┌ └
ANDRZEJ ZAJĄC
ŚWIATŁO, PIĘKNO, SPOTKANIE
┐ ┘
LubiÄ™, jak na mnie patrzysz
Andrzej Zając
Lubię, jak na mnie patrzysz Światło, piękno, spotkanie
Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów
Copyright © 2019 by Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o.
ISBN 978-83-7485-354-5 Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Redakcja Katarzyna Gorgoń
Korekta Karolina Kalinowska
Imprimi potest L.dz. 427/2019, Kraków, 11 września 2019 o. Marian Gołąb OFMConv prowincjał
Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o. ul. Hetmana Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków tel. 12 428 32 40 www.bratnizew.pl
Moim kochanym Rodzicom, Jolancie i Fryderykowi – z wdzięcznością za przekazane mi od Boga życie, za miłość i trud, za świadectwo wiary.
Powiedział Przyjaciel do Ukochanego: „Ty, który słońce napełniasz blaskiem, napełnij moje serce miłością!”. Odpowiedział Ukochany: „Gdyby nie spełnienie miłości, twoje oczy nie byłyby we łzach, a ty też nie przyszedłbyś tutaj, aby ujrzeć Tego, który cię kocha”. Rajmund Lull Księga Przyjaciela i Ukochanego, 6.
Spis treści
1. Spojrzenie Boga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
13
2. Spojrzenie człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
31
3. Głos Boga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
53
4. Dzieło Boga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
71
5. Bóg jest piękny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
87
6. Bóg ma gust . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
109
7. Spotkanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
127
T
o było ponad trzydzieści lat temu. Interesowały mnie poezja i teatr. Ale bardziej niż czytelnikiem czy widzem, byłem uczestnikiem tej sztuki, która dawała mi możliwość wyrazu tego, czego jako młody człowiek doświadczałem i co było dla mnie ważne. Z lubością więc przygotowywałem się do kolejnych konkursów recytatorskich i innych występów, co niekoniecznie ułatwiało mi egzystowanie jako ucznia jasielskiego liceum. Ale przeżycia i emocje towarzyszące mojej pasji były wystarczającą gratyfikacją, by tą drogą iść dalej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że otworzy się przede mną nieoczekiwanie zupełnie inna droga, na której młodzieńcze doświadczenia okażą się drogocenne. Słowo i teatr z życiem związane są organicznie, choć reprezentuje się już nie obce postaci na scenie, ale siebie na ziemi, a gra nie idzie o aplauz widowni, ale o życie wieczne. Kiedy przygotowywałem się do jakiegoś konkursu, musiałem rzecz jasna opanować tekst na pamięć, a dalej wypowiadać go na różne sposoby, by odnaleźć najlepszą interpretację i takie formy wyrazu, które również dla jurorów będą intrygujące. Nie pamiętam, jak znosili to
11
inni członkowie rodziny, a z rodzicami była nas szóstka. Pamiętam za to doskonale, jak Kasia, słodka dziewczyneczka, moja dziewięć lat młodsza siostra, kiedy tylko słyszała, jak zaczynałem recytację, wkradała się cichutko do pokoju, siadała skulona w kącie i słuchała. Patrzyła na mnie z takim zainteresowaniem, jakby widziała nie tylko mnie, ale wszystkie osoby i sytuacje, o których była mowa. Kiedy kończyłem, prosiła, bym powtórzył jakiś fragment. I powtarzałem. Mogłem tak powtarzać bez końca. Była jedynym widzem, ale to wystarczało. Lubiłem, jak na mnie patrzy. Jej wzrok dawał mi pewność, że podoba się jej to, co robię. Dziś już nie recytuję. Dziś po prostu jestem. I mówię o tym, co dla mnie ważne.
1. Spojrzenie Boga
Z
darzyło się, że przyprowadzono do Jezusa kobietę, którą dopiero co przyłapano na cudzołóstwie. Jest oskarżona. Wie, że jest winna. W świetle prawa grozi jej śmierć. Ciągną ją, szarpią. Krzyczą, wyzywają. Po chwili ci, którzy ją oskarżają, żądając sprawiedliwości, rozchodzą się jeden po drugim. Jezus coś do nich powiedział, ale ona tak była roztrzęsiona, że nic nie zrozumiała. Zostaje sama wobec Niego. On pisze coś palcem po ziemi. Podnosi się. Patrzy na nią. Ona ze spuszczoną głową. Niby nic się nie dzieje, a jednak jest jakieś napięcie. W końcu ona nieśmiało podnosi głowę. Spotykają się dwa spojrzenia. Ona, pełna niepewności, zalękniona, drżąca patrzy na Jezusa. A Jezus patrzy na nią. Co się dzieje w jej głowie? W jej sercu? Czuje na sobie Jego spojrzenie. Kim On jest? On patrzy inaczej! Ona zapewne nie rozumie, co jest w Jego spojrzeniu, ale wie, że nikt dotąd tak na nią nie patrzył. Nie patrzy pożądliwie. Nie patrzy z pogardą. Nie patrzy z oskarżeniem. To spojrzenie ją uspokaja i wycisza. Co jest? Co jest w tym spojrzeniu, że cichnie w niej lęk, że ona przestaje się bać? Nie zna Go. On też po ludzku nie zna jej, przecież widzą się po raz pierwszy. A patrzy na
15
J 8,10-11
nią tak, jakby ją znał od zawsze. Kim On jest? Nie potępia jej? Nie gardzi nią? Przecież jest prostytutką. Ona nie wiedziała, że tak można patrzeć. To przedziwne spojrzenie nagle otworzyło przed nią jakiś nowy świat, którego nie znała. Nagle odczuła, przekonała się na własnej skórze, że jest takie spojrzenie, które pociąga i przemienia od środka. Takie spojrzenie, że chciałoby się, aby trwało zawsze: Patrz tak na mnie, patrz na mnie bez końca! – Ona czuje, jak topi się w niej cała niechęć i złość do tych, którzy ją wykorzystywali. Czuje, jak topi się w niej cała niechęć do niej samej, bo życie, jakie wiodła, nie podobało się jej, ale nie potrafiła go zmienić. Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? – Nikt, Panie! – I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz! Ona niesie w sobie to spojrzenie jak najdroższy skarb. Ono wciąż działa. Mijają jednak dni, a ona czuje, że znów chce być przy Nim, chce znów poczuć, jak On na nią patrzy. Szuka Go, dopytuje się o Niego. W końcu przedziera się przez tłum i, kiedy znów Go spotyka, wie, że nie odstąpi od Niego już nigdy. Jaka prawda wypływa z tej historii? Czy rozpoznaję się w niej? Czy widzę siebie w tej kobiecie? Nie to jest ważne, jak kto grzeszy, ale to, że nie ma człowieka bez grzechu. Jestem grzesznikiem. Każdy ma swoje imię i swoją historię, ale każdy jest grzeszny. Każdy doświadcza pokus, słabości, ograniczeń, upadków. I na każdego Bóg od początku świata patrzy niezmiennie z miłością. Patrzy czule i troskliwie. Patrzy i wzrusza się, widząc cały ból istnienia, doświadczaną niesprawiedliwość, paraliżującą 16
niemoc i lęk. I niezmiennie – patrząc jak na tę kobietę – powtarza: I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz! On nie chce, bym grzeszył, bo chce mojego szczęścia. A grzech szczęścia nie daje. Grzech może być jedynie atrapą szczęścia, która wcześniej czy później rozsypuje się w proch. Jak ważne jest to spojrzenie Boga w moim życiu. Doświadczenie wiary zaczyna się właśnie od tego Jego spojrzenia. Jak ważne jest, by odczuć je na sobie, w sobie poczuć i pozwolić mu spocząć na zawsze. Każdy na co dzień doświadcza różnych spojrzeń. Od kiedy człowiek wstanie rano, widzi w lustrze swoje spojrzenie, może pełne niezadowolenia, bo trzeba się spieszyć, a spać się chce. Spojrzenie kogoś z domowników, komu przyblokowało się łazienkę zbyt długą toaletą. Spojrzenie kogoś potrąconego niechcąco w biegu. Spojrzenie, w którym nie ma zrozumienia. A chodzi o spojrzenie miłości – bez osądu, pretensji, urazy. Może nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, jak bardzo tego spojrzenia potrzebuję. Kobieta z Ewangelii też tego nie wiedziała. Dowiedziała się, kiedy tego spojrzenia doświadczyła. I ja chcę go doświadczyć. Jeśli dotąd go nie poczułem, nie znaczy to, że On tak na mnie nie patrzy. Może po prostu uciekam przed tym spojrzeniem jak Adam w raju, kiedy dał się zwieść i zgrzeszył. Mnie też Bóg szuka. Dlatego nie będę chował się przed Nim, ale wyjdę – taki, jaki jestem – na otwarte pole, do światła, aby nic nie przesłoniło Jego spojrzenia. Są takie momenty w życiu, że człowiek jest w stanie zdobyć się na szaleństwo, aby tylko osiągnąć to, czego
17
Łk 19,25
pragnie. I wyczekuje, tęskni za tym, co nie daje mu spokoju, dopóki się to nie spełni. Jak w przypadku Zacheusza, który osobiście chciał się przekonać, kim jest Jezus, bo wiele już o Nim słyszał. Aż w końcu nadarzyła się okazja i zdobył się na szaleństwo. Wylazł na drzewo jak rozbrykany dzieciak – on, człowiek poważny, przełożony celników, komendant policji czy dyrektor urzędu skarbowego. Czy ci, którzy go znali, nie pokazywali go palcami, śmiejąc się, że zwariował? A on był tak zdeterminowany, tak bardzo chciał Go zobaczyć, że zdecydował się nawet narazić własną reputację. Ale dlaczego wyszedł na drzewo? Bo nie był wysoki. Wiedział, że w tłumie Go nie zobaczy. Znał swoje naturalne ograniczenia. To ważne. Znalazł więc sposób, by je przezwyciężyć. I Jezus nadszedł, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zobaczył go, spojrzał na niego. Przecież chciał tylko spojrzeć na Jezusa ukradkiem. A tu nagle On popatrzył niego. I odezwał się. Jakże bije mu serce! Schodzi z drzewa. Idą. Panie, Ty zawsze dajesz więcej, niż jestem w stanie pragnąć… Czasami można pomyśleć, że oni mieli lepiej, łatwiej. Mogli widzieć Go z bliska, tak jak widzi się drugiego człowieka. I może zrodzić się jakaś dziwna forma zazdrości. Ale czy rzeczywiście mieli łatwiej? Autentyczne spotkanie nie dzieje się automatycznie. Musi przecież coś zaiskrzyć w sercu. Nie wystarczy samo spojrzenie, ono musi spocząć w człowieku i rozbudzić pragnienie. W końcu i ci, którzy Go przybijali do krzyża, też widzieli Jego spojrzenie. Przecież i ten człowiek z Ewangelii, który miał wie 18
le posiadłości, rozmawiając z Jezusem, też odczuł Jego spojrzenie. A jednak odszedł zasmucony. Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”. Co poszło nie tak? Nawet nie to, że był bogaty, przywiązany do swojego bogactwa, że nie przyjął propozycji Jezusa. Problemem było właśnie to, że odszedł. Przecież mógł pozostać. Czasami człowiek odchodzi za szybko. Odchodzi, bo nie wie, co zrobić, bo odrzuca bez namysłu słowo Jezusa, bo nie wierzy, że On może go przeprowadzić przez ludzką bezradność i niemożliwość. Panie, nie pozwól mi nigdy odejść za szybko! Daj mi cierpliwość i wytrwałość. Zatrzymaj mnie przy sobie. I patrz na mnie, patrz na mnie tak długo, aż rozgrzeje się moje serce jak wosk, abyś mógł na nim odcisnąć swoją pieczęć… A jak było z Piotrem? Jezus spojrzał również na niego, i to wiele razy. Niezwykłe jest to Jego spojrzenie, kiedy został pojmany. Piotr – choć wydawał się tak odważny, tak przywiązany do Niego, choć nawet sięgnął po miecz, stając w Jego obronie – nagle się wystraszył. I w krytycznym momencie nie przyznał się do Niego. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana, jak mu powiedział: „Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz”. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał. Zapłakał nie dlatego, że zabolało go spojrzenie. Spojrzenie Jezusa nigdy nie boli. Ono ożywiło jego pamięć i kazało stanąć wobec prawdy o sobie. A prawda była gorzka. Zarzekał się, że życie za Niego odda, a kiedy przyszło co do czego,
19
Mk 10,21
Łk 22,61-62
J 9,32
stchórzył jak zalękniony chłopiec. Prawda, choćby najbardziej gorzka, wyzwala. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. I takie jest też dobrodziejstwo spojrzenia Boga na człowieka. Ono ożywia pamięć i pobudza do pytania o prawdę. Panie, nie ukrywaj przede mną prawdy o mnie. Nie pozwól, abym nosił w sobie fałszywe przeświadczenia. Patrz na mnie tak, abym w Tobie zobaczył prawdę o sobie. Nie chcę być niewolnikiem moich mniemań, choćby miało mnie zaboleć, choćbym musiał gorzko zapłakać. Chcę znać prawdę… Prawdy o sobie szukał też Franciszek z Asyżu. Próbował na różne sposoby. Udawało mu się nawet być w centrum zainteresowania. Był bystry, miły, szarmancki, z polotem, z gestem. Lubili go, ale to nie było to. Czegoś mu jednak brakowało. Szukał czegoś więcej. Chciał zostać rycerzem i możliwości się pojawiły. Wziął udział w bitwie między Asyżem a Perugią pod Collestradą. Został wzięty do niewoli. Ciężko się rozchorował. Ojciec wyciągnął go jakoś. Kiedy doszedł do siebie, miał różne myśli. Nie cieszyło go już to, co kiedyś. Miotał się. Jednak, kiedy pojawiła się nowa okazja, szybko z niej skorzystał. Wyruszył w stronę Apulii, zaciągając się do wojsk papieskich pod wodzą księcia Waltera z Brienny. Do celu podróży nie dotarł, wrócił już spod Spoleto. Usłyszał tam tajemniczy głos, który kazał mu zawrócić. Sprzedał konia. Zatrzymał się przy kościele św. Damiana pod Asyżem. Miejsce okazało się nieprzypadkowe. Tu wydarzyło się coś, co naznaczyło jego życie na zawsze. Sam o tym nie pisał w testamencie. Sprawa była zbyt osobista, zbyt intymna – między nim a Bogiem. 20
Nosząc w sobie miłosne spojrzenie Boga, człowiek może zacząć patrzeć z miłością – jak Bóg – na drugiego człowieka.
Tylko najbliżsi jego bracia dowiedzieli się o tym. Ale biografowie, zbierając świadectwa już po jego śmierci, skrzętnie to odnotowali. Zostawił dawne marzenia. Wciąż szukał zrozumienia, światła, jasności. Chciał wiedzieć, co się z nim dzieje. I czego oczekuje od niego Pan. Modlił się właśnie u św. Damiana. Przed bizantyńskim krucyfiksem, na którym ukrzyżowany Jezus ma otwarte oczy, tak wołał: Najwyższy i chwalebny Boże, rozjaśnij ciemność w sercu mym w niejasności porze. I daj mi wiarę prostą, nadzieję pewną i miłość doskonałą, mądrość i poznanie rzeczy, o Panie, abym wypełnił Twoje święte i prawdziwe przykazanie. Amen.
Rymowała mu się ta modlitwa. Taka zwiewna, rozjaśniająca oddech, dająca wciąż więcej nadziei. Ile razy tak się modlił? Trudno powiedzieć. Modlił się, aż któregoś razu dostał odpowiedź. Nie były to słowa. To było coś więcej. On odpowiedział mu spojrzeniem. Te otwarte oczy Jezusa ożyły! Poczuł, że On na niego patrzy. Nikt na niego tak nie patrzył. Może spojrzenie matki było trochę podobne. Ale to było spojrzenie przeszywające całe jego jestestwo. Chłonął je, dawał się mu przenikać aż do szpiku kości. Czuł, że On go rozumie. Nie jak jego rodzony ojciec, który nie był w stanie pojąć tego, co się z nim działo. Tutaj czuł, jak Bóg go kocha, cieszy się nim, patrząc
23
św. Franciszek, Modlitwa przed krucyfiksem
na niego łagodnie, bez wyrzutów, bez pretensji o przeszłość. To doświadczenie zupełnie roztopiło jego serce. To doświadczenie dodało mu otuchy, nawet więcej, dało niewzruszoną pewność wiary, że On sam go poprowadzi, że nie musi się obawiać. Wciąż jeszcze nie rozumiał, ale był już spokojny. Wiedział tylko, że musi pozwolić Mu poprowadzić się dalej, że nie może stawiać oporu. Jak ważne było to wydarzenie, przekonywał Benedykt XVI, kiedy świat franciszkański świętował jubileusz 800-lecia zatwierdzenia pierwszej reguły. Do przedstawicieli wielkiej rodziny franciszkańskiej mówił: Benedykt XVI, Przemówienie, 18 IV 2009
Każdy brat i każda siostra niech zachowuje zawsze ducha kontemplacyjnego, prostego i radosnego: rozpoczynajcie na nowo zawsze od Chrystusa, tak jak Franciszek rozpoczął od spojrzenia Ukrzyżowanego u św. Damiana i od spotkania z trędowatym, aby widzieć w cierpiących braciach oblicze Chrystusa i aby nieść wszystkim Jego pokój.
Od spojrzenia Ukrzyżowanego u św. Damiana. Spotkanie z trędowatym to nieco inna historia. Papież nie mówił o spojrzeniu Franciszka na Ukrzyżowanego, ale o spojrzeniu Ukrzyżowanego na Franciszka. Chodzi o spojrzenie Boga, które spoczęło na nim. Tu jest początek jego duchowej drogi. Bez tego spojrzenia Franciszek nie byłby Franciszkiem. Najpierw Bóg patrzy na człowieka. A człowiek zaczyna patrzeć na Boga, widzieć Go, kiedy czuje, że Bóg patrzy na niego. Papież odwołał się do tego doświadczenia i zachęcił, aby od niego zawsze 24
zaczynać na nowo. Bo i on zrozumiał, że nosząc w sobie miłosne spojrzenie Boga, człowiek może zacząć patrzeć z miłością – jak Bóg – na drugiego człowieka. To wydarzenie przywołał również papież Franciszek podczas homilii w Asyżu: Skąd bierze początek droga Franciszka ku Chrystusowi? Zaczyna się od spojrzenia Jezusa na krzyżu. Trzeba pozwolić, by On na nas patrzył w chwili, kiedy oddaje za nas życie i nas przyciąga do siebie. Franciszek doświadczył tego w szczególny sposób w kościółku św. Damiana, gdy modlił się przed krzyżem, który i ja będę mógł dzisiaj uczcić. Na tym krzyżu Jezus nie wygląda jak martwy, ale żywy! Krew spływa z ran na rękach, stopach i w boku, ale ta krew jest wyrazem życia. Jezus nie ma oczu zamkniętych, ale otwarte, szeroko otwarte: jest to spojrzenie przemawiające do serca. A Ukrzyżowany nie mówi nam o porażce, o przegranej; paradoksalnie mówi nam o śmierci, która jest życiem, która rodzi życie, ponieważ mówi nam o miłości, bowiem jest Miłością Boga wcielonego, a Miłość nie umiera, co więcej, pokonuje zło i śmierć. Kto pozwala, by patrzył na niego Jezus ukrzyżowany, zostaje na nowo stworzony, staje się „nowym stworzeniem”. Od tego wszystko się zaczyna: jest to doświadczenie łaski, która przemienia, bycia kochanymi niezasłużenie, pomimo że jesteśmy grzeszni.
A nieco dalej zwrócił się do patrona swojego pontyfikatu: „Franciszku, i prosimy cię: naucz nas trwać przed Ukrzyżowanym, pozwalać, aby On na nas patrzył, pozwalać, aby nam przebaczał, stwarzał na nowo przez swoją miłość”.
25
Franciszek, Homilia, 4 X 2013
por. Łk 15,1-7
I na mnie Bóg patrzy łaskawie. Nikt tak na mnie nie patrzy. On patrzy tak zawsze. Nie tylko na modlitwie. Patrzy, kiedy wykonuję moje obowiązki, kiedy odpoczywam, kiedy spotykam się z innymi, kiedy jestem smutny i kiedy rozpiera mnie radość. Patrzy tak na mnie również wtedy, kiedy upadam i grzeszę. Co więcej, patrzy tak na każdego człowieka. Również na tych, którzy mnie nie lubią, na tych, których może i ja nie lubię. Aż trudno to sobie wyobrazić. Na szczęście nie muszę sobie tego wyobrażać, bo mogę tego po prostu doświadczyć, mogę się przekonać na własnej skórze. Bóg upodobał sobie każdego człowieka, każdego zapragnął i dlatego go stworzył. I za wszystkich oddał życie na krzyżu. Za wszystkich bez wyjątku. Nie po to mnie powołał do istnienia, aby mnie zostawić samemu sobie. Nie po to, aby obrócić się do mnie plecami. To ja mogę się obrócić na pięcie i odejść, mogę się obrazić, mieć pretensje, ale nie On. To właśnie On jest w stanie zostawić – jak w przypowieści – dziewięćdziesiąt dziewięć będących przy Nim owiec, żeby szukać tej jednej, która się zabłąkała i odeszła. To ja jestem tą owcą, taką biedną, zabłąkaną, może krnąbrną, a On biegnie i mnie szuka, aby mnie ocalić. Panie, tu jestem! Spójrz na mnie, przyprowadź mnie znów do Ciebie… Jest taki sakrament – sakrament odnalezienia. W nim Bóg odnajduje mnie i przyciąga do siebie, zacieśniając więzy miłości między nami. Czasami jego działanie zawęża się jedynie do oczyszczenia. Ale tu, w sakramencie pokuty i pojednania, dzieje się coś więcej. On znów patrzy na mnie z bliska, oczyszcza mnie i odradza. Stwarza mnie 26
na nowo. W pralce ubrania jedynie oczyszcza się z brudu, z nieświeżego zapachu, ale nigdy ubrania nie wychodzą z niej piękniejsze, z każdym praniem, choćby niewiele, ale tracą jednak z nowości. W sakramencie miłosierdzia Bóg czyni nas wciąż piękniejszymi. Całe piękno Boga poprzez Jego miłosierne, miłosne spojrzenie zstępuje na mnie, a ja staję się przez to „nowym stworzeniem”. Jego Krew mnie uzdrawia! A przekonuje o tym Jego słowo: On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. Właśnie w konfesjonale mam możliwość zaczerpnięcia z całego bogactwa, które wysłużył Jezus na krzyżu. On mnie poi i syci sobą! I tak Jego życiodajne, niezwykłe źródło staje się we mnie w mistyczny i sakramentalny sposób źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu. O tym spojrzeniu, które chroni i wyzwala, przekonuje samo słowo Boże. Apostołowie wołali do Pana, prosząc Go, by swoim spojrzeniem ogarnął wszystkie przeciwności, dając im jednocześnie odwagę do głoszenia słowa: A teraz spójrz, Panie, na ich groźby i daj sługom Twoim głosić słowo Twoje z całą odwagą, gdy Ty wyciągać będziesz swą rękę, aby uzdrawiać i dokonywać znaków i cudów przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa. Wołał też psalmista, a za nim woła cały Kościół: Zmiłuj się nade mną, Panie, spójrz, jak mnie poniżają ci, którzy mnie nienawidzą. Ty, co mnie wyprowadzasz z bram śmierci, bym głosił całą Twą chwałę w bramach Córy Syjońskiej i weselił się Twoją pomocą. Spójrz na udrękę moją i na boleść i odpuść mi wszystkie grzechy!
27
1P 2,24
J 4,14
Dz 4,29-30
Ps 25,18-20
Lm 1,20
Ps 102,20-21
por. Mt 9,9-13
Spójrz na mych nieprzyjaciół: jest ich wielu i gwałtownie mnie nienawidzą. Strzeż mojej duszy i wybaw mnie, bym się nie zawiódł, gdy się uciekam do Ciebie. To spojrzenie Boga jest tożsame z Jego zmiłowaniem i miłosierdziem. Kiedy jest mi ciężko, i ja chcę wołać jak znękana Jerozolima: Spójrz, Panie, bo jestem w ucisku, drgają me trzewia, ściska się we mnie serce, bo byłam oporna. A zachęca mnie do tego niewzruszona pewność wiary w miłosierdzie Pana, który jest wszechmocny i może wszystko: Pan wejrzał z wysokiego przybytku swojego, popatrzył z nieba na ziemię, aby usłyszeć jęki pojmanych, aby skazanych na śmierć uwolnić. Cały czas tego się uczę i cały czas odkrywam to na nowo. Uczę się i koduję w pamięci tę niezwykłą tajemnicę Bożego spojrzenia. Od niego zaczyna się prawdziwe doświadczenie wiary, rozpoczyna się nowa droga. To spojrzenie nie zamyka doświadczenia wiary, ale je dopiero otwiera. On patrzy i posyła. Tak spojrzał na Piotra, Andrzeja, Mateusza. Właśnie z powołaniem celnika Mateusza wiąże się biskupie motto papieża Franciszka: Miserando atque eligendo, czyli ‘litując się i powołując’. Zawołanie to pochodzi z komentarza św. Bedy Czcigodnego do ewangelicznego opisu powołania tego Apostoła, w którym pisze: „Jezus ujrzał celnika, a ponieważ go umiłował, wybrał go, i powiedział mu: Pójdź za mną”. Chodzi znów o łaskawe i miłosierne spojrzenie Jezusa na człowieka, którego konsekwencją jest wezwanie do podjęcia misji. Przecież i z młodym Franciszkiem było podobnie. Kiedy poczuł na sobie spojrzenie Boga, zaczął Go pytać, co ma dalej robić. Zresztą w samej Modlitwie przed krucyfiksem 28
prosił o światło i dary w wyartykułowanym celu: „abym wypełnił Twoje święte i prawdziwe przykazanie”. Przykazanie, posłannictwo, misję. Bóg nie chce, bym Jego spojrzenie zatrzymał w sobie dla siebie. Chce, bym je niósł w sobie dla innych. Bo również przeze mnie chce tak z miłością patrzeć na innego człowieka. I chce przez nie objawiać swą miłość innym. To Jego spojrzenie przekonuje mnie, w jak niewyobrażalny sposób mnie kocha. On szaleje za mną! I robi wszystko, żeby mnie ocalić. Jak w Ewangelii z tamtą kobietą. Jezus najpierw spojrzał na nią. Dalej dopiero powiedział do niej: „Idź”. I poszła, stając się do dziś świadkiem Jego miłości. A Eucharystia? Kapłan podnosi Ciało i Krew, a On z wysokości ołtarza patrzy. A na koniec przez usta kapłana posyła mnie – i wszystkich zebranych – jak apostołów: „Idźcie w pokoju Chrystusa”. Właśnie „tak jak Franciszek rozpoczął od spojrzenia Ukrzyżowanego u św. Damiana i od spotkania z trędowatym, aby widzieć w cierpiących braciach oblicze Chrystusa i aby nieść wszystkim Jego pokój”, tak samo ja mam rozpoczynać i wyruszać. Papież Benedykt do przedstawicieli rodziny franciszkańskiej również wypowiedział słowo posłania, „to samo, które Jezus zmartwychwstały przekazał swoim uczniom: «Idźcie!». Idźcie i kontynuujcie «odbudowę domu» Jezusa Chrystusa, którym jest Jego Kościół”.
29
Benedykt XVI, Przemówienie, 18 IV 2009
┌ └
Jak zobaczyć światło w ciemności? Jak przekraczać własne ograniczenia? Co robić, żeby zstąpił Duch Święty?
┐ ┘
Ta lektura – bez sztampy i patosu – mówi o życiu, o wierze, o pragnieniach, o obecności Boga, o modlitwie. Prosta, bezpośrednia i świeża – rozbudza pragnienie życia z Bogiem na co dzień. Biblijne postaci, przykład św. Franciszka i wydarzenia z życia autora są jej żywymi ilustracjami.
Idź śmiało tropem autora, a Twoja lektura zmieni się w modlitwę.
Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów
www.bratnizew.pl Patronat medialny
PRVãDQLHF RVãDQLHF ħZ. Antoniego z PDGZ\
www.poslaniecantoniego.pl
Cena 24.90 zł ISBN 978-83-7485-354-5