Traci Chee - Czytelniczka - fragment

Page 1





TRACI CHEE

MORZE ATRAMENTU I ZŁOTA, TOM I

przełożyła Nina Wum


Tytuł oryginału: The Reader Copyright © 2016 by Traci Chee All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie. Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2017 ISBN 978-83-8074-079-2 ILUSTRACJA NA OKŁADCE: © 2016 by Yohey Horishita MAPA I ILUSTRACJE WEWNĄTRZ: © 2016 by Ian Schoenherr PROJEKT OKŁADKI: Kristin Smith REDAKCJA: Olga Gitkiewicz KOREKTA: Iwona Huchla REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53–676 Wrocław www.bukowylas.pl WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j. ul. Poznańska 91, 05–850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl DRUK I OPRAWA: Abedik S.A.


Dla Mamy, ktรณra zawsze wiedziaล a





Praszam. ZaP CzytA Aj¹cy te s³owa, byæ mo¿e wiesz, ¿e Trzeba czytaæ wszystko i zanuR Rzyæ siê w treœci. S¹ Zaklêcia w tych s³owach, czary Uplecione z liter. gdy doW Wiesz siê ju¿, jak odczytaæ znaki, poznA Asz sekrety morza, pojmiesz te¯ ¯, co musisz koN Niecznie przeczytaæ. To jest ksI I¹¿ka. Tyœ czytelnikiem. Patrz uwa¿niE E. Mo¿esz odkryæ magiê.



Książka

Z

darzyło się, a pewnego dnia wydarzy się znów. Taki jest początek każdej opowieści. Zdarzyło się, że istniał świat zwany Kelanna, świat wspaniały i groźny, pełen wody, okrętów i magii. Mieszkańcy tego świata byli podobni do ciebie – mówili, pracowali, kochali, umierali – z jedną istotną różnicą. Nie umieli czytać. Nie wynaleźli alfabetu ani pisma. Nie uwiecznili swoich historii w kamieniu. Utrwalali je za pośrednictwem swych głosów i ciał, powtarzali tak długo, aż stały się ich częścią. Aż legendy nabrały ciężaru prawdy, podobnego ciężarowi ich języków, oddychających płuc, czujących serc. Jedne historie przewędrowały królestwa i oceany, powtarzane z ust do ust. Inne opowiedziano zaledwie kilka razy. Nie wszystkie legendy cieszyły się równą sławą; wiele z nich płynęło wąskim, sekretnym strumieniem, który bił 13


tylko w jednej rodzinie, w jednej niewielkiej społeczności. Członkowie tej wspólnoty podtrzymywali życie opowieści, powtarzając ją sobie nawzajem, aby nie została zapomniana. Jedna z tych rzadkich opowieści traktowała o tajemniczym obiekcie, zwanym książką. Ponoć zawierał najpotężniejszą magię znaną w Kelannie. Niektórzy powiadali, że za pomocą zawartych w książce zaklęć można przemienić sól w złoto, a ludzi w szczury. Inni – że godziny wytężonych studiów nad nią pomogą zyskać kontrolę nad zmianami pogody… lub nawet umiejętność stworzenia własnej armii. O książce powiadano różne rzeczy, ale w jednym wszyscy opowiadający byli zgodni: niewielu potrafi okiełznać jej potęgę. Krążyły pogłoski o tajemnym stowarzyszeniu, oddanym wyłącznie temu celowi. Ponoć pokolenie za pokoleniem szkolonych w tej sztuce trudziło się nad książką, przepisując jej zawartość, zbierając wiedzę niczym plon z pola, jak gdyby jej prężne ustępy mogły ich wykarmić. Ci tajemniczy ludzie zachłannie gromadzili słowa i zawartą w nich magię, rosnąc w siłę rok za rokiem. Książki to osobliwe stworzenia. Potrafią cię uwięzić, przenieść w czasie i przestrzeni – a nawet przeobrazić, jeśli masz szczęście. Lecz tak naprawdę są tylko przedmiotami, złożonymi z wielu kawałków papieru sklejonych lub zszytych razem. Czytelnicy zapomnieli o tej podstawowej prawdzie. Zapomnieli, jak delikatna jest książka. Jak nieodporna na ogień. Na wilgoć. Na upływ czasu. Na złodziei.


ROZDZIAŁ 1

Konsekwencje kradzieży

N

a drodze pojawiły się czerwone kubraki. Wysypany żwirem trakt przecinający bujną dżunglę był pełen ludzi, a konny oddział oxsciniańskich żołnierzy górował nad tym morzem głów niczym arystokrata niesiony w świątecznym pochodzie; czerwień ich mundurów nieskalana pyłkiem, czarne buty wypolerowane na błysk. Rękojeści mieczy i kolby pistoletów lśniły w słabym świetle poranka. Każdy praworządny obywatel ucieszyłby się na taki widok. – Niedobrze – mruknęła Nin, chwytając mocniej stertę niesionych futer. – Bardzo niedobrze. Sądziłam, że w takiej dziurze nikt na nas nie zwróci uwagi, ale najwyraźniej się pomyliłam. Skulona w gęstych zaroślach Sefia wystawiła głowę i omiotła spojrzeniem ludzki strumień. Kupujący nieśli 15


koszyki lub ciągnęli klekoczące wózki z owiniętymi w jutę niemowlętami; rodzice ostro przywoływali usmolone dzieciaki, jeśli odeszły za daleko od ojcowskiej nogi. Sefia i Nin były tak samo obdarte i brudne jak wszyscy tutaj. Wmieszałyby się w tłum bez kłopotu – gdyby nie żołnierze. – Myślisz, że nas szukają? – spytała Sefia. – Czyżby wieści rozeszły się tak szybko? – Wieści mkną jak ptaki, kiedy jest się pięknością jak ja, dziewczyno. Sefia zaśmiała się z przymusem. Nin mogłaby być jej babcią. Była niska i przysadzista, z matowymi włosami i twarzą jak surowy rzemień. To nie uroda czyniła ją jedyną w swoim rodzaju. Nie, Nin była mistrzynią przestępstwa, złodziejką o czarodziejskich rękach. Nie domyślilibyście się tego, patrząc na nie, ale potrafiła zdjąć bransoletę z cudzego nadgarstka tak lekko, jakby wietrzyk zawiał. Umiała rozpleść warkocz jednym pstryknięciem palców. Dopiero ten, kto zobaczył, co Nin jest w stanie zrobić tymi rękami – poznał ją choć trochę. Na co dzień przypominała niewielki pagórek, okryty podróżną niedźwiedzią skórą; pagórek brudny, niepozorny i gotów się rozpłynąć w wilgoci deszczowego lasu. Ukrywały się od czasu ucieczki z Deliene. Opuściły dom, najdalej na północ położoną ze wszystkich wysp – królestw Kelanny. Wędrowały przez bezdroża, żywiąc się tym, co udało im się znaleźć w dziczy. A podczas wyjątkowo ciężkich zim, gdy trudno było trafić na jakieś 16


padło, a jeszcze trudniej coś upolować, Nin uczyła Sefię, jak otwierać cudze zamki, plądrować kieszenie, a nawet kraść duże połcie mięsa tak, żeby nikt nie zauważył. To trwało już sześć lat. I nadal ich nie dopadli. – Nie możemy tu zostać – westchnęła Nin, dźwigając naręcze futer. – Opylimy to w następnej mieścinie. Sefia poczuła nawracający, znajomy wyrzut sumienia. To wszystko przez nią. Gdyby dwa lata temu nie zachowała się tak bezczelnie, nikt nie zwróciłby na nie uwagi. Ale zawładnęła nią głupota. Próżność. Próbowała ściągnąć ze straganu nowiutką chustkę – szmaragdową w złote wzory, znacznie bardziej okazałą niż jej spłowiała czerwona – i kupiec zauważył. W ostatniej chwili Nin wsunęła chustkę do własnej kieszeni, biorąc winę na siebie. Opuściły miasto w pośpiechu, z żołnierzami depczącymi im po piętach. To było zbyt ryzykowne. Ktoś mógłby rozpoznać Nin. A teraz musiały uciekać z Oxscini, Leśnego Królestwa, które dawało im schronienie przez ostatni rok. – Może ja to zrobię? – spytała Sefia, pomagając Nin wstać. Nin spojrzała na nią spod oka. – To zbyt niebezpieczne. Sefia sięgnęła do stosu futer w ramionach Nin i zdjęła leżące na wierzchu. Połowę z nich stanowiły jej własne myśliwskie trofea. Upolowała i oprawiła dość zwierząt, by opłacić im obu wyjazd z Oxscini – o ile udałoby im się dostać do miasta, by je przehandlować. Nin przez tyle lat dbała o jej bezpieczeństwo. Nadeszła pora, by Sefia się jej odwdzięczyła. 17


– Czekanie jest niebezpieczne – orzekła. Nin się zasępiła. Sefia nigdy nie zapytała starej kobiety, co właściwie łączyło ją z jej rodzicami. Wiedziała jedno: ktoś ich ścigał. Mieli w posiadaniu coś, czego ich wrogowie bardzo potrzebowali. A teraz miała to Sefia. Od sześciu lat dźwigała cały swój dobytek na plecach. Narzędzia potrzebne, by polować, rozpalać ogień, warzyć strawę i rozbijać obóz. A na samym dnie tobołu, pomalutku przecierając jego skórzane dno, spoczywało ciężko jedyne wspomnienie łączące Sefię z rodzicami. Ostatni ślad świadczący o tym, że istnieli. Dłonie dziewczyny zacisnęły się na rzemieniach plecaka. Nin przestąpiła z nogi na nogę i obejrzała się za siebie – w gęstwinę dżungli. – Nie podoba mi się to – powiedziała. – Nigdy dotąd nie szłaś na handel sama. – Ale ty nie możesz iść. – Poczekamy. O pięć dni drogi stąd jest następna miejscowość. Mniejsza. Tam bezpieczniej. – Bezpieczniej dla ciebie. Nikt tu nie ma pojęcia, kim jestem. – Sefia uniosła podbródek. – Mogę zejść do miasta, sprzedać towar i być z powrotem przed południem. Będzie nam się dwa razy szybciej maszerowało bez tych futer na grzbietach. Nin wahała się długo; jej bystre spojrzenie wędrowało od cieni w zaroślach po błyski czerwieni na trakcie. Wreszcie skinęła głową.

18


– Spiesz się – powiedziała. – Nie targuj najlepszej ceny. Potrzebujemy tylko tyle, żeby wskoczyć na statek, który wywiezie nas z Oxscini. Nieważne dokąd. Sefia uśmiechnęła się szeroko. Nieczęsto zdarzało się, by wygrała spór z Nin. Przejęła z mocnych rąk starej kobiety ciężki błam futer. – Nie martw się – odrzekła. Nin zmarszczyła brwi i pociągnęła lekko za czerwoną chustkę, którą Sefia związała włosy. – Zmartwienie to nasza polisa, dziewczyno. – Nic mi nie będzie. – Czyżby? Sześćdziesiąt lat chodzę po tym świecie i w rzeczy samej nic mi nie jest. Wiesz dlaczego? Sefia przewróciła oczami. – Bo jesteś ostrożna. Nin kiwnęła głową i skrzyżowała ramiona na piersi. Znów była sobą: marudną staruszką. Sefia musiała się uśmiechnąć. Musnęła ustami policzek Nin. – Dziękuję, ciociu Nin. Tym razem cię nie zawiodę. – Wiem, że nie. – Kobieta skrzywiła się, wycierając twarz wierzchem dłoni. – Sprzedaj skórki i wracaj prosto do obozu. Zbiera się na burzę, a ja chcę stąd wypłynąć, nim deszcz spadnie. – Tak jest. Nie zawiodę cię. – Odwracając się, Sefia spojrzała w niebo; w powietrzu była wilgoć, a chmury szybko śmigały przez nieboskłon. Nin zawsze wiedziała, kiedy zanosi się na deszcz. Mawiała, że to przez wilgoć w jej kościach.

19


Sefia ruszyła niepewnie przed siebie, ściskając pęk futer szczupłymi dłońmi. Była już na skraju lasu, gdy dobiegł ją głos Nin: – I pamiętaj, dziewczyno. Są gorsze rzeczy od czerwonych kubraków! Nie odwróciła głowy. Dołączyła do tłumu wędrującego traktem. Jednak od słów Nin przeszył ją dreszcz. Unikały ramienia sprawiedliwości, ponieważ za Nin wlokła się sława złodziejki. Ale to nie dlatego żyły jak włóczędzy. Sefia nie orientowała się w tym najlepiej. W ciągu lat udało jej się dowiedzieć tylko tyle, że jej rodzice byli uciekinierami. Robili co w ich mocy, by utrzymać córkę w ukryciu przed bezimiennym, pozbawionym twarzy wrogiem. Zrobili co mogli, ale to nie było dość. Teraz Sefię chroniła tylko anonimowość. To, jak szybko przenosiła się z miejsca na miejsce. Skoro nikt nie wiedział, gdzie przebywała ani co niosła – nikt nie mógł jej schwytać. Sefia wzruszeniem ramion przemieściła ciężar plecaka, czując, jak jego koniec obija się o jej krzyż. A potem wmieszała się w rzekę ludzkich głów. Nim dotarła na obrzeża miasta, ręce porządnie jej już zdrętwiały od ciężaru futer. Przeczłapała niezgrabnie obok doków, gdzie podskakiwały na wodzie małe łódki rybackie i większe statki kupców. Jedne i drugie uwiązano do krzywych kej. Za zatoczką stały na kotwicach szkarłatne kadłuby jednostek królewskiej floty Oxscini. Ich pokłady jeżyły się od armat. 20

TO


Pięć lat temu wystarczyłoby kilka łodzi patrolowych. Ale dziś trwała wojna z Evericą, niedawno zjednoczonym Kamiennym Królestwem. Zaostrzono przepisy tyczące handlu i podróży. Sefia i Nin nie mogły się już dostać na ufortyfikowane wybrzeża Everiki, a rozciągnięty między królestwami obszar Morza Środkowego kipiał od wojennych utarczek i kłębił się od żądnych krwi korsarzy. Zwykłemu obywatelowi statki wartownicze zdawały się ochroną; dla Sefii, która nigdy nie była kimś zwykłym, stanowiły symbol uwięzienia. Przystanęła na chwilę, zanim weszła na rynek. Policzyła wszystkie dochodzące do niego uliczki, na wypadek gdyby musiała szybko się wycofać. Wokół stały sklepy i warsztaty, łatwe do odróżnienia dzięki wymalowanym na drzwiach symbolom: tasak i głowa świni u rzeźnika, kowadło u kowala, skrzyżowane łopaty do chleba u piekarza. Ale tłum dążył ku zadaszonym stoiskom na środku rynku. W dni handlowe wędrowni kupcy i okoliczni rolnicy przybywali tu ze wszystkich stron. Można było kupić u nich wszystko, począwszy od zwojów tkanin, a skończywszy na wstążkach czy perfumowanych mydłach. Sefia dała nura w tłum, pomiędzy przekupniów zachwalających swoje mango i passiflory, ziarna kawy w workach i świeżo złowione srebrne ryby. Zdążyła już dostrzec w tej ciżbie luźno zapięte bransolety czy wystające spod kurt mieszki, pękate od monet. Ale to nie był dobry czas na kradzież. Przeszła obok stoiska Gildii Nowin. Członkini gildii, ubrana w urzędową czapkę z krótkim daszkiem oraz 21


brązowe narękawki, powitała ją najświeższymi wiadomościami z zagranicy: – Kolejny statek kupiecki stracony u liccaryjskich wybrzeży! Winny jest kapitan Serakeen! Królowa zarządziła dodatkową eskortę dla ambasadorów płynących do Liccaro! – Miska na datki u jej stóp brzęczała od wpadających miedziaków. Sefia wzdrygnęła się lekko. Podczas gdy Everica i Oxscini wojowały na południu, upalne pustynne królestwo Liccaro zmagało się z własnymi kłopotami. Imię ich brzmiało: Serakeen, zwany też Plagą Wschodu. Serakeen i jego horda bezwzględnych piratów siali terror na wodach wokół nieszczęsnej wyspy, łupiąc jedne nadbrzeżne miasta, a wyłudzając haracz od innych, napadając kupców i statki wiozące sąsiedzką pomoc dla narodu, który od pokoleń nie miał króla. Sefia i Nin ledwie uniknęły spotkania z jedną z fregat pirata, gdy rok temu wypływały z Liccaro. Wciąż pamiętała ogień, którym pluły odległe działa – i pióropusze wzburzonej wody, gdy kule armatnie wpadały do morza za burtami statku. Sefia przepchnęła się przez tłum ku stoiskom kuśnierzy, ludzi noszących zgrzebne koszule, stare spodnie, długie suknie z bawełny i płaszcze o spiczastych połach. Nagle zauważyła światełko nie większe od kałuży, falujące pod stopami tłumu. Uśmiechnęła się. Znikłoby, gdyby próbowała przyjrzeć mu się lepiej. Zadowoliła się więc świadomością, że ono tam jest – nieuchwytne, migoczące na krawędzi jej pola widzenia. Matka zawsze powtarzała jej, że świat przepełnia ukryta energia. Że oprócz tego, co nas otacza, jest jeszcze 22


Światło, migoczące tuż pod powierzchnią widzialnego. Było tam, od kiedy Sefia sięgała pamięcią; spowijało ją swymi niewidzialnymi pasmami, by od czasu do czasu wytrysnąć na wierzch, jak strumień wody tryska z ziemi. Złoty poblask, widoczny tylko dla tych, którzy byli z nim szczególnie zestrojeni. Jak jej matka. Jej przepiękna matka, której miedziana skóra w cieplejszych miesiącach nabierała odcienia brązu. Dała Sefii swą szczupłą budowę, swój niezwykły wdzięk, swój szósty zmysł czuły na to, co przekracza ramy codzienności. Pewnego razu Sefia zagadnęła o to Nin. Ciotka zmarkotniała i zamilkła. Nie chciała odpowiadać na żadne pytania i nie odzywała się do Sefii przez resztę dnia. Nie poruszyła więc tematu już nigdy więcej – co nie znaczy, że przestała widzieć światło. Kałuża blasku zbladła i zaczęła już niknąć, gdy drogę Sefii przeciął jakiś mężczyzna. Miał sztywne czarne włosy przyprószone srebrem i zgarbione plecy obleczone w zbyt wielki sweter. Spojrzała uważniej. Ale to nie był on. Miał zupełnie inny kształt głowy, inny wzrost. Inne brwi, nie tak skośne oczy. Nic się nie zgadzało. To nigdy nie był on. Jej ojciec nie żył od sześciu lat, matka od dziesięciu. Ale Sefia nie przestała jeszcze dostrzegać rodziców w sylwetkach obcych ludzi. Nie przestała jeszcze czuć bólu, który wzbierał w sercu, gdy po raz kolejny przypomniała sobie, że ich już nie ma. Potrząsnęła głową, mrugając mocno, i podeszła do stołu kuśnierza. Kobieta o znękanym wyglądzie przebierała tam 23


w szynszylowych skórkach, jedną ręką ściskając ramię małego chłopca. Dzieciak płakał – jej palce wbijały mu się w różową skórę. – Żebyś mi nigdy więcej tak nie znikł z oczu! Impressorzy mi cię ukradną! – Potrząsnęła synem tak mocno, że cały zadrżał. Kuśnierka, nijaka z wyglądu kobieta o chudych ramionach, pochyliła się nad swym stołem, wbijając dłonie w pęk lisich skór. – Słyszałam, że uprowadzili następnego chłopca. O parę dni drogi stąd – wyszeptała, zerkając na boki, czy aby ktoś nie słucha. Przesłonięta swoim pękiem futer Sefia gorliwie udała zainteresowanie zawartością sąsiedniego stołu; leżały tam koperty z przyprawami, każda oznaczona małym obrazkiem: kminek, kolendra, fenkuł, szafran… – Widzisz? – Matka chłopca podniosła głos. – Tu się czają impressorzy! Sefia poczuła, jak skacze jej tętno. Impressorzy. Sama nazwa brzmiała złowróżbnie. Ona i Nin słyszały od czasu do czasu strzępki niepotwierdzonych opowieści, już od paru lat. Ponoć chłopcy ginęli na wszystkich wyspach – królestwach Kelanny. Zbyt wielu, by mogły to być pospolite ucieczki z domu. Opowiadano, że porwanych wychowuje się na zabójców. Będziesz wiedział, gdy takiego spotkasz, mówili ludzie, a to dlatego, że wszyscy noszą wokół szyi wypalony znak niczym obrożę. To ponoć pierwsze, co impressorzy robią swoim ofiarom; znaczą je gorącym żelazem, zostawiając piętno. 24


Myśl o impressorach sprawiła, że Sefia się skuliła. Czuła się nagle tak obnażona, tak bezbronna w tym morzu obcych ludzi, pośród patrzących oczu, szepczących ust. Kątem oka dostrzegła znajomy błysk szkarłatu. Czerwone kubraki. Szły w tę stronę. Zwaliła pęk futer na ladę, gdy tylko kobieta i jej synek sobie poszli. Kuśnierka oglądała je z uwagą, a Sefia wierciła się niecierpliwie, raz po raz zerkając za siebie. Upewniała się, że tajemniczy czworokątny przedmiot bezpiecznie spoczywa w jej plecaku. Ktoś puknął ją w ramię. Odwróciła się, zesztywniała. Czerwone kubraki. – Widziałaś tę kobietę? – spytał jeden z nich. Inny podetknął jej przed oczy pożółkły papier, zwijający się na krawędziach. Spłowiały szkic. Rysy twarzy poszukiwanej oddano niewyraźnie, ale nie sposób było pomylić z nikim innym tej wyszarzałej, niedźwiedziej skóry na opadających ramionach. Sefia poczuła, jakby wrzucono ją do ciemnej toni. – Nie – odparła słabym głosem. – A kto to jest? Żołnierz wzruszył ramionami i podszedł do następnego stoiska. – Widziałeś tę kobietę? Drugi z czerwonych uśmiechnął się przepraszająco. – Jesteś za młoda, żeby pamiętać, ale trzydzieści lat temu była najsławniejszą złodziejką na Pięciu Wyspach. Nazywali ją Ślusarką. Ponoć ją widziano parę mieścin stąd, ale kto to tam wie. Pewnie już dawno nie żyje. Nie przejmuj się. 25


Sefia przełknęła ślinę i skinęła głową. Znała tę historię. Czerwone kubraki wsiąkły w tłum. Ślusarka. Dawny pseudonim Nin. Sefia nie targowała się z kobietą od futer. Przyjąwszy pierwszą zaproponowaną cenę, wrzuciła złote monety do mieszka. Leżał tam kawał kwarcu z rutylem i ostatnie rubiny pozostałe z naszyjnika, który zwędziła w Liccaro. Czy to nie za mało? Będzie musiało wystarczyć. Wepchnęła mieszek do plecaka, przy okazji muskając czworokątny przedmiot czubkami palców. A potem dała nura w ciżbę, w pośpiechu używając obu łokci. Gdy tylko dotarła na skraj dżungli, zaczęła biec. Deptała poszycie leśne, zaczepiając ubraniem o wystające gałęzie. Ciężar na plecach czynił ją wolną i niezgrabną. Czy ten trzask gdzieś w gąszczu to odgłos jej własnych kroków, czy pogoni? Obejrzała się ukradkiem, niemal pewna, że wiele skórzanych butów uderza w ziemię tuż za nią. Przyśpieszyła. Twardy kanciasty obiekt w plecaku boleśnie obijał jej plecy. Las wokół stał się duszny i wilgotny. Słowa mkną prędko. Musiała jak najszybciej zobaczyć Nin. Czerwoni wiedzieli o jej pobycie w Oxscini. Zapewne nie oni jedni. Jakieś dwadzieścia metrów od obozu nagle zrobiło się bardzo cicho. Ptaki przestały śpiewać, owady – brzęczeć. Nawet wiatr zaniechał swojego szeptu. Sefia zamarła, czujna i napięta; własny oddech wydawał jej się głośny jak piła drwala. Dreszcz przebiegł jej po skórze. 26


Zapach nadpłynął falą – nie była to paskudna, odstręczająca woń rozkładu, tylko ta inna. Niemal zbyt czysta, przenikliwa jak zapach miedzi. Sefia czuła jej smak. Odbierała ją drżeniem w opuszkach palców. Znała tę woń. Zza drzew dobiegł ją głos Nin – przyciszony, ostrożny. To był ton, którego używała, stając naprzeciw wielkiego zwierzęcia, zbrojnego w kły i pazury, gotowego kąsać: – A więc wreszcie mnie znaleźliście.

PREMIERA 24 MAJA Polub nas na Facebooku

KUP TERAZ




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.