4 minute read

Kuźnia Retro: Kapitan Pazur

Niemal ćwierć wieku temu kapitan Nathaniel Joseph Pazur, dzielny pirat i postrach siedmiu mórz, wyruszył, by zdobyć legendarny Amuletu Dziewięciu Istnień. Artefakt ten daje swojemu posiadaczowi dziewięć żywotów (duh!), a nosić go mogą jedynie Ci, którzy pomyślnie przeszli wszystkie próby.

~Hefajstos

Advertisement

Wszystko to dzieje się w (wyjątkowo futrzastym) XVII wieku, gdy statek dzielnego kapitana zostaje zatopiony przez admirała La Rauxe i jego Cocker Spaniardów, on sam zaś wtrącony do lochu. Czekając na niechybną śmierć w zamku La Roca, Pazur odnajduje list Edwarda Tobina, opisujący amulet i jego właściwości. Uzbrojony w nową wiedzę i pierwszy skrawek mapy, dzielny kocur ucieka z więzienia.

Tak oto zarysowuje się fabuła „Kapitana Pazura“ („Claw“ w oryginale, choć często nazywa się ją „Captain Claw“) – dwuwymiarowej platformówki od studia Monolith Productions, która swoją premierę miała na komputerach domowych 30 września 1997 roku. Wraz z futrzastym korsarzem gracze będą mieli okazję zwiedzić siedem zróżnicowanych lokacji, podzielonych na czternaście etapów o rosnącym poziomie trudności. Na drodzę Pazura (i graczy) staną hordy przeciwników, kilku starych znajomych i ogrom wymyślnych pułapek – cóż to jednak za wyzwanie?

Otóż wyzwanie jest, i to spore – Claw bowiem jest (jak na klasyczną platformówkę przystało) grą trudną. O ile początkowe etapy nie powinny nam zająć więcej niż 15-20 minut, tak każdy kolejny winduje poziom trudności wyżej i wyżej. Tytuł wymaga od gracza nie tylko iście kociego refleksu, ale też zapamiętywania ukrytych pułapek i rozmieszczenia przeciwników, a nawet skoków wiary. Od siódmego poziomu gra przestaje traktować nas pobłażliwie, zaś finałowa Wyspa Tygrysów to poziom nienawiści do graczy, który zapewne reprezentuje Lucyfer (znany również jako Shigeru Miyamoto*).

Dodatkowym utrudnieniem (choć nieplanowanym) jest to, jak gra została napisana. W zależności od naszej konfiguracji sprzętowej zmieniają się poszczególne elementy gry – zasięg skoku i szybkość bohatera, szybkość ruchu i zanikania platform, etc. W skrajnych wypadkach może to doprowadzić do tego, że gry nie będziemy w stanie ukończyć.

Ja sam powróciłem do niej po latach, by nie tylko ją Wam opisać, ale też by skreślić kolejny punkt na liście tytułów, który tkwi na mojej hałdzie wstydu. Niestety w dniu pisania tego tekstu wciąż zmagam się z końcówką etapu dziesiątego, siłą woli powstrzymując się od rzutu padem.

„Claw“ oferuje graczom tryb jednoosobowy, poziomy dodatkowe oraz multiplayer. W ramach trybu gry dla jednego gracza przyjdzie nam zwiedzić: fort La Roca, las pełen złodziei, miasteczko Puerto Lobos i jego doki, zatoczkę piratów, podwodne jaskinie oraz legendarną Wyspę Tygrysów. Każdy poziom jest rozległy i bogaty w szczegóły (zarówno w tle, jak i na pierwszym planie), do tego po brzegi wypełniony skarbami, power-upami i przeciwnikami. Pomiędzy poziomami możemy cieszyć oczy uroczymi animacjami autorstwa Wallace Creative Inc. (w wersji DVD działają w 720p!). Jason Hall, CEO studia pracującego nad grą, chciał, by była ona rozrywką dla całej rodziny, pozbawioną brutalności i przemocy. I choć sam bohater używa broni do pokonania przeciwników, wszystko odbywa się w sposób bezkrwawy i kreskówkowy (jest to o tyle zabawne, że w tym samym roku to samo studio wypuściło grę „Blood“, która wręcz ociekała przemocą).

Etapy tworzone przez użytkowników w ramach wbudowanego edytora poziomów (który, co oczywiste, nie pozwala nam na edycję tych z kampani) pozwalają sprawdzić nasze umiejętności, ale to tryb multiplayer robi prawdziwe wrażenie. W ramach dwóch trybów gry – potyczki i wyścigu – mogło się zmagać aż 64 graczy. Niesamowite, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że tytuł nie był nastawiony na rozgrywkę sieciową.

Wizualnie – jak już wspomniałem – gra cieszy oko. Każda z postaci na ekranie jest narysowana i animowana z niezwykłą starannością. Dodatkowo nasz bohater (któremu głosu udziela Stephan Weyte, znany m.in. jako Caleb z serii „Blood“, zaś w wersji rodzimej Rafał Chmura) rzuca pirackimi powiedzonkami i kąśliwymi uwagami. Adwersarze zresztą nie pozostają dłużni i również raczą nas swoimi kwestiami. Również oprawa dźwiękowa dorównuje wysokiemu poziomowi – każdy z etapów ma swoją melodię, która dodatkowo wprowadza nas w nastrój.

Według napisów końcowych gra miała dostać swój sequel – i to w pełnym 3D! Niestety z uwagi na problemy z prawami autorskimi Monolith Productions porzuciło pracę. W 2007 polska firma Techland ogłosiła pracę nad pełnoprawną kontynuacją. Z czasem tytuł został przemianowany na „Nikita: Tajemnica Skarbu Piratów’ („Nikita: The Mystery of the Hidden Treasure“). Niestety nie miałem okazji w niego zagrać, ale kto wie – może w przyszłości uda mi się to nadrobić i opisać w ramach kolejnego odcinka „Kuźni Retro“?

Choć komercyjnie Pazur wydaje się być martwy, to w Internecie jego legenda wciąż jest żywa. Największa fanowska strona – The Claw Recluse – do dziś zrzesza miłośników tego kociego awanturnika, oferując rozmaite informacje, pomoce i etapy tworzone przez entuzjastów. Istnieją również próby przeniesienia gry na nowy silnik, działający na współczesnych maszynach bez wpływu na rozgrywkę. Oprócz tego istnieje też polska modyfikacja Crazy Hook, która nie tylko poprawia sporo istniejących problemów, ale również przyczyniła się do poprawienia światowego rekordu speedrunowego aż o 10 minut (z ok. 54 do 44 minut)!

Jeżeli dziś chcielibyście zagrać w Pazura, musicie szykować się na nie lada wydatek. O ile polskie wersje są wciąż dość łatwo dostępne (choć ceny sięgają 200 złotych, często za wydanie bundlowe bądź gazetowe), to już oryginalne wydania amerykańskie osiągają ceny niebotyczne. Nie trudno się jednak dziwić – piękne, duże pudełko przyciąga wzrok starannością wykonania i stanowi gratkę dla kolekcjonerów.

I teraz, Drodzy Czytelnicy, wiecie już, co sprawiło, że „Claw“ jest klasyką w swoim gatunku. Ja tymczasem wracam do gry, by po raz kolejny spróbować swoich sił z przeklętym Marrowem i jego papugą. Ahoy!

*Autor niniejszego tekstu pragnie podkreślić, że wbrew temu, co napisał, kocha Shigeru Miyamoto i życzy mu jak najlepiej.

This article is from: