat Z myślą że robię wreszcie coś sensownego Tu mi żyć I tu umierać

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 19

w strukturę marzenia wchodzi cień a światło krąży nad nim jak drapieżna pustułka za dużo filozofii a może światów równoległych odbiegając ścieżką wolności wzwyż pomijamy popioły i zgliszcza kreacja jest nieunikniona mimo to coraz bardziej zamyka się nad tobą nade mną szklany klosz

Wołanie

POEZJA

***

Krystyna Jarocka


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Ewelina Czajkowska DŁONIE 12.2019

Kostnieją mi dłonie nie jestem pewna czy to zima czy ja zionę chłodem

zamknąć niezamknięte odroczono opowiadaj jak na rozmowie kwalifikacyjnej

WIĘCEJ 11.2019

Pogubiona bardziej niż zwykle w natłoku myśli w przyspieszonym biciu serca

przypominała niedokończony film lub książkę

POEZJA

Zabierasz mi spokój będąc dreszczem na mojej skórze

Niewypał

chcę tego i nie chcę więcej

LÓD 11.2019

Szkoda, że musisz rano wstać zabrać swoje ciepło i wyjść

NOC 15.12.2019, noc

strona: 20

Noc pachnie whisky tak jak ja

opracował strategię nie wypaliła obmyśla drugą wdraża zanim uwalą maścią niepotrzebnych wrażeń tłumaczy ona bezmyślne przepisy

Nie jestem Antygoną

Bez Twojego ciała łóżko jest soplem lodu jak ja

Śnię na jawie albo jawa jest snem z upojenia

Iskierka czytając czekała na drogę padało światło

Jak w narkotycznym śnie bezwładnie spadam nie mogąc złapać tchu

Na lekkim rauszu mieszam w szklance wódkę z bólem

Krzysztof Graboń Próba wyniosłości

w sobotę o dziesiątej obudziła mnie skąpa śnieżyca ciałem zawisła na falochronie przerywam część siebie słuchając opowieści pubu „Ja uliczna ladacznica” podpisana krzyżykami odciskiem palca skazanego czystką katedry szaleństwem leszy stałem nad brzegiem nieruchomego wozu przy kaplicy kocura pokonuje nowotwór składa hołd nad nami konsylium reklam spójrz wiara towarem bez etykiety

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Krzysztof Nowaczuk Czekanie serca Spójrz w dzień na niebo, Nie widzisz tam swej gwiazdy, A serce czeka.

Dolina snów

Wieczorna mgła

Samotność

Dokąd brniesz duszo samotna, W koronie cierni życia? Gdzie cię szukać mam…? Dokąd sięgasz mego umysłu, W rękach związanych łańcuchem chwil? Gdzie cię szukać mam…?

Pada smutny deszcz I znów jestem sam Cały dzień żyłem w snach Zapadła okrutna noc Ja znów sam A wokół Pada smutny deszcz

Otwórzmy wrota Moja samotność mnie boli Zaprasza imiennych gości Spichlerz nadziei ogłasza To cud Jonasza i płacz Otwórzmy wrota raju Moja troska ku szczęściu Wszystko to zostawiam tu Moja hojność nie będzie dłużna To cud Jonasza i płacz Otwórzmy wrota raju

Ruiny miasta

Ucieknijmy stąd proszę Zanim umrzemy Ucieknijmy stąd proszę Będziemy chować swe rany Słońce w swym blasku Ocali nas od zguby Ucieknijmy stąd proszę Zanim wszyscy umrzemy W ruinach tego miasta

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 21

Wieczorna mgła, Spowite czernią liście I zimny wiatr Goniący zamaszyście, Księżyc mroku Okryty wciąż złą sławą, Ciemne myśli – Nie dają mi wciąż zasnąć! … Wreszcie piorun Rozdziera moje serce! Nigdy więcej! Tak dłużej już żyć nie chcę! … Wnet światłości Dodały życia duszy, Już oczy me Spokojny sen mi zmrużył.

Pijany umysł Zwisa jak plama na honorze, Spod ziemi źródeł Triumfalnym łukiem maluje życie. Nie widzę końca tej drogi. Jak czarny bez smakuje śmierć. Wszystko usycha nagle, Tylko ci, Co mnie zostawili, Pijąc czarny bez Smakują śmierć.

POEZJA

Znów byłem gdzieś indziej, W oddali. To był inny świat, Bez cierpień i bólu. Widziałem tam ciebie O świcie, W blasku słońca. Nie mogłem cię jednak dotknąć, Poczuć, Doświadczać bez końca. Tylko tam cię widuję, W moich snów głębinie. Przecież W dzień jest łatwiej Szukać szczęścia swego. Ja je spotkać mogę tylko W ciemną nockę długą. Prócz tego... Widzę wtedy radość swoją, Wszystkie smaki życia. Czuję także kwiatów woń, Słyszę uśmiech dziecka. Może kiedyś tam zostanę, Na zawsze, Na wieki... Tam, W dolinie moich snów, Gdy zamknę powieki.

Adam Nowaczuk Czarny bez


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

POEZJA

Maria Cenar Opowieść Matki Wiatr do snu drzewa kołysał, nastała grobowa cisza, zapadł zmrok , ucichły ptaki, spokój tu dziwny dziś taki. W tę ciszę Matka wtulona: - Cóż pocznę biedna, zmęczona? Dalej iść nie dam już rady, nikt nas nie przyjął do chaty, odpocząć chwilę gdzieś muszę, Dziecina szybciej się rusza. Garniesz się na świat Kochanie, na którym śmierć i cierpienie. Chronić Cię pewnie nie zdołam, nie wiem czy temu podołam? Oj ! Spocznę tutaj na sianie, w stajence nic się nie stanie, zwierzęta choć nas ogrzeją . Ból mój się miesza z nadzieją, spokój mnie błogi przejmuje i radość w sercu dziś czuję, myśli mam jasne, przejrzyste. Nad nami niebo gwieździste, odgłosy dźwięczne dochodzą, Anioły w glorii już schodzą, mocniejsze trąby i pienia, słychać z gór pieśń uwielbienia. Już bije święta godzina, czuję ,że już się zaczyna…

Sypnęli z nieba śniegiem Aniołowie

Warszawa, 5 stycznia 2019 r.

Tęsknię za zimą białą, za zaspami i mrozem. Marzę o śniegu miękkim, po którym skrzypią buty. Tą bielą doskonałą pragnę nasycić oczy i surowym powietrzem chociaż raz się zachłysnąć. Wizji sanek sunących drogą leśną zasypaną i tych koni srebrzystych pędzących przed nimi. Widoków chat okrytych czapami śniegowymi, światełek migających w oddali ciemną nocą. Siarczystego mrozu, przejmującego zimna, szronu na drzewach; Ach! tego mi potrzeba.

Żaneta Rakowska Ćma Są sprawy w których biegnę na oślep, czuję się wtedy jak w filmie akcji… Są sprawy, jest waga co odważa się ważyć – wylicza kilogramy. Lecę jak ćma do światła gdzie ziarno nadziei, czułości… I życzliwość zasiała swój owoc wśród zdezorientowania innych. W tych emocjonalnych sekundach, w tych odbierających mowie momentach Twoja obecność uspokaja mnie jak proza, poezja i słowa.

strona: 22

Sypnęli z nieba śniegiem Aniołowie, las cały w białą szatę wystrojony, pachnie żywicą drzew przyozdobionych niebiańskim pyłem, marznącym w połowie. Najcudowniejsze kule z re lektorem lśnią na gałęziach – bombki kryształowe lub inne, długie jak sople lodowe, błyszczą pięknością , świątecznym polorem. Świat się wystroił na przyjście Dzieciny, tkwi w pełnej krasie ciszą otulony, czeka ,aż zstąpi Syn błogosławiony na górskie ścieżki i w senne doliny.

Zdzisława Kwiatkowska Tęsknota za zimą

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Rafał Gawron Slalom na worku

Seweryn K. Topczewski Zimowy Puch 12/10/2006

Szykują Aniołowe poduszki na zimę, W Niebie porządki zatem. Dobrze pamiętam, jak sam na poduszki Z Tobą walczyłem latem.

zima... a my zbieramy słomę i siano szukamy worków upychamy fantazję dziecięce uśmiechy minus dwadzieścia zaspy nad pas idziemy pod las tysiące kroczków przebija śnieg czas start worek pod tyłek ZJAZD! poszli! zjeżdżamy jeden po drugim wpadamy jeden na drugiego trzeci siódmy dziesiąty godziny się topią gaśnie żarówka wracamy z pustymi rękami niosąc żar w sercu czerwoni indianie uśmiani do łez ścieka z nosa gil i szpik w domu już czeka ciepła woda zmarznięte stopy nie mogą doczekać się jutra

Pierze leciało we wszystkie strony, Całą podłogę przykryło; Ile porządków po tej zabawie Nam do zrobienia przybyło. I kiedy zimą puch z Nieba spada Drzewa przykrywa i pola; To Aniołowie wojnę swą mają. Ech, ta Anielska swawola! I teraz widzę, że chociaż słońce I jeszcze pora jesienna, Na Ziemię spada lekko i zwiewnie Puchu porcja dość senna.

Elke Warschauer

POEZJA

Pewnie poduszkę starą znaleźli Podczas sprzątania Anieli, W niej ze starości poszwy materiał W którymś się miejscu rozdzielił.

Symfonia zimowa

Tadeusz Zawadowski Nocne czytanie wierszy czytam swoje wiersze umarłym. przychodzą nocą gdy nie mogę doprosić się snu. siadają dookoła i czekają aż wezmę do ręki świeży tekst. przez chwilę trwa cisza po czym zaczynają się spierać o każdy wers słowo niewłaściwie postawiony przecinek. mówią że oni napisaliby lepiej. wyciągają z kieszeni swoje stare tomiki. pokazują mi wciąż niewypłowiałe wiersze i czytają do rana. ciągle uczę się od nich poezji

Szepce wiatr na oszronionej łące, trzeszczy pod stopami kruchy lód, na asfalcie śliskim opon koncert, w dali jednostajny miasta huk. Pierwsze krople wody, niby dzwonki, uderzają w parapetów metal zimny, kiedy szron na rynnach topi słońce, lecz je wkrótce zagłuszają dźwięki inne: krzyk biegnących na przystanek dzieci, gwizd pociągu na pobliskim moście, pisk czajników, ekspresów, tosterów i radiowych odgłos wiadomości... Delikatny szelest mroźnej nocy już zupełnie dzienny gwar pochłonął, komponując symfonię całkiem nową, co dzień inną, nigdy nieskończoną. strona: 23

i śmierci.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Maria Kwater Moja nadzieja Moja nadzieja utkana jest z marzeń nie z lęku, że złe się wydarzy. Moja nadzieja chowa ból i smutek w skorupie czasu, co ceruje rany. Moja nadzieja uśmiech rozdaje, nie słucha rad coacha, wierząc własnej intuicji.

październik 2015

żyję w ciemnościach światła wiecznie pragnąc odbijam się od ścian

Przyjdź

sierpień 2018

Spraw, że nie zdołam uciec Niech zapomnę, że powinnam Być tak cholernie silna Zatrzymaj nim w otchłań wrócę

Sen...

Obejmij mnie najczulej Pozwól zamknąć oczy Dotyk moich rąk drżących Przyjmij z całym bólem

POEZJA

Biegnę łąką młodością piękna, ty wkładasz wianek z polnych kwiatów na me skronie po to by za chwilę zerwać, gdy czerwonym makiem uczucie zapłonie...

Pozwól mi pobyć w ciszy Potem najpiękniej się zapomnę Podaruję nam bukiet wspomnień Do Ciebie mówię, słyszysz?

Hubert Czarnocki *** Ten dzień też pójdzie w dym i rozniosą go na butach przechodnie. Ten dzień cały w pochodniach masz jeszcze we włosach i kącikach ust, jeszcze spływa z ciebie cały w błyskach i zapachach. Rozdzielą nas, odbiorą nam siebie, już wyciągają się po nas ich ręce. Zapomnimy co nas dzisiaj spotkało, rozmyją się nasze dłonie, rozmowy i listy. Ogień przetoczy się po wszystkim. Wiesz, że byłem dzisiaj szczęśliwy?

strona: 24

Monika Zalewska Jestem ćmą

Przyjdź Choć jestem zmuszona uciec Gdy już będzie po wszystkim Po cichu zamknę za sobą drzwiczki Niczym sen odejdę, nie wrócę.

Arkadiusz Kasperczyk papier-mâché wiatr gra na skrzypcach tak że świat się zarumienił i deszcz pada ze wstydu jakby miał nigdy nie doścignąć ziemi bo kroplom lżej od tej melodii spadają wolniej kręcą piruety sekundują melancholii a w nylonowej siatce niosę kilogramy szarych gazet i pod gołym niebem jak każdą kopertę wysłaną w eter wszystko na ślinę skleję wnet nagłówki zabłysną życia iskrą powietrze rozerwie gorące serca bicie a wtedy coś powstanie z kolan i to nie będzie golem z gliny lecz idea z papierowej masy

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Radosław Zieliński a brzozy są piękne Bielą zakryte pola Otulone czystością łąki Na leśnych duktach dzikie ostały się ślady A brzozy są piękne Wiatr zawodzi w konarach drzew Horyzont zatracił swe kształty Koloryt połączył niebo i ziemię A brzozy są piękne W leśnych ostępach cisza i bezkształt Zamarzł ostatni liść Gwiazdy swym echem skrzą się na lodzie A brzozy są piękne Dym z ludzkich ognisk łaskocze chmury Wzrok z płatków śniegu wylepia myśl Człowiek szybuje przez uczuć zachwyty A brzozy, naprawdę są piękne

śpij maleństwo śpij

Szron (metal symfoniczny)

Chłodny październikowy dzień, Biel mgły i wschodni wiatr. Szron niczym nocy cień Pokrył mej duszy świat! W środku zima sroga Od stycznia trwa bez końca – Śniegu stopić nie mogą Nikłej radości chwile słońca! W mej duszy szron, Mróz wszystko w kamień zamienił! Okrutny wnętrza zgon Nierozważny czyn zapewnił! Mozolnie teraz brnę W zaspach sypkiego śniegu. Wzrokiem szukam Cię Na przepaści drugim brzegu! Co było, już minęło, Nic tego nie wróci – Ze wschodnim wiatrem uleciało, Czas przestać się mi smucić! W mej duszy szron, Mróz wszystko w kamień zamienił! Okrutny wnętrza zgon Nierozważny czyn zapewnił!

Niech Cię anioł stróż utuli Na poduszce główkę złóż Pośród śmiechu i radości Pośród nieba, pośród chmur Gnaj z księżycem Poprzez światy pełne snów

POEZJA

Śpij maleństwo śpij Spijaj z nieba sny Otul się kocykiem gwiazd Wsiądź na księżyc Poprzez radość gnaj

Piotr Michałów

Szron! Szron! Szron!

Ja przy Tobie czuwać będę By Twój sen do rana trwał By Ci czas wciąż wiersze śpiewał Byś szczęśliwy był wśród gwiazd

Już nie płyną łzy, Gdy o Tobie pomyślę! Minie trochę dni – Ale o Tobie zapomnę!

warmińska zima

Sitowie już się nie kołysze Nie szumią pobliskie lasy Klangor żurawi już nawet nie jest echem A i ptaki nie zanoszą się ptasim swoim śpiewem Ta la jeziora rzeźbiona jest mrozem Pola i łąki śpią okryte śniegiem Z chaty pod lasem dym leci z komina A wiatr z obłokami tańczy walca na niebie

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 25

Na drogach ślady prowadzą w nieznane Przez ciszę, przebija się cisza Na zaspach w zadumie przysiadły wspomnienia Czekając na pamięć o wiośnie


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Anna Wrocławska Ślady stóp Mroźna, grudniowa noc, Cisza, jakby nikogo nie było, Na śniegu zostały nieme ślady stóp.

Ciepła herbata, ciepły koc, Melancholia w zimową noc. Wzdycham i słyszę Szept swych myśli Niewypowiedzianych Tajemnica moja. Może odczytasz ją w mych oczach, Może w gestach znajdziesz podpowiedzi. Nie wiem, czekam. Nieuchronnie świt nadchodzi. Nadzieja nieśmiało odchodzi Z nostalgicznym światłem dnia.

POEZJA

Dziewczynka z zapałkami Na rogu ruchliwej ulicy, Wśród śniegu, zasp i nawałnicy Stała dziewczynka z zapałkami Milcząca z zimnymi dłoniami. Ludzie, spiesząc się przed zmrokiem, Mijali ją proszącą wzrokiem. Daliby, choć grosz za zapałkę, Ratując w biedzie dziewczynkę. Niestety żadnej nie sprzedała, Może po prostu się jąkała.

strona: 26

Tęsknota tuli mnie do snu. Łzy głaszczą po policzku. Powieki niczym gilotyny, Odcinają mnie od życia. Przyjdzie sen, Będziesz w nim, Utulisz mnie do snu, Pogłaszczesz po policzku. Usta twe złożą pocałunek Na moich powiekach. Otwieram oczy. Sen nie przychodzi. Odcinają mnie od życia, Powieki niczym gilotyny. Łzy głaszczą po policzku. Tęsknota tuli mnie do snu.

Chciałem dać tobie Gwiazdkę z nieba, By zdobyć twe serce — Zdobyłem tylko kosmos.

Zimowa noc

Sen

Michał Matejczuk Konstelacja

Plotłem Kometom warkocze, A nie mogłem pojąć Braku światła W twoich oczach. Chciałem zdobyć Twoje serce, Lecz to mnie Przerosło. Zdobyłem tylko kosmos.

Rzeźnicy Ludzie ludziom Łamią serca, Kości,

Ze skór obdzierają I z resztek godności. Gdy zmieszają z błotem, Doklejają łatki. I tak poszarpanych Pakują w szu ladki. Ludzie na ludzi Patrzą dziś chłodniej. Bo trudniej zrozumieć, A zaszczuć Wygodniej.

Na końcu języka Trudno zapomnieć myśli, Które przeszły przez głowę I gdzieś czmychnęły nie po naszej myśli, Niczym ze smyczy, przypiętej Zbyt luźno. Trudniej jest jednak zapomnieć słowa, Które czekały na końcu języka. I nikt nie dał szansy im Dojść do słowa… A potem było za późno. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Małgorzata Micherda ***

Marcin Lenartowicz Bajkradł Basi Derlak 08.01.2018

śnieg zbrunatniał rozlał się w kałużach odsłaniając przemrożone oliwkowe trawy bura zasłona mżawki światło dnia zakryła na parapecie w szarym kubku stygnie kawa

Maryjeńka w tańcu skrzy się, jakby luster stu trzaskanie. Niech odpryskiem zwie się noc ta, co na imię jej ornament. Niech się wije, jak wąż w raju, niech stukaniem budzi zamęt.

długopis w dłoni też zastygł nie będzie wierszy nowych

Drewno drewnem jeno tylko, jeśli wierzyć w słów znaczenie: Odszedł, a więc musi zostać został, toteż jest pragnienie. Żeby pogryźć, pozaczepiać, zmienić rytm lub skoczyć w ogień. Niech się palą, tlą w niej gwiazdy, kiedy - nagle - straci nogę. Bo podwinie się taboret, w proch obróci kruche wsparcie. Został, kiedy nie mógł sprostać. Odszedł, a więc stał się diabłem.

nie przyszły listy widać listonosz w błocie ugrzązł lub zapadł w sen zimowy wieczorem wróci mróz świat znów oprawi w białe lodu ramy

Nocne demony Czytać książki każą Połknęłabym setkę Szeleszczących pachnących stron

*** tak nam latem smakowały wiśnie niemal czarne soczyste plamiące palce i usta ich smak przeminął z wakacjami opadły liście na drzewach śnieżne chusty lecz żaden chłód nam nie odbierze wspomnień wiatr nie zmąci myśli

POEZJA

Marta Świć Bez światła

cieniutka warstwa szronu ukryje niewysłany list i wiersz nienapisany

Nie zapalę światła Nocne demony Budzą się skryte myśli Chodzą wersety Ułożę je w nocny wiersz Nie zapalę światła

****

Biały śnieg skrzy Lód strzela pod stopami Trzeba być mistrzem

farbuję włosy wargi paznokcie maluję kolorem wiśni

Nie uczyłam się tańczyć Piruet wyszedł pięknie

Światło

Nie dam im spać niech rosną Spełnionym powiem Dobranoc P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 27

Moje marzenia Są jak zapalone światło Ja decyduję


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Agron Shele This time...

strona: 28

POEZJA ALBAŃSKA

Kiedy ... Wtedy, Kiedy słyszysz deszcz, który z brązowego nieba pada na nagie drzewa i rzędy żółtych kruków Zadajesz sobie pytanie Dlaczego tylko drzewa są wysokie? W pustym parku, dzień po dniu gnije samotnie Dlaczego się przejmujesz ? Może dlatego, że przypomina ci to upływający czas I czujesz się starszy niż kiedykolwiek Jak samotny ptak porzucony przed nadchodzącą zimą Wie, ze przeżycie jest jedyną szansą

This time , When you hear the rain that falls over the bare trees from a bronze sky And the rows of ravens all yellow You ask yourself Why only a tree stands tall ? In an empty park , lonely rotting day by day Why do you care ? Maybe because that reminds you the time that has passed And you feel more older than ever Like a lonely bird abandoned when the winter comes Surviving is the only chance

Wtedy, Kiedy twoje myśli są zagubione A twoja twarz wyraża jedynie smutek W jasnych kolorach pozostał tylko tatuaż na brudnej skórze Czujesz wtedy dotyk ostatniej pory roku Króra przypomina ci długie gwiaździste noce I wszystko to zmienia twojego ducha na niebieski

This time , When your thoughts are lost And your face shows nothing more than sadness In pale colours remained tattoo over your filthy skin That is when you feel the touch of the last season That is what reminds you of the long starry nights All of this turns your spirit blue

Kiedy czas mija Widać tylko tęczę, patrzącą na stary kościół Akrylowe szklo Słychać tylko szepty idących mnichów Ale nie słychać dzwonka Co to znaczy? Czujesz się jak stary, zniszczony posąg ze skrzyżowanymi rękami Czekasz na odpuszczenie grzechów Gdyby to tylko było takie proste Ale nie, twoje demony pochłaniają twoją duszę każdego dnia Twoje obrzydliwe przebiegłe oczy wpatrują się tylko w jedną rzecz Jedyną Niewinną świętą Magdalenę.

when the time passes You can only see a rainbow that stares over an old church Acrylic glass You can only hear the whispers of monks as they go But you can't hear the bell What does that mean ? You feel like an old abused statue with crossed arms You wait for your sins to be forgiven If only it was that easy But no , your demons consume your soul every day Your disgusting devious eyes only stare at one thing The only The innocent saint Magdalene.

Tłum.: Bożena Helena Mazur-Nowak

Agron Shele urodził się 7 października 1972 r. we wsi Leskaj, niedaleko miasta Permet w Albanii. Jest autorem następujących dzieł literackich: ◇ „Kroki Klary” (powieść), ◇ „Za szarą kurtyną” (powieść), ◇ „Wrong Image” (powieść), ◇ „Innocent Passage” (poezja), ◇ „Whiste stones” (poezja) Agron Shele jest koordynatorem międzynarodowych antologii: ◇ „Open Lane-1”, ◇ „Pegasiada „ ◇ Open Lane-2”, ◇ magazyn ATUNIS (nr 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8) ” ◇ „Atunis Galaxy Antholgy 2018”. Jest laureatem międzynarodowych nagród literackich, członkiem Albańskiego Stowarzyszenia Pisarzy i członekiem World Writers Association, w Ohio, Stany Zjednoczone, Poetas del Mundo, WPS, Unione poezja światowa i prezes Międzynarodowej Galerii Poetyckiej „Atunis”. Jest publikowany w wielu literackich czasopismach krajowych i międzynarodowych, a także w wielu globalnych antologiach: ◇ Almanach 2008, 2017; ◇ World Poetry Yearbook 2009, 2013, 2015, ◇ e Second Genesis -2013, ◇ Kibatek 2015-Włochy, Keleno- Grecja itp. Obecnie mieszka w Belgii i nadal poświęca swój czas i wysiłki w publikowaniu dzieł literackich o uniwersalnych wartościach. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Agron Shele I know...!

Ja wiem ...

I know One day , you will understand Feathers stay as proof of a lying bird Lost far away from the horizon No turning back No shelter Very angry Far away Anxiety of an escaped shadow

Wiem, że Deszczowe dni nie mają nic wspólnego z emigracją, Kwitnące kwiaty zresztą też nie. Niezwykły powrót do czasów, gdzie powietrze pachnie bólem ziemi I śmierć niewinnych pozwala aż do obłędu zrozumieć sens życia

I know That this emigration has nothing in common with rainy days Neither the blooming lowers It is an unusual escape towards time , when the air smells the pain of earth . Death of innocent leaves under the meaning of life until madness

Wiem, że Bez światła, które daje nadzieję, Ciemność sprowadza posępne noce. Żadnych marzeń przynoszących wolność, Bez jutra Jedynie świt wiąże go z cieniami życia w chaosie. Sprawia, że rozbite marzenia są jak trucizna.

I know that the darkness brings lonely nights No light , that gives you hope No dreams , that give you freedom No tomorrow But only a dawn related to the shadows of life in chaos . It feels like the poison of broken hopes

Wiem, że Siła krzyku może rozbić ściany durnych wspomnień I to, co martwe, może ożywić Nigdy więcej zawiści w pułapce pajęczej sieci, Ani nienasyconego tłumu, ani niekoronowanych królów.

I know that scream will destroy the walls of broken memories And what is dead will return to life No more envy trapped in a spider web And the voracious crowds and Kings without crowns.

Tłum.: Bożena Helena Mazur-Nowak

White Light

nad skrzydłami latającego ptaka przebudzone białe światło, w wodach mojej duszy tak jak kiedyś lustro odrodzonego z zamętu życia tak dzisiaj porwane z buntu ciepłych wierszy.

A white light, Wakened in the waters of my soul, Over the wings of a lying bird Just as once before... A mirror of a reborn life in turmoil Just as today... Kidnapped from warm verses in rebellion.

biała nadzieja, głos żywych kolorów bez granic rozjaśnia owarte płótno barw piękny jak marzenia o nocach bez powrotu burzach z piorunami, płonącej gwieździe, buchającej parą.

White hope, A voice of life colors without borders An open canvas of colors brighten Beautiful Just as dreams of nights of no return Thunderstorm, Of a burning star, steaming hot.

białe słowo, wychowane na wysokich podestach myśli wyrzeźbione w starożytnej mitologii zaufania, rozlane, w ognistych horyzontach zachodu.

White word, Raised in the high benches of thoughts Carved in the ancient mythology of trust Poured, In fiery horizons of the west.

białe życie, rozbite lustro skrzyżowanych losów, głębokie morze potarganych smutków tak jak śnieg, rozpuszczony w pierwszych promieniach szaleństwa jak liść, zagubiony w mroźnym jesiennym wszechświecie.

White life, a broken mirror of crossed fates a deep-sea of kidnapped sorrows just as snow... Dissolved in the first rays of craziness Just as a leaf... Lost in a freezing autumn universe.

Tłum.: Bożena Helena Mazur-Nowak P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 29

Białe światło

POEZJA ALBAŃSKA

Wiem, że Pewnego dnia zrozumiesz, Iż ptaki gubią pióra na dowód swojego istnienia Zanim znikną bezpowrotnie za horyzontem Bez możliwości powrotu, Bez gniazd, Rozgniewane Daleko Pełne obaw przed goniącym je cieniem.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Juozas Žitkauskas Begalinis ėjimas Nieskończona podróż Nie czas, to my lecimy i dojrzewamy w cieniu drzew, przez boiska szkolne, uprawne pola, coś odkrywamy lub co raz bardziej zostawiamy: Linie ciągnące się oblepione przez ptaki; sumy dni sprzedanych w wysprzedaży ukryte w wyszczerbanych rdzą pudełkach. Sumy nocy rozproszone, denerwujące, rozśpiewane o czasie, który zostawiamy.

Ne laikas, skrendam mes ir brendam per medžių šešėlius, mokyklinius aikštynus, dirvonuojančius laukus, kažką atrandam dar labiau paliekam: laidus sujungtus, ištampytus, paukščių nutupėtus; sumas dienų išvaržytuvėse parduotas suslėpiame rūdžių išgraužtose dėžutėse. Kitai sumai naktų besisklaidančių, nervinančių ir giedančių apie laiką, kurį paliekame.

POEZJA LITEWSKA

Tłum.: Agnieška Masalytė

strona: 30

Pojedynek. Przyszykowanie się

Dvikova. Pasiruošimas

Ukryję ostre przedmioty, rozpędzę sprytnych sekundantów i nawet rzucę rękawicę, a możliwych świadków: ludzi i ptaki wyślę pocztą do mrocznych gęstwin.

Suslėpsiu aštrius daiktus, išvaikysiu gudrius sekundantus, net ir baltas pirštines išmesiu, o galimus liudininkus: žmones ir paukščius oro paštu išsiųsiu į raizgius tankumynus.

w jeden wiosenno-świąteczny dzień zamknę się w swoim domu, klucz wyrzucę do pojemnika niesegregowanych śmieci, a sentymentalizm umieszczę w klatce

vieną pavasario švenčių dieną užsirakinsiu ne savuose namuose, raktą su nerūšiuotomis šiukšlėmis išmesiu į bendrą konteinerį, o sentimentalumą uždarysiu į narvą su grotomis.

I dopiero wtedy zawołam na pojedynek czas przeszły.

Ir tik tada iškviesiu buvusi laiką į dvikovą. Tłum.: Agnieška Masalytė P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Juozas Žitkauskas Dovana gimtadienio proga Prezent z okazji urodzin kup mnie wiosnę bez kwitnących różowością przylaszczek bez sentymentów w kwiatach mlecza bez oddechu mgły bezbrzeżnych modłów nieba bez zielonego śmiechu w drzewach i trawie

atvežkit man pavasarį su tuščiais indais laimės ir atvirom angom įleisti sulčių iš širdies su balta lentynėle ant kurios ne duoną raiko tik barsto šviesius trupinius iš praeities ir ateities

przywieź mi wiosnę z pustymi naczyniami szczęścia i otworami na napar z serca z deską do krojenia gdzie chleba nie ma tylko rozsypane okruchy z przeszłości i przyszłości

patieskite pavasarį kurį aš pats praeičiau nuo plaukiančių ledų lig pakeliuos sukvipusių alyvų nuo traiškanų akyse lig pirmo spyrio per sapnus

rozłóż wiosnę po niej się przejdę od kry lodowej do przydrożnego zapachu bzu do pierwszego kopnięcia podczas snu

paduokit man pavasarį be jo aš niekur iš šios salės Neisiu

podaj mi wiosnę bez niej z tej sali się nie ruszę Tłum.: Agnieška Masalytė

POEZJA LITEWSKA

nupirkit man pavasarį be žydinčių šaltibarščiuos žibučių be sentimentų pienių žieduose be rūko debesies dangaus pakrančių meldo be žalio juoko medžiuos ir žolėj

Juozas Žitkauskas — ur. 16 marca 1973 r. w miejscowości Kopciowo (Kapčiamiestis). Poeta, organizator imprez literackich, od 2015 r. przewodniczący stowarzyszenia Slinktys. Od 2017 r. sporządza kalendarz Dzukijski (biurkowy oraz ścienny). Wydane autorskie dzieła:

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 31

◇ 2011 r. tomik poezji „Grafomano įšventinimas” (Uświęcenie grafomana) ◇ 2012 r. „TAI – AŠ” (TO - JA) Historia bardów. ◇ 2014 r. tomik poezji „Budintis kalendorius” (Czuwający kalendarz) ◇ 2018 r. tomik poezji w gwarze Dzuków „Sakyciniai ir pilniavociniai. Ailėraščiai dzūkų tarmi”.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

il fanalino di coda certo sarebbe bello essere faro alogeno magari anche abbagliante o perfino luce di posizione ma mi accorgo sempre più in questo mondo con le quattro frecce ancora accese quanto anche se parliamo con forza siamo solo fanalino di coda e la sola consolazione rimane non essere tamponati a passo d'uomo in tangenziale un mattino di forte temporale

pewnie byłoby pięknie być re lektorem halogenowym lub drogowym nawet światłem pozycyjnym ale coraz częściej wiem że w tym świecie z czterema zapalonymi migaczami mimo że głośno mówimy jesteśmy tylko tylnym światłem i jedynym pocieszeniem jest nie zostać potrąconym jadąc żółwim krokiem na obwodnicy rankiem podczas burzy Tłum.: Izabella teresa Kostka

wanna

la tinozza

REALIZM TERMINALNY

Igor Costanzo tylne światło

il luccio è il vero depuratore del Garda, lui non rimanda i lavori per motivi politici, ogni giorno pulisce i fondali mentre i turisti se la godono e fanno brum brum sugli scooter, tutti come poppanti imbrattano la tinozza finché la mamma non getterà dalla finestra il bambino e l'acqua sporca

szczupak jest prawdziwą oczyszczalnią jeziora Garda, nie odkłada pracy przez motywy polityczne, każdego dnia sprząta dno podczas gdy turyści robią brum brum skuterami, wszyscy jak niemowlęta brudzą wannę dopóki mama nie wyrzuci z okna dziecka i brudnej wody Tłum.: Izabella teresa Kostka

ściana

il muro ho camminato migliaia di miglia su strade solitarie, sopportando soprusi di ogni sorta come il muro di un monumento imbrattato di scritte e questo solo per starti accanto, sappi che andrà sempre così, nel riso e nel pianto sarò sempre al tuo fianco, perché l’amore di padre è come l'asfalto che ti allontana, quando cadono bombe sulla città inerme

przewędrowałem tysiące mil samotnymi drogami znosząc każdego rodzaju uciemiężenie jak ściana pomnika ubazgranego napisami by tylko być Ci blisko, pamiętaj, że tak zawsze będzie, w śmiechu i płaczu trwać będę przy twoim boku, bo ojcowska miłość jest jak asfalt co cię niesie daleko gdy spadają bomby na bezbronne miasto.

strona: 32

Tłum.: Izabella teresa Kostka

Igor Costanzo urodził się w 1980 roku, poeta i pisarz włoski młodej generacji, ukończył w Weronie wyższe studia w zakresie literatury i filologii współczesnej, obecnie jest pedagogiem w Bresci. Dedykuje całe swoje życie poezji i spotkaniom z literatami i artystami, wśród których z takimi znakomitościami o międzynarodowej sławie jak Jack Hirschman, Lawrence Ferlinghetti, Alda Merini. Jako doradca urzędu miasta i prezydent komisji d/s kultury w Moniga del Garda zorganizował wiele spotkań poetyckich i kulturalnych, zapraszając do Włoch wiele osobistości ze świata sztuki. W 2013 r. był promotorem Premio alla carriera / Nagrody za całokształt kariery dla Fernando Arrabal'a. W 2014 roku zorganizował wraz z Beppe Costą i Stefanią Battistellą cykl spotkań z okazji drugiego wydania książki "Canzoni di Galilea / Pieśni z Galilei" poety Naim'a Araidi. Tournee objęło takie miasta jak Brescia, Mantova i Werona. Od 2016 roku jest dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Artystycznego MonigArt. Jest autorem pięciu tomów poezji przetłumaczonych i opublikowanych w języku arabskim, hebrajskim, hiszpańskim, polskim, angielskim, norweskim, francuskim i chińskim (w tłumaczeniu poety chińskiego Gao Xing'a). Jego dzieła obecne są na łamach wielu antologii i czasopism, jest zapraszany na międzynarodowe festiwale poetyckie oraz uhonorowany został Nagrodą Ianicius 2019, wręczoną w Polsce przez poetkę Kalinę Izabelę Ziołę. Od roku 2018 należy do ruchu Realizmu Terminalnego stworzonego przez poetę Guido Oldani'ego. Z domem wydawniczym Mursia, w jego tłumaczeniu na język włoski, ukazała się książka słynnego poety chińskiego Jidi Majia p.t. " Il nero e il fuoco / Czerń i ogień". P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Stéphane Mallarmé Le vitrier Le pur soleil qui remise Trop d’éclat pour l’y trier Ôte ébloui sa chemise Sur le dos du vitrier.

Szklarz Przejrzyste słońce które Zbytnim blaskiem obdarza Olśnione zrywa koszulę Będącą na plecach szklarza. Tłum.: Małgorzata Fabrycy

La femme de l'ouvrier

Żona robotnika Chleb, dziecko, kobieta W drodze do kamieniarza Przerwana etykieta Na użytek ołtarza. Tłum.: Małgorzata Fabrycy

La marchande d'habits Le vif œil dont tu regardes Jusques à leur contenu Me sépare de mes hardes Et comme un dieu je vais nu.

Handlarka odzieniem Twe bystre spojrzenie obdarza Na wskroś zawartości łachmany Po czym mnie z nich obnaża I jak bóg idę rozebrany. Tłum.: Małgorzata Fabrycy

*** Powiedz teraz możesz, czy to był jedynie zwykły i tylko mój sen, Uczucie niepewności otacza mnie, wrasta we mnie zbyt mocno tak, Za oknem pierwszy zimny płatek, na szybie mróz rysuje mój cień, Kolejny nowy dzień a jednak wieczorem czegoś tak mi brak, Powiedz już możesz, przecież od dawna nie mamy już nic, Uczucie namiętności zgasło, a chłód chwyta moją ciepłą dłoń, Za oknem stoję sam, jak długo będziemy w miejscu tkwić, Kolejny dzień, a ja nadal stoję tam sam czekając szeptu płoń... ~ Szklane serce Miałem sen, a w nim to czego każdy tak chce, Liście opadły jak łzy, błądze szukając tej krainy, Słowa zgasły odsłaniając niedoskonałości me, Niepewny krok, a kolejny poranek zbyt mglisty, Wokół myśli płynące zwartymi strumieniami, Tyle odkrytych słabości, gdy zostajemy już sami... ~ Szklane serce Gdzieś za plejadami jesteś Ty, nie poznałem Cię, nie ujrzałem, Zabrał mi Ciebie ten czas, nie złapałem spojrzenia oczu Twych, Tak nie wiele wiem, widzę tylko parę liter, za bardzo się bałem, W szarym marmurze róża, dla wszystkich za dnia błądzących, Ale ja pamiętam, z pięciu bijących serc zostały tylko cztery, Tak nie wiele teraz wiem, gdzieś w sobie schowałem ten czas, Czy to Ty sprawiasz że te wszystkie me kroki to życiowe spacery, Proszę przestań jeśli gdzieś tam dla mnie dodatkowy czas pożyczasz, Nie chce dłużej być tu teraz , jeśli też czujesz ten sam łyk samotności, Ale przecież czy Ty swoją białą szatą przypadkiem mnie nie otulasz, Tyle nie spokojnych snów, ale czy w sercym mym Twój uśmiech gości, Przepraszam że mnie teraz takiego widzisz, ale zgubiłem sie kolejny raz, Upadłem, bo nie u miałem kochać, ale to już wiesz teraz czuje to co noc, A gdy spogladam w niebo widzę dwa serca, czy to już mój koniec teraz, Mój nie spokojny sen kiedy na zagarze co noc wybija moja północ, Tak bardzo bym chcial, poznać Cię nawet jeśli mówli ze nie warto, Ale to już tyle lat gdy zapalam na marmurowej płycie czerwony płomień, Jeśli byś była gdzieś blisko tu mnie, napewno poczęstuję Cię herbatą, Wybacz że tyle myśli mam w sobie naraz, niczym zwykły czarny cień .

POEZJA FRANCUSKA

La femme, l'enfant, la soupe En chemin pour le carrier Le complimentent qu'il coupe Dans l'us de se marier.

Damian Witczak

Przemysław Nowicki Przelotna miłość On odchodzi, Ona również. Kończy się miłość, ciemno między nimi jest. Odchodzą w zapomnienie lata. Tak było szczęśliwie i spokojnie w tej miłości. Ich miłość oddaliła się, tak daleko. Lecz widują nadal się i tęsknią czasem.

Jestem

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 33

Dziś jestem, jutro mnie nie ma. Wszyscy zapominają o moim życiu. Już idę w ciemność, odchodzę i nie wracam. Za mną robi się ciemność. Ja nie wracam, nie warto.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Boris Phillips, pisarz francuski, jest moim doradcą literackim i konsultantem historycznym. Moja książka, w oryginale napisana w języku francuskim, powstała dzięki jego pomocy. Książki Phillipsa można znaleźć na Amazonie. Gorąco polecam. Chciałabym podziękować Brigitte Delmas z dziennika L'Independant za korektę i pomoc w sformułowaniu pewnych myśli. Sylvian Manssion okazał mi ogromną cierpliwości, jako pierwszy okazał mi pomoc i zainteresowanie moim tekstem — bardzo dziękuję za pomoc i wsparcie.

strona: 34

POWIEŚĆ

Marguerite Christine Swirczewska

***

N

im helikopter w swoim szalonym tańcu uniósł mnie nad ogrodem, który był moją chlubą, trzeba było oderwać ode mnie Michaëla; przywarł do mnie i ugniatał mnie małymi łapkami, całując mnie na swój sposób; w końcu Sabine zdołała nas rozdzielić. Ta roślinna domena, usytuowana na wysokości 1860 metrów nad poziomem morza, była moją prawdziwą kreacją i zdobyła w swej kategorii pierwszą nagrodę Rady Generalnej Pirenejów Wschodnich w konkursie ogrodów kwiatowych. By stworzyć w Katalonii ten dość wyjątkowy zważywszy na położenie ogród, potrzebowałam dwudziestu pięciu lat. To prawda, że sprowadzałam rośliny z Karpat, z gór Kaukazu, czasami nawet z Himalajów… Niektóre przywiozłam sama, trochę się z tym kryjąc, na przykład błękitny mak, który tak cudownie rozkwitał w Japonii, ale niestety nie zdołał zaaklimatyzować się w moim ogrodzie, zapewne nie mogąc poradzić sobie z nostalgią. To było moje jedyne niepowodzenie, gdyż z czasem większość moich roślinnych esencji przywykła do klimatu Pirenejów Wschodnich, gór tak bardzo podobnych do polskiej części Karpat. Jeszcze wczoraj, na dzień przed tym strasznym atakiem, z radością przyglądałam się lilii wodnej – przywiezionej pięć lat wcześniej z mojego rodzinnego kraju – która zakwitła po raz pierwszy, nieśmiało: kwitnący nenufar na tej wysokości, to był po prostu cud! A teraz ten cholerny helikopter w pośpiechu opuszcza miejsce, które było moim azylem, chroniącym mnie przed światem; które stworzyłam ex nihilo i rozwinęłam w miarę upływu lat. Moja głowa omal nie eksplodowała z powodu huku wirnika; czułam dojmujący ból w piersi, a moje płuca coś rozsadzało od środka, dusiłam się, pomimo kagańca, który zasłaniał mi pół twarzy i miał dostarczać tlen… Warkot był ogłuszający: jeszcze minuta tej akcji ratunkowej i

kości mojej czaszki stracą z sobą łączność; mój mózg rozpadnie się na kawałki. Leżąc bez ruchu w kabinie, skrępowana przez całą tę medyczną aparaturę, spostrzegłam przez jedno z okien moje miasteczko, na które po raz pierwszy mogłam spojrzeć z góry. Bolquère jest położone w pobliżu Font–Romeu – to górskie uzdrowisko, dziś baza treningowa zawodowych sportowców, zyskało sławę w drugiej połowie XIX wieku dzięki cesarzowej Eugenii, żonie Napoleona III, która je odkryła; często jeździła tam z powodów zdrowotnych. Mój umysł, pogrążony w letargu przypominającym stan śpiączki, błądził poszukując wyrazistych symboli, mogących łączyć Francję, w tym także Pireneje, z Polską i Polakami: rozległe pola historii stawały przede mną otworem. W świadomości członków mojej rodziny, podobnie jak w świadomości większości Polaków, moja przybrana ojczyzna od dawna była związana z tą, w której się urodziłam, a ten górski łańcuch stał się synonimem brawury, ofiary, jaką polscy żołnierze na obczyźnie, służący w armii francuskiego

Cesarstwa, złożyli w imię miłości do swojego odległego kraju… Ujrzałam przed sobą mapę wschodniej Europy, stworzył ją rytm staccato wirujących łopat maszyny, która mnie unosiła nie wiadomo gdzie, a także przekonanie o nieuchronnej śmierci: moja Polska była pozbawiona politycznego i realnego istnienia; była podzielona, rozdarta na trzy części. Każdą z nich anektowała jedna z ówczesnych potęg: Prusy, Rosja i Austria. W moich mglistych mirażach ożyły szczytne marzenia polskich patriotów: Napoleon, Cesarz Francuzów, zobowiązał się odtworzyć naszą ukochaną Polskę w przypadku zwycięstwa nad koalicją najeźdźców; należało mu pomoc, wspierać go z wszystkich sił! Organizowano wielkie publiczne zbiórki; uczestniczyła w nich cała ludność, oddając płody rolne, pieniądze, stada, biżuterię… Francuscy żołnierze, stacjonujący na terenie Wielkiego Księstwa Warszawskiego, mieli zapewniony wikt i dach nad głową… Damy – od najskromniejszych po te wysoko urodzone – otwierały przed nimi swoje serca i łoża… Porwana przez złudny wir, który brałam za początek mojej agonii, wcieliłam się w postać Marii Walewskiej, z domu Łączyńskiej: którą uwiódł i zdobył sam Cesarz Napoleon, poczułam w moim ciele pragnienia i udręki tej bohaterki historii o namiętnej i wręcz niemożliwej miłości; zostałam matką Aleksandra Floriana Józefa Colonny– Walewskiego, którego naturalny ojciec obdarzył tytułem hrabiego Cesarstwa… Potem ujrzałam wojenną epopeję: jako polski patriota zaciągnęłam się do pułku szwoleżerów Gwardii Cesarskiej; byłam jednym ze stu dwudziestu pięciu kawalerzystów 3 szwadronu, którzy pod wodzą Jana Kozietulskiego przypuścili szaloną szarżę na hiszpańskie baterie w przełęczy Somosierra; tym heroicznym czynem otworzyliśmy francuskiej armii drogę do Madrytu… Moje gorączkowe fantasmagorie przerwało nagle lądowanie helikoptera na dachu szpitala w Perpignan. Miałam tam zostać przez miesiąc, by wyleczyć migotanie przedsionków; miałam więc dosyć czasu, by uporządkować

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

owego kawalerii na hiszpańską przełęcz to zwykła anegdota, szczegół z batalii w sumie drugorzędnej, która pozwoliła 45 tysiącom żołnierzy Wielkiej Armii wkroczyć na drogę wiodącą do Madrytu i urzeczywistnić tym samym napoleońska ambicję, by osadzić swojego brata Józefa Bonapartego na hiszpańskim ewnego dnia, pomiędzy jednym zabiegiem a tronie; dla nas, urodzonych na wschód od Odry, nabrały one drugim, zaczęłam rozmyślać o historycznych zupełnie innego znaczenia. 57 zabitych i rannych podczas więziach łączących oba kraje. Sięgały one XVI szarży z pewną dozą przesady nazwano legionem złożonym w wieku, gdy Henri de Valois, książę d’Anjou – przyszły Henryk ofierze na ołtarzu Odrodzenia Polski. Jan Leon Hipolit III – został w roku 1573 wybrany na władcę Polski i Wielkiego Kozietulski stał się Herosem Narodowym. Zwłaszcza że owa Księstwa Litewskiego jako Henryk Walezy… Wprawdzie nie bitwa była Naszym Zwycięstwem, które zapowiadało był nim długo, gdyż już w następnym roku, po śmierci wskrzeszenie uciśnionej i rozebranej na części Ojczyzny. swojego brata Karola IX, uciekł z surowego krakowskiego Polscy malarze – jak Wojciech Kossak czy January Suchodolski dworu, by zasiąść na tronie Francji. Potem, w roku 1725, Maria – uwieczniali wyjątkową odwagę naszych szwoleżerów, Leszczyńska – młodsza córka przebywającego na wygnaniu siekących szablami hiszpańskich artylerzystów. Wiersze, króla Polski Stanisława Leszczyńskiego – poślubiła młodego rozmaite utwory prozatorskie podjęły ten temat. Istnieje Ludwika XV. pewna pieśń, śpiewana tysiące razy w przeszłości – ale także Trzeba było zaczekać do roku 1807, gdy Napoleon I dziś – podczas biesiad obficie zakrapianych wódką, by utworzył Wielkie Księstwo Warszawskie, aby te więzi stały się przypomnieć, że ta potyczka wpisała się głęboko w naszą wyjątkowo silne: w umysłach polskich patriotów oznaczało to pamięć zbiorową i zyskała ponadczasowy status w Historii ni mniej, ni więcej tylko polskiego heroizmu i obietnicę przywrócenia patriotyzmu… Ilu Polaków wolnej i niepodległej Polski; przelało krew na krętych toteż człowiek, w którym dróżkach hiszpańskich widzieli przyszłego władcę sierras i Pirenejów, których Europy i symbol odrodzenia relief tak przypomina – państwa polskiego, zyskał pomimo odległości – ich bezwarunkowe pasma Karpat na poparcie… W rzeczywistości południowej granicy dopiero w czerwcu 1919 roku, Polski? na mocy Traktatu W tym miejscu moja Wersalskiego, Polska znów rodzinna saga przecina się pojawiła się na politycznej – trochę okrężną drogą – z mapie Europy; jednak historią szwoleżerów emocjonalna więź między Cesarskiej Gwardii. To w Francją a Polską była już od Pirenejach bierze swoje dawna wszczepiona w źródło rzeka Segre, ów umysły i serca ludzi żyjących górski strumień, który nad brzegami Wisły. wpada potem do Ebro w Odwoływała się ona raczej pobliżu Saragossy. Babcia do uczuć, niż do rozsądku, a czytała mi wspomnienia szarża polskich jednego z naszych kawalerzystów pod przodków i opowiadała mi Somosierrą zyskiwała przez o nim w czasach mego to w oczach moich rodaków dzieciństwa. Podczas wyjątkowy blask. oblężenia miasta polscy Narzucona przez żołnierze stacjonowali u zbiegu tych dwóch rzek, a nasz Napoleona taktyka, zgodnie z którą lekka konnica miała przodek zginął podczas walk o Saragossę. To zupełny natrzeć galopem, kolumnami po czterech jeźdźców, na przypadek, że mój górski dom w Bolquère znajduje się w hiszpańskie działa, rozmieszczone w czterech bateriach odległości 20 kilometrów od źródła rzeki Segre… Powinnam w artyleryjskich w długim wąskim przesmyku, została uznana tym widzieć czysty zbieg okoliczności, czy może przez jego sztabowców za zbyt brawurową, nierozsądną, porozumiewawcze mrugnięcie Historii do małej dziewczynki? wręcz niemożliwą do realizacji. Na co Cesarz miał odpowiedzieć: «Jak to, niemożliwe? Nie znam tego słowa ! Dla moich Polaków nie ma rzeczy niemożliwych!»; zdanie, które później, zmienione, weszło do potocznego języka francuskiego w formie « impossible n’est pas français! » Jeżeli o mnie chodzi, wolałam – i nadal wolę – myśleć i mówić «dla czasach mego dzieciństwa obowiązywały Polaków nie ma rzeczy niemożliwych!». Ta dewiza dwie wersje historycznych faktów, podobnie przyświecała mi w całym życiu: wszystko można zrealizować zresztą jak wszystkich wartości; nauczyło pod warunkiem, że pozostaniemy otwarci na zmiany i mnie to bardzo wcześnie – ze szkodą dla mnie samej – że ewolucje; zresztą dla mnie, jako Polski z racji urodzenia i z powinnam, bez względu na okoliczności, zachowywać serca, wszystko jest możliwe; wcielenie owej maksymy w moje rezerwę i powściągać język. życie tyle razy pozwoliło mi posuwać się naprzód z wiarą w to, Lekcje historii w szkole były podporządkowane ideologii że odniosę zwycięstwo… Trochę jak polscy szwoleżerowie władzy komunistycznej; nie nauczano prawdziwej historii podczas bitwy pod Somosierrą! Polski. Mówienie o niej, czy choćby wzmianka na jej temat, Dla Francuzów dwie fale natarcia polskiej zaciężnej były całkowicie zakazane przez rząd naszego kraju, który był obrazy, które zaprzątał zbawiennego lotu.

P

mój

umysł

podczas

***

POWIEŚĆ

W

***

strona: 35

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


strona: 36

POWIEŚĆ

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

sterowany przez naszego Wielkiego Brata, Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Moja babcia w największej tajemnicy czytała mi zapiski, pozostawione przez członków naszej rodziny, ucząc mnie w ten sposób tego, co uważała za prawdziwą historię naszego kraju – gdy mówię, że czytała, nie jestem precyzyjna, w istocie recytowała mi obszerne teksty z owej Prawdziwej Historii Polski, którą znała na pamięć i która pozostawała w sprzeczności z tym, czego uczyliśmy się w państwowych polskich szkołach, pozostających pod wpływem komunistów i narzuconej przez nich Dyktatury Proletariatu. Te lekcje przekłamanej historii prowadzono celowo, żeby osłabić naszą zbiorową dumę: chodziło o to, by zgnieść, zabić w zarodku najmniejszy przejaw polskiego ducha oporu ! Ta podwójna edukacja nauczyła mnie, że co innego trzeba mówić w domu, a co innego w szkole, czy w obecności ludzi niezwiązanych z naszą rodziną. Choć już do tego przywykłam, było to dla mnie niezwykle trudne ćwiczenie: takie zachowanie było całkowicie sprzeczne z zasadą, którą bliscy skądinąd mi wpajali: «Trzeba zawsze mówić prawdę, nawet jeżeli rani!» Był to wielki dylemat mojego dzieciństwa i lat dorastania: co mam powiedzieć, a czego nie mówić? Inne dzieci nie miały takich zmartwień: by być w porządku, naśladowały po prostu zachowanie dorosłych ze swego otoczenia. Tymczasem mnie absolutnie nie było wolno było kopiować manier, postaw i sposobu myślenia, jakie dominowały w naszym rodzinnym gronie. Wręcz przeciwnie, musiałam rozumować jak dorosła osoba, mająca świadomość mentalnego zakłamania moich rozmówców, których w tymże rodzinnym kręgu nazywano, z nieukrywaną ironiczną wzgardą, «komunistami i wyzwolicielami naszej Ojczyzny, przyjaciółmi polskiego ludu». Trzeba przyznać, że dla małej, sześcio czy siedmioletniej dziewczynki, to była mission impossible! W ten właśnie sposób resztki mojej dziecięcej niewinności oraz pragnienie, by zawsze wszystko robić jak najlepiej, doprowadziły do sytuacji dramatycznej i niebezpiecznej dla mojej rodziny, sytuacji, która naraziła na szwank nasze rodzinne więzi. Moja szkoła podstawowa w Warszawie mieściła się w zwykłym baraku, dopiero co wzniesionym wśród powojennych ruin; wnętrze było surowe i niezbyt przyjemne dla oka. W klasie stały rzędy ławek z jasnego drewna. My, uczniowie, nosiliśmy takie same granatowe fartuszki, ozdobione białym kołnierzykiem. Tego dnia – było to na lekcji historii – nasza nauczycielka, przerywając głęboką ciszę, którą można by krajać nożem, poprosiła, byśmy nazajutrz przynieśli do szkoły odznaczenia i inne pamiątki rodziców czy dziadków, którzy się wyróżnili w walce o wolność naszego kraju. Zdecydowałam, że się bardzo postaram i nie zawiodę pani; od razu ujrzałam w myślach sekretna szu ladę gdzie Moja Babcia chowała dyplomy, medale i odznaczenia, które mój Dziadek, ojciec mojej Mamy, otrzymał w ciągu swojego długiego życia. Ach, pani nauczycielka chce mieć bohatera, który się wsławił, walcząc o niepodległość Ojczyzny, i będzie go miała! Babunia tak często mi opowiadała, jak dzielnym człowiekiem był jej mąż. Studiował w Szkole Wojskowej w Paryżu i zdobył dyplom oficera wojsk inżynieryjnych. Podczas służby wojskowej napisał podręcznik na temat budowy mostów pontonowych, w którym przedstawił nowy rodzaj konstrukcji, służącej do przeprawiania się przez rzeki: chodziło o łatwe w transporcie pontony, które połączone ze sobą mogą utworzyć most w rekordowym czasie. Latem 1920 roku, podczas wojny między młodą Rzeczpospolitą Polską a bolszewicką Rosją, ta innowacja techniczna pozwoliła polskiej armii uderzyć na tyły najeźdźcy, zmuszając go do ucieczki. Kapitan Romuald Buzkiewicz (mój dziadek) ułatwił naszym oddziałom przekroczenie dopływu Wisły, Wieprza, i

otoczenie Armii Czerwonej: dzięki temu wynalazkowi agresor został pokonany. Olszynka Grochowska. Czerwoni nie byli w stanie zająć Warszawy, stolicy naszego tak niedawno wyzwolonego kraju! Ten prawdziwy CUD NAD WISŁĄ był możliwy tylko dlatego, że nasi żołnierze posłużyli się technologią wymyśloną przez mojego dziadka; to czyniło zeń BOHATERA, a mój dziadek otrzymał potem wysokie odznaczanie z rąk Głowy Państwa, marszałka Józefa Klemensa Piłsudskiego. Oprócz dyplomów i odznaczeń mojego dziadka, w sekretnej szu ladzie spoczywał prawdziwy rodzinny skarb, wszystko to, co stanowiło o naszej tożsamości: był tam – między innymi – nasz herb i pierścień, na którym nasze godło wygrawerowano w rubinie; fakt, że rodzinny herb ma czerwone tło, wynikał z wyjątkowego przywileju, jaki królowie Polski przyznawali tylko nielicznym rodom za ich szczególne poświęcenie w służbie dla Ojczyzny… Właśnie tę tożsamość komuniści u władzy zawzięcie zwalczali, była ewidentnym dowodem, że nie mamy chłopskich ani robotniczych korzeni, a tylko one były dla DYKTATURY PROLETARIATU politycznie poprawne; ujawnienie – nawet częściowe – zawartości tej skrytki byłoby równoznaczne ze skazaniem całej rodziny. Tyle tylko, że w mojej naiwności szkolnej uczennicy nie byłam w stanie zrozumieć wszystkich niuansów: mój dziadek ocalił Polskę przed inwazją i został za to wyróżniony; musiałam pokazać jego odznaczenia mojej nauczycielce, przekonana, że mi pogratuluje jako wnuczce takiego polskiego Bohatera! Niestety skutek był całkiem inny, niż sobie wyobrażałam… Twarz nauczycielki natychmiast wykrzywiło zupełne osłupienie, potem złość i zaczęła krzyczeć po rosyjsku «swołocz, swołocz». Gwałtownie chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła do gabinetu dyrekcji. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko: zostałam odizolowana od innych dzieci, a przedstawiciele Ładu Publicznego – agenci UB – przyjechali do szkoły, żeby mnie przesłuchać, zadając mi w kółko te same pytania; ja odpowiadałam im w dobrej wierze, że nie rozumiem, że mój Dziadek bronił swojego kraju przed inwazją i że został za ten czyn odznaczony, że pokazując jego order, spełniłam tylko polecenie nauczycielki, że… W mojej spontanicznej prostocie zupełnie zapomniałam o tym, że w roku 1920 Polska była wrogiem bolszewickiej Rosji, która próbowała ją anektować, podczas gdy w roku 1944 ten sam kraj, Związek Sowiecki, stał się «wyzwolicielem i protektorem» Polski! Co gorsza, działając w tak nierozważny sposób, dostarczyłam czerwonym wszelkich dowodów, że moja rodziny brała aktywny udział w walce z rodzącym się ZSRR i została za to wynagrodzona; wywołałam kataklizm, który miał spaść na głowy moich bliskich. Zbiry z UB przeszukały nasz dom, wywracając wszystko do góry nogami; ordery, rzecz jasne, zostały skonfiskowane, podobnie jak wszystkie dokumenty i przedmioty, które składały się na naszą pamięć, na naszą rodzinną historię; zostaliśmy ograbieni z naszych najdroższych pamiątek, z naszej historycznej tożsamości. Tatę niezwłocznie aresztowano, gdy prowadził wykład na Politechnice, i zakazano mu nauczania, nie mógł być nawet asystentem innego profesora. Mamę przesłuchiwano bez końca. Spokój naszego przytulnego domu, zbudowany cierpliwie za cenę niezliczonych wyrzeczeń i mimo piętrzących się trudności w tych latach stalinowskich, został nieodwracalnie zburzony; zostaliśmy upokorzeni, poniżeni, ośmieszeni i zmuszeni do milczenia, do podporządkowania się temu nieludzkiemu reżimowi, tej Dyktaturze Proletariatu… I przez moją naiwność, przez moją dziecięcą niewinność to ja doprowadziłam do tej tragedii! Władze postanowiły przenieść mnie do innej szkoły, straciłam wszystkich przyjaciół, wszystkie punkty odniesienia. W naszym domu życie z trudem wracało na swoje tory, powoli, niemal do normalnego stanu; jednak coś się ostatecznie

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

popsuło, pękło w naszym rodzinnym życiu. Mama płakała całymi tygodniami i za każdym razem, gdy starałam się ją pocieszyć, odpychała mnie gwałtownie od siebie. Po tym jakże bolesnym incydencie nie miałam już dostępu do szaf, szu lad i innych potencjalnych skrytek, jakimi dorośli członkowie rodziny mogli jeszcze dysponować. Nie wspominano już także w mojej obecności o przeszłości naszego rodu – co wyjaśnia, dlaczego wiem tak niewiele na temat moich przodków. Rozmowy rodziców na ten temat toczyły się za zamkniętymi drzwiami; uważano mnie za potencjalne zagrożenie. Moi właśni rodzice odsunęli mnie od rodzinnych tajemnic; zostałam wykluczona z ich kręgu, stałam się kimś obcym w łonie własnej rodziny!

C

***

P

***

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 37

o miesiącu leczenia migotania przedsionków mogłam wrócić do mojego domu w Bolquère i znowu oddać się ogrodniczej pasji. Wciąż przeżywałam, jak we śnie, ów surrealistyczny epizod sprzed miesiąca: atak, który dosłownie powalił mnie na ziemię; niespodziewane przybycie Sabine, która zajrzała do mnie przypadkiem, by uratować mi życie; podróż helikopterem w nieznanym kierunku… Wszystkie te sceny powtarzały się nieustannie, jak w filmie Viscontiego czy Davida Lyncha, rzeczywistość upomniała się do świata nierealnego! Znowu ścinałam zwiędłe kwiaty, oczyszczałam rabaty z chwastów, nosiłam naręcza martwych roślin z dołu ogrodu do bramy przed moim domem… Pokonując czterdziestu metrów po zboczu, czułam się kompletnie wyczerpana; na tej krótkiej trasie musiałam się zatrzymywać dwa albo trzy razy, żeby zaczerpnąć tchu… Nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że ta droga, która jeszcze rok temu zdawała mi się przyjemna, teraz uświadamia mi, że jestem fizycznie skrajnie wyczerpana… Po jednym z tych moich wejść na Kalwarię ujrzałam samochód z rejestracją regionu Alp Nadmorskich, zaparkowany przed bramą ogrodu, i nawiązałam rozmowę z panią, siedzącą w środku. Ta sympatyczna dama wyraziła pragnienie zwiedzenia mej rezydencji, która bardzo przypadła jej do gustu, gdy ją znalazła w katalogu domów do wynajęcia na okres zimowy. Ponieważ tego dnia wewnętrzna winda była zepsuta, obejrzałyśmy pokoje, nieustannie wchodząc i schodząc po stopniach schodów. Gdy stałyśmy na tarasie, podziwiając widok na szczyt Canigou i masyw Cambre d’Aze, zwróciła się do mnie, wskazując palcem bardzo dyskretną bliznę, widoczną między jej piersiami: – Jest pani taka zdyszana! Nie ma pani problemów z sercem? Proszę sobie wyobrazić, że kilka miesięcy temu przeszłam operację i naprawdę odżyłam, wspinam się na góry, chodzę na długie wędrówki… Przez grzeczność zapytałam: – A w jakim szpitalu była pani operowana? Odpowiedziała natychmiast: – W… Operował mnie profesor… Wówczas po raz pierwszy usłyszałam o klinice w… i o magu kardiochirurgii, który był tam ordynatorem.

POWIEŚĆ

zas zdawał się rozpaczliwie dłużyć podczas mojego pobytu w klinice. Często wracałam myślą do przeszłości. Dramatyczny incydent – którego byłam sprawcą – nie dawał mi spokoju; uświadomiłam sobie, że to zdarzenie naznaczyło mnie na już zawsze, nigdy nie zdołam się całkowicie uwolnić od uczucia, że jestem odrzucona przez członków własnej rodziny, nadal żyję z poczuciem winy! Ten epizod mógłby być ilustracją tego, w jak wielkim stopniu życie codzienne było wówczas poddane przymusom, wynikającym ze starcia przeciwstawnych przekonań politycznych: z jednej strony istniały te, które uważaliśmy za prawdziwe, te, w które wierzyliśmy głęboko i których nie mieliśmy prawa wyrażać; z drugiej obłędne idee Dyktatury Proletariatu, których byliśmy ofiarami i które musieliśmy małpować, nie dając im wiary, by po prostu przeżyć! Kilka miesięcy po tej niefortunnej historii poprosiłam Babcię, by wyjaśniła mi, co się właściwie stało; zawsze była dla mnie tak dobra, tylko ona mogła pomóc mi się otrząsnąć, wydobyć z bezdennej rozpaczy. Zapytałam ją cicho : – Babciu, dlaczego nigdy mi nic nie mówiłaś o Dyktaturze Proletariatu? Dlaczego nigdy mi tego nie wyjaśniłaś? Zareagowała gwałtownie, w sposób niespodziewany: ta kobieta, która była ucieleśnieniem spokoju, taktu i powściągliwości, zmieniła się nagle w furię; z twarzą wykrzywiona od złości, krzyknęła : – O jakiej dyktaturze właściwie mówisz, Małgosiu? Najbardziej łagodnie, jak umiałam, odpowiedziałam na jej pytanie: – Hm, o dyktaturze proletariatu, Babciu… To zwykłe zdanie zdwoiło jej wściekłość: chodząc w kółko po pokoju i wymachując rękami, zaczęła złorzeczyć: – Przyszli tutaj, o, Boże, przyszli tutaj! Tak, udało im się, moja malutka księżniczko, zawładnąć twoim umysłem… O, biedactwo, zrobili ci pranie mózgu! Wlali ci do głowy pomyje! I gorzko tego żałuję, bo nie mogłam cię przed tym uchronić! Więc proszę cię, nie słuchaj ich, nie wolno im wierzyć! Potem, odnajdując spokój równie szybko, jak nagle i niespodziewanie wybuchła, chwyciła mnie w ramiona i ucałowała w czoło. Kiedy byłam z babunią, często siadłam obok niej na podłodze, kładąc głowę na jej kolanach; gładząc mnie po czole i policzkach, zaczynała mi coś opowiadać, nucić kołysanki, których melodie rozpoznawałam znacznie później, ku mojemu największemu zdumieniu, w muzyce Szopena. Ów kompozytor, jakże drogi sercom ludzi w moim rodzinnym kraju, pisząc swoje utwory, inspirował się często folklorem, choćby w swoich polonezach i mazurkach. Ta druga forma to

żywy, zamaszysty taniec, który wyróżnia bardzo energiczny krok i wystukiwane hołubce, wyraża on radość z powodu kończącego roku; natomiast polonezy cechuje krok powolny, dostojny i pełen elegancji, jest on jak błogie powitanie Nowego Roku. Wszystkie chwile, które spędzałam z babcią, były naznaczone pieczęcią magii; to były istne czary. Lekcje historii, jakich mi udzielała babunia, były przerywane degustacją ciast – co świadczyło o jej niezrównanym zmyśle pedagogicznym. W sytuacji wiecznego braku i racjonowania żywności ciasta, które piekła, były dowodem jej wielkiej pomysłowości. Wiedząc, że moim największym przysmakiem jest sernik, zastępowała absolutnie niedostępny ser ziemniaczanym purée, które mieszała z białkami ubitymi na puszysta pianę i duża ilością cukru… I sztuczka się udawała; uważałam, że te wypieki mają wyborny smak, a że powstawały wyłącznie z myślą o mnie, byłam zachwycona.


strona: 38

POWIEŚĆ

P

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

odinspektor otworzył wielkie drewniane drzwi i ujrzał stojącą za biurkiem młodą postać. Wojskowym, raźnym krokiem podszedł do niej i odchrząknął: – Hm, hm. Kobieta spojrzała na niego i– widząc stary płaszcz na Michalskim – z małą odrazą zapytała: – Czego Pan sobie życzy? – Policja! – odparł mężczyzna dodając – Gdzie znajdę dyrektora?! Momentalnie ta wiadomość postawiła ją do pionu. Wybiegła jak najszybciej przed biurko i wskazała ręką drogę w kierunku schodów. – I na lewo, tam powinna wisieć tabliczka! Michalski popędził nie mając nawet czasu podziękować. A może przypuszczał, że jeszcze wróci, gubiąc się w tych korytarzach. Wiedział jedno – musiał znaleźć jakiegoś znawcę sztuki. Skręcił w lewo i prawie wpadł na wychodzącą z toalety damskiej sprzątaczkę. – Ooo!

– Tak! A do kogo?! – zapytała dalej zbliżając się do niego. Część seniorów się śmiała, druga zaś usiłowała zatrzymać podinspektora w miejscu. – Proszę dać mi spokój! – zdenerwował się Michalski – Jestem z Policji! Gdzie jest pani Dyrektor Muzeum! W jednej chwili wszyscy zrobili wielkie oczy, a wielkie macki, które przytrzymywały podinspektora, schowały się. Podeszła do niego przewodniczka i na spokojnie zaczęła tłumaczyć: – Przecież gabinet pani Dyrektor jest na dole, po lewo. – Byłem – zagryzł zęby Michalski– To kibel damski. Złapała się za głowę przewodniczka. – No dobrze. A w jakiej sprawie, jeśli mogę zapytać? – spojrzała na policjanta. – To już sprawa służbowa – odparł Michalski – I tylko z panią Dyrektor. – Acha – kiwnęła głową kobieta. Gdy nagle chórem zaczęli buczeć wszyscy w sali: – No co Pan! Przecież to może być pani Dyrektor.

– Nie to lewo! – wykrzyknęła z dala bileterka – Następny korytarz! Zdenerwowany całą sytuacją i na bileterkę, podinspektor spojrzał zmrużonymi oczyma w stronę drzwi, jakby chciał powiedzieć: – Policzymy się jeszcze. I odparł do sprzątaczki: – Przepraszam najmocniej. – Ależ się nie gniewam – odparła z uśmiechem na twarzy. Była w średnim wieku, z gumowymi rękawiczkami na dłoniach. Chciała dodać jeszcze dwa słowa, postawiła wiaderko z wodą i brudną ścierką, lecz gdy się obróciła, wpadła w osłupienie. Michalskiego już nie było, a ona nawet nie słyszała ani jego kroków, ani żadnego – Do widzenia. *** W tym samym czasie po Ratuszu oprowadzana była wycieczka. Grupa seniorów z pod Olkusza postanowiła przybyć na jednodniową wycieczkę do Poznania. Pani przewodnik powoli, pokój po pokoju, pokazywała im zbiory muzeum i tłumaczyła styl, datę powstania i kto jest autorem dzieła. Jak również miejsce, w jakim się znajdowali turyści. Dodawała też od siebie parę wzmianek historycznych na temat Poznania. Do jednej z sąsiadujących z wycieczką sal wbiegł Michalski. Cały poddenerwowany rozglądał się na wszystkie strony i robił ogromne zamieszanie. – No gdzie jest do cholery ten pokój? Część wycieczki widząc go, więcej uwagi zwracała na jego bieganie po sąsiednich pokojach, niż na to, co opowiada przewodniczka. W końcu i podinspektor wpadł do sali gdzie znajdowała się wycieczka. Stanął zaraz przy drzwiach z pochyloną głową i zaczął się rozglądać dookoła. – Przepraszam, kogo pan szuka! – zapytała głośno przewodniczka. – Nie, nie, nie! Ja nie do Pani – odparł Michalski.

– No dobrze – kiwnął głową podinspektor – Ale zachowa to Pani wszystko w tajemnicy. – O ile będę mogła pomóc – odparła przewodniczka. – Zapraszam do drugiej sali – Michalski pokazał ręką komnatę obok, i powoli zaczęli iść w tamtym kierunku. Zaś grupa zasmucona tym, że nie może wziąć udziału w rozmowie, zaczęła buczeć niczym stado krów. Po chwili jedna z osób w grupie uzmysłowiła reszcie, że znajdują się w miejscu, gdzie wymagana jest cisza, a po drugie, może coś jeszcze zdołają podsłuchać. W ogromnej sali, gdzie podłoga była wyłożona wspaniałymi kafelkami, ściany był wykonane z ozdobnego tynku. Na których przy każdym rogu widać było wyrzeźbione filary, a wnętrze zdobiły cudowne putna i meble, stali oni. On trzymał nieśmiało grubą teczkę, a ona zaś zastanawiała się, co w niej jest i gdzie ma ją mu pokazać. Rozejrzała się po wnętrzu. Spojrzała, który mebel będzie najbardziej przydatny, a zarazem najnowszy, gdy nagle usłyszała: – O tu – Michalski skierował się do postawionego na samym środku stołu z krzesłami. – Nie! Na Boga – wykrzyknęła pani Przewodniczka – to siedemnasty wiek. – To gdzie? – zdziwił się podinspektor odstawiając krzesło. – No może na tej komodzie – skierowała wzrok na mebel stojący tuż przy lustrze. Zaś za rogiem w sali obok wszyscy turyści nadstawiali ucha. – No i co! No i co – krzyczała kobieta stojąca na końcu grupy.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

POWIEŚĆ

strona: 39

– Nic!– odparł zdenerwowany kolega – Chcesz zobaczyć – Że mamy spokój – odparł podinspektor. i posłuchać to podejdź. – Wcześniej – uśmiechnęła się lekko pod nosem. – Jak mam podejść?! – wywiązywała się kutnia. – To nie pamiętam – udawał Michalski. – Jak na razie, to oni się kłócą i my się kłócimy – – A! Nie wie pan? – zmarszczyła czoło kobieta – Czy nie wytłumaczył inny turysta. chce mi pan powiedzieć? Bo jak tak, to koniec naszej – To cicho, cicho. współpracy. W sali obok natomiast Michalski rozłożył teczkę, – A kiedy, niby ją zaczęliśmy? – zaczął kręcić na boki poukładał dokładnie dokumenty, a z każdą chwilą puls pani głową. Przewodniczki robił się coraz bardziej mocniejszy i – Jak tak, to proszę – zatrzymała się u końca schodów i mocniejszy. Oczy zaczynały się zaostrzać widząc każde wysunęła w jego stronę dłoń z zdjęciem – Może pan sobie to przewracane zdjęcie, lecz później okazywało się, że to jeszcze zabrać. Dodała. nie to. Nagle podinspektor zatrzymał się przy jednej z – Ale niech pani mi powie, co te słowa znaczą? – odparł fotografii i krzyknął: Michalski. – Tak, to jest ta! – kiwając przy tym głową i podał ją – A czy to nie jest współpraca? – przekomarzała się. Przewodniczce. – Niech pani mi powie wszystko, co może o – No przepraszam – spuścił głowę podinspektor. tej płycie. – Ależ proszę – odpowiedziała mu. Wzięła do ręki zdjęcie i nagle nastała „cisza po burzy”. – Dziękuję – uśmiechał się Michalski i zeszedł parę Jedyne, co było słychać, to przepychanie się i krzyki z stopni, aby być na równi z Przewodniczką. sąsiedniej sali: – No to masz pan swoje trzy słowa – odparła mu – i – No i co? trzymaj tę fotografie. – Co on jej pokazał? – Jak to?! – z powrotem jego usta uformowały się w pół Michalski czekał, obrócił się do komody i zaczął zbierać powoli dokumenty, gdy nagle Przewodniczka dotknęła jego księżyc wiszący ramionami ku dołu – jakie trzy słowa. – Aleś ty tępy – burknęła pod nosem kobieta – ramienia i zapytała: Przepraszam, proszę, dziękuje. Masz trzy słowa z tablicy. – Gdzie to wisiało? – Ale coś więcej? – spuścił głowę Michalski na fotografie i – W kościele, czuł się teraz jak dziecko z zerówki. – No dobrze. W kościele, ale gdzie? – Przecież zakończyliśmy współpracę – odparła z W sali obok już nie mogli wytrzymać, jeden drugiemu uśmiechem oddalająca się w stronę recepcji Przewodniczka. wskakiwał na plecy. Michalski już sam nie wiedział co ma robić. Czy gonić ją. Czy – Co kościół?! – nie był pewien jeden z turystów, co pojechać na wieś, a to zadanie powierzyć Buchale, ale wyjdzie podsłuchał. na jaw, że się ośmieszył. Czy też znaleźć inną osobę znającą – Ślub! – wymyśliła inna starsza pani. się na historii. Z tego wszystkiego wyszedł przed Ratusz, Michalski słysząc te krzyki dobiegające za drzwi wyjął paczkę L&M–ów i nerwowo wyciągnął papierosa, włożył podszedł do nich i trzasnął nimi, zamykając je na klamkę. do ust i wsunął rękę do kieszeni poszukując zapalniczki. Przewodniczka rozumiejąc to wszystko wzięła teczkę w dłonie Nagle schodami, szybko niczym gepard, zaczynała zbiegać owa znajoma kobieta. Michalski przyglądał się ze spokojem i zaczęła iść w drugim kierunku. – Zaraz, co Pani robi?! – wystraszył się podinspektor i stojąc nieruchomo. Wyciągał powoli z kieszeni prawą rękę. zaczął biec w kierunku drugich drzwi – Kradnie Pani ważne Tymczasem Przewodniczka zbiegła na Plac, zaczęła się dokumenty! Stanęła momentalnie niczym posąg i spojrzała rozglądać za czymś i szybko skierowała się w stronę wozu podinspektora. Ten zaś odpalał sobie cygarete i gdy podniósł wielkimi oczyma w stronę Michalskiego. głowę do góry i zaciągnął się wykrzyknął: – Co jak co, ale kradzieży pan mi nie wmówi – – Może Panią gdzieś podwieź? stwierdziła ze złością. Ona zaś stanęła i odpowiedział z dogryzem: – To jak mam to nazwać? – zdziwił się policjant. – W końcu weźmie się Pan ze mną za tą sprawę, czy nie? – Niech pan to trzyma – oddała mu teczkę wpychając – Z Panią? – zdziwił się Michalski i zaczął powoli między dłonie – idzie za mną. schodzić po schodach – A od kiedy to ja mam z Panią – A co z…? – zaczął wskazywać palcem na zamknięte rozwiązywać sprawy? Zdziwił się i znów zaciągnął papierosa. drzwi. – Niech Pan w końcu przestanie się kłócić! – odparła i – Pańska grupa? Więc nie pański interes – odpowiedziała mu krótko i zaczęła prowadzić najkrótszą podeszła do samochodu podinspektora – Chce pan rozwiązać drogą do wyjścia. Rozglądając się po drodze za telefonem na sprawę, czy nie? Michalski już sam nie wiedział, co ma zrobić. Tu ścianie. – To dokąd w końcu idziemy? Czemu nic jeszcze się nie obowiązywała go ścisła procedura i tajemnica zawodowa, tu dowiedziałem? Za czym się tak pani rozgląda? – dopytywał się zaś potrzebował porady fachowca, który sam mu się wpychał do auta. Zaciągnął się jeszcze kilka razy spojrzał w górę, aby to Michalski. Przystanęła. przemyśleć, gdy za pleców usłyszał poganiające: – Nie za dużo tych pytań? – i obróciła się w stronę – No nad czym się tak Pan zastanawia?! – wykrzyknęła – telefonu wiszącego za jej plecami – Halo, jest tam Aśka?! Potrzebuje ją na górze. Musi dokończyć przejście z grupą. Ja tracę dla Pana swój czas. – No dobrze – Michalski rzucił na ziemie niedopałek – Tak, tak! Ten policjant. Dzięki. No to teraz możemy pomyśleć w spokoju – odparła podwijając rękawy i wyjmując z pod Pomoże mi Pani, ale sprawę prowadzę ja. Zapamięta Pani. I pachy zdjęcie, na którym był wizerunek płyty. To na czym to zaczął otwierać samochód. skończyliśmy? – zapytała schodząc powoli po schodach na dół. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

ANNA CANIĆ - SOFIA I KASJUSZ Powieść – dramat Paraćin 2019 tłum.: Małgorzata Necin (z serbskiego) Wy, którzy się mnie wypieracie, wyznajecie mnie, a wy, którzy mnie wyznajecie, wypieracie się mnie. Wy, którzy mówicie o mnie prawdę, kłamiecie, a wy, którzy o mnie kłamaliście, mówicie o mnie prawdę. (Grzmot czyli Doskonały Umysł) Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je (Mt 12:42, Biblia Tysiąclecia )

PROLOG - fragm. III

strona: 40

POWIEŚĆ

(pierwsza część: Bezkres 4/2019) (druga część: Bezkres54/2019)

K

alwaria była górzystym laskiem, gdzie Adam i Ewa zamieszkali po wygnaniu z Edenu. Po błądzeniu po pustyni ten kraj z jedną rzeczką i ziemią, która coś tam rodziła, stał się ich jedynym ratunkiem. Pierwszy na świat przyszedł Kain – owoc grzechu Ewy, a z nim narodziła się jego siostra Noema. Rok później Ewa urodziła syna Abla i córkę Naelę. Starsze dzieci rosły złośliwe i samolubne i często zaczepiały młodsze, a Abel i Naela mieli dobre serca i łagodny charakter. Kiedy przyszedł czas pierwszych sympatii, Abel i Naela postanowili być razem, ale Ewa nie pozwoliła, aby z miłości stworzyli rodzinę. Chociaż Adam odrzucił mnie i wybrał ją, była zawsze świadoma tego, że małżonek jej nie kochał. Dlatego nienawidziła samej miłości, powtarzając to samo kłamstwo – że to uczucie oddala człowieka od Boga. Adam szanował matkę swoich dzieci i wspierał ją, ale ich relacje były zawsze chłodne i sztywne. Duma nie pozwalała Adamowi przyznać, że był niesprawiedliwy. I tak Kain ożenił się z Naelą, a Abel musiał wziąć Noemę. Naela była zdruzgotana, ale nie mogła przeciwstawić się rodzicom, których wola była dla niej Boską decyzją. Abel również się smucił, ale wkrótce zapomniał o ukochanej, skosztowawszy uroków Noemy. Tymczasem Noema odziedziczyła po matce wszystkie najgorsze cechy. Została kochanką Kaina i rozbudziła jego nienawiść ku bratu. Razem chcieli pozbyć się rodziców i przejąć wszystko, co starsi zdobyli ciężką pracą, a Naelę uczynić niewolnicą, ale Bóg im na to nie pozwolił. Kiedy Kain zabił Abla, do Adama przybył Senoj i rzekł mu, aby uważał na siebie. Powiedział mu, aby wygnał zabójcę i jego żonę, a Noemę zostawił w domu ojca jako służącą. Sto trzydzieści lat Adam opłakiwał ukochanego syna i nie zbliżył się do żony, śpiąc w samotności w namiocie. Miejsce

śmierci Abla nieszczęśliwy ojciec nazwał Kalwarią – czaszką – i postanowił żyć i umrzeć tam, gdzie pochowano jego biednego chłopca. Żeby Ewa nie wyżywała się na Noemie, podstępna dziewczyna wymyśliła opowieść o Lilith, którą rzekomo widywała nocą przy namiocie ojca. Ponieważ kobieta tyle wycierpiała, że bała się wypytywać męża, Noema całyczas okłamywała matkę. I w ten sposób ja, niewinna, stałam się wiedźmą, która spała z Adamem, aby płodzić olbrzymy. Kiedy minął czas żałoby, Adam i Ewa spłodzili syna i dali mu na imię Set. Ojciec go błogosławił, aby stał na czele wszystkich plemion, gdyż uważał, że sam nie jest tego godzien. Set dorastał w surowości i stał się bardzo pobożny. Ponieważ Adam i Ewa mieli jeszcze siedemnaście córek, Set ożenił się z każdą z nich, włączając w to również złośliwą Noemę. Od małżonek żądał pokory i starał się spłodzić jak najwięcej dzieci, myśląc, że w ten sposób zdobędzie Boże błogosławieństwo i zmyje grzech rodziców, a jego synowie go naśladowali. Wiele kobiet umierało przy porodzie, a ich matki

winiły za to Lilith. Mężczyźni przeklinali mnie, kiedy mieli pożądliwe sny, i bili swoje żony i dzieci za najmniejsze nieposłuszeństwo. zniewolone małżonki ich nienawidziły i w wielu domach dochodziło do zdrad i dzieciobójstw. Ludzie uważali miłość za słabostkę i przywiązywali się bardziej do swoich majątków niż do innych ludzi. W ich sercach rodziły się zawiść i skąpstwo. Jeden z synów Seta, Enosz, dowiedziawszy się, że jego dzieci Harel i Sharon są do siebie przywiązani, natychmiast zwołał starszyznę z Setem na czele, aby przeszkodzić tej młodej miłości. Set wybrał odpowiedniego, według niego, młodzieńca dla Sharon i skromną i łagodną dziewczynę dla Harela. Brat i siostra mieli jak najszybciej zostać rozdzieleni i w przyszłości mieli ze sobą nie rozmawiać, chyba że w towarzystwie świadka. Zakochani się zbuntowali i razem uciekli z Kalwarii. Nowy dom znaleźli daleko na północy, u podnóża majestatycznej góry i nad szeroką rzeką – tam, gdzie nikt nie mógł ich znaleźć. Myślałam o tej opowieści, kiedy moje nogi odmawiały posłuszeństwa, spuchnięte i ciężkie jak kamienie. Szłam, dokąd prowadziło mnie serce, nie zwracając uwagi na umęczone ciało ani na zmącony umysł. Wiedziałam, że Adam umierał… I że ja umrę razem z nim. *** rzybyłam do osady wcześnie rano. Nie potrzebowałam kupy brodaczy wokół wielkiego namiotu, żeby wyczuć obecność Adama. Jego synowie i wnukowie rozprawiali o jakichś mało ważnych sprawach, machając rękoma i próbując przegonić jeden drugiego w próżności. Kobiety siedziały w namiotach i sądząc z zapachów, przygotowywały jedzenie. W niektórych domach płakały dzieci.

P

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Roześmialiśmy się, jak niegdyś. — Przyznaję, że jestem wszystkiemu winien – kontynuował poważnie. — Diabeł mnie podkusił, abym zastąpił miłość mojego życia tym głupkowatym, pożądliwym stworzeniem! Przeze mnie Abel został zabity, przeze mnie, z powodu mojej hardości i głupoty. A potem… Przekazałem wszystko w ręce Seta, który dorastał pod wpływem matki. I tak to… — rozkaszlał się. — Jeszcze nie umarłem, a oni kłócą się w sprawie mojego pogrzebu. — Ja też jestem śmiertelna – spojrzałam mu w oczy i opowiedziałam wszystko, co mi się przydarzyło, kiedy nie byliśmy razem. — Wiedziałem… — wystękał. — To zawsze byłaś mi wierna! — Byłam wierna sobie samej, Adamie. Z trudem oddychał i nie chciał pić wody. Nie chciał też się położyć, żeby odpocząć. — Była zazdrosna… — opowiadał uparcie, rozumiejąc, że kończy mu się czas. — Wybrałem ją, a kochałem tylko ciebie… I nie przeżyłbym, gdybyś mnie zostawiła, więc wybrałem łatwiejszą drogę – bez miłości… Ale bez miłości człowiek nie żyje, tylko istnieje. Moje serce było gotowe, by pierwsze przestać bić, ale Adam jeszcze nie skończył. — Pamiętam dobrze te dzieci… Harela i Sharon… My też mogliśmy… być jak oni – oparł mi głowę na ramieniu. — Tu nikt nie jest winny, mój Adamie – szeptałam mu i tuliłam jak dziecko. — Tak miało być. Spojrzał na mnie znowu tym bystrym spojrzeniem i rzekł: — Ja dostałem to, na co zasłużyłem, ale ty, Sofio.. Zasługujesz, by być szczęśliwą. Poczułam lekkość w ciele, a w duszy nieopisaną przyjemność. Zapragnęłam zachować ten moment, przeżywać go wiecznie… W końcu przypomniałam sobie słowa archanioła. — W jakimś innym ciele – odpowiedziałam ledwie zrozumiale – będę. I wtedy zapadła ciemność.

POWIEŚĆ

Zbigniew Kurzyński Fraszki APEL Bierzmy, panowie, przykład z budzików; nie zaśpią – choć są ciągle „na cyku”. NIEDOBÓR ŚWIATŁA Choć sto myśli w głowie świta trudno światła z niej wyczytać. CIEPŁO DOMOWE Kiedy zimno i plucha na dworze, radia i żony słucha się skorzej.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 41

Pierwszy zauważył mnie wysoki i chudy starzec w długiej szacie z kijem w ręku. Podłużna twarz i lodowate spojrzenie wskazywały, że to Set – kropka w kropkę podobny do Ewy. — Kim jesteś, kobieto? Co robisz tutaj sama? — zapytał surowo. — Gdzie jest twój mąż? Pozostali patrzyli na mnie z ciekawością. — Jestem Sofia – powiedziałam głośno. — Chcę się zobaczyć z Adamem. Set wybałuszył oczy. Mężczyźni zaczęli szeptać. — Kim jesteś — ciągnął – by wołać naszego ojca po imieniu i niepokoić go na łożu śmierci? — Wygoń ją, ojcze – podniósł głos Enosz. — Nikt z nas jej nie zna. Na pewno jest z rodu Kaina. — Ależ jest bezczelna! — pokręcił głową Kenan, jego syn. — Patrzy ci prosto w oczy! Podeszłam do tłumu bez strachu. — Adam był moim małżonkiem – zwróciłam się do Seta. — Zanim urodziliście się i ty, i twoi bracia, i twoja matka. Osłupiały Set wykrztusił. — Lilith... — Ona, współczująca i okrutna – powiedziałam z uśmiechem. — Ja nigdy nie atakuję pierwsza, ale potrafię świetnie się obronić. Mężczyźni szemrali. W gwarze słyszałam słowa „suka”, „demon” i „zabójczyni dzieci”. — Wejdziesz do namiotu po moim trupie – wysyczał Set. — Wracaj, skąd przyszłaś, albo, przysięgam na życie moich żon, własnymi rękoma wyślę cię do diabła! Pozostali stanęli rzędem jak mur, aby nie wpuścić mnie do środka. — Nie przysięgaj na innych, Secie – odpowiedziałam stanowczo. — Dlatego, że mnie nie zatrzymasz. Odepchnąwszy żylastego starca, ruszyłam w kierunku Adama. Nie spodziewał się takiej obrazy i zamiast mnie powstrzymać, wrósł w ziemię, a szczęka mu opadła. Surowy Enosz i płomienny Kenan przestępowali z nogi na nogę i mamrotali coś o „kurwie, która chciała dosiąść człowieka”. — Nie wpuszczajcie jej! To Śmierć! — na próżno buntował się Set. Mur z jego potomstwa również się nie ruszył. Było oczywiste, że się mnie bali. Nagle chropawy głos zawołał z namiotu. — Co się dzieje, Secie? Kogo znowu atakujesz? Rozpoznałam mojego męża i pospieszyłam ku wejściu. Adam, zaniemogły, z białymi włosami i brodą, leżał na szerokim łożu, zawinięty w kilka prześcieradeł. Drżącymi rękoma podniosłam zasłonę. — Sofio – rzekł, ledwie powstrzymując się od płaczu. Głębokie zmarszczki zmieniły jego twarz, ale spojrzenie pozostało żywe i bystre. — Wybacz mi... Nie kryłam łez. — W tej samej chwili – pogładziłam go po ręce – kiedy odeszłam z naszego domu… W tej samej chwili ci wybaczyłam. Pocałował mnie w rękę. Na moment zamknęłam oczy. Raj utracony powracał. — Zestarzałem się… — podniósł się z trudem. Pomogłam mu usiąść i usiadłam obok niego. — Poznałam twoje dzieci, Adamie. — Nadęte koguty – wyszeptał mi do ucha. — Udają, że są lepsi od kobiet, a noszą kolorowe szaty i zapuszczają włosy!


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Nie było

Czekamy

T

T

strona: 42

PROZA

o chyba ta sama dziewczyna, którą zastał tu en wąski pasek na jezdni, gdzie nie przejeżdżają wczoraj. Na tej samej kanapie, pod tym samym samochody. Tam usiadł. Poranek był ciepły. Ruch kocem. Tak samo naga. jeszcze nie ożył. – Używasz sobie życia? Tam odnalazł go Adam. – Życie używa mnie – odpowiedział Adam cicho, siedząc – Ostatnie miejsce, o którym pomyślałem... tak samo jak wczoraj przy stole, naprzeciw pustej butelki. – – Mnie też to zaskoczyło – odpowiedział Tomasz. – Nie było cię cały dzień. Telefony wydzwaniały. Nie Przez cały czas tkwię w stanie wiecznego zaskoczenia. wiedziałem, co mam im odpowiedzieć. – Mówisz jakoś dziwnie. –Powiedz im na przyszłość, że mnie nie ma, nie było i nie – A może wreszcie normalnie? Ta choroba powoduje, że będzie. Nie podejmę się tego filmu. można usiąść na środku autostrady i pośród wyjących Adam poderwał się gwałtownie. Tomasz przez chwilę samochodów słuchać tego, co jest wewnątrz tej drogi, poza miał wrażenie, że wytrzeźwiał. Zapalił lampkę. rykiem silników poza wygrażaniami kierowców. Tylko wtedy, – Ty... jeśli się wsłuchamy, to odkryjemy kim jesteśmy.

– Skurwysynie? – podsunął Tomasz. – To też – przyznał Adam. – ale... jak można być tak... – Nieodpowiedzialnym? – O właśnie! Nieodpowiedzialnym. Twoja praca, wysiłek, pomysły, próby, klęski, to mieszkanie na strychu... – Zabieram z niego rzeczy! Wyprowadzam się. – Racja. Kto chciałby mieszkać na strychu z pająkami i szczurami? – Tylko tak wybitny artysta, jak ja. Sięgnął do kieszeni białej marynarki. Z białej marynarki wyjął białą kopertę. Podsunął ją Adamowi. – Otworzysz ją za trzy dni. Nie wcześniej. – Dobrze, wszystko jak zechcesz. Wytłumacz mi tylko jedną rzecz – zastąpił Tomaszowi drogę, gdy ten chciał iść do swego mieszkania. – Dlaczego zawsze, kiedy świat wyciąga do Ciebie rękę, Ty musisz ją odepchnąć? Nie rozumiem tego. – Ja też nie. Ale pytanie, przyznaję, w punkt! A gdy Adam upewnił się, że Tomasz zamknął drzwi do swego mieszkania i już w nim jest, otworzył kopertę. W środku znalazł zapisaną kartkę. Był to list od Tomasza. Czytał. ''Tak, mogłem zostać u Ciebie, na strychu, bo tu było bezpiecznie, był dach i jedzenie i mogłem pisać lub nic nie robić. Mogłem tak żyć do końca i zgnić, niczego nie zobaczywszy, niczego nie dowiedziawszy się o sobie. Ja mam teraz mało czasu. Nie mogę dłużej czekać. Już dosyć czasu tu przesiedziałem. Za trzy dni, gdy to przeczytasz, mnie już nie będzie. Nie miej do mnie żalu o nic. Pozostawiam Ci scenariusze oraz pająka i szczura, które sobie za Twoim pozwoleniem wyhodowałem. ''Żegnaj'' brzmi zbyt pesymistycznie, więc ja napiszę tylko: Do zobaczenia. Tomasz Piaq'' – Łajdak!

– To gorączka... – stwierdził fachowo Adam, lecz Tomasz nic sobie nie robił z tej diagnozy. – Chce mi się jeść, pić, mówić, spać i jest mi zimno. Przed oczyma widzę staw. Śmiertelnie spokojny. Dlaczego staw? – Tomasz! – ta ręka potrząsająca, która chce abyś powrócił do siebie. – pozwól sobie pomóc. – Najpierw zbaw samego siebie. Adam był pierwszym człowiekiem, tak? – Tak. – A więc Tomasz Piaq będzie ostatnim. – To jakaś paranoja! – Adam wstał i zaczął nerwowo okrążać Tomasza. – a co z filmem? – Ty go zrobisz – odpowiedział Tomasz. – mi wystarczą udziały ze scenariusza. Wiem, że zawsze byłeś pod tym względem zdolniejszy. To Ty jesteś reżyser, ja jestem tylko scenarzystą. – Sporządzić umowę? – Nie wystarczą słowa? Jestem chory, ale nadal świadomy. Poza tym – dodał – jesteśmy przyjaciółmi. – Współpracownikami również – odpowiedział rzeczowo Adam. – Ale przyjaciółmi przede wszystkim. I dojrzał. A gdy dojrzał zawołał: – Jest! – Co? – Przyszła po mnie. A gdy Adam zrozumiał, że to idzie do nich ta kobieta z ''Fin De Monde'', ta sama której Tomasz zabrał okulary, zrozumiał. – To przez nią? Przez nią wyjeżdżasz. – Nie wyjeżdżam. Bo nigdy nie przyjechałem.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

PROZA

– Ktoś więcej. Postanowił się już nie wtrącać. Uznał, że nie ma tu już nic do roboty, że na to on nie pomoże. Tomasz nie chciał – Mi też miło Pana poznać! – zwrócił się Tomasz do pomocy. bogatego, potem zaraz wrócił do niej – Aniu, zawsze – Czekam na Ciebie z papierami. – oznajmił tylko wierzyłem, że każdy ma swój osobisty szwadron śmierci, rzeczowo. Ale Tomasz nie odpowiedział. Adam rozejrzał się za który odprowadzi go na egzekucję. nadjeżdżającymi samochodami. Gdy upewnił się, że nic nie Nie podniósł się, nie protestował, nie próbował jej nadjeżdża, przeszedł wolno na drugą stronę. wyrwać z ich rąk, gdy siłą zabrali Annę i jak aresztowaną, Długie, białe nogi. Delikatność, pożądanie aby stopy były wsadzili siłą do środka limuzyny. Jeszcze zanim całkowicie bose. Jakże wysoka i dumna wydaje się stojąc przed nim, zniknęła w czarnej karecie, zdążyła zawołać przez uchyloną skulonym i zgarbionym. I ta bluzka niebieska. Mimo, że szybę: zapięta na ostatni, najwyższy guzik, to i tak wszystko przez nią widać. W tym momencie była dla niego bardziej niż naga. – Kiedyś będziemy mieli własny samochód. Biały. – Właśnie tak to sobie wyobrażałem. Czekałem tu, a Ty Szyba zasunięta. Szczelnie. Twarzy już nie widać. I tak przyszłaś. trudno było mu uzmysłowić sobie, że jej nie zobaczy już nigdy. – Nie mogłam spać – pochyliła się nad nim i szeptała. – Ale limuzyna jeszcze nie ruszyła, jeszcze stała, jeszcze przewracałam się z boku na bok. Modliłam się, liczyłam czekała. barany i inne zwierzęta, ale i to nie pomogło. Natalie podbiegła do niego. Wepchnęła kartkę do – Na to już nic nie pomoże. kieszeni marynarki. – Masz rację. Przyszłam, aby się pożegnać. – Żebyś nie zapomniał. Zapisałam Ci wszystko – powiedziała szeptem, a potem już całkiem głośno i gniewnie. – Na zawsze? – Nie wiem – odpowiedziała – wyjeżdżam. Mam – Odczep się od Naszej Ani! Jednak istnieją dobre duchy. półroczną trasę po Europie. Jutro pierwszy występ. Będę rozbierać się przed nimi ze wszystkiego, co mi pozostało. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął kartkę. Na kartce adresy. – Wszyscy się rozbieramy... ''Wielkie Kasyno Violette – Ale nie tak. Nie w ten sposób! Nie wiem. Nie wiem czy przeżyję jutrzejszy występ, a co dopiero sześćdziesiąt. ul. Męki Pańskiej 3 – Człowiek – powiedział Tomasz. – nawet nie zdaje sobie Wenecja Średnia'' sprawy z tego, jak wiele może przeżyć. JUTRO, o 20.00. – Zrób coś dla mnie. i drugi adres: I wyciągnęła znajomą, pozłacaną przyjaciółkę, ''Hotel Książęcy ''Czarny Łabędź'' zapalniczkę. ul. Rozkoszna 8 – Rzuciłam dwa razy. Kiedy będę w potrzebie, Ty rzucisz Wenecja Średnia po raz trzeci. (powołasz się u portiera na Baronową De Soleil)'' – Do trzech razy sztuka – uśmiechnął się Tomasz. Zwinął kartkę na dwa, na cztery, na osiem. Aż stała się – Zachowaj mnie w sercu, jak i ja zachowałam Ciebie w małym, papierowym kwadratem. moim. – Ich Ania... – Stamtąd nic i nikt nie umknie. W limuzynie dopadł ją sen. To barany tak podziałały, a I zdumiała go ta obdarta prawa ręka. Którą miał i czuł może Tomasz przyniósł sen? A może tylko była tym wszystkim wczoraj na swojej głowie. zmęczona? Odpływała w tej pędzącej wzdłuż autostrady – Zraniłaś się w rękę. limuzynie z przyciemnionymi szybami. – Musiałam. Ale to głupstwo. Zagoi się. Jak wszystko kiedyś. W takich momentach zawsze musi coś lub ktoś przerwać. – Ania! Ania! – wołał ją głos Natalie. Limuzyna stała w pobliżu i czekała. – Przyjechali po mnie. To najgorsze momenty, kiedy przyjeżdżają. – Powiedz im, że nie możesz jechać. Że nie chcesz. – Nie wolno mi nie chcieć. Oprócz Natalie, z samochodu wysiadł pulchny, I noc za oknem I ciszę co nieba niepozorny człowiek w smokingu i ciemnych okularach, który i biało sięga przez swój wygląd i sposób bycia dawał wszystkim do i księżyc złotem przecina dzwonu zrozumienia, że ma pieniądze i władzę (Stan), starsza, prowadzi śpiew niepozorna kobieta i jeszcze jeden równie niepozorny po kładce dziurawej i wkrótce zabrzmi człowiek w czerni. z cieni kolęda – Anka, szukamy Cię wszędzie... bo resztkę drogi w kościele na górce – Szukamy się wszędzie – jeszcze przedłużać, zawiało. wśród drzew. przedłużać tę chwilę przed rozstaniem, mówić do siebie, mówić, patrzeć na siebie. – Co to za chuj?– zapytał człowiek z pieniędzmi patrząc z pogardą na Tomasza – Kochanek, czy błazen?

Wiesława Kwinto-Koczan Noc grudniowa

strona: 43

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


strona: 44

PROZA

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

– Ma pan córkę – powiedziała w jego stronę pielęgniarka, przez uchylone drzwi. – Jak się czuje moja żona? Pytanie odbiło się od zamkniętych drzwi. Jan poczuł się dumny i szczęśliwy. Po godzinie przyszedł do Jana lekarz. – Gratuluję serdecznie. Ma pan piękną, zdrową córkę. Waga 3200 gramów. Duże dziecko, zważając na drobną sylwetkę pańskiej żony. Były drobne komplikacje podczas porodu, ale już jest wszystko dobrze. – Kiedy będę mógł zobaczyć moje dziewczyny? – Za kilka godzin. Proszę teraz pójść do domu, coś zjeść, odpocząć. Spędził pan w szpitalu całą noc. Odwiedziny są od szesnastej. Do widzenia. Jan stał chwilę przy oknie i zastanawiał się nad tym, co mu powiedział lekarz. Nie chciał wracać do domu. Chciał zobaczyć Basię i córeczkę. Przyjechali do szpitala o drugiej w nocy. Basia była taka słaba. Tak bardzo cierpiała, a on nie umiał jej pomóc. Powoli schodził po schodach. Prawą rękę trzymał w kieszeni spodni i podpierał nią nogę. Od kiedy pamięta w ten właśnie sposób było mu łatwiej chodzić. Niebo było błękitne. Zapowiadała się piękna pogoda. Kiedy dochodził do rynku, to z wieży ratuszowej dzwon właśnie

Do ogólniaka chodziło jeszcze dwóch chłopców w jego wieku, też z porażeniem dolnych kończyn. Obaj mieli mniej szczęścia od niego. Poruszali się o kulach. Wtedy zaczął w pełni doceniać to, co zrobiła dla niego babcia Aniela. Liceum skończył śpiewająco. Egzaminy na studia były czystą formalnością. W październiku, na rozpoczęciu roku akademickiego, poznał Basię. Była to śliczna, drobna dziewczyna, z długimi kruczoczarnymi włosami. Była trochę zagubiona. Przyjechała na studia do Opola z Kędzierzyna. Od samego początku traktowała Jana z wielką, nieudawaną sympatią. Na drugim roku studiów pochował babcię i kilka miesięcy później, matkę. Jego młodsza siostra, zaraz po maturze, wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Po raz pierwszy w życiu został zupełnie sam. Kiedy wracał do domu, dziwne uczucie pustki wypełniało jego serce. Tylko świadomość, że ma przyjaźń Basi pomogła mu przetrwać trudny okres żałoby. Nie umiał sobie przypomnieć jak i kiedy stali się z Basią parą. Ale pamiętał, kiedy to właśnie ona po raz pierwszy go pocałowała. Pamiętał, jak w październiku, po rozpoczęciu czwartego roku studiów, Basia wprowadziła się do niego. Rozświetliła jego życie. Wniosła do domu radość i miłość. Wścibskie sąsiadki strzępiły sobie jęzory na ich widok. Kiedyś

wybijał godzinę ósmą. Wstąpił do katedry podziękować Bogu za szczęśliwe rozwiązanie. Na moście musiał przystanąć. Zmęczenie dało o sobie znać. Odprowadził wzrokiem wypełnioną węglem barkę. Wstąpił do spożywczego po mleko. W piekarni obok, kupił pachnące i jeszcze ciepłe bulki. Bardzo wolno wspinał się na trzecie piętro. To tam, na ostatnim piętrze, było ich gniazdko. Nastawił wodę na kawę. Posmarował bulkę dżemem i usiadł w końcu, w wygodnym, głębokim fotelu. Zapach kawy zbożowej wypełnił całe mieszkanie. Nie położył się do łóżka. Został w fotelu i tylko nogi okrył kraciastym pledem. Zmęczenie zapanowało nad jego ciałem. Zamknął oczy i próbował sobie przypomnieć jak to się stało, że znalazł swoje szczęście, że spotkał Basię, że uwierzył w miłość. W dzieciństwie nic nie wskazywało na to, że będzie miał swój dom i swoja rodzinę. Był jednym z tych dzieci, które w latach pięćdziesiątych dopadła choroba Heinego–Medina. Bardzo późno zaczął samodzielnie się poruszać i to tylko dzięki uporowi i wytrwałości swojej babci. To ona nosiła go na plecach. Zanosiła do szkoły. Taszczyła po schodach. Uparcie kazała ćwiczyć. Nic nie było w stanie jej zniechęcić. Powtarzała, że skoro przeżyła Syberię i drogę powrotna do domu, to nic nie jest jej teraz straszne. W szkole podstawowej czuł się bardzo samotny. Na początku dzieciaki jak to dzieciaki dokuczały mu, wyśmiewały, ale czujna babcia szybko zrobiła z tym porządek. Był jedynym niepełnosprawnym dzieckiem w całej szkole. Nikt go nie rozumiał, nikt nie wiedział, jak bardzo czuł się samotny. Jego ucieczką od świata były książki. Czytał dużo. Czytał wszystko, co mu tylko wpadło w ręce. Dosyć szybko zaczął nosić okulary. Dzięki wspaniałemu wychowawcy, prawdziwemu pasjonacie, w szkole średniej było mu łatwiej.

dotarło do Basi uszu, o czym one tak plotkują. Z lubością wypożyczyła sobie jedną z nich. Wiedziała dobrze, że ta przekaże to dalej. – Pani Wierzbicka! Wstydziłaby się pani. Dlaczego pcha pani swój wścibski nochal w nasze życie? Jakim prawem obraża pani mnie i Jana? Ja się wcale nie dziwię, że mąż panią zostawił. Nie dziwię się, że nie ma pani przyjaciół. Ostrzegam panią, dzisiaj pierwszy i ostatni raz. Jeśli jeszcze usłyszę plotki, to gorzko pani tego pożałuje. Moja rada jest taka, że trzeba w człowieku widzieć człowieka, a nie jego ułomności. Żegnam! Trzeba przyznać, że tym właśnie urwała głowę Hydrze. Jan ukończył studia z wyróżnieniem. Zaraz po studia otrzymał propozycję pracy w Urzędzie Miejskim. Basia była dumna ze swojego dyplomu. Znalazła pracę w bibliotece. Coraz częściej rozmawiali o założeniu rodziny. Rodzice Basi byli przerażeni jej wyborem, ale jak zobaczyli, jak Jan ją kocha, jak o nią dba, pomału, choć nie bez oporów, zaczęli się do niego przekonywać. Dwa lata po ślubie ogłosili rodzinie, że oczekują dziecka. O szesnastej Jan był z powrotem w szpitalu. Ubrany w biały fartuch, czekał pod drzwiami oddziału na spotkanie z Basią. Nie mógł się doczekać kiedy weźmie na ręce swój nowy skarb, kiedy przytuli i pocałuje Basię. Kiedy podziękuje jej po raz kolejny i na pewno nie ostatni za to wszystko, co mu podarowała. Drzwi w końcu stanęły otworem. Kilku niecierpliwych ojców próbowało je sforsować jednocześnie. Zastał Basię podczas karmienia dziecka. Wyglądała pięknie, jak madonna z dzieciątkiem. Jan zastygł nieruchomo, wpatrzony w swoje szczęście, a teraz już w dwa szczęścia.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Adam już na schodach słyszał podniesiony głos dziadka. do obejścia zaprowadził i bez jednego słowa mu ślady pokazał. Kiedy razem z mamą przekroczyli próg mieszkania mogli już Stryj się najpierw zdziwiony przypatrywał na te ślady, co spod lasu prowadziły aż do naszej zagrody, a potem się nagle śmiać rozróżnić poszczególne słowa. – Psiekrwie jedne zawzięte! No i cóż im te biedne zaczął. Tata widać było, że strasznie zły o tego cielaka był, ale w końcu też się do stryja przyłączył. Aż się za brzuchy wilczaszki złego zrobiły?! – wykrzykiwał straszy pan. – Nie denerwuj się tak, Józiu, bo ci znów ciśnienie trzymali, tak się śmiali. – Jak to? – Adam był zaskoczony. podskoczy. Może zaparzę ci meliski… – uspokajała męża – No, myśmy też nic z tego nie rozumieli – ciągnął babcia. – Dzień dobry – zawołała od progu mama Adama – a cóż opowieść dziadek – a mama to zaczęła narzekać, że im przez te wilczyska rozum odebrało. Ale w końcu stryj się uspokoił i to tatusia tak zirytowało? – Jakieś dranie znowu zastrzeliły dwa wilki w rezerwacie nam mówi, żebyśmy Burka przyprowadzili. Burek był już wtedy prawie głuchy i ślepy. Zimą sypiał na posłaniu w kuchni, – wyjaśnił dziadek. przy piecu, bo tata mówił, że psina wiernie całe życie obejścia Wszyscy w rodzinie znali poglądy dziadka na temat pilnowała, to jej się teraz godna starość należy. No ale teraz myśliwych i kłusowników. Wiedzieli też, że gdyby to on ustalał poszliśmy z bratem po niego. Przyprowadziliśmy go pod kary za zabijanie zwierząt chronionych, to zabójcy by trafiali oborę, a stryj nam mówi, żebyśmy się uważnie na ślady na ciężkie, dożywotnie roboty do kopalń i kamieniołomów. przypatrzyli. Najpierw nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi. Ale w Kiedy po serdecznym powitaniu wszyscy usiedli już przy końcu brat spostrzegł, że te wilcze ślady są inne od kawie i szarlotce, mama Adama zaproponowała, żeby jej ociec burkowych. Niby też psie łapy poodbijane, ale wszystkie takie opowiedział wnukowi jak to było z wilczymi śladami. same, jakby wszystkie wilki mały tylko prawe, przednie nogi. A – Już tyle razy to opowiadałem, że chyba wszyscy znacie do tego płytkie takie te ślady, jakby były lżejsze od starego, to na pamięć – dziadek pokręcił przecząco głową. Widać było, chudego burka, co przecież jest chyba raz mniejszy od wilka. A że nadal jest w złym humorze. mnie zaciekawiły dziwne dziury, towarzyszące tym wilczym

strona: 45

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

PROZA

śladom aż pod sam las. Ale dalej nie rozumieliśmy, co tak – Ja nie słyszałem nigdy o wilczych śladach – ze stryja rozśmieszyło. Za to mama się domyśliła. Poczerwieniała zdumieniem stwierdził Adam – opowiedz, dziadziu, proszę… ze złości i wrzasnęła, że ona zaraz tym Zawadzioskom pokaże. – To było kiedy byłem może w twoim wieku, a może Jednak tata ją powstrzymał. Wsiedli ze stryjem do sań i jeszcze młodszy. Trwała wojna, ale u nas na wsi było dość pojechali po księdza proboszcza. Najpierw mu pokazali te spokojnie. Czasem tylko słychać było strzelaninę gdzieś za ślady, a potem długo o czymś w izbie rozmawiali. Następnego lasem, jak partyzanci się natknęli na patrol niemiecki. Ale żyło dnia była niedziela. Proboszcz na kazaniu o złodziejach się ciężko, bo i Niemcy, i partyzanci przychodzili po jedzenie: mówił. Ludzie jak zwykle w ciszy słuchali, ale jak powiedział, brali mąkę, mięso, ziemniaki… Ale też w każdym domu była że czasem złodzieje nawet swoich sąsiadów okradają, na jakaś krowa, parę kur, czasem parę owiec czy kóz, to jakoś tam szczudłach przychodzą i żeby ludzi zmylić laskę sobie sobie radziliśmy. Aż tu kiedyś u Chabasiów coś się do obory wystrugali, co ślad wilczej łapy zostawia, to cały kościół się zakradło. Z dwóch baranów tylko poszarpane skóry zostały, a z zwrócił w stronę braci Zawadziosków, bo tylko oni w całej wsi pięciu kur tylko jedna siedziała na belce pod stropem. Reszta na szczudłach umieli chodzić, a jeden z nich to różne ptaszki i przepadła. A dookoła obory pełno było krwi i psich łap koniki strugał, co je potem na jarmarku czy odpustach odbitych na śniegu. Młody Zawadziosek, co przed wojną sprzedawał... Zawadzioski się przestraszyli i na zakrystii jeszcze leśniczym był, powiedział, że to wilcze ślady, a nie psie, schowali. Ksiądz nie przerwał mszy i dopiero jak skończył to że pewnie jakieś stado do nas do wsi się przywlokło. No i kościelnego po złodziejaszków posłał. Ci się przyznali do faktycznie co parę nocy powtarzała się ta sama historia u wszystkiego. Proboszcz uspokoił okradzionych gospodarzy a innych gospodarzy. Starej Karolkowej zagryzło kozy, złodziejom kary wyznaczył: Chabasiom mieli naprawić wóz i Wasiakom powynosiło gęsi… Ludzie się już szykowali, żeby powymieniać wszystkie spróchniałe deski w stodole, obławę na te wilczyska zrobić i wszystkie pozabijać. Karolkowej drzewa z lasu naznosić i narąbać na całą zimę, Zwłaszcza Zawadziosek taki zawzięty na nie był, chociaż u Wasiakom nową drabinę na strych zrobić… Mój tato im kazał niego jeszcze się nie pokazały. A mój tata tylko głową kręcił i tylko wilka wystrugać. Miał być jak prawdziwy. Na początku powtarzał, że coś mu tu nie pasuje. Tata drwalem był, w lesie im nie szło to struganie, ale gdzieś tak na przedwiośniu pracował i wilki nieraz widywał… Wreszcie i u nas rozszarpało najstarszy Zawadziosek przyniósł do nas pięknego cielaka. Sąsiedzi się zeszli popatrzeć. Przyszli też Zawadzioski drewnianego wilka, a tata go postawił przy drzwiach do i znowu zaczęli ludzi namawiać, żeby na te wilki zapolować, obory. Wzrok Adama automatycznie powędrował w kierunku zanim resztę gospodarstw zaatakują. Wszyscy im przyznali kominka, gdzie od niepamiętnych czasów stała realistyczna rację, tylko tata się słowem nie odezwał. Jak już się wszyscy rzeźba, którą chłopak zawsze brał za drewnianego psa. rozeszli, to mnie tata posłał do sąsiedniej wsi po stryja Jaśka, – Dobrze myślisz – uśmiechnął się dziadek. – To ten sam co razem z nim pracował. Stryjek konia miał i drzewa z lasu wilk. Wygląda jak żywy, tylko jakbyś popatrzył na spody łap, to ściągał. Pytałem się, co stryjowi powiedzieć, ale tata kazał nic wszystkie są takie same. nie mówić tylko go przyprowadzić. Stryj się trochę zdziwił, ale – Prawe, przednie – roześmiała się babcia, a mama jej wziął konia, zapiął sanie i pojechaliśmy do nas. A tam tata go zawtórowała.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

strona: 46

PROZA

Nie lubię długich zakupów. A przede wszystkim nie znoszę wystawania przed kasą. To chyba dziedzictwo siermiężnych lat osiemdziesiątych, w których przyszło mi dorastać. Baba stojąca przede mną liczy drobniaki. Wcześniej – kasjer zliczał jej zakupy. Mnie obsłuży znacznie szybciej. Mam tylko dwa wina. I brie. I kawałek bułki. I odliczoną sumę. Ale stoję w kolejce. Bo pani ze stertą zakupów wyprzedziła mnie o osiem sekund. A może tylko sześć. Wkłada zakupy do torby. Wkłada rachunek do portfela. Wkłada portfel do torebki (czy ktoś jeszcze widuje paniusie z portmonetkami?). Rusza w stronę wyjścia... Kasjer patrzy mi w oczy. Uśmiecham się i mówię „dzień dobry”. On – nie odpowiada. Jesteśmy z innego świata. Czekam, aż mnie skasuje. Płacę. Biorę zakupy. Odchodzę w milczeniu. Nie odpowiedział na moje „dzień dobry”, więc niech wsadzi sobie w dupę pożegnania. Jutro podejdę do kasy i potraktuję go jak gówno. Albo i nie – podejdę do innej kasy.

mnie wywalić, przecież to ja zakładałem ten band!) Następny miesiąc przyniósł pożegnanie z robotą (nie łatwo w niej bywać, będąc na wiecznym kacu po wcześniejszym ognistym topieniu smutków). Zaś jeszcze kolejny – twarde lądowanie na ulicy. Wiadomo – gdy roboty nie ma, to i pieniędzy nieco brak. A rachunki nie lubią zbyt długo czekać. Potem już było tylko lepiej. Ale nikt nie zdejmie mi z pleców tego, co przeżyłem w ciągu pamiętnego półrocza. Dlatego świętowałem każdą rocznicę wydarzenia, które stało się zaczątkiem najgorszego etapu w moim życiu. Zaszywałem się w jakiejś dziurze i przeżywałem to wszystko jeszcze raz. Sam. Wychwytywałem z pamięci każdy bolesny moment. By zapamiętać go, zachować dla siebie. By już nigdy się nie powtórzył... Zamiast do parku, skierowałem się ku domowi. Siądę na balkonie. Nacieszę się słońcem z wysokości szóstego piętra. Być może napluję komuś na łeb. Albo trafię go pustą laszką.

Podowcipkuję z osobą, która tam siedzi. A jego oleję. Nim dotarłem na górę, jakaś chmura zdążyła przysunąć się Zignoruję. Nawet gdyby do jego kasy nie było żadnej kolejki. wystarczająco blisko, by skraść cały złoty blask. Na szczęście – Niech wie, gdzie jego miejsce. Nie znoszę robienia zakupów. A tylko na chwilę. Słoneczko wróciło zanim znalazłem kieliszek i jeszcze bardziej nie znoszę gnicia w kolejkach, zajmującego korkociąg. Byłem w domu, mogłem zachowywać się jak zazwyczaj trzy czwarte czasu spędzonego przeze mnie w człowiek, a nie parkowy żul, ciągnący wino z laszki. sklepie. Najchętniej zamawiałbym zakupy z dostawą do Postanowiłem więc odkurzyć nieco odziedziczone po domu. Albo wprost do parku, w którym zdarza mi się rodzicach kielichy z grubego, rżniętego kryształu. przesiadywać. Ale trwa to jeszcze dłużej niż osobiste Rozstawiłem na balkonie składane, wędkarskie krzesełko. wystawanie w ogonku. I wybór towarów lichy. Zwłaszcza jeśli Flaszkę z różową zawartością umieściłem w jego cieniu i chodzi o trunki. Ale – w końcu udało mi się zdobyć to, czego oddałem się słodkiemu nieróbstwu, połączonemu z potrzebuję. Więc znów mogę poczuć się wolnym człowiekiem. testowaniem trunku. Przystanąłem na moment na chodniku, tuż obok sklepowej Wiem, że w oczach wielu osób, widzących jak popijam witryny. Rozważałem, w którym miejscu będzie mi różowe winko, moja męskość zostaje mocno nadszarpnięta. przyjemniej cieszyć się wolnością od sklepowego zaduchu i Ale nie dbam o cudze opinie. Dbam o smak. Siadam na kolejkowego ścisku. krzesełku. Rozdziewiczam laszkę. Leję. Próbuję. Płuczę usta, Zbyt pięknie było na zewnątrz, by przesiadywać w wypluwam za balustradę. Dolewam więcej. Na całe cztery czterech ścianach. Ale o tej porze (popołudnie właśnie palce. Chyba trafiłem na dobre winko. Kieliszek ciąży w mojej dojrzewało do tego, by je zerwać) również i do parku nie było dłoni. Wznoszę toast – „niech poprawni topią się we własnym po co maszerować. Swoim pijackim wyglądem nie chciałem szaleństwie”. psuć pięknego popołudnia dumnym matkom pchającym Wyciągam dłoń przed siebie. Patrzę na trunek pod przed sobą wózki z przychówkiem, jebniętym emerytkom słońce. Podziwiam jego gładkość przejrzystość. A potem biorę karmiących wszystko, co zawitało w okolicach zajętego przez duży łyk. To będzie długie, bardzo dobre popołudnie... Słońce nie kawałka ścieżki, wyprowadzaczom psów (płci zdążyło już zniknąć za rogiem domu, gdy druga laszka różnorakiej), joggerom, rolkarzom, puszczaczom latawców, wylądowała w krzakach kilka pięter niżej. Nie chciało mi się umundurowanym łowcom żuli... A najbardziej nie chciałem nieść jej do pojemnika z recyclingiem w kuchni. Zanim trafić na kumpli, którzy po przyjacielsku złupiliby mnie z wstanie kolejny świt, ktoś ją znajdzie i odniesie na sprzedaż, moich dwóch win. I brie. I kawałka bułki. Zwłaszcza że dziś – wymieniając na pełną. Nie wstawałem ze szmacianego bardziej niż kiedykolwiek – chciałem je mieć tylko dla siebie. krzesełka, mimo że mój pęcherz był wypchany do granic Obchodziłem swoje małe, prywatne święto. Dokładnie wytrzymałości. Męczyłem się, lecz siedziałem wpatrzony w cztery lata temu burzliwie wkroczyłem w nowy etap życia. horyzont rozpostarty daleko za dachami domów. To nie było Zaczęło się jak w kiczowatych, oskarowych produkcjach. moje miasto. Chociaż spędziłem w nim prawie całe życie, Najpierw było trzęsienie ziemi, a potem ciśnienie jeszcze zawsze czułem się w nim obco. Zapewne czułbym się tak poszło w górę. Kociątko – wysokomleczna blond dupeczka, z samo w każdym innym miejscu. Dlatego nawet nie myślałem którą od pięciu lat pozostawałem w wolnym związku – o przeprowadzce gdzie indziej. Bo po co? Zamiast do ubikacji, postanowiła odejść do mojego kumpla. Dwa tygodnie później załatwiłem swą potrzebę do konewki. Nie miałem na balkonie wyleciałem z zespołu, w którym byłem gitarzystą (jak mogli kwiatów, które wymagałyby podlewania. Ale konewka przydawała się czasem do różnych celów. Wieczorem wyleję P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

PROZA

strona: 47

jej zawartość na trawnik pod domem. Niech śmierdzi tej suce nie miałem nic do roboty. Ale tylko przez chwilę. Zza rogu z parteru. Sraki zostawiane na korytarzu przez jej kundla przeciwległego bloku wyleciał gołąb. Od razu rzucił mi się w śmierdzą jeszcze gorzej, wonią przebijając nawet podróbkę oczy, bo leciał bardzo szybko i był jaskrawie zielony. Dopiero Channel No 5, którą ta baba namiętnie się ochlapuje. gdy zbliżył się nieco, zorientowałem się, że to wcale nie gołąb. Życie w betonowym mrowisku od zawsze było dla mnie Tylko papuga. Taka, jaką często widujemy w zoo. Albo w oznaką ostatecznego upadku ludzkości. Ściśnięci jak cyrku. A czasem nawet w ciepłych krajach, gdy uda nam się do laboratoryjne zwierzaki w klatce, jesteśmy odarci z nich wyjechać. jakiejkolwiek prywatności. Odór odchodów miesza się z Ptaszydło przyleciało prosto na mój balkon. Jakby było zapachem gotowanych potraw. Zaś odgłosy namiętnej miłości posłane przez kogoś i dobrze wiedziało dokąd ma lecieć. przenikają ściany na równi z odgłosami złości, nienawiści, Przysiadło na poręczy i spojrzało na mnie, przekrzywiając pijackiej radości, kibicowskiego zawodzenia, dźwiękami głowę. łamania mebli i remontowych prób łatania rozsypujących się – Cześć zwierzaku – mruknąłem zastanawiając się, skąd klitek. Już nawet szczury wyniosły się stąd jakiś czas temu. ów stwór mógł uciec. Najwidoczniej życie w ludzkich warunkach uwłacza ich – Cześć zwierzaku – powtórzyła papuga, wprawiając szczurzej godności. Chętnie zrobiłbym to samo. Gdybym tylko mnie w osłupienie. wiedział, dokąd czmychnęły... I gdyby nie było to zbyt daleko Nie zaskoczył mnie fakt, że gada. Bo chyba wszyscy od mojego spożywczaka. W całym mieście nie znalazło się zetknęliśmy się kiedyś z gadającymi papugami. Albo tańszych trunków. Może dlatego zawsze były w nim takie przynajmniej słyszeliśmy o nich. Powodem mojego zdziwienia kolejki... był sam głos. W żaden sposób nie brzmiał jak skrzypiące, Popołudnie nieśpiesznie przechodziło w wieczór. wkurwiające skrzeczenie, do którego przywykliśmy – czy to Kochałem letnie nieróbstwo. Gdy przychodziły wakacje, słuchając żywej papugi, czy też oglądając ją w telewizji. czasem dokądś wyjeżdżałem, by po raz kolejny obejść stare Zielone gnojstwo miało głos radiowej prezenterki, czytającej kąty, albo poznać nowe miejsca. Jednak z upływem lat coraz gówniarzom bajki. Całkiem wyrośniętym gówniarzom. Bajki częściej wolałem zostać w domu. Kilka dni samotności dla dorosłych. wypełniałem opróżnianiem kolejnych laszek i Jej „cześć zwierzaku” było tak pełne zmysłowości, jak przygrywaniem sobie na gitarce, gdy naszła mnie taka ochota. cztery miliony australijskich dolarów spływające z delikatnym Albo gapieniem się za okno. Albo w sufit. Albo studiowaniem brzęczeniem monet wprost do szeroko rozwartego rozporka. zawartości lodówki. Albo wylegiwaniem w wannie tak długo, Albo też – by być dużo bardziej ordynarnym – jak piosenka aż woda całkiem wystygła, a skóra pomarszczyła się urodzinowa, śpiewana przez niejaką Marylin M. gdzieniegdzie. Albo spaniem. Spanie lubiłem najbardziej. We prezydentowi, który zaraz później umarł. Czy też raczej – śnie przeżywałem przygody, które na jawie nigdy mi się nie przy ogromnej publice – udał, że umarł. A tak naprawdę, przytrafiały. Dziś było zbyt pięknie, żeby spać. Więc z punktu wspólnie ze śpiewającą życzenia blondyneczką (która również obserwacyjnego na szóstym piętrze betonowej trumny sfingowała swą śmierć, by uciec przed polującymi na nią obserwowałem umykające życie. paparazzi) i odwiedzającą go czasem legalną żoneczką, dożył Jakaś baba brnęła przez trawnik, skracając sobie drogę swych dni podróżując między kilkoma posiadłościami, do domu. Za sobą ciągnęła wypchany wózek z zakupami, położonymi na greckich wyspach (na jednej z nich zdolni który utykał w dawno niekoszonej trawie. Baba wyrywała go z filmowcy kręcili kolejną część przygód Jamesa Bonda, łap chciwego zielska silnym szarpnięciem, po czym – zatrudniając martwego prezydenta jako lokaja – tylko po to, zrobiwszy kilka kroków – utykała na kolejnej kępie albo by móc płacić mu do końca życia royalties wynikające z grudzie. Zastanawiałem się czy nie zrobiłaby lepiej idąc umowy o dzieło). W każdym razie, papuzi głos sprawił, że w chodnikiem. Ale kobieta w końcu jakoś dotarła pod drzwi moich spodniach znów coś zaczęło nabrzmiewać. I nie był to swojej klatki. Przerzuciłem wzrok na kolejną babę, bynajmniej przepełniony pęcherz. nadciągającą z drugiej strony. Ona również objuczona była – Mam na imię Krystyna – wydyszała papuga. zdobyczą, taszczoną do wielkopłytowej jaskini w wypchanych – Miło mi. Nawet bardzo – rzekłem, wyciągając do niej siatach. Ale przynajmniej szła po chodniku. Zniknęła mi z pola widzenia zanim zdążyłem się jej przyjrzeć. Szkoda. Może rękę. Nie odwzajemniła mojego gestu. Cóż – wszakże to kobieta powinna pierwsza podać dłoń do uściśnięcia. niespecjalnie lubię ludzi, ale lubię gapić się na nich. Bachory z kundlem też szybo uciekły. Za blokiem Widocznie jednak papuga nie chciała ściskać się ze mną, gdyż znajdował się plac zabaw. A za nim – furtka do lasu. Miałem tylko ponownie przekrzywiła głowę i patrząc na mnie spod to szczęście, że mieszkałem przy samych „płucach miasta”. ukosa rzekła: – Miło mi, że ci miło. Bo to znaczy, że będzie nam łatwiej Nie docierał tu smród śródmieścia. Wiatry niosły zapach sosen. I śnieg z zimnego pleneru. Ale – tylko zimą. W lecie pracować. – Ale ja już mam pracę i nie potrzebuję kolejnej – moje osiedle było najrozkoszniejszym miejscem do życia. A skłamałem. W rzeczywistości to, czym się zajmowałem, wcale przynajmniej – najmniej gównianym w całym mieście. Trzej łysole opróżniający laszkę przy jednej z ławek na nie było pracą. Było to bezsensowne, niewolnicze i ogłupiające dłuższą chwilę przykuli moją uwagę. Stali, gadali, podawali wykonywanie wciąż tych samych, prostych czynności w sobie butelkę, czasem któryś splunął na trawnik... Nie fabryce produkującej mnóstwo niepotrzebnych nikomu części śpieszyło im się. Mi też nie. Dolałem trochę do konewki i i elementów. Już dawno pierdzielnąłbym swoje zajęcie w gapiłem się z góry na cudze życie, niczym pan w niebiosach. diabły, gdyby nie fakt, że nie przemęczałem się w nim Jednak nie zliczałem niczyich grzechów i nie rachowałem, zanadto. I pozwalało mi na spłacanie kupionego niedawno kogo nagrodzić, a kogo ukarać. Bo tak naprawdę miałem mieszkania. I jeszcze na wino starczało. No i awans było tam gdzieś ich postępki. Oglądając życie mrowiska również łatwo. Dwa lata temu zatrudniłem się jako pomocnik tokarza. rzadko wartościujemy poczynania poszczególnych mrówek. Bo czy w ściąganiu do kopca bardziej lub mniej zdechłych Szefostwo dość szybko doceniło moje zdolności i już po dwóch robali jest coś (nie)moralnego? Łysole wykończyli laszkę, miesiącach zostałem pełnoprawnym tokarzem, otrzymując grzecznie wywalili ją do kosza przy ławce i poszli sobie. Znów własnych pomocników. Żeby nikt nie mówił że jestem P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

strona: 48

PROZA

niewdzięcznikiem, stawiałem piwo szefostwu średnio raz w tygodniu. Wkupiwszy się w jego łaski, po upływie kolejnych czterech miesięcy stałem się maszynowym. Czyli kierownikiem hali, w której przy różnych obrabiarkach pracuje kilkudziesięciu ludzi. Teraz to oni stawiali mi piwo. Zajęcie może durne i bezsensowne. Ale – jak mógłbym je zostawić, rzucając się w wir przygód z papugą? Papuga pokiwała głową. – Wiem, że jesteś związany angażem z kimś innym. Dlatego załatwiłam ci wylanie z roboty. Wylatujesz w przyszłym tygodniu. – Że co!? – błyskawicznie poczułem, że trzeźwieję. – Za co? – Za co? – Krystyna uśmiechnęła się tak szeroko, jak dziób jej pozwalał. – Chociażby za te trzy tysiące kształtek lewoskrętnych, które zamiast do magazynów u waszego partnera w Chinach, trafiły do warsztatu Mietka w Katowicach. Albo za metalowe okucia do skrzynek, które opchnąłeś chłopakom z odlewni... – Bez przesady – rzekłem. – Te okucia od czterech lat zalegały na półkach. Szefostwo dobrze wie o tej transakcji... Z resztą to nie ja je opchnąłem, lecz magazynierka Laskowska. A kasę rozdzieliliśmy po równo. – Laskowska zwali wszystko na ciebie. I szefostwo jej uwierzy, bo baba dyma się ze wszystkimi. I chętniej wywalą ciebie, niż taką fajną ruchawicę. Blok z naprzeciwka zatańczył mi przed oczami. Gdybym nie siedział, to bym upadł. Papuga nie tylko przybijała gwoździe do mej trumny, ale też dziurawiła mi serce. – Jak to „wszystkimi”? Przecież miałem jej się oświadczyć... – No to ci oświadczam, że gówno z twych oświadczyn – powiedziała papuga. – Od dziś pracujesz ze mną. Załatwiłam ci, że z roboty wylecisz po cichu. Dostaniesz przyzwoitą odprawę i będziesz mógł zacząć nowe życie. – Ale ja nie potrzebuję nowego życia. W zupełności wystarcza mi to, które mam. – Może ty nie potrzebujesz. Jednak ja – jak najbardziej. Mój muzyk uciekł z trzecioligową aktoreczką z podmiejskiego teatru. Do Szwecji. Chciałam go dogonić. Ale co papuga będzie robiła w zimnej Szwecji? Ty mi pasujesz idealnie. Więc nie marudź, tylko bierz się w garść. Kariera czeka. I właśnie w ten sposób opuściłem moją rodzinną Szarą Górę, emigrując do Wrocławia. „Facet przy maszynie” został artystą. Czy to nie wspaniały awans? Za pieniądze z odprawy wykupiłem z lombardu katarynkę, zastawioną tam przez poprzedniego partnera papugi. Krystyna śpiewa arie operowe. Ja kręcę korbką. To lepsze niż kręcenie na tokarce. Biznes też kręci się nienajgorszej. Jesteśmy gwiazdami. Możecie spotkać nas przy ratuszu. Albo koło wejścia do dworca. Rzućcie czasem parę groszy. Krystyna to naprawdę świetna artystka.

Za chwilę ciąg dalszy. Zawsze nastąpi jakiś ciąg dalszy, prawdopodobne, że kiedyś nastąpi ciąg dalszy i wyschnie łono, nawet jak nie ma początku, przyczyna istnieje, skutek zwykle Ziemia obróci się w pierzynę niedosiężnych marzeń, atrament demaskuje nasze sądy, trauma ukradkiem ściąga lazur nieba; z krwią się wymiesza w paszkwilu na miłość, nasienie opada na duszę stado rozwrzeszczanego ptactwa: rozdziobią zapłodni myśl ludzką, pożółknie pismo święte, litery rozpadną mnie kruki, rozczłonkują wrony, w dziobach zajaśnieją im się na złote drobiny piasku, i żaden człowiek nie przeciśnie się perły światłości, czystości nieskalanej mrokiem. Lęk przez ucho igielne i nie zazna spokoju, a królestwo niebieskie stygmatyzuje ciszę, nadaje jej rangę hiperboli. rozpadnie się na idylliczne strefy bezpieczeństwa, i zapłacze Zamknijcie oczy, skupcie się na sobie, zobaczcie jak cisza ateista w pustym domu, bezradnie rozłoży dłonie, i modlitwą majestatycznie rozsiada się w waszych głowach niczym się stanie psalm do pulsującej i migotliwej cyberprzestrzeni udzielna księżniczka, nie sprawia wam bólu fizycznego, ale spod znaku digitalnej samotni zza biurka, algorytmem budzi upiory intelektu i magii, zaprasza na harmonii ustawi sensor doznań, implementacja emocji stanie sadomasochistyczny seans cierpienia. W przypływie się przyjemną, rozwibrowaną, narkotyczną wędrówką po natchnienia otwiera się rana. Wicher z północy smaga dębów różnych odmiennych stanach świadomości, korony i strzępi krawędzie liści, zmienia struktury w I mknie ta rozdarta, wichrzycielska myśl na czarnych matematyczne piękno form i kształtów: ułożone z skrzydłach demona, przetworzona na lirykę z agatem pawim abstrakcyjnych wzorów, porusza do głębi ich martwa natura. na piersiach bogdanki, przefiltrowana przez osobliwe, chore, Gdzie mi do doskonałości liczb pierwszych, złożoności ckliwe, jednostkowe płuca poety. Zawieszona cierń nad głową. fraktali płatków róży na łonie bogini, której dłonie ciepłe i Pod nogami otwarta przestrzeń anonimowej samotności bytu. gładkie, rozpisują metafor ciąg dalszy. Ich połyskujące pulchną Obok mikstura o działaniu poronnym. W wyobraźni czerwienią sensy namaszczają moje ciało na łożu zamieszkały dzikie plemiona, wierzą w jakiś archaiczny sens, wszechświata. Ramiona galaktyk. Plecy czarnej dziury. odprawiają modły, wybijając proste rytmy, tańczą szamani Pośladki Gwiazdozbioru Panny. Uda wszechrzeczy, przez całą noc, a w dzień polują na moje sny. strzegących dostępu do tajemnicy istnienia. Wielce Już milczę. P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


P

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

W

sychiatra patrzył trochę bezmyślnie, jak staram się mu opowiedzieć swój przeciętny dzień. Spytał, czy dobrze śpię, a ja miałem ochotę walnąć go w mordę. Takie emocje przeżywam często u lekarzy, którzy przepisują mi pigułki i żegnają szerokim uśmiechem. Pigułki nie pomagają, lekarze też. Powiedziałem, że śpię bardzo kiepsko, ale nie liczę na żadną terapię. Walka ze sobą samym nie ma sensu - należy zaakceptować życie, jakim jest. Jeśli na siłę staramy się unormalniać chorych umysłowo, ci reagują jeszcze większym oporem. Swoją kondycję ludzką znam. Wiem, że jestem “showroom dummy”, że stoję jako manekin na wystawie świata gdzieś na polach Elizejskich i wszyscy przechodzący sądzą, że jestem martwym przedmiotem. I tak

teatrze świata właśnie wystawiają tragedię. Na przemian z komediami i płaczliwym melodramatem. Sala pełna widzów kipi od kolorowych świateł. Na obrotowej scenie co rusz nowi aktorzy. Wiją się w pozach, manierach i coś mówią, bardzo dużo mówią. Jedni ubrani jak królowie - inni jak żebracy spod monopolowego. Widownia dawno zna ich na pamięć. Mimo to siedzi nieruchomo. Nikt nie przejdzie stąd tam, ani stamtąd tu. Kilku próbowało i pożałowało - ochrona wyprowadza na chłód i słotę, tam gdzie płacz i zgrzytanie. W zaciśniętych pięściach twarde, rzeczne kamienie. Próbują wrócić nadaremno. Zostają na zawsze w rynsztoku na szą de elize. W teatrze świata nie widać garderoby, gdzie dzieją się

to trwa, aż rozbijam szybę i robię sobie nocny spacer po wymarłym mieście. Tak to trwa i trwa, aż coś pęknie i się rozsypie. Potem wracam nad ranem z miasta, żeby znów stanąć za szybą wystawową. Ludzie się budzą, wychodzą na ulicę, mijają sklep z odzieżą i nie wiedzą, że jeden z manekinów ożywa po zamknięciu przed nocą i idzie na spacer… ośrodku burzy stoi tłum. Cyklonowe oko z daleka upatrzy sobie ofiary. Pędem zbliża się grom. I stało się nieszczęście pewnego dnia. Ktoś kogoś spotkał - ktoś rozstał się z kimś. Tłum stoi i patrzy. Nagie dusze poddają się bez walki. Na jutro zapowiadają deszcze. Niespokojne, jak zawsze. Tym razem anioł śmierci omija osiedle. Pełno na nim garaży. W każdym porsche albo ferrari. Metalowe trumny pędzą jak stado świń. Na skraju nabrzeża chcą się zatrzymać. Jest jednak za późno… statnie urodziny są szczególne, będą na sądzie, jak wszystko inne wiernie przypominać istnienie. Idą. Raz, dwa, trzy, cztery, eins, zwei, drei, vier... Tango minore, stars above. Pytając, dlaczego ostatnie, zniszczymy aurę, jaką dziś tworzy noc. Każde są ostatnie, każde są pierwsze i jedyne. Niepowtarzalne, niezastąpione. Boskie energie ukryte w zwykłych świeczkach. Noc za oknem. Ptactwo poszło spać. Lecimy w przepaść. Bez dna i bez celu. Jedynym jest przetrwać. I przekazać geny, jak najlepiej się da. Smutny koniec ludzkości. Śmietnisko planety, życie pozorne. Nie pytaj, dlaczego ostatnie. Wszystko będzie dobrze. osypane pudrem twarze. Setki na morzach w drodze ku lepszemu światu. Jeszcze nie wiedzą. Nadal sądzą, że dobrze wybrali. Resztki jedzenia na śmietnikach wielkich marketów. Byłem, widziałem, wiem. Powalone mosty tak mozolnie wznoszone. Agresja w oczach przechodniów. I ten straszny lęk. Gdziekolwiek by nie pójść, cokolwiek by nie zrobić. Wiedzą wszystko. Straszni, śmieszni mieszczanie. Walizki już czekają. Za rogiem jest lepszy świat. Mocne postanowienie poprawy. Zadośćuczynienia nie przewidziano w tej turze. Biały mężczyzna z wielkim cygaro rzuca kośćmi. Wyniku nie podaje się do publicznej wiadomości. I tak wyjdzie z nożem w plecach. Głupi fagas mamony. Czerwone - czarne i odwrotnie. Tym razem padła reszka. Orzeł odleciał za chlebem.

najważniejsze sprawy. Ktoś z kimś podpisuje pakt, ktoś własną krwią groźny cyrograf. Anioły i demony wiszą pod złotymi gwiazdami ha towanym sufitem. Ekipa Wolanda już jest. Zaraz zaczynamy… est późny zmierzch w listopadzie. Niebezpieczna pora. Zza krzaków wielkiego parku wyglądają wystawowe manekiny. Spod nieba kapią boskie krople. Słota dodaje uroku. Poza horyzontem wielkiego świata w nadmiarze cierpią chorzy. Ich rodziny zasypiają już z ulgą. Ich znajomi wyrzucają ze znajomych, a nieznajomi spośród nieznajomych. Zamglony wzrok jakim ćma szuka światła. Ostatnia sprawna, stuletnia żarówka tli się mdłą poświatą. W korytarzu zeszłoroczne myszy myszkują za ziarnem. Jest tylko zatrute. Pielęgniarka wspomina przedostatnią noc z pielęgniarzem z 4B. Kraty okienne rzucają cienie. Są jak zakaz wjazdu. Manekiny podchodzą coraz bliżej. Ich twarze wyrzeźbił brat śmierci, czas. Inne imię boga. W sali numer 4 trzech gra w makao, czwarty leży bezwładnie. Wzrok utkwiony wysoko, daleko w perspektywę parku, pomiędzy drzewa, kapiące ostatnimi liśćmi. Leżą na błocie, wbijają się w podeszwy spóźnionych gości. Tu każdy jest taki sam. Tutaj każdy czeka na cud. taki niebieskie pod lekko cynowym sklepieniem. Prorok siedzi na wzgórzu. Wokoło pięć tysięcy mężczyzn. Głodni i spragnieni. Chleba, wina i nadziei. Kraj w kryzysie, jakiego nie było. Prorok stoi. Nad nim południowe, ostre, wypalające wszelkie winy słońce. Okrągły opłatek w słonecznej monstrancji. Gdzieś daleko nad horyzontem ściemnia się. Nadchodzi burza. Słowa wylatują z serca proroka. Okrążają ziemię, jeszcze płaską, wchodzą w czeluście piekielne, dodają otuchy praojcom, uwięzionym w środku Ziemi. Potem karmią tłumy dokoła i wracają do proroka. Ostatni z nich. Wielki, majestatyczny, z brodą, potężny w czynach i mowie. Przechodzi dobrze czyniąc. Wjeżdża do miasta na jucznym ośle. Przybijają go do kawałka ciężkiej belki. Od niesienia jej starta na barku skóra. Potem, gdy jest po wszystkim, zdejmują kawałek ciała, dzielą szaty, w świątyni rozdarta, turkusowa zasłona, rzucają losy, oddają matce, zanoszą do grobu. Prorok wie wszystko. Jest tym, który miał przyjść. Popchnąć bryłę świata na nowe tory. Jego postać na tle błękitów. Słowa pierwszej jakości. Błogosławieństwo dwóch chlebów i pięciu ryb. Wszyscy się najedli do syta,

O

P

PROZA

P

J

P

strona: 49

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

zostaje dwanaście koszy ułomków. Nikt nie zauważył. Każdy pogrążony w swoim świecie. Na krótko niepewnie wychodzą przez wrota zmysłów, wiodących ku zewnątrz. Prorok naucza. On jest płonącą wyrocznią Pana. Gdzieś z boku przysiadł ptak. Prorok wskazuje nań prawą ręką. Oto wolność prawdziwa. I wdzięczność bez granic i nadzieja na odnalezienie zaginionej arki. Niewidzialne istoty otaczają proroka. Te dobre bliżej, te złośliwe czają się w cieniu cyprysów. Niedługo zajdzie słońce. Nadchodząca noc ukojeniem. Jeśli nie on, to kto… yta, co mnie najbardziej w życiu zaskoczyło, więc odpowiadam, że wydarzenia sprzed lat. - Jakie? - Poszedłem kiedyś do okulisty i atropiną powiększył mi źrenice, potem zbadał dokładnie i wysłał na ostry do szpitala. - Ma pan początki odklejenia siatkówki w lewym oku oraz zwyrodnienie naczyń krwionośnych obuocznie. - Czy to groźne? Nieleczone grozi ślepotą. Musi pan w poniedziałek rano zgłosić się na Klinikę. Wypisał skierowanie, wziąłem taksówkę, pojechałem do domu. Wieczorem byłem w kościele. Właściwie nie miałem już nadziei. - Zapłacę pięć stów dziennie za pobyt na Klinice, gdzie czeka mnie operacja laserowa. Nie miałem ubezpieczenia, nie pracowałem wtedy. W niedzielę byłem ponownie w świątyni chrześcijańskiej. Byłem niewierzący - do dziś mam wątpliwości - więc moja modlitwa była raczej marnej jakości. Kiedy jednak w poniedziałek rano spakowałem swoje rzeczy i pojechałem na Klinikę, przeżyłem mały szok: lekarz przyjął mnie bez kolejki. Zbadał ponownie, wziął skierowanie z soboty i stwierdził: - Ja tu nic nie widzę. Potem zawołał drugiego lekarza. - Ja tu też nic nie widzę. Typowe dla krótkowzroczności zmętnienie, ale nie ma żadnego zwyrodnienia. Nie zapomnę tej chwili… rafał sulikowski eony świateł nocną porą. Stoję pod jedną z latarń. Gapiąc się w nieokreślona stronę, czuję, że to miasto zbudowane zostało ze świateł. Pomarańczowo-różowe nitki liżą bruk. Z góry wysoko na miasto spływa elektryczna łaska. Neony świecą dobrym i świecą też złym. Nie dbają o reputację ani publiczność. Neony, jakie są dziś inne od tych świetlówek z dzieciństwa. Jedną miała babcia - w kuchni nad blatem do przygotowywania dań. O zmierzchu, zwłaszcza pochmurnym, mdławe stalowo-niebieskie światło sprawiało, że wszystkie rzeczy nieruchomiały, zamierały w pozach manekinów wystawowych, mroziły krew w żyłach. Padając na blat, neony dawały uczucie stałości ówczesnego świata. Druga taka świetlówka była w kuchni na osiedlu Piaski Nowe, ale ona zamontowana została wysoko pod sufitem, nad drzwiami, nad którymi ojciec zrobił drewnianą półkę na słoiki. Nocą laserowe, zimne światło potęgowało cienie, rzucane przez przejeżdżające samochody, widoczne na osiedlu aż z Mogilan. To tamtędy jeździliśmy na weekendy na wieś w dawnym nowosądeckim. Tak, to miasto zrobione jest ze świateł.

P

strona: 50

PROZA

N

Godzinę temu pożegnałem się z Wiką, przed jej obowiązek, wróciłem i przekazałem żonie słowa córki, ta wyjazdem na lotnisko. Miałem ją odprowadzić razem z zaaplikowała mi mycie głowy na sucho. Około drugiej nad odwożącą ją tam Andżeliką – matką Wiki, a moją córką. ranem zostałem wykopany z łóżka wraz z niedokończonym Miałem, lecz Wika, kładąc mi dłonie na ramionach orzekła, że snem, w którym właśnie zacząłem boso stąpać po zroszonej starzy ludzie, powinni wystrzegać się nadmiernego wysiłku, łące. Po trzech kwadransach, już dawno wyzbywszy się połączonego z silnym wzruszeniem. Pomilczeliśmy chwilkę, resztek senności, zaparkowałem na obszernym klepisku przed potem ona, zostawiwszy mnie w otwartych drzwiach domu, halą pieczarkarni, którą obrotny miejscowy biznesmen, wsiadła do auta, za kierownicą którego siedziała nie kryjąca przerobił na discoclub, jak głosił dwukolorowy neon na zniecierpliwienia Andżelika. „Pamiętasz, jesteśmy umówieni” frontonie budynku. Dochodził z niego do moich uszu – głos Wiki zlał się z piskiem opon ostro ruszającego auta. monotonny łomot disco polo, ale impreza raczej miała się ku Jakże miałbym nie pamiętać! końcowi, bo w prześwicie otwartych drzwi hali, migały Nigdy bym nie przypuszczał, że zasiądę przed pojedyncze podrygujące sylwetki, a na placu, prócz mojego, w komputerem, jak niegdyś przy rozklekotanej stalowoszarej przeciwległym jego narożniku, stało tylko jedno auto. Ktoś w „Optimie”, aby napisać coś, co nie wiązało by się bezpośrednio nim siedział, samotnie, bo tylko jeden ognik zapalonego z prowadzeniem mojej małej, bo jednoosobowej firmy. papierosa zataczał w miejscu kierowcy małe, nerwowe kółka. Sprawił to On. Przede mną leży brulion: 96 kartek formatu A4. Czekanie się przedłużało. Zniecierpliwiony wysiadłem a Zakochałem się. Zwyczajnie – jeśli zwyczajną jest miłość auta. To samo uczyniła osoba z naprzeciwka – młoda czterdziestosześciolatka do o ćwierć wieku młodszej dziewczyna z rozpuszczonymi ciemnymi włosami, dziewczyny. I jeśli zwyczajnym jest to, że to ona zadecydowała sięgającymi jej bioder. o charakterze naszego związku. Zresztą, ja w tym wszystkim – Pan zapewne po nią? – zabrzmiało to bardziej jak obsadzony zostałem przez Kogoś, kto dla nas stworzył ten informacja, niźli pytanie. – Poszła z moim starym gdzieś pół scenariusz, w roli drugoplanowej, jako kierowca mojej córki – godziny temu – ruchem głowy wskazała pobliski lasek: Andżeliki, która poprosiła, mocno wspierana przez matkę, skupisko sosen, zagęszczonych krzewami o prostych gałęziach abym podrzucił ją na dyskotekę, głupie pięćdziesiąt i lśniącym w poświacie księżycowej, woskowanym listowiu. kilometrów od domu. Już na miejscu Andżelika z Nie znałem tego gatunku. – Cholera, ale dziś zimno! – uśmieszkiem oznajmiła, że nie muszę się kłopotać o jej Zagryzła wargi z przepraszającą miną. – Czasem mi się tak powrót do domu. Gdy, wypełniwszy mój rodzicielski wymsknie – dotknęła lekko mojej dłoni. – Nie ma sensu, bez P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

PROZA

strona: 51

konkretnego powodu – w jej oczach dostrzegłem coś imieniu, jak się okazało, nie mogła wnieść w moje życie nieodgadnionego – stać tak w tym chłodzie. satysfakcji ze zdobycia czegoś ważnego, cennego, że spotykając się się z nią, nie zyskam laurów, a jedynie co mogę Bezwiednie przytaknąłem. Siedziałem obok niej, w jej aucie, niczym w plenerowym wynieść z tego związku, to duchową rozterkę i skrzętnie kinie, oglądając przez przednią szybę znieruchomiały film, skrywane przed najbliższymi cierpienie. To jednak przyszło później, nie tej sobotniej nocy. jakby w projektorze właśnie zacięła się taśma. Wiedziałam, że przyjedziesz z nią – powitała mnie – Pewnie dziwisz się, że ja tak... – wzruszyła ramionami, uśmiechem, najpiękniejszym, jaki widziałem w życiu. – nie odrywając wzroku od dłoni zaciśniętych na kierownicy. – Widzę cię i naprawdę nie wiem, czy się cieszyć, czy... – A jaki miałam wybór? – obróciła się w moją stronę. – Mama potrząsnęła gwałtownie głową. – Coś mnie do ciebie ciągnie, leży od prawie roku. Sparaliżowana po wylewie cała lewa strona. Zamiast słów – bełkot. Tu konieczny jest całodobowy wiesz, chciałabym, abyś mnie słuchał, trzymając za rękę, dyżur: podnieść, przebrać, przeprać, podsuszyć, podnieść, pragnę, byś mnie mocno przytulał, gdy już zabraknie słów – pieluchomajtki... Nie mówiąc już o zakupach, przygotowaniu przygryzła wargi – a jednocześnie wiem, że wtedy bylibyśmy posiłków.... Musiałam przerwać studia, bo już nie kopią tych dwojga, a nie chcę... – zamilkła, wciąż patrząc mi wyrabiałam. Pewnie spytasz, co mój stary... stary, nie w oczy. – Dziś nawet nie mogę tu posiedzieć... muszę już powiem, chodzi do pracy, nawet robi nadgodziny, jak twierdzi jechać, mama jest od rana bardzo niespokojna, powinnam – delikatnie zabębniła palcami w pokrywę klaksonu. – A jak przy niej być – przechyliła się szybko w moją stronę i kiedyś powiedziała babcia, znaczy jego matka, „chłop to pocałowała w usta. – Poderwała się z siedzenia, gwałtownie chłop, co jakiś czas, ale musi sobie ulżyć”... No, a gdyby wpadł otwierając drzwi auta. – Odwieź mego starego. W końcu to na pomysł sprowadzać, co nie daj Boże, jakieś do domu? prawie twój zięć! Tylko nie za blisko domu, by sąsiedzi nie Niemal na oczach mamy te rzeczy... Wiesz, co to jest wybranie mieli rano tematu do komentarzy! Trzasnęła drzwiczkami i nie odwracając się, pobiegła do mniejszego zła, no właśnie? Więc siedzę tu i czekam, zwłaszcza, że muszę, bo staremu kilka miesięcy temu swojego auta. zatrzymali na pół roku prawko. Właśnie tu polują na takich Z Anną, przez te wspólnie spędzone prawie ćwierć wieku, jeleni, co... – machnęła z rezygnacją ręką. układało się różnie – jak w piosence Kory: „falowanie i Pochwyciłem jej dłoń i odruchowo przycisnąłem do ust. spadanie”. Przypadek sprawił, że drogi nasze się złączyły. Zaczerwieniwszy się, jak sztubak, aż po koniuszki uszu, Byłem świadkiem na ślubie kolejnego swego kolegi. Tam ją spotkałem. Ona, kilka lat ode mnie starsza, po nieudanym wymamrotałem słowa przeprosin. – OK! – roześmiała się głośno. – Ja też nie wiem związku, ja – od kilku lat szukający tej jedynej. dlaczego, ale chyba cię polubiłam. Potrafisz słuchać, a to u was Przetańczyliśmy ze sobą całą noc. Nad ranem doszliśmy do nieczęste. Ach, byłbym zapomniała – oderwała od kierownicy wniosku, że warto spróbować, czy wspólne życie pójdzie równie dobrze jak taniec. Anna zastrzegła, że oferta ta jest prawą rękę – Laura, a ty, mam nadzieję, Filon? łącznie ze ślubem w pakiecie. Było to tak zaskakujące i – Przykro mi, ale niestety nie – po raz pierwszy irracjonalne, że bez wahania... przystałem na jej propozycję. zobaczyłem jej uśmiech. Był olśniewający. – Po prostu Paweł. Los od początku nam niezbyt sprzyjał. Anna dwukrotnie Wyszli z gąszczu trzymając się za ręce: wypisz–wymaluj poroniła. Lekarze dawali nam nikłą szansę na stanie się modelowa para zakochanych – wprost na okładkę któregoś z rodzicami. Andżelika pojawiła się w naszym życiu po blisko plotkarskich tygodników dla pań. czterech latach usilnych starań, kiedy wszystko, co między – Bozia wstydu nie dała! – skomentowała Laura, nami, stało się rutynowe, nie przynosząc satysfakcji żadnej ze odwracając głowę. – A dla ciebie ona, to kto? stron. Nic, poza owymi staraniami, zdawało się nas już nie – Andżelika – wziąłem głęboki oddech. – Córka. Jedyna. łączyć. Gdyby i tym razem się nie powiodło, najprawdopodobniej rozeszlibyśmy się. Córka stała się dla W milczeniu pokiwała głową. naszego związku swoistym modus vivendi . Ona nas łączyła, – Czas się rozstać, mój nie–Filonie. jej poświęcaliśmy swój czas, ona sama stała się dla nas celem Wysiadłem z jej auta, ale nie z jej życia. samym w sobie. Jak się później okazało, była bystrym Nie wiem dlaczego o tym, czego byłem świadkiem, nie obserwatorem, potrafiącym wykorzystać naszą permanentną wspomniałem Annie? Czy dlatego, że gorąco mnie o to prosiła rywalizację o jej względy, dla osiągnięcia własnych korzyści. nasza ukochana jedynaczka, czy też już coś, jeszcze W chwili, gdy poznałem Laurę, przechodziliśmy fazę nieuświadomione, zaczęło kiełkować we mnie? Historia „opadania”. Byliśmy razem, bo była Andżelika, bo mieszkanie powtórzyła się w kolejny weekend. Andżelika, mocno było wspólne, bo każde z nas wydeptało sobie własne, nie objąwszy matkę, poprosiła, aby ją wsparła w namówieniu krzyżujące się ze sobą ścieżki. mnie do powtórnej eskapady na dyskotekę. Czyściła Weekendowa eskapada z córką do discoclubu stała się przedpole dla nas obojga, chyba tym nieocenionym kobiecym trwałym punktem w harmonogramie moich powinności instynktem wyczuwając, że i mnie coś ciągnie do placu przed rodzinnych. Gdy zbliżał się sobotni wieczór, bez dodatkowych dawną pieczarkarnią. wyjaśnień, jednocześnie wychodziliśmy z mieszkania, – Od razu wiedziałam, że wpadła ci w oko! – ten jej kierując się w stronę garażu. Anna przyjmowała ten fakt w uśmieszek nie schodził jej z twarzy, odkąd wyjechaliśmy z milczeniu. Jej ścieżka nie wiodła w tę stronę. garażu. – Tatko, przede mną się nic nie ukryje! Ja te feromony, Z Laurą tkwiliśmy w tym samym punkcie. Jej samochód które wokół was zataczały kółka, wyczuwam na kilometr. – był naszą niedostępną dla innych wyspą, na której trzymając Wyprężyła się na fotelu, aż zatrzeszczał zagłówek. – się za ręce, rozmawialiśmy o dotychczasowym życiu każdego z Oczywiście przed mamą buzia na eklerek – złączonymi nas, o naszych troskach, kłopotach, marzeniach. Zdarzało się, kciukiem i palcem wskazującym przeciągnęła po wargach. że to ona w nagłym przypływie emocji przytulała się do mnie Nie odezwałem się, zaskoczony tym nie znanym mi gwałtownie, z równą siłą obsypując pocałunkami, lecz gdy jeszcze cynicznym obliczem córeczki. chciałem odwzajemnić jej pieszczoty, stanowczo Włączyła radio, szukając muzyki, odpowiadającej jej powstrzymywała moje zamiary, szepcząc „Nie, Pawełku, my obecnemu nastrojowi. Tak, nie zamieniwszy już słowa, nie możemy...”. Któregoś niedzielnego przedświtu, gdy tamci dotarliśmy do celu podróży. Do Laury, która, wbrew swojemu wracali znacznie wcześniej niż zwykle, pośpiesznie P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


strona: 52

PROZA

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

wychodząc z auta Laury, aby uniknąć styczności z jej ojcem, usłyszałem: „ Obojętnie co się zdarzy, wiedz, że nikogo tak nie kochałam, jak ciebie”. Gdy teraz o tym piszę, zaczynam ją rozumieć. Ona była tu jedyną osobą naprawdę dorosłą, z poczuciem odpowiedzialności za wszystko co tu się działo. Bo nie chciała się upodobnić do tamtych dwojga, nie chciała swoimi czynami dokładać kolejnej cegiełki w tworzeniu, umacnianiu się czegoś, co za fundament miało egoizm i brak odpowiedzialności. Nie było mi już dane pojechać ponownie na plac przed byłą pieczarkarnią. Po ostatnim naszym powrocie z dyskoteki, Andżelika zamknęła się na klucz w swoim pokoju i nie chciała otworzyć, mimo błagań Anny, by wyszła choć zjeść obiad. Wieczorem chyłkiem przemknęła się do łazienki. Udałem, że tego nie dostrzegłem. Żona była czujna. Objęła wartę przy drzwiach. Gdy Andżelika je otworzył, wepchnęła ją na powrót, sama podążając za nią. Długo nie dochodził do mnie stamtąd żaden dźwięk. Potem cichy płacz, głośniejący aż do szlochu, przerywanego spazmatycznymi okrzykami: „Nienawidzę, nienawidzę go”. Zaległa cisza, Podszedłem do drzwi. Do moich uszu dotarł uspokajający szept żony. Niedługo potem wyszły razem. Byłem już wtedy w kuchni. Anna, prowadząc za rękę Andżelikę do jej pokoju, rzuciła w moją stronę zimne spojrzenie. Wiedziałem co oznacza – znalazła głównego winowajcę. Nazajutrz, po powrocie od ginekologa, Anna nie patrząc w moją stronę, oznajmiła: „Przygotuj się zwolna do roli dziadka”. Tego dnia nie było obiadu... ani kolacji. Głodny w końcu skierowałem się ku lodówce. Gdy ją otworzyłem, zapalone światełko wyłowiło z mroku sylwetkę siedzącej przy kuchennym stole żony. – Gdy się pojawi Wiktoria, nieudolny aniele–stróżu naszej córki, będziesz miał sposobność zrehabilitować się przy wnuczce podczas nocnych dyżurów! – Wychodząc, dodała – Dowiedziałam się co nieco o tatusiu Wiktorii. Doszłam do wniosku, że nie zasłużył on na miano ojca naszej wnuczki. Wiktoria będzie więc nosić nasze nazwisko. Oczywiście nasza córka zrywa wszelkie z nim kontakty, a my ze swej strony także – dodała z naciskiem – nie będziemy go o niczym informować. Zamknęła temat – razem z drzwiami kuchennymi. Nie znałem adresu Laury, ani nawet, co po niewczasie sobie uświadomiłem, jej nazwiska. Andżelika, wszelkie me próby zasięgnięcia języka, zbywała milczeniem, gdy zaś wzmocniłem pytanie szeleszczącym argumentem, odezwała się, niczym automatyczna sekretarka: „Zakaz udzielania informacji”. Dopiero kilka miesięcy po narodzinach Wiktorii, którą od początku nazwano Wiką, po kolejnej kłótni z matką, bezskutecznie próbującą wyplenić z niej dawne nawyki, Andżelika podsunęła mi karteluszek z numerem telefonu. Telefonia komórkowa była jeszcze wtedy w powijakach, zaś rozmowa nieskrępowana ze stacjonarnego w domu monitorowanym przez obie panie, niemożliwa. Pojechałem więc do najbliższego automatu. Odebrał jej ojciec. Nie przedstawiając się, spytałem o Laurę. Po chwili usłyszałem jej głos: ” Poczekaj – coś zachrobotało w słuchawce, potem chyba trzasnęły drzwi.– Już jestem! Przez prawie rok cisza i dziś, tak nagle...? – chciałem jej wytłumaczyć, ale wpadła mi w słowo – Wyjeżdżam do Warszawy. Za chwilę już tu mnie nie będzie, śpieszę się, więc w skrócie: mama zmarła przed miesiącem, więc moja tu służba dobiegła końca; stary nawet nie wie, że powtórnie został ojcem, a ja mam siostrę. – A my? – zdołałem wykrztusić. – Nic nie trwa wiecznie, Pawełku. Nie ma już my, tylko ja i ty, niech tak zostanie – szum w słuchawce wzrastał, to

opadał. W końcu przebił się przezeń jej zniekształcony głos – A zresztą powiedz sam: czy wypadałoby kochać się z dziadkiem własnej siostry?! Opiekuj się nią. Wybacz, ale już muszę ... Żegnaj, Pawle! Odłożyła słuchawkę. Stałem pod plastikowym daszkiem automatu ze słuchawką przy uchu. Zza pleców doszedł do mnie męski głos: „Skończył pan?!” Kiwnąłem twierdząco głową, oddając słuchawkę. Od tamtego dnia minęło ćwierć wieku. Była to dla mnie „epoka Wiki” – dziś równie pięknej i dojrzale mądrej, jak tamta – dziewczyna z placu przed pieczarkarnią... Wika, od kilku już lat mieszkająca na stałe na Sycylii, na tydzień przyjechała w rodzinne strony i zamieszkała u mnie. – Wiesz, chyba się starzeję – w przeddzień powrotu do swego ukochanego Lorenza, przysiadła się do mnie na sąsiednim fotelu. – Czy nie miałbyś nic przeciw temu, gdybym trochę pomyszkowała w poszukiwaniu czegoś, co mi by przypominało dawne czasy? Popatrzyła na mnie z tym swoim, tak dobrze mi znanym, uroczo szelmowskim uśmiechem. Wykonałem jakiś gest, który ona odebrała jako przyzwolenie i pocałowawszy mnie w przelocie w czoło, pobiegła na piętro. Po chwili doszedł do mnie odgłos spuszczania składanej drabinki, po której wchodziło się na strych. Akurat była przerwa reklamowa w oglądanym filmie, gdy z góry rozległo się: – Mógłbyś mi, stary człowieku, pomóc zejść! Jak mógłbym odmówić, usłyszawszy tak miłe mym uszom wezwanie. Podała mi przez otwarty właz duże pudło. Z trudem postawiłem je na podłodze, czując, że znów się odezwały mojej ukochane korzonki. Zeszła po drabince i zatrzasnęła klapę. – Ty naprawdę się starzejesz.– zrobiła krok w tył, przyglądając mi się bacznie. – Wyglądasz jak pokrzywiony żydowski paragraf. – objęła mnie mocno – I tak cię będę kochać! Chwyciła karton i zniknęła w pokoju,w którym nocowała. Spotkaliśmy się przy kolacji. Zauważyłem, że parę razy dyskretnie spojrzała w moją stronę, lecz gdy odwróciłem głowę w jej kierunku, udała że tego nie widzi, zabawiając się sztućcami. Tą grę w ukradkowe spojrzenia prowadziliśmy aż do chwili, kiedy bez jednego wypowiedzianego słowa, wstaliśmy niemal równocześnie od stołu. Przeszła od razu do zlewu, wkładając doń naczynia do pomycia. Gdy zapełniła suszarkę, wziąłem do rąk ścierkę, by jak dawniej, wytrzeć wszystko do sucha. – Daj spokój! – wyciągnęła mi z dłoni tę kraciastą szmatkę, z taką delikatnością, jaką mają w sobie kobiety, gdy kogoś kochają. Z taką samą, jaką, przed blisko pół wiekiem, obdarzała mnie jej babka. – Później sama powycieram. – ujęła moje ramię, wreszcie uśmiechając się, jak to ona, tajemniczo. – Chcę ci coś pokazać. Podążając za nią, z trudem gramoliłem się po schodach, asekuracyjnie trzymając się poręczy. Obejrzała się przez ramię. – Coś niesporo, stary człowieku, ci to wychodzi! Cóż mogłem odrzec. Wzruszyłem ramionami. Poczekała, aż pokonam ostatni stopień. – Santa Madonna! Co to z tobą będzie, kiedy wyjadę. – objęła mnie wpół. – Gdyby jeszcze babcia żyła... Andżelika tu do ciebie przyjeżdża? – Czasem aż za często. Jestem dla twojej matki przymusowym wysłuchiwaczem wszystkich miejscowych ploteczek – wprowadziła mnie, nie wypuszczając z objęć do

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 53

„Wiesz co, stary człowieku – odezwała się wreszcie – wiem, że jesteś w takich transcendentnych sprawach raczej sceptykiem... ale, jeśli mnie kochasz, jako mi powiadasz, to zrób wyjątek w swych niezłomnych zasadach i przyrzeknij, że jak przylecę tu jesienią, to wybierzesz się ze mną do tego Szaradowa – ścisnęła mocniej me ramiona – i nie będziesz się zastanawiał, czy to ma jakiś sens, zgoda?” I cóż mogłem począć. Ostatniej miłości mego żywota nie potrafiłbym odmówić. –––––––––––––––––––––––––– Nie pojechaliśmy do Wierszowa. Ja za to przyjechałam dwa miesiące wcześniej, niż to sobie zaplanowałam. Na pogrzeb dziadka. Nie było nas zbyt wielu wokół świeżo wykopanego grobu – parę osób rodziny, ze strony babci. Z dziadka – nikogo. Po prostu był ostatni rodu, jak mawiał. Andżelika, która potrafiła zapłakać z byle powodu, zwłaszcza, gdy zaczęła użalać nad sobą, uwieszona na ramieniu swego partnera, była bardziej zainteresowaną nim, niż tym co się działo wokół. Tylko ona, stojąc kilka kroków dalej, nie kryła łez. Spostrzegła, że na nią patrzę. To byłam ja, tylko starsza, dojrzalsza. Wpadłyśmy sobie w ramiona. „On od nas nie odszedł – szepnęła, podając mi rękę na pożegnanie. – Ja wciąż czuję dotyk jego dłoni”. Wróciłam do domu mego dzieciństwa. Nie zdziwiło mnie to, że jedyna córka tatusia, jak się przy innych lubiła nazywać, zdążyła się już tutaj przenieść, wraz ze swoją kolejną „ prawdziwą, wielką miłością”, z wynajmowanego w sąsiedniej miejscowości mieszkania. W pokoju dziadka odpaliłam kompa. Nie miał zwyczaju zabezpieczania swoich plików własnym kodem. Tuż przed śmiercią przysłał mejla, że coś zaczął pisać. Szczegółów nie zdradził. Nawet nie musiałam szukać. W katalogu: „Dziadek Wiki”, widniał tylko jeden plik – oznaczony gwiazdką. Otworzyłam. Cały dziadek! U góry strony, centralnie, czcionką z boldem, tytuł: W drodze do Wierszowa. Mimo woli uśmiechnęłam się, jakby tu siedział przy mnie. Szybko pochłonęłam te niecałe dziewięć stron... Potem przegrałam wszystkie jego pliki na pendrive'a i wyczyściłam dysk laptopa. Sam laptop był mi niepotrzebny. I tak często przed odlotem stąd poddawałam ostrej selekcji to, co pakowałam, by nie mieć „nadbagażu” Tych jego krzyżówek nie pamiętam. Zresztą nawet bym nie mogła. Ostatnia, wklejona do brulionu, wydrukowana została ponad rok przed moim przyjściem na świat. Dopiero ten odnaleziony na strychu brulion, odkrył nieznaną mi cząstkę dziadkowej działalności. Powróciło z pamięci echo słów, które tkwiły tam od dzieciństwa. Babcia spytała go, dlaczego już nie układa krzyżówek. „Bo mnie teraz na to stać!” odpowiedział, jak to on, tonem, z którego trudno było odgadnąć, czy mówi poważnie, czy też żartuje. Na zawsze w mej pamięci pozostaną dobranocki, kiedy w nałożonej mi przez babcię piżamce, sadowiłam się na jego kolanach i wtulałam się w pachnący lawendą dziadkowy sweter. Wtedy nie bałam się niczego. Nawet najstraszniejszego smoka czy złej czarownicy. Andżelika użyczyła mi auta ”swojej wielkiej miłości”, choć ten, co nie uszło mej uwadze, niezbyt chętnie na to przystał. Do Wierszowa było niespełna dwieście kilometrów. Dzień pochmurny, ale z nieba nie spadła ni jedna kropla. Dotarłam tam tuż przed południem. Zanim udałam się na plebanię, by zamówić mszę za spokój duszy Dziadka, obeszłam wokół XIX– wieczny kościół, z wieżą dzwonnicy, pokrytą spatynowaną miedzianą blachą. Był taki sam, jak na zdjęciu z brulionu, tylko otaczające go drzewa były wyraźnie wyższe, okazalsze.

PROZA

swego pokoju. – Głowa nieraz mnie boli od tego jej gadania! Westchnęła ze zrozumieniem, wskazując miejsce na kanapie. – Pooddychaj trochę spokojnie, a ja tymczasem to wyszukam! – przesunęła na bok biurka piętrzącą się tam stertę pomieszanych bezładnie drobiazgów. Kilka z nich spadło na podłogę, ale nie zważała na to, zajęta segregowaniem znajdujących się tam także fotografii. – O, to te! – przysiadła się do mnie, wyrównując trzymany plik zdjęć. Na każdym była ona – w różnym wieku. Z nią – żona lub ja. Ja rzadziej. Byłem głównym „operatorem” Kodaka. Tylko na jednym, tak jakby nie zdążyła na czas usunąć się z kadru, była jej matka. Nigdy nie nazwała Andżeliki matką. Zauważyłem ostatnio, że traktuje ją, jakby była jej młodszą, niezbyt pojętną koleżanką. Gdy raz kiedyś ją spytałem o przyczynę, spojrzała mi w oczy i pokręciła z rezygnacją głową. „Nie udała się nam, dziadku, ta dziewczyna” – dodała z westchnieniem. Tak, czasem nachodziła mnie myśl, że to Wika powinna być matką Andżeliki. Wikę, faktycznie, traktowaliśmy z żoną, jak własną córkę. Kiedy jej matka była w pracy lub w poszukiwaniu, jak to kiedyś sama określiła: „życiowego szczęścia”, to żona przejmowała opiekę nad ukochaną wnusią. Wika często chorowała w dzieciństwie, więc gdy wracałem do domu, wsiadałem z powrotem do auta i w trójkę rozpoczynaliśmy kolejną wyprawę do któregoś z jej lekarzy. Później byłem jej korepetytorem, choć na ogół nie miała problemów z nauką. Była naszą radością, pozwalająca zapominać o dolegliwościach umykającego czasu. Anna nie mogła się pogodzić z faktem wyjazdu na stałe ubóstwianej wnuczki. Dom nasz stał się jakiś mroczny, wypełniony ciszą, w której błąkało się dwoje starzejących się ludzi. Anna gasła w oczach, jakby straciła chęć do dalszej wspólnej wędrówki. Wszelkie moje słowa zachęty przyjmowała z nikłym uśmiechem. Wika wróciła – na jej pogrzeb. Dawno już nie widziałem tak płaczącej dziewczyny. Otrząsnąłem się ze wspomnienia tamtego dnia. „Wybierz sobie jakie chcesz” – oddałem Mice plik trzymanych fotografii. Odłożyła je na róg biurka, po czym klęknęła na podłodze, przyciągając do siebie duże kartonowe pudło, które z takim trudem znieśliśmy ze strychu. Spostrzegłem go pierwszy. Leżał na wierzchu. Wika też zwróciła nań uwagę. Podniosła go w obu dłoniach i zdmuchnęła pokrywający go kurz. Przeczytała na głos napis z nalepki. „Nigdy nie wspominałeś, że pisałeś wiersze, Była najwyraźniej zaskoczona tym odkryciem kartkowała z niedowierzaniem kręcąc głową. Była już pośrodku brulionu, gdy z właśnie otwartej strony odpadł wycinek gazety z kolejnym wierszem „W szu ladzie chyba widziałam tubkę z odrobiną kleju”. Faktycznie. Z pewnym wysiłkiem odkręciła przyschniętą zakrętkę. Odwróciła na spodnią stronę wycinek gazety z kolejną wydrukowaną próbą poetycką.. i zamarła bez ruchu. „Popatrz tylko!” – wykrztusiła. Na odwrocie znajdował się odcięty fragment tekstu i zdjęcie kościoła. Byłem zaskoczony jej reakcją. „Kościół... jak to kościół...”. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. „Tu... czytaj” – stuknęła palcem na fragment tekstu pod zdjęciem. Kościół parafialny w WIERSZEWIE!” – głośno zaakcentowała tą nazwę. „Dziadku, nie uważasz to za co najmniej dziwne: w zeszycie pełnym wierszy, odkleja się ta właśnie, na której odwrocie jest coś, co w nazwie łączy się z całą zawartością brulionu”. Położyła swe dłonie na mych ramionach, patrząc mi w oczy: „Nie uważasz, że to znak?!” Znałem ją na tyle dobrze, że byłem pewny, iż traktuje to bardzo serio. Milczeliśmy chwilę, bo nie bardzo wiedziałem, jak zareagować na to jej „odkrycie”.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

One także musiały się poddać nieubłaganemu dla wszystkich upływowi czasu. Po wyjściu z plebanii, wstąpiłam do wnętrza świątyni. Rozproszone światło, po przejściu przez witraż, kładło się barwną, ciepłą plamą na ścianę bocznej nawy kościoła. Zamknęłam oczy. Był, czułam, że był tutaj, ze mną, w Wierszowie. I zrozumiałam, że nie możemy być, Laura i ja, tymi jedynymi, które będą nieść pamięć o Nim. Może w oczach innych niczym szczególnym się nie wyróżniał, ale dla mnie był kimś niezwykłym, był najbliższym mi człowiekiem, którego sweter, tak jak cały czas przy nim, niósł uspokajającą woń lawendy. Byłam mu to winna. Dlatego musiałam dokończyć tę jego opowieść o drodze do Wierszowa, by poznali ją i inni. (fragmenty większej całości)

strona: 54

PROZA

1 Jechaliśmy od wielu godzin stłoczeni w bydlęcych wagonach. W przenikliwym zimnie zmierzaliśmy w nieznane. Wielu z nas nie przetrwało tej podróży. Ubrani byliśmy w łachmany, gdy na zewnątrz panoszyła się sroga zima. Śmierć dyszała nam w karki zbierając obfity plon. MY, skazani na to całe cierpienie tylko dlatego, że nie urodziliśmy się 'NIMI'. Monotonny stukot kół działał usypiająco, lecz sen był pocałunkiem śmierci. Coraz częściej słychać było jęki rozpaczy. Ktoś komuś umarł. *** Jest ciemno. Jest ciepło. Nie wiem gdzie jestem. Co to za pomieszczenie? Jeszcze przed chwilą zdawało mi się, że wpadam w objęcia śmierci. Ale jakimś cudem żyję. Wyczuwam ich obecność — tam na zewnątrz. Nienawidzą mnie. Życzą mi śmierci. *** Otworzyli wagony. Lodowate powiewy biczowały nasze ciała. Ich krzyki przerażały zapowiedzią ciosów. Jazgot psów zwiastował cierpienie. Poobdzierali nas z resztek ubrań. Zabrali wszelkie dobra. Zaglądali w usta i wyrywali złote zęby. Przetopią je... Kawałki nas będą przechowywane w postaci złotych sztabek w bankach lub noszone jako biżuteria przez wytworne damy. Płacz. Błaganie. Jęki cierpienia. Uderzenia. Pokazowy strzał w głowę by wymusić posłuszeństwo tłumu. *** Słyszę przytłumione głosy, kobiety i mężczyzny. Nie rozumiem ich zbyt dobrze, ale z tego, co mi się udało, wiem, że naradzają się jak się mnie pozbyć. Czy przeżyłem tylko po to, żeby znowu dać się zabić? Nie chcę umierać. *** Mężczyzna obok mnie otrzymał potężne kopnięcie podkutym butem. Usłyszałem chrupnięcie łamanej kości i rechot oprawców.

Kopnięty upadł. Chciałem mu pomóc, ale nie zdążyłem. Jeden z naszych katów strzelił mu w głowę. Potem uniósł pistolet z wciąż dymiącą lufą i wycelował we mnie. Przerażenie mroziło mnie od środka. Pusty żołądek przemienił się w kamień, a nogi zrobiły miękkie jak z waty. Odwróciłem się. Czekałem na strzał, na śmierć. W duchu błagałem Boga by mnie wybawił. Nic się nie stało. *** Coś z potworną siłą uderza w ściany. Czuję wstrząsy. To ten 'sposób' na mnie. Poza tym, że czuję strach i smutek, poczynania te na szczęście nie wyrządzają mi żadnej szkody. Mija trochę czasu. Słyszę szum wody. W celi robi się gorąco. Cierpię. Ale nic poza tym. Nadal żyję. I tylko zadaję sobie pytanie: 'Dlaczego mi to robią?' *** Otaczał nas las. Gęstniała ciemność, zapowiedź nocy. Było lodowato. Przerażająca świadomość nieuchronnej śmierci obezwładniała. Klęczeliśmy na skraju głębokiego rowu, a kat z pistoletem zatrzymywał się przy każdym z nas i oddawał strzał w głowę jednocześnie butem skopując ofiarę do dołu. Świeże zwłoki spadały na te stygnące. Egzekucje trwały już kilkanaście minut. Nie chciałem umierać. Nie czułem się na to gotowy. Przecież miałem dopiero czternaście lat i jeszcze nigdy nie całowałem się z dziewczyną, nie byłem na randce, nad morzem, w górach... Stanął za mną. Na potylicy poczułem zimy wylot lufy. Huk. Ciemność. *** Nie umarłem. Bo jak mogłem umrzeć, skoro teraz jestem tu — w ciepłej pozbawionej światła celi? Nie rozumiem jak to się stało. Przecież to niemożliwe. A jednak stał się cud... Po raz kolejny moje modlitwy zostały wysłuchane. Znowu ocalałem. A oni właśnie wprowadzają w życie kolejny pomysł jak mnie wykończyć.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Tym razem wyraźnie wyczuwam, że pojawił się ktoś trzeci. Trwam w pełnym niepokoju oczekiwaniu. Nagle w oddali pojawia się oślepiająca światłość i widzę, że coś wielkiego zbliża się w moim kierunku. Metalowy przyrząd z ogromnym chwytakiem. Po chwili mnie dopada. Chwyta za nogę. Potworny ból, gdy miażdży kości. Wyrywa nogę. Bezgłośnie wyję. To coś znowu się pojawia. Urywa mi rękę. Błagam o litość, a jednocześnie dociera do mnie co się wydarzyło: Ja tam wtedy umarłem. Teraz miało być kolejne życie. Nie będzie. Znowu umieram. Coś miażdży mi głowę.

3

Nie umarłem? — Czuję zdziwienie, bo znowu ocknąłem się w ciepłej spowitej ciemnością celi. — Czyżby to był koszmar senny? Pewnie tak. Bo jak inaczej wyjaśnić to, że nadal żyję? A jednak jest inaczej. Instynktownie wyczuwam, że coś się zmieniło. Ale co? Skupiam się na tym odczuciu i już po chwili dociera do mnie, że to nie jest ta sama cela. Niby wszystko jest tak jak było, ale tym razem czuję miłość. Nie potrafię tego wyjaśnić ale przepełnia mnie szczęście i wiem, że pochodzi ono z zewnątrz. Ktoś się cieszy, że jestem. Kocha mnie. Czuję ulgę. Teraz jestem gotów by zapomnieć co było. Nim to jednak następuje, ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że cofnął się czas. Jestem w przeszłości... Oliwia i Marek czuli się zbyt młodzi by zostać rodzicami. A potem zapominam wszystko wiedząc, że za moment Na szczęście w końcu rozwiązali problem. Szkoda tylko, że tak zacznie się coś nowego, ekscytującego. dużo to kosztowało. Cóż, jakoś trzeba będzie spłacić pożyczkę. Oliwia już nawet miała pomysł jak. Zrobi to w tajemnicy przed Adamem — znajdzie sobie sponsora, a — Nazwijmy go Adolf — zaproponowała Klara głaszcząc swojemu chłopakowi powie, że dostała kasę w prezencie od się po brzuchu. rodziny. Tylko szkoda tej forsy — mogłaby być na wakacje. Ale — Dobrze — zgodził się Alois Hitler. najważniejsze, że nie zmarnowali sobie życia.

2

4

PROZA

Olsztyn k. Częstochowy, Nowy Rok 1945 Ruiny średniowiecznej warowni posępnie zaznaczały się na tle rozgwieżdżonego nieba. Dwunastu mężczyzn mijało zamkowe wzgórze, kierując się do majaczących w mroku budynków. Zmrożony śnieg chrzęścił pod naporem butów, choć bardzo starali się zachowywać bezszelestnie. Szli ostrożnie, jeden za drugim po wydeptanej pośród zasp ścieżce. Pierwszy z nich, najwyraźniej dowódca uniósł prawą rękę zatrzymując kolumnę. Ściągnął z ramienia karabin i upewnił się czy zamek jest odbezpieczony. Pozostali uczynili tak samo. — Tam. — Dowódca wskazał dłonią migoczący żółty kwadracik. — Wygląda na kościół — stwierdził stojący obok żołnierz. — Chyba masz rację Uwe. Przenocujemy tam.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 55

Żelazna brama w murze nie była zamknięta. Przemknęli przez nią, a ich cienie delikatnie zarysowały się na ścianie budynku. Dowódca drużyny, poprawił hełm i wytężając wzrok szukał na śniegu śladów. Nachylił się do najbliższego z towarzyszy: — Na lewo jest główne wejście. Po prawej pewnie

zakrystia. Ta ścieżka prowadzi do bocznego wejścia. Obejdziemy od tyłu i spróbujemy zajrzeć do środka. Skradając się wzdłuż budynku minęli niskie drewniane drzwi i podeszli pod okno znajdujące się na tyłach. — Jurgen zajrzyj tam. — Za wysoko kapralu — żołnierz ledwo zdążył odpowiedzieć, kiedy stojący obok niego kolega podsunął mu na wysokości kolan splecione dłonie. Zrozumieli się bez zbędnych wyjaśnień. Jurgen oparł but na zaimprowizowanym stopniu i uniósł się wystarczająco wysoko, by zajrzeć do zakrystii. Kilka sekund wystarczyło, by ocenić sytuację. Zeskoczył i zameldował: — W środku stary ksiądz. Coś czyta. Nikogo więcej nie zauważyłem. — Dobra, chłopaki. Wchodzimy. Kolba karabinu to mało subtelna kołatka do drzwi, niemniej bardzo skuteczna. Po kilkunastu uderzeniach z wnętrza dopłynął głos: — Kto tam? — Otwierać! — Kapral nie zamierzał wdawać się w dyskusje. W zamku zachrobotało i kiedy tylko gospodarz nacisnął klamkę żołnierze zwalili się do środka.


PROZA

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Kościelne ławki nie należały do wygodnych, ale dla nich były to niemal królewskie łoża. Wiele nocy spędzili w stodołach, piwnicach zburzonych domów, czy wprost na gołej ziemi. Jednak nie wszyscy spali. Dwójka żołnierzy położyła koce na posadzce i opierając się plecami o ścianę przy prezbiterium, rozmawiali. — Ciekawe co tam jest, Horst? — Jeden z nich stuknął obcasem w stalową płytę w podłodze. — Nie mam pojęcia — odpowiedział drugi. — Może jakieś skarby tam ukrywają. — A może chociaż jedzenie? Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Zerwali się jak na rozkaz i po chwili unieśli właz. W świetle latarki dostrzegli schody. — Boisz się, Uwe? — Horst, nie gadaj głupstw. — Zapytany poklepał kolegę po ramieniu. — Jeśli tylko z dziury nie wylazły sowiety, to nic nam nie będzie. Zeszli w dół. Pomieszczenie było niezbyt duże i niskie. Trzeba było uważać, by nie zawadzić głową o łukowe sklepienie. — No i mamy za swoje. — Horst stanął jak wryty, gdy latarka oświetliła stojącą na środku pomieszczenia trumnę. Uwe lęk nieco udzielił się, ale ciekawość była znacznie silniejsza. Podszedł bliżej i krzyknął podekscytowany. — Tu jest szyba! Wszystko widać. U Horsta ciekawość także wzięła górę i oboje spoglądali przez otwór w wieku trumny. Wiele trupów widzieli w czasie tej wojny, takiego jednak nigdy wcześniej. Nie trzeba być archeologiem, by stwierdzić, że i trumna, jak i ciało w niej spoczywające są stare. A mimo to zwłoki nie uległy rozkładowi. Czaszkę i dłonie pokrywała skóra. Brązowa i sucha jak wiór, ale jednak skóra. Uwagę przyciągał ciemnozielony mundur, a szczególnie amarantowy kołnierz obszyty złotą nicią. — Jakiś ważny to wojak. — Horst rękawem przecierał szybę w wieku trumny licząc na to, że dostrzeże jeszcze więcej. Uwe miał inny pomysł. — Podaj bagnet. Odszukał wystarczającej szerokości szczelinę i wsunął ostrze. Gwoździe nie trzymały mocno. Wieko ustąpiło.

strona: 56

Warszawa, 24 kwietnia 2019 — Co jest najważniejszym elementem wyposażenia żołnierza? Na sali wykładowej rozległ się szum. Ze wszystkich niepewnie wymawianych strzępów sylab profesor nie wyłowił nic, co wskazywałoby na trafną odpowiedź. Gestem ręki uciszył gubiących się w domysłach studentów. — Buty! — Uśmiechnął się tryumfalnie widząc na twarzach głównie zaskoczenie. — Bzdura, jak można walczyć butami? — Jeden ze słuchaczy w przypływie olśnienia postanowił zgłębić myśl wykładowcy. Ten milczał chwilę, spacerując po podwyższeniu ze splecionymi na plecach dłońmi. Zatrzymał się wreszcie i przemówił. — Opowiem wam pewną historię.

Ustawił krzesło dokładnie tak, by móc obserwować wszystkich obecnych w audytorium. Rozsiadł się wygodnie i snuł opowieść. — Prawie czterdzieści lat temu, tak jak wy teraz, byłem studentem historii. Podczas jednych z wakacyjnych praktyk zawieziono nas do wsi Olsztyn, gdzie znajdują się ruiny zamku na Szlaku Orlich Gniazd. Nasz opiekun, docent Malinowski zaprowadził nas jednak nie do ruin, a do kościoła nieopodal. Nie kazał nam podziwiać i objaśniać detali późnobarokowej architektury. Sprowadził nas do krypty. Ciekawostką były tam trzy stojące na skalnej podłodze trumny. Dwie po rogach pomieszczenia a jedna na środku. Ta środkowa miała przeszklone wieko tak, że swobodnie można było zajrzeć do środka. Zapewne specyficzny mikroklimat panujący w krypcie spowodował, że ciało w trumnie zmumifikowało się nie ulegając całkowitemu rozkładowi. Wiele wskazywało na to, sądząc po mundurze, iż był to oficer z czasów Konfederacji Barskiej. W latach 1769-72 konfederaci przebywali w tej okolicy kilkukrotnie. Historykom nie udało się ustalić tożsamości tego człowieka, choć przypuszcza się, iż był to bliski współpracownik Kazimierza Pułaskiego. Przyznam się wam, że jako pierwszy dostrzegłem szczegół, który spowodował, że docent Malinowski zwrócił na mnie uwagę, co jak mi się wydaje, zaważyło na mojej późniejszej karierze naukowej. Profesor poprawił się na krześle robiąc krótką pauzę. — Buty! — powiedział to tak doniośle, jakby dopiero teraz dokonał odkrycia. — Bardzo zniszczone buty. Jakoś nie pasowało mi to do oficera, który głównie przemieszczał się przecież konno. Nie miałem wtedy jeszcze zbyt wiele doświadczenia, ale instynkt mi podpowiadał, że buty i reszta munduru konfederata to dwie różne, może nawet odległe od siebie epoki. Pamiętam, że kiedy podzieliłem się swoimi wątpliwościami docent zaczął klaskać w dłonie i powiedział: “Brawo, młody człowieku. To jest obuwie z okresu drugiej Wojny Światowej i wiele wskazuje na to, że należały do żołnierza Wehrmachtu”. Profesor znów zamilkł pogrążając się we wspomnieniach. Ten moment wykorzystał student, który już wcześniej wykazywał zainteresowanie tematem. — Panie profesorze. To bez sensu. Po co żołnierz Wehrmachtu zakładał mumii swoje buty? — Odpowiedź jest tak oczywista, że aż trudno na nią wpaść. — Zapytany westchnął. — Pod koniec wojny wojskom Hitlera brakowało nie tylko paliwa do czołgów ale praktycznie wszystkiego. Więc pewnie trudno było o nowe buty za każdym razem, kiedy nadawały się do wymiany. A żołnierz piechoty z pewnością cierpiał, kiedy miał niesprawne buty. I właśnie w tej krypcie jednemu z nich nadarzyła się okazja wymiany, co prawda na stare, bo ponad stuletnie, lecz z pewnością zachowane w doskonałym stanie. Studenci pokiwali głowami najwyraźniej rozumiejąc, a niektórzy może nawet wczuwając się w sytuację jakiegoś niemieckiego szeregowca uciekającego pieszo przed radzieckimi zagonami pancernymi. Ale brakowało jeszcze jednego drobiazgu. — Profesorze... — Pytający student zawahał się mając obawy przed, jak sądził, pytaniem z kategorii głupich. — Pytaj śmiało. — Wykładowca dodał chłopakowi odwagi. Pomogło. — No dobrze. Nadal jednej rzeczy nie rozumiem. Skoro zabrał te buty, to po co wkładał mumii swoje? — Też sporo nad tym myślałem. — Profesor puścił “oczko” do studenta.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

— Może z szacunku do munduru, albo zmarłych, a może ze strachu przed duchami, z powodu przesądów — wymieniał dostępne w myślach możliwości. — Nie rozstrzygniemy tego ponad wszelką wątpliwość. Jak również pewnie nie dowiemy się, jakie były dalsze losy tych butów. A szkoda...

Berlin, 2 maja 1945 Na małym placyku, który jeszcze kilkanaście dni temu był podwórzem kamienicy, kłębiła się grupka jednych z ostatnich obrońców miasta. Wtuleni w siebie, bardziej z powodu strachu, niż chłodu poranka. Sowieccy żołnierze stali wokół, oparci o kikuty ruin. Co prawda, karabiny trzymali gotowe do strzału, jednak jakikolwiek opór był mało prawdopodobny. Jeńcy skrajnie wyczerpani walką prowadzoną od wielu dni, myśleli tylko o głodzie. Rzucali tęskne i jednocześnie nienawistne spojrzenia w kierunku swych pogromców, którzy celowo rozrzucali po ziemi zawartość konserw, dobrze się przy tym bawiąc. Kiedy poranne słońce wdarło się na podwórze jeden z radzieckich żołnierzy ożywił się i szybko podszedł do grupki jeńców. —Idzie chyba do nas. — Niemiec szturchnął w ramię kolegę nie odrywając wzroku od zbliżającego się Rosjanina. Kiedy ów rzeczywiście stanął nad nimi, lufą karabinu wskazał na buty jednego z pojmanych. — Ściągaj! — padł rozkaz. Uwe spojrzał na swoje piękne, czarne oficerki, a potem na buty sowieckiego żołnierza. Po policzkach popłynęły łzy.

PROZA Moja radość sięgała zenitu, ba a nawet wyżej… w końcu mogłam nakarmić zgłodniałą zwierzynę, a przy okazji podziwiać piękno zimowego krajobrazu. Plastry ze słoniną zawieszał już dziadek, bo był wyższy, zatem wyżej sięgał. Choć nie ukrywam, że czasami gdy bardzo go prosiłam, sadzał mnie na ramiona bym mogła zawiesić kilka plasterków na gałęziach majestatycznych sosen, górujących nad innymi iglakami, które o tej porze roku słane były białym puchem przypominającym waciki babci Leokadii. Kiedy kończyliśmy obchód, dziadek zabierał mnie w jeszcze jedno miejsce, z kutego widać było naszą chatkę. Siadał na pniu po wyciętym starym dębie i siadywał mnie na kolana. Snuł zimowe opowieści z jego młodzieńczych lat. Opowiadał jak w lesie ukrywał się przed swoim tatą, gdy narozrabiał w domu. A był z niego psotnik nie gorszy ode mnie, w końcu jedna w nas płynnie krew. Do tej pory wspominam tamte chwile. W sercu przechowuję zimowy pejzaż, jaki wówczas ukazywał się oczętom dziecka. Zatracam się w podziwie nad atencją aury Królowej Śniegu. Na dłoniach czuję śnieżki opadające miękko jak puch, na policzkach mroźny powiew wiatru. W uszach wciąż słyszę odgłosy trzaskającego mrozu, a za oknem upiększonym kunsztownymi obrazami Ojca Zimowego Czasu, wyobraźnią widzę polanę wyściełaną mięciutkim, białym dywanem, drzewa okryte czaszą utkaną z granulek puchu, jodły w białych sukniach, sarenki śmiało dokazujące koło przaśników pełnych siana, ptaszki wydziobujące słoninę i lisy szarżujące za uciekającymi zającami. Ech – czegóż chcieć więcej…

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 57

Kiedy wieczorem siedzę w fotelu dziadka, trzymając kubek gorącej herbaty z imbirem w zmarzniętych dłoniach wpatrzona w krajobraz zza oknem, wspominam wspólne grudniowe spacery. W tamtych czasach zimy były długie i mroźne, jak sypnęło śniegiem z początku października, tak otulał ziemię aż do początku kwietnia. Dopiero wówczas pojawiały się pierwsze sasanki, nieśmiało przebijające się spod czaszy zalegającego białego puchu. Grudzień i styczeń z kolei to było dwa miesiące, w których śnieżynki spadające z nieba co dnia rozbawiały nas swoimi kształtami i kolorami. Tak, tak kolorami także, bowiem raz były srebrne lub złociste, innym razem bielusieńkie, a i zdarzały się nieco poszarzałe… Praktycznie każdego poranka wraz z dziadkiem Karolem wybieraliśmy się do pobliskiego lasu, by zanieść trochę sianka do paśnika dla sarenek i porozwieszać plastry słoniny dla ptaszków zamieszkujących leśną głuszę. Jak wówczas piękny był widok, zwłaszcza o poranku, kiedy to pierwsze promienie słońce przebijały się przez gałęzie potężnych sosen, jodeł i świerków, odziane w szronowe suknie utkane przez Królową Zimy. Las przypominał uśpione i mistyczne królestwo, choć gdzieniegdzie można było usłyszeć trzask suchych patyków i zobaczyć ślady na śniegu pozostawione przez szarżujące leśne zwierzęta. Kiedy docieraliśmy do przaśników, a było ich około pięciu, dziadek pozwalał mi wciskać sianko między szczebelki tak, by malutkie sarenki mogły najeść się do syta.


K

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

iedy myślę “zima”, moja wyobraźnia najczęściej projektuje w mojej głowie krajobraz skąpany w śniegu. I choć zimy nie są już takie, jak kiedyś, styczniowe dni budzą się z ociąganiem, a poranki mają resztki snu w kącikach oczu. Czasami można poobijać się o ostre krawędzie piętrzących się spraw do załatwienia, spraw niecierpiących zwłoki i obowiązków, których nie da się zignorować, lecz zimą czas płynie senniej, jakby sam miał ochotę skorzystać z uroków hibernacji.

L

FELIETON

udzie wokół narzekają, że zimą zimno i ciemno, lecz wbrew pozorom zima wcale nie jest taka mroczna, jak się czasami wydaje. Choć Słońce chadza spać szybciej, niż latem, to właśnie teraz dni robią się coraz dłuższe. Osobiście bardzo lubię tę zimową ciemność,

Ś

nieg natomiast to fascynujący element natury. Ile płatków śniegu, tyle ponoć kształtów. A tak przynajmniej twierdzi Nauka. I to trochę tak, jak z nami. Ile ludzi, tyle historii, charakterów, nadziei, marzeń, lęków, złamanych i kochających serc. I tak, jak śnieg, potrzebujemy światła, aby lśnić w ciemności. Bo to w ciemności właśnie światło świeci najwyraźniej. I jakby tak spojrzeć w głąb siebie, ale tak naprawdę głęboko, to ze zdziwieniem można odkryć, że w samym środku zimy są w nas słoneczne doliny, kwitnące ogrody i owocujące sady...

która wyostrza widok gwiazd i wydobywa z otaczającej mnie przestrzeni blask, którego próżno szukać wiosną czy latem. A jeśli już spadnie śnieg, to ciężko mówić o zimowych ciemnościach, bo wszystko jest rozświetlone skrzącymi się kryształkami lodu.

Z

upełnie nieprzypadkowo też grudzień i styczeń to także miesiące świąteczne. 25 grudnia dni zaczynają się robić coraz dłuższe, przybywa Słońca, które jest symbolem Chrystusa. Zawsze, gdy czytam słowa pieśni Zachariasza, przenika mnie dreszcz! Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki litości serdecznej Boga naszego. Przez nią z wysoka Wschodzące Słońce nas nawiedzi, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają. (Łk 1, 77-79)

Z

ima przypomina mi o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze - mrok jest tylko pozorny. Nawet w najciemniejsze noce można znaleźć źródło światła, i choć może zabrzmi to nieco banalnie, nie tylko w swoim otoczeniu, ale przede wszystkim w swojej duszy. Po drugie - to co, wydaje się końcem, jest tak naprawdę tylko etapem. Noc zawsze kończy się świtem, a po zimie następuje wiosna.

strona: 58

podpalał knot. Kiedy tak się zastanawiam na tą sceną, dostrzegam prostą analogię. Lampa jest symbolem wiary, oliwa nadzieją a miłość człowieka, który kocha, tęskni i czeka, iskrą, którą zapala płomień.

W

Mariusz Żmuda Podróż życia Gdy jutrzenka bezkres nieba czerwieni odcieniem maluje gdzieś daleko trójka mędrców w podróż życia się szykuje Już się kończy czas czekania co za nosy wciąż ich wodził a od dzisiaj dziwna gwiazda drodze ich będzie przewodzić Poprowadzi ich ku światłu co od wschodu się wyłania tu oddawszy pokłon Bogu skończą czas oczekiwania

mojej pamięci utkwił kadr z pewnego starego filmu, tytułu którego już dawno zapomniałam. W oknie ganku właściciel domu zawiesił oliwną lampę. Każdego dnia, gdy zaczynało się ściemniać, dolewał do lampy oliwy i zapalał płomień. Na kogoś czekał. Za oknem świat przykryty był grubą pierzyną śniegu. Wyczekiwany ktoś długo nie wracał. Dzień po dniu ten, który czekał, cierpliwie uzupełniał w lampie oliwę i P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


P

BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

iaskowe fasady kamienic na starym mieście nie przestają zachwycać. Ich matowa i lekko chropowata powierzchnia oraz naturalne kolory kamienia, z którego zbudowane są budynki pozwalają odpocząć oczom. Nienachalne, stonowane i subtelne barwy stanowią wytchnienie. Mokre od deszczu chodniki odbijają jesienne światło, a szyny tramwajowe mienią się w słońcu usłane liśćmi w licznych odcieniach żółci. Ta pora roku jest tu zdecydowanie cieplejsza niż u nas, nie pozostawia człowieka na pastwę swoich kaprysów i obchodzi się z nim nieco łagodniej. Jako, że zbliżają się święta ulice zostały już udekorowane licznymi lampkami i ozdobami, pełny efekt będzie zapewne widoczny dopiero, gdy je zapalą. Ich ilość robi jednak wrażenie. Wszystko to sprawia, iż wydaje się, jakby czas się zatrzymał co najmniej kilka wieków temu lub jakby ulice te wyjęto z kadru jednego z tych filmów, których akcja toczy się w małym urokliwym miasteczku. Nawet kelnerzy zdają się być specjalnie dobrani do swojej roli.

M

ałe boulangerie zachęcają, by wejść, uraczyć oczy i nozdrza, by nasycić zmysły wonią i kształtami. W powietrzu unosi się zapach francuskiego ciasta przesyconego maślaną nutą, a także dźwięczne bonjour na progu sklepiku. Tutejsza mowa urzeka swoją melodią, a co wprawniejsze ucho zaskoczy różnorodnością dźwięków i dialektów. Gesty mieszkańców

N

ieco zaskakujące może być jednak tutejsze zamiłowanie do porządku, te kartezjańskie umysły cenią sobie jasno wyznaczone ścieżki działania. Usystematyzowanie możliwych rozwiązań jest szczególnie widoczne we wszelkiego rodzaju urzędach i placówkach państwowych. Liczba kryteriów niezbędnych by pełnić poszczególne role społeczne czy załatwić kwestie urzędowe jest bardzo wysoka i zgodna z duchem wszechobecnej administracji. Obywatel musi sprostać w najdrobniejszej kwestii całej serii wymagań formalnych, prawie niczego nie da się załatwić szybko i sprawnie. Wszyscy jednak zdają się z tym pogodzeni, mało kto się denerwuje, nie tak łatwo pozwolą sobie odebrać swój spokój. Upodobanie do biurokracji nie przeszkadza by gdzieniegdzie nie wkradła się odrobina chaosu i opieszałości. Nie bez powodu ukuło się wyrażenie à la française tyczące się funkcjonowania tutejszej administracji. Ze wszystkim się zdąży, pośpiech jest tutaj nie znany, spokój ceniony jest nade wszystko. Mało co jest tak ważne, by warto go było burzyć. Niemniej jednak spontaniczność tu jakby zanikła. Jakakolwiek nieprzewidziana inicjatywa, zazwyczaj zresztą w wykonaniu obcokrajowca, odbierana jest prawie jak akt szaleństwa. Taki sposób myślenia obcy jest słowiańskiej naturze, skłonnej do odruchowego działania zgodnego z potrzebą chwili, często połączonego z porywami serca.

FELIETON

tworzą zaś osobny język, niewerbalne narzędzie komunikacji, spektakl sam w sobie. Społeczeństwo jest tu zresztą bardzo międzynarodowe. Odczuwa się to na każdym kroku, szczególnie, gdy można przysiąść gdzieś na chwilę i poobserwować. Kawiarnie są niezwykle ożywione, gwar i zgiełk nie przeszkadza jednak tym, którzy przyszli przeczytać codzienną porcję wiadomości czy zanurzyć się w lekturze książki. Z napojów króluje kawa. Powietrze przesycone jest jej aromatem, jest on tu czymś naturalnym i wszechobecnym. Ponadto każda szanująca się kawiarnia może się poszczycić wyborem kilku tart czy innego rodzaju własnych wypieków. Klienci nie będący smakoszami kawy znajdą w karcie również herbatę czy gorącą czekoladę, tą ostatnią niektórzy byliby jednak rozczarowani, pod tą nazwą kryje się bowiem coś co bardziej przypomina kakao, niż prawdziwą gęstą czekoladę.

L

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 59

udzie tutaj są mili, pomocni i zdolni do serdecznych odruchów. Na co dzień grzeczni, czasem wręcz kurtuazyjnie, starają się sobie nie przeszkadzać, co bardzo ułatwia wzajemne obcowanie. Ich potrzeba dyskrecji i nienarzucania się sobie nawzajem jest charakterystycznym elementem spokoju panującego wokół. Szczególnie widoczne jest to w środkach komunikacji publicznej, gdzie komunikaty przekazywane są niezbyt głośno, a dzwonki telefonów pozostają wyciszone. Podobnie jest w restauracjach, gdzie stoliki ustawione są ciasno, a i tak trudno dosłyszeć słowa sąsiada.

C

hoć może wszystko to jest tylko złudnym wrażeniem obserwatora z zewnątrz. Pomieszkując tu dłuższą chwilę nie wiadomo właściwie jaki się posiada status, jest się nie całkiem turystą, ale na pewno nie jest się kimś stąd. U siebie też już jakoś dziwnie i nie tak łatwo się odnaleźć, nawet po zaledwie paru miesiącach nieobecności. Pozostaje się jakby wyrwanym z jednej kultury i zanurzonym jedynie nieco pod powierzchnię drugiej. Dziwne uczucie niemożności precyzyjnego wyrażenia się w obcym języku, a jednocześnie bezużyteczność języka ojczystego poza granicami własnego kraju uświadamia istnienie fenomenu zwanego dépaysement – stanu wyobcowania i zawieszenia pomiędzy kulturami. Ciekawe doświadczenie będące jakby efektem ubocznym dłuższego pobytu w Burgundii.


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Zazdrosna

P

oezja jest trudnym rzemiosłem. Jest wymagająca. Jest zazdrosna. Chce wszystko, albo nic. Niczego przy tym nie gwarantuje. Niczego nie zapewnia. Mami, obiecuje, lecz nieskora jest do obietnic spełnienia. Unika wygodnych szerokich, jasnych bezbłędnych dróg. Wybiera kręte niebezpieczne, ledwo dostrzegalne ścieżki. Poezja jest częstokroć miłością nieodwzajemnioną. Jest miłością niespełnioną. Kto dał się jej oczarować, ten musi być gotów wiele poświecić. Ten musi być gotów wiele przecierpieć dla niej. Ten musi dać się jej w pełni uwieść. Inaczej niedaleko zajdzie. Inaczej znikome szczyty osiągnie.

ESEJ

2007-03-02 Poznań

rozsadza mnie od wnętrza rozlewa się słowami przelewa przez dłonie wyrazić co czuję co przeżywam co trapi co prowokuje pragnienia i obawy lęki i radości wylewam z siebie potoki słów przez nikogo niechcianych spisuję strofy zapomniane gromadzę wiersze których nikt nie zna piszę pomimo wciąż łudzą się marzeniem że może kiedyś i ja stanę się sławny

Pasja

strona: 60

GDYBYM PRÓBOWAŁ 2007-03-03 Poznań Marzenie Tomalak

nazwać miłość nazwać ją po imieniu wołałbym na nią Twoim imieniem

Zniechęcenie

WIERSZE PISZĘ Z PRAGNIENIA

A

po omacku. Często nie wiadomo dokąd. Często nie wiadomo nawet, czy idzie się w ogóle.

by być poetą, w poezji zakochać się trzeba. Miłość musi to być przeogromna. Miłość bezgraniczna. Miłość życia. Słowem: poeta pragnąc poetą być, a nie jedynie bywać, czy pod poetę się podszywać, musi być poezji pasjonistą. Musi się jej poświecić bez reszty. W całości. Zatopić się w niej. Pasja daje moc. Pasja uskrzydla. Pasja napędza do działania. Pasja pozwala wytrwać. A idzie się w poezji drogą krętą, niebezpieczną, niewygodną. Często przez mgłę. Często

Ł

atwo w poezji się zniechęcić. Bardzo łatwo. Pierwsze próby słowa mogą być zniechęcające. Już pierwsze słowa mogą stanąć nam w gardle. Stanąć okoniem. Wymknąć nam się spod ręki i odmówić całkowicie współpracy. Mogą wydać się banalne, infantylne, milczące, nieobecne, nieadekwatne… Zbyt bezradne, by chciało się dalej brnąć w tę materię ulotną a tak oporną. Zniechęcający mogą być odbiorcy naszej poezji. Może im się nie spodobać to, co pragniemy im zaprezentować. Może ich to nie zachwycić. Nie zauroczyć. Mogą się na niej nie poznać. Na nas nie poznać. Albo zwyczajnie się nią nie będą interesować. Potem jest jeszcze trudniej. Bariera wydawcy jest niemal nie do przeskoczenia. No, chyba, że ktoś ma własne pieniądze, spore pieniądze i ma możliwość ich zainwestowania. Tyle, że wówczas wydawnictwo bardziej jest drukarnią niźli wydawcą. Kasę zagarnie, tomik wyda, a ty człowieku martw się co z tą makulaturą począć… No chyba, że za promocję i kolportaż też zapłacimy. Wtedy oni a owszem, a chętnie, a bardzo chętnie po tę kasę łapska wyciągną…

STAWIAJĄ OPÓR SŁOWA 2007-03-31 Poznań

bezkształtna masa treść bezradna jakiej mi trzeba nabyć wprawy jakiego muszę posiąść umiejętnego kunsztu jak wzbudzić w sobie uśpione uzdolnienia

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

pasja twoich najbliższych. Twoich przyjaciół. Twoich znajomych. Także nieznajomych. Zacznie żyć własnym życiem. Zacznie na własną rękę zapalać nijakie serca innych. Sprawi, że i ich życie nabierze nieznanego im dotąd posmaku przygody. Tak trzeba. Dopiero wówczas twoja pasja osiągnie w tobie swą pełnię. Gdy będzie współdzielona. Gdy będzie przekazywana. Gdy będzie jej dane magnetyczne przyciąganie serc zbłąkanych w pustce bezcelowości. Gdy wyjdzie poza nasz własny osobisty, ale jakżesz egoistyczny i niskich pobudek grajdołek.

by przemienić słów niezgrabny chaos by przemówić że aż serce drgnie oko zawiesi przechodzień co z przypadku w okolicy że wsłucha się ktoś biorąc słowa moje do siebie jak wypowiedzieć wiersz żeby zatopić mógł się wiersza słuchacz zatopić zatonąć zakochać

Żar

T

GDY O POEZJI 2007-12-08 Poznań

to w mym sercu tak coś jakoś a i w oczach także i jeszcze dłonie mi bardzo

chciałbym od nowa mimo iż mgła skrywa me oczy i nie wiem którędy mam przeniknąć doń choć nie słyszę jego bicia nie pozwalasz zbliżyć się aż tak choć nie widzę twych oczu tych serca wrót unikasz spojrzeń dotyku czułości mej mimo to chciałbym kolejny jeszcze raz mimo braku sił nie wiem tylko jak

Dalej o krok

D

gdy piszę to tylko sobie gdy czytam to tylko sobie gdy tęsknię to wciąż za tymi którzy

toczona prawidłową opieką pasja poezji potrafi zarażać. Zarażać innych. Wtedy to nie będzie już tylko twoja pasja osobista. To będzie również

zięki pasji można pójść krok dalej. Pasja sprawia, że bezbarwne dotąd życie nabiera nowych smaków. Pasja przemienia. Przemienia twoje podejście. Odmienia twą percepcję otaczającego cię świata. To dzięki pasji nudna dotąd poezja potrafi przemówić do głębi twego serca i je poruszyć. Poruszyć ciebie. Potrząsnąć tobą do głębi serca. Przeniknąć cię do trzewi. Pasja jest źródłem twego potencjału. Dzięki pasji możesz pisać i rozwijać się. Stawać się coraz lepszym w tym, co robisz, a co jest przedmiotem twej pasji. Przeszkody dotąd niepokonywane, pod działaniem presji pasji padają jedna po drugiej. Nie dzieje się to oczywiście automatycznie, niczym za dotknięciem jakiejś czarodziejskiej różdżki. Nie, jest to efektem twego wytężonego wysiłku, do którego zagrzewa i mobilizuje cię twoja pasja.

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE

strona: 61

Posmak

O

2008-08-08 Poznań

ESEJ

ak, poezja wymaga pasji. Bezgranicznej pasji. Bez tego żaru pasji wcześniej czy później ona w nas przygaśnie. Zamilknie. Odejdzie w zapomnienia niebyt. Pozostanie jedynie wstydliwym epizodem przeszłości. Pasja jest takim żarem. Żarem, który potrafi przetrwać najgorsze burze zniechęcenia. Żarem, która odnajdzie kierunek na bezdrożach zwątpienia. Pasja, która w tobie płonie, stopi wszelkie lody obojętności. Wydobędzie z ciebie wszystko to, co najtrudniejsze. Sprawi, że największy nawet trud pozyska posmak słodkości miodu. Pasja jest wewnętrznym żarem. Będzie czasem przygasać. Rzecz to naturalna. Trzeba ją zatem pielęgnować. Trzeba ją dokarmiać. Trzeba poszerzać jej horyzonta. Trzeba pogłębiać jej zasięg. Trzeba ją rozdmuchiwać. Trzeba ją podgrzewać. Trzeba się z nią zaznajomić. Z nią zaprzyjaźnić. Poznać ja na wskroś. Poznać jej środowisko, w którym ona się najpełniej jest w stanie objawić w nas. Poznać mechanizmy jej funkcjonowania. Wówczas my pomożemy naszej pasji w nas trwać, a ona odwdzięczy się nam zachęcając nas do poezjowania.

ZDOBYĆ SERCE TWOJE


BEZ{KRES} — NR 6 - STYCZEŃ 2020 A.D.

Skarb

P

ESEJ

asja jest twym największym skarbem. Esencją twego życia. Póki jej w sobie nie odnajdziesz, póki nie zaczniesz jej w sobie pielęgnować i zgłębiać, pozostanie jedynie niewykorzystaną możliwością, bez której nie będziesz w pełni sobą. Bez pasji twa poezja będzie ułomna. Pasja daje ci siłę i zachętę do pasjonującego życia. Uczyni cię szczęśliwszym. Doda ci sił i energii życiowej. Rozjaśni twe oblicze. Ubogaci twe serce. Pasja sprawi, że sięgniesz po to, co dotychczas znajdowało się poza zasięgiem. Pasja poszerzy twe marzenia i sprawi, że będą się realizować. Pasja pozwoli ci zdobyć wiedzę, która pozostałaby dla ciebie nieznaną, gdyby nie ona. Pasja pozwoli ci opanować umiejętności, których się po sobie nie spodziewałeś. Pasja sprawi, że będziesz pełniej sobą. Lepiej siebie poznasz i pełniej się w życiu zrealizujesz. Dojrzejesz dzięki niej. Rozkwitniesz dzięki swej pasji. Pasja dokonuje zmian. W tobie. W twoim otoczeniu. Pozwala ci przekroczyć nieprzekraczalne. Sięgnąć po nieosiągalne. Do zmian cię inspiruje. Przez zmiany cię przeprowadza. To pasja słowa może sprawić, że będziesz poetą, którego słowa zapiszą się trwale podobnie jak stało się to z Horacym. Poezja nie jest łatwą drogą. Bycie poetą jest wyzwaniem, któremu niewielu jest w stanie podołać. Ci, którym na niej udało się utrzymać, czynią to dzięki pasji. To ona ich wiedzie ku szczytom. To ona pomaga im wykuwać mistrzostwo słowa. Pasja sprawia, że nie tylko piszesz czy czytasz poezję, ale nią żyjesz. Pasja sprawia, że poezja przenika całe życie i staje się wszechobecna. Poezją dzięki pasji staje się wszystko.

IDĘ

2008-08-31 Poznań

a po drodze garściami wiersze piszę istnienie moje liściem w niełasce wiatru epoki rzucany to tu to tam nie potrafię obronić się przed kolejnym ciosem od życia jestem tu i teraz a moje życie znaczy niewiele przemija bez śladu pragnę przetrwać lecz boję się zaistnieć przemijam poprzez czas nazbyt trudny udaję że nie jestem

Bartosz Bukatko Białe święta

strona: 62

Piosenka Ona nuci tę piosenkę graną przez wiatr cichej nocy. Czuje dotyk na swej ręce – mgle tej chce się dać zaskoczyć.

Czas już nadszedł wyjątkowy. Wiedzą o tym wszyscy wkoło. Ciepłe czapki zdobią głowy. Wszystkim dzisiaj jest wesoło.

Pośród pni zmurszałych całkiem ona nuci tę piosenkę. W noc bezdenną stąpa walcem. Mgła wciąż trzyma ją za rękę.

W czas ten można śmiało kłamać. Ba! To nawet jest wskazane! Obietnice można składać, co zostaną zapomniane.

Pośród mogił obcych mężów, śpiących z godłem w swoim sercu. Pośród grobów mchem muskanych ona tańczy z wiatrem samym.

Z fałszem wzniosłe pieśni śpiewać. W mocy życzeń tak nieszczerych jad na bliskich swych wylewać, w myślach śląc ich do cholery.

Kosa stoi gdzieś na boku – Śmierć wszak teraz jest w amoku. Nuci piosnkę opuszczonych – jej od dawna zaręczonych.

Śnieg już zdążył się połapać i na pokaz nie chce padać. Po co komu białe święta, jeśli pustka w ludzkich sercach?

P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


P ISMO LI TERACKO - AR TYSTYC ZNE


"Bezkres" WWW

"Bezkres" aktualny numer

"Bezkres" FB: strona pisma

"Bezkres" FB: red. naczelny

"Bezkres" Redakcja pisma

"Bezkres" Info dla Autorów

"Bezkres" wsparcie finansowe

"Bezkres" czytelnia pisma

Naszym darczyńcom, czytelnikom, autorom tekstów oraz wszystkim sympatykom Bezkresu składam najserdeczniejsze życzenia noworoczne. Niech ten nowy 2020 rok przyniesie Wam dużo radosci i spełnienia. Życzę Wam zdrowia, pomyślności oraz weny twórczej. Niech Nowy Rok przyniesie Wam wszystkim wiele radości. Autorom dziękuję za twórczość, którą dzielicie się na naszych łamach z innymi. Czytellnikom dziekuję za zainteresowanie oraz wszelkie uwagi krytyczne. Darczyńcom i sympatykom dziękuję za wszelkie wsparcie i pomoc w wydawaniu tego miesięcznika. Rok 2020 to kolejne pomysły, któRymi będziemy się z Wami dzielić. To także szereg projektów literackich, do których Was wszystkich zapraszam. Adam Gabriel Grzelązka w imieniu własnym oraz Redakcji

BEZ{KRES }

P IS MO LI T ERACKO -AR T YS T YCZNE Wydawca:

Drukarnia:

Adam Grzelązka Wydawnictwo DOBROTA 61-064 Poznań Żelazna 18B/13 Perfekt Gaul i Wspólnicy sp.j ul. Skórzewska 63 60-185 Skórzewo

Adres redakcji:

61-064 Poznań Żelazna 18B/13

Redaktor naczelny:

Adam Gabriel Grzelązka

Zespół redakcyjny:

Beata Śliwka Izabela Kasprowicz-Żmuda Jolanta Szkudlarek Katarzyna Dominik Urszula Joanna Wintrowicz Mariusz Żmuda Przemysław Zarychta Radosław Marcin Bartz Robert Ratajczak

e-ISSN 2685-038x ISSN 2685-0381 Nakład: 50 egz.

DTP:

AGG

Grafika:

www.vecteezy.com

E-Mail Redakcji:

redakcja@bezkres-pismo.pl

SKLEP: WWW: FB:

tiny.pl/t495d bezkres-pismo.pl tiny.pl/tj8wc

Redakcja przyjmuje materiały do publikacji w plikachtekstowych: PDF, RTF, DOC, DOCX oraz ODT i TXT. Przyjmujemy materiały wyłacznie w postaci elektronicznej. Prace graficzne w plikach JPEG i PNG (grafiki muszą być przekonwertowane do odcieni szarości). Przesłanie pracy na adres redakcyjny BEZKRES.PISMO@GMAIL.COM oznacza, że jesteś autorem nadesłanej pracy oraz wyrażasz zgodnę na jej nieodpłatną publikację w naszym piśmie oraz dziełach pochodnych w formie elektronicznej i drukowanej. Zastrzegamy sobie prawo redagowania i skracania oraz adjustacji literackiej nadsyłanych materiałów. Autorzy prac publikowanych zostaną o tym fakcie poinformowani drogą mailową.

Poglądy i opinie autorów drukowanych prac nie muszą odzwierciedlać punktu widzenia redakcji. Przyjmujemy do druku: * opowiadania, nowele * poezję (wiersze, poematy, fraszki) * aforyzmy * publicystykę (eseje, felietony itd.) * prace graficzne (rysunki, komiksy) - czarno-białe. * recenzje, polemiki * fragmetny powieści i dramatów Nadesłane prace literackie powinny być pisane poprawną polszczyzną oraz wolne od błędów ortograficznych i interpunkcyjnych. Istnieje możliwość wydania własnej książki, plakatu czy arkusza poetyckiego w ramach Biblioteki Bezkresu zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy z redakcją.

Stali współpracownicy:

Izabella Teresa Kostka Iza Smolarek Bożena Helena Mazur-Nowak Grażyna Werner Agnieška Masalytė Alex Slawiński

Rysownik: Komiks: Okładka:

Maciej Mariusz Jedliński Andrzej Włudecki Zofia Meler

© Copyright by BEZKRES - 2020 A.D.— Wszelkie prawa zastrzeżone


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.