}
moda: Kolory owoców leśnych · Szykowna pepitka · Zmysłowe lata 40. }}}
4 (35)/2013
Raport:
Kim jesteśmy? Biali na Bali
Meksyk
na słodko i na pikantnie
Moda a prawo
Rekomendacje kulturalne
5
sylwetka Janek Koza rysuje
8
moda
Koniec lata
Kolory owoców leśnych Wzór — pepitka Styl — lata 40. Stylizacje ze skórzaną spódnicą
pachnie szczególnie, nastraja bardziej nostalgicznie niż inna pora roku. Korzystamy z wszystkich smaków i kolorów tego czasu, łapiemy ciepłe promienie i zadajemy sobie poważne pytania o egzystencjalnym wydźwięku: Kim jesteśmy? Nowy raport Trendów rozpoczyna próbę określenia kto mieszka w Krakowie, czym charakteryzują się „nowi mieszczanie”, a Rafał Stanowski diagnozuje zjawisko od strony kulturalnej.
styl życia Raport „Trendów”: Kim jesteśmy? Miejskie dzikusy Ania Nocoń ani tu, ani tam Przetwory Jacka Łodzińskiego Sir Syrah Moc bukietów Anna Strugalska na tropie nowych miejsc Poszukiwania warszawskich bazarów Meksyk na słodko i pikantnie Biali na Bali, czyli ucieczka z korpo Diamentowa inwestycja Moda a prawo
Joanna Pinkwart zabiera nas w dwa odmienne światy. W rozmowie „Biali na Bali” pokazuje sylwetki tych, co mieli odwagę mocno poluźnić krawat, a właściwie to je wyrzucić, buty do garnituru zamienić na japonki, a korporacyjny dryl na życie na plaży w Indonezji. A w drugim reportażu śledzi warszawskie targi, bazary; od znanych Koszyków po mniejszych bazarkach, gdzie można kupić pomidora, który pachnie jak pomidor.
Idzie nowe, trzymajmy rękę na pulsie. Katarzyna Kasprzyk‑skaba redaktor naczelna
18 23 28 30 32 36 38 40 44 46 48 50
design Gadżety
52
zdrowie i uroda Egzotyczne masaże Regeneracja po lecie Premiery kosmetyczne Testujemy zabiegi — ujędrnianie zimnem
54 56 58 60
kalejdoskop Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu Okładka: foto: Oliwia Grochal, modelka: Ewa Galon
Ja ekscytuje się Zwierzyńcem, koło Zamościa. Bo zobaczyłam tam malwy, bo chodziłam po prawdziwym lesie i do tego mogłam po kilka godzin siedzieć w kinie i oglądać dobre filmy. Podoba mi się, nawet nie muszę wyjeżdżać na Bali. Mariusz Kapczyński wtajemnicza nas w w tajniki sir syraha, znanego też w australijskiej odsłonie jako shiraza. Andrzej Drobik ogłasza koniec sezonu ogórkowego i zaprasza na jesienną wyżerkę premierowych sezonów ulubionych seriali. I ma rację: lato jest cudne, ale nowa porcja zombiaków w „The Walking Dead” też!
10 12 14 16
62
kultura Digital natives — notatnik, który może dużo Agata — polska Mary Poppins Targi Rzeczy Fajnych Po trzykroć w teatrze O Polsce z węgierskiej perspektywy Magda Hutny popkulturalnie Nowy film Szumowskiej Seriale na jesień Wallander — policjant z sąsiedztwa
64 66 67 68 72 74 76 78 80
Z prowincji
82
4
Projekt graficzny, skład i przygotowanie do druku: Marcin Hernas (tessera.org.pl) Paweł Wójcik (tessera.org.pl)
Wydawca: Krakowska Grupa Multimedialna sp. z o.o. ul. Ślusarska 9/28, 30‑702 Kraków tel.: 12 257 12 35, fax: 12 257 00 04 trendy@kgm.pl
Prezes Zarządu: Jarosław Knap
Marketing: Katarzyna Jakubowska (k.jakubowska@kgm.pl) Krystian Szmit (k.szmit@kgm.pl)
23
Marketing Manager: Kamila Szwagiel (kamila@kgm.pl)
Współpraca: Katarzyna Wilk Agata Patykiewicz Magdalena Hutny Mariusz Kapczyński Marcin Krasnowolski Magda Łomnicka Jacek Łodziński Joanna Pinkwart Kinga Nowicka Kamila Kowerska Milena Ostólska Sandra Batycka Anna Nocoń Anna Strugalska
Redakcja: Andrzej Drobik Bartek Jaźwiński Marta Prządo Paulina Klepacz (dział moda)
Sekretarz redakcji: Marta Maniecka m.maniecka@kgm.pl
Redaktor naczelna: Katarzyna Kasprzyk kasia@kgm.pl
_ Raport „Trendów”:
Nowi mieszczanie w Krakowie — s.
18
_Urban Savages — s.
2
ćąnimo ymśinniwop ein hcy rótk ,ńezrady w akliK
1
Fanaberie. Tydzień performansu
S
ztuka z modą, moda ze sztuką. O tej relacji mó‑ wiło się już wiele. Także tym razem, w ramach imprezy kulturalnej Fanaberie, która odbędzie się w formie ferformansu. Co to takiego? Połączenie słów ferformen, czyli „przekształcać”, oraz perfor‑ mans, czyli „przedstawienie”, a więc — przedstawia‑ nie przekształcania.
Przemianie ulegną ubrania, które każdy zaintereso‑ wany może przynieść do Galerii Bunkier Sztuki (do 23 września). W ciągu trwających tydzień warsztatów artyści, aktywiści, krawcowe oraz osoby z publicz‑ ności będą zmieniać stare ubrania w dzieła sztuki. To pomysł na to, aby uporządkować i odkryć na nowo własną garderobę, a przy tym ograniczyć bier‑ ny konsumpcjonizm, zaszczepić myśl o recyklingu oraz przekonać do twórczego podejścia do mody. Organizatorzy imprezy przekonują: zamieńmy ubrania w sztukę!
rekomendacje
ejcadnemoker Kartograf złowrogiej historii. Tara (von Neudorf)
P
ierwsza w Polsce wystawa rumuńskiego artysty Tary (von Neudorf) to także jedno z pierwszych „otwarć” jego twórczości na Europę. Mocno cen‑ zurowany w ojczystym kraju, przemówi głośno poza jego granicami. Tym, co wzbudza tak duże kontrower‑ sje i opór wobec dzieł artysty, są bezkompromisowe komentarze do historii (głównie Rumunii, ale również historii uniwersalnej) — tej odległej i tej bliskiej. Słowa‑ ‑klucze, wokół których oscyluje twórczość artysty, zo‑ stały przez niego wypisane na obrazie zatytułowanym RO. Są to: korupcja, bieda, komunizm, głupota, rasizm, strach, kłamstwa, biurokracja, niepełnosprawność, chciwość, rozpacz.
po lewej: Justyna Koeke, Fanaberie Queen, fot. Joel Miller Micah logo wystawy
niżej, od lewej: Tara (von Neudorf), Coming Soon Tara von Neudorf, Katin
Tara wskazuje także na daty i miejsca, wydarzenia, ludzi, ideologie i politykę, zbrodnie i przewinienia, mitologię — wszystko to przedstawia w mocny, ekspresyjny, niepo‑ zbawiony czarnego humoru sposób, dzięki któremu zyskuje atencję. Jego dzieła poruszają i skłaniają do namysłu, a to jedna z większych wartości sztuki. Na wystawę składa się ponad 80 prac: malunków na papierze, map, rzeźb, a nawet własnych ubrań artysty, przerobionych przez wyszywanie czy zamalowywanie. 04.09. — 24.11.2013 Międzynarodowe Centrum Kultury (Rynek Główny 25, Kraków) Autorzy i kuratorzy wystawy: Monika Rydiger, Łukasz Galusek
Podczas Fanaberii, obok warsztatów, odbędą się również performansy i pokazy wideo. Udział w ferfor‑ mansach wezmą artyści z Polski i z zagranicy, m.in. Justyna Koeke, Kasia Dorota, David Hardy, Claudia Vogel, Małgosia Markiewicz, Monika Drożyńska, Áine Philips. 23.09. — 01.10.2013 Galeria Bunkier Sztuki (Pl. Szczepański 3A, Kraków) Kuratorki: Justyna Koeke, Cecylia Malik, Monika Drożyńska Przygotowały: Marta Prządo i Kamila Kowerska
5
rekomendacje
ekomendacje
Kilka wydarzeń, których nie powinniśmy ominąć
3
Future Shorts: Lato 2013
C
ałoroczny festiwal i ogólno‑ światowa platforma groma‑ dząca filmy krótkometrażowe w jednym — oto najzwięźlejsza de‑ finicja Future Shorts. Idea propago‑ wania „małych obrazów” — filmów fabularnych i eksperymentalnych, dokumentów, animacji i teledy‑ sków — zrodziła się w 2003 roku i z sezonu na sezon zyskuje coraz większy rozgłos. Obecnie wybrane filmy są prezentowane w 20 kinach w Wielkiej Brytanii i 30 kinach roz‑ sianych po całym świecie (w Bułga‑ rii, Danii, Finlandii, Grecji, Japonii, Kolumbii, Rumunii, Rosji). W Polsce najnowszą edycję Future Shorts
4
„Wenus w futrze” Romana Polańskiego i Guida Crepaksa
będzie można zobaczyć w kra‑ kowskim Kinie Pod Baranami. Podobnie jak w poprzednich sezonach, w ciągu jednego wie‑ czoru widzowie będą mieli oka‑ zję obejrzeć sześć produkcji krótkometrażowych. Wśród nich pojawią się zwycięzcy Sundance Film Festival, British Independent Film Award i T‑Mobile Nowe Horyzonty. Widzowie będą rów‑ nież mogli zagłosować na zwy‑ cięzcę tej edycji.
19.09.2013, godz. 19.00
Warto podkreślić, że platfor‑ ma Future Shorts pozostaje
S
ala przesłuchań jednego z francuskich teatrów. Tho‑ mas (Mathieu Amalric), reży‑ ser znudzony trudami poszukiwa‑ nia idealnej aktorki do jego nowej sztuki, zmuszony jest odrzucać kolejne kandydatury. Wymagania stawiane przed kandydatkami bynajmniej nie są proste — od‑ twórczyni głównej roli wcieli się w postać kobiety, która na skutek pisemnej umowy w pełni musi podporządkować się rozkazom mężczyzny. Gdy Thomasowi wydaje się, że tego dnia nie uda mu się już wyłonić zwyciężczyni castingu, na sali pojawia się spóź‑ niona Vanda (w tej roli rewelacyjna Emmanuelle Seigner). Ociekająca seksem kobieta wulkan z trudem przekonuje reżysera do otrzyma‑ nia możliwości prezentacji swoich umiejętności i wdzięków.
Wenus w futrze (oryg. Venus in Fur) w reżyserii Romana 6
niezmiennie otwarta i oczekuje na kolejne zgłoszenia krótkometrażo‑ wych produkcji, dążąc do stwo‑ rzenia jak najpełniejszej, ale i naj‑ bardziej wartościowej bazy tego typu kinematografii. To wyraźny sygnał i zachęta dla tych, którzy chcieliby zweryfikować swoje umiejętności w tej dziedzinie.
Kino Pod Baranami (Rynek Główny 27, Kraków)
Polańskiego to filmowa adaptacja sztuki Davida Ivesa, będącego także współautorem scenariusza filmu. Podczas tegorocznej świa‑ towej premiery filmu, która odbyła się podczas festiwalu w Cannes (film otrzymał nominację do Złotej Palmy), reżyser stwierdził, że zale‑ żało mu na stworzeniu subtelnego obrazu będącego przeciwwagą dla realizacji głośnych i pełnych przemocy. Gwarantujemy — Polańskiemu udało się stworzyć dzieło na miarę mistrza! Tym, którzy nie mogą doczekać się polskiej premiery filmu (je‑ sień 2013) polecamy powieść graficzną Guida Crepaksa o tym samym tytule, wydaną przez wydawnictwo Mireki i rewela‑ cyjnie przetłumaczoną z języka francuskiego przez Mateusza Fabjanowskiego.
PERFUMERIA
SZCZEGÓLNIE POLECAMY!
PRIME AWF Nie tylko każda skóra jest wyjątkowa ale również każda zmarszczka jest inna! Z Prime AWF od Valmont, każda kobieta, niezależnie od tego czy ma 30, 40 czy ponad 50 lat, może odnaleźć produkt do twarzy, który zawiera idealnie dopasowane stężenie aktywnych składników przeciwzmarszczkowych do jej aktualnych potrzeb - wszystko to by perfekcyjnie kontrolować oznaki upływającego czasu!
TIGERANDBEAR Perfumeria Kraków, ul. Szpitalna 34 Godziny otwarcia: PON.-SOB.: 10-20; NIEDZIELA: 11-19 Tylko u nas: PARKING GRATIS (pod Teatrem Słowackiego)
shop shop online: online: www.tigerandbear.pl www.tigerandbear.pl info@tigerandbear.pl info@tigerandbear.pl lub+48 +48788 788 438 438 438 438 tel. tel. +48+48 12 12 433433 3838 9393lub www.facebook.com/PerfumeriaTigerandbear www.facebook.com/PerfumeriaTigerandbear
7
sylwetka
Przypadek
mgr. Jana K.*
Z
rozmawiała Kamila Kowerska
Zaledwie kilka dni temu w kra‑ kowskiej Galerii Zderzak za‑ kończyła się wystawa „Katalog wypadków. Sztuka współczes‑ na w polskim komiksie” — pró‑ ba prezentacji krótkich form komiksowych bezpośrednio opowiadających o najnowszej historii sztuki i przedstawiają‑ cych stosunek artystów do sze‑ roko pojętego art worldu. Janek Koza, który poprzez swoją pra‑ cę pojawiającą się na wystawie przewrotnie pyta: „Dlaczego sportowcy są bardziej popu‑ larni od artystów?”, zdradza kilka faktów dotyczących swojej działalności.
Solidne, formalne wykształcenie artystyczne, praca nauczyciela akademickiego. Patrząc na Twoje prace komiksowe, mam jednak wrażenie, że za nimi musi stać jakieś przygotowanie socjologiczne. Skąd czerpiesz pomysły na te „dziwne” r ysunki? 8
Co mają ze sobą wspólnego robotnik, który śpi w pracy, czule obejmując łopatę, dresiarz wystający przed okraszoną bazgrołami kamienicą i marząca o romansie ze swoim idolem nastolatka? Pewnie niewiele. Wszyscy oni stali się jednak bohaterami krótkich, kilkukadrowych komiksów artysty, mgr. Jana Kozy. Rysunków do bólu szczerych, eksponują-
cych nasze największe przywary, kompleksy i nadzieje. Nie można pominąć jednak faktu, że ten pozbawiony otoczki z lukru obraz polskiego społeczeństwa bawi do łez.
*Mgr Jan Koza to pseudonim, pod którym artysta tworzy i publikuje swoje prace.
Trudne pytanie. Po prostu siadam i wymyślam. Nie mam żadnego przygotowania socjo‑ logicznego. Przynajmniej nic o tym nie wiem.
Mój stosunek do Polaków jest taki sam jak do samego siebie, w końcu chcę czy nie chcę — jestem Polakiem. Więc patrzę krytycznie, ale i z troską.
Z Twoich prac wyłania się obraz przeciętnego Polaka, ze wszystkimi stereotypowymi przywarami, ale też człowieka zaradnego, znajdującego wyjście z każdej sytuacji. Jaki jest stosunek Janka Kozy do polskiego społeczeństwa?
Jak to jest — raz pracujesz nad autorskimi, krótkimi formami, realizujesz swoje własne zakręcone pomysły, innym razem doskonale odnajdujesz się w pracy dla agencji reklamowej i tworzysz na zlecenie jednej z największych sieci telefonii
sylwetka
Janek Koza — urodził się w 1970 r. we Wrocławiu, tam też ukoń‑ czył wydział malarstwa na ASP. Na tej uczelni pracował także jako asy‑ stent w Katedrze Wiedzy Wizualnej. Zajmuje się wieloma ro‑ dzajami sztuki. Od tak oczywi‑ stych jak malar‑ stwo, przez pra‑ ce wideo i filmy animowane, aż po wiersze i ko‑ miksy. W każdej z tych dziedzin może pochwalić się znaczącymi osiągnięciami a lista wystaw, w których brał udział, jest długa. Jego prace można było zobaczyć np. w Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowym w Poznaniu, a także wśród dzieł takich arty‑ stów jak Edward Dwurnik, Stefan Gierowski, Jerzy Nowosielski, Roman Opałka, Leon Tarasewicz, na wystawie „Granice malar‑ stwa” w war‑ szawskim CSW. Nazywany jest gwiazdą i legen‑ dą wrocławskiej awangardy artystycznej.
Skąd czerpię pomysły na „dziwne” rysunki? Po prostu siadam i wymyślam. Nie mam żadnego przy gotowania socjologicznego. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Mój stosunek do Polaków jest taki sam jak do samego siebie: patrzę krytycznie, ale i z troską. komórkowej, czy portalu internetowego. Lubię robić różne rzeczy. Często pracując na zlecenie, będąc ograniczonym wyma‑ ganiami zleceniodawcy, dużo można się nauczyć. Jeśli tylko zachłanność nie odbierze rozumu.
Zgoda, jednak korporacje narzucają agencjom czy samym artystom swoje racje, żądają niekończących się zmian i marudzą. Nie bez kozery powstają prześmiewcze memy i fanpage w stylu Junior Brand Manager. Jak Ty odnajdujesz się w takiej współpracy? Jeśli pracuję dla kogoś jako rysownik, to na szczęście
ten, kto decyduje się mnie zatrudnić, jest już zdecydo‑ wany na moją kreskę i tech‑ nikę. Więc raczej nie miałem z tym problemu. A przy okazji zauważyłem, że naj‑ częściej śmieją się z takich memów ci, którzy sami się tak zachowują.
Twoje prace wielokrotnie pokazywane były w galeriach i muzeach sztuki współczesnej, ostatnio w krakowskim Zderzaku. Coraz więcej instytucji stara się nadrobić stracony czas i organizuje wystawy plansz komiksowych. Miejsce komiksu jest w galerii? Miejsce komiksu jest zde‑ cydowanie w komiksie. Umieszczanie komiksów
w galerii to trochę jak wieszanie na ścianie stron książek.
„Polaków uczestnictwo w kulturze” ma nakład wyczerpany, „Wszystko źle” pewnie za chwilę także dołączy do grona publikacji trudnych do zdobycia. Jest na Ciebie popyt! Zdradzisz, nad jakimi projektami w chwili obecnej pracujesz? Popyt to chyba przesada. Ale nie jest źle. Moja praca rządzi się chaosem, więc trud‑ no mi powiedzieć o jakichś konkretnych projektach. Plany mam bardzo ogólne, i nadzieję, że jednak coś uda się dopro‑ wadzić do końca.
Dziękuję za rozmowę. 9
moda
Kolczyki Yes paleta cieni do powiek Yves Saint Laurent
kolczyki River Island
naszyjnik Swarovski
w malinowym chruśniaku
Kolory owoców leśnych zawojowały wybiegi. Szczególnie
upodobały sobie dodatki, czego efektem jest urodzaj fioletowych, różowych i czerwonych butów, torebek oraz błyskotek.
bransoletka Swarovski
stick Clinique
Marks & Spencer
pasek Taranko
buty Pollin
torebka Parfois
buty Escada Zalando
kapelusz Aldo torebka Furla
10
Odkryj nową jesienną kolekcję W SALONIE PANDORA GALERIA KAZIMIERZ, GALERIA KRAKOWSKA, UL GRODZKA 38
Charmsy ze srebra od 99 zł
MOJA HISTORIA, MÓJ STYL
Poznaj nową, olśniewającą kolekcję biżuterii PANDORA na jesień. Odkryj niezwykły charms z zielonego szlifowanego szkła Murano - wyjątkowy jak Ty. Stwórz własny projekt na pandora.net i dołącz do fanów PANDORA Polska na Facebooku.
11
moda
bluzka Zalando
spódnica Pinko
kolczyki Scallini
Marc Jacobs, Louis Vuitton, Prada — ogłosili powrót stylowych lat 40. z luksusowymi tkaninami (koronki, jedwabie, kaszmiry), podkreśloną talią, baskinką, krojami blisko ciała. Jesień zapowiada się bardzo kobieco
zmysłowe lata 40.
płaszcz Aryton Pinko
rękawiczki Solar
pierścionek Yes torebka Parfois
buty Pollini
12
pasek Reserved
sukienka Taranko
moda
spódnica Marks & Spencer
zegarek Swatch
szykowna pepitka
Charakterystyczny wzór powraca w tym sezonie w wydaniu zarówno eleganckim, jak i bardziej casualowym,
pojawiając się i na ołówkowych spódnicach, i na bluzkach o sportowym kroju. sukienka Mohito
stylizacje: Paulina Klepacz
bluzka Zara Mohito
bransoletka Swarovski
buty Venezia
14
buty Pollini
plaszcz Taranko
moda
1
koszulka River Island
bransoletka Mango
koturny Topshop
zegarek Parfois
torebka H&M
4
sposoby na:
skórzaną spódnicę
stylizacje: MARTA PRZĄDO
bluzka Mohito
spódnica Zara
zegarek DKNY
16
2
kopertówka Caterina
bransoletka Mango
szpilki Zara
koszula River Island
3
okulary Ray‑Ban
Skórzane kurtki to nie nowość, ale spódnice już tak. Choć kilka modeli pojawiło się w minionym, wiosenno‑letnim sezonie, to prawdziwą furorę zrobią dopiero nadchodzącą jesienią. Szczególnie te o długości midi, lekko rozkloszowane lub plisowane, wykonane z farbowanej skóry. Burgund, butelkowa
zieleń i kobalt to najbardziej pożądane kolory dla takiej spódnicy — dodadzą jej nowego, bardziej ekstrawaganckiego charakteru. Czas na jesienne eksperymenty!
moda
torebka Parfois
buty H&M bransolety Mango
koszula H&M kolczyki Scallini
4 zegarek DKNY
bransolety Mango
torebka Carpisa
pierścionek Apart
17
styl życia
aport: kim jesteśmy?
Nowi mieszczanie w Krakowie W krakowskim Muzeum Narodowym w październiku 1979 roku otwarto głośną wystawę „Polaków portret własny”. Kogo zabrakło na portrecie? Mieszczaństwa. A jak jest dzisiaj? Słoiki,
lemingi, hipsterzy — obecnie zarzucani jesteśmy tymi pojęciami, ale czy one określają, kim jesteśmy w Krakowie? Kto tworzy to miasto i czy definicje tego typu w ogóle nas dotyczą i/lub interesują? Katarzyna Kasprzyk
Ogromne świecące słoiki nowym symbolem stolicy? — pyta Tomasz Sadowski z portalu warszawiaków prowincjonalnych sloiki.waw.pl. Neon ma być pomnikiem nowych mieszkańców stolicy, zaktualizowanym zamiennikiem przykurzonego napisu „Cały naród buduje swoją stolicę”. Stolicy nie byłoby bez przyjezdnych. Tu każdy jest skądś. Od lat miasto przyciąga tych, którym czegoś w rodzinnych stronach brakuje. Przeprowadzają się tu, aby studiować, pracować, tworzyć, robić interesy. Po prostu żyć. Przyjezdni nie tylko korzystają z miasta. Oni je współtworzą. 18
Stanowią o jego tożsamości. Zamiast pogardliwie nazywać ich „słoikami”, czas uznać ich wkład we współczesne życie i historię stolicy — przypomi‑ na Sadowski.
za karnet na areobik Inną wersję „słoików” ogląda‑ my w artykule z „Polityki” Edyty Gietki („Wnętrze słoika", Polityka 13/2013). To odmiana Duit (z ang. do it), która zrobi wszystko w kor‑ poracji za pensję minimalna, by nie wrócić do rodziców na prowincję. Rodowici mieszkańcy nie lubią
duitów za to, że „zabierają im warszawską przestrzeń zawodowo ‑parkingowo‑przedszkolną”. Pracują za zaniżone kwoty, psując rynek pracy. Podczas gdy korporacyjni Rodowici ciągle mieszkają u matki, dyzmują, inwestując w potrzeby miękkie, niskozurbanizowani z pochodzenia łykają w boksach musujący Plusssz Up, który wchłania się w kwadrans i odświeża. (…) W piątek blachy LZA (Zamość), LLU (Łuków), BIA (Białystok), WRA (Radom), LU (Lublin), LBI (Biała Podlaska) zwalniają miejsca parkingowe i korkują wylotówki. (…) A. co piątek ciągnie do pracy torbę na kółkach. W torbie ma markowe ciuchy z wyprzedaży i puste plastikowe pojemniki opróżnione w tygodniu. Wyjazdy do domu traktuje jako ratujące budżet uzupełnienie bilansu białek i tłuszczów. Matce wiezie miejską wałówę, czyli przeczytane kolorowe gazety i książki Coelho. Babcia piszczy: jak ty nosisz się po warszawsku. Jak buty dobrane do tego śliwkowego żakieciku. Babcia mówi sąsiadkom,
Pod artykułem w wersji cyfrowej rozpętała się w komentarzach dys‑ kusja oburzonych po obu stronach barykady. Czy w Krakowie istnieje silny podział na ludzi napływowych (użyjmy tego brzydkiego terminu „słoiki”) i rodo‑ witych mieszkańców? Co znaczy współcześnie rodowity mieszkaniec? Ile pokoleń mamy sięgać wstecz? Ile lat mamy mieszkać w danym mieście, by się w nim czuć zakorzenionym? Intuicyjnie wyczuwa się, że w Kra kowie, przynajmniej wśród klasy średniej i „nowych mieszczan” kon‑ flikt między „krakusami z dziada pradziada” i przyjezdnymi nie jest tak silnie zarysowany. Krakowskie podziały przebiegają raczej wzdłuż innych linii niż „słoiki/rodowici”. Te linie to wykształcenie (jego rodzaj), zainteresowania, osiągnięta pozycja, status finansowy, stosunek do religii, poglądy polityczne i światopoglądo‑ we. Dlaczego? Anna Ratecka (Instytut Socjologii, Uniwersytet Jagielloński) komentuje zjawisko w odniesieniu do artykułu „Polityki”: Widzę trochę całą kwestię ze „słoikami” jako strach klasy średniej, która dopiero co osiągnęła swój status, przed deklasacją, przed zaliczeniem do tej kategorii osób, które — według niektórych jej przedstawicieli — nie spełniają pewnych norm i standardów, obowiązujących w nowo wykształconej miejskiej klasie średniej. Jest to obrona swojego stylu życia przed osobami aspirującymi do tej pozycji społecznej. Lata 90. i 2000. to okres kształtowania się niewielkiej, bo niewielkiej, ale istniejącej grupy aspirującej do bycia klasą średnią, a więc klasą najbardziej upragnioną przez polskich socjologów i polityków, która miała budować polską demokrację i kapitalizm. Osoby, które osiągnęły ten status, a może raczej dzieci tych osób, bronią tego statusu, starają się w ten sposób budować swoją tożsamość jako mieszczan, mieszkańców międzynarodowej metropolii. Ich reakcja na osoby aspirujące do tej kategorii
pokazuje też bariery w awansie społecznym w Polsce oraz małą mobilność wewnętrzną (więcej osób migruje za granicę niż wewnątrz Polski, np. z miasta do miasta). Nie wydaje mi się, żebyśmy w Krakowie też mieli do czynienia z takim zjawiskiem w takim stopniu jak w Warszawie.
miasto akademickie i miasto‑nekropolia Różnica między Krakowem a Warszawą może też polegać na tym, że tożsamość Krakowa jako miasta jest jasno określona — dodaje Anna Ratecka. — Wiadomo, że to miasto zabytkowe, historyczne, kulturalne… Kraków nie był zniszczony po wojnie i zachował ciągłość. Jak ktoś tu przyjeżdża, to raczej wpisuje się w ten krajobraz, niż wymyśla wszystko na nowo. Poza tym, jest to na tyle silna tożsamość, że można coś nowego do niej dodać, a trzon i tak pozostanie ten sam. Natomiast w Warszawie tożsamość miejska jest bardziej rozmyta — miasto zostało prawie całkowicie zniszczone podczas wojny. I ta tożsamość warszawska sprzed wojny i po wojnie znacznie się między sobą różnią. Patrząc z perspektywy Krakowa, mam wrażenie, że tożsamość warszawska cały czas jest budowana — stąd też takie walki o obronę świeżo powstałej mieszczańskiej identyfikacji. Kraków jest bardzo silnym ośrodkiem akademickim, drugim co do wielko‑ ści w Polsce po Warszawie. Studenci zawsze byli i będą bardzo ważną częścią tworzącą strukturę społecz‑ ną miasta. Anna Ratecka: to część tożsamości Krakowa i to dużo bardziej niż Warszawy. Studenci są od dawna obecni w Krakowie, są bardzo widoczni i stanowią nieodłączną część tego miasta. Co więcej, ich obecność jest jak najbardziej pożądana — dają pracę dla naukowców, można im wynajmować mieszkania i tworzą tzw. życie studenckie, cokolwiek to współcześnie znaczy. Część z tych osób zawsze zostawała w Krakowie po studiach. Równie oczywistym składnikiem społecznego krajobrazu miasta jak studenci, są turyści.
Na tożsamość mieszkańców, a na pewno na wizerunek miasta, wpływa też zapewne fakt, że Kraków jest oficjalnym miejscem pochów‑ ku i sceną, na której odbywają się pogrzeby bohaterów narodowych, władców, artystów. Już Tadeusz Boy Żeleński za swoich czasów nazwał Kraków „wielkim domem pogrzebowym całej Polski”. Bardzo celnie opisuje to zjawisko bycia w centrum dyskursu narodowe‑ go, ale w symbolice o charakterze funeralnym Paweł Kubicki w rapor‑ cie „Nowi Mieszczanie” (szerzej cytowanym w dalszej części tekstu). Respondenci w Krakowie czują się zatem przytłoczeni wielką tradycją miasta, wytworzoną w przeszłości i bez ich udziału, która nie podlega nowym interpretacjom. Nie mogą czuć się współtwórcami tożsamości miasta, gdyż z symbolami narodowymi nie wchodzi się we wzajemne interakcje, a jedynie oddaje im się nabożną część.
styl życia
że wnuczka jest na eksponowanym stanowisku, specjalista, koordynator produktu, dostała z funduszu socjalnego karnet na aerobik.
po jagodach ich poznacie W Krakowie nie ma aż takiej kon‑ kurencji, jeśli chodzi o rynek pracy, a precyzując, to, poza kilkoma wyjąt‑ kami, karierę raczej jedzie się robić do Warszawy, a nawet Wrocławia, Poznania, Katowic. Owszem, znajdu‑ ją się u nas centra outsourcingowe, które zajmują się całą gamą usług, od wsparcia IT, przez usługi finan‑ sowe, księgowe i prawne. W mie‑ ście lokowane są przedsięwzięcia z sektora wysokich technologii oraz centra badawczo‑rozwojowe wielkich korporacji, ale spektakularnej kariery w mediach czy polityce tutaj raczej nie zrobimy. Anna Ratecka: W Warszawie chyba rzeczywiście jest większy wyścig szczurów, ale generalnie miejsc pracy jest tam więcej, szczególnie dla osób z klasy średniej, i jest to praca bardzo różnorodna. W Krakowie miejsca pracy dla osób po studiach oferują głównie firmy outsourcingowe i nie różnią się one bardzo między sobą. Natomiast w stolicy swoją siedzibę mają przedstawicielstwa większości firm zagranicznych, gdzie osoby z klasy średniej po studiach mogą znaleźć zatrudnienie. Dodatkowo w branżach takich jak reklama czy media też jest dużo łatwiej znaleźć
Kraków zachował ciągłość. Jak ktoś tu przyjeżdża, to raczej wpisuje się w krajobraz, niż wymyśla wszystko na nowo.
19
styl życia
Nowi mieszczanie mogą czuć się prawdziwymi zdobywcami i odkrywcami kultury miejskiej.
20
pracę w Warszawie. Jest tam dużo większa konkurencyjność niż w prowincjonalnym jednak Krakowie. Ale jak chcesz szybko wejść wyżej i szybko zarabiać więcej, to tylko relokacja do Wrocławia. Również miło jak w Krakowie, a rdzenni mniej zblazowani niż w Krakowie — przynajmniej nie bluzgają na tych z rejestracjami na R, T i L...— radzi z jeden z użytkowników forum gazety.pl, pracujący w zabierzowskim Kraków Business Park — mateczniku krakow‑ skich lemingów. Dla mnie i ludzi z mojego otoczenia kwestia, gdzie ktoś się urodził, jest mało istotna — słyszę od jednego z moich rozmówców. Urodzony w Krakowie 30‑latek, inżynier specjalista pracujący w między‑ narodowym centrum badaw‑ czym sam nie czuje się słoikiem, mimo że rodzice przenieśli się na wieś, żaden z pradziadków nie jest pochowany na Cmentarzu Rakowickim i żadna ciotka nie śpiewała w Piwnicy Pod Baranami. Nie mam kompleksów, że wychowałem się na wsi, studiowałem oczywiście w Krakowie. Lubię odwiedzać rodziców i korzystać z wielkiego ogrodu, szczególnie latem. Moja dziewczyna wychowała się w Krakowie, za to w plastikowych pojemnikach przywozi obiad od mamy, która świetnie gotuje i mieszka na Podgórzu. To znaczy, że też jest słoikiem? — pyta. W pracy podczas zebrań okazuje się, że z kilkuna‑ stoosobowej grupy specjalistów jako jedyny pochodzi w ogóle z wo‑ jewództwa małopolskiego. Cała reszta wychodzi na dwór i zbiera jagody — śmieje się.
trudna historia nowych mieszczan Wróćmy jednak do wystawy w MNK z 1979 roku „Polaków portret włas‑ ny”. Dlaczego na portrecie nie było mieszczaństwa? Wyczerpująco cały ten problem objaśnia Paweł Kubicki (doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Europeistyki UJ, jego główne zainteresowania badawcze koncentrują się wokół socjologii miasta) w swojej pracy pod zna‑ czącym tytułem „Nowi mieszczanie w nowej Polsce”:
Użycie przymiotnika „nowi” dla opisu współczesnych polskich mieszczan odnosi się do dwóch zasadniczych zmiennych. Po pierwsze, wynika ze słabości (czy wręcz braku) i obcości kulturowej mieszczaństwa w kanonie polskiej kultury narodowej, będących wynikiem procesu formowania się tożsamości na bazie wartości szlacheckich i chłopskich. Po drugie, na początku XXI wieku samo pojęcie „mieszczaństwo” wymaga redefinicji — pisze Kubicki. Kim są nowi miesz‑ czanie? W skrócie, chodzi o drugie i trzecie pokolenie wielkich migracji powojennych, dorastające w mia‑ stach i silnie socjalizowane w kulturze miejskiej. To także pokolenie wyżu demograficznego, rewolucji eduka‑ cyjnej i integracji europejskiej. Paweł Kubicki precyzyjnie wyjaśnia korzenie historii czarnego PR pojęcia „miesz‑ czaństwo”: W XIX wieku pod zaborami była to antyteza romantycznej postawy i kultu poświęcenia się i męczeńskiej śmierci za ojczyznę. Wartości charakterystyczne dla kultury miejskiej — racjonalizm, kumulacja kapitału i plura lizm kulturowy — napiętnowano jako przejaw ugodowości, zagrożenie dla bytu narodowego. Polska tożsamość narodowa była produktem sztuki, a nie racjonalnego systemu edukacji. W sztuce zaś nie było miejsca na Conradowski uniwersalizm i ciekawość „innego”. Tworzona „ku pokrzepieniu serc”, zorientowana była na lokalne prob‑ lemy, gloryfikując przy tym prowin cjonalizm dworkowy i rustykalny. W Warszawie silnie kultywowano misyjny charakter sztuki jako narzę‑ dzia budującego i podtrzymującego tożsamość narodową, a w Krakowie dominującą formacją intelektualną i polityczną byli Stańczycy — zwal‑ czający romantyczny paradygmat i hurrapatriotyzm. Paweł Kubicki zwraca jednak uwagę na drugą stronę medalu, jakże odmienną od poglądu Stańczyków: Ówczesny Kraków miał charakter quasi-dworku szlacheckiego i w niewielkim stopniu przypominał nowoczesne miasto (…). Dość powszechne było wówczas przejmowanie przez mieszczaństwo szlacheckich wzorców kulturowych. Symbolicznej wymowy nabrał fakt, że pierwszy prezydent miasta okresu autonomii — Józef Dietl — reprezentant interesów mieszczańskich
w Krakowie, u schyłku życia zakupił majątek ziemski. Podczas wojny duże miasta i miesz‑ czaństwo, i tak nieliczne i słabe, poniosły olbrzymie straty, czego najtragiczniejszym przykładem jest Warszawa. Kolejną wyrwą w społeczno-kulturowej tkance pol‑ skich miast był Holokaust, który do‑ tknął grupę spolonizowanych miesz‑ czan pochodzenia żydowskiego. PRL to czas procesu ruralizacji — migracji ludności ze wsi do miast, z tym że nowi mieszkańcy miast nie mieli od kogo uczyć się nowego, miejskiego stylu życia. Powstała specyficzna kategoria chłoporobotników — nomadów epoki PRL, którzy wykorzeniali się z tradycyjnej kultury chłopskiej, tracąc identyfikację z rodzinną wsią, nie czuli jednak więzów z miastem i kulturą miejską. Dopiero klasa średnia, rekrutująca się głównie z drugiego i trzeciego po‑ kolenia migracji powojennych, mogła rozwijać się w stabilnej i przewidy‑ walnej rzeczywistości. Największe miasta stały się głównym benefi‑ cjantem otwarcia Polski na Europę, a w pełnię dorosłego życia wchodzi ostatni wyż demograficzny z prze‑ łomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Współcześni trzydziestolatkowie (+/) są także pokoleniem boomu eduka‑ cyjnego. To wszystko złożyło się na powstanie dobrego gruntu dla rozwoju mieszczaństwa i kultury miejskiej. Nowi mieszczanie (…) mają zupełnie inne postawy w stosunku do miasta i kultury miejskiej niż dziewiętnastowieczni inteligenci (…) mogą czuć się prawdziwymi zdobywcami i odkrywcami kultury miejskiej. Dla nich miejskość nie wiąże się z pauperyzacją, wręcz przeciwnie — jest nobilitacją — podkreśla Paweł Kubicki. Czy żeby czuć się krakusem, trzeba się nim urodzić? Może, ale żeby czuć się dobrze w tym mieście — nie trzeba — podkreśla kolejny mój rozmówca, tym razem doktorant UJ urodzony w Tarnowie. Popatrz na nazwiska kojarzone tak silnie z tym miastem: Grechuta pochodzi z Zamościa, Jan Kanty Pawluśkiewicz z Nowego Targu, Miłosz z kresów, a Szymborska z Kórnika! Kraków jest otwarty na ludzi, szczególnie na tych kreatywnych,
styl życia
specyficznych… I potrafi się im odwdzięczyć.
W Krakowie łatwiej identyfikujemy się z miastem na poziomie dzielnic.
Dodajmy jeszcze jedno nazwisko: Piotr Skrzynecki, symbol Krakowa, urodził się w Warszawie, dorastał w Mińsku Mazowieckim, Makowie Podhalańskim i Zabrzu, a studiował w Łodzi… Dziś decydujący wpływ na wytwarzanie miasta w sensie społeczno ‑kulturowym posiadają nowi mieszczanie — pokolenie uwalniające się od dominujących, tradycyjnych narracji. Jak każdy nowy fenomen społeczny, poszukuje ono ram odniesienia, narracji pozwalających na konstruowanie nowych miejskich tożsamości — przypomina Paweł Kubicki w swoim raporcie. W Krakowie łatwiej identy‑ fikujemy się z miastem na poziomie dzielnic, omijamy poziom miasta jako całości, bo być może trochę przytłacza nas jego historyczno ‑symboliczny wydźwięk. Może najła‑ twiej odpowiedzieć na pytanie: „kim jesteśmy?” w najprostszy sposób. Krakowianin to ten, kto utożsamia się z tym miastem, interesuje jego przy‑ szłością, troszczy o wygląd zielonych przestrzeni i zabytkowej architektury i last but not least rozlicza PIT w kra‑ kowskim urzędzie skarbowym!
Kultura na szlaku królewskim
W
Krakowie czas zawsze wolniej płynął. Staliśmy się miejscem, do któ‑ rego chętnie uciekają warszawiacy, zmęczeni szybkim tempem życia w stolicy. Podobnie jak Anglicy czy ostatnio Włosi — ale oni zamiast tu się relaksować, próbują wprowadzić swoje zasady na naszym podwórku. Często z niepożądanym dla krakowian skutkiem.
Kultura Krakowa nie stoi w miejscu. Na szczęście, bo jeszcze dekadę temu byli‑ śmy tylko stolicą kulturalną kraju na papierze. Dziś mamy już świat w dużej mie‑ rze wirtualny, ale Kraków potrafił się w nim odnaleźć. Projekty takie jak „6 zmy‑ słów” pokazały, że w krakowskich zaułkach wcale nie musi pachnieć stęchlizną. Sacrum Profanum, Coke Live Music Festival, Off Plus Camera, Boska Komedia, ArtBoom Festival czy Festiwal Muzyki Filmowej to wydarzenia, którymi bez wahania mogłyby się reklamować takie europejskie metropolie jak Londyn czy Barcelona. Duża tu zasługa aktywnie działającego Krakowskiego Biura Festiwalowego. Łatwo poddaje się je krytyce, że pochłania niemałe koszty. Ale z drugiej strony właśnie ta instytucja, która działa jak nowoczesna firma, po‑ mogła Krakowowi wrócić do kulturalnej świetności. Za tym tempem nie zawsze nadążają działające w mieście instytucje kultu‑ ry. Nie zawsze z własnej winy, często okazuje się, że są niedoinwestowane (jak np. ostatnio Teatr Bagatela, który w praktyce opuściły jego gwiazdy — Magdalena Walach i Urszula Grabowska). Nie zawsze mają też pomysły na tyle atrakcyjne, by wypłynąć na ogólnopolskie fale. Pozytywnym przykładem jest Bartosz Szydłowski i nowohucki teatr Łaźnia Nowa. Choć mieści się w najbar‑ dziej niedocenianej dzielnicy Krakowa, potrafił zarazić swoimi pomysłami nawet środowisko teatralne z Ameryki Łacińskiej. Podobnie ma się sprawa z Miesiącem Fotografii — kiedyś była to niewielka inicjatywa, dziś przerodziła się w duże, mię‑ dzynarodowe wydarzenie, które stało się jedną z wizytówek miasta. Ciekawym przykładem, precedensowym na skalę polską, była niedawna współpraca Galerii Krakowskiej z artystami street artu, która zaowocowała powstaniem mu‑ ralu pod szyldem konkursu Mall Wall Art. Kultura idzie naprzód, ale to nie wystarczy. Tym bardziej w kontekście niedaw‑ nych badań, które pokazały, że w Polsce zaledwie kilka procent naprawdę interesuje się sztuką. Kluczowe jest wpisanie kultury w mainstreamowe czy lifestyle’owe trendy. I tu Kraków ma problem. O ile największe wydarzenia, które przytaczałem, potrafią tego dokonać, o tyle reszta płynie ewidentnie poza prą‑ dem drugiej dekady XXI wieku.
Ciekawi jesteśmy Waszego zdania na ten temat. Zapraszamy do dyskusji i prosimy o przesy‑ łanie Waszych opinii na: trendy@kgm.pl. Zastanówmy się wspólnie i odkryjmy razem: kim jesteśmy? Zapraszamy na ciąg dalszy ra‑ portu w następnym numerze.
Kraków ma problem z lifestyle’em, który dziś napędza wiele dziedzin, także finansowo. Pod Wawelem zbyt mało się dzieje — na przykład jeśli chodzi o mo‑ dę. Mamy zdolnych projektantów, mamy ich kuźnię, czyli Krakowskie Szkoły Artystyczne. Ale brakuje pomysłu na odpalenie tego ładunku wybuchowego. Regularne targi młodej mody i dizajnu pokazują, że publiczność jest zaintereso‑ wana tą, jak najbardziej artystyczną, dziedziną. Ale na tym w praktyce modowe działania Krakowa się kończą. Łatwiej i taniej jest pójść do knajpy, wypić piwo lub drinka, pogadać, pomarzyć. Właśnie, w Krakowie rodzi się wiele znakomitych pomysłów. I większość z nich nie opuszcza knajpianych piwnic, ogródków czy modnych ostatnio stolików ustawio‑ nych na trotuarze. Problem leży w nas samych — w ludziach, którzy mogliby wspie‑ rać to, co nowe, młode, wybuchowe, ale wolą podążać dobrze znanym traktem królewskim. Nie tylko realnym, ale przede wszystkim tym w sferze intelektualnej. Rafał Stanowski, szef działu kultury Gazety Krakowskiej i dziennikpolski24.pl
22
moda
URBAN SAVAGES 23
moda
URBAN SAVAGES Ubrania: MC PEOPLES/ www.mcpeoples.pl Foto: Oliwia Grochal/ www.oliwiagrochal.com Modele: Ewa Galon Zibby/GAGAMODELS Make‑up: Beata Augustyniak/ www.bastudio.pl
24
25
moda
26
moda
Na liście najlepszych hoteli świata Expedia Insider Select 2013 znalazł się rodzynek z Polski — Queen Boutique Hotel **** z Krakowa, który w lipcu obchodził swoje drugie urodziny. Wśród internetowych opinii dominują te zachwalające Państwa personel i design… To prawda, nasza załoga to wyjątkowi ludzie. Samodzielni, ambitni, kultural‑ ni i z wyczuciem. Personel hotelowy to maszyna, każdy jej element musi działać. Uważam, że w światowej czołówce znaleźliśmy się głównie dzięki naszemu serwisowi.
Jak określiłaby Pani design hotelu? Nowoczesna klasyka. Odrestaurowaliśmy XVIII‑wieczne ceglane ściany, sklepienia łukowe w piwnicach, mozaiki i balustrady. Meble i pozostałe elementy wy‑ stroju wnętrza mają nowoczesny design. Styl naszych wnętrz musi się podobać, skoro nowe hotele w Krakowie wzorują się na nas . Uważam, że to miłe. Choć jestem pewna, że atmosfery wnętrza nie da się skopiować.
Jakie to uczucie znaleźć się na 32. miejscu na liście najlepszych hoteli świata? Wspaniałe. Z jednej strony jest to dla nas źródło nieprawdopo‑ dobnej radości, z drugiej budzi poczucie ogromnej odpowiedzial‑ ności. Wymagania gości rosną wprost proporcjonalnie do nagród, a 32. miejsce na świecie zobowią‑ zuje. Wyróżnienie tej rangi motywuje
do dalszej pracy, dlatego nie usta‑ jemy w podnoszeniu standardu. A ta praca jest źródłem satysfakcji, skoro jesteśmy doceniani.
Wysokie miejsce zawdzięczacie głównie turystom zagranicznym, to oni są Państwa głównymi klientami? Tak, jeśli chodzi o noclegi, to fak‑ tycznie w 80% gościmy turystów zagranicznych, ale naszymi gośćmi są również firmy organizujące kon‑ ferencje, bankiety i spotkania, m.in. Yves Saint Laurent, Audi, Danone i wiele innych. Do ich dyspozycji od‑ dajemy 3 sale konferencyjne: na 80, 30 i 20 osób.
Brzmi luksusowo… Obsługujemy klientów z różnym budżetem, do każdego wydarzenia podchodzimy jednak z pełnym za‑ angażowaniem i profesjonalizmem, dlatego przygotowujemy starannie każdy szczegół.
W zabytkowych piwnicach Queen Boutique Hotel mieści się restauracja Amarylis, która w 2012 roku na najbardziej prestiżowym konkursie kulinarnym Wine&Food Noble Night została wyróżniona jako jedna z 12 najlepszych restauracji w Polsce, a następnie zdobyła wicemistrzostwo Polski w kategorii deser. Co trzeba zrobić, żeby pobić w konkurencji Magdę Gessler?
Trzeba zaserwować canelloni z ciasta cygaretkowego nadziewane musem z prosecco z dodatkiem kawioru owocowego i 24‑karatowego złota z belgijską temperowaną czekoladą z motywem czaszki wziętym z tkanin projektanta McQueena lub inaczej mówiąc: luksusowo podać pyszną rurkę z kremem. Jednak wolelibyśmy nagrodę za danie główne. Uważam, że nasz szef kuchni Paweł Kucharski to geniusz. Kartę zmieniamy co trzy miesiące, wybierając dania, któ‑ re w konkretnym sezonie smakują najlepiej. Mamy też dwukrotne wyróż‑ nienie Michellin (2012, 2013).
Z Katarzyną Szewczyk, właścicielką hotelu, rozmawiała lidia branicka
Ale Kraków ma tyle restauracji na r ynku… Amarylis to ciągle ukryta pereł‑ ka. Organizujemy wyszukane wesela tematyczne i spotkania okolicznościowe, ale chcielibyśmy, aby Krakowianie przekonali się, że na Dietla 60 może też funkcjono‑ wać restauracja, w której makaron barwi się atramentem z ośmiornicy i serwuje carpaccio z pudrem z oli‑ wy, podaje się najlepszą polędwicę i świeże ryby.
Ja chętnie przetestuję! Zapraszam. 27
styl życia
Na starość ludzie dziwaczeją. Mają swoje przyzwyczajenia i nawyki, oglądają „Modę na sukces”. Z wiekiem robimy się wygodni i wybredni, nie jeździmy na Woodstock, bo od spania w namiocie strzyka nas w plecach. Im dalej w las, tym więcej „ale”. Lubimy piosenki, które znamy, dobrze nam tylko we własnym domu. Miał być wesoły felieton
Anna Nocoń feministka, działaczka społeczna, rockand rollowa dziewczyna. Modelka z przypadku, ale nie przez przypadek obecna na okładce „Vogue’a”.
podróżniczy o Seulu, a wyszło jak zwykle.
Anna Nocoń
Ani tu, ani tam* N
ie mogłabym mieszkać w Korei — koncertowo profanują kawę, a wino (najtańsze!) jest około cztery razy droższe niż w Polsce. Samochody nie występują w żywych kolorach, ser kosztuje więcej niż dobre perfumy, a wszystko naokoło jest takie różowe i puchate. Hello Kitty, pieski, kotki — słodkie ni‑ czym krówki za komuny. Infantylność została podniesio‑ na do rangi sztuki. A infantylności nie lubię co najmniej tak bardzo, jak brzydkich butów, sztucznych paznokci i kawy z mlekiem. Nie pasuje tutaj.
Czasem tak sobie gdybam też. Gdybym urodziła się gdzie indziej, gdyby mama nie wróciła z Jackowa do taty i socre‑ alu… Mogłabym być przygrubą nastolatką z wadą zgryzu, marzącą, by zostać czirliderką lub by być sławną jak Kim Kardashian, minus ten zad. Jadłabym naleśniki na śniada‑ nie i piłabym kawę z kubka wielkości wiadra. Albo brunatną lurę na wynos. Z ważnych historycznych dat pamiętałabym urodziny Justina Timberlake’a i otwarcie pierwszej pizzerii na telefon. Mnożyłabym na kalkulatorze, a przekrój panto‑ felka poznałabym tylko w przypadku studiów wyższych na Harvardzie. Spałabym spokojniej. A tak — ni pies, ni wydra. Jesteś taka europejska — po‑ wiedziała moja współlokatorka, pochodząca z kraju tak nudnego, że aż wydał na świat Céline Dion. Spadłabym z krzesła, ale było za niskie. Zawsze czułam się oby‑ watelem świata, kameleonem, któremu wszędzie do‑ brze. Skąd więc ten wniosek? Bo zamówiłam espresso (w Starbucksie). Bo lubię pić merlota w smukłych kieliszkach. Bo na widok Hello Kitty (azjatycki bohater 28
ponadnarodowy) mam ochotę poślubić Nergala. Bo ka‑ nadyjska blondyneczka nadużywa słowa słodki, a jej brak podstawowej wiedzy o świecie wkurza mnie bardziej niż rozpolitykowanie wujków Zenków na tradycyjnych polskich imieninach (druga flaszka, po kotlecie, przed koreczkami). Bo piszę swoje felietony przy dobrej kawie z nieodłącznym papierosem, w tym względzie jestem wy‑ jątkowo mało oryginalna. I jest mi z tym dobrze, i, droga blondynko, będę to kultywować. Będę jak allenowski bohater krążyć ulicami Paryża, szuka‑ jąc dawnego splendoru i czekając na zaklęte w murach na‑ tchnienie, spuściznę Hemingwaya, Fitzgeralda i Gertrudy Stein. Ubiorę się w czarny golf, który nie dość, że wy‑ szczupla, to jest taki paryski. Będę wyginać nadgarstki, zaciągając się papierosem w fifce, i patrzeć w dal przez swoje hipsterskie okulary. Będę starą zrzędą zapatrzoną w dawny złoty wiek, będę zblazowana i będę opowiadać niepoprawne politycznie dowcipy. Będę ceniła jakość, nie ilość, i joie de vivre, czasem w bardziej dekadenckiej wersji. A ty, kochana blondyneczko, wracaj do swoich zajęć jogi w specjalnie zaprojektowanych portkach z ukrytą kieszon‑ ką na odtwarzacz, bo przecież w jodze o to chodzi, żeby mieć markowe portki i słuchać popu. Bo wszyscy jesteśmy tylko sumą wypaczeń, a od naszej kulturowej gęby nie ma ucieczki.
* Tytuł pochodzi od książki Billa Brysona Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych.
WADOWSCY Autoryzowany Dealer Volvo ul. £okietka 83, 31- 280 Kraków T: 12 415 27 00, ul. Myślenicka 7, 31-032 Gaj k/Krakowa T: 12 444 5 444, www.wadowscy.dealervolvo.pl
volvocars.PL
styl życia
Jacek Łodziński
Jacek Łodziński z wykształcenia ekonomista, z uro‑ dzenia kupiec, z pasji etnograf i ku‑ charz. Podróżując po świecie, poznaje nowe miejsca i ich smaki. Prowadzi Restaurację Pod Aniołami w Krakowie.
Powoli nadchodzi jesień, dlatego powinniśmy zacząć myśleć o przetworach, które pozwolą na zamknięcie ulubionych smaków lata w słoikach. Korzystając z możliwości, jakie daje nam natura, nie idźmy na łatwiznę i nie kupujmy gotowych sklepowych produktów, ale spróbujmy sami przygotować przetwory, wkładając w to zapał, wiedzę naszych babć i serce.
Z sercem
do przetworów kolejne słoiki. Dużo eksperymentuję w poszukiwaniu nowych, ciekawych smaków. Posiadam też przetwory, które mają po 20 lat, i po ich otwar‑ ciu okazuje się, że wciąż są dobre, ba!, pyszne.
W
szystkie letnie owoce i warzywa można zamie‑ nić w przetwory. To dar natury, który powinno się docenić i jak najlepiej go wyko‑ rzystać. Ja sam jestem prawdziwym maniakiem przetworów — odkąd za‑ mieszkałem w domu, gdzie jest wię‑ cej przestrzeni, co roku produkuję
Najprostszym sposobem na zatrzy‑ manie smaków lata jest zamrażanie owoców i warzyw. To szybka i nie‑ skomplikowana metoda, ale niedo‑ skonała — pozbawia produkty części witamin i smaku. Innym sposobem są różnego rodzaju marynaty i zale‑ wy. Warto zwrócić się ku przepisom naszych mam, babć i prababć, a na‑ wet jeszcze starszym — dworskim i klasztornym — które zachowały się do dnia dzisiejszego. W dawnych czasach, obok gotowania i smażenia, powszechną metodą obróbki po‑ karmu było suszenie, które obecnie jest niemal zapomniane. Suszono wszystko; od owoców i warzyw, przez ryby, a skończywszy na mięsach. To była jedna z najstarszych technik; stosowano ją już 60 tys. lat temu na terenie dzisiejszego Krakowa. Obecnie znane są nam głównie suszone owoce i warzywa takie jak
pomidory, morele, śliwki… Te ostat‑ nie są smaczne same w sobie, ale dodają też charakteru innemu rodza‑ jowi przetworów — powidłom. Dawniej powidła przygotowywano w żeliwnych lub miedzianych kotłach. Do syropu (roztwór wody z cukrem) wrzucano lekko rozgniecione, wy‑ pestkowane śliwki węgierki. Ważny był okres ich zbioru — wczesna jesień, a więc połowa września, kiedy owoce zdążyły nabrać najwięcej promieni słonecznych, a co za tym idzie także słodyczy. Takie śliwki były miękkie, lekko zmurszałe i same spadały z drzew. Prawie w ogóle nie dodawano cukru (lub w bardzo małych ilościach). Istotą dobrych powideł jest wielokrotne smażenie, nawet przez kilka dni, aż do uzyska‑ nia odpowiedniej konsystencji — gę‑ stej, zwartej, ciemno połyskującej. Są gotowe, kiedy nabrane na łyżkę i odwrócone do góry nogami nie spadną z niej. Dodatkowych wartości smakowych i zapachowych dodają suszone śliwki i sam dym z drewna bukowego lub olchowego, którymi przechodzą powidła.
Przepis na powidła śliwkowe wg dworskiej receptury Sposób przygotowania: Śliwki węgierki należy umyć, usunąć z nich pestki, lekko ugnieść i powoli pod‑ grzewać w płaskim naczyniu z gru‑ bym dnem. Nie dopuszczając do przypalenia, starannie mieszać je 30
drewnianą łyżką. Po ok. 3 godzinach wsypać cukier. Wciąż mieszając, dusić przez kolejne 2 — 3 godziny. Następnie odstawić otrzymaną masę na kolejny dzień i ponownie dusić przez 3 — 5 godzin. Dodatkowo, do
części przygotowanych powideł pod sam koniec duszenia można dolać trochę łąckiej śliwowicy dla zaostrze‑ nia smaku. Spisała: Marta Prządo
Właściwe przechowywanie przetworów to kluczowa kwestia. Najlepiej umieszczać je w szklanych naczyniach, choć dawniej korzystano z glinianych kamionek, których zamknięciem by‑ ły m.in. pergamin lub zapieczony w szabaśniku wierzch samego przetworu. Nie zapominajmy o odpowiednio chłodnym miejscu składowania; świetnie w tej roli sprawdzi się piwnica. Wracając do samych przetworów, warto wspomnieć o konfi‑ turach, których łatwość przyrządzenia i wielość smaków po‑ winny zachęcić każdego do spróbowania swoich sił w kuchni. Konfiturę można zrobić z niemal wszystkich owoców — agrestu, moreli, porzeczek, truskawek… Także z tych mniej oczywistych, jak na przykład jarzębiny. Jedzono ją przede wszystkim w cza‑ sie wojny, ponieważ nic nie kosztowała, a potrafiła zaspokoić głód. Obecnie zaczyna się ją odkrywać na nowo. Sama kon‑ fitura nie musi być słodka. Można ją z łatwością modyfikować. Przykładowo, dodając do konfitury agrestowej trochę chrzanu, złamiemy jej słodki smak i dzięki temu będzie idealnym dodat‑ kiem do mięs. Zarówno konfitury, jak i powidła najlepiej przygotowuje się w szerokim, mosiężnym rondlu z rozchylającymi się ku górze ściankami i grubym dnem. Jeśli jednak nie dysponujemy takim naczyniem, można temu z łatwością zaradzić. Wystarczy zwykły garnek położony na płaskiej formie z piekarnika, wysypanej piaskiem (najwłaściwszy jest ten z rzeki). W ten sposób powsta‑ nie pożądana przez nas izolacja, a dodatkowo kryształ piasku zastąpi szlachetny materiał mosiądzu. Innym, niezwykle pomoc‑ nym przyrządem kuchennym jest srebrna łyżka — w przypadku przygotowywania powideł idealnie sprawdza się przy ściąganiu tzw. szumowin (zanieczyszczeń pochodzących z cukru, które powstają na powierzchni smażonych powideł). Polskie receptury przetworów są wyjątkowo łagodne w porów‑ naniu z innymi krajami. Nasuwa mi się tutaj wspomnienie z po‑ dróży do Maroka, gdzie miałem okazję przyjrzeć się procesowi produkcji tamtejszej oliwy, jednej z najdroższych na świecie. Oliwki są zrywane z drzewek przez wspinające się na nie kozy. Zwierzęta zjadają je i wydalają; niestrawione pestki zbierają ludzie i poddają dalszej obróbce, aż do uzyskania butelki świet‑ nej jakości oliwy. Warto poświęcić czas na robienie przetworów. Jeśli tego za‑ przestaniemy, cała wiedza naszych przodków sprzed setek lat zginie, a wraz z nią niepowtarzalne smaki. Tak jak tylko dla włoskiego górala charakterystyczne jest białe wino zamykane cienką warstwą oliwy zamiast korka, a na Sycylii i tylko tam można napić się słodkiego wina marsala, tak w Polsce niech nadal będzie można spróbować powideł, smalcu i wielu innych naszych smaków. Pielęgnujmy tradycję i to, co nas wyróżnia.
r e k l a m a
Odszukując w pamięci wspomnienia najlepszych powideł, ja‑ kich miałem okazję spróbować, przypominam sobie te klasztor‑ ne, które w czasach PRL‑u sprzedawano w małych sklepikach spożywczych. Chowano je w głębi sklepu, bo choć były wybor‑ ne, a władze względnie tolerowały ich obecność w sprzedaży, nie mogły się zbytnio wybijać. Pamiętam też takie powidła, któ‑ re sprzedawano z wielkich puszek po firmowych słodyczach, na przykład Wedla, które ważyły po 5 czy 8 kg. Choć puszki były pokryte drobną rdzą, to powidła w nich zamknięte trzymały się świetnie. Potrafiły zachować świeżość przez całą zimę. W dużej mierze była to zasługa wielokrotnego wysmażania. Ale nie tylko.
styl życia
Sir Syrah Istnieje kilka wersji historii pochodzenia szczepu, wskazuje się a to na Greków, którzy przynieśli ze sobą tę odmianę na południe Francji z perskiego miasta o nazwie Shiraz, wskazuje się także na Rzymian, którzy Syrah przywieźć mieli z Egiptu przez Syrakuzy. Literatura mówi również, że to wracający z Bliskiego Wschodu uczestnicy wypraw krzyżowych przywieźli ze sobą sadzonki tej odmiany. Jakkolwiek jednak by nie traktować tych przypuszczeń, jedno jest pewne — współcześnie za żywą ojczyznę Syrah uważa się Dolinę Rodanu we Francji. Mariusz Kapczyński
32
Syrah daje świetnie nasycone barwą wina, zwykle ich szata prezentuje się bogato, można by rzec — obficie i tłusto. Młode wina, w najbardziej ekstremalnym wydaniu mają niemal ciemnopurpurowy kolor, z grafitowo ‑granatowymi refleksami. Syrah lubi gleby kamieniste, łupkowe, nieźle rodzi też na iłach, dobrze czuje się na zdrenowanych stanowiskach i osłonię‑ tych od wiatrów ekspozycjach. Choć jest odmianą dość popularną i ucho‑ dzi za stosunkowo łatwą w uprawie, niejeden winiarz pomylił się, uznając, że zrobienie porządnego wina z Syrah to fraszka. Aby uzyskać wina na przy‑ najmniej solidnym poziomie, trzeba dołożyć starań i mocno przyłożyć się do ograniczania zbiorów, właściwej selekcji gron i odpowiedniego popro‑ wadzenia winifikacji.
Francuska treść Syrah w najlepszym europejskim wydaniu to, bezdyskusyjnie, przede wszystkim wspaniałe wina z północ‑ nej części doliny Rodanu. Wydaje się, że to tutaj należy upatrywać sty‑ listycznego wzorca win z tej odmiany. To stąd butelki z klasycznym Syrah z godnością mogły wkraczać na międzynarodowe salony. Wystarczy wspomnieć tutaj o apelacjach takich jak: Côte Rôtie, Hermitage, Crozes ‑Hermitage, Saint‑ Joseph, Cornas. Powstają tu wina wartkie i treściwe z wyraźnymi owocowo‑korzennymi nutami oraz nieco szorstką, jakby żwirową strukturą. Przedłużone dojrzewanie w kontakcie z drewnem wspaniale je rozwija. Dojrzewają tu zazwyczaj w drewnianych kadziach lub kilkuletnich beczkach, choć coraz wyraźniej zaznacza się używanie
Choć jest odmianą dość popularną i uchodzi za stosunkowo łatwą w uprawie, niejeden winiarz pomylił się, uznając, że zrobienie porządnego wina z Syrah to fraszka. Aby uzyskać wina na przynajmniej solidnym poziomie, trzeba dołożyć starań i mocno przyłożyć się do ograniczania zbiorów, właściwej selekcji gron i odpowiedniego poprowadzenia winifikacji. nowych beczek, które dodatkowo wzmacniają garbnikową strukturę tych win. Południowa część doliny Rodanu to wina bardziej przystęp‑ ne, wraz z odmianami Grenache i Viognier i Cinsault Syrah bierze udział w winach zestawianych w ku‑ pażach i jego znaczenie nie jest tu tak duże jak na północy. Ponieważ jednak jego renoma rośnie, nowych nasadzeń Syrah na południu przyby‑ wa. Podobnie jak i w tętniącej eks‑ perymentami Langwedocji — udaje się tam uzyskać wina proste, dość surowe, zarówno jako podstawę do ciekawych kupaży, jak i w wersjach jednoodmianowych.
za jednego z ojców australijskiego winiarstwa — rozpoczął on bowiem poważne nasadzenia i winiarskie eks‑ perymenty w Hunter Valley. Miejsce to, oprócz Barossa Valley (w której znajduje się chyba najwięcej najstar‑ szych australijskich upraw Shiraza), stało się wyjątkowo sprzyjające dla tej odmiany. Same początki były jed‑ nak skromne — Shiraz był podstawą winiarskich blendów, wspomagał często strukturę win wzmacnianych.
Wielka fala
Szybko jednak przyszedł czas nie‑ zwykłej popularności. Australijczycy odkryli wdzięki Shiraza, bardzo inten‑ sywnie zasadzali winnice. Wina rze‑ czywiście udawały się świetnie. Poza tym, w udany sposób zaczęto doko‑ nywać „wariacji na temat”, zmiękcza‑ jąc nieco chropawą naturę Shiraza, np. przy pomocy Merlota, czy przełamując surowość wyrazistszą naturą Cabernet Sauvignon lub też — w prostszych wersjach — łącząc Shiraz z Grenache. Ciekawostką jest fakt, że w Australii z Shiraza produku‑ je się także wina musujące.
A teraz o drugiej twarzy Syrah. Przyodziany w nieco inną nazwę — Shiraz — szczególnie upodobał sobie Australię, jako miejsce swych popisowych występów. Przyjął się tutaj wybornie. Pojawił się około 1830 roku, kiedy przywiózł go na te ziemie, wraz z innymi europejskimi odmianami, James Busby, uważany
Jednym z najbardziej znanych austra‑ lijskich win, jest produkowane przez firmę Penfolds wino Grange. Opiera się ono głównie o Shirazie (z niewiel‑ kim dodatkiem Cabernet Sauvignon). Odpowiednio długie dojrzewanie w beczce i maksymalnie, drakońsko wręcz zaniżona wydajność z hektara, uczyniły je winem wielkim. Odniosło
Jeśli chodzi o południe Rodanu, to jednymi z najsłynniejszych po‑ chodzących stąd mieszanek są Châteauneuf du Pape oraz prostsze, choć przyzwoite wina z apelacji Côtes‑du‑Rhône.
styl życia
J
eśli idzie o genetyczne korzenie tego szczepu, sporo informacji dostar‑ czyły przeprowadzone na nim naukowe badania DNA. Analizy te, dokonane pod ko‑ niec lat 90. przez genetyków — Carole Meredith z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davies i Jean ‑Michela Boursiquota z Uniwersytetu w Montpellier, wskazały z dużym prawdopodobieństwem, że rodzica‑ mi Syrah są, słabo dziś znane, od‑ miany Monduse Blanche i Dureza.
www.vinisfera.pl Najlepsze połączenie z winem
33
styl życia
Syrah daje świetnie nasycone barwą wina, zwykle ich szata prezentuje się bogato, można by rzec — obficie i tłusto. Młode wina w najbardziej ekstremalnym wydaniu mają niemal ciemnopurpurowy kolor, z grafitowo‑gra natowymi refleksami.
spektakularne sukcesy. W 1990 roku prestiżowy „Wine Spectator” ogłosił je światowym winem roku. Jest to z pew‑ nością jedno z tych win, które spo‑ wodowały, że winiarstwo australijskie zaczęto traktować o wiele poważniej. Technologiczny rozwój winiarni, podniesienie jakości i agresywny marketing miały swoje konsekwen‑ cje — z początkiem lat 90. prawdzi‑ wie wielka fala australijskich shirazów spłynęła do Europy. Były to wina rozmaitej klasy, ale w zdecydowanej większości reprezentowały solidny poziom, połączony z dobrą, stosun‑ kowo przystępną ceną. Z takimi atu‑ tami nie dziwiło wielkie nimi zaintere‑ sowanie — większości konsumentów podobała i podoba się uzyskana za niezbyt duże pieniądze rozbuchana owocowość, podkreślona wyższą za‑ wartością alkoholu i gładkością tanin.
Pieprzna sprawa Gdzie jeszcze możemy spotkać owo‑ cowe i skórzno‑pieprzne w aromacie wina z Syrah? Poza Francją i Australią Syrah/Shiraz wspaniale udaje się w RPA, Chile i Argentynie. W Kalifornii, 34
gdzie — poza oczywiście ze wszech miar hołubionym Zinfandelem — święci duże tryumfy i ma wielu zwo‑ lenników. Intensywnie uprawiany jest tutaj od stosunkowo niedawna, bo od lat 70. ubiegłego wieku, ale sukcesy win na rynku zaowocowały dynamiką nowych nasadzeń. W USA stanem, gdzie jeszcze z powodzeniem upra‑ wia się Shiraza jest Waszyngton.
konsumentów na całym świecie. Wersje europejskie są nieco bardziej nieoczywiste, bardziej szorstkie.
Warto (shi)razem
W Europie napotkamy uprawy Syrah we Włoszech — od lat 80. ubiegłego wieku w Toskanii, a bardziej na pół‑ noc szorstkie i kwasowe Syrah z do‑ liny Aosty. Na samym południu upra‑ wia się go na Sycylii, gdzie powstają wina przystępne, z deklarowaną dbałością o dobry, europejski styl.
Wina z Syrah są zazwyczaj dość szybko gotowe do spożycia, nie doj‑ rzewają zbyt długo. Wersje win spoza Europy zazwyczaj po dwóch, trzech latach są już na tyle dobrze rozwinię‑ te, że można je po tym czasie śmiało pić. Dobre wina z północnej części doliny Rodanu potencjał ten mają zwykle większy i dłuższe dojrzewanie dobrze je rozwija, łagodząc nieco początkowy, nieco przytępiony styl.
Ciekawie prezentują się wina z Syrah pochodzące ze szwajcarskiego kan‑ tonu Valais. Dużo po tym szczepie obiecują sobie także winiarze z Wę‑ gier, przybyło tutaj wiele nowych po‑ wierzchni winnic obsadzonych tą od‑ mianą i od paru lat możemy próbować już pierwszych interesujących win. W wielu przypadkach wina z Syrah z Nowego Świata są nieco odmienne od europejskich — bardziej przaśne w swej owocowej hojności, którą jednak zjednują sobie podniebienia
Syrah może być więc szorstki, ale często raczej urzeka elegancją i stonowanym wyrazem tanin, oraz wyrazistością, jeśli kwasowość udało się uzyskać na dobrym pozio‑ mie. Generalnie Syrah daje ciemne, mocne, ekstraktywne i pieprzne wina, z charakterkiem. Potrafią być rozpasane i nieco czupurne w smaku, bo mają zwykle sporo tanin. Dlatego producenci często decydują się na użycie beczki — wina ładnie miękną, rozwijając bogatą paletę aromatów.
35
styl Ĺźycia
styl życia
Moc bukietów Przez wieki w dniu 15 sierpnia święcono bukiety złożone z setek ziół i kwiatów, które potem przez cały rok wykorzystywano w domowej medycynie. Kto chciał poznać piękną tradycję obchodzenia święta
Matki Boskiej Zielnej, mógł w tych dniach odwiedzić Kraków i zajrzeć na Mały Rynek, gdzie odbył się finał konkursu „Cudowna moc bukietów”. Marta Maniecka, Katarzyna Kasprzyk
I
mprezę zorganizowało Stowarzyszenie „Instytut Dziedzictwa” i była to już czwarta edycja konkursu. Inicjatywę ob‑ jęła swoim patronatem pani Anna Komorowska, która sama także przygotowuje bukiet na sierpnio‑ we święto i przyznaje, że sięga przede wszystkim po rośliny, które rosną w jej ogrodzie, a szczególnie po kwiaty i zioła.
Skąd pomysł? Odpowiada nam Liliana Sonik, prezes Stowarzyszenia „Instytut Dziedzictwa” i inicjatorka konkursu: Bukiety zielne to tradycja rolnicza. Nie znaczy to, że jej kultywowaniem nie mogą zająć się mieszczuchy. Jesteśmy aroganccy wobec świata 36
roślin: betonujemy, niszczymy i haniebnie śmiecimy. Do tego zapomnieliśmy, co które zioło znaczy, do czego służy i jak się nazywa. Mięta czy rumianek nie rosną przecież pod celofanem na sklepowych półkach. Poeta i mieszczuch absolutny, ani botanik, ani ogrodnik, Jan Lechoń nie miał żadnego problemu z rutą, firletką, miętą czy drżączką. Czytelnicy też świetnie wiedzieli, o czym pisze. Jeszcze wtedy znajomość — jak się mówiło — „ojczystej przyrody” była rzeczą oczywistą i naturalną. Nasze pokolenie jest już ofiarą botanicznego wykluczenia.
piękno kwiatów i zapachów lata, a także radość obcowania z naturą. Jeszcze sto lat temu zamiast her‑ baty na wsi piło się napar z mięty latem, a w zimie napar z szałwii, z lipy, czy też sok malinowy. Ból gardła leczono naparem z nagietka, a dzieciom, które miały problemy ze zdrowiem, podawano miód z babką lancetowatą. By móc bez‑ piecznie stosować ziołolecznictwo, niezbędna jest wiedza i duże do‑ świadczenie. Powracające od kilku lat zainteresowanie leczniczymi właściwościami roślin pozwala mieć nadzieję, że ta wiedza nie zaginie.
Święto i zwyczaj za nim idący to edukacja ekologiczna w czystej postaci — uczy doceniać siłę ziół,
Coraz bardziej doceniamy też zio‑ ła w kuchni, wyrzucając do kosza sztuczne przyprawy, składające
styl życia się głównie z glutaminianu sodu i soli. Ziołami podkręcamy smaki potraw i działamy prozdrowotnie. Odpowiednio dobrane, potrafią tak przyprawić danie, że nie bę‑ dziemy musieli używać prawie w ogóle soli, która zatrzymuje wodę w organizmie i w nadmiarze sprzyja opuchliźnie. Zioła przyspieszają trawienie i dostarczają wielu składni‑ ków mineralnych oraz witamin, a za‑ warte w nich olejki eteryczne działają na nasz węch, sprawiają, że potrawa lepiej smakuje. Bazylia z pomidora‑ mi, śliwki lub jabłka z majerankiem, do perliczki szałwia i tymianek, a na‑ turalna lemoniada najlepiej smakuje z miętą i melisą… Ta wiedza powraca i trafia nie tylko do wyrafinowanych pasjonatów gotowania. Święto pozwala nam uczyć się na no‑ wo nazw roślin i kwiatów: Kiedyś w dzień Matki Boskiej Zielnej niesiono do kościołów naręcza kwiatów, a zielne procesje zachwycały malarzy i poetów. Dziś rzadko kto wie, jak wyglądają dziewanna czy ruta; bukiety stały się wątlejsze, a puryści widzą w starym zwyczaju tylko znikający folklor. Mylą się — mówi Liliana Sonik
Imponuje różnorodność naszych tradycji, w każdym rejonie bukiety wyglądają trochę inaczej, te same zioła i kwiaty występują pod różny‑ mi nazwami. Każdy bukiet jest inny, jak inne są kobiety, które go kom‑ ponują. Ma jednak cechy wspólne: składają się z ziół i roślin z ogro‑ dów i pól oraz nabitych na patyk warzyw i owoców, czyli z tego, co urodziła ziemia i co jest dla ludzi ważne. To święto podkreśla siłę ko‑ biet — 15 sierpnia, czyli w dniu Wojska Polskiego, w rocznicę Bitwy Warszawskiej (święto „męskie”, sła‑ wiące żołnierską ofiarę i żołnierską od‑ wagę), zwracamy uwagę na kobiety. To przede wszystkim one przygotowy‑ wały na święto Matki Boskiej Zielnej bukiety z ziół, kwiatów i owoców. Ksiądz Tischner mówił o święcie Matki Boskiej Zielnej, że „to święto przede wszystkim piękne. Ono prowokuje ludzi, aby byli piękni”. Zbieranie ziół i kwiatów jest jak muzyka: łagodzi obyczaje, koi i uczy. Każdy w takim botanicznym safari się odnaj-
dzie — pod‑ kreśla Liliana Sonik. Część zwyczajów związanych z bukie‑ tami przygotowanymi na święto Matki Zielnej odeszła w niepamięć. Co gorsze — a nieuniknione — od‑ chodzą ludzie, którzy tę wiedzę posiadają. Na szczęście nie brak i tych, którzy o starym święcie pamiętają i propagują go wśród innych. Konkurs „Cudowna moc bukietów” ma jeden główny cel: nie pozwolić, by ta piękna tradycja zani‑ kła. Święto może zostać turystyczną lokomotywą Krakowa — podkreśla Maja Hawranek z Gazety Wyborczej. Organizatorów cieszy zwłaszcza fakt, że z roku na rok przybywa uczestni‑ ków, a cała akcja budzi coraz więk‑ sze zainteresowanie — także wśród turystów, którzy zadają mnóstwo pytań: co to za święto, skąd się wy‑ wodzi, co to za zioła i kwiaty w tych bukietach. Dobrze byłoby, gdyby‑ śmy znali odpowiedzi na te pytania, bo wiedza uczy szacunku, szcze‑ gólnego szacunku do ziół, do natury i do naszych korzeni, z których może‑ my czerpać siłę.
Zapraszamy na stronę: cudownamocbukietow. pl, gdzie można zoba‑ czyć nagrodzone bukiety, poznać zielnik i portrety ziół czy nauczyć się zasad komponowania bukietu.
37
styl życia
Nowe i nowo Ethica
odkryte miejsca na kulinarnej mapie Krakowa Ania Strugalska
Etnika Zygmunta Augusta 9 Przeglądam menu i oczom nie wierzę, gdybym miała zrobić własne, pewnie wyglądałoby po‑ dobnie. Biały barszcz z Kochanowa z prawdziwkami obok zupy tajskiej z kurczakiem i krewetkami, burger z camembertem i konfiturą z czer‑ wonej cebuli, sałatka z niebieskim serem pleśniowym, boczkiem i grzankami, na myśl o tych potra‑ wach ślinka mi leci. Do tego spory wybór „babskich” smakowych piw i cydrów. Jednego spróbowałam — nie ma jak dobrze schłodzony jabłkowy Green Mill. Do tego uśmiechnięta i pełna pasji właścicielka, dla mnie to przepis na dobre miejsce. 38
styl życia Burgertata Krupnicza 6. 100% świeżej wołowiny — tak zapewnia nas tablica przed wjazdem na podwórko. Dzięki Bogu jest tablica, bo na te burgery naprawdę trudno trafić. Przyszła moda na food trucki i ja się bardzo cieszę, bo koncepcja jedze‑ nia ulicy, czyli tzw. street foodu do tej pory kojarzyła nam się z zapiekankami na Kazimierzu. A tu niespodzianka, bo w Burgertacie można zjeść naprawdę dobrą bułę. Panów odrobinę onieśmielił mój aparat i liczne pytania, ale cóż, największe talenty zazwyczaj są najbardziej nieśmiałe. Polecam burgera Special One: wołowina, ementaler, gril‑ lowane pieczarki, bekon, karmelizowana cebula, a do te‑ go oryginalny sos Jack Daniels.
u góry: Burgertata po prawej : Focha 42
Focha 42 pod tym samym adresem Nówka sztuka i to wierzcie mi, nie mała sztuka. Lokal wielki, kolorowy, elegancki. Wnętrza mnie zachwyciły dogłębnie. Ilość zaparkowanych przed lokalem motocykli — rozma‑ rzyła nieco, a ilość ludzi w środku i w ogródkach okalających — przeko‑ nała, że tu karmią dobrze i po włosku. Nad projektem lokalu czuwał za‑ wodowiec, to widać. W kuchni też początkujących kuchcików nie uświadczysz. Fajne miejsce, przyja‑ zne w zasadzie wszystkim. Wpisuję na listę moich Top 10.
Pychoty z Holandii
Pychoty z Holandii Kościuszki 373/9 Z zewnątrz wygląda niepozornie. Ale warto wejść do środka, dać cu‑ downej mocy klimatyzacji obniżyć temperaturę ciała do umożliwiającej przeżycie i spróbować oryginal‑ nych holenderskich frytek z sosem orzechowym. Tytułowe „pychoty” wyglądają dość nietypowo: płomyki, krokiety, frikan‑ drle itp. A Ania — właścicielka, pozy‑ tywnie zakręcona pół Polka — i właś‑ ciwie pół Holenderka, z włoskimi korzeniami, to uwierzcie mi, niezła mie‑ szanka kulinarno‑towarzyska. Polecam ze względu na fajną luźną atmosferę i frytki z sosem orzechowym. 39
styl życia
Dzikie Białko W dobie wszechobecnych galerii handlowych, w których można znaleźć wszystko (i nic zarazem), wydaje się trudne zdobyć do jedzenia coś prawdziwego, kolorowego z natury, a nie z barwników sztucznych, ale nade wszystko ekologicznego nie z nazwy i z ceny, a z pochodzenia. Jednak są ta-
kie miejsca w Warszawie, gdzie pomidor smakuje jak pomidor, a jajka nawet wyglądają jak jajka! Takie miejsca to hale targowe, bazary i malutkie bazarki, których jest
coraz więcej na każdym rogu. Tylko czy nawet w takich miejscach można ufać, że — jak kiedyś bohaterowie powieści Joanny Chmielewskiej — znajdziemy prawdziwie dzikie białko? I czy — jeśli je znajdziemy — pójdziemy z zakupami do domu, czy po prostu pójdziemy z torbami? Joanna Pinkwart
Prawdziwych rolników już nie ma Może niezupełnie nie ma, ale z pewnością jest ich coraz mniej. Jestem na bazarze przy Hali Mirowskiej. Tu tradycja targowa ma ponad sto dzie‑ sięć lat i to tutaj przed wojną było największe centrum handlowe Warszawy. Teraz też jest to najczęściej odwiedzany bazar, bo i stoisk wiele, i wy‑ dawałoby się, że wybór duży. 40
Ale od razu widać, że w jed‑ nych stoiskach kłębią się tłumy kupujących, a w innych nawet sam sprzedawca nie wydaje się swoim towarem zaintere‑ sowany, więc — oczywiście — zmierzam do tych najbardziej obleganych. Tu chyba albo dobre ceny, albo dobre warzywa! Tu staniemy, Ania! — słyszę za sobą. Obok mnie ogonek na kilkanaście osób. Sama też w nim stoję. No i dobrze — myślę. Zobaczymy,
Połączenie targowiska z barem
co tu dają. Kupuję cebulę i rzodkiewkę. Pytam pana, czy to z jego działki. Nie, proszę pani. Niestety! Kiedyś miałem pole, trójkę dzieci, ale wszystko się rozeszło po świecie i nie ma komu na polu robić. Musiałem sprzedać... Teraz to tak się bierze z hurtowni, żeby sprzedawać... Najczęściej. Sprzedawca dodał jeszcze z prawdziwym żalem, że dzieci na pewno na wieś nie wrócą i chyba już nigdy rzodkiewki
sam uprawiać nie będzie, więc cóż... taka jest cena postępu? Za to cena cebulki zdecydowa‑ nie niższa niż w supermarkecie. Idę dalej. Tu też spora kolejka. Kupuję buraczki i botwin‑ kę. Też przywożone, ale już jakby bardziej swojsko. Pani! Ja jestem niestety warszawianka od czterech pokoleń! I zawsze bardzo tego żałuję... Na szczęście mąż ze wsi, więc chociaż tyle kontaktu z naturą mamy. O! I takie buraczki jeszcze pani polecam. To właśnie od męża! No, ale taka wieś, wie pani, czterdzieści kilometrów od Warszawy, to każdy ma po dwa samochody, satelitę i taki dom, że rany boskie... To czy można mówić o tym „wieś”?? Na jednym ze stoisk wi‑ dzę siedem rodzajów pomido‑ rów. Jedne wyglądają jak czer‑ wona papryka, inne jak jabłka. To mi wystarcza. Sprzedaje pani z synem. Niech pani sobie te weźmie, a nie te drugie — mówi sprzedawczyni. — To dzisiaj od siostry z działki
Prawdziwi ekocentrycy chodzą raz w tygodniu na teren dawnej fabryki Norblin
wzięłam! Te drugie też dobre, ale dzisiaj jakieś już są miękkie. Niestety te miękkie to moje, sama hoduję. Zapraszam jutro, to będą świeże! A te żółte też od siostry! Ja się staram, proszę pani, żeby to było prawdziwe, a nie jakieś tam... wie pani, z hurtowni! Faktycznie, pomidory w kształcie jajka, jabłka i papryki wyglądają dość oryginalnie i są naprawdę słodkie. I pani mnie przeko‑ nała. Czyli jednak jeszcze komuś na dzikich warzywach zależy! A jeśli dzikie warzywa, to może i dzikie jajka mi się uda znaleźć. Rozglądam się i widzę panią, która ma grubo ponad sześćdziesiątkę i wiele rodzajów jajek — jedne z do‑ piskiem „eko”, inne „ściółkowe” no i są też „wiejskie”. Pytam które są najlepsze. Ku mojemu zdumieniu wcale nie wskazuje jajek „eko” (za 1,35 zł za sztu‑ kę!!) tylko właśnie „wiejskie”. Ja, można powiedzieć, osobiście znam te kury! U sąsiadów latają po obejściu i mogę pani gwarantować, że są na pewno szczęśliwe! Szczęśliwe kury mnie przekonały. Biorę sześć jaj po 80 groszy i idę do domu.
Nasze drogie eko Do Hali Mirowskiej chodzą wszyscy: starzy, młodzi, ci którzy mają blisko, ci którzy mają daleko, ale chcą poczuć trochę atmosfery przedwojen‑ nych zakupów... Ale prawdziwi ekocentrycy chodzą raz w ty‑ godniu na teren dawnej fabryki
styl życia
Norblin na warszawskiej Woli. Tu w soboty mogą znaleźć wszystko, co im tylko przyjdzie do głowy, na dodatek z certy‑ fikatem! BioBazar to miejsce spotkań, dyskusji, a także — oczywiście — wymiany towa‑ rów. Jednak pozwolić sobie na to, by być certyfikowanym ekoczłowiekiem mogą tylko nieliczni... Moi znajomi zawsze tam jeżdżą. Im bardzo zależy na tym, żeby wszystko było ekologiczne, i rzadko kupują coś gdzie indziej. Jednak trudno czasem zrozumieć, że można na jabłko wydać... sześć złotych!!! Opowiada mi koleżanka. Faktycznie. Znak jakości jednak kosztuje. Ale dla stałych klientów są... nie, nie, nie... nie zniżki... Atrakcje! Zawsze w pierwszą sobotę miesiąca organizujemy zbiórkę zużytego sprzętu elektronicznego. Ty go oddasz, a w zamian otrzymasz miły upominek. Niestety poszłam w drugą sobotę miesiąca, więc nie wiem jaki. Ale są też prezenty okazjonalne: w grudniu choinki, a na wiosnę zioła do ogrodu albo na balkon. Faktycznie na Norblinie można nie tylko kupować, ale też rozszerzać swoją eko wiedzę. Od trzech lat, od kiedy działa BioBazar, zaczęło to być miejsce w pew‑ nych kręgach kultowe. Teraz co tydzień przyjeżdża tu ponad 60 wystawców i każdy ma coś nie tylko do sprzedania, ale też do powiedzenia na temat eko‑ logicznej żywności. „Szacunek do ziemi” to najczęściej powta‑ rzane tutaj hasło. Zatrzymuję się przy jednym ze stoisk z warzywami. Postanowiłam wreszcie spytać u źródła, czym cebula za 50 złotych za kilo‑ gram różni się od tej za pięć... Warzywa produkowane w naszym gospodarstwie są wolne od sztucznych substancji chemicznych,. Przy ich uprawie nie stosujemy żadnych pestycydów ani nawozów mineralnych, regulatorów wzrostu czy nasion genetycznie modyfikowanych. Wykorzystujemy tylko naturalne techniki jak płodozmian, zielony nawóz czy nawóz pochodzący
41
styl życia
od zwierząt oraz biologiczne metody ochrony przed szkodnikami. Czyli dajemy gwarancję, że nic sztucznego nawet przypadkiem się do nich nie dostanie! Gwarancja — dobra rzecz, ale mam wrażenie, że nie na moją kieszeń. Odchodzę z czosnkiem za pięć złotych w torebce. I choć tutaj nawet białko na pewno jest prawdzi‑ wie dzikie i na dodatek certyfi‑ kowane, jak dla mnie trzeba go poszukać jeszcze gdzie indziej.
Powrót Koszyka Trudno powiedzieć, że war‑ szawskie Koszyki to nowe miejsce, bo handel kwitł tu od początku XX wieku. Od tego czasu przestał kwit‑ nąć na kilka lat, hale zostały prawie całkiem rozebrane, ale w tym roku przyszła dla tego miejsca kolejna wiosna i handel zakwitł tu na nowo. Na dodatek kwitnie po hip‑ stersku. Inicjatorkami po‑ nownego zakwitu są bowiem właścicielki najbardziej hip‑ sterskiej piekarnio‑kawiarni z warszawskiego Placu Zbawiciela, a także krakow‑ skiego Placu Szczepańskiego. Dzięki nim hale przy ulicy Koszykowej znów tętnią życiem. Ale tętnią od wtorku do niedzieli, a ja przychodzę w poniedziałek... Nie zobaczę dzisiaj nowej odsłony bazaru. Odbiłam się od drzwi. Idę dwa dni później. To faktycz‑ nie połączenie targowiska 42
Można tu przyjść, zrobić zakupy i spró‑ bować potraw z bazarowych warzyw i owo‑ ców, albo na odwrót
z barem. Tu można przyjść, zrobić zakupy i spróbować potraw z bazarowych warzyw i owoców. Albo na odwrót — jak kto woli. Pytam więc, czy to ekologiczne produkty. Nie nazywamy ich ekologicznymi, bo na pewno nie wszystkie będą miały certyfikaty. Chodzi o to, żeby były świeże, smaczne i dostępne na co dzień. I faktycznie. Nie widzę aż tyle certyfikowanej pietruszki, i ceny też są tro‑ chę niższe. Jednak wyższe niż na Hali Mirowskiej. Kupuję więc na jednym ze stoisk niecertyfikowaną pietrusz‑ kę i pytam sprzedawczyni, czy takie Koszyki pamięta. Oczywiście są zmiany. Muszą być... Ale cieszy mnie, że możemy pracować w miejscu, które przez lata słynęło z dobrego handlu, można powiedzieć, że wracamy do siebie. Naprawdę chce się pracować w takim miejscu z tradycjami! O pochodzeniu i doborze produktów najlepiej zaświad‑ cza współwłaścicielka bazaru, Justyna Kosmala: Liczba chętnych, którzy chcieli objąć stoiska handlowe, przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Decydujemy się jednak na współpracę tylko z tymi, do których możemy mieć całkowite zaufanie. Dlatego sami sprawdzamy, jak uprawiają warzywa, wytwarzają sery czy prowadzą pasieki. O koszykowym Panu Ziółko chodzą po Warszawie legen‑ dy. Chcę go poznać i kupić choćby bazylię. Rozglądam się, ale Pana Ziółko nie ma... Niestety, masz pecha! Pan Ziółko jest we wtorki i piątki. Ma sporo zleceń, ale od kie‑ dy ruszyły Nowe Koszyki, po‑ wiedział, że przynajmniej dwa razy w tygodniu musi tu być! Bazar na razie nie jest duży, ale to są dopiero nowe po‑ czątki. Wiele produktów jest oryginalnych, choćby z na‑ zwy! Zatrzymuję się przy sto‑ isku, gdzie do wyboru mam Kozią rurę, Kamyk sudecki i Pijaną kozę... Ostatecznie decyduję się na jedną kozią
rurę za 20 złotych i kończę zakupy. Ser kozi zresztą ni‑ gdy nie jest tani — tak sobie tłumaczę... Idę coś przekąsić. Zdecydowanie najlepszą re‑ klamę temu miejscu daje bar. To tu niezdecydowani mogą od ręki sprawdzić jakość pro‑ duktów i poznać nowe przepi‑ sy. Siadam więc i zamawiam zapiekane ziemniaczki z roz‑ marynem i sosem śmietano‑ wym. Jedyne pięć złotych, a prawdziwe niebo w gębie! Śmietana podobno też prosto ze wsi. Postanawiam kupić ziemniaki. Warto tu przyjść zresztą nie tylko na zaku‑ py. To historyczne wnętrza i udało się w nie tchnąć drugie życie. To, co zostało po wojnie zyskało nowy, choć nawiązujący do przeszłości blask. A od niedawna wieczo‑ rami właściciele rozkręcają tu także życie towarzyskie. Stare przeboje, dobre je‑ dzenie i miłość do stolicy — tak na razie funkcjonują wie‑ czorki na Koszykowej.
Wspomnień czar Na warszawskich targowi‑ skach widać nie tylko star‑ szych ludzi, którzy chodzą tam z przyzwyczajenia, i nie tylko ekologów, którzy przetrząsają bazary w poszukiwaniu pro‑ duktów z certyfikatem. Coraz częściej chodzą tam właści‑ wie wszyscy. Może to moda? A może szeptany marketing? Bo nie znajdziemy ani w pra‑ sie, ani w telewizji ani jednej reklamy bazarów, a klientów nie brakuje. Może po prostu po latach biegania po hiper‑ marketach desperacko pró‑ bujemy znaleźć smaki dzie‑ ciństwa? Po moich zakupach udało mi się zrobić chłodnik dokładnie taki, jaki kiedyś ro‑ biła moja mama — z warzyw przywożonych od znajomych ze spiskiej wsi. Z jajkami, które mają smak prawdziwych jajek. Do tej pory nie udało mi się odnaleźć tego smaku ni‑ gdzie. Czyli jest szansa na to, by w miejskiej dżungli znaleźć dzikie białko!
43
styl Ĺźycia
styl styl życia życia
Pierwszą rzeczą, jaką można poczuć podczas spaceru ulicami Mexico City, jest wszechogarniający zapach smażonej tortilli. Pierwszą rzeczą, jaką można zobaczyć, są dziesiątki uśmiechniętych sprzedawców owoców — smakowicie dojrzałych mango, arbuzów, awokado, ananasów i papai. Ten zapach i widok nie opuszczał mnie przez kolejne dni, choć bardzo szybko przekonałam się, że Meksyk jest pełen skrajności. TEKST I ZDJĘCIA: Katarzyna Wilk
na słodko i na pikantnie
P
onoć ulubionym powiedzeniem Meksykanów jest za chwilę, co odzwierciedla ich stosunek do życia — nieśpieszny, spokojny, bez charakterystycznej w dużych metropoliach na‑ pinki. To zaskakująco dziwne, gdy uświadomimy sobie, że Mexico City to jedno z najszybciej rozwijających się miast, z największym na świecie przyrostem naturalnym.
Miasto Meksyk, którego populacja według oficjalnych statystyk sięga w aglomeracji 25 milionów (ponoć nieoficjalnie mieszkańców stolicy i okolic jest o kilka milionów więcej), jest siłą rzeczy jednym z najbar‑ dziej zanieczyszczonych miast na świecie. Smogu (przynajmniej tego widocznego) na próżno tam jednak szukać, gdyż słoneczna pogoda i utrzymująca się w dzień temperatura w granicach dwu‑ dziestu kilku stopni Celsjusza nie zmienia się niemalże przez cały rok. 44
Sprawia to głównie położenie — miasto rozciąga się na wysokości 2240 m n.p.m., czym dorównuje niemalże naszym tatrzańskim Rysom. Piękna pogoda oraz ra‑ dośni i serdeczni mieszkańcy zdają się być jednak tylko fasadą kryjącą mroczne tajemnice tego mega‑ lopolis. Meksyk (nie tylko miasto, ale i cały kraj) słynie z przemocy, wojen karteli narkotykowych i po‑ rachunków lokalnej mafii. Z racji położenia łączy USA z krajami Ameryki Południowej, dlatego stał się punktem tranzytowym dla prze‑ mytu narkotyków i handlu ludźmi. Najniebezpieczniej jest oczywiście na północy kraju, ale w samej stolicy nietrudno o incydenty. Wystarczy zejść w podziemia metra, aby natknąć się na tablice z dziesiątkami ogłoszeń o zaginio‑ nych nastoletnich dziewczynkach i chłopcach. Mieszkańcy odradzają samotne spacery po zmroku, a na‑ wet łapanie taksówek na ulicy, gdyż
nierzadko zdarzają się porwania dla okupu. Zamknięte osiedla ogro‑ dzone są kilkumetrowymi żelazny‑ mi bramami zwieńczonymi drutem koczastym, a kraty w oknach widać nawet na drugim i trzecim piętrze. Migające światła i dźwięk syren policyjnych samochodów wpisane są niemalże w krajobraz miasta. Najbarwniejsze i zarazem najbar‑ dziej podejrzane miejsce w sto‑ licy — plac Garibaldi — warto na własne ryzyko odwiedzić wie‑ czorem, ale zdecydowanie w dużej grupie. Plac słynie z występów lo‑ kalnych el mariachi, którzy za opła‑ tą grają prywatne recitale przy restauracyjnym stoliku. Zespoły pięknie ubranych w tradycyjne kostiumy i sombrera muzyków wy‑ stępują w konfiguracjach od trzech do kilkunastu. Gdy w jednym barze naraz umila posiłek gościom kilka grup, można doświadczyć nieby‑ wałej kakofonii.
styl życia Obowiązkowym punktem dającym wyobrażenie o historii, ale i tak‑ że specyfice współczesnego Meksyku jest plac Zócalo (któ‑ ry oficjalnie nosi nazwę Plac Konstytucji), gdzie miesza się tradycja aztecka z porządkiem, jaki wprowadzali hiszpańscy kon‑ kwistadorzy od XVI wieku. Ten jeden z największych na świecie placów o powierzchni blisko 60 tysięcy m2 jest niemalże pusty. Na środku powiewa gigantyczna flaga Meksyku, na jednej pierzei rozciąga się monumentalny Pałac Narodowy. Dopiero gdy podej‑ dziemy bliżej słynnej Katedry Metropolitalnej — najwięjszej i najstarszej w Ameryce Łacińskiej, doświadczymy smutnego odkrycia kontrastującego z majestatem i zapierającą dech potęgą samego placu. Tu można zobaczyć zde‑ gradowanych potomków Azteków panujących kiedyś w Meksyku, jak sprzedają lokalne indiańskie
pamiątki lub za parę groszy dają pokazy tradycyjnych tańców czy przebrani za szamanów odganiają złe duchy. Nostalgia za minioną epoką narasta po wizycie w im‑ ponującym wielkością i kolekcją eksponatów Muzeum Antropologii, gdzie jak na dłoni widać, jak potęż‑ ne było imperium Majów i Azteków oraz jak bardzo zniszczone i wy‑ parte zostało przez nową cywiliza‑ cję iberoamerykańską. Trudno w skrócie opisać wszystkie atrakcje Meksyku — miasta, które‑ go każda z 16 dzielnic jest wielkości Warszawy, ale o jednej trudno nie wspomnieć. Meksyk to miasto Fridy Kahlo, XX-wiecznej malarki, której twórczość jest kwintesencją współczesnego Meksyku. Dom, w którym mieszkała wraz z mę‑ żem, malarzem Diego Riverą, stoi w malowniczej dzielnicy Coyoacán, zielonej od urokliwych parków i kolorowej od lokalnych targowisk,
gdzie można zjeść najpyszniejsze meksykańskie potrawy, przygoto‑ wywane na oczach zamawiającego i konsumowane bezpośrednio na straganie. Meksyk — miasto skrajności — bardzo wymownie definiuje jedna z jej narodowych potraw. To chiles en nogada, które z racji barw składników (czerwony od grana‑ tów, zielony od zielonej papryki chili, biały od migdałowego sosu) odwzorowujących barwy narodowej flagi, jada się przy okazji meksykańskiego święta niepodległości, które przypada na koniec sierpnia. Słodko ‑kwaśno‑pikantny smak potrawy to wizytówka kraju, gdzie przemoc i przestępczość współistnieją z serdecznością i otwartością, a odwieczna tradycja konkuruje z nowoczesnością i pędzącym w zastraszającym tempie rozwo‑ jem ekonomiczno‑gospodarczym. 45
styl życia życia styl
„Trendy”: W Polsce mieliście dobrą pracę, zarabialiście dobre pieniądze, mimo to postanowiliście zaryzykować. Nie baliście się? Mariusz Radyko: W Polsce pracowałem w korporacji: krawat, telefon, samochód służbowy, de‑ legacje… Po jakimś czasie to się stało naprawdę strasznie męczące i uciążliwe, szczególnie brak życia prywatnego. No i może jestem nie‑ normalny. To oczywiste, że rzucenie dobrej pracy w dobie kryzysu jest głupotą. Kilka osób wdało się ze mną w taką dyskusję, a że mam niewyparzoną gębę, to powiedziałem im, że najważniejszym wydarzeniem w ich życiu będzie ich własna śmierć. Że od tego momentu aż do ich śmierci jedyne, co ciekawego może się wydarzyć, to ślub córki albo na‑ rodziny wnuków — i tyle. Nie będzie tego czegoś, co jest ciekawe w życiu. Nie ma impulsu do zrobienia czegoś ciekawego. Sprzedawanie (nieważne czego: piasku, desek sedesowych, czegokolwiek innego) jest nudne.
My tak naprawdę sprzedajemy marzenia — a przy tym realizujemy swoje. Nie byłem na pewnym wul‑ kanie, bardzo długo chciałem tam pojechać. Nagle trafiła się grupa tury‑ stów i wszedłem z nimi na ten wulkan! Super — jestem tam, a jeszcze mi za to płacą. Albo: jedziemy na safari nur‑ kowe na Komodo. To piękne miejsca. Ja sam też nurkuję z grupą i w takich warunkach jestem w pracy. To jest niesamowite! Sam bym za taki wyjazd chętnie zapłacił. Podczas takich wy‑ jazdów często bawię się nawet lepiej niż turyści. Chociaż nie wiem, czy to akurat jest dobre w tym fachu. Adam Piotrowski: Dla mnie to nie był aż tak bardzo inny świat, bo przez 10 lat jeździłem po Azji jako dziennikarz amator, korespondent Polskiego Radia. Stopniowo przy‑ zwyczajałem się do azjatyckie‑ go życia, więc trudno mi mówić z perspektywy osoby, która została wrzucona w ten świat. Ale na pewno mieszkanie i praca tutaj wymagają cierpliwości, otwartości na inność.
Adam Piotrowski w swoim biurze
Mariusz Radyko z żoną Ike
46
Chęci, żeby się uczyć nowych rzeczy. Przenosząc do Azji kategorie myśle‑ nia, jakie mamy w Europie, bardzo trudno się tutaj odnaleźć.
Co dało Wam impuls, żeby jednak zostać akurat tu na stałe? M.R.: Byłem na Malediwach przez rok, poznałem tam wielu ludzi właśnie z Bali. Mówili, że na Bali jest o wiele ciekawiej niż na Malediwach. Przyjechałem sprawdzić. Na po‑ czątku nie planowałem tutaj zostać. Chciałem ponurkować, zobaczyć, jak tu jest. Okazało się, że całkiem ciekawie. Fajny klimat, fajne plaże, fajni ludzie. W pewnym sensie to były wakacje od życia, bo jeździłem sobie na skuterze, surfowałem, czasami nurkowałem, zarabiałem parę groszy. Ale poznałem dziewczynę... i zosta‑ łem! Teraz mam już dwójkę dzieci, żonę, nie planuję stąd wyjechać. O, tam stoi moja żona! Ta mała. A.P.: To była naturalna konsekwen‑ cja moich podróży i włóczenia się po
A co Was tutaj denerwuje? M.R.: Powolność tych ludzi... chociaż z drugiej strony może to fajne, bo nie musisz się spieszyć. Zauważyłem, że kiedy przyjeżdżają tu nowi ludzie i otwierają tutaj firmy, to biegają — biegną na spotkanie, wybiegają z biura, wbiegają do samochodu. A tacy, którzy miesz‑ kają tu już kilka lat, człapią do auta. Jeśli spóźnisz się na spotkanie pół godziny czy 40 minut, to nie ma problemu! A.P.: Właśnie! Tu ludzie mają inne pojęcie czasu. Nie sposób się z kimś umówić na konkretną godzi‑ nę ani określić pewnych ram cza‑ sowych na wykonanie konkretnego
zadania. Tego się trzeba nauczyć, jeśli ktoś ma pomysł, by tutaj cokolwiek robić. Trzeba do tego przywyknąć. I to było dla mnie zdecydowanie najtrudniejsze. M.R.: Ale jak już się uda umówić, to można przyjść w szortach! Nie trzeba zakładać żadnego krawa‑ ta. Ja nawet żadnego nie mam. Zresztą nigdy nie widziałem tutaj nikogo w garniturze. Przez pierw‑ sze trzy lata chodziłem tu w ogóle boso, bo tak mi było wygodnie. Teraz to już trochę głupio wyglą‑ da — właściciel firmy turystycznej nie powinien chodzić na spotkania biznesowe na bosaka; nawet tu jest to przesada.
A czego tu brakuje? A.P.: Wielu rzeczy. Tęsknię za polskim chlebem, za serami, za winami, których tutaj w ogóle nie ma, za dobrą polską książką, któ‑ rej nie sposób tu dostać. Brakuje
mi polskiej kultury dyskusji, bo coś takiego tutaj w ogóle nie istnieje. Tu się w ogóle nie dyskutuje, nie rozprawia o życiu, jak to w Polsce robimy, siadając ze znajomymi np. przy piwie czy nawet bez. Ale się siada i rozmawia o wszystkim. W Azji w ogóle nie ma czegoś takiego. Tu się nie mówi o różnych rzeczach wprost, tylko naokoło. Ta kultura dyskusji jest zupełnie inna.
styl życia
całej Azji. Mam tu znajomych, założy‑ łem firmę i organizujemy różne even‑ ty dla firm, pływamy po wszystkich morzach Indonezji, organizujemy wyprawy na Papuę czy na Borneo. Stąd jest łatwiej to robić.
Chcecie tu zostać? M.R.: Ja już tu zostałem! Tu mam rodzinę, interesy i już nie wyobra‑ żam sobie innego życia. AP: Ja mam w Polsce rodzinę, mieszkanie w Poznaniu, z którego pochodzę, więc teoretycznie mogę wrócić, ale szczerze mówiąc, to by była dla mnie ostateczność. Po tylu latach mieszkania w Azji powrót byłby dla mnie znacznie trudniejszy niż wyjazd z Polski i zamieszkanie tutaj.
Biali na Bali A gdyby tak rzucić to wszystko, wyjechać na koniec świata i zacząć robić wreszcie tylko to, co się naprawdę lubi? Wiele osób za-
daje sobie to pytanie, ale tylko niektórzy decydują się na ten krok. Mariusz Radyko i Adam Piotrowski należą do tej nielicznej grupy. Spotykamy się w Indonezji, na wyspie Bali. Adam zaprasza nas do swojego biura. Rozglądam się — widzę tylko plażę, leżak i komputer. To właśnie jego siedziba. Obok biuro Mariusza; ono musi być już trochę bardziej rozbudowane. Mariusz jest instruktorem nurkowania, więc ma także łódkę i korzysta z zaplecza zaprzyjaźnionej restauracji, na którym trzyma sprzęt. Obaj szczęśliwi, opaleni i bezpośredni. Mieszkają tu już osiem lat. TEKST I ZDJĘCIA: joanna pinkwart
47
styl życia
Diamenty, vena amoris i Rihanna Łupem zuchwałego rabusia pada ogromna ilość południowoafrykańskich diamentów. Okazuje się, że
pewien szaleniec wykorzystał je do budowy gigantycznego laserowego generatora krążącego po orbicie okołoziemskiej. Świat staje na krawędzi zagłady… Adam Studziński
48
T
o oczywiście fabuła siódmej części przy‑ gód agenta 007, zaty‑ tułowanej Diamonds are forever. Wieczne są jed‑ nak nie tylko diamenty, ale też miłość i pożądanie, jakimi od wieków darzy je ludzkość.
Historia diamentów sięga czterech miliardów lat wstecz i dwustu kilometrów w głąb ziemi. Tam i wówczas, pod wpływem ekstremalnego ciśnienia i temperatury, frag‑ menty węgla zmieniły sposób
krystalizacji, stając się diamen‑ tami. Docenili tę przemianę już starożytni Egipcjanie, przy‑ dając diamentom moc vena amoris. Dla antycznych Greków były one łzami bogów i uwa‑ żali je za adamas, czyli niezwy‑ ciężone. W XV wieku arcyksią‑ żę Maksymilian I Habsburg jako pierwszy odnotowany w kroni‑ kach miłosnych oświadczył się wybrance swego serca pier‑ ścieniem z diamentem. W XIX wieku wybuchały diamentowe gorączki poszukiwaczy, nie‑ wiele mniejsze od tych złotych.
A kiedy w połowie XX wieku Marilyn Monroe zaśpiewała „Diamonds are a girl’s best friend”, wszystko stało się jasne — kobiety już wiedzia‑ ły, czego pragną najbardziej na świecie. Ale po ostatnim kryzysie ekonomicznym dia‑ menty zyskały jeszcze jedno oblicze — inwestycyjne. W cza‑ sach spadków giełdowych indeksów, spektakularnych bankructw fabryk, banków i całych państw, diamenty oka‑ zały się doskonałym sposobem na zabezpieczenie swojego kapitału.
Nie ma dwóch takich samych diamentów, a nie każdy jest dobrą inwestycja
styl życia
liczyć może inwestor, waha się, w zależności od rodzaju kamie‑ nia, od 6 do 18% w skali ro‑ ku — mówi Adela Brabcova, prezes spółki Diamonds International Corporation Polska. Diamenty mogą być inwestycją bardzo dyskretną (ukrytą przed wzrokiem ciekaw‑ skich) lub przeciwnie — wy‑ starczy kamienie nosić jako biżuterię, by każdy zwrócił na nie uwagę. Diamenty to tak‑ że inwestycja bardzo mobil‑ na — ogromny majątek można wszak przenieść w kieszeni marynarki, trwała — bo nie‑ straszna im woda, pożar i inne żywioły, a także global‑ na — bo wszędzie na świecie diamenty cenione są tak samo. „Shining bright like a diamond, we’re beautiful like diamonds in the sky” — można jeszcze zanucić za Rihanną i wybrać diament dla siebie…
r e k l a m a
Starożytni Egipcjanie przydali diamentom moc vena amoris. Dla antycznych Greków były one łzami bogów i uważali je za adamas, czyli niezwyciężone.
Nie ma jednak dwóch takich samych diamentów, a nie każdy jest dobrą inwestycją. Diament, który z zyskiem moż‑ na sprzedać po upływie kilku, a jeszcze lepiej kilkunastu lat, powinien mieć wysokiej klasy kolor (najwyższa ocena to „D”), odpowiednią wagę (liczoną w karatach, gdzie 1 ct = 0,2 g), strukturę pozbawioną zanie‑ czyszczeń (ocena IF lub LC) oraz doskonały, proporcjonalny szlif. Diament inwestycyjny posiadać musi także certyfikat, potwierdzający jego właściwo‑ ści i autentyczność. A jaką inwestycją jest diament? Przede wszystkim bezpiecz‑ ną — notowania dowodzą, że diamenty nie tracą nawet podczas rynkowych zapa‑ ści, co najwyżej ich wartość rośnie wolniej. Zysk, na jaki 49
styl życia
Wydawać by się mogło, że w XXI wieku każda dziedzina ludzkiej działalności została dokładnie opisana pod kątem prawnym. Tym bardziej zaskakujący jest fakt, że branża mody, jedna
Prawo
w modzie B
ranża mody, jak mało która, w dużej mierze opiera się na wyob‑ raźni i pomysłowo‑ ści. To jednak nie oznacza, że projektanci mają niczym nieskrępowaną swobodę w tworzeniu. Jest wręcz prze‑ ciwnie — ich pomysły są czę‑ sto obwarowane wieloma ograniczeniami, takimi jak do‑ stępność materiałów, koszty produkcji, prognozy najbliż‑ szych trendów czy sezono‑ wość. Osiągnięcie sukcesu w tej dziedzinie nie jest więc zależne jedynie od kreatyw‑ ności, a tym, którym się uda, grożą nowe przeszkody w po‑ staci konkurencji, która mniej lub bardziej uczciwie zacznie naśladować to, co sprawiło, że nowym projektantom uda‑ ło się zaistnieć. Niezharmonizowanie wielu regulacji ze specyfiką bran‑ ży mody sprawia, że wielu
50
Autorzy: Marcin Balicki, aplikant adwokacki w kancelarii Golenia Hanusa Wojtyczek — Adwokaci w Krakowie (www.ghw.pl); Marta Prządo
z najpopularniejszych i mająca duży wpływ na nasze codzienne życie, zmaga się z niedopasowaniem przepisów prawnych. O ile
wielkie domy mody mają po swojej stronie całe sztaby prawników, o tyle początkujący projektanci są zdani na siebie w przedzieraniu się przez gąszcze przepisów.
projektantów i domów mody zmaga się z falą podróbek swoich projektów. Prawdą jest, że wiele pomysłów można przekuć na tzw. prawa własno‑ ści intelektualnej. Przykładowo mogą to być: fotografia nadru‑ kowana na koszulce, dyskretny znak towarowy na rękawie czy charakterystyczny wzór kiesze‑ ni. To jednak kropla w morzu potrzebnych obostrzeń, dzięki którym będzie można chronić swój dorobek. Większość przedsiębiorców z branży mody jest zagrożona dwoma rodzajami nieuczci‑ wych praktyk: podrabianiem, czyli oznaczaniem produktu cudzym znakiem towarowym, oraz imitowaniem, czyli ko‑ piowaniem wyglądu produktu. Konkurencja wie, że granica między inspiracją a imitacją jest cienka, ale mimo to bez wahania podejmuje ryzyko, nieustannie wyszukując okazje
do wykorzystania prac ory‑ ginalnych twórców (tzw. free riding) lub pasożytowania na ich renomie. Z tą plagą walczą wszyscy, zarówno światowej sławy do‑ my mody, jak i początkujący projektanci na skalę krajową. Tylko na przestrzeni ostatnich miesięcy marka Gucci mu‑ siała zmierzyć się z kilkuset domenami, o takich nazwach, jak „2013freegucci‑handbags. com” lub „all‑gucci‑japan.com”, założonymi przez jedną osobę, która oferowała tanie podrób‑ ki produktów Gucci. Z tym samym problemem boryka się dom mody Chanel. Z kolei marka Louis Vuitton walczy z konkurencją, która zdążyła zarejestrować znak towarowy „LOUIS V” i opatrywać nim okulary przeciwsłoneczne. Efektem ubocznym działają‑ cych na rynku oszustów jest
Problem nieuczciwej konku‑ rencji dotyczy także niszowych projektantów. Przykładowo, ich prace mogą zostać skopio‑ wane przez międzynarodowe sklepy sieciowe (tzw. sieciówki). Paradoksalnie jednak, taka sytuacja może odwrócić się na korzyść samych projek‑ tantów — nagłośnienie całej sprawy zwróci uwagę na praw‑ dziwego autora i wypromuje oryginał. Są różne sposoby na obronę przed modowymi oszustami. Jedną z nich zdradził polski przedsiębiorca, który wyznał, że formą zabezpieczenia przed podróbkami swoich produktów było wykupienie wszystkich zapasów materiału, z którego jego projekty zostały uszyte. Pojawia się jednak pytanie, czy to właściwa droga? Czy prawo mody nie powinno zapewniać pełnej ochrony twórcom, bez narażania ich na niepotrzebne koszty? Innym aspektem, który do tej pory nie został uregulowany, jest walka właścicieli marek z ich „rozmyciem”. Taka sytu‑ acja ma miejsce, gdy firma zu‑ pełnie niezwiązana ze znaną marką opatruje swoje produk‑ ty znakiem firmowym do złu‑ dzenia przypominającym lub bezpośrednio kojarzącym się z tą marką. Idealnym przykła‑ dem są delikatesy „Roll‑x Deli” na nowojorskim Brooklynie, z którymi walkę o sugerującą nazwę toczy marka Rolex. Jej zdaniem jest to narażanie producenta ekskluzywnych
zegarków na utratę wielolet‑ niej reputacji i prestiżu. Podobnie rzecz się ma z marką Tiffany & Co, jednym z najbar‑ dziej znanych producentów biżuterii na świecie. Obecnie toczy walkę z siecią sklepów wielobranżowych Costco, która posiada w ofercie pierścionki zaręczynowe określone mia‑ nem „Tiffany”. Właściciele sieci tłumaczą, że nazwa została zaczerpnięta od specjalnego układu haczyków przytrzymu‑ jących diament, który w 1886 roku wymyślił i spopularyzował Charles Tiffany, a nie od samej nazwy marki. Choć sprawa jest wciąż nierozstrzygnięta, właściciele Tiffany & Co z pew‑ nością zdają sobie sprawę ze swojego trudnego położenia. Analogicznie do opisanej wy‑ żej sytuacji było w przypadku japońskiej firmy elektronicznej Sony, której znak towarowy „walkman” został spopulary‑ zowany i w niedługim czasie oznaczał rodzaj przenośnego odtwarzacza muzyki, niemają‑ cego wiele wspólnego z samą marką Sony. Zarówno wielcy, jak i ci mniejsi projektanci również nie są wolni od ryzyka popełnienia pla‑ giatu. Cienkie granice między inspiracją a imitacją sprawiają, że każdy kolejny projekt i każ‑ da kolejna kolekcja powinny być dokładnie oceniane pod względem ich oryginalności. Przekonały się o tym takie popularne firmy jak brytyjski Topshop i polskie LPP SA. Pierwsza z wymienionych ma‑ rek została oskarżona przez znaną piosenkarkę, Rihannę, o bezprawne zamieszcze‑ nie jej zdjęcia na T‑shirtach. Dodatkową kwestią w tej spra‑ wie jest fakt, że zdjęcie, którego użyto do produkcji koszulek, nie należy do artystki — zosta‑ ło zrobione przez paparazzi. Wokalistka żąda od Topshopu wielkiego odszkodowania, a jak do tej pory sąd uznał jedynie, że marka pozbawiła Rihannę kontroli nad jej reputa‑ cją w kwestii mody, a klientów
styl życia
wzmożona podejrzliwość pro‑ jektantów i właścicieli znanych marek. Wspomniany wyżej dom mody Gucci sprzeciwiał się rejestracji znaku „Gucio” przez polskiego producenta obuwia dla dzieci, argumentu‑ jąc to możliwością pomylenia przez klientów swojskiego Gucia z włoskim Gucci. Była to jednak nadinterpretacja, do której nie przychylili się ani Urząd Patentowy, ani sąd administracyjny.
Wielkie domy mody mają po swojej stronie całe sztaby prawników
wprowadziła w błąd, sugerując w ten sposób współpracę pio‑ senkarki z marką. Z kolei pol‑ ska firma LPP SA, skupiająca marki Reserved, Mohito, Crop Town, House i Sinsay, wypro‑ dukowała koszulki bezprawnie wykorzystując fotografię na‑ leżącą do młodej amerykanki, Rockie Nolan. Przed plagiatem nie uchronił się nawet jeden z największych współczesnych projektan‑ tów, zmarły przed trzema laty, Alexander McQueen. O sko‑ piowanie motywu skrzydlatej czaszki, będącej zarejestro‑ wanym znakiem towarowym, oskarżyła go amerykańska grupa motocyklistów Hells Angels. Na mocy zawartej przez strony ugody sporna czaszka znikła z sukienki, ko‑ pertówki i pierścienia. Branża mody na terenie Europy nie doczekała się jeszcze kom‑ pletnych przepisów prawnych. Zapewne upłynie trochę czasu, zanim ta sytuacja ulegnie po‑ prawie. Warto jednak uświado‑ mić sobie, że każdy z nas może mieć choć częściowy wpływ na kondycję branży — to my, klienci, decydujemy o kupnie oryginału lub podróbki. 51
design
W poszukiwaniu ideału…
Odjazdowe głośniki
AD FONTES to manufaktura założona przez Andrzeja Kozłowskiego, pasjonata dźwięku, precyzji i elegancji. Dzięki tym trzem elementom powstała polska firma, która bez najmniejszego problemu może konkurować ze światowymi przedsiębiorstwami tworzącymi elegan‑ ckie i luksusowe audiofilskie gramofony. // Konstrukcja […] powstała z przyczyn zupełnie prozaicznych. Każdy miłośnik słuchania muzyki w domu dochodzi do punktu, w którym odczuwa potrzebę zmiany. Nieznośna świadomość ograniczeń wynikających z aktualnej konfiguracji sprzętu, znudzenie brakiem nowych odkryć w materii dźwięku czy wreszcie zwykła i głęboko ludzka chęć podniesienia sobie poprzeczki sprawia, że zaczynamy biegać po sklepach i z głębokim przekonaniem odczuwamy potrzebę wydania naszych ciężko zarobionych pieniędzy — pisze Andrzej Kozłowski. // Jednak w przypadku AD FONTES uwagę zwraca nie tylko dźwięk, ale również wspaniałe wzornictwo w stylu art déco. Osiągnięcia pasjonatów w rodzaju P. Altmanna, tworzących swoje konstrukcje z tego, co zna‑ leźli w składziku na rupiecie, z elementów drewnianych i metalowych, będących kiedyś zupełnie czymś innym, pozwoliło mi nabrać przekonania, że niekoniecznie muszę trzymać się obowiązującej konwen‑ cji — tłumaczy Kozłowski. // Trzy powody: jakość, wzornictwo i fakt, że jest to polska firma, sprawiają, że rozważając zakup gramofonu, warto spotkać się z pa‑ nem Andrzejem i być może zamó‑ wić jego dzieło. // Więcej informacji: http://adfontes.com.pl
W najbliższych dniach zamożnych audiofilów czeka prawdziwa uczta dla oczu i uszu. W ramach rozwijającej się wciąż współpracy firmy Bowers & Wilkins oraz Maserati obiecały wprowadzenie na rynek nowej kolekcji wyjątkowych zestawów głośnikowych, sygnowanych logo Maserati. To głośniki z serii 805 Diamond, wyróżniające się luksu‑ sowymi elementami wprost z wnętrza maserati, takimi jak fornir i skóra. Przysłowiową wisienką na torcie będzie zaś diamentowa kopułka wysoko‑ tonowego przetwornika. // Brzmienie B&W i styl Maserati będzie można również mieć cały czas przy sobie — dzięki zapowiedzianym na koniec tego roku słuchawkom P5 Maserati Edition.
52
design
Sci‑fi na nadgarstku Dlaczego można stwierdzić, że żyjemy już w czasach jeszcze niedawno prezentowanych tylko w filmach science fiction? Między innymi dlatego, że możemy kupić takie zegarki jak CST‑ 01. 0,8 mm grubości, designerska bransoleta ze stali nierdzewnej, ma‑ sa 12 g i ekran e‑ink. Do tego całość wykonana jest z elastycznych i ekologicznych materia‑ łów. // Producenci z firmy Central Standard Timing zapewniają, że ładowanie tego cuda zajmuje 10 minut i to rzadziej niż raz na mie‑ siąc. // Projekt, finansowany przy pomocy serwi‑ su Kickstarter, tak zachwycił internautów, że za‑ miast koniecznych do uruchomienia produkcji 200 tys. dolarów zebrano ponad milion.
Bartek Jaźwiński
Audiofilski gramofon w stylu IKEA
Wspaniały skandynawski design, ekolo‑ giczne materiały, luksusowe wykończenie z fińskiej brzozy plus ładnie wygląda z meb‑ lami z IKEA — to właśnie szwedzki Nordic Concept Reference, zaliczany do 10 najpięk‑ niejszych gramofonów świata. // Ponieważ uroda — jak wiadomo — przemija, produ‑ cent nie zapomniał też o ponadczasowym brzmieniu. Uzyskał je dzięki zaawansowanej technologii tłumienia drgań z silnika i z oto‑ czenia, ciężkiemu, akrylowemu talerzowi i opcjonalnemu przedwzmacniaczowi Vitusa. // Zestaw, wart zaledwie 15,5 tys. dolarów, możemy wziąć na piknik, ponieważ gramofon jest zasilany bateriami. Jedno ładowanie wystarcza na dwie doby pracy.
53
zdrowie i uroda
Egzotyka w mieście
Masaże orientalne zyskują coraz większą popularność wśród ludzi Zachodu. Moc dotyku potrafi poskromić niejedne dolegliwości. W dzisiejszym zabieganym świecie każdy organizm potrzebuje od czasu do czasu restartu i przysłowiowego naładowania baterii. Świetnie sprawdzają się masaże egzotyczne, a ponieważ metody orientalne niczym mozaika zadziwiają różnorodnością, warto poszerzyć swoje wiadomości z zakresu masaży orientalnych, aby idąc do SPA, gabinetu urody, masażu, móc sprawnie operować terminami i wybrać to, co dla nas najlepsze.
Katarzyna Maciołek
54
bywa nazywany także jogą dla leniwych. Leżymy na materacu, a masażysta zaczyna pracę od stóp, kierując się w kierunku głowy, poruszając jednocześnie delikatnie całe ciało. Stosuje głęboki ucisk na tkanki oraz głębokie rozciąganie ciała w pozycjach znanych z tra‑ dycyjnej jogi. Głównym celem masażu tajskiego jest odblokowanie przepływu energii w organizmie. Zabieg poprawia procesy fizjologicz‑ ne w organizmie, likwiduje objawy stresu i przemęczenia, relaksuje, przywraca wewnętrzny spokój i siły witalne.
Innym równie znanym i mocno odprężającym masażem jest
Lomi Lomi zwany „masażem kochających rąk”. Jego ojczyzną są Hawaje. Charakterystyczne dla tej techniki jest maso‑ wanie przedramionami i wykonywanie tanecznych, peł‑ nych gracji ruchów. Lomi Lomi to coś więcej niż masaż. Działa na wszystkich poziomach ludzkiego bytu, przez co ciało i duch tworzą nierozerwalną jedność. Ta techni‑ ka ma przywrócić wewnętrzny spokój, optymizm i chęci do działania.
3
Często narzekamy na ból głowy, szyi, karku. Połykamy mnóstwo tabletek przeciwbólowych, niszcząc i zatruwając własny organizm. A czy zdrowie nie powinno być dla nas najważniejsze?
Ayurveda jest hinduskim masażem, stanowią‑ cym jeden z elementów medycyny naturalnej. Działa na trzech pozio‑ mach: fizycznym, psychicznym i du‑ chowym. Odpowiada za prawidłowy przepływ energii w ciele. Łączy ele‑ menty masażu klasycznego z głę‑ bokimi ruchami. Rozgrzany olejek i sproszkowany ziołowy proszek Calamus, silnie detoksykują orga‑ nizm, działają przeciwzapalnie, łago‑ dzą napięcie.Ayurveda est techniką idealną dla osób lubiących nocny tryb życia, po takim zastrzyku energii szybko odzyskamy utracone siły i oczyścimy organizm z toksyn.
Pijat Kepala to naturalne lekarstwo, złoty środek, który ma niezwykłą moc relaksacji i redukcji stresu. Wykorzystuje się w nim wiele technik presopunktury, refleksoterapii oraz pracę z oddechem i kanałem energetycznym. Masaż przywraca siły witalne organizmy, eliminu‑ je oznaki zmęczenia i bólu.
4
1
zdrowie i uroda
2
Masaż tajski
Japonia, kraj kwitnącej wiśni, słynie z masażu
Katarzyna Maciołek masażysta, kosmetolog w NewU Beauty & SPA Crown Piast Hotel & Park*****
5
Shiatsu
.
Technika, która polega na stosowaniu ucisku dłoni i technik manipulacyjnych w celu wyregulowania energii w organizmie. Shiatsu utrzymuje ciało, duszę, intelekt w harmonijnej równowadze. Uzdrawia i dba o głębokie odprężenie. Co dają nam egzotyczne techniki masażu? Relaks, spokój ducha ciała i umy‑ słu. Spróbuj i odwiedź jeden z salonów SPA, który ma w ofercie masaże orientalne. Szeroki zakres usług oraz rytuałów na ciało z elementami masażu przywróci harmonię ducha i ciała.
55
zdrowie i uroda
Lato się kończy, a my chcemy zachować efekt wypoczętej, muśniętej słońcem skóry na dłużej, a przy okazji pozbyć się grzechów urlopowych zaniedbań. Które zabiegi pomogą nam dłużej cieszyć się pełną blasku skórą? — konsultujemy z dr Joanną Kuschill‑Dziurdą.
Regeneracja po lecie Trendy: Nawet sumiennie stosując wysokie filtry na słońcu możemy zauważyć po lecie, że nasza skóra jest trochę wysuszona, gdzieniegdzie pojawiły się małe przebarwienia i widać trochę więcej zmarszczek. Kremy nie radzą sobie z tymi problemami. Co możemy zrobić w gabinecie medycyny estetycznej, by intensywnie odświeżyć skórę, przywrócić jej blask i nawilżenie?
Polecany adres: Instytut Medycyny Estetycznej MEDestetis ul. Odrowąża 18/1, Kraków www.medestetis.pl
56
Dr Joanna Kuschill‑Dziurda: Faktycznie, słońce nie jest sprzymie‑ rzeńcem utrzymania zdrowia naszej skóry. Bardzo ważne jest stosowa‑ nie filtrów z wysokimi faktorami, co najmniej SPF 50. Niestety, pomimo stosowania najlepszej ochrony, łącznie z noszeniem kapelusza z szerokim rondem i siedzeniem w cieniu, nie za‑ wsze udaje się nam przed promieniami słońca ochronić i pojawiają się następ‑ stwa procesu fotostarzenia się skóry. Nasza skóra staje się cieńsza, zanikają włókna kolagenowe, występuje nierów‑ nomierny koloryt, z piegami i plamami posłonecznymi. U niektórych kobiet, najczęściej wskutek różnego rodzaju zaburzeń hormonalnych, pojawia się melazma (najczęściej na czole, policz‑ kach i wokół ust). U niektórych osób pojawiają się zmiany naczyniowe. Na szczęście oferta gabinetów me‑ dycyny estetycznej pozwala radzić sobie z tymi problemami. Zazwyczaj w pierwszym rzucie stosuje się róż‑ nego rodzaju peelingi, mające na celu złuszczenie zrogowaciałego naskórka, rozjaśnienie skóry, przywró‑ cenie jej gładkości i odpowiedniego nawilżenia. Szczególnie do tego celu polecam serię zabiegów z kwasem
glikolowym, mlekowym lub ferulowym. Wspomagająco do zabiegów peelin‑ gujących kwasami możemy dołączyć zabiegi kosmetyczne mikrodermabra‑ zji lub peelingów kawitacyjnych.
Słońce nie tylko wysusza skórę, ale też niszczy kwas hialuronowy, jak możemy uzyskać efekt jędrniejszej skóry? Kwas hialuronowy jest naturalnym składnikiem naszej skóry, który odpo‑ wiada za jej odpowiednie nawilżenie i utrzymanie napięcia. Aby poprawić wygląd i jakość naszej skóry, można podawać go z zewnątrz w różnych formach. Można dostarczać go w for‑ mie kremów, ale te niestety nie wchła‑ niają się głęboko i pozwalają zazwy‑ czaj na jedynie chwilowe odczucie poprawy nawilżenia skóry. Można go podawać w formie doustnej, ale tu niestety również efekt jest niewystar‑ czający, gdyż jedynie niewielka część podanego kwasu hialuronowego trafia faktycznie w obszar naszej skó‑ ry. Najlepszą metodą uzupełnienia brakującego kwasu hialuronowego jest jego bezpośrednie wstrzyknięcie w obszar skóry. Celem rewitalizacji skóry wykonuje się więc zabiegi me‑ zoterapii, czyli podawania substancji w formie nakłuć w obszar wymaga‑ jący zabiegu. Mezoterapię możemy wykonywać na każdym obszarze ciała, który wymaga nawilżenia, ujęd‑ rnienia, po prostu poprawy wyglądu. Mezoterapie są różne, a sposób ich przeprowadzenia zależy od potrzeb skóry oraz od preferencji pacjenta. Mezoterapia może być typu nappage, czyli delikatnych nakłuć, niepozosta‑ wiających śladów na dłużej. Skóra może być nakłuwana również trochę
głębiej i wtedy należy się liczyć z nie‑ wielkimi śladami po nakłuciach, które zazwyczaj wchłaniają się w ciągu kilku dni. Najbardziej innowacyjną formę mezoterapii stanowi podawanie preparatów mikrokaniulami, czyli tępo zakończonymi igłami, które nie pozo‑ stawiają śladów nakłuć, a pozwalają na głębokie podanie kwasu hialuro‑ nowego. Poza kwasem hialuronowym do mezoterapii możemy używać preparaty zawierające witaminy, mi‑ nerały, antyoksydanty, heksapeptydy i wiele innych substancji, których po lecie domaga się nasza skóra.
Jak możemy poradzić sobie z większymi przebarwieniami? Gdy pojawiają się większe prze‑ barwienia, możemy sobie z nimi radzić na kilka sposobów. Możemy poddać się zabiegom intensywnego złuszczania pod wpływem peelin‑ gów medycznych tj. Cosmelan lub Dermamelan. Zabiegi te polegają na nałożeniu maski na kilka godzin, a następnie stosowaniu kremu, któ‑ ry hamuje proces melanogenezy w obrębie leczonego obszaru skóry. Dzięki temu już po mniej więcej mie‑ siącu u większości pacjentów prze‑ barwienia znikają. Przebarwienia możemy również usu‑ wać przy pomocy lasera, który działa‑ jąc na komórki zawierające melaninę, powoduje ich złuszczenie, a następ‑ nie stopniowe rozjaśnienie i zniknięcie przebarwień. Innym sposobem usuwania przebar‑ wień jest metoda mezoterapii prepara‑ tami rozjaśniającymi, zawierającymi m.in. arbutynę, retinol, wyciąg z mor‑ wy. Możemy również stosować róż‑ nego rodzaju peelingi z kwasami, ale tutaj zazwyczaj musimy uzbroić się w cierpliwość, gdyż uzyskanie efek‑ tów wymaga serii zabiegów i czasu.
Jesień — to dobry moment na przeprowadzenie jakich zabiegów? Jesień jest najlepszym czasem na przeprowadzanie wszystkich zabie‑ gów z zakresu medycyny estetycznej. Jakie zabiegi dobrać do danego rodzaju przebarwień i zmian posło‑ necznych, najlepiej doradzi lekarz medycyny estetycznej, dlatego najle‑ piej wybrać się na konsultację.
zdrowie i uroda
Szalone cętki Moda na zwariowane paznokcie trwa w naj‑ lepsze. Ci, którzy sądzą, że widzieli już wszystko, muszą zweryfikować swoje przekonanie. A to za sprawą nowości od Sally Hansen, jednej z najbardziej znanych i uznanych marek, oferującej produkty do pie‑ lęgnacji dłoni, stóp i paznokci, a tak‑ że kosmetyki kolorowe.
Focus na: połysk i objętość
Lakiery Fuzzy Coat, jak sugeruje sama nazwa, mają dawać efekty lekkiego rozmycia lub „puszy‑ stości” na paznokciach. Jest to możliwe dzięki różnokolorowym, podłużnym drobinkom zatopionym w bezbarwnym lakierze — w ten sposób imitują włókna tkanin. W rze‑ czywistości bardziej przypominają wielokolorowe cętki. Lakier można stosować na dwa sposoby: nakładając go jako top na inny, kryjący lakier lub w wersji solo, aplikując około dwie— trzy warstw, by uzyskać wyrazisty efekt. Do wyboru mamy aż osiem odcieni (m.in. Wool Lite, All Yarned Up, Peach Fuzz, Fuzz‑Sea, Fuzzy Fantasty), a wszystkie prezentują się naprawdę interesująco.
Choć za oknem lato w pełni, na co wyraźnie wskazują niezmiennie wysokie słupki rtęci, w branży kosmetycznej (i nie tylko) trwa pełna mobilizacja przed no-
wym jesiennym sezonem. Sprawdźmy więc, co w trawie piszczy…
Fani profesjonalnej linii do pie‑ lęgnacji włosów BC Oil Miracle od Schwarzkopf doczekali się dwóch nowych produk‑ tów. Tym razem głównym celem są połysk i objętość. Sekret linii polega na wykorzystaniu specjalnej formuły zawierającej olejki roślinne oraz techniki Evaporating Technology. Dzięki nim każdy włos na naszej głowie zostaje dokładnie otoczony lekkim filmem, bez obciąże‑ nia czupryny. Nabłyszczający olejek w sprayu Divine Polish nadaje włosom nie tylko wyraźny połysk, ale też miękkość i wy‑ gładzenie. Taki efekt zawdzięczamy zawartości olejków: arganowego i z pestek moreli. Spray należy stosować na suche i ułożone już włosy. Z kolei krem Volume Amplifier 5 ma za zadanie zwiększyć objętość włosów, ale ich nie obciążyć. W jego skład wchodzą liczne, natu‑ ralne olejki: arganowy, z drzewa marula, jojoba, z orze‑ chów macadamia, z drzewa migdałowego. Stosujemy go na wilgotne włosy, a następnie suszymy je suszarką.
Marta Prządo
Jesienne nowości kosmetyczne Morskie rozświetlenie Dla wielu marka MAC oznacza jedynie kos‑ metyki kolorowe przeznaczone do makijażu. Mało kto wie, że w ofercie znajdują się także wysokiej jakości produkty do pielęgnacji skóry. Najnowszą linią tego typu kosmety‑ ków jest Lightful Marine Bright. Jak sugeruje sama nazwa, skład preparatów bazuje na specjalnej formule złożonej z morskich składnikach. Są to: algi, wodorosty japońskie i czerwone; uzupełnione o pochodne witami‑ ny C. Głównym zadaniem kosmetyków jest
rozjaśnienie skóry, a więc także wyrównanie jej kolorytu i zniwelowanie przebarwień. Ponadto działają nawilżająco, odżywczo i ochronnie. W skład linii wchodzą cztery produkty: preparat do demakijażu, krem, serum i balsam. Wszystkie za‑ mknięte w estetycznych, choć lekko „kosmicz‑ nych”, opakowaniach. 57
zdrowie i uroda
Kocie oko w nowej odsłonie Smokey eye to ten rodzaj makijażu, który nigdy nie wychodzi z mody, ale same kosmetyki potrzebne do jego wykonania warto zmieniać i udoskonalać. Dlatego też marka Bobbi Brown przygotowała dla swo‑ ich klientek nową linię kosmetyków do makijażu — Smokey Eye — skła‑ dającą się z dwóch produktów: tuszu do rzęs i kredki do oczu. Na czym polega ich innowacyjność? Efekt spektakularnych rzęs, a więc kruczoczarnych, mocno pogrubio‑ nych i wydłużonych, otrzymamy dzięki maskarze Smokey Eye i jej wy‑ jątkowym właściwościom. Specjalnie wyprofilowana szczoteczka (składa się z dwóch części: rozczesującej cylindrycznej i precyzyjnej stożkowej końcówki) dokładnie rozczesuje rzęsy, dzięki czemu każda z osobna zostaje „otulona” tuszem, w którego
skład wchodzą naturalne składniki: woski, olejki i gumy (m.in. wyciąg z korzenia cykorii, guma arabska). Tusz od Bobbi Brown nie dopuszcza do sklejenia rzęs, tak jak to się dzieje w przypadku większości produktów reklamowanych jako te od efektów specjalnych. Zaletą kredki do oczu z linii Smokey Eye jest silna pigmentacja, dzięki czemu jej kolor nie traci na na‑ syceniu. Ponadto jest uniwersal‑ na — można wykonać nią zarówno makijaż dzienny, jak i wieczorowy. Pomocna jest również gąbeczka do rozcierania umieszczona po dru‑ giej stronie kredki, zwłaszcza, że sa‑ ma konsystencja produktu — kremo‑ wa i gęsta — sprzyja takiej technice malowania. W formule kredki zawarto m.in. naturalne substancje z nasion palmy i owocu japońskiego. Kredka jest dostępna w sześciu od‑ cieniach: Noir, Black Coffee, Pacific, Black Amethyst, Jade i Storm.
Naturalne piękno na nowo Seria Naturals Sensitive to nowa odsłona znanej już linii Anti‑Allergic, stworzona przez markę Organique, która na polskim rynku kosmetycz‑ nym jest pionierem w produkcji kosmetyków na‑ turalnych. Co się zmieniło? Kosmetyki odświeżonej serii — żel pod prysznic, masło do ciała, szampon, maska do włosów — są dedykowane osobom o skórze wrażliwej, suchej, a także skłonnej do alergii. W skład produk‑ tów wchodzą tylko naturalne roślinne ekstrakty, nie ma w nich chemicznych oksydantów, przez co ich formuła jest narażona na światło. Z tego powodu barwa opakowań została zmieniona na ciemniejszą w celu jak największej ochrony. Dużym uła‑ twieniem jest umieszczenie masła do ciała i maski do włosów w płaskich słoikach, co pozwala na wygodną aplikację.
Produkty dostępne w perfumerii: TIGERANDBEAR ul. Szpitalna 34, Kraków
Dermalogica, czyli logika zdrowej skóry Marka Dermalogica została założona w 1986 roku i od tego czasu jest ogni‑ wem łączącym badania prowadzone w International Derma Institute z prak‑ tycznym ich zastosowaniem w codziennej pielęgnacji skóry. Opracowane metody skutecznej i precyzyjnej diagnozy kondycji skóry, przedstawionej w analizie „FaceMapping®” są pierwszym krokiem do poznania indywi‑ dualnych potrzeb pielęgnacji oraz likwidacji uciążliwych niedoskonałości. Profesjonalna terapia wraz z kompleksową pielęgnacją dzień po dniu tworzą konstelację systemowej pielęgnacji, będącej dla każdego klienta gwaran‑ tem spektakularnej zmiany skóry.
58
59
zdrowie i uroda
zdrowie i uroda
Zapraszamy na test zabiegu, który ma przywrócić jędrność i nawilżenie skóry, wykorzystując zimno. Ale bez obaw, sam zabieg jest całkiem przyjemny
i daje efekt w postaci promiennej, wygładzonej cery.
Cryolift ujędrnianie zimnem
Katarzyna Jakubowska
J
ak to działa? Zabieg Cryolift wykonywany w Consensus med Instytut Piękna dr Jasiewicz to metoda łą‑ cząca działanie wysokiej jakości produktów i biostymulującego efektu krioterapii. Celem zabiegu jest re‑ generacja i lifting skóry w miejscach narażonych na grawitacyjne starze‑ nie się skóry.
Zabieg polega na wprowadzeniu do skóry preparatu regenerującego, nawilżającego lub odbudowujące‑ go za pomocą głowicy emitującej zimno o temperaturze ‑15 stop‑ ni Celsjusza, bez wywoływania uczucia dyskomfortu. Do zabiegu Cryolift używane są preparaty NCTF Laboratorium Filorga. Żel NCTF po‑ zwala na prawdziwą restrukturyzację skóry. Jego zawartość opracowana jest tak, by wspierać różne reakcje biochemiczne zachodzące w skórze. Zawiera m.in. witaminy: A, B, C, E, K, aminokwasy, minerały zapewnia‑ jące równowagę jonową, koenzymy aktywizujące reakcje biochemiczne, kwasy nukleinowe stymulujące wy‑ twarzanie protein skóry. Dzięki zastosowaniu szoku ter‑ micznego na powierzchnię skóry dochodzi do natychmiastowego wnikania zimna do głębszych jej warstw. Otrzymujemy przez to trzy główne efekty zabiegu: kontrolowane 60
znieczulenie, dermoforezę oraz dotle‑ nienie skóry. Kontrolowane znieczulenie: Działanie zimnem (‑15 stopni Celsjusza) po‑ zwala na natychmiastowe zahamo‑ wanie przewodzenia nerwowego i w ten sposób uzyskanie lokalnego znieczulenia leczonego obszaru. Dermoforeza: Zimno wpływa bezpo‑ średnio na poprawę mikrokrążenia w skórze. By zrekompensować nagłe ochłodzenie, naczynia krwionośne w skórze szybko kurczą się i rozkur‑ czają, dzięki czemu uzyskujemy efekt pompujący, pozwalający w łatwy sposób wprowadzić składniki aktyw‑ ne do wnętrza skóry. Co zyskujemy? Dotlenienie: dzięki zjawisku paradoksu naczynioru‑ chowego następuje poprawa mi‑ krokrążenia w skórze, co prowadzi do lepszego dotlenienia komórek. Skóra po zabiegu jest wygładzona, rozjaśniona, promienna, bardziej napięta, spłycają się drobne zmarsz‑ czki, zmniejszają obrzęki. Zabieg mo‑ żemy wykonywać nie tylko na twarzy, szyi, dekolcie, ale również na biuście czy brzuchu. Efekty widoczne są już po pierwszym zabiegu. Dodatkową jego zaletą jest fakt, iż można go wy‑ konywać również latem, bez ryzyka późniejszych komplikacji w postaci przebarwień.
kalejdoskop
Zapach lata, kwitnące malwy, kilkadziesiąt
dobrych filmów do wyboru plus seanse nocne na leżaku… Mój zestaw idealny
na wakacyjny odpoczynek
Katarzyna Kasprzyk Zdjęcia: Rafał Pecka
Zwierzyniec filmowy W
ybrałam się już drugi raz na Letnią Akademię Filmową do Zwierzyńca. Jest pierwsza połowa sierpnia, upały, a duży koszyczek malin kosztuje tylko 3.50 zł. Zabieramy longboar dy, co powoduje, że stopień hip‑ steryzmu dramatycznie wzrasta, ale za to my przemieszczamy się dużo szybciej od kina do kina. A naprawdę mamy co oglądać, wybór filmów jest duży i trzeba
62
wykazać się silnym zmysłem lo‑ gistycznym, by nie stracić żadnej kinowej perełki. Osobiście stawiam na kino ku‑ bańskie — swoją retrospektywę w Zwierzyńcu ma Tomas Gutiérrez Alea, najbardziej znany na świecie reżyser kubański, który zacho‑ wał artystyczną niezależność wobec władz (Kuba w ogniu, Truskawki i czekolada — nomina‑ cją do Oscara). Ostatni jego film
Guantanamera to komedia o śmier‑ ci i absurdach socjalistycznej Kuby. Alea pracował nad nim, wiedząc, że umiera na raka płuc — mógł zagrać władzom na nosie i pozwolić sobie na wisielczy humor. Odkrywam mroczne kino islandzkie, często słodko‑gorzkie, podszyte czarnym humorem. Oglądam prawie wszystkie filmy mojego ulubionego Baltasara Kormákura (101 Reykkjavik), między innymi Małą podróż do nieba
kalejdoskop z amerykańskiego okresu, bardzo w klimacie Fargo albo świetny, naj‑ nowszy film Na Głębinie. Wśród moich pozycji obowiązkowych znajduje się wstrząsający dokument Joshui Oppenheimera Scena zbrodni — re‑ żyser oddaje głos członkom „brygad śmierci”, które w latach 1965—1966 zajmowały się likwidacją komunistów, a właściwie likwidacją wszystkich przeciwników wojskowego reżymu Indonezji. Oppenheimerowi wychodzi surrealistyczna psychodrama roze‑ grana w orwellowskim świecie — zło jest banalne, głupie i przypadkowe, ma twarz pospolitych, żałosnych bandytów. Do wyboru mam jeszcze egzotyczne kino pakistańskie „Taliwood”, które pokazuje przestrzeń rozpiętą między sąsiedzką, bollywoodzką tradycją a restrykcjami talibów wypowiada‑ jących wojnę filmom o charakterze rozrywkowym, „Niemiecką pano‑ ramę”, filmy o magicznej Toskanii,
retrospektywę Aleksandra Rogożkina czy Elii Suleimana, sztandarowego przedstawiciela kinematografii, która oficjalnie nie istnieje — Palestyny. Wyłapuję kilka filmów z cyklu „Diabeł w butelce” i jeden z prze‑ glądowego przekroju interpretacji postaci Rasputina. A to jeszcze nie wszystko… W Zwierzyńcu poza sezonem funkcjonuje jedno kino — Skarb, w trakcie festiwalu do seansów dostosowywane są sale Technikum Drzewnego i lokalnego gimnazjum. Ma to swój uroki, i klimat. Wieczorem wszyscy przenosimy się na leża‑ ki — kino nocne organizowane jest w Browarze i przewiduje różną tema‑ tykę (od skandynawskich produkcji w stylu Tarantino, czyli "Jackpot" Magnusa Martensa, przez klasyki jak La strada Felliniego, po nowości kinowe takie jak dobra, francuska Żądza bankiera Costa‑ Gavrasa). Dodatkowe atrakcje to koncerty
i zimne piwo zakupione w barze należącym do browaru (znajdziemy tu też piwo Zwierzyniec).
14. Letnia Akademia Filmowa, Zwierzyniec 2—11 sierpnia 2013 www.laf.net.pl
Zwierzyniec to nie tylko festiwal. Co jeszcze można tu robić? Można zwiedzić piękny Zamość, wynająć kajaki, pływać w stawach Echo i opalać się na piaszczystej plaży. Możemy spróbować dziczyzny lub w wersji dla wegetarian pieroga biłgorajskiego (w tym rejonie sto‑ suje się dużo kaszy, między innymi gryczanej, spotkaliśmy się nawet z drożdżówką z nadzieniem z ka‑ szy…). Możemy zobaczyć konika polskiego, spacerować po praw‑ dziwych lasach lub wynająć rowery i wybrać się w którąś z pięknych tras rowerowych. Możliwości jest wiele, ja zaobser‑ wowałam jedną prawidłowość: kto raz przyjedzie do Zwierzyńca, ten na pewno będzie chciał wrócić tu za rok. 63
kultura
digital natives Logo Evernote
marcin Krasnowolski
B
ogactwo wyboru wy‑ nika z faktu, że każdy twórca aplikacji chce zawalczyć o pozycję na dużym i wciąż puchnącym globalnym rynku, uszczknąć z niego choćby kruszynkę. A to niełatwe — trzeba nie tylko solidnie przygotować aplika‑ cję, ale także trafić do serc użytkowników. A ci są kapryśni i często instalują aplikacje tylko po to, aby od razu o nich zapo‑ mnieć. Wyzwaniem staje się też pokonanie oporu internautów przed płaceniem nawet nie‑ wielkich kwot; jest to bowiem społeczność przeświadczona o tym, że w sieci wszystko powinno być za darmo. Można oczywiście liczyć na zyski z wyświetlanych reklam, ale wciąż nie udało się znaleźć modelu, który pozwalałby sku‑ tecznie umieszczać je na mimo wszystko niewielkich wyświet‑ laczach telefonów. Wszystkie te trudności sprawiają, że grupa odnoszących sukces aplika‑ cji pozostaje bardzo wąska, a światowe fenomeny w tej dziedzinie można policzyć na palcach jednej ręki. Przykładem firmy, która zadzi‑ wiła cyfrowy świat, zdobywając miliony wiernych, a nawet fanatycznych użytkowników, jest Evernote Corp. Stworzona przez nią aplikacja służy (jak‑ kolwiek brzmi to nieefektownie) do zarządzania dokumentami
64
Niespodziewanie gwałtowny rozwój urządzeń mobilnych sprawił, że w ostatnich latach mogliśmy obserwować narodziny prężnego rynku tworzonych z myślą o nich aplikacji. Niezależ-
nie od systemu operacyjnego tabletu czy smartfona, istnieją dziesiątki tysięcy programów rozszerzających możliwości tego typu sprzętu o kolejne funkcje — niektóre przydatne, inne absurdalne. O ile czytnik PDF‑ów, aplikacja do rozpoznawania piosenek, a nawet poziomica mają sens, o tyle wątpliwe, czy np. program odstraszający komary rzeczywiście spełnia swoje zadanie.
(notatkami): do ich katalogo‑ wania, opisywania i, przede wszystkim, tworzenia. Notatką może być zwyczajny tekst, ale też np. PDF, wiadomość gło‑ sowa, zdjęcie, skan, wideo czy cała strona internetowa. Najważniejszą cechą Evernote jest to, że działa ona na każ‑ dym popularnym systemie operacyjnym oraz w przeglą‑ darce internetowej, a wszyst‑ kie informacje przechowuje w chmurze. Korzystanie z apli‑ kacji nabiera więc sensu, gdy zostanie ona zainstalowana na więcej niż jednym urządzeniu. Synchronizacja notatek w cza‑ sie rzeczywistym sprawia, że użytkownik nie musi się mar‑ twić o zachowanie ciągłości działań, kopiowanie plików, wy‑ syłanie ich pocztą elektronicz‑ ną, sprawdzanie zgodności itd. Pod tym względem korzystanie z Evernote jest bardzo wygod‑ ne — umożliwia rozpoczęcie pracy na domowym laptopie, kontynuowanie jej w autobusie na komórce i dokończenie w miejscu pracy.
Evernote
Notatnik, który może dużo
kultura Twórcy Evernote uznali, że nie będą ograniczać funkcji pro‑ gramu wyłącznie do tworzenia i katalogowania notatek. Wciąż pracują nad kolejnymi rozsze‑ rzeniami i dodatkami; o nowoś‑ ciach można się dowiedzieć dzięki usłudze Kufer. I tak np. Evernote Food ułatwia groma‑ dzenie przepisów kulinarnych, a także udostępnia najlepsze blogi o tej tematyce. Skitch po‑ zwala nanosić komentarze oraz oznaczać zdjęcia i dokumenty, a Evernote Hello służy do in‑ deksowania... nowo poznanych osób. Wprowadzane są rów‑ nież synchronizacje z aplika‑ cjami innych deweloperów oraz z portalami społecznościowymi. Wszystko po to, aby Evernote była, jak chcą tego twórcy, „ze‑ wnętrznym mózgiem” użytkow‑ ników. A ci, sądząc po entuzja‑ stycznych opiniach, potrzebują takiego mózgu. Evernote w ciągu pięciu lat funkcjonowania stała się fenomenem wśród aplikacji użytkowych. Napisano już
Ekran apli‑ kacji po‑ dzielony jest w charak‑ terystyczny sposób na trzy części
setki artykułów oraz wiele poradników książkowych pomagających rozeznać się w bogactwie programu; mówi się nawet o „stylu życia Evernote”. Charakterystyczne zielone logo z głową słonia wciąż zdobywa kolejnych użytkowników — jest ich obecnie grubo ponad 65 mln, liczba ta powiększa się o 100 tys. dziennie. Ok. 6% z nich decyduje się po jakimś czasie na płatną wersję. To bardzo dobry wynik, który pozwala rozwi‑ jać produkt oraz, w dalszej perspektywie, zarabiać na nim. Wersja Premium kosztu‑ je 5 dolarów na miesiąc lub 45 dolarów na rok. Co za to dostaje użytkownik? Większy miesięczny limit transferu da‑ nych, w przypadku Androida oraz iOS‑u możliwość pracy nad notatkami nawet bez dostępu do internetu oraz, co najważniejsze, możli‑ wość współdzielenia notatek w trybie edycji z innymi
użytkownikami. Sprawia to, że Evernote można wykorzysty‑ wać do wieloosobowej pracy projektowej. Udostępniona niedawno wer‑ sja biznesowa (10 dolarów na miesiąc) wskazuje, że Evernote walczy również o segment przedsiębiorstw, w których pracuje nawet kilkaset osób. Popularność aplikacji wydaje się wynikać z faktu, że twórcy w odpowiednim czasie rozpo‑ znali zmieniające się środowi‑ ska pracy, ich coraz bardziej projektowy, mobilny charakter. Wraz ze stopniowym odcho‑ dzeniem od modelu, w którym grupa pracowników przebywa razem w jednej przestrzeni, aplikacje koordynujące wspól‑ ne działania będą odgrywały coraz większą rolę. Evernote robi to wyjątkowo sprawnie i in‑ tuicyjnie, dlatego jest idealna dla freelancerów, przedsiębior‑ ców internetowych oraz tych, których rzeczywistość zmusza do bycia w ruchu. 65
kultura
E
wa Karwan‑Ja strzębska wyznała, że spotkała kiedyś osobę przypomina‑ jącą Mary Poppins i po pro‑ stu musiała o niej napisać. Tak powstała Agata z placu Słonecznego — polski odpo‑ wiednik tajemniczej niani. Agata, która przybywa do domu niedaleko placu Słonecznego na złotej damce, to osoba niezwykła. Mimo początkowej niechęci rodzeństwa (bliźnia‑ ków Matyldy i Piotrusia oraz Nieznośnych Trojaczków: Adelajdy, Antoniego i Alberta), zdobywa ich serca. Opiekunka łączy w sobie wiele czasem sprzecznych cech. Z jednej strony jest młodą dziewczyną, a z drugiej można mniemać, że żyje z pewnością już dobrych kilkaset lat (jeśli nie wiecznie). Zna sztuki walki (doskonale włada mieczem!), wyśmienicie gotuje, jeździ na desce snow boardowej, a jej koronki rozwie‑ szone na drzewach zmieniają się w zimowy szron. Wyraźny jest rys opiekuńczy niezwykłej niani — Agata pragnie, by dzieci zawsze były bezpieczne. Gdy tylko grozi im niebezpieczeństwo, rusza na ra‑ tunek. Nie naraża dzieci na nie‑ potrzebne i groźne przygody. Gdy Nieznośne Trojaczki same postanawiają zjechać z gór‑ ki na sankach, przenoszą się w czasie i przestrzeni do kra‑ iny lodu niczym z Królowej śniegu Andersena. Z całą pewnością to niania wysłała im
Oliwia Brzeźniak
sanie z ciepłymi kocami, aby bezpiecznie wróciły do domu. Kiedy rodzeństwo wbrew zaka‑ zom rozwija tajemniczą mapę, opiekunka bez wahania rusza do walki z ciemnymi siłami, któ‑ re porwały małą Adelajdę. Agata ma moc przekraczania granic świata realnego i wkra‑ czania w krainy fantastyczne. Wysyła całą piątkę swoich podopiecznych do świata ta‑ jemniczego Manu, by zyskały wiernego przyjaciela, nauczyły się odpowiedzialności i odkryły swoje talenty, ratując stworzony przed laty świat. Wyjazd praco‑ dawców Agaty do Papui
Pierwsze opowieści o Mary Poppins powstawały w latach 30. XX wieku. Od tamtego czasu niania z ulicy Czereśniowej stała się fantastyczną przewodniczką po świecie niezwykłych przygód nie tylko dla piątki swoich podopiecznych. Z parasolką, w kapeluszu i z dywanikową torbą — Mary Poppins to postać
pewna siebie, czasem lekko egocentryczna, kochana przez dzieci na całym świecie.
‑Nowej Gwinei jest mrug‑ nięciem oka w stronę czytelnika. Rodzice muszą po prostu gdzieś wyjechać, aby dzieci mogły zostać z nianią. Te historie to takie „ciepłe miejsca”, opowieści o wzajem‑ nej miłości i wsparciu. Dzieci kochają rodziców — a rodzice dzieci, dlatego szukają dla
Agata
polska Mary Poppins 66
nich najlepszej niani. Książki z serii o Agacie (Przybycie Agaty oraz Agata i jeszcze ktoś) to także historie o sta‑ wianiu i przekraczaniu granic. Tytułowa bohaterka pragnie, by dzieci w przyszłości wy‑ rosły na odpowiedzialnych i mądrych ludzi, stara się wpoić im zasady dobrego wychowania, zatem musi im stawiać nieprzekraczalne granice. Matylda, Piotruś, Adelajda, Antoni i Albert po‑ znają także limity własnych zdolności — odkrywają swój talent literacki, a także wędrują do fantastycznych światów. To dopiero dwie opowieści z serii o Agacie. Będzie ich wię‑ cej! Warto mieć je na swej liście lektur, bo to książki, które poza dobrą przygodą i dreszczykiem emocji mogą przynieść także wsparcie i ciepłe myśli w trud‑ nych chwilach.
kultura
Atmosfera dawnych targów, wypełnionych gwarem i radosnym rozgardiaszem, gdzie zapach ciasta miesza się z aromatem kawy, śmiech dzieci przeplata się z gruchaniem gołębi, poszczekiwaniem merdających radośnie czworonogów, rozmowami o sztuce, modzie, dizajnie czy po prostu ostatnich nowinkach z życia Kazimierza — to właśnie Targi Rzeczy Fajnych, na które zapraszamy ponownie wraz z organizatorami już 14 września.
Staryw nowej targ odsłonie Marta Maniecka
W
tym dniu Plac Nowy znów będzie centrum spotkań twórców, właści‑ cieli okolicznych kawiarni i gale‑ rii, oraz wszystkich tych, którzy w jakiś sposób są związani z krakowskim Kazimierzem. Targi Rzeczy Fajnych nie tylko nawiązują do tradycji bazarów i pchlich targów, ale tworzą też unikatową przestrzeń, w której tworzący mogą spotkać się bezpośrednio z odbiorcami swej sztuki. Pośród zaproszo‑ nych uczestników nie zabraknie więc krakowskich artystów, tych, którzy malują, fotografują, drukują, lepią, ilustrują, pro‑ jektują, szyją, a stoiska Placu Nowego wypełnią się znów najróżniejszymi skarbami: obrazami, ubraniami, biżuterią, zabawkami, przedmiotami designerskimi. Wszystko zaś robione ręcznie i unikatowe. Same organizatorki Targów
zajmują się projektowaniem i sztuką — Martyna Hobrzyk fotografią i grafiką, a Karolina Zięba projektowaniem mody. Jak przyznają, po wielu wizy‑ tach na podobnych wydarze‑ niach postanowiły zorganizo‑ wać własną imprezę. Na Placu Nowym, bo z krakowskim Kazimierzem związane są od lat: „Zależy nam na tym, żeby odwiedzający mieli szansę na poznanie lokalnych artystów i kupienie produktów bezpo‑ średnio od nich. Targi Rzeczy Fajnych to alternatywa dla wydarzeń już istniejących — z którego chciałybyśmy uczynić cykliczne wydarzenie, gdzie panowałaby swobodna atmo‑ sfera — taka, jak na dawnym Targu”. Pierwsza edycja impre‑ zy odniosła niewątpliwy sukces, a odwiedzający w tym dniu Plac Nowy mogli zapoznać się z pracami 40 wystawców. Dużą popularnością cieszył
się polsko‑angielski duet pro‑ jektantów Heymer&Hulland, prezentujący industrialne lam‑ py — projektanci zjeżdżają całą Polskę, poszukując starych lamp, które później odnawia‑ ją, a efekt jest oszałamiający. Uwagę przyciągały również hocki‑klocki i hocko‑ludki — tekturowe klocki konstrukcyjne, które można wymalować wedle gustu i zachcianki. Wśród pań furorę zrobiły bransoletki i na‑ szyjniki wykonane z zamków błyskawicznych prezentowane na stoisku TAAGU i ręcznie przerabiane ubrania LadyKiller. O strawę dla ciała zadbały stoiska Karmy, Tortillas Mlino, Hamsy, Chocoli i Hummus Amamamusi. Mamy nadzieję, że druga edy‑ cja Targów Rzeczy Fajnych bę‑ dzie równie udana, a impreza ta wpisze się na stałe do reper‑ tuaru wydarzeń krakowskiego Kazimierza.
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym województwa małopolskiego.
Stoiska Placu Nowego wypełnią się znów najróżniejszymi skarbami: obrazami, ubraniami, biżuterią, zabawkami, przedmiotami designerskimi. Wszystko zaś robione ręcznie i unikatowe. 67
kultura
Trzy weekendowe dni pod koniec czerwca. Kraków dręczony przez skwar dławi się afrykańskim powietrzem, a w Starym Teatrze set
premier podsumowujących pierwsze pół roku dyrekcji Jana Klaty: „Bitwa
Łukasz Drewniak
warszawska 1920” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, „Być jak Steve Jobs” Marcina Libera i Michała Kmiecika oraz „Wanda” Sylwii Chutnik i Pawła Passiniego.
Czerwcowe pożegnania T
aki pomysł na zwień‑ czenie sezonu to abso‑ lutne novum w polityce repertuarowej narodo‑ wej sceny, choć zdarzało się już w przeszłości, że wypusz‑ czano premierowe spektakle parami. Trzy przedstawienia naraz to już jednak deklaracja ideowa, przeniesienie akcentu z hasła „premiera” na „pro‑ jekt”. Sebastian Majewski, prawa — a może i nawet lewa ręka dyrektora Klaty, testował już podobne rozwiązania pod‑ czas swoich rządów w teatrze w Wałbrzychu. Zgrupowanie nowych spektakli dawało szansę na przyciągnięcie do odległego miasta w jednym terminie krytyki i teatromanów,
68
organizatorów i selekcjone‑ rów festiwali. W dwa—trzy dni dostawało się wałbrzyski teatr w pigułce. I wszyscy byli zadowoleni: goście, bo zo‑ baczyli wszystkie ostatnie produkcje sceny; gospodarze, bo zyskali szansę na zapre‑ zentowanie w pełni, na czym polega ich pomysł na styl inscenizacyjny i repertuar. Jednak co dobre w jednym miejscu, niekoniecznie spraw‑ dzi się w drugim. Podejrzewam, że w Krakowie będzie to
raczej jednorazowy ekspe‑ ryment niż początek nowej świeckiej tradycji na promocję przedstawień Starego Teatru. Bo u nas doszedł niepożą‑ dany efekt przykrywania się wzajemnie premier. W intencji Majewskiego i Klaty miały ze sobą dialogować — stąd hasło „prawy czerwcowy, lewy czerwcowy i środkowy czerwcowy”, nawiązujące do słynnego filmu Kurskiego i piosenki Kazika o obaleniu rządu Olszewskiego i sugeru‑ jące spory rozstrzał zawartych w nich diagnoz politycznych. Niestety, prowokacyjny dyskurs Strzępki i Demirskiego zasła‑ nia obrazoburcze odkrycia Libera i Kmiecika, a mityczno ‑surrealna Wanda w ogóle nie pasuje do tej intelektualnej układanki. Ledwo na forach i w prasie zaczyna się rozmowa o tym, jak Kmiecik widzi rok 1989 i czas transformacji ustro‑ jowej w Polsce, już prawicowi dziennikarze wszczynają ra‑ ban o gloryfikowanie postaci Dzierżyńskiego u Demirskiego. Na temat Wandy zapada
wstydliwa cisza… A i pomiędzy Bitwą i Jobsem też nie ma de‑ baty, bo Kmiecik i Demirski to przecież autorzy z tego samego nurtu, dwudziestolatek Kmiecik uczył się teatru od trzy‑ dziestokilkulatka Demirskiego. Obaj mają serce po lewej stro‑ nie. Passini nie bierze udziału w teraźniejszych kłótniach, nie deklaruje, że jego teatr jest w ja‑ kimkolwiek stopniu polityczny. Więc zamiast spodziewanego przez Majewskiego i Klatę efektu wzmocnienia intelektual‑ nego i artystycznego uderzenia, mamy wrażenie, że „projekt” jest dla nich ważniejszy niż jakość poszczególnych odsłon (połamana stylistycznie i zwy‑ czajnie niedogadana Wanda na przykład kwalifikowała się do przeniesienia na wrzesień). Także rewolucyjne zestawie‑ nie par reżyser — drama‑ topisarz Chutnik — Passini, Kmiecik — Liber, pomyślane jako przeciwwaga dla duetu Strzępki i Demirskiego, nie wypaliło. Liber zatracił swoje poglądy, Passini nie miał najwyraźniej chemii z Chutnik, która dotąd świetnie współpra‑ cowała z Liberem… Ale, ale… Narzekam i wytykam błędy, powstrzymałbym się jednak przed nazwaniem porażką czerwcowego wysypu premier w Starym. Choćby dlatego, że te no‑ we premiery dopowiadają
Być jak Steve Jobs. Bohaterowie polskiej transforma‑ cji. Ballada o lekkim zabarwieniu heroicz‑ nym. Reż. Marcin Liber. Przedstawienia: 24, 25 / 09 / 2013 Wanda. Reż. Reż. Paweł Passini. Przedstawienia: 24, 25, 26 / 09 / 2013 Bitwa Warszawska 1920. Reż. Monika Strzępka. Przedstawienia 22, 23, 24, 25/ 10/2013
Dzierżyński (Marcin Czarnik), bolszewicki kat i niedoszły władca czerwonej, radzieckiej Polski. Zgoda, źle wybrał i był u morderców, ale to też Polak i też odpowiada za to, co się w tym kraju nie udało lub mo‑ gło się udać. Krzysztof Globisz gra w spektaklu Strzępki równocześnie cztery role: fran‑ cuskiego generała Weyganda,
kultura
wątki rozpoczęte w trzech poprzednich realizacjach sezonu Klaty (właściwie pół ‑sezonu) — Dumanowskiego A i B Krysiaka i Dworakowskiego oraz Pocztu królów polskich Garbaczewskiego. Stanowią z nimi koncepcyjną i estetycz‑ ną całość. Dopiero w takim kontekście opowiadają „krótką historię Polski w 6 odjecha‑ nych stylistycznie obrazach”. Zajmują się prawdziwymi i fał‑ szywymi bohaterami zbiorowej świadomości od mitycznych początków naszego państwa po głównych graczy politycz‑ nych XX wieku. Uwaga: Klacie i Majewskiemu nie chodziło wcale o historyczną debatę, tylko o sprawdzenie, co mamy
w głowach. Jakie niechciane upiory się tam szwendają. Teatr miał je ponazywać i na ja‑ kiś czas obezwładnić. Najlepsza z czerwcowych premier, Bitwa warszawska 1920 koncentrowała się wokół cudu nad Wisłą, pokazywała postawy przywódców i obywa‑ teli w godzinę narodowej próby. Tylko, że nic nie było tu jasne i oczywiste: naród, zdaniem Strzępki i Demirskiego, nie był jednością, ani bitwa taka ważna, jak to przedstawiają, ani wróg tak straszny. Z poe‑ ty Broniewskiego (Juliusz Chrząstowski) zrobiono tu ad‑ iutanta Piłsudskiego autory‑ tarnego moczymordy (Michał Majnicz), żeby tym wyraźniej pokazać, jak drogi ideowe pogromców bolszewików się potem rozjechały. Broniewski, poeta, świadek Historii, wię‑ zień sanacji, a jednak patriota pije toast za tych, co u władzy, by więcej nie rządzili. I krzyczy do widzów: „Kocham was ludzie, tylko czemu wy takie głupie…”. Bo ta bitwa wciąż trwa w zaświatach, w jakimś czyśćcu czasu niedokonanego. Po drugiej stronie jest Feliks
premiera Witosa, szyfranta ze sztabu wojsk polskich, który przechwycił i odczytał klu‑ czową depeszę bolszewicką, i księdza Skorupkę. Wszyscy jego bohaterowie są w jakimś sensie symbolicznymi zwy‑ cięzcami Bitwy Warszawskiej i zarazem jej ofiarami. To nie tylko 4 tożsamości, intonacje i aktorskie gadki — to także ukazany przejrzyście przez Globisza i reżyserkę proces rozwiązywania i zawiązywania na nowo supłów między tym, co śmieszne i liryczne w czło‑ wieku, obce i swojskie, fikcyjne i naturalne. Polak w Polaku to jednocześnie rewolucjonista i zamordysta, bije się ze swo‑ imi myślami równie mocno jak z wrogiem zewnętrznym. I zawsze wygrywa w nim to, co niskie i wredne. Marcin Liber i Michał Kmiecik w Być jak Steve Jobs wyli‑ czyli i ocenili wszystkie naj‑ ważniejsze błędy polskich przemian sprzed 25 lat. Skrytykowali profesora
Być jak Steve Jobs na sąsied‑ niej stro‑ nie: Bitwa Warszawska
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym województwa małopolskiego.
69
kultura
Jeśli repertuar teatru to odbi‑ cie gustu i wyborów dyrekcji, to Klata z Majewskim nie odchodzą w Starym daleko od swoich estetyk. Klata podobne harce z historią i pol‑ skością jak teraz Garbaczewski, Liber czy Strzępka uprawiał swego czasu choćby w swoim wałbrzyskim przedstawieniu według Witkacego …córka Fizdejki. Majewski pod pseu‑ donimem Piligirim i w ramach autorskich projektów reżyser‑ skich szalał jeszcze bardziej... dogmatyka Balcerowicza, pokazali, jak peerelowscy aparatczycy uwłaszczyli się na majątku państwowym, jak następowała degeneracja solidarnościowych elit, jak mar‑ ginalizowano rolę związków za‑ wodowych, jak przestano chro‑ nić pracowników i generowano strefy wykluczenia. Chwilami jest to polityczny kabaret i nie‑ sprawiedliwa, nieobiektywna szarża na ideowych przeciw‑ ników młodego autora, innym razem celna krytyka najnow‑
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym województwa małopolskiego
70
szej historii Polski. Na Scenie Kameralnej wiruje obrotówka, przypominamy sobie najważ‑ niejsze geszefty minionych lat. Ale szuka się tu także winy u biernych i wycofanych, wskazuje palcem generację X jako tę, która przespała i przećpała szansę na zmianę świata. W najlepszej sekwencji przedstawienia, jakby żywcem wyjętej z Requiem dla snu Justyna Wasilewska mono‑ loguje do mikrofonu i śpiewa Human Behaviour Bjork, prze‑ brana w dziwaczny kostium islandzkiej wokalistki. Jesteśmy w akwarium z pływającymi pod sufitem dmuchanymi rybami,
a może wewnątrz wizji chłopa‑ ka, który wybiera dekadencję zamiast aktywności społecznej. Dyskusyjna teza, ale efektow‑ nie podana… W Wandzie Passiniego mamy i przewrócony dom na dnie Wisły, i bohaterkę — topielicę w siedmiu wcieleniach, legen‑ darną i współczesną, cytującą fragmenty Norwidowskich i Wyspiańskich monologów. Reżyser nie może się zdecy‑ dować, czy rozpętuje na Nowej Scenie koncert, czy teatr tańca, performans czy instalację plastyczną. Zgrzytają estetki, znakomite aktorki zagłuszają się nawzajem, nie wybrzmiewa idea Chutnik o geście kobie‑ cego odrzucenia społeczności, ucieczki od przypisanej roli. Poezja zbyt szybko gubi się tu w byle jakich gagach i pa‑ stiszowej oprawie muzycznej. Surrealny klucz nie wszystko tłumaczy. Ale jest, nawet w tym przedstawieniu są momenty czyste i piękne, żal, że zgubio‑ ne w natłoku pomysłów, galo‑ padzie skojarzeń.
Wanda
Czerwcowe premiery to dla dawnej publiczności Starego Teatru nie tyle terapia wstrzą‑ sowa, ile próba wytrzymałoś‑ ciowa. Zapowiada bowiem inwazję twórców, którzy mówią innym językiem niż ten, do którego przywykli‑ śmy w Starym za czasów Grabowskiego i wcześniej… Klacie i Majewskiemu chodzi przede wszystkim o wyprofi‑ lowanie gatunkowe ich sceny. To nie będzie teatr dla każdego, taki, który zadowoli wszystkich. Na naszych oczach dokonuje się selekcja widzów: testowa‑ nie, kto się załapie na nową strategię, a komu trzeba będzie powiedzieć — do widzenia.
71
kultura
kultura
Z Györgyem Spiró spotykam się kilka dni po polskiej premierze „Iksów”,
700‑stronicowej powieści o Wojciechu Bogusławskim, Wielkim Dyrektorze Teatru Narodowego, twórcy jego chwały trwającej po dziś dzień. Miejsce wydaje się idealne: spotykamy się w warszawskim Instytucie Teatralnym.
Polskie świętości Dlaczego akurat Polska? Co wydarzyło się na ścieżce pana kariery naukowej, że zainteresował się pan nie tylko samą Polską, ale także okresem oświecenia, który nawet przez polskich badaczy jest niejednokrotnie pomijany ze względu na mnogość skomplikowanych biografii i wydarzeń? To był przypadek. Przypadkiem nauczyłem się języka serbskie‑ go, później rozpocząłem studia nad literaturą rosyjską i serbsko‑ ‑chorwacką. Pod koniec studiów postanowiłem nauczyć się innych języków słowiańskich. Skoro umia‑ łem już kilka, czemu nie poznać jeszcze jakiegoś? Język polski zdawał mi się najważniejszy po rosyjskim i miałem przeczucie, że pośród polskich pisarzy są ciekawi ludzie, których my na Węgrzech nie znamy. Zacząłem czytać i tak natrafiłem na dwa tematy, które zainspirowały mnie do stworzenia Mesjaszy i Iksów.
Obie powieści stanowią bogate źródło wiedzy na temat poruszanych 72
w nich tematów. Zbieranie informacji musiało być ciężką pracą. Solidne przygotowanie i opraco‑ wanie materiałów było podstawą. Mnóstwo czasu spędziłem w pol‑ skich bibliotekach i archiwach. Im dłużej szukałem, tym bardziej byłem pewien, że stworzenie takiej po‑ wieści [Iksowie — przyp. red.] jest możliwe. W przypadku Mesjaszy nie było to już takie łatwe. W okresie PRL‑u nie mogłem przyjechać do Polski jako stypendysta, nie mogłem otrzymać pozwolenia na szukanie materiałów w bibliotekach i archi‑ wach. Wyjechałem więc do Paryża, do Biblioteki Polskiej. Także przyja‑ ciele z Polski i Ameryki zdobywali dla mnie materiały i wysyłali je pocztą. Kserowali jak szaleni! No i nie można zapomnieć o wyobraźni, ona odgry‑ wa bardzo ważną rolę w napisaniu takiej powieści.
Odnoszę wrażenie, że polski rynek wydawniczy przeżywa obecnie boom na monumentalne i wybitne pod wieloma względami zagraniczne powieści. Jaume Cabré, autor
Wyznaję, podczas spotkania z czytelnikami w Krakowie powiedział, że każdorazowo po zakończeniu procesu twórczego mdleje. Jego sąsiedzi wiedzą kilka dni wcześniej, że zbliża się moment, kiedy konieczny będzie telefon na pogotowie ratunkowe. Brzmi to dość ekstremalnie, jednak napisanie 700 stron spójnej historii musi wykańczać. Kiedy pisze się tak obszerną książ‑ kę, nie ma jednego konkretnego mo‑ mentu, w którym proces się dopełnia. Poprawki wprowadza się nieustannie i w pewnym momencie trzeba prze‑ stać. Dla mnie koniec pisania to ko‑ niec wprowadzania poprawek.
Może pan zdradzić, czy powinniśmy spodziewać się w najbliższym czasie polskiego wydania Niewoli, na Węgrzech już okrzykniętej mianem arcydzieła? Czy prowadzone są rozmowy z pańskim polskim wydawcą? Dziś otrzymałem i podpisałem umowę.
Gratuluję i dziękuję za rozmowę.
kultura
z węgierskiej perspektywy „Mesjasze” i „Iksowie” to dwie powieści
węgierskiego pisarza Györgya Spiró, które
wydano w Polsce po ponad 30 latach od ich węgierskiej premiery.
Kamila Kowerska
P
RL‑owskie władze uznały, że pisarz szarga polskie świętości, a jego publikacje wpisano na indeks ksiąg za‑ kazanych przez cenzurę. Dostęp do tych niezwykłych powieści mieli tylko ci (nieliczni), którzy mogli je czytać w oryginale. A są to książki niezwykłe przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, węgierski autor zajmuje się w nich losami polskiej Wielkiej Emigracji (Mesjasze) i ludzi zwią‑ zanych z warszawskim Teatrem Narodowym w Warszawie (Iksowie). Po drugie, obie powieści zostały napisane z niezwykłą starannością i dbałością historyczną, wręcz doku‑ mentując każdy dzień naszych roda‑ ków zarówno w Warszawie, jak i poza jej granicami.
przeczytać te znakomite powieści także dla fantastycznych opisów: przemarszu polskich żołnierzy na francuską emigrację (Mesjasze) oraz prób przed wystawieniem sztuki Dwaj Klingsbergowie, czyli Jaki ojciec taki syn (Iksowie). I ostatnia konstatacja: chyba tylko ktoś taki jak György Spiró (Węgier zauroczony Polską — co zresztą nie było tak łatwą miłością) mógł stwo‑ rzyć ten niezwykły portret Polaków.
Mesjasze i Iksowie to książki nieła‑ twe, traktujące o trudnych sprawach i losach znamienitych Polaków (Mickiewicz, Bogusławski). Polaków odbrązowionych, odartych z po‑ mnikowych szat, pełnych zwykłych ludzkich przywar, namiętności, nie‑ raz wręcz odpychających. Warto 73
kultura
W radiu można ostatnio usłyszeć reklamę z udziałem Anny Przybylskiej. Spot zachwala środek, który poprawia kondycję włosów, cery i paznokci, doskonały dla wszystkich pań zajętych codziennymi obowiązkami. Czy podobne reklamy naprawdę służą kobietom?
Robokob, czyli na co zasługują współczesne kobiety
Magda Hutny teraz już regularnie zamierza relacjono‑ wać swoje wyprawy w zadziwiające i/lub zabawne, a czasem przerażające rejony (pop)kultury.
C
odziennie stykamy się z ta‑ kimi ofertami. Zmęczone, zagonione, z nogami opuchniętymi od biegania w tę i we w tę, pozbawione wolnego czasu — panie mogą sięgnąć po Świętego Graala. Odpowiednie pre‑ paraty dodadzą im energii, uspokoją, zdejmą ciężar z łydek albo same zadbają o urodę i zdrowy wygląd. Dobre samopoczucie, wygoda, oszczędność czasu? Niekoniecznie. Pod pozorem troski o współczesne Polki i sympatii do nich utrwala się w świadomości odbiorców, w całej kulturze niebez‑ pieczny stereotyp. Wtłacza się nam
74
do głów, że pracownice, żony czy part‑ nerki, mamy, córki i przyja‑ ciółki to wie‑ lozadaniowe kombajny. Te robokob(iety) bez własnych potrzeb naj‑ pierw mają zająć się wszystkim innym i zadbać o cały świat, a potem ewen‑ tualnie połknąć tabletkę. Nawet nie po to, by lepiej się poczuć, ale po to, by w dalszym ciągu doskonale wypełniać rozliczne i różnorodne zadania. Czy wobec tego ich samopoczucie rzeczywiście na stałe się poprawi, czy w ogólnym rozrachunku będzie im wygodniej i czy zyskają więcej czasu dla siebie?
Reklama z Anną Przybylską to koronny przykład takiego podej‑ ścia. Jako ideał przedstawia się tu kobietę, która w ogóle się o siebie nie troszczy. Ona sama mówi, że każdą wolną chwilę poświęca pracy albo rodzinie. Zupełny brak czasu dla siebie jest uważany nie tylko za normalny, ale wręcz za wzorcowy.
Magda Hutny
Mądra, zadowolona bohaterka zna‑ lazła sprytny sposób i dzieli się nim z olśnioną rozmówczynią, by spu‑ entować swoje wypowiedzi hasłem: Każda kobieta zasługuje na suple‑ ment diety [tu pada nazwa produktu]. To zdanie zasługuje z kolei na od‑ dzielny akapit. „Suplement” znaczy „dodatek, uzupełnienie, załącznik”. Zażywanie suplementów diety wiąże się jednak często nie tylko z uzupełnianiem brakujących ele‑ mentów, ale także z zastępowaniem pewnych czynności czy składników odżywczych. Czyli: każda kobieta zasługuje na dodatek, erzac. (Na opakowaniach środków tego typu znajduje się ostrzeżenie, że prepa‑ rat nie może zastąpić odpowiednie‑ go trybu życia. Ale co z tego, skoro reklama z Anną Przybylską wyraź‑ nie mówi, że nie trzeba mieć czasu dla siebie — wystarczy suplement?) Wobec tego odpowiadam: dziękuję, nie skorzystam. Jak każda kobieta zasługuję na oryginał i pełną wersję: dłuższy sen, odpoczynek z książką czy filmem, spacer i dobre, zdrowe jedzenie. PS Oczywiście mężczyźni też zasłu‑ gują na to wszystko. Problem w tym, że trudno znaleźć podobne reklamy skierowane tylko do nich.
SZTUKA DEKORACJI STOŁU
Kraków-Modlniczka – CENTRUM WITEK, ul. Handlowców 2, tel. 12 623 39 26, tel. 12 661 51 60, tel. 12 623 39 50; Brwinów – GALERIA BRWINÓW, ul. Grodziska 46, tel. 22 729 66 22; Chełm – MEBLOWE INSPIRACJE, ul. Rampa Brzeska 5, tel. 82 564 09 50 w. 540; Gdańsk – TOP SHOPPING, ul. Grunwaldzka 211, tel. 58 760 54 11; Jarosław – GALERIA PRUCHNICKA, ul. Traugutta 13, tel. 16 733 21 16; Katowice – WITEK’S HD, ul. Porcelanowa 13, tel. 32 350 24 70; Kielce – EUROWNĘTRZE, ul. Zagnańska 232, tel. 41 334 00 87; Łódź – PORT ŁÓDŹ, ul. Pabianicka 245, tel. 42 203 74 96; Nowy Targ – MERKURY MARKET, ul. Zakopiańska 3D, tel. 18 275 41 32; Nowy Sącz – MERKURY MARKET, ul. Wiśniowieckiego 129, tel. 18 442 64 20; Ostrów Wielkopolski – WITEK’S, ul. Raszkowska 14, tel. 62 597 13 94; Poznań-Komorniki – TOP SHOPPING, ul. Poznańska 140, tel. 61 893 56 23; Rzeszów – MERKURY DESIGN, Al. Rejtana 2-4, tel. 17 850 05 58; Szczecin – TOP SHOPPING, ul. Hangarowa 13, tel. 91 461 55 20; Warszawa Łomianki – CENTRUM WITEK, ul. Kolejowa 348, tel. 22 732 22 15 w. 103, tel. 22 751 99 27 w. 103; Warszawa-Okęcie – CK61, Al. Krakowska 61, tel. 22 110 50 20; Włocławek – CENTRUM WITEK’S, ul. Jesionowa 1, tel. 54 231 43 74 w. 101; Wrocław – ARKADY WROCŁAWSKIE, ul. Powstańców Śląskich 2-4, tel. 71 391 22 33; Zabrze – CH M1, ul. Plutonowego R. Szkubacza 1, tel. 32 274 50 58.
www.witeks.pl
kultura
na tej i są‑ siedniej stro‑ nie u góry: kadry z filmu „W imię…”
W imię...
człowieka
Katarzyna Wilk
76
W imię..., bo taki nosi tytuł najnowszy film nagradza‑ nej i o chyba najbardziej europejskim charakterze polskiej reżyserki Małgorzaty Szumowskiej, na jesieni wej‑ dzie do kin. Premierę światową miał podczas tegorocznego Berlinale i tam jurorzy do‑ cenili oryginalność ujęcia tematu i przyznali mu Teddy Awards — nagrodę Jury Środowisk LGTB. Nagroda zdradza więc poniekąd tema‑ tykę, jaką podjęła reżyserka, która w dotychczasowych swoich filmach szukała tema‑ tów niełatwych, jak samotne macierzyństwo, śmierć bliskich czy prostytucja. Tym razem postanowiła się przyjrzeć trak‑ towanemu do tej pory marginal‑ nie przez polskie kino proble‑ mowi homoseksualizmu wśród kleru. Szmowskiej, jak mało komu udało się kontrowersyjny
W imię..., scen. Małgorzata Szumowska, Michał Englert, reż. Małgorzata Szumowska, zdj. Michał Englert, mont. Jacek Drosio, muz. Paweł Mykietyn, prod. Mental Disorder 4, wyst. Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Maja Ostaszewska, Łukasz Simlat, Tomasz Schurchardt, Polska 2013, 101‘
Pełnia lata, mazurska wieś z charakterystycznym lokalnym kolorytem. Młody ksiądz od niedawna prowadzi tu ognisko resocjalizacyjne dla trudnej młodzieży. Chłopcy, choć nie do końca zdyscyplinowani, poddają się charyzmie duchownego, który stara się traktować ich na równi z innymi i po koleżeńsku. Mikrospołeczności kryją zazwyczaj mikrodramaty. Czy i tak jest w najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej?
temat odrzeć z sensacyjności i nadać mu lokalny, wręcz poetycki charakter. Nie znaczy to wcale, że to, o czym opo‑ wiada, traci na sile, a reżyserka pozbawia film wymowy, jaką zwykle miewa zaangażowane kino społeczno‑obyczajowe. Ksiądz Adam, który zakochuje się w miejscowym outsiderze, nie traci na sympatii widza, a także nie zostaje brutal‑ nie potępiony przez lokalną społeczność. Choć sytuacja staje się dla wielu niewygodna moralnie, wszyscy zgodnie idą w procesji za monstrancją niesioną przez ich proboszcza. Nie ma tu miejsca na wy‑ kluczenie. To raczej dramat
psychologiczny, skupiający się na tym, co przeżywa mężczy‑ zna wpisany w normy kulturowe i instytucyjne, których nie może i nawet nie chce złamać. To re‑ ligia jako wiara, która jest przy‑ wilejem danym ludzkości, a nie Kościół jako instytucja bardziej interesuje reżyserkę. Człowiek jest tu na pierwszym miejscu. Atutem podkreślającym wiary‑ godność intencji jest paradoku‑ mentalny charakter niektórych scen oraz udział naturszczyków grających poniekąd samych siebie. Film dowodzi, że można zrobić mocne i głębokie kino, unikając coraz powszech‑ niejszej tabloidyzacji w ujęciu tematu.
kultura Małgorzata Szumowska — reżyserka filmowa, scenarzystka, producentka filmowa. Ukończyła Łódzką Szkołę Filmową. Jej dokument Cisza został wpisany na listę 14 najlepszych filmów w historii tej szkoły. Małgorzata Szumowska była wielokrotnie nagradza‑ na na międzynarodowych i krajowych festiwalach filmowych, a scenariusz filmu fabularnego Ono został uznany w konkur‑ sie Sundance Institute Roberta Redforda za jeden z trzech najlepszych tekstów europejskich. Należy do głośniejszych reżyserek młodego pokolenia. Autorka pełnometrażowych filmów fabularnych m.in. Szczęśliwy człowiek (2000) i Ono (2004), zrealizowała także kilka dokumentów i filmów krótkometrażowych dla Telewizji Polskiej, z których każdy otrzymał wyróżnienie na Krakowskim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych. Filmy w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej: • Cisza (1999) • Wniebowstąpienie (2000) • Szczęśliwy człowiek (2000) • Skrzyżowanie (2004) • Ono (2004) • Solidarność, Solidarność... (2005, część Ojciec) • A czego tu się bać? (2006) • 33 sceny z życia (2008) • Sponsoring (2011) • W imię… (2013)
zdjęcia z planu filmu W imię… fot. Anna Wawrzecka
Małgorzata Szumowska fot. Magda Wunsche
77
kultura
Jesienna wyżerka
seriali
Zbliżająca się jesień wielu może przyprawiać o depresję. Na pewno nie fanów seriali, bo ci będą mieli co robić. Andrzej Drobik
Fantastycznie i horrorowo Ta jesień, jeśli chodzi o szero‑ ko pojętą fantastykę, będzie wyjątkowo mocno obsadzona. Przede wszystkim wraca nie‑ śmiertelny „Supernatural”, w Polsce bez większego po‑ wodzenia pokazywane kiedyś przez TVN pod tytułem „Nie z tego świata”. Opowieść o bra‑ ciach Winchester, którzy polują na wampiry, wilkołaki, demony i inne tego rodzaju stworzenia to już dziewita seria. W ciągu prawie dekady bracia zdążyli za‑ bić demona, którego zabić się nie dało, walczyć z Ewą, matką wszelkiego zła, a nawet najpierw 78
wywołać, później przeżyć a na końcu powstrzymać Apokalipsę. Walczyli też z sa‑ mym Lucyferem, którego w koń‑ cu powstrzymali, trudno więc wyobrazić sobie, co może ich czekać w kolejnej serii. Wysoko postawiona poprzeczka w po‑ przednich seriach sprawia, że fa‑ buła trochę dołuje, ale to ciągle najlepszy serial gatunku. Tej jesieni czeka nas jednak kilka ważnych premier, które mogą zagrozić „Supernatural”. „Sleepy Hollow”, czyli w ję‑ zyku polskim klasyczne już „Jeździec bez głowy”, serial twórców „Star Treka”, czy „Dracula”, w rolę
The Big Bang Theory, twórcy: Chuck Lorre, Bill Prady, najbliższy odcinek siód‑ mego sezonu zapowiedziany jest w USA 26 września
którego wcieli się Jonathan Rhys Meyers, aktor zna‑ ny z roli króla Henryka VIII w „Dynastii Tudorów”. Bezsprzecznie największym hitem ma szansę stać się „Agents of S.H.I.E.L.D”, na podstawie coraz popu‑ larniejszych komiksów firmy Marvel. Serial, związany bardzo mocno z kinowym superhitem „Avangers” będzie gratką nie tylko dla miłośników komiksów, ale też ucztą efektów specjal‑ nych. Pierwszy odcinek po‑ kazywany już na branżowych imprezach podobno zachwyca, a sam serial ma udowodnić, że w serial może zbliżać się do filmów kinowych, nawet tych najbardziej kasowych.
Komediowo i klasycznie Dwa wielkie powroty. „Big Bang Theory”, czyli Teoria
kultura ją w końcu pozna”. Podobno Wielkiego Podrywu wraca już jest już blisko, bo w ostatnim na jesień, a serial mimo kilku odcinku ósmej serii zobaczyli‑ serii wydaje się nie starzeć. śmy twarz tytułowej matki. Choć naukowcy z Kalifornii już nie są samotni i nie borykają się z problemami relacji męsko- Powrót -damskich na taką skalę co kie‑ superprodukcji dyś, to żarty ciągle śmieszą i mają się całkiem nieźle. Drugi 13 października odbędzie się wielki powrót to „Jak poznałem premiera kolejnego sezonu waszą matkę”. Już dziewiąty „Walking Dead”. Po słabym rok Ted Mosby będzie szukał finale trzeciej serii, kolejny se‑ żony, a serial, choć trochę zon ma okazać się najlepszy traci na świeżości, ciągle jest ze wszystkich dotychcza‑ całkiem niezły. I znowu miliony sowych. Jeśli tak — czapki widzów na całym świecie będą z głów, bo trzy pierwsze sezony mogły powiedzieć — „niech on serialu o żywych trupach były
Zakazane Imperium powraca we wrześniu z czwartym se‑ zonem (USA) Supernatu‑ ral (poniżej) dziewiąty sezon rozpocznie się 8 października (USA)
naprawdę niezłe. Tej jesieni nie zabraknie też genialnej produk‑ cji HBO ze Steve’em Buscemim w roli głównej. Enoch Thompson powraca z czwartym sezonem „Zakazanego Imperium”, który od pierw‑ szego odcinka utrzymuje świetny poziom. Steve Buscemi według wielu tą kreacją zasłu‑ giwałby na Oscara, którego oczywiście dostać nie może. Na pewno jednak znowu po‑ sypią się kolejne telewizyjne nagrody najwyższego formatu, co nie może dziwić przy tak wy‑ sokim poziomie serialu. Tak, proszę państwa, seriale to jedna z rzeczy, które pozwa‑ lają nam z nadzieją patrzeć na nadchodzącą jesień. Lato, choć cudne, to w świecie se‑ riali sezon ogórkowy, a jak wi‑ dać najbliższe kilka miesięcy to prawdziwe żniwa. 79
kultura
Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy, kto przebrnął przez choć jeden tom kryminałów Henninga Mankella o komisarzu Kurcie Wallanderze, nie chce wychodzić z tego świata przez dłuższy czas. Na okładce powinno być ostrzeżenie „Uwaga wciąga!”. Niewiele się pomylę, jeżeli powiem, że serial, który jest ekranizacją tej serii, wciąga niemalże tak samo. Katarzyna Wilk
Policjant z sąsiedztwa S eriale o perypetiach komisarza śledczego z Ystad powstały dwa. Jeden z powodzeniem zrealizowali krajanie Mankella, Szwedzi. W drugim, produkcji brytyjskiej, w tytułową rolę wcielił się Kenneth Branagh. Krąży anegdota, że aktor, zafa‑ scynowany prozą szwedzkiego pisarza, sam przyszedł do nie‑ go z propozycją zagrania po‑ pularnego policjanta. I chyba trafił w samo sedno, bo aktor wydaje się stworzony do tej roli. Wallanderowi daleko do seria‑ lowych superbohaterów kina akcji, gdzie wartkość wydarzeń wspomaga dynamiczny mon‑ taż, a kierujący dochodzeniem policjant to wcielenie inteligen‑ cji, bystrości i formy fizycznej. Nie znaczy to, że Wallander jest ograniczony i ociężały, ale twórcy — idąc za ideą za‑ wartą w prozie Mankella — sku‑ piają się bardziej na samym,
80
niewolnym od błędów i po‑ myłek dochodzeniu, którego przekaźnikiem jest właśnie Wallander — słusznej postu‑ ry, w średnim wieku, na swój sposób uroczy z monotonnym, choć nieco pogmatwanym życiem osobistym komisarz śledczy, który konsekwentnie odkrywa kolejne zwłoki i śledzi poczynania morderców. To z je‑ go perspektywy poznajemy ko‑ lejne wydarzenia i powoli, krok po kroku dochodzimy do praw‑ dy. Nie ma w tym jednak nuty sensacji, a lokalny klimat spra‑ wia wrażenie, jakby wydarzenia miały miejsce w najbliższym sąsiedztwie widza. Serial na tle innych wyróż‑ nia się świetnymi zdjęciami, co widać już od pierwszego ujęcia pierwszego odcinka pierwszej serii. Nic dziw‑ nego, bo ich autorem jest Anthony Dod Mantle, autor
Wallander, reż. Philip Martin, Niall MacCormick, zdj. Anthony Dod Mantle, prod. BBC, wyst. Kenneth Branagh, emi‑ sja w Polsce: Ale Kino!
zdjęć do wielu świetnych niezależnych produkcji ame‑ rykańskich, a także długoletni współpracownik Larsa von Triera. W zdjęciach połączył oryginalność w konstrukcji obrazu z chłodem i dystan‑ sem, z którego słynie skandy‑ nawskie kino. Wiarygodności dodaje fakt, że serial w cało‑ ści kręcony jest w szwedzkim Ystad, gdzie żyje i pracuje powieściowy Kurt Wallander. Choć twórcy nie są wierni stuprocentowo tekstom szwedzkiego pisarza, z racji organiczeń formalnych zmie‑ niając chronologię, łącząc postaci, żonglując wątkami, śmiało można powiedzieć, że jest to jedna z najbardziej udanych adaptacji telewizyj‑ nych ostatnich lat. Po uda‑ nych trzech seriach BBC zapowiada realizację kolejnej, ostatniej i zamykającej pery‑ petie komisarza z Ystad.
81
kultura
z prowincji
felieton
Subtelne różnice Andrzej Drobik
G
dybym mieszkał w mieście, żyłbym inaczej. Bywałbym, gdzie bywać powinienem, rozmawiał‑ bym o wielkich sprawach, widywałbym wielkich tego świata. Ale nie mieszkam. Bywam tam, gdzie chcę, rozmawiam o pierdołach i widuję tych maluczkich, choć ważnych, których życie przeplata się z moim czy tego chcę, czy nie. Gdybym mieszkał w mieście, byłbym in‑ nym człowiekiem.
Czasem życie faktycznie bywa uzależnione od zwykłych ludzkich wyborów. Jeśli kilka lat temu nie uciekłbym do małego miasteczka, moje życie ułożyłoby się zupełnie inaczej. Chociaż są i podobieństwa. Także na prowincji można pracować do nocy, jak w wielkim mieście. I tutaj można przesiadywać wieczorami ze spotkanymi przy‑ padkiem ludźmi. Tylko jak wiadomo — ludzi mniej, jacyś tacy bardziej znani, żeby nie powiedzieć, wyeksploato‑ wani znajomością. Bo każdego spotykamy tutaj częściej, wiemy o nim więcej, nawet jeśli tego nie chcemy. Sam do‑ wiaduję się o znajomych, a czasem i tych mniej znanych, rzeczy których wiedzieć nie muszę, sam łapię się na tym, że zaczyna mnie to ciekawić. A takie rzeczy ciekawią, bo tych ludzkich elementów krążących obok nas jest po prostu mniej niż w dużym mieście. Elementy to często ważniejsze, bo w mieście mamy wybór, tu — często jeste‑ śmy na siebie skazani. Nie generujemy konfliktów, nawet jeśli za sobą nie przepadamy, to wiemy, że na prowincji konflikty są dużo bardziej widoczne, eskalują mocniej. Ludzi jest mniej, łączy ich poczucie odrębności — są ci stąd i ci przyjezdni. Ja, choć stąd, po powrocie z miasta, długo byłem traktowany jak efemeryda. „Pobawisz się trochę i wrócisz do życia w mieście”, usłyszałem kiedyś. Na razie trwam. Andrzej Drobik historyk, dziennikarz, redaktor. Ostatnio mieszka w Ustroniu, skąd pisze dla nas felietony.
82
W mieście byłbym innym człowiekiem, choć to byłyby różnice subtelne. Inaczej wyglądałoby moje życie, inne podejmowałbym decyzje. Nie dałbym się uśpić prowincją, nie miałbym wewnętrznego spokoju na zasadzie „jakoś to będzie”. Byłbym aktywniejszy, bardziej obyty, robił‑ bym więcej ważnych rzeczy. Albo i nie. Pracowałbym, bo w mieście trzeba się utrzymać, żyłbym w stresie, bo nie miałbym spokoju. Siedziałbym w knajpach, bo one przecież uwodzą. Robiłbym rzeczy, które w oceanie miasta od razu zginą. Dzisiaj nie jestem w stanie odpo‑ wiedzieć na to, jaki bym był. Co bym teraz robił, jeśli kilka lat temu nie przeniósłbym się na prowincję?
R
NOWE KOLEKCJE Jak do nas dojechać:
R
kierunek: Rondo Grzegórzeckie tramwaje: 1, 9, 11, 14, 20, 22, 50 autobusy: 125, 128, 184 kierunek: ulica Starowiślna tramwaje: 9, 50 Godziny otwarcia: Pon. - Sob.: 10 - 22 Niedz.: 10 - 20 www.galeriakazimierz.pl