Marco Malvaldi - Miara człowieka - fragment

Page 1



MIARA CZŁOWIEKA



MIARA CZŁOWIEKA przełożyła Gabriela Rogowska


TYTUŁ ORYGINAŁU: La misura dell’uomo by Marco Malvaldi Copyright © 2018 by Giunti Editore S.p.A., Firenze-Milano www.giunti.it All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2019 ISBN 978-83-8074-213-0 PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: © Shutterstock / Vera Petruk, Michael Mroczek / Unsplash R EDAKCJA: Daria Demidowicz-Domanasiewicz KOREKTA: Urszula Włodarska R EDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl, e-mail: biuro@bukowylas.pl WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl DRUK I OPRAWA: Druk-Intro S.A.


Giovannie Baldini, Luisie Sacerdote, Marcelli Binchi, Lii Marianelli

Wszystkim nauczycielom szkół publicznych



DRAMATIS PERSONAE

PRACOWNIA LEONARDO DI SER PIERO DA VINCI – nadworny malarz, rzeźbiarz, architekt, wynalazca, nawykły do bujania w obłokach. Jednym słowem: geniusz. GIAN GIACOMO CAPROTTI, ZWANY SALAIEM – chłopak z pracowni Leonarda, ukochany uczeń, złodziej, łgarz, uparciuch i łasuch. Ale ma też swoje wady. M ARCO D’OGGIONO, ZANINO DA FERRARA, GIULIO IL TEDESCO – pozostali uczniowie geniusza z Vinci. R AMBALDO CHITI – były uczeń Leonarda i na swoje nieszczęście „były” w jeszcze kilku innych sprawach. CATERINA – kochająca matka Leonarda poczętego, kiedy zarówno ona, jak i notariusz ser Piero da Vinci byli jeszcze młodzi i niedoświadczeni. Nieustannie dba i martwi się o syna, a przy tym jest niezwykle prostolinijna. DWÓR LUDOVICO IL MORO – książę Bari i pan Mediolanu, metr dziewięćdziesiąt makiawelizmu, syn Francesca Sforzy. Nie ma pewności, czy woli ludźmi rządzić, czy też ich dymać, ale z obydwu czerpie ogromną przyjemność. 9


FRANCESCO SFORZA – ojciec Ludovica il Moro. Leży trupem od ponad dwudziestu siedmiu lat, ale i tak wszędzie go pełno. Na cześć jego pamięci ma zostać wykonany koń z brązu gargantuicznych rozmiarów. GIACOMO TROTTI – ambasador, oczy i uszy księcia Ferrary Ercolego I d’Este. Już nie młody, lecz wciąż sprawny interpretator dworskiego życia. Może trochę wścibski, ale za to mu właśnie płacą. BEATRICE D’ESTE – córka księcia Ferrary i żona Ludovica il Moro, właścicielka imponujących kształtów i posagu. Naiwna, ale nie do tego stopnia, by nie orientować się w nieustannym furkocie spódnic po zamkowych korytarzach. ERCOLE M ASSIMILIANO – latorośl Ludovica il Moro i Beatrice. Ma dwa lata, ale już jest szlachcicem. TEODORA – mamka małego Ercolego Massimiliana. MAKSYMILIAN H ABSBURG – wiedeńczyk, cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Nie ma go na zamku, ale tak jakby był. BIANCA M ARIA SFORZÓWNA – bratanica Ludovica il Moro, której rękę obiecano Maksymilianowi na zbliżające się Boże Narodzenie. LUCREZIA CRIVELLI – aktualna kochanka Ludovica, zostanie przedstawiona na obrazie Leonarda jako La Belle Ferronière. Ale nie należy tego rozpowiadać. GALEAZZO SANSEVERINO – hrabia Caiazzo i Voghery, zaufany zięć Ludovica, człowiek czynu o pięściach ze stali. Najważniejszy z trzech Galeazzów występujących w tej powieści. BIANCA GIOVANNA SFORZA – jego żona, nieślubna córka Ludovica il Moro. A MBROGIO VARESE DA ROSATE – nadworny astrolog obleczony w purpurę. Ekspert w dziedzinie ruchu gwiazd, niestrudzony producent horoskopów. Zwykł mawiać, że w przepo10


wiedniach ważne jest przewidzenie jakiegoś wydarzenia lub daty, a nie obydwu naraz. PIETROBONO DA FERRARA – bezpośredni rywal Ambrogia Varese da Rosate. BERGONZIO BOTTA – poborca podatkowy księcia Mediolanu. M ARCHESINO STANGA – zarządca pałacowego skarbca, oficjalnie: płatnik, nieoficjalnie: czyściciel kieszeni. BERNARDINO DA CORTE – szambelan. R EMIGIO TREVANOTTI – sługa. ASCANIO M ARIA SFORZA VISCONTI – kardynał, brat Ludovica il Moro. W tamtych czasach nie było prawa dotyczącego konfliktu interesów. GIAN GALEAZZO M ARIA SFORZA – prawowity książę Mediolanu, syn zamordowanego kilka lat wcześniej starszego brata Ludovica, Galeazza Marii. Początkowo stryj Ludovico il Moro próbował po dobroci: zajął jego miejsce jako władca i nawet urządził mu wesele nazwane Świętem Raju, na które wymyślne scenografie przygotował Leonardo. Następnie postanowił go przyskrzynić na zamku w Vigevano. IZABELA A RAGOŃSKA – jego małżonka. Nigdy się nie pojawia, i tym lepiej. BONA SABAUDZKA – żona Galeazza Marii i matka Gian Galeazza Marii Sforzy. Zanim została zamknięta przez Ludovica il Moro w jednej z zamkowych wież, która następnie zostanie nazwana jej imieniem, była regentką Księstwa Mediolanu. CICCO SIMONETTA – jej zaufany doradca i wybitny mąż stanu, który swoją wierność Bonie przypłaci głową (w znaczeniu nieprzenośnym). CATROZZO – nadworny karzeł określonego kalibru, poliglota. Rubaszny, jak przystało na prawdziwego mistrza farsy i facecji. 11


PALAZZO CARMAGNOLA CECILIA GALLERANI – kobieta niezwykle subtelna i wykształcona; Ludovico ocalił ją od losu mniszki, czyniąc swoją młodziutką kochanką. Ostatnio, dowiedziawszy się, że Cecilia jest w ciąży, Il Moro osobiście postarał się o wydanie jej za Carminata de Brambilla, zwanego Bergaminim. To ona jest Damą z łasiczką, której portret do dziś możemy podziwiać w Krakowie. CESARE SFORZA VISCONTI – nieślubny syn Ludovica i Cecilii. Ma zaledwie dwa lata, ale już posiada parę nieruchomości: ojciec z okazji narodzin podarował mu Palazzo Carmagnola – ten sam, w którym mieści się dzisiaj Piccolo Teatro di Milano. TERSILLA – wesoła i wygadana dama do towarzystwa Cecilii Gallerani. CORSO – lokaj Cecilii Gallerani. FRANCUZI JEGO A RCYCHRZEŚCIJAŃSKA MOŚĆ K AROL VIII – król Francji. Słaby na ciele i umyśle. Choć nigdy nie postawił nogi na polu bitwy, papla ciągle o wojnie, najeżdżaniu na Włochy i podbijaniu Neapolu. Jak to się mówi: „szykujmy się i ruszajcie!”. LUDWIK WALEZJUSZ – książę Orleanu, kuzyn Karola, przyszły kondotier w wyprawie na Królestwo Neapolu, skrycie żywi roszczenia do tronu Księstwa Mediolanu (jako wnuk Valentiny Visconti). PHILIPPE, KSIĄŻĘ DE COMMYNES – legat francuski na ziemiach włoskich, w koalicji z księciem Orleanu. 12


ROBINOT I METTENET – brzydal i przystojniak. Niewydarzeni przyboczni księcia de Commynes mają do wykonania tajną misję w Mediolanie. PERRON DE BASCHE – pochodzi z włoskiego Orvieto, ambasador w służbie Jego Arcychrześcijańskiej Mości Karola VIII oraz księcia Orleanu. CARLO BARBIANO DI BELGIOIOSO – ambasador Ludovica il Moro na francuskim dworze. JOSQUIN DES PRÉS – książęcy śpiewak w służbie Ludovica il Moro, geniusz muzyczny bezkonkurencyjny w kontrapunkcie. KUPCY ACCERRITO PORTINARI – pulchny przedstawiciel Banku Medyceuszy, łasy na befsztyki i pieniądze. BENCIO SERRISTORI – wspólnik pana Accerrita, zawsze niestrudzenie pracuje, poza świętami nakazanymi. ANTONIO MISSAGLIA – ekskluzywny płatnerz, projektant strojów metalowych, przyjaciel Leonarda. GIOVANNI BARRACCIO – handlarz wełną. CLEMENTE VULZIO, CANDIDO BERTONE, R ICCETTO NANNIPIERI, A DEMARO COSTANTE – handlarze wełną, jedwabiami, igłami i ałunem, klienci Banku Medyceuszy. OSOBY DUCHOWNE FRANCESCO SANSONE DA BRESCIA – generał zakonu franciszkanów. GIULIANO DA MUGGIA – franciszkański kaznodzieja. DIODATO DA SIENA – przełożony jezuatów (czyli nieistniejącego dziś Zgromadzenia Ubogich Chrystusowych Świętego Hieronima), gorliwy pasterz swojej trzody. 13


GIOACCHINO DA BRENNO – jezuat, nieprzejednany kaznodzieja, podburza lud i burzy spokój. ELIGIO DA VARRAMISTA – jezuat i biegły grafolog, ekspert od weksli i akredytyw, były bankier nawrócony w drodze do Mediolanu. GIULIANO DELLA ROVERE – kardynał, który jeszcze nie przełknął faktu, że papieżem został jego rywal, Borgia, Aleksander VI.


Talent uderza w cel, w który nie może trafić. Geniusz uderza w to, czego nikt nie widzi. A RTUR SCHOPENHAUER


Leonetto Sanseverino

Elisa (siostra Francesca I)

1402–1476

?–1420

Roberto Sanseverino d’Aragona 1418–1487

Bernardina de Corradis

Cecilia Gallerani

Lucrezia Crivelli

?–?

1473–1536

?–?

Galeazzo Sanseverino

Bianca Giovanna

Cesare Sforza (Visconti)

1458–1525 Hrabia Caiazzo i Voghery

1482–1496 ślub w 1489

1491–1512

Maddalena 1480–1520

Giampaolo Sforza 1497–1535

Ludovico Carminati Bergamini ?–?

małżonkowie kochankowie


Ród Sforzów Książęta Mediolanu Francesco I

Bianca Maria Visconti

1401 - 1466 IV Książę Mediolanu 1450–1466

Ludovico Maria “il Moro”

1425–1468 ślub w1441

Galeazzo Maria 1444–1476 V Książę Mediolanu 1466–1476

1452–1508 VII Książę Mediolanu 1494–1499

sześcioro innych dzieci, a wśród nich m.in.

Ascanio Maria 1455–1505 biskup Pawy Cremony, Novary i Pesaro; Kardynał

Bona di Savoia 1449–1503 ślub w1468

Beatrice d’Este (córka Ercolego I i Eleonory Aragońskiej)

1475–1497 ślub w1491

Gian Galeazzo Maria

Ermes

Bianca Maria

Anna Maria

1470–1503

1472–1510

1473–1497

1469–1494 VI Książę Mediolanu 1476–1494

Isabella d’Aragona 1470–1524 ślub w1489

Ercole Massimiliano

Francesco II

1493–1515 IX Książę Mediolanu 1512–1515

1495–1535 XI Książę Mediolanu 1521–1525 (oraz od 1529 al 1535)

Massimiliano I d’Asburgo 1459–1519 ślub w1494



Prolog

Mężczyzna zatrzymał się na chwilę przed wejściem. Nie musiał rozglądać się wokół, by sprawdzić, czy ktoś go śledzi. Wejście do zamku znajdowało się w jednej z najstarszych części Mediolanu, przy ciemnej i nieprzyjemnej uliczce, do której można było dojść wyłącznie innymi ciemnymi i nieprzyjemnymi uliczkami. I nawet jeśli ktoś by za nim szedł, mężczyzna już dawno by go zgubił mimo swego rzucającego się w oczy różowego płaszcza. Prawdę powiedziawszy, sam niekiedy bał się, że się zgubi. Już raz się tak zdarzyło, że nie mógł się odnaleźć w gąszczu przyzamkowych zaułków. Z pewnością trochę ze swojej winy, bo nigdy nie miał dobrego zmysłu orientacji. Ale trochę też z winy tego miasta, które tak niesfornie się rozwijało, bez żadnego projektu, bez kształtu, bez wizji. Trzeba by je było wymyślić od nowa, od stóp do głów, od fundamentów po dachy. Zorganizować inaczej, zupełnie inaczej. Radykalnie inaczej. W sposób, jakiego dotąd nie widziano. Na przykład jako miasto wielopoziomowe. Od dołu do góry, od wody po niebo. Miasto będące przeciwieństwem domu, gdzie biedni mieszkają na górze, a mości państwo na dole, niczym w rzymskich insulach opisanych w księdze Witruwiusza. Miał rację Francesco di Giorgio, żeby ją przetłumaczyć z łaciny, naprawdę była tego 19


warta. Ta księga była doskonałym zakupem. Kosztowała go fortunę, ale dzięki niej wpadł na wiele… Mężczyzna ubrany na różowo drgnął, zdawszy sobie sprawę, że znów się zagubił… Ale tym razem tylko we własnych myślach. Zdarzało mu się to często i były to zdecydowanie najlepsze chwile w ciągu całego dnia. Teraz jednak nie był to najlepszy czas na pogrążanie się w dywagacjach. Teraz miał coś do zrobienia. Opanowany, ale niewolny od obaw, mężczyzna zapukał do drzwi. Niemal natychmiastowe skrzypnięcie wskazywało na to, że mu otwierano, a w kompletnych ciemnościach ulicy izdebka przy wejściu zdawała się niemal jasna. Padło tylko jedno słowo: – Wejdźcie. I mężczyzna wszedł do środka, zostawiając za sobą mrok.


Początek

Pierwszą rzeczą, jaką dało się zauważyć po wejściu do sali Rady, było to, że brakowało w niej światła. Chociaż to dopiero połowa października, w Mediolanie panowały już chłody i jeszcze zanim zamek zaludnił się panami powracającymi z Vigevano, służący zdążyli uszczelnić okna zasłonami zwanymi impannatami – kawałkami białego płótna zaimpregnowanymi terpentyną, by uczynić je możliwie przezroczystymi. Przepuszczały one niewielką ilość światła z zewnątrz, ale w zamian nie pozwalały zobaczyć niczego, co działo się wewnątrz pomieszczenia. Dla mieszkańców zamku komnata ta nosiła nazwę sali degli Scarlioni, za sprawą nazywanych tak biało-czerwonych zdobień. Ale dla wszystkich innych – to znaczy dla większości mieszkańców Mediolanu – była to sala Rady, pomieszczenie, w którym zwyczajowo zbierała się Tajna Rada dworu. Sześć osób. Sześć najpotężniejszych osób w Mediolanie oraz ich pan – najpotężniejszy ze wszystkich. – Każcie wejść następnemu, szambelanie. Bernardino da Corte, szambelan Porta Giovia, skłonił się i przyciągnął do siebie ciężkie, drewniane drzwi, obwieszczając: – Jego Ekscelencja Generał Zakonu Franciszkańskiego Francesco Sansone z Brescii. 21


Poniedziałki i piątki były dniami audiencji. Dniami, w których Ludovico il Moro*, książę Bari, a przy okazji także pan Mediolanu, kierował swe ucho i uwagę ku każdemu, kto zwracał się do niego z jakimś problemem. Mógł to być jakikolwiek problem i jakikolwiek obywatel Mediolanu – to jest każdy, kto płacił nałożone przez Ludovica il Moro podatki, oraz ci, którzy ich nie płacili za życzliwym przyzwoleniem samego Ludovica. A mediolańczyk płacący podatki miał święte prawo bycia wysłuchanym, zwłaszcza że podatków płacił bez liku. Ale zwierzchnik zakonu franciszkańskiego nie był obywatelem Mediolanu, nie był też „jakimkolwiek” obywatelem. Logicznie rzecz biorąc, nie miał prawa uzurpować sobie choćby jednej minuty cennego czasu, jaki Il Moro przeznaczał dla swoich poddanych, wysłuchując błagań biedaków, zamiast narzucać swoją wolę krnąbrnym ambasadorom, narowistym wierzchowcom czy uległym służącym. Niemniej jednak, na zdrowy rozum, odmówienie audiencji generałowi zakonu, który przychodzi niczym zwykły obywatel, byłoby po prostu głupie. A Ludovico il Moro, książę Bari i pan Mediolanu, żadną miarą nie był głupi. – To zaszczyt – odezwał się siedzący na tronie Il Moro. – Generał zakonu franciszkańskiego prosi o audiencję jak szary obywatel. Czemu zawdzięczamy odwiedziny w tak skromnym stylu? – Jestem prostym franciszkaninem, jaśnie panie – odpowiedział Francesco Sansone – i nie zwykłem do honorów i fanfar. A do tego zagadnienie, jakie pragnę przedłożyć waszej dalekosiężności, wymaga tak niewiele czasu, że byłoby zuchwalstwem prosić o prywatną audiencję. * Ludovico Sforza zyskał przydomek Il Moro (Maur) z uwagi na swoją śniadą karnację [przyp. tłum.].

22


Witamy w renesansie, gdzie każde zdanie jest ważone i wkładane na palec niczym drogocenny kamień, gdzie odmierza się na wadze każde pojedyncze słowo, a następnie pokazuje klejnot nie po to, by udowodnić, jaki jest piękny, ale jak potężny jest ten, kto go nosi. I gdzie znaczenie każdego zdania musi być interpretowane w oparciu o to, kto je wypowiada, kto słucha, kto znajduje się w pomieszczeniu, a kogo w nim nie ma, jakie imiona się wymienia, a przede wszystkim zaś – których się nie wypowiada. Zasadniczo Ludovico Sforza przyjął zakonnika, nie zwracając się do niego po imieniu, ale po funkcji, i doceniając fakt, że przychodził do niego niczym zwykły obywatel. Co znaczyło ni mniej, ni więcej tylko tyle, że zakonnik, będący przełożonym franciszkanów, absolutnie nic nie znaczył ani dla Ludovica, ani dla reszty Rady. Na co zakonnik odpowiedział, że przyszedłby w innym trybie – bardziej oficjalnym, ceremonialnym i sztywnym – poprzez zwrócenie się do Ludovica il Moro per „jaśnie pan”, a nie „jego książęca mość”, przypominając mu tym samym, że dla większości Włochów Ludovico był tylko i wyłącznie uzurpatorem. – Cieszę się, ojcze – odparł Il Moro. – A zatem mówcie. Rada i ja gotowi jesteśmy was wysłuchać. – Wybaczcie, panie… Nie widzę Jego Eminencji biskupa Como. Ufam, że nie jest niedysponowany. – Nie ma mowy o żadnej niedyspozycji, ojcze. Ostatnimi czasy ograniczyliśmy liczbę członków Rady, jako że czterdzieści dwie osoby to zdecydowanie za wiele do pełnienia tego urzędu. Wzięliśmy pod uwagę również i to, że spraw sądowych i przesłanek do audiencji okrutnie ubyło na przestrzeni ostatniego roku. Z pewnością zakonnik mógł zauważyć, że o ile czterdzieści dwie osoby to było zbyt wiele, o tyle być może obecnych sześć 23


to zbyt mało – pomijając nawet fakt, że wśród tych sześciu nie było ani jednego ze święceniami, co raczej nie mogło być przypadkiem. Ojciec Sansone odchrząknął raz jeszcze. – Jaśnie panie, przybywam tu z polecenia mojego zakonu, prosząc, byście ponownie wzięli pod rozwagę sprawę brata Giuliana da Muggia, który w dalszym ciągu naucza wbrew naszej regule i treści świętych ksiąg. – Nie wiem, jak miałbym to zrobić, ojcze – odpowiedział Il Moro, przesuwając wzrokiem po członkach Rady. – Czy pan Mediolanu mógłby nie wiedzieć, jak uciszyć marnego franciszkanina? Nie trzeba być wybitnym egzegetą, by zrozumieć mocno aluzyjne znaczenie franciszkańskiego pytania, zwłaszcza jego trybu warunkowego. A skoro zauważa to Czytelnik, to nie mogło to ujść uwadze członków Rady ani samego Ludovica il Moro. – Brat Giuliano został aresztowany i postawiony przed sąd, z waszej zresztą inicjatywy, szesnaście miesięcy temu. Nie będąc przeorem zakonu, zarządziłem, by proces został ponownie przeprowadzony, i dałem mandat Jego Eminencji arcybiskupowi Arcimboldiemu, by mu przewodniczył. Doskonale znacie werdykt tego procesu. Ojciec Sansone westchnął głęboko. Farsowy proces w sprawie Giuliana da Muggia był prawdziwym majstersztykiem w wykonaniu Ludovica il Moro. Wszyscy świadkowie – dziwnym trafem wszyscy świeccy, a do tego wszyscy będący dworzanami Ludovica – entuzjastycznie wychwalali kazania braciszka, pomniejszając jego inwektywy przeciwko Kościołowi w Rzymie bądź udając, że ich nie pamiętają. Co zresztą rzeczywiście było najmniej ważne. Brat Giuliano nie ograniczał się do głoszenia, że kuria rzymska jest skorumpowana, gorsząca, zdeprawowana i obrzydliwa 24


– to mówiło już wielu, łącznie z tym dominikaninem o zawodzącym głosie, Girolamem Savonarolą, który zyskał sławę wybitnej zmory przynoszącej pecha, przepowiadając śmierć Wawrzyńca Wspaniałego i inne katastrofy, które co do joty się sprawdziły. O nie, brat Giuliano utrzymywał jeszcze, że Kościół w lombardzkiej stolicy może uniezależnić się od tego w Rzymie. Tak jak Savonarola, który liczył na uzyskanie autonomii dla zakonów. Tyle że ten tutaj chciał jeszcze przekonać Mediolan do odłączenia się od Rzymu. Mediolan, który w widoczny sposób stawał się najbogatszym regionem półwyspu. Miastem, które przyciągało największych artystów, które na pobliski uniwersytet w Padwie wysyłało najlepszych medyków i najznakomitszych matematyków, słono ich opłacając. Zdaniem ojca Sansonego, a także jego wpływowego kolegi zasiadającego na tronie w Rzymie, nie powinno tak się dziać. Dlatego też podjęto próby okiełznania brata Giuliana. Im mniej się porusza pewne tematy, tym lepiej. A nawoływanie grzmiącym głosem do odłączenia Kościoła ambrozjańskiego od tego rzymskiego za pomocą każdego środka – no, może oprócz spychaczy, które wtedy jeszcze nie istniały* – nie było, powiedzmy sobie, szczytem marzeń. Ale proces wszczęty przez Sansonego został przejęty przez Ludovica il Moro w iście renesansowym stylu. Nadworni poeci układali strofy recytowane później w całym mieście. Wszędzie – na ulicach przy Broletto i wzdłuż miejskich kanałów Navigli – można było usłyszeć sonet Bellincioniego O arcychrześcijańskim Mediolanie i sestynę niejakiego Giacoma Alfieriego, bardzo podówczas popularnego i bardzo słusznie zapomnianego dzisiaj, w których dziękowano niebiosom za to, iż zesłały Mediolanowi * Nawiązanie do hasła propagandowego lidera Ligi Mattea Salviniego [przyp. tłum.].

25


brata Giuliana. Obie rymowanki okropne, ale skuteczne. Il Moro pozyskał sobie mieszkańców, a następnie dwór, łapiąc kurię w kleszcze swojej świadomej gry i nieświadomej pomocy ludu. – Zdaję sobie sprawę, że brat Giuliano został uniewinniony po bożemu – powiedział ojciec Sansone po kolejnym długim westchnieniu. – Brat Giuliano to wartościowy człowiek, a swoje kazania głosi z wielką gorliwością. Wielką gorliwością i wielką miłością do swoich owieczek. To człowiek, który umie przemawiać do ludu, ponieważ mówi to, co lud chce usłyszeć. Tym samym zakonnik perfidnie przypominał Ludovicowi, że przychylność tłumu jest chwilowa. A obecnie lud nie stoi już w całości po stronie Il Moro. Podatek solny i inne nałożone w ostatnim czasie ciężary nie zostały przez ludzi dobrze przyjęte, a popularność Ludovica nie sięgała jak wcześniej zenitu. Gdyby robiono wówczas sondaże, najprawdopodobniej wtorkowe Rady zaczynałyby się nadzwyczajnymi zebraniami w celu analizy poparcia i skutecznego ukierunkowania wstawiennictw i uniewinnień ze strony Il Moro. Ale w tamtych czasach daleko było do pojawienia się statystyki, nie odkryto jeszcze „przeciętnego człowieka”, a lud mógł okazywać swoją wolę, jedynie wiwatując. Albo buntując się. – A brat Giuliano, będąc człowiekiem inteligentnym – kontynuował ojciec Sansone – z trudem da się uciszyć. Kiedy głosi kazania w San Francesco Grande, wypełnia kościół. Ludzie przybywają z daleka, by go słuchać, i wychodzą przepełnieni żarliwością. A zatem warto byłoby być może… Jednak co by było warto, tego ojciec Sansone nie zdołał powiedzieć, ponieważ w tym samym momencie Ludovico podniósł się z tronu. Gdyby działo się to w okolicach Lodi, Il Moro mierzyłby cztery łokcie fabryczne i dłoń, natomiast według miar miejskich 26


Il Moro liczył sobie niewiele poniżej trzech łokci miary mediolańskiej. W systemie dziesiętnym natomiast pan Mediolanu miał metr dziewięćdziesiąt, co w połączeniu z lodowatym spojrzeniem i długą, surową szatą z czarnego brokatu sprawiało, że kiedy Ludovico il Moro wstawał, wyglądał naprawdę groźnie. Po podniesieniu się Ludovico powoli podszedł do franciszkanina i delikatnie ujął go za łokieć. – Chodźcie, wielebny ojcze – powiedział ściszonym głosem, ale jak ktoś, kto wie, że będzie wysłuchany. – Chciałbym wam coś pokazać. I, znów za łokieć, przeprowadził buńczucznego, choć przerażonego zakonnika przez całą salę aż do wspaniałego, namalowanego na ścianie planu miasta. – Widzicie, wielebny ojcze, Mediolan jest kołem. – Ręka Ludovica il Moro nakreśliła szeroki okrąg, pokazując na planie mury osłaniające miasto, by następnie wbić palec w środek mapy, tam, gdzie zaznaczona była katedra. – Mediolan jest kołem, a jego kościół jest piastą tego koła. Piastą solidną, pewną i dokładnie prostą. Wiecie, co się stanie, jeśli kościół ten pozostanie nieruchomy? Palec Ludovica zaczął kreślić coraz to węższe okręgi, aż do utworzenia spirali wokół katedry, i na niej się zatrzymał. – Koło może się kręcić i kręcić, i jeszcze kręcić, ale ci, którzy tam mieszkają… – Il Moro rozłożył ręce – …pozostaną w miejscu. Po czym Ludovico położył prawą dłoń na ramieniu franciszkanina w przyjacielskim, a zarazem groźnym geście. – Rozumiecie, wielebny ojcze? – Rozumiem, rozumiem, ambasadorze. Proszę was, nie dręczcie się tym. Zapewniam was, widzieliśmy gorsze rzeczy… 27


– Mogę tylko przeprosić za opłakany stan, w jakim tu przychodzę, ale… Giacomo Trotti, ambasador księcia Ferrary Ercolego d’Este na dworze Sforzów, zazwyczaj był jedną z najdostojniejszych i najpoważniejszych osób w całym Mediolanie. A powaga i dostojeństwo często idą w parze z odpowiednim wyglądem zewnętrznym, kiedy jednak wylewają na ciebie zawartość nocnika, to te przymioty obracają się wniwecz. Niestety, gdy leciwy ambasador udawał się do Palazzo Carmagnola na wtorkowe spotkanie muzyczne w salonie Cecilii Gallerani, został trafiony zawartością nocnika, który jakaś kanalia opróżniła przez okno, nie zważając na nikogo i bez zwyczajowego „Nadchodziiiiii!”, którym to zawołaniem nawet nie najlepiej wychowani obywatele ostrzegali przechodniów, oszczędzając im niepożądanych fekalnych psikusów. – No już, już, ambasadorze! Nie przejmujcie się! – Cecilia Gallerani dała znak i jedna z dwórek znajdujących się w głębi sali podeszła, poruszając się z wymuszonym wdziękiem. – Zaprowadźcie pana ambasadora Trottiego do zachodniej komnaty i pomóżcie mu się przebrać. Nie zaczniemy bez was, ambasadorze. – Nie wiem, jak pani dziękować, hrabino… – Czym prędzej się przebierając i dołączając do nas, byśmy mogli się cieszyć waszą obecnością – odpowiedziała Gallerani z uśmiechem. – Tersillo, jak mówiłam… I nie przestając się uśmiechać, młoda kobieta wyszła polecić muzykom, by jeszcze chwilę zaczekali. Giacomo Trotti, ambasador Ferrary, przez chwilę jeszcze patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Cecilia Gallerani. I jak zawsze uruchomiło się automatyczne porównanie z tą, która teoretycznie była jego podopieczną i współobywatelką. Porównanie, które – jak zawsze – okazało się bezwzględne. 28


Z jednej strony subtelna i eteryczna Cecilia Gallerani, wciąż jeszcze piękna jak na portrecie, który wykonał jej przed laty pan Leonardo. Pogodna, a zarazem surowa, zwrócona w trzech czwartych, jakby zdawała sobie sprawę z potajemnego pojawienia się kochanka, to jest Ludovica, o którym była mowa wcześniej, w oczekiwaniu którego głaskała gronostaja trzymanego na łonie. Z drugiej strony to baryłkowate i nudnawe dziewczę noszące – o zgrozo! – imię Beatrice, ukochane drugie dziecko jego pana Ercolego d’Este. Właśnie: dziewczę – może i miłe w obyciu, ale przaśne w sercu, które w swoich niemych monologach ambasador określał Beatrycą – przezwiskiem, którego niemalże nie miał czelności pomyśleć, a co dopiero wypowiedzieć. Natomiast reszta świata ją uwielbiała – ojciec, siostra, matka i wielu innych, do których grona z pewnością nie można było zaliczyć ambasadora Giacoma Trottiego. – Proszę, Wasza Ekscelencjo – powiedziała Tersilla, ruchem głowy wskazując Trottiemu drogę, ale trzymając się, co zrozumiałe, na dystans. – Bez obaw, z pewnością znajdziemy szaty na waszą miarę. Uwielbiana przez wielu Beatrice do niedawna była też uwielbiana przez Ludovica, który padł ofiarą szczerego i pełnego namiętności uczucia po tym, jak ona usidliła go jednym z najskuteczniejszych i sprawdzonych sposobów, jakie kobiety wszystkich narodowości i stanów używają od tysiącleci – to jest nieustannie mu odmawiając, choć od miesięcy byli małżeństwem. – Oto i one – powiedziała dziewczyna, wchodząc do komnaty i idąc w stronę skrzyni, z której boku wystawał dziwny drewniany obiekt przypominający ster. – W środku znajdują się ubrania pana hrabiego. Małżonek pani Cecilii jest niższy od was, ale myślę, że z łatwością znajdziemy coś, co się nada. 29


Il Moro jednakowoż znajdował ujście swoim namiętnościom. Trotti zorientował się, że często podczas wystawnych obiadów – to znaczy codziennie lub niemal – Ludovico znikał z uczty, by następnie powrócić godzinę później z uśmiechem pełnym zadowolenia. Niewiele dni było trzeba, by zrozumieć, że – o dziwo – na kilka minut przed tym, jak Ludovico podnosił się od stołu, Gallerani przybywała do wieży Rocchetta, zawsze o tej samej porze. I w ten sposób, podczas gdy oporna małżonka kosztowała mięs pieczonych, Ludovico zaspokajał apetyt na świeże. – Weźcie chociażby tę! – zaproponowała młoda kobieta, wyciągając ze skrzyni brokatową szatę, która byłaby za ciasna na człowieka o połowę mniejszego od Trottiego, niebędącego wcale gigantem. – Myślę, że będzie leżała jak ulał. Wkrótce Gallerani zaszła w ciążę. A Ludovico, u którego – jak to kiedyś powiedział Trottiemu – „ciężarne wywoływały dreszcze”, z dnia na dzień przestał ją odwiedzać. W tym samym czasie zaczął coraz częściej udawać się do komnat swojej żony, nocą, przechodząc małą klatką schodową oddzielającą piętra, ubrany w jedwabną koszulę, którą niemal natychmiast zdejmował. O tym wszystkim Trotti dowiadywał się bezpośrednio z ust Ludovica, który szczegółowo opisywał najmniejsze detale swoich zbliżeń. Ta bezpruderyjność w sprawach prywatnych nie powinna dziwić. W renesansie, jeśli któreś z małżonków miało tytuł książęcy bądź było następcą tronu, seks małżeński z pewnością nie był sprawą prywatną. Gdybyście mogli zapytać Trottiego, sam opowiedziałby wam o tym, jak Alfonso d’Este obcował cieleśnie w Ferrarze w pierwszą noc po ślubie z Anną Sforzą w obecności Francesca Gonzagi, ambasadora aragońskiego Simonotta da Belpietro i czterech czy pięciu dworzan, którzy najpierw rozebrali Alfonsa, a następnie położyli go na łożu obok młodej małżonki. Tymczasem Alfonso ani myślał 30


o konsumowaniu małżeństwa i cały czas uciekał z łóżka, być może onieśmielony taką liczbą gapiów w łożnicy, a może także – nieobyty w temacie – bał się, że zostanie pogryziony. Do opanowania sytuacji trzeba więc było Gonzagi, który dosłownie kijem zagnał młodego dziedzica pod pierzynę i trzymał go tam do czasu, aż ten coś w końcu zmajstrował. – I na koniec… nogi… – powiedziała Tersilla, wyciągając ze skrzyni dziewięciokolorowe rajtuzy w stylu francuskim. Coś okropnego! Nawet Trotti, niezbyt obeznany z modą, nigdy nie pozwoliłby sobie choćby na stanie obok kogoś ubranego w takie łachy, a dzisiaj to on miał je na siebie włożyć. Zresztą jak coś wywołuje dreszcze, to nie ma rady. Tak więc, gdy na skutek nocnych wizyt Ludovica również Beatrice zaszła w ciążę, Trotti zaczął się niepokoić. Pewne było, że w czasie gdy żona pulchnieje, pan Mediolanu nie tknie jej choćby małym palcem przez rękawiczkę, za to znajdzie sobie inny sposób na zaspokojenie swoich instynktów. I czemuż nie miałaby to być znowu Gallerani, pozostająca najpiękniejszą kobietą w Mediolanie, z którą łączyły Ludovica, jak mówiono, szczere i długotrwałe uczucia? Gallerani, która w porównaniu z Beatrice była niczym diament przy kawałku boczku… Trotti z pożałowaniem spojrzał na ubiór, który przypadł mu w udziale. W Ferrarze raczej pozostałby w domu zamknięty na cztery spusty, niż włożył na siebie coś takiego. Ale Mediolan to nie Ferrara. Tu mężczyźni poruszali się na grzbiecie mułów, podczas gdy kobiety, zamożne kobiety, jeździły karetami. Karety te, stanowiące coś pomiędzy nastawą ołtarzową a powozem sycylijskim, złocone i kiczowate, ciągnięte przez samice muła lub osła, stanowiły postrach przechodniów. Może wydawać się to dziwne, ale korki w Mediolanie były problemem już w renesansie. 31


Giacomo Trotti wiedział, że na wyraźne polecenie Ludovica niewiele karet mogło wjechać do Castello Giovio o każdej porze dnia i nocy. Jedna z nich należała do Cecilii Gallerani, której jednak od dłuższego czasu nie widziano na zamku. O niczym to oczywiście nie świadczyło – Il Moro mógł przecież wyjść z zamku w jakiejś sprawie i spokojnie pójść do domu kochanki, jako że jej mąż przebywał w San Giovanni in Croce, niedaleko Cremony. To dlatego Giacomo Trotti, ambasador Ercolego, księcia Ferrary, dzisiaj tu gościł. Chciał dobrze przyjrzeć się pani Gallerani i zobaczyć, czy przypadkiem jakiś nowy klejnot nie zdobi jej oblicza lub też czy nie przywdziała nowej sukni z drogiego brokatu, zdobionej złotą nicią, jaką tylko Il Moro mógłby podarować w dowód miłości, jak to się wtedy robiło. Co do tego, że podobny dar nie pochodził od jej małżonka, można było mieć pewność. Hrabia Ludovico Carminati Bergamini, którego Ludovico il Moro wyznaczył na męża Cecilii, kiedy odesłał ją z zamku Sforzów, był jedną z najbardziej skąpych osób nie tylko w Mediolanie, ale i w całym Świętym Cesarstwie Rzymskim. – Dziękuję, mademoiselle Tersillo – powiedział Trotti umyślnie przymilnym tonem. – Potrzebujecie pomocy, by zamknąć skrzynię? – Nie trzeba, Wasza Ekscelencjo! Jestem w stanie zamknąć ją sama, tak jak sama ją otworzyłam. Tym tutaj, widzicie? I Tersilla, mrugając poufale, wskazała niespotykany mechanizm z drewna i żelaza umieszczony między skrzynią a pokrywą, zakończony rodzajem steru. – Skonstruował go pan Leonardo i podarował mojej pani – powiedziała Tersilla, dumna, jakby to ona sama go wykonała. – To dźwignia. Przekręca się ten wichajster, o tak, a pokrywa 32


unosi się i opuszcza. Nie trzeba do tego siłacza. To urządzenie jest wspaniałe! Nie macie pojęcia, ile czasu pozwala nam zaoszczędzić. Pan Leonardo to geniusz, nie uważacie? – Bez wątpienia – odparł Giacomo Trotti, który choć raz w trakcie swojego dyplomatycznego dnia miał okazję powiedzieć to, co naprawdę myślał. – Sądzę, że nie ma rzeczy niemożliwych dla pana Leonarda. – Ależ to niemożliwe! Mężczyzna ubrany na różowo zamknął skrzynię z poirytowaniem. Za nim stała zamyślona około pięćdziesięcioletnia kobieta o oliwkowej karnacji. Patrzyła na niego z rękami opartymi na biodrach. – Może zostawiłeś w pracowni na górze, w wysokiej izbie. – To niemożliwe! Pamiętam doskonale, że położyłem go tutaj niecały miesiąc temu. – No cóż, biorąc pod uwagę, że minął tylko miesiąc… Mężczyzna w różowym pokręcił głową, patrząc na skrzynię tak, jakby to była jej wina. Następnie zwrócił twarz w stronę kobiety. Miał niezwykłą urodę – był przepiękny, z długimi blond włosami przetkanymi sporą ilością siwych kosmyków, podczas gdy broda była ich praktycznie pozbawiona, oczy, zazwyczaj łagodne, teraz zwęziły się z rozdrażnienia, jakie tylko rodzice są w stanie wywołać. – Caterino, oszczędźcie sobie sarkazmu. Chodzi o ważne projekty, nie noszę ich gdzie popadnie, jak gdyby nigdy nic. – Może wziął je Salai? Sam mówiłeś, że ukradnie wszystko, co nie jest przytwierdzone do podłogi… Pchnięty niespodziewanym natchnieniem, co zresztą często mu się zdarzało, mężczyzna odwrócił się i poszedł do pomieszczenia obok, nie przerywając mówienia. 33


– Giacomo doskonale wie, że nie ma prawa dotykać moich projektów! W przeciwnym wypadku najpierw bym go wychłostał, a następnie zostawił bez kolacji. – Zwracał się do kobiety, nie przestając przekładać kartek na stole. – A właśnie, co do kolacji, Caterino, być może cały kapłon na trzy osoby to cokolwiek za wiele. Prosiłbym was, byście dzisiaj mieli więcej umiaru. Mamy fasolę i kapustę, powinno wystarczyć. – Może dla ciebie… Pomijając fakt, że trochę mięsa dobrze by ci zrobiło. Bardzo podupadłeś na zdrowiu, od kiedy tu jestem. To dopiero trzy miesiące, a ty straciłeś z dziesięć funtów. – Dopiero trzy miesiące, a zdaje się, jakby to było dziesięć lat – powiedział mężczyzna, kontynuując poszukiwania. – Pomijając fakt, że zwłok zwierząt nie jadam i jeść ich nie mam zamiaru ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy, to tym, co sprawia, że tracę zdrowie, jest ten pomnik konny. Oraz to, że nie mogę znaleźć tych przeklętych papierów. Diabeł raczy wiedzieć, gdzie się podziały! – Papier nie ma nóg, synu! – Tymczasem matki nazbyt często nie robią użytku ze swoich, Caterino, matko droga! Toteż może zechcecie zabrać nogi za pas i dacie mi szukać w spokoju? – Nie byłeś tak arogancki jako dziecko. Ani tak skąpy! – A co wy możecie wiedzieć na ten temat? Przecież was nie było! Co do skąpca zaś, to zmuszają mnie, bym nim był. Od dwóch miesięcy nie widziałem zapłaty. A teraz wybaczcie! – Mężczyzna odsunął matkę ramieniem i ruszył w stronę kurnika, szukając czegoś w klatkach. – Nie używałam ich do czyszczenia kurnika… – powiedziała Caterina wyrozumiałym tonem. – Nie zdziwiłbym się, gdybyście to zrobili – odparł mężczyzna, wstając i poprawiając pas wokół tuniki. – Jak gdyby nigdy… Chwileczkę, przyszło mi coś na myśl. 34


Trzymając w dalszym ciągu prawą rękę na pasie, mężczyzna podniósł lewą do kołnierza różowej szaty i pociągnął w dół, wyciągając ze środka notatnik pełen złożonych kartek i karteczek. Położył go na stole, otworzył i z największą ostrożnością wyjął z niego dwie kartki żółtawego pergaminu, na którym widniały rysunki koni z napisami i innymi szkicami wokół. Niemal natychmiast podniósł dłoń do twarzy, zwracając wzrok ku niebu. – Miałeś je przy sobie?! – zapytała Caterina z uśmiechem. – Musiałem je włożyć dwa dni temu, przed pójściem na zamek – odparł, spoglądając na matkę tak, jakby chciał odgadnąć, czy jest zdenerwowana. – Przepraszam, Caterino! – Mógłbyś od czasu do czasu nazwać mnie mamą. – Przepraszam, mamo! Gubię tak wiele rzeczy, że nieraz… Przerwał mu głuchy odgłos ciężkich knykci pukających do drzwi. Caterina odwróciła się, lecz mężczyzna zwinnie ją wyprzedził i poszedł otworzyć. Nie to, żeby się wstydził swojej matki… To znaczy, może trochę. Zależało, kto ich odwiedzał. Ale o tej porze dnia odwiedzającym mógł być tylko on. Mężczyzna w różowej szacie otworzył drzwi i stanął oko w oko z osobą nieco niższą i znacznie starszą, ubraną w czarny brokat, z odsłoniętą głową. Przybysz już trzymał kapelusz w dłoni na znak szacunku. Służący, jeden z tych ważnych, ale zawsze służący. – Pan Leonardo da Vinci? – zapytał starszy człowiek. – Do usług – odpowiedział.


Polub nas na Facebooku

KUP TERAZ




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.