CISZA
w PRADZE
CISZA
w PRADZE
Przełożyła: Katarzyna Dudzic
WROCŁAW 2014
Tytuł oryginału czeskiego: Potichu Przekład: Katarzyna Dudzic Redakcja: Elżbieta Jaroszuk Korekta: Ola Maciejewska Projekt okładki: Justyna Boguś | Mile Widziane, milewidziane.pl Projekt układu typograficznego: Wioleta Kowalska | Violet Design, violetdesign.pl
Tłumaczenie niniejszej publikacji zostało dofinansowane przez Ministerstwo Kultury Republiki Czeskiej.
Copyright © by Labyrint, Praha (CZ) 2007. Copyright © for the Polish translation by Książkowe Klimaty 2014.
Książkę wydrukowano na papierze Creamy 70 gsm vol. 2.0 dostarczonym przez Paperlinx Sp. z o.o. | www.paperlinx.com.pl
ISBN: 978-83-64887-05-5
OSTATNI NOCNY Nie dotykali się. Leżeli obok siebie na łóżku i patrzyli w sufit. Za oknami była Praga, ciemność i cisza. Petr zapalił ostatniego tej nocy papierosa. – Przede wszystkim musi być na cały regulator. Totalnie głośno. Tak, żeby zagłuszyć wszystko inne. Żeby wszystko inne zniknęło. Nie może się szybko skończyć. Długi, ostry, wypasiony kawałek. Właśnie taką piosenkę powinni zagrać na moim pogrzebie – powiedziała Vanda. – Kto? – Co rano ktoś inny. – Rozumiem. – Grunt, żeby było na ful. Jak coś nie leci na cały regulator, to po prostu tego nie ma. – Ale teraz potrzebny jest spokój. Totalna cisza. Petr pogładził ją po włosach. – Nigdy nie ma totalnej ciszy. Gdzieś coś gra. Nie słyszysz? – Nie.
5
– Poważnie? Vanda zaczęła mruczeć powolną piosenkę, której melodię wyłowiła ze śpiącego nocnego miasta. I feel like… I feel like… A little black cat… I feel like… I feel like… I’m lost in no-man’s land…
6
– Serio tego nie słyszysz? – Nie. – Bo ja tak. Ciągle słyszę jakąś muzykę. – Ale teraz jest cicho. Naprawdę. – Przecież mówię, że słyszę. I feel like… – Ja słyszę tylko ciebie. – Odwaliłoby mi od ciszy. – Może to tylko gra w tobie. Petr położył głowę na piersiach Vandy i zasłuchał się. Biło jej serce. Pachniała. Także tym, co razem przeżyli wieczorem i w nocy. – Niezła techniawa…Tysiąc bitów na minutę. Serce jest twoim DJ-em. Totalna Love Parade. Ale nikt nie śpiewa. – Techniawa? Techno jest martwe, głupolu. – Jak słucham ciebie, to wydaje się wręcz przeciwnie. – Mówię, że jest martwe. A ja nie jestem martwa.
Pocałował ją najpierw w lewą, a potem w prawą, odrobinę mniejszą, pierś. Wszystkie dziewczyny, z którymi coś go wiązało, miały trochę mniejszą prawą pierś. Pocałował ją w pieprzyk pomiędzy nimi. – Jak to jest? – Całować twoje piersi? – Słuchać mojego serca. – Tak jak słuchać jednej długiej, niekończącej się piosenki. – I nie jest to żaden głupi kawałek techno, nie? – Jest taki, jaki tylko chcesz. – Czasami też bym chciała go tak posłuchać. Pogłaskał ją. Na górze. Pośrodku. Na dole. Przez chwilę mu na to pozwalała. Westchnęła. Potem jeszcze raz. Uniosła biodra, kiedy chwycił ją za pupę. W końcu jednak złapała go za rękę i położyła ją na kołdrze. – Już nie. – A kto powiedział, że chcę jeszcze? – Swój pozna swego. Wyruchać i wykopać. – Że też akurat ty to mówisz. Vanda wstała z łóżka i podeszła do oświetlonego akwarium przy ścianie. Stało na stoliku, na którym w innych domach zazwyczaj stoją telewizory. Zapukała w szkło przy małej, grubej rybie, która do niej podpłynęła. Vanda usiadła na parkiecie.
7
8
Była naga, a oświetlone rośliny i bąbelki w akwarium rzucały na nią roztańczone, żółte pasma światła. Przypominała małą, wodną zebrę zagubioną w ciemnym oceanie. Nagle przestała być smutną, bezczelną dziewczyną z włosami ufarbowanymi na czarno i świeżym tatuażem na ramieniu, przestała być taka, jaką Petr poznał kilka godzin temu. Z pokoju obok przyszła do niej Malmö, ziewnęła i dotknęła Vandę pyszczkiem. Vanda ją pogłaskała, a Malmö się przeciągnęła. Ten wytatuowany napis na ramieniu wydał mu się śmieszny, ale Petr tego jej nie powiedział. Wyobrażał sobie, jak Vanda się z nim będzie starzeć. Jak będzie wyglądać za dziesięć lat. Za dwadzieścia. Za pięćdziesiąt. I jak on będzie wyglądać, jeśli w ogóle będzie jeszcze jakoś wyglądać. – Najstarsza ryba na świecie. Prezent od babci. To stulatek – powiedział i zgasił papierosa. – Skąd wiesz, że to facet? – Tylko samczyki mają welony. Im dłuższy, tym starsza ryba. I bardziej doświadczona – Niezły odlot. Facet z welonem. Jak się nazywa? – Nestor. – A ten statek też ma sto lat – wskazała małą plastikową zabawkę na dnie akwarium. – To nie jest statek. – No to łódź podwodna.
– To batyskaf. Pewien człowiek zszedł w nim na dno oceanu. – Mogę nakarmić Nestora? – Jest obżarty. – Chociaż trochę… – Uważaj, żeby cię nie zjadł. Na stare lata najbardziej mu smakuje młode mięso. – Na stare lata… Mówisz jak tatusiek… Poza tym jest piękny. Bajkowy. Petr jeszcze chwilę patrzył na prążkowaną Vandę karmiącą Nestora. Patrzył na jej wychudzone ciało, na którym tańczyły cienie akwariowych roślin i bąbelków. Akwarium wydało mu się oknem na inny świat. A potem usłyszał szum morza. Znikał w falach i było mu dobrze. Czuł, że są ciepłe. I jakoś mało słone. W huku przypływu słyszał, jak Vanda rozmawia z Nestorem. Jak mu opowiada swoją historię. Swoje krótkie, ostre życie. Ale może tylko mu się wydawało. Zanim pogrążył się w nocnym spokoju, przewrócił na drugi bok i nakrył głowę poduszką. Za kilka godzin wstanie, zrobi sobie kawę, zapali pierwszego porannego papierosa, podleje jedyny kwiat w mieszkaniu i z Malmö wyruszy przez budzące się miasto do pracy. Tak jak zawsze. – Jestem po prostu durną, naiwną krową. Wszyscy robią ze mną, co im się podoba. Wierzyłam mu, rozumiesz? A ten kretyn pierdoli się z inną. I jeszcze
9
pół godziny temu patrzył mi w oczy i mówił, że mnie kocha. Naga Vanda wciąż siedziała przed akwarium. Zdawało jej się, że welon Nestora nie ma końca i że kiedy Nestor nim macha, wypełnia całe akwarium. Zasłania cały pokój. Cały świat. Była zafascynowana. Pragnęła ukryć się za tym welonem. Z łóżka odezwało się ledwo słyszalne chrapanie. Dopiero teraz uświadomiła sobie, gdzie siedzi i co robi. I gdzie jest. I że w sumie to jej zimno. Uśmiechnęła się. Stuknęła palcem w akwarium. – Na razie, stary. Zgasiła lampkę nad akwarium, pogłaskała śpiącą Malmö i położyła się w łóżku obok Petra.
POBUDKA 10
Nie usłyszała budzika w telefonie. Obudził ją samolot. W oknie zobaczyła unoszące się skrzydła. Nie zamknęła wieczorem okna? A może to on je otworzył, kiedy wychodził? Pocałował ją na do widzenia? A może to się jej śniło? Nie, na pewno ją pocałował. Pamięta jego zapach. Hana włączyła telewizor, ściszyła głośność i jeszcze na chwilę zamknęła oczy. Zasnęła na pięć minut, jakby nie była w hotelu, tylko w swoim praskim łóżku pod wysokim, białym sufitem.
Potem na nocnym stoliku zaczął dzwonić telefon. Should I Stay or Should I Go. Nie mogła uwierzyć, że kiedyś wybrała tę piosenkę jako budzik. Chyba z nostalgii. Jest wpół do szóstej. W Pradze godzina później. Będzie tam w południe. Trochę boli ją głowa. Wino wczorajszego wieczoru było mocne, ale przede wszystkim dużo go wypiła. Mimo to czuje się dobrze. Może w ogóle ostatnio najlepiej. Może w ogóle najlepiej. Idzie pod prysznic. Najpierw gorąca, potem lodowata woda, jak co dzień. Pomiędzy – trochę pieszczot z mydłem i własnym ciałem. Uwielbia to. Mogłaby godzinami stać pod prysznicem. Cała by się namydliła, rozpuściła – tu i teraz – i odpłynęła kanalizacją do jakiegoś morza. Kiedy wróciła do pokoju, w telewizji po cichu płonął Irak. Mosul? Bagdad? Kirkuk? Basra? Gdzieś tam, daleko. Na ujęciu mignęła trójka amerykańskich żołnierzy z rannym kolegą na noszach. Z brzucha ciekła mu krew. Na sekundę zobaczyła jego twarz, którą w połowie zakrywał hełm. Krzyczał, ale ona go nie słyszała. Nawet gdyby dźwięk był włączony, nie chciałaby tego słyszeć. Przełączyła na inny kanał. W portugalskiej wersji programu „Zerwane więzi” pięćdziesięcioletnia kobieta obejmowała młodego mężczyznę. Miał jakieś sto pięćdziesiąt kilo. Matka i odnaleziony po latach
11
12
syn? Przełączyła. Europop. Eurosport. Eurowiadomości. Półżywi uciekinierzy z północnej Afryki na hiszpańskiej plaży. I w końcu Horst Fuchs z kolczykiem w uchu sprzedający naprawdę, naprawdę ostre noże. Jemu udało się połączyć całą Europę. W ilu krajach już go widziała? Znają go w Iraku? Czy jego noże połączą sunnitów i szyitów? Być może Amerykanom przydałby się taki człowiek. Ubierała się. Majtki. Stanik. Pończochy. Thomas chciał, żeby miała je podczas kochania. I szpilki. Podobało jej się. Przede wszystkim podobał jej się Thomas. Wyjechał? Może zobaczy go jeszcze na śniadaniu? Albo na lotnisku? Jeszcze koszula. I kostium w niebieskie prążki, który kupiła na wiosnę. Był z przeceny, ale przecież nikt tego nie rozpozna. Szminka. Trochę pudru. Ten pieprzyk na środku czoła nigdy nie przestanie jej przeszkadzać. Spakować walizkę. I zostawić pokojówce napiwek. Ponoć Czesi tego nie robią. Tyle że Czesi nie robią też wielu innych rzeczy.
BOKS Marie. Jej tyłek. Nie pomaga. Jej pussy, fucking pussy. Nic. Dalej. Ludmila. Cycki. Błyszcząca czarna koszula, którą miała wczoraj na sobie. I czarny stanik.
I tyłek w ciasnych dżinsach. Jej cipka, fucking pussy. Znowu nic. Z powrotem. Szybko. Julie. Jej buty. Spódnica. Pussy. Na pewno nosi podwiązki. Przynajmniej czasami. Założyłaby nie dla niego. Julie. Tak. Chodź. Zrób to. Sobie to zrób. Jej usta. Pussy. Zrób to mnie. Jest mokra. Całują się. Liże ją. Ona jego. Robi mu ręką. No i znowu nic. Fuck. No to jeszcze raz. Wayne opiera głowę o kafelki. Marie. Ludmila. Julie. Marie. Ludmila. Julie. Pussy. Pussy. Fucking pussy. Fuck. Fuck. Fuck. Idzie powoli. Ale do przodu. Już jest blisko. Bardzo. I zamiast Julie na biurku nagle leży Harriet. Miłość z liceum. Delikatna i krucha. Nigdy tego nie zrobili. Nigdy nie widział jej cipki. Ale zawsze mu to tak robiła. Dzisiaj nic. W ostatniej chwili próbuje myśleć o Małej, ale ona też od razu znika. Nigdy nie myśli w trakcie o dziewczynach, z którymi akurat jest, dziewczynach, które kocha. Wydaje mu się to nieodpowiednie, w ten sposób osłabiłby chwile, kiedy jest naprawdę z nimi. Może to trochę dziwne, ale nic na to nie poradzi. Kocha Małą. A ona kocha jego. Już od jakiegoś czasu. Chrzani to. I tak już mu nie stoi. Dzisiejszy dzień będzie do dupy. Zamiast ciepłej wody puszcza zimną. Ręcznik. Wayne stoi przed lustrem i patrzy na siebie. Napiął i rozluźnił mięśnie brzucha. Na pewno jest lepiej niż
13