Posłaniec ISSN 2391-7458
św. Antoniego z Padwy
Nr 5, wrzesień/październik 2018
Nie przypuszczaliśmy, że to się może stać… Rozmowa z s. Bertą Hernandez
Siła nadziei
DWUMIESIĘCZNIK FRANCISZKAŃSKI
Godziny ciszy mongolskich stepów
O pomaganiu duszom czyśćcowym
8,00 zł (w tym 5% VAT)
Ostatnia wizja św. Antoniego
Nadzieja
Spis treści TEMAT NUMERU: NADZIEJA Piotr R. Gryziec OFMConv
Maria Magdalena u grobu, czyli o tym, aby nie ulegać emocjom i słuchać Jezusa . . . . . . . . . . . . . . 8 ks. Robert J. Woźniak
Mistrz nadziei . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11 Rozmowa z s. Bertą Hernandez
Nigdy nie przypuszczaliśmy, że to się może stać… . . . . . . 14 Myśl Papieska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 Nigdy nie przypuszczaliśmy...
14
Eligiusz Dymowski OFM, Zdzisław Kijas OFMConv, Wiesław Block OFMCap
Nadzieja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20 Jerzy Szyran OFMConv
Ludzie nadziei . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Urszula Wrońska
Siła nadziei – kilka historii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24 Alicja Straszecka
Życie obietnicą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26 Beata Legutko
O pomaganiu duszom czyśćcowym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30 Ewa Liegman
Godziny ciszy mongolskich stepów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Emil Kumka OFMConv
Życie obietnicą
26
Ty jesteś nadzieją naszą… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34 WYDARZENIA Anna Dąbrowska
W skrócie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36 ŻYCIE KOŚCIOŁA Mariola Wiertek
Muzyka jak modlitwa. 50-lecie zespołu „Fioretti” . . . . . . . 38 LITURGIA Marzena Władowska CHR
Komunia w Ciele i we Krwi Pana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43 Piotr R. Gryziec OFMConv
50 lat „Fioretti”
38
Homilie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 Katarzyna Gorgoń
15 września: Matka Boża Bolesna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48
4
Prenumerata
Znajdź nas na
www.facebook.com/Poslaniec.sw.Antoniego FRANCISZKAŃSKIE SPRAWY Rozmowa z o. Bogusławem Czuryło
Czekamy na wiosnę i mamy nadzieję, że wkrótce nadejdzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 Florian Franciszek Szczęch OFMConv
Od nauki łaciny po misje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53 Piotr Bielenin OFMConv
Pariacoto . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 PIĘKNE ŻYCIE Aleksandra Krząstek
Czym żywić nadzieję? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Czekamy na wiosnę... 50
Bogdan Kocańda OFMConv
Mówię: Nie! Milczącej apostazji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 60 Mariusz Kozioł OFMConv
Sztuka wyboru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 62 Monika Fijołek
Bez czarny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 KULTURA Katarzyna Gorgoń
Transitus – pamiątka śmierci św. Franciszka . . . . . . . . . . . . 64 Małgorzata Ziętkiewicz
Z miłości do bliźniego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66 Anna Dąbrowska
Recenzje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68 Mówię: Nie! Milczącej apostazji
NASZ PATRON
60
Joanna Szubstarska
Św. Antoni działa także w Orchówku . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70 Władysław Paulin Sotowski OFMConv
Ostatnia wizja św. Antoniego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72 FELIETONY Agnieszka Zaucha RM
Otwarte drzwi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49 Stanisław Jaromi OFMConv
Franciszkańskie powołanie 2018 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58
Z miłości do bliźniego 66
Zapraszamy na stronę internetową: www.poslaniecantoniego.pl 5
TEMAT NUMERU Mądrość Ewangelii
Maria Magdalena u grobu, czyli o tym, aby nie ulegać emocjom i słuchać Jezusa J 20,1-18
Piotr R. Gryziec OFMConv biblista, nauczyciel akademicki, tłumacz, bloger
FOT. JOSÉ LUIZ BERNARDES RIBEIRO CC BY-SA 4.0
W Ewangelii św. Jana Maria Magdalena jest pierwszą osobą, która przychodzi do grobu Jezusa po Jego śmierci. W Ewangelii Mateusza towarzyszy jej jeszcze „druga Maria” (Mt 28,1). Św. Marek dołącza do nich Salome (Mk 16,1), zaś u Łukasza są jeszcze „inne kobiety” (Łk 24,10). Jan koncentruje się na Marii Magdalenie i na jej reakcji na fakt pustego grobu. Interesujące jest, że reakcja samotnej kobiety jest odmienna od reakcji grupy.
Noli me tangere, Giotto di Bondone, XIV w., Kaplica Scrovegni w Padwie
TEMAT NUMERU Mądrość Ewangelii
E
sadą pierwszych skojarzeń, które jednak mogą być mylące. Kiedy coś lub kogoś utraciliśmy, chcemy o to obwiniać kogoś drugiego („zabrano Pana”, czyli „ktoś Go zabrał”). To jakiś „ktoś” jest zawsze przyczyną mojego nieszczęścia, smutku, straty… Zawsze „ktoś” jest winien. Takie jest myślenie Marii, ale z pewnością Zabrano Pana… także myślenie wielu z nas. Spróbujmy Pierwsza myśl, jaka przychodzi Marii zweryfikować nasze pierwsze odczucia po przybyciu do grobu i ujrzeniu odsu- i zajrzyjmy do wnętrza grobu… niętego kamienia, jest bardzo naturalna: „Zabrano Pana z grobu”. Z taką wiado- Stała i płakała mością udaje się pospiesznie do uczniów. W kolejnej scenie opisanej przez Jana Nie zaglądając nawet do wnętrza grobu, Maria nadal znajduje się przed grobem tak jak to uczynią potem Jan i Piotr, nie Jezusa. Tym razem „stoi i płacze”. Reakpróbując zweryfikować swoich pierw- cja bardzo emocjonalna. Z jednej strony szych wniosków. Człowiek często kie- jest przekonana, że ktoś zabrał ciało Paruje się w życiu pierwszym impulsem, na, z drugiej nie rusza się z tego miejsca, pierwszym doznaniem, nie zastanawia które było dla niej miejscem niezwykle się, że może jest zupełnie inna przyczy- ważnym, bo tutaj ostatni raz widziała na zaistniałej sytuacji. Kierujemy się za- ciało swojego umiłowanego Nauczycie-
la po śmierci. Kiedy dotknie nas jakieś nieszczęście, cały świat nam się wali, jesteśmy jak sparaliżowani, pozostajemy w miejscu, nie wiedząc, co będzie dalej. Tymczasem nie można stać w miejscu, trzeba zacząć działać, aby odkryć sens wydarzeń, których jesteśmy świadkami. Płacz na nic się nie przyda. Podczas drogi krzyżowej Jezus pouczał płaczące kobiety: „Nie płaczcie nade Mną…” (por. Łk 23,28). Maria Magdalena za chwilę usłyszy dwa razy powtórzone pytanie: „Dlaczego płaczesz?”. Najpierw z ust anioła, a potem z ust samego Jezusa. Płacz jest nie na miejscu, ponieważ Jezus zmartwychwstał. Maria nie brała pod uwagę takiej możliwości, pomimo, że Jezus przecież wielokrotnie zapowiadał swoje zmartwychwstanie! Dlaczego płaczesz? To pytanie skierowane jest do każdego z nas. Chrześcijanin jest człowiekiem zmartwychwstania,
FOT. WWW.COMMONS WIKIMEDIA.ORG
pizod przedstawiony w wersji św. Jana poucza nas, aby nie wyciągać zbyt pochopnie wniosków z sytuacji, jakie nas w życiu spotykają. Trzeba zawsze zastanowić się nad tym, co nas spotyka, wsłuchać się w głos Boga, który mówi do nas w sercu.
Noli me tangere, Janssens Wildens i Abraham Janssen, ok. 1620 r.
9
Temat numeru Rozmowa
Nigdy nie przypuszczaliśmy, że to się może stać… Rozmawiała Agnieszka Kozłowska
FOTO. AGNIESZKA KOZŁOWSKA
Tłumaczył z hiszpańskiego o. Dariusz Gaczyński OFMConv
S. Berta Hernandez, świadek porwania błogosławionych Męczenników z Pariacoto, gościła w Polsce w czerwcu tego roku. Specjalnie dla czytelników „Posłańca św. Antoniego” opowiedziała o swojej współpracy z bł. Michałem Tomaszkiem i bł. Zbigniewem Strzałkowskim. Zapraszamy do przeczytania jej opowieści. S. Berta Hernandez podczas spotkania z dziennikarzami w Bazylice św. Franciszka z Asyżu w Krakowie
TEMAT NUMERU Rozmowa Pracowała Siostra w Pariacoto razem z bł. Michałem Tomaszkiem i bł. Zbigniewem Strzałkowskim. Jak wyglądała Wasza współpraca? Przybyłyśmy na tamten teren po wielkim trzęsieniu ziemi, które miało miejsce w Peru w latach 70-tych. Nasze zgromadzenie Niewolnic Serca Jezusowego odpowiedziało na wezwanie biskupa i podjęłyśmy pracę w Pariacoto. Byłyśmy tam zanim przyjechali ojcowie z Polski. Nasza praca misyjna poległa przede wszystkim na tym, aby być blisko ludzi, towarzyszyć im w codzienności, wspólnie pracować. Chciałyśmy mówić o Bogu przede wszystkim swoim życiem i obecnością. W Pariacoto nie było wtedy na stałe księdza. Kapłani przyjeżdżali do wiosek tylko od czasu do czasu. Praca duszpasterska nie była regularna. Tak było do momentu, gdy do Pariacoto przybyli franciszkanie. Nasz kierunek był wspólny – nikt nie ciągnął w swoją stronę, działaliśmy razem i organizowaliśmy pracę wśród ludzi. Ponieważ już tam pracowałyśmy, bardzo dobrze znałyśmy teren. Można powiedzieć, że to my wprowadzałyśmy braci w posługę i pomagałyśmy im zacząć misyjną pracę. Podpowiadałyśmy, jak zrozumieć tamtejszych ludzi, jak do nich dotrzeć, jak z nimi pracować. To było nawet zaskakujące, że bracia byli bardzo otwarci na nasze rady. Brali nasze zdanie pod uwagę, przyjmowali je i często korzystali z naszych wskazówek. Od początku byli otwarci na współpracę i drugiego człowieka? Tak. Co ważne otwierali się na miejscowych ludzi, na ich tradycje, nawet na prozaiczne sprawy, jak odmienne od europejskiego jedzenie. Szanowali kulturę Peruwiańczyków, a przez to przybliżali się do nich, zyskując zaufanie. Myślę, że i dzięki nam mieli pewne poczucie bezpieczeństwa. O. Jarosław Wysoczański i o. Zbigniew Strzałkowski (później dołączył do nich o. Michał Tomaszek) przyjechali do nieznanego im kraju. Od początku jednak mieli obok nas – siostry, posiadające już doświad-
czenie w pracy na tym terenie. Panowała wzajemna pomoc i serdeczność. Myślę, że czuli się z nami bezpiecznie. Różnica wieku między siostrami tam pracującymi, a braćmi była wówczas taka, że franciszkanie mogliby być wnukami pracujących tam zakonnic (śmiech). To też było piękne, bo oni jako młodzi ludzie słuchali z powagą i uznaniem zdania starszych sióstr. Dzięki temu ta komunikacja i współpraca układała się bardzo dobrze. Wspólnie z nimi rozpoczęliśmy wielkie i piękne dzieło katechezy rodzinnej w wiosce. Była to ciekawa forma pracy, która zakładała nie tylko nauczanie misjonarzy, ale również zaangażowanie ludzi świeckich, całych rodzin. W praktyce staraliśmy się przekazać dany temat katechistom i rodzicom dzieci, po to, aby to oni później mogli uczyć swoje dzieci oraz innych ludzi. Nie było to łatwe, ponieważ mentalność mieszkańców oraz styl duszpasterstwa, do którego przywykli, wyglądały zupełnie inaczej – zazwyczaj ksiądz albo siostra zakonna wykładali temat i na tym koniec. Rodzice nie mieli już żadnego obowiązku przekazywania wiary dzieciom. Wraz z misjonarzami chcieliśmy przygotować nowy styl pracy, angażujący rodziców do katechizacji dzieci. Innym ważnym celem była formacja katechistów i wybór w wioskach tzw. par wiodących czyli małżeństw, które będą później ewangelizować pozostałe rodziny. Ten „program” duszpasterski był realizowany głównie w Pariacoto? Tak, ale i w pozostałych wioskach na terenie parafii. Wcześniej wprowadzałyśmy także taki styl pracy w miejscach naszych misji i on się sprawdził. Wspólnie z franciszkanami chcieliśmy przeszczepić go na tereny Pariacoto. Praca ta przynosiła dobre owoce. Przede wszystkim rodzice przybliżali się do swoich dzieci. W jednej z wiosek, gdzie pracowałyśmy, miałyśmy już znaną nam parę wiodącą i zapraszałyśmy ich do Pariacoto. Para pomagała nam w formacji katechistów i innych małżeństw. Oczywiście opłacałyśmy im przejazdy, bo ci ludzie żyli w skrajnej biedzie. Parze wiodącej to-
warzyszyła zazwyczaj młodzież z wioski. W takim składzie szli do innych, aby służyć ludziom i ewangelizować. Ojcowie chętnie przyjmowali w parafii pary wiodące. Dali im możliwość, żeby formowały młodzież i innych, którzy po nich mieli przejąć „ewangelizacyjną pałeczkę”. Nie było to łatwe, ponieważ nie wszyscy umieli czytać i pisać. Dlatego najważniejsze było to, by przekazać ludziom wartości, którymi te pary wiodące żyją. By opowiedzieć innym, co przeżyli w czasie spotkania ze słowem Bożym. Chodziło o sprawy fundamentalne: poznanie Boga, Jezusa, Maryi, Ewangelii i podstawowych prawd wiary. Na tym właśnie polegały prowadzone przez nas i franciszkanów kursy. Odbywały się one w styczniu i w lutym. Najczęściej o. Zbigniew głosił wtedy konferencje, a o. Michał poprzez śpiew i grę na gitarze animował całość spotkania. Od marca do września przeprowadzaliśmy akcje ewangelizacyjne w terenie. Prowadziliśmy też kursy liturgiczne dla katechistów z odległych wiosek. To było ważne, ponieważ, w sytuacji, gdy franciszkanie nie byli wstanie w stanie dotrzeć do którejś z wiosek (obsługiwali ich ponad 70), wierni mogli tam przeżyć wspólnie chociaż nabożeństwo słowa Bożego, czy zgromadzić się na wspólnej modlitwie z katechistą. Również dlatego praca i przygotowanie świeckich do posługi duszpasterskiej była w parafii tak ważna. Jacy byli o. Michał i o. Zbigniew na co dzień? Odwiedziłam Pariacoto zanim ojcowie zaczęli tam pracować. Na początku mojego zakonnego życia, jako postulantka byłam tam parę miesięcy i wtedy poznałam to miejsce. Potem marzyłam, aby jeszcze kiedyś tam wrócić i tam pracować. Pociągało mnie, że jest to miejsce, gdzie się dociera do ludzi, pracuje blisko nich, poznaje osoby, które nigdy nie widziały zakonników czy sióstr. Jak widać Bóg spełnia marzenia, bo w styczniu 1991 r. przyjechałam z Chile do pracy w Pariacoto. Ojcowie już tam pracowali. Było mi dane spędzić z nimi osiem
15
TEMAT NUMERU
Siła nadziei – kilka historii
FOT. PIXABAY.COM
Urszula Wrońska
Trudno było mi napisać ten tekst. Termin oddania się kończył, a ja ciągle nic nie miałam. W dodatku czułam, że coraz bliżej jest do porodu dziecka, które noszę pod sercem. I wtedy przyszło olśnienie: jestem w ciąży, czyli „przy nadziei”. Może po prostu napisać o tej nadziei, którą noszę w sobie i o tej, która się narodziła dzięki błogosławionym wydarzeniom ostatniego roku?
O
statni rok był dla mnie lekcją nadziei za sprawą trzech ważnych wydarzeń. Zimą dowiedziałam się o tym, że moja kuzynka spodziewa się dziecka. Wraz z mężem starali się o nie wiele lat. Jeździli do wielu specjalistów, kuzynka trzymała wymagającą dietę. Nic się nie zmieniało. Przychodziło zniechęcenie, kiedy kolejni lekarze mówili, że tym razem już powinno się udać. A dziecka ciągle nie było. Modliłam się za nich, ale mnie samej po pewnym czasie zaczęło już brakować nadziei. Myślałam, że może tak już ma być, może taka jest wola Boża i trzeba ją zaakceptować. Czułam też jak wielkie jest to dla nich cierpienie. Wtedy do akcji wkroczył mój trzyletni
24
syn, Staś. Jest chrześniakiem mojej kuzynki i prosiliśmy go żeby się pomodlił za „jego ciocię”. Więc się modlił. Za każdym razem, kiedy zaczynaliśmy wspólną modlitwę, Staś podnosił ręce i recytował w tempie wystrzału karabinu maszynowego: „Proszę Cię Boże, żeby moja ciocia miała dzidziusia”. I tak niezmiennie, nieustannie, nie pytając, czy jego modlitwa została wysłuchana. Po prostu się modlił. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, co będzie jeśli ta modlitwa nie może być spełniona. Jak mam to wytłumaczyć dziecku? Okazało się jednak, że przyszła wielka, radosna wiadomość. Stasia wcale nie zdziwiło, że ciocia ma dzidziusia. To było oczywiste. Większy miał problem z tym, jak się ma
teraz modlić. Długi czas jeszcze zaczynał „Panie Boże proszę Cię, żeby moja ciocia...”. Wierzyć wbrew nadziei Jesienią zeszłego roku, dostałam informację, że moja dawna współlokatorka zachorowała na raka. Zaczęłam się od razu modlić, ale właściwie byłam pewna, że Jadzia musi wyzdrowieć. Ma młody organizm i na pewno uda się zwalczyć tę chorobę. Kolejne badania przynosiły jednak coraz gorsze wiadomości. W końcu operacja, dzięki której udało się usunąć główne ognisko nowotworu i jeden przerzut. Po operacji dwa cykle chemii, którą trzeba było przerwać, gdyż organizm Jadzi źle na nią reagował. Modliłam się dalej, ale nie wiedziałam, co mogłabym Jadzi powiedzieć. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to wszystko się dzieje. W tym czasie rozmawiałam z przyjaciółką Jadzi, Franką. Franka wcale nie była załamana ostatnimi wiadomościami. Twierdziła, że po prostu Bóg jakoś inaczej uzdrowi Jadzię, niekoniecznie dzięki chemii. Zrobi to na pewno, bo Jadzia musi być zdrowa. Zaczęłam pro-
TEMAT NUMERU testować. Czy takie myślenie nie daje Jadzi złudniej nadziei? Nie można jej tak mówić, bo trzeba być otwartym na wszystko, żeby choremu nie zrobić większej krzywdy. Franka jednak nie dała się przekonać. Ona była pewna, że Jadzia będzie zdrowa. I gorąco się modliła, nie o troszkę, ale o wszystko. Nie o drobną poprawę, ale o całkowite uleczenie. Widać w niej było pewność wiary, niezachwianą nadzieję i wielką miłość do przyjaciółki. Niedługo po tej rozmowie dostaliśmy nową wiadomość od Jadzi. Bóg jest wielki! Przyszła poprawa. Pomyślałam wtedy, że modlić się muszę tak jak Franka – ufnie, jak dziecko. Przy nadziei Po Nowym Roku dowiedzieliśmy się, że w naszej rodzinie pojawi się czwarte dziecko. Cieszyliśmy się, w głębi serca chcieliśmy, żeby nasza rodzina mogła być większa, ale towarzyszył nam strach, jak to będzie, za każdym razem musiałam leżeć, by dziecko nie urodziło się przedwcześnie. Przy trzecim dziecku leżałam 7 miesięcy. Było to trudne dla całej rodziny, wymagało pomocy wielu ludzi, bo cały czas ktoś musiał pomagać opiekować się starszym, ale małym jeszcze rodzeństwem. Dlatego tym razem radość z kolejnego dziecka, przysłonięta była strachem – jak damy
radę? Znajomi też ciągle pytali, jak się czuję, czy jeszcze chodzę, czy już leżę? A my nie mieliśmy planu alternatywnego. Zostawało mieć nadzieję, że skoro Bóg dał nowe życie, pomoże nam się też o nie zatroszczyć, i o te starszaki, które są już biegające. I tak się stało. Bóg pomagała nam w takich prozaicznych rzeczach: najpierw, choć była to połowa roku szkolnego, udało się znaleźć dobre przedszkole dla dwóch najstarszych chłopców. Były akurat dwa (!) wolne miejsca, które ktoś zarezerwował, ale z nich nie skorzystał. Pomimo moich obaw chłopcy bezboleśnie wyszli spod moich skrzydeł. Nieustanie jednak chorowali. Właściwie dwa tygodnie chodzili do przedszkola, a trzy chorowali. Początkowo dawałam radę opiekować się całą trójką. Udało się też, że mogłam pójść do dobrego lekarza, który nie robił mi wyrzutów z powodu kolejnej ciąży, tylko z troskliwością i zaangażowaniem kontrolował przez cały czas moje dolegliwości. Kiedy przyszło pogorszenie i musiałam się bardziej oszczędzać, starsi chłopcy przestali chorować. Tak po prostu. Do końca roku szkolnego nie opuścili już żadnych zajęć. A ja byłam jeszcze w na tyle dobrej kondycji, że mogłam kolejne trzy miesiące ciąży chodzić po domu i opiekować się najmłodszym
dzieckiem. Choć nie mogłam wychodzić na spacery, a większość moich domowych obowiązków musiał przejąć mąż, to jednak dużą radością było dla mnie to, że nie muszę całkiem leżeć. Do końca towarzyszył nam strach przed przedwczesnym porodem. Udało się nam dotrwać do chwili, kiedy dziecko może się już urodzić. I kiedy patrzę na cały ten czas, to widzę, że było to nasze życie przy nadziei, że Bóg nas nie zostawi i zaopiekuje się nami pomimo trudności, które czasem nas przerastają. Trochę w takiej bezradności dziecka, które wierzy, że ojciec się nim zaopiekuje. *** Kiedy piszę te historie, to myślę o tych wszystkich ludziach, którzy noszą ciągle swoje cierpienia, bo nie zawsze wszystko musi zostać naprawione, tak jak byśmy chcieli. Sami mamy w naszej rodzinie cierpienia i trudności, które się nie zmieniają i być może nigdy się nie zmienią. Ufamy, że tam gdzie ludzka nadzieja się kończy, zaczyna się Boża nadzieja. Obietnica, że nasze cierpienia tutaj kiedyś się skończą, bo czeka na nas Niebo, najdoskonalsza nadzieja. Tak jak usłyszała od Chrystusa św. Róża z Limy: „Wszyscy powinni wiedzieć, że po utrapieniach przychodzi łaska”. FOT. PIXABAY.COM
TEMAT NUMERU
Alicja Straszecka
W czym możemy pokładać nadzieję? Konieczna jest samokrytyka czasów nowożytnych w dialogu z chrześcijaństwem i jego koncepcją nadziei. W takim dialogu również chrześcijanie, w kontekście ich wiedzy i doświadczeń, winni na nowo uczyć się, czym jest ich nadzieja, co mają do zaoferowania światu, a czego natomiast nie mogą ofiarować. Trzeba, aby z samokrytyką czasów nowożytnych łączyła się samokrytyka nowożytnego chrześcijaństwa, które wciąż od nowa musi uczyć się rozumienia siebie samego, poczynając od swych korzeni (nr 22). Z ENCYKLIKI SPE SALVI BENEDYKTA XVI. CYT. ZA: HTTP://W2.VATICAN.VA
26
11 lat temu papież Benedykt XVI opublikował encyklikę Spe salvi poświęconą chrześcijańskiej nadziei. Nie jest to dokument zbudowany z teologicznych dywagacji, ale tekst przypominający o wielkim darze Boga, który chroni od rozpaczy.
FOT. PIXABAY.COM
Życie obietnicą
Chrześcijańska nadzieja jest czymś zasadniczo innym od planów i marzeń, których sami jesteśmy źródłem: ona już jest rzeczywistością i każdy chrześcijanin, kiedy tylko zapragnie, może wejść w tę rzeczywistość – niezależnie od tego, w jakich żyje okolicznościach.
Nieugaszone pragnienie Na co liczą chrześcijanie? Co Bóg obiecał ludziom? Przede wszystkim życie wieczne z Nim. I w tym miejscu papież proponuje zastanowić się nad fundamentalną kwestią: czy to nas faktycznie pociąga? Być może, myśląc o wiecziara, nadzieja, miłość. Zgodnie ności, wyobrażamy sobie niekończący z tym, czego uczy Kościół, te się bieg dni kalendarzowych podobnych trzy cnoty są nierozerwalnie związane do tych, które znamy? Dla wielu to poz prawdziwie chrześcijańskim życiem. rażająca perspektywa. Nic dziwnego, że O ile łatwo przychodzi nam zdać sobie ten obraz nas nie przekonuje. sprawę, co w tym kontekście kryje się Benedykt XVI wskazuje raczej na rzepod pojęciami wiary i miłości, nawet czywistość, która jest w każdym człojeśli te konstruowane ad hoc osobiste wieku, ale jednocześnie wymyka się definicje nie są doskonałe, o tyle zrozu- ludzkiemu ujmowaniu. To pewien romienie, na czym polega chrześcijańska dzaj pustki, nieustannie domagający się nadzieja, może sprawić problem. Stwier- zapełnienia, głębokie pragnienie prawdzenie, że to nadzieja na zbawienie, jest dziwego życia w maksymalnej jego injakąś odpowiedzią, ale jak ma się ona do tensywności, szczęście. Tego dojmującemojego tu i teraz? go doświadczenia nie usuwa spełnianie
W
TEMAT NUMERU kolejnych pragnień i realizacja najbardziej wyszukanych celów. Gdy docieramy do miejsca, po osiągnięciu którego spodziewaliśmy się znaleźć pokój i spełnienie, okazuje się, że ukryta w nas tęsknota odżywa na nowo. Chrześcijańska nadzieja zapowiada, że nastąpi moment, w którym znajdziemy ukojenie, i że to Bóg sam będzie wypełnieniem naszej pustki, nieprzemijającym szczęściem.
Nie chodzi tu jednak o egoistyczne poczucie zadowolenia, które mielibyśmy przeżywać w całkowitym odosobnieniu, odcięci od innych. Taka wizja samolubnej, radykalnej samotności przypomina raczej piekło niż niebo. Zbawienie wieczne oznacza włączenie we wspólnotę, bo przecież zgodnie z ewangeliczną logiką, życie znajduje się wtedy, gdy, przekraczając siebie, wychodzi się do innych. Ten ruch to po prostu miłość.
Niektórzy współcześni teolodzy uważają, że ogniem, który spala a równocześnie zbawia, jest sam Chrystus, Sędzia i Zbawiciel. Spotkanie z Nim jest decydującym aktem Sądu. Pod Jego spojrzeniem topnieje wszelki fałsz. Spotkanie z Nim przepala nas, przekształca i uwalnia, abyśmy odzyskali własną tożsamość. To, co zostało zbudowane w ciągu życia, może wówczas okazać się suchą słomą, samą pyszałkowatością, i zawalić się. Jednak w bólu tego spotkania, w którym to, co nieczyste i chore w naszym istnieniu, jasno jawi się przed nami, jest zbawienie. Jego wejrzenie, dotknięcie Jego Serca uzdrawia nas przez bolesną niewątpliwie przemianę, niczym „przejście przez ogień”. Jest to jednak błogosławione cierpienie, w którym święta moc Jego miłości przenika nas jak ogień, abyśmy w końcu całkowicie należeli do siebie, a przez to całkowicie do Boga (nr 47).
Znak Z nadziei Obietnica wiecznego życia z Bogiem zawiera coś jeszcze. Wieczność jest rzeczywistością, w której wszystko w końcu odnajduje właściwe sobie miejsce. W Kazaniu na górze Jezus mówi: „BłoW gosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasycew ni”. Benedykt XVI podkreśla, że chrześcijańska nadzieja jest także nadzieją na sprawiedliwy sąd, tak potrzebną po okrucieństwach ostatnich czasów. Ale w tej sprawiedliwości jest także miejsce w na łaskę. Nie polega ona na wymazaniu przeszłości – w przeciwnym razie nasza wolność nic by nie znaczyła, a nasze wybory byłyby nieistotne. Łaska towaw rzyszy nam nie po to, byśmy wszystko zapomnieli, ale po to, by nas oczyścić. Współpraca z łaską to znak nadziei, któW ra mówi, że Bóg jest większy od naszego osobistego zła i nas w nim nie zostawi.
Z ENCYKLIKI SPE SALVI BENEDYKTA XVI. CYT. ZA: HTTP://W2.VATICAN.VA
Pokonywać trudności Przywołując słowa św. Pawła skierowane do Rzymian: „W nadziei już jestew śmy zbawieni” (Rz 8,24) – Benedykt XVI zauważa, że nie jest to zapowiedź tego, co ma się dopiero wydarzyć, ale fakt, który już zaistniał. Obietnica Boga jest niezawodna i przez to, jak mówi papież, nie tyle informuje, co sprawia. Przyjęta, przemienia teraźniejszość. Chrześcijanin, który wie, że został zbawiony i jego życie nie kończy się pustką, potrafi pokonywać bieżące trudności. Już teraz żyje świadomością, że cokolwiek go spotka, słowo Boga jest nieodwołalne. Chrześcijańska B nadzieja nie tylko daje gwarancję odnośnie przyszłości, ale ocala sens każdej
To nie nauka odkupuje człowieka. Człowiek zostaje odkupiony przez miłość. Odnosi się to już do sfery czysto światowej. Kiedy ktoś doświadcza w swoim życiu wielkiej miłości, jest to moment „odkupienia”, który nadaje nowy sens jego życiu. Szybko jednak zda sobie również sprawę z tego, że miłość, która została mu dana, sama nie rozwiązuje problemu jego życia. Jest to krucha miłość. Może zostać zniszczona przez śmierć. Istota ludzka potrzebuje miłości bezwarunkowej. Potrzebuje tej pewności, dzięki której może powiedzieć: „Ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co [jest] wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Jezusie Chrystusie, Panu naszym»” (Rz 8,38-39) (nr 26). Ewangelia nie jest jedynie przekazem treści, które mogą być poznane, ale jest przesłaniem, które tworzy fakty i zmienia życie. Mroczne wrota czasu, przyszłości, zostały otwarte na oścież. Kto ma nadzieję, żyje inaczej; zostało mu dane nowe życie (nr 2). Z ENCYKLIKI SPE SALVI BENEDYKTA XVI. CYT. ZA: HTTP://W2.VATICAN.VA
27
TEMAT NUMERU
Z ENCYKLIKI SPE SALVI BENEDYKTA XVI. CYT. ZA: HTTP://W2.VATICAN.VA
28
najmniejszej i najbardziej powszedniej chwili. Tylko wtedy, gdy wiem, że moje życie jest drogą do celu, mogę przeżywać kolejne dni w poczuciu głębokiego sensu. Ale to jeszcze nie wszystko! Benedykt XVI podkreśla, że nie chodzi jedynie o zmianę nastawienia do świata. Propozycja zawarta w Ewangelii nie należy do zestawu chwytów popularnych coachów, którzy przekonują, że wystarczy zacząć myśleć pozytywnie, a marzenia się ziszczą. Nadzieja wierzącego jest niezawodna, ponieważ to, co zapowiada, już jest obecne. „Królestwo Boże pośród was jest” – mówi Jezus do apostołów (Łk 17,21). Wciąż przecież towarzyszą nam znaki Królestwa – sakramenty, słowa Pisma Świętego, zdarzenia i spotkania z innymi ludźmi, które czasem, zdawałoby się przypadkowo, idealnie pasują
do tego, co przeżywamy lub z czym się zmagamy itd., chociaż w codziennym zabieganiu łatwo je przeoczyć. Nie muszę się bać! Jeśli to wszystko prawda i już teraz mogę dotknąć rzeczywistości zapowiadanej przez nadzieję, to oznacza, że mogę również wskazać konkretne skutki takiego stanu rzeczy. Papież w Spe salvi wymienia ich kilka, ale niezaprzeczalnie najważniejsza jest wolność. Nie muszę się już bać, bo niezależnie od tego, z czym przyjdzie mi się zmierzyć, wiem, co Bóg dla mnie zaplanował. Mogę mówić prawdę, mogę stawać po stronie dobra, nawet jeśli całe moje otoczenie wybiera inaczej, bo moje życie ostatecznie nie zależy od decyzji żadnego człowieka. Nawet śmierć przestaje być wyrokiem. I dopóki trwa FOT. PIXABAY.COM
W hymnie z VIII/IX wieku, a więc sprzed ponad tysiąca lat, Kościół pozdrawia Maryję, Matkę Boga, jako „Gwiazdę Morza”: Ave maris stella. Życie ludzkie jest drogą. Do jakiego celu? Jak odnaleźć do niego szlak? Życie jest niczym żegluga po morzu historii, często w ciemnościach i burzy, w której wyglądamy gwiazd wskazujących nam kurs. Prawdziwymi gwiazdami naszego życia są osoby, które potrafiły żyć w sposób prawy. One są światłami nadziei. Oczywiście, Jezus Chrystus sam jest światłem przez antonomazję, słońcem, które wzeszło nad wszystkimi ciemnościami historii. Aby jednak do Niego dotrzeć, potrzebujemy bliższych świateł – ludzi, którzy dają światło, czerpiąc je z Jego światła, i w ten sposób pozwalają nam orientować się w naszej przeprawie. Któż bardziej niż Maryja mógłby być gwiazdą nadziei dla nas – Ona, która przez swoje „tak” otwarła Bogu samemu drzwi naszego świata; Ona, która stała się żyjącą Arką Przymierza, w której Bóg przyjął ciało, stał się jednym z nas, pośród nas „rozbił swój namiot” (por. J 1,14) (nr 49)?
TEMAT NUMERU świadectwo męczenników, nie sposób uczciwie temu zaprzeczyć.
FOT. PIXABAY.COM
Wytrwałość oczekiwania Nadzieja zakłada pewien czas pomiędzy złożeniem obietnicy a jej wypełnieniem. To jej najtrudniejszy aspekt. Jak przetrwać niekiedy długie lata w oczekiwaniu, gdy codziennie trzeba stawiać czoła zdarzeniom, które nakłaniają do zwątpienia? Benedykt XVI mówi, że można się tego nauczyć m.in. przez modlitwę i cierpienie. Kiedy Bóg zdaje się głuchy na moje wołanie, mam do wyboru dwie możliwości. Jednym z rozwiązań jest przestać do Niego wołać i zaufać komuś lub czemuś innemu. Ale przecież nie ma na świecie niezawodnych ludzi ani rzeczy. Drugim rozwiązaniem jest wytrwać.
Bóg odsuwając w czasie spełnienie naszych próśb, uczy nas pragnąć jeszcze mocniej. Powoli rozszerza i oczyszcza nasze serca, byśmy w końcu byli gotowi przyjąć Jego samego. Przychodzi moment, gdy odkrywamy, że modlitwa nie może być narzędziem do spełnienia egoistycznych zachcianek. Z biegiem czasu, jeśli naprawdę jesteśmy wierni modlitwie, staje się ona spotkaniem z Bogiem, którego treścią w dużej mierze są sprawy innych ludzi. Zaparcie się siebie, ogołocenie, boli, ale papież przypomina, że to właśnie droga Chrystusa. On przeszedł nią przed nami i towarzyszy nam na każdym jej etapie razem z Maryją. Prosta Dziewczyna z Nazaretu pokazuje, jak powiedzieć Bogu „tak” i wytrwać – a potem pomagać z nieba tym, którzy do niego zmierzają.
Witaj Gwiazdo morza Hymn Witaj, Gwiazdo morza, Wielka Matko Boga, Panno zawsze czysta, Bramo niebios błoga. Ty, coś Gabriela Słowem przywitana, Utwierdź nas w pokoju, Odmień Ewy miano. Winnych wyzwól z więzów, Ślepym przywróć blaski, Oddal nasze nędze, Uproś wszelkie łaski. Okaż, żeś jest Matką, Wzrusz modłami swymi Tego, co Twym Synem Zechciał być na ziemi. O Dziewico sławna I pokory wzorze, Wyzwolonym z winy Daj nam żyć w pokorze. Daj wieść życie czyste, Drogę ściel bezpieczną, Widzieć daj Jezusa, Mieć z Nim radość wieczną. Bogu Ojcu chwała, Chrystusowi pienie, Obu z Duchem Świętym Jedno uwielbienie. Amen. Cyt. za: brewiarz.pl
29
W
czyśćcu urzeczywistnia się w pełni nadzieja, o której pisze papież Benedykt XVI, nadzieja na zbawienie, na wieczność z Bogiem. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (nr 1030). Ale prawda o czyśćcu niesie ze sobą jeszcze jedno przesłanie – wiarę w świętych obcowanie (communio sanctorum).
FOT. RYSZARD BACMAGA, WWW.COMMONS.WIKIMEDIA.ORG
Nie jesteś sam Czekający w czyśćcu na pełne bycie z Bogiem mogą mieć nadzieję, że nie są sami. Ci, którzy zostali na ziemi, będą prosić w ich intencji, zyskiwać odpusty, uczestniczyć we Mszach Świętych, ofiarowywać swoje cierpienia. Benedykt XVI pisze: „Nikt nie żyje sam. Nikt nie grzeszy sam. Nikt nie będzie zbawiony sam. Nieustannie w moje życie wkracza życie innych: w to, co myślę, mówię, robię, działam. I na odwrót, moje życie wkracza w życie innych: w złym, jak i w dobrym. Tak więc moje wstawiennictwo za Sąd Ostateczny, miniatura z Księgi Ławniczej miasta Lwówek Śląski, XV-XVI w. drugim nie jest dla niego czymś obcym, zewnętrznym, również po śmierci. […] W ten sposób wyjaśnia się ostatni ważny element chrześcijańskiego pojęcia nadziei. Nasza nadzieja zawsze jest w istocie również nadzieją dla innych” (Spe Salvi nr 48). Pomagać duszom czyśćcowym może każdy, natomiast Bóg wybrał konkretne osoby, które mogą to robić w szczególny sposób. Wielu świętych miało wizje zaświatów, wiedziało jakiej pomocy potrzebują czekające na oczyszczenie dusze, Beata Legutko i ową pomoc im ofiarowywało. B
O pomaganiu duszom czyśćcowym
Teologia katolicka mówi o trzech stanach, w których znajdują się dusze zmarłych po śmierci, po tzw. sądzie szczegółowym. Są nimi: niebo, piekło i czyściec. Niebo, to zbawienie, tam święci czekają na drugie przyjście Chrystusa. Piekło, to stan wiecznego odłączenia od Boga, na własne życzenie. Czyściec, trzecia rzeczywistość, to stan przejściowy. 30
Weronika, klaryska-kapucynka Św. Weronika Giuliani urodziła się 27 grudnia 1660 r. Gdy mając 17 lat wstąpiła do zakonu klarysekkapucynek nie spodziewała się, że przyjdzie jej spędzić tam 50 lat. Miała dar stygmatów, przeżywała męki czyśćca, widziała piekło. Chciała stanąć u jego bram, by żadnej duszy nie wpuścić, by nikt nie utracił Boga na wieki.
TEMAT NUMERU Widziała dusze czyśćcowe, ofiarowywała za nie swoje cierpienia. Na polecenie spowiednika spisywała wszystkie doświadczenia i wizje, wiele z nich dotyczy właśnie dusz czyśćcowych. Pod datą 24 listopada 1696 r. czytamy: „Ponieważ tej nocy dręczyły mnie wszelkiego rodzaju pokusy i nie mogłam zająć się żadną rzeczą, pomyślałam, żeby spędzić całą noc, czyniąc dobrze dla dusz czyśćcowych, modlić się za wszystkie grzechy”. 7 lat później zanotowała: „Przeżyłam krótkie uniesienie, w którym zrozumiałam, że Bóg chciał dać mi szczególną łaskę wyzwalania z czyśćca tylu dusz, ile zechcę. […] Zgodziłam się na wszystko czego chciał Bóg. Wtedy jak mi się wydaje, Bóg pozwolił mi zobaczyć wielką liczbę dusz. Wszystkie szły do raju i wydawało się, że dziękują mi z wielką radością”. Weronika zmarła w wieku 67 lat po ciężkiej chorobie, 9 lipca 1727 r.
o. Pio napisał wspominany list, kilka tysięcy kilometrów dalej, w Polsce, Helenka Kowalska, miała 5 lat. Jeszcze zapewne nie wiedziała, jakie plany ma wobec niej Bóg.
Nadzieja spotkania Katolicka nauka o czyśćcu, niebie i piekle, obcowaniu świętych i skarbcu zasług sprawia, że rzeczywistość eschatologiczna dla jednych wydaje się ciekawa i pasjonująca, a dla innych jest nie do przyjęcia. Wiara z definicji pozostawia miejsce na wątpliwości, ale z drugiej strony daje nadzieję. Nadzieję, że spotkamy się kiedyś z naszymi bliskimi i na szczęśliwą wieczność. Tu na ziemi, nie jesteśmy bezsilni, zawsze możemy coś dla zmarłych zrobić. Wizje, objawienia, ekstazy, rozmowy z duszami czyśćcowymi – to wszystko pozostaje w sferze osobistej wiary i jej konfrontacji z oficjalnym nauczaniem Kościoła. A ten przypomina, że dusze cierpiące w czyśćcu czekają na pomoc tych, którzy jeszcze żyją na ziemi, i że kiedyś za tę pomoc z pewnością się odwdzięczą, także i nam niosąc nadzieję. Korzystałam m.in. z: M. Stanzione, Czyściec w wizjach mistycznych; T. Rogalewski, Stanisław Papczyński ( ): założyciel Zgromadzenia Księży Marianów, inspirator mariańskiej szkoły duchowości; F. Kowalska, Dzienniczek; Katechizm Kościoła Katolickiego. FOT. KAPUCYNKI.PL
Wizje św. Faustyny Pierwszego widzenia duszy czyśćcowej św. Faustyna doznała już na początku pobytu w zakonie. W odpowiedzi na jej pytanie: „Za kogo mam się modlić?”, ujrzała Anioła Stróża, który zaprowadził ją do czyśćca, gdzie zobaczyła dusze cierpiące z tęsknoty za Bogiem: „Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie jest ich największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednoznacznie, że największym dla nich cierpieniem, jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. [...] Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość List o. Pio każe. Od tej chwili ściśle obcuję z dusza„Od dłuższego czasu odczuwam w so- mi cierpiącymi” (Dz 20). Do końca swobie potrzebę, aby oddać się Panu jako ich dni św. Faustyna modliła się za te duofiara za nieszczęsnych grzeszników i za sze, wiedząc jak wielkich doznają cierpień. dusze czyśćcowe. Pragnienie to coraz bardziej rośnie w moim sercu, tak bar- Ofiara o. Stanisława dzo, że teraz stało się ono – powiedziałŻył w czasach epidemii, wojen, klęsk bym – gwałtowną pasją. Jest prawdą, że żywiołowych, gdy wielu ludzi umierało uczyniłem tę ofertę Panu wielokrotnie, niespodziewanie, nieprzygotowanych błagając Go, aby zechciał zesłać na mnie do spotkania z wiecznością. Zgodnie kary, które przygotował dla grzeszników z przekazami o. Stanisław Papczyński i dla dusz mających się oczyścić, aby na- (1631-1701), założyciel zgromadzenia wet je pomnożył stukrotnie, byle tylko księży marianów, często miewał wizje nawrócił i zbawił grzeszników, a także czyśćca. Podobno, kiedy jako kapelan przyjął szybko do Raju dusze z czyśćca. wojskowy pod dowództwem króla Jana Teraz jednak chciałbym ponowić moją III Sobieskiego modlił się nad grobem zaofiarę z Twoim pozwoleniem. Wydaje mi bitych żołnierzy, pojawiło się przed nim się, że Pan Jezus właśnie tego chce” – pi- wielu poległych, prosząc o wstawiennisał o. Pio w liście do swoich przełożonych. ctwo u Boga. Mówią, że dusze czyśćcowe Zakonnik miał świadomość jak bardzo same upominały się u zakonnika o pazmarli cierpią w czyśćcu, dlatego modlił mięć i modlitwę. Kiedy w 1676 r. o. Stasię za nich i przyjmował cierpienia za- nisław leżał ciężko chory, poczuł, że dostępcze. „Musimy modlić się za dusze świadcza cierpień dusz znajdujących się w czyśćcu – mawiał. – To niewiarygodne, w czyśćcu. Ale tego dnia było mu dane co one mogą uczynić dla naszego ducho- doświadczyć czegoś więcej. Oto poczuł, wego dobra, z wdzięczności dla tych na że wraz z duszami jest tam Najświętsza ziemi, którzy pamiętają o modlitwie za Maria Panna, a wszyscy prosili, by zakonnie. Módlcie się, módlcie się, módlcie się. nik mógł wrócić do życia i nadal pomaMusimy opróżnić czyściec. Wszystkie du- gać cierpiącym. Uznano, że o. Stanisław sze muszą być uwolnione”. Kiedy w 1910 r. zmarł z wycieńczenia. Jakież było zdzi-
wienie, kiedy wyszedł do współtowarzyszy i osłabiony wysoką gorączką wygłosił kazanie o pomocy modlitewnej, jaka potrzebna jest zmarłym. „Usilne błaganie Boga o uwolnienie dusz przebywających w czyśćcu lub wspomaganie ich zarówno miłosiernymi jałmużnami jak i różnymi innymi sposobami – to oznaka największego miłosierdzia. Całkowicie bez litości i bez serca jest ten, w kim nie wzbudzają litości ich męki, i kto chociaż może, nie przychodzi na pomoc cierpiącym” – mawiał. I trudno się z nim nie zgodzić.
Relikiwe św. Weroniki Guliani w Citta di Castello
31
TEMAT NUMERU Reportaż
Godziny ciszy mongolskich stepów Ewa Liegman
ZDJĘCIA: EWA LIEGMAN
Każda podróż jest wędrówką do wnętrza siebie. Tak było i tym razem, zupełnie jednak inaczej niż zwykle. W dzisiejszych czasach mamy cały świat w zasięgu ręki. Przekraczamy bez problemu granice samej ziemi. Stąd moje wielkie zaskoczenie, gdy udało mi się wyjechać w głąb mongolskiego lądu, bo właśnie do Mongolii chcę zaprosić i doświadczyć raz jeszcze pełni naturalnego bogactwa i niejednego cudu, zamieniając z Bogiem niejedno słówko na ciszę.
P
o długiej podróży z Polski miasto Ułan Bator nie przynosi ukojenia. Gigantyczne korki, dużo kurzu i hałasu, wiele bloków przypominających polskie osiedla. W każdym zakamarku miasta widać niełatwą historię mongolskiego narodu, długo czekającego na wolność. Właśnie wolność. To o niej będzie ten artykuł. Myślałam, że wiem o niej całkiem
32
sporo. Ba, nawet jej na co dzień doświadczam. Mocno się myliłam. Wyjazd daleko od cywilizacji wymaga sporej logistyki i przygotowań. Europejski, wszystko analizujący umysł, nie odpuszczał nawet na moment: plany, mapy, zapasy, ubrania na różnice temperatur, leki na możliwe dolegliwości. W końcu wszystko gotowe. Można wyruszać na stepy! Droga niespodzianek Wiele kilometrów od jakiegokolwiek miasta rozpościera się przestrzeń bez końca. Tak dziewicza i piękna, że można poczuć się tutaj intruzem. A przecież to właśnie takiej ziemi człowiek miał być opiekunem. Kierunki świata wyznacza zieleń, bez wątpienia kolor nadziei. Co prawda kończy się wraz z horyzontem, ale tam właśnie dotyka nieba. Wszystko dookoła tętni życiem. Ciepłe powietrze zaczepia niezliczone owce i kozy na pastwiskach, tak bardzo ze sobą zgodne. Dla wszystkich jest sporo miejsca. Konie zachwycają witalnością, tutaj mogą nabrać prędkości i długo się nie zatrzymywać. Sępy fruwają nad stepem, na pierwszy rzut oka przerażające, ale w tych warunkach niezwykle pożyteczne: dział epidemiologiczny z prawdziwego zdarzenia! Chronią przed zakażeniami ludzi i zwierzęta. Geniusz Stwórcy – o wszystko zadbał z niewyobrażalną precyzją. Długowłose jaki za każdym razem
przyglądają się nam zdziwione. Trzeba przyznać, że są bardzo bezpośrednie. Nie mamy wątpliwości, że nie jesteśmy stąd, a może pochodzimy nawet z innej planety? Długo nie trzeba było czekać, by się o tym przekonać. Bez cywilizacji jesteśmy bezradni. Po kilku dniach podróży drogami gruntowymi, gdy rzadko mijaliśmy zamieszkałe jurty, „na wszystko” przygotowanym Europejczykom zepsuł się samochód. O mechaniku nie ma mowy, częściach zamiennych tym bardziej. Dookoła głucha cisza. Co robić? Błogosławieństwo braku Na mongolskim stepie wyraźnie widać, że zwierzęta nie zabiegają o jedzenie, Stwórca karmi je do syta, a rośliny zdobi tak, że Salomon nie był nigdy tak ubrany. Z niesprawnym samochodem, na absolutnym pustkowiu głośno brzmiące słowa: „Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie”, wydają się nierealne. W najgorszym przypadku będziemy tu nocować. Czekać. Nie wiadomo ile i na kogo. Długo jednak nie musieliśmy się martwić. Mieszkający niedaleko w samotnej jurcie starszy pan polecił nam doczłapać się powoli jakieś 25 km. Podobno jest tam uzdrowisko, w którym mieszka mechanik! Modliliśmy się, by udało nam się dojechać, zwłaszcza że mongolskie miary odległości są za każdym razem magicznie wydłużające się
TEMAT NUMERU Reportaż i to co najmniej dwukrotnie! Szybko nabraliśmy tolerancji do tych rozbieżności. Kto by na tak odległych terenach przejmował się różnicą kilkudziesięciu kilometrów, zwłaszcza, że chwilę przed zachodem słońca udało się nam dotrzeć do uzdrowiska między górami. Co prawda opuszczonego już i dawno nieodwiedzanego, ale zamieszkałego przez trzy osoby, wśród których był mechanik! Bez zbędnych słów W skromnych warunkach można nauczyć się uważności i dostrzec małe cuda, które się nie kończą. Rozgościć się w ciszy to największy luksus. Zamknij oczy i wyobraź sobie powietrze tak czyste, że pachnące bardzo intensywnie ziołami, czasem nawet jagodami. Mongolski krajobraz jest bardzo zmienny, choć na pierwszy rzut oka monotonny. Natura rozciąga się bez końca. Wobec jej potęgi właśnie tam człowiek nie ma wątpliwości, jak bardzo jest mały i bezradny. Cóż, tu już nie ma wyjścia. Trzeba zaufać. Góry stale przypominają o ciszy, one niewzruszone, a na ich szczytach naprawdę nie da się opanować wzruszenia. Niebo koloruje się z każdej strony, w każdym kwadransie zupełnie inaczej. Nie można przestać się dziwić. Z jednej strony ulewa, a z drugiej zbocza ogrzewa słońce. Bez wątpienia, Bóg stwarzając świat, wiedział, że to było dobre…
Gość w dom… Siły natury są potężne. Czasem niebezpieczne. Nie zawsze udaje się uciec przed deszczem. Drogi gruntowe, strome, gdy mokre stają się groźne. Trzeba szukać schronienia. Jakiegokolwiek, by się zatrzymać. Nigdy nie zapomnę kilku jurt widzianych już z daleka w wielkiej ulewie. Nadciągał wieczór. To pewne, nie ma wyboru, trzeba tutaj nocować. Daleko od cywilizacji nie ma wody, prądu (czasem jedna lampka ładowana akumulatorem), łazienek i toalet. Jest zimno i mokro, jak to w górach. Jurta to typowy dom w Mongolii. Konstrukcja jest niezwykle prosta: drzwi, kraty z drewna na ścianach, wszystko otulone białym płótnem, ocieplone wojłokiem. Jeśli na środku stoi piec „koza” oznacza to, że zaraz uda się ogrzać i przygotować ciepły posiłek. Po lewej stronie w tradycyjnym domu śpią mężczyźni, po prawej kobiety. Jest skromnie, ale niezwykle czysto. Widać dbałość o szczegóły. Szacunek. Wdzięczność. I radość… Dużo radości, którą wnoszą dzieci. Mongolska rodzina to wiele dzieci. Czasem doliczyłam się dziesięciorga na tak małej przestrzeni. Niezwykła gościnność sprawia, że nawet dla dalekich przybyszów znajdzie się miejsce i herbata. W jurcie jest tylko jedno pomieszczenie, więc wszyscy trzymamy się blisko, razem.
Nie rozumiemy języka, ale w powietrzu czuć tak nam znane: „Gość w dom, Bóg w dom”. Na zewnątrz pada. Pachnie drewnem. Strzelają płomienie. Czujemy szczęście na miarę pięciogwiazdkowego hotelu z opcją all inclusive, bo nie trzeba spać pod gołym niebem. Chwilę przed zachodem słońca wielka niespodzianka. Jak się później okazało bardzo często pojawiająca się i to nie raz w ciągu jednego dnia, jej wysokość: tęcza. Niebo zdobywa się na ziemi Udało się w ciągu całej wyprawy przemierzyć około 2000 kilometrów i przeżywać każdą godzinę inaczej, od nowa. Daleko na stepie, bez ludzi poczułam się tak, jakbym wróciła do domu, po długiej podróży. Do doskonałości stworzenia i natury, której nie widać na co dzień w naszym zabieganym świecie. Spotkać się ze sobą, by zrozumieć, że do pełni życia potrzeba tak niewiele. Poszukiwania szczęścia można tu i teraz zakończyć, bo spotkać się z prawdą, że szczęście jak miłość, jeśli tylko chcemy, odnajdziemy w każdej chwili. Tu, gdzie już niczego się nie wie, chmury jak nasze dusze, na chwilę przed niebem dotykają ciszy tak głębokiej, że nienazwanej ziemi obiecanej. Czuć każdy szelest liści... Dobrze, że Bóg, stwarzając świat, się nie rozmyślił…
33
ŻYCIE KOŚCIOŁA Reportaż
1970
Jasło 1970
Muzyka jak modlitwa. 50-lecie zespołu „Fioretti” Mariola Wiertek ZDJĘCIA: ARCHIWUM FIORETTI
Kalwaria Pacławska 1981
1984
Jubileusz, Legnica 1984 Lubomierz 1984
Czy znacie taki zespół muzyczny, który występuje nieprzerwanie od 50 lat, gromadząc na koncertach liczne rzesze fanów? Jego członkowie się nie starzeją, choć nie korzystają z pomocy alchemików ani z żadnych zabiegów medycyny estetycznej. Jak to możliwe? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Dowodem na to jest „Fioretti”.
dając koncert kolęd podczas kolacji wigilijnej w klasztorze. Nazwa jest zupełnie przypadkowa. Ówczesny gwardian, o. Klemens Śliwiński po prostu oznajmił: „Wy będziecie nazywać się Fioretti (czyli kwiatki [św. Franciszka])”. I tak zostało do dziś. W 1969 r. zespół przeniósł się wraz z jego członkami do Krakowa, a 11 października 1970 r. w Bazylice św. Franciszka w Krakowie, odbył się pierwszy koncert i szybko zdobył popularność. Skład stale ulegał zmianom związanym z zakończeniem nauki w seminarium. Nowi członkowie odmieniali zespół i jego brzmienie. Zmieniały się instrumenty i formy muzyczne, a grupa cieszyła się coraz większą popularnością, odnosząc liczne sukcesy. Trzeba podkreślić, że zespół oprócz aplauzu spotykał się w seminarium również z krytyką, ale Ładne kwiatki Cofnijmy się na chwilę w przeszłość. pomimo to funkcjonował nadal. Grupa uformowała się w 1968 r. w Wyższym Seminarium Duchownym Fran- On Cię woła szumem wiatru… ciszkanów w Łodzi-Łagiewnikach, odPisząc ten tekst zastanawiałam się, powiadając na zapotrzebowanie środo- co powiedzieliby na temat zespołu jego wisk chrześcijańskich, w których poja- członkowie z różnych lat. Jak wspomiwiły się inicjatywy założenia zespołów nają swoje występy? Zaprosiłam do rozmuzycznych wzorowanych na modnych mowy kilku braci. wówczas „The Beatles” czy „The Rolling W „Fioretti” znalazłem się przypadStones”. Zadebiutowali 24 grudnia 1968 r. kiem, będąc na drugim roku w semina-
rium – wspomina o. Andrzej Prugar, który w latach 1985-1990 pełnił funkcję lidera, solisty, komentatora oraz muzyka (grał na 12-strunowej gitarze). Aktualnie jest wykładowcą homiletyki oraz ojcem duchownym WSD Franciszkanów w Krakowie. – Choć jako ministrant, w Kalwarii Pacławskiej podczas Wielkiego Odpustu, słuchałem zespołu z zapartym tchem, to jednak nie myślałem o tym, aby być w nim. Po pierwszym roku odszedł jednak jeden z braci. Zespół potrzebował wzmocnienia wokalnego i nie wiem jak, ale bracia przekonali mnie do prób i wejścia do zespołu. O. Jarosław Zachariasz, były prowincjał Prowincji św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię, który aktualnie zajmuje się formacją braci w Oxfordzie, wspomina swój pięcioletni pobyt w „Fioretti” jako czas obfitującej w łaski Bożej przygody. Był wokalistą, kompozytorem, prowadził koncerty, grał na fortepianie. Wszystkie długotrwałe przedsięwzięcia z reguły opierają się na tradycji i stałych formach działań. Organizacja i funkcjonowanie „Fioretti” zawsze wyglądały podobnie – na każdy występ grupa musi uzyskać zgodę ojca rektora, który jest jej bezpośrednim przełożonym. Działalność muzyczna kleryków nie może kolidować ze studiami i nie zwalnia z obowiązków w seminarium. To nigdy nie jest łatwe. Trzeba było sprostać studiom – wspomina o. Andrzej. – Nauki w seminarium jest sporo. Tylko Adwent i Wielki Post były wolne od koncertów. Pozostałe soboty i niedziele to były wyjazdy w Polskę. Dwa dni w drodze, kilka Mszy Świętych w niedzielę, potem koncert (ok. dwóch godzin) i powrót do seminarium w niedzielę, w nocy. Od rana w poniedziałek wykłady. Jakaś łaska była w tym, że dawaliśmy radę, choć łatwo nie było.
wcielony do Wermachtu, który w 1944 r. odmówił wykonania rozkazu (miał zabić niewinne osoby). Sąd wojskowy skazał go na karę śmierci i został rozstrzelany przez własny pluton. Jak to się stało, że został patronem franciszkańskiego zespołu? Wśród braci krąży niezwykła historia. Otóż członkowie grupy wracali z koncertu, jadąc za wypełnionym balami drewna samochodem ciężarowym. W Machowej koło Tarnowa zdecydowali się nagle odwiedzić grób Schimka, o którym wcześniej słyszeli. Gdy ruszyli dalej, zobaczyli drogę zasłaną balami drewna i rozbitą ciężarówkę. Wizyta na cmentarzu uchroniła ich od wypadku, a być może – ocaliła życie.
Uczyń mnie modlitwą Koncerty „Fioretti” zawsze rozpoczynają się i kończą modlitwą. Z czasem za największe wyzwanie uznaliśmy wspólnie zachowanie właściwej proporcji pomiędzy tym, co jest modlitwą, a muzycznym koncertem. Naszą największą ambicją stało się więc stworzenie podczas spotkania ze słuchaczami klimatu modlitwy, przestrzeni Bożej, a nie własnej chwały. Z tej też racji jedną z płyt zatytułowaliśmy „Uczyń mnie modlitwą”, w nawiązaniu do św. Franciszka, który według najstarszych biografów nie tyle się modlił, ile był samą modlitwą – dzieli się refleksją o. Jarosław. – Wyzwaniem było też pokonanie dysproporcji pomiędzy aspiracjami zespołu, a realnymi możliwościami jego członków. „Fioretti” tworzyli zawsze bracia o różnym poziomie edukacji i kultury muzycznej. Końcowy efekt, czy to na scenie, czy na płycie, zawsze jest jakąś wypadkową ich umiejętności i pracowitości. Jest też owocem jakiegoś kompromisu, który poprzedza pokora – nie bez znaczenia w zespole franciszkańskim. Warto jednak dodać – podsumowuje o. Jarosław – że te dwa Rozpal mnie największe według mnie wyzwania wcale „Fioretti” jako chyba jedyny zespół się nie wykluczają. Modlitwa w formie ma swojego patrona, którego grób od- muzyki i śpiewu powinna być piękna wiedzają regularnie kolejne pokolenia i oddawać chwałę Temu, który jest Piękczłonków. Jest nim Otto Schimek – nością. Będzie taka, jeśli zadbamy o jej 19-letni austriacki żołnierz przymusowo odpowiedni poziom.
Wielki Odpust Kalwaryjski 1984
Częstochowa 1985
Rzeszów 1985
Wielki Odpust Kalwaryjski 1985
Kraków 1986 Kraków 1987
PIĘKNE ŻYCIE
FOT.PIXABAY.COM
Mówię: Nie! Milczącej apostazji
Z Bogdan Kocańda OFMConv doktor teologii, kustosz sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej, rekolekcjonista
Patrzę ze zdumieniem jak wielu katolików swoją postawą i brakiem zaangażowania w życie wiary i Kościoła dokonuje z dnia na dzień milczącej apostazji. 60
amknięci w świecie rzeczy, przyjemności i pogoni za sukcesem, zostawiają Boga na obrzeżu swojego życia, tak jakby Go już nie było, albo uznają jeszcze Jego istnienie, ale bez żadnego wpływu na to, co robią, jakich dokonują wyborów i w co inwestują. Oddychają w ten sposób powietrzem bez łaski i zdać się może, że nawet jej nie potrzebują – tacy samowystarczalni, przynajmniej do momentu kryzysu, porażki lub wykluczenia z grona liderów. Martwię się każdym człowiekiem, który już nie zauważa w swym osobistym życiu potrzeby Boga. Jeśli bowiem zgubimy Boga to również wcześniej czy później, wypaczymy nasze relacje względem człowieka. Bez Boga człowiek traci swoją wartość i godność, i najczęściej
staje się nawozem do interesów drugiego, bądź zepchanym na margines drogi niepotrzebnym cieniem, dla którego nie ma miejsca w społeczności superważnych. Cieni wokół nie brakuje, ale my, nowocześni, nie przejmujemy się nimi. Oni nas nie obchodzą, są bezimienni, dalecy, robią jedynie za tło. Wszak każda pierwszoplanowa postać musi być osadzona w jakimś kontekście. Bohater jest tylko jeden, dlatego świadczą: jestem nim ja i ci, dla których zrobię miejsce wokół siebie. A inni? Inni się nie liczą, może ich nie być! Oto ukryta filozofia apostaty, który zapatrzony w siebie samego, poza sobą już niewiele dostrzega. Odejście od Boga jest w swej istocie zejściem ze szlaku prowadzącego do
PIĘKNE ŻYCIE nie znaczy, jedynie jest namiastką tego, co prawdziwie wielkie, piękne i dające szczęście. Czy już nic nie da się z tym zrobić? Nigdy nie jest za późno, aby zmienić swe nastawienie. Osobiście mówię: Nie! Nie, milczącej apostazji! Dlatego swym świadectwem i przepowiadaniem z mocą, pragnę budzić sumienia, wołać do serc, śmiało spoglądać w twarze, wydobywać z cienia. Nie czynię tego sam, idą ze mną inni, to wspólnoty tych, którzy stali się prawdziwie uczniami Chrystusa. Poruszeni misyjnym nakazem Jezusa, ewangelizują, ocierają oczy, podają dłoń, prorokują obecność Mesjasza pośród swego ludu. Jest nas coraz więcej i głos ten ma znaczenie, już nie można przejść obok bez zatrzymania i udawać, że się nie słyszy. Dużo się widzi tego udawania: przed Bogiem, przed ludźmi, a przede wszystkim przed sobą samym. Udawanie, że się nic takiego godnego uwagi nie dzieje, że wszystko
się ma pod kontrolą, że się jest panem swego losu i wie najlepiej jak przeżyć to, co jeszcze zostało z życia. Trzeba jednak pamiętać, że za taką postawą ukrywa się duch kłamstwa, który od wieków wmawia człowiekowi, że stanie się jak Bóg. On to właśnie sprawia, że udawanie robi w dzisiejszym świecie olbrzymią karierę. Iluż udawaczy umiera z braku wolności wewnętrznej, gdyż pozbawieni prawdy, ukrywają się za fasadą mody, popularności, czy politycznej poprawności. Ten, kto jest prawdziwie wolny niech zatem przerwie milczenie, rozerwie kajdany, dołączy do wspólnoty uczniów Chrystusa i śmiało idzie przed siebie. Umocniony działaniem Bożego Ducha woła do tych, co żyją na ziemi: Czas się wypełnia! Bóg jest pośród swego ludu, czeka na ciebie nie tylko w kościele! Obudź się ze snu i wyrusz w jedynie wartą wysiłku drogę! Tam, czeka spełnienie.
FOT.PIXABAY.COM
nieba, do królestwa prawdziwego spełnienia. Dokonuje się to w dziwnym milczeniu, cichaczem, niczym zamiatane pod dywan problemy. Może dlatego, by nie budzić sumienia, które na początku jeszcze kłuło wezwaniem do opamiętania, ale później zagłuszone krzykiem giełdowych maklerów, hukiem ulicy, wszędobylską plotką lub rozszerzone do granic możliwości, straciło swoją moc i już nie ostrzega przed zagrożeniem. Ta wewnętrzna cisza i towarzyszące jej milczenie zdumiewa. Czyżby zabrakło proroków! Nie ma też wołających o pomstę do nieba! Świat się przyzwyczaił do ludzkich scenariuszy, reaguje tylko wówczas, gdy ktoś pragnie wydobyć się z kolein, wchodząc na drogę świętości, a ludzie, cóż – skrępowani swoimi nawykami nie mają ani odwagi, ani siły, by zabrać głos i zmienić swe oblicze. Milczące cienie apostatów zdobywają świat, opuszczają świątynie i biegną przed siebie do celu, który nic
61
KULTURA Sztuka
Małgorzata Ziętkiewicz dziennikarka „Wydarzeń” Polsat i „Wysokiego C” Polsat News 2, prawniczka, filmowiec
Z miłości do bliźniego ZDJĘCIA: MAŁGORZATA ZIĘTKIEWICZ
To był jeden z takich newsów, który pozwala odzyskać wiarę w ludzi. Anonimowy darczyńca przekazał w spadku Łódzkiej Fundacji „JiM” zajmującej się autystycznymi dziećmi dwieście tysięcy złotych.
D
la fundacji to było prawdziwe koło ratunkowe, bo majowa powódź 2018 r. prawie ją zrujnowała. Pomieszczenia Fundacji były zalane i brakowało pieniędzy na wszystko – nie tylko na odmalowanie ścian i osuszenie podłóg, brakowało na terapię. O darczyńcy wiadomo niewiele, poza tym, że była to osoba samotna, której zależało, by jej majątek trafił do kogoś naprawdę potrzebującego. Pewnego sierpniowego dnia w Fundacji pojawiła się biała tablica – a na niej napis: „Śp. Pani Mirosława, Honorowy Darczyńca”. Nic więcej. Choć prawda jest taka, że pani Mirosława w zamian nie chciała i nie oczekiwała niczego, poza modlitwą za jej duszę, i pewnie gdyby żyła, nie byłaby zadowolona ani z tej honorowej tablicy, ani z tego, że ujawniono jej imię. W testamencie prosiła o całkowitą anonimowość.
dawno Ojciec Święty Franciszek we wpisie na komunikatorze Twitter. Papieski tweet miał po polsku następującą treść: „Bóg każdego z nas obdarzył talentami. Nikt nie może uznać siebie za tak ubogiego, aby nie mógł dać czegoś innym”. Oczywiście pani Mirosława nie mogła przeczytać tej myśli papieża Franciszka, nie żyła już od kilku miesięcy, a jednak tego dnia ów papieski tweet był jak najcudowniejszy komentarz do daru śp. pani Mirosławy. Od siedmiu lat wspierała Fundację niewielkimi darowiznami. To były sumy od dwudziestu do pięćdziesięciu złotych. Nie ich wysokość była ważna, ale to, że darowizny były systematyczne. To dawało Fundacji poczucie stabilności finansowej. Naprawdę źle zaczęło się dziać, kiedy 11 maja przez Łódź przeszła nawałnica, a deszcz zalał sale terapeutyczne, przedszkole i szkołę dla dzieci z autyOpatrznościowy gest zmem. Fundacja musiała wtedy wstrzyO zdolności każdego z nas do obda- mać terapię wielu dzieci. I wtedy zdarzył rzania innych ludzi przypomniał nie- się cud. Był nim telefon od pracownika
66
banku w Łodzi, telefon, który dziś w tym miejscu nazywa się opatrznościowym. Pamięć dobra Prezes Fundacji „JiM” Tomasz Michałowicz relacjonuje to tak: Początkowo sądziłem, że to 20 tysięcy, jak się spojrzy 20 tys. czy 200 tys. to można zgubić jedno zero. Musiałem się upewnić, czy to jest 200 tys., bo nigdy w historii Fundacji nie otrzymaliśmy takiej jednorazowej darowizny ani spadku w takiej wysokości. Nie mogliśmy pozwolić, aby ten piękny gest został bez echa, nieodnotowany, zapomniany i stanowił tylko cyfrę w księgowości – dodaje Tomasz Michałowicz. – Dlatego zadbamy o to, aby pamięć o niej towarzyszyła Fundacji „JiM” każdego dnia. Bo jej spadek to nie tylko pieniądze, to przede wszystkim diagnoza, terapia i lepsze życie naszych dzieci. Dopiero od pracownika banku pracownicy Fundacji dowiedzieli się kilku szczegółów o darczyńcy. Na przykład tego, że pani Mirosława była osobą samotną, nie miała bliskiej rodziny i tak naprawdę najbliższą osobą był dla niej właśnie ów pracownik banku. Prezes Tomasz Michałowicz dodaje: To smutne, że są osoby, które nie mają w ogóle krewnych, nikogo bliskiego
KULTURA Sztuka
i najbliższą osobą dla nich jest pracownik banku. W tym wszystkim to jest chyba najsmutniejsza informacja o śp. pani Mirosławie.
Mama Krzysia dowiedziała się właśnie, że to pieniądze śp. pani Mirosławy pozwolą takim dzieciom, jak jej syn na kilkaset godzin terapii więcej. Bez tej darowizny, bez owych 200 tys. złotych, Miejsce na rysunek byłoby to niemożliwe. Dla nas ta sprawa, Fundacja „JiM” działa w całej Polsce. to walka o lepszą sytuację dzieci z auOpiekuje się ponad siedmioma tysiącami tyzmem w Polsce – mówią pracownicy dzieci z autyzmem. Pod opieką kliniki Fundacji. w Łodzi jest czterystu małych pacjentów, takich jak dwunastoletni Krzyś, którego Na wagę testamentu spotykam przed tablicą ku czci śp. MiroNiestety ów gest śp. pani Mirosławy sławy. Krzyś z Fundacją „JiM” związany nie jest w Polsce popularny, ludzie nie jest od ośmiu lat, wcześniej był w przed- zapisują w testamentach spadku orgaszkolu dla zdrowych dzieci, ale jako dzie- nizacjom pożytku publicznego. Wiecko z autyzmem nie radził sobie, dopiero le osób w ogóle nie pisze testamentu, tu w szkole prowadzonej przez Fundację a jeśli nie mają spadkobierców, ich maznalazł swoje miejsce. jątek przechodzi wtedy po prostu na Jego mama opowiada mi historię, kie- Skarb Państwa. Według badań Kantar dy poprzednie przedszkole Krzysia or- Millward Brown aż czternastu na stu ganizowało wystawę rysunków – prace Polaków rozważyłoby uwzględnienie wielu dzieci były wywieszone na tablicy, organizacji pozarządowej w testamenale rysunki Krzysia nigdy. Tu w Funda- cie, ale prawda jest taka, że na taki gest cji „JiM” wiszą i Krzyś jest szczęśliwy. decydują się pojedyncze osoby.
Według prof. Jerzego Melibrudy, psychologa, kierowanie się wyższymi racjami, wartościami, które dotyczą faktu, że coś w ten sposób po nas pozostanie, jest budowaniem własnego wizerunku, ale najczęściej za tym kryje się zwykła ludzka dobroć. To wyjaśnienie z punktu widzenia psychologii społecznej. A z punktu widzenia chrześcijan? Podpowiada ks. Przemysław Śliwiński, rzecznik kurii archidiecezji warszawskiej, który twierdzi, że kiedy oddajemy coś naszego, co należy do nas, oddajemy to komuś drugiemu, kto potrzebuje pomocy, to czynimy tak nie dlatego, żeby usłyszeć słowo „dziękuję”, nie dla jakiejkolwiek wdzięczności nawet, tylko robimy to z powodów zupełnie bezinteresownych, z powodu miłości do bliźniego. I to był ten zwykły i niezwykły gest śp. pani Mirosławy, osoby o wielkim sercu. Pracownicy Fundacji zapewniają, że często będą odwiedzali grób śp. pani Mirosławy – choć ona sama nie prosiła nawet o to.
67
NASZ PATRON
Św. Antoni działa także w Orchówku
Joanna Szubstarska
FOT. JOANNA SZUBSTARSKA
Niedaleko Włodawy, na styku granic Polski, Białorusi i Ukrainy, w kościele pw. św. Jana Jałmużnika w Orchówku, znajduje się cudowny obraz św. Antoniego. Znajdujący się w bocznym ołtarzu, w srebrnej sukience XVII-wieczny wizerunek Świętego z Padwy odwiedzany jest przez wiernych z okolic, a także turystów.
S
amo miasteczko, leżące w niedalekiej odległości od jezior i lasów, znajduje się na trasie chętnie odwiedzanej, nie tylko latem. Przed obrazem przez dziewięć pierwszych wtorków miesiąca poprzedzających odpust św. Antoniego przypadający 13 czerwca, w dorocznej nowennie modlą się wierni z parafii i okolic.
Księga cudów W czasie nabożeństwa odczytywane są cuda i łaski, jakich doświadczyli czciciele św. Antoniego. Zostały one spisane własnoręcznie przez pierwszego proboszcza, o. Albina Szymańskiego, który zarządzał orchowską parafią w latach 1947-1970. Księga zawiera m.in. taki wpis: „Składam ofiarę do św. Antoniego na Mszę św. dziękczynną za cudowny powrót syna do domu i otrzymanie pracy, z prośbą o dalszą opiekę i zdrowie. Zofia”. O. Albin Szymański spisał także oświadczenie ks. Władysława Malawskiego, proboszcza orchowskiej parafii w latach 1940-1946, który stwierdził, że Obraz św. Antoniego w Orchówku
NASZ PATRON św. Antoni uratował w 1943 r. Mikołaja Kałużnego. Kałużny, dostarczając broń przeciwnikom najeźdźcy hitlerowskiego, a najprawdopodobniej chodziło o Żydów, został schwytany przez Niemców. Jego matka, „chociaż prawosławna – czytamy we wpisie – ofiarowała kilka razy na Msze św. i gdy groziła Kałużnemu kula, nie zabito go, lecz wywieziono”. O. Albin, dbając o zachowanie świadectw doznanych w tym miejscu łask za wstawiennictwem św. Antoniego, notował szczegółowo opowieści ludzi. Jedna z takich opowiedzianych historii widnieje pod datą 7 sierpnia 1964 r. Tego dnia przyszła z Włodawy do Orchówka, jak dowiadujemy się ze wpisu, Halina Celej. „Dała na dwie Msze św.: jedną o dobre życie dla córki, a drugą – dziękczynną”. Opowiedziała, że 22 lipca 1964 r. we Włodawie wybuchł wielki pożar. „Z początku straciłam przytomność, a gdy doszłam do siebie, zaczęłam krzyczeć: św. Antoni, ratuj! Wierzę, że uratował mój dom, ponieważ nie było wody do gaszenia płomieni, a znalazła się – ludzie pędzili z wiadrami do mnie”. I dodaje w opowiadaniu, że „ogień tak grzał, że płynęła żywica”. W księdze cudów i łask o. Szymański spisał również daty, kiedy św. Antoniemu przynoszono wota, najstarszy wpis pochodzi z 1770 r.
FOT. WWW.ORCHOWEK.KAPUCYNI.EU
Potrzeba wiary Z bardziej współczesnych wpisów, które znalazły się w drugiej księdze prowadzonej w parafii orchowskiej, odnalazłam wiele próśb do św. Antoniego. Z 1997 r. pochodzą na przykład takie: „Proszę o zdrowie mamy i babci oraz łaskę wiary, zgody i miłość w rodzinie”; „Dziękuję za dar trzeźwości i proszę o dalsze czuwanie nad nami”; „Święty Antoni. Proszę o dobry los dla mojego dziecka, o pomoc w nauce i opiekę na każdy dzień. Osłaniaj go i pomagaj w chwilach trudnych”. Aby doświadczyć łaski, potrzebna jest wiara – wskazuje o. Jacek Romanek, gwardian klasztoru kapucynów, kustosz sanktuarium Mati Bożej Pocieszenia w Orchówku. – Ludzie przybywają,
aby przedstawić to, co jest w ich sercach. Składają dziękczynienia, uwielbienia i konkretne prośby, związane z trudami dnia codziennego. Są przeświadczeni o tajemnicy obcowania świętych – mówi o. Jacek i dodaje, że dzięki pobożności ludowej i głębokiej wierze mieszkańców Orchówka i okolic, a także pielgrzymujących do tego miejsca, mogły powstać księgi łask i cudów za wstawiennictwem św. Antoniego. Świadek historii Parafia rzymskokatolicka w Orchówku istniała już od 1507 r. Dwie pierwsze świątynie uległy zniszczeniu, trzecia, powstała pod koniec XVIII w., stoi po dzień dzisiejszy. Późnobarokowy kościół poaugustiański w Orchówku został wybudowany w latach 1770-1777. W 1780 r. budowla była konsekrowana przez sufragana chełmskiego bp. Melchiora Jana Kochnowskiego. Ostateczne wykończenie budowy kościoła pw. św. Jana Jałmużnika nastąpiło w latach 1846-1848, dzięki pomocy finansowej parafian i Augusta Zamojskiego. W kościele znajdowały się dwa obrazy słynące łaskami: Matki Bożej Pocieszenia i św. Antoniego z Padwy. Opiekunami miejsca byli augustianie do czasu, gdy nocą z 27 na 28 listopada 1864 r. klasztor został skasowany przez władze carskie, a parafia rzymskokatolicka zlikwidowana. Kościół zo-
stał przekazany unitom, a następnie po zniesieniu unii w 1876 r. – zamknięty. Do 1887 r. stał nieczynny, w tym też roku został zamieniony na cerkiew. Słynące łaskami obrazy przeniesiono w 1876 r. do kościoła parafialnego we Włodawie. We władanie Kościoła katolickiego świątynia wróciła w 1918 r., dzięki staraniom duchowego przywódcy miejscowej ludności, Maksyma Kossyka (1848-1925), który z kilkoma innymi mieszkańcami Orchówka, odbył pielgrzymkę do Rzymu, a będąc przyjęty na audiencji przez Piusa X, zapewnił papieża, że unici nadal trwają w jedności z całym Kościołem katolickim. Kiedy reerygowano parafię w 1931 r., zostały zwrócone kościołowi dwa cudowne obrazy: Matki Bożej Pocieszenia i św. Antoniego. Kościół i duszpasterstwo parafialne w Orchówku zostały objęte przez braci kapucynów w 1947 r. Stało się to na drodze przypadkowej kwesty jednego z braci we Włodawie, tak twierdzi o. Wojciech Gwiazda, były gwardian klasztoru w Orchówku. W okresie powojennym, kiedy brakowało powołań w diecezji siedleckiej, „kwestujący brat podsunął wówczas skarżącemu się na problemy z obsadzeniem parafii w Orchówku proboszczowi, żeby poprosił przez biskupa prowincjała o kapucynów” – przytacza historię o. Wojciech. Do dziś kapucyni są gospodarzami miejsca.
Kościół Matki Bożej Pocieszenia i Jana Jałmużnika w Orchówku
71
NASZ PATRON Cuda
Ostatnia wizja św. Antoniego
biblista, nauczyciel akademicki, były redaktor naczelny „Posłańca św. Antoniego z Padwy”
Przed samą śmiercią św. Antoni miał widzenie. Zdradziła to jego twarz. Od południa cierpiał, miał silne bóle wewnętrzne, które wzmogły się jeszcze po podróży w roztrzęsionym chłopskim wózku, jakim wieziono go z Camposampiero do Padwy. Zaczął po drodze umierać.
B
racia zatrzymali się w Arcella. Świętego przeniesiono do skromnego klasztorku braci, którzy przebywali tam chcąc zapewnić opiekę siostrom klaryskom, osiedlonym w rodzinnym majątku bł. Heleny Enselmini. Święty poprosił o święte sakramenty chorych. Wyspowiadał się, otrzymał Chrystusowe Ciało i namaszczenie olejem świętym. Gdy dziękował Bogu za te dary i za całe swoje życie, zaczął nucić pieśń do Najświętszej Dziewicy: O Gloriosa Domina – to jest O Dziewico uwielbiona… Nagle zamilkł, a jego twarz skurczona wcześniej bólem tak się rozpromieniła,
72
że brat, który był najbliżej zapytał: Co widzisz, Bracie Antoni? – Widzę Pana mego – odpowiedział Święty.
FOT.PIXABAY.COM
Władysław Paulin Sotowski OFMConv
przykazania Ojca i który umarł za nas na krzyżu, aby swoją śmiercią odkupić nasze grzechy, a zmartwychwstając otworzył nam drogę do nieba. Widzenie św. Antoniego Ten Pan wywołał uśmiech na twarzy Długo bracia zastanawiali się, w ja- umierającego brata Antoniego. Ten Pan kiej postaci Święty zobaczył Pana, bo pociąga nas, byśmy porzucili swoje zaon tego nie powiedział. Wydawało się bawy dorosłych, a powrócili do miłości, braciom, że nie oglądał Pana jako Sę- która wszystko zamienia w radość, Ten dziego, bo taki widok nie rozświetlił- Pan, którego zawsze podaje nam Jego by tak twarzy Świętego. Nie widział też i nasza Matka. postaci umęczonego, otoczonego płaczącymi przyjaciółmi, jak ukazują Go Kazanie o chwale Maryi przedstawienia w padewskiej bazylice. Takie było i jest Jej główne zadaNajprawdopodobniej zobaczył Pana nie: udzielić w sobie miejsca dla Bow postaci Dzieciątka, które ukazywała ga, wchodzącego w dzieje ludzkie. On mu Najświętsza Matka, przytrzymując chciał wejść w Niej pomiędzy nas, jak Je w ten sposób, jakby się wyrywało w Świątyni. To dlatego św. Antoni w kaw stronę Świętego. Taką scenę ukazuje zaniach poświęconych Jezusowej Matobraz w zakrystii padewskiej bazyli- ce, a zwłaszcza w kazaniu na święto Jej ki: Matka pokazuje Dziecię Świętemu, Wniebowzięcia stara się wyśpiewać Jej a Święty widzi Je w takiej postaci, jakby chwałę: Stolicą chwały jest Najświętsza Maryja, chciało przyjść do niego i uścisnąć go. Jakby na pamiątkę tego widzenia która pod każdym względem okazała się św. Antoniego Najświętsza Dziewica mocna i zupełna; w której zasiadł pełen w głównym ołtarzu padewskiej bazyli- mądrości Syn Boży, owszem sama Mąki jest tak przedstawiona jakby, uniós- drość – Jezus Chrystus, kiedy wziął z Niej łszy się nieco z tronu, pokazywała nam ciało [...]. Jezus Chrystus, umocnienie wszystkim Jezusa Dziecię, Jezusa Zbawi- anielskiego wyniesienia jest pięknością ciela, tego samego, którego nosiła w swo- nieba, tych bowiem, których umacnia im łonie, tego samego, którego wykarmi- mocą swego Bóstwa, tych również nasyła, tego samego, który przypominał nam ca pięknem swego człowieczeństwa. Jest
NASZ PATRON Cuda zechciał wziąć na Matkę dla swego własnego, równego sobie Syna, zrodzonego przed wiekami? […] Prawdziwie, łaska Najświętszej Maryi była wyśmienitsza od wszelkiej łaski; Ona bowiem Syna Boga Ojca miała za swojego Syna, i dlatego zasłużyła, aby dnia dzisiejszego zostać w niebie ukoronowana […]. Przeto błagamy Ciebie, Pani nasza, chwalebna Matko Boża, wyniesiona ponad chóry aniołów, abyś wypełniła naczynie serca naszego łaską niebieską; spraw, byśmy błyszczeli zlotem mądrości; umacniaj nas potęgą swej mocy; ozdabiaj droFOT.PIXABAY.COM
również dla nieba, to znaczy dla wszystkich dusz mieszkających w niebiesiech ślicznością, która zasadza się na widzeniu chwały. Kiedy bowiem oko w oko widzą chwałę Ojca, same jaśnieją chwałą. Oto jak wielka jest godność najchwalebniejszej Dziewicy, która zasłużyła, aby być Matką Tego, który jest utwierdzeniem i pięknością aniołów oraz ślicznością wszystkich świętych [...]. Zatem wszyscy święci, kontemplatycy, wierni i pokutnicy, przychodzą podczas tego uroczystego święta, aby nabożeństwem, pochwałą i kazaniem ozdobić Najświętszą Maryję, która była miejscem poświęcenia dla Jezusa Chrystusa, w której On sam siebie poświęcił […]. [Maryja] ta nasza Estera była bardzo piękna podczas zwiastowania anielskiego; była niewymownie cudna podczas zstąpienia Ducha Świętego; była wdzięczna dla oczu wszystkich podczas Poczęcia Syna Bożego. Albowiem kiedy poczęła Syna Bożego, twarz Jej jaśniała takim blaskiem laski, że nawet sam Józef nie śmiał spoglądać na Jej twarz. Nic dziwnego. Jeśli bowiem Synowie Izraela, jak mówi apostoł, nie mogli patrzeć na twarz Mojżeszową, dla jasności oblicza jego, która zniknąć miała (por. 2 Kor 3,7); a w księdze Wyjścia powiedziano: Aaron i synowie Izraela widząc […] promieniującą twarz Mojżesza, na skutek rozmowy z Panem, bali się przystąpić blisko do niego (Wj 34,29), to o ile więcej Józef nie mógł patrzeć na twarz i bał się przystąpić do najchwalebniejszej Dziewicy, jaśniejącej promieniami Słońca, które nosiła w łonie. Wszakże prawdziwe Słońce było zakryte obłokiem, a tylko przez oczy i twarz swej Matki wysyłało promyki złotego blasku. Ta twarz jest pełna wszelkich łask, wdzięczna dla oczu aniołów, którzy pragną na nią patrzeć; twarz, która świeci jak słońce w mocy swojej […]. O nieoceniona godności Maryi! O niewypowiedziana wzniosłości łaski! O niedościgniona głębokości miłosierdzia! Któremuż to aniołowi lub człowiekowi udzielona była kiedykolwiek tak wielka łaska, i tak wielkie miłosierdzie, , jak Najświętszej Maryi Pannie, którą Bóg Ojciec
gim kamieniem cnót; wylej na nas – Ty, Oliwko błogosławiona olej miłosierdzia i zasłoń nim mnóstwo naszych grzechów, abyśmy mogli zostać podniesieni na szczyt niebieskiej chwały i uszczęśliwieni razem ze świętymi; a to za sprawą Jezusa Chrystusa, Syna Twego, który w dniu dzisiejszym wyniósł Cię nad chóry aniołów, ukoronował diademem królestwa i umieścił na tronie wiecznej chwały; któremu cześć i chwała na wieki wieków. Niech cały Kościół zawoła: Amen. Alleluja. (Tekst kazania św. Antoniego w przekładzie o. Cecyliana Niezgody)