5 minute read
Cicha woda brzegi rwie – komiksy IDW
Czyli hydrozagadka
Hejże ho! Przyszedł czas, by po raz kolejny zagłębić się w komiksowych przygodach kucyków – i tym razem naprawdę będą to „przygody“. A konkretnie jedna, trzyzeszytowa, rozpisana na numery 43-45 autorstwa Thoma Zahlera (scenariusz) i Tony’ego Fleecsa (rysunki). Gotowi, by skoczyć na głęboką wodę? No to chlup!
Advertisement
~Malvagio
Historia rozpoczyna się po zakończeniu innej, nigdzie nieopisanej – Mane6 wracają do domu po rozwiązaniu problemów w Abyssinii, kiedy na swojej drodze spotykają tajemnicze gorące źródło. Skuszone obietnicą relaksu, na który wszak zasłużyły, postanawiają spędzić w nim trochę czasu. Ostatecznie, co złego mogłoby się stać? Jak się okazuje następnego dnia – całkiem sporo! Kąpiel w sadzawce odmieniła bowiem bohaterki, zmieniając je w złe wersje samych siebie, czyniąc z Ponyville poligon ich zmagań. Niegdysiejsze obrończynie stały się zagrożeniem, które należy powstrzymać – lecz kto podejmie się tego zadania? Jaka złowroga magia wypaczyła Powierniczki? I jak można oczyścić je spod wpływu Mrocznej Wody?
Przygoda, nareszcie! Z pewnością po kilku ostatnich numerach stęskniliście się za nią tak samo, jak ja. Jeśli oczekujecie jednak kolejnej, ciężkiej historii w stylu „Oblężenia Kryształowego Królestwa“, muszę was poprosić o wstrzymanie koni. Tym razem, choć zagrożenie oczywiście jest poważne, opowieść przedstawiona jest w lżejszym tonie. Nie oznacza to, że z każdego kadru sypią się żarty naruszające narracyjną spójność; historia po prostu pozbawiona jest zbędnego patosu czy kija we wiadomym miejscu. Lekturę można określić mianem lekkostrawnej, ot, taki niezobowiązujący pulpecik – słowa tego używam z pełną premedytacją – w którym można natknąć się na wypowiadane z pełną powagą niepoważne (z naszej perspektywy) one-linery. Czytelnicy pamiętający „Noc (Żywych) Jabłek“, poprzedni komiks autorstwa duetu Zahler & Fleecs, powinni poczuć się jak w domu.
Akcja płynie wartko i pozbawiona jest przestojów (nie muszę chyba mówić, jak bardzo jest to ważne przy konieczności zamknięcia fabuły w trzech zeszytach), a podziwianie wywołanego w Ponyville chaosu to sama radość. Styl kreski Fleecsa, oszczędniej operującego szczegółem, znakomicie kompletuje scenariusz i wydaje mi się, że wybór rysownika nie mógł być lepszy. Czy bluźnię przeciwko Andy’emu Price’owi? Być może; nie mogę się oprzeć jednak wrażeniu, że jego wyrazisty styl zaburzyłby równowagę pomiędzy warstwą graficzną a fabularną i niecnie zagarnąłby show tylko dla siebie. Jak powiedziałby Thanos, równowaga to podstawa.
Muszę przyznać, iż przemiana Mane6 w antagonistki to kapitalny pomysł; zwłaszcza, że jest to chyba pierwszy taki przypadek w twórczości mniej lub bardziej kanonicznej. Choć wydaje się to niewyobrażalne, motyw ten nie został zrealizowany nawet w historii o lustrzanej Equestrii, gdzie „odwrócona“ ekipa przedstawiona była wyłącznie na liście gończym, bez udziału w historii. Mamy więc do czynienia z villainowym debiutem i to naprawdę przyjemnym, stojącym w opozycji do tego, co zwykły serwować czytelnikowi dzieła fanowskie. Całość… „działa“, ponieważ nowe osobowości bohaterek nie biorą się całkowicie znikąd. Nie mam tu oczywiście na myśli samej Mrocznej Wody, ale jej modus operandi – ona jedynie doprowadziła do ekstremum ich najbardziej charakterystyczne cechy. Otworzyło to przy okazji furtkę do kilku naprawdę dobrych nawiązań, wśród których prym, w mojej opinii, wiedzie opętana obsesyjnym perfekcjonizmem Rarity. Nie mogąc osiągnąć zadowalającego ją makijażu, jednorożka skryła oblicze za żelazną maską, przywdziewając do tego płaszcz z kapturem. Gdyby dano jej więcej czasu, zapewne postarałaby się też o tytuł doktora. Na uwagę zasługuje również Twilight, wykreowana na klasycznego szalonego naukowca-tyrana, pragnącego władzy nad światem, jako Logicznego Następstwa jego intelektualnej dominacji nad innymi. Dzięki takim wyrazistym postaciom jest to naprawdę porządna, pulpowa przygoda!
Tylko że… no właśnie, jest to tylko „porządna“ przygoda, nic wybitnego, co zmusiłoby czytelnika do wyskoczenia z kapci. Gdy czytałem ją po raz pierwszy, zdawała mi się niesamowita, ale kolejne lektury, w ramach przygotowań do recenzji, zdarły nieco różu z moich okularów. Sądzę, iż początkowy zachwyt miał swoje, nomen omen, źródło w przygodowym wyposzczeniu, jakie zafundowały poprzednie komiksy. „Kucyki Mrocznej Wody“ po prostu nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Historia cierpi, już tradycyjnie, z powodu wymogu kondensacji – trzy numery okazały się nieco niewystarczające w sytuacji zeźlenia się całego Mane6. Najzwyczajniej w świecie nie było możliwości, by wszystkie postaci otrzymały wystarczająco wiele czasu scenicznego. Najbardziej poszkodowana jest tutaj Rainbow Dash (pomińmy oczywiste żarty, że nie zasługuje na nic więcej), która przez większość akcji zupełnie w niej nie uczestniczy. „Zła Woda“ podkręciła do maksymalnej wartości jej chęć popisywania się, dlatego też jej rola została ograniczona do wykonywania kolejnych Ponaddźwiękowych Bum…ów (?). Co nie ma absolutnie żadnego wpływu na nic… poza robieniem hałasu i przewróceniem wózka z jabłkami Apple Bloom. Nie żartuję, to jest dosłownie cały wkład Złej Rainbow w historię. Właściwie ciężko ją uznać za zagrożenie dla kogokolwiek i równie dobrze mogłoby jej w ogóle nie być. Warto w tym miejscu wspomnieć też, iż nigdy nie zostaje wyjaśnione, skąd właściwie wzięła się wypaczająca moc źródła; odpowiedź dosłownie sprowadza się do „to magia“. Myślę, że w tym wypadku również winę ponosi ograniczona objętość.
Kolejnym mankamentem komiksu jest fanserwis; mały alarm spoilerowy: pod wpływ wody trafia również księżniczka Luna, a efektu łatwo jest się domyślić. Wiem, zapytacie pewnie, jak mogę teraz krytykować te zeszyty, gdy w historii z morderczymi jabłkami chwaliłem powrót Flutterbat. Nie można jednak zignorować faktu, iż w tamtej historii służyło to czemuś więcej, otworzyło furtkę do wprowadzenia czegoś nowego – tutaj następuje natomiast sytuacja odwrotna. Czytelnicy otrzymują Nightmare Moon właściwie dla niej samej (a i to tylko na chwilę), co przy okazji pozbawia ich możliwości zobaczenia na przykład złej wersji Celestii – i to jeszcze przed pojawieniem się takowej w serialu. Minus jest nieco zmniejszany przez fakt, że historia uzasadnia, dlaczego do Ponyville udaje się akurat Luna – oczywiście w związku z własnymi doświadczeniami – ale niewykorzystana szansa boli. Podobnie jak druga, która pozwoliłaby Pani Dnia ukraść dla siebie odrobinę światła reflektorów. Niestety, komiks postanowił twardo trzymać się serialowych reguł i pozbawił ją możliwości uratowania sytuacji CHOCIAŻ RAZ; po odesłaniu siostry Celestia znika, a całą sprawę rozwiązuje Znaczkowa Liga do spółki z Zecorą i Spike’iem.
Reasumując… historia nie jest zła i może dostarczyć sporo frajdy, ale nie osiąga poziomu, który zdecydowanie był w jej zasięgu. Z tego też względu notę końcową wyznaczam na pułapie… hmm… niech będzie 7/10, ale na szynach. Naprawdę chciałbym ocenić ją wysoko, ponieważ w gruncie rzeczy jej lekkość przypadła mi do gustu, ale… no właśnie. Nie potrafię przekonać sam siebie, iż na to zasługuje. Polecam przeczytać ją raz i zachować dzięki temu w pamięci jedynie to, co najlepsze. Ostatecznie po poście, jaki został nam zafundowany, zasługujemy na odrobinę przyjemności. Nie ma w tym nic złego, prawda? Na dziś to już wszystko. Następnym razem być może znów rzucimy się w wir przygody, lecz zależeć to będzie od rezultatów pewnych wyborów… będących prawie na czasie. Cóż, jak to wszystko się ułoży, o tym przekonamy się wkrótce. Póki co, trzymajcie się ciepło i miejmy wszyscy nadzieję, że ten rok okaże się lepszy od poprzedniego.
Adios!
Źródło grafiki tytułowej: https://derpibooru.org/109926