2
Urodził się w Rzymie w 1951, i to właśnie tam rozpoczął swoją zawodniczą karierę. Dla stołecznej Romy zagrał jednak zaledwie sześć razy. Najlepiej pamiętają go w Kalabryjskim Catanzaro, gdzie młody obrońca spędził większość swojej piłkarskiej kariery rozgrywając 225 meczów i strzelając 8 bramek w ciągu ośmiu lat. Później grał jeszcze w Catanii i Palermo, gdzie zakończył karierę. Raczej nie był piłkarzem najwyższych lotów, raczej typowym przeciętniakiem. Postanowił jednak zostać trenerem. Przeciętne początki Po krótkim epizodzie w prowincjonalnym Campania Puteolana zdobył angaż w Cagliari, gdzie odniósł swój pierwszy sukces – awans do włoskiej elity. Kolejnym przystankiem było Napoli, z którym nic ciekawego nie zdziałał, jednak miał już nazwisko, co zaowocowało kontraktem z Fiorentiną. W przeciągu czterech lat udało się Florentczykom pod wodzą Ranieriego ugrać dwa puchary Włoch. Kolejnym etapem kariery była Hiszpania. Tutaj również dopisywało włoskiemu trenerowi szczęście do pucharów. wadzona przez niego Valencia zdobyła Copa del Rey, oraz awansowała do Champions League, do czego dodać należy zwycięstwo w mało prestiżowym, nieistniejącym już Pucharze Interto. Ranieri utrzymywał jednak trend i wciąż zmieniał kluby. Z Valencji przeniósł się 300 kilometrów na zachód, do stołecznego Madrytu, gdzie objął Atletico. Tam trafił nak na ciężki okres. Drużyna
borykała się z problemami, a prezes klubu Jesus Gil, znany ze swojej niecierpliwości do trenerów szybko pozbył się włoskiego taktyka. To był naprawdę czarny sezon dla Atletico, które spadło do Segunda Divison. Jeśli ktoś spojrzałby w tym momencie na CV naszego bohatera, to raczej nie byłby pod szczególnym wrażeniem, ot trener jakich wielu, z drygiem do krajowych pucharów. Przygoda z Chelsea Tym bardziej dziwi, że odezwano się do niego aż z Anglii. W londyńskiej Chelsea planowano zwolniono innego Włocha, Gianlucę go, człowieka
o wiele bogatszej historii zawodn niczej,
zarówno klubowej, jak i reprez zent ta-
cyjnej, w dodatku z rozegranymi 58 spotkaniami dla Chelsea. Ranieri przejął drużynę i szybko przekonał się, jak ciężko dla trenera ligą jest Premiership. Pierwszy sezon zakończył na szóstym miejscu, co dawało wtedy awans do Pucharu UEFA. W lecie dokonał czegoś, co prawdopodobnie dla kibiców Chelsea było największym osiągnięciem i sukcesem ówczesnego trenera. Za kwotę 16 milionów Euro pozyskał dla drużyny piłkarza West Ham United, późniejszą legendę klubu Franka Lamparda. Kolejny sezon to następne rozczarowania. Kolejne szóste miejsce w lidze i przegrany z Arsenalem finał FA Cup. Kibice tracili cierpliwość. Kolejny rok przyniósł czwarte miejsce w tabeli i powiew świeżości. Klub przejął miliarder Roman Abramovic, który przekazał 120 milionów funtów na transfery. Ranieri mógł ułożyć zespół wedle własnego uznania. Nowe rządy przyniosły efekt w postaci najlepszego wyniku londyńskiego zespołu od 49 lat. Wicemistrzostwo, rekordy bramkowe, półfinał Ligi Mistrzów. Niezły wynik, jak na kogoś, kto był już tyle razy zwalniany. To było jednak zbyt mało, zarówno dla nowego prezesa, jak i fanów oraz dziennikarzy. Do Ranieriego przyległ nowy przydomek – „Tinkerman”. Słowo to
oznacza trenera, który nieustannie eksperymentuje ze składem, nie szuka jego stabilizacji i wciąż zaskakuje swoimi wyborami. Abramovic miał już nowego trenera, człowieka, który miał stworzyć nową erę dla klubu i na zawsze naznaczyć niebieskie koszulki mentalnością zwycięzców. Tym trenerem był Jose Mourinho, świeżo upieczony zdobywca Champions League z Porto, na które nikt przy zdrowych zmysłach nie wymieniał wśród faworytów do końcowego sukcesu. Kolejne zwolnienia Raneri musiał szukać nowego klubu. Objął ponownie Valencię, gdzie zastąpił Rafę Beniteza, który miał rozpocząć pisać swoją sagę w Liverpoolu. To nie był dobry powrót. Mimo świetnego początku, zdobycia Superpucharu Europy i wywalczeniu 14 punktów w 6 czach, nastąpił kryzys. Wina oczywiście spadła na Ranieriego i jego nieudany zaciąg piłkarzy z Serie A, oraz próbę kopiowania swojej pracy z Chelsea. Po katastrofalnym występie w europejskich pucharach Włoch został zwolniony po raz kolejny w swojej karierze. Po letniej przerwie w trenowaniu przejął na moment Parmę, by następnie zacząć trenować Juventus. Pierwszy sezon po powrocie do Serie A (po aferze calciopoli) zakończony został na trzecim miejscu, za plecami Interu i Romy. Kolejny sezon przyniósł dwa zwycięstwa w Lidze strzów nad Realem Madryt, co dla odradzającej się potęgi Juve było znakomitym znakiem progresu. Juventus ostatecznie odpadł z rozgrywek po zaciętej walce z… Chelsea Londyn. Wicemistrzostwo to było zbyt mało, by
utrzymać swoją pozycję wobec dwóch kolejnych miesięcy bez zwycięstwa i Juventus przejął były piłkarz bianconerich Ciro Ferrara. Kolejne zespoły Ranieriego to Roma (wicemistrzostwo), z prowadzenia której zrezygnował, oraz Inter, z którego został zwolniony po serii fatalnych wyników. Czwartym krajem, w którym próbował swoich sił była Francja. Awansował z tamtejszym Monaco do Ligue 1, gdzie następnie dokonał nie lada wyczynu zdobywając jako beniaminek wicemistrzostwo Francji. Został jednak zwolniony ze stanowiska z dniem 20 maja 2014. Kolejna praca, której Ranieri się podjął była prawdopodobnie źródłem największego upokorzenia w jego karierze. 28 lipca 2014 objął reprezentację Grecji by już kilka miesięcy później, w listopadzie zostać wyrzuconym z hukiem. Powodem była oczywiście fatalna gra byłych mistrzów Europy, ale gwoździem do trumny była porażka z Wyspami Owczymi, które wygrały tym samym swój pierwszy mecz od lat, a prasa nie miała litości. Reprezentacja okrzyknięta została „Titaniciem XXI wieku”, a sam Ranieri stał się wrogiem numer jeden. Ale najlepsze chwile w jego życiu miały dopiero nadejść. W lipcu 2015 objął posadę pierwszego trenera w Leicester City, które stało się jego czternastym klubem w karierze!
Wielki powrót na wyspy Nikt w niego nie wierzył, nikt nie wierzył w jego zespół. Bukmacherzy płacili 5000 do 1 za mistrzostwo Lisów. I tak na oczach całego piłkarskiego świata działa się historia, pisała piękna baśń, która będzie opowiadana wnukom dzisiejszych kibiców. Spisywana na straty drużyna złożona z, mówiąc brutalnie, odrzutów z innych klubów, piłkarzy niechcianych lub zbyt słabych na grę dla mocniejszej ekipy, rozpoczęła swój marsz do zwycięstwa. W drużynie błyszczały nowe gwiazdy ligi, takie jak Jamie Vardy czy Riyad Mahrez. Z „Tinkermana” Ranieri zmienił się, jak sam siebie określił w „Thinkermana”. Zaledwie 23 piłkarzy wykorzystanych zostało do wykonania tej niemożliwej misji, jakże inaczej niż za czasów prowadzenia Chelsea. Pod koniec sezonu, przy okazji meczu z Chelsea, piłkarze londyńczyków utworzyli szpaler dla nowych mistrzów, a szczególnie dla trenera, który jak powiedział Roman Abramovic „nigdy nie wygra Premiership”. Jednak to zrobił, a sam Rosjanin zapewnił Ranieriemu „standing ovation”. Ciężka praca i wspaniała atmosfera w drużynie przyniosły efekty. Bo chyba atmosfera właśnie była kluczowym elementem tej kampanii. Podczas gdy przepłacane gwiazdy rywali były bezlitośnie ogrywane przez teoretycznie słabszych rywali z King Power Stadium, piłkarze Lisów umacniali się w
poczuciu, że robią coś wielkiego. I co ważniejsze – że robią to razem.
„Nie chce dużych nazwisk w Leicester. Moi chłopcy są wyjątkowi. Musimy sprowadzić kilku dobrych zawodników, ale ci którzy do nas trafią muszą czuć ducha naszej drużyny.” Te słowa Ranieriego mówią wszystko – team spirit ponad nazwiska. Przez kolejne tygodnie, gdy Lisy prowadziły w tabeli trener raczył dziennikarzy ciekawymi cytatami. Jeden z nich doskonale opisuje jego filozofie prowadzenia drużyny.
„Nie chce widzieć smutnych ludzi wokół siebie. To ważne byśmy pozostali razem, uśmiechając się”.
Po kolejnym meczu bez straty gola powiedział, że obiecał każdemu z ków pizze w nagrodę. Nietypowa forma motywacji zdawała egzamin. Jako żart na gwiazdkę, Ranieri kupił całej drużynie miniaturowe dzwoneczki, legendarne dzwoneczki, mające nie tylko rozbawić, ale także skupić uwagę zawodników.
Jeden z bohaterów zespołu Danny Drinkwater opowiadał, że trener ma nawyk wydawania z siebie dziwnego dźwięku – „dili ding, dili dong”, który ma być małym dzwonkiem nad głowami jego podopiecznych, mówiącym „skup się!”. Tak też zwracał się do dziennikarzy, gdy ci zadawali dziwne pytania zamiast doceniać jego chłopców. Jednak Ranieri nie buja w chmurach. Ma świadomość, że to prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, gdy Leicester dokonuje sportowego cudu na przekór wszystkim.
„To jest sezon, którego nie da się powtórzyć. W następnych rozgrywkach mam nadzieję, że będziemy walczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce. Musimy się nadal rozwijać i dobrze sobie radzić. Mam 64 lata i walczę przez całe życie, ale zawsze jestem pozytywnie nastawiony.”
Nikt w niego nie wierzył, gdy został wyrzucony z kadry Grecji. Komentatorzy w
Anglii dzisiaj masowo przyznają się do błędu w setkach postów na portalach społecznościowych. Tymczasem to ten sam trener. Sam o sobie mówi:
„Jestem tym samym człowiekiem, który został zwolniony przez Greków, bo ktoś zapomniał, co osiągnąłem w mojej karierze. Jestem tym samym człowiekiem, który siedział na ławce Grecji. Nie zmieniłem się.” Czego jeszcze może dokonać ten trener? Do niedawna jeden z najbardziej przecenianych, zatrudniany w topowych klubach bez żadnego uzasadnienia. Dzisiaj sprawia wrażenie niedocenianego, człowieka, tych szans dostał za mało. Jak jest naprawdę? Kilka awansów z niższych lig, kilka wygranych w krajowych pucharach, zdarzały się wicemistrzostwa. Dopiero teraz tak naprawdę pokazał, że jeśli chodzi o nieduże, kameralne drużyny, to jest czarodziejem. Przyszły sezon będzie dla niego kluczowy. W obronę mistrzowskiego tytułu wierzy prawdopodobnie jeszcze mniej ludzi,
niż wierzyło w pierwotny sukces. Na Lisy czeka gra w Lidze Mistrzów oraz wygłodniali potentaci ligi angielskiej. Czy bajka może trwać? Dili ding, dili dong. Ranieri spróbuje, bo nic nie jest w stanie go w piłce zabić. Adrian Caba
To już jest koniec, nie ma już nic… Te znane wszystkim słowa piosenki nijak mają się do Serie A. Owszem, to koniec sezonu, ale zdecydowanie pozostawia on po sobie historyczne osiągnięcia. Wciąż niedościgniony Juventus zdobywa piąty tytuł, prowincjonalne Sassuolo wita się z Europą, a legendarna Parma znika ze sceny na naszych oczach… Do tego wielkie osiągnięcie Higuaina i Buffona. Jaki był to sezon? Zapraszamy do lektury! Przewidywania przedsezonowe były zgodne niezależnie od źródła – wygra Juventus. Tym większym zaskoczeniem mogła być już pierwsza kolejka sezonu, gdy faworyzowana Stara Dama uległa ekipie Udinese. Nie tego oczekiwano od drużyny, która wydała w lecie 125 milionów euro na transfery… Przyjście takich piłkarzy jak Alex Sandro, Mario Mandziukic czy Paolo Dybala miało pewnić gładkie wejście w sezon. Porażka z Romą i zaledwie remis z Chievo Verona zapaliły czerwoną lampkę w głowach kibiców. Pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero w czwartej kolejce przeciwko Genoi. Jeśli ktoś myślał, że to moment przełomowy, to nie musiał długo czekać, by zweryfikować swoje zdanie. Remis z beniaminkiem z Frosinone Calcio, a dzień później porażka z rywalem o detto były doskonałym niem pierwszego miesiąca Seria A mistrzów Włoch. W pierwszych 10 kolej-
kach Juventus zaliczył zaledwie trzy wygrane, przegrywając aż cztery, co było szokiem dla wszystkich serwatorów. 11 Goli strzelonych i 9 straconych. To nie jest bilans, który robiłby wrażenie, ale niczego więcej nie można się spodziewać, gdy celność strzałów wynosiła w tamtym okresie 37%. Jak ciężkie były to chwile pokazuje statystyka dyscyplinarna. W rzeczonych 10 meczach Turyńczycy zarobili 28 żółtych i 3 czerwone kartki! Po porażce z rewelacją rozgrywek Sassuolo nadeszło przełamanie w Derby Della Mole z Torino. Odtąd Juventus pewnym krokiem z drugiej połowy tabeli podążał na sam szczyt. Następne 27 meczów to 25 wygranych! Tylko Bolonia zdołała postawić się Starej Damie remisując bezbramkowo na własnym stadionie, oraz Hellas Verona, który pokonał starych-
nowych mistrzów w meczu, który nic już
zmienić nie mógł. Remis z Bolonią przerwał serię kolejnych 15 zwycięstw z rzędu, tylko Viktoria Pilzno miała w Europie lepszy wynik (16 kolejnych zwycięstw). Sezon w Turynie zakończono efektownym zwycięstwem 5-0 nad Sampdorią. Łącznie w sezonie Juventus miał serię 26 meczów bez porażki. Pod tym kontem ustępuje na kontynencie jedynie ekipie starego znajomego Zlatana Ibrahimovica, PSG. Wydarzeniem szczególnym było pobicie kolejnego rekordu przez legendarnego Gianluigiego Buffona. Genialny bramkarz nie puścił gola przez kolejne 973 minuty, łamiąc tym samym rekord innego znakomitego golkipera Sebastiano Rossiego, którego licznik zatrzymał się na 929 minutach w sezonie 1993/94, oraz wcześniej wynik innej legendy Juventusu Dino Zoffa (903 minuty w sezonie 1972/73) co dało Juventusowi najlepszy wynik w Europie pod kontem meczów bez utraty gola. Czy dla tego piłkarza są jakieś ograniczenia? Na pewno nie wiek, gdyż bijąc rekord liczył sobie 38 lat. Wiadomo było, że rywali dla Juventusu będzie dwóch. Zarówno Roma, jak i Napoli ostrzyły sobie zęby na panującego mistrza. Roma już na początku skutecznie wgryzła się w wolno startującą Starą Damę. Apetyty były duże. Rzymianie dobre mecze przeplatali ze słabymi i w pierwszych kilku kolejkach zgubili punkty z Veroną, Sassuolo i Sampdorią. Szybko jednak odbili się, wyżywając się na Carpi i Palermo. W pięciu meczach od porażki z Sampdorią zdobyli 17 goli, ale i stracili sześć. Ten brak balansu spowodował kryzys, Roma seryjnie gubiła punkty. Między 31 października, a 24 stycznia rzymianie wygrali tylko dwukrotnie – w derbach z Lazio i z Genoą, oba mecze po 2-0. Seria kolejnych remisów i porażek właściwie przekreśliły szansę na walkę z odradzającym się Juventusem. To właśnie z tą drużyną przegrała 24 stycznia. Musiało to podziałać na romanistów mobilizująco, bo
już do końca sezonu grali niemal wzorowo zaliczając 14 wygranych i 3 remisy w 17 spotkaniach, co daje prawie całą rundę rewanżową bez porażki. W tym właśnie okresie Roma odniosła swoje najwyższe zwycięstwo w tym sezonie gromiąc 5-0 Palermo, któremu w obu meczach strzeliła łącznie 9 bramek. Niestety słaby okres ze środka sezonu zaważył na tym, że Juventus kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa nie wypuścił z rąk prowadzenia. Roma musiała zadowolić się trzecim miejscem. Wicemistrzem zostało Napoli, które przez cały sezon przegrało zaledwie 6 razy, a większość spotkań tego zespołu stała na wysokim poziomie. To było jednak zbyt mało na Juventus. Neapolitańczycy tracili punkty z drużynami, z którymi nie powinni mieć problemu. Porażki z Sassuolo i Bolonią chluby im nie przynoszą, chociaż ci pierwsi postawili Serie A na głowie. Do tego doszły niezrozumiałe remisy z Empoli czy słabiutkim Carpi. Ostatecznie piłkarzom spod Wezuwiusza zabrakło 9 punktów. Ten sezon i tak przejdzie do historii za sprawą Gonzalo Higuaina. Argentyńczyk rozegrał kampanię życia strzelając w lidze łącznie 36 goli (mógłby jeszcze więcej, gdyby nie zawieszenie, przez które nie mógł pomóc drużynie w kilka spotkaniach) bijąc tym samym rekord, którego, jak się wydawało, nie da się pobić. W sezonie 1949/50 legendarny Szwedzki napastnik AC Milan Gunnar Nordahl ustrzelił 35 bramek. Jak ciężki do pobicia był to wynik niech świadczy nie tylko czas, jaki był do tego potrzebny, ale i fakt, że Nordahl w swoich 8 sezonach w lidze, pięciokrotnie był królem strzelców i jest trzecim zawodnikiem w historii Serie A pod kątem zdobytych bramek, a jednak tylko raz zdołał dokonać tak wielkiego wyczynu. Tym bardziej docenić należy Higuaina, który prawdopodobnie zapewnił sobie miejsce w kronikach na kolejne 60 lat. Co do
samego Napoli, pochwalić należy też Marka Hamsika i Lorenzo Insignie, którzy łącznie 21-krotnie asystowali i oboje znaleźli się w czołówce klasyfikacji asystentów. Dobry sezon zaliczył też młody boczny obrońca z Albanii, Elseid Hysaj. Neapolitańczycy mogą też pochwalić się najwyższym procentem posiadania piłki w całej lidze. Za tymi trzema zespołami uplasowały się Inter i Fiorentina, które do ostatniej kolejki walczyły o czwartą lokatę. Inter rozpoczął sezon od 5 kolejnych wygranych, Viola schodziła zwycięska z boiska 6 razy na przestrzeni pierwszych 7 kolejek. Zapowiadał nam się pasjonujący pojedynek, jednak w całym sezonie obie ekipy grały w kratkę. Ostatecznie na koniec to Inter cieszył się czwartego miejsca, a Fiorentina mogła żałować niewykorzystanych szans z Empoli, Bolonią, czy spadkowiczami z Hellasu i Frossinone. Gdyby część z tych spotkań wygrali zamiast remisować, to mogliby myśleć o wyższym miejscu w tabeli, gdyż do Interu brakło im zaledwie trzech punktów. Największym pozytywnym zaskoczeniem tego roku jest drużyna Sassuolo, która po zaledwie trzecim sezonie gry w najwyższej klasie rozgrywkowej melduje się w europejskich pucharach kosztem takich uznanych drużyn jak Milan czy Lazio. Co ciekawe dokonali tego strzelając zaledwie 49 bramek, podczas gdy najlepsza w tej kategorii Roma aż 83. To daje Sassuolo wynik niecałego 1,29 gola na mecz. Siłą tej drużyny, jak zawsze, jest kolektyw. Inaczej niż w innych zespołach, tutaj nie mamy jednego wyróżniającego się strzelca, mamy ich natomiast trzech. Berardi, Defrel i Sansone zdobyli po 7 bramek (Berardi dorzucił do tego 6 asyst, co jest najlepszym wynikiem w drużynie). Dla porównania sam Carlos Bacca trafiał do siatki 18stokrotnie, a Milan znalazł się za plecami Sassuolo. Co ciekawe dla tegorocznego spadkowicza najwięcej bramek zdobył Pazzini - 6, a więc tylko jedną mniej niż zawodnicy, którzy awansowali do pucharów, a najlepszy snajper Frosinone,
Ciofani - 9. Absolutnym odkryciem sezonu jest prawy obrońca drużyny Sime Vrsajlko. 24-Letni Chorwat odegrał ogromną rolę w sukcesie swojego zespołu grając w 35 spotkaniach. Aż 38 procent ataków Sassuolo przeprowadzanych było jego prawą stroną boiska (trzeci wynik w lidze), co zaowocowało 4 asystami, co być może nie jest wynikiem wybitnym na tle innych drużyn, ale trzeba pamiętać, że najlepszy asystent Neroverdich Domenico Berardi ma ich 6. Jeśli dodamy do tego świetnie dysponowanego Acerbiego, który zaliczył 139 przejęć i 186 razy wyjaśniał sytuację na swoim polu karnym, solidnego i ogromnie doświadczonego Paolo Cannavaro oraz niestroniącego od walki, dobrze grającego w powietrzu Federico Peluso, to mamy obraz świetnie zorganizowanej linii obrony. Sassuolo to zespół, który pokazuje w jaki sposób, za pomocą mądrej i cierpliwej gry można w maksymalny sposób wykorzystywać swoje okazje, zawstydzając wiele teoretycznie lepszych i bardziej uznanych drużyn. Napoli, Lazio, Juventus, Milan, Inter – to nie lista uczestników kolejnej edycji pucharów europejskich, to lista trofeów Sassuolo. Z nimi wszystkimi Nerroverdi sięgali po 3 punkty (z Interem nawet po 6…). Specjaliści od gry z wielkimi drużynami? Jeśli tak, to ich kibice mają prawo być pełni nadziei przed występem ich ulubieńców w eliminacjach Ligi Europy. Bez względu na to, kto opuścił szeregi najlepszych drużyn półwyspu Apenińskiego największym przegranym tego sezonu była drużyna Milanu. Rossoneri przegrali rywalizacje z Sassuolo o puchary, przegrali też w Pucharze Włoch (choć w finale postawili się Juventusowi). Porażki i remisy z o wiele słabszymi drużynami (w tym spadkowiczami) nie dały nadziei na powrót do europejskich rozgrywek. To kolejny stracony rok, który, zamiast na budowaniu drużyny, spędzono na wymianie kolejnych trenerów i ponowne szukanie swojej tożsamości. Nie pomogły bramki Bacci, ani asysty Bonaventury. Jedyna nadzieja kibiców w chińskich
inwestorach, którzy negocjują kupno klubu. W dole tabeli nie było wielkich niespodzianek. Najtrudniej było beniaminkom. Ostatnie miejsce w lidze zajął Hellas Verona z Pazzinim i Tonim w składzie. Tylko pięć zwycięstw może osłodzić jedynie fakt, że pokonali Milan oraz Juventus, a także Chievo w derbach Werony. Nie jest to jednak zbyt duże pocieszenie. Na drugim miejscu od końca melduje się Frosinone. Osiem zwycięst w sezonie to zdecydowanie zbyt mało, by przetrwać w Serie A. Największym sukcesem było zwycięstwo 2-0 z chimerycznym Udinese. 111 Żółtych 5 czerwonych kartek (z czego, co ciekawe tylko jedna za atak na przeciwnika) stawia Frosinone na podium dla najbrutalniejszych drużyn sezonu obok Atalanty i największego pechowca sezonu, drużyny Carpi. Tylko jednego punktu zabrakło tej drużynie do zajęcia ostatniego bezpiecznego miejsca w tabeli. O to jedno „oczko” więcej miały Palermo oraz Udinese, z którym Carpi wygrało w ostat-
nim meczu sezonu. Palermo uciekło spod topora kata wygrywając z Hellasem w swoim meczu. W tej drużynie pierwsze skrzypce grał Franco Vázquez, nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że w pojedynkę utrzymał zespół w elicie. Łącznie w 380 meczach sezonu wystąpiło 767 różnych piłkarzy, gdzie 270 z nich zdobyło łącznie 979 goli (2,58 bramki na mecz). W lidze zagrało 381 „stranierich”, czyli zagranicznych piłkarzy. Sędziowie pokazali 1849 kartek i 48 razy wyrzucali piłkarzy z boiska. Ale ten sezon to nie tylko statystyki i tabela. Swoją piłkarską karierę zakończyło wielu znakomitych piłkarzu jak mistrz świata Luca Toni, legenda Bergamo Gianpaolo Bellini, utytułowany Christian Abbiati, czy solidny ligowiec Luca Castellazzi. Do tego wciąż nie znamy przyszłości genialnego Antonio Di Natale, który po 12 latach w Udinese ogłosił swoje odejście. Biorąc pod uwagę wiek napastnika, prawdopodobne jest zakończenie przez niego kariery, choć już nie raz pokazywał, że metryka to dla niego tylko liczby. Swoje
kariery zakończyli też związani przez lata z Serie A Argentyńczycy Walter Samuel oraz Diego Milito. Sezon 2015/16 to także czas, w którym pożegnaliśmy wielką legendę Calcio, znakomitego obrońcę i trenera Cesare Maldiniego. Swój pierwszy sezon w Serie D rozgrywała Parma, klub, który zapłacił wysoką cenę za niegospodarność swoich działaczy. Niegdyś potęga, dzisiaj drużyna czwartej klasy rozgrywkowej. Trzymamy kciuki za powrót do elity! Kolejny sezon Serie A już niedługo, czy znajdzie się ktoś, kto postawi się Juventusowi ? Już dzisiaj wiadomo, że Inter Mediolan ma nowych właścicieli, którym są bogaci Chińscy inwestorzy. Podobny los czeka prawdopodobnie Milan. Czy Napoli zdoła utrzymać Higuaina? Czy Roma pokaże nareszcie pełnie swojego potencjału? A może odkryjemy kolejne Sassuolo? Pozostaje czekać na pierwszy gwizdek sezonu 2016/2017! Adrian Caba
JEDENASTKA SEZONU WG. MAGAZYNU FORZA ITALIA: Gianluigi Buffon – Nieprawdopodobny rekord goalkeepera Juventusu sprawia, że właściwie nie miał w tym roku konkurenta.
Alessandro Florenzi – prawy obrońca Romy zaliczył doskonały sezon strzelając aż 7 bramek i dorzucając 3 asysty. Wykonał ogromny skok jakościowy co zaowocowało powołaniem do kadry na Mistrzostwa Europy gdzie gra w pierwszym składzie.
Kalidou Koulibaly – środkowy obrońca Napoli zaliczył świetny sezon notując 2,5 przechwytu na mecz i 3,6 razy na mecz wyjaśniał sytuację pod swoim polem karnym. Dokładał do tego aż 71 podań na mecz biorąc na siebie ciężar rozpoczynania akcji.
Leonardo Bonucci – absolutnie czołowy obrońca Włoch, zarówno w lidze, jak i reprezentacji. Klasa sama dla siebie. 4,1 Razy na mecz wybijał piłkę napastnikom spod nóg. 3 Gole i 87% celnych podań.
Sime Vrsaljko – absolutne objawienie ligi, młody Chorwat był liderem sensacji tego sezonu, drużyny Sassuolo. Jego groźne crossy przyczyniły się do zdobycia 4 bramek, co przy niskim wyniku strzeleckim jego drużyny stanowi bardzo wyraźny wkład.
Mohamed Salah – skrzydłowy Romy zalicza świetny powrót do Włoch notując szalone 14 bramek i 6 asyst. Pokazał swoją wszechstronność część meczów grając również jako napastnik.
Radja Nainggolan – pomocnik Romy to prawdziwy czołg w środku pola. Zdobył 6 bramek i 1 asystę, choć w jego przypadku wielkie znaczenie mają wartości, których nie da się wyrazić w liczbach. Płuca i serce stołecznej drużyny.
Paul Pogba - wielki talent Juventusu, którym interesują się wszyscy możni piłkarskiego świata. 8 Bramek i 12 asyst, blisko 3 driblingi i 3,5 strzałów na mecz, głownie atomowych uderzeń zza pola karnego. Bardzo ważna postać mistrzów Włoch.
Stephan El Shaarawy – skrzydłowy Romy zaliczył niesamowite wejście do drużyny, dla której zdobył 8 bramek i dorzucił 2 asysty. W kilku trudnych momentach sezonu ciągnął grę Rzymian napędzając kolejne ataki.
Paolo Dybala – młody Argentyńczyk zdobył dla Juventusu 19 bramek i zaliczył 9 asyst. Mimo młodego wieku wykazywał się wielką dojrzałością. 3,1 Strzałów na mecz i 2,1 kluczowych podań sprawia, że Dybala musiał znaleźć się w tym zestawieniu.
Gonzalo Higuain – absolutny król tegorocznego sezonu na gole. 36 bramek dało Argentyńczykowi nowy rekord ligi, bijąc wyczyn legendarnego napastnika Milanu Gunnara Nordahla. Ponad 5 strzałów na mecz i więcej goli niż występów. Mówi samo za siebie. Na wyróżnienie zasłużyli także tacy piłkarze jak: Pjanic, Hamsik, Saponara, Insigne, Bonaventura, Vázquez, Acerbi, Ansaldi czy Handanovic, jednak nie jesteśmy w stanie uhonorować wszystkich. Jedenastkę wybrano na podstawie niejawnego głosowania członków Magazynu Forza Italia.
Najczęściej, kiedy zawodnik, grający dla drużyny z danego miasta, zmieni ją na największego przeciwnika swojego dotychczasowego klubu, kibice palą koszulki z jego nazwiskiem, nazywają judaszem, demolują samochody, wygwizdują, czy po prostu wyzywają. Jeśli dodatkowo jest to klub z tego samego miasta to robi się jeszcze goręcej. Jednak bywa również tak, że kibice nie mają piłkarzowi tego za złe i nie robią takich przykrości. Wielu zawodników zmieniało Inter ma Milan i Milan na Inter, czyli kluby, które grają nawet na tym samym stadionie – San Siro. Przyjrzyjmy się im!
Zacznijmy może od tego, że stadion, na którym swoje mecze rozgrywają dwa Mediolańskie kluby został nazwany imieniem legendarnego włoskiego napastnika. Meazza w młodości kibicował Rossonierim, więc kiedy mógł, zgłosił się do Milanu, ale został odrzucony. Powodem były słabe warunki fizyczne (wydawać by się mogło że 169 centymetrów wzrostu w tamtych czasach we włoskiej lidze to po prostu za mało). Jednak działacze Interu wykazali się większą intuicją niż ich rywale zza między i w wieku 17 lat Meazza został piłkarzem Nerazzurrich . Giuseppe odpowiedział Milanowi najlepiej jak mógł. Przez 13 lat w barwach niebieskiej części Mediolanu trzykrotnie zostawał królem strzelców ligi, dwukrotnie zdobywał z Interem
mistrzostwo oraz, jako zawodnik reprezentacji, dwukrotnie został mistrzem świata. To właśnie w Interze spędził najlepszy okres w swoim życiu, strzelił łącznie prawie 250 bramek. Jednak w wieku 30 lat przeniósł się do niegdyś wymarzonego klubu – Milanu. Tam niestety nie zagrzał długo miejsca i po dwóch latach z mizernym wynikiem występów jak i asyst opuścił klub na rzecz Juventusu, w którym również nie błyszczał. Później grał jeszcze w Varese i Atalancie, by rok po wojnie powrócić jeszcze do Interu, w którym spędził jeszcze jeden rok. Po zakończeniu kariery piłkarza został trenerem, zmarł w 1979 roku na dwa dni przed swoimi 69 urodzinami.
Dzięki swoim okularom, w których grał, stał się jednym z najbardziej charakterystycznych piłkarzy minionej dekady. Rozpoznawalny mógł być również przez swoje dredy. Na boisku zawsze wyróżniał się zaciętością – nie był piłkarzem obdarzonym
wzrostem, nie zdobywał też wielu bramek, ale jego największymi zaletami były odbiory piłki oraz kapitalny drybling, był też bardzo szybki, przez co zawsze dawał swojej drużynie wiele w środku pola. Do Milanu dołączył po wieloletnim pobycie
w Ajaxie, jednak nie zadomowił się w Mediolanie. Nastąpił nagły spadek formy i już po jednym sezonie dołączył do Juventusu, dla którego w ciągu 7 lat zagrał w niemal 160 meczach. W barwach ,,Starej Damy” grał zazwyczaj za plecami Zinedine Zidana, z którym stworzył fenomenalny duet, obaj fantastycznie się uzupełniali. Bardzo dobra gra i kapitalne w jego wykonaniu euro zaowocowało wypożyczeniem do FC Barcelony, w barwach której występował przez pół roku, razem z Ronaldinho, z którym znów stworzył świetny duet. Pociągnął ,,Dumę Katalonii” na szczyt tabeli. Być może gdyby nie Davids nie poznali byśmy ,,Zizou” i ,,Ronniego” z takiej strony. Być może potrzebowali za sobą zawodnika, który oprócz rozbijania ataków rywali umiał też przyśpieszyć akcję, pograć piłką do przo-
du, czy rozegrać ją z innym zawodnikiem. Niestety, Edgar Davids, mimo bardzo dobrej gry, nie został w ,,Blaugranie” na dłużej i trafił do Interu Mediolan. Tam jednak nie grywał za dużo i po roku opuścił klub na rzecz Tottenhamu, w którym radził sobie dobrze, ale nie odniósł z ,,Kogutami” większych sukcesów. Następnie przeniósł się do swojego pierwszego klubu - Ajaxu. W Amsterdamie fantastycznie ukoronował swoją piękną karierę – w konkursie jedenastek w meczu finałowym Pucharu Holandii nie pomylił się pewnie wykonując decydującą jedenastkę. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został trenerem.
Jeden z najdziwniejszych napastników w historii futbolu - jednego dnia praktycznie w pojedynkę wybija Niemcom z głów awans do finału Euro i staje się bohaterem narodowym Włoch (Polski chyba też), a drugiego jest w tak słabej formie, że jego klub nie ma gdzie się go pozbyć. Balotelli podobnie jak Meazza zawsze kibicował Milanowi, jednak gdy nadarzyła się okazja trafił do Interu, gdzie miał okazję współpracować ze Zlatanem Ibrahimovicem i Jose Mourinho. Łącznie spędził tam trzy lata, w trakcie których triumfował w Lidze Mistrzów. Wciąż jednak nie ukrywał sympatii do barw Rossonerich. Później trafił do Manchesteru City, z którym zdobył Mistrzostwo Anglii, lecz po Euro 2012, podczas którego zdobył trzy bramki i został jednym z królów strzelców turnieju, był kuszony przez duże europejskie kluby. Ostatecznie trafił do Milanu. Wtedy zaczęły się
problemy z kibicami Interu którzy rzucali w niego bananami, kiedy był przy piłce wydawali z siebie odgłosy małpy, wywiesili transparent z treścią: "Rzuciłeś naszą koszulkę. Niewdzięczniku, zawsze będziesz przez nas obrażany". Później nie było lepiej, kiedy mówiło się o ewentualnym transferze ,,Super Mario” do Interu z trybuny Curva Nord można było usłyszeć: „Nie chcemy Balotellego! Balotelli to sk******n”.
Chyba jedyny piłkarz bez ekstrawaganckiej fryzury czy niesamowitych trików piłkarskich, który inspiruje swoją grą tysiące, jeśli nie miliony, ludzi na całym świecie. Pirlo gra zgodnie z zasadą ,,lepiej mądrze stać niż głupio biegać”, po boisku prawie nigdy nie biega, co najwyżej drepcze lub truchta. Potrafi jednak zagrać piłkę przez pół boiska co do centymetra, potrafi idealnie obsłużyć kolegę mierzonym podaniem na kilkadziesiąt metrów, czy odnaleźć się wśród całej armii piłkarzy drużyny przeciwnej albo rozstrzy-
Jako dziecko zaczynał grać w drużynie Pro Inter, był też na testach w swoim ulubionym klubie-Interze, ale ostatecznie trafił do Bari. Do pierwszej drużyny przebił się w 1999 roku i grał tam przez dwa lata, by jako 19-letni chłopak dołączyć do AS Romy. W stołecznym klubie spędził bardzo udane 5 lat, w ciągu których wchodził na boisko niemal 140 razy, a jego dobra gra zaprocentowała transferem do Realu Madryt. Do dziś Cassano jest wymieniany za jeden z najgorszych transferów Florentino Pereza. Po przybyciu do klubu Cassano zaczął treningi indywidualne, ponieważ był w bardzo słabej formie i musiał schudnąć. Następnie Antonio trafił do Sampdorii by w
gnąć losy meczu uderzając z rzutu wolnego, przy czym to wszystko robi jakby od niechcenia. Po czterech latach gry w barwach Brescii, w wieku 19 lat trafił do Interu Mediolan, skąd był wypożyczany do Brescii i Regginy. Tak naprawdę nie dostał prawdziwej szansy w Interze i w 2001 roku otworzył nowy piękny rozdział w swoim życiu – trafił do Milanu. Do pierwszego składu zdołał się przebić już w pierwszym sezonie. Nie zmieniło się to w zasadzie przez następne 10 lat, w trakcie których dwukrotnie wygrał Ligę Mistrzów oraz również dwukrotnie Mistrzostwo Włoch. W czasie gry dla ,,Rossonierich” zdobył też Mistrzostwo Świata razem z reprezentacją Włoch. Po 10 latach w wyniku konfliktu z Massimiliano Allegrim przeszedł do Juventusu. W barwach ,,Starej Damy” zdobył 4 Mistrzostwa Włoch, a pięknym ukoronowaniem jego kariery mogło by być zwycięstwo w Lidze Mistrzów, na które miał szansę jednak w finale uległ FC Barcelonie. Obecnie Pirlo razem z Davidem Villą i Frankiem Lampardem występuje w New York City.
2010 przejść do AC Milanu, w którym połowicznie odzyskał formę, choć wciąż nie był w najlepszej dyspozycji, musiał przejść operację serca, ale mimo to dopisał do swojego CV Mistrzostwo Włoch. Następnie ,,FantAntonio” trafił do swojego wymarzonego klubu-Interu ponieważ Milan wymienił go na Pazziniego i dopłacił 7 milionów euro. W barwach ,,Nerrazurich” grał tylko przez rok, następnie był zawodnikiem Parmy I Sampdorii w której gra do dziś.
Franek Jankowski|AS Roma Poland
Maj 1994 roku był dla Włochów miesiącem tragicznym. Ten, tak zakochany w sportach motorowych i calcio naród, na przestrzeni trzydziestu dni pożegnał na swojej ziemi dwóch wybitnych sportowców. Pierwszego maja na torze Imola w San Marino doszło do tragicznego w skutkach wypadku Ayrtona Senny, trzykrotnego mistrza świata w F1. 30. maja życie odebrał sobie Agostino Di Bartolomei. Były kapitan Romy. Na plecach bordowej koszulki Romy numer 10, na lewym ramieniu opaska kapitańska. Pierwsze skojarzenie, naturalnie – Totti. Jednak Francesco musi ustąpić mu pierwszeństwa. To on jest archetypem kapitana Romy. Rzymianin i romanista. Di Bartolomei był piłkarzem wyjątkowym. Nie chodzi tu jedynie o jego walory boiskowe. Jego osobowość nie zamykała się tylko w prostokącie murawy, był urodzonym przywódcą, liderem z prawdziwego zdarzenia. Wzbudzał respekt nie dlatego, że głośniej krzyczał od innych, wręcz przeciwnie, odzywał się bardzo rzadko, jednak kiedy przemówił nie prawił komunałów. Każde jego zdanie było przemyślane, każda dyskusja podparta argumentami. Ten człowiek miał w sobie wszystkie te cechy jakie powinien mieć podręcznikowy kapitan i lider drużyny: spokój, powaga, lojalność, charyzma. Diament, który wystarczyło oszlifować “Ago” od małego przejawiał olbrzymi talent do piłki. Na czystym boisku w jednej z dzielnic Wiecznego Miasta zawsze grał pierwsze skrzypce, nie dziwi więc, że szybko zaczął wzbudzać zainteresowanie trenerów szkó-
łek piłkarskich. Już wieku trzynastu lat dostał propozycję treningów w Milanie. Nie jednemu dzieciakowi zakręciłoby się od tego w głowie, ale nie jemu. Młody Agostino podziękował za zainteresowanie bo, jak sam mówił kilka lat później, nie chciał stać się emigrantem w wieku trzynastu lat. Zresztą nie tylko to nie pozwoliło mu na opuszczenie rodzinnego miasta. On miał przecież plan, zagrać dla Romy – tak to był plan a nie marzenie. Rzymską Primaverę poprowadził do dwóch mistrzostw kraju, dwa razy zdobył z nią także krajowy puchar. W międzyczasie zaliczył debiut w pierwszym zespole. Umożliwił mu go Antonio Trebiciani, jego opiekun z zespołu młodzieżowego, który na krótko zasiadł w fotelu szkoleniowca pierwszej drużyny. Debiut Agostino zaliczył równo dwa tygodnie po swoich osiemnastych urodzinach (22.04.1972) i to nie byle gdzie i z nie byle kim. Inter na San Siro. Debiutancki sezon 1972/73
zakończył z dwoma występami. W kolejnym było ich już osiem, a dodatkowo zaliczył premierowe trafienie. Następny rok mógł być przełomowy, ale ostatecznie przez kontuzję stawu kolanowego liczba jego występów zatrzymała się na trzynastu. W kolejnych rozgrywkach, aby mógł sprawdzić się podczas regularnej gry, wypożyczono go do Serie B, do Vicenzy. Tam okrzepł i po powrocie bez żadnych skrupułów mógł zacząć dyrygować poczynaniami „Giallorossich”.
Krok po kroku do urzeczywistnienia planu Prawdziwy dyrygent potrzebuje jednak batuty zaś ten piłkarski, opaski kapitana. „Diba” otrzymał ją w 1980 roku i z całą pewnością nie uciskała go, krew spokojnie dopływała do dłoni. Pod jego przywództwem Roma obroniła Puchar Włoch w sezonie 1980/81, a w lidze była druga (pierwsze podium od pięciu lat). W 1982 roku, ówczesny trener rzymian Nils Liedholm, zdecydował się na bardzo odważny ruch. Usunął Agostino ze środka pola, a jego miejsce zajął bardziej dynamiczny Pietro Vierchowod. Kapitan został cofnięty na środek obrony i … to był strzał w dziesiątkę. Do wielu atutów naszego bohatera należały niewątpliwie przegląd pola, technika, umiejętność posłania piłki dokładnie tam gdzie chce, ale brakowało mu dynamiki. Co nie znaczy jednak, że Di Bartolomei człapał. Nie, on na placu gry kroczył. Wysoko uniesiona głowa, piłka przy nodze, to jego sylwetka. Gdyby Alan Siegel miał zaprojektować logo Serie A to niewątpliwie „Ago” spełniłby rolę Jerrego Westa, którego sylwetka znajduje się w logotypie NBA. Bliżej swojej bramki przywódca Romy mógł wykorzystywać swój potencjał w pełni. Więcej miejsca, więcej czasu, a ponieważ świetnie grał również jeden na jeden, nie było obaw do jego gry w obronie. Jako libero w mistrzowskim sezonie zdobył aż siedem goli! Jego uderzenie z rzutów wolnych to wypisz, wymaluj dzisiejszy Totti. Prawą nogą z całej siły z precyzją celownika laserowego. Tym sposobem jako pierwszy kapitan-rzymianin dał Romie upragnione scudetto. Świętowanie rozpoczęło się jeszcze w Genui, gdzie kibice Wilków opanowali trybuny stadionu, a po ostatnim gwizdku również jego murawę. Na Circo Massimo odbył się koncert dla olbrzymiej rzeszy tifosich. Kto jak kto, ale Curva Sud potrafi cieszyć się z sukcesów. Co wtedy zrobił kapitan zwycięzców? Jego żona w filmie „11 metri” opowiada, że po tych wszystkich uroczystościach, o piątej nad ranem wsiedli razem w samochód i urządzili sobie przejażdżkę po mieście. Wielki romantyk chciał poczuć dumę tego miasta, chciał
237 występów dla Romy
50 goli w barwach Giallorossi tą radość chłonąć w każdej postaci. Był na szczycie, spełnił plan. Pierwszy dzień reszty jego życia Rok później nie było już jednak tak kolorowo. Wiosną 1984 roku Rzym był gotowy by powtórzyć taką fetę jaka miała miejsce po upragnionym mistrzostwie. Roma weszła, pierwszy raz w historii swoich występów w rozgrywkach europejskich, do finału Pucharu Mistrzów. Finału zaplanowanego na Stadio Olimpico. Parcie na zdobycie tytułu najlepszej drużyny kontynentu było ogromne, a do dziś podejrzewa się, że prezydent klubu Dino Viola miał przekupić sędziego w półfinałowym spotkaniu z Dundee United. Koniec końców „Giallorossi” znaleźli się w wielkim finale naprzeciwko Liverpoolu. Po 90-ciu minutach i rozegraniu dogrywki na tablicy widniał remis 1:1. Rozstrzygały karne. Serię dla gospodarzy miał rozpocząć właśnie Di Bartolomei, ale poprosił o zastępstwo w pierwszej kolejce. Mógł uderzać każdą jedenastkę, byle nie pierwszą. Wyręczyć chciał go Graziani, ale Liedholm nakazał strzelać kapitanowi. Zmęczenie mu nie przeszkodziło, pokonał Grobbelaara. Nie uczynili tego jednak wspomniany wcześniej Graziani i Conti. Puchar pojechał to miasta Beatlesów. Był 30. maja 1984 roku. Latem tego samego roku zmieniło się wszystko. Na ławce Romy zasiadł Sven-Göran Eriksson. Uznał on, że potrzebuje graczy zdolnych wywierać pressing na rywalu przez całe spotkanie. Tym samym podziękował „Ago”. Tajemnicą poliszynela jest, że było to na rękę też prezydentowi Romy, który nie wi-
dział dla niego już miejsca w Trigorii. Tym sposobem „Diba” po latach zwłoki wylądował w Milanie u „swojego” mentora Liedholma. Szwed bardzo cenił sobie współpracę z Agostino i vice versa. Łączyło ich nie tylko boisko, obaj byli estetami, ludźmi ciekawymi świata i ten świat studiującymi. Obu pasjonowała sztuka, przede wszystkim malarstwo. Franco Tancredi, we wspomnianym wcześniej filmie „11 metri”, opowiada anegdotę jak pojechali do Amsterdamu na mecz pucharowy i został przez swojego kolegę namówiony do zwiedzenia galerii sztuki. Przez trzy sezony nasz protagonista w Mediolanie rozegrał 88 spotkań w których zdobył dziewięć goli, a żeby historia dopełniła się całkowicie, pierwszego przeciwko Romie. Kolejnym przystankiem w karierze była Cesena, a ostatnie dwa lata spędził w Salernitanie, gdzie w 1990 roku, przyczynił się do awansu tej drużyny do Serie B. To były jego ostatnie występy w zawodowej karierze. Tragiczny koniec Kochał południe Włoch i tam postanowił się osiedlić. Tam również rozpoczął pra-
cę z dziećmi jako trener. Podobno miał talent pedagogiczny, a podczas treningów skupiał się przede wszystkim na technice i na grze piłką. Futbolówka nie może przeszkadzać, właśnie tę ideę starał się przekazać swoim podopiecznym. Próbował też stworzyć w Salerno szkółkę z prawdziwego zdarzenia, ale co rusz natrafiał na różne przeszkody. Z upływem czasu coraz mocniej marzył o powrocie do Romy. Próbował
w serce. Serce, które zostało złamane latem 1984 roku kiedy wypędzono go z ukochanego domu. Mówi się, że Roma nie kocha swoich synów i Agostino jest tego świetnym przykładem. Podobnie zresztą jak Damiano Tomassi, który potrafił rozegrać cały sezon na kontrakcie amatorskim żeby nie obciążać budżetu klubu bo nie był pewny swojej formy po ciężkiej kontuzji, a potem mu i tak podziękowano.
podpowiadać kierownictwu klubu, ale nie znajdował uznania w ich oczach. Jego znajomi twierdzą, że fantastycznie odnalazłby się w roli trenera Romy. Nawet po odejściu Dino Violi nie było dla niego miejsca w Trigorii. Świat coraz bardziej go przytłaczał. Czy popadł w depresję? Nie wiadomo. To był introwertyk, zawsze powściągał emocje więc tym trudniej było czegoś się domyślać. Równo dziesięć lat po przegranym finale Pucharu Mistrzów sięgnął do swojej saszetki, tej z którą nigdy się nie rozstawał. To było miejsce, w którym przechowywał swój rewolwer. W dziesiątą rocznicę największej porażki w sportowym życiu, w swoim życiu strzelił sobie
Di Bartolomei nie jest uznawany za legendę Romy ze względu na swój tragiczny koniec. On tą legendą dla wszystkich był jeszcze za życia. Za potwierdzenie niech posłużą jeszcze raz słowa Tancrediego: „Agostino był kapitanem pisanym przez duże K, to nie był jakiś tam gość z opaską. To był nasz mentor”. Dopiero cztery lata temu Roma nadała jego imię jednemu z boisk w swoim centrum treningowym w Trigorii, w Salerno natomiast jedna z ulic biegnąca przy stadionie również nazwana jest na jego cześć. Łukasz Szymański konsultacja T.M. Lupi Polacchi
Dyrygent złotych lat włoskiego futbolu. Taktyk na którym dziś wzorują się wielcy szkoleniowcy. Vittorio Pozzo - jedna z największych postaci trenerskich w historii piłki nożnej. Przez lata swojej kariery dorobił się określenia „Il Vecchio Maestro” („stary mistrz”). Do dziś jest jedynym, który poprowadził swoją drużynę do dwóch tytułów mistrza świata. W 1934 i 1938 roku. Jedną z pasji Vittorio Pozzo było podróżowanie. Urodził się w 1886 roku w Turynie. W piłkę grał w Szwajcarii, we Włoszech, ale najwięcej wiedzy o futbolu pochłonął w jego ojczyźnie – Anglii. Podczas studiów na Wyspach odkrył piłkę nożną i się w niej zakochał. Dogłębnie obserwował grę brytyjskich zespołów i na podwalinach tej wiedzy rozpoczął budowanie drużyny narodowej Italii. Pierwsze podejście, w 1912 roku było jednak nieudane. Włosi zawiedli na Igrzyskach Olimpijskich, już w pierwszej rundzie przegrywając z Finlandią. Aczkolwiek, Giuseppe Meazza – przyszły gwiazdor i jeden z najważniejszych piłkarzy Pozzo uczył się dopiero mówić. W kolejnych latach „Stary mistrz” pracował w Torino jako dyrektor techniczny, walczył również na froncie I Wojny Światowej. Kolejna próba objęcia kadry
narodowej w latach 20-tych wyszła dosyć marnie. Na francuskich Igrzyskach Olimpijskich Italia odpadła w ćwierćfinale, w pojedynku ze Szwajcarią. Złote lata „Squadra Azzurra” Po raz trzeci, w 1929 roku Vittorio Pozzo na aż 19 lat objął posadę selekcjonera reprezentacji Włoch. Na pierwszym Mundialu – w 1930 roku w Urugwaju, Italii zabrakło. Kolejne mistrzostwa, za inicjatywą Benito Mussoliniego odbyły się na półwyspie Apenińskim. Przywódca Włoch chciał wykorzystać uwielbiany w swoim kraju futbol do propagandy faszystowskiej. Selekcjoner tymczasem zbudował skład oparty na Juventusie, który w latach 1931–1935 rok rocznie zdobywał Scudetti. Aż siedmiu piłkarzy „Starej Damy” reprezentowało barwy narodowe Italii na Mundialu '34. Zespół uzupełniali
piłkarze Romy, Bolonii i Interu. Nie każdy był jednak Włochem, bo w kadrze narodowej znajdowali się piłkarze cztery lata wcześniej reprezentujący Argentynę czy Brazylię. Największą gwiazdą był z kolei 24-letni Giuseppe Meazza. „Squadra Azzurra” turniej zaczęła od wysokiego zwycięstwa z USA. Kolejne spotkanie nie było już takie łatwe i zremisowany mecz z Hiszpanią został... powtórzony. Po bramce „Peppe” udało się go jednak wygrać. Gospodarze mistrzostw doszli do finału, który również wyglądał kontrowersyjnie. „Mam nadzieję, że poprowadzi Pan reprezentacje mojego kraju do mistrzostwa świata” miał powiedzieć Mussolini przed meczem do Ivana Eklinda, arbitra tego spotkania. Arbitra, który nie reagował na brzydkie faule Włochów, arbitra, który nie podyktował ewidentnego karnego dla Czechosłowacji. Italia ostatecznie wygrała, a Puchar wręczył sam wódz Benito Mussolini. Igrzyska Olimpijskie '36 w III Rzeszy były z kolei teatrem Adolfa Hitlera. To on je otworzył, to jego naród sięgnął po najwięcej medali. W futbolu lepsza okazała się jednak drużyna Vittorio Pozzo, która sięgnęła po złoty krążek. Warto dodać, że czwarte miejsce zajęła wówczas reprezentacja Polski.
Na kolejne mistrzostwa świata we Francji „Azzurri” pojechali gruntownie przebudowani. Zostało tylko dwóch piłkarzy z poprzedniego Mundialu '34. „Squadra Azzurra” pomimo tego została pierwszą drużyną, która wygrała mistrzostwo na turnieju rozgrywanym na obcej ziemi. Finałowe zwycięstwo z Węgrami dało Italii także tytuł pierwszej drużyny, która zdobyła dwa medale na mistrzostwach świata z rzędu . Zachowało także piłkarzy przy życiu. „Wygraj lub zgiń” miał bowiem mówić Mussolini do swoich zawodników przed meczem z Węgrami. Vittorio Pozzo zdobył z reprezentacją Włoch dwa mistrzostwa świata i olimpijskie złoto w przeciągu czterech lat. W 1939 roku zaczęła się II Wojna Światowa, futbol odszedł zaś na boczny tor. „Il Vecchio Maestro” posadę utrzymał jednak do 1948 roku. Selekcjonerem był przez 6 927 dni. Prowadził drużynę w 97 spotkaniach, z których wygrał aż 65! Metodo Vittorio Pozzo był prekursorem wielu cech włoskiego futbolu. To on jako pierwszy zastosował taktykę 1-2-3-2-3, nazywaną „Metodo”. Gra takim ustawieniem skutkowała szybkimi kontrami. Jeden z pomocników często cofał się, stając się trzecim obrońcą. Gra drużyny Pozzo w głównej mierze polegała na szybkich skrzydłach i przewadze w środ-
ku pola. „Stary mistrz” korzystał z piłkarzy technicznych. Uważa się, że na tej właśnie taktyce wzoruje się Josep Guardiola. Stosuje jednak bardziej nowoczesną wersję tej formacji. Reprezentacja Pozzo grała efektownie z przodu, ale nie zapominała też o defensywie. W dziewięciu spotkaniach na mistrzostwach w '34 i '38 Italia straciła 8 bramek. Strzelając... 23. Vittorio Pozzo opisuje się jako genialnego psychologa, który wiedział jak dotrzeć do każdego z piłkarzy. Potrafił wykorzystać też potencjał Giuseppe Meazzy. Ponadto bardzo dokładnie studiował rywali, ich styl gry. Miał swoje dwa talizmany, które przynosiły mu szczęście. Był to niewykorzystany bilet powrotny do Anglii oraz kawałek szkła z rozbitego trofeum. W 1948 roku selekcjonerem reprezentacji Włoch został Ferruccio Novo. Pozzo zmienił branżę na dziennikarstwo, komentował piłkarskie mecze. Zmarł w 1968 roku w rodzinnym Turynie, mając 82 lata. W 1980 roku na krótko stadion olimpijski w stolicy Piemontu nazwano jego imieniem. W 2011 roku został uhonorowany w hali sław włoskiego futbolu. Dominik Popek – FirstEleven.com
Adriano Leite Ribeiro - to imię i nazwisko zna każdy fan, nie tylko włoskiej i brazylijskiej piłki. Nazywany "Imperatorem" napastnik miał wszystko by zostać drugim wielkim Ronaldo. Jednak bardziej niż zapisanie się w historii futbolu, jako drugi "Il Fenomeno", Adriano wolał całonocne imprezy, alkohol, narkotyki, co sprawiło, że nie raz był blisko oficjalnego zakończenia swojej bogatej kariery. Wielki w Interze Nim do tego doszło Adriano był bożyszczem dla wielu kibiców, zwłaszcza kibiców Interu Mediolan, gdzie jego gwiazda rozbłysła w pełni. W styczniu 2004 roku po kapitalnych
dwóch sezonach w barwach Parmy otrzymał swoją drugą szansę w ekipie "Nerazzurrich". Za czołowego strzelca Serie A, włodarze ekipy ze Stadio Giuseppe Meazza zapłacili około 15 milionów euro. Szybko przekonali się, że nie były to pieniądze wyrzucone w błoto. 47 bramek w latach 2004-2006 sprawiły, że Adriano w pełni zastąpił swojego rodaka, Ronaldo. Do tego imponującego wyniku należy jeszcze dodać kapitalną skuteczność w barwach "Canarinhos", czyli 22 trafienia z 27 w sumie. W tym czasie sięgnął z reprezentacją kraju po Copa Ame-
rica w 2004 roku i Puchar Konfederacji rok później. Upadek gwiazdy Sięgnięcie "piłkarskiego nieba" mocno odbiło się na Adriano. Problemy poza boiskowe zaczęły się już w sezonie 2006/2007, kiedy to Brazylijczyk zaczął odpuszczać na treningach, a częściej niż na boisku był gwiazdą nocnych klubów, gdzie zaczęły się jego problemy z alkoholem. Popadnięcie w konflikt z władzami Interu Mediolan, niezdrowy tryb życia, przybranie na wadze, a co za tym idzie, utrata miejsca w podstawowym składzie, sprawiło, że został wysłany do ojczyzny na przymusowy urlop, gdzie miał stanąć na nogi, odbudować formę zarówno fizyczną jak i psychiczną. Z czasem okazało się, że taki ruch był
wielkim błędem ze strony włoskiego klubu. Adriano zamiast wracać do formy coraz bardziej się staczał, będąc stałym bywalcem nocnych klubów. Jakby tego było mało, zmarł jego ojciec, co jeszcze bardziej go dobiło. W grudniu 2008 został wypożyczony na pół roku do Brazylii, a dokładnie do Sao Paulo. Dobre występy, 17 bramek w 28 meczach i powrót do drużyny narodowej sprawiły, że wielu ponownie w niego uwierzyło. Ten jednak poprosił o wcześniejsze rozwiązanie umowy by udać się na wakacje przed powrotem do Włoch. Na półwysep Apeniński wrócił, jednak przed przenosinami do Romy zaliczył jeszcze bardzo udany okres we Flamengo, gdzie poprawił swój wynik z Sao Paulo. 19 trafień w 31 spotkaniach, sprawiło, że mimo wciąż fatalnej opinii i sięgnięcia po narkotyki zdecydowała się na jego zatrudnienie AS Roma.
„Kiedy Adriano zaczyna pić, to nie potrafi przestać. Miał poradzić sobie z problemem, ale jak widać nic z tego. Absurdem jest jednak jest, że pojawiły się problemy z narkotykami. Alkohol też jest narkotykiem, ale to jednak różnic” dyrektor sportowy Flamengo Marcos Braz.
Okazało się to jednak wielkim niewypałem. W barwach "Giallorossich" czy "I Lupi" jak nazywa się piłkarzy stołecznego klubu zaliczył zaledwie 5 gier. Sytuacja ta powtórzyła się w Corinthians, ponownie Flamengo i na koniec w Atletico Paranaense. W ostatnim z nich zaliczył 1 występ, a pożegnano się z nim, gdy dwukrotnie nie pojawił się na treningu bez uzasadnienia. Bez chęci powrotu Miesiące mijały, a Adriano ani myślał o powrocie do futbolu. 32-letni wówczas piłkarz większą radość od strzelania goli widział w suto zakrapianych imprezach.
„Boję się o życie Adriano. On potrzebuje pomocy psychologa,. Nie interesuje mnie jego piłkarska kariera, ale jego życie. Po prostu martwię się o niego. On cierpi na poważną depresję i nikt mu tym nie pomaga. Wszystko nasiliło się po śmierci jego ojca. W dodatku nie zerwał z ludźmi z faveli, w której dorastał” Gilmar Rinaldi, były menadżer "Imperatora". Największych echem odbiła się ta na Copacabanie, gdzie w towarzystwie 18 prostytutek, alkohol lał się litrami, a od oparów popularnych "skrętów" można było się nieźle odurzyć. Jakby tego było
mało potrafił zarejestrować nowy motor na matkę jednego z baronów narkotykowych czy wrzucić zdjęcie na portal społecznościowy, pokazujące jak zabawia się kałasznikowem. Warto dodać, że parę dni przed tą głośną libacją był on bliski powrotu do zawodowego futbolu. Rękę wyciągnęło do niego francuskie drugoligowe Le Havre, które oferowało mu półroczny kontrakt. Francuzi jednak w ostatniej chwili postanowili zrezygnować z jego usług. Po ekipie z Ligue 2 wydawało się, że już nikt nie zgłosi się po Adriano, a on sam był bliższy zakończenia kariery i zorganizowania pożegnalnego meczu niż grania w piłkę na zawodowym poziomie. Każdy jego dzień kończył się, bowiem imprezą i piciem alkoholu.
„Adriano jest bliski zakończenia kariery i organizuje powoli swój mecz pożegnalny. Świat piłki nożnej to już nie jest jego świat. Dla Adriano nie ma dnia, kiedy by nie imprezował lub spożywał alkohol” wyznała jedna z bliskich piłkarza.
Ostatnie kroki w footballu Wszystko zmieniło się na początku 2016 roku, kiedy to po Adriano odważyło się sięgnąć występujące w National Premier Soccer League (NPSL - czwarta klasa rozgrywkowa w USA) Miami United. Jednocześnie został współwłaścicielem tego zespołu, wykupując 40 procent udziałów od Davida Beckhama, z którym - oficjalnie - razem będą zarządzać drużyną. Z końcem maja przygoda Adriano z Miami, jako piłkarza dobiegła końca, a najbardziej z jego przenosin na Florydę cieszyli lub cieszą się nadal właściciele nocnych klubów. Obecnie upadły już "Imperator" zbliża się do ostatecznego zawieszenia butów na kołku, a jego historia może być przestrogą dla niejednego młodego piłkarza. Dariusz Zając
Sezon 2015/16 w Serie A już za nami. Na pewno jedną z największych niespodzianek jest postawa Sassuolo i awans tego klubu pierwszy raz do europejskich pucharów. To jednak nie podopieczni Euzebio Di Francesco będą bohaterami tego teksu, oni są natomiast pretekstem, aby przypomnieć kilka historii klubów skromniejszych niż Juventus, Inter czy Roma, które podobnie, jak Sassuolo, namieszały w elicie i uzyskały prawo gry w Europie. Liga włoska jest tak specyficzna, że awans klubu z drugiego szeregu do pucharów jest zjawiskiem dosyć niespotykanym. Może tych historii nie można policzyć na palcach jednej dłoni, ale też las rąk nie będzie do tego potrzebny. My spośród kilku takich przypadków wybraliśmy te warte przypomnienia. Zatem zapraszamy do lektury i od razu zaczynamy z wysokiego C. Dwa mgnienia Vicenzy Vicenza Calcio. Klub kometa, który w swojej długiej i pięknej historii miał tak naprawdę tylko momenty chwały, które osładzały dopiero co poniesione klęski i które za moment stawały się miłym wspomnieniem, kiedy przychodziły kolejne złe sezony. Nieczęsto się zdarza,
żeby beniaminek kończył rozgrywki na podium, a tak było w sezonie 1977/78. Lanerossi Vicenza przez 20 lat była typowym ligowym średniakiem, aż do sezonu 1974/75 kiedy to … spadła z ligi! Pierwszy rok na zapleczu zakończyła na 16 miejscu i nikt chyba nie przewidywał, że klub wróci do Serie A z takim przytupem. Kolejne rozgrywki Biancorossi zwyciężyli i po dwóch latach banicji wrócili do elity, od razu meldując się na drugim stopniu podium! O sile tego zespołu stanowili m.in. Mario Guidetti, Roberto Filippi, Renato Faloppa, Luciano Marangon, Giorgio Carrera i oczywiście Paolo Rossi, tak ten Paolo Rossi późniejsza gwiazda Juventusu i Squadra Azzurra. Przez Europę jednak Vicenza tylko przemknęła, kończąc udział w Pucharze UEFA już w pierwszej rundzie, gdzie
musiała uznać wyższość Dukli Praga. A to był dopiero początek rozczarowań, bo niemalże ten sam skład, wciąż z Rossim na pokładzie, który zdobywał srebrne medale, w następnym campionato spadł do Serie B! Potrzeba było dwóch dekad, sportowego i ekonomicznego upadku aż Vicenza (już nie Lanerossi) raz jeszcze namieszała na półwyspie Apenińskim. Sezon 1996/97, Vicenza Calcio sięga po Puchar Włoch, pokonując w finałowym dwumeczu Napoli (0:1 na San Paolo i 3:0 u siebie). Kto jednak myśli, że Biancorossi skupili się tylko na pucharze, a w lidze pałętali się w okolicach strefy spadkowej jest w błędzie. Podopieczni Francesco Guidolina rozegrali świetny sezon. Ligę zakończyli na ósmej pozycji,
roku banicji powróciła na zaplecze włoskiej ekstraklasy i gra tam obecnie. Jedyny raz Ceseny i legendarna Perugia
najwyższej od wicemistrzostwa z sezonu 1978, a przez dziewięć kolejek z rzędu okupowali podium. W tamtych rozgrywkach ich ofiarą padły zarówno Juventus, Lazio, jak i oba mediolańskie giganty. Milan zresztą został odprawiony też w Pucharze na etapie ćwierćfinału (1:1 i 0:0). Postaci, które wiodły prym w tamtym czasie to m.in.: Luca Mondini, Roberto Murgita, Massimo Beghetto, Giampiero Maini, Domenico Di Carlo, Giovanni Lopez, Fabio Viviani, Luigi Santor, Gabriele Ambrosetti, Marcelo Otero (najlepszy strzelec 13 trafień). Taka gra była jednak tylko uwerturą do kolejnego sezonu. To, jak rozpanoszyła się Vicenza w Pucharach, zaskoczyło chyba też jej kibiców. Na dzień dobry Legia Warszawa (2:0; 1:1) potem Szachtar Donieck (3:1 i 2:1). Następnie Roda Kerkrade (4:1; 5:0) i w półfinale londyńska Chelsea, ta z grającym managerem Gianlucą Viallim, Roberto Di Matteo i brylującym Gianfranco Zolą, jego kompanem w ataku Tore Andre Flo i jeszcze kilkoma uznanymi nazwiskami. Jednak w pierwszym meczu na Stadio Romeo Menti di Vicenza górą byli gospodarze 1:0 po bramce Lamberto Zauliego. W Londynie na prowadzenie też wyszli Lanerossi i wydawało się, że sen będzie trwać, ale w rolę budzika wcielili się The Blues: Poyet, Zola, Hughes i finał Pucharu Zdobywców Pucharów trzeba było oglądać w telewizji. Nie zmienia to jednak faktu, że Vicenza zapisała piękną kartę w swo-
jej historii. Spośród zawodników, którzy przyczynili się to tej przygody największą karierę zrobił Massimo Ambrosini, wypożyczony na sezon 1997/98 z Milanu, do którego powrócił zaraz po nim i z którym wygrał wszystko, co było do wygrania w piłce klubowej. Można przypomnieć też Francesco Coco, również wypożyczonego z Mediolanu, dla którego Vicenza miała być pierwszym krokiem w wielkiej karierze, a który przepadł w późniejszych latach. Biancorossi zbudowali natomiast nazwisko Francesco Guidolina, który po jej opuszczeniu prowadził m.in. Udinese, Parmę a obecnie Swansea. Vicenza nigdy już nie zbliżyła się do wyników z lat 1995-1998 w 2001 roku spadła z Serie A i do dziś nie powróciła na ten poziom, zaliczając też trzy lata temu degradację z Serie B. Po
Po przybliżeniu momentów Vicenzy Calcio z lat 70-tych i 90-tych wracamy do tego pierwszego okresu aby wspomnieć o Cesenie i Perugii. W sezonie 1975/76 Koniki morskie osiągnęły swój najlepszy wynik w historii. Cesena w siódmej dekadzie XX wieku, lawirowała pomiędzy Serie B i A, a rozgrywki o których teraz wspominamy były trzecim sezonem z rzędu w elicie. Ostatecznie udało się je zakończyć na szóstym miejscu pokonując u siebie m.in. Romę, Milan czy Juventus. Tylko siedem porażek w 30 spotkaniach pozwoliło pokazać plecy w tabeli obu rzymskim klubom, Fiorentinie i dzięki lepszej różnicy bramek Bolognii. Najważniejszymi postaciami tego teamu byli: Giancarlo Oddi, Lamberto Boranga (bramkarz), Luigi Danova, Sergio Zuccher i Giovanni Urban (najlepszy strzelec – 8 goli). Następny sezon to niemalże bliźniacza historia jaka dwa lata później była udziałem Lanerossi Vicenza. W Pucharze UEFA za mocny w pierwszej rundzie okazał się Magdeburg (0:3 w Niemczech, 3:1 u siebie), a sezon ligowy zakończył się spadkiem do Serie B! Od 40 lat Cesena nie jest w stanie nawiązać do osiągnięcia zespołu prowadzonego wtedy przez Giuseppe Marchioro. Obecnie jedyne na co ją stać to awans raz na jakiś czas do Serie A.
Dużo bardziej spektakularny jest jednak wynik Perugii z sezonu 1978/79 która w tamtym czasie zasłużyła sobie na przydomek L'imbattibilità czyli niepokonana. 30 kolejek i ani jednej porażki! Jako pierwszy klub w historii mogła pochwalić się takim wynikiem. Poza nią później udało się to jeszcze tylko Milanowi 1991-1992 (sezon liczył wtedy 34 kolejki) i Juventusowi 2011-2012 (38 kolejek). Jednak z tej trójki tylko Perugia nie zdobyła mistrzostwa bo aż 19 meczów zremisowała i musiała zadowolić się drugą lokatą, trzy oczka za Milanem. Nie zmienia to jednak faktu, że gracze Ilario Castagner’a odnieśli wtedy ogromny sukces i awansowali do Pucharu UEFA. Nie były to jednak pierwsze międzynarodowe rozgrywki tego klubu. Wcześniej Perugia – pierwszy raz jako zwycięzca Serie B (!)- rywalizowała w Pucharze Mitropa (grały tam kluby z Włoch, Szwajcarii, Austrii, Węgier, Czechosłowacji, Jugosławii i Rumunii) oraz w Pucharze Karla Rappmana, który później przemianowany został na Puchar Intertoto. Jednak nigdy nie były to rozgrywki o takim prestiżu jak Puchar UEFA czy Puchar Mistrzów, a na tych skupiamy się w tym tekście.
Niestety tego sukcesu drużyny nie było dane świętować Renato Curiemu, jednemu z ważniejszych graczy Perugii w latach 1974-77. Wraz z Gryfami awansował do Serie A w 1974 roku i na najwyższym szczeblu był centralną postacią środka pola Perugii. Zapisał się również w historii Torino. Otóż jego gol dający zwycięstwo Perugii 1:0 w ostatniej kolejce campionato 1975/76 z Juventusem przypieczętował siódme scudetto w historii dla Byków. Do dzisiaj to zarazem ostatnie zdobyte przez nich mistrzostwo Włoch jak i pierwsze i (póki co) jedyne po tragedii Grande Torino na wzgórzu Suprega w 1949 roku. W kolejnym sezonie wraz z Curim w składzie Perugia zajęła szóstą lokatę i przystąpiła do rywalizacji w Pucharze Mitropa. Sezon 1977/78 miał być kolejnym krokiem w przód zarówno dla 24 letniego zawodnika jak i rozwijającego się zespołu. Niestety był to jeden z najtragiczniejszych sezonów w historii Biancorossich. 30 października 1977 roku Perugia na swoim stadionie podejmowała Juventus. Mecz toczył się przy ulewnym deszczu i w takich warunkach w piątej minucie drugiej połowy Curi upadł na boisko. Nagłe zatrzymanie krążenia, tak brzmi opis z sekcji zwłok. Renato Curi zmarł na
stadionie, który nosi jego imię od 26 listopada 1977 roku. Dwa lata po tych wydarzeniach, jesienią 1979 roku, Perugia zadebiutowała w poważnych rozgrywkach kontynentalnych. Pierwszym rywalem w Pucharze UEFA okazał się klub z ówczesnej Jugosławii – Dinamo Zagrzeb. Tę przeszkodę udało się pokonać (1:0 w dwumeczu, po zwycięstwie u siebie), być może zaprocentowało doświadczenie z Pucharu Mitropa? Natomiast w kolejnej rundzie kiedy przyszło zmierzyć się z rywalem spoza tego kręgu przygoda z Pucharem UEFA została zakończona. Aris Saloniki po remisie w pierwszym meczu 1:1 w rewanżu, w Italii, nie dał im szans i pewnie zwyciężył 3:0. Sezon 1979/80 I Grifoni zakończyli jeszcze na ósmej pozycji, ale już w następnym żegnali się z Serie A i zakończyli pasmo swoich sukcesów. Na najwyższy szczebel udało się wrócić dopiero w sezonie 1995/96, a następnie w rozgrywkach 1997/98 i występowali w niej nieprzerwanie do sezonu 2003/2004. Latem 2003 roku przy trzecim podejściu wygrali Puchar Intertoto pokonując w finale VfL Wolfsburg co dało przepustkę do Pucharu UEFA. W pierwszej rundzie zespół pod wodzą Serse Cosmiego pokonał Dundee United, w drugiej wziął
rewanż po latach na Arisie Saloniki (2:0 u siebie, 1:1 w Grecji). Ostatnią przeszkodą było PSV Eindhoven (0:0 i 1:3 w Holandii). Kolejny raz jednak okazało się, że ciężko jest pogodzić grę w pucharach z ligowymi zmaganiami, do utrzymania zabrakło dwóch punktów i ten spadek zapoczątkował regres klubu nie tylko sportowy, ale też organizacyjny. Po ogłoszeniu bankructwa w 2010 roku Perugia rozpoczęła zmagania w Serie D. Obecnie od dwóch lat Biancorossi są średniakiem w Serie B. Awans do pucharów pierwszym krokiem do mistrzostwa. Hellas Werona Żeby pokazać, że sukces ligowy i awans do pucharów nie muszą być pocałunkiem śmierci, warto przypomnieć historię Hellasu Werona. Do sezonu 1982/83 ten klub, to pojawiał się w Serie A, to znikał. W roku 1982 do niej awansował swoją drogą również zgodził się na grę w Pucharze Mitropa, jako zwycięzca Serie B - ale to nie przeszkodziło Hellasowi, jako beniaminkowi zająć czwarte miejsce w lidze i zakwalifikować się do Pucharu UEFA. Trener Osvaldo Bagnoli swój skład oparł na doświadczonych Luciano Spinosim, Domenico Volpatim,
Brazylijczyku Dirce, Domenico Zenzo (15 bramek), wspomnianym wcześniej przy okazji Vicenzy Luciano Marangonie. Bramki strzegł późniejszy mistrz Włoch z Napoli Claudio Garella. Swoją małą cegiełkę dołożył również nasz Władysław Żmuda (ledwie dwa występy). Ta kadra niemalże w komplecie zameldowała się na starcie nowego sezonu, który w lidze zakończyła na szóstej pozycji, a w Pucharze UEFA odpadła już w drugiej rundzie. Najpierw uporała się z Crveną Zvezdą (1:0 i 3:2). Rywalem nie do przejścia okazał się natomiast Sturm Graz (2:2 i 0:0). Po tym przetarciu i pogodzeniu gry w pucharach z ligą nadszedł sezon 1984/85 zakończony mistrzostwem Włoch! Do zawodników wymienionych wcześniej doszedł wcześniejszy mistrz kraju z Juventusem Giuseppe Galderisi, który został najlepszym strzelcem z jedenastoma bramkami. Pojawili się też Hans-Peter Briegel i Duńczyk Preben Elkjær Larsen. Wszystkimi oczywiście dowodził Osvaldo Bagnoli. W Pucharze Europy Gialloblu najpierw zmierzyli się z PAOK Saloniki (3:1 i 2:1) a następnie z… Juventusem, który bronił tytułu zdobytego przed rokiem na Heysel. Juventus musiał grać dwa mecze przy pustych trybunach więc decydujący mecz z Hel-
lasem odbywał się bez udziału publiczności. Gospodarze zwyciężyli 2:0, a ponieważ w pierwszym meczu goli nie było mistrz Italii został wyeliminowany przez obrońcę pucharu. Sezon ligowy Hellas zakończył na 10 pozycji, ale jeszcze rok później był czwarty i znów znalazł się w Pucharze UEFA, w którym doszedł do ćwierćfinału, eliminując po drodze Pogoń Szczecin (1:1 i 3:1 w Weronie). Utrecht podobnie jak Portowcy zremisował przed własną publicznością, by na Marcantonio Bentegodi ulec 1:2. W 1/8 finału Sportul Studențesc Bukareszt przegrał z włoskim rywalem dwukrotnie (3:1 i 1:0). W ćwierćfinale, Werder Brema okazał się zespołem, który potrafił pokonać Hellas na jego śmieciach (1:0) i po remisie 1:1 w rewanżu to on awansował do półfinału. Hellas w Serie A zagrał jeszcze trzy sezony, opuszczając jej szeregi w 1990 roku, wciąż pod wodzą trenera Bagnoliego. Do najwyższej klasy rozgrywkowej udało się jeszcze powracać czterokrotnie, ale już na europejskie salony, póki co, nie. Planem na najbliższy sezon będzie natomiast piąty awans do elity włoskiej piłki, po spadku w dopiero co zakończonym campionato.
Chievo Werona: dwukrotnie negatywnie zweryfikowani w Europie Takiego problemu nie będą mieli w tym sezonie w innym klubie z Werony – Chievo. Latające Osły spokojnie utrzymały się w lidze i niemalże zabetonowały się w samym środku tabeli. Wyżej został przytoczony przykład Vicenzy, która jako beniaminek, zameldowała się od razu na drugim miejscu w tabeli i podobne osiągnięcie stało się udziałem Chievo w sezonie 2001/02. Co prawda nie udało się wskoczyć na podium, ale podczas swojego pierwszego w historii sezonu, w najwyższej klasie rozgrywkowej, Chievo uplasowało się na piątej lokacie i wywalczyło szansę gry w Pucharze UEFA! Architektem tego sukcesu był Luigi Delneri. W bramce z numrem 10 (!) stał mistrz Włoch z Romą, Cristiano Lupatelli. Za ład i porządek w obronie odpowiadali Lorenzo D'Anna oraz Maurizio D'Angelo, grający w Chievo kolejno od 1994 i 1991 roku. Skrzydła na swoje barki wzięli Brazylijczyk-Luciano (później epizodzik w Interze) oraz IworyjczykChristian Manfredini, wychowanek Juventusu. Środek pola to było królestwo obecnego szkoleniowca Chievo, Eugenio Coriniego oraz późniejszego mistrza świata z Niemiec - Simone Perrotty. W ataku dobrze spisywali się Massimo Marazzina i Bernardo Corradi. W Pucharze UEFA, jak to wcześniej się zdarzało, pierwszym przecinkiem był klub z byłej Jugosławii. W tym przypadku akurat Crvena Zvezda Belgrad, która okazała się rywalem nie do przejścia. 0:0 w Belgradzie przyjęto jako niezły wynik, ale na Bentegodi goście trafili dwukrotnie, a Chievo nie potrafiło na to odpowiedzieć pomimo, że miało w składzie Oliviera Bierhoffa. Ważnym ogniwem tamtego zespołu stał się wtedy też Nicola Legrottaglie. Chievo, podobnie jak Hellas, nie podzieliło losów innych klubów i spokojnie wciąż grało w Serie A, w sezonie 2005/06 otrzymując przepustkę do eliminacji Ligi Mistrzów. Słowo „otrzymując” jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Wszyscy pamiętamy calcio-
poli. Fiorentina i Lazio, które wyprzedziły Chievo, w tabeli otrzymały karę -30 punktów, co wywindowało Chievo na czwartą lokatę. Milan, który również otrzymał taki wyrok miał nad ekipą z Werony 34 oczka przewagi i zajął trzecie miejsce. Jak się okazało drużyna Giuseppe Pillona pomimo tego, że „na boisku” też wywalczyła sobie prawo gry w Pucharach (siódma lokata), nie była do tego zupełnie przygotowana. W eliminacjach Champions League nie poradziła sobie z Lewskim Sofia (0:2 i 2:2). Do grupy Pucharu UEFA drogę zagrodził natomiast Sporting Braga, który wygrał pierwszy mecz 2:0, a drugi po dogrywce przegrał 1:2. Na domiar złego to nie był koniec fatalnych wyników Latających Osłów. Już po sześciu kolejkach ligowych, pracę stracił Pillon, jego miejsce zajął dobrze znany Delneri, ale nawet on nie zdołał utrzymać klubu w Serie A. Tym razem więc puchary odcisnęły swoje piętno na rozgrywkach ligowych. Chievo do ligi powróciło po roku banicji i spokojnie gra w niej do dziś. Przyjemny epizod Livorno Co ciekawe reorganizacja tabeli po calciopoli pozwoliła na jedyny występ w Europie Livorno, które zajęło szóstą lokatę. Sezon na ławce trenerskiej zaczynał Roberto Donadoni, po 24 kolejkach zastąpił go Carlo Marzone, ale legendarny trener odszedł po sezonie z klubu. O sile tamtej ekipy stanowili piłkarze świetnie znani na Półwyspie Apenińskim: Marco Amelia, Cristino Lucarelli (oczywiście najlepszy strzelec), Stefano Morrone, Rafaele Palladino czy wspomniany wcześnie Francesco Coco, dla którego był to tak naprawdę ostatni sezon w poważnej piłce. Toskańczycy w Europie, już pod batutą Daniele Arrigoniego, zaprezentowali się dosyć solidnie. W ostatniej rundzie eliminacji (czyli tam gdzie Chievo odpadło z Bragą) ograli austriacki Pasching (2:0 i 1:0). W pięciozespołowej grupie zajęli trzecie, premiowane awansem miejsce, za Rangers i Maccabi Haifa, a przed Auxerre i Partizanem Belgrad. Wyniki prezento-
wały się następująco: Rangers u siebie 2:3, Partyzan (w) 1:1, Maccabi (d) 1:1 i Auxerre (w) 1:0 – mecz o awans. W 1/16 nie sprostali późniejszemu finaliście Espanyolowi. W pierwszym meczu, rozgrywanym przy pustych trybunach w Parmie, przegrali 1:2. Mecz został tam przeniesiony z powodu decyzji rządu włoskiego po zajściach w derbach Sycylii Palermo-Catania, kiedy zginął policjant. Rewanż to porażka 0:2. Sezon połączony z grą w Europie udało się ukończyć na 11 miejscu, ale już rok później Livorno okazało się najgorsze w stawce i opuściło Serie A. Ostatni raz we włoskiej ekstraklasie występowało w rozgrywkach 2013/14, a w tym roku zostało zdegradowane do Lega Pro. To było kilka przykładów przygód włoskich klubów z drugiego szeregu w europejskich pucharach. Warto przypomnieć, że szerszej publiczności pokazywały się również m.in. Cagliari – trzykrotnie, ostatni raz w sezonie 93/94. Empoli w 2007/08 okupionym, jakżeby inaczej, spadkiem z ligi! Atalanta zanotowała dwa występy. Co ciekawe Udinese, które przyzwyczaiło nas do gier w Europie debiutowało w Pucharze UEFA w sezonie 1997/98 z łódzkim Widzewem! Genoa natomiast, najstarszy włoski klub, dziewięciokrotny mistrz Włoch, w pucharach pokazała się tylko dwukrotnie! 1991/92 i 2009/10. Tym bardziej musi boleć ich kibiców, że w sezonie 2014/15 nie otrzymała licencji od UEFA kosztem Sampdorii, dużo bardziej utytułowanej na tym polu od swojego derbowego rywala. Tym razem przed debiutem stoi Sassuolo i wypada trzymać za nich kciuki. Po pierwsze, aby dobrze zaprezentowało się w Lidze Europy, bo punkty dla ligi są bezcenne. Po drugie, aby połączyło dobrą grę tam ze zmaganiami ligowymi i przynajmniej spokojnie utrzymało się w Serie A, co jak pokazywała historia wcale nie jest takie łatwe. Łukasz Szymański
Miralem Pjanić jest bośniackim piłkarzem występującym na pozycji środkowego pomocnika. Niedawno zamienił Romę na Juventus! Swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał na boiskach francuskiej Ligue 1. W seniorską piłkę wchodził jako zawodnik Metz. Nieznany wtedy szerszej publiczności Pjanic notował świetne występy i ciągnął grę swojej drużyny. Wielu europejskich skautów klubów z Anglii, Niemiec, Hiszpanii i Włoch widziało w nim potencjał na świetnego pomocnika. Przez długi okres czasu jego gra była uważnie obserwowana. W końcu po Bośniaka sięgnęła ligowa potęga - Olympique Lyon kupując go za 7.5 miliona Euro. Lyon wydawał się być idealnym klubem do rozwoju. Cechują się świetnymi wychowankami i wieloma gwiazdami. Sam Pjanic miał możliwość podpatrywania "Mistrza Rzutów Wolnych" i legendę, Juninho Pernambucano czy Toulalana. Gra wśród takich piłkarskich geniuszy pozwalała 20-latkowi na dużą swobodę i odrobinę fantazji. Mimo tego, że największymi atutami piłkarza są strzały z dystansu i świetne podania, Pjanic nie strzelał zbyt wielu goli i nie asystował
kolegom. Był on jednak dość ważnym piłkarzem dla francuskiej drużyny. Dobra gra Pjanica zaowocowała transferem do Romy za 11 milionów Euro. Bośniak był prawdziwym strzałem w "10" działaczy rzymskiego klubu. Świetnie odnalazł się na Stadio Olimpico, gdzie, wraz z Daniele De Rossim, stworzył potężny środek pola. Później do Romy trafił także Radja Nainggolan, który również okazał się bombą transferową. Belg i Bośniak idealnie się uzupełniali. Ninja był od zadań defensywnych i czarnej roboty, natomiast Pjanic notował asyty i grał bardziej ofensywnie. W ciągu 5 lat w Rzymie zdobył naprawdę wiele. Młodzieżowy reprezentant Luksemburgu dwukrotnie zdobył wicemistrzostwo Włoch, przegrał finał Pucharu Włoch z Lazio, a w swoim pożegnalnym jak się okazało sezonie wraz z Romą zajął trzecie miejsce za plecami Juve i Napoli. W ciągu pobytu w Romie, Miralem Pjanic stał się etatowym wykonawcą stałych fragmentów gry. W pewnym momencie swojego pobytu w stolicy Włoch był piłkarzem z najwyższym % goli zdobytych z rzutów wolnych. Bośniak ma nieprawdopodobnie ułożoną prawą nogę, co pozwala mu oddawać groźne uderzenia zarówno z dalszych, jak i bliższych odległości. Wiele wskazuje na to, że technikę wykonywania rzutów wolnych Pjanic podpatrzył u wcześniej już przytoczonego Juninho Pernambucano.
W ciągu dwóch ostatnich sezonów wiele mówiło się o odejściu Pjanica. Forma piłkarza była naprawdę świetna i ściągnął na siebie oczy całego świata. Od dłuższego czasu znajdował się pod obserwacją Barcelony, Bayernu, a także Juventusu, do którego ostatecznie trafił, co wywołało wiele kontrowersji na Półwyspie Apenińskim. Juventus jest mało lubianym klubem we Włoszech, co spowodowało, że transfer odbił się gorzkimi reakcjami. Wielu kibiców rzymskiego klubu znienawidziło Bośniaka. Niszczone były nawet klubowe koszulki z jego nazwiskiem... Obecnie mało jest piłkarzy podobnych do Tottiego, którzy są gotowi być z jednym klubem przez całą karierę... O tym, kto i gdzie będzie grał, decydują najczęściej pieniądze, a klubowe sentymenty schodzą na drugi plan. W ostatnich latach walka między Romą, a Juventusem o Scudetto była bardzo pasjonująca, jednak "Stara Dama" nie spoczywa na laurach i dokonuje poważnych wzmocnień, które mogą sprawić, że znowu ucieknie reszcie ligi z wielką przewagą. Przyszły sezon na pewno będzie ciekawy, a w starciach Romy z Juventusem będziemy mieli dodatkowy smaczek. Z niecierpliwością czekamy na mecz na Stadio Olimpico i "przywitanie" Pjanica. Marcin Ostrowski|AS Roma Poland
O tym że Włochy to jedna z najbardziej zasłużonych piłkarskich nacji nie trzeba nikogo przekonywać. W końcu piłkarze z półwyspu Apenińskiego wielokrotnie pokazywali swoją siłę na Mistrzostwach Świata, czy też Europy, a w kadrze zawsze mieli wspaniałych piłkarzy, od Meazzy przez Rivę i Zoffa, aż po Maldiniego, czy Pirlo. Na wielkich turniejach Italia wywalczyła aż 11 medali, ale mimo to na Mistrzostwach Europy złoto zdobyli tylko raz, a było to niemal 50 lat temu, na turnieju w swojej ojczyźnie. Były to bardzo specyficzne Mistrzostwa, wystarczy chyba powiedzieć, że Włosi wygrali wtedy tylko jeden mecz w finałach! Cofnijmy się w tamte lata!
Eliminacje Aby dobrze wczuć się w klimat tamtych mistrzostw trzeba zacząć od eliminacji do turnieju, w których udział wzięło aż 31 drużyn, w tym Polska. Zasady były wtedy trochę inne niż dziś – drużyny walczące o udział w mistrzostwach zostały podzielone na osiem grup. W siedmiu grupach były 4 drużyny, a w jednej 3, co ciekawe Włosi pomimo bycia gospodarzem musieli walczyć o awans. Dodatkowo za wygraną dostawało się wtedy 2 punkty, a nie 3, tak jak dziś. Gospodarze trafili do grupy
ze Szwajcarią, Cyprem i Rumunią. Azzurri musieli z każdą z tych ekip zagrać dwa mecze i gdyby nie remis z Helwetami mieliby komplet punktów, więc piłkarze z Italii bez najmniejszych problemów przebrnęli przez eliminacje. Podobnie jak Hiszpania, Bułgaria, ZSRR, Francja, Jugosławia, Węgry i Anglia. Polska niestety zajęła 3 miejsce w grupie za Belgią i Francją.
Mistrzostwa zostały rozegrane w dziwnej formule ponieważ każda z drużyn która wygrała grupę dostawała się do dwumeczów, po których dopiero zaczynały się finały. W swoim dwumeczu zmierzyli się Bułgarią. Pierwsze spotkanie odbyło się w Sofii, gdzie gospodarze pokonali Włochów 3:2, a jedna z bramek dla Italii padła po samobójczym uderzeniu bułgarskiego piłkarza Panewa. Rewanż odbył się dwa tygodnie później w Neapolu, a na trybunach zasiadło około 100 tysięcy kibiców. Gospodarze wiedzieli, że od początku muszą zaatakować i już w 14 minucie objęli prowadzenie po bramce Pierino Pratiego, a w drugiej połowie na 2:0 podwyższył Angelo Domenghini. Ostatecznie udało im się dowieść ten wynik do końca, co dało im awans do finałów turnieju w swoim kraju.
Zaczynamy Finały! Na placu gry zostały już tylko 4 drużyny: Anglia o finał grała z Jugosławią, a Włochy z ZSRR. Mecz z Radziecką drużyną odbył się 5 czerwca 1968 roku w Neapolu i gdyby nie łut szczęścia, to finale zobaczylibyśmy ZSRR a nie gospodarzy. Dlaczego? Przez cały mecz utrzymywał się wynik 0:0, a rzutów karnych wtedy nie praktykowano dlatego decydował... rzut monetą! Moneta spadła tak, że to Włosi mogli cieszyć się z awansu do finału. W drugim półfinale rozegranym we Florencji Jugosławia dzięki geniuszowi Dragana Džajića pokonała Anglię. Džajić na 4 minuty przed końcem pokonał Gordona Banksa pięknym lobem, w wyniku czego 8 czerwca na
Stadio Olimpico o Mistrzostwo Europu miały powalczyć reprezentacje Włoch i Jugosławii. W tym pojedynku znów zabłysnął Džajić, który w 32' minucie wyprowadził Bałkańską drużynę na prowadzenie. Jugosłowianie pewnie dowieźliby to prowadzenie do końca, gdyby nie pewne feralne zdarzenie w 80' minucie... jeden z Włochów był faulowany i sędzia podyktował rzut wolny. Arbiter zajął się ustawianiem muru, a Domenghini oddał strzał, na który nikt nie był przygotowany. Sędzia uznał tę bramkę, a wynik do końca już się nie zmienił, więc rewanż wyznaczono na dwa dni później. Tego dnia na Stadio Olimpico stawiło się o połowę kibiców mniej niż na pierwszym meczu. Włosi zaczęli ten mecz w innym zestawieniu niż wcześniej i w składzie Squadra Azzura znalazł się między innymi Luigi Riva (najlepszy strzelec w historii reprezentacji Włoch) i to właśnie on wyprowadził swój zespół na prowadzenie w 12 minucie meczu, a dziewiętnaście minut później Anastasi podwyższył na 2:0, dzięki czemu Italia sięgnęła po jedyny złoty medal Mistrzostw Europy w historii. Królem strzelców Włoskiego turnieju został Džajić, który zdobył w nim łącznie... 2 bramki. Ale przecież w dzień pierwszego finału odbył się też mecz o trzecie miejsce, w którym zmierzyły się drużyny Anglii i ZSSR, w składzie drużyny z wysp która była aktualnym Mistrzem Świata byli wtedy tacy piłkarze jak Gordon Banks czy Bobby Charlton oraz jego Brat Jack. Natomiast w składzie ZSRR mieliśmy wszystkich zawodników z Radzieckich klubów, nie było już Lwa Jaszyna, który ostatni mecz w reprezentacji narodowej rozegrał rok wcześniej. Co ciekawe w drużynie Mikhaila Yakushina nie
było żadnego zawodnika który miałby więcej niż 29 lat, najstarszy był 29-letni Igor Chislenko. Mecz był rozgrywany na Stadio Olimpico tego samego dnia co finał, w 40' minucie Bobby Charlton wyprowadził ,,Synów Albionu” na prowadzenie a już 20 minut później podwyższył Goeffrey Hurst i ZSSR nie udało się już nic zrobić i brązowy medal zdobyli Mistrzowie Świata – Anglicy. Włosi w finałach tamtego euro wygrali tylko jeden mecz – powtórzony finał, w którym i tak pomógł im sędzia (Riva był na spalonym), a przecież nie znaleźliby się w nim gdyby nie rzut wolny Domenghiniego, a żeby awansować do pierwszego finału musieli mieć dużo szczęścia w rzucie monetą. Dodatkowo warto powiedzieć, że były to pierwsze Mistrzostwa Europy na których grano piłką w łaty, które miały poprawić widoczność w telewizji. Były to też bardzo nudne mistrzostwa do oglądania, ponieważ średnia goli na mecz wyniosła 1.40... Franek Jankowski
Tytuł może jest nieco na wyrost, bowiem żaden z potentatów calcio (może poza Parmą) obecnie nie błąka się po niższych klasach rozgrywkowych. Przedstawimy jednak kilku niegdyś liczących się pierwszoligowców, którzy obecnie wałęsają się po peryferiach italskiego systemu ligowego. Parma
- oczywiście "Crociati" muszą
iść na pierwszy ogień. Dwukrotny zdobywca Pucharu UEFA, trzykrotny tryumfator Pucharu Włoch. Najbardziej wybitny spośród "upałych tytanów". Drużyna z regionu Emilia-Romania zdegradowana rok temu do Serie D powoli kroczy, aby wrócić na swoje miejsce. Miniony sezon ukończyli na szczycie swojej grupy w czwartej klasie rozgrywkowej dzięki czemu pewnie wywalczyli awans do trzeciej ligi, ale wcale nie oznacza to, że byli zdecydowanym hegemonem wśród najniżej sklasyfikowanych drużyn profesjonalnego szczebla rozgrywkowego Italii. Otóż podczas fazy play-off o mistrzostwo Serie D ulegli w trzyzespołowej fazie grupowej niegdyś drugoligowemu Gubbio. A jeszcze bardziej zawiedli w rozgrywkach Coppa Italia Serie D, gdzie zostali wykoszeni w... rundzie eliminacyjnej (przed 1/32 finału), gdzie po rzutach karnych ulegli nikomu nie znanemu Correggese.
W przyszłym sezonie ekipa ze Stadio Ennio Tardini stanie do boju o przepustki do Serie B. Rywalami Parmy w Lega Pro – grupie A (zonie północnej) będą tam firmy, jak Venezia, Piacenza (o których będzie mowa niżej), Como, Padova czy sensacyjny półfinalista tegorocznej Coppa Italia – Alessandria. O awans wcale nie musi być łatwo...
Catania – jeszcze nie tak dawno najbardziej argentyński klub Półwyspu Apenińskiego i całej Europy. Kiedy w latach 2012-2013 Sycylijczycy byli postrachem Serie A niewiele brakowało, aby całą ich wyjściową jedenastkę stanowili Argentyńczycy. Dzisiaj niestety to już wręcz zamierzchła przeszłość, choć minęły niespełna trzy lata. W 2014 "Elefanti" opuścili szeregi Serie A. Sezon 2014/2015 ukończyli w środku drugoligowej klasyfikacji, ale w sierpniu ubiegłego roku włoska federacja spuściła ich na trzeci szczebel rozgrywkowej za uczestnictwo w korupcyjnych żniwach.
Dodatkowo kampanię trzecioligową musieli rozpocząć z dziesięcioma ujemnymi punktami. Podczas pierwszego od kilkunastu lat sezonu wśród trzeciej kategorii spisywali się przeciętnie i ostatecznie ledwo ledwo uniknęli barażów o utrzymanie. A nawet gdyby zwrócić im te 10 oczek, to zajęliby odległe siódme miejsce. Czy w nowych rozgrywkach Lega Pro – grupa C (południowa) już z czystym kontem będą brać czynny udział podczas rywalizacji o drugą ligę?
Perugia
– swoje lata świetności ten
zespół miał pod koniec lat 70-tych (w sezonie 1978/1979 zdobyli wicemistrzostwo Włoch i zostali pierwszym klubem w historii calcio, ukończył sezon Serie A bez żadnej porażki) oraz na przełomie XX i XXI wieku, gdy u sterów zarządu stał tam kontrowersyjny Luciano Gaucci. Tak, tak ten sam, który zatrudnił w swojej drużynie syna libijskiego dyktatora Muammara Kadaffiego, chciał zaangażować do męskiej drużyny dwie piłkarki,
czy nagle odmówił angażu koreańskiemu napastnikowi Ahn Juhn-Hwanowi za strzelenie Włochom gola, który wyeliminował "Squadre Azzurra" w 1/8 finału Mundialu 2002. Perugia grono pierwszoligowców opuściła w roku 2004 (czyli kiedy liczebność Serie A zwiększano z 18 do 20 drużyn) i do dziś nie wróciła. W 2005 ubiegali się o powrót do elity i wywalczyliby go dzięki karnej degradacji Genoa CFC. Jednak barierę dla nich stanowiła fatalna sytuacja finansowa, która zmusiła umbryjskich "Grifoni" rozpocząć od zera. Pięć lat później znów ogłosili bankructwo. Od tej pory mozolnie brną przez kolejne szczeble od istniejącej wówczas jako piąta liga Serie D do Serie B. Łącznie przebrnęli przez trzy klasy rozgrywkowe. W 2014 roku po ograniu Frosinone w ostatniej kolejce zwyciężyli swoją grupę na stopniu trzecioligowym i powrócili do drugiej lasy rozgrywkowej po dziesięciu latach rozbratu. Tu są takim solidnym średniakiem, ale póty co od promocji do Serie A dzielą ich długie mile. Jestem jednak przekonany, że skoro rok temu udało się takiemu Frosinone, to prędzej czy później do pierwszoligowego towarzystwa znów zapuka nieco zapomniana ekipa ze Stadio Renato Curi.
Piacenza – na szczeblu Serie A grali w latach 1993-2003 z małą przerwą podczas dwóch kampanii - 94/95, 2000/2001. Nigdy nie wychylili nosa poza środek tabeli, a ich najlepszym miejscem było dwunaste. Największym osiągnieciem tego klubu był wyczyn ich napastnika Dario Hubnera, który w 2002 roku wspólnie z gwiazdorem Juve – Davidem Trezeguetem sięgnęli po tytuł capocannonieri Serie A zdobywając po 24 goli. Rok później jednak Piacenza wyleciała do drugiej ligi. W Serie B grała nieprzerwanie do 2011 roku, kiedy spotkała ją degradacja na trzeci szczebel. Rok później ogłosili bankructwo... było coraz gorzej. Rozpoczęli od totalnego zera, bowiem podnoszenie się z upadku rozpoczęli w amatorskiej lidze Eccellenza. Miniony sezon jako czwartoligowcy udał im jednak nadzwyczajnie. Jako pierwsi w Serie D zaklepali sobie awans,
a cały sezon ukończyli jako wicemistrz tej klasy rozgrywkowej. Dotarli do wielkiego finału, gdzie musieli uznać wyższość Viterbese Castrense. Czy równie ochoczo będą rywalizowali o awans do Serie B przez najbliższy sezon?
Venezia – ekipa z miasta gondolierów spędziła łącznie w Serie A dwanaście sezonów. Ten godzien upamiętnienia zanotowali … podczas drugiej wojny światowej. Kampanię 1941/1942 ukończyli jako trzecia siła kraju i dotarli do półfinału Coppa Italia. Rok wcześniej nawet sięgnęli po Puchar Włoch, ale ligę ukończyli w dolnej połówce tabeli. Później krótki epizod wśród elity w latach 60-tych oraz na przełomie stuleci. Szeregi pierwszoligowców na dobre opuścili w roku 2002. Po serii bankructw niedawno ustabilizowali się jako trzecioligowiec. Czy w najbliższej przyszłości czeka ich walka o więcej, czy może kolejny zjazd w otchłań? Jak Venezię uformuje bogaty amerykański biznesmen i jednocześnie prawnik – Joe Tacopina pełniący w nim funkcję prezesa?
Pro Vercelli - jeśli rzucimy hasłem, iż jest to siedmiokrotny mistrz Italii zapewne większość złapie się za głowę. Aczkolwiek swoje scudetti zgarniali w latach 1907-1922, a więc ostatni raz na tronie zasiedli jeszcze dawniej aniżeli Genoa. W 1935 ostatni raz byli widziani jako pierwszoligowiec. Później długie, długie lata błąkali się między trzecią, a czwartą ligą. Jednak w 2012 roku powrócili do Serie B, w której poprzednio gościli w ... 1941 roku. Za pierwszym podejściem spadli, ale po roku wrócili do drugiej ligi. Najbliższy sezon będzie dla Pro Vercelli trzecim konsekutywnym wśród drugoligowych ekip. Są jednak kandydatem do spadku i ciężko będzie im zachować status uczestnika Serie B.
Siena – w Serie A byli całkiem solidną ekipą od 2003 do 2010 roku. A przynajmniej przez ten czas aż do 2010 utrzymywali się z daleka od czerwonej kreski. Po Mundialu w RPA musieli przystąpić do drugoligowej kampanii, acz błyskawicznie wywalczyli awans. W
2013 ponowie osunęli do Serie B i od tej chwili było tylko gorzej. Po roku zbankrutowali i musieli zacząć od zera. Miniony sezon w trzeciej lidze był dla nich daleki od poważniejszych marzeń o awansie do Serie B. Doszli również do półfinału Coppa Italia Lega Pro, gdzie okazali się gorsi od Foggii po niezłym dramacie – pierwszy mecz u siebie zwyciężyli 5:2, ażeby wyjazdowy rewanż przegrać 1:6! Kolejny sezon będzie dla nich nową nadzieją na lepsze jutro i walkę o Serie B.
Vicenza – 16 sezonów w Serie A. Su-
Bari - spośród aktualnie niepierwszoli-
Brescia – 22 sezony w Serie A. Klub, w
gowych drużyn zanotowali najwięcej, bo aż 30 sezonów w Serie A. Własny rekord ustanowili w 1947 roku, kończąc Serie A na siódmej lokacie. Jako jedyni z ów grona "upadłych tytanów" zdobyli jakieś istotniejsze międzynarodowe trofeum, bo w 1990 wywalczyli Puchar Mitropy. Ostatni raz pierwszoligowcem byli w 2011 roku. Aktualnie polują na kolejny awans do Serie A. Wszak trochę wstyd, żeby prawie 60-tysięczny stadion San Nicola oglądał tylko drugi poziom roz
jakim kończył karierę legendarny Roberto Baggio nigdy nie był sumiennym pierwszoligowcem, ale może pochwalić się Pucharem Anglo-Włoskim zdobytym w 1994 roku. Ostatnim ich sezonem u góry był 2010/2011. Rok temu spadliby do trzeciej ligi, gdyby nie karna degradacja Catanii.
miennym pierwszoligowcem byli w latach 60-tych. Jednak największy sukces osiągnęli w roku 1997 zdobywając Coppa Italia. Dało im to prawo występu w Pucharze Zdobywców Pucharów, gdzie w sezonie 97/98 dogalopowali aż do półfinału i tamże odpadli po dramatycznym dwumeczu z Chelsea. Był to ich jedyny udział w europejskich pucharach. Przygodę z najwyższym szczeblem ostatni mieli w 2001 roku. Obecnie balansują między drugą, a trzecią ligą.
Reggina - może Reggina spędziła tylko 9 sezonów u najlepszych drużyn kraju, ale kto oglądał Serie A podczas zeszłej
dekady musi doskonale pamiętać ten klub. Team z Reggio di Calabria zawsze plasował się poniżej 10 lokaty po zakończeniu kampanii, jednak główny cel uniknięcie degradacji zawsze spełniał. Pierwszy raz do Serie A zakwalifikowali się w 1999 roku, a od 2002 do 2009 spędzili tam siedem kolejnych lat. Od początku obecnej dekady rozpoczęli marsz na dno. Rok temu ogłosili upadłość, zostali reaktywowani i oczekują teraz nowego rozdania w Serie D.
Foggia – z pierwszoligową rzeczywistością u szczytu obcasu włoskiego buta zmagali się w połowie lat 60-tych, trochę w latach 70-tych, a swym złotym okresem cieszyli się na początku lat 90tych. Wówczas zanotowali półfinał Pucharu Mitropy oraz w 1995, tuż przed ostatecznym wylotem z elitarnego towarzystwa półfinał krajowego pucharu. Obecnie są trzecioligowcem, aczkolwiek minioną kampanię uhonorowali zdobyciem Coppa Italia Lega Pro, gdzie w półfinałach ze Sieną i finale przeciwko SPAL notowali doprawdy kosmiczne wyniki.
Livorno – klub, którego tifosi utożsamiają się z komunistyczną ideologią skompletował osiemnaście sezonów w Serie A. Po powrocie z banicji w 2004 roku stali się całkiem solidną ekipą, która wywoływała respekt u najlepszych firm kraju. Sezon 2004/2005 ukończyli ósmi, a ich snajper Cristiano Lucarelli został królem strzelców ligi. Rok później było jeszcze lepiej, bowiem uplasowali się jako summa summarum szósta drużyna (po żniwach afery korupcyjnej) i awansowali do Pucharu UEFA – tam w sezonie 2006/2007 zaszli do 1/16 finału. Później balansowali między pierwszą, a drugą ligą. W 2014 roku zlecieli ostatni po raz do Serie B, a minioną kampanię "udekorowali" nieco zaskakującym wylotem do trzeciej ligi.
Lecce – od połowy lat 80-tych do początku tej dekady generalnie wahali się
między pierwszą, a drugą ligą. W 2012 roku jednak wylecieli z Serie A, a chwilę później spotkała ich degradacja do trzeciej ligi za udział w aferze korupcyjnej. Od tego czasu klub z regionu Puglia nieprzerwanie do dziś tkwi w Lega Pro.
Modena – miasto znane z producenta naklejek Panini. Miejscowy klub odhaczył trzynaście sezonów w Serie A. Ostatnio były klub Thiago Cionka pierwszoligowym statusem mógł szczycić się w roku 2004. Niedawno jednak pożegnali się z drugą ligą po dwunastu konsekutywnych sezonach gry tam i mogą tylko modlić się o lepszą przyszłość...
Triestina - aż 26 sezonów w Serie A, aczkolwiek ostatni dość dawno, bo w 1959 roku. Całe lata 30-te spędzili wśród najlepszych drużyn kraju, a ich rekordem była szósta lokata u finiszu uzyskana w roku 1936 roku. Dzisiaj ten klub z
nadadriatyckiego miasta bliskiego Słowenii i Chorwacji egzystuje wśród czwartoligowców.
Messina – w Serie A zanotowała cztery sezony (1964/1965 oraz lata 20042007). Ich wymarzoną kampanią była ta z lat 2004-2005. Wówczas Serie A zakończyli jako siódma drużyna i otarli się o awans do Pucharu UEFA. Choć wytrzymali jeszcze dwa sezony wśród najlepszych, to z biegiem czasu stopniowo wracali do szarej strefy. W 2014 ze względu bankructwa musieli zostać reaktywowani, a obecnie tkwią w Lega Pro – grupie C trzymając w sercach płonne nadzieje na poprawę swojego losu. Alex Pikos
U.S Sassuolo Calcio, a właściwie Unione Sportiva Sassuolo Calcio to niewielki klub znajdujący się w miejscowości Sassuolo w regionie Emilia-Romania. Klub, który w sezonie 2013/14 awansował do Serie A, a minione rozgrywki zakończył na historycznym 6 miejscu w tabeli, dzięki czemu powalczy w eliminacjach Ligi Europy. Popularnym "Neroverdim" nie udało by się tego osiągnąć gdyby nie tacy piłkarze jak Domenico Berardi, Nicola Sansone czy Gregoire Defrel. Nie można oczywiście pominąć Francesco Acerbiego czy Sime Vrsaljko, którzy również mieli wielki wkład w ten historyczny sukces. Wszystkim tym zawodnikom od samego początku pomaga oczywiście jeden z najlepszych włoskich trenerów, Eusebio Di Francesco. 46-latek, który ma nosa do pozyskiwania młodych utalentowanych piłkarzy i preferuje styl gry, który jest jednym z najładniejszych na włoskich boiskach. I to właśnie dzięki niemu Sassuolo w ostatnich latach stało się prawdziwą kuźnią talentów. Warto wspomnieć, że przed sezonem 2015/16 z klubem pożegnali się Simone Zaza, który za 18 milionów euro przeniósł się do Juventusu, Leonardo Pavoletti, który w barwach Genui został najlepszym włoskim strzelcem minionej kampanii oraz Jasmin Kurtić, który za 3,5 miliona przeniósł się do Atalanty i stał się pod-
stawowym piłkarzem ekipy z Bergamo. Swego czasu piłkarzem "ZielonoCzarnych" był też Antonio Sanabria, 20letni napastnik rodem z Paragwaju, o którego biją się czołowe kluby Europy na czele z Barceloną czy Leicester City.
zaliczył 6 asyst. 21-letni Berardi, który wielkimi krokami zbliża się do kadry "Squadra Azzurra" odmówił przenosin do Juventusu oraz wspomnianego Interu, a oferowano za jego usługi 25 milionów euro.
Z kolei tego lata z klubem pożegnają się najprawdopodobniej Sime Vrsaljko. Po podpis 24-letniego prawego obrońcy w kolejce ustawiają się m.in. Atletico Madryt czy SSC Napoli. Za wybranego do jedenastki sezonu Vrsaljko, Sassuolo może otrzymać od 15 do 18 milionów euro.
Wielkie nadzieje pokładane są również w dwóch 20-letnich defensywnych pomocnikach, a mianowicie Stefano Sensim, który nazywany jest we Włoszech nowym "Andrea Pirlo", a miniony sezon spędził w znanej również ze znakomitych wychowanków Cesenie oraz w Luce Mazzitellim, który z kolei błyszczał w barwach Brescii Calcio.
Innymi piłkarzami, którzy mogą opuścić Mapei Stadium – Citta del Tricolore są pół Włosi, pół obcokrajowcy czyli Nicola Sansone, który może wrócić do Niemiec. Urodzony w Monachium 1-krotny reprezentant Włoch łączony jest m.in. z Schalke 04 Gelsenkirchen. Drugim z nich jest Alfred Duncan, który swego czasu łączony był ze wspomnianą już "Starą Damą". Łakomym kąskiem jest również Francesco Acerbi, który jest brany chociażby pod uwagę jako następca Jeisona Murillo w Interze. W drużynie zostaną natomiast Domenico Berardi, na sprzedaży którego "Neroverdi" mogli rozbić bank oraz Gregoire Defrel, który w swoim debiutanckim sezonie dla "Sasol" strzelił 7 bramek i
Klub, który jeszcze kilka lat temu grał w trzeciej włoskiej lidze (Serie C), może zatem liczyć latem na zysk od 30 do 40 milionów euro. Pozwoli to skautom Sassuolo na pozyskanie kolejnych młodych piłkarzy, którzy w ciągu najbliższych lat mogą stanowić o sile "Neroverdich" i innych drużyn z Serie A oraz na wzmocnienie składu przed walką o europejskie puchary. Dariusz Zając
Mamy dopiero początek XXI wieku, a już mieliśmy okazję oglądać wiele polsko-włoskich pojedynków. Dziś zajmiemy się tymi właśnie meczami. Postaramy się przedstawić Wam te 16 lat w pigułce. Na sam początek przedstawiamy najciekawsze polsko-włoskie mecze. 2015, Florencja; ACF Fiorentina 1:2 Lech Poznań Na pierwszy ogień zaglądamy do Florencji, ubiegły rok. Miejscowa Fiorentina podejmuje mistrza Polski, Lecha Poznań. Kolejorz zalicza najgorszy start w lidze w historii. Przez długi czas nie może wybrnąć ze strefy spadkowej, ma problem ze strzelaniem goli i wygrywaniem meczów. Zarząd Lecha zatrudnia Jana Urbana i po jego przyjściu zachodzi zdecydowana zmiana. Nikt jednak nie marzy o pokonaniu włoskiej drużyny. Przed tym meczem Fiorentina jest bardzo szanowana przez polskich kibiców i zdecydowanie wystawiana w roli faworyta dla większości ekspertów. Pierwsza połowa zaczęła się jednak bardzo nieoczekiwanie. Kolejorz wyszedł z pełnym szacunkiem do Fiorentiny, ale nie przyjechał się tylko bronić. W drugiej połowie Lech potwierdził świetną grę dwiema
bramkami. W 65 minucie gola strzelił, niedoceniany w Poznaniu, Dawid Kownacki, a w 82 minucie prowadzenie drużyny ze stolicy Wielkopolski podwyższył Maciej Gajos. Fiorentinie udało się strzelić, co prawda kontaktowego gola w 90 minucie meczu, uczynił to Giuseppe Rossi, ale było już za późno i komplet punktów pojechał do Poznania. 2010, Turyn; Juventus Turyn 3:3 Lech Poznań Ponownie opisujemy mecz drużyny z Poznania. Tym razem przeciwnikiem Kolejorza był Juventus. Włoska drużyna nie miała w składzie tylu gwiazd, co obecnie, ale występowali tam tacy piłkarze jak: Del Piero czy Chiellini, których nikomu przedstawiać nie trzeba. Piłkarze Lecha byli jednak bardzo pozytywnie nastawieni do tego spotkania po zdobyciu Mistrzostwa Polski czy wyeliminowaniu w barażach ukraińskiego Dnipro.
Mecz Juventusu z Lechem otwierał rozgrywki w fazie grupowej Ligi Europejskiej i był to najlepszy mecz w grupie. Juventus stracił bramkę już w 14 minucie po rzucie karnym podyktowanym za faul na Sławomirze Peszcze. Gola zdobył Artiom Rudnev, a to był dopiero początek. Nie minęło nawet 20 minut, a Kolejorz prowadził już 2:0, swojego drugiego gola w tym spotkaniu strzelił Łotysz. Tuż przed przerwą kontaktowego gola strzelił wspomniany wcześniej Giorgio Chiellini. Po pierwszej połowie Lech prowadził 2:1. Wynik ten na pewno zadziwiał, ale Kolejorz w tym spotkaniu walczył naprawdę dzielnie. Początek drugiej połowy i Juventus wrócił do gry, a ponownie bramkę zdobył Chiellini. Wtedy wydało się, że Juventus pójdzie za ciosem i zniszczy wymęczonego po bardzo intensywnej pierwszej połowie Kolejorza. Nic bardziej mylnego: faktem jest jednak, że Juventus objął prowadzenie
po golu Del Piero, ale ostatnie słowa należało do grającego mecz życia Rudneva, który dzięki fenomenalnemu uderzeniu z dystansu lewą nogą trafił w samo okienko bramki Manningera. Dla Łotysza to był trzeci gol w tym spotkaniu, a fani poznańskiej Lokomotywy oszaleli z radości. Po tym spotkaniu Rudnev był na celowniku Juventusu, do którego ostatecznie nie trafił, ale na pewno zapisał się w pamięci włoskich fanów. 2003, Rzym; Lazio Rzym 3:3 Wisła Spotkanie w ramach IV rundy Pucharu Uefa. Na Stadio Olimpico przybywa Wisła Kraków. Lazio naszpikowane gwiazdami i świetnymi piłkarzami (Siniša Mihajlović, Dino Baggio, Dejan Stanković, Massimo Oddo czy trener, który doprowadził Atletico do dwóch finałów Ligi Mistrzów - Diego Simeone). Faworyzowane Lazio jako pierwsze strzela bramkę, co nie dziwi nikogo na stadionie. Gola dla Rzymian zdobył Nikola Lazetić, jednak chwilę potem Wiślacy wrócili do gry, a wynik meczu wyrównał Kalu Uche. Wszystko wyglądało na to, że pierwsza połowa zakończy się remisem, ale nic z tego. Gola... samobójczego zdobył Mariusz Jop i Lazio schodziło do szatni z jedno bramkową zaliczką. Po przerwie Wisła miała dwa rzuty karne, które dwukrotnie na bramki zamienił Maciej Żurawski. W 71 minucie meczu gola na 3:3 strzelił Enrico Chiesa i takim wynikiem zakończył się ten mecz. W szeregach Wisły pozostał wielki niedosyt ze względu na przebieg meczu, ale przed pierwszym gwizdkiem remis braliby w ciemno. 2002, Parma; Parma FC 2:1 Wisła Kraków 2002, Kraków; Wisła Kraków 2:1, d. 4:1 Parma FC Czas na dwumecz II rundy Pucharu Uefa 2002/2003, w którym Parma grała z Wisłą. Tak jak to bywa w polskowłoskich starciach, tak i w tym meczu to drużyna z Półwyspu Apenińskiego była stawiana w roli wyraźnego faworyta. Parma z takimi gwiazdami w składzie,
jak: Nakata, Frey, Ferrari, Donati, Mutu, Brighi miała nie pozostawić Wiśle żadnych złudzeń. I tak Włosi wygrali pierwszy mecz 2:1 po golach Donatiego i Mutu, a honorową bramkę dla Wisły strzelił niezawodny Maciej Żurawski. Przed rewanżem awans był sprawą otwartą, choć Parma jechała do stolicy Małopolski jak po swoje. I tak w 6 minucie meczu Włosi wyszli na prowadzenie dzięki bramce strzelonej przez Adriano, ale potem strzelał już tylko Wisła: wyrównującego gola w 71 minucie strzelił Kamil Kosowski, zaś 9 minut potem prowadzenie Wiślakom dał Maciej Żurawski, który okazał się być katem Parmy. Wynik 2:1 w regulaminowym czasie gry oznaczał dogrywkę. I tak w 94 minucie Wisła była jedną nogą w dalszej fazie rozgrywek, a swoją trzecią bramkę w tym dwumeczu zdobył Maciej Żurawski, który stał się bohaterem. Potem w 107 minucie Wisła za sprawą Daniela Dubickiego podwyższyła wynik spotkania na 4:1 i przekreśliła nadzieje Parmy na awans. 2009, Poznań; Lech Poznań 2:2 Udinese Calcio 2009, Udine; Udinese Calcio 2:1 Lech Poznań Wielka śnieżyca w Poznaniu i -15 stopni na termometrach nie przeszkodził w rozegraniu meczu w ramach 1/16 finału Pucharu Uefa. Jedno z niewielu spotkań,
w którym nie było wyraźnego faworyta. W porównaniu z innymi meczami, Lechowi dawano duże szanse. Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem, chociaż oba zespoły miały swoje szanse. Początek drugiej połowy należał do gości z Udine: najpierw gola strzelił Quagliarella, a potem nabity został Manuel Arboleda i Lech przegrywał 2:0. Kibice pogodzeni już z porażką i zadowoleni z i tak dobrego wyniku w kontekście całego sezonu zwątpili w awans, jednak końcówka spotkania należała do Lecha. Gola kontaktowego strzelił Hernan Rengifo, a za gola samobójczego zrehabilitował się Arboleda, który tym razem trafił do odpowiedniej bramki. Po wielkim powrocie w pierwszym meczu, Lech jedzie z nadziejami na awans. Kibice z Poznania mieli powód do radości już w 12 minucie meczu, gdy Kolejorz wyszedł na prowadzenie dzięki bramce Rengifo. Potem było już niestety tylko gorzej, w 57 minucie wyrównał Simone Pepe. Po zmienieniu formuły o bramkach strzelonych na wyjeździe Kolejorz nie miał czego bronić, bo i tak ten wynik nie dałby im awansu. I tak w 90 minucie Udinese skorzystało z błędu Marcina Kikuta i wykorzystało kontrę. Gola na 2:1 strzeliła legenda Udinese, Antonio Di Natale i był to koniec marzeń Lecha o awansie. Bilans w polsko-włoskich meczach w XXI wieku: 3 wygrane polskich klubów, 13 wygranych włoskich klubów, 4 remisy Spis polsko-włoskich meczów w XXI wieku: Fiorentina 1:2 Lech Poznań; Lech Poznań 0:2 Fiorentina; Ruch Chorzów 0:3 Inter; Inter 4:1 Ruch Chorzów; Inter 2:0 Wisła Kraków; Wisła Kraków 1:0 Inter; Juventus 3:3 Lech Poznań; Lech Poznań 1:1 Juventus; Lazio 3:3 Wisła Kraków; Wisła Kraków 1:2 Lazio; Lazio 1:0 Legia Warszawa; Legia Warszawa 0:2 Lazio; Parma 2:1 Wisła Kraków; Wisła Kraków 4:1 Parma; Legia Warszawa 0:2 Napoli; Napoli 5:2 Legia Warszawa; Polonia Warszawa 0:1 Udinese; Udinese 2:0 Polonia Warszawa; Lech Poznań 2:2 Udinese; Udinese 2:1 Lech Poznań. Marcin Ostrowski|AS Roma Poland