Elżbieta Lubos
Wspomnienia z lat walki o polski Śląsk Z rękopiśmiennych zapisków autorki i rodzinnych materiałów archiwalnych opracował Leon Markiewicz
Katowice 2011
KOMITET WYDAWNICZY prof. zw. dr hab. Jan Malicki – przewodniczący mgr Magdalena Skóra – zastępca przewodniczącego dr Barbara Maresz – sekretarz dr Teresa Roszkowska mgr Aneta Satława
ISBN 978-83-60209-70-7
Adiustacja Elwira Zborowska Skład i łamanie Zdzisław Grzybowski
Druk i oprawa Biblioteka Śląska w Katowicach Nakład 150 egzemplarzy
Spis treści Leon Markiewicz Przedmowa ........................................................................... 7 Część pierwsza Praca w czasie niewoli – Powstania śląskie – Plebiscyt ............................................. 9 Część druga Praca w województwie śląskim . ...................................... 21
Przedmowa Te rękopiśmienne wspomnienia przeleżały w archiwum rodzinnym co najmniej 50 lat! Sporządzone w dwóch wersjach, ołówkiem lub piórem, były prawdopodobnie spontanicznymi szkicami większej całości. Nie wiadomo, czy Autorka – Elżbieta z Lasków Lubosowa – sporządzając je myślała o ich opublikowaniu; raczej były to pisemne ujęcia relacji z głęboko ideowej działalności, przekazywanych tylko najbliższej rodzinie – bo przecież w kurczących się z biegiem czasu szeregach powstańców śląskich Elżbieta Lubosowa była doskonale znana. Wydobywając Jej relacje z zapomnienia redaktor starał się z największym pietyzmem scalić owe szkice w jeden zwarty ciąg, zachowując dynamizm obu oryginałów. Z wyjątkiem dwóch krótkich informacji na ostatnich stronach wstrzymał się więc z wszelkimi komentarzami, zastępując je wyborem archiwalnych fotografii i dokumentów. Leon Markiewicz
Część pierwsza
Praca w czasie niewoli – Powstania śląskie – Plebiscyt
Urodziłam się i wychowywałam na wsi podgliwickiej (Żernica), w bardzo licznej rodzinie rzemieślniczej. Posiadaliśmy niewielkie gospodarstwo rolne. Ojciec Antoni Lasek należał do awangardy Polaków śląskich, bardzo kochał śląską ziemię jako rdzennie polską i tęsknił bardzo za daleką, niepodległą Ojczyzną, złączoną na wieki z naszym rodzimym Śląskiem. Zawsze i wszędzie podkreślał swoją tęsknotę za daleką Ojczyzną. Chodził nielegalnie do Polski i przywoził polskie książki, przede wszystkim elementarze, żebyśmy mogły uczyć się języka polskiego. W bardzo prosty sposób uczył nas patriotyzmu: Będzie Polska, dzieci – mówił. – Tu, tu będzie Polska na nasz ej ziemi śląskie j. Będziecie mogli, dzieci, wszędzie mówić po polsku, wszędzie! W urzędzie będzie, w szkole; córka moja Elżbieta będzie uczyć tu nasze dzieci po polsku! Opowiadał nam i czytywał wieczorami po znojnej, wyczerpującej pracy w warsztacie i na roli o naszej sławnej przeszłości, zapoznawał nas z utworami naszych wielkich wieszczów, słuchał bardzo chętnie pieśni polskich, któreśmy mu musieli wyśpiewywać i uczył nas czytania z elementarzy przywiezionych w tajemnicy z Polski. Miał dużo okazji z racji swego zawodu na dyskusje ze swoimi klientami. W rezul-
11
tacie w bardzo krótkim czasie pozyskał bardzo wielu mieszkańców we wsi i okolicy dla naszego obozu. Dziś jeszcze ożywa w mojej pamięci chwila ogłoszenia dnia mobilizacji z racji wybuchu pierwszej wojny światowej. Gdy 1 sierpnia 1914 roku ordynans gminy ogłaszał wybuch wojny, rozlegał się szloch i płacz kobiet. Ojciec z radosnym ożywieniem zawołał: Nareszcie, dzieci, powstanie Polska niepodległa! Wczytywał się codziennie w wiadomości ogłaszane o wielkich zwycięstwach „Niemców” na frontach i ustawicznie powtarzał: To nie może być, to nie jest prawda. Niemcy muszą przegrać tę wojnę, a Polska nasza powstanie! Będzie ona wielka i nasz Śląsk odwiecznie piastowski powróci do Macierzy! Wojna się toczyła. Brata Ryszarda zabrali na wojnę, a Ojciec czekał – niezłomnie przekonany o przegranej Niemców – zmartwychwstania naszej Ojczyzny. Nie wątpił przez całą wojnę w nasze zwycięstwo, mimo ciągłego ogłaszania „Siegów” niemieckich. Na jesieni 1918 roku, gdy mój brat marynarz wracał z wojny, z entuzjazmem wołał: Wy tu spokojnie pracujecie w polu, a Polska idzie do nas! Było to wielkie przeżycie, szczególnie dla Ojca. *** Zaraz zaczęliśmy organizować życie polskie w gminie: młodzież i starsi garnęli się do naszego obozu. Zorganizowano kursy języka polskiego i historii polskiej. Zajęłam się pracą wśród dzieci. Przede wszystkim trzeba było je rozśpiewać. Uczyły się na łąkach lub w mieszkaniach naszych rodaków. Sama się kształciłam w seminarium, a gdy obóz polski zorganizował pierwsze kursy dla przedszkolanek, przeniosłam się do Krakowa, gdzie w tamtejszym seminarium ukończyłam
12
w czerwcu 1920 roku kursy freblowskie i powróciłam znów do poprzedniej pracy z dziećmi. Często przepędzali nas renegaci i niejednokrotnie nas pobili. W 1920 roku przybyły na Śląsk ochotniczki studentki z Warszawy, Lwowa itd. (m.in. pp. Antonina Rokicka-Niedbalska, Halina Wojciechowska, Bożena Sołtysówna, Janina Wiśniowska), które miały za zadanie zakładanie i prowadzenie szkółek polskich możliwie w każdej miejscowości, ponieważ brak było sił nauczycielskich. Ja prowadziłam dalsze szkółki w Smolnicach i Zebranowicach. Ponieważ musiałam chodzić przez lasy i o różnych porach, a napady Niemców na nas były coraz częstsze, nasi chłopcy odprowadzali mnie niejednokrotnie z bronią. Chodziłam zwykle „uzbrojona” w pieprz i sól, którą sypałam w oczy napastnikom. W pewną letnią niedzielę dzieci bawiły się w najlepsze w ogrodzie, chronione naturalnie przez naszych chłopców z organizacji, gdy nagle przymaszerował orszak „Stosstrupplerów”, śpiewając prowokacyjnie pieśni niemieckie. Zgraja ta pod dowództwem miejscowego nauczyciela Strzebina napadła na nas. Wśród wrzawy i płaczu zebrałam prędko, wraz z J.M., dzieci i przemaszerowaliśmy przez wieś ze śpiewem, a tymczasem nasi się tam porządnie rozprawili z bandą. Poturbowali mnie wtedy porządnie, ale nasi im za to dobrze „zapłacili”, szczególnie dostało się nauczycielowi Strzebinowi. Poprzednio Niemcy sprowadzili dwóch innych nauczycieli – Bortla i Przybysza, którzy… zaprzyjaźnili się z nami. Bortel został natychmiast przeniesiony, a Przybysz już bez reszty zaangażował się w polską pracę. Był jednym z pierwszych członków związku nauczycieli Górnoślązaków i uczył oficjalnie w swoich klasach języka polskiego z czytanek Kamińskiego. Był również dyrygentem w kilku towarzystwach śpiewu w okolicy. W powstaniu brał czynny udział pod Szymiszowem, Rozmierką i Górą św. Anny w kompanii artylerii.
15
Jedną z naszych prac popularyzujących Polskę było urządzanie barwnych wycieczek młodzieży, na umajonych wozach, z orkiestrą do sąsiednich miejscowości. Tam dawaliśmy przedstawienia i rozmaite występy. Na jedną z imprez w samych początkach 1919 roku zaproszony był również miejscowy proboszcz Stawinoga. Był to wyjątkowy renegat i nasz przeciwnik. Wtedy zadeklamowałam wiersz I już się budzi Ojczyzna nasza. Ksiądz nie wytrzymał i ostentacyjnie opuścił salę, a w przyszłości więcej naszych imprez nie zaszczycał swą obecnością. W 1920 roku urządziłam wielką gwiazdkę dla kilkuset dzieci z przedstawieniem i obdarowaniem. Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu dał część zabawek, a resztę zorganizowałam z pomocą naszych członków. Każda z nas przyniosła trochę cukru, masła mąki itd., a ciotka z mamą pomogły upiec pierniki. Nasze panie oraz dzieci pomogły zrobić kostiumy i gwiazdka się udała. Nawet pozyskałam orkiestrę, w której grało kilku naszych przeciwników politycznych. Odtąd już zawsze grali na naszych imprezach. Wiosną 1921 roku Wydział Szkolny przeniósł mnie do pracy w Rybniku Wielopolu i Golejowie. Zajęcia również odbywały się na wolnym powietrzu lub w karczmie, gdyż żaden kierownik Niemiec nie dopuścił mnie do zajęcia klasy, mimo że było takie zarządzenie. Wojowałam o to jak mogłam, wzywano mnie do starostwa w Rybniku, żądając ode mnie świadectw, na co im odpowiedziałam, że mnie nie angażowali, ani mi nie płacą, więc nic im do moich kwalifikacji – a mają mnie nie zaczepiać, bo nasi powstańcy z nimi się porachują. Skończyło się w końcu na tym, że jeden z niemieckich nauczycieli dał mi klucz od klasy, ale pod warunkiem, że go nie mam zdradzić. Pewnego dnia, kiedy maszerowała moja młodzież ze śpiewem, zjawiły się 2 kolumny bojówkarzy – z przodu i z tyłu. Wywiązała się strzelanina i było kilku rannych po obu stro-
16
nach. Dzieci rozprysnęły się do domu, a ja opatrywałam rannych. Do służby sanitarnej zostałam przygotowana jeszcze w Żernicy i panie akademiczki, o których wyżej wspominałam, urządzały z nami kursy sanitarne, żeby być do powstania przygotowane. Dnia 20 marca 1921 roku odbył się na Śląsku plebiscyt. Pojechałam wtedy do domu (w Żernicy), żeby jak najuroczyściej spędzić ten dzień wśród swoich i mojej dziatwy. Chociaż marzec, był to piękny wiosenny dzień i było nam bardzo wesoło, bo plebiscyt przebiegał u nas bardzo pomyślnie – 93% głosów oddano za Polską. Na znak protestu, że tylko mała część Śląska miała przypaść Polsce, wybuchł strajk powszechny we wszystkich kopalniach i hutach, a 2 maja wybuchło trzecie powstanie śląskie. Zgłosiłam się natychmiast na ochotnika w Rybniku i po zajęciu miasta udałam się z kompanią Sobika do Żor, a później pojechałam do Januszkowic i Kędzierzyna, skąd wróciłam do Szywałdu, do mojego pułku Konopki F., gdzie cernowaliśmy miasto Gliwice. Stąd zostałam odwołana do pracy w szkole w Zwonowicach. Tam już uczyłam, bo Niemcy opuścili szkołę, więc wszystkie klasy zostały uruchomione. W miejscowej leśniczówce, gdyż miejscowość ta rozsiadła się malowniczo w samych lasach, stacjonował pluton [słowa nieczytelne]. Tam też przeżywaliśmy radosne chwile przyłączenia tych ziem do Macierzy. Ludzie wprost szaleli z radości…