BOHATEROWIE ŁUŻCKIEJ BRYGADY WOP
Starszy Szeregowy Tadeusz Wróbel Z czym wam się kojarzy nazwisko Wróbel? Mnie na przykład w pierwszej kolejności z panią Agatą i jej dwoma medalami z Igrzysk Olimpijskich w Sydney i Atenach. Natomiast już drugim skojarzeniem jest Tadeusz Wróbel, człowiek, który służąc na granicy, daleko od domu, mając kilka miesięcy do powrotu do cywila, zginął bo... zjadł kolację. Tadeusz urodził się w 1927 roku w Wielkopolsce. Przeżył wojnę i kiedy ukończył 18 lat przyszła i jego kolej, żeby pójść w kamasze. Trafił do Bydgoszczy, do jednostki KBW, a stamtąd przeniesiono go do lubańskiej brygady WOP. W Lubaniu dawano ostro w kość. Czasy, w których powstał slogan o lekkiej służbie, że „w WOP-ie, jak na urlopie”, miały nadejść dobrych kilka pokoleń później. Po ukończeniu szkolenia Wróbel trafił do Pieńska. i tutaj pojawia się luka w jego życiorysie, ponieważ nie wiemy co się działo, poza tym, że poznał piękną Bronisławę, w której się zakochał i planował, jak tylko wróci do cywila, wziąć ślub.
Przenieśmy się już do wydarzeń feralnej nocy, które były kluczowe dla życia, albo raczej „nieżycia”, naszego bohatera. Ale nie uprzedzajmy faktów. 10 maja 1950 roku wypadła kolej Tadeusza, żeby udać się na obchód granicy. Jako partnera z patrolu przydzielono mu Stefana Pogorzelskiego, mającego dość nietypowe podejście do spokojnej służby, ponieważ zażądał wydania... granatów. Z tego co wiadomo nie dostał ich, ale chciał, czy nie chciał musiał iść. Około 23 natknęli się na trójkę ludzi stojących na brzegu Nysy, którzy na wezwanie do podda>>
www.luban.zhp.pl
5