Perły i plewy. Powieść o wyjątkowych kobietach XIX wieku

Page 1

Zdzisław Józef Kijas

PERŁY I PLEWY

Powieść o wyjątkowych kobietach XIX wieku



Perły i plewy



Zdzisław Józef Kijas

Perły i plewy Powieść o wyjątkowych kobietach XIX wieku

Kraków 2019

Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów


Copyright © 2019 by Zdzisław Józef Kijas Copyright © 2019 for polish edition by Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o. ISBN 978-83-7485-356-9 Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Redakcja Katarzyna Gorgoń Korekta Edyta Cybińska

Fot. na okładce Winslow Homer Returning from the Sping, 1874. Reprodukcja: © Christie’s Images / Bridgeman Images

Druk i oprawa: ABEDIK S.A.

Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o.

ul. Hetmana Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków tel. 12 428 32 40 www.bratnizew.pl


Spis treści

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W przeddzień

I ................................. II . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . III . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . IV . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . V .................................

Pierwszy dzień

VI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . VII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . VIII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . IX . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . X .................................

Drugi dzień

XI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XIII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XIV . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XV . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XVI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XVII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

11 25 46 66 72 85 97 117 132 145 165 182 191 206 240 254 272


Trzeci dzień

XVIII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XIX . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XX . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXIII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dzień po

XXIV . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXV . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXVI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . XXVII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

279 290 306 320 327 350 365 379 386 397


Wstęp Trzeci tom powieści o wyjątkowych kobietach XIX wieku rozgrywa się w śląskiej Nysie w przeciągu trzech dni, między 15 a 17 listopada 1872 roku. Wstępem do nich jest śmierć Marii Luizy, która umiera wieczorem poprzedniego dnia, zakończeniem natomiast chrzest Anastazego, syna Anny i Fryderyka, który ma miejsce w zakrystii nyskiego kościoła pod wezwaniem świętego Jakuba, po upływie „trzech dni”. W tym krótkim czasie ma miejsce bardzo wiele ważnych wydarzeń. Niektóre z nich, są wręcz kluczowe dla przyszłości bohaterów. Oprócz postaci już znanych, o których pisałem w poprzednich tomach: Tam, gdzie rodzi się życie (Kraków 2016) i Nawet szarość jaśnieje (Kraków 2018), w powieści Perły i plewy pojawiają się nowe twarze i nowe historie ludzi, nierzadko bardzo podobne do tych przeżyć, których doświadczamy osobiście lub o których mówią inni, czy to osoby duchowo nam bliskie, czy też emocjonalnie odległe. Wiele z postaci niniejszej powieści, które, mniej lub bardziej przypadkowo, znalazły się w tym samym miejscu i czasie, w wyniku różnych sytuacji, zmuszonych zostało do poważnej konfrontacji ze swoją przeszłością, nierzadko trudną, wstydliwą, bolesną… i podjęcia ważnej decyzji związanej z teraźniejszością. To właśnie od sposobu

7


rozwiązywania problemów z przeszłości i postawy przyjętej w teraźniejszości, zależne jest odpowiednie kształtowanie swojej przyszłości. Wśród ważnych postaci niniejszej powieści jest Franciszka, należąca do wspólnoty Szarych Sióstr. Spotkaliśmy już ją w tomie pierwszym – Tam, gdzie rodzi się życie. Jest ona jedną z czterech młodych dziewczyn (obok Klary, Matyldy i Marii Luizy), które podjęły się zadania pomagania osobom potrzebującym i udzielania pomocy ludziom chorym. Po śmierci Marii Luizy, opisanej w tomie poprzednim, Franciszka musi teraz podjąć ważną decyzję o swojej przyszłości, o swoim miejscu i roli w Zgromadzeniu Szarych Sióstr. W ciągu wspomnianych trzech dni, czyli od śmierci Marii Luizy do jej pogrzebu, Franciszka również przeżywa proces duchowej przemiany i dojrzewania do przyjęcia na siebie nowych zadań. Umiera dla ludzkich lęków, aby narodzić się do ufności w Bożą Opatrzność. Podobny proces muszą przejść wszystkie pozostałe postacie z powieści. Jedne z nich, pozornie nieznaczące, zaczynają powoli jaśnieć pięknym światłem, niczym drogocenne perły, inne natomiast, pozornie piękne i jaśniejące, zostają jednak odarte z pozorów i stają się niczym plewy, które roznosi wiatr po miejscach nieznanych i obcych. Całość narracji wpisana jest w realia historyczne Europy drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Jest to wiek wielkich kontrastów politycznych i ekonomicznych, klasowych i duchowych, widocznych również wyraźnie w Nysie, małym miasteczku śląskiej ziemi, gdzie rozgrywa się akcja powieści. Rzym, Wielkanoc 2019


U W PRZEDDZIEŃ



I Czy może to być próba próżności? Sama nie wiedziała, skąd przyszła jej taka myśl ani po co, ale zaczęła zliczać, ile razy mijając się z tutejszymi ludźmi, usłyszała pozdrowienie: „Szczęść Boże, Matko”. Przeszła przez trzy ulice, najwyżej dziesięć minut drogi, a tymi słowami pozdrowiło ją kilkanaście osób. Właśnie otwierała klasztorną furtę, kiedy przechodziła obok grupa dzieci i wszystkie naraz zaczęły przekrzykiwać w jej stronę: „Szczęść Boże”, „Szczęść Boże, Matko”, „Szczęść Boże”. Uśmiechnęła się i podnosząc rękę w pozdrowieniu, odpowiedziała dosyć wesołym głosem: – Szczęść Boże. Gdy przekraczała drzwi, cicho i niechcący, wyrwało się jej: – Prawie dwadzieścia osób, Panie... – i kręcąc głową, pomyślała: „Muszę powiedzieć to siostrom, jak jesteśmy we Wrocławiu znane... Ku chwale Boga! Dobro, które czynimy, prawdziwie idzie za nami” – pomyślała jeszcze w sercu. Miała już zatrzasnąć furtę, kiedy z ulicy usłyszała zdyszane wołanie: – Siostro, siostro... Proszę zaczekać! Proszę zaczekać, proszę nie zamykać! Bez wahania otworzyła na oścież klasztorne drzwi, tym bardziej, że głos był jej znajomy. Tak, nie myliła się, był to Rudolf, młody listonosz. Dobiegł zasapany i, nie mogąc złapać powietrza, wyciągnął

11


tylko rękę, w której trzymał jakąś kopertę. Poznała od razu rodzaj przesyłki, był to telegram. – Przepraszam, siostro. Spieszyłem się bardzo, bo mówili, że pilne i żebym jak najszybciej dostarczył siostrze tę przesyłkę. Od samej prawie poczty biegnę, aż się zadyszałem – a mówiąc to, ciągle się zginał w pół, chcąc niejako złapać więcej powietrza. Telegram był przysłany z Nysy, z Domu Macierzystego. Zaczęła czytać od razu, na oczach listonosza. Siostry z Nysy pisały: „Matka chora. Proszę natychmiast przyjeżdżać”. – Siostro, niedobre wieści przyniosłem? – zapytał Rudolf, który patrzył na Franciszkę i jednocześnie starał się opanować swój chaotyczny oddech. Ona nie reagowała. Nie odpowiedziała ani słowa, jakby pytania nie słyszała. Listonosz widział, jak zmienia się jej twarz, jak z radosnej i spokojnej staje się napięta i smutna. Odniósł wrażenie, jakby duchowo stawała się nieobecna. Jeszcze raz przeczytała tych kilka słów. Rudolf nalegał: – Siostro, czy wszystko dobrze? Czy coś się stało? Czy mogę w czymś pomóc? Jakieś niedobre nowiny? – nie wiedział, co powiedzieć. Pytał i nie spuszczał oka z Franciszki, która składając papier, powoli odpowiedziała: – Dziękuję panu, wszystko dobrze... Bardzo panu dziękuję, że tak szybko dostarczył pan depeszę! Bóg zapłać! – Oj Matko! Nie ma co dziękować! No, to jak wszystko jest dobrze, to ja idę dalej. Mam jeszcze dzisiaj sporo roboty! – a mówiąc to, podniósł rękę wysoko nad głowę, jakby chciał przez to wskazać, jak wiele ma jeszcze dzisiaj zajęć. Odchodząc, powiedział więc: – Szczęść Boże, siostro!

12


– Bóg zapłać panu! – krzyknęła Franciszka, kiedy zaczął się oddalać. – Niech cię Bóg prowadzi! – patrzyła, jak Rudolf oddalał się szybko z plikiem innych telegramów. Powoli, jakby niedowierzając, Franciszka otworzyła ponownie otrzymany telegram i z uwagą odczytała wiadomość. „Matka chora. Proszę natychmiast przyjeżdżać”. Na nowo złożyła pismo. Po Rudolfie nie było już ani śladu. Zamknęła zakonną furtę. Za nią istniał inny świat, miejsce, w którym żyła ona i jej współsiostry. Nie tylko mieszkały, ale w codziennej modlitwie zapraszały do siebie Boga, prosząc Go, aby był bliski im, a one bliskie Jemu i tym, którzy potrzebowali ich wsparcia, dobrego słowa, pomocy. Wspólnie też modliły się i pracowały, pocieszały się i umacniały, radowały się i, jeśli była taka konieczność, również ocierały sobie nawzajem łzy. Bardzo chciały zrozumieć lepiej Boga, aby również lepiej odczytać autentyczne potrzeby ludzi i przyjść im z mądrą pomocą. Udała się do domowej kaplicy. Chciała najpierw podzielić się z Jezusem, obecnym w tabernakulum, treścią telegramu. Kroki stawiała powoli, ale pewnie. Również czas biegł wolno, lecz nieodwołanie przed siebie, niezależnie od tego, co działo się wokół, jakby żył własnym życiem. Doszła w końcu do drzwi kaplicy i nacisnęła klamkę. Drzwi zaskrzypiały. „Trzeba je będzie trochę naoliwić” – pomyślała. „Otwierają się coraz ciężej i robią coraz więcej hałasu. Krępują, z pewnością te, które wchodzą do kaplicy wieczorem lub w nocy, wracając z pracy. Będą bać się wejść, aby nie zbudzić śpiących” – dodała w duchu. Zdziwiła się jednak, że dopiero teraz, właśnie dzisiaj, zauważyła to uchybienie. Wcześniej go nie dostrzegała, co znaczy, że jej nie przeszkadzały skrzypiące drzwi. Również żadna z sióstr nie zwróciła na nie uwagi, mimo iż tyle razy na dzień wchodziły do kaplicy i z niej wychodziły.

13


Weszła do środka. Uklękła. Pozostała chwilę na klęczkach i wyszła. Tak cieszyła się z posiadania tego świętego miejsca. Przez lata zabiegała u biskupa o pozwolenie na posiadanie kaplicy. Co prawda katedra była bardzo blisko, ale niektóre ze starszych kobiet, którymi się opiekowały, nie były w stanie przejść nawet tych kilkudziesięciu metrów, dlatego kaplica domowa była – jak uważała – konieczna. Biskup przychylił się do jej prośby i udzielił prawa odprawiania Mszy Świętej i udzielania Komunii świętej chorym i pensjonariuszom domu w czasie Mszy. Z czasem kaplica powiększała się i piękniała. Była z niej duma. Czuła się w niej bardzo dobrze. Wyszła po krótkiej chwili. W korytarzu natknęła się na siostrę Martę, która, jak zawsze, radośnie ją przywitała, mówiąc: – Szczęść Boże, siostro! Z siostrą Weroniką mamy nowiny dla siostry, dobre nowiny... – a mówiąc to, uśmiechała się coraz bardziej. – Czy siostra ma chwilkę? Chciałybyśmy o tym powiedzieć! Franciszka uśmiechnęła się serdecznie do młodej siostry, lecz nie zareagowała na jej pytanie. Ze swojej zaś strony zapytała: – Siostro, a jest ktoś jeszcze w klasztorze? Czy oprócz siostry i siostry Weroniki są jeszcze inne siostry? – Nie wiem dokładnie, ale sprawdzę! Coś im powiedzieć? – Tak, proszę, i niech wszystkie przyjdą na moment do kaplicy. – Stało się coś? – i z twarzy Marty znikł nagle beztroski uśmiech, odeszło gdzieś w nieznane dotychczasowe zadowolenie. Stała się raptem, jakby inną osobą. – Bardzo proszę, niech siostra zwoła do kaplicy wszystkie siostry, obecne w domu – a mówiąc

14


to, wróciła ponownie do kaplicy, zostawiając siostrę Martę w widocznym zakłopotaniu i niepokoju. Otwierane drzwi znów zaskrzypiały. Uklękła przed Najświętszym Sakramentem, modliła się i czekała na pozostałe. Z zewnątrz dochodził odgłos kroków siostry Marty, która zaglądała do różnych pomieszczeń, zapraszając siostry do kaplicy, jak najszybciej. Po chwili były już obecne prawie wszystkie, dziewięć. Brakowało jedynie siostry Ewy, która nie wróciła jeszcze z odwiedzin chorych. – Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament... – zaczęła Franciszka od pochwalenia Pana, obecnego w tabernakulum, a siostry podjęły po niej, mówiąc: – Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen. Wspólnie odmówiły zakonne modlitwy przewidziane na czas nawiedzenia Najświętszego Sakramentu. Robiły to zawsze w kaplicy. Ona była dla nich miejscem szczególnym. Tutaj czuły się blisko Serca Jezusa i pod troskliwym okiem świętego Józefa. Odnajdywały duchowy pokój, umacniały się w nadziei i z ufnością spoglądały w przyszłość. Po krótkiej modlitwie podniosła się z kolan. Pozostałe siostry uczyniły to samo. Czuły, że powie im teraz coś szczególnego. Czytały to z jej postawy. Zbyt długo ją znały, aby tego nie dostrzec. Nie wiedziały jednak, co to takiego. Z niepokojem w sercu wpatrywały się więc w nią, aby nie uronić nic z tego, co powie. Ze swojej strony natomiast Franciszka starała się zachować wewnętrzny spokój. Chciała wyglądać na opanowaną i rozważną. Wiedziała, że musi powiedzieć im coś, co wprawi je w smutek, ale zarazem winna uczynić to w taki sposób, aby przydać im odwagi, pogłębić ich wiarę w Bożą Opatrzność,

15


umocnić je w przekonaniu, że On – Bóg – rządzi światem i kieruje życiem ludzi. On mądrze wybiera to, co jest dla człowieka najbardziej właściwe. Przez chwilę milczała. Czuła na sobie ciężar oczu sióstr, czekających na wiadomość. Ona tymczasem myślała, co i jak powiedzieć, w jakich słowach zwrócić się do nich. Musiała się uspokoić. Chciała być spokojna, chciała dodać im otuchy, odwagi. Przemówiła: – Otrzymałyśmy przed chwilą telegram z Nysy – a mówiąc, otwarła depeszę. – Nasze siostry z Nysy piszą: „Matka chora. Proszę natychmiast przyjeżdżać”. – I ponownie złożyła na pół małą kartkę. Cisza, jaką mogło się usłyszeć w tej chwili w kaplicy, była identyczna do tej, kiedy się słucha lasu zasypanego śniegiem. Już od jakiegoś czasu, od kiedy pogorszyło się zdrowie Marii Luizy, spodziewały się takiej wiadomości, lecz jej przybycie mocno je zasmuciło. I podobnie jak Franciszka, nie wiedziały, co powiedzieć, jak się zachować, co myśleć… Ich wewnętrzne rozterki przerwał głos Franciszki, która powiedziała: – Pomódlmy się za naszą matkę! Niech się dzieje wola Boża! On wie, co jest dla niej najlepsze… – zawiesiła na chwilę głos i podjęła – i dla nas. – I nie czekając na żadną odpowiedź, podjęła: Ojcze nasz…, a siostry kontynuowały: ...bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi... Oznaczało to ich wewnętrzną zgodę z wolą nieba. Kiedy siostry odmawiały bądź wola Twoja, Franciszka pytała samą siebie: „Jaka jest Jego wola? Co oznacza Jego wola dla niej? Co przyniesie dla niej najbliższa przyszłość? Co będzie, kiedy zabraknie Marii Luizy…?”. Już od jakiegoś czasu odnosiła wrażenie, jakby przestała zadawać Bogu tego rodzaju pytania. Wcześniej, kiedy była młodsza lub kiedy zachorowała

16


i jej życiu groziła śmierć, pytała Boga, co z nią będzie. Także wtedy, kiedy nyskie władze kościelne wysłały ją, Marię Luizę i Klarę na formację do Pragi, do sióstr boromeuszek, stawiała Bogu pytania: dlaczego? Dlaczego nie pozwolą im iść ich drogą życia, żyć ich powołaniem? Szukała również Bożej woli, kiedy władze świeckie zwlekały z prawnym ich uznaniem, utrudniając poważnie rozwój ich opieki ambulatoryjnej. Były inne jeszcze momenty w jej życiu, kiedy szukała Bożego światła. Ale od kiedy wyjechała do Wrocławia, zdawało się jej, że nie osłabły jej pytania do Boga. Teraz, modląc się w kaplicy wrocławskiego domu, miała wrażenie, jakby już od jakiegoś czasu przestała pytać Boga, jaka jest Jego wola, czego oczekuje od niej… Wykonywała gorliwie polecenia przełożonej, czyli Marii Luizy, przyjmując bez większego sprzeciwu to, co niosło życie. „Ale czy jest to dobre? A może nadszedł ponownie czas, aby zacząć pytać Boga, szukać u Niego rady, prosić o światło z nieba?” – pytała siebie teraz, dodając: „Co będzie, jak zabraknie Marii Luizy? Teraz można było pytać ją o radę, a kiedy jej nie będzie…?”. Takie i inne jeszcze myśli chodziły jej po głowie. Nagle zaczęła bardzo odczuwać samotność… *** Powoli wychodziły z kaplicy. Miały wielką chęć pytać o to, co mówią lekarze, jaką dają nadzieję, czy rzeczywiście nic już nie można dla matki zrobić? Jednak żadna z sióstr nie miała na tyle odwagi, aby je postawić. Żadna z nich nie zdobyła się na jakikolwiek komentarz wiadomości z Nysy. Wychodziły mocno przygaszone i smutne, ze łzami w oczach. Wychodziły wolno, bez chęci opuszczenia kaplicy. W niej czuły się raźniej, zaś poza nią były jakby sierotami.

17


Ciszę przerwały słowa Franciszki: – Do Nysy pojedzie siostra Jadwiga i ja. Zwracając się zaś do siostry Jadwigi dodała: – Będzie siostra tak dobra i uda się od razu na stację po dwa bilety do Nysy? Niech siostra kupi tylko w jedną stronę. Nie wiemy, kiedy będziemy mogły wrócić – dopowiedziała już trochę ciszej. – Wezmę tylko płaszcz i już idę! – odpowiedziała i oddaliła się od reszty. Pozostałe stały. Ktoś z zewnątrz mógłby odnieść wrażenie, że nie wiedzą, co robić, gdzie pójść, jak się zachować. Były dosłownie przygwożdżone. Franciszka musiała powiedzieć coś jeszcze. – Nic innego nie umiem wam powiedzieć, drogie siostry! – rzekła więc. – Wiem tyle samo, co wy. Wiem jedynie, że stan matki musi być istotnie bardzo poważny – wypowiedziała te słowa wolno i z naciskiem, jakby uważała je za ważniejsze od pozostałych – skoro siostry z Nysy wzywają nas do pilnego przyjazdu. Oznacza to, że zdrowie matki pogorszyło się bardzo, i to nagle. Siostry wiedzą, że matka nigdy nie była okazem zdrowia, ale teraz… – przerwała. Nie mogła dalej mówić. Jej też łzy napływały do oczu i łamał się głos. W sercu chciała być na miejscu Marii Luizy, odejść, aby ona mogła nadal żyć i kierować młodą wspólnotą zakonną. Była gotowa złożyć taką ofiarę… Zostawiła siostry. Poszła do biura. Przed jutrzejszym wyjazdem do Nysy czekało na nią jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Ponieważ nie wiedziała, kiedy będzie mogła wrócić z Nysy, musiała uporządkować wiele spraw i przekazać siostrze Teresie, swojej zastępczyni, niezbędne dokumenty. Zaczęła przekładać papiery z jednej strony na drugą. Nagle wpadł jej w ręce list, jaki wysłała do Marii Luizy w grudniu

18


roku ubiegłego. Ucieszyła się, że zachowała kopię. Nieco zmęczona usiadła na krześle i zaczęła czytać: Droga Matko! Wiedząc, że dobry Bóg zawsze przychodzi nam z pomocą, i to w sprawach, które wydają się po ludzku beznadziejne – spojrzała mimowolnie przez okno – nie powinnyśmy się obawiać tego, co przyniesie Nowy Rok. Z pewnością będzie on rokiem Bożej łaski, jak wszystkie dotychczasowe. Bóg rządzi światem i nic złego nie może nas spotkać; większe czy mniejsze krzyże są tylko znakiem, że Bóg nas kocha, jak miłował swojego boskiego Syna Jezusa Chrystusa. Życzę więc, aby nic nie zakłóciło wewnętrznego spokoju kochanej Matki, aby ten spokój panował także wtedy, kiedy w tym Nowym Roku pojawiać się będą nowe troski i nowe wyzwania. W codziennej modlitwie polecam Bogu zdrowie Drogiej Matki i proszę Go o dar mądrości i siły w tych trudnych czasach. Pisała te słowa do Marii Luizy, a teraz czuła, że pasują one doskonale do niej. Właśnie teraz potrzeba jej bardzo spokoju i wiary w Bożą Opatrzność. Ufności w to, co Bóg dla niej i dla pozostałych sióstr przygotował. „Boże, wspomóż!” – westchnęła głęboko. „Tak, nie obawiać się... Nie obawiać się...” – powtarzała w myślach. I odłożywszy list, zakryła rękoma twarz i zaczęła płakać. Nagle wszystko wydawało się tak wielkie, za duże, stanowczo za duże, aby można było to zrozumieć, przyjąć, zaakceptować... Czuła się sama, duchowo sama. Żyła z siostrami, bardzo je szanowała i jak matka kochała, ale nie były Marią Luizą. Kontakt z nią był zupełnie inny. Znały się od lat, jeszcze na długo przed poznaniem Klary i przyłączeniem się do niej. Rozumiały się bez słów, szanowały. Tymczasem teraz czuła, że to się kończy i zaczyna się coś nowego. Obawiała się właśnie owej nowości, dlatego prosiła Pana, aby była ona do udźwignięcia.

19


Wstała i otarła twarz. „Nie mogę pokazać, że jestem słaba” – powiedziała do samej siebie. Znała swoje siostry, stąd wiedziała, że oczekują od niej wewnętrznego pokoju i duchowej siły płynącej z żywej wiary. Powiedziała do samej siebie: – Muszę być mocna – i zabrała się do układania papierów na swoim biurku. Po chwili siostra Jadwiga zapukała do jej drzwi: – Siostro! – Zwróciła się do Franciszki: – Najbliższy pociąg do Nysy mamy jutro o dziesiątej. Kupiłam dwa bilety, jak siostra prosiła. – Dopiero jutro!? Ach! Taka szkoda, że nie dzisiaj! Szkoda, siostro! Szkoda! Ale trudno – zwracając się zaś do siostry Jadwigi, powiedziała: – Musimy uporządkować to, co niezbędne i przekazać obowiązki innym siostrom. Nie wiemy, co będzie w Nysie… – a mówiąc to, znowu usiadła i zaczęła przeglądać różne dokumenty. Jej twarz znowu posmutniała. Zauważyła tę zmianę siostra Jadwiga i chcąc dodać odwagi, powiedziała: – Siostro, będzie dobrze... Może to tylko fałszywy alarm? Nie pierwszy to raz, że siostry z Nysy alarmują nas o złym stanie zdrowia matki generalnej! Niecały miesiąc temu pisały, że nie czuje się najlepiej, ale szybko się poprawiło. Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze… Matka wyjdzie z tego i wróci do zdrowia. Franciszka spojrzała na siostrę Jadwigę i cicho odpowiedziała: – Mam złe przeczucie! Coś mi mówi, że tym razem jest inaczej! Oczywiście, musimy się modlić i ufać, droga siostro Jadwigo. Nie wolno nam tracić nadziei, ale… – przerwała zamyślona. – Modlę się, aby dobry Bóg zachował nam jeszcze matkę! – powiedziała z troską w głosie siostra Jadwiga, dodając: – Czasy są trudne i, jak wielu sądzi,

20


idą jeszcze trudniejsze. Potrzebujemy jej bardzo! I nie tylko my, ale także nasi chorzy, biedni, a nawet Kościół. – Pan Bóg jest mądry i wie, co robi. Jest też dobry, więc zatroszczy się o wszystko. Zobaczy siostra, wszystko będzie dobrze... – pocieszała ją Franciszka. – Tak, jestem tego samego zdania. Wierzę, że będzie dobrze. Będzie tak, jak chce tego Pan Bóg! Wierzę w to mocno, ale tak po ludzku – delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy – człowiek szuka ziemskiego oparcia, ziemskich pewności. Przepraszam! – Nie ma siostra za co przepraszać! – zareagowała Franciszka. – Wszystkim nam to grozi. Każdy z nas jest kuszony, aby bardziej liczyć na ludzkie wsparcie niż boskie. Tak jest zawsze, więc musimy o tym wiedzieć, aby bronić się przed tym. Być może rozmowa by się przedłużała, ale świadoma liczby spraw, Franciszka odesłała siostrę Jadwigę do obowiązków, zaś sama kończyła porządkowanie biura. *** Z Wrocławia do Nysy nie jest daleko, jakieś osiemdziesiąt kilometrów w linii prostej, ale – jak to zwykle bywa – bardzo rzadko istnieją linie proste. Życie, chociaż zmierza prosto do wieczności, wije się krętymi droga, raz wąskimi, innym razem szerokimi. Słońce właśnie wschodziło ponad dachami miasta, gdy Franciszka i Jadwiga dotarły do dworca. Mieścił się on w bardzo okazałej, jednej z największych budowli tego rodzaju w ówczesnej Europie. Zaprojektował go Wilhelm Grapow w latach 1855–1857. W dwustumetrowej oszklonej hali był jeden peron i punkty obsługi podróżnych. Dwukondygnacyjny

21


dworzec miał trzy ryzality z podcieniami przeznaczonymi na podjazdy dla dorożek. Przy bocznych wejściach znajdowały się ekspedycje bagażu, telefon i telegraf. W budynku dworca, naprzeciw centralnego ryzalitu, mieściła się restauracja z przyległym mieszkaniem restauratora, rozmieszczone symetrycznie poczekalnie trzeciej, drugiej i pierwszej klasy (po jednej dla obu kierunków odjazdu, po wschodniej i zachodniej części budynku) oraz dla członków rodziny królewskiej (z osobnym korytarzem prowadzącym na peron). Komunikację wewnętrzną zapewniał przylegający do elewacji północnej korytarz. Na piętrze mieściły się biura i dwa mieszkania dla zawiadowców, ponadto mieszkanie dyrektora kolei. – Chodźmy trochę dalej – powiedziała Franciszka i ruszyła w głąb peronu. W przedziale drugiej klasy, do którego weszły, siedziały trzy osoby, dwie panie i jeden mężczyzna. Przechodząc obok, pozdrowiły i zostały pozdrowione uprzejmie. Lekko zdziwione, że w przedziale zastały tak niewielu pasażerów, zajęły miejsca nieco z dala od państwa, którzy chyba już mieli za sobą kilka godzin podróży, jak można było sądzić po ich znużonych twarzach, a przede wszystkim po stanie młodej dziewczyny, która nie mogła mieć więcej niż jakieś dwadzieścia pięć lat. – Siostro Jadwigo, może siostra woli usiąść przy oknie? Mnie, naprawdę, jest obojętne... – a mówiąc te słowa, Franciszka wstała, żeby ustąpić siostrze swoje miejsce. – Ach, dziękuję! Lubię patrzeć przez okno jak mijają i lasy, i łąki, wioski małe i większe... i miasteczka... – z wyraźnym zadowoleniem w głosie powiedziała siostra Jadwiga.

22


– Bardzo proszę... – powiedziała Franciszka, odpowiadając na słowa współsiostry: – Tak, siostro, w tym życiu wszystko mija... No i my też miniemy... – Och! Siostro! Proszę się nie smucić. Zdążymy na czas do Nysy, zobaczy siostra! – i uśmiechnęła się serdecznie do Franciszki, która powtórzyła: – Hmm... Co to znaczy zdążyć na czas? – i zaczęła poprawiać małą torbę, którą trzymała na kolanach. Siostra Jadwiga zmieszała się pytaniem i udając, że nie usłyszała go, zajęła się patrzeniem przez okno. „To prawda, co to znaczy zdążyć na czas?” – niechcący zamyśliła się znowu Franciszka. „Człowiek zawsze gdzieś się spieszy” – snuła swoje rozważania. „Spotkania, terminy, godziny... Zawsze na kogoś czeka lub ktoś czeka na niego... i mówi potem, że musi zdążyć na czas”. Zawsze chciała zdążyć na czas, zawsze chciała przybyć w porę ze słowem, z uściskiem, z pomocą tym, którzy byli w potrzebie. Teraz też jedzie do Nysy, żeby zdążyć na czas i pożegnać się z Marią Luizą. Bardzo chciałaby zdążyć na czas, żeby ją zobaczyć i usłyszeć… Ale czy i tym razem jej się to uda? Coraz większe wątpliwości ją ogarniały. Tyle ma jej do powiedzenia, o tyle spraw chce zapytać… Z drżącym sercem wyruszała w tę krótką i zarazem duchowo długą drogę. Powoli pociąg ruszył. Opieszale. Pożegnały się z siostrami, które odprowadziły je na dworzec. Poleciły się opiece Najświętszej Maryi i Archaniołowi Rafałowi, który od zawsze, od Starego Testamentu, opiekuje się podróżującymi. Miały przed sobą długi dzień drogi. Najpierw Opole, potem przesiadka i dalsza droga do Nysy. Pociąg wlókł się bez końca. Zatrzymywał się na każdej, nawet najmniejszej stacji. Ciągle dosiadali się nowi ludzie, niektórzy zaś wysiadali. Popołudnie było mokre, jesienne. Pociąg jechał przez jesiennie

23


lasy już ozłocone, zatrzymywał się na stacjach, pędził, znowu stawał… Każda stacja, każde rozdroże, były jej znane. Tyle już razy przemierzała tę trasę. Z wieloma związane były jakieś wspomnienia, przeżycia, doświadczenia. Nie miała jednak ani czasu, ani tym bardziej chęci, aby powracać do nich, myślała bowiem wyłącznie o Marii Luizie i reszcie sióstr. – Siostro, czy nie jest siostrze zimno? – zapytała siostra Jadwiga, chcąc otulić jej ręce w szal, który spadł obok – Tak, zrobiło się trochę chłodno, istotnie! – odpowiedziała. – Zrobiło się trochę chłodno, a przed nami jeszcze sporo godzin drogi. Siostra Jadwiga podała jej więc szal, który zsunął się na podłogę. – O dziękuję! A czy siostra czuje się dobrze? – zapytała tym razem Franciszka. Wszystko dobrze? – i uścisnęła dłoń młodej siostry – Och! Siostra taka zmarznięta! Tylko żeby mi się siostra nie rozchorowała! – Ależ skądże, siostro! Zdrowa jestem jak ryba, Bogu dzięki! – i szczerze się uśmiechnęła. – Tak, Bogu dzięki! – potwierdziła Franciszka – i znowu zamilkła. Jakoś nie miała w ogóle chęci na rozmowę. Tyle myśli chodziło jej po głowie, że mało interesowało ją to, co działo się wokół.


Trzeci tom powieści o wyjątkowych kobietach XIX wieku przenosi czytelnika do prowincjonalnego miasteczka na Śląsku. Wydarzenia zamykają się w przeciągu trzech dni, między 15 a 17 listopada 1872 roku – pomiędzy śmiercią a narodzinami. Oprócz postaci z poprzednich tomów Tam, gdzie rodzi się życie (2016) i Nawet szarość jaśnieje (2018) w powieści pojawiają się nowe twarze i nowe historie. Pozornie nic nieznaczące zaczynają jaśnieć niczym drogocenne perły, inne zostają odarte z fałszu i stają się jak plewy, które wiatr roznosi po polu. W ciągu trudnych trzech dni bohaterowie przeżywają duchową przemianę, dojrzewają, pozbywają się lęków i rodzą się do autentycznego życia. Narracja powieści w mistrzowski sposób została wpisana w realia historyczne Europy drugiej połowy XIX wieku, epoki kontrastów: politycznych i ekonomicznych, klasowych i duchowych. Zdzisław Józef Kijas, franciszkanin, nauczyciel akademicki, pracownik watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, autor wielu poczytnych książek i artykułów. Laureat nagrody naukowej im. Włodzimierza Pietrzaka i włoskiej nagrody literackiej „Come Barbara 2011” w Rieti.

Cena 34.90 zł ISBN 978-83-7485-356-9

Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów

www.bratnizew.pl

Patronat medialny

Posłaniec osłaniec

św. Antoniego z Padwy


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.