Karen Swan – Noc w Paryżu - fragment

Page 1

Prolog

Pary ż, lipiec 2016

Chmury okala ł y księż yc niczym broda, a atramentowy wci ąż mrok zasnuwa ł horyzont. Sł ynne jak ś wiat d ł ugi i szeroki ś wiat ła by ł y pogaszone, z wyjątkiem latarni na szczycie charakterystycznej wież y wyróż niającej znane miasto nawet w śród ciemności. Dwóch męż czyzn porusza ło się po mansardach niepostrzeż enie, kryjąc g łowy pod kalenicami i kul ąc się jak jesienne liście, a ich ukradkowe kroki w uszach śpi ących w mieszkaniach lokatorów brzmia ł y niczym st ą panie kotów.

Spostrzeg łszy cel po drugiej stronie ulicy, zatrzymali się i przykucnęli mię dzy oknami, wzrokiem odliczając liczb ę framug w takim samym budynku naprzeciwko. W milczeniu rozwinęli linę , poruszając się pewnie, z bijącymi szybciej sercami, przy wtórze karabinków przy uprz ęż ach, które d ź więcza ł y niczym kuranty. Wreszcie przypięli się do komina.

Pierwszy przekroczył krawę d ź dachu, czując znajomy przypł yw emocji, gdy dzięki grawitacji lina się napr ęż y ła. Przystan ął na moment, by sprawdzić, czy przypię cie się utrzyma, a nast ę pnie opuści ł się pod połać dachową , odpychając się stopami od ściany co parę metrów.

Drugi poszed ł w jego ślady, i nie upł ynęła minuta, a znaleź li się na miejscu: przy zakurzonych oknach, które wcześniej przyku ł y ich uwagę. Zosta ł y przesłonięte, dok ładnie jak na to

3

liczyli. Znajdujący się przy nich portfenetr był pł ytki – mie ści ła się tam zaledwie doniczka z różą – ale da ło się wesprze ć na nim stop ę , przerzucili wię c nogi przez mistern ą balustradk ę. Gdy stanęli równolegle do ściany, mogli przesun ąć środek cięż kości cia ł w stronę budynku i obaj otoczyli d łoń mi twarze, wlepiając oczy w zaciemnione szyby. Lecz równie dobrze mogliby spoglądać przez mg łę.

W oddali zawyła syrena. Obaj zastygli, gotowi podjąć dzia łanie i śledz ąc, sk ąd d ź więk dobiega i w jakim kierunku zmierza. Nie zmierza ł jednak tutaj. Wię cej wiedzie ć nie musieli.

Skupili się znów na tym, by dostać się do środka, i wsparli d łonie w r ękawiczkach na drzwiach. Od zewn ątrz nie by ło klamki, a lewe wewnę trzne skrzyd ło drzwiowe ani drgnęło, lecz zewnętrzne lekko terkota ło, co ś wiadczyło o tym, ż e jest poluzowane. W ka ż dym razie poluzowane w wystarczającym stopniu. Drzwi by ł y stare – drewno zbutwia ło, a pojedyncza szyba pęk łaby, gdyby na ni ą kichn ąć. Jednak nawet to nie wydawa ło się konieczne. Pierwszy z męż czyzn ugiął kolana i gdy rygiel znalaz ł się na wysokości jego wzroku, wyra ź nie widzia ł metal cienkiego, staroś wieckiego haczyka, który samotnie broni ł zewnę trznemu ś wiatu dost ę pu do środka. Męż czyzna wyjął nóż z tylnej kieszeni, wcisn ął go w szparę i szybko przesun ął go do góry. Haczyk odskoczył, okrę ci ł się i uderzył lekko o rygiel.

I ju ż. To takie proste – bystre oko, lina i nóż.

Zaniedbane drzwi zesztywnia ł y – zawiasy skrzypnęł y g łośno, gdy si łą je przesunię to – ale da ł y się otworzyć, wię c obaj męż czy ź ni stanęli na krytej parkietem pod łodze. Włączyli czołówki, wypięli się z uprz ęż y i zacz ęli cicho przemierzać puste pokoje.

Zat ę ch łe powietrze mia ło wr ę cz fizyczn ą konsystencję , wię c zakaszleli, mimo ż e za wszelk ą cenę powinni zachować cisz ę. Nie tylko w ten sposób zak łócili spokój w mieszkaniu – w kurzu zalegającym na pod łodze widać by ło jak w śniegu, którę dy przeszli. Lecz czy ktokolwiek kiedy ś to zobaczy?

4

Najwyra ź niej oprócz nich nikt nie wiedzia ł, ż e to miejsce nadal istnieje. Kry ło się na widoku, a oboję tność są siadów bez wątpienia pomaga ła utrzymać sekret – wszyscy zak ładali, ż e lokal do kogoś należ y, stanowi cudzy problem. W końcu niepodobna by ło ot tak zgubić mieszkanie – nie da ło się zapomnie ć, ż e się je posiada.

A wła śnie tak się sta ło.

Pierwszy z męż czyzn przystan ął w kuchni. Na pod łodze na boku leż a ło krzesło, garderoba sta ła pusta, a jej haczyki wygl ąda ł y jak powykrzywiane przez artretyzm palce, które nie mają ju ż czego trzymać. Ani śladu garnka czy patelni, wiadra czy miot ł y. Mieszkanie ogołocono.

Zawiedzeni męż czy ź ni przeszli w g łąb korytarza i nadal przeszukiwali mieszkanie, a ich bli ź niacze smugi ś wiat ł a krzy ż owa ł y się w ciemności jak miecze w pojedynku.

Stanęli na progu sypialni. Do przeciwleg łej ś ciany dosunię to ż elazn ą ramę łóż ka, ale to nie ona wprawi ła ich t ę tno w szybszy rytm. Na końcu sta ła pot ęż na, drewniana skrzynia. Jej wieko było uszkodzone w miejscu, w którym je podwa ż ono – na listwach łóż ka wci ąż leż a ł łom.

Podbiegli do skrzyni. Pierwszy z męż czyzn przymru ż y ł powieki, wpatrując się w niedu żą karteczk ę przytwierdzon ą od środka. Odrę czny napis wypłowia ł od słońca, ale na karteluszku nadal czytelna była nazwa firmy, a nad ni ą owalne logo – wygl ąda ło to jak jakiś kwitek.

Ze jego plecami drugi męż czyzna potkn ął się o coś leżącego na pod łodze i cięż ko opad ł na ramę łóż ka. Zakl ął, obejrza ł się za siebie ze złością i wzi ął do ręki winowajc ę. My śla ł, ż e to zwyk ła szmatka, lecz gdy się jej przyjrza ł, okaza ło się , ż e to zabawka – szmaciany gryzaczek w kszta łcie kaczki. Wypchana g łówka wył ysia ła z eksploatacji, frotowy materia ł wyblak ł ze starości i zesztywnia ł od kurzu. Męż czyzna natychmiast kichn ął i upuści ł zabawkę

No i tyle zosta ło z naszej ciszy – pomyśla ł jego towarzysz.

Równie dobrze mogli urz ądzić imprezkę i sprosić są siadów.

5

Cholera jasna – szepn ął, ś wiec ąc latark ą do skrzyni i zagl ądając do środka.

Drugi podszedł szybko i jego czołówka tak ż e zala ła czeluść skrzyni ś wiat łem.

Obaj gapili się na zawartość z otwartymi ustami. Zobaczyli wię cej, ni ż mogliby sobie wymarzyć.

Szybko. Zabierajmy ją st ąd.

Rozdział pierwszy

Wiltshire, Anglia, sierpień 2016

Lato zawładnęło Anglią. Upa ł y pal ące kontynent wreszcie dotar ł y do brytyjskich brzegów i ca ł y naród pławi ł się w charakterystycznym rozradowaniu, które rozpoczyna ło się zawsze, ilekro ć sł upek rt ę ci osi ą ga ł poziom trzydziestu stopni – parki by ł y upstrzone le ż akami, twarze pokrywa ł y się piegami, dzieci bawi ł y się w fontannach, a dzielnice mieszkaniowe rozbrzmiewa ł y plaskaniem japonek o gołe stopy.

Ale Flora Sykes tego wszystkiego nie widzia ła ani nie sł ysza ła. Ogród za domem jej rodziców, położ onym na ośmiu akrach wiejskiego krajobrazu Wiltshire, otacza ł wysoki, bukowy ż ywopłot, a ziemię wy ściela ł y połacie rumianku. Ona sama z kolei od chwili przyjazdu le ż a ła błogo plackiem na leż aku przy basenie – cudowne trzy godziny, odk ąd wysiad ła z samolotu. Jej starszy brat Freddie nadal nie wy ściubi ł nosa z pokoju, bo wysypia ł się jak student. Ojciec był zapewne na polu golfowym, a matka zbyła nieprzekonujące, wymę czone propozycje pomocy ze strony Flory i sprawnie wrzuca ła do wrz ątku langustynki, nie bacz ąc na podejmowane przez stworzonka przypominające Nemo próby wydostania się z plastikowych toreb, w których trzyma ła je na kuchennym blacie.

Flora zamierza ła czyta ć. Do jej noworocznych postanowie ń , zgodnie z którymi mia ł a mniej pracowa ć, a wię cej

7

czasu poś wię cać rozrywce, zalicza ło się przeczytanie wszystkich pozycji nominowanych do nagrody Bookera. W marcu postanowienie zmodyfikowa ła i ograniczy ła do zdobywców nagrody, a teraz by łaby wdzię czna, gdyby uda ło jej się przebrn ąć przez pierwsz ą ksi ąż k ę , którą kupi ła jeszcze w styczniu, a przeczyta ła tylko w jednej trzeciej. Problem stanowi ła adrenalina. Rz ądzi ła ona ca ł ym ż yciem Flory, w którym po d ł ugich, intensywnych okresach pracy przez praktycznie całą dob ę nast ę powa ł y epizody zatracenia w nieprzytomnoś ci, a przez to brakowa ło jej czasu i energii na takie przyjemnoś ci jak czytanie.

Na przyk ładzie tego tygodnia widać to by ło jak na d łoni. W poniedzia łek obudzi ła się w Palm Beach, w środę w Chicago, wczoraj wcisnęła jeszcze spotkanie i drinki na Manhattanie, a potem śmignęła na lotnisko JFK w sukience koktajlowej na nocny lot na Heathrow.

Herbatki, skarbie? – W uchu rozbrzmia ł jej odleg ł y g łos matki. Usł ysza ła brz ęk porcelany o wapień. – Musisz się znowu posmarować. Ramiona ci się zaróż owi ł y.

Ciepła d łoń musnęła jej skórę , szukając na ramionach potwierdzenia. Flora uniosła g łow ę , a na twarz posypa ł y się jej obłoki włosów w kolorze ciepłego blondu.

– Hę? – jęknęła.

– Och, skarbie, martwię się o ciebie. Te wszystkie jet lagi mają z ł y wpł yw na twój organizm.

Flora odrzuci ła w łosy do ty ł u i próbowa ła usi ąść. Matka uk ł ada ł a w ł a śnie nogi na s ą siednim le ż aku. Na kolanach mia ła numer czasopisma „The Lady”, a w d łoniach fili ż ankę z herbat ą. Słomiany kapelusz ocienia ł twarz, która nie utraciła urody, mimo ż e matka mia ła ju ż blisko sze ść dziesi ąt lat.

Flora poprawi ła sznurki swojego bikini w kwiatuszki – do pł ywania średnio się nadawa ło, ale nie mia ła najmniejszego zamiaru się moczy ć, no chyba ż e Freddie wrzuci ją do wody – i się gnęła po herbat ę. Jej zaczerwieniona od słońca twarz dodatkowo poróż owia ła pod wpł ywem pary. Flora przygląda ła się

8

sennie, jak jaskrawoniebieskie wa ż ki muskają powierzchnię wody, a jaskół ki dają nura w bezchmurnych przestworzach.

– Za cięż ko pracujesz. To ci szkodzi.

– Wiem, ale w tej chwili nie mogę się wycofać. Musz ę ściągać nowych klientów: w ła śnie po to Angus mnie zatrudni ł Na Boż e Narodzenie trochę się zrelaksuję.

– Na Boż e Narodzenie? Skarbie, do ś wiąt padniesz trupem. Dopiero sierpie ń. Szczerze mówi ąc, martwię się , ż e nie dotrwasz do wieczora.

– No pewnie, ty się zawsze zamartwiasz. Martwi łaby ś się nawet o to, ż e nie masz się o co martwić. – Flora się uśmiechnęła. – Kiedy tata wraca?

Matka zerknęła w jej stronę z uniesionymi brwiami i sceptycyzmem w błękitnych oczach.

– Mówi łam, ż e lunch b ę dzie o dwunastej trzydzie ści, wię c pewnie o pierwszej.

– A kiedy faktycznie b ę dzie lunch?

– O drugiej.

Flora za śmia ł a się cicho. Spó ź nialstwo jej ojca zyska ło ju ż legendarny status. Spóź ni ł się na w łasny ślub (opona mu posz ła w astonie), do szpitala na narodziny Freddiego (korki na Mayfair), do szpitala na jej narodziny (pies si ę zgubi ł w Hyde Parku, a karetka pogotowia nie chcia ł a zaczeka ć) i na pogrzeb swojego brata (g łówn ą ulic ę zamknię to na targ na Marlborough). Nie spó ź nia ł się tylko na swoje aukcje. Pe ł ni ł funkcję g łównego licytatora w Christie’s od póź nych lat osiemdziesi ątych do stosunkowo niedawna, kiedy to przeszed ł na emerytur ę. Licytacje, które prowadzi ł, sł ynęł y z ż ywiołowej, gwarnej atmosfery, bardziej przypominającej polowania ni ż aukcje, a jego samego ceniono za dowcipne komentarze, które podbija ł y zarówno nastroje, jak i apetyty, co oznacza ło, ż e nierzadko stuknię ciem m łotka zatwierdza ł rekordowe ceny.

Ale jak wiadomo lunch mo ż e poczeka ć. Niewątpliwie o dwunastej trzydzie ś ci ojciec Flory nadal b ę dzie dziurawi ł

9

dar ń na szesnastym greenie, i to pomimo najszczerszych intencji, by speł niać wolę ukochanej ż ony.

– Freddie d ł ugo śpi – zauwa ż y ła Flora, popatrzywszy na zegarek, gdy upija ła ł yk herbaty. Wpół do pierwszej, mimo ż e zdaniem jej cia ła był ledwie ś wit.

– …Tak. To prawda.

Flora odchyli ła g łowę , wspar ła ją na teakowym leż aku i popatrzyła na matkę.

– Co?

– Nic.

– Mamusiu, ja znam ten ton. O co chodzi?

Matka spojrza ła na ni ą , lecz Flora wiedzia ła, ż e tak naprawdę jej nie widzi.

– Jest bardzo chudy.

– Zawsze taki jest.

– Cóż, jeszcze sporo schud ł. Moim zdaniem nie od ż ywia się prawid łowo. – Jestem tego niemal pewna – przyzna ła Flora z jękiem i wyci ą gnęła przed siebie nogę , by przyjrze ć się swojemu pedicure. Ju ż trzy tygodnie, ale wci ąż dobrze się trzyma. – Pamiętaj, ż e ten cz łowiek powoł uje się na ryzyko szkorbutu, by uzasadnić zakup hurtowych ilości chrupek.

Ale matka się nie za śmia ła, tylko wbi ła wzrok w bujne trawniki.

– My ślę , ż e coś jest nie tak.

Flora parsknęła śmiechem.

– Ty zawsze tak my ślisz. – O ile ojciec wiecznie się spóźnia ł, o tyle matka nieustannie się zamartwia ła. Nagle jednak zauwa ż yła wyraz jej twarzy. – Mamusiu, za łożę się , ż e po prostu t ę skni za Aggie. W końcu zda ł sobie spraw ę , jaki fatalny błąd popeł ni ł, gdy z ni ą zerwa ł, i tyle. – Postawi ła stopę z powrotem na ziemi, przymknęła oczy i delektowa ła się przygrzewającym jej skórę słońcem. – Nie móg ł trafić na nikogo lepszego ni ż Aggie.

– Podobno ona spotyka się ju ż kim ś innym.

10

Flora otworzyła jedno oko.

– Kto ci tak powiedzia ł?

– Wiesz, skarbie, mam w łasne kontakty. Twoje pokolenie nie wymy śli ło poranków przy kawie. – Po twarzy matki przemkn ął wyraz bólu. – Gł uptasek z niego.

Flora obróci ła się na bok i podwinęła ciasno kolana.

– Posł uchaj, moż liwe, ż e ka ż e mu się postarać i trochę pobłagać, ale nie ma wątpliwości, ż e przyjmie go z powrotem.

Matka zacisnęła usta, jak zawsze, gdy by ła zafrasowana. Flora rozpozna ła t ę minę z dnia, gdy podesz ła do egzaminu wst ę pnego z matematyki, gdy ojciec zdawa ł test na licencję pilota helikoptera, gdy Freddie oznajmi ł, ż e we ź mie udzia ł w Maratonie Piasków…

– Oby ś mia ła rację.

Umilk ł y i jedynie szelest przewracanych kartek zak łóci ł symfonię uwijających się w śród hortensji pszczół oraz kosów ć wierkających na dębie. Towarzyszyło jej uderzanie o kafelki ogona Bolly’ego, ich labradora, ilekro ć Flora opuszcza ła ręk ę i g ładzi ła sierść psa, wylegującego się w cieniu leż aka.

Matka z łoż yła czasopismo i odwróci ła przodem do córki, sil ąc się na pogodniejszy ton. – Mów, co u ciebie… i nie chodzi mi o prac ę. Widujesz się z kim ś?

Flora zerknęła na matkę z ukosa, nie ruszając g łową. St ł umi ła westchnienie.

– Nie. Nie mam czasu.

Matka tak ż e st ł umi ła westchnienie.

Skarbie, musisz znaleźć czas. Jak masz w ogóle kogoś poznać, skoro sp ę dzasz ż ycie w schronach, magazynach, galeriach i samolotach?

Spotykam mas ę ludzi, mamusiu… Po prostu nikt nie jest… – Zabrak ło jej słowa.

– Wyjątkowy?

Chcia łam powiedzie ć „inny”, ale tak, to pewnie to samo.

Inny od czego?

11

Flora wzruszyła ramionami, mimo ż e doskonale zna ła odpowied ź. W swoim fachu spotyka ła setki męż czyzn: handlarzy, właścicieli galerii, kolekcjonerów, historyków sztuki, konserwatorów, by nie wspominać o klientach, cho ć oczywiście nigdy nawet nie pomy śla ła, by naruszyć granic ę i umówić się z którym ś z nich. Wszyscy jednak bez wyjątku sprowadzali się do dwóch typów. Jedni byli tacy jak jej szef Angus: w garniturach na miar ę , kszta łceni w ekskluzywnych szkołach, tworz ący elitarn ą klikę. Drudzy jak jej ojciec: erudyci, ekscentrycy, barwni i charakterystyczni, ale do niczego w sprawach praktycznych, roztargnieni i nieokre śleni w prozie ż ycia. Flora pragnęła kogoś, kto mia łby nieco wię cej charakteru.

– Po prostu piękna z ciebie dziewczyna. Nie pojmuję , jak to się sta ło, ż e jeszcze nikt cię nie zgarn ął.

– A co ja jestem, kubeczek jogurtu? – zaśmia ła się Flora. –Nie mam daty przydatności do spoż ycia.

To naiwne, skarbie. Oczywi ś cie, ż e masz tak ą dat ę. Wszystkie kobiety ją mają

Tym razem Flora nie powstrzymywa ł a westchnienia. Chcia ła, by matka odpuści ła ten temat.

– Posł uchaj, mamo. Jestem szcz ęśliwa w moim obecnym ż yciu. Co ma być, to b ę dzie. Nie moż na oszukać losu.

Zapad ł milcz ący rozejm – obie obserwowa ł y, jak para kosów skacze po trawniku i szuka robaków. Flora wiedzia ła, ż e nie musi ju ż przytrzymywać Bolly’ego jak niegdy ś, obecnie za bardzo doskwiera ł mu artretyzm, wię c ptaki go nie obchodził y. Wola ł drzemać w cieniu.

– Czy rzeź w kuchni dobieg ła końca? – Flora zmieniła temat.

Langustynki są idealnie ugotowane, róż owiutkie i ciepłe

– oznajmi ła matka z zadowoleniem. Gotowa ła równie elegancko, jak się nosi ła. – A na deser zrobi łam ulubiony sernik twojego brata.

– O, ś wietnie, to go wyci ą gnie z łóż ka. Ju ż zaczynam myśle ć, ż e trzeba b ę dzie zainstalować pod jego drzwiami jak ąś niedu żą bomb ę.

12

Matka się za śmia ła, cho ć minę mia ła krzywą. Nagle rozleg ł się chrz ę st kół na ż wirze, obie kobiety obróci ł y się i zobaczył y, ż e ojciec Flory pę dzi po podjeź dzie swoim jaguarem XK8 ze spuszczonym dachem przy wtórze piosenki Fleetwood Mac, a pę d powietrza rozwiewa jego śnież nobia ł y włos.

– Własnym oczom nie wierz ę! – wykrzyknęła Flora, zaskoczona. – Przyjecha ł punktualnie.

– Tak, ale prowadzi, jakby się spóź nia ł. – Matka cmoknęła, zdjęła nogi z leż aka i wsunęła wypielę gnowane stopy w bia łe skórzane klapki. – Słowo daję , pozrywa g łówki moim ostróżkom! Za kogo on się uwa ż a? Za Stirlinga Mossa? – Westchnęła, wzięła od Flory pust ą fili ż ankę po herbacie i przesz ła przez trawnik do męż a, zadowolona, ż e znów ma się o co martwić.

Nie minęło pół godziny, a cichy sen poranka zosta ł z domu zdjęty jak prze ścierad ło z mebli. Radio 4 dudni ło, a zarumieniony i wyg łodnia ł y ojciec wyłoni ł się spod prysznica. Pod łoga wci ąż była usiana drobniutkimi odciskami błota z jego butów do golfa.

– Cze ść, tatusiu. – Flora się u śmiechnęła, gdy ojciec zauwa ż ył, jak siedzi bokiem na blacie z nogami w zlewie. W rodzinnym domu była to jej ulubiona pozycja do wypoczynku, odk ąd w wieku ośmiu lat wpad ła w pokrzywy, a matka ukoi ła piek ące, obola łe stopy córki zimn ą wod ą. Przygotowa ła się na wylewnego ca ł usa, którego ojciec z łoż y ł na środku jej czoła, zasłaniając uszy d łoń mi, tak ż e ś wiat chwilowo przycich ł, jakby znajdowa ła się pod wod ą. – Udana rundka?

Wygl ąda ło na to, ż e jej słowa wzbudzi ł y ból, bo szeroki uśmiech ojca przygasł, a on sam pacn ął się d łoni ą w czoło.

– Okropna! Straszna! – zaję cza ł. – Ju ż lepiej by mi posz ło, gdybym wali ł w t ę cholern ą pi łeczkę odkurzaczem! Sam nie wiem, co się ze mn ą dzieje.

– Ja ci powiem, co się z tobą dzieje – orzek ła matka, ucinają c ze stoją cej na parapecie doniczki ga łą zk ę ś wie ż ego

13

rozmarynu i nie spuszczając oczu z wiewiórki, która jak na jej gust grzeba ła w ziemi w poszukiwaniu ż ołę dzi nieco zbyt blisko lobelii. Postuka ła ostro w okno, a wiewiórka czmychnęła na najbli ż szy d ąb. – To przez ten dodatkowy kieliszek Maury wczoraj wieczorem.

Zapad ła g ł ucha cisza.

– Ależ kochanie, przecież jedliśmy figi! – zaoponowa ł ojciec, gdy tylko odzyska ł mowę , poruszony, ż e moż na by w ogóle pomyśle ć o jedzeniu tych owoców bez uzupełniających je górnych nut melasy z granatu, charakterystycznych dla Maury. – Dobrze wiesz, o czym mówię – odpar ła matka. Odwróci ła się przodem do nich obojga, lecz w ojca wbi ła spojrzenie pełne dezaprobaty. Próbowa ł ją schwycić i poca łować, gdy wyjmowa ła chleb oliwny z piecyka szczupł ymi, ton ącymi w rękawicach kuchennych rękoma. – To Pouilly-Fumé w zupeł ności by wystarczyło. – Zamiast ca ł usa da ła mu tac ę chleba posypanego rozmarynem. – Połóż to, prosz ę , na stole.

Flora zachichotała, gdy ojciec – odziany w wyjątkowo barwny zestaw złoż ony z wiśnioworóż owych szortów i zielonej polówki – odczłapa ł niepocieszony, ż e ż ona koniecznie chce się martwić kondycją jego wątroby. Szybka jazda, spoż ycie wina, a do tego brudna pod łoga w kuchni… Naprawdę sobie nagrabi ł.

Biedny tatuś.

Matka nak łada ła ciepłe, od ł upane z pancerzy langustynki na sa łatk ę klubową , a Flora skorzysta ła z okazji i wykrad ła plasterek awokado. Matka odruchowo chcia ła ją obsztorcować i trzepn ąć po palcach, ale się zreflektowa ła i zamiast tego da ła córce kolejny plasterek. – Trzeba cię dokarmić. Mog łaby ś zawołać brata? – poprosiła, d ź wigając peł niutki pół misek. – A potem przynie ś te serwetki i kwiaty. – Tak jest! – Flora zasalutowa ła, stukając piętami w zlewie i szczerz ąc z ęby. Matka wysz ła, wzdychając i krę c ąc g łową

– Słowo daję.

Flora zeskoczyła z blatu i stanęła u podnóża schodów w holu.

14

Ej! Szczurku! – ryknęła moż liwie najg łośniej. – Lunch

w ogrodzie, a jak nie, to poślę wojsko!

– Gdybym chcia ła poinformować są siadów, ż e zasiadamy do posi ł ku, tobym ich zaprosi ła – oś wiadczyła matka cierpko, gdy chwilę póź niej Flora wysz ła do ogrodu i położ yła na stole bladoróż owe lniane serwetki oraz dzbanek pełen ś wież o ściętego pachn ącego groszku.

– Za to za ło żę się , ż e wsta ł – rzuci ł a Flora z szerokim uśmiechem, przemknęła do krzesła obok ojca i urwa ła sobie kawa łek ciepłego wci ąż chleba.

Ojciec niechę tnie rozla ł lemoniadę , która, jak próbowa ła mu wmówić ż ona, orze ź wia ła równie skutecznie jak spritzer z szampana. Flora przymknęła powieki i skupi ła się na tym, jak skroplona para ścieka na d łoń po szklance, a górujące słońce pulsuje sennie na jej skórze. Nie musia ła otwierać oczu, by się zorientować, ż e brat nareszcie idzie w ich stronę po trawie. Tak, sł ysza ła skrzypienie dolnego stopnia, trzask drzwi balkonowych o ścianę , ale zawsze umia ła wykryć, gdy znajdowa ł się w pobli ż u – st ąd przezwisko, jakim ją obdarzył: Nietoperka, które z biegiem lat przeszło w Gacka. Dzieli ł y ich niespeł na dwa lata, lecz odk ąd matka przywioz ła ją ze szpitala, byli nieroz łączni – Freddie co noc włazi ł do jej łóż eczka i dzieli ł się z ni ą swoją ukochan ą zabawk ą. Pilnowa ł siostry na podwórku pierwszego dnia szkoł y i pomaga ł w niedziele, gdy rozwozi ła prasę (ojciec nalega ł, by oboje zarabiali pieni ądze), bo z powodu wszystkich dodatków gazety by ł y dla niej zbyt cięż kie; obieca ł nie skar ż yć mamie, gdy w tatua ż z motylkiem, który zrobi ła sobie na biodrze, wda ła się infekcja; odgra ż a ł się , ż e pobije ka ż dego ze swoich kolegów, który by do niej startowa ł, a ch łopaków, z którymi się spotyka ła, starannie lustrowa ł – du ż o sroż ej ni ż jej ojciec.

– Nie spiesz się , Szczuruś. – Leniwie otworzyła oczy i obrzuci ła go szerokim u śmiechem. – My tu sobie pomrzemy z g łodu, gdy ty… Cholera jasna!

– Flossie! Jak ty się wyra ż asz! – zbeszta ła ją matka.

15 –

Lecz Flora nie potrafi ła oderwać oczu od brata – tyczkowatego, smuk łego, z płową czupryn ą , wci ąż ca łego w piegach, które kiedy ś próbowali zliczy ć, łącz ąc kropeczki permanentnym markerem. Lecz łobuzerski u śmiech, który wybawi ł go z niejednej kozy, zsun ął się gdzie ś na M4 – a wraz z nim jakie ś osiem kilo.

Wymierzył w nią palec, gdy dosłownie usiadła na baczność.

Nie zaczynaj! Wygl ądasz ohydnie – stwierdzi ł. – Serio, siostruniu, daruj sobie placki.

Chcia ła się roze śmia ć. By ł to jego zwyczajowy ż art, po którym na ogół nast ę powa ł y wybuchy wesołości, zauwa ż yła jednak, ż e dzisiaj nikt się nie śmieje.

– Co się z tobą , u diabła, sta ło? – zapyta ła, spojrzeniem starając się nak łonić go do powagi.

– Flora, słownic… – zruga ła ją znów matka, ale k ątem oka Flora spostrzeg ła, ż e ojciec wyci ą ga szybko rękę i ją ucisza.

Freddie wzruszył ramionami.

– Nic. Wyluzuj.

– Ale jeste ś chudy! – zawoła ła. Zbiera ło się jej na śmiech, ż e brat udaje, jakby wszystko było w porz ądku.

– Kocioł. Garnkowi – odparowa ł, osun ął się zwinnie na wolne krzesło i upi ł du ż y ł yk lemoniady. Skrzywi ł się , zmarszczył czoło, patrz ąc na szklankę , a potem przeniósł sceptyczne spojrzenie na ojca, który w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami.

Mamo, powiedz mu – rozkaza ła Flora.

Ju ż mu mówi łam, skarbie, tobie zreszt ą te ż – odpar ła matka, nak ładając synowi na talerz gigantyczn ą porcję sa łatki. – Jak my ślisz, dlaczego zamówi łam dodatkowy kilogram langustynek?

Freddie poblad ł na widok swojego talerza i zamar ł z widelcem w d łoni.

– Prezentujesz się wstrz ą sająco – oznajmi ła Flora, k ład ąc łokcie na stole i patrz ąc mu prosto w oczy. Nie zamierza ła odpu ś cić tematu. Zna ła brata lepiej ni ż ktokolwiek inny.

Powa ż nie. Co się dzieje?

16

Otworzył usta, by udzielić odpowiedzi, lecz tak jak jedzenia nie da ł rady włoż yć do środka, tak słowa z kolei nie potrafi ł y wyjść na zewn ątrz. Wzruszył jedynie ramionami.

Zaleg ła cisza, a w ni ą prę dko wla ło się zatroskanie. Teraz ju ż wszyscy się martwili. Ż e Freddie nie móg ł je ść, to jedno, lecz on zawsze, ale to zawsze umia ł gadać. Flora przygl ąda ła się , w g łowie za ś mia ła gonitw ę my śli. Czy sł ysza ł, ż e Aggie zacz ęła się z kim ś spotykać? Dotknęło go to mocniej, ni ż się spodziewali?

Nie zd ąż y ła jednak zadać pytania. Wszyscy podskoczyli, sł ysz ąc nag łe szuranie jego krzesła o posadzkę.

– Nie dam rady – wymamrota ł.

– Freddie? – rzuci ł ojciec, g łosem pozbawionym zwyczajowego humoru z powodu troski.

Freddie pomaszerowa ł z powrotem w stronę domu, machając rękoma zbyt wysoko, nazbyt gwa łtownie. Reszta rodziny popatrzyła po sobie – zszokowana, zaniepokojona, wstrz ąśnięta.

– Jeste ście sobie bliscy. Mówi ł ci coś? – zapyta ła matka cichym g łosem, wspierając łokcie na stole. – Cokolwiek, co by to t ł umaczyło?

Flora pokrę ci ła g łową , wci ąż zapatrzona w przestrzeń, którą dopiero co przemierzył jej brat, jak gdyby przedar ł się przez materię powietrza i pozostawi ł ją za sobą w strz ę pach.

– Idę do niego – rzek ł ojciec i rzuci ł serwetkę na stół, ale Flora położ yła mu d łoń na ramieniu i powstrzyma ła go.

– Nie, ja pójdę – powiedzia ła z uporem.

Wsta ła i ruszyła do cienistego domu. Stare klepki skrzypiał y pod jej cięż arem, ga łęzie jaśminu zagl ąda ł y do środka przez otwarte okna, kwiecie wiciokrzewu koł ysa ło się za szybami. Sunęła palcami po nierównych ścianach i wbiega ła na górę , przeskakując po dwa stopnie. Zajrza ła do sypialni, lecz wiedzia ła, ż e go tam nie zastanie, wię c wspina ła się po schodach dalej do położ onego na górze pokoju na poddaszu. Zdobi ła go turkusowa tapeta z motywem Toile de Jouy, w okienkach wisia ł y cięż kie zasłony w kratkę , a na łóż ku leż a ł zapomniany zepsuty zegar.

17

Niegdy ś był to pokój opiekunki, ale ich dwojgu to nie przeszkadza ło i nieustannie przemykali się obok śpiącej m łodej Niemki czy Szwedki w drodze do swojej tajnej kryjówki.

Stanęła przy ś cianie i otworzy ła niedu ż y luk umiejscowiony w połowie wysokości. Gdy byli dzie ć mi, pod ż adnym pozorem nie mogli go nawet otwierać. Przecisnęła się przez okienko i po chwili wy łoni ła się na płaskiej cz ęś ci dachu –w niedu ż ej kotlince osłonię tej od strony ogrodu przez opadające ściany szczytowe. Przysunęła się do Freddiego, który nie zdziwi ł się na jej widok. Z przyzwyczajenia trzyma ła się blisko dachu.

Kiedy ś się tu opalali, a ukradkiem nauczyli się te ż palić, cho ć Freddie nie pozwoli ł im tu pić – alkohol na wysokości to nie był dobry pomysł.

– Powiedz mi, co się dzieje – rzek ła cicho, siadając obok niego. Na ogół rozpierali się na dachówkach, by poczuć na twarzach słońce albo przypatrywać się księż ycowi, lecz dzisiaj Freddie zgarbi ł się jak kulanka. Ł okcie wspar ł na kolanach, g łow ę spuści ł.

Nie mogę. – Pokrę ci ł g łową.

Ścisnęła go za ramię , bo te słowa potwierdzi ł y jej najczarniejsz ą obaw ę: ż e sobie tego nie uroi ła i nie są to wydumane troski ich matki. Dzia ło się coś z łego. Naprawdę , dosłownie dzia ło się coś z łego.

– Niezależ nie od tego, w czym rzecz, jestem po twojej stronie. Przecież wiesz.

Pokrę ci ł g łową , patrz ąc na ni ą z ukosa.

– Nie b ę dziesz. Tym razem nie b ę dziesz.

– Freddie, naprawdę nie istnieje nic takiego, przez co bym w ciebie zwątpiła. Jesteś moim starszym bratem. Uwielbiam cię.

Spu ści ł g łow ę i z łoż ył d łonie tak mocno, ż e pobiela ł y mu kostki. Skrzywi ła się empatycznie.

– Czy to dlatego chcia łe ś nas tu ści ą gn ąć na ten weekend?

– Musia ła poruszyć niebo i ziemię , próbując speł nić jego nietypową prośb ę , by wszyscy się tu zjechali.

18

– My śla łem, ż e dam radę. My śla łem, ż e b ę dę umia ł wam wszystkim powiedzie ć. My śla łem, ż e to b ę dzie wła ściwe…

– Dasz radę – szepnęła. – To jest wła ściwe.

Nie. Nie mogę.

Dlaczego? – Bo obserwowa łem was tam na dole i nic się nie zmieniliście. Ty jeste ś idealna, sarkastyczna, słodka, tata prostoduszny, a mama wszystko upiększa i zamartwia się byle czym.

– Zawiesi ł g łos. – Tylko ż e teraz naprawdę ma się czym przejmować. Zniszczyłem to.

– Co zniszczyłe ś?

– Nas, nasz ą rodzinę. A ja nie znios ę waszych min, gdy wam to powiem.

KUP TERAZ
Polub nas na Facebooku

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.