Traci Chee – Mówczyni - fragment

Page 1





TRACI CHEE

MORZE ATRAMENTU I ZŁOTA, TOM II

przełożyła Nina Wum


TO JEST KSIĄŻKA. WPLECIONO W NIĄ SZYFRY, UKRYTE ZNACZENIA. ODNAJDŹ JE I BAW SIĘ DOBRZE.

Tytuł oryginału: The Speaker Copyright © 2017 by Traci Chee All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie. Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2018 ISBN 978-83-8074-134-8 ILUSTRACJA NA OKŁADCE: © 2017 by Yohey Horishita FOTOGRAFIA WYKORZYSTANA NA OKŁADCE: © Nabi Tang P ROJEKT OKŁADKI: Kristin Smith-Boyle MAPA I ILUSTRACJE WEWNĄTRZ: © 2016 by Ian Schoenherr R EDAKCJA: Olga Gitkiewicz KOREKTA: Iwona Huchla REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53–676 Wrocław www.bukowylas.pl WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością ul. Poznańska 91, 05–850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl DRUK I OPRAWA: Abedik S.A.


Dla Charlesa, Zacha i Paula, ktรณrzy odeszli przedwczeล nie





Załoga Prądu Wiary: KAPITAN – Cannek Reed PIERWSZY OFICER DRUGI OFICER – Meeks STEWARD – Aly KUCHARZ – po prostu Kucharz CIEŚLA – Koń FELCZERKA / ŻAGLOMISTRZYNI – Doktor STERNIK – Wesołek MARYNARZE: Jules – szantymenka, czyli wywodząca pieśń marynarzy na bakburcie Theo – szantymen na sterburcie Goro Killian Marmolada



CZERWONA WOJNA K r ól

FAZA I podbój Everiki

EVERICA - Lord Lor ordd DDarion Stonegold (Główny polityk) or

FAZA II Przymierze z Liccaro

LICCARO - Rajar (Adept Wojskowości)

staje się Serakeenem. 9 Rajar Serakeen wprowadza blokadę ekonomiczną 9 wobec Liccaro oraz zyskuje władzę i wpływy

w skorumpowanym rządzie regencji. - Serakeen używa swoich wpływów, by wzmocnić nić pozycję politycznych sprzymierzeńców i przejąć kontrolę nad królestwem!

SOJUSZ

9 9 9

- Ge Generał Braca Longatta Terezina III (Główna dowódczyni wojsk) Wojn a noStonegold i Braca jednoczą siły pod jednymm Ka m i e n a zn sztandarem -Rze c Oxscini = wspólny wróg WYKORZYSTAĆ TO! Początek rozprawy z morskimi wyrzutkami.

Ar ca di mon De ta no

FAZA III Przymierze z Deliene

DELIENE - ?? (Adept Polityki)

FAZA IV Podbój Oxscini i Roku

OXSCINI I ROKU

źć popleczników pośród prowicjonalnej 9 Znaleźć szlachty. Eduoara ara

- Zabójstwo króla Ley Leymora eymo ey mora mo r or ra oraz jego następców. ców - Zostać wybranym na ssamodzielnego regenta królestwa. -

Everica, Liccaro i Deliene tworzą Przymierze. Deliene atakuje Oxscini od północy. Everica i Liccaro atakują Oxscini od wschodu. Evericańskie ica siły zbrojne przejmują Roku. DDrugi r gii Skrytobójca ru Sk zabija Królową Hekkatę. y sz w r e PPi - Zjednoczone siły Przymierza ruszają na Oxscini przez Złamaną Koronę. - Oxscini upada.

A. SIĘ DOKONAŁ A N J O W A N O S. CZERW LEŻY DO NA KELANNA NA


Czy s³uchasz uwa¿nie?


Sny

Ł

ucznik znów śnił ten sen, w którym nie miał imienia. Nie pamiętał, w jaki sposób je utracił; teraz mężczyźni zwracali się do niego per „chłopcze”, „śmieciu” albo wcale. Stał w kręgu z wielkich kamieni, bladych niczym kość, a stłoczeni wokół ringu mężczyźni i kobiety podjudzali go okrzykami. Rozedrgane światło pochodni zmieniło ich twarze w ohydne maski. Gdy przestępował z nogi na nogę, kawałki żwiru wbijały mu się w podeszwy bosych stóp. – To jest twój nowy kandydat, Topór? – parsknął mężczyzna o ziemiście bladej cerze i głęboko osadzonych czarnych oczach. – Parę miesięcy temu zgarnąłem go w Joxoca – odrzekł Topór. – Już go trochę rozruszałem. Topór – krępy, ogorzały, wiecznie skubiący te swoje niezagojone jeszcze strupy. 15


Bezimienny chłopiec dotknął szyi, przesunął palcami po bliźnie okalającej gardło. To Topór go tak przysmażył. Ziemisty pokazał zęby w uśmiechu, małe i ostre jak u łasicy. – Argo już zamiótł polepę paroma takimi chudeuszami jak ten. Chłopiec bez imienia odwrócił się i ujrzał Argo stojącego po przeciwnej stronie ringu. Światło pełgało po czterech świeżych bliznach na jego prawym ramieniu. Przez krótki, kręcony zarost przebłyskiwał szeroki uśmiech. Tłum zaczął klaskać i wyć. Może to był sygnał. Argo rzucił się na bezimiennego chłopca. Ten spróbował uniku, ale się potknął. – Uważaj no! – warknął Topór. Chłopiec bez imienia odwrócił się, oszołomiony, próbując wypatrzeć wodniste oczy Topora w tym zbiegowisku – i wtedy Argo zaatakował. Jego pięści były wszędzie naraz. Spadały na twarz, głowę i ramiona bezimiennego niczym grad. Ciężko było oddychać pod tą nawałą. Albo cokolwiek zobaczyć. Ciosy padały coraz szybciej. Coraz mocniejsze, jak bicze. Chłopiec bez imienia zgiął się wpół i dostał kolanem w twarz. Ziemia wybiegła mu na spotkanie. Gdzieś tam w oddali był Topór, ryczący: – Wstawaj! Wstawaj, ty mały… Ale chłopiec nie wstał. Argo kopniakiem obrócił go na plecy, chwycił za pierś i uniósł drugą rękę do ostatecznego ciosu. 16


W tamtej chwili bezimienny chłopiec pojął, że to koniec. Że teraz umrze. Przestanie oddychać. Przestanie istnieć. Ból też się skończy. To byłoby łatwe. Ale on nie chciał umierać. Chciał żyć, mimo że tak bardzo go bolało. Mimo wszystko. Ta wiedza wstrząsnęła nim do głębi – i napotkała w niej coś ukrytego. Coś paskudnego i bardzo, bardzo potężnego. Argo zwolnił. Wszystko wokół zwolniło. Sekundy rozciągnęły się w minuty, minuty – w godziny, a chłopiec bez imienia zobaczył teraz jak na dłoni, jak zaczęła się ta walka; ujrzał szczegóły wszystkich ciosów, które otrzymał dotąd. Widział siniaki i świeżo pozrastane kości pod skórą Argo oraz takie punkty w jego stawach, które wystarczyło porządnie nacisnąć, żeby eksplodowały bólem. Pięść opadła – chłopiec bez imienia zrobił unik – i trafiła w ziemię. Zablokował nogę Argo swoją nogą i przeturlał się gwałtownie, zamieniając ich pozycjami. – Dobrze, chłopcze! Walcz! – krzyknął Topór. Chłopiec mógłby uderzyć. Zamiast tego zerwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła. Widział teraz wszystko. Wiedział, które pochodnie byłoby najłatwiej pochwycić i ile czasu by mu zajęło, by ich dosięgnąć. Wiedział, które z kamieni okalających ring najlepiej nadają się na broń. Policzył wszystkie rewolwery i noże ukryte po kieszeniach widzów. Dojrzał takie miejsca na udeptanej ziemi, gdzie łatwo można się poślizgnąć. 17


Ujrzał wszystko, co było do zobaczenia. Argo tkwił w bezruchu, a bezimienny uderzył go w twarz. Ciało sklęsło pod ciosem. Bił raz po raz, szybko i mocno. Bił tak, żeby bolało najbardziej. Żeby uczynić jak najwięcej szkody. To było łatwe. Przyszło mu naturalnie. Jak oddychanie. Rzepka w kolanie Argo pękła. Puściły więzadła. Bezimienny rąbnął go w obojczyk. Niemal widział, jak drzazgi kości pryskają pod tym uderzeniem na wszystkie strony. Argo płakał. Próbował się odczołgać bliżej krawędzi kręgu, ale jego ramię i noga nie działały już, jak powinny. Cały był pokryty kurzem. Tłum wołał o krew. Chłopiec bez imienia przyklęknął i podniósł kamień najeżony bazaltowymi odłamkami. Wiedział, że to już prawie koniec. Wiedział też, co nastąpi. Był blisko. Oczy Argo rozszerzył strach. Błagał o litość ustami o zakrwawionych dziąsłach. Ale bezimienny nie słuchał próśb. Upuścił kamień na twarz Argo. Poczuł siłę tego uderzenia, ustępujące ciało, miażdżone kości. Nie było już słychać błagań. Podniósł kamień jeszcze raz.

18

TO


ROZDZIAŁ 1

Kwarc i Tygrysie Oko

S

efia patrzyła na Łucznika leżącego w ukrytej wnęce między skałami razem z resztą ich dobytku. Szarpnął się gwałtownie, odrzucając koc z piersi, a potem znów znieruchomiał. Od wschodu księżyca minęły dwie godziny, podczas których on bezustannie zasypiał i się budził, budził się i zasypiał znów, wiele razy. Sen wciągał go w swe głębiny, a chłopak raz po raz wyrywał się na powierzchnię świadomości, walcząc o powietrze. Nawet teraz nie wyglądał, jakby odpoczywał – jego brwi się marszczyły, palce wciąż poruszały, usta drgały niczym w niemym krzyku. Chciała podejść, pogładzić go po głowie i rozluźnić te zaciśnięte pięści. Ale odkąd uciekli, stał się inny, odległy. Spotkanie ze Strażą go odmieniło. Zmieniło też to, co było między nimi. Zmieniło wszystko. 19


Przykucnięta na granitowym głazie Sefia ciaśniej owinęła ramiona kocem. Wolałaby swój hamak od tej nyży pomiędzy skałami. Ale hamak został na podłodze gabinetu Tanin, podobnie jak większość jej zapasów. Jak Nin. Ciotka, którą poprzysięgła uratować. Ciotka, którą zawiodła. Drobne ciało, okryte płaszczem z niedźwiedziego futra. Sefia zadygotała, przypomniawszy sobie, co nastąpiło potem; błysk metalu, skóra Tanin rozstępująca się pod ostrzem. Jej drugie zabójstwo. Jeśli Straż dopadnie Sefię, każe jej słono zapłacić za to, co zrobiła. To już drugi Dyrektor, który padł z ręki jej rodziny. Ponownie skupiła wzrok na ścianie lasu. Sięgnęła po ten specjalny zmysł, który dzieliła ze swoją matką i z ojcem: po magię. Ta moc zawsze tam była, żywa i pulsująca bezustannie jak potężny ocean pod lodem. Świat składał się z czegoś więcej niż rzeczy, które można dotknąć, usłyszeć, zobaczyć. Dla tych, którzy posiadali dar, rzeczywistość była pełna Iluminacji. Każdy przedmiot dryfował w obłoku uplecionym ze swojej własnej historii; z sumy momentów dostępnych tylko dla tych, co wiedzieli, jak patrzeć. Sefia mrugnęła – i Wizja zajaśniała jej pod powiekami, lśniąca setkami pozłocistych smug, milionów maleńkich błysków światła, poruszających się wraz z prądami powietrza; był tam cierpliwy wzrost drzew i bezustanny szept materii, opadającej miękko w rozkład. W dolinie poniżej, jakieś dwa kilometry od ich obozowiska, leżało górskie miasto Cascarra nad Rzeką Oliwną. Sefia potrafiła 20


stąd dostrzec lampy – jak złote paciorki rozświetlały ulice i tartaki. Widziała barki uwiązane do palików na molu oraz spirale dymu unoszące się z kominów. Nic nie zakłócało spokoju tego miejsca. Mrugnęła znów i Wizja – którą Straż miała zwyczaj nazywać Widzeniem – zbladła. Byli chwilowo bezpieczni, ona i Łucznik. Straż jeszcze nie wyruszyła w pościg. Ale to zrobi. Będzie ich prześladować, tak jak jej rodziców. Lon i Mareah. Na myśl o nich serce Sefii skurczyło się niczym liść na mrozie. Nadal miewała chwile, gdy wyobrażenie sobie tej pary jako członków tajemnej, zbrodniczej organizacji przekraczało jej możliwości. Znała ich jako łagodnych ludzi, którzy ją wychowali, chronili, kochali. Ale potem przypominała sobie, z jaką gracją matka posługiwała się nożami do krojenia warzyw. Jak pewnego razu zabiła kojota, który zakradł się po jej kury – jednym celnym rzutem ostrza. Jak ojciec wciąż wypatrywał czegoś przez teleskop skierowany na morze. Dopiero teraz pojęła, że szukał tam Straży. Ludzi, którzy ich ścigali. Tak wiele przed nią ukryli – prawdę o sobie i swoich uczynkach. To przez te sekrety Sefia zmuszona była uciekać, choć mogłaby walczyć. Ukrywać się, podczas gdy mogłaby być wolna. Nin zapłaciła za to życiem. Nieważne, jak mocno Sefia kochała swoich rodziców – tego nie będzie w stanie im wybaczyć. Ani sobie. A teraz znowu uciekała. 21


Pięć dni temu ona i Łucznik umknęli przed tropicielami Straży. Ukradli małą łódkę i pożeglowali na północ wzdłuż skalistego wybrzeża Deliene. A potem dostrzegli, że płynie za nimi statek i że jest coraz bliżej. Zaryzykowali więc zejście na ląd i porzucili łódź w nadziei, że zmylą pogoń. Zapuścili się w pasmo Gór Krawędziowych, prowadzące do serca królestwa, i powędrowali przełęczami w stronę Cascarry. Mieli nadzieję znaleźć tam inną łódź i wypłynąć z powrotem na morze. Potem znów będą uciekać, tak szybko jak tylko potrafią. Prześladowani, dopóki żyją. Sefia skupiła uwagę na owiniętym skórą przedmiocie na swoim podołku. Książki były w Kelannie rzadkością; Straż gromadziła je zachłannie, podczas gdy reszta świata żyła sobie w nieznajomości sztuki czytania czy pisma. A to nie była jakaś tam książka, lecz Książka. Nieskończona i pełna magii, zapis wszystkiego, co się kiedykolwiek zdarzyło czy zdarzy. Wszystkie wieki historii spisane eleganckimi, cienkimi liniami czarnego atramentu. Sefia gwałtownie ściągnęła z niej wodoodporne skórzane etui. Robiła tak każdej nocy, od kiedy znów została uciekinierką. Mogłaby ją otworzyć i dowiedzieć się, kim naprawdę byli jej rodzice. Dlaczego uczynili to, co uczynili… ale nie miała odwagi. Łucznik szarpnął się gwałtownie przez sen; koc opadł, ukazując bliznę na jego szyi. Gałązki jego posłania pękły z suchym dźwiękiem. Wzmocniony echem brzmiał jak wystrzał. 22


Sefia zerknęła na ciemny las, ale w poszyciu nic nawet nie drgnęło. Westchnęła i usiadła wygodniej. Okładkę Książki pokrywały liczne pęknięcia i plamy, miejsca niegdyś zdobione drogimi kamieniami i filigranem ziały wyblakłą pustką. Tylko zapięcie i narożniki z kosztownej złotej blachy wciąż były na miejscu. Zaczęła wodzić palcem po symbolu na okładce. Siła przyzwyczajenia była wielka.

Dwie zakrzywione linie – to jej rodzice. Ten pojedynczy łuk – Nin. Linia prosta to ona sama. Okrąg symbolizował cel, który postanowiła osiągnąć: dowiedzieć się, do czego służy Książka. Ocalić Nin. O ile to będzie możliwe – ukarać winnych. Ale wciąż nie była w stanie zmusić się do otworzenia Książki. Do stawienia czoła prawdzie. Już naciągała skórzane etui z powrotem, gdy gdzieś w oddali trzasnęła gałązka. Sefia zamarła, zamrugała; Wizja zalała jej oczy złotem. Ze wschodniej grani nadchodzili ludzie. Pojawiali się pod kapryśnym księżycowym światłem, a potem znów nikli w mroku. Byli jak czarne ryby w ciemnym stawie, połyskujące płetwami na powierzchni przez tę krótką chwilę, nim znów dadzą nura. Tropiciele. Musieli być po przeciwnej stronie góry, gdy ostatni raz przepatrywała otoczenie, ale teraz byli coraz bliżej. 23


Łucznik rzucił się na posłaniu, strącając plecak na ziemię. Manierka z grzechotem uderzyła o rękojeść jego miecza. Tropiciele na moment wstrzymali się w biegu. Odwrócili się w jej stronę. W świecie Iluminacji ich oczy lśniły w oczodołach, gdy wpatrywali się w ciemność. A potem ruszyli prosto na nich. Sefia była uciekinierką od lat; wyostrzone przez życie w drodze instynkty kazały jej się poderwać, schować Książkę i podbiec do Łucznika. Ciskał się na wszystkie strony. Robił mnóstwo hałasu. Objęła go mocno, unieruchamiając te poruszające się bezwładnie ręce i nogi. Poniżej, w dolinie, opadłe z drzew igliwie trzeszczało jak pełgający ogień. Otworzył oczy – były wielkie i złociste. Zabłysła w nich panika. Czuła, jak mocno wali mu serce; jego usta chwytały gwałtownie powietrze. Zaczął się miotać niczym zwierzę schwytane w paści. Jej uścisk zelżał. – Łuczniku – szepnęła. Odepchnął ją od siebie; upadła na skaliste podłoże. Przeszył ją ostry ból. – Łuczniku. – W jej głosie zabrzmiało błaganie. – Już w porządku. To ja. Sefia. Łuczniku. Zamarł, głośno dysząc w panice. Zbyt głośno. Tym razem pozwolił jej się objąć; jego puls walił pod skórą jak młotem. Byli tak blisko, że czuła jego oddech na policzku. Przygryzła wargę. Od pocałunku minęło pięć dni, a ona wciąż pamiętała, jakie to uczucie. Tęsknota za nim była wręcz bolesna. 24


Łucznik podniósł głowę, gdy dobiegł ich szmer kroków. Sefia znała dobrze te dźwięki, sama wydawała podobne, jeszcze polując z Nin. Skradające się, ostrożne kroczki, przedzielane interwałami nasłuchiwania i bezruchu. Dwadzieścia metrów od nich? Może mniej? Wskazała na las i jej usta bezgłośnie uformowały słowo: Tropiciele. Przytaknął, mrugając raz po raz. Całkiem bezgłośnie dobył z kieszeni kawałek kwarcu i zaczął gładzić palcem jego fasety. Technika relaksacyjna, której nauczyła go Sefia jakiś miesiąc temu. Sposób, by odgonić panikę, by przypomnieć mu, że jest bezpieczny. Ale teraz nie byli bezpieczni. Przez prześwit między głazami dostrzegła poruszające się pod drzewami cienie. Tropiciele byli wszędzie dookoła; światło gwiazd odbijało się od ich strzelb, oczy mieli ukryte w cieniu. Patrzyli uważnie pod nogi, szukając śladów. „Znajdą nas”. Nawet bardzo niedoświadczony tropiciel dostrzegłby w końcu ich mały obozik. Sefia wiedziała, że musi jakoś sprawić, by sobie poszli. I to szybko. Znów przywołała Widzenie i strzeliła palcami. W świecie Iluminacji strugi blasku napięły się i strzeliły jak cięciwy, budząc fale drżenia pośród złotych pasm. Może kilkanaście metrów od nich trzasnęła głośno sucha gałązka. Tropiciele przypadli do ziemi. Lufy ich strzelb skierowały się w górę. Byli tacy cisi… i bardzo szybcy. Zrobiła to ponownie, tym razem trochę dalej. Przywódca machnął ręką w kierunku doliny. Cały oddział zawrócił i skierował się w stronę pękających gałązek, w stronę miasta. Dalej i dalej od Sefii i Łucznika. 25


Gdy jej puls zwolnił, nagle zdała sobie sprawę, jak mocno są z chłopakiem spleceni. Przestał gładzić swój kamień; wpatrywał się w nią teraz oczami podkrążonymi z bezsenności. – Mocno cię uderzyłem? – spytał. Minęło pięć dni, odkąd się odezwał, a barwa jego głosu wciąż Sefię zaskakiwała. Były w tym głosie żar i ciemność, niczym w minerale zwanym tygrysim okiem. – Nie. – Podniosła się, próbując ukryć kłujący ból między łopatkami. Musieli ruszać, i to natychmiast, nim tropiciele zorientują się, że nie ma ich w Cascarze. Chwyciła za róg koca. – Obudziłem się i nie wiedziałem, gdzie jestem… nie mogłem się poruszyć, więc pomyślałem… przepraszam, ja… – Usiadł prosto i przez moment chyba zamierzał kontynuować. Ale potem przebiegł palcami po bliźnie wokół szyi. Po piętnie, którym impressorzy znaczyli wszystkich swoich chłopców, by wyróżnić ich jako kandydatów. Przez lata Straż poszukiwała tego jedynego, który – jak wierzyli – zaprowadzi ich do zwycięstwa w najkrwawszej wojnie, jaką dotąd widziała Kelanna. Szukali zabójcy. Kapitana. Wodza. Los kandydata odebrał Łucznikowi wszystko, co miał: imię, głos, pamięć o sobie samym. Został z niego cień człowieka. Wszystkie te wspomnienia powróciły podczas ich starcia ze Strażą. Ale Łucznik wciąż nie powiedział jej, jak brzmi jego prawdziwe imię, i w chwilach takich, jak ta, czuła, że wie o nim jeszcze mniej niż przedtem. 26


„Zupełnie jak o moich rodzicach”, pomyślała gorzko. – Prawie nas złapali – odezwał się, chowając kwarc do kieszeni. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że są tak blisko. – Ale mogłabyś wiedzieć. – Jego spojrzenie powędrowało do Książki. – Mogłabyś zawsze wiedzieć, gdzie są. Za każdym razem bylibyśmy o krok przed nimi. Sefia zesztywniała. Miał rację, oczywiście. Książka zawierała przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Wszystkie poczynania Straży też w niej zapisano, ukryte pod wieloma warstwami historii. Mogliby z łatwością ujść przed pogonią, gdyby Sefia sięgnęła do tych zapisków. Jeśli okazaliby się dostatecznie sprytni, ona i Łucznik, może nawet udałoby im się wyślizgnąć z uścisku Straży na dobre. Byliby wolnymi ludźmi. Ale Sefia się bała. Czuła strach przed tym, czego może się dowiedzieć, jeśli ją otworzy. Strach przed prawdą o własnej rodzinie… przed tymi straszliwymi rzeczami, które jej ojciec i matka zrobili dawno temu. Ale by utrzymać Łucznika z dala od rąk Straży? Łucznika, który walczył dla niej, który dla niej, Sefii, obywał się bez snu i jedzenia? Łucznika, któremu odzyskane wspomnienia zdawały się robić większą krzywdę niż ich wcześniejszy brak? Spojrzała mu w oczy, długo i z powagą. – Dobrze. Znalazła miejsce rozświetlone blaskiem księżyca i wyjęła Książkę z etui. Pochyliła się tak nisko, że ustami niemal musnęła symbol na okładce. 27


– Pokaż mi, co się teraz dzieje w siedzibie Straży – wyszeptała. Wzięła głęboki oddech i rozpięła ozdobne skuwki księgi. Strony zatrzepotały pod jej palcami, a potem ułożyły się płasko, tworząc gładką, bladą płaszczyznę, poznaczoną atramentem. Sefia wyczuwała pełną napięcia i wyczekiwania uwagę Łucznika. – W komnacie sypialnej panował chaos… – zaczęła czytać szeptem, jak gdyby Straż mogła ją usłyszeć. Wzdrygnęła się i rozejrzała wokół, ale tropiciele byli już daleko stąd. Sefii i Łucznikowi nie groziło niebezpieczeństwo. Przynajmniej na razie. Wróciła do Książki. – W komnacie sypialnej panował chaos. Otwarte tomy i sterty luźnego papieru pokrywały kapę przykrywającą łóżko, zsuwały się kaskadami na półki pełne ksiąg i spłachcie czystego pergaminu… – Jej spojrzenie przeskoczyło kilka linijek. – Och nie. Nie! Była w błędzie. Groziło im niebezpieczeństwo. Nieustannie. Nieważne, jak daleko by uciekli, jak dobrze by się ukryli; nigdy nie będą wolnymi ludźmi.

28


Błędna interpretacja

W

komnacie sypialnej panował chaos. Otwarte tomy

i sterty luźnego papieru pokrywały kapę przy-

krywającą łóżko, zsuwały się kaskadami na półki pełne ksiąg i spłachcie czystego pergaminu. Krajobraz klęski, poznaczony pytaniami, co nie wiodły do rozwiązań – i odpowiedzi na zagadki, których nie zadała. Tanin powinna już dawno spać o tak późnej porze. Ale ostatnio sypiała źle. Tyle było do zrobienia. Jej smukłe dłonie przesunęły się po kapie, zrzucając na podłogę stalówki i pojedyncze stronice, pokryte nic niewnoszącą treścią. Ten Bibliotekarz twierdził, że Książka znajduje się wszędzie naraz. „Bezużyteczne”. Ten znów użył mnóstwa słów, by rozwlekle opisać paradoks, jakim jest nieskończona Książka. „Bez znaczenia w tej sytuacji”. Inny jeszcze Mistrz twierdził, że pożar nawiedzi Bibliotekę trzykrotnie. Tanin nie dowiedziała się niczego o miejscu, w którym Książka znajduje się właśnie teraz.

29


Miała ją w ręku (spękana skóra, kruche stronice). Wszystko odbyło się tak, jak zapisano na nadpalonej stronie. Ale ją straciła. Straciła wszystko – siłę, swój głos, nawet swój tytuł. Trzęsącymi się dłońmi odkorkowała świeży kałamarz atramentu, by notować dalej. Niemal natychmiast skoczyło jej tętno. Poczuła ucisk w piersi. Coś było nie tak. Gmerała nieporadnie w kieszeniach nocnego stroju, a jej oddech stawał się coraz płytszy. Mogłaby zadzwonić po służbę i wołać o pomoc. Pacjentom tak osłabionym jak ona często zdarzały się komplikacje. Czasem ofiary niemal śmiertelnych ataków po prostu nie miały szczęścia. Ale to nie była medyczna komplikacja, tylko zamach na jej życie. Buteleczki wypełnione proszkami i tonikami wypadły z jej drżących palców. Coraz trudniej było oddychać, myśleć, działać. Podnosiła fiolki do oczu – jedną po drugiej, usiłując odczytać rozmazujące się litery na etykietach; ból zaciskał się wokół jej płuc jak pięść. To nie była pierwsza próba od dnia, w którym Tanin spotkała Sefię. Zapewne nie ostatnia. Wreszcie trafiła na właściwą buteleczkę i skruszyła jej szyjkę nad świeżo otwartym kałamarzem. Gdy ciemny proszek zmieszał się z równie czarnym płynem, zasyczało i zaczęło dymić. Słaba woń skórki pomarańczowej wypełniła jej nozdrza. Ucisk w piersi Tanin zelżał. Rytm jej serca wrócił do normy. Atrament zatruto substancją,

30


która w kontakcie z powietrzem wydzielała toksyczny opar. Ta trucizna została właśnie unieszkodliwiona. „Znowu ci się nie udało, Stonegold”. Tanin oparła się o poduszki, wzięła długi, głęboki oddech. Pozbierała z pościeli rozsypane fiolki i wrzuciła je z powrotem do kieszeni. Zabrzęczały cicho. Dotknęła szyi, wspominając nóż. Wspominając, jak życie wyciekało z niej ciepłą strugą. Gdyby nie Rajar, jej Adept Wojskowości i jego Manipulacja – nie żyłaby już. Może i tak się to skończyć, o ile nie będzie ostrożna. Zwyczaj kazał, by pięciu Mistrzów wybrało tymczasowego zastępcę w przypadku, gdy któryś z Dyrektorów nie domagał. Innym zwyczajem było, iż taki mianowany starał się jak mógł uśmiercić Dyrektora, by uczynić swoją pozycję trwałą – o ile uważał, że jest w stanie to zrobić, nie powodując chaosu w całej Straży. Najwyraźniej obecny zastępca Tanin, ich Mistrz Polityk, niejaki Darion Stonegold, Król Everiki – był właśnie tego zdania. Próbował sprawić, by wyglądało to na wypadek. Gdy zabito Edmona, to Stonegold powinien zająć jego miejsce. Był naturalnym przywódcą, a poza tym z pomocą Mistrza Wojskowości doprowadził do sukcesu pierwszą fazę Czerwonej Wojny, czyli zjednoczenie królestwa Everiki. Ale Erastis poparł kandydaturę Tanin, a pozostali członkowie Straży robili to, co im wskazał Bibliotekarz. Tym sposobem to ona, Adeptka Administracji, została

31


wybrana na Dyrektora Straży. Była to pozycja nadrzędna względem Stonegolda, a nawet względem jej własnego Mistrza. Polityk od dekad czekał na okazję, by się jej pozbyć. A teraz jej pozycja w Straży była na tyle chwiejna, że spróbował. Choć nie dość chwiejna, by zamordować ją na oczach wszystkich. To mogło oznaczać, iż Tanin nadal ma jakieś poparcie, z którego mogłaby aktywnie skorzystać… o ile tylko odzyska Książkę. Rzecz w tym, że któryś z tych zamachów mógł na dobre udaremnić jej plany. Miała niewiele czasu. Tanin odrzuciła pościel i usiadła na brzegu łoża. Koszula nocna powiewała wokół jej gołych kostek. Komnatę sypialną dzielił od Biblioteki krótki spacer korytarzem. Zrobiła trzy kroki, nim upadła. Stos ksiąg przewrócił się i rozsypał. Oszklona gablotka spadła na ziemię i rozbiła się na kawałki, obsypując Tanin deszczem ostrych odłamków. Pojedyncza stronica, pozaginana i pożółkła, spłynęła miękko na podłogę. Tanin leżała przez chwilę w bezruchu, studiując pośpiesznie nakreślony plan, który był bardziej marzeniem niż konkretną strategią. Pokrywały go przekreślenia i dopiski różnymi odcieniami atramentu, najwyraźniej nanoszone rozmaitymi dłońmi na przestrzeni lat. Na górze strony, na samym środku widniał tytuł, wypisany śmiałymi wersalikami.

CZERWONA WOJNA 32


Ktoś zapukał do drzwi. Tanin otworzyła usta, by przemówić, ale spazm bólu przeszył jej gardło, jakby połknęła płonący papier. Zamrugała więc zamiast tego, przywołując Spojrzenie, i machnęła dłonią, wprawiając złociste pasma w ruch. Drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia stanęły otworem. Podniosła skrawek wiekowego pergaminu, mnąc kruchą kartę w palcach. Nie była bezsilna; nic bardziej błędnego. Kiedy sprowadzono ją do Straży, była tylko przerażonym dzieckiem. Skoro potem potrafiła wspiąć się tak wysoko, to znaczyło, że nie złamie jej nic. Wszedł Erastis, jego aksamitny strój z cichym szelestem zamiótł posadzkę. Dobiegał już dziewięćdziesiątki. Jego twarz była pełna zmarszczek, resztki włosów (nie zachował ich wiele) jaśniały niemal czystą bielą. Ale gdy zobaczył Tanin leżącą pośród tego bałaganu, skoczył jej na pomoc z zaskakującą chyżością. Poczerwieniała na twarzy, gdy pomagał jej wgramolić się z powrotem do łoża. Położyła wypisany ręką Lona plan Czerwonej Wojny na stoliku nocnym. – Zdaje mi się, że słyszałem, jak coś się rozbiło – rzekł Erastis, przykrywając ją kołdrą. – Wiem, że bardzo ci się dłuży w tym pokoju, ale powinnaś dać sobie czas na odpoczynek i nabranie sił. Tanin sięgnęła po drewnianą tacę, rozprostowała na niej kawałek pergaminu i umoczyła pióro w atramencie.

Nie mam czasu, napisała.

33


Erastis zmrużył oczy za okularami, wpatrując się w słowa. – Kolejny zamach na twoje życie? Kiwnęła podbródkiem w stronę kałamarza, który następnie podniosła do nosa. – Trucizna? Myślałby kto, że ktoś taki jak on będzie sprytniejszy. Żeby użyć przeciw byłej Administrator jednego z jej własnych narzędzi… Naszemu Politykowi najwyraźniej kończą się pomysły. – Bibliotekarz umościł się w fotelu. – Dowiem się, kto podrzucił tę butelkę i zajmę się nim. Darion musi pojąć, że nie będę tolerował żadnych prób zabójstw w Sekcji Głównej. Tanin przełknęła ślinę. W dawnych czasach Erastis rozprawiłby się ze Stonegoldem raz na zawsze. Ale Mistrz Bibliotekarz był już stary, a jego wpływy bardzo zmalały. On jeden odwiedzał ją przez cały poprzedni tydzień – pomijając służbę, oczywiście. Był jej jedynym towarzystwem; przynosił rękopisy, pomagał jej dotrzeć do wskazówek w sprawie Książki, rozsianych w rozległych bibliotecznych zbiorach. Martwiła ją nieobecność innych członków Straży. Wielu pracowało gdzieś w terenie, ale spodziewałaby się przynajmniej wizyty Administratora Dotana, jej starego Mistrza. Czyżby się od niej odwrócił? A może był po prostu zbyt zajęty wprowadzaniem w czyn Fazy II? Jej spojrzenie pobiegło ku kartce na stoliku nocnym.

34


LICCARO – Rajar (Adept Wojskowości)

9 Rajar staje się Serakeenem. 9 Serakeen wprowadza blokadę ekonomiczną

wobec Liccaro oraz zyskuje władzę i wpływy w skorumpowanym rządzie regencji.

Serakeen używa swoich wpływów, by wzmocnić pozycję politycznych sprzymierzeńców i przejąć kontrolę nad królestwem! Tanin znów zanurzyła pióro w kałamarzu i napisała: Sefia? Erastis złożył dłonie na podołku. – Cierpliwości. Nasi tropiciele są równie wytrwali jak ty. Znajdą oboje dzieci, i zrobią to wkrótce. Skreśliła imię dziewczyny. Poprzednim razem im się poszczęściło; natknęli się na słowa, którymi młoda siała tu i tam. Prowadziło ich zdanie TO JEST KSIĄŻKA, wyryte w pniach drzew, wypisane patykiem w zaschłym błocie. Tym razem nie będzie tak łatwo. – Jest bardzo podobna do nich, prawda? – spytał Mistrz Bibliotekarz. – W każdym calu córka Lona i Mareah. Dawno, dawno temu Tanin była jedną z najbliższych im osób – może oprócz Rajara. Zawsze trzymali się razem: Bibliotekarz, Skrytobójczyni, Żołnierz i Administratorka. Lata temu przysięgli sobie, że zjednoczą Pięć Wysp pod władzą Straży, używając wojny – Czerwonej Wojny – by podbić królestwa, których pokojowo nie da

35


się przeciągnąć na swą stronę. Aby to zrobić, potrzebowali chłopca z legend. Nawet impressorzy to był pomysł Lona. – Potrzebujemy chłopaka z blizną wokół szyi? – spytał. – No to go znajdziemy. – Niby jak? – zaoponowała Mareah. – Nie mamy wystarczającej ilości ludzi. Pochylił się do przodu, w zapale wykładając im swój plan. – Stworzymy organizację, która dostarczy nam chłopaków z takimi bliznami, jakich potrzebujemy. Mar, ty nauczysz ich, jak trenować i wyławiać właściwych kandydatów. Jeśli zaoferujemy odpowiednie wynagrodzenie, jestem pewien, że chłopiec stanie po naszej stronie, gdy już wprawimy resztę planu w ruch. Rajar był najbardziej sceptyczny z całej czwórki. – Nie możesz po prostu tworzyć przeznaczenia, Lon. Jesteś niezły, ale nikt nie jest aż tak dobry, nawet ty. Lon uniósł podbródek; jego ciemne oczy jaśniały jak dwa obsydiany. – Ja sam? Jasne, że nie. Ale razem możemy wszystko. Stalówka w ręku Tanin przebiła papier. – Wciąż tyle w tobie gniewu – westchnął Erastis. „A w tobie nie?” Dotknął palcem kartki papieru na jej stoliku nocnym, przesunął nim po zaplanowanych fazach Czerwonej Wojny, po liście królestw, które zamierzali kolejno podbić:

36


FAZA FAZA Faza Faza

I – podbój Everiki II – przymierze z Liccaro III – przymierze z Deliene IV – podbój Oxscini i Roku

Pięć Wysp należałoby do nich. Wyjęci spod prawa rabusie morscy zostaliby wybici. Kelanna byłaby w ich ręku… choć nie w ręku ich wszystkich. Już nie. – Czemu złościsz się na zmarłych? – zamruczał Erastis. „Bo mnie okłamali. Mówili, że mnie kochają. Gdyby to była prawda, zaufaliby mi. Wierzyliby we mnie i nigdy, przenigdy by stąd nie odeszli”. Mistrz Bibliotekarz pokręcił głową i opuścił dłoń wzdłuż ciała. Pióro Tanin znów przebiegło po papierze. Czy

natkną-

łeś się na jeszcze jakieś wzmianki o Książce? Erastis pochylił się i przeczytał, co napisała. – Obawiam się, że n… Przeszkodziła mu śmiałym ruchem pióra. Atrament zachlapał kapę łóżka. Czy

powiedziałbyś mi, gdybyś jed-

nak coś znalazł? Spojrzał na nią ze smutkiem. Przełknęła ślinę; poczucie winy paliło ją w gardle. Lon i Mareah dopuścili się kradzieży. Sefia stawiła czynny opór. Ale to ona, Tanin, osobiście wypuściła Książkę z rąk. Wszyscy w Straży zdawali sobie z tego sprawę.

37


– Moja droga. – Erastis poklepał ją po dłoni. – Kocham cię tak mocno, jak kochałem ich. Mocniej niż ich, bo ty tu zostałaś. Nie wątp w tych nielicznych przyjaciół, których masz. „Przyjaciół”, pomyślała z niesmakiem. Żeby wygrać z Darionem Stonegoldem, będzie potrzebowała sprzymierzeńców. Wierzyła, że może ufać Erastisowi i jego nowemu Adeptowi, ale co z Rajarem? Co z Dotanem i jego z kolei nowym uczniem? A co z Pierwszym Skrytobójcą? Potrzebowała ich lojalności i wsparcia, nie miłości. Nade wszystko potrzebowała Książki. Dlatego będzie musiała znaleźć Sefię.

38

WŁAŚNIE


Polub nas na Facebooku

KUP TERAZ




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.