Moja walka z szatanem

Page 1

OJCIEC MATTEO

LA GRUA Roberta Ruscica

Moja walka z szatanem



Moja walka z szatanem



Matteo La Grua Roberta Ruscica

Moja walka z szatanem

Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanรณw


Tytuł oryginału: LA MIA LOTTA CONTRO IL MALIGNO Vita di padre Matteo La Grua ISBN 978-88-922-1250-3 Copyright © 2017 by EDIZIONI SAN PAOLO Piazza Soncino, 5 – 20092 Cinisello Balsamo (Milano)

Copyright wydania polskiego © 2019 by Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o. ISBN 978-83-7485-327-9 Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Korekta

Edyta Cybińska

Na okładce Ojciec Matteo La Grua autorstwo zdjęcia niemożliwe do ustalenia

Imprimi potest L.dz. 63/2019, Kraków Mariusz Kozioł OFMConv wikariusz prowincji

Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o.

ul. Hetmana Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków tel. 12 428 32 40 www.bratnizew.pl


Spis treści

PODRÓŻ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

WIERSZ I MODLITWA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

31

Świeca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

33

Modlitwa do Madonny z Kaplicy . . . . . . . . . . . . .

34

MOJA WALKA Z SZATANEM . . . . . . . . . . . . . . . . .

35

Charyzmaty i cuda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

37

Powołanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

41

Boże znaki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

49

Pokonać złego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

53

Ciało i duch . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

61

Misja egzorcysty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

77

Zapalona świeca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

85

Niewytłumaczalne uzdrowienie . . . . . . . . . . . . . .

89

Ufność w Bogu

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105

Pomiędzy prawdą a kłamstwem

. . . . . . . . . . . . . 111

Być z ubogimi i nie sądzić nikogo

. . . . . . . . . . . . 119

Diabeł się ujawnia

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 123

Możni tego świata, zło, uwolnienie . . . . . . . . . . . 131 Jak działa diabeł i co może zrobić . . . . . . . . . . . . 135 Posługa egzorcysty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 139 Uroki i czary . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151


Opętanie diabelskie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 161 Działanie demona . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171 Zbroja Boża i broń szatana . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177 Modlitwa o uwolnienie: jak ją przeprowadzić . . . 189 Uwolnienie od namiętności

. . . . . . . . . . . . . . . . . 197

Kiedy nieprzyjaciel powraca

. . . . . . . . . . . . . . . . 207

Mafia i diabeł

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211

Zakończenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 221


PODRÓŻ



T

o nie my wybieramy. On wybiera i wszystko nagle się zmienia. Bóg jest reżyserem naszego filmu. Czasami życie jawi się w tonacji czarno-białej. Czasami nabiera barw, jak tęcza. Kiedy kompas naszej podróży skierujemy na Boga, znajdziemy się na kursie w stronę Prawdy. Błąkałam się sama na pustyni, bez żadnego celu… Potem znalazłam Gwiazdę… Tą Gwiazdą był ojciec Matteo La Grua. On mnie poprowadził ścieżką poprzez swój wywiad. Był to cud. Jeden z wielu cudów świętego zakonnika.

Kwiecień 2001 roku Moje życie było ciągłą karuzelą. Nie byłam dziennikarką, byłam hazardzistką. Im bardziej podnosiłam stawkę gry, tym mniej czułam się usatysfakcjonowana. Ileż sensacyjnych materiałów dostarczyłam, nie zdając sobie sprawy, że pozostawiły one pustkę w moim sercu, że mnie osłabiły, zubożyły wewnętrznie. Redaktor naczelny mojego dziennika zapytał mnie: „Dlaczego nie przeprowadzisz wywiadu z egzorcystą?” Propozycja wprawiła mnie w panikę. Wydała mi się żartem, niemal prowokacją. 9


Odpowiedziałam: „Redaktorze… Wolałabym przeprowadzić wywiad z niebezpiecznym mafioso niż spotkać kapłana, który prowadzi wojnę z szatanem…” Od tego momentu wiele wydarzeń wywróciło do góry nogami moje życie. Nie przejmowałam się zasadzkami, pułapkami, zawiścią… Tą zawiścią, której byłam przyczyną. Miałam tylko jedną rzecz na względzie: moją karierę, mój wizerunek jako dziennikarki. Byłam gotowa na wszystko, aby tylko przeprowadzać nietuzinkowe wywiady. Przyklejono mi etykietkę dziennikarki „antymafijnej”. Nie chciałam pozbawić się tego „trofeum”. W tamtym czasie byłam daleko od świata duchowego. Myślałam, że egzorcysta to jakiś czarownik – mimo że wzrastałam w środowisku katolickim. Moja rodzina jest katolicka. Należałam do skautów. Jednakże skaut nie zajmuje się tak delikatnym zagadnieniem, jak walka ze złem. Nigdy nie słyszałam o szatanie, o jego sztuce uwodzenia, o jego zwolennikach. Mój kierownik duchowy uczył mnie, że miłość Boga to jest radość, pogoda ducha, dobry nastrój. Ezoteryzm, czary, ryty satanistyczne… to były tematy dalekie mojemu środowisku. Budziły we mnie strach i niepokój. Żeglowałam bez kompasu po morzu podczas burzy. Byłam daleko od Boga.

Maria Maria jest farmaceutką w Palermo. Zadzwoniła do mnie: „Jestem w Mediolanie. Spotkajmy się…” Zdecydowałam się na spotkanie z nią, chociaż niewiele czasu poświęcałam dla innych. Było to jak pokarm na 10


drogę, jak odskocznia. Dwa kroki od katedry mediolańskiej Maria podjęła delikatny temat, który mnie zaskoczył: temat walki z szatanem. Opowiedziała mi o kilku znanych egzorcystach. Moje zdumienie było przeogromne. Próbowałam zrozumieć, co ją skłoniło do podjęcia tego niebezpiecznego tematu. W przeciągu zaledwie kilku dni najpierw mój szef, a potem ta farmaceutka rozbudzili we mnie strach w obliczu tego ciemnego świata. Oniemiałam ze zdumienia, kiedy ta kobieta z długimi białymi włosami podsunęła mi propozycję, abym spotkała się z którymś z nich. „Na co ona sobie pozwala… Nawet mnie nie zna” – pomyślałam sobie. Byłam głęboko poirytowana jej nachalnością. Mimo to opowiedziałam jej o propozycji naczelnego. W tym momencie twarz Marii, naznaczona bólem, cierpieniem i smutkiem, rozjaśniła się światłem. Rzekła mi bez ogródek: „Mogłabyś przeprowadzić wywiad w ojcem Matteo La Grua. Mieszka w Palermo, w dzielnicy Noce. Od wczesnego rana przyjmuje u siebie swoje dzieci…”. Ona bardzo dobrze znała tego zakonnika, który dokonywał cudów.

Noce… Jeden z rejonów kontrolowanych przez Cosa Nostra. Kilka kroków od placu Gesù Liberatore aresztowano Leolukę Barbarellę, szwagra Totò Riiny. „Proszę nie przechodzić przez Via Libertà” – takie ostrzeżenie kierowano do odwiedzających miasto. Gdyby 11


jakiś dziennikarz ośmielił się przejść obok Politeamy – słynnego teatru, który znajduje się w sercu miasta – ryzykowałby podobnie jak Izraelczyk, który zapuszcza się na terytorium palestyńskie. Niemniej jedna rzecz kazała mi zmienić pogląd. Pewnego wieczoru, kiedy bawiąc się pilotem, przerzucałam kanały w telewizji, ujrzałam nieprawdopodobną scenę: jakaś dziennikarka u drzwi pewnego zakonnika. Zdumiała mnie energiczność tego kapłana wobec kamerzysty oraz wobec porywczej kobiety. Tym zakonnikiem był ojciec Matteo La Grua. Koło się zamknęło. Skoro ta odważna koleżanka została przepędzona przez tak słynnego egzorcystę… muszę i ja koniecznie spróbować.

Wyzwanie Do Noce zawiózł mnie taksówkarz, który znał moje stałe zainteresowania. Bezskutecznie usiłował odwieść mnie od mojego zamiaru. Był wystraszony: „Nie zostawię pani tutaj… samej”. Wobec mojego zdeterminowania odjechał. Ledwo ujrzałam, jak taksówka się oddala, ogarnęła mnie panika. Byłam naprawdę wystraszona. Co mnie przygnało do tego zaułka, pomiędzy stosy śmieci i koty wałęsające się w poszukiwaniu zdobyczy? Sama czułam się jak zdobycz. Byłam w pułapce, bez drogi ucieczki. Teraz jednak nie miałam wyboru. Znalazłam się przed małymi drzwiami wraz z dziesięcioma kobie12


tami, które szeptały między sobą w jakimś niezrozumiałym dialekcie. Każdego ranka „siostrzyczki” – jak były nazywane duchowe córki ojca Matteo – umawiały się na spotkanie, aby otrzymać szczególne błogosławieństwo, aby usłyszeć Słowo czy po prostu jakąś sugestię, kilka słów nadziei… Jak wędrowiec, który szuka oazy, tak setki osób zranionych na duszy i na ciele przechodziło przez te skromne drzwi, aby wejść do wieczernika ojca Matteo. Po pół godziny oczekiwania oblężone drzwi się otwarły. Zdziwiona przekroczyłam próg i znalazłam się w jakimś pokoju. Czekałam dalej, kolejną niekończącą się godzinę. Wydawało mi się, że czekam całą wieczność. Potem jakaś kobieta bardzo uprzejmie zaprosiła mnie do wejścia do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia. Była to kancelaria owej „przybudówki” wzniesionej w sercu klasztoru, jak jakaś wyspa odległa od reszty miasta. Kancelarię stanowiło duże pomieszczenie ubogo umeblowane. Był tam stół, na którym ojciec Matteo spożywał posiłki, biurko i wiele krzeseł. W takim świecie były przyjmowane „dusze” pozbawione nadziei. Przez bardzo długi czas – czynią to zresztą do dzisiaj – siostrzyczki słuchały, pocieszały i modliły się, nie prosząc o nic w zamian. Ojciec Matteo ich nie wybierał, to one same zgłosiły się do tej bardzo delikatnej posługi. Prawie wszystkie z nich były wdowami i miały dorosłe dzieci. On był dla nich prawdziwym ojcem, niezależnie od tego, że był ich kierownikiem duchowym. Gościnność była podstawą jego misji. Przyjmował swoich pielgrzymów w możliwie najlepszy sposób. Każdego ranka, po błogosławieństwie, odbywał się 13


obrzęd picia kawy i jedzenia swojskiego chleba. Ten moment „biesiadny” kultywował aż do ostatniego dnia swego życia. Ten ważny gest miał tylko jedno znaczenie: „Jesteście dziećmi Bożymi, moimi dziećmi. Wszyscy jesteście równi”.

Spotkanie… Niepokoiła mnie jedna myśl: „Ledwo zdążę się przedstawić… skończę tak samo, jak moja koleżanka. Wyprosi mnie za drzwi…”. Byłam wystraszona. Niemniej jednak byłam ciekawa poznać tego zakonnika, jakże dalekiego od „standardowego” katolickiego świata, w jakim wzrastałam. Wspomnienie tych chwil pozostawiło głęboki ślad w moim sercu. W tej ostoi chrześcijaństwa, zanurzonej w ubóstwie, w cierpieniu i w miłosierdziu, rzeczywiście spotkałam Jezusa. Kiedy znalazłam się przed ojcem Matteo, wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Wszystkie myśli, obawy, niepokoje zniknęły. Wydawało mi się, że znam – od zawsze – tego zakonnika, który czyni cuda. Wypowiedziałam proste słowa: „Padre… Jestem dziennikarką. Przyjechałam z Mediolanu…”. Zrobiłam pauzę dla nabrania oddechu: „Chciałam zrobić wywiad…”. Serce zabiło mi tysiąc razy szybciej. Ojciec Matteo powiedział tylko: „Oczekuję pani dziś po południu. O czwartej…”. Są dni pełne kolorów tęczy, w których widać szczególne Światło, które mają zapach cudownego kwiatu. W dniu naszego drugiego spotkania jakież czułam szczęście w moim sercu! Byłam podniecona jak mała 14


dziewczynka w pierwszym dniu szkoły. Nagle poczułam, jakbym miała skrzydła. Owe ciemne zaułki wydawały mi się oświetlone promieniami słońca. Do dzisiaj trudno mi uwierzyć, jak mogłam w tak krótkim czasie dotrzeć do Via Libertà. Nigdy wcześniej nie udawałam się tam pieszo, a mimo to nie pogubiłam się. Ktoś kierował moimi krokami. Nie myślałam o niebezpieczeństwie. Kto wie, jak długo ojciec Matteo na mnie czekał. Wywiad był jedynie pretekstem, abym znalazła się w jego wieczerniku. Gdybym nadal zajmowała się kroniką kryminalną, moje życie zamieniłoby się w garść piasku… Owego popołudnia ojciec Matteo nie tylko poświęcił mi kilka godzin swojego życia – on mi poświęcił całe swoje życie. Otrzymane od niego współrzędne zmieniły kurs mojej podróży. Do dziś pamiętam jego proste słowa: „Pani jest świetną dziennikarką. Dobrze pani pisze. Ale nie pozwala się pani kierować sercem, lecz umysłem”. Ojciec Matteo czytał w sercu, przenikał umysł. Nie było dla niego w nikim tajemnic. Nic nie mogło się ukryć przed jego wielkim darem: znał dobrze przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jego proroctwa są zresztą dobrze znane. Dzięki nim wielu ludzi przetrwało bardzo trudne próby. Nazajutrz po wywiadzie był czwartek, dzień bardzo ważny dla wieczernika. Odbywała się wtedy modlitwa o uzdrowienie. W tym małym zatłoczonym kościółku, w którym znalazłam się pośród wielu nieznanych twarzy jak statek szukający bezpiecznego portu, czułam się jak zabłąkany przybysz. A jednak czułam, że to 15


będzie historia, która naznaczy na zawsze moje życie. Jedna z siostrzyczek poprosiła mnie, abym usiadła obok ołtarza. Z tego miejsca mogłam obserwować setki chorych, którzy przybyli tutaj, aby zostać uzdrowionymi ze swych chorób. Do dziś widzę twarz młodej kobiety stojącej dwa kroki od ojca Matteo, która śpiewała jakąś żałobną pieśń. Jej głos był taki słodki, niemalże niebiański. Msze Święte, odprawiane tutaj, były jak studnia ukryta na pustyni. Ojciec Matteo mawiał: „Chorobą obecnego wieku jest duchowa bulimia. Nigdy tak, jak dzisiaj, świat nie odczuwał wielkiego głodu pociechy… Człowiek odczuwa samotność. Aby wypełnić tę samotność, zwraca się ku dwom destrukcyjnym rozwiązaniom: ku hedonizmowi i ku ezoteryzmowi”. Jednakże tego dnia nie zdawałam sobie sprawy, że znajduję się blisko wielkiego człowieka Bożego. Pomimo słów pewnego lekarza, który przez wiele lat towarzyszył ojcu Matteo i był świadkiem wielu cudów. Ten człowiek pokazywał mi karty chorób, zdjęcia rentgenowskie, wyniki rezonansów magnetycznych… Byłam oszołomiona owymi autentycznymi świadectwami zaistniałych cudów. Doktor z Noce przedstawił mi ogromną liczbę fizycznych uzdrowień, ale tych duchowych, jakie dokonywały się w tym miejscu, nikt nigdy nie potrafi zliczyć. Znajdowałam się w laboratorium cudów… I kompletnie nie byłam tego świadoma.

Minęło wiele lat… Potem łódź mojego życia zmieniła współrzędne podróży, jakkolwiek zakonnik obdarzony cudownymi 16


darami nie zapomniał o mnie nawet przez jeden dzień. Nie zapomniał nigdy o żadnym ze swoich dzieci, nawet najbardziej zbuntowanych. Modlił się do Matki Bożej, aby przyprowadziła mnie na powrót do jego wieczernika. Nie była to prosta sprawa. Okazywałam się nieugięta, oporna i obojętna. „Wrócić na Sycylię…?”. Prędzej pojechałabym do Bogoty lub do Kabulu. Ojciec Matteo powinien zrozumieć moje wysiłki uniknięcia spotkania z nim. Z tego powodu był zmuszony wymyślić odpowiednią strategię. Strategię z podręcznika miłości. On wiedział, że jego czas już mija, że tam w górze oczekują jego przybycia; że już wkrótce uleci do Nieba.

Krok od niego Ojciec Matteo wysyłał do mnie emisariuszy: pewną fotoreporterkę, adwokata, pewnego urzędnika. Także Sarę. To jej udało się wciągnąć mnie w podróż, która mogła mnie zaprowadzić do niego… Zaprosiła mnie do spędzenia razem z nią krótkich wakacji w starożytnym pałacu w Palermo. Ale dzień przed wylotem znalazłam wymówkę, aby tam nie lecieć. Sara jest jubilerką. Tak jak ojciec Matteo posiada wielką pasję: kolekcjonuje kamienie szlachetne. Spotkałyśmy się na pewnym przyjęciu. Zafascynowała mnie jej historia artystki. Zaprosiłam ją na kawę. Ona z kolei zaprosiła mnie na śniadanie do swojego domu, zupełnie tak, jakby była moją starą przyjaciółką. Artystka przemieniła się najpierw w kobietę o wielu tajemniczych obliczach, potem zaś w kochającą mamę. 17


I tak opowiedziała mi o jednej z najbardziej bolesnych chwil swojego życia: o wypadku Angeliki. „Moja córka, kiedy miała cztery lata, była bliska śmierci i umarłaby, gdyby ojciec Matteo La Grua nie pomodlił się za nią” – zdradziła mi swój sekret. Zaledwie moje uszy usłyszały to nazwisko, na mojej twarzy pojawiło się zdumienie. Sara dodała wówczas: „Nie mów mi, że znasz… ojca Matteo?”. Chciałam to wszystko zrozumieć. W tym okresie przyjaciele stawali się wrogami. Dziennikarz często zostaje sam: kiedy jakiś serwis nie zostaje opublikowany czy też kiedy w szufladzie leżą kartki z odrzuconymi wywiadami. Ojciec Matteo znał moją historię dziennikarki. Wiedział, że mafia to zgłodniały wilk pożerający zdrowe części społeczeństwa. Wielu ludzi z mafii chciałoby uwolnić się od demona, szukając Bożego przebaczenia. Często pukali do furty klasztoru. Jednak prawie zawsze furta pozostawała zamknięta. Ojciec Matteo wiedział, komu otworzyć: najpierw drzwi swojego wieczernika, a potem drzwi swojego serca. Dla mnie był gotowy szeroko otworzyć jedne i drugie.

Cud z Angeliką Sara odprowadzała swoje dziecko do przedszkola, lecz tego dnia na drodze czaiło się niebezpieczeństwo. Zostały potrącone na pasach dla pieszych przez ferrari pędzące, jakby to był tor testowy w Maranello. Za kierownicą siedział znany piłkarz, który nie przejmował się małym aniołkiem i jego mamą. Angelika z ciężkimi obrażeniami została umieszczona 18


w poliklinice na oddziale intensywnej terapii. Sara była zdesperowana: „Czy będę mogła jeszcze kiedyś przytulić moje dziecko? O Boże, nie możesz ode mnie wymagać takiej wielkiej ofiary…”. Sześć dni po wypadku Angelika była ciągle w śpiączce. Lekarze nie dawali wiele nadziei. Kiedy stoisz wobec utraty największej miłości, wówczas zwracasz się do Niego, do Bożego Miłosierdzia. W takiej sytuacji nawet najbardziej zatwardziali grzesznicy zaczynają mruczeć jakieś modlitwy, przypominają sobie Ojcze nasz czy Zdrowaś Maryjo. Poszukują duchowego oparcia u jakiegoś kapłana. Także Sara schroniła się w szpitalnej kaplicy, modląc się całą noc i cały następny dzień. O trzeciej po południu zaświtała jej pewna myśl. Wiele lat temu pewien człowiek opowiadał o kapłanie, który wybudził ze śpiączki kilka osób. Nie mogła sobie przypomnieć ani nazwiska kapłana, ani tego człowieka. Wpadła w panikę. Zmęczenie dawało znać o sobie. Nagle jakieś światło: „Padre Matteo La Grua!” Sarę opanował strach. „Mieszka w Palermo. Co robić… Jezu, oświeć mnie”. Nagle przyszło jej do głowy także imię tego, który wspominał zakonnika: „Nazywa się Giovanni…” Giovanni opowiadał jej, że w Margifarace, w pobliżu portu lotniczego Boccadifalco znajdowała się wielka hala, do której przybywały z odległych krajów setki chorych, aby uzyskać od ojca Matteo zwyczajne błogosławieństwo czy też uczestniczyć w jego „oceanicznych” Mszach Świętych. Sara zaczęła pytać wśród swoich przyjaciół, przyjaciele wypytywali swoich przyjaciół… dopóki nie znaleźli numeru telefonu kancelarii klasztoru. 19


Nić Ariadny O godzinie 17 owego feralnego dnia Sara rzekła do swego męża: „Teraz zadzwonię do zakonnika, który wybudzi Angelikę…”. Ojciec Matteo właśnie znajdował się obok telefonu w kancelarii. Prawdopodobnie wiedział, w jakiej sprawie dzwoniono. Jego słowa były bardzo zwięzłe: „Proszę się nie martwić… Angelika się obudzi. I powróci jeszcze piękniejsza niż poprzednio…”. Przez dwie godziny Sara trwała na modlitwie przy łóżku córeczki. Dziewczynka pozostawała w głębokim śnie. Sara opowiada: „O siódmej wieczorem mała spała pogrążona w głębokim śnie… Byłam u kresu sił. Czułam się jak wypluta… Oddaliłam się z pokoju dziecka. Kiedy usiłowałam uwolnić się z kitla, jakby to była włosiennica, zawołał mnie lekarz: «Proszę pani, prędko… Angelika się zbudziła». Wtedy przypomniałam sobie słowa ojca Matteo: «Obudzi się… i będzie jeszcze piękniejsza niż przedtem»”. Angelika otworzyła swoje piękne oczy na świat. Ojciec Matteo twierdził: „Cud uspokaja myśli. Przygotowuje nas na spotkanie z Bogiem bez strachu przed tamtym światem, jak to się dzieje w świecie pogańskim. Przynosi nam pogodę ducha, pokój, radość, że znajdziemy się w królestwie Boga. Uzdrowienie jest preludium tego, co Bóg dla nas przygotował. Z tego powodu wielcy święci oczekiwali na ostateczne przejście w pogodnym usposobieniu”. I jeszcze dodawał: „Uzdrowienie czy inny cud nie mają za jedyny cel zapewnić nam długiego życia na ziemi, takie rozumienie czyniłoby bezużytecznym 20


spotkanie z Bogiem. Tego rodzaju łaski od Pana są mocnym bodźcem do rozwoju naszej drogi nawrócenia, są drogą do ugruntowania wielkiej ufności wobec Zbawiciela”.

Dwaj zakonnicy na końcowych przystankach Po Sarze przyszła kolej na małego zakonnika o wielkim sercu, ojca Giulio Savoldi. Dwaj wielcy ludzie Boży na końcowych przystankach: jeden w Mediolanie, drugi w Palermo… Gdybym nie zacumowała w ich bezpiecznych portach, moje życie upłynęłoby pośród burzy. Każdy ma szansę dopłynąć swoją szalupą do bezpiecznej zatoki. Nie można tracić nadziei. Pewnego popołudnia znajdowałam się na placu Velasqueza, w zacisznym sercu wielkiego Mediolanu. Zaciekawił mnie tłum stłoczony na klasztornym dziedzińcu. Jakaś kobieta zwróciła mi uwagę: „Aby dostać się do ojca Giulio, musisz wziąć numerek”. Przez moment pomyślałam sobie o ojcu La Grua. Także pod jego drzwiami widziałam wiele cierpiących twarzy w oczekiwaniu na błogosławieństwo… Zastanawiałam się: „Czy ci ludzie szukają Boga, czy tylko słowa pociechy?”. Ja także byłam spragniona miłości Chrystusa. W owym ciasnym pokoju klasztornym znalazłam źródło mojego zbawienia: wątłego zakonnika z długaśną białą brodą… Pomyślałam, że obydwaj są do siebie podobni. Łączyła ich wielka miłość do Matki Najświętszej. Czy to ojciec Giulio, czy ojciec Matteo, obydwaj otrzymali od 21


Niej zadanie: ocalić dusze przed Nieprzyjacielem. Do ojca Giulio powracałam wielokrotnie.

Ostatnie spotkanie… Dzień był nieznośnie zimny. Ojciec Giulio nie czuł się dobrze. Powiedziałam do niego: „Ojciec ma gorączkę…”. Odpowiedział z gniewem: „nie jesteś lekarzem”. Nie chciał, abym się martwiła. Po raz pierwszy mnie nie uściskał. Ale powiedział mi: „Zwyciężysz…”.

Wyzwanie Był 28 października, kiedy mój przyjaciel, z którym długo rozmawiałam o moim spotkaniu z ojcem La Grua, rzucił mi wyzwanie: „Musisz napisać o nim książkę!”. Właśnie tego dnia przypadała 35. rocznica powstania grupy modlitewnej Maria della Noce, w której miało miejsce wiele uzdrowień. Po wielu niepowodzeniach chciałam przynajmniej pokazać, że jestem jeszcze zdolna, aby coś napisać. Trzy książki okazały się fiaskiem, pomimo podpisanego kontraktu, pomimo że zakończyłam pracę niemal w terminie… Nie było żadnych szczególnych powodów. Praca spełzła na niczym i koniec. Odczuwałam z tego powodu wielki ból. Natomiast w przypadku książki o ojcu Matteo nie chciałam zrobić jakiegoś wielkiego interesu w sensie profesjonalnym. Prawdziwy cel był zupełnie inny. I tak posłuchałam mojego przyjaciela i zaczęłam szukać wydawcy. 22


Chińskie pudełka Dzięki mojemu przyjacielowi otrzymałam także proroczą odpowiedź: „Ojciec Matteo zgodzi się na wywiad”. W końcu skosztowałam nowego owocu, otoczonego wieloma kolcami i dlatego bardzo cennego. Wiedziałam, że kilka tygodni temu ojciec La Grua odrzucił zaproszenie znanego wydawcy. Być może był to znak, że rzeczywiście oczekuje na mnie… Mówiłam sobie: „To będzie projekt, który mi zajmie ledwie kilka miesięcy. To będzie mały spacer. Przeprowadzić wywiad z 97-letnim zakonnikiem. Czego się można spodziewać?”. Było jednak inaczej. To nie był spacer… Od tego dnia znalazłam się jakby w kolejce górskiej. Pisanie o sprawach Bożych, opisywanie walki pomiędzy dobrem a złem wymaga ogromnego wysiłku. Jeśli nie posiadasz narzędzi do zrozumienia Słowa Pańskiego, jeśli nie jesteś przygotowany, aby zmierzyć się z tematami uwolnienia, uzdrowienia i pocieszenia, lepiej zrezygnować. I ja zrezygnowałabym, gdyby nie Dina – jedna z najukochańszych duchowych córek ojca Matteo – która zatelefonowała do mnie 25 czerwca następnego roku. Ojciec Matteo powierzył jej – jednej ze swoich najpobożniejszych córek duchowych – specjalne zadanie, zadanie przekazania mi swojego przesłania. Dina otrzymała szczególny dar. Po wielu latach małżeństwa, kiedy straciła nadzieję na to, że zostanie matką, zdarzył się cud… Ona sama tak o tym mówi: „Pewnego dnia powiedziałam do Papuzzo – po 23


sycylijsku tak się mówi o tatusiu – że chcę adoptować dwoje dzieci. Ojciec Matteo odrzekł: «Dlaczego musisz je adoptować?». Pozostałam oniemiała… Wiedział dobrze, że to marzenie towarzyszyło mi od wielu lat. A jednak po krótkim czasie zaszłam w ciążę… Bliźniaki. W wieku pięćdziesięciu lat zostałam matką Piera Ugona i Giusi…”. Owego dnia telefon od Diny zastał mnie nieprzygotowaną: „Padre Matteo przekazał mi: «Masz powiedzieć Robercie… że musi spisać wywiad ze mną, że musi się spieszyć, ponieważ mi na tym zależy… a nie zostało mi wiele czasu»”. Dina dodała jeszcze: „Musisz to zrobić dla niego, nie dla twojej kariery, nie z powodu twojej zachłanności… Jemu na tym zależy”. W kwietniu poprzedniego roku pożegnał mnie w lakonicznych słowach: „Zostało mi mało czasu. Musisz się spieszyć… Chciałbym zobaczyć tę pracę. Jestem pewien… zrobisz dobrą robotę”. To było jego pożegnanie, ale ja nie zdawałam sobie z tego sprawy. Albo… owszem, wówczas opuściłam jego pokój, wyczerpana cierpieniem.

26 czerwca On znajdował się w Palermo, ja w Como. Jednakże tamta prośba złamała ostatnią barierę. Czułam się jak żołnierz, który wyrusza na wojnę z gołymi rękami. Albo lepiej, jedyną moją bronią była Biblia, różaniec oraz książki, które on wybrał dla mnie… Tak pozwoliłam się prowadzić ojcu Matteo. Znalazłam odpowiedni kąt w domu i zaczęłam się modlić bardziej intensyw24


nie, stałam się niedostępna dla wszystkich i daleka od wszystkich spraw. Przez następne tygodnie cała reszta świata pozostała za drzwiami. Brzmiały mi w uszach jego słowa: „Spiesz się… nie pozostało mi wiele czasu”. Pomiędzy 26 czerwca a 2 sierpnia wydarzyło się coś niewytłumaczalnego. Dzieliło nas tysiąc pięćset kilometrów, jednak modlitwa niwelowała, skracała odległość. Ojciec Matteo, siedząc w kącie klasztoru, sam mnie prowadził po ścieżkach wywiadu. On był pilotem, ja byłam kierowcą auta, które z trudem poruszało się po trudnej, zdradliwej, wyboistej i niebezpiecznej drodze. Gdyby nie był duchowo blisko mnie, podpowiadając mi słowa, nigdy bym nie odnalazła początków tego splątanego wątku.

2 sierpnia Ojciec Matteo został zabrany do szpitala. Zaczęła się długa droga krzyżowa, która miała się zakończyć 15 stycznia o godzinie 4.50. Czas naglił… Nikt nie rozumiał mojego bólu, mojej bezsilności… Czułam jego cierpienie, które stało się moim cierpieniem. We wrześniu wywiad trafił do kancelarii klasztoru. Ojciec Matteo był reżyserem tego, co się wydarzyło potem… W nocy ojciec Matteo wziął kopertę, wyciągnął kartki… i zrozumiał, że nigdy nie zobaczy swojej książki. Nie starczy mu na to czasu. Następnego ranka Marilena – jego lekarka, a poza tym jedna z najbliższych jego córek – zatelefonowała do mnie: „Ojciec Matteo jest tutaj… obok mnie. Tej nocy przeczytał twój wywiad”. 25


Jego słowa brzmiały: „Dziennikarka zrobiła dobrą robotę. Wywiad mi się podoba. Pisze dobrze, jednak za bardzo mnie wychwala”. Nie ma potrzeby mówić, jak wielka była moja radość. W tamtej chwili pomyślałam, że zostałam zwolniona z mojego zadania. Że będę mogła wrócić do codzienności. Lecz myliłam się… Zbliżała się chłodna zima. Ojciec Matteo posyłał do mnie emisariuszy, aby mnie nakłonić do opublikowania wywiadu, czuł, że jego czas dobiega kresu. Czuł, jak śmierć go ściga. 7 listopada znajdował się w swojej kaplicy. Zadzwonił do mnie z pytaniem: „Co z wywiadem?”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, teraz to nie zależało ode mnie. Potem dodał swoim melodyjnym głosem: „Jesteśmy tylko ja i ty… Inni się nie liczą. Ufam ci. To co napisałaś, podoba mi się”. Powiedział mi jeszcze kilka ciepłych słów, które zatrzymam dla siebie. Stanowią one jego testament. Kilka tygodni potem pogrążył się w całkowitym milczeniu, jak to mu się zdarzało w dzieciństwie. Nic nie mówił. Gasł jak świeca: „W cieniu, w kącie kościoła, na skromnym stojąc ołtarzu, płonie niewielka świeca, która już ledwo się żarzy”. Każdego dnia otrzymywałam wiadomości, każdego dnia traciłam nadzieję… Nie rozumiałam tego, co się działo.

12 stycznia O szóstej po południu owego mroźnego popołudnia, wybrałam numer telefonu. Odebrała Melina, wierna służąca „świętego” zakonnika. Nie pozwoliła mi nawet 26


zapytać: „Co słychać?”. Zaczęła krzyczeć: „Ojcze… dzwoni Roberta. Ojcze… dzwoni Roberta…”. On na mnie czekał… W ciągu kilku chwil następujących po sobie przebił się przez mur milczenia: „Wywiad… Dwadzieścia cztery godziny… Wywiad… Dwadzieścia cztery godziny… Musisz go opublikować…”. Nie rozumiałam znaczenia tego przesłania. Nikt mnie nie poinformował, że od tygodni się nie odzywał. Znajdował się w milczącej podróży ku Wieczności. Melina powiedziała: „Padre udzielił specjalnego błogosławieństwa dla publikacji twojej książki i dla twojej pracy dziennikarskiej. Zobaczysz, w ciągu dwudziestu czterech godzin coś się wydarzy…”. On chciał poinformować mnie o czasie, jaki mu pozostał. Dwadzieścia cztery godziny. Tyle razy później stawiałam sobie pytanie: „Dlaczego wybrał właśnie mnie? Właśnie mnie, taką oporną, obojętną, niezainteresowaną sprawą…”. To nie my wybieramy. To On nas wybiera.

14 stycznia Dowiedziałam się o tym podczas spotkania modlitewnego w Lugano, o dziesiątej wieczorem. „Padre Matteo umarł” – powiedział Don Franco. Odpowiedziałam gwałtownie: „Co ksiądz mówi? On żyje, słyszałam jego głos we czwartek. On żyje…”. Tej chłodnej nocy czułam się jak płynąca wartko rzeka… Mówiłam, mówiłam bez przerwy. Ci, którzy znajdowali się przy mnie, nie rozumieli, o co chodzi. Wyjaśnienie dotarło do mnie następnego ranka, kiedy rozdzwonił się telefon: 27


„O 4.50 ojciec Matteo odpłynął do nieba…”. Wówczas przypomniałam sobie jego ostatnie słowa: „Wywiad… Dwadzieścia cztery godziny…”.

19 lipca 2012 roku Wracam do Palermo ze ściśniętym gardłem. Tym razem ojciec Matteo La Grua nie czeka na mnie w kącie kancelarii klasztornej. Nie zapyta Giusi, swojej wiernej córki duchowej: „Roberta wyleciała? Jej samolot wystartował? Dlaczego jeszcze jej nie ma?”. Martwił się o swoje drogie dzieci, śledził każdy ich krok. Ale również stamtąd, z Góry, ojciec Matteo nie traci nikogo z oczu. Kiedy jestem w jego kaplicy, czuję, że on jest przy mnie. On jest rzeczywiście reżyserem mojej podróży. Jak świetny dyrygent orkiestry, ojciec Matteo dyryguje, pilnuje wszystkiego i sam wykonuje. On pewnej kwietniowej niedzieli był sprawcą mojego spotkania z Serafiną, najdroższą jego siostrzenicą. Serafina przyjęła mnie w swoim domu. Ledwo ją zobaczyłam, zauważyłam pewne rysy ojca Matteo wyryte na jej twarzy. Natychmiast poczułyśmy do siebie sympatię, szczere uczucie, które nas łączyło z tym Bożym człowiekiem, prostym a nadzwyczajnym. Z wujkiem Gregorio, jak go nazywała Serafina od swojego dzieciństwa. Jej postanowiłam powierzyć zadanie sfinalizowania tej niezwykłej wędrówki po meandrach życia świętego zakonnika. „Mój wuj Gregorio nie mówił od 18 grudnia. Jednakże my nie potrzebowaliśmy wielu słów. On czytał w moich myślach – a ja rozumiałam jego milczenie, 28


jego spojrzenia, jego pojękiwania. Zawsze tak było, od mojego dzieciństwa. On i moja matka – jego siostra – byli bardzo związani ze sobą. Z tego powodu u końca jego ziemskiej wędrówki pozostawała zawsze przy nim. On tak zdecydował. Owej chłodnej nocy razem z jego lekarzami, Meliną, Luigim i Francesco i jeszcze z pięcioma czy sześcioma osobami modliliśmy się, śpiewaliśmy, zbierając jak płatki róży jego ostatnie oddechy…”. Serafina nie miała wątpliwości: „W ostatnim czasie wujek chciał zrealizować jeszcze wiele planów. Nie tracił nadziei. Nie przygniatał go ciężar wieku, cierpień i utrapień. Nieustannie modlił się do Matki Najświętszej i cały czas przyjmował wielu ludzi, którzy pukali do furty klasztornej. O 18.00 owego sobotniego popołudnia spotkał się z parą małżeńską, która kilka miesięcy wcześniej doznała uzdrowienia”. Serafina była przekonana o jednym: „Ten wywiad zostawia ślad na jego długiej drodze. Jako znak, który pozostawi temu, kto obejmie krzyż po nim. Tam w Górze będzie nadal o nas myślał, będzie szedł razem z nami. Wujek Gregorio był człowiekiem Bożym pośród ludzi dobrej woli”.

1 czerwca 2017 roku Czas nie przemija dla spraw ojca Matteo La Grua, nie przepływa… ot, tak, i koniec. On towarzyszy osobom, które kochał. Powiem więcej, które kocha. Taki jest powód, który mnie sprowokował do ponownego wyciągnięcia z szuflady jego ostatniego wywiadu, jego ostatnich myśli, słów, 29


których nie był już w stanie wypowiedzieć. Wiele walczyłam o to, aby dostarczyć ten tekst jakiemuś wydawcy wiele lat temu, a gdy potem ponownie dążyłam do wznowienia publikacji w wersji poprawionej, powtarzałam sobie: „To będzie znowu nagabywanie… Co ty masz wspólnego z tymi treściami, od których przechodzą ciarki po plecach, które oddalają ciebie od rzeczywistości?”. Myślałam nawet: „Gdybym choć… mogła podpisać się fikcyjnym nazwiskiem”. Potem, wieczorem, wszystkie przeszkody uleciały daleko. Niespodziewanie w mojej pamięci pojawiły się ostatnie słowa ojca Matteo, owo zdanie, które wypowiedział przed 18 grudnia 2011 roku, zanim zamilkł: „Jesteśmy tylko ja i ty… Inni się nie liczą. Ufam ci i temu, co napisałaś i co napiszesz…”. Zrozumiałam, że nie mogę być egoistką, nie mogę zatrzymać jedynie dla siebie tego, w co on wierzył do końca: „Wywiad. Dwadzieścia cztery godziny…”. Jestem pewna, że ojciec Matteo wiedział owego popołudnia, że dzieło wreszcie zostanie dokończone przez tę dziennikarkę, którą sam wybrał, ponieważ „pisze dobrze i pozwala się prowadzić sercu”. To jest jego duchowy testament. Ponieważ ojciec Matteo tak zadecydował. I nic i nikt nie może zniweczyć jego planów.

30



Ojciec Matteo La Grua (1914-2012) – franciszkanin, jeden z najbardziej znanych współczesnych egzorcystów. Niezwykły charyzmatyk, zaangażowany w Ruch Odnowy w Duchu Świętym, pełnił posługę diecezjalnego egzorcysty w Palermo. Był człowiekiem wielkiej pokory i głębokiej modlitwy. Do ostatnich dni życia otwierał swoje drzwi każdemu, kto był w potrzebie: biznesmenom i biedakom, ludziom sławnym i zupełnie nieznanym, wierzącym i wciąż poszukującym. Chociaż przez całe życie stronił od centrów medialnych i dziennikarzy, sam ponaglał dziennikarkę przygotowującą ten wywiad-świadectwo. Zależało mu, by książka ta dotarła do wszystkich. Mówił: „Zbierając resztki głosu, jakie mi pozostały, chciałbym krzyczeć wobec całego świata: W życiu trzeba walczyć, aby zwyciężyć, nie powinniśmy się poddawać. Nasza broń to: Msza Święta, Słowo Boże, spowiedź i Eucharystia”. I ty możesz zaczerpnąć z duchowego testamentu ojca Matteo. Widząc, jak niezwykłych dzieł dokonał Bóg w jego życiu, możesz też umocnić swoją wiarę. Roberta Ruscica jest dziennikarką śledczą i pisarką. Pracowała dla BBC, Sette, Io donna, Elle, Today. Napisała też książkę I boss di stato (2015) o powiązaniach mafijnych na najwyższych szczeblach władzy we Włoszech.

Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów

www.bratnizew.pl

Patronat medialny

3RVãDQLHF RVãDQLHF ħZ. Antoniego z PDGZ\

www.poslaniecantoniego.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.