Nowy Dziennik 2015/08/07 Przegląd Polski

Page 1

Przegląd Polski nowego dziennika

SIERPIEŃ 2015

ZDJĘCIE: COURTESY OF RUBENSTEIN COMMUNICATIONS/ MADISON SQUARE PARK CONSERVANCY

MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

FATA MORGANA, MADISON SQUARE PARK. MADISON AVENUE, NY. DO ZIMY 2015/16

W MADISON SQUARE PARK można oglądać niezwykłą instalację Fata Morgana amerykańskiej artystki Teresity Fernandez. Jej projekt zamienia przestrzeń parkową w lustrzany labirynt. Nad alejkami został rozwieszony baldachim z lśniących płatków metalowej folii wyciętej w skomplikowane wzory przypominające liście. Zatapia on ścieżki w złocistymi cieniu, jednocześnie filtrując przez otwory światło słoneczne, tworzące abstrakcyjne desenie na ścieżkach, którymi przechadzają się ludzie. Alejki odbijają się w lustrach liści, a w nich przeglądają się chmury i drzewa. Teresita Fernandez jest najbardziej znana z rzeźb w przestrzeni publicznej wykonanych z niekonwencjonalnych materiałów. Jej prace często są inspirowane krajobrazem i zjawiskami naturalnymi, nierzadko mają również odniesienia historyczne i kulturowe.

Skarby polskiego pawilonu z Wystawy Światowej 1939 r. Peter J. Obst

"Anoda" i inni bohaterzy w książkach Barbary Wachowicz Aleksandra Ziółkowska-Boehm

Monodram o Janie Karskim rozmowa z Sebastianem Rysiem Anna Jaroch


Naukowa wędrówka

2 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

SIERPIEŃ 2015

po hiszpańskojęzycznej literaturze Z prof. Florianem Śmieją, iberystą mieszkającym w Kanadzie – który 6 maja 2015 r. podczas uroczystości otrzymania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Izabeli Katolickiej, przyznanym przez króla Hiszpanii Filipa VI – rozmawia Joanna Sokołowska-Gwizdka Studiował pan na University College w Cork w Irlandii, potem w King’s College w Londynie, by w 1955 roku uzyskać tytuł magistra filologii hiszpańskiej. Skąd u pana zainteresowanie literaturą hiszpańską?

Z językiem hiszpańskim zetknąłem się w 1947 roku w Irlandii. Znajomość łaciny zachęciła mnie do poważniejszego zajęcia się nim i później, w Londynie, kontynuowałem jego studiowanie w King’s College, pisząc tam magisterium i doktorat. Egzotyczny język stał się kluczem do fascynującej literatury i zachęcał do prób tłumaczenia. Jako badacz literacki zajmował się pan literaturą starohiszpańską. Co pana urzekło w literaturze tego okresu?

Zafascynowała mnie literatura starohiszpańska, gdyż akurat wtedy udało się uczonym odcyfrować teksty arabskie i hebrajskie zawierające ślady romańskich wtrąceń. Frapowała mnie również saga wojen arabsko-iberyjskich okresu odzyskiwania półwyspu spod jarzma najeźdźców. Pociągała też dworskość i kurtuazja balladowych bohaterów zmagań na jątrzącej przez wieki granicy.

Pracując nad konceptyzmem barokowej literatury hiszpańskiej, przeczytałem wydaną w 1958 roku przez Stanisława Skiminę rozprawę Macieja Sarbiewskiego (1595-1640) De acuto et arguto, o poincie i dowcipie. Zauważyłem w niej interesujące zbieżności z teoriami hiszpańskiego jezuity Baltasara Graciána (16011658). Ponieważ obaj byli w podobnym czasie w Rzymie, zaświtała mi myśl o interakcji w formułowaniu pojęcia zgodnej niezgodności (concors discordia), co natychmiast zwróciło uwagę brytyjskich hispanistów, w pierwszym rzędzie profesora Aleksandra Parkera, mojego promotora. Interesuje pana literatura hiszpańska tworzona przez autorów nie tylko z Hiszpanii, ale i z całego hiszpańskojęzycznego obszaru kulturowego, z Meksyku, Kuby, Ameryki Łacińskiej. O spotkaniach z pisarzami spoza Hiszpanii pisał pan w „Migawkach”, potem w „Śladach światła”. Czy można znaleźć wspólny mianownik dla współczesnej literatury hiszpańskojęzycznej na świecie?

Wspólnym mianownikiem literatury hiszpańskojęzycznej jest oczywiście język. Spotkałem ostatnio w Zabrzu Czesława Ratkę. Zafascynowany historią chilijskich Indian, nauczył się hiszpańskiego i pilnie przekłada epopeję Alonsa Ercilli Araucana na piękne polskie oktawy. Podobnie rozkwit realizmu magicznego powieści latynoskiej pobudził szerokie nią zainteresowanie.

ZDJĘCIE: JERZY KATARZYŃSKI

Jako pierwszy wskazał pan na zbieżność teorii konceptu Baltasara Graciána, hiszpańskiego jezuity, z poetyką Macieja Kazimierza Sarbiewskiego. Na czym polegał ten koncept?

Prof. Florian Śmieja podczas uroczystości nadania mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego i odznaczenia Krzyżem Komandorskim Orderu Izabeli Katolickiej, przyznanym przez króla Hiszpanii Filipa VI

Czy można znaleźć uniwersalny klucz do literatury hiszpańskiej?

Obawiam się, że nie. Zmieszanie kultur, barokowe ekscesy, ekscentryczna wyobraźnia, pogarda śmierci, fanatyczna żywiołowość, egzystencjalny lęk – to wszystko nie daje jednoznacznej odpowiedzi na atrakcyjność ducha iberyjskości, na potrafiący zaskakiwać fenomen. Jest pan autorem przekładów literatury hiszpańskiej i hispanoamerykańskiej, m.in. Gustava Adolfa Bécquera, Juana Ramóna Jimenéza, Camilo José Celi, Luisa Martína-Santosa. Dlaczego wybrał pan tych twórców, aby przybliżyć ich polskiemu czytelnikowi?

Niektóre tylko moje przekłady ukazały się drukiem, inne czekają na łaskawsze czasy. Wiele dalszych padło po drodze, gdyż jest ona żmudna i niełaskawa. Trzeba wielkiego samozaparcia, by trwać na tym ugorze, najczęściej bez żadnej rekompensaty i uznania. Srebronia Jimenéza przeczytałem jeszcze w Irlandii. Pofatygowałem się parę razy do Moguer – miejsca narodzin poety – by poznać okolice i ludzi. Starałem się zapoznać ze wszystkimi szczegółami i z niczego nie rezygnować. W Andaluzji poznawałem krajobrazy opisywane w relacjach z rekonkwisty. Przy-

gotowywałem się do przekładu meksykańskiej powieści o rewolucji, jadąc autobusem wzdłuż całej marszruty akcji opisanej w oryginale. Sympatyzowałem z losem cristeros zmasakrowanych przez wojska rządowe i dlatego spolszczyłem czytadło Zadumana. Czas milczenia zapowiadał liberalniejszą powieść hiszpańską, a że wydawca nie umiał znaleźć tłumacza, więc pomogłem. Czy tłumaczył pan także literaturę polską na język hiszpański?

Moje tłumaczenia polskich tekstów skończyły się nikłym powodzeniem. Praca nad tomem wierszy Herberta w Maladze przepadła, zdołałem wydrukować tylko pojedyncze wiersze Herberta i Szymborskiej. W Meksyku ukazał się tomik moich tłumaczeń Stanisława Leca Myśli nieuczesanych jako Pensamientos desmelenados. Był pan przez wiele lat wykładowcą: w School of Slavonic and East European Studies, London School of Economics, na Nottingham University, Western Ontario University w Kanadzie oraz PUNO – Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie. Po przejściu na emeryturę powiedział pan, że chciałby spłacić dług wobec studentów polskich. Podjął pan wówczas współpracę

z Akademią Polonijną w Częstochowie, a w latach 1991-1997 prowadził pan seminaria oraz wykłady gościnne na Uniwersytecie Wrocławskim. Przyczynił się pan tym samym do ukształtowania pierwszego pokolenia hispanistów po 1989 r. i rozwoju studiów hispanistycznych w Polsce. W jakim stopniu studenci w Polsce interesują się literaturą hiszpańskojęzyczną?

Owszem, ucząc Brytyjczyków iAmerykanów, a potem Kanadyjczyków języka hiszpańskiego marzyłem o wykładach dla polskich studentów. I to mi się udało po przejściu na emeryturę w 1990 roku. Spędziłem kilka lat we Wrocławiu, Opolu i Częstochowie oraz liznąłem trochę Kraków, Wilno i Ostrawę. Studenci wrocławscy zapadli najgłębiej w mojej pamięci, szczególnie myślę o trzech dobrych doktoratach, w których uczestniczyłem. Proszę opowiedzieć o swoim spotkaniu i wieloletniej współpracy z prof. Beatą Baczyńską z Uniwersytetu Wrocławskiego, która w maju br. wręczyła panu doktorat honoris causa UW w tej samej barokowej Auli Leopoldyńskiej, w której kiedyś pan jej wręczył doktorat nauk humanistycznych.


SIERPIEŃ 2015

Profesor Beatę Baczyńską spotkałem w Madrycie w 1989 roku. Byłem wtedy na dwumiesięcznym stypendium ministerstwa hiszpańskiego, a ona na kursie jako świeża magister Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zgadaliśmy się o Calderonie. Mnie nękało poczucie niedosytu, bo – jako uczeń profesora Parkera i jego szkoły calderonowskiej – nie wykazałem się żadnym osiągnięciem na tym polu i zainteresowanie Beaty Calderonem obiecywało jakąś możliwość późnej kompensaty. Wtórowałem jej pracom i obficie korespondowałem z nią, zanim przedstawiła drukowaną później pracę doktorską o Księciu niezłomnym. Publikując następnie książkę o teatrze Calderona wpisała się na listę polskich znawców hiszpańskiego dramaturga, potwierdzając to współorganizacją międzynarodowego kongresu. Jej wydana w 2014 roku monumentalna Historia literatury hiszpańskiej ustaliła kaliber jej zaangażowania i jakość przesłania. Jej udział – jak podejrzewam – w przekonaniu Rady, by uczciła mnie honorowym wyróżnieniem, i wystąpienie jako promotora stworzyło bajkową wprost sytuację mojej inwestytury. Nauczyciele rzadko doczekują się równej przygody. Podczas tej samej uroczystości we Wrocławiu otrzymał pan Krzyż Komandorski Orderu Izabeli Katolickiej (Orden de Isabela la Católica), przyznany przez króla Hiszpanii Filipa VI. Krzyż ten jest najwyższym odznaczeniem hiszpańskim. Aktu dekoracji dokonali Agustín Núnez Martínez, ambasador królestwa Hiszpanii w Polsce, oraz Josep Maria de Sagarra, dyrektor Instytutu Cervantesa w Warszawie. Czym dla pana jest to zaszczytne wyróżnienie?

Nie odgadłem dotąd istotnej przyczyny nadania mi hiszpańskiego orderu. Było to dla mnie zupełnym zaskoczeniem. W mojej spontanicznej replice, że to tak jak z bombami na wojnie – padają daleko od frontu i zazwyczaj na niewinnych – wcale tak dalece się nie myliłem. Ale Order Królowej Izabeli Katolickiej zawisł na mojej szyi, więc zobowiązuje do wierności dziedzictwu króla Filipa VI, którego podpis na dyplomie przypomina, że służba moja została zapamiętana i nagrodzona, choć może zbyt szczodrze. Przystoi jednak wielkim przesada. Widzę w tym geście docenienie wydziału i jego zasłużonych pracowników. W polskich wydawnictwach są dwa pana tłumaczenia z literatury hiszpańskiej. Od 11 lat w wydawnictwie Czuły Barbarzyńca czeka przełożony przez pana „Srebroń i ja” Juana Jimenéza. W jednym z wrocławskich wydawnictw czeka też na druk pana przekład z Baltasara Graciána „Wyrocznia podręczna i sztuka roztropności”. Jak pan myśli, dlaczego wydawnictwa zwlekają z wydawaniem tłumaczeń literatury hiszpańskiej?

Nie rozumiem, dlaczego nie wydają od dekady Srebronia, autora nagrodzonego Nagrodą Nobla, a przetrzymywanie tekstu jest po prostu skandalem. Wydawca obiecał solennie wydać go w tym roku, ale jeśli nie skorzysta z koniunktury, to winien się wziąć za inny fach. Wyrocznia podręczna i sztuka roztropności jezuity Baltasara Graciána ukaże się we Wrocławiu w opracowaniu Beaty Baczyńskiej i Jose Luisa Losady. Obecnie wprowadzany jest do edycji aparat naukowy. Będzie to pierwszy polski przekład dokonany z oryginału i jego debiut spodziewany jest jeszcze w tym roku. Czy gdyby jeszcze raz wybierał pan kierunek swoich zainteresowań, poszedłby pan drogą literatury hiszpańskojęzycznej?

Sądzę, że gdybym teraz wybierał kierunek, to znałbym lepiej studiowaną materię i język i bardziej skorzystał z wieloletniego doświadczenia. Miałbym wtedy szansę zrobić swoje propozycje lepiej i szybciej, a w konsekwencji więcej. p

3

30 błędów językowych, DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

które popełniają nawet najlepsi

Są w polszczyźnie sformułowania i zwroty kłopotliwe nawet dla tych, którzy uważają się za sprawnych użytkowników języka. Oto 30 błędów szczególnie powszechnych. 1. PRZECINEK PRZED „ŻE”

Jeśli chce się pisać poprawnie, należy wyrzucić z pamięci szkolną zasadę: „przed że zawsze wstawiamy przecinek”. „Tyle że”, „chyba że”, „mimo że”, „zwłaszcza że” to klasyczne spójniki złożone – jednostki niepodzielne. Przecinek poprzedza je w całości (bo wprowadza zdanie podrzędne). Na przykład: „Wybrałabym się na tę konferencję, tyle że jestem przeziębiona”. 2. „BY” – RAZEM CZY OSOBNO?

Wszystko zależy od kontekstu. Jakby – wyraz wprowadzający porównanie, synonim „gdyby”. Przykład: „A jakby tak zmienić otoczenie?”. Jak by – sposób, w jaki coś zostało wykonane, zrobione. „Jak” jest tutaj zaimkiem. Przykład: „Nie wiem, jak by można ten problem rozwiązać”. Także – synonim „również”. Przykład: „Zabrałam mnóstwo książek, filmy także”. Tak że – synonim „więc”, „zatem”. Przykład: „Zabrałam książki i filmy, tak że miałam sporo do dźwigania”. Toby – „to” pełni funkcję spójnika (cząstkę „by” ze spójnikami piszemy łącznie). Przykład: „Gdyby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała”. To by – „to” pełni funkcję zaimka wskazującego. Przykład: „To by było bardzo pomocne”.

10. RAZEM CZY OSOBNO?

Reguły są zwykle jasne: przyimki w zestawieniu z rzeczownikami (na podłodze), liczebnikami (we dwoje), przysłówkami (na szybko) oraz zaimkami (beze mnie) piszemy osobno. Ale są w polszczyźnie wyrażenia przyimkowe, których zapisu nie da się umotywować żadną regułą – są skostniałe, utarte i należy je po prostu zapamiętać (np. na pewno, naprawdę, w ogóle, co dzień, co najmniej).

8. W CUDZYSŁOWIE

9. Z RZĘDU CZY POD RZĄD?

„Pod rząd” to rusycyzm. Piszemy i mówimy zatem wyłącznie: z rzędu.

21. NARAZ I NA RAZ

Często stosowane zamiennie, tymczasem znaczą co innego. „Naraz” to synonim „nagle”, „niespodziewanie”. „Na raz” oznacza „na jeden raz”.

12. W KAŻDYM (BĄDŹ) RAZIE...

Często odmieniamy „tylny” jak „przedni” i zmiękczamy końcówkę. To błąd.

Przyczyną błędów jest podobieństwo brzmieniowe tych wyrazów. A nawet subtelne podobieństwo semantyczne. Doszło tutaj do kontaminacji. Połączyły się ze sobą zwroty „w każdym razie” i „bądź co bądź”. Powinniśmy się jednak zdecydować tylko na jeden.

22. TYLNI CZY TYLNY?

23. POD (D) AWAĆ W WĄTPLIWOŚĆ

Wyrażając wątpliwość, zapiszemy tylko jedno „d”. Istnieją w polszczyźnie zwroty podobne fo13. WYDAJE SIĘ (BYĆ) netycznie: „poddać pod rozwagę”, „poddać próKalka językowa z języka angielskiego (seems bie” itp., stąd przekonanie, że i„wątpliwość” wymaga podwójnego „d”. Błędne. to be). 14. DLATEGO… BO…

24. PÓŁTOREJ CZY PÓŁTORA?

„Dlatego” wprowadza do zdania element przyczynowości. I samo w sobie w zupełności wystarcza. Tymczasem słyszy się nierzadko warianty najrozmaitsze: od „dlatego bo” po „dlatego ponieważ”. To zbyteczna potrzeba wzmocnienia przekazu.

Forma liczebników ułamkowych zależy od rzeczowników, do których się one odnoszą. Jeśli rzeczownik ma rodzaj żeński (minuta), zapiszemy: półtorej. Jeśli ma rodzaj męski (rok, litr), zapiszemy: półtora.

15. Z WIELKIEJ CZY OD WIELKIEJ LITERY?

Reguła jest prosta – jeśli rzeczownik i jego skrót kończą się tą samą literą, kropka jest zbyteczna. Jeśli zmienia się przypadek (np. na dopełniacz), ostatnie litery są już różne (doktor, doktora). Zatem napiszemy: „dr Iksiński”, ale „dr. Iksińskiego”.

Klasyczny pleonazm, czyli językowe masło maślane. Obie części wypowiedzi – „dniu” oraz „dzisiejszym” – niosą tę samą treść.

Rzeczowniki rodzaju męskiego zwykle w miejscowniku przybierają formę „-owie”. Żeby zapamiętać tę odmianę, warto odmieniać „cudzysłów” przez analogię – jak „rów” („W cudzysłowie jak w rowie”).

20. WSZECH CZASÓW

Zapisujemy wyłącznie osobno. Tu „wszech” (samo w sobie archaiczne) oznacza „wszystkich”. Błędnapisownia łącznawynika najpewniej zfaktu, że zwykle „wszech” z rzeczownikami się łączy (por. wszechmoc, wszechświat).

11. RZĄDZIĆ I ŻĄDAĆ

„S bolszoj bukwy” – proponują Rosjanie.Iodnich owo „z” na początku zapożyczyliśmy. Tymczasem jedyne poprawne formy to „od wielkiej litery” albo „wielką literą”. Dodajmy: litera może być zarówno wielka, jak i duża. Nie będzie więc błędem, jeśli dowolny tekst rozpocznie4. WSZEM WOBEC Z historycznego punktu widzenia „wszem wo- my „od dużej litery”. bec” oznacza „każdemu z osobna”. Dzisiaj zyskało nowe znaczenie: „wszystkim razem”. Spój- 16. KTÓRY MAMY TERAZ ROK? nik „i” nie ma tu zatem żadnego uzasadnienia Dwa tysiące piętnasty. Roczniki to liczebnii wydaje się pozostałością po dłuższej formie: ki porządkowe, wymagające odmiany tylko „Wszystkim razem i każdemu z osobna”. części dziesiętnych i jedności. Tysiące i setki pozostają nieodmienne. Nie powiemy: rok 5. IŻ tysięczny dziewięćsetny osiemdziesiąty dzieŻeby uniknąć powtórzenia „że”, często sięga- wiąty, ale tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty my po „iż”. Za często. Językoznawcy radzą za- dziewiąty. tem tak przeformułowywać zdania, by do powtórzenia w ogóle nie dochodziło. Spójnik „iż” 17. DLACZEGO CI LUDZIE? nie jest niepoprawny, ale należy do języka książ- „Ci” pełni rozmaite funkcje – bywa partykułą kowego, a nawet przestarzałego. wzmacniającą („A to ci dopiero!”) albo zaimkiem. Żaden z tych kontekstów nie wymaga 6. ODNOŚNIE DO wielkiej litery. Ale przyzwyczajeni, że w zwroTo jest: w stosunku, w odniesieniu do kogoś tach grzecznościowych zapisujemy „Ci”, „Ty” lub czegoś. Częściej słyszymy „odnośnie cze- i „Tobie”, przenosimy ten nawyk i na inne kongoś” niż „odnośnie do czegoś” – tymczasem teksty. Niepotrzebnie. wariant pierwszy jest pożyczką z rosyjskiego (kalki i zapożyczenia językowe uważa się za błę- 18. ZRESZTĄ CO Z RESZTĄ? dy), a drugi wynika z polskiej tradycji. Ciąg dalszy utartych wyrażeń przyimkowych. Ich pisownia jest umotywowana historią roz7. PRZEKONUJĄCY ALBO PRZEKONYWAJĄCY woju naszego języka. Choć nie wszystkie dawNiepoprawna forma „przekonywujący” to sku- ne zapisy odziedziczyliśmy (wszak nie pisze tek kontaminacji, czyli skrzyżowania dwóch po- się już ztąd czy ztamtąd). „Zresztą” i „z reszprawnych form („przekonujący” i „przekony- tą” to przypadek wyjątkowy. W pierwszym wywający”). padku klasyczny językowy zrost, w drugim – rzeczownik. 3. W DNIU DZISIEJSZYM

nika. Zapiszemy zatem np. „ponadstuosobowy” łącznie.

19. KŁOPOTLIWE LICZEBNIKI

Jeśli decydujemy się zanotować słownie całą liczbę – większych kłopotów raczej nie mamy. Gorzej, jeśli decydujemy się na zapis mieszany. Po dywizie (czyli krótkiej kresce: -) nie zapisujemy już żadnej cząstki liczebnika (typu -cio, -sto) i nie wstawiamy pomiędzy obydwa człony żadnej spacji – np. 10-metrowy. Przyimek „ponad” przyłącza się do liczeb-

25. DR. CZY DR?

26. NAD WYRAZ

„Nad wyraz”, czyli wyjątkowo. Kolejne wyrażenie przyimkowe do zapamiętania – pisane zawsze osobno. 27. ZAGRANICĄ, ZA GRANICĄ, A MOŻE WRĘCZ ZAGRANICO?

Zasadniczo wszystkie formy są poprawne, ale w różnych kontekstach. „Zagranicą” to narzędnik od rzeczownika „zagranica” (przykład: „Kontakty z zagranicą układają się przyzwoicie”). „Za granicą” jesteśmy wtedy, kiedy przekraczamy linię graniczną (przykład: „Zamierzam pracować za granicą”). „Zagranico” zaś jest formą wołacza od „zagranicy”, raczej rzadko spotykaną. 28. KARAĆ, KAZAĆ, KARZE, KAŻE

Podobieństwo fonetyczne i ortograficzne sprawia, że odmieniamy te czasowniki błędnie. Tutaj szkolna zasada (wymiana r w rz oraz z w ż) sprawdza się bez cienia wątpliwości. 29. ZWYCIĘSCY CZY ZWYCIĘZCY?

Obie formy są poprawne, ale jeśli potrzebujemy rzeczownika – piszemy „z”, jeśli przymiotnika – zapisujemy z „s” (to typowe zakończenie przymiotników pochodzących od rzeczowników). 30. GDZIE KROPKA?

Kropka – jeśli nie mamy do czynienia z zapytaniem czy wykrzyknieniem – według reguł języka polskiego zamyka każde wypowiedzenie. Stawia się ją za nawiasem i cudzysłowem. Regułę tę należy bezwzględnie zapamiętać i stosować. Koniec kropka! p Źródło: www.polityka.pl


4 Przegląd Polski

Anoda i inni w książkach Barbary Wachowicz

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

SIERPIEŃ 2015

ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM

Barbara Wachowicz, autorka cyklu „Wierna rzeka harcerstwa”, raz po raz daje nam cenne książki o wielkich Polakach, jak „Wigilie Polskie. Adam Mickiewicz” czy „Nazwę Cię Kościuszko! Szlakiem bitewnym Naczelnika w Ameryce”. Ostatnio – po pięknie wydanych przez Wydawnictwo Świat Książki dwutomowych „Siedzibach wielkich Polaków” – ukazała się kolejna książka Barbary Wachowicz na temat harcerzy powstania warszawskiego. W 2014 roku został wydany 700-stronicowy unikatowy tom Bohaterki powstańczej Warszawy (Wyd. Muza) poświęcony m.in.: Krystynie Krahelskiej, Krystynie Wańkowiczównie, Dorocie Łempickiej, Barbarze Grocholskiej, Alinie Janowskiej, Danucie Szaflarskiej. Czytamy: „Było ich wiele. Wspaniałe Dziewczęta walczącej, powstańczej Warszawy – symbole największej ofiarności, poświęcenia i męstwa. Sanitariuszki, łączniczki, przewodniczki. Ratowały rannych i trwały przy nich, wiedząc, że zginą, przenosiły pod obstrzałem rozkazy i meldunki, budowały barykady, transportowały broń, otaczały opieką ludność cywilną, zdobywały żywność, przeprowadzały kanałami”. Spotkania z Barbarą Wachowicz są przeżyciem, które zapada mocno w serce. Wywołują poczucie bycia częścią pięknej wspólnoty. Jest zawsze starannie przygotowana, operuje przy tym piękną, elegancką polszczyzną. Zadziwia. Wstrzymując oddech poddajemy się magii jej słów, tematów, sposobu ich podania. Mająca unikalny talent oratorski, obdarzona tytułem „Pisarki losu polskiego”, dumnie i pięknie promuje przywiązanie do tradycji, do historii, wskazuje bohaterów. Jej książki są dobrze udokumentowane, mają podane źródła; dla wielu cytatów są warte każdej ceny. Najnowsza książka Barbary Wachowicz nosi tytuł Ułan Batalionu „Zośka”. Gawęda o Janku Rodowiczu „Anodzie” (Rytm 2015). Porucznik Jan Rodowicz ps. „Anoda” był postacią niezwykłą: harcerz, żołnierz Szarych Szeregów iAK oraz Delegatury Sił Zbrojnych. Jego 26-letni życiorys jest bohaterski, dramatyczny, okrutny, przejmujący i bolesny. Urodził się 7 marca 1923 r. w Warszawie, zamordowany został 7 stycznia 1949 r. podczas śledztwa w siedzibie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy Koszykowej 6. Był synem profesora Politechniki Warszawskiej Kazimierza Rodowicza i Zofii z Bortnowskich, siostry generała Władysława Bortnowskiego. Uczęszczał do prywatnej Szkoły Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, wstąpił do 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej. Był uczniem liceum im. Batorego, w którym wiosną 1939 roku zdał tzw. małą maturę. Gdy wybuchła wojna – miał 16 lat. Od października włączył się w konspirację, został członkiem Szarych Szeregów. Był już wcześniej zaprzyjaźniony m.in. z Tadeuszem Zawadzkim, Alkiem Dawidowskim, Jankiem Bytnarem. (Później zostaną jednymi z bohaterów słynnej książki Aleksandra Kamińskiego Kamienie na szaniec). Janek uczy się na tajnych kompletach gimnazjum Batorego i w 1941 zdaje maturę. Pracuje w różnych miejscach, kontynuując działalność podziemną. Barbara Wachowicz przytacza słowa Zofii Rodowicz, matki Janka: „Braliśmy czynny

udział w pracach syna: przyjmowanie paczek z bronią, przenoszenie do piwnicy, kolportaż prasy. Mieszkanie było używane jako lokal konspiracyjny na spotkania, szkolenia, komplety maturalne, wykłady podchorążówki, skrzynie z bronią w piwnicy, schowek z aparatem radiowym i bronią w podłodze w pokoju Janka. Odbywały się całonocne ćwiczenia podchorążówki, czyszczenie i przerzucanie broni”. W roku 1943 Janek bierze udział w wielu akcjach: m.in. w słynnej akcji pod Arsenałem odbicia z rąk gestapo Janka Bytnara „Rudego”; dowodząc sekcją „Butelki” wywiózł z pola walki ciężko rannego Alka Dawidowskiego. I Alek, i „Rudy” – jak przypomina autorka książki – żyli jeszcze... 4 dni. Zmarli z odniesionych ran. Za akcję pod Arsenałem Janek Rodowicz na podstawie rozkazu gen. Stefana Grota-Roweckiego otrzymał Krzyż Walecznych po raz pierwszy. W czasie powstania warszawskiego walczył początkowo na Woli w kompanii „Rudy” batalionu „Zośka”, który wchodził w skład zgrupowania KG AK ppłk. Jana Mazurkiewicza, ps. „Radosław”. Dziewiątego dnia po wybuchu powstania zostaje ciężko ranny w lewe płuco; leczony jest w szpitalach na Starym Mieście: im. Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej i kolejno w batalionowym przy ul. Miodowej. Podczas ewakuacji Starówki wraz z grupą rannych żołnierzy batalionu „Zośka” 31 sierpnia przechodzi kanałami do Śródmieścia-Północ. Jest ponownie w szpitalu przy ulicy Hożej, ale 8 września przerywa leczenie i dołącza do swojego oddziału walczącego na górnym Czerniakowie. 15 września zostaje ponownie ranny w ramię i łopatkę, ma potrzaskane kości. W drodze do szpitala zostaje trafiony odłamkami w rękę. W nocy z 17 na 18 września nieprzytomnego Janka Rodowicza ewakuują pontonem przez Wisłę na Pragę żołnierze 3. Pułku Piechoty z 1. Armii Wojska Polskiego gen. Zygmunta Berlinga. Leczony jest w szpitalu w Otwocku. Bezwład ręki pozostanie mu do końca życia. Na początku 1945 roku dostaje się do rodziny w Milanówku i nawiązuje kontakt z kolegami, którzy przeżyli powstanie. Zostaje dowódcą oddziału dyspozycyjnego szefa Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych płk. Mazurkiewicza ps. „Radosław”. Prowadzi akcje propagandowe przeciwko rządom komunistycznym, rozpoznaje urzędy bezpieczeństwa publicznego, więzienia, ochrania odprawy dowództwa Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. W sierpniu 1945 r., po rozwiązaniu DSZ, ukrywa część broni i przenosi się do rodziny do Warszawy. Wraz z innymi byłymi żołnierzami batalionu „Zośka” zajmuje się ekshumacją poległych i pogrzebami na cmentarzu powązkowskim, tworzy kwatery powstańcze. Pracując w kancela-

Barbara Wachowicz, Ułan Batalionu „Zośka”. Gawęda o Janku Rodowiczu „Anodzie”, Rytm 2015

rii Komisji Likwidacyjnej sporządza wraz z kolegami listy ewidencji zabitych i zaginionych żołnierzy batalionu. Zachęca do zabezpieczenia materiałów historycznych dotyczących oddziału oraz pisania wspomnień. Jest inicjatorem utworzenia „Archiwum Baonu Zośka”. Wreszcie podejmuje studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, później, w 1947 roku, przenosi się na Wydział Architektury. ... Czyżby nadszedł okres spokoju?

*

Jak pisze Barbara Wachowicz, 24 grudnia 1948 roku matka Janka „wzięła w dłoń opłatek, myśląc o tych, które kładą ów boży chleb ofiarny na pustych talerzach. Pomyślała – dzięki Bogu, ocalało mi chociaż jedno dziecko. I wtedy zaterkotał wysoko dzwonek. Myśleli, że ktoś bliski, samotny”... A to przyszli po Janka. Aresztowano go przy stole wigilijnym. Podczas brutalnego śledztwa w siedzibie MBP przy ul. Koszykowej zmarł 7 stycznia 1949 roku. Według prokuratury i UB przyczyną jego śmierci był skok samobójczy z okna IV pię-

tra budynku. Jak ustalono później, najprawdopodobniej został z niego wyrzucony lub został zamordowany w innych okolicznościach. 12 stycznia 1949 r. jego ciało zostało anonimowo pogrzebane na cmentarzu powązkowskim. Rodzicom wiadomość o jego śmierci przekazano dopiero 1 marca. 16 marca powiadomiona przez grabarza, który wskazał miejsce pochówku, rodzina przeprowadziła ekshumację i trumnę z ciałem Janka umieszczono w rodzinnym grobie na Starych Powązkach. Jego symboliczny grób znajduje się także w kwaterze „Na Łączce” Cmentarza Wojskowego w Warszawie (pomordowanych przez organy bezpieczeństwa publicznego w latach1945-1956). W czasie przekładania zwłok do trumny, jak później poinformowano matkę, nie stwierdzono oznak połamanych nóg, wylewów, uszkodzeń twarzy i rąk. Dostrzeżono za uchem otworek z zakrzepłą krwią... Według lekarza – to był strzał w tył głowy. To nie było samobójstwo – to było zabójstwo. Oprawcy nie ponieśli żadnej kary. Co z innymi? Np. przywoływany wcześniej „Radosław”, ppłk Jan Mazurkiewicz, został


DODATEK KULTURALNY nowego

SIERPIEŃ 2015 aresztowany 4 lutego 1949 roku. Autorka książki pisze: „Katowano go w śledztwie, wybito zęby. Pięć lat leżał na betonie, mając kilka garści zgniłej słomy. W listopadzie 1953 roku skazany został na dożywotnie więzienie”. Na wolność wyszedł w wyniku amnestii w 1956, rok później został zrehabilitowany. Barbara Wachowicz cytuje wstrząsający dokument – (odnaleziony w papierach Bieruta) sporządzony 2 czerwca 1947 w Moskwie. Pokazuje, jak zaplanowano zniszczenie ludzi autorytetu i zaufania, kultury, nauki, gospodarki. Kilka fragmentów: 10. Do wszystkich organów władzy i większości zakładów wprowadzić ludzi współpracujących z naszymi służbami specjalnymi (bez wiedzy władz krajowych). 34. Szczególnej obserwacji poddać Kościół i tak ukierunkować działalność oświatowo-wychowawczą, aby wzbudzić powszechny wstręt do tej instytucji. Objąć baczną uwagą i kontrolą kościelne drukarnie, biblioteki, archiwa, kazania, kolędowania, treści nauk religijnych oraz obrzędy pogrzebowe. 35. W szkolnictwie podstawowym, zawodowym, a w szczególności w szkołach średnich i wyższych doprowadzić do usunięcia nauczycieli cieszących się powszechnym autorytetem i uznaniem. Na ich miejsce wprowadzić ludzi mianowanych (...). 39. Zadbać o budowę i rozbudowę mostów, dróg i licznych połączeń, aby w razie konieczności interwencji wojskowej można było szybko i z każdej strony dotrzeć do punktu oporu lub koncentracji sił opozycji (...). 40. Pilnować, aby aresztować przeciwników politycznych. Rozpracować przeciwników z autorytetem wśród krajowców. Likwidować w drodze tzw. zajść sytuacyjnych przypadkowych, zanim staną się głośnymi, lub aresztować ich wcześniej za wykroczenia kryminalne. 41. Nie dopuszczać do rehabilitacji osób skazanych w procesach politycznych. W razie konieczności rehabilitacji można ją przeprowadzić tylko pod warunkiem, że sprawa będzie uznana za pomyłkę sądową, bez wszczynania dochodzenia i stawiania przed sądem winnych pomyłki (sędziów, świadków, oskarżycieli, informatorów).

*

Janek Rodowicz marzył o udziale w odbudowie zniszczonej Warszawy. Byłby zapewne znakomitym architektem. Tablica upamiętniająca Rodowicza znajduje się w gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej oraz przy Ministerstwie Sprawiedliwości. Jest patronem warszawskich Drużyn Harcerskich „Czata” i „Las”, szczepu hufca Poznań „Wilda”. Jego imieniem są nazwane ulice na warszawskim Ursynowie i na osiedlu Teofilów w Łodzi. Od 2011 roku Muzeum Powstania Warszawskiego ustanowiło Nagrodę im. Jana Rodowicza „Anody”. W 1981 roku o „Anodzie” mówiła w I programie Polskiego Radia Barbara Wachowicz zAndrzejem Matulem. Powstały filmy dokumentalne: Dlaczego, (1990). Ułan Batalionu Zośka. Jan Rodowicz „Anoda” (1994), spektakl telewizyjny Pseudonim „Anoda” (2007). W 1991 roku Barbara Wachowicz zorganizowała wystawę Kamyk na szańcu – opowieść o druhu Aleksandrze Kamińskim i jego bohaterach – harcerzach Szarych Szeregów, której duża sekwencja poświęcona jest „Anodzie”. Wśród pokazanych pamiątek jest modlitewnik Janka z dedykacją matki, własnoręcznie wypełniona ankieta, wyliczająca akcje bojowe i rany, pismo z Urzędu Bezpieczeństwa, akt zgonu, indeksy i legitymacje studenckie. Także opaska powstańcza. Wystawa – prezentowana w wielu miastach w całej niemal Polsce – cieszy się ogromnym zainteresowaniem. W archiwum „Anody” zachowała się Modlitwa przepisana jego ręką, zacytowana w książce Barbary Wachowicz. Jej początek: „Panie Boże Wszechmogący, Daj nam siły i moc wytrwania w walce o Polskę, której poświęcamy całe nasze życie”. p

dziennika

Przegląd Polski

5

Wykuwanie Ameryki, wykuwanie języka ALEKSANDRA FRANCUZ

Zygmunt Haupt do literatury wkroczył, jeśli można tak powiedzieć, dzięki malarskiemu oku.

koni, uprzęży” wyłonił się z mapy, pofałdowanej szaleństwami minionego stulecia, wymazany rozdział życia – zacisze, ład, dom, folklor, pierwsze sylaby składające się w słowa, oswajające z zewnętrzem, całe uniwersum, którego strzegła matka. W obrazie macierzy, ojczyzny-słowiańszczyzny, dopełnienie tych znaczeń tworzą ruZnana opowieść, powtarzana przez bada- iny, zgliszcza, potop słów: „Mówiła mama, poczy zajmujących się spuścizną po pisarzu: oto kazując na niegojący się palec, małe zadraśniępoczątkujący architekt, z wykształcenia urba- cie, na wewnętrznej stronie zgięcia, że to „dzinista, zatrudniony przed wojną w jednym kie mięso”, o, wstrząsałem się na to „dzikie z lwowskich czasopism jako ilustrator, któ- mięso”. […] A potem naokoło głosy i głosy regoś dnia, po przekroczeniu progu redakcji, i powiedzenia, ogród słów, wystrzygane w tym dowiaduje się, że nie ma tekstu, który mógł- ogrodzie ścieżki, naciągnie się taką gałąź ze by opatrzyć autorską grafiką. Stawia czoło wy- słowami jak gałąź jaśminu, aż dreszcz przezwaniu – pisze artykuł, przenosi doświadcze- chodzi kiedy, posypie się deszcz kropel rosy. nia wizualne na grunt literatury i z tego szla- […] „Idzie jak z płatka” mówiła mama i zaku nie schodzi. Przez całe życie doskonali wy- stanawiałem się jak to może być że coś łatwo, obraźnię przestrzenną i swe architektoniczne składnie idzie jak z płatka. Przychodzi to zapatrzenia, przecina krajobraz ostrzem lite- do mnie i rozmienia się we mnie, i tu właśnie rackiej precyzji, poleruje słowa, aby połyski- zaczyna się to przetwarzanie świata na mój wławały – jak dachy cerkwi i kopuły wszystkich sny świat. […] Tak zaczyna się życie. Tak ma świątyń świata na jego rysunkach, które mie- się z wtajemniczeniem. Tak reaguje mój nanią się w słońcu, ożywają. I paradoksalnie, mi- skórek, tym jestem. Będę się parzył i odrapymo morderczej walki o kształt i strukturę, nie wał wpośród kantów. […] Będę trzymał się ociosuje chropowatości, pozwala jej zakrzep- jednego kołu w płocie ażeby puścić się go nąć. Ten szczegół biograficzny, utrwalony przez i chwycić innego. Będę myślał: to jest właśnie Arthura Haupta, syna pisarza, funkcjonuje dziś to co jest warte, a tamto to nie było warte”. Nie na prawach dykteryjki i jest mitem założyciel- historia, nie ziemia, lecz „ogród słów”, pismo ostemplowane folklorem, domowa sylwa, jest skim tej artystycznej legendy. azylem wśród ruin, jedyną realnością, temu wolno zawierzyć, mówi Haupt. Ocieranie się o krańcowość modeluje język, tak wykuwa się wzór „TRZEBA WYJŚĆ NAPRZECIW ŚWIATA, życia, w którym raz doświadczone, zostaje zaPRZETŁUMACZONEGO NA FOLKLOR” Odkrycie Haupta – tło – które podobnie jak pisane: każde draśnięcie i zabliźnienie, nadmimika twarzy czy gest, ma swą prozodię. miar słów i niemota, ostrość i tonowanie. PiUchwycić, opanować to pulsujące życie, któ- sanie jest dla Haupta tym właśnie: „chodzere obok, mimochodem się toczy, będzie ma- niem zawsze po krawędziach”, bez jakiejkolrzeniem pisarza. Zygmunt Haupt – urodzony wiek asekuracji, wykuwaniem języka na wław Ułaszkowcach nad Seretem (baśniowa uro- sną rękę. Chodzi o to, by pisanie pozostawada słów), w „słowiańskiej Atlantydzie” – stał ło ślady: zdartą do krwi skórę, „żywe mięso”, się tej krainy drobiazgowym szkicownikiem: aby obnażało wiotkie włókno, „ja”. pejzażystą, artystą fizjonomicznego rysunku i ludzkich charakterów, cieniującym koloryt „MYŚLENIE MUSI BYĆ KRUCHE KRUCHOŚCIĄ egzotyki Kresów, obraz Huculszczyzny, naWYCIĄGNIĘTEGO NA GORĄCO SZKŁA” sycony treścią „ostatniości”, ulubionej formuPod koniec 1946 r. Zygmunt Haupt osiedla ły myśli i porządkowania wspomnień. W nostalgii zaprawiony, ten kartograf a rebours po- się wAmeryce i jego pierwszym komentarzem środku płótna umieszczał kontury świata na- do życia będzie reportażowy szkic, zdawałoleżącego do przeszłości, do którego wiodły by się, zlepek obrazków dość konwencjonal„stare mapy, posiatkowane różami wiatrów nych, jeszcze jeden opis podróżniczy a la Sieni rumbów żeglarskich, ukazujących kontynen- kiewicz: podmalowane tło, groza i nieprzewity, przylądki, archipelagi, żyłkowania rzek dywalność natury, słowem, wyczekiwana przez i sopki łańcuchów górskich”. Drogi i szlaki polskiego czytelnika egzotyka. Ale Haupt tapamięci prowadziły na skraj Wołynia i Podo- kiej Ameryki nie widzi. Co zatem widzi? Nie la, gdzie przed wojną krzyżowały się historie liczą się pejzaże Luizjany ani oko cyklonu czy narodów i losy języków, rozbrzmiewał „Ba- lot wysłużonym samolotem i podziwiane wobel rozhoworów”. dospady – te widoki nie są ważne, o ile nie Panorama ojczystych ziem, wydawać by ułoży się z nich malarska płaszczyzna, umisię mogło, niewzruszona, przecież od wie- łowane terytorium eksploracji pisarza. ków wystawiona na działanie żywiołów naAle nie tylko to jest godne uchwycenia. Potury: wiatru i wody, nie oparła się ironii dzie- kazuje, że potrafi eksperymentować z perspekjów, już nie „żyłki rzek i sopki łańcuchów tywą: nadal ćwiczy kadrowanie, kąty widzegórskich”, ale sztucznie zakreślane granice nia i skale, zaprawia rękę w budowaniu obrautrwaliły pojałtański kosmos. Inaczej w pro- zu Ameryki – „pisarskiego odludzia”. Z tą forzie Haupta: tu wielopisy, ciągnące się aż po ho- mułą się nie rozstaje, ona tłumaczy jego staryzont stronic, okresy zdaniowe, „spirale łań- tus i przynależność do światopoglądowej forcuchów”, jak określał swoje pismo autor Pier- macji. Podczas pobytu za oceanem utrzymuścienia z papieru, zagarniają obszary, tery- je listowną zażyłość ze spokrewnionymi z nim toria myśli tak daleko, jak to tylko możliwe, duchowo „sąsiadami”, jak familiarnie nazyobramowują – czy lepiej: „obmapują” – za- wa Józefa Wittlina i Teodora Parnickiego. Nie rysy świata, tworzą kartograficzną siatkę pa- licząc dwu redaktorów polskich czasopism emimięci gubionej i z trudem odzyskiwanej. Haupt gracyjnych w Europie, z którymi kontaktuje ma nadzieję, że już by – za tym słowem, tym się regularnie – od kilku do kilkunastu razy zdaniem, może jeszcze tym „spisem rzeczy, w ciągu roku, przesyłając maszynopisy i od-

syłając zmiany w tekście, a w przypadku poprawek wprowadzanych przez Mieczysława Grydzewskiego – zaniechawszy nawet autorskiej korekty, tak że ostateczny kształt swoich pism powierzał redaktorowi Wiadomości. Tu, „na drugim końcu świata” nie zakotwicza się – po niespełna trzydziestu latach przebywania wAmeryce napisze w znanym tonie: „Na swoim pisarskim odludziu mam wiele naskładanego materiału”. To nie maniera stylistyczna, lecz ideowa sygnatura pisarza, którą pierwsi krytycy docenili i nazwali „błądzeniem poetyckim marzeniem od rodzinnego Podola do antycznej Troi”. Jego dzieła (luźno rozrzucone w prasie emigracyjnej fragmenty, warianty, opowiadania, reportaże, a także tłumaczenia w specjalistycznych periodykach amerykańskich) nie odniosły sukcesu czytelniczego, nawet po ukazaniu się laudacji Józefa Czapskiego i Jerzego Stempowskiego. W dotarciu do szerokiego grona odbiorców nie pomogły również takie wydarzenia, jak przyznanie pisarzowi prestiżowych wyróżnień literackich: nagrody Kultury za rok 1962 i nagrody Fundacji im. Kościelskich w 1971 r., a nawet umieszczenie go obok wielkich: Gombrowicza czy Miłosza, dostępujących zaszczytu publikowania w edycji „Biblioteki Kultury” Jerzego Giedroycia. Krótko mówiąc, jego twórczość „nie oddzwania się w uszach każdemu”, płynie „wąskim korytem”, poza koniunkturami i szkołami, i zyskuje status trudnej w odbiorze, „dziwnej”, opierającej się łatwym przyporządkowaniom do literackich prądów minionego stulecia. A zatem „wygnaniec”, chodzący obrzeżami, wszak po wojnie traci ojczyznę, a z nowym miejscem, obyczajem, językiem nie identyfikuje się. Będzie to leitmotiv jego powojennej prozy, czasem, jak tu, ujęty w tryby ironii: „Mam niesamowite uczucie jakby człowieka z anegdoty, który pewnego wieczoru wyszedł z domu, ażeby na rogu kupić paczkę papierosów, i odnalazł się po dwudziestu latach na drugim końcu świata, prosperujący i zadziwiony światem okoliczności. Wyjechałem z kraju, gdzie wszystko zbiegało się tak, jak należy. Można żyć i nie żyć w ten sposób, kiedy ścieka się strumieniem emocji i wrażenia, automatyzmem drobnych niwelacyjnych różnic w taki czy inny rowek, i tak pociecze i poniesie życie, jak deseń takiego działu rzecznego życia jest rozgałęziony i wyjedzony w pomarszczonej troską powierzchni ziemi. Chcąc czy nie chcąc, wciekam w nowy deseń, ale mój zmysł grawitacji jest uwarunkowany dawnym”. O czym się tu mówi? O splocie wypadków, tak niezrozumiałych i dziwnych, że mogłyby stanowić dobre tło dla zilustrowania losu emigranta, formy istnienia układającej się w fabułę niemal archetypiczną – mówiącą o narodzinach i wygnaniu – o powtarzalnych przez ludzkość czynach i o wciąż żywych mitach, opiewających rytuał spadania i kurczowe przytrzymywanie się pnia życia, meandryczne snucie się wokół duchowego centrum, „ogrodu słów”. Czy to mój los i wykładnia wszystkiego? Pyta Haupt. p Przy pisaniu artykułu autorka wykorzystała: J. Czapski, O Haupcie [w:] Z. Haupt, Pierścień z papieru, oprac. A. Madyda, Czarne 1999, s. 5-12; Z. Haupt, Pierścień z papieru, Instytut Literacki, Paryż 1963; Z. Haupt, Szpica. Opowiadania, warianty, szkice, Instytut Literacki, Paryż 1989; A. Madyda, Zygmunt Haupt. Życie i twórczość literacka, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Toruń 1998; Zabawy i mozoły. Fundacja Kościelskich (19591999), red. J. Jarzębski, F. Rosset, Genewa-Kraków 2000.


6 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

SIERPIEŃ 2015

Skarby polskiego pawilonu PETER J. OBST

PAWILON POLSKI na Nowojorskiej Wystawie Światowej

POWYŻEJ: Dzwon Wyzwolenia z kościoła Najświętszego Imienia Jezusa w Stamford, CT

Obraz Konstytucja 3 maja – jeden z siedmiu znajdujących się LeMoyne College w Syracuse

na podziwiać zarówno jego wygląd i dźwięk. Dzwon ten został poświęcony 6 grudnia 1942 r. przez biskupa Henryka J. O'Briena z Hartford, CT. Kupiono go za 6600 dolarów. Ks. Franciszek M. Władasz, proboszcz parafii Najświętszego Imienia Jezusa w Stamford, CT, pisał w broszurze wydanej w tym czasie: „Nasz dzwon polski, tak zwany Dzwon Wyzwolenia, ulany w 1939 roku w Przemyślu przez firmę Ludwika Felczyńskiego i Spka., przesłany przez rząd polski na Wszechświatową Wystawę w Nowym Jorku i po długiej transakcji na czele której był Stefan de Ropp został nabyty przez parafię Najświętszego Imienia Jezus, w Stamford, Conn. Ten dzwon liczy 14 stóp w obwodu, przeszło 5 i pół stóp średnicy i 5 stóp wysokości. Ulany z wielkiej ilości spiżu, 25 procent cyny i antymonu, waży przeszło 4.500 funtów. Na samym wierzchu dzwonu ulane jest sześć postaci odlewu w formie popiersia: św. Wojciech, św. Jacek Odrowąż, św. Kazimierz, św. Stanisław Kostka, św. Andrzej Bobola i św. Jan Kanty. Każda jest wysokości 7 cali... Dzwon ten dalej pokryty ślicznymi płaskorzeźbami wykonanych przez Aleksandra Borawskiego, największego artysty rzeźby w Polsce. Przyozdobiony licznymi herbami miast polskich, jak Wilno, Krzemieniec, Toruń, Cieszyn,

Lwów, Poznań, Warszawa i Kraków. Pomiędzy tymi herbami są wyrzeźbione postacie Romualda Tragutta, Józefa Piłsudskiego, Kazimierza Pułaskiego, Tadeusza Kościuszki, Adama Mickiewicza, Józefa Chłopickiego, Henryka Dąbrowskiego i Księcia Józefa Poniatowskiego. Powyżej wyrzeźbiona jest Królowa Jadwiga z włosami rozpuszczonemi i z wielką koroną na głowie. Przy niej stoją legiony polskie i kosynierzy, z napisem „Jeszcze Polska nie zginęła”. Dalej widzimy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, przy niej matki i dzieci tulące się do Jej płaszcza, z napisem „Matko, nie opuszczaj nas”. Jednym słowem, w tem dzwonie można wczytać całą historię naszej ukochanej Polski”. Właściwie interpretacja ks. Władasza, choć patriotyczna, nie jest zupełnie dokładna. Kobieca postać to raczej nie królowa Jadwiga, ale „Polonia”. Jej ręce są przykute łańcuchem do dwóch pali, na których siedzą posępne orły Rosji, Prus i Austrii. Inne płaskorzeźby odnoszą się do żołnierzy Legionów Polskich – Piłsudskiego, Józefa Poniatowskiego i Dąbrowskiego. Dwoje dzieci stoi obok „Polonii” – dziewczynka trzyma książkę, na której widnieje rok 1918, z drugiej strony chłopiec sięga po małą szablę. U stóp „Polonii” leży rozbite koło ze słowami „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Koło

ZDJĘCIE: COURTESY OF MUZEUM POLSKIE W CHICAGO

Stół wystawowy stojący obecnie w Centrum Kultury Polskiej w Filadelfii, PA

nele poświęcone polskim siłom zbrojnym. To i inne dzieła sztuki można podziwiać w głównej sali chicagowskiego muzeum. Choć podjęto wiele starań, by zachować wspaniałą 50-metrową ażurową wieżę, która stała przy wejściu do polskiej wystawy, nie przyniosły one efektu i obiekt został sprzedany na złom. Pawilon, jak i większość innych budynków z targów, został rozebrany. Stefan de Ropp działał z wielkim poświęceniem, aby umieścić duże rzeźby w miejscach, gdzie byłyby docenione. Pomnik Króla Jagiełły, który stał na froncie pawilonu, został przeniesiony do nowojorskiego Central Parku, do czego mocno przyczynił się burmistrz Fiorello LaGuardia. Statua Kazimierza Pułaskiego została postawiona w Wyandotte w stanie Michigan. Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku nabył zaś postać z brązu swego patrona. Fundacja Kościuszkowska w Nowym Jorku posiada znako mi ty go be lin z herbami, a w Polskim Centrum Kultury w Filadelfii można podziwiać kilka gablot wystawowych, których nogi mają kształt pięknie wyrzeźbionych orłów. Z kolei dzwon, ozdobiony postaciami polskich świętych i bohaterów narodowych, znalazł miejsce na wieży kościoła Najświętszego Imienia Jezusa w Stamford, Connecticut. Ostatnio został zdjęty w celu odnowienia i stoi przed kościołem. Docelowo dzwon zostanie zawieszony na specjalnej ramie, i będzie moż-

ZDJĘCIE: PETER J. OBST

Polska wystawa w Nowym Jorku była wspaniałym osiągnięciem, długo pozostającym w pamięci Polonii amerykańskiej. Powrót Polski na arenę wystaw światowych nastąpił dopiero w 1992 roku, kiedy wzięła ona udział w ekspozycji w hiszpańskiej Sewilli. Po wybuchu 1 września 1939 roku II wojny światowej komisarz wystawy Stefan de Ropp kontynuował działalność powierzonego mu przedsięwzięcia, pomimo ograniczonych środków. Kiedy Nowojorska Wystawa Światowa zamknęła swe podwoje pod koniec października 1940 roku, musiał podjąć decyzję o rozmieszczeniu eksponatów, które z powodu działań zbrojnych nie mogły być wysłane do kraju. Niektóre z tych dzieł sztuki – meble, modele i sprzęty – zostały wystawione na sprzedaż zarówno prywatnie, jak i na aukcjach. Muzeum Polskie w Chicago nabyło piękną kolekcję sztuki i artefaktów za 23 tysiące dolarów. Chociaż wydaje się to skromną sumą – w przeliczeniu na rok 2015 jest to wartość 336 728 dolarów. Jednym z najbardziej imponujących elementów kolekcji wystawowej jest duży witraż Symbol Polski odrodzonej Mieczysława Jurgielewicza z postacią kobiety „Polonii”, trzymającej miecz i snop zboża – symbole odrodzonej Polski. Figura jest otoczona przez małe panele przedstawiające różne rodzaje prac wykonywanych przez lud polski oraz herby 32 polskich miast. Na górze widnieje Matka Boska Ostrobramska, na dole są pa-

ZDJĘCIE: COURTESY OF LEMOYNE COLLEGE

otwartej w kwietniu 1939 roku miał pokazać wszystko najlepsze, co II Rzeczpospolita miała do zaoferowania – w dziedzinach historii, sztuki i przemysłu. Nowo odbudowane państwo chciało wzmocnić swój wizerunek za granicą, jak również pozyskać partnerów handlowych.

Fragment witrażu Symbol Polski odrodzonej Mieczysława Jurgielewicza, znajdującego się w Muzeum Polskim w Chicago, IL


SIERPIEŃ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

7

jest oczywistym symbolem Piasta kołodzieja, legendarnego założyciela pierwszej polskiej dynastii królewskiej. Pod rozbitym kołem jest fragment wiersza Kaspra Miaskowskiego: Gotuj się jeno Ojczyźnie do sprawy, Będąc potomkiem bądź i dziedzic prawy; Domowej sławy. Na odwrotnej stronie umieszczono cytat z Marii Konopnickiej:

Pocztówka przedstawiająca polski pawilon z górującą nad nim ażurową 50-metrową wieżą

Gobelin z herbami będący w posiadaniu Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku

Na niższym poziomie dzwonu widzimy drapieżne zwierzęta – węża, jaszczura, wilka, niedźwiedzia itp. Górna część dzwonu jest okrążona cierniami. Stefanowi de Roppowi udało się rozprowadzić w taki czy inny sposób całą zawartość polskiego pawilonu. Mimo ogłoszenia, że niektóre dzieła sztuki są na sprzedaż, odrzucił on oferty brazylijskich kolekcjonerów i nie sprzedał siedmiu historycznych obrazów, które były malowane specjalnie na wystawę przez malarzy Bractwa św. Łukasza w Kazimierzu nad Wisłą. Po 1950 roku podarował siedem obrazów i cztery gobeliny uczelni Le Moyne College w Syracuse, NY, gdzie został wcześniej zatrudniony jako wykładowca. W 1981 roku ówczesny rektor college'u Frank Haig, SJ, umieścił je na stałej wystawie w nowo zbudowanej bibliotece. Pozostają tam do dziś i są ogólnie dostępne. Rektora Haiga zainteresowały te obrazy tak bardzo, że studiował historię Polski i kilka razy podróżował do Krakowa, by wziąć udział w letnich semestrach na Uniwersytecie Jagiellońskim. WPolsce istnieje duże zainteresowanie historią społeczeństwa i świata kultury w okresie II Rzeczypospolitej. Telewizja Polska wyprodukowała film dokumentalny o malarzach należących do Bractwa św. Łukasza. Została też opublikowana bogato ilustrowana, dwujęzyczna, książka pt. Pawilon Polski na nowojorskiej wystawie światowej (1939/40) i jego dalsze losy autorstwa Krystyny Nowakowskiej, z angielskim tekstem Tadeusza Mireckiego. Obecna rektor LeMoyne College, dr Linda LeMura niedawno zainicjowała – jak powiedziała – „przegląd przyszłej prezentacji [obrazów]

ZDJĘCIE: COURTESY OF LEMOYNE COLLEGE

O pójdź Korono, zraniono Orlico, Pójdź staro Litwo, z spętana pogonią, I ty lwia Rusi, i Ty niewolnico, Pójdź serce z sercem, a dłoń złączyć z dłonią.

Portret TADEUSZA KOŚCIUSZKI należy do cyklu 20 prac Artura Szyka obrazujących wkład Polaków do historii Stanów Zjednoczonych, a także związki pomiędzy oboma krajami

przez college i potencjalnych partnerstw oraz współpracy z innymi instytucjami kulturalnymi”. Został również powołany komitet doradczy, w którym znaleźli się przedstawiciele Polonii amerykańskiej. Celem starań jest szersza ekspozycja obrazów. Byłoby to bardzo korzystne dla pokazania i popularyzacji historii Polski, jak również promowania college'uLeMoyne, który opiekował się tymi obrazami ponad 50 lat. Istnieje nadzieja, że z czasem odnajdzie się więcej śladów po innych zapomnianych skarbach polskiego pawilonu z nowojorskiej wystawy. p

Obrazy w bibliotece LeMoyne College w Syracuse, NY – namalowane specjalnie na wystawę przez malarzy z Bractwa św. Łukasza


8 Przegląd Polski

Zupa rybna w Odessie DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

SIERPIEŃ 2015

Z Sebastianem Rysiem – aktorem, wnukiem Zbigniewa Rysia, żołnierza AK pseudonim „Zbyszek”, dowódcy Akcji S, podczas której odbito Jana Karskiego z rąk gestapo – rozmawia Anna Jaroch

„Zupa rybna w Odessie” nie jest jednak opowieścią o tych wydarzeniach. Historia opowiedziana w monodramie jest zupełnie inna...

Istotnie, historia opowiedziana w spektaklu jest, jakby tak powiedzieć, alternatywna. Przedstawia ją ktoś w rodzaju dziennikarza – pasjonata życia i losów Karskiego. Opowieść rozpoczyna się w restauracji w Odessie, gdzie jeden z gości, w obecności bohatera sztuki – dziennikarza – ośmiela się obrazić Karskiego, za co przez niego, jak i innych biesiadników zostaje wyrzucony na bruk. To staje się zaczątkiem całego szeregu wydarzeń. Bohater zaczyna zadawać sobie pytania, czy misja Jana Karskiego faktycznie była słuszna i w jakim stopniu się powiodła. Jest to rodzaj rozprawy, która stawia więcej pytań, niż daje gotowych odpowiedzi. Jej fabułę można właściwie wyrazić w jednym pytaniu: co by było, gdyby? Co by było, gdyby Karskiemu naprawdę się udało – gdyby Hitler zmarł w 1943 roku i gdyby zlikwidowano obozy zagłady? Jest to cały szereg pytań, a właściwie założeń, które tworzą opowieść. W fabułę wplecione są także wątki prawdziwych wydarzeń – po to, żeby uwiarygodnić i umiejscowić opowieść. Jak doszło do przełożenia historii o Akcji S na język teatru? Dlaczego powstała właśnie taka, alternatywna opowieść?

O Karskim zostało już naprawdę wiele powiedziane i napisane. Zdawał sobie z tego sprawę autor monodramu Szymon Bogacz. Ważne jest to, że monodram został napisany z myślą o mnie i wynikał z głębokiej potrzeby wy-

rażenia pragnienia poznania Jana Karskiego i próby docieczenia prawdy tamtych wydarzeń. Natomiast bezpośrednią – własną inspiracją do powstania monodramu była książka mojego ojca Jacka Rysia, którą nosił w sercu od lat i ukończył w 2013 roku. Blizny wolności, bo taki nosi tytuł, to zapis z życia Jana Karskiego, w którym jest on jednocześnie bohaterem wydarzeń i narratorem opowieści. I tak do pomysłu napisania monodramu zainspirowałem właśnie Szymona Bogacza, uznanego pisarza młodszego pokolenia. W ten sposób, ale nie bez trudności, powstał scenariusz Zupy rybnej w Odessie, tak bardzo inny niż dotychczas znane historie o Janie Karskim. A książka twojego ojca doczekała się radiowej adaptacji...

O tak, powstały nawet dwa słuchowiska. Jedno to przeniesienie Blizn wolności w scenerię teatru radiowego w reżyserii mojego taty. Warto wspomnieć, że jest w nim też rozdział archiwalny pt. Głosy z przeszłości. W tym rozdziale o Akcji S wypowiadają się jej uczestnicy, a mianowicie: Zofia Rysiówna, Jan Karski, Zbigniew Ryś i dr Jan Słowikowski, który w tym czasie był ordynatorem szpitala i organizował ucieczkę Karskiego wewnątrz budynku. Drugie słuchowisko pt. Plamy w pamięci w adaptacji Antoniego Wincha zostało wyemitowane w Teatrze Polskiego Radia 26 kwietnia 2014 roku, więc tylko dwa dni po 100. rocznicy urodzin Karskiego. Miałem ogromną przyjemność zagrać młodego Karskiego uboku wspaniałych aktorów: Krzysztofa Wakulińskiego (w roli starego Karskiego), Marcina Hycnara, Marcina Trońskiego czy Stanisława Brudnego. Jak wydarzenia związane z Akcją S wpłynęły na losy Zbigniewa i Zofii Rysiów?

Odbicie Karskiego z rąk Niemców nie miało większych konsekwencji przez dłuższy czas. Po wyzdrowieniu Karskiego szczęśliwie przetransportowano na Węgry. Wtedy mój dziadek wykonywał już inne zadania, a pozostali uczestnicy akcji też względnie układali sobie życie. Naturalnie śledztwo na gestapo trwało cały czas. Było prowadzone z iście niemiecką dokładnością. Rok później nastąpiła wsypa w sądeckim Związku Walki Zbrojnej. Mimo ostrzeżeń dziadka nie wszyscy znajomi wyjechali z Sącza. Kiedy Niemcy wpadli na trop, aresztowania posypały się lawinowo. Aresztowano niemal wszystkich uczestników Akcji S, w tym także moją prababcię i ciotki. Niemcy stosowali karę odpowiedzialności zbiorowej, więc dodatkowo w odwecie za Karskiego aresztowano wielu niewinnych ludzi. Ostatecznie rozstrzelano 32 osoby z sądeckiej elity i wiele wysłano do obozów koncentracyjnych. Moja ciotka Zofia Rysiówna trafiła do obozu w Ravensbrück. Miała 21 lat. Przeżyła, lecz skradziono jej najpiękniejsze lata. Dla dziadka, który uszedł gestapowcom, Nowy Sącz był spalony do końca wojny. Większość z zamordowanych i wysłanych do obozów to byli jego znajomi i przyjaciele.

wie i przygotowywał do służby kurierskiej. Od 1941 do 1945 roku był kurierem na trasie Warszawa – Budapeszt. Jego zadaniem było przenoszenie meldunków, dokumentów, pieniędzy, transportował nawet ludzi, których należało wywieźć z zagrożonych terenów. Zbigniew Ryś jako spec od ochrony pograniczna był twórcą wielu nowych tras na tym odcinku. Do historii przeszło jego „108 rajdów ze śmiercią pod rękę”. Odcinki górskie na swoich trasach „Fantom”, bo taki był jeden z pseudonimów Zbigniewa Rysia, przechodził głównie nocą i bardzo często przy złej pogodzie. Zmniejszało to ryzyko wpadki, ale zwiększało trud trasy. Natomiast ciotka Zofia Rysiówna pracowała w urzędzie miasta, w dziale wystawiającym przepustki, potrzebne np., gdy ktoś chciał wyjechać do Krakowa. Nowy Sącz, ze względu na bliskość granicy i ryzyko ucieczek, był pod lupą Niemców. Narażając siebie i rodzinę, Zofia często wystawiała te dokumenty in blanco, aby dopiero później dowództwo polskie mogło wpisać dane osoby, którą trzeba było przetransportować. Niestety, doszło do wpadki z taką przepustką wypisaną przez Rysiównę. Tę Działalność podziemna dziadka i jego działalność i pomoc Karskiemu przypłaciła cztesiostry to nie tylko akcja odbicia Karskiego… Dziadek był zawodowym żołnierzem. Słu- roletnim pobytem w obozie koncentracyjnym. żył w Straży Granicznej. Kiedy wybuchła wojna, naturalnie został zaprzysiężony do ZWZ, Zbigniew Ryś zmarł w 1990 roku, gdyż po ataku Niemców i Rosjan na Polskę ofiJan Karski w 2000 roku, a Zofia cjalna armia przestała istnieć. Dziadek, w krótRysiówna w 2003. Czy po wojnie kim czasie po Akcji S, ukrywał się w Warszamieli kiedykolwiek ze sobą kontakt?

ZDJĘCIE: BARTOSZ WARZECHA

Co łączy rodzinę Rysiów z Janem Karskim?

Na pewno bardzo dużo emocji i przeprowadzona podczas II wojny światowej operacja pod kryptonimem Akcja S. Wszystko zaczęło się w czerwcu 1940, kiedy do drzwi domu rodzinnego Rysiów przy ulicy Matejki w Nowym Sączu zapukał pewnego wieczoru człowiek, który przedstawił się jako Witold Piasecki i powiedział mojemu dziadkowi Zbigniewowi Rysiowi, że musi się przedostać na Węgry. Tym nieznajomym był Jan Karski, który wtedy używał pseudonimu Piasecki. Dziadek zaprowadził go do bezpiecznej kryjówki w domu Władysława Żaroffego. Sam zorganizował przewodnika, z którym emisariusz udał się w drogę przez góry, by przejść zieloną granicę. Niestety, z różnych przyczyn, to przejście nie udało się i Karski wpadł w ręce Niemców. Po strasznych torturach i przesłuchaniach próbował popełnić samobójstwo. Został jednak odratowany i przewieziony do szpitala w Nowym Sączu. Tam Zofia Rysiówna, siostra Zbigniewa, nawiązała kontakt z Karskim, poprzez księdza, u którego pozwolono mu się wyspowiadać. Rysiówna pojawiła się w szpitalu w przebraniu siostry szarytki, które wtedy pełniły posługę przy chorych. Uroda Zofii i ubranie pozwoliły jej na swobodne przejście szpitalnymi korytarzami. Karski dał jej znać o swojej sytuacji. Prosił o kontakt właśnie z Zosią, bo widocznie ją jako jedyną zapamiętał z krótkiego pobytu w domu Rysiów. I nic w tym dziwnego. Miała 20 lat, ciemne włosy i piękny głos. Polskie podziemie, które o Karskim dowiedziało się jeszcze z innych źródeł, wydało rozkaz o wykradzeniu emisariusza. Mój dziadek był wykonawcą i dowodzącym tej udanej, jednej z najbardziej spektakularnych akcji Armii Krajowej.

Nic mi nie wiadomo o spotkaniu dziadka i profesora Karskiego po wojnie. Karski w swoich publikacjach wielokrotnie wspomina dziadka. Podczas ich ucieczki ze szpitala, kiedy przeprawiali się kajakiem rwącym Dunajcem, wycieńczony Karski wpadł do wody. Zbigniew i wtedy go uratował. Oczywiście nie było tak, że wszystko „załatwili” we dwóch. W tej akcji bezpośrednio udział brali koledzy dziadka, których sam do tej misji zwerbował, a mianowicie: Józef Jenet, Karol Głód i Tadeusz Szafran. Mówimy tutaj o jednym zdarzeniu. Jednak w działalności Karskiego pojawiała się cała masa trudności, których eliminowaniem zajmowali się często ludzie, o których istnieniu on nie wiedział. Chodzi mi to, że ludzi podobnych mojemu dziadkowi było dużo. Za idee, wiarę i umiłowanie ojczyzny byli gotowi do poświęceń, umożliwiając emisariuszowi działalność. Wśród nich było, niestety, wiele ofiar. Natomiast do krótkiego spotkania Zofii Rysiówny z Karskim istotnie doszło. Wiem też, że profesor uwzględnił ciocię w swoim testamencie. Jeszcze chciałbym dodać, że w latach 90., kiedy profesor Karski był zaproszony na spotkanie do wrocławskiego Ossolineum, moja babcia Jadwiga, wtedy już wdowa po Zbigniewie, przedstawiła się profesorowi i przypomniała mu tamte wydarzenia. Wzruszenia nie dało się uniknąć.


DODATEK KULTURALNY nowego

SIERPIEŃ 2015

dziadka – 1 stycznia 2014. Pamięć dziadka i cioci została też uczczonawmiejscach związanych z ich osobami czy działalnością. WNowym SąDziadek zmarł, gdy miałem 4 lata, tak że czu jeden z bulwarów nazwano imieniem roraczej oszczędził mi smutnych opowieści o woj- dzeństwa Zofii i Zbigniewa Rysiów. Z kolei we nie. Zresztą nigdy nie był wylewny. Mam na- Wrocławiu, gdzie dziadek mieszkał ipracował,9 tomiast w domu maszynopis, który zawiera je- czerwca 2015 roku został oficjalnie otwarty go wspomnienia. Dziadek pisał je po upływie 40 skwer poświęcony Zbigniewowi Rysiowi, ataklat od tamtych wydarzeń. Jak sam zaznacza, że odsłonięta tablica pamiątkowa, która zawimiał duże wątpliwości, czy powinien i czy je- sła przy głównym wejściu do Adwokatury. go przekaz będzie rzetelny. Na szczęście nie zaniechał pisania. Dla mnie dodatkowym atuPrzypomnijmy, że po wojnie dziadek długo tem zapisu jest język, jakim dziadek się ponie mógł pracować w swoim zawodzie... sługuje: surowy i oszczędny, ale świetnie odTak, najpierw za konspiracyjną działalność dający klimat zdarzeń. W 2012 roku nakładem władze ludowe wsadziły go do więzienia, w któprezydenta Nowego Sącza w serii Biblioteka rym spędził 8 miesięcy. Również przez wiele Rocznika Sądeckiego ukazała się książka pt. lat odmawiano mu wpisu na listę aplikantów Wspomnienia kuriera. Na okładce jest cywil- adwokackich, mimo że studia prawnicze ne zdjęcie dziadka z nartami. Anarciarzem był ukończył z wynikiem celującym. Dopiero bardzo dobrym. od 1963 roku mógł wykonywać upragniony zawód adwokata. Czy miałeś okazję poznać te historie z pierwszej ręki, ze wspomnień dziadka czy cioci?

W czasie przedstawienia widzowie otrzymywali mapkę „Śladami Jana Karskiego”. Czy odbyłeś w jakimś fragmencie taką podróż?

Tak, trzy lata temu wybrałem się z moim bratem stryjecznym do Łapsz Niżnych. Jest to miejscowość, która znajdowała się na trasie przejścia Zbigniewa. Schronienia szukał zawsze u rodziny górali o nazwisku Stanek, znanej z patriotycznych tradycji. Na wzór dziadka rozpoczęliśmy wyprawę właśnie stamtąd. Przeszliśmy szlakiem przez góry, aż do Wichrówki. Podczas wojny była to stojąca w odosobnieniu, w lesie, willa rodziny Pajorów, która również służyła jako schronienie kurierom. Była to oczywiście namiastka – wstęp do prawdziwej wyprawy, którą chciałbym odbyć. Szliśmy przez las, w dzień, przy dobrej pogodzie i w czasie pokoju – a i tak zdarzały nam się pomyłki co do trasy. W najbliższych planach mam odtworzenie ucieczki podczas Akcji S, czyli przejście rzeką Kamienicą w Nowym Sączu, potem kajakiem przez Dunajec do Marcinkowic. Trasa liczy około 30 km, wodą, ale chyba zrobię to w dzień, nie wiem, czy mam odwagę na nocną eskapadę. Europejskie ścieżki Karskiego zostawiam na nieco później, może właśnie podczas trasy z monodramem. To też moje marzenie. Rozumiem, że te wędrówki to również jeden ze sposobów pielęgnowania pamięci o tych wydarzeniach w twojej rodzinie.

Sprawa Karskiego i „Zbyszka” była zawsze obecna w rodzinnych opowiadaniach. Stosunkowo wcześnie wiedziałem, że Zbigniew Ryś za swoją wojskową działalność był trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznym, Virtuti Militari oraz Medalem za Ratowanie Ginących. Zofia Rysiówna także została uhonorowana, między innymi Krzyżem Walecznych czy Krzyżem Partyzanckim. Ostatnio było też sporo okazji, o których już wspomniałem, do rozmów w rodzinie o tamtych wydarzeniach: książka taty, słuchowisko czy monodram, w których zagrałem. Bardzo ważne dla wszystkich projektów były rocznice: 100. urodzin Karskiego i obchodzony rok Karskiego. Również 100. urodziny mojego

Wróćmy jeszcze do monodramu. Był on pokazywany w wielu miejscach w Polsce, wpisując się w uroczystości roku Karskiego. Gdzie byłeś ze spektaklem?

Ku mojej radości udało mi się wystąpić kilkanaście razy w zeszłym roku i monodram jest wciąż „w eksploatacji”. Zagrałem między innymi w Instytucie Teatralnym w Warszawie, Muzeum AK w Krakowie, Centrum Kultury „Sokół” w Nowym Sączu oraz w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Jest też w repertuarze Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku, gdzie pracuję i gram na co dzień. Monodram poprzez poruszaną tam historię jest mi bardzo bliski i każdy pokaz ma inny charakter, a odbiór to zawsze tajemnica. Zupa rybna w Odessie to tak naprawdę mój głos w sprawie Karskiego i tamtych wydarzeń. I też mam nadzieję, że w jakiś sposób identyfikuję się z głosem młodego pokolenia, które pragnie po swojemu interpretować historię. Jakie masz plany w związku ze spektaklem?

Od początku chciałem go pokazać poza granicami Polski. Bo bardzo często jest tak, że to świat robi filmy i spektakle o Karskim. A co by było, gdyby ktoś z Polski, z ojczyzny Karskiego, pokazał światu spektakl o nim? Właśnie, co by było, gdyby Zupa rybna w Odessie została pokazana w Waszyngtonie na Uniwersytecie Georgetown albo w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku? To są miejsca bardzo bliskie profesorowi. Przez to, że Jan Karski przez większość życia był związany z Waszyngtonem czy szerzej – z USA, to jestem bardzo ciekaw odbioru właśnie w tym kraju. Możliwość zaprezentowania monodramu Polonii w USA czy Amerykanom byłaby dla mnie prawdziwym zaszczytem. Aby ułatwić odbiór widzom zagranicznym, monodram jest w dwóch wersjach językowych – polskiej i angielskiej. Rozważałem zrobienie napisów, bo i tak są projekcje, ale monodram jest tym szczególnym środkiem wyrazu, bardzo osobistym i nie chciałem tracić nic z przekazu. Oprócz tego chciałbym historię o Akcji S przenieść na taśmę filmową... p

EK POLISH BOOKSTORE POLECA – ZADZWOŃ: (201) 355-7496 Witold J. Ławrynowicz: Droga do człowieczeństwa Z pogromu pociągu sanitarnego ocalało niewielu. Dla Wiktora najważniejszą pasażerką była oczywiście Halina. Uratowanie jej stało się dla porucznika Powalskiego priorytetem. Tymczasem urodzajne ziemie Ukrainy zaroiły się od bolszewickich żołnierzy, front wciąż się cofał, a Armia Czerwona parła naprzód, ku Warszawie. Droga do człowieczeństwa to trzecia (po Halinie i Kiedy krwawią kwiaty) część przygód porucznika Wiktora Powalskiego i sanitariuszki Haliny Drozdowskiej, które rozgrywają się na tle wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku. S. 344, 21.00 DOL.

dziennika

Przegląd Polski

9

Pochwała cienia MAREK KUSIBA – ŻABKĄ PRZEZ ATLANTYK

dzie Pliniusza Młodszego: „NULLA DIES Ceń SINE LINEA (ani jeden dzień bez kreski)”. PoCień. Ta krót ka frasz ka Ja - zostawiła po sobie wdzięczną pamięć wspana Sztaudyngera nosi tytuł: niałej kobiety i artystki, ale i ciepłego, dobreNagrobek człowieka zmarłe- go człowieka. Kochała Kanadę, w której mieszgo na udar słoneczny. Cieka- kała okrągłe sześćdziesiąt lat, ale i Polskę, we, co by fraszkopis pomie- do której wracała tak często, jak mogła, nie ścił na grobie człowieka zmar- zawsze spotykając się z należytym dla jej płci łego na udar mózgu, zwany dawniej apoplek- ani wieku szacunkiem. Nierzadko w jej relasją? Na przykład na grobie polonisty można by cjach pojawiali się niczym zmory urzędnicy, napisać: „Fleksja, fleksja/ i apopleksja”. Ale wykazujący się służbistością posuniętą do abnie w Polsce, tam nie ma tradycji krnąbrnych surdu. Kiedyś na Okęciu usłyszała zdanie-syni fikuśnych epitafiów. Ponuractwo nagrobne tezę: „Tu jest Polska, a nie Kanada, i albo zastraszy z polskich nekropolii, że aż boli. Nie płaci w złotówkach, albo nadbagaż nie leci”. do pomyślenia jest Nagrobek opiłej babie, żar- Skonfudowana, zapytała grzecznie, co ma potobliwy wiersz nagrobny Jana Kochanowskie- cząć, choć wolałaby już odpocząć, jako że ligo, czy fraszka Leca Nagrobek głodomora: „Tu czy sobie sporo wiosen. „Pójdzie i wymieni leży nikt,/ Bo miał kiepski wikt”. Żartobliwe w kantorze” – usłyszała bezosobowe dictum. Cóż miała robić niepodleepitafia na polskich grogłościowa emigrantka rodem bach trafiają się jedynie Bronka zawstydzała z Wilna, która niejedno już za sprawą nieznajomości gramatyki ich autorów. młodszych od niej o kilka w życiu widziała, Kanta czytała, Kantora oglądała, ale Profesor Jacek Kolbudekad staruszków w kantorze jeszcze nie była, bo szewski, autor książek to z innej epoki? Przepychao inskrypcjach nagrobaktywnością... jąc się w tłumie, objuczonych, wyznał w jakimś na walizkami dotarła do kanwywiadzie: „W Polsce toru, dokonała zamiany trefjest trzydzieści tysięcy cmentarzy. Wiele z nich zewidencjonowałem nych na międzynarodowym lotnisku imienia na własnych nogach. Nie spotkałem ani jed- międzynarodowego Chopina zielonych na swojnego żartobliwego nagrobka! Tak samo jak nie skie polskie złotówki i zdyszana wróciła do kowidziałem nekrologu, który byłby dowcipny lejki, w której już raz była swoje odstała. Zapłaciła 210 złociszów za dodatkową walizkę, w intencji autora”. Nie tak dawno ubolewaliśmy nad tym bra- usłyszała ponownie minikazanie w stylu – bo kiem z Bronką Michałowską, artystką nie tyl- tu jest Polska, proszę pani, tu się płaci złotówko malarką, ale i subtelną artystką życia. kami – i znalazła się w samolocie, polskim tylNa swych setnych urodzinach opowiadała nam ko z nazwy, bo wyczarterowanym od Ameryzabawne dykteryjki o dawno zmarłych przy- kanów za żywe zielone. Gdy opisałem ten incydent, Bronka miała jaciołach z czasów wileńskich i londyńskich, montrealskich i torontońskich. Miała znakomi- do mnie pretensje za połajanki pod adresem te poczucie humoru, przede wszystkim na swój urzędników i całą winę wzięła na swoje nietemat, zaczytywała się w żartobliwych felie- dopatrzenie, artystyczne roztargnienie tudzież tonach i dziennikach Jerzego Pilcha, czytała polskie zauroczenie. Tak, kochała Polskę bezsprośne limeryki i inne wierszyki swoich przy- interesownie i bezwarunkowo. Na kilka lat jaciół, wbijała nas w kompleksy codzienną lek- przed rubikonem stu lat zaczęła organizować turą The Globe and Mail, wizytami w teatrach swój własny pogrzeb. W dniu, w którym odi kinoteatrach, corocznymi eskapadami po Ka- dany jej Henryk Wójcik potwierdził dokonanadzie oraz wypadami do Polski i Wilna co lat nie opłat w domu pogrzebowym i wykupienie kilka w poszukiwaniu tematów do rysunków, miejsca na urnę w torontońskiej nekropolii, gwaszy i akwarel. Była wulkanem energii, za- Bronka rozpoczęła swoją wędrówkę do lepwstydzała młodszych od niej o kilka dekad sta- szego świata. W półtora miesiąca później sporuszków aktywnością życiową oraz intelektu- tkała się tam ze swoim ukochanym przyjaciealną. Była artystką pełną gębą, próbującą ry- lem Alfredem Birkenmajerem, zmarłym w Tosować nawet na szpitalnym łóżku, w kilka dni ronto także w czerwcu, tyle że czwartego, a nie po przebudzeniu się po rozległym udarze. Bron- czternastego. Ale tego dnia odeszli też lubiaka nie obraziłaby się na zwrot „pełną gębą”, bo ni przez Bronkę twórcy, więc nie mogła nanie tak dawno śmiała się do rozpuku (to też nie rzekać: poeta Jerzy Hordyński, malarz Witold przystoi we wspomnieniu o zmarłej) z nagrob- Wojtkiewicz, filozof Roman Ingarden, pisaka na Powązkach: „Tu moja trzydziestoletnia/ rze Marek Hłasko czy Jorge Luis Borges, z któżona leży, Agata – Justa,/ która w dniu siód- rego powieści przyhołubiłem tytuł do tego femym kwietnia/ raz pierwszy zamknęła usta”. lietonu. Bronka mówiła o sobie niechętnie, strzegła Oni wszyscy na pewno cenią sobie błogi cień, tajemnic swego bogatego życia, za to pracowała wytrwale każdego dnia, hołdując zasa- jaki rzucają ich dzieła... p

WWW.EKBOOKSTORE.COM

Artur Górski: Pięść Dawida. Tajne służby Izraela Artur Górski, znany dziennikarz i autor bestsellerowych książek o polskiej mafii, opisał ten najskuteczniejszy system wywiadowczy świata przez pryzmat losów konkretnych ludzi, których poznał w Izraelu. Rozmawiał m.in. z byłymi agentami, twórcami Krav Magi, komandosami i synem konstruktora pistoletu Uzi. Wziął udział w szkoleniach, z którymi może się równać jedynie morderczy trening amerykańskich Navy SEALs. W efekcie powstała fascynująca opowieść o najbardziej spektakularnych akcjach służb specjalnych Izraela, niewyjaśnionych zdarzeniach i ludziach, którzy udaremnili niejeden zamach. S. 304, 24.00 DOL.

Barbara Wachowicz: Siedziby wielkich Polaków. Od Reja do Kraszewskiego. Od Konopnickiej do Iwaszkiewicza Dzięki tej 2-tomowej książce mamy wyjątkową okazję do odwiedzenia miejsc zamieszkania sławnych Polaków, poznać ich życie i losy ich domostw. Odwiedzimy Nagłowice Mikołaja Reja – ojca literatury polskiej, Czarnolas mistrza Jana Kochanowskiego, Mereczowszczyznę na Polesiu, gdzie przyszedł na świat Tadeusz Kościuszko, „kraj lat dziecinnych” Adama Mickiewicza – Zaosie, Nowogródek, Ziemię Wielkopolską – „Chrzestną Matkę Pana Tadeusza”, Opinogórę – siedzibę Krasińskich, Żelazową Wolę – miejsce narodzin Chopina, Korczew na Podlasiu, o którym marzył Norwid. Odwiedzimy też Żarnowiec, Wolę Okrzejską, Oblęgorek, Harendę, Bronowice i Stawisko. S. 432 + 416, 54.00 DOL.


10 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Inspirująca obecność EDWARD ZYMAN

Mimo zaawansowanego wieku imponowała swoją niespożytą witalnością i ciekawością świata. Przekroczywszy dobrze dziewięćdziesiątkę, regularnie bywała w Polsce, odbywała też samotne podróże po Kanadzie, m.in. do Montrealu, Saint John w Nowym Brunszwiku i Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej. Uczestniczyła w ważnych wydarzeniach kulturalno-artystycznych, niemal do ostatniej chwili była twórczo aktywna, pełna nowych, wybiegających w przyszłość pomysłów. Choć w lutym tego roku ukończyła sto lat, wylew, którego doznała z końcem kwietnia, był zaskoczeniem. Na oczach lekarskiego personelu torontońskiego szpitala św. Józefa i grupy nie odstępujących jej przyjaciół, toczyła niezwykłą w jej wieku walkę o powrót do zdrowia. Po kilkutygodniowym braku świadomości odzyskała kontakt ze światem. Reagowała na dotyk i słowa bliskich jej osób, oczami i ruchami warg potwierdzała, że czuje ich obecność, wreszcie zaczęła wypowiadać pojedyncze słowa, całe zdania. Były momenty nadziei, znaki zapowiadające wyjście z głębokiego kryzysu. Wpewnej chwili, wymęczona chorobą, zaczęła samodzielnie przyjmować pokarm, co zaskoczyło opiekujących się nią lekarzy. Postawa pani Bronisławy była ewenementem, budziła zdumienie, szacunek i podziw. Nade wszystko zaś niosła ufność i nadzieję, że wbrew medycznym przewidywaniom los okaże się łaskawy. Niestety, biologia potwierdziła swoją bezwzględność. Czternastego czerwca w godzinach rannych serce Bronki zamilkło.

*

Bronisława Michałowska z domu Chądzyńska, w świecie artystycznym znana jako Bronka Michałowska, urodziła się 22 lutego 1915 r. w Carskim Siole w Rosji, w rodzinie ziemian kresowych. Jej ojciec Bronisław Chądzyński pochodził spod Oszmiany (majątek Bierwienciszki), a matka Felicja z domu Siemiaszko z Łoszycy koło Mińska. Po dramatycznej wędrówce przez Krym, wyspę Korfu i Serbię rodzice z pięciorgiem dzieci w 1921 r. dotarli do Warszawy, a stamtąd do Wilna, gdzie Bronka spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. Tutaj uczęszczała do szkoły średniej, najpierw do Gimnazjum Nazaretanek, a następnie do Gimnazjum Czartoryskiego, w którym uzyskała maturę. W 1936 r. rozpoczęła studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego. Była studentką czwartego roku (w pracowni Tymona Niesiołowskiego), gdy wybuchła II wojna światowa. Korzystając z przepustki, wydanej przez władze litewskie, w listopadzie 1939 r. przedostaje się do Kowna, gdzie przebywa jej internowany mąż. Po jego zwolnieniu wyjeżdżają przez Rygę do Szwecji. Dzięki pomocy władz polskich w Sztokholmie, w styczniu 1940 r. dociera wraz z mężem do Francji, a stamtąd w czerwcu 1940 r., po jej upadku, „Batorym” do Anglii. Rozpoczęte studia i pracę artystyczną w Wilnie kontynuuje w pracowni Józefa Pankiewicza, gdzie mieściła się paryska ekspozytura Akademii Krakowskiej, pod kierunkiem malarza Wacława Zawadowskiego i – z przerwami – w Szkole Sztuk Pięknych w Glasgow oraz w londyńskiej pracowni dla młodych artystów,

subsydiowanej przez rząd Polski wAnglii. Jednocześnie pracuje jako korektorka w Dzienniku Żołnierza. W latach 1945-46 prowadzi wraz z mężem znaną w środowisku londyńskim pracownię ceramiczną. W 1945 r. kończy studia na Uniwersytecie Londyńskim, w Courtauld Institute of Fine Art, uzyskując tytuł Bachelor of Arts with Honours (historia sztuki). Do Kanady przybywa w 1955 r. Początkowo mieszka w Montrealu u swojej siostry Anny Cichoń i jej męża Edwina, następnie, po paru miesiącach, przenosi się do Toronto. Tutaj pracuje m.in. w dziale porcelany domu handlowego Eatons. Prowadzi też wieczorowe kursy malarstwa i rysunku dla dorosłych. Wykłada w Ryerson Polytechnical Institute (dziś: Ryerson University) projektowanie i dekorację wnętrz. Swój rozwój artystyczny zawdzięcza w dużej mierze znanemu malarzowi, grafikowi i znawcy sztuki, uczniowi Józefa Mehoffera – Alfredowi Birkenmayerowi (zm. 1977), który był jej przyjacielem, opiekunem i nade wszystko mentorem. Jej pierwsze prace obejmowały głównie malarstwo olejne, gwasze, rysunki, akwarele i – w okresie późniejszym – linoryty. Zajmowała się też ilustracją. W ostatnich latach wojny zaczyna malować farbami ceramicznymi. Zafascynowana tą techniką, doskonali swoje umiejętności, realizując coraz bardziej ambitne projekty. Zaraz po przyjeździe do Kanady kupuje piec ceramiczny i specjalizuje się w sztuce ceramiki artystycznej. Od małych wymiarów i form użytkowych przechodzi stopniowo do form większych i bardziej skomplikowanych. Jej największa praca w tej technice obejmuje 130 kafli ceramicznych. Artystka zrealizowała ją w Toronto dla Gordon Jeweller (Yorkdale Plaza, 1974). Inne większe realizacje tego typu wykonała dla Women’s Hospital (1986) i firmy Abitibi Paper Co. (1973). Brała udział w wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych wAnglii, Francji, Kanadzie i Polsce. Eksponowała swe prace m.in. w londyńskiej The Royal Academy (1945) i w Kensington Art Gallery (1951), w Gallerie Voyelle (Paryż 1951), w Museum of Fine Arts (Montreal 1952), w torontońskim hotelu King Edward (1956), w warszawskim hotelu Bristol (1961), w Hart House (Uniwersytet Toronto 1962), w torontońskich galeriach: Upstairs Gallery (1962), Tygesen Galleries (1963, 1965), Sir Nicolas Gallery (1975) i w Royal Ontario Museum (1971), na New York State University (Buffalo 1963), w Ontario Association of Architects (1965), podczas wystawy światowej EXPO „67 w Montrealu, w Toronto Dominion Centre (Graphica „73), w Holly Blossom Temple (1974), w Gordon Hill Advertising (1977), w Northern District Public Library (1979), w Muzeum Wychodźstwa Polskiego (Warszawa 2000) oraz w Muzeum Niepodległości (2002). Wielkim powodzeniem cieszyła się jej retrospektywna wystawa w Heliconian Club w 2007 r. Rok później w torontońskim muzeum sztuki ceramicznej Gardiner Museum miała znakomicie przyjęty wykład na temat historii i techniki malowania na powierzchniach ceramicznych (Visions in Ceramic Colours), połączony z prezentacją jej prac. Obok osobności i oryginalności poszukiwań twórczych, głębokiego przywiązania do polskich

Bronka Michałowska 1905-2015

ZDJĘCIE: PETER BACLER

Są postaci, bez których nie sposób wyobrazić sobie pełni obrazu kulturalnego dorobku polskiej diaspory. Należała do nich niewątpliwie Bronisława Michałowska – niepospolitej rangi polsko-kanadyjska artystka i wyjątkowy człowiek: mądry, wrażliwy, empatyczny, przyjazny ludziom.

SIERPIEŃ 2015

korzeni, pryncypialności etycznej panią Bronkę cechowała nade wszystko OBECNOŚĆ – inspirująca, szczodrze obdarzająca nas swym talentem, głębokim zainteresowaniem dla wszelkich przejawów ambitnej sztuki, dla człowieka i świata w jego pełnej gamie walorów i ich zaprzeczeń. Bronka Michałowska była bystrą, przenikliwą obserwatorką życia. Współczesne wydarzenia, nie tylko z dziedziny sztuki, komentowała z precyzją i przewrotnym dowcipem. Do wielu spraw miała dystans mędrca. Była patriotką, w swej twórczości i rozmowach z przyjaciółmi wracała często myślą do swego ukochanego, inspirującego ją nieustannie Wilna, które z radością mogła po kilkudziesięciu latach kilkakrotnie odwiedzić. Część prac wystawianych w Polsce pani Bronka przekazała w darze Muzeum Narodowemu, swe bogate archiwum i wiele dzieł ofiarowała Archiwum Emigracji na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wraz z odejściem Bronki Michałowskiej nie tylko polska i kanadyjska kultura doznała dotkliwej straty, nie tylko artystyczno-intelektualne środowisko polskiej diaspory poczuło się zubożone, lecz zamknęła się bezpowrotnie ważna epoka w jego historii. Bronka Michałowska wraz z twórcami tej miary, co m.in. Mary i Roman Schneider, Henryk Hoenigan, Eugeniusz Chruścicki, Edward Koniuszy, Krystyna i Konrad Sadowscy, Genowefa Staroń, Wacław Iwaniuk, Jadwiga Jurkszus-Tomaszewska, Adam Tomaszewski czy żyjąca w Oakville, znana i ceniona aktorka Irena Habrowska-Jellaczyc, współtworzyła najbardziej znaczący i rozpoznawalny potencjał artystyczny polskiej diaspory w Toronto, jakim obdarzyła nas emigracja wojenna. I współtworzy nadal. Pozostały bowiem

jej unikalne prace i jej ujmujący talentem, mądrością i dobrocią portret w naszej pamięci. Tak jak dzieła wymienionych artystów, które trwale wzbogaciły dorobek polskiej kultury. W jednym z wywiadów udzielonych w Polsce w latach sześćdziesiątych, zapytana przez dziennikarkę, czy hołduje jakiemuś wyraźnemu kierunkowi w sztuce, pani Bronka odpowiedziała: „Nie, staram się znaleźć własny wyraz. Jestem przeciwniczką ulegania modom w sztuce: artysta ma prawo do wyboru indywidualnego kierunku bez względu na epokę, w której żyje”. Równocześnie podkreślała: „Z drugiej jednak strony, artysta nie może żyć w splendid isolation, jest przecież w jakiejś mierze kontynuatorem. To mnie właśnie skłoniło do przestudiowania historii sztuki: dokładne zbadanie nie odbiera przecież oryginalności”. Jakby dopełniając te słowa Andrzej Pawłowski w szkicu o bogatej, wielokierunkowej twórczości pani Bronki, zamieszczonym na łamach Związkowca w październiku 1985 r., zauważał, że jej liryka „czerpie tematy ze zmysłowego konkretu rzeczywistości i z intymnych zasobów pamięci i wrażeń Artystki”. Ato, precyzował w dalszym wywodzie, oznacza m.in. „powrót do greckiego porządku i klasycznej urody”. To trafne spostrzeżenie. Sztuka Bronki Michałowskiej wprowadza element ładu w rozchwiany obraz współczesnego świata. Wydobywa zeń te wartości, które nadają ludzkiej egzystencji głęboki sens – mądrą refleksję, wrażliwość na dobroć, piękno i miłość. Trudno nie zauważyć, że tym samym dawała nam to, co artystka najpełniej uosabiała samą sobą. p Współpraca: Henryk Wójcik


DODATEK KULTURALNY nowego

Przegląd Polski

dziennika

W galerii Manhattan SIERPIEŃ 2015

11

BOŻENA CHLABICZ

sam, co przy uprawianiu twórczości artystycznej w ogóle: estetyzacja otoczenia (tu w neutralnym znaczeniu, jako oddziaływanie na rzeczywistość poprzez specyficzne dla sztuki wartości estetyczne) oraz próba dotarcia do emocji i inteligencji publiczności. Tego lata w galerii Manhattan wystawiono wyjątkowo wiele prac, odwołujących się zarówno do uczuć, jak też intelektu nowojorskiego przechodnia. Tym bardziej że sztuka współczesna prezentowana teraz w przestrzeni miasta, choć awangardowa w formie, w treści nie stroni od najtrudniejszych problemów filozoficznych i egzystencjalnych. Toteż niedzielny spacer do parku High Line, od kilku lat działającego w przestrzeni nieczynnej estakady kolejki miejskiej nad Dziesiątą Aleją, to w tej chwili nie tylko woda, zieleń i fantastyczna panorama Hudsonu, ale także konfrontacja z pojęciami ewolucji i Boga. Obie te kategorie jednoczy bowiem praca The Evolution of God, autorstwa znanego współczesnego rzeźbiarza z Argentyny – Adriana Villara Rojasa, którego dzieła znane są i doceniane są nie tylko w Nowym Jorku, ale też w Europie. Na instalację na High Line składa się trzynaście nieregularnych brył z cementu i gliny, na pierwszy rzut oka wyglądających, jak pozostałości zrujnowanej zabudowy estakady, w któ-

ZDJĘCIE: BOŻENA CHLABICZ

Kto sprawił, że prace renomowanych artystów dzielą los nowojorskich bezdomnych? Otóż odpowiadają za to – wyjątkowo – nie urzędnicy z ratusza, lecz muzealnicy. Bo to oni pozbawili te wszystkie dzieła dachu nad głową, wysyłając na ulice, by swoją natarczywą obecnością zabiegały o uwagę przechodniów. Misja sztuki angażowanej do tego swoistego street-artingu nie polega jednak na reklamie, a więc zabieganiu o frekwencję w muzeach, latem i tak koszmarnie zatłoczonych. Jeśli chodzi o popularność nowojorskich atrakcji turystycznych mierzoną liczbą odwiedzających, to muzea, na czele z Metropolitan, biją w tej dziedzinie wszelkie rekordy i bez podobnej reklamy. Dzieła delegowane są w przestrzeń miejską w tej samej intencji, w której przez całe lato trwa w Nowym Jorku nieustający plenerowy i otwarty dla wszystkich chętnych festiwal sztuk wszelkich. Auczestniczą wnim nie tylko malarze irzeźbiarze z PS1 czy MoMA, ale także muzycy z Lincoln Center i tancerze z Broadwayu. Chodzi o to, żeby sztuka, także ta określana mianem wysokiej, czyli z założenia mniej popularna, „wyszła do ludzi”. Zwłaszcza do tych, którzy zazwyczaj nie „chodzą do sztuki”. To po pierwsze. Bo poza tym to cel działań artystycznych w przestrzeni miejskiej jest ten

Tatiana Trouve, Desire Lines

ZDJĘCIE: COURTESY OF ART.THEHIGHLINE.ORG

Wprawdzie w Nowym Jorku jest ponad sto muzeów i wciąż powstają kolejne, ale ta setka to jednak wyraźnie zbyt mało. Dzieła sztuki określane mianem "galeryjnych", a więc takie, których nie powstydziłaby się żadna profesjonalna placówka ekspozycyjna, stoją tu bowiem także na skwerach i w parkach. Oraz na placach i wprost na chodnikach.

Adrian Villar Rojas, The Evolution of God w parku High Line

rych autor projektu zatopił ziarna i fragmenty roślin porastających tor kolejki oraz – wyjątkowo na potrzeby tej konkretnej pracy – wszystko to, co można znaleźć w okolicy, a więc kawałki szmat i lin, papiery, a nawet pogubione buty sportowe. Te wszystkie elementy rzeczywistości, która składa się na osobny świat parku High Line, leżą teraz, ukryte w gliniano-cementowych bryłach, na przerdzewiałym, porośniętym zielskiem torowisku, ulegając powolnemu procesowi rozpadu, starannie zaplanowanego przez artystę. W czasie, kiedy tak „ewoluują”, poddane powolnej destrukcji, systematycznie oddają zaś naturze wszystko co są jej „winne” – te szmaty, liny i buty, ale też kolejne pokolenie roślin, narodzonych z ziaren wrzuconych przez artystę w świeżą glinę. W ten sposób cykl istnienia zarówno samego dzieła, jak i wszystkich jego elementów zaczyna się i kończy w przestrzeni High Line, małego mikrokosmosu, którym zrządzeniem lokalnego „boga” rządzą endemiczne prawa ewolucji. Osobne prawa sztuka narzuca tego lata w Nowym Jorku nie tylko sposobom widzenia niektórych zagadnień filozoficznych, ale także metodom patrzenia w ogóle, w rozumieniu reguł optyki. Z oryginalnym wykładem z metod postrzegania świata, tak realnego jak „przedstawionego”, w ujęciu artystycznym zapoznać się można tego lata w innym nowojorskim parku. Poglądową lekcję percepcji daje otóż nowojorczykom amerykańska artystka Teresita Fernandez, a scenerią tego niezwykłego pokazu Madison Square Park, gdzie do końca roku oglądać można jej instalację Fata Morgana. Ów projekt zmienia parkowe alejki i przestrzeń nad nimi w lustrzany labirynt, w którym zawieszone zostają powszechne „prawa patrzenia”. Nad szutrowymi ścieżkami, rozwieszone pomiędzy drzewami, zawisły tu bowiem „siatki maskujące” wypełnione płatkami złocistej, metalowej folii wyciętej w kształt liści. Ten lśniący kamuflaż zatapia dróżki wzłocistymi cieniu, agdy unieść głowę, ponad siatką widać tylko drobne fragmenty nieba. Reszta przestrzeni kąpie się w połyskliwej poświacie, w której gubi się także poczucie granic i wektorów przestrzeni, bowiem alejki odbijają się w lustrach liści, w których równocześnie przeglądają się też i chmury, i drzewa. I nikt już nie wie, gdzie kończy się park, a zaczyna sztuka, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo, i gdzie się – w tym wszystkim – zapodziała „rzeczywista” rzeczywistość. O parku jako mikrokosmosie każe też myśleć kolejnapraca wystawionatego lata wgalerii Manhattan – Desire Lines, autorstwa artystki zWłoch Tatiany Trouve. Wystawiona tuż przy głównym

wejściu do Central Parku, od strony skrzyżowania Piątej Alei z 59 Ulicą. Obiekt ma postać wielkich, czarnych wałków osnowy, wyglądających, jakby zdjęto je z gigantycznego krosna. Na tę konstrukcję nawiniętych jest 212 wielkich szpulek kolorowych nici w odcieniach błękitu, żółci i zieleni. To, że szpulek jest dokładnie 212, to nie przypadek, tylko topografia. Właśnie tylu ścieżek doliczyła się artystka w przestrzeni parku. Każda z nich została zmierzona, a potem te wszystkie odległości przełożyły się na długość kolorowych nitek nawiniętych na czarne rolki. Każda taka nitka jest jak parkowa ścieżka, cały zaś park – jak wielkie krosna. Każdy może utkać sobie na nich dowolny wzór, wybierając wedle woli kanwę i osnowę. Kto chce, może potraktować te nici jako nici mitycznej Ariadny, prowadzące przez labirynt parku – symbol życia. Ono samo, wyobrażane jako droga, to zresztą jedna z najstarszych metafor naszej kultury. Tak czy inaczej tego lata nawet zwykłe „snucie się” po parku nabiera – dzięki pracy Desire Lines – całkiem nowego znaczenia. Ale przecież instalacja Tatiany Trouve stoi przy Doris Freedman Plaza – na placyku, którego patronka organizowała pierwszą w dziejach wystawę sztuki „wysokiej” wprzestrzeni publicznej. Tak się składa, że doszło do niej, w połowie minionego wieku, właśnie w Nowym Jorku. Doris Freedman wraz ze skromnym, zaledwie kilkuosobowym zespołem współpracowników dokonała w ten sposób w muzealnictwie przewrotu na miarę rewolucji. To dzięki niej i jej idealistycznemu przekonaniu, że sztuka jest człowiekowi potrzebna jak powietrze – gdyż czyni życie nie tylko piękniejszym, ale także lepszym – twórczość współczesna wyszła na ulice. Tak więc dwie dziesiątki nowych instalacji i rzeźb z galerii Manhattan, które mijamy tego lata na miejskich placach i w parkach tego lata, są tam nie tylko po to, żeby oszczędzić nam tłoku w muzeach i wizualnie wzbogacić przestrzeń miejską, dostarczając turystom dodatkowych atrakcji. One są tam głównie po to, żeby żyło się nam lepiej. p OBIEKTY WYMIENIONE W TEKŚCIE:

The Evolution of God, Adrian Villar Rojas High Line Park/ Rail Yards. Estakada nad 10. Aleją na wysokości od 30 Ulicy. Lato 2015 Fata Morgana, Teresita Fernandez Madison Square Park. Skrzyżowanie przyzbiegu Broadwayu i Piątej Alei, na wysokości 23. Ulicy. Do zimy 2016 Desire Lines, Tatiana Trouve Doris Freedman Plaza/ Central Park. Przy wejściu do parku od strony Piątej Alei, na wysokości 59 Ulicy. Do sierpnia 2015


Ze świata kultury 12 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

SIERPIEŃ 2015

SHAKESPEARE IN THE PARK shakespeareinthepark.org

Cymbeline (Cymbelin); Delacorte Theater, Central Park, NY, wejście od 81 St.; wtorek-niedziela; godz. 8:00 wiecz. 27 VII-23 VIII

HUDSON SHAKESPEARE COMPANY

TEATR POLSKA 2015 RUSZYŁ W POLSKĘ

www.ellem-faiir.wx.com/hudsonshakespeare

Two Gentlemen of Verona (Dwaj panowie z Werony) Szekspira w parkach New Jersey, godz. 7:00 wiecz.: 7 VIII Van Vorst Park, Jersey City, Montgomery St. i Jersey Ave. 10 VIII Frank Sinatra Park, Hoboken, 410 Frank Sinatra Dr. 15 VIII Historic Jersey City and Harismus Cemetery, Jersey City, 435 Newark Ave.

MOSTLY MOZART FESTIVAL 2015 ZDJĘCIE: BARTŁOMIEJ JAN SOWA/ LEPSZYPOZNAN.PL

mostlymozart.org/events

Fragment przedstawienia Teatru Animacji z Poznania pt. A niech to Gęś kopnie! Rozpoczęła się VII edycja programu TEATR POLSKA. Od 29 lipca do 5 grudnia 2015 roku zostanie zaprezentowanych w 87 miejscowościach 18 spektakli przygotowanych przez teatry z całego kraju. W tegorocznym programie są m.in. dwie realizacje Męczenników – Anny Augustynowicz i Grzegorza Jarzyny, głośna Kryjówka Pawła Passiniego, Tato Małgorzaty Bogajewskiej, Sanatorium Polskiego Teatru Tańca

CAŁE MIASTO JEST SCENĄ

To słowa Maxa Reinhardta, organizatora festiwalu operowego i teatralnego, który pod hasłem Nierówności rozpoczął się 18 lipca w Salzburgu, rodzinnym mieście Mozarta. Impreza potrwa sześć tygodni. Zaprezentowano oratorium Josepha Haydna Stworzenie świata pod batutą Marca Minkowskiego oraz cykl koncertów hinduskiej muzyki sakralnej. Przygotowano trzy nowe produkcje operowe: Zdobycie Meksyku Wolfganga Rihma, Wesele Figara Mozarta oraz Fidelio Beethovena. W operze Verdiego Trubadur wystąpili: hiszpański tenor Plácido Domingo i rosyjska sopranistka Anna Netrebko. W Salzburgu zagrają: wiolonczelista Yo-Yo Ma oraz pianiści Maurizio Pollini i Pierre-Laurent Aimard. Imprezę zakończy cykl koncertów na cześć francuskiego kompozytora Pierre’a Boulez, który w tym roku skończył 90 lat.

BASQUIAT W Muzeum Guggenheima w Bilbao trwa wystawa zatytułowana Jean-Michel Basquiat: Najwyższy czas, na której oglądać można ponad 100 prac nowojorskiego artysty. Basquiat, który tworzył w latach 80., był prekursorem graffiti, a w swoich dziełach dotykających problemów rasizmu, nierówności społecznych i polityki, łączył elementy sztuki afrykańskiej ze „sztuką ulicy”. Malował często na znalezionych przedmiotach: starych drzwiach lub drewnianych skrzynkach. Pozostawał pod silnym wpływem Andy’ego Warhola, a jego prace trafiły do galerii na całym świecie. Zmarł z przedawkowania heroiny w wieku 27 lat.

EPOKOWE ODKRYCIE W kolekcji ksiąg i dokumentów bliskowschodnich na University of Birmingham odnaleziono prawdopodobnie najstarsze fragmenty Koranu. Dzięki metodzie datowania radio-

oraz A niech to Gęś kopnie! Marty Guśniowskiej. Celem programu TEATR POLSKA jest ułatwianie dostępu do repertuaru polskich teatrów niewielkim ośrodkom. „Chcemy znaleźć się w tych miejscach, gdzie nie ma teatru instytucjonalnego i zarazić teatrem tych, którzy być może nigdy w nim nie byli” – tłumaczy Agnieszka Michalak z Instytutu Teatralnego. Inspiracją do powstania TEATRU POLSKA

były objazdy teatralne organizowane w okresie międzywojennym przez Redutę Juliusza Osterwy i Mieczysława Limanowskiego, które przybliżały mieszkańcom małych miast najważniejsze osiągnięcia kultury polskiej tamtego okresu. Program TEATR POLSKA organizowany jest przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

węglowego ustalono, że spisany na skórze owczej lub koziej tekst we wczesnej formie języka arabskiego zwanej hijazi, pochodzi z VII wieku, a więc z okresu, kiedy Mahomet doznał pierwszego objawienia. Profesor historii islamu David Thomas powiedział: „Osoba, która zapisała ten tekst, mogła znać Proroka, być może słyszała nawet jego kazania”. Muzułmanie wierzą, że słowa Allaha przekazywał Mahometowi przez 22 lata anioł Gabriel.

W ubiegłym roku przebywający jeszcze za kratkami Milson namalował portret zatytułowany Wujek Paddy. Praca ta zdobyła prestiżową Moran Prize, a twórcy wręczono czek w wysokości 150 tysięcy dolarów.

NA EKRANACH ODESSY Zakończył się 6. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Odessie. Grand Prix za najlepszy film odebrała Deniz Gamze Ergüven, reżyserka dramatu Mustang ukazującego sytuację kobiet w Turcji. Złoty Diuk za najlepszy film ukraiński trafił do rąk Evy Naymann, twórczyni obrazu Pieśń nad pieśniami. Wyróżnienie międzynarodowych krytyków filmowych FIPRESCI przyznano Krzysztofowi Kopczyńskiemu, autorowi filmu Dybuk. Rzecz o wędrówce dusz. Bohaterami dokumentu Kopczyńskiego są chasydzi, którzy co roku odwiedzają grób rabina Nachmana w Humaniu na Ukrainie.

JAZZ W KRAJU BASKÓW Już po raz 50. w San Sebastian odbył się Heineken Jazz Festival. Zorganizowano 100 koncertów, w których uczestniczyło ponad 120 tysięcy widzów. W stolicy Kraju Basków wystąpili m.in. słynni wokaliści: Jamie Cullum z Wielkiej Brytanii, Melody Gardot i Dee Dee Bridgewater z USA, Zaz z Francji i hiszpańska piosenkarka Sílvia Pérez Cruz. Polskim akcentem był koncert saksofonisty Andrzeja Olejniczaka i trębacza Macieja Fortuny, którzy zagrali z jazzmenami baskijskimi. W roku 2016 San Sebastian wraz z Wrocławiem przejmie zaszczytny tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.

SEUL PO POLSKU

W stolicy Korei Południowej trwa wystawa zatytułowana Sztuka polska.Niezłomny duch. Do końca sierpnia Koreańczycy mają okazję HISTORIA KRYMINALNA zapoznać się z historią polskiej sztuki Z HAPPY ENDEM W TLE od XV do końca XX wieku. Wśród ponad 250 W 2012 roku znany malarz australijski Ni- prac – obrazów, rzeźb, plakatów, medali, brogel Milsom, będąc pod wpływem alkoholu ni i przedmiotów rzemiosła ludowego – poi narkotyków, napadł z bronią w ręku na je- dziwiać można m.in. płótno Jana Matejki Baden z supermarketów na przedmieściach Syd- tory pod Pskowem, obrazy Ruszczyca i Meney. Skazano go na sześć lat więzienia, ale dzię- hoffera, witraż Wyspiańskiego Bóg Ojciec, ki pomocy adwokata Charlesa Waterstreeta rzeźbę Xawerego Dunikowskiego Tchnienie w kwietniu br. otrzymał zgodę na zwolnienie oraz kopię przełomowego dzieła Mikołaja Kowarunkowe. Milsom otrzymał właśnie najważ- pernika O obrotach ciał niebieskich. Eksponiejsze wyróżnienie w dziedzinie sztuk pla- zycji towarzyszy pokaz polskich filmów oraz stycznych – Archibald Prize. Nagroda wyno- cykl wykładów na temat polskiej historii. Zasi 100 tysięcy dolarów. Jury pod przewodnic- planowano także dwa recitale fortepianowe. twem Guida Belgiorno-Nettisa nagrodziło je- Kompozycje Fryderyka Chopina zagrają młogo czarno-biały portret przedstawiający... dzi pianiści: Joo-yeon Ka i Hong-gi Kim. Charlesa Waterstreeta ubranego w długą togę. OPR. MAŁGORZATA MARKOFF

Mozart and Beethoven – Mostly Mozart Festival Orchestra pod dyr. Edwarda Gardnera, fortepian – Steven Osborne; w programie: Beethoven, Weber, Mozart; godz. 7:30 wiecz. 7 VIII A Little Night Music – Danish String Quartet; wprogramie: Mozart, Ades, Beethoven; godz.10:00 wiecz. 8 VIII A Little Night Music – Jean Johnson – klarnet, Steven Osborne – fortepian; w programie: Beethoven, Baermann, Brahms; godz. 10:00 wiecz. 9 VIII Mendelssohn in Scotland, Academy of Ancient Music pod dyr. Edwarda Gardnera, skrzypce – Alina Ibragimova; godz. 3:00 ppoł. 11-12 VIII Mozart’s 40th Symphony – Mostly Mozart Festival Orchestra pod dyr. Louisa Langrée; Matthias Goerne – baryton; w programie: Mozart, Bach, Schubert; godz. 7:30 wiecz. 11, 13, 15 VIII Written on Skin – opera George'a Benjamina; Mahler Chamber Orchestra pod dyr. Alana Gilberta; wyst. m.in.: Christopher Purves, Barbara Hannigan, Tim Mead; godz. 7:30 wiecz. i 3:00 ppoł. (15 VIII) 13 VIII A Little Night Music – International Contemporary Ensemble; Pierre-Laurent Aimard – fortepian; godz. 10:00 wiecz. 17 VIII A Little Night Music – Pierre-Laurent Aimard – fortepian; w programie: D’Anglebert, Mozart, Bach, Chopin, Debussy, Scriabin, Schumann, Brahms, Boulez, Ligeti; godz. 10:00 wiecz. 18-19 VIII Joshua Bell Plays Bach – Mostly Mozart Festival Orchestra pod dyr. Andrew Manze; godz. 7:30 wiecz. 21-22 VIII Haydn’s Creation (Closing Night) – Mostly Mozart Festival Orchestra pod dyr. Louisa Langrée, soliści: Sarah Tynan – sopran, Andrew Staples – tenor, Brindley Sherratt – bas; godz. 7:30 wiecz. 7-8 VIII

METROPOLITAN MUSEUM OF ART metmuseum.org 1000 Fifth Ave., NY

15 VIII Chinese Textiles. Ten Centuries of Masterpieces from the Met Collection – wystawa pokazuje znaczenie kulturowe jedwabiu w Chinach na podstawie niezwykłych tkanin z kolekcji muzeum (do 19 czerwca 2016)

MUSEUM OF MODERN ART moma.org 11 West 53 St, NY

22 VIII Take an Object – wystawa prezentuje wybrane prace z kolekcji muzeum z lat 1950-1970 artystów z całego świata, dla których codzienne przedmioty stały się nowymi materiałami źródłowymi do malowania (do 28 lutego 2016)

MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

nowego dziennika

WWW.DZIENNIK.COM/PRZEGLAD-POLSKI REDAGUJE: JOLANTA WYSOCKA JW@DZIENNIK.COM


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.