Przegląd Polski MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY
nowego dziennika
Whitney Museum of American Art 99 Gansevoort Street, New York 10014
Godziny otwarcia:
poniedziałek: 10:30 rano – 6:00 wiecz. wtorek: zamknięte środa: 10:30 rano – 6:00 wiecz. czwartek: 10:30 rano – 10:00 wiecz. piątek: 10:30 rano – 10:00 wiecz. sobota: 10:30 rano – 10:00 wiecz. niedziela: 10:30 rano – 6:00 wiecz.
ZDJĘCIE: COURTESY OF WHITNEY MUSEUM
tel. (212) 570-3600 whitney.org
CZERWIEC 2015
Wystawą America Is Hard to See swoją działalność pod nowym adresem rozpoczęło jedno z najsłynniejszych nowojorskich muzeów – Whitney Museum of American Art, znane z doskonałej kolekcji sztuki nowoczesnej, a szczególnie XX-wiecznego malarstwa amerykańskiego. Nowy gmach zaprojektował światowej sławy włoski architekt Renzo Piano, nadając budynkowi – usytuowanemu pomiędzy rzeką Hudson a parkiem High Lane – nieregularny kształt oraz wykorzystując na elewacjach rzadko spotykany materiał. Budowla z daleka wygląda jak układanka z różnej wielkości klocków. Od strony rzeki główną jej część stanowią dwa, połączone ze sobą, wysokie prostopadłościany, z drugiej zaś widać kompozycję spiętrzających się, poprzesuwanych mniejszych brył. Renzo Piano stworzył w ten sposób sieć tarasów, balkonów, punktów widokowych, które pozwalają zwiedzającym muzeum na wyjście w wielu miejscach na zewnątrz budynku, spojrzenie na Nowy Jork. Budynek, według zamierzeń architekta, nie jest zamkniętą bryłą – komunikuje się z miastem, otwiera na otoczenie, integruje z dzielnicą. Tak więc nowy gmach – sam w sobie będący dziełem artystycznym – być może zmieni metody prezentacji sztuki współczesnej.
Uczennica Matisse’a z odwagą do tonów jaskrawych Eva Klaputh
Kacper Kowalski Portrecista cywilizacji Andrzej Dobrowolski
Tomasz Łychowski Emigrant z multiosobowością Aleksandra Ziółkowska-Boehm
2 Przegląd Polski
Emi grant posia da mul tioso bo wość DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM
Powiedział mi: “Po angielsku mówi się let bygones be bygones. Wolę patrzeć przez mgłę patyny czasu. Wówczas przeszłość staje się bardziej romantyczna. Mniej «ranliwa»”. Przyszedł na świat 26 września 1934 roku w Angoli, Afryce Portugalskiej, w miejscowości Nova Lisboa. Ojciec, Polak, Tadeusz Łychowski urodził się w Kijowie jako syn Ignacego, prawnika i działacza społecznego. Matka, Gertruda z domu Seefeld, była Niemką wywodzącą się z rodziny wieśniaczej z Chorinchen, blisko Berlina. Nie wiadomo, co ich przywiodło do Angoli, może – jak mówi Tomasz – “zawiłe ścieżki sercowe”. Tomasz zapamiętał krajobraz Angoli, miły stosunek tubylców i pirčo (danie z kukurydzy), ale także przykre objawy malarii i gorzki smak chininy. W pamięci pozostała mu podróż do portu Lobito i statek “Niassa”, którym w 1938 roku z rodzicami popłynęli do Europy. Rok później wybuchła wojna. Oboje rodzice włączyli się w konspirację. Tadeusz Łychowski był członkiem sieci wywiadowczej “Stragan”, do której należał też Ludwik Kalkstein. W sierpniu 1942 roku, w wyniku zdrady Kalksteina, podwójnego agenta, gestapo osadziło około 200 akowców na Pawiaku, między innymi Tadeusza i Gertrudę Łychowskich z ośmioletnim Tomaszem. (Obecnie Tomasz Łychowski ma 80 lat i prawdopodobnie jest najmłodszym jeszcze żyjącym więźniem Pawiaka). Pamięta, że codziennie o szóstej rano był apel. Stojące w dwóch rzędach więźniarki składały po niemiecku meldunek. Tomasz zapamiętał, że po pewnym czasie jemu przypadła ta funkcja
Tomasz z mamą Gertrudą, Warszawa, 1938 rok...
Tomasz Łychowski, Londyn, 2008 rok
i zameldował: Fünfundzwanzig Frauen und ein Kind (25 kobiet i dziecko). Na to komendant: Fünfundzwanzig Frauen und ein Man (25 kobiet i jeden mężczyzna) – i bardzo zadowolony ze swego dowcipu wybuchnął śmiechem. Po apelu dostawali “śniadanie”, czyli “jakąś lurę czegoś i malutką kromkę chleba”. Na “obiad” trochę wodnistej zupy z brukwi. Gdy płakał z głodu, matka dzieliła się z nim swoją porcją. Zanim przeniesiono ich do “celi sprzątaczek” Gertruda i Tomasz spali w pozycji półleżącej na podłodze – w więziennej klitce było aż 25 kobiet (i jedno dziecko), więc tylko niektóre miały gdzie się położyć.
pokazał mu kawałek szkła, które wpadło przez kraty do jego celi podczas bombardowania. Posiadanie jakiekolwiek ostrego narzędzia było surowo wzbronione – mogło bowiem być użyte jako broń, posłużyć do zaatakowania strażników lub też służyć do popełnienia samobójstwa. Z perspektywy czasu Tomasz widzi w tym szczególe głęboką symbolikę. Dlaczego ojciec pokazał mu ten kawałek szkła? Być może, by mu uświadomić, że on, więzień, nadal panował nad sytuacją. Pewnie to również miał na myśli, gdy napisał do Gertrudy i Tomasza z Auschwitz, że motto rodziny Łychowskich brzmi: “Bądź wyrozumiałym dla słabych i mocnym wobec mocnych”. Dlatego pewnie przeżył Auschwitz i Buchenwald: był mocny wobec mocnych. Po dziewięciu miesiącach aresztu śledczego gestapo zwolniło, 23 kwietnia 1943 roku, Gertrudę z synem. Tadeusz Łychowski pięć dni później został wywieziony do Auschwitz. Tomasz o rodzicach mówi, że są dla niego bohaterami. “Moja mama była bardzo dzielna, ponieważ nie było łatwo być Niemką w okupowanej przez Niemców Polsce, gdzie często podejrzliwie lub wręcz wrogo na nią patrzono – wyjaśnia. – Nie próbowała wyjechać do rodziny do Niemiec i doczekać końca wojny. Została w Polsce przy boku męża Polaka, włączyła się w konspirację. Po wojnie została zweryfikowana przez AK jako łączniczka i otrzymała medal pamiątkowy”. W 1995 roku Tomasz Łychowski odwiedził Warszawę i ofiarował muzeum na Pawiaku kartGertruda, znająca niemiecki, pisała dla współ- kę świąteczną, którą współwięźniarki z celi 25 więźniarek podania do komendanta więzienia. Raz podarowały mu na Boże Narodzenie 1942 ronapisała prośbę, by Tomasz mógł odwiedzić oj- ku. “Bardzo szczęśliwe było to Boże Narodzeca w okresie Bożego Narodzenia (Tadeusz był nie na Pawiaku – opowiada. – Współwięźniarprzetrzymywany w izolatce, co świadczyło, że ki potrafiły mi umilić ten dzień w nadzwyczajny sposób. Poza kartką świąteczną dały mi takuważano go za “ważniejszego” więźnia). “Wizyta” bożonarodzeniowa na Pawiaku w że uszytego z kawałka materiału królika. Mam celi ojca, choć krótka, była bardzo mocnym go do dziś. Wanda Samardak przemyciła przez przeżyciem dla Tomasza. Kobiety z Pawiaka naszych ukraińskich strażników parę butów. ukryły bowiem w pieczywie gryps z cennymi Gdy nas aresztowali w sierpniu, byłem ubradla Tadeusza informacjami. Tomasz pamięta, ny w krótkie spodenki i sandały. A gdy przyże drżał podczas rewizji, kiedy go obszukiwa- szła zima i mróz, taki ubiór był oczywiście nieno – jednak nikomu nie przyszło do głowy, by wystarczający. Wanda Samardak to był święprzekroić pieczywo. W czasie wizyty ojciec ty człowiek. Swoim spokojem przywracała naZDJĘCIA: Z ARCHIWUM TOMASZA ŁYCHOWSKIEGO
Tomasza Łychowskiego – poetę, malarza, wykładowcę, tłumacza z Brazylii – poznałam w Warszawie w 2010 roku na promocji jego książki Moja droga na księżyc. Wysoki, sympatyczny pan, uważnie słuchający rozmówcy. Później tę szczególną wrażliwość znalazłam też w jego wierszach.
...i z z ojcem Tadeuszem Łychowskim, po wojnie w Niemczech, 1946 rok
CZERWIEC 2015 piętą czasami atmosferę w celi. Wywieźli ją do obozu i tam została stracona. Często ich wszystkich wspominam, dziękuję Panu Bogu, że byli w moim życiu”. Tomasz podkreśla też, jak duże znaczenie ma dla niego wiara. “Do dziś słyszę dramatyczny apel kobiety podczas nalotu w oblężonej Warszawie – mówi. – Byliśmy w piwnicy, naokoło spadały bomby. Miałem 5 lat i byłem przerażony. Raptem krzyknęła do mnie nieznana kobieta: «Módl się!». Pewnie myślała, że modlitwa dziecka nas uratuje”. Po wojnie, w 1949 roku, Tadeusz i Gertruda Łychowscy z 14-letnim Tomaszem wyjeżdżają do Brazylii. Dzięki UNRRA łatwiej było wyemigrować ze zniszczonej Europy do Ameryki Południowej. Brazylia wydawała się być dobrym wyborem, znali portugalski. Tadeusz – z wykształcenia inżynier agronom – chciał zająć się badaniem rolnictwa tropikalnego. Na starym angielskim statku “Charlton Sovereign” wypłynęli z Bremen do Brazylii. Podróż trwała prawie miesiąc, a nie przewidziane 10 dni, ponieważ po drodze statek nabrał wody i przechylił się na jeden bok. Na statku było około 800 emigrantów, wśród nich małe dzieci. Wkrótce zaczęły się kłopoty z żywnością, również ryzyko zatonięcia stawało się coraz większe. W końcu dotarli do Vitórii, w stanie Espirito Santo, i tam statek oddano do naprawy. Przyszli dziennikarze i Tadeusz z nimi rozmawiał. Ten wywiad do gazety miał natychmiastowy skutek: życzliwi Brazylijczycy przynosili im jedzenie i przez kilka dni epopeja emigrantów stała się głównym tematem dla mieszkańców Vitórii. Po naprawie statku wyruszyli dalej w drogę, tym razem do Rio de Janeiro. Zatoka Guanabara ich zachwyciła, podobnie jak magiczna panorama miasta Rio. “Przy zejściu ze statku urzędnik brazylijski pytał każdego mężczyznę: Fala portuguźs? Mówisz po portugalsku? Sim, tak, odpowiedział tylko mój ojciec i wobec tego... aresztowano go – opowiada Tomasz. – Okazało się, że kapitan statku wysłał depeszę do Rio de Janeiro, że na statku jest niebezpieczny agitator komunistyczny, który dobrze zna język portugalski. Wyraźnie nie spodobał się kapitanowi wywiad Tadeusza w Vitórii. Po kilku dniach wszystko się wyjaśniło i Tadeusz Łychowski – po Pawiaku, po Auschwitz i po Buchenwaldzie – ponownie odzyskał wolność. Tym razem w Brazylii”. Po roku pobytu w tym kraju Tadeusz Łychowski zmarł. Miał 52 lata i, jak mówi syn: “To, co ojciec przeżył w łagrach niemieckich, radykalnie skróciło mu życie. Osieroceni, żyliśmy z mamą przez pewien czas w bardzo skromnych warunkach na prowincji Brazylii”. Tomasz naukę zaczął w wieku 15 lat na poziomie szkoły podstawowej jako samouk, jeszcze mieszkając w miasteczku Vassouras (niedaleko Fazenda Secretário). W 1952 roku przenieśli się z matką do Rio de Janeiro, gdzie zaczął naukę w szkole średniej. Studia ukończył po wielu tarapatach, już po trzydziestce, w Rio de Janeiro w języku angielskim w filii uczelni brytyjskiej Cambridge oraz na Papieskim Uniwersytecie Katolickim. Opanował doskonale trzy języki – polski, angielski i portugalski. Pracował w oświacie, szkolnictwie wyższym, opracowywał programy nauczania, prowadził wykłady. Współpracował z czasopismem Aproximaćões (Zbliżenia), wydawanym w Brazylii przez prof. Henryka Siewierskiego. “Henryk Siewierski to są szczyty obecności kultury polskiej w Brazylii – twierdzi Tomasz. – Profesor literatury na Universidade de Brasília, założyciel katedry Norwida na tymże uniwersytecie, poeta, pisarz, tłumacz. Jego przekład Brunona Schulza jest znakomity. I ma już swoich «apostołów» w Brazylii. Jeden z nich – Marcelo Paiva de Souza – obronił doktorat z literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i jest również doskonałym tłumaczem. Jego przekłady kilku wierszy Tuwima są arcydziełem”. Siewierski opublikował również Historię literatury polskiej (História da Literatura Polonesa, 2000) w języku portugalskim, jak i przekłady współczesnych po-
DODATEK KULTURALNY nowego
Przegląd Polski
dziennika
3
sku. W programie dla Radia Polonia podczas rozmowy z Marią Wieczorkiewicz zgodził się z nią, że to, co pisze, jest polskie, a to, co maluje – brazylijskie. Jak stwierdził: “To jeszcze jeden dowód na to, że emigrant posiada multiosobowość”. Tomasz Łychowski jest autorem wcześniej wspomnianej książki Moja droga na księżyc (2010) – wersja w języku portugalskim Meu caminho para a lua (2010 i w języku angielskim My way to the moon (2012) – w której umieścił wątki autobiograficzne. Zapytany, czy ta książka wspomnieniowa mówi o jego tożsamości, o dzieciństwie w Angoli, odpowiada: “Wychodzi w niej na jaw cała problematyka mojej tułaczki po świecie. Wykorzenienia. Zaczyna się wszystko oczywiście w Angoli. Ona nadal we mnie istnieje. Jak mówię: Jaka moja w tym wina – urodzony w Angoli – że nie jestem czarny? Zaadoptowany przez Brazylię że jestem gringo? Jaka wina?
8-letni Tomasz w Angoli, 1938 rok
etów polskich. Pismo Aproximaćões wychodziło przez kilka lat i było bardzo efektywnym pomostem między kulturą polską i brazylijską. Tomasz pisał także do pism polonijnych, jak Lud w Kurytybie w Brazylii czy Głos Polski w Buenos Aires w Argentynie. Zapytany o Polonię w tamtym okresie i tą obecną odpowiada, że “niestety, Polonia stopniowo się wykrusza. Lata apogeum to czasy wojenne i powojenne, gdy przybyła do Brazylii, Argentyny i innych krajów Ameryki Łacińskiej duża emigracja polityczna; liczyła ona nawet kilka tysięcy osób”. I dodaje: “W pierwszym okresie wojennym spotkała się w Rio de Janeiro śmietanka poezji polskiej (Tuwim, Lechoń, Wierzyński), byli tu też rzeźbiarz August Zamoyski, aktor i reżyser Zbigniew Ziembiński, pisarze, intelektualiści, a nawet kompozytor Maków na Monte Cassino Alfred Schütz. Na statku «Angola» przybyła liczna grupa arystokracji polskiej. Potem Brazylia już była zamknięta na emigrację, zaś część wojennej i powojennej emigracji udała się do innych krajów. Z czasem ci, co zostali, powoli odchodzili (jak się mówi po portugalsku) «na lepsze» – Partir desta para a melhor. Obecnie kurytybski Lud już nie istnieje, Głos Polski w Argentynie ma mniej czytelników, a na mszę św. do naszego kościółka w Rio de Janeiro przychodzi w niedzielę zaledwie kilka osób. To jedyna okazja, by raz na tydzień porozmawiać po polsku. Ks. Zdzisław Malczewski, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Brazylii, wydaje pismo Echo Polonii Brazylijskiej w języku polskim i Polonicus w języku portugalskim. Dzielnie walczy, by przy-
Tomasz Łychowski, Warszawska Starówka
bliżyć Brazylijczykom sprawy polskie i kulturę polską – podkreśla Tomasz i wyjaśnia: – Obecnie cel migracji polskiej to przede wszystkim Unia Europejska. Przyszłość Polonii w Brazylii to już nie emigranci, lecz chyba tylko przyjezdni rodacy i «naturalizowani» Brazylijczycy, zakochani w kulturze polskiej. Kilku z nich uczęszcza na lekcje języka polskiego i jeździ do Polski na studia kultury polskiej”. Wielką pasją Tomasza Łychowskiego jest poezja i malarstwo. Artysta brał udział w wystawach indywidualnych i międzynarodowych. Kilkadziesiąt jego obrazów pokazano w Polsce na wystawie Polskie ślady w Brazylii – malarstwo Tomasza Łychowskiego w Pałacu Staszica w Warszawie w 2012 roku. Ponadto Tomasz jest autorem tomików wierszy w językach portugalskim, angielskim i polskim: Glimpses/Vislumbres (1996), Voices/Vozes (1998), Brisas/Powiewy (2000), Graniczne progi/Limiaresde fronteira/Thresholds (2004), Encontros/Spotkania (2006), Skrzydła/Asas (2008) i najnowszy Recomeco (2014). Wspomina, że swój pierwszy tomik Mój Parnas drukował własnoręcznie na powielaczu. Ucieszył się, że z młodzieńczych wierszy, pisanych, gdy miał dwadzieścia lat, został wybrany jeden i że znalazł się w zbiorze Recomeco (Zaczynam od nowa), który wydał w 2014 roku, by uczcić swoje 80. urodziny. Najpierw pisał w języku polskim. To były czasy Koła “Świetlików” i na co dzień mówili po polsku. Potem jego językiem zawodowym stał się angielski. Tomiki Glimpses/Vislumbres i Voices/Vozes były pisane po angielsku. Obecnie głównie pisze po portugal-
Że jestem synem Niemki w Polsce Polaka w Niemczech? Dość nierzeczywistych win! Czy nie wystarczą te prawdziwe? Spytałam, na czym polega jego tożsamość narodowa: angolska, polska i niemiecka. Odpowiedział, że nie narodowość, obywatelstwo, lecz ważne jest spotkanie z człowiekiem, “który do mnie wyciąga swą rękę (a ja do niego!). Ważna jest bliskość ludzka, a nie etniczna. Dość podziału na «my» i «oni». Ale tak naprawdę czuję się Polakiem. W poezji, jak mawiał Szekspir, in the end truth will out”. Poeta podkreśla to w wierszu pt. Im bardziej: Im bardziej szukam Brazylii tym bardziej odkrywam Polskę i odwrotnie ... ... Tak naprawdę czuję się Polakiem Brazylijczykiem gdy człowiek pokazuje swe ludzkie oblicze gdy przekracza próg siebie samego gdy do mnie wyciąga swą rękę Tomasz Łychowski od 2004 roku należy do londyńskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie. “Uważam, że związek miał wielkie zasługi w przeszłości, a obecnie może przyczynić się do przedstawiania bardziej obiektywnej wizji Polski – podkreśla mój rozmówca. – Patrząc na kraj z zagranicy łatwiej nam spostrzec to, co istotne. W Polsce poglądy bywają zbyt radykalne. Dzielą naród. A z naszej perspektywy wcale nie jest w Polsce tak źle. Widoczny jest postęp. Na przykład wysoko lokuje się szkolnictwo polskie na tle innych krajów. PZPO może przyczynić się do złagodzenia tej sytuacji, organizując seminaria i publikując na ten temat teksty. Nie tylko literackie. Coś na wzór paryskiej Kultury. ZPPO powinien być pojmowany też jako misja!”. Zapytany, jak patrzy na swoje życie, Tomasz odpowiada: “Biorąc udział w programach telewizyjnych, tłumacząc artykuły i książki (m.in. Kołakowskiego), pisząc recenzje z filmów polskich, urządzając wieczory literackie (m.in. poświęcone twórczości Conrada, Szymborskiej, Tuwima), mówiąc o wkładzie artystów polskich w kulturę brazylijską (m.in. o Zbigniewie Ziembińskim – “polskim ojcu nowoczesnego teatru brazylijskiego”) staram się budować pomost między Brazylią i Polską... Kilka dni temu znajomy Brazylijczyk powiedział mi, że pasjonuje się Trylogią Sienkiewicza. Trylogię tłumaczył niedawno zmarły Tomasz Barciński, który także przełożył na portugalski Gombrowicza, Kapuścińskiego i wielu innych znakomitych pisarzy polskich. A więc taki jest sens naszej emigracji do Brazylii: stać się pomostem między dwiema kulturami”. p
4 Przegląd Polski
Por trety naszej cywilizacji DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
ANDRZEJ DOBROWOLSKI
Galeria Curator na Manhattanie prezentowała od 22 kwietnia do 30 maja prace polskiego fotografika Kacpra Kowalskiego. Above & Beyond to pierwsza wystawa indywidualna artysty w Stanach Zjednoczonych.
Kacper Kowalski, Seasons Autumn
Kacper Kowalski jest fotografikiem, architektem i pilotem; specjalizuje się w zdjęciach wykonywanych z lotu ptaka – z paralotni i wiatrakowca
co inaczej było w czasie powodzi w Sandomierzu. Artysta wiedział, po co leci, ale nie był pewien, co zobaczy. Dopiero kiedy znalazł się nad zalanymi wodą terenami, zrodziła się koncepcja, jak je sfotografuje. Inne są też doświadczenia, gdy robi zdjęcia tego, co go zadziwia, jak w sytuacji, kiedy Pomorze znalazło się pod śniegiem. Kacper przyznaje, że również trochę na temat poluje. “Staram się zawsze mieć oczy otwarte szeroko, nie koncentrować się na jednym temacie, żeby nie przegapić innych, które mogą być ciekawsze, choć o kilkaset metrów oddalone” –
ZDJĘCIE: PIOTR BIEGAJ
Mimo że nie można już jej zobaczyć, warto zainteresować się młodym twórcą, specjalizującym się w zdjęciach z lotu ptaka. Jako fotograf, ale i pilot, wykorzystuje on niezwykłą perspektywę i kontrolę nad obrazem, pokazując niedostępne na co dzień naturalne krajobrazy. Nowojorska ekspozycja połączyła zdjęcia dokumentalne z pracami mającymi charakter kreacyjny. Jedenaście zdjęć z projektu długoterminowego pt. Efekty uboczne – opowiadającego o tym, jak człowiek zmienia swoje otoczenie – zostało wykonanych w Polsce, głównie w okolicach Gdyni, z wysokości około 150 metrów. Pokazane zostały też dwie fotografie kreacyjne z cyklu Tkając – przedstawiające plażę w okolicach Władysławowa. Kurator wystawy Bill Shapiro – były redaktor naczelny magazynu Life – podkreślał swoje zadowolenie z wyboru Polaka na bohatera wystawy w swojej galerii. “Cieszył mnie jej odbiór oraz to, że te zdjęcia powodują mieszankę różnych uczuć – mówi. – Z jednej strony są postrzegane jako obrazy i w pierwszym odruchu robią takie wrażenie. Dopiero po uważnym przyjrzeniu się widzowie odkrywają, że jest to rzeczywistość, że są to prawdziwe fotografie zaskakującej i pięknej Polski. Jeszcze później przekonują się, że zdjęć nie wykonała maszyna, lecz człowiek, który w dodatku jest pilotem”. Kacper Kowalski robi zdjęcia od czasu Pierwszej Komunii Świętej, bowiem wówczas dostał pierwszy aparat. Profesjonalnie – czyli od czasu, kiedy fotografia stała się głównym źródłem jego dochodów – zajmuje się nią od roku 2004. Do swego procesu twórczego ma różne podejścia. “Czasem od razu dokładnie wiem, po co lecę na powietrzną sesję – wyjaśnia. – Na przykład tak było, kiedy pracowałem nad pierwszą serią Jeden dzień na plaży albo kiedy fotografowałem parę: wyspę i jeziorko niedaleko Gdyni. Robiłem w różnych porach roku to samo ujęcie z tej samej wysokości, pod tym samym kątem, z tymi samymi właściwościami. Chciałem w ten sposób pokazać proces zmiany w naturze, fotografować czas”. Nie-
Kiedy Kacper Kowalski fotografuje świat z góry, przedstawia jego cechy. Opowiada o tym, jaki jest, ale nie ocenia, czy jest dobry, czy zły.
mówi. Artysta tłumaczy, że myśli jak architekt, którym jest z wykształcenia. Kiedy fotografuje świat z góry, przedstawia jego cechy. Opowiada o tym, jaki jest, ale nie ocenia, czy jest dobry, czy zły. “Architekt, zanim przystąpi do pracy, musi poznać dokładnie lokalizację i uwa run ko wa nia, wgryźć się w przepisy, plany zagospodarowania, ale też poznać samego inwestora, jego upodobania. Nie ocenia tych upodobań. Gdy fotografuję świat z
Kacper Kowalski, Depth of Winter on the Floe
góry, uwieczniam ślady ludzkiej ingerencji – także tego nie oceniam. Przedstawiam cechę” – streszcza swoją koncepcję fotografik. Rozwijając temat przyznaje, że kiedy jego obiektyw utrwala wycinkę drzew, może ona, z jednej strony, wywołać oburzenie. Jednocześnie ktoś inny argumentuje, że drzewa dają odnawialny surowiec, z którego można budować. Zdaniem Kacpra odbiorca sam musi zdecydować, czy jest to dobre, czy nie. Czy zdjęcie trąci struny, które będą dla niego ważne. Jak zapewnia, unika interpretacji, lecz tylko pokazuje zjawiska. Za swoje główne przesłanie fotografik uważa sportretowanie naszej cywilizacji. Pełną swobodę oceny, czy są to działania proekologiczne, czy procywilizacyjne, zostawia widzom. “Nie chcę im w żaden sposób czegoś sugerować. Jest to moja odpowiedź na to, co się dzieje w dzisiejszych mediach. Kiedy jest tam prezentowana fotografia, najczęściej towarzyszy jej interpretacja, co powinniśmy o przedstawionym temacie sądzić. Inna rzecz, że czytelnik nierzadko oczekuje takiej interpretacji i takiego łatwego dostępu do informacji. Kiedy tego nie ma, w pierwszym odruchu pojawia się poirytowanie, w drugim jednak budzą się refleksje. I o to dokładnie mi chodzi” – akcentuje polski artysta. Kacper przyznaje, że co rusz spotyka się z zaskakującymi interpretacjami odbiorców. Zdjęcia z serii Toxic beauty kojarzą się im nieraz ze skórą węża. Innym nasuwają asocjacje z motylami, grillem czy flagą amerykańską. “To wspaniałe, że każdy ma inne wyobrażenia. To jest klucz do odkodowania tych zdjęć. Ważne jest jedynie, aby ludzie wiedzieli, że są to zdjęcia dokumentalne, zrobione w Polsce, pionowo w dół z odległości 100-150 metrów, i to wystarczy. Fotografik uważa, że zdjęcie podpisane upodabnia się do znaku drogowego. Ma tylko jedno znaczenie. Jeśli zaś nie jest podpisane, a co więcej, ułożone w ciąg logiczny, wówczas dochodzi do wspaniałych sytuacji. Ludzie oglądając album lub zwiedzając wystawę mają różne skojarzenia. Z kolei kiedy kilka osób zacznie na ten temat dyskutować, jest jeszcze ciekawiej. Porównując swoje dwa podejścia do fotografii autor konstatuje, że wykonywanie dokumentalnych zdjęć sprowadza się do kilku podstawowych czynności: lotu, fotografii obiektu, a później wywołania, co trwa stosunkowo szybko. Proces twórczy – podkreśla – ogranicza się wtedy głównie do naciśnięcia mi-
CZERWIEC 2015 gawki. Inaczej wygląda praca przy zdjęciach kreacyjnych, jak Plaża nr 9, Plaża 1102 z projektu Tkając, pokazywanych na nowojorskiej wystawie. “Są to prace wizualne, utkane z rzeczywistości i fragmentów setek różnych zdjęć. Na wykonanie jednej pracy poświęcam olbrzymią ilość czasu. W przypadku Plaży 1102 trwało to trzy lata. Najpierw muszę sfotografować kilkanaście tysięcy, lub nawet więcej, osób na plaży. Z kolei wybieram blisko 10 tysięcy z tych, które mnie interesują, aż wreszcie tworzę z tego nową kompozycję. Jest to jak tkanie gobelinu, nowej iluzji, ale opartej na faktach” – ilustruje swoją metodę artysta. Pytany, kiedy jest pewien, że praca jest gotowa, odpowiada krótko, że wówczas, gdy już nie wie, co więcej poprawić. Podczas robienia zdjęć z powietrza artysty pilota nie omijały bardziej lub mniej dramatyczne przygody. Kiedyś w trakcie lotu paralotnią bez silnika zobaczył drapieżnego ptaka z rodziny jastrzębowatych, bielika. Leciał około 200 metrów pod fotografem. Kacper przypuszczał, że bielik nabierze wysokości i dojdzie do spotkania z bliska, ponieważ ptaki nie boją się cichych bezsilnikowych obiektów latających. Nastawił się więc na ciekawe zdjęcia. “Udało mi się zrobić jedno, kiedy bielik był kilka metrów pode mną, i wtedy... nagle zniknął. Po kilku minutach nabrał wysokości, zatoczył łuk, rozpędził się lecąc prosto na mnie. Dwa lub trzy metry przede mną zrobił ostry zwrot bojowy, wcześniej wystawiając szpony, i tak mnie straszył. Zamiast robić zdjęcia całej akcji, trzymałem aparat tak, aby się bronić, gdyby się chciał ze mną zderzyć. Nie wiem, czy był to okres lęgowy i próbował mnie przepędzić ze swego terytorium, czy był to młody ptak, próbujący dla zabawy powalczyć ze mną w powietrzu, co się też zdarza. Takie naloty na mnie trwały około 20 minut, aż wreszcie ptak odleciał” – opisuje fotografik wydarzenie. I dodaje, że kilka lat wcześniej, kiedy latał w Indiach, w Himalajach, trafił na – większe niż bielik – sępy płowe, których rozpiętość skrzydeł sięga trzech metrów. “Podlatują one tak bardzo blisko, że można je złapać za lotki. Są ciekawskie i przyjazne, potrafią przez godzinę człowiekowi się przyglądać. Myślałem, że z bielikiem będzie podobnie, ale jak się okazało, polski ptak pokazał pazurki” – z niejaką z dumą i podziwem opowiada Kacper. Trzeba podkreślić, że pokazywany w manhattańskiej Curator Gallery cykl Kowalskiego Projekty uboczne otrzymał nagrodę w konkursie World Press Foto 2015 w kategorii projektów długoterminowych. Zgłaszać można do niej 26 do 30 prac realizowanych na przestrzeni co najmniej trzech lat. “Była to dla mnie wielka satysfakcja. Konkurs World Press Photo w Amsterdamie – organizowany od lat 50. – jest najbardziej prestiżowy, jeśli idzie o fotografię prasową i dokumentalną. Jest też najbardziej ceniony przez fotografów i świat prasy. Na trzydniowe uroczystości Award Days przybywają do Amsterdamu laureaci i każdy ma możliwość przedstawienia swej twórczości w krótkim wystąpieniu” – opowiada fotografik. Podczas konkursu dochodzi też do spotkań przedstawicieli największych prasowych agencji fotograficznych i najważniejszych redakcji. Edytorzy i redaktorzy zajmujący się fotografią przyjeżdżają tam poznać fotografów. “W 15-osobowym jury zasiadają często sławy fotografii. W tym roku była tam m.in. szefowa działu fotografii New York Timesa Michele McNally i przedstawiciele National Geographic. Najważniejsze jest zaś to, że panuje tam atmosfera wielkiego zainteresowania i serdeczności, jak na festiwalu fotografii. Są też panele o najważniejszych problemach świata fotografii. Jest to prawdziwe święto fotografii i fotografów” – mówi z entuzjazmem Polak. Zapytany o plany na przyszłość Kacper Kowalski odpowiada, że chciałby wciąż kolekcjonować cechy cywilizacji z lotu ptaka do projektu Efekty uboczne. Skończy się on wówczas, kiedy stwierdzi, że zgromadził wszystkie cechy i zaczyna się powtarzać, ale – zaręcza – ma wciąż nowe pomysły. p
DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
Przegląd Polski
W śle pej kuch ni hi sto rii
5
JADWIGA NOWAK
Nie tak dawno, jakieś kilka miesięcy temu, na wniosek historyków Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP odtajniono 56 dokumentów, około 270 stron z archiwum NATO, dotyczących Polski lat 1987-1991 i udostępniono je na internetowej stronie MSZ.
Raporty z wizyt polityków, sprawozdania z rozmów okrągłego stołu, relacje z parlamentarnych wyborów czerwcowych roku 1989, z tworzenia się rządu Tadeusza Mazowieckiego, materiały wywiadowcze o stanie polskiego wojska i stosunkach polsko-radzieckich. Historia powszechna końca XX wieku wzbogaciła się o cenne świadectwa. Przypominam sobie o tym wydarzeniu, trzymając w rękach najnowszą książkę Moniki Małkowskiej Życie na przekąskę. Pustki w sklepach, pełnia w kulturze, czyli opowieści nie tylko z PRL. Ta książka miała ukazać się w roku 1992, ale wydawnictwo Watra, które podjęło się jej wydania, w warunkach rynkowych splajtowało, a maszynopis wrócił do autorki. Przeleżał w domowym archiwum ponad dwadzieścia lat, żeby dostąpić dziś odtajnienia niemal jednocześnie z dokumentami archiwum NATO. Tak świadectwa wielkiej historii znalazły swoje nieoczekiwane dopełnienie w relacji opisującej codzienność tamtych historycznych dni. Pamiętnik kuMonika linarno-kulturalny Moniki Małkowskiej uzupełMałkowska, nia państwowe archiwa o dokument osobisty, Życie na przekąskę. opis oswajania historii przez ludzi, którym obPustki w sklepach, pełca była wielka polityczna gra, którym przyszło nia w kulturze, czyli sprostać codzienności “ciekawych czasów”. opowieści Wprawdzie ta opisana codzienność nie do końnie tylko z PRL, Świat Książki, ca jest tak zwyczajnie codzienna, bo dotyka poWarszawa 2015 wszedniości spraw autorce najbliższych, a te z racji jej wykształcenia i zawodu – Małkowska Tak skonstruowana książka – tekst pamiętjest absolwentką warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i krytykiem sztuki – nierozerwalnie nika czasów przełomu plus dzisiejszy komenzwiązane są z życiem artystycznym i kultural- tarz, mimo rozłożenia akcentów na wyeksponym. Dostajemy więc w pamiętniku Małkow- nowanych pogrubioną czcionką przepisach kuskiej nie tylko kryzysowe przepisy kulinarne z linarnych, diagnozuje głównie opłakany stan, małej ślepej kuchni, ale i błyskotliwe relacje z w jakim znajduje się obecnie sztuka, ukazuje wydarzeń kulturalnych – z wernisaży i bankie- degradację pozycji artysty w życiu społecztów, ze spotkań intymnych z zaprzyjaźniony- nym i… kulturalnym. Przedstawia proces, w którym idee zostały wymiemi artystami w zaciszu ne na pieniądze, socjaczterech ścian mieszkanKsiążka przedstawia proces, nio listyczna siermiężna szaka przy Rozłuckiej na w którym idee zostały rość ulic na krzyczący, cuGrochowie, później na kierkowy kicz, a międzydalekim Ursynowie. Co wymienione na pieniądze, ludzka solidarność na szawięcej, autorka korzystasocjalistyczna siermiężna leńczy wyścig za dobrami jąc z dystansu czasowego, materialnymi. Za PRL-u opatruje każdą z notatek szarość ulic na krzyczący, były pustki w sklepach, ale aktualnym komentarzem, za to była pełnia w kultuanno domini 2013. cukierkowy kicz, a międzyrze. Dziś mamy pełne skle“Czytam ten tekst z 1989 ludzka solidarność na py, a do tego biedę i ubóroku i z obecnej perspekstwo w sferze życia umytywy widzę, jak bardzo szaleńczy wyścig za słowego i artystycznego, aura była przedburzowa. dobrami materialnymi. co w naturalny sposób koWtedy chyba tego nie zaresponduje z biedą i ubóuważałam zbyt zajęta bieganiem po sklepach, żeby coś włożyć do ga- stwem społecznym. Kiedy wreszcie politycy ra. A w sklepach pustki! Do tego inflacja (za- przypomną sobie o artystach, o kluczowej rouważcie ceny liczone w tysiącach złotych za li sztuki w życiu, pyta Małkowska. Jej zapibyle g…) i upierdliwe kolejki po wszystko. Ale ski kończą się w grudniu 1990 roku notatką o nie sądziliśmy, że dojdzie do obalenia syste- śmierci Tadeusza Kantora i… o wyborze Lecha Wałęsy na prezydenta RP. “Czy sprawdzi mu. Tymczasem stało się”. Trudno dziwić się Monice Małkowskiej, sko- się złowróżbne «Niech sczezną artyści?». ro z jednego z odtajnionych dokumentów NA- Oby Kantor się mylił” – pisze Małkowska i TO jasno wynika, że nawet Margaret That- choć to gorące życzenie, jednak nie ma w nim cher po wizycie w 1988 roku nie wierzyła w i dziś zbyt wiele nadziei. W tym tekście zamożliwość politycznych zmian w Polsce. mykającym książkę autorka przytacza fragment
tekstu Jerzego Tchórzewskiego z ostatniego numeru Tygodnika Literackiego o Tadeuszu Kantorze właśnie. Tchórzewski z talentem imituje tam głos przyjaciela: “(…) Ja tak czekałem, tak czekałem, żeby któryś z polityków choć raz wymówił słowo «sztuka». Nigdy nie usłyszałem tego słowa. – Głos Kantora nabiera siły, Kantor już krzyczy, prawie wymyśla przez zaciśnięte zęby: – Ci politycy… myślą, że to oni przewodzą! Oni nigdy nie przewodzili. To Mickiewicz, Wyspiański, to wielcy artyści przewodzili, a nie jacyś politycy! – krzyczy i grozi palcem: – Oni przegrają!”. Diagnoza Małkowskiej jest rzetelna, poparta historyczną prawdą i osobistym przeżyciem. Tak sobie myślę, że nie od rzeczy byłoby udostępnienie tej “odtajnionej” książki na internetowej stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A kryzysowe przepisy na oszukanie głodu? Te kulinarne. Wiele przecież czasem kosztowały wysiłku i pomysłowości. “Otwieram lodówkę – pusta. Nie, jest włoszczyzna. A w spiżarce – puszka tuńczyka na czarną godzinę. Tak, to dziś!”. A oto przepis na przekąskę: “Wyciągam jarzyny. Trę na grubej tarce pół selera. Por parzę wrzątkiem, kroję na drobniutkie paski. Siekam pół pęczka natki pietruszki. Otwieram puszkę tuńczyka. Mieszam wszystko i doprawiam sosem: łyżka oliwy, łyżeczka musztardy, sok z połowy cytryny, sól, pieprz, estragon. Do tego ciemne pieczywo”. A dziś? Co dziś na czarną godzinę w sztuce? Kiedy w spiżarni tylko puszka Manzoniego z napisem merde d’artiste? p
Autorzy przygotowywanej publikacji naukowej poświęconej teatralnej twórczości WACŁAWA RADULSKIEGO proszą krewnych artysty o kontakt. Wiadomość prosimy przekazać do Nowego Dziennika (redaktorka Przeglądu Polskiego Jolanta Wysocka: jw@dziennik.com).
6 Przegląd Polski
Odkrywanie Ameryki DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
WYSTAWY | BOŻENA CHLABICZ
Od pierwszego maja do końca września będzie bowiem można “odkrywać Amerykę” za pośrednictwem jej najwybitniejszych artystów, reprezentujących minione i aktualne stulecie. Bo wystawą pod takim właśnie tytułem – America Is Hard to See – swoją działalność pod nowym adresem rozpoczęło jedno z najsłynniejszych i zarazem najbardziej amerykańskie z nowojorskich muzeów – Whitney Museum of American Art, które przeniosło się z Midtown w okolice portowych doków nad Hudsonem. Świeżo otwarty gmach muzeum z początkiem maja zainaugurował swoją działalność w Meatpacking District, najmodniejszej z manhattańskich dzielnic artystycznych, dołączając w ten sposób do funkcjonujących tu od niemal dekady awangardowych galerii, designerskich butików i odwiedzanego przez miliony turystów parku High Line. Sama wystawa, która stała się doskonałą okazją do prezentacji zbiorów własnych muzeum (do tej pory pochowanych w magazynach ze względu na szczupłość wcześniejszej siedziby przy Madison Avenue), jest interesująca tak ze względu na prezentowany materiał, jak też z uwagi na jego oryginalne ujęcie, nie chronologiczne, ale – by tak rzec – tematyczne. Zamiarem licznego grona kuratorów była bowiem nie tyle powtórka z amerykańskiej historii, co raczej – sądząc z charakteru ekspozycji – korepetycje z nauki o społeczeństwie. Dzieła największych i tych nieco mniej znanych przedstawicieli sztuki Nowego Kontynentu posłużyły bowiem nie do ilustracji przebiegu zdarzeń ważnych dla dziejów Stanów Zjednoczonych, lecz głównie do analizy różnych istotnych procesów socjologicznych, które złożyły się na amerykańską współczesność. Ekspozycja doskonale realizuje więc to, co zapowiada w tytule. Pokazuje, jak złożonym problemem jest zagadnienie “Ameryka” i z czego owa złożoność – przynajmniej po części – wynika. Ponadto wystawa jest też wyjątkową okazją do pogłębionego kontaktu z dorobkiem sztuki amerykańskiej dwóch ostatnich stuleci, prezentuje bowiem nie tylko znane wszystkim arcydzieła amerykańskiego modernizmu, ale też prace twórców mniej eksponowanych zarówno na salach wystawowych, jak też w podręcznikach dziejów amerykańskiej sztuki najnowszej. Z tym, że sama wystawa, choć rzeczywiście inspirująca, tym razem nie stanowi jedynego powodu, żeby wybrać się do Whitney. Tak naprawdę jest ona raczej doskonałym, ale jednak zaledwie pretekstem, żeby odwiedzić nowy gmach muzeum, który – sam w sobie – też jest dziełem artystycznym. I to takim, które – wiele na to wskazuje — niezależnie od swoich walorów estetycznych na trwałe zmieni metody prezentacji sztuki współczesnej. A może nawet zmodyfikuje sposób jej uprawiania i – w ogóle – istnienia… Nowy budynek, wzniesiony zaledwie kilka przecznic od pierwszej, istniejącej zresztą do dzisiaj siedziby Whitney Museum, jest dziełem Renza Piano, architekta, z którym pod względem światowej sławy budowniczego obiektów muzealnych na miarę naszej epoki równać się może chyba tylko Frank Gehry. Z tym, że jeśli chodzi o muzea, to Renzo Piano ma nad Gehrym tę przewagę, że jego prace to nie tylko oszałamiające eksperymenty estetyczne. To także nowoczesne “maszyny do wystawiania”, urządzone według oczekiwań najbardziej awangardowej artystycznej awangardy. W ślad za nowatorskimi rozwiąza-
ZDJĘCIE: COURTESY OF WHITNEY MUSEUM
To, że America is hard to see (trudna do ogarnięcia), wie każdy, kto kiedykolwiek próbował tej sztuki. Ale teraz być może nieco pomoże w tym… sztuka.
Robert Bechtle, ‘61 Pontiac, 1968-69, olej na płótnie
niami wizualnymi idą bowiem w jego projektach śmiałe rozwiązania w dziedzinie organizacji przestrzeni ekspozycyjnej i technologii. W odniesieniu do dzieł Piano skojarzenie z maszynami jest absolutnie nieprzypadkowe, gdyż to właśnie on konsekwentnie kładzie w swoich projektach wyjątkowy nacisk na czwarty wymiar architektury – czas, definiowany poprzez ruch, jego dynamikę i jego mechanikę. I to on jest też pionierem w dziedzinie eksponowania architektonicznej technologii, co w praktyce sprowadza się do pokazywania infrastruktury i czynienia z niej integralnego elementu przestrzeni wystawienniczej. Sztandarowym dziełem Piano, stanowiącym zarazem jego manifest artystyczny, do dziś pozostaje Centrum Pompidou w Paryżu, z fasadą oplecioną systemem kolorowych rur i klatkami przeszklonych wind z widokiem na miasto. Beaubourg, jak nazywane bywa Centrum, do dzisiaj budzi kontrowersje, ale funkcjonuje tak, jak zaprojektował go architekt – jako obiekt zintegrowany z żywą tkanką Paryża, otwierający pokazywaną w nim sztukę na współczesność, wyprowadzający ją z galerii na ulicę i zmuszający do “życia” jej życiem. I vice versa. Bo Cen-
Dzieła przedstawicieli sztuki Nowego Kontynentu posłużyły nie do ilustracji przebiegu zdarzeń ważnych dla dziejów Stanów Zjednoczonych, lecz głównie do analizy różnych istotnych procesów socjologicznych, które złożyły się na amerykańską współczesność. tre Pompidou to jeden z najbardziej dynamicznych punktów na współczesnej mapie miasta. Przeszłość zamknięta w salach wystawowych służy tam współczesności, a współczesność na bieżąco konfrontuje się z przeszłością. W nowym gmachu Whitney Museum ta integracja muzeum i miasta, “wysokiej” sztuki i codziennego życia, przeszłości i teraźniejszości (ze wskazaniem na przyszłość) poszła jeszcze dalej, obiekt bowiem fizycznie wychodzi na ulicę, czyniąc z niej integralną część muzealnego lobby. Gmach otwiera się też na otoczenie – pobliski park High Line, estakadę i nabrzeże Hudson River – systemem panoramicznych okien i ta-
rasów, zmuszając sztukę do konkurowania z oszałamiającą panoramą Manhattanu. Ta koncepcja to absolutne zaprzeczenie rozwiązania zastosowanego w dawnej siedzibie Whitney Museum przy Madison Avenue. Tam spokoju eksponatów strzegły zazdrośnie ściany niemal pozbawione okien, które chroniły też “świątynię” sztuki przed zgiełkiem ulicy. Teraz arcydziełom amerykańskiej twórczości najnowszej przyszło konfrontować się z furią i feerią miasta. Dlaczego? Dlatego, że “z niego” powstały! Nie bez powodu nowy gmach Whitney Museum niemal do złudzenia przypomina obiekt uwieczniony na płótnie Charlesa Demutha – My Egipt. Obraz – teraz stanowiący część ekspozycji – przedstawia… elewator, który klasyk amerykańskiego modernizmu poddał monumentalizacji, czyniąc zeń świątynię współczesności. Twórczość Nowego Kontynentu wzięła się z miasta, a najbardziej z Nowego Jorku. Samo Whitney powstało zresztą właśnie tu, na Manhattanie, nieopodal nowego gmachu muzeum. Na początku minionego (dwudziestego) wieku założyła je Gertruda Whitney z Vanderbiltów, przedstawicielka miejscowej plutokracji i zarazem jedna z pierwszych kolekcjonerek rodzącej się sztuki amerykańskiej, w tamtych czasach traktowanej przez art world jako osobliwa ciekawostka z pogranicza amatorstwa. Pierwsze dzieła, które Gertruda Whitney zakupiła do swojej kolekcji, reprezentowały amerykańską odmianę późnego realizmu (taki swoisty, amerykański impresjonizm), która weszła do podręczników pod nazwą The Ash Can School. To od tematyki, której poświęcali zainteresowanie przedstawiciele Szkoły Kubłów na Popiół, malarze zabłoconych uliczek, zdewastowanych kamienic Lower East Side i rozwalających się śmietników Manhattanu. Amerykańska sztuka, dziś wiodąca na świecie, urodziła się w miejscu, gdzie stanęło muzeum Piano, z takiej właśnie, szarej nowojorskiej codzienności. A pokazywano ją i sprzedawano wprost z ulicy. W ten sposób była jednak żywa i aktualna. Zadaniem zaś muzealników i ambicją architekta było, żeby została taka i dzisiaj. Żeby nie zamykała się w muzeum. Żeby żyła rytmem nowojorskiej codzienności, zyskując wciąż nową tożsamość i aktualność. To zresztą zgodne ze współczesną teorią sztuki, która stanowi, że nie tylko tworzenie, ale też gotowe dzieło jest nie tyle obiektem, ile procesem. Że staje się ono, wciąż na nowo, z każdą kolejną epoką.
Ta “ponadczasowość” to zresztą cecha rozpoznawcza wszystkich prawdziwych arcydzieł. Te bowiem są podziwiane, a przynajmniej chętnie oglądane, bez względu na to, ile czasu minęło od ich powstania. Tak więc w warunkach nowej siedziby Whitney Museum sztuka amerykańska została – w ramach procesu jej aktualizacji – skazana na konkurowanie z otoczeniem. Nie konfrontacja była tu jednak ostatecznym celem, ale raczej integracja, co podkreśla nie tylko otwarcie gmachu na park, estakady i rzekę, ale też sposób organizacji ruchu wewnątrz budynku i operowanie światłem, które w nowym obiekcie przenika wszystko i – zdaje się – jest wszędzie. Jest wszędzie i wszystko przenika także swoiste, dominujące już od wejścia, a przecież jakże nietypowe dla przybytku sztuki poczucie… tymczasowości? Być może po części składa się na nie świadomość, że – poza ścianami nośnymi i podstawową infrastrukturą – w nowej siedzibie Whitney niemal wszystko jest mobilne, jednorazowe i ulotne… W ten sposób sam budynek muzeum, w którym niemal nic nie jest zdefiniowane raz na zawsze, spełnia jedno z podstawowych kryteriów sztuki najnowszej. Jest – mianowicie – efemerydą. Jeśli nie w sensie murów, bo architektura ma jednak swoje prawa, to przynajmniej pod względem organizacji przestrzeni. Cała współczesna sztuka, a przynajmniej cała współczesna sztuka z pretensjami do awangardy powstaje teraz bowiem tylko “na chwilę”. Zmienia się razem z rzeczywistością czasów ponowoczesnych, której najbardziej stałą cechą jest – jak wiadomo – “płynność”, a więc zmienność. Już na długo przed dniem otwarcia obiekt wzbudzał kontrowersje nie tylko wśród mieszkańców okolicy, ale też krytyków. W pierwszych recenzjach w nowojorskich gazetach pojawiły się więc malownicze porównania do przeróżnych obiektów przemysłowych w fazie rozbiórki, choć w plebiscycie na skojarzenia zdecydowanie wygrał kontenerowiec. Obiekcje co do rozwiązań estetycznych nie przeszkodziły jednak krytykom w uznaniu dla rozmachu nowego obiektu Whitney, niemal trzy razy większego niż wcześniejsza siedziba muzeum przy Madison. Powszechny zachwyt wzbudziła też organizacja wnętrza, zwłaszcza loft wystaw czasowych, który jest w tej chwili największą jednoprzestrzenną (bez podpór) galerią na Manhattanie. Wiele pozytywnych komentarzy zebrały też obiekty towarzyszące przestrzeni wystawienniczej – część rekreacyjna (restauracja, tarasy widokowe), ale też otwarta dla publiczności galeria na parterze (jest tam wystawa poświęcona założycielce muzeum Gertrudzie Vanderbilt Whitney) i kompleks edukacyjny z amfiteatrem. Dzięki tym rozwiązaniom muzeum będzie zintegrowane z otoczeniem nie tylko formą, ale także funkcją, pełniąc rolę centrum kultury dla całego Dolnego Manhattanu i skupiając – w ścisłej współpracy z High Line – większe inicjatywy artystyczne różnego rodzaju z całej okolicy. Być może dzięki tak zaprojektowanej “maszynie do wystawiania” Whitney Museum, a wraz z nim także sztuka amerykańska zyskają na popularności i w Nowym Jorku i na świecie, a sama Ameryka stanie się nieco łatwiejsza do ogarnięcia. Czy jednak gmach autorstwa Renza Piano spełni pokładane w nim nadzieje? Powinien. Chociaż it’s hard to see… p America Is Hard to See 1 maja – 27 września 2015 Whitney Museum of American Art 99 Gansevoort St, NY www.whitney.org
Tryumf prostoty
CZERWIEC 2015
DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
Przegląd Polski
7
WYSTAWY | GRAŻYNA DRABIK
Zachód słońca w Central Parku ma w czerwcu szczególny urok. Powoli, jakby rozsmakowując się długim zmierzchem, ciemnieje zieleń krzaków i traw. Dramatycznie zarysowują się czarne sylwetki wzniosłych drzew na wygasających granatach nieba.
William Shakespeare, Two Gentlemen of Verona – scena zespołowa (od lewej): Zachary Fine, Andy Grotelueschen, Emily Young, Jessie Austrian, Paul L. Coffey, Noach Brody
medii znajdując miejsce dla smutku i wątpliwości, czyniąc z teatru wspaniałe ramy dla wszelkich doświadczeń człowieka. * Terytorium, po którym się porusza Dael Orlandesmith, jest stosunkowo mocno opracowane przez wielu pisarzy, nie tylko tych z korzeniami w murzyńskim getcie: brutalność patologicznej rodziny, gwałt biedy i nałogu, klęska bezradnego gniewu i zagubienia. Orlandesmith jednak traktuje tę tematykę z surowym wymogiem do samej siebie i z dystansem, który pozwala jej skonfrontować się z emocjonalnymi konfliktami w twórczy i produktywny sposób. Monodram Forever jest dokumentem dorastania, kroniką bolesnej dziecięcej rebelii wobec matki alkoholiczki, oraz świadectwem trudnego, już dorosłego, przebaczenia. W swym bardziej oryginalnym wymiarze, staje się także swoistym “świadectwem urodzenia”, świadomego tworzenia samego siebie. Dla Orlandesmith pierwszy błysk nadziei budzi się w prozaicznym momencie, gdy jako nieszczęśliwy i skrzywdzony podlotek zmywała, jak co tydzień, stare, ohydne linoleum w ich wspólnym z matką mieszkaniu w Harlemie, w przygotowaniu do sobotniej pijackiej biesiady “przyjaciół” matki. Głos Jima Morrisona z radia, śpiewający Light My Fire, a szczególnie solo organowe uświadomiło jej, że “istnieje coś innego, jakieś inne poza…”. Tęsknota za tym “czymś poza” poprowadziła ją w świat książek i muzyki. Później także do Paryża, na cmentarz Pere Lachaise, by pokłonić się Morrisonowi, Colette, Yves’owi Montandowi, Richardowi Wrightowi, Apollinaire’owi. I do Forever, by złożyć hołd pamięci tym wszystkim, którzy “poza naszymi rodzicami pomogli nam w naszych narodzinach”. (4-31 maj, w New York Theatre Workshop, 79 E. 4 St.) * Wiosną Broadway lubi kusić widza, i słusznie, pogodniejszą nutą. Niestety, w tym sezonie, przynajmniej na razie, nie bardzo się to udaje. Sporo jest obietnic i pokus, ale jak już się siedzi na widowni, śmiechu mało. Tro-
ZDJĘCIE: GERRY GOODSTEIN
Już zwinęli swe koce piknikowicze. Zakończyły się gry piłki nożnej i bejsbolu. Coraz mniej spacerujących. Park się wycisza. Z daleka nagle rozlega się jakby huk grzmotów. Trzask piorunów. Dobiegają fragmenty urywanych słów: Hej, moi mili! Żywo, żywo, mili!... Opuście stengę! Żwawo! Żwawo!... Niech cię powieszą, kundlu, skurwysynu!… Stanąć pod wiatr, pod wiatr! Wszystko stracone! Módlmy się!... Niech się dzieje wola najwyższa! Lecz wolałbym suchą śmierć… Grzmoty i nawoływania ucichły. Słowa, wyciszone do normalnej mowy, już nie dochodzą. Lecz i tak wiemy, nikt tu nie umrze tym razem – ani suchą śmiercią, ani utonięciem w morzu. Nic nie stracone. Pewnie właśnie Prospero czule tłumaczy przejętej Mirandzie: (…) otrzyj oczy;/ Pociesz się: widok straszliwy rozbicia,/ Który do głębi wstrząsnął twą istotą,/ Tak nakreśliłem dzięki mojej Sztuce,/ Że są bezpieczni; ani jedna dusza –/ Nie, ani jeden włos nawet nie przepadł/ Żadnej istocie na owym okręcie,/ Choć ich okrzyki słyszałaś, gdy tonął. (Tłum. M. Słomczyński) Nie ma burzy w parku, choć burza rzeczywiście przed chwilą się rozegrała. Rozpoczęły się przedstawienia The Tempest w ramach dorocznego festiwalu Shakespeare in the Park w Delacorte Theatre (27 maja – 5 lipiec; www.publictheater.org). Nie mogę podzielić się krytycznym opisem, bowiem rzecz jest dostępna dla krytyków dopiero po 15 czerwca, po oficjalnej premierze. Lecz jest to wspaniała, późna sztuka Szekspira i w rękach dobrego reżysera, jakim jest Michael Greif, z entuzjastycznym zespołem i Samem Watersonem w roli Prospero, powinna dostarczyć, szczególnie w scenerii Central Parku, wielu mocnych wrażeń. Chciałabym natomiast, i to wręcz z pewnym naleganiem, zachęcić do wizyty w Theatre for a New Audience, gdzie zagościł młody zespół Fiasco prezentujący imponująco klarowną i pełną wdzięku inscenizację Two Gentlemen of Verona. Sześciu aktorów dwoi się i troi, ze swobodą wcielając się w dżentelmenów i wygnańców, niewinnie zakochanych i karygodnie niewiernych, w służących, błaznów i nawet w psa. Wszystko przy otwartej scenie, bez kurtyny, z bardzo pomysłowym wykorzystaniem minimalnych rekwizytów, z muzyką także graną przez aktorów. Przedstawienie jest tryumfem prostoty i pokazuje, jak można, z uwagą podchodząc do tekstu, skonstruować rzecz ponętną dla oka i ucha, trzymającą cały czas naszą uwagę. Lekka, bezpretensjonalna komedia, uważana za pierwszą sztukę Szekspira, okazuje się nadspodziewanie bogata i ciekawa. Pod prostotą akcji rozpoznajemy bardziej skomplikowaną grę uczuć, luźno zarysowane wątki zapowiadają późniejsze pasje barda, w przezabawne sceny gładko wplatają się momenty filozoficznej zadumy. Całość uwidacznia, jak od samego początku Szekspir nie naginał się do reguł gatunku literackiego, w którym pracował, lecz je zmieniał i rozszerzał, nawet w prostej ko-
chę nietypowo, tym razem zwrócę uwagę na jedną z broadwayowskich porażek. Z hukiem zapowiedzi odbyła się premiera komedii Joego DiPietro Living on Love. Posmaczek specjalnego wydarzenia wynikał z obecności wśród aktorów znakomitej sopranistki Renée Fleming, która zadebiutowała w teatrze z bogatym doświadczeniem ponad 50 solowych ról śpiewanych w czołowych salach operowych świata. Manhattan, wiosna 1957 r. Sławę pewnego dyrygenta muzyki klasycznej przyprószyła już siwizna i nuda. Vito De Angelis (bardzo sympatyczny Douglas Sills), w poszukiwaniu zastrzyku gotówki, podpisuje kontrakt na autobiografię. Ma opowiadać, a Robert Samson (Jerry O’Connell), młody człowiek przysłany przez wydawcę, ma spisywać wspomnienia nadając im odpowiednio atrakcyjną formę. Maestro jednak ani myśli pracować na serio. Bajdurzy leniwie, głównie o tym jak to przesypiał się wszędzie z wszystkimi chórzystkami, np. w Cleveland po przedstawieniu Madame Butterfly. Niespodziewanie wraca do domu Raquel De Angelis (Renée Fleming), piękna żona Maestro. Wcześniej, bo przerwała światowe tournée, które, cóż, z mniejszym się spotkało entuzjazmem, niż się spodziewano. Na pociechę diwa też chciałaby mieć swoją autobiografię, a jeszcze bardziej własnego “ghost-writera”, który tak uważnie jak Robert Maestra wysłuchiwałby jej opowiastek. Diwa lubi przecież być w centrum uwagi. Pomaga jej w tym piękny głos, który z łatwością rozkwita w swej sopranowej krasie a to w Marszu tryumfalnym z Aidy, a to w arii Si, mi chiamano Mimi z Cyganerii, a to jeszcze w Vissi d’arte z Toski… Iris Peabody (Anna Chlumsky), przysłana przez wydawcę, dopełnia więc kwartet, i już rzecz się toczy przewidywalnym rytmem: słabostki starszej pary splatają się z ambicjami młodszej, próżność jednych z naiwnością drugich, miniflirt, minizazdrość ect., lecz w sumie niegroźnie, bo Maestro tak naprawdę kocha tylko swoją żonę, a serce diwy bije wiernie tylko dla Maestro. A duet kamerdynerów, zabawnie formalnych i frywolnych zarazem,
przyświadcza z cierpliwym wyrozumieniem tej całej burzy w eleganckiej filiżance. Wszystko w konwencji lekkiej komedii romantycznej, niestety, zbyt lekkiej i zbytnio polegającej na żartach z odmiennej epoki. Mimo sprawnej reżyserii Kathleen Marshall, mimo superrealistycznej rekreacji przesadnie wyszukanego salonu przez sprawdzonego scenografa Dereka McLane’a, mimo precyzyjnego oświetlenia Petera Kaczorowskiego, a także mimo tego, że na scenie aktorzy najwyraźniej bawili się znakomicie, Living on Love nie zdołał podbić broadwayowskich widzów. Gdy spektakl nie otrzymał żadnej nominacji do nagrody Tony, a więc szansy na pełniejszą salę, producenci ogłosili, że “żywiąc się miłością” nie wystarcza i zakończyli występy, nie chcąc dalej dźwigać ciężaru kosztów. Koniec i kropka. (Joe DiPietro, Living on Love, na podstawie Peccadillo Garsona Kanina, premiera 20 kwietnia, koniec przedstawień 3 maja, Longacre Theatre, 220 W. 48 St.) Przedstawienie pozostawiło za sobą mocny ślad: uznanie dla naturalnego niejako talentu aktorskiego, który pokazała Renée Fleming ciesząc się ze swobody, jaką scena teatralna – w porównaniu z rygorami operowej – oferuje. I twarde przypomnienie: teatr dzisiaj to ryzyko i loteria, a przede wszystkim wielka finansowa inwestycja. Przeciętny koszt przygotowania musicalu na Broadwayu wynosi 10 000 000 dolarów, sztuki ok. 3 000 000 dolarów, a każdy tydzień występów wymaga pokrycia kosztów na poziomie 600 000 dolarów (musical) i 300 000 dolarów (sztuka). Cyfry zdumiewające. Broadway jako wielki przemysł. p William Shakespeare, Two Gentlemen of Verona. Reżyseria: Jessie Austrian & Ben Steinfeld; scenografia: Derek McLane; kostiumy: Whitney Locher; oświetlenie: Tim Cryan. Występują: Jessie Austrian (Julia), Noah Brody (Proteus), Paul L. Coffey (Speed/ Thurio), Zachary Fine (Valentine), Andy Grotelueschen (Launce/ Duke/ Antonio) i Emily Young (Lucetta/ Sylvia). Fiasco Theatre, premiera 24 kwietnia, przedstawienia do 20 czerwca, w Theatre for a New Audience, Polonsky Shakespeare Center, 262 Ashland Pl., Brooklyn.
8 Przegląd Polski
Uczennica Matisse’a DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
EVA KLAPUTH
z odwagą do tonów jaskrawych “Potrzeba podzielenia się pięknem z innymi jest u niej tak silna, że niemożność dokonania tego zatruwa jej życie i (powoduje) utratę pewności siebie”1) – pisał trafnie i wnikliwie Henri Matisse o swojej uczennicy Oldze Meerson w liście do berneńskiego lekarza i psychiatry Paula Duboisa.
Życie tej bardzo wrażliwej artystki cechowały okresy depresji i melancholii, jednak zawsze trwała w poszukiwaniu nowych perspektyw. Talent i otwartość na innych umożliwiły jej wiele kontaktów, była zaprzyjaźniona ze znanymi osobowościami epoki, jak Wassily Kandinsky, Tomasz Mann, Hans Purrman i właśnie Henri Matisse. Jednak talent i znacząca pozycja towarzyska nie uchroniły jej dorobku twórczego przed zapomnieniem. Olga Meerson malowała całe życie, ale znanych jest niewiele jej obrazów. Wiadomo, że brała udział w wystawach w Berlinie i w Moskwie, także w Paryżu. Potwierdza to chociażby przysłane jej zaproszenie przez zarząd paryskiego Salon du Champ de Mars do udziału w organizowanych przez nich wystawach. Olga Meerson urodziła się 6 maja 1879 roku w Moskwie w zamożnej żydowskiej rodzinie kupieckiej, która już wcześnie popierała rozwój jej talentu, a później umożliwiła jej naukę w moskiewskiej Szkole Sztuk Pięknych. W latach 1897-1899 Olga Meerson mieszkała w Warszawie przy ulicy Złotej. Z tego czasu pochodzi parę jej świetnych rysunków, które znajdują się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie w kolekcji Leopolda Méyeta. Rysunek z dedykacją: «Sz Panu Meyetowi od Olgi Meerson 99» jest wyraźnie jej autoportretem. Na jego odwrocie umieściła Olga kompozycję akwarelową utrzymaną w jasnej tonacji kolorystycznej. Centralnym punktem akwareli jest głowa niewidomej na tle różnych zasłon. Realistyczny autoportret po jednej stronie i zagadkowa wizja o charakterze teatralnej inscenizacji po drugiej stronie. Niespełna 20-letnia Olga Meerson kreśli dwa całkowicie odmienne spojrzenia na rzeczywistość, które dzisiaj można by uznać za wizjonerskie widzenie własnej przyszłości. Autoportret i Kompozycja akwarelowa powstały na początku 1899 roku, w marcu 1899 Olga przyjechała z rodzicami do Monachium. Zamieszkała na ulicy Giselastrasse 16, w bliskim sąsiedztwie Marianny von Werefkin i Aleksieja Jawlensky’ego. Jak wiele innych dziewcząt pod koniec XIX wieku, Olga Meerson przybyła do Monachium, by kontynuować studia malarskie. W okresie od października 1900 roku do lata 1904 uczyła się w Damen-Akademie, słynnej w Europie i Ameryce prywatnej szkole malarskiej prowadzonej przez Zrzeszenie Artystek w Monachium. Na studia malarstwa w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych kobiety zostały dopuszczone dopiero po I wojnie światowej. Wkrótce po przyjeździe do Monachium Meerson została przyjęta do kręgu Giselistów, artystów, którzy spotykali się w salonie Marianny von Werefkin i Aleksieja Jawlensky’ego, brała udział w letnich plenerach malarskich organizowanych przez Wassily’ego Kandinsky’ego (1902). W ostatnim roku nauki w Damen-Akademie, zimą 1904/1905, wybrała się
Henri Matisse – Portret Olgi Meerson, 1911
w dłuższą podróż studyjną do Paryża. Olga Meerson – znalazłszy się w centrum artystycznego życia w Monachium – nawiązała liczne kontakty i przyjaźnie, m.in. z malarką Elżbietą Iwanowną Epstein (1879-1956). Pochodziła ona z Żytomierza na Ukrainie, a do Monachium przyjechała w roku 1898. Tak jak i Olga należała do kręgu Giselistów, studiowała w Damen-Akademie i była jedną z muz i malarek stowarzyszenia Błękitnego Jeźdźca (Blaue Reiter). Wygląda na to, że obydwie utalentowane artystki wywarły spore wrażenie na otoczeniu: przyjmuje się, że Elżbieta Epstein została uwieczniona w noweli Tomasza Manna Tonio Kröger (1903) jako postać malarki Lisa-
Olga Meerson – Portret Henriego Matisse’a, 1911
ra utrzymywała bliskie kontakty z rodziną Pringsheimów. Przyszła żona Tomasza Manna Katia Pringsheim oraz jej matka Hedwig Pringsheim uczyły się nawet u Olgi rosyjskiego! Meerson została przedstawiona w domu Pringsheimów 25 listopada 1900 roku. Hedwig Pringsheim odnotowuje to krótko w swoim pamiętniku: “(…) Rosjanka Olga Meerson, zatrzymujemy ją na wieczór, jest ona nam wszystkim bardzo sympatyczna”. (t. 3, 18981904). Jak i przez kogo Olga trafiła do jednego z najbardziej znanych wówczas domów monachijskich, nie jest jasne. Po prostu zjawiła się na popołudniowej herbacie. W następnych latach, do października 1904 roku, czyli do wyjazdu Olgi do Paryża, była ona niemal codziennym gościem w domu Pringsheimów. Jesienią 1902 roku towarzyszy nawet Hedwig Dohm, matce Hedwig Pringsheim, podczas kuracji w Meranie. Po raz pierwszy ujawnił się wtedy problem niestabilnej psychiki Olgi. Pisze o tym Hedwig Pringsheim 17 października 1902 roku w liście do przyjaciela Maksymiliana Hardena: “(...) co więcej, obarczyłam ją małą wiecznie smutną Rosjanką, której smutek stopniowo groził przerodzeniem się w niebezpieczną melancholię. (…) W poniedziałek pojadę z powrotem do domu, po tym jak odwiozę tę melancholijną Rosjankę do sanatorium”. (Briefe an Maximilian Harden, 1900-1922, s. 23). Przeprowadzka do Paryża na początku 1906 roku zapowiada produktywny okres w życiu Meerson, a początek jej paryskiego startu jest bardzo obiecujący artystycznie. W Paryżu przebywa również przyjaciółka Olgi, Elżbieta Epstein, a także Gabriele Münter, która razem z Kandinskym wynajęła reprezentacyjwety Iwanownej. W pismach autobiograficz- ne pierwsze piętro — bel étage w podparynych Über mich selbst (O sobie samym) pi- skiej miejscowości Sevres. Odwiedziny dwóch sarz nie potwierdza jednak tego, pisze: “Roz- rosyjskich malarek ucieszyły głównie Kandinmowa z (całkowicie wymyśloną) rosyjską sky’ego, który mógł nareszcie rozmawiać po przyjaciółką kosztowała mnie miesiące”. rosyjsku. W liście do Gabrieli Münter pisze (Frankfurt n. Menem 1983, t. 7, s. 117). Kie- później Meerson: “(…) Wczoraj byłam na werdy w roku 1901 Tomasz Mann pisał swoją nisażu w Société National i później u Mme nowelę, Elżbieta Epstein była w Monachium Vernot. Bardzo żałowałam, że pani nie zastaod niedawna, pochłonięta całkowicie nowym łam”2). Może autorka listu daje tym samym życiem. Nawet jeżeli uwierzymy pisarzowi, dyskretnie do zrozumienia, że na tej właśnie że postać rosyjskiej malarki jest całkowicie otwartej wystawie pokazane zostały także jej fikcyjna, to mimo to powstaje pytanie, czy własne obrazy? W 1909 roku Henri Matisse (1869-1954) pod pięknie brzmiącym imieniem Lisaweta Iwanowana może się jako wzór literacki skry- otworzył w refektarzu dawnego klasztoru wać Elżbieta Epstein? Bardziej wiarygodną Sacré-Coeur szkołę malarską, znaną później pod kandydatką byłaby tutaj Olga Meerson, któ- nazwą Académie Matisse. Jego uczniami byli malarze z całej Europy, również niemiecki malarz Hans Purrmann, z którym Matisse odbył swoją pierwszą podróż do Niemiec w roku 1908. Hans Purrmann studiował uprzednio w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Monachium i z tego okresu łączyła go przyjaźń z Olgą Meerson. Pewnie to on popierał ją w staraniach o miejsce w Académie Matisse, czemu Matisse był początkowo przeciwny, chociaż wysoko cenił jej zdolności malarskie. Mimo wstępnych problemów Olga w 1909 roku rozpoczęła naukę. Spotkanie Olgi Meerson z Henrim Matisse’em było punktem zwrotnym w jej malarstwie i w jej życiu. Kilka lat później Matisse napisze w liście do berneńskiego lekarza i psychiatry Paula Duboisa: “Jej umiejętność oddawania podobieństwa, bogata paleta kolorystyczna i wybitny talent rysunkowy wiążą ją ze stylem malarskim wywodzącym się ze szkoły angielskiej, a także hiszpańskiej, któremu malarze z kręgu Salon du Champ de Mars zawdzięczają swoje sukcesy i który jest wysoko ceniony w eleganckim świecie”.
CZERWIEC 2015 Po przeprowadzce Henriego Matisse’a do Issy-les-Moulineaux, jednego z południowych przedmieść Paryża, Olga pozostaje dalej jego uczennicą i jest traktowana jako członek rodziny. W cytowanym wyżej liście Matisse dzieli się z lekarzem także swoimi ówczesnymi wątpliwościami: “Zwróciłem Oldze uwagę, jakie tkwią w niej zdolności i że może je utracić, jeżeli w poszukiwaniu własnych środków wyrazu zejdzie z oficjalnie uznanej drogi”. To były słowa rozsądku, które skierował nauczyciel i malarz do uczennicy. Tyle że na słowa rozsądku Olga była w tym momencie głucha. Chciała tak malować, jak maluje Matisse. Chciała być i żyć w kręgu mistrza. Olga była zakochana i czekała na słowa mężczyzny. Uczucie to – odwzajemnione – nie było łatwe i nie miało żadnych perspektyw. W tym czasie Olga sięgnęła po narkotyki, które – przynosząc jej częściowo uspokojenie – potęgowały zarazem jej psychiczne problemy. W roku 1911 Olga Meerson spędziła z całą rodziną Henriego Matisse’a wakacje letnie w Collioure, malowniczej miejscowości na południu Francji nad Morzem Śródziemnym. To wtedy Amélie, żona Matisse’a, odkryła, że Olga jest dla jej męża czymś więcej aniżeli jedynie kolejną modelką czy uczennicą, z którą flirtuje jej kochliwy małżonek, i gwałtownie przerwała ten związek. Zerwanie to wywołało u Olgi ciężką depresję. Siostra Olgi, zaniepokojona jej stanem, umieściła ją w klinice berneńskiego lekarza i psychiatry Paula Duboisa. Matisse jeszcze długo rzucał cień na jej życie. Olga uczyła się, jak trudno jest zapomnieć. Nie spotkali się już nigdy. W Collioure tamtego lata Henri Matisse namalował kilka portretów Olgi. Jeden z nich ze spuścizny Heinza Pringsheima ukazał się kilka lat temu na aukcji w Monachium. Był to rysunek tuszem, na którym kilkoma pociągnięciami piórka mistrz frontalnie uchwycił spojrzenie Olgi. Inny jej portret to obraz olejny utrzymany głównie w kolorze zielonym i brązowym, z płaskim tłem. Ujęta jest ona lekko skośnie z przodu, w pięknej sukience, ręce trzyma splecione na kolanach. Jej wielkie czarne oczy pod grubą kreską brwi wnikliwie spoglądają na patrzącego. Także Olga namalowała latem 1911 roku w Collioure Portret Henriego Matisse’a. O tym obrazie pisze Hilary Spurling, autorka biografii Matisse’a, że Olga Meerson, którą artysta wyróżniał jako swoją najbardziej utalentowa-
DODATEK KULTURALNY nowego ną uczennicę, z całą pewnością była także jedyną, która za swój portret zrewanżowała mu się jego portretem. Uczennica sportretowała nauczyciela na łóżku, przykrytym kraciastą narzutą, podczas lektury. Jest on bardzo odprężony, nie widać tu żadnego podobieństwa ze sztywną, zapiętą po szyję postacią Matisse’a, znaną nam ze współczesnych mu fotografii. Po kilkumiesięcznym pobycie w klinice Olga Meerson przyjechała do Monachium. W 1912 roku poślubiła Heinza Pringsheima (1882-1974), starszego brata Kati Mann. Decyzję tę młoda para podjęła nie czekając na błogosławieństwo domu Pringsheimów, co doprowadziło do poważnych niesnasek rodzinnych. W rok później urodziła się córka Tamara. Po I wojnie światowej Olga i Heinz przenieśli się najpierw do Bochum, później do Berlina, gdzie Heinz pracował jako krytyk muzyczny. W okresie międzywojennym Olga Meerson-Pringsheim malowała głównie portrety. W 1920 roku reprodukowany został w berlińskim magazynie ilustrowanym Die Dame portret Hermine Lionette Pascin. Krytyk napisał wtedy, że artystka używa “mocnych kolorów i jest na nie zdecydowana całą siłą swojej woli”.
Przegląd Polski
dziennika
Pascin, przez przyjaciół nazywana żartobliwie Hermionette, była popularną malarką, a także silną i niezależną kobietą. Jej mąż Jules Pascin (1885-1930) jeszcze podczas studiów w Monachium zaprzyjaźnił się z Hansem Purrmannem, Wassilym Kandinskym i Olgą Meerson. Hermionette i jej mąż byli równie jak Olga zafascynowani malarstwem Matisse’a, oboje należeli do grupy artystów skupionych wokół Café du Dôme na paryskim Montparnasse. Na portrecie Hermionette Pascin siedzi na krześle, lewą rękę opiera w teatralnym geście na biodrze. Wpółprzymknięte oczy oddalają ją od patrzącego, robi wrażenie osoby nieobecnej, zapatrzonej w swój własny świat. W innym berlińskim czasopiśmie, Querschnitt, które uważane jest za najbardziej ambitne pismo ilustrowane lat dwudziestych XX wieku, ukazał się w lipcu 1926 roku “Portret Klausa Manna, namalowany przez jego ciotkę Olgę Meerson-Pringsheim” (Klaus, 1906-1949, był synem Tomasza Manna). Artystka zredukowała na tym portrecie środki malarskie do niezbędnego minimum, brak również szczegółów narracyjnych, główną rolę odgrywa kształt i kolor. Ciemne tło portretu podkreśla silnie jasną twarz Klausa Manna, lewa ręka o
9
zaskakująco długich palcach jasną plamą odbija się od marynarki. Portrety Olgi Meerson nie skrywają swoich związków z malarstwem Matisse’a. Była przecież jego uczennicą. Talent i umiejętność przeniesienia na płótno emocji osób portretowanych otrzymała jako dar natury. W Académie Matisse rozwinęła natomiast wrodzoną jej zdolność doboru odpowiedniego koloru. Obawy Matisse’a, że ucząc się u niego może ona utracić swój talent, się nie potwierdziły. W ostatnich latach życia Olga Meerson-Pringsheim cierpiała coraz częściej na powracające stany depresyjne. 29 czerwca 1930 roku straciła ostatecznie kontrolę nad sobą i popełniła w Berlinie samobójstwo. p PRZYPISY 1. Matisse, Henry, Briefe, w: The Getty Collection (list Matisse’a do Duboisa udostępnił mi we fragmentach dr Jan Zieliński Bern, za co mu niniejszym serdecznie dziękuję) 2. Olga Meerson, Brief an die Gabriele Münter; 3 Seiten, undatiert (vermutlich 1907); Gabriele Münter-und Johannes Eichner-Stiftung. Es geht um Salon de la Société Nationale des Beaux-Arts, kurz Salon du Champ-de-Mars genannt
Autoportret Olgi Meerson, namalowany w Warszawie, z dedykacją: “Sz Panu Meyetowi od Olgi Meerson 99”, 1899
Pol ski Ba let Na ro do wy w No wym Jor ku Olga Meerson – Kompozycja akwarelowa, 1899
Polski Balet Narodowy zaprezentuje się w nowojorskim Joyce Theater 16-21 czerwca 2015 oraz na scenie Eisenhower Theater w waszyngtońskim Kennedy Center – 23 i 24 czerwca.
ze swojego repertuaru: Adagio & Scherzo Krzysztofa Pastora z muzyką Franza Schuberta, Święto wiosny Igora Strawińskiego w choreografii Emanuela Gata i Moving Rooms Pastora z muzyką Henryka Mikołaja Góreckiego i Alfreda Schnittkego. W przedstawieniach wezmą udział polscy czołowi artyści, pokazując możliwości zespołu: od neoklasycznej wirtuozerii po ekspresję taneczną właściwą baletowi współczesnemu. Organizatorem występów jest fundacja The Laurel Fund for the Performing Arts z Waszyngtonu, którą wspierają ze strony polskiej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Adama Mickiewicza i Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku. p Joyce Theater 175 Eighth Ave i 19th St, NY 16-21 czerwca 2015 bilety – od 10 do 49 dol. – pod nr. tel. (212) 242-0800 oraz na stronie internetowej: www.joyce.org
FOTO: EWA KRASUCKA
Zespół baletowy pod kierunkiem Krzysztofa Pastora szczyci się bogatym i ambitnym repertuarem, a jego premiery i przedstawienia skupiają uwagę zagranicznych ośrodków opiniotwórczych. Polski Balet Narodowy występował w ostatnich latach w Sankt Petersburgu, Szanghaju, Houston, Sewilli i Barcelonie, Wilnie, Bergen i Kuopio. Po udziale w Dance Salad Festival w 2013 roku w Stanach Zjednoczonych International Herald Tribune napisał (a za nim portal „New York Times”), że „Polski Balet Narodowy prezentuje tak światowy i ambitny program jak inne znaczące dziś zespoły baletowe”. Telewizja CNN w specjalnym programie poświęconym Polsce wyeksponowała polski zespół podkreślając, że „ambitnie odzwierciedla on odrodzenie Polski po latach traumatycznych wojen i represji”. Zaowocowało to kolejnym zaproszeniem Polskiego Baletu Narodowego do Stanów Zjednoczonych. Tym razem występy odbędą się w nowojorskim Joyce Theater oraz na scenie Eisenhower Theater w waszyngtońskim Kennedy Center. Zespół zaprezentuje trzy balety
Aleksandra Liaszenko i Paweł Koncewoj w balecie “Persona” Roberta Bondary podczas Dance Salad Festival 2013 w Houston
10 Przegląd Polski
DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
Być czło wie kiem, jak Ti sch ner
JOLANTA CIOSEK
Był silny, wysportowany, uprawiał wspinaczkę wysokogórską, w młodości jeździł na SHL-ce i jawie, szusował na nartach, komputera używał jako pulpitu do pisania i kazał to rozpowiadać, kuzynce kupował sztuczne rzęsy w Wiedniu, gdzie z tak wielkim zaangażowaniem zajmował się filozofią jako prezes Wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku. Wykładał na zachodnich uniwersytetach, napisał dziesiątki książek, setki rozpraw i artykułów, głosił słynne kazania podczas mszy świętej o godz. 13 w kościele św. Anny w Krakowie, gromadził tłumy na Rusnakowej pod Turbaczem, był kapelanem Związku Podhalan, odznaczony tuż przed śmiercią Orderem Orła Białego, co skomentował: „Zdążyliście przed Panem Bogiem”… W czerwcu mija 15. rocznica śmierci księdza profesora Józefa Tischnera. Pamięć o nim przechowujemy nie tylko wczytując się w jego książki, ale także obchodząc co roku w Krakowie Dni Tischnerowskie, na które składają się dyskusje, panele, „czytania Tischnera”, spektakle oparte na jego twórczości. To był niezwykły kapłan, filozof, a przede wszystkim człowiek. Wybitny myśliciel, duszpasterz, publicysta. Człowiek nietuzinkowy, który wnosił do polskiego życia intelektualnego i publicznego ożywczy ferment. Miał wielbicieli i ludzi mu niechętnych, nawet w łonie Kościoła. Bo wymykał się wszelkim uproszczeniom, zaszufladkowaniom. Był indywidualistą z bardzo osobistą wizją świata i Pana Boga. Kiedyś powiedział: „Bardzo ładnie jest znaleźć religię i wiarę między świętymi i mistykami. Ale naprawdę znaleźć ją można między pijaczynami. Między tymi, co piją, klną i od czasu do czasu babę zbiją albo baba ich zbije. (…) Tajemnica wiary ewangelicznej to widzieć Boga tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy. Choćby w stajni…”. Każdy, kto znał Tischnera, zapamiętał go po swojemu. Górale przede wszystkim jako „Józka z Łopusznej”, który zjednywał ich serca szczerym umiłowaniem góralszczyzny, poczuciem humoru i dystansem wobec samego siebie. Był ważny dla wielu ludzi w każdym ze swych wcieleń: budził zaufanie jako człowiek, inspirował jako filozof, uczył dojrzałej wiary jako kapłan. Był człowiekiem swojego czasu: nie uciekał od aktualnych problemów, ale próbował pomóc rodakom przejść przez kolejne zakręty historii. Zostanie zapamiętany jako nauczyciel wolności, solidarności i nadziei. Tischnera – znakomitego filozofa – tak pośmiertnie „wypomina” Tadeusz Gadacz, jego student, później przyjaciel, profesor filozofii na Uniwersytecie Warszawskim: (…) „Jeszcze nie pora i czas zastanawiać się nad tym, o co nas pytają: czy byłeś bardziej błyskotliwym eseistą czy filozofem? Filozofem czy teologiem? Czy bardziej wierzyłeś w Boga czy w człowieka? Czy słusznie rozprawiłeś się z chrześcijaństwem tomistycznym? Czy nie za bardzo wierzyłeś w wolność? Czy nie usiłowałeś godzić wody z ogniem, czyli Kościoła z demokracją? Jak łączyłeś ideały europejskie z wiernością kulturze góralskiej? Czy wniosłeś coś istotnie nowego do XX-wiecznej filozofii? Czym różniła się Twoja filozofia dramatu od filozofii dialogu? Mam nadzieję, że w niebie wszystko jest o wiele prostsze, a na ziemi spróbujemy z czasem i nad tym się zasta-
Józef Tischner to był wybitny myśliciel, duszpasterz, publicysta. Człowiek nietuzinkowy, który wnosił do polskiego życia intelektualnego i publicznego ożywczy ferment
ZDJĘCIE: JÓZEF ALEKSANDER JAŁOSIŃSKI
Tischner mawiał żartobliwie o sobie, że „najpierw czuje się człowiekiem, potem filozofem, a dopiero na trzecim miejscu księdzem”. Podkreślał tym stwierdzeniem, że w życiu przede wszystkim ważne jest to, jakim jest się człowiekiem.
Cierpiał, straszliwie cierpiał, gdy choroba postępowała wielkimi krokami. Ale nigdy nie narzekał. Jego promienny uśmiech zniewalał każdego. Do końca, do ostatnich chwil. Nigdy nie zapomnę ostatniego spotkania z księdzem profesorem w krakowskiej PWST, podczas wieczoru promocyjnego książki Spór o istnienie człowieka, w której, prawie już nieczytelnym pismem, wpisał dedykację – życzenie: „Szczęść Boże”. Było to niespełna rok przed jego śmiercią – chociaż nie mówił, ale nadal śmiały się jego oczy. Kiedy pojawił się na scenie, wypełniona po brzegi widownia oszalała z radości: tłum młodych i niekoniecznie już młodych przyjaciół zgotował swemu nauczycielowi niebywałą owację. Tak, przyjaciół, bo ksiądz profesor lubił swoich stuZ nauk ks. Tischnera: dentów i rozumiał, jak mało kto. Nauczał, nazywał, wykładał i… żartował. Kto chce zrozumieć naturę wiary religijnej, niech będzie przygotowany na spotkanie z proŻarty go nigdy nie opuszczały. Ojciec Święty stotą. Trudność rozumienia nie polega bowiem na tym, że wiara jest złożona, a my prości, ale Jan Paweł II miał do niego wielkie zaufanie, na tym, że my powikłani, a wiara prosta. choć nie zawsze jego zdanie podzielał. „Uważał Józka za autorytet w dziedzinie filozofii – Nie jest tak, że gdy ktoś traci wiarę, można lekceważąco powiedzieć: „To nie była prawdziwspomina ks. kardynał Stanisław Dziwisz w wa wiara, prawdziwej wiary się nie traci”. Wiarę prawdziwą też można stracić. Traci się ją filmie Artura Więcka Tischner. Życie w opowtedy, gdy niszczeje naturalne podłoże, które łaska ma uszlachetnić. wieści. – W tych swoich żartach, wicach, we wszystkim, co mówił, widać było jego filozoPobożność jest niezwykle ważna, ale rozumu nie zastąpi. fię góralską. Papież co rusz śmiał się. – Józek, Religia jest dla mądrych. A jak ktoś jest głupi i jak chce być głupi, nie powinien do tego użydość, bo się jeszcze papież udławi ze śmiechu wać religii, nie powinien religią swojej głupoty zasłaniać. – trzeba było mówić mu podczas tych spotkań”. Wiara jest w gruncie rzeczy smutną koniecznością. Gdybyśmy mogli mieć wiedzę, nie poPo śmierci kardynała Stefana Wyszyńskietrzebowalibyśmy mieć wiary. Rzecz w tym, że nie możemy mieć wiedzy. go po Krakowie poszedł „hyr”, że następcą będzie Tischner. Kiedy holenderscy dziennikaSpołeczeństwo, któremu trudno się wyzbyć wad narodowych, buduje kolejne kaplice. rze zadali mu pytanie, czy to prawda, odpoZa ateizmem przemawia wiele argumentów. Więcej niż za religią. W gruncie rzeczy to lowiedział: „O, co to, to nie. To już wolałbym giczne, żeby być ateistą. Tak jak logiczne i rozumne jest to, żeby się nie zakochać… A przecież się ożenić”. ludzie nie są w tym przypadku logiczni. Na szczęście. Pięknie, bo zwyczajnie, prosto – po „Tischnerowemu” – wspomnieli księdza profesora w nekrologu przyjaciele z Tygodnika Powszech„Tischner to jedna z tych pięknych postaci z nego: „Mówiono, że nie ma już autorytetów. śli można tylko wtedy, gdy potrafimy się uwolnić od własnych przesądów i domniemań. A najnowszej historii Polski – mówił o nim ks. Mówiono, że nic już nie jest w stanie poruto znaczy, gdy umiemy wsłuchać się w to, co Adam Boniecki, były redaktor naczelny Ty- szyć Polaków do głębi. Musi się więc Ksiądz naprawdę mają nam inni do powiedzenia. godnika Powszechnego. – Kiedy witał papie- Profesor mocno dziwować, tam, hen na nieWskazywałeś nam, jak to czynić. Tak ucząc, ża w Krakowie – sam był na wózku, nie mó- biańskich halach, tym tłumom w Łopusznej, jednocześnie wsłuchiwałeś się w nas samych, wił już po przebytej operacji strun głosowych, temu żalowi niesłychanemu w całej Polsce. Dostawiałeś nam zadania, które zdawały się nas więc pojawił się z tabliczką: Tischnermobile”. tarło do nas, kogo naprawdę straciliśmy. Więc „On się nie przywiązywał do rzeczy, ale do teraz możemy Cię tylko prosić, nasz Współprzerastać, i ze zdumieniem odkrywaliśmy, że jesteśmy do nich zdolni. W ten sposób powsta- piękna rzeczy. Żył pięknem i dlatego był czło- redaktorze, byś wstawiał się w naszych sprawało w nas przekonanie, że wzrost ku praw- wiekiem pięknym” – dodawał profesor Stani- wach u Najwyższego tak po prostu, czyli po góralsku”. p dzie rodzi się z dobroci. Jednocześnie uczy- sław Grygiel, filozof i przyjaciel księdza. nowić. Nie o tym jednak zamierzam Ci napisać, bo wszystkie te problemy nie były Ci obce. Kiedy w 1997 r. zostałeś kolejny raz wybrany na dziekana Wydziału Filozofii, już ze szpitala pisałeś do swoich studentów list o studiowaniu filozofii. Uczyłeś do końca, jak stary Sokrates. Przypomniały się nam echa tych samych słów, które przed laty słyszeliśmy na Twoich seminariach: że myślenie zaczyna się od studiowania myśli innych. Uczyłeś nas rozmowy z Platonem, św. Augustynem, przede wszystkim zaś ze współczesnymi myślicielami, o których wtedy jeszcze mało kto w Polsce słyszał. Mówiłeś nam, że poznać cudze my-
łeś nas, że prawdziwe myślenie rodzi się z bólu na twarzy drugiego człowieka. Nie ze zdziwienia, wątpienia czy sytuacji granicznych, ale właśnie z bólu innych. Mówiłeś w taki sposób, że wiedzieliśmy, iż chodzi o sprawy ważne, fundamentalne. Padały na seminariach i wykładach takie słowa, jak praca, ojczyzna, wolność, solidarność, nadzieja, prawda, zbawienie, myślenie. Nauczyłeś nas szacunku dla człowieka, jego godności, wartości i niepowtarzalności. Byliśmy świadkami, jak sam rozpoznawałeś i nazywałeś te kolejne ludzkie bóle: chorą pracę, a potem chorą wolność, bezdroża polskiej demokracji(…)”.
CZERWIEC 2015
DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
Stało się!
Święto dla leniuchów
Przegląd Polski
11
MAREK KUSIBA – ŻABKĄ PRZEZ ATLANTYK
PIOTR FLORCZYK – LISTY Z LOS ANGELES
W roku urodzin Andrzeja tela prezydenta, bo medialnie zaistniała znaczDudy, czyli w 1972, jego teść nie lepiej w serialu Czego boją się faceci, czyli Julian Kornhauser opublikował seks w mniejszym mieście. Mniejszym miastem debiutancki tom wierszy zaty- były zawsze Gliwice, miasto urodzin Adama Zatułowany proroczo Nastanie gajewskiego i Juliana Kornhausera. Dom, sen i święto i dla leniuchów... No i gry dziecięce – to piękna, sentymentalna oponastało: zięć poety został pre- wieść tego ostatniego o swoim powojennym dziezydentem, a leniuszki z PO za- ciństwie żydowskiego chłopca. Można mieć tylchodzą w głowę, jak to było możliwe. Gdyby ko nadzieję, że nie okaże się profetyczny tytuł czytali Kornhausera i Zagajewskiego, to by wie- polsko-angielskiego wyboru wierszy teścia predzieli, że Świat nie przedstawiony (tytuł ich zydenta Been and Gone, w przekładach mojeksiążki – manifestu Nowej Fali), świat niedo- go sąsiada ze strony Piotra Florczyka... Bo że ceniany i, co tu dużo mówić, pogardzany, upo- będzie to Inny porządek, wiemy na pewno. Zostańmy na Kilka chwil (to też tytuł teścia) mni się o swoje. Trudno przewidzieć, co będzie dalej, ale zamiast prorokować o przyszłych przy Krakowie, z którego, podobnie jak zięć pisarza, pochodzi Andrzej Busza, losach Polski, na czele poeta i conradysta, zamieszkaktórej stanie już w sierpUległość albo trudna ły od pięćdziesięciu już lat w niu prezydent elekt, przyVancouver. Dzięki cudownej wołajmy – Dudzie ku niepodległość – przed Irenie Gostomskiej i jej przyprzestrodze – tytuły kotakim wyborem stoi jaciołach (także literatury) skulejnych tomików jego tepionych w Grupie Epizod (byścia; niektóre mogą okaAndrzej Duda ło, minęło?) mieliśmy tam zać się równie profetyczniedawno wieczór promocyjne, jak debiutancki: W fabrykach udajemy smutnych rewolucjonistów, ny tomu Literatura polska obu Ameryk. Studia Zabójstwo (obydwa w 1973, zięć ma roczek), i szkice, wydanego na Uniwersytecie Śląskim Stan wyjątkowy, Zjadacze kartofli (obydwa w (w koedycji z Polskim Funduszem Wydawni1978, zięć ma sześć latek i nie idzie do pierw- czym w Kanadzie) pod redakcją Beaty Nowacszej klasy), Zasadnicze trudności (w 1979, zięć kiej i Bożeny Szałasty-Rogowskiej, obecnej na ma siedem lat i idzie do pierwszej klasy). spotkaniu. Razem z panią doktor, jak i poetaZwłaszcza tytuły Zasadnicze trudności i Stan mi Buszą i Sabo byliśmy zmieszani oklaskami, wyjątkowy budzić mogą obawy, podobnie jak jakimi publiczność nagradzała wiersze, jak i tytuł powieści teścia Stręczyciel idei, w której wzruszeni miłością, jaką darzą w Vancouver Bogznajdujemy taki oto opis: “Robię kolację, jak dana Czaykowskiego (urodzonego w Równem zwykle dość skromną, głównie z lenistwa. Wy- na Wołyniu – równe czterdzieści lat przed Ansuwam blat z kredensu, wyciągam pół bochen- drzejem Dudą). Ten wybitny poeta, uważany ka chleba zakopiańskiego za 3 zł 30 gr., z szu- przez Miłosza za równego sobie, nie miał szczęfladki nóż, z lodówki masło i słoik ogórków ścia być uznanym za takowego w ojczyźnie, choć konserwowych. (...) Jajka skaczą w wodzie, obi- ukazały się tam jego znakomite książki, m.in. jają się o ścianki garnuszka, po chwili gaszę wydana przez Czytelnik obszerna Antologia popłomień, wyjmuję każde jajko z osobna na ły- ezji polskiej na obczyźnie 1939-1999 oraz w wyżeczce, wsadzam je pod kran, aby ochłodzić dawnictwie Znak Jakieś ogromne szczęście. zimną wodą. Następnie rozbijam łyżeczką sko- Wiersze wybrane z lat 1956-2006 (obie w korupkę i wlewam do szklanki zawartość. Sko- edycji z Polskim Funduszem Wydawniczym w rupy kładę na blacie, do jajka dodaję sól, pieprz Kanadzie). A pozostaje mało znany, bo krytyi trochę pokrojonego czosnku. Wszystko razem ka polska, jak za dawnych lat, dzieli literaturę mieszam. Biorę do prawej ręki talerz z chle- polską na polską, czyli tworzoną w kraju, i tę bem, do lewej szklankę z jajkami, wnoszę to tworzoną poza granicami, czyli jakby trochę do pokoju i stawiam na stole. Wracam, biorę mniej polską... Dr Szałasta-Rogowska zauwakawę i jeden ogórek nabity na widelec. Zabie- żyła, że gdyby Czaykowski znany był w Polram się do jedzenia. Najpierw gryzę kawałek sce od lat sześćdziesiątych, dzierżyłby poetycchleba rozkoszując się świeżym masłem, tro- kie berło rangi Zbigniewa Herberta. Nasuwa się tu tytuł jego zbioru esejów, wychę zimnym, potem wybieram łyżeczką jajko, czując jego słony i pieprzny smak. Kiedy po- danego równe dziesięć lat przed urodzinami prełykam to wszystko razem, sięgam po kawę, pi- zydenta elekta: Barbarzyńca w ogrodzie, i zdaję, ale nie łapczywie, powoli, jakby ze wstrę- nie na temat Sieny, która z początku XII wietem. Ponawiam wszystkie czynności kilkana- ku “stanęła twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Miała do wyboru albo uległość, albo ście razy. Ogórek jem na końcu”. Niepokojąca, z profetycznego punktu widze- trudną niepodległość”. Przed takim samym wyborem stoi Andrzej nia, wydaje mi się symbolika ogórka. Magdalena Ogórek przegrała z kretesem wyścig do fo- Duda w XXI wieku. p
Krakali, krakali – i wykra- wbudowanym rentgenem, można dostać tylkali: po pięciominutowej wi- ko po znajomości, będąc wewnątrz systemu, zycie u okulisty mój świat gdzie ręka rękę myje, więc ostatecznie wystał się do bólu kolorowy. brałem coś z dolnej półki, od Armaniego. Przez Gdzie nie popatrzę, oczy inny kształt oraz zwiększone rozmiary różmoje radują się widokiem nią się znacznie od dotychczasowej pary, ale szczęścia i urodzaju. Już nie za to jak ulał pasują do moich wytartych dżinma bezdomnych. W autobu- sów oraz czarnej koszulki – to i to też od Arsie linii nr 1, z którego po kilku przystan- maniego, ma się rozumieć, z ogromnym lokach przesiadam się do autobusu pospiesz- go na tyłku i na klacie – przy tym pomaganej linii nr 6, młodzież ustępuje miejsca pa- jąc wyakcentować moją rozczochraną czusażerom seniorom. Potrzebujecie solidniej- prynę oraz pyzowatą twarz. Toż to przysłowiowy match made in heszych dowodów? Stojący w korkach kierowcy zapomnieli o klaksonach, a w supermar- aven – po trzynastu latach małżeństwa, wiem kecie każdy klient sam sobie pakuje zakupy co mówię. Patrząc na świat przez nowe okudo papierowych toreb, zamiast dogadywać lary, nie widzę jeszcze czarniejszych niż te, pracownikom, jak mają to robić. Wprawdzie które są, chmur na horyzoncie stosunków polstan mojego lewego oka nieco się pogorszył sko-rosyjskich. Co prawda nie przykładałem – spoko, spoko, to tylko chwilowy spadek się do zmiany, jaka zaszła na fotelu prezyformy – ale pan doktor i tak nie mógł się na- denckim w Warszawie, ale niemniej przydziwić mojemu optymizmowi. “Niegdyś i ja pominam sobie, że coś musi się zmieniać, by patrzyłem na świat przez różowe okulary” – coś innego mogło trwać, jak w pięknym wierpowtarzał w kółko, jakby się modlił lub za- szu Juliana Kornhausera, pierwszego poety, klinał. Na nic moje zapewnienia, że to tyl- którego przekładałem i wydałem po angielko oznaki działania pigułki “dzień po wybo- sku: “wszystko się zmienia i biegnę do cierach” – w końcu człowiek nie robot, musi bie/ ciągle taki sam/ wszystko się zmienia i sobie w życiu chemicznie pomagać – którą dzieci śnią/ sny ciągle od początku zmienia z samego rana popiłem czymś mocno kopią- się to co się nie zmienia/ tak zawsze i nigdy…”. Tymczasem, dzięki nowym okularom, nie cym – dosłownie – in vitro. Jeszcze godzinę, najwyżej dwie i przestanie działać. I co tylko widzę lepiej – zwłaszcza kiedy prowawtedy? Dziewczyny w letnich, rozbuchanych dzę auto – ale także jestem sobie w stanie przez wiatr sukienkach znikną raz na zawsze, wyobrazić przeróżne rzeczy. Czy Polska bęa fale rozbijające się o brzeg w Venice Be- dzie kiedyś krajem “rozwiniętym”, a nie ciąach będą tak gorące, że moja ulubiona pla- gle “rozwijającym się” – czyli, jak wolą złoża przemieni się w zakomarzone bagno. A śliwi, “niedorobionym” – oczywiście, że tak! Czy dojdzie do ukończenia budowy szybkiej może nie będzie aż tak źle? Na wszelki wypadek jego asystentka na- linii kolejowej pomiędzy Los Angeles i San mawiała mnie do kupienia nowych oprawek Francisco? Ma się rozumieć, panie i panodo okularów. Nowe szkła, nowe oprawki! “W wie, zwłaszcza jeśli w całej Kalifornii dotych, proszę przymierzyć – podaje mi dru- szczętnie wyschną wszystkie studnie i farciane lenonki – będzie panu ładnie”. Nieste- merzy, przynajmniej ci od migdałów oraz pistacji, wyprowadzą ty. “Ależ z pana się z zatrutej smoprzy stoj niak” – Co prawda nie przykładałem się giem Doliny Kaliforprzyklasnęła, gdy do zmiany, jaka zaszła na fotelu nijskiej na wieki wiezałożyłem prostoków amen. A czy Los kątne okulary przyprezydenckim w Warszawie, Angeles będzie mopominające gogle ale niemniej przypominam sobie, im miejscem już zanarciarskie. “Luże coś musi się zmieniać, wsze? Każdy potrzestereczko, lustebuje mieć swoje miareczko, powiedz by coś innego mogło trwać. sto, swój własny kąt przecie, kto jest na Ziemi… najpiękniejszy w A jeśli nie, to co? Nic. Po to mam aż dwie świecie” – kobieta wie, co mówi, w końcu to ona, ta sama, pomogła wybrać mi okulary, któ- pary okularów przeciwsłonecznych – jedne re od dawna mam na nosie. Tak jak wtedy, noszę w dzień, a drugie w nocy, dokładnie jak przy szóstej przymierzonej parze, każdy pię- w słynnej piosence. Ktoś mi grozi pięścią lub ciometrowy marmurowy Jezus, nie mówiąc nie sprząta po swoim psie na trawniku przed o pięciu milionach Polaków żyjących na wa- moim domem – nie ma problemu! Bądź co lizkach, nie raził czy martwił, lecz wręcz wpa- bądź utrzymuje się wysoka koniunktura dał mi w oko wraz z idealnie pasującym do sprzyjająca zmianom. Nawet głupi dolar poNiego otoczeniem. Cóż, obecne oprawki to- szedł ostatnio w górę. Jak wszyscy ci, którzy warzyszą mi od dziesięciu lat, więc siłą rze- wybierają się do Polski na wakacje, zacieram czy do modnych nie należą. Niestety, te, o ja- ręce, jednocześnie pilnując kątem oka, abym kich marzyłem będąc nastolatkiem, czyli z czasami nie zapalił się z radości. . p
EK POLISH BOOKSTORE POLECA – ZADZWOŃ: (201) 355-7496 Halina Poświatowska: Elementarz Haliny Poświatowskiej dla szczęśliwych i nieszczęśliwych kochanków Nie ma w polskiej poezji drugiej takiej autorki jak Halina Poświatowska. Nie ma kobiety, która o upragnionej miłości pisałaby w tak wyjątkowy sposób. Dla niej podjęła rozpaczliwą walkę o życie. Przegrała, ale pozostawiła po sobie bezcenne świadectwo własnych zmagań. Na Elementarz… składają się wiersze, listy i fragmenty prozy, które tworzą razem poruszający przewodnik po najgłębszych zakamarkach duszy poetki. Zebrane w tej książce teksty pozwalają dojrzeć również mniej znane oblicze Poświatowskiej: ironiczne, mroczne i dalekie od ckliwego stereotypu. s. 202, 20.00 dol.
WWW.EKBOOKSTORE.COM
Krzysztof Masłoń: Od glorii do infamii. Sylwetki dwudziestowiecznych pisarzy To oni stworzyli literaturę polską w tym kształcie, w jakim istnieje dzisiaj. Józef Mackiewicz i Stanisław Cat-Mackiewicz, Konstanty Ildefons Gałczyński i Czesław Miłosz, Władysław Broniewski i Gustaw Herling-Grudziński, Jan Lechoń i Jerzy Andrzejewski, Melchior Wańkowicz i Adam Ważyk oraz wielu innych. Wojna przeorała ich życiorysy. Jedni zapisać się mieli w dziejach jako niezłomni strażnicy najwyższych wartości, drudzy – jako konformiści. W swoich zmaganiach z historią kładli na szalę to, co mieli najcenniejszego: talent. s. 349, 25.00 dol.
Ula Ryciak: Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej Lubiła opuszczać salony i znikać na peryferiach rzeczywistości, miała talent do wyławiania ludzi na tak zwanych życiowych zakrętach… Kochała i porzucała, choć często i ją porzucano. Pełna nieodwzajemnionej miłości rozdawała czułość w zwrotkach i refrenach. Jej piosenki są śpiewaną kroniką naszej współczesnej historii. Tworzyła z lekkością niezapomniane teksty, które trafiały do szerokiej publiczności. W samo serce! Ula Ryciak w błyskotliwej biografii brawurowo i skutecznie wydobywa różne prawdziwe i te na niby wersje Agnieszki Osieckiej. Potrafi dotrzeć do sedna i wyświetlić czytelnikom hologramową postać, która prowadziła życie na własną rękę. s. 449, 24.00 dol.
Andrzej Stasiuk: Życie to jednak strata jest Jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy, laureat Nagrody Nike, w cyklu rozmów z dziennikarką Gazety Wyborczej Dorotą Wodecką. Zapis ich spotkań to niekończąca się opowieść Andrzeja Stasiuka o życiu i książkach, o kobietach i miłości, o podróżach i samochodach, o Polsce i Rosji, o religii i polityce. Czytelnik wyrusza za nim w podróż z Wołowca na Podlasie, do Albanii i na Wschód aż do Mongolii i Chin, a przede wszystkim po wewnętrznym krajobrazie osobistych wspomnień, gdyż – jak mówi Stasiuk – “moje życie jest moim zawodem”. s. 175, 21.00 dol.
Ze świata kultury 12 Przegląd Polski
DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
CZERWIEC 2015
notatnik Czerwcowy NJPAC Newark, NJ njpac.org
POLSKA RZEŹBA WŚRÓD 25 NAJCIEKAWSZYCH POMNIKÓW ŚWIATA Magazyn architektoniczno-designerski Arch2O stworzył listę najbardziej kreatywnych pomników na świecie. Wśród nich znalazła się wybitna realizacja polskiego artysty Jerzego Kaliny. Jest to jego słynna rzeźba Przejście, potocznie nazywana pomnikiem Anonimowego Przechodnia (na zdjęciu), która w 1977 roku na kilka dni stanęła w Warszawie, by w 2005 roku na stałe zająć miejsce na jednym ze skrzyżowań we Wrocławiu. Składa się ona z 14 postaci – reprezentantów ludzkiej rodziny, z których połowa zapada się pod ziemię, a druga połowa spod niej wychodzi. Dzieło w momencie powstania było bardzo szeroko komentowane w mediach ogólnych i specjalistycznych, a krytyka uznała je za najważniejsze wydarzenie artystyczne roku 1977. Wiele lat później, w 2011 roku, tygodnik Newsweek zaliczył Przejście do 15 najpiękniejszych miejsc w Polsce. Prócz rzeźby Jerzego Kaliny wśród 25 realizacji znalazły się spektakularne przykłady z różnych stron świata, m.in.: pomnik Nieznanego Urzędnika w Reykjaviku autorstwa Magnúsa Tómassona z 1994 roku, rzeźba Johna Buckleya przedstawiająca rekina przebijającego dach jednego z oksfordzkich domów – zwana Rekinem z Headington, realizacja Davida Cernego Hanging Out w Pradze z 1997 roku czy rzeźba pająka Louise Bourgeois w Londynie.
1 Center St. Newark, NJ
koncert New Jersey Symphony Orchestra pod dyrekcją Jacques’a Lacombe’a; solista: Marc-Andre Hamelin – fortepian; w programie utwory Beethovena: Symfonia nr 5, Koncert fortepianowy nr 5, Uwertura Coriolan; godz. 8:00 wiecz. (sobota), godz. 3:00 ppoł. (niedziela) 14 VI koncert New Jersey Symphony Orchestra pod dyrekcją Davida Danzmayra; soliści: Bart Feller – flet, Stacy Shames – harfa; w programie utwory: Webera, Mozarta, Mendelssohna; godz. 3:00 ppoł. 6-7 VI
METROPOLITAN MUSEUM OF ART metmuseum.org 1000 5 Avenue, NY Navigating the West: George Caleb Bingham and the River – 17 obrazów jednego z czołowych amerykańskich malarzy rodzajowych z XIX w., George’a Caleba, najbardziej znanego z przedstawiania scen z życia wzdłuż rzek Missisipi i Missouri (do 20 sierpnia) 30 VI Sargent: Portraits of Artists and Friends – około 90 portretów amerykańskiego malarza Johna Singera Sargenta (1856-1925) przedstawiających artystów, pisarzy, aktorów, tancerzy i muzyków, z których wielu było jego przyjaciółmi (do 4 października)
ZDJĘCIE: WIKIPEDIA.ORG
17 VI
GUGGENHEIM MUSEUM guggenheim.org 1071 5 Avenue, NY 5 VI Storylines – wystawa obrazująca różnorodne sposoby narracji współczesnych artystów z całego świata, wypowiadających się poprzez różne media, jak: instalacja, malarstwo, fotografia, rzeźba, wideo czy performance. Wśród zaproszonych artystów są Polacy: Paweł Althamer i Agnieszka Kurant (do 9 września) 5 VI
ZŁOTA PALMA DLA FRANCJI Dheepan, francuski dramat Jacques’a Audiarda opowiadający historię przybywających do Paryża uchodźców ze Sri Lanki, otrzymał główną nagrodę 68. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes. Grand Prix i nagrodę dziennikarzy zdobył uznany za najmocniejszy akcent festiwalu Syn Szawła w reżyserii Węgra László Nemesa. Akcja filmu rozgrywa się w obozie Auschwitz-Birkenau, a jego bohaterem jest pracujący w Sonderkommando węgierski Żyd Szaweł, grany przez aktora i poetę Gezę Rohriga. Nagroda dla najlepszego aktora trafiła w ręce Vincenta Lindona. W filmie Prawa rynku zagrał on bezrobotnego, który po latach życia na zasiłku znajduje pracę jako ochroniarz w supermarkecie. Meksykański Chronic Michela Franco, opowiadający o pielęgniarzu opiekującym się nieuleczalnie chorymi, jury wyróżniło za najlepszy scenariusz. Za najlepszego reżysera uznano Tajwańczyka Hou Hsiao-hsiena, twórcy nawiązujący do chińskiego kina walki filmu Zabójca. W tym roku o Złotą Palmę walczyło w Cannes 18 filmów. Jury przewodniczyli bracia Joel i Ethan Coenowie.
SZUMIĄ JODŁY... NA HAITI! Mało kto wie, że we wsi Cazale na karaibskiej wyspie Haiti kobiety zaplatają warkocze na słowiański sposób, a jednym z ludowych tańców jest polka. To spuścizna po polskich legionistach, którzy wylądowali tu w 1802 roku, aby na rozkaz Napoleona stłumić bunt czarnych mieszkańców. Część żołnierzy przeszła na stronę buntowników i została na wyspie. W lutym 2015 roku biegnąca przez wieś droga stała się sceną przedstawienia Halki Stanisława Moniuszki. Artyści C.T. Jasper i Joanna Malinowska postanowili połączyć dwie kultury i osadzić typowo polskie dzieło w egzotycznym otoczeniu. W przedstawieniu wystąpiło pięciu solistów, dwudziestu jeden muzyków z Port-au-Prince pod batutą Grzegorza Wierusa z poznańskiego Teatru Wielkiego oraz osiemnastu tancerzy z Cazale. Panoramiczna projekcja przedstawienia to polski akcent na 56. Międzynarodowej Wystawie Sztuki w Wenecji. Towarzyszy jej dokumentalny film prezentujący powstawanie projektu. Weneckie Biennale potrwa do listopada. W pałacach, kościołach i na ulicach wzdłuż weneckich kanałów można obejrzeć prace 136 artystów z 53 krajów, w tym po raz pierwszy z Mongolii, Mozambiku i Seszeli.
Laureatem arabskiego Bookera – prestiżowej nagrody przyznawanej przez Urząd Turystyki i Kultury emiratu Abu Dhabi – został tunezyjski naukowiec Shukri Mabkhout. Jego debiutancka powieść The Italian maluje krytyczny obraz Tunezji w okresach dwóch dyktatur drugiej połowy 20. wieku. “Moim celem jest pokazanie pokolenia ludzi, którzy chcą wolności słowa, chcą mówić własnym, innym niż powszechnie obowiązujący językiem” – powiedział Mabkhout podczas ceremonii wręczania nagród.
POWRÓT SZTUKI ABORYGENÓW Do 2 sierpnia potrwa w British Museum wystawa Indigenous Australia: Enduring civilisation. To pierwsza w Wielkiej Brytanii ekspozycja prezentująca sztukę i historię Australii. Składa się na nią ponad 170 obiektów, między innymi obrazów, rzeźb, malowideł, masek, wisiorów, a nawet kijów do krykieta, wykonanych przez Aborygenów oraz mieszkańców Wysp Cieśniny Torresa. Większość z eksponatów przez wiele lat leżała w magazynach muzeum i nigdy nie była prezentowana.
AMBASADOROWIE SUMIENIA
Amerykańska piosenkarka folkowa Joan BaSINFONIA VARSOVIA W CHINACH ez i chiński artysta Ai Weiwei otrzymali tytuPo raz pierwszy w swojej historii orkiestra ły Ambasadorów Sumienia (Ambassador of BRYTYJSKI I ARABSKI Sinfonia Varsovia zagrała w Chinach. W poConscience Award), najważniejszą nagrodę BOOKER PRZYZNANE łowie maja muzycy pod batutą Jerzego MakAmnesty International, którą organizacja hosymiuka wystąpili z trzema koncertami: na Węgierski prozaik Laszló Krasznahorkai noruje osoby zaangażowane w walkę o prawa scenie pekińskiej National Centre for Perfor- otrzymał przyznawaną co dwa lata brytyjską człowieka. Joan Baez od ponad pięćdziesięming Arts, w Teatrze Wielkim w Tianjin oraz nagrodę literacką Man Booker International. ciu lat jest symbolem walki o pokój i prawa w Quintai Concert Hall w leżącym nad rze- Nagroda ta, w odróżnieniu od Man Booker Pri- obywatelskie w USA. Ai Weiwei, architekt, ką Jangcy mieście Wuhan. Program każde- ze for Fiction, przyznawana jest nie za poje- rzeźbiarz i fotograf, mimo prześladowania przez go z koncertów obejmował Trzy utwory w dynczą książkę, ale za całościowy wkład w władze, konsekwentnie walczy swoją sztuką dawnym stylu Henryka Mikołaja Góreckie- rozwój literatury anglojęzycznej. Jury doce- o wolność słowa w Chinach. “Joan Baez i Ai go, I koncert fortepianowy f-moll Fryderyka niło węgierskiego pisarza za “osiągnięcia w Weiwei są inspiracją dla tysięcy aktywistów Chopina, Koncert skrzypcowy Andrzeja Pa- dziedzinie fikcji na światowym poziomie”. Uro- walczących o prawa człowieka w Ameryce, w nufnika oraz I symfonię D-dur “klasyczną” dzony w Gyulo Laszló Krasznahorkai ma 61 Azji, na całym świecie” – powiedział sekreSergiusza Prokofiewa. Przy fortepianie za- lat. Studiował prawo i filologię węgierską. Je- tarz generalny AI Salil Shetty. W gronie Amsiedli Chinka Chen Sa oraz Paweł Wakare- go najważniejsze utwory to Szatańskie tango, basadorów Sumienia są, między innymi, Nelcy. Solowe partie skrzypcowe wykonał Ja- Melancholia sprzeciwu, Wojna i wojna. Jest son Mandela, Vaclav Havel i Peter Gabriel. kub Haufa. także autorem kilku scenariuszy filmowych. OPR. URSZULA KRÓL
37. MUSEUM MILE FESTIVAL 2015 museummilefestival.org/ 9 VI można za darmo odwiedzić następujące muzea: Cooper-Hewitt, Smithsonian Design Museum; El Museo del Barrio; Museum of the City of New York; The Jewish Museum; National Academy Museum and School; Neue Galerie New York; Solomon R. Guggenheim Museum, Metropolitan Museum of Art; 5 Ave pomiędzy 82 St i 105 St w godz. 6:00 wiecz.-9:00 wiecz.
NEW YORK PHILHARMONIC nyphil.org 17-24 VI
CONCERTS IN THE PARKS
Nowojorscy filharmonicy pod dyrekcją Alana Gilberta zaprezentują w parkach Nowego Jorku m.in. utwory: Barbera, Gershwina, Coplanda, Andersona, Bernsteina; soliści – Joshua Bell (skrzypce), Julia Bullock (sopran); w drugim koncercie filharmonicy pod dyrekcją Charles’a Dutoit zagrają utwory: Berlioza, Strawińskiego, Ravela; miejsca koncertów: Great Lawn w Central Parku, Prospect Park na Brooklynie, Cunningham Park na Queensie, Van Cortlandt Park na Bronksie; początek koncertów – godz. 8:00 wiecz.
CENTRAL PARK centralpark.com CENTRAL PARK SUMMERSTAGE wejście do parku od strony 69 St i 5 Ave
The Metropolitan Opera Summer Recital Series; wystąpią: Janai Brugger, Nathan Gunn, Isabel Leonard i pianista Dan Saunders; godz. 7:00 wiecz. 15 VI
Miesi´czny dodatek kulturalny nowego dziennika
www.dziennik.com/przeglad-polski Redaguje: Jolanta Wysocka jw@dziennik.com