Rozdział 1
Cię cie nie było precyzyjne, chocia ż dotyczyło serca. Moż e dlatego, ż e noż yczki był y t ę pe, a do tego dr ż a ł y jej rę ce. Jej ruchy był y sztywne, a cia ło skostnia łe. Ostrza sunęł y cięż ko i nierówno. Czu ła mię sistość tego, co pod nimi. Ciach, ciach – rozcięła pachy, ciach – rozerwa ła karczek. Na dekolcie noż yczki nagle się zatrzyma ł y. Nie mia ła wyjścia, musia ła go rozpruć r ękami. Z ca ł ych si ł zacisnęła z ęby i przymknęła powieki. Oddycha ła przez usta. Szarpnęła, ale na próż no. Spróbowa ła mocniej. Skrzywi ła się , gdy usł ysza ła syknię cie. Kiedy otworzyła oczy, musia ła wstrzymać oddech. Jątrzyła się przed ni ą rana najeż ona rz ę dem wystających włókien.
Poczu ła, ż e ją mdli, ale zaraz potem w jej brzuchu rozla ło się gorąco. W ż yłach zabuzowa ła satysfakcja.
Chcia ła wię cej.
Potrz ą snęła dziko g łową , a ż ciemne pasma opad ł y jej na twarz. Dysza ła. Od plastikowej, niebieskiej rączki kuchennych no ż yczek zrobi ł jej się odcisk na d łoniach, a z palca wskazującego prawej ręki odpad ł kawa łek lakieru w bezpiecznym odcieniu nude. Na serdecznym palcu lewej wci ąż pobł yskiwa ł niewielki brylant. Jego blask nagle zacz ął razić ją w oczy. Ści ą gnęła pierścionek z ębami i splunęła nim daleko
w przestrze ń. Upad ł pod doniczk ę z monsterą i z brz ękiem potoczył się po elegancko olejowanym parkiecie w k ąt salonu, tu ż pod minimalistyczn ą japoń sk ą lampę z papierowym abaż urem. W ś wietle ż arówki jego blask sta ł się nie do zniesienia. W jej brzuchu jeszcze silniej zapłonęła kula ognia. Odwróci ła wzrok i znów szaleńczo cięła. Skrawek po skrawku opada ł na ziemię. W jej skroniach pulsowa ło. Oddycha ła szybko. Nie widzia ła nic poza oślepiając ą biel ą. Po chwili ca ła pod łoga usłana by ła ścinkami. Przypomina ł y jej płatki ja śminu, które ś ciel ą się na chodnikach pod koniec wiosny. Tak samo jak one – do niczego nie mog ł y się przydać, cho ć wciąż odurzająco pachnia ł y. W powietrzu unosi ł się obłok jej perfum – kobiecych i kwiatowych, cho ć z gatunku tych, od których potrafi rozbole ć g łowa. Oblizała ślinę w k ąciku ust i jak dzikie zwierz ę g łęboko wci ą gnęła zapach. Wyczu ła w nim różę i tuberoz ę , a do tego trochę ju ż zwietrzałą , cho ć wci ąż tak samo banaln ą nut ę nadziei. Znów poczu ła ognist ą kulę , która uformowa ła jej się w brzuchu i pomknęła a ż do gard ła. Z ca ł ych si ł docisnęła noż yczki, ale wtedy stawił y opór na fiszbinie wszytym w gorset, który mia ł jej zapewnić talię osy i mi łość do grobowej deski.
To był ten moment, w którym zacz ęła płakać.
Białe skrawki miękko opadał y na ziemię. Nie było ju ż długiej spódnicy z rozcię ciem do połowy uda, która zmysłowo oblepiała cia ło, choć trochę krę powa ła ruchy. Nie było góry z d ł ugimi rękawami i dekoltem w łódk ę à la Meghan Markle. Nie by ło mię sistego, śmietankowego jedwabiu, z którego kreacja zosta ła uszyta – ciepłego w odcieniu, ch łodnego w dotyku. Był y za to strz ę py, góra strz ę pów. Tak jak w strz ę pach było ca łe jej ż ycie.
Tę suknię wybiera ła razem z Erykiem. Podobno z przyszł ym panem m łodym nie należ y tego robić, ale on nie wierzył w takie przesądy.
– Nie zostawisz mnie chyba w niepewności a ż do ostatniej chwili? – Siedzieli na kawie w przeddzień jej wizyty w salonie.
Zdjął jej z ramienia niewidzialny pyłek, a potem poprawi ł kołnierzyk bluzki.
Kameralne atelier mody ślubnej wypeł nia ło z łociste ś wiatło, pachnia ło w nim palo santo, a z gramofonu s ą czy ł się miękki jazz. Wszystkie sukienki pokazowe był y w rozmiarze trzydzie ści sze ść. Meg odruchowo wci ą gnęła brzuch.
– Moż e koronka? – Wła ścicielka atelier pomacha ła do niej wieszakiem z a ż urową , półprzezroczyst ą sukni ą typu naked dress.
– Wygl ąda jak firanka. – Eryk skrzywi ł się i zamiast tego zdjął z wieszaka mocno zabudowan ą kreację z nietoperzową górą i d ł ugimi rękawami.
– Szkoda ukrywać tak ą figurę… – Wła ścicielka atelier patrzyła to na niego, to na Meg. Poprawi ła na sobie dzianinową sukienkę -tub ę , która podkre śla ła jej płaski jak deska brzuch i stercz ące piersi.
– B ę dzie bardziej stylowo. – Eryk powiesi ł suknię na adamaszkowym parawanie przymierzalni i przez u łamek sekundy z łapa ł swoje odbicie w lustrze. Zaczesa ł do góry szpakowate, wypomadowane u barbera włosy. – Koniecznie zbluzujmy talię.
– To moż e baskinka?
– Baskinki są passé.
Mierz ąc kolejne wariacje na temat koronek i tiuli, Meg wierzy ła, ż e od znalezienia tej jedynej zależ y jej przysz łe szcz ęście. Wcią ga ła brzuch, gdy trzeba było dopiąć suwak, i wciskała się w gorsety uszyte dla kobiet z biustem du ż o mniejszym ni ż jej.
– Musimy odwrócić uwagę od dekoltu. W kościele nie wypada. – Eryk bez pardonu podci ą gn ął gorset do góry, lekko mia żd żąc piersi Meg. Stara ła się nie oddychać, pełna obaw, ż e paję cze szwy puszcz ą.
– To moż e odsłoń my ramiona? – Właścicielka atelier zsunęła rękawy sukienki. Przejecha ła palcem po wystającym obojczyku
Meg. – A do tego delikatna kolia.
Démodé. – Eryk nawet nie spojrza ł w ich stronę , tylko przegl ąda ł sukienki. Wieszaki stuka ł y jeden o drugi. – O, tu mamy coś au courant.
Suknia, którą wybrał, była uszyta z wielu warstw zwiewnego, jedwabnego szyfonu w róż nych odcieniach bieli, który miękko unosił się z ka ż dym ruchem. To była kreacja stworzona do tego, by w jej towarzystwie zgubić kryszta łowy pantofelek. Meg zrobi ła kilka nie śmia ł ych kroków do jazzowej wariacji w g łośniku, a potem roze śmia ła się i zacz ęła wirować w ca łej tej eterycznej bieli. Czu ła się jak Kopciuszek, którego książę za chwilę poprosi do ta ńca, a ch łodne muśnię cia jedwabiu na skórze przyprawia ł y ją o dreszcze. Jej sylwetka odbija ła się tysiąckrotnie w kryształowym ż yrandolu zawieszonym pod sufitem. Zamknęła oczy.
– Zbyt strojna. – Eryk znów poprawia ł włosy w lustrze.
Wła ścicielka atelier spojrza ła na zegarek i zaproponowa ła, ż e specjalnie dla Meg zaprojektuje zupeł nie nowy model wed ł ug wskaza ń jej narzeczonego. Taka usł uga kosztowa ła Meg pół pensji wię cej. Za to suknia by ła jak ze snu projektanta haute couture. Nie spodziewa ła się , ż e przyjdzie jej tak szybko się z niego obudzić…
Teraz ociera ła ł zy swoim jedwabnym marzeniem. Czu ła, jak z ka ż dym cię ciem, z ka ż dym ruchem t ę pych kuchennych noż yczek odcina ła się od tego, co ją spotka ło. Co nie było dla niej nawet nowe, a jednak za ka ż dym razem równie bolesne. Co po raz kolejny pozbawi ło ją z ł udzeń, ż e kiedy ś b ę dzie spełniona, szcz ęśliwa, w zwi ą zku. Ż e b ę dzie mia ła normaln ą rodzinę , jak wszyscy. Ż e u łoż y sobie ż ycie.
Cięła i czu ła, jak wzbiera w niej kolejna fala szlochu. Pocią gnęła nosem i nie była ju ż w stanie jej zatrzymać. Zakrztusiła się od płaczu, jakby była ma łą dziewczynk ą. W spazmach skuli ła się na nie ślubnym kobiercu utkanym ze szcz ątków sukni i planów na reszt ę ż ycia. Zakryła twarz d łoń mi i chcia ła krzykn ąć, ale nie mia ła czym. Jej klatk ę piersiową wypeł nia ł ołów. Nie umia ła powiedzie ć, ile czasu trwa ła w takiej pozycji.
Nagle się otrz ą snęł a. Wzięł a g łę boki wdech, otar ł a ł zy i odrzuci ła w łosy do ty ł u. Zacz ęła szybko zbierać jedwabne skrawki rozsypane po ca ł ym pokoju. Skrupulatnie, by nic jej nie umknęło. Zapali ła górne ś wiat ło i z uwag ą przyjrza ła się pod łodze. Zawinęła fragmenty materia ł u w popielat ą spódnic ę , którą mia ła na sobie. Nie mog ł y ju ż tutaj leż e ć.
Ślizgając się w rajstopach po parkiecie, zaniosła je do łazienki i cisnęł a do wanny. Skropi ł a resztk ą zmywacza do paznokci. Wytar ła r ę ce o biodra. K ątem oka zobaczy ła na spódnicy t ł ust ą plamę po bitej śmietanie. Ją również skropi ła zmywaczem, przez co materia ł zacz ął się odbarwiać. Zaklęła. Pobieg ła do kuchni po zapa ł ki, odpychając się od ś cian. W przedpokoju potknęła się o szarobe ż owe szpilki. Zaklęła jeszcze raz. Wróci ła do łazienki, gdzie uspokoi ła się ciepł ym odcieniem piaskowca, z którego zrobiono olbrzymie kafle. Potar ła zapa ł k ą o draskę i wrzuci ła ją do wanny. Na krótki moment w powietrze wzbi ł się pomara ńczowo-niebieski płomień. Jedwab zacz ął się kurczy ć, topić, pryskać, a w końcu powoli zgasł. Zapachnia ło palonymi włosami. Meg skrzywi ła się i pola ła pogorzelisko wod ą z prysznica.
Osmolone strz ę pki wygl ąda ł y teraz naprawdę ż a łośnie, ale ona wcale nie poczu ła ulgi.
Parę godzin wcze śniej
Bąbelki cavy energicznie musowa ł y, rozpryskując się Meg na nosie. Próbowa ła je dyskretnie wytrze ć d łonią , co było trudne, bo czu ła, ż e jest cią gle obserwowana. Przyszła te ściowa czujnie śledziła ka żdy jej ruch. Co jakiś czas któryś z zaproszonych gości
mierzył ją od góry do doł u, skanując w poszukiwaniu skaz.
Szarobe ż owe zamszowe szpilki, które Meg wybra ł a na t ę okazję , mia ł y siedmiocentymetrowe obcasy. Klasyczne,
niezbyt wysokie, ale i nie niskie. W normalnych warunkach swoim stukotem dodawa ł yby jej animuszu i parę centymetrów wzrostu, co przy jej metrze sze ść dziesię ciu było nie bez znaczenia. Pod łogę w salonie pokrywa ł y jednak dywany. Miękkie i puchate sprawia ł y, ż e obcasy Meg zapada ł y się , a ka ż dy krok był jak w ę drówka po piasku.
Minęła sof ę , na której starsza para zajada ła się tartinkami z tatarem. Kobieta czu ł ym gestem zdjęła okruszek z policzka partnera. Ciepło rozla ło się w sercu Meg. Wyobrazi ła sobie siebie za kilkadziesi ąt lat w takiej samej sytuacji z Erykiem. Nagle poczu ła, jak jej kostka się wykrę ca, ale w ostatniej chwili przytrzyma ła się porę czy fotela. Drogę zatarasowali jej czterej postawni męż czy ź ni z cygarami, którzy przerzucali się wiborami, saronami oraz indeksami WIG. Dym wdar ł się do nosa Meg.
– Przepraszam – zakrztusi ła się , ale nikt jej nie usł ysza ł. Musia ła obejść męż czyzn, chwiejąc się na niestabilnych obcasach.
Wszystkie postacie wydawa ł y jej się tego wieczoru nienaturalnie olbrzymie, jakby była Alicją , która ugryz ła kawa łek pomniejszającego ciastka. Do tego coś koło niej bzycza ło, jakby osy.
Rozejrza ła się wokół. Na środku salonu trzy dojrza łe kobiety w per łach naprzemiennie zasłania ł y usta wypierścionkowanymi d łoń mi. Przyjaciół ki matki Eryka.
– …zar ę czyli się ledwie dwa miesi ące temu… – dobieg ło do Meg.
– Czy panna m łoda jest…? – Jedna z kobiet zrobi ła wymowny gest nad tali ą. Zabrz ę cza ł y z łote bransoletki.
– Raczej nie… – Meg zobaczyła, jak mierz ą ją k ątem oka.
Wci ą gnęła brzuch. Jej obcasy znów niebezpiecznie się zachwia ł y, ale w ostatniej chwili z łapa ła się ramienia kelnera, który wyrósł przed ni ą z tac ą peł n ą kieliszków. Zadzwoni ło szk ło.
– Jeszcze cavy? – Zabra ł jej do połowy opróż niony kieliszek
i poda ł nowy. Bąbelki strzela ł y wysoko do góry.
– Chętnie. – Upi ła du ż y ł yk.
Z drugiego pokoju usł ysza ła śmiechy, a zaraz potem donośny g łos narzeczonego. Poczu ła lekkie uk ł ucie w ż ołądku. Dlaczego nie było go przy niej?
Zw łaszcza ż e to ich przyję cie przed ślubne, „ma ł y” koktajl dla najbli ż szych, by się lepiej pozna ć na dzie ń przed uroczystoś ci ą. Zwyczaj, który przysz ła te ś ciowa Meg zapoż yczy ła z ameryka ń skich filmów. Nie mog ła od ż a łować, ż e nie ma osoby, która poprowadzi łaby Meg do ołtarza. Za to pozwoli ła im zaraz po ślubie ruszy ć w miesi ąc miodowy na Hawaje.
– To kto w końcu przyjedzie z twojej rodziny? – Kilka tygodni wcze śniej przysz ła te ściowa wybiera ła koperty do zaprosze ń ze stosu identycznych w odcieniu écru. – Ta jest gustowna, nie sądzisz?
– Piękna. – Meg przejecha ła palcem po z łotym brze ż ku. Wola ła bardziej surowe formy.
– My śla łam te ż o welonie. – Te ś ciowa zamy śli ła się na chwilę , a potem energicznie przetasowa ł a koperty. – Nie wiem, czy to dobry pomys , no wiesz, w twoim wieku…
– Eryk mówi, ż e welon pasuje do sukni.
– To, co mówi Eryk, trzeba dzieli ć na pó ł. – Kobieta mrug nęł a do Meg. Jej skóra by ł a tak ponaci ą gana, ż e na policzku pojawi ło się dziwne wybrzuszenie. – Je śli nie na cztery. Inaczej daleko nie zajdziesz, dziecko. Pomy śl jeszcze o tym welonie.
– Pomy ślę. – Codziennie przed zaśnię ciem my śla ła o momencie, w którym Eryk przed ołtarzem podniesie welon i z łoż y na jej ustach poca ł unek.
– Stosowniejszy byłby fascynator. – Przysz ła te ściowa poda ła jej kopert ę z papieru czerpanego, w którym zatopione
e ta? Eryk wspomina ł, ż e masz jak ąś ciocię.
– Wola łabym bia łą.
– Wszyscy bardzo chę tnie by śmy ją poznali. Jeste śmy ogromnie ciekawi. – Te ś ciowa postuka ł a kopert ą o blat stoł u.
– Powiem jej. – Wiedzia ła, ż e tego nie zrobi. Na sam ą my śl poczu ła zimny prąd biegn ą cy wzd ł u ż kr ę gosł upa. Kogo by mia ła zapraszać? I dok ąd? Do tego wymuskanego domu w najlepszej dzielnicy, w którym pachnia ło pienię dzmi i kontaktami? Do tej rodziny, w której słowa „tradycja” i „nowoczesność” odmieniane był y przez wszystkie przypadki?
Na wspomnienie tamtej rozmowy Meg wzięła g łęboki wdech. W salonie pachnia ło ś wiecami z duszn ą nut ą gardenii, od której zawsze robi ło jej się niedobrze. Powinna była zje ść przed imprez ą , ale ż ołądek mia ła zaciśnięty w supeł. Samo przyję cie jednak było dobrym pomysłem. Czu ła, ż e dzięki niemu stanie się cz ęści ą tej rodziny.
– Moja nowa lala. – Brat Eryka pokazywa ł kolegom w telefonie coś, co równie dobrze mog ło być zdję ciem samochodu, jak i dziewczyny.
– Złodzieje! Zdrajcy i złodzieje! – Wuj Eryka, ł ysy i opalony siedemdziesię cioletni amator maratonów i morsowania, wymachiwa ł kieliszkiem, jakby był dyrygentem. – Zablokowali mi kolejn ą inwestycję.
– Ta inflacja nas wykończy. – Ciotka Eryka, postawna właścicielka sieci luksusowych piekarni, wachlowa ła się zaproszeniem. – Ludzie nie mają na chleb.
– Niech jedz ą ciastka! – Siostra pana m łodego zachichota ła i poprawi ła na udach kreację z niedyskretnym logo.
– To ciocia mnie nauczyła, jak się obchodzić z męż czyznami. – Kuzynka Eryka, chuda szatynka w rogowych okularach, wskaza ła podbródkiem przysz łą te ś ciową Meg. – Czasami
trzeba przymkn ąć oko. Du ż o pochlebstw, ma łe k łamstewka i mamy recept ę na udany zwi ą zek.
– Przez tak ą mentalność wszystkie utoniemy w patriarchacie. – Skrzywi ła się druga kuzynka w okularach awiatorach i z wyra ź nie zarysowanym brzuszkiem. – Lepiej daj mi namiary na waginoplastykę po ci ąż y.
– Śluby są takie urocze. Na bank b ę dę płaka ł. – Tomasz, przyjaciel Meg, opar ł się o ramię kelnera.
Od nadmiaru bod ź ców kr ę ci ło jej się w g łowie. W t ł umie goś ci wci ąż nie mog ła znale źć Eryka. Znów poczu ła uk ł ucie w ż ołądku. Przyt ł umione ś wiat ło rozmywa ło kontury, nadają c przedmiotom miękkie kszta łty, a z twarzy przyby ł ych, zw łaszcza pani domu, usuwając wszelkie emocje oraz oznaki starzenia się. Wszystko wydawa ło się Meg odrealnione. Przesunęła się wzd ł u ż ściany pomalowanej na g łęboki odcień turkusu i otar ła o miodowoz łote, aksamitne fotele. Mia ła ochot ę się za nimi schować, ale powstrzyma ła pokus ę. Tu ż obok sta ła fiku śna lampa niczym surrealistyczna palma – na z łotej ptasiej nóż ce, z aba ż urem z ufarbowanych na morelowo, strusich piór, które zlewa ł y się z ozdobami na kapeluszu siedz ącej obok nieznajomej kobiety. Po chwili rozpozna ła babk ę
Eryka, najwyra ź niej mocno zmienion ą makija ż em. Skinęła do niej nie śmia ło, ale kobieta nie odwzajemni ła u śmiechu. Meg po ż a łowa ł a, ż e zostawi ł a telefon w kieszeni p ł aszcza. Mog łaby poudawa ć, ż e pisze esemesy. Podesz ła do dębowej komody. W wazach pyszni ł y się kompozycje z cię tych kwiatów – dalii i chryzantem, jakby ż ywcem przeniesione z niderlandzkich p łócien. Schowa ła się w ich cieniu i przyjrzał a im z przesadn ą uwag ą . Na jednym z listków dostrzeg ł a biedronk ę. Co ona tu robi ł a? Zim ą? Nie mog ł a pozby ć się wra ż enia, ż e ta biedronka, jak zak łócenie z innego ś wiata, by ła tu w jakim ś celu. Jakby mia ła jej dodać otuchy. Zupe łnie jak ona nie pasowa ła do otoczenia. Meg u śmiechnęła się
do owada, oblizując czerwon ą szmink ę , która – podobnie jak obcasy – mia ła jej dodawać pewnoś ci siebie.
Czy był y jakie ś sygna ł y? Niekoniecznie.
Gdy Eryk pojawi ł się w ż yciu Meg – a by ło to niedawno, zaledwie kilka miesię cy wcze śniej – wszystko, co do tamtego momentu przeż y ła, straci ło kolory. Sta ło się wyblak łe, zwyczajne, banalne i poszarza łe. Eryk lubi ł wielkie gesty i spektakularne zagrania. Je śli mia ła w sobie ograniczon ą pojemność na komplementy, to on dawno wyczerpa ł jej ż yciowy limit.
Czu ła się przez niego widziana.
W modnych warszawskich knajpach drwili z drobnomieszcza ńskich konwenansów, wprawiając w konsternację kelnerów: dania jedli palcami lub odsyłali do kuchni gazpacho ze skargą , ż e jest zimne. W drogich sklepach wybierali najbardziej groteskowe kreacje, w których paradowali przed osł upia ł ymi kasjerkami. Ścigali się na miejskich hulajnogach i chodzili na imprezy do centrum, pijąc cytrynowe szoty o pi ątej nad ranem. Potem trwali w tygodniowej abstynencji, dyskutują c nad czarkami z match ą o sensie ż ycia. Czasem wystarcza ło jedno słowo i ju ż się śmiali. Czasem nie potrzebowali ż adnych słów, by się rozumie ć. Eryk chę tnie się przed ni ą otwiera ł i równie chę tnie sł ucha ł. Mia ła poczucie, ż e moż e mu się zwierzy ć ze swoich najg łębszych sekretów i ż e nie zostanie wyśmiana. Nie ż eby to robi ła. Po co by mia ła to robić?
Ale chocia ż od samego pocz ątku czu ła, ż e pcha ją w jego kierunku si ła, której nie odwa ż yłby się opisać nawet sam Newton, to równocze śnie cięż ko było jej się pozbyć wra ż enia, ż e coś w tej uk ładance nie gra ło. Nie umia ła tego nazwać.
A moż e raczej – nie chcia ła?
Bo był y też inne sygna ł y.
Telefon, który Eryk zawsze k ład ł wyciszony, ekranem do doł u. Wylogowywa ł się ze wszystkich kont na komputerze za ka ż dym razem, gdy ich u ż ywa ł
Jego chód – niezauwa ż alnie zwiewny, jakby unosi ł się milimetry nad ziemi ą. Ale wła śnie to sprawia ło, ż e był tak ś wietnym tancerzem.
Ukradkowe spojrzenia, gdy mijali inne pary. Nie mia ła pewności, za kim się ogl ąda ł. Ale przecież wiedzia ła, jak bardzo interesowali go inni ludzie.
Niewybredna obelga, którą rzuci ł w ich kierunku pijany dresiarz rozdra ż niony jego nienachaln ą mę skości ą.
Gdy szli ulic ą , nie śmia ło muska ła jego d łoń. On rzadko bra ł Meg za rękę.
Był piękny. Z tym cia łem wyrzeźbionym w sekcji wioślarskiej, w tych drogich ubraniach, w których nie by ło cienia ostentacji, pachn ący drzewem agarowym. Czu ła dumę , ż e idzie obok niego, ż e są razem. Mia ła wra ż enie, ż e zosta ła wybrana. Przy nim ka ż dy inny męż czyzna wydawa ł się absolutnie nieciekawy. Prosty, nieskomplikowany, bez klucza do jej kobiec ej duszy.
– Nie spotka łem kobiety takiej jak ty. – Eryk nachyli ł się nad Meg i spojrza ł jej g łęboko w oczy, jak jeszcze nigdy do tej pory.
Poczu ła łaskotanie w brzuchu, jakby od środka ociera ł y się o ni ą kocię ta. I moż e dlatego zdecydowa ła się zadać to pytanie, bardzo cicho:
– Kochasz mnie?
Nachyli ł się nad ni ą jeszcze bardziej, milimetry od jej skóry, oczu, nosa, ust. Czu ła zapach jego drzewnej wody kolońskiej, muśnię cia jego zarostu, ciepło jego oddechu. Przymknęła powieki.
– Jeste ś dla mnie wa ż na. – Odsun ął się i pog łaska ł ją po twarzy.
Kocięta w brzuchu Meg zniknęł y. Jednak tu ż przed zaśnięciem przypomina ła sobie ten moment, przeż ywając go jeszcze raz, jakby w zapętleniu. Moż e Eryk nie umia ł mówić o mi łości, ale ona, Meg, była dla niego wa ż na.
Czy był y jakie ś znaki ostrzegawcze? By ć moż e.
Kiedy ś odwróci ł wzrok, gdy przypadkiem odpięł y się guziki w jej koszuli. Wówczas ją to ujęło. Tł umaczy ła sobie, ż e zamiast pod ąż ać za samczymi instynktami rodem z kalendarzy dla tirowców, Eryk wola ł tajemnice i niedopowiedzenia. Zuchwa ła oczywistość kobiecego dekoltu była dla niego niczym deser podany przed daniem g łównym. Traci ł apetyt.
Raz, gdy wypi ł za du ż o, ze ł zami w oczach dopytywa ł ją , czy przyjmie go takiego, jaki jest, w ca łości. Rozczuli ło ją to.
Pomy śla ła, ż e pod wpł ywem alkoholu ujawni ł się Eryk, którego nie zna ła – niepewny siebie, podobnie jak ona sama.
Nie łączyła ich wielka namiętność, ale czy musia ła łączyć?
Cielesność nigdy nie była sferą , którą Meg jakoś szczególnie eksplorowa ła. Nawet nie dlatego, ż e nie chcia ła. Po prostu nie bardzo mia ła ku temu okazję. Eryk kocha ł się z ni ą rzadko, zawsze po alkoholu i przy zgaszonym ś wietle. Czasem, by u łatwić mu spraw ę , wydawa ła z siebie kilka udawanych jęków. Potem kończył ju ż sam, w łazience. Ale kiedy po wszystkim chcia ła się do niego przytulić, przyjmowa ł ją niechętnie.
– Po co ta uczuciowa ostentacja? – Odsun ął się od Meg, kiedy próbowa ła wtulić się w jego klatk ę piersiową. – Dr ętwieje mi ręka.
– Lubię się do ciebie przytulać… – Zamiast Eryka, objęła poduszkę.
– Dla mnie niepewność jest bardziej sexy. – Podniósł się na łóż ku i się gn ął po koszulę.
– Moż e jednak zostaniesz na noc?
– Zostawmy coś sobie na póź niej. – Poca łowa ł ją w czoło i ju ż go nie było.
Nawet na ich ślub, cho ć poprzedzony zarę czynami na dachu najwy ż szego budynku w mie ście, naciska ła g łównie jego matka. Jednocze śnie był speł nieniem wielkiego marzenia
Meg. O bia łej sukni, o obrączce, o „tak” przy ołtarzu. O normalności i rodzinie. Za nic w ś wiecie nie chcia ła z tego rezygnować. Sk ąd mog ła wiedzie ć, ż e los, jak wiele razy wcze śniej, zrobi to za ni ą?
Polub nas na Facebooku