WYDANIE SPECJALNE / 14 WRZEŚNIA 2024
Daria & Michał
JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE TYCH DWOJE DO RAJU* WAS ZABRAŁO?
* Najwspanialszych gości weselnych witamy na sali „Raj”!
Poznaliście się dzięki Waszej Świadkowej –Magdzie. Pamiętacie jeszcze to pierwsze spotkanie?
D: Michał zna się z Magdą z czasów szkolnych, ja ją poznałam na studiach. Jeśli dobrze pamiętam, pierwszy raz spotkaliśmy się w 2015 roku na studenckiej imprezie. Od początku bardzo dobrze się z Michałem dogadywaliśmy, ale nie od razu zostaliśmy parą. Mieliśmy różne oczekiwania wobec naszej znajomości – mi zależało na przyjaźni, natomiast on zabiegał o coś więcej. W rezultacie nasze drogi się rozeszły i przez kilka lat nie utrzymywaliśmy kontaktu. Spotkaliśmy się znowu po długim czasie na jednej z domówek. Ponownie połączyła nas znajomość z Magdą! Z każdym dniem iskrzyło coraz bardziej i wiedzieliśmy obydwoje, że nie możemy stracić tej drugiej szansy, skoro już ją otrzymaliśmy. Czuliśmy, że jesteśmy gotowi na tę wielką MIŁOŚĆ! Do dzisiaj, gdy wspominamy jakieś nasze wspólne historie, dzielimy je na te z pierwszej i drugiej edycji znajomości. (śmiech)
Musiało minąć kilka lat, żebyście uświadomili sobie, co Was łączy. Kiedy poczuliście, że to coś więcej? Był taki jeden moment?
D: Wydaje mi się, że nie było konkretnego momentu. Uczucie rodziło się stopniowo, każdy z nas dojrzewał do miłości, starał się, walczył o nią na swój sposób, co było piękne. Z czasem okazało się, że jedyną wiadomością, której oczekuję z rana po przebudzeniu się, jest wiadomość od Michała, że najbardziej nie mogę doczekać się spotkania z nim, że najbardziej przykre są z nim pożegnania i najbardziej tęsknię za jego obecnością. Tak stopniowo dojrzewało uczucie, które jest ze mną do dziś.
A czym tak właściwie jest dla Was miłość?
Jak brzmiałaby Wasza definicja?
D: Miłość to coś trwałego. To akceptacja, zaangażowanie, wsparcie, oddanie, kompromis, współpraca, a niekiedy wyrzeczenia.
M: Mogę tylko dodać do tego, że miłość to też zaufanie, troska o siebie nawzajem i szczęście, którym chcemy się obdarzać.
Wasza wspólna pasja to podróżowanie. Gdybyście mogli wybrać się w dowolne miejsce na świecie, jaki kierunek byście wybrali?
D i M: Z nieograniczonym budżetem oraz czasem najchętniej wybralibyśmy się w rejs dookoła świata [czysto teoretycznie przeglądaliśmy już oferty półrocznych wycieczek z zawijaniem do portów i zwiedzaniem 6 kontynentów (śmiech)]. Niestety, a może na szczęście, nie mamy na ten moment możliwości ruszyć w taką podróż, dlatego zwiedzamy świat „po kawałku”.
Za co się najbardziej kochacie? Co sprawia, że to właśnie z tą osobą czujecie się najlepiej i chcecie spędzić resztę swojego życia?
D: Ja kocham Michała za jego dobre serce, opiekuńczość, umiejętność radzenia sobie w wielu sytuacjach, za dystans do siebie, za jego determinację i to, że jest moją motywacją do rozwijania się i działania. Ma wielką ciekawość świata, przez co życie z nim jest pełne kolorów. No i poranna kawa z Michciem smakuje o wiele lepiej!
Wady też jakieś są? Ideałów podobno nie ma, ale może jesteście wyjątkami.
D: Muszę przyznać, że denerwuje mnie brak cierpliwości Michała, zwłaszcza do mnie. (śmiech)
M: Z kolei Daria zawsze traci głowę w kryzysowych sytuacjach!
D i M: Oczywiście nikt nie jest bez wad, ale często żartujemy sobie z naszych „niedociągnięć”. Mamy duży dystans do siebie. Jeśli coś nas w sobie denerwuje, to staramy się obracać to w żart i nie wytykać sobie wad. Pracujemy też nad sobą i nad tym, żeby wspólnie żyło nam się po prostu dobrze.
Jaki jest Wasz przepis na szczęśliwy związek?
D i M: Chyba nie ma uniwersalnego przepisu, bo każdy związek to duet innych osobowości, które mają różne definicje szczęśliwego związku. Nasz składa się z wielu składników, są nimi na pewno rozmowa, sztuka kompromisu i umiejętność wzajemnego uzupełniania się. Kiedyś polecono nam książkę „5 języków miłości” Gary’ego Chapmana. Jest tam kilka fajnych wskazówek, jak starać się wzajemnie zrozumieć, jak czytać potrzeby swojego partnera i jak każdego dnia na nowo tworzyć zgrane małżeństwo. Śmiało możemy też zgodzić się z powiedzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają. Mamy różne charaktery, ale w wielu kwestiach potrafimy się zgodzić i to doprawia nasz związek. Wierzymy, że w przyszłości stworzymy zgrane małżeństwo.
M: Kocham Darię za to, że jest czułą i dobrą kobietą. Za to, że potrafi wybaczać. Za ciepło, które od niej bije. Za jej wrażliwość i emocje. Za to, że wnosi do mojego życia tyle radości i pozytywnego „zamieszania”. Chcę spędzić z nią resztę życia, bo wiem, że wspólnie poradzimy sobie ze wszystkimi trudnościami i wyzwaniami.
Zdarza Wam się mimo to czasem pokłócić? O co najczęściej? I jakie macie sposoby na oczyszczenie atmosfery po sprzeczce?
D: O głupoty! (śmiech) Pewnie bardziej kłótliwa jestem ja, może dlatego, że bardziej wybuchowa, temperamentna. Jak oczyścić atmosferę po sprzeczce? Po prostu się przytulić!
M: Jeżeli się kłócimy, to głównie wynika to z jakichś niedomówień. Nie zawsze jest tak, że druga strona domyśla się, o czym myślimy i czego się spodziewamy. Ciężko powiedzieć, kto wyciąga rękę na zgodę częściej. Zazwyczaj ktoś już nie wytrzymuje i wtedy się zaczyna... ale po solidnej kłótni przychodzi moment na refleksje i słowo przepraszam.
Jest ślub, więc musiały też być zaręczyny. We Włoszech! Opowiedzcie o nich coś więcej. Jak je wspominacie?
D: Z mojej perspektywy wyglądało to tak: wybieramy się na kończący sezon zimowy wyjazd na snowboard. Tym razem mieliśmy jednak pojechać pierwszy raz w Alpy, do moich ukochanych Włoch. Myślałam tylko o tym, żeby znaleźć się już na miejscu i podziwiać piękne widoki. No więc spakowałam same sprawdzone buty, wygodne dresy i ciepłe rajty. Pech chciał, że w tym czasie strasznie się pochorowałam. Już spisywałam ten wyjazd na straty, ale to, w jaki sposób się on zakończył, było dla mnie totalnym zaskoczeniem...
M: Ja od początku wiedziałem, że w tym roku musimy poje-
chać do Włoch. Pierścionek kupiony, kwiaty na wieczór w lokalnej kwiaciarni zamówione, stolik na kolacje w hotelu zarezerwowany, do tego spakowałem Darii elegancką sukienkę i buty na kolację. No i jazda w góry! Żeby nie było tak bezstresowo, to przez chorobę Darii do końca nie byłem pewny, czy wszystko wyjdzie tak, jak zaplanowałem. Jednak perspektywa wąskich włoskich uliczek, makaronu, pizzy i kawy w malowniczych okolicach postawiła Darię na nogi. Bardzo długo i dobrze będę wspominał napięcie i te wszystkie emocje, które towarzyszyły nam przez cały ten dzień.
D: Jezioro Tenno było ostatnim punktem naszej wycieczki. Zauroczona błękitną wodą i pięknymi widokami cykałam fotki. Nie spodziewałam się oświadczyn, kiedy odwracałam się do wspólnego zdjęcia. Wzruszeniu i radości nie było końca. Emocje, które towarzyszą w takiej chwili, są nie do opisania. Michał organizacyjnie spisał się na medal i tego dnia wszystko zaplanował perfekcyjnie. Sam fakt, że przygotował mi „wyprawkę” na romantyczną kolację świadczy o tym, jak chciał dopracować każdy szczegół. Ten dzień był wspaniałym i niezapomnianym przeżyciem...
Przygotowania do ślubu zaczęliście od razu? Jak będziecie wspominać ten czas? Stres już się pojawił?
D: Nie zaczęliśmy planowania od razu po zaręczynach, ale kilka miesięcy później mieliśmy już zarezerwowany termin na wesele w Sali Raj. Mieliśmy
trochę ponad rok do ślubu. Oczywiście uruchomiłam poradniki i planery, kiedy i od czego zacząć. Zarezerwowaliśmy najważniejszych usługodawców i powoli zaczęliśmy zastanawiać się nad organizacją tego dnia. Nie wiadomo kiedy przyszedł czas zapraszania gości, który również wspominamy bardzo miło. Czas ostatnich przygotowań był intensywny, szczególnie na ok. 3 tygodnie przed weselem. Czasami przed snem dopadał mnie skręt kiszek, jak przed szkolnym sprawdzianem. (śmiech) Nie spodziewaliśmy się tego, jak wiele rzeczy trzeba wybrać, umówić, dopracować. Podział zadań wyszedł zupełnie naturalnie, każdy odnalazł się w organizacji tego, w czym się najlepiej czuje. Obydwoje byliśmy mocno zaangażowani w najważniejsze elementy naszego ślubu i wesela, przez co byliśmy spokojni, że dopniemy wszystko na tyle, na ile będziemy mogli, a resztą zajmą się nasi dobrzy ludzie. Stres? Niee, niee ma. (śmiech)
Co chcielibyście zrobić jako pierwsze po ślubie? Macie jakieś plany na przyszłość?
D i M: Nie chcemy być jeszcze po! Chcemy już dnia ślubu i chcemy, żeby trwał on jak najdłużej! A jak już ten dzień minie, to chcemy odpocząć, wskoczyć do basenu, pójść na saunę i do jacuzzi. Gdy wrócimy z urlopu, skupimy się znalezieniu i przygotowaniu miejsca do zamieszkania skrojonego pod nas. Wspólnych planów, celów i marzeń mamy bardzo dużo, nie możemy się doczekać ich realizacji, ale przede wszystkim chcemy być szczęśliwi!
Małżeńskie gody są nadawane „ustawowo”, by celebrować niepodległość i wielkość małego, zjednoczonego państewka miłości. Cały kłopot w tym, że łatwo poplątać się w owych rocznicach. Papierowa, drewniana, płócienna. Co ma piernik do wiatraka, a małżeństwo do... drewna?
Czasami może być romantycznie. Już ta najmłodsza, pierwsza rocznica ślubu jest ujmująca. Niby staż mały i może niezbyt imponujący, ale uczucie silne. Wciąż płynąc na miłosnej emfazie, wyznajemy tak ogromny kult miłości, że papier całego świata nie byłby w stanie oddać jej bezmiaru. Fakt, że niektórym ten „papier” z pierwszych godów kojarzy się z podpisanym cyrografem… tak, wiele wyjaśnia się w tym pierwszym roku. Druga rocznica, bawełniana. Że niby małżeństwo niczym 100% cotton? Czemu nie! Wciąż czysta bawełna, czyli miłość bez
syntetyków. Tylko high quality bez made in China Dalej robi się ciekawiej. Trzecia rocznica, skórzana. Nie ma wątpliwości, że nazywa się tak, ponieważ czujemy już przez skórę, gdy małżonek(-ka) coś kręci. Znacie się jak łyse konie. Gratulacje! Zaczynają się lata, gdy rozumiecie się bez zbędnych słów. Kwiatowa rocznica jest tą najbardziej oczywistą – Wasze małżeństwo przechodzi rozkwit, niczym starannie pielęgnowany kwiat. Szanowni Mężowie, skoro jesteśmy przy kwiatach: czerwone róże czynią cuda, dlatego warto czasem złożyć kwiaty pod państwowym pomnikiem miłości.
Pięciolecie to drewniana rocznica. Kamień milowy we wspólnej historii małego państewka. Wspólnie płyniecie niezmiennie na tej małżeńskiej tratwie przez ocean życia i wiecie już, że niesie Was solidny kawał… drewna, któremu niestraszne sztormy ni burze. Ze
zgraną załogą żegluga jest cudowną przygodą, a nie tylko walką z morskim żywiołem.
Nie zawsze jest tak ekstremalnie. Po żywiołowej, drewnianej rocznicy następują przyjemne, miłe i otulające serca rocznice wełniane, a także te słodkie lukrowo-cukrowe.
Poczucie siły w małym rodzinnym państewku sięga wyżyn i każda późniejsza rocznica to jak formalne poparcie dla trwałości i niezawisłości małżeństwa: spiżowa, blaszana, cynowa… to prawda, że niektórzy słyszą tu szczęk oręża. Wówczas na skutek rozbicia dzielnicowego jedna połówka zamieszkuje sypialnię, druga przenosi się na kanapę i odgradza zasiekami ze skarpet.
Los lubi zmiennym być, dlatego po metalowych latach nadchodzi rocznica trzynasta – nie taka pechowa, bo (a jakże!) koronkowa.
A kiedy już odczynicie pecha i klątwę trzynastki,
czeka Was moc kryształu, ekskluzywność porcelany, perły i koralowce, aby w końcu dojść do złotej, 50-tej rocznicy ślubu. To święto, które jest honorowane autentycznym Medalem za Długoletnie Pożycie Małżeńskie nadawanym przez prezydenta. Miłosne odznaczenie ma 35 mm średnicy i kształt gwiazdy. Dostajecie własną, oksydowaną gwiazdkę z nieba, choć najjaśniej i tak świeci ta, której powiedzieliście sakramentalne „tak”.
Najlepsze jest to, że do takich świąt nie trzeba szykować wykwintnych potraw. Małżeńskie gody karmią się tylko jednym: miłością przyprawioną szczyptą ciepła i serdeczności. Uczucie, które jest między dwojgiem ludzi, smakuje jak najlepszy koktajl świata. Pijcie go na zdrowie, niezależnie od tego, czy wychylacie toast za pierwszą, piątą czy piętnastą rocznicę. Oby zawsze miał słodki smak miłości!