Jedno grenlandzkie miasteczko. Jedna letnia noc. Jedenaście osób, które postanowiły targnąć się na swoje życie.
Patroni medialni
ANATOMIA PEWNEJ NOCY
„Epidemia osiągnęła swe apogeum późnym latem, u progu jesieni. Jedenaście samobójstw wydarzyło się w ciągu pięciu godzin w nocy z piątku na sobotę, bez żadnego ostrzeżenia, bez zapowiedzi, niezależnie od siebie. Śmierć szerzyła się na podobieństwo zarazy, a ofiary zdawały się zarażać od siebie przez samo dotknięcie albo spojrzenie – później, z perspektywy czasu, mówiło się o chorobie”.
Anna Kim
„Noce w Amarâq to nieprzenikniona czarna otchłań, to coś, co człowiek wyobraża sobie jako nicość, to obraz, przy którego oglądaniu zawodzi wzrok. I przez krótką chwilę można by pomyśleć, że jest się martwym, a jednocześnie istnieć: znajdować się na drugim końcu życia, w punkcie, który jeszcze nie istnieje, który dopiero musi odnaleźć swą egzystencję, może należałoby powiedzieć: przed narodzeniem, jednak o jakimś mitycznym pierwotnym stanie nie może tu być mowy, ta ciemność jest konkretna, niemal namacalna, taka gęsta. Dzień i noc nie są tym samym miejscem, nie w Amarâq”.
Anna Kim ANATOMIA PEWNEJ NOCY
książki
www.wuj.pl
anatomia1.indd 1
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
2014-10-11 12:25:41
Jedno grenlandzkie miasteczko. Jedna letnia noc. Jedenaście osób, które postanowiły targnąć się na swoje życie.
Patroni medialni
ANATOMIA PEWNEJ NOCY
„Epidemia osiągnęła swe apogeum późnym latem, u progu jesieni. Jedenaście samobójstw wydarzyło się w ciągu pięciu godzin w nocy z piątku na sobotę, bez żadnego ostrzeżenia, bez zapowiedzi, niezależnie od siebie. Śmierć szerzyła się na podobieństwo zarazy, a ofiary zdawały się zarażać od siebie przez samo dotknięcie albo spojrzenie – później, z perspektywy czasu, mówiło się o chorobie”.
Anna Kim
„Noce w Amarâq to nieprzenikniona czarna otchłań, to coś, co człowiek wyobraża sobie jako nicość, to obraz, przy którego oglądaniu zawodzi wzrok. I przez krótką chwilę można by pomyśleć, że jest się martwym, a jednocześnie istnieć: znajdować się na drugim końcu życia, w punkcie, który jeszcze nie istnieje, który dopiero musi odnaleźć swą egzystencję, może należałoby powiedzieć: przed narodzeniem, jednak o jakimś mitycznym pierwotnym stanie nie może tu być mowy, ta ciemność jest konkretna, niemal namacalna, taka gęsta. Dzień i noc nie są tym samym miejscem, nie w Amarâq”.
Anna Kim ANATOMIA PEWNEJ NOCY
książki
www.wuj.pl
anatomia1.indd 1
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
2014-10-11 12:25:41
ANATOMIA PEWNEJ NOCY
W nocy z 31 sierpnia na 1 września 2008 r. w małym miasteczku w zbiedniałej i stosunkowo odizolowanej od reszty wyspy wschodniej części Grenlandii jedenaście osób odebrało sobie życie. Samobójstwa szerzyły się jak epidemia we wszystkich warstwach społecznych i grupach wiekowych owej miejscowości, której mieszkańcy zdawali się „zarażać od siebie dotknięciem bądź spojrzeniem”. Patrząc powierzchownie, te samobójstwa nie pozostawały ze sobą w żadnym związku, jedynie kilku zmarłych znało się przelotnie za życia. A jednak obserwator z zewnątrz zadaje sobie pytanie: „Czyż wiara, że życie każdego pojedynczego człowieka ma znaczenie tylko dla niego samego, nie jest mylna? Równie mylna jak to, że śmierć jednostki ma sens w oderwaniu od życia innych”. Anna Kim opowiada w swej powieści o ostatnich godzinach życia jedenastu ludzi, opowiadając jednocześnie o Grenlandii, owej krainie skrajności, nad którą unosi się tyle chłodu i samotności, a zarazem tyle pocieszającego czaru. Powściągliwie, w przejmujących obrazach, autorka śledzi krzyżujące się drogi życia swych bohaterów i udziela odpowiedzi na pytanie, dlaczego wydarzenia tej jednej nocy mogły się potoczyć tylko tak, jak się potoczyły.
Anna Kim
ANATOMIA PEWNEJ NOCY Tłumaczenie Eliza Borg
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Projekt okładki Agnieszka Kucharz-Gulis Fotografia na okładce: Marcin Gulis
Tytuł oryginału: Anatomie einer Nacht © Suhrkamp Verlag Berlin 2012 All rights reserved by and controlled through Suhrkamp Verlag Berlin
© Copyright for the Polish Translation by Eliza Borg © Copyright for Polish Edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Wydanie I, Kraków 2014 All rights reserved
Niniejszy utwór ani żaden jego fragment nie może być reprodukowany, przetwarzany i rozpowszechniany w jakikolwiek sposób za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych oraz nie może być przechowywany w żadnym systemie informatycznym bez uprzedniej pisemnej zgody Wydawcy.
Projekt został zrealizowany zrealizowa przy wsparciu finansowym Komisji Europejskiej. Publikacja odzwierciedla jedynie poglądy autora i Komisja Europejska nie ponosi odpowiedzialności za umieszczone w niej treści.
ISBN 978-83-233-3796-6
www.wuj.pl Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12-663-23-81, tel./fax 12-663-23-83 Dystrybucja: tel. 12-631-01-97, tel./fax 12-631-01-98 tel. kom. 506-006-674, e-mail: sprzedaz@wuj.pl Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325
The nights now are full of wind and destruction. Virginia Woolf, To the Lighthouse
Główne postacie (w kolejności ich występowania) Sivke Carlsen, lat 22, pomoc w muzeum Jens Petersen, lat 29, policjant Julie Hansen, lat 14, uczennica Mikkel Poulsen, lat 41, nauczyciel Inger Poulsen, lat 21, sprzedawczyni w księgarni Keyi, lat 59, bezdomny Per Kunnak, lat 21, bezrobotny Ole Ertaq, lat 17, uczeń Magnus Uuttuaq, lat 17, uczeń Mikileraq (Miki) Bak, lat 34, nauczycielka Niels Miteq, lat 28, tłumacz snów Lars Kilimi, lat 25, opiekun w domu dziecka Sara Lund, lat 20, studentka Anders Tukula, lat 24, bezrobotny Idisitsok (Idi) Tukula, lat 8, uczennica Malin Olsen, lat 29, turystka
Amarâq, Ittuk, Quertsiak i Aputiq to fikcyjne miejscowości na wschodzie Grenlandii.
PROLOG Epidemia osiągnęła swe apogeum późnym latem, u progu jesieni. Jedenaście samobójstw wydarzyło się w ciągu pięciu godzin w nocy z piątku na sobotę, bez żadnego ostrzeżenia, bez zapowiedzi, niezależnie od siebie. Śmierć szerzyła się na podobieństwo zarazy, a ofiary zdawały się zarażać od siebie przez samo dotknięcie albo spojrzenie – później, z perspektywy czasu, mówiło się o chorobie.
22.00–23.00
1
Sivke Carlsen spotkała akurat jakiegoś nieznajomego, który ciska w powietrze swoje buty, zawisają przyklejone do ciemności, jakby znajdowała się tam trasa narciarska, jakaś niewidzialna dróżka. Obcy, którego twarzy nie może rozpoznać, ma na sobie mundur, zdaje się wysoki, choć też bardzo szczupły, ubranie w żadnym miejscu nie przylega do jego ciała, ale odstaje od niego jak deska. Co jakiś czas zdarza mu się zbłądzić na ziemię, gdyż w rzeczywistości niebo nie zna granic, w locie jednoznaczność równiny jest zniesiona i ustępuje miejsca wieloznaczności, która spina połączenie między oczami i mózgiem, nagle udaje się podrzucić sanie w górę, tak że przyklejają się do firmamentu, i już można rozpocząć podróż po niebie, która nie różni się od tej po śniegu: jest tu nieco ciszej, dominują pojedyncze głosy ptaków, szum wiatru zastępuje szum morza, a płozy suną jak po świeżym śniegu, tak samo bezszelestnie. Nazywam się Jens, mówi policjant i wskakuje w buty, przyjechałem na pół roku, słyszy Sivke i odsuwa na bok konkurencję. Pyta go, czy chce z nią zatańczyć, i nie czekając na odpowiedź, z głową wysuniętą do przodu wtula się w jego ramiona, podczas gdy on opowiada jej, że jest w Amarâq od miesiąca, przybył z operacji w Sudanie i z kolegami opłynął łodzią żaglową zachodnie wybrzeże Grenlandii, wokół południowego cypla w kierunku wschodnim, a ona przysuwa usta trochę bliżej jego ust, tak że nie dzieli ich więcej niż szerokość palca, w tej pozycji mówi dalej, być może mówi, że jej się podoba, może on odpowiada, że jest bardzo ładna, ale w gruncie rzeczy nie chodzi o to, co się mówi, ale o to, by wychwycić wyszeptane łagodnie, ukryte tony, i na koniec pozostaje tylko ten jeden przekaz: weź mnie z sobą. Nawet we śnie tańczyli, podrygiwali, podczas gdy ten i ów przestępował przez nich, przeskakiwał albo potykał się o nich lub 11
też opierał o Szary bar, którego asortyment składał się wyłącznie z piwa Tuborg i coca-coli, stojących na półkach, puszka koło puszki, nieforemne, małe bomby z aluminium. Inni pili przy okrągłych stołach, wysokich, i niskich, ustawionych półkolem wokół parkietu do tańca, pili za koniec dnia, za koniec tygodnia, do ostatniego grosza. W tej sali kolumnowej mają swój początek i koniec romanse, w tej sali, która zwie się Pakhuset, magazyn. Znaleźć ją można w najciemniejszym zakątku portu, tuż przy wejściu do niego, tam gdzie nie wymienia się żarówek w latarniach, kiedy się przepalą. Ale Pakhuset to coś więcej niż dyskoteka, klub nocny, bar, to atak na ciszę panującą w Amarâq, to atak na izolację, i w tym sensie jest to przestrzeń współczesności: wszystko, co się tu dzieje, dzieje się teraz. Zostawiając za drzwiami samotność i wpuszczając do środka życie, Pakhuset zadomowił się w głowach mieszkańców jako jedyna możliwość ucieczki od przeszłości i przyszłości, podczas tych pięciu godzin, między dziesiątą wieczorem i trzecią rano. Julie Hansen pozwoliła się zaciągnąć Jensowi na parkiet, chociaż jej ciało zamykało się na muzykę, nie ocierało się nawet o skraj piosenki, musiał nią sterować, kierować skrętami, liniami i obrotami, żeby jako tako złapała rytm, nie zorientowała się, że chodziło mu wyłącznie o to, żeby zmniejszyć dystans, zbliżyć się z każdym krokiem, aż wreszcie znalazł się tak blisko niej, że jego oczy zasłoniły jej wszelki widok. Zatrzymała się, inni ją potrącali, pociągali w takt za sobą, deptali jej po palcach, po butach, mimo to stała bez ruchu, oddychając najpłycej jak mogła, może myślała, że wytrzyma to spojrzenie tylko wtedy, kiedy nie będzie się poruszała. W tym momencie całe jej jestestwo skurczyło się do kontaktu wzrokowego, a ona była tylko sumą swoich oczu. Próbowała przetrwać tę chwilę, stojąc pewnie, oddychając pewnie, i dzięki temu udało jej się zdusić prędkość czasu – do chwili, gdy on zbliżył się do jej ust i przytrzymał swymi ustami. 12
Jego samochodem służbowym opuszczają port wąską, krętą ulicą niby śluzą, która także w dzień, w świetle słonecznym, pozostaje mroczna. Jadą przez zamaskowane miasto, które także latem jest miastem zimy: nawet gdy znikną już ostatnie resztki lodu i można by pomyśleć, że nigdy go nie było, to ślepe plamy przed domami, maleńkie skrawki ziemi, rezerwowane na sanie, psy zaprzęgowe i skutery śnieżne, w gruncie rzeczy szablony przywołujące obraz spadłego świeżo śniegu, tyle tylko, że w lecie jest on brązowy, częściowo zazieleniony, a podczas deszczu błotnisty. Jadą ulicą w stronę lądowiska dla śmigłowców, w górę, cały czas w górę, aż po trzech zakrętach zatrzymują się ukosem naprzeciwko Małego kupca, sklepiku, w którym na ledwie trzech czerwonych regałach leżą cztery rodzaje ciastek, dwa rodzaje makaronu, stary, pakowany chleb, przeterminowany sos sugo w słoiku, chińskie zupki instant z makaronem, mąka, suchary, mleko o przedłużonej trwałości i breloczki do bezdomnych kluczy. Nocą ta okolica jest ciemniejsza niż najciemniejszy plac w Amarâq, gdyż oświetla ją tylko jedna latarnia uliczna, a mimo nadmiaru wody, mimo deszczu, który zasila okoliczne jeziora i rzekę, domy w tej części miasta nie mają bieżącej wody ani kanalizacji, są mniejsze, bardziej jak chałupy, zamieszkane przez uboższą i całkiem biedną ludność. Raz w tygodniu przejeżdża przez tę dzielnicę szambiarka, żeby zabrać pełne worki z nieczystościami z prymitywnych ubikacji, wodę trzeba nabierać w jednym z pomalowanych na zielono miniaturowych baraków, kurek najczęściej znajduje się zbyt wysoko dla dzieci, muszą wchodzić na kamień, żeby napełnić przyniesione wiadra; noszenie wody to obowiązek dziesięcioletnich chłopców. Dzielnica jednopiętrowych domków, wyposażonych w bieżącą wodę i elektryczność, znajduje się w pobliżu portu – ale bieda w Amarâq to rzecz względna, jak długo pojedynczy człowiek nie domaga się wolności i jest szczęśliwy w gromadzie, kiedy wszystkim się dzieli i wszyscy posiadają wyłącznie jedno, mianowicie samych siebie. I ta własność, która wyznaczona jest precyzyjnie granicami skóry, podważana jest tylko we śnie, gdy 13
Redaktor prowadzący Lucyna Sadko Adiustacja językowo-stylistyczna Marta Bochenek Korekta Patrycjusz Pilawski Skład i łamanie Hanna Wiechecka Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12-663-23-81, tel./fax 12-663-23-83