Gavin Francis – Podroze po ludzkim ciele – fragment

Page 1



PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE



Gavin Francis

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE przełożył Maciej Studencki


TYTUŁ ORYGINAŁU: Adventures in Human Being Copyright © Gavin Francis, 2015, 2016 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2018

ISBN 978-83-8074-102-7 PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz ILUSTRACJA NA OKŁADCE: Hein Nouwens/Shutterstock KONSULTACJA MEDYCZNA: dr nauk med. Rafał Dobek R EDAKCJA: Katarzyna Kondrat KOREKTA: Iwona Gawryś R EDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl, e-mail: biuro@bukowylas.pl WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl DRUK I OPRAWA: Abedik S.A.


Wszystkim miłośnikom życia



Po trzykroć wielki Merkury zwie człowieka największym Cudem, Stworzeniem równym Stwórcy, Ambasadorem Bogów. Pitagoras – Miarą wszechrzeczy. Platon – najwspanialszą ze Wspaniałości… A wszyscy ludzie jednogłośnie zwą go Mikrokosmosem albo Małym Światem. Albowiem jego ciało jest pono Zbiorem lub Składnicą wszystkich cnót i zdolności wszystkich ciał, a dusza jego – mocą i siłą wszystkich żywych i myślących istot. Helkiah Crooke, wstęp do Microcosmographii (1615)



Nota o poufności

Ta książka jest zbiorem opowiadań o ludzkim ciele – chorym i zdrowym, żywym i umierającym. Lekarze powinni szanować ciała, które udostępniamy im do badania, i nie udzielać niepowołanym osobom informacji powierzanych im w zaufaniu podczas wywiadu. To zobowiązanie, znane jako Przysięga Hipokratesa, jest uznawane od dwóch i pół tysiąca lat. Stanowi ono między innymi: „Cokolwiek przy leczeniu albo też poza leczeniem w życiu ludzi ujrzę lub usłyszę, czego ujawniać nie można, milczał o tym będę (…)”. Jako lekarz, któremu zdarzyło się zostać pisarzem, spędziłem mnóstwo czasu, rozmyślając nad powyższym fragmentem i zastanawiając się, o czym mogę opowiedzieć, a o czym nie, żeby nie zawieść zaufania, jakim obdarzyli mnie pacjenci, i nie ujawnić ich tożsamości. Opisy przypadków, o których przeczytacie w tej książce, bazują na doświadczeniach z mojej praktyki medycznej, ale dane występujących w nich osób zostały zmienione tak, by nie dało się ich rozpoznać. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych pacjentów może więc być tylko przypadkowe. Ochrona poufnych danych jest istotną częścią mojej pracy. „Poufne” oznacza „zawierzone w zaufaniu”. Wszyscy prędzej czy później będziemy pacjentami i wszyscy chcemy wierzyć, że zostaniemy wysłuchani przez lekarza, który uszanuje naszą prywatność i zachowa w tajemnicy to, co mu powiemy.



Prolog

„(…) jak człowiek złożony jest z ziemi, wody, powietrza i ognia, tak samo ciało ziemi. (…) Jeśli człowiek ma w sobie jezioro krwi, (…) ciało ziemi ma swój ocean morski, który również wzbiera i opada co sześć godzin dla oddechu świata”. Leonardo da Vinci, Pisma wybrane*

W dzieciństwie wcale nie chciałem zostać lekarzem, raczej geografem. Odkrywałem świat obecny na mapach i w atlasach, które odsłaniały przede mną tajemnice ukryte w krajobrazie, a poza tym miały również wartość praktyczną. Nie chciałem pracować w laboratorium ani bibliotece, wolałem raczej wykorzystać mapy, aby badać życie i możliwości, jakie za sobą niesie. Wyobrażałem sobie, że jeśli zrozumiem, jak funkcjonuje nasza planeta, to pojmę również, jakie miejsce zajmuje na niej ludzkość, a jednocześnie zdobędę zawód, który pozwoli mi zarabiać na życie. W miarę upływu lat moje zainteresowania uległy zmianie: zająłem się nie światem wokół nas, ale tym w naszym wnętrzu, i zamieniłem atlas geograficzny na anatomiczny. Z początku wydawało mi się, że nie różnią się one aż tak bardzo: rozga* Leonardo

2002.

da Vinci, Pisma wybrane, przeł. Leopold Staff, Warszawa


14

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

łęzione rysunki błękitnych żył, czerwonych tętnic i żółtych nerwów przypominały mi odpowiednio rzeki oraz ważniejsze i mniej ważne drogi z map w moim pierwszym atlasie. Z czasem dostrzegłem inne podobieństwa: obie książki redukowały wspaniałą złożoność natury do prostych schematów, które łatwo było zrozumieć, a potem również zacząć z nich korzystać. Pierwsi myśliciele interesujący się anatomią uważali analogie między ludzkim ciałem a planetą, na której żyjemy, za naturalne. Traktowali ciało jako mikrokosmos – miniaturowe odwzorowanie całego wszechświata. Struktura organizmu odzwierciedlała strukturę Ziemi: cztery „humory” ciała odpowiadały czterem żywiołom. Można w tym dostrzec pewien sens: podstawą dla naszego ciała jest szkielet, zbudowany z soli wapnia, chemicznie podobnych do wapienia i piaskowca. Rzeki krwi wpływają szerokimi ujściami do serca, a kształt ciała przypomina czasem pofałdowaną powierzchnię lądów. Nigdy nie przestałem kochać geografii. Kiedy tylko pozwalały mi na to rygory studiów medycznych, a potem praktyki, jeździłem po świecie. Czasem podczas tych wojaży miałem pole do popisu jako lekarz, ale najczęściej podróżowałem po to, żeby oglądać nowe pejzaże, poznawać ludzi i odwiedzić jak najwięcej miejsc na Ziemi. Opisując podróże w innych książkach, starałem się dzielić z czytelnikami refleksjami, jakie nasuwały mi kolejne przystanki, jednak wyuczony zawód zawsze kierował moją uwagę z powrotem ku ludzkiemu organizmowi. Musiałem bowiem jakoś się utrzymać, ale ciało zawsze interesowało mnie także jako miejsce, w którym zaczynamy nasze życie – i w którym je kończymy. Gdy uczymy się o naszym organizmie, w centrum zainteresowania znajdujemy się de facto my sami, toteż nauka ta jest jedyna w swoim rodzaju: z jednej strony bezpośrednia, ale z drugiej – pozwalająca spojrzeć na własne ciało z dystansu. Po ukończeniu uczelni lekarskiej chciałem odbyć staż z medycyny ratunkowej, ale brutalny charakter urazów, z jakimi


Prolog

15

stykałem się podczas nocnych zmian, oraz przelotny charakter kontaktów z pacjentami zaczęły podkopywać moje poczucie satysfakcji z pracy. Praktykowałem więc jako pediatra, położnik i – przez dłuższy czas – geriatra. Odbyłem staż z chirurgii ortopedycznej i neurochirurgii. Odwiedziłem Arktykę i Antarktykę w charakterze lekarza ekspedycji, pracowałem także w ubogich lokalnych klinikach Afryki i Indii. Wszystko to wpłynęło na sposób, w jaki postrzegam ciało: sytuacje wymagające szybkiej pomocy zwykle bywają ekstremalne i uświadamiają nam kruchość kondycji ludzkiej, natomiast najcenniejsze doświadczenia zebrałem podczas codziennych spotkań z pacjentami, pracując przez wiele lat jako lekarz rodzinny w małej przychodni w środku dużego miasta. Kultura stale zmienia nasze pojmowanie ciała i sposobu, w jaki funkcjonuje człowiek, a zmiany te dotyczą również lekarzy. Wizyty pacjentów często uświadamiają mi, jak wiele wspaniałych historii i znakomitych dzieł sztuki, które zrodziła ludzkość, ma związek z nowoczesną praktyką medyczną. W następnych rozdziałach postaram się wykazać te związki i przyjrzeć im się bliżej. Kilka przykładów: kiedy badam kogoś z paraliżem twarzy, jestem świadom nie tylko frustracji tej osoby z powodu niemożności wyrażania swoich emocji, lecz także trudności, z jakimi od zawsze zmagali się artyści próbujący oddać dokładnie fizjonomię modela. Gdy rozważam perspektywy powrotu do zdrowia pacjentki z rakiem piersi, zdaję sobie sprawę z tego, że „powrót do zdrowia” w wypadku każdego z nas oznacza coś innego. Liczące trzy tysiące lat teksty, takie jak Iliada, zawierają cenne opisy urazów barku, pozwalające porównać ich charakter z tym, co mówi nowoczesna medycyna. Baśnie, opowiadane dzieciom w przedszkolu, wyjaśniają wymownie pojęcia choroby, śpiączki czy metamorfozy. Kultury potrafią się skrajnie różnić, jeśli chodzi o traktowanie ludzkiego ciała – zwłaszcza w kwestii


16

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

sposobów, w jakie pozbywamy się po porodzie łożyska i pępowiny. Mity o walce i odkupieniu odzwierciedlają historie rekonwalescencji wielu pacjentów oddziałów ortopedycznych na całym świecie. Słowo „esej” pochodzi od francuskiego czasownika essayer – „próbować, sprawdzać”. Każdy z rozdziałów tej książki jest esejem próbującym zgłębić wiedzę o jednym narządzie lub regionie organizmu, najczęściej tylko z określonego punktu widzenia. Forma ta wyklucza niestety wyczerpujące omówienie całego ludzkiego ciała, które doprawdy składa się z wielu części, a każdej z nich może dotknąć wiele schorzeń. Ułożyłem rozdziały od głowy do stóp, podobnie jak w wielu podręcznikach anatomii, chociaż można je czytać w dowolnej kolejności. Przyjęty przeze mnie porządek jest prawdopodobnie jednak najbardziej właściwy: rozpoczynając tę książkę od pierwszego rozdziału, ruszycie wraz ze mną w podróż wzdłuż ciała człowieka. Medycyna to moja praca, ale rola lekarza pozwala mi poznawać także kondycję ludzką. Codzienne wizyty pacjentów odsłaniają przede mną słabe i silne strony naszej natury, a triumfalne powroty do zdrowia przeplatają się z rozczarowaniami. Praktyka lekarska jest jak wędrówka przez krajobraz życiorysów i ciał innych ludzi. Najczęściej poruszam się w dobrze znanych okolicach, lecz czasem szlak wiedzie na manowce, toteż zdarza się i tak, że któregoś dnia dostrzegam nową panoramę. Medycyna jest nie tylko podróżą przez anatomię i historie poszczególnych pacjentów: to również odkrywanie coraz to nowych możliwości, jakie stwarza samo życie; to przygoda w samej istocie człowieka i człowieczeństwa. Typowy ranek w mojej przychodni. Kawa powoli stygnie w kubku, podczas gdy przeglądam na komputerze listę trzydziestu czy czterdziestu pacjentów, których dzisiaj przyjmę. Znam wiele spośród tych nazwisk, ale pierwszego na liście nie kojarzę.


Prolog

17

Jedno kliknięcie myszki i na ekranie pojawia się karta. Oho! W lewym górnym rogu widnieje data urodzenia – w zeszłym tygodniu. Mój pierwszy pacjent ma zaledwie kilka dni. Nasze pierwsze spotkanie pozostawi ślad w medycznych rejestrach, które – jeśli wszystko dobrze pójdzie – będą dokumentować jego zdrowie przez osiemdziesiąt lub dziewięćdziesiąt lat. Puste miejsce na karcie wydaje się oczekiwać na zapisy kolejnych chorób czekających go w życiu. Mam jednak nadzieję, że karta pozostanie pusta tak długo, jak to tylko możliwe. Otwieram drzwi do poczekalni i wywołuję nazwisko dziecka. Tuląca chłopca do piersi matka na dźwięk mojego głosu szybko wstaje. Uśmiecha się, a potem podąża za mną do gabinetu. Zapraszam ją gestem na krzesło i zagajam: – Dzień dobry, nazywam się Gavin Francis i jestem państwa lekarzem. W czym mogę pomóc? Kobieta spogląda na niemowlaka wzrokiem pełnym dumy i niepokoju, a ja widzę, jak zastanawia się, od czego zacząć.



MÓZG



I Neurochirurgia duszy

„Jakże dziwnie skonstruowane są nasze dusze i jak wątłymi nićmi nasze istnienie jest powiązane z pomyślnością czy ruiną”. Mary Shelley, Frankenstein*

Miałem dziewiętnaście lat, kiedy po raz pierwszy trzymałem w dłoniach ludzki mózg. Był cięższy, niż się spodziewałem – szary, zwarty i chłodny, prosto z laboratoryjnej lodówki. Jego powierzchnia była gładka i śliska jak pokryty wodorostami kamień wydobyty z dna rzeki. W pewnej chwili wyobraźnia podsunęła mi przerażającą wizję: oto upuszczam go i patrzę, jak się rozpryskuje na wyłożonej kafelkami podłodze. Działo się to na początku drugiego roku studiów medycznych. Pierwszy rok upłynął pod znakiem gorączkowego pochłaniania lektur, biegania po bibliotekach, imprez i olśnień. Wymagano od nas, żebyśmy wykuli na pamięć grecką i łacińską terminologię, potrafili rozebrać ludzkie ciało do szkieletu i opanowali biochemię człowieka, a także mechanikę i fizjologię * Mary

Shelley, Frankenstein, przeł. Paweł Łopatka, Kraków 2009.


22

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

każdego narządu – z wyjątkiem mózgu. Ten organ pozostawiono na drugi rok. Pracownia nauczania neuroanatomii mieściła się na drugim piętrze wiktoriańskiego budynku szkoły medycznej w śródmieściu Edynburga. Nad wejściem wyryto w kamieniu słowa:

CHIRURGIA

ANATOMIA PRAKTYKA MEDYCZNA

Przed użyciem wstrząsnąć

Największą wagę, jak widać, nadano anatomii. Była to jasna deklaracja, że studia nad strukturą ludzkiego ciała są najważniejsze, a pozostałe umiejętności, których się uczyliśmy – chirurgia i praktyka medyczna – drugorzędne.


Neurochirurgia duszy

23

By dotrzeć do laboratorium neuroanatomii, wspinaliśmy się po schodach, przechodziliśmy pod żuchwą płetwala błękitnego i prześlizgiwaliśmy się między zrekonstruowanymi szkieletami dwóch słoni indyjskich. W zakurzonym majestacie tych kości było coś dodającego otuchy. Czuliśmy się tak, jakby właśnie przyjęto nas ceremonialnie do bractwa wiktoriańskich zbieraczy osobliwości, kodyfikatorów i twórców klasyfikacji. Potem czekał nas jeszcze jeden ciąg schodów, podwójne drzwi, a za nimi nareszcie to, po co tu przyszliśmy: czterdzieści mózgów w wiadrach. Nasza wykładowczyni, Fanney Kristmundsdottir, pochodziła z Islandii. Na uczelni pełniła również funkcję opiekunki socjalnej, czyli osoby, do której kierowano na przykład studentki, które zaszły w ciążę i potrzebowały wsparcia, czy wszystkich, którzy oblali egzamin więcej niż raz. Tymczasem teraz, stojąc przed naszą grupą, Fanney uniosła w dłoni połówkę mózgu i zaczęła pokazywać nam jego części i płaty. W przekroju rdzeń mózgu wyglądał na jaśniejszy niż powierzchnia tego narządu, z wierzchu gładkiego, lecz w środku złożonego z komór, grudek i pęczków włókien. Komory mózgu wyglądały szczególnie misternie i zawile. Krzywiąc się pod wpływem oparów unoszących się nad powierzchnią płynu konserwującego, wyjąłem mózg z wiadra. Był przepiękny. Unosząc go, pomyślałem o świadomości, która kiedyś w nim zamieszkiwała, o emocjach przemykających przez jego neurony i synapsy. Koleżanka, z którą mieliśmy wykonać preparat, przeniosła się na medycynę z wydziału filozofii. – Podaj mi to – poprosiła, po czym wzięła mózg w dłonie. – Chcę znaleźć szyszynkę. – Co to takiego? – Nigdy nie słyszałeś o Kartezjuszu? Twierdził, że to w niej mieści się ludzka dusza.


24

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

Wsunęła kciuki między półkule, tak jakby rozchylała karty księgi, po czym wskazała mi niewielką szarą narośl leżącą na spojeniu z tyłu mózgu i oznajmiła: – Proszę bardzo, oto siedlisko duszy. Kilka lat później podczas stażu na neurochirurgii miałem do czynienia z żywymi mózgami na co dzień. Za każdym razem, gdy wkraczałem do amfiteatralnej sali operacyjnej, czułem się tak, jakbym wchodził do japońskiego domu, i miałem wrażenie, że powinienem zdjąć moje plastikowe klapki z szacunku dla gospodarzy. Pewną rolę odgrywała w tym akustyka: stukot kółek wózka czy szept sanitariusza odbijały się echem po całym amfiteatrze przykrytym misą z paneli geodezyjnych. Wybudowano ją w latach pięćdziesiątych XX wieku, a ja wyobrażałem sobie, że podobnie wyglądają wnętrza kopuł osłaniających anteny radarowe z czasów zimnej wojny albo sfery chroniącej reaktor jądrowy w Dounreay. Architektura tej sali wydawała się wcieleniem technokratycznych idei tamtej dekady, obiecujących przyszłość bez ubóstwa i chorób. Mimo tych obietnic na świecie wciąż było mnóstwo chorób. Dniami i nocami przyglądałem się uszkodzonym ludzkim mózgom i w końcu nauczyłem się traktować je tak samo jak inne posiniaczone lub zakrwawione narządy. W sali pojawiały


Neurochirurgia duszy

25

się ofiary wylewów i udarów, oniemiałe i sparaliżowane przez skrzepy w naczyniach krwionośnych. Widziałem agresywne nowotwory szybko rosnące we wnętrzu czaszki i odciskające piętno na osobowości pacjenta. Przywożono nam ludzi w śpiączce i w katatonii, po wypadkach drogowych i strzelaninach, z tętniakami i krwotokami. Żaden z tych przypadków nie kojarzył mi się z teoriami dotyczącymi siedliska umysłu czy duszy, aż pewnego dnia profesor – mój bezpośredni zwierzchnik – poprosił mnie, żebym pomógł mu przy operacji. Myłem się i zakładałem fartuch, podczas gdy on przystąpił już do pracy. – Chodźże już! – ponaglił mnie znad stosu zielonych serwet chirurgicznych. – Zdążyłeś na najlepszą zabawę. Miałem na sobie taki sam strój jak on – zielony fartuch chirurgiczny z tego samego materiału co osłony na stole i maskę osłaniającą usta i nos. Światło lamp odbijało się w okularach profesora. – Właśnie wycinamy fragment czaszki – objaśnił i wrócił do pracy. Rozmawiał przy tym z pielęgniarką po przeciwnej stronie stołu o amerykańskim filmie wojennym. Zaczął rozcinać czaszkę piłą chirurgiczną, a znad kości uniosła się chmura dymu oraz zapach przypominający grillowane mięso. Pielęgniarka rozpyliła nad miejscem cięcia wodę, by zlikwidować pył i schłodzić rozgrzaną od tarcia kość. Następnie podsunęła końcówkę ssaka, by wciągnąć dym, który mógł zasłaniać profesorowi widok. Z boku siedział anestezjolog w niebieskim fartuchu. Rozwiązywał krzyżówkę, od czasu do czasu zaglądając pod stos osłon. Nieco dalej stało kilka innych pielęgniarek z rękami założonymi na plecach, wymieniając szeptem uwagi na temat operacji. – Stań tam – rozkazał profesor, wskazując ruchem głowy miejsce naprzeciwko niego. Pośpiesznie spełniłem jego żądanie, a pielęgniarka przekazała mi ssak. Znałem tę pacjentkę – nazwijmy ją Claire –


26

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

i wiedziałem, że cierpiała na ostrą, trudno uleczalną epilepsję. Miałem więc na stole kogoś nietypowego, cierpiącego nie z powodu guza czy urazu, ale w związku z delikatnym zachwianiem równowagi impulsów elektrycznych w tkankach. Struktura jej mózgu nie odbiegała od normy, sam narząd był jednak niezwykle delikatny i cały czas balansował na skraju ataku padaczkowego. Jeżeli wyobrazimy sobie normalną aktywność mózgu – myśli, mowę, wyobrażenia, wrażenia zmysłowe – jako rytm muzyki biegnącej przez synapsy, to podczas napadu muzyka ta zmienia się w ogłuszający ryk jednostajnych zakłóceń. Ataki oszałamiały i przerażały Claire, przeszkadzając jej do tego stopnia, że w końcu zdecydowała się zaryzykować życie, by się od nich uwolnić. – Ssanie! – zarządził profesor. Zmienił pozycję rury w moich dłoniach tak, że zawisła nad ostrzem jego piły, a potem wrócił do cięcia kości. – Neurofizjolog przekazał mi, że ataki zaczynają się gdzieś w tej okolicy – rzucił i postukał kleszczami w odsłoniętą czaszkę. Zabrzmiało to jak odgłos monety wpadającej do porcelanowej miseczki. – Zaraz znajdziemy ich źródło. – I co potem, wytniemy je? – Tak, ale uwaga, znajduje się ono bardzo blisko obszaru odpowiedzialnego za mowę. Jeżeli go uszkodzimy, to pacjentka nam nie podziękuje, nawet gdyby chciała. Gdy profesor skończył pracować piłą, podważył wycięty kawałek kości małymi dźwigniami, przypominającymi te używane przez mechaników do zdejmowania opon z obręczy koła rowerowego, odspoił go od reszty czaszki i wręczył pielęgniarce, dodając: – Nie upuść tego. Wycięcie w czaszce miało około pięciu centymetrów średnicy. Było przez nie widać oponę twardą, ochronną warstwę leżącą bezpośrednio pod czaszką. Opona lśniła opalizująco niczym wnętrze muszli małża. Profesor usunął również tę przeszkodę – i oto


Neurochirurgia duszy

27

spoglądaliśmy na okrągły fragment jasnoróżowej materii, pożyłkowany jak mokry piasek na plaży podczas odpływu. Tuż pod powierzchnią przebiegały czerwone i fioletowe włókna – naczynia krwionośne. Powierzchnia mózgu powoli pulsowała, wznosząc się i opadając w rytm uderzeń serca pacjentki. Teraz zaczęła się, jak to ujął profesor, „najlepsza zabawa”. Anestezjolog powoli zmniejszył dawkę znieczulenia, a Claire zaczęła jęczeć. Powoli otworzyła oczy. Zasłony odsunięto i teraz było widać stalowe igły przymocowane do jej czaszki. Logopedka podeszła do stołu i przysunęła sobie krzesło tak, by móc się pochylić nad twarzą pacjentki. Wyjaśniła jej, że znajduje się na sali operacyjnej, nie może ruszać głową, a za chwilę obejrzy serię kart z ilustracjami. Powinna wymienić nazwę każdego zaprezentowanego przedmiotu i powiedzieć, do czego służy. Claire mruknęła potwierdzająco i logopedka zaczęła pokazywać jej karty. Ze względu na znieczulenie głos pacjentki był powolny i wydawał się dobiegać z daleka. Ilustracje na kartach przypominały obrazki z książki dla dzieci. – Zegar. To urządzenie pokazuje czas – powiedziała. – Klucz. Do otwierania drzwi. Kolejne przedmioty pojawiały się przed jej oczami, przywołując najdawniejsze wspomnienia z czasów nauki języka. Claire koncentrowała się na nich, marszcząc brwi, aż na jej czole zabłysły krople potu. Tymczasem profesor zamienił piłę i skalpel na stymulator nerwów i zaczął delikatnie dotykać powierzchni mózgu, z początku wstrzymując oddech. Teraz nie okazywał już brawury, nie żartował ani nie prowadził swobodnej konwersacji na temat najnowszych kinowych przebojów. Skoncentrował się na dwóch stalowych igłach oddalonych o milimetry. Przepływało przez nie minimalne napięcie, którego nie poczułoby się na skórze, lecz po dotknięciu nimi wrażliwej powierzchni mózgu efekt był niesamowity: impulsy powodowały elektryczną burzę, która za-


28

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

kłócała normalne funkcjonowanie umysłu. Końcówka stymulatora za każdym razem dotykała malutkiego wycinka mózgu, mimo niewielkich rozmiarów mieszczącego miliony połączonych komórek nerwowych. – Pacjentka mówi bez przeszkód, więc ten fragment nie odpowiada za mowę. Możemy go wyciąć – objaśnił profesor. Umieścił w miejscu, którego przed momentem dotykał, miniaturowy znacznik z cyfrą przypominający malutki znaczek pocztowy. Jedna z pielęgniarek skrupulatnie zanotowała jego numer, podczas gdy lekarz zajął się następnym fragmentem mózgu. Profesor nazywał ten proces mapowaniem: ludzki mózg był jak niezbadany krajobraz, który chirurdzy musieli dopiero odkryć. Końcówka stymulatora przesuwała się powoli po powierzchni, a wszędzie tam, gdzie się zatrzymała, lądował numerek, któremu towarzyszyła notatka. Mijały minuty i kwadranse, a ekipa cierpliwie i metodycznie mapowała kolejne obszary mózgu. Słyszałem historie o operacjach tego typu trwających nawet przez szesnaście godzin. W tym czasie profesor niechętnie opuszczał pacjenta, nawet gdy musiał przekąsić coś dla nabrania sił lub odwiedzić toaletę. – Autobus. Można nim je… je… – Mowa ustała – ostrzegła logopedka, podnosząc na nas wzrok. – Możemy spróbować jeszcze raz? – Pokazała Claire kolejną kartę. – Nóż. Służyyy… yyy… – Jesteśmy w domu – oznajmił profesor, wskazując na obszar podrażniony przed chwilą stymulatorem. – Ośrodek mowy. – Starannie umieścił następny numerek w tym miejscu i zajął się kolejnym obszarem. Przyjrzałem się bacznie ośrodkowi mowy, próbując dostrzec różnicę pomiędzy nim a pozostałymi fragmentami mózgu. Dźwięk powstawał w gardle Claire przy pomocy jej strun głosowych, ale to tu leżało centrum zawiadujące doborem głosek,


Neurochirurgia duszy

29

słów i zdań. To właśnie w tych okolicach znajdowały się połączone neurony umożliwiające mówienie, nie różniły się one jednak niczym od otoczenia. Nie było śladu, że ta część kory mózgowej pacjentki jest odpowiedzialna za mowę. Pewnego razu podczas wykładu na uczelni neurochirurg pokazał nam slajdy dokumentujące operację usunięcia guza mózgu. Ktoś z pierwszego rzędu podniósł dłoń i zabrał głos, zauważając, że nie wydawała się ona szczególnie delikatnym procesem. Wykładowca odpowiedział wówczas: – Ludzie są skłonni uważać, że neurochirurdzy muszą być bardzo zręczni, ale w rzeczywistości delikatną robotą zajmują się chirurdzy naczyniowi i plastyczni. – Tu wskazał slajd, na którym było widać mózg pacjenta w plątaninie metalowych prętów, zacisków i kabli, po czym dodał: – My, czyli cała reszta, rżniemy jak ogrodnik po żywopłocie. Kiedy Claire znów uśpiono, profesor usunął fragment jej mózgu odpowiedzialny za ataki epilepsji i wyrzucił go do pojemnika na odpadki. Zapytałem: – Za co odpowiadał ten kawałek? Wzruszył ramionami i odparł: – Nie mam pojęcia. Wiemy tylko, że nie był to ośrodek mowy. – Czy zauważy jakąś zmianę? – Prawdopodobnie nie. Mózg przystosuje się do tego braku. Kiedy skończyliśmy, w mózgu pacjentki ziała luka przypominająca księżycowy krater. Claire pozostawała pod wpływem znieczulenia, więc skauteryzowaliśmy otwarte naczynia krwionośne, wypełniliśmy ubytek płynem (żeby po zamknięciu czaszki we wnętrzu nie pozostały żadne bąble powietrza) i zaszyliśmy oponę twardą pięknym ściegiem. Następnie przytwierdziliśmy z powrotem wyciętą kość, posługując się paskami tytanowej siatki oraz małymi wkrętami. Profesor wręczył mi je, ostrzegając:


30

PODRÓŻE PO LUDZKIM CIELE

– Nie pogub ich, kosztują po pięćdziesiąt funciaków za sztukę. Odwinęliśmy z powrotem skórę pacjentki, do tej pory zrolowaną i przytrzymywaną z boku przez klamerki, i zszyliśmy. Gdy kilka dni później spotkałem Claire, zapytałem, jak się czuje. – Nie miałam jeszcze ani jednego ataku, ale mogliście się lepiej postarać z tym szyciem – odparła, a na jej twarzy zagościł triumfalny uśmiech. – Wyglądam teraz jak potwór Frankensteina!

Polub nas na Facebooku

KUP TERAZ



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.