2013 I wrzesień I NEON I
13
NR
WRZESIEŃ
OD REDAKCJI JOANNA KLOSKA Wszystko się zmienia. To mój pierwszy wstępniak i nie wiem od czego zacząć. Marta Fortowska, założycielka Neona, postanowiła przekazać mi swoją funkcję redaktor naczelnej. Patrząc, jak wiele włożyła w tę działalność serca i czasu, czuję tym większą radość, że mogę to dzieło kontynuować.
Mieliśmy długą przerwę w wydawaniu naszego pisma, w czasie której jednak wcale nie spaliśmy. Zbieraliśmy siły i działaliśmy bardziej w interakcji z publicznością. Mieliśmy nasz pierwszy wieczorek literacki, a niedługo potem piknik, który sami zorganizowaliśmy, i który na pewno nie będzie ostatnim. Nasze głowy pełne są nowych pomysłów i chętnie przyjmiemy w nasze szeregi nowych ludzi, którzy będą chcieli podziałać razem z nami. Zatem zapraszamy Was do współtworzenia Bydgoskiej Grupy Literackiej NEON. Do usłyszenia!
REDAKCJA
GRUPA LITERACKA „NEON” Redaktor naczelna: Joanna Kloska Zastępca: Aleksandra Rulewska PR manager oraz skład: Katarzyna Dobucka Okładka: Adrianna Brechelke Grafiki: Natalia Durszewicz, Adrianna Brechelke Korekta: Ola Rulewska, Tomasz Dziamałek Członkowie: Adrianna Brechelke, Filip Chrząszczak, Natalia Durszewicz, Tomasz Dziamałek, Katarzyna Dobucka, Paulina Dzwończak, Hanna Engel, Sonia Jankowska, Ewa Jastrzębska, Joanna Kloska, Wojtek Nowak, Kasia Ostaszkiewicz, Karolina Rakowska, Ola Rulewska, Szymon Szeliski Współpracownicy: Maciej Bukowski Kontakt e-mail: grupaneon@vp.pl
www.grupa-neon.blogspot.com www.facebook.com/grupaneon www. najlepszeksiazki-neon.blogspot.com
2 I NEON I wrzesień I 2013
Organizujemy nowy nabór! Jesteśmy grupą działającą aktywnie na polu literackim. Istniejemy od 2011 i chcemy dzielić się swoją twórczością z innymi oraz zachęcać ich do wyrażania siebie i własnych opinii. Angażujemy się w różne akcje, które sami organizujemy, jak np. "Poezja na bruku" czy konkurs literacki "NEOpoeticoN", którego drugą edycję planujemy niebawem, a także czerwcowy Piknik Literacki. Główną naszą inicjatywą jest jednak wydawanie zeszytu literackiego "Neon", gdzie publikujemy własną twórczość i staramy się ocalić od zapomnienia bardziej i mniej znanych poetów. Jesteśmy otwarci na nowe pomysły, a naszą domeną jest działanie. Potrzeba nam jednak młodych, kreatywnych ludzi.
Jeżeli więc masz twórcze zamiłowania: rysujesz, piszesz, malujesz, robisz zdjęcia, jesteś świetnym mówcą albo po prostu szukasz przestrzeni, w której mógłbyś spożytkować swoją energię, czekamy właśnie na Ciebie!
PRZYŁĄCZ SIĘ DO NEONA! Do 31.10.2013 wyślij do nas e-maila na adres grupaneon@vp.pl, zawierającego próbkę Twojej twórczości (2 teksty/zdjęcia/rysunki) lub, jeżeli masz inny pomysł, jak zadziałać w NEON-ie, napisz nam o tym. Przeczytamy wszystkie zgłoszenia, a wybrane osoby zaprosimy na spotkanie.
2013 I wrzesień I NEON I 3
POEZJA Granat OLA RULEWSKA
przygarnęłam do siebie granat bo przyszedł bez pukania usiadł i zagroził że zgubi zawleczkę rozgość się drżąc mówię i siadam naprzeciwko nieufnie podając herbatę granat się śmieje i klepie zawleczka sterczy niebezpiecznie a moje życie wciąż tak poukładane dlaczego myślę sobie to właśnie mnie odwiedził wokół tyle myśli innych boję się dalej po cichu a on raczy się napojem i warczy i mruczy i mnie niepokoi wreszcie zasypia pochrapuje a ja oddycham ciut głębiej i już-już zapadam w sen taki śliczny a tu zawleczka toczy się po podłodze granat wybucha tak nieoczekiwanie i teraz już wszystko boli i boli
4 I NEON I wrzesień I 2013
Rys. Natalia Durszewicz
*** MARTA FORTOWSKA
oddycham na palcach i równie cicho chodzę a mózg moich ust sam kieruje nimi to w górę to w dół czasem prześmiewczo wytykając język
zostaję wtedy tak w półistnieniu i słucham jak na ścianie tik tak a w klatce piersiowej stuk puk
2013 I wrzesień I NEON I 5
Razem JOANNA KLOSKA
mocujesz więc wciąż jestem wyrwać się jak i gdzie pójdę nie ma się czego bać trochę pozmieniasz i puścisz moją ulubioną piosenkę dla niepoznaki (może się już nie poznam) nie mogę to już nie wchodzę w kontakt z otwartymi ustami teraz znam tylko ucisk szczęk
Mózg w pępku miasta JOANNA KLOSKA
otwarcie mózgu i zagłębienie dłoni palców wiercenie śladami kosmogonii podążanie koniec początek nic nie znalazłem
Rys. Adrianna Brechelke
6 I NEON I wrzesień I 2013
*** TOMASZ DZIAMAŁEK
Czasem mi myśl wyrasta z głowy że nie ma czego szukać bo lepsi zajęci że igłą w stogu siana szyją swe niespełnienia kroczący po tęczy Kiedy próbuję szukać złota dostaję jakieś cholerne erzace wybrakowane, przemielone zdatne jedynie na wzruszenie ramion Przejmować się tym to tylko naparstek na ręku szwaczki biała szata kapłana bezrozumnej istoty zaklina rzeczywistość ale mgła trwa nad miastem Nie rozwiewają się dymy od machania puryfikatorem w brzęczącym koszu latające sztylety zbierają z rosnących zapachów odrobinę złota Więc muszę tam szukać tylko tam i coś wewnątrz pcha nieubłaganie w stronę słońca dźwiganego przez pszczołę Taniec baletnic lejące słońce już mam w świątyni teraz siedzę przed domem z zamkniętymi oczami na wyspie łzawokształtnej CZEKAM NA OŚWIECENIE
2013 I wrzesień I NEON I 7
Z porcelany OLA RULEWSKA
kruchy jak księżniczka na ziarnku taki trochę poklepmniepopysku co stara się roztopić mur przeterminowanym ciastkiem głośno realizujesz moje milcz moje ciche skończ już myśleć zaraz się potłuczesz i krzykniesz nieskromnie że to moja wina a krzycz puchatku złoty serduszko białe z porcelany nie będzie już w całości o mury się nie martw kiedyś się skruszą
8 I NEON I wrzesień I 2013
Dylemat EWA JASTRZĘBSKA
Na mokrym terenie po deszczu w kałuży moczy się chłopiec wcale nieduży przelewa wodę z jednego wiadra do drugiego choć mógłby się teraz bawić z kolegą Mama z okna spogląda na syna „Co on tam znowu kombinuje? Idę sprawdzić czy mu nie przemokło obuwie” Podchodząc do syna pyta: „Co to za smutna mina? Nie widzę uśmiechu na twarzy mojego syna” Daniel szybko oczy przeciera i co sił wykrzyczał: „Mamo nie teraz”! „Czy coś się w szkole synu stało, że cię tak mocno to zabolało?” „To ten okropny Romek dzisiaj mnie zaczepiał i mówił, że jest ze mnie kaleka krzyczał, że jestem wielki jak słoń, wolny jak żółw, że mam duży brzuch i nie mogę się z nimi bawić już, a on nawet mnożyć dobrze nie umie i z maty ma same dwóje Tak mi się zrobiło przykro, że zostawiłem plecak i przybiegłem tu szybko” Mama z uśmiechem patrzy na syna i w milczeniu stoi po chwili zaczyna powoli: „Nie przejmuj się Kochany Romka słowami, on kiedyś dostanie karę od Pani Na drugi raz kiedy Ci coś powie, odpowiedz mu, że liczy się to, co czujesz w sercu, i co masz w głowie nieważne czy masz długi nos, duży brzuch, czy odstające uszy Jeśli masz pasję to każdego człowieka ona poruszy wtedy Romek zwiesi głowę pokornie i powie: „Zakończmy tę wojnę”
2013 I wrzesień I NEON I 9
PROZA
STRACH NA KRUKI MACIEJ BUKOWSKI Zatrzymaliśmy się. — Jesteśmy na miejscu, panie inspektorze — oznajmił kierowca, patrząc na moje odbicie w górnym lusterku. Kiwnąłem nieznacznie głową. Założyłem leżący dotychczas na kolanach kapelusz i przy cichym jęknięciu skórzanego fotela przesunąłem się w prawo. Wyszedłem w mrok. Już z pierwszym wydechem z moich ust popłynęła struga pary. Zamknąłem za sobą drzwi i poprawiłem wysoki kołnierz płaszcza, aby mróz nie przedarł się pod materiał. Asekuracji jeszcze nie było, choć powinna czekać na miejscu. Przydzieleni mi funkcjonariusze RBO coraz śmielej pozwalali sobie na podobną zuchwałość. Wiedziałem, że stoi za tym mój dystans do podobnych przewinień – błędnie poczytując go za pobłażliwość, czuli się niezwykle pewnie. Ale to wszystko do czasu… Korzystając z chwili, powiodłem wzrokiem po opustoszałej w godzinie policyjnej ulicy. Nie odnotowałem żadnego ruchu. Pocierałem zakryte skórzanymi rękawicami dłonie, a w świetle lamp, które wisiały w jednej linii nad środkiem jezdni, wirowały drobinki popielatego śniegu. Niebo jak zwykle zalewała nieprzenikniona czerń. Kiedyś nocą świeciły niezliczone gwiazdy, ale to był jedynie powiew przeszłości. Jeszcze na długo przed moimi narodzinami całe niebo zakryły warstwy gęstego smogu. Spojrzałem w kierunku miasta. Pandorum Megalopolis. Jego wysokie, ścieśnione na niewielkim obszarze wieżowce ledwo przezierały przez mrok. Gdyby nie mrowie jasnych kwadratów, które z piętra na piętro wiodły ku wierzchołkom budynków, nawet najsprawniejsze oko nie wychwyciłoby ich istnienia. Dalej, wiodąc w każdą stronę świata, migały czerwone świetliki u szczytów fabrycznych kominów. Za nimi szła łuna
10 I NEON I wrzesień I 2013
niskich zabudowań i znowu kominy. Niemal systematycznie po sam horyzont. Miasto rozpaczy – tak je pojmowałem. Ściek cywilizacji i obraz upadku wszelkich ideałów. Z rozmyślań wyrwał mnie terkot silnika forda. Ulicą zbliżały się dwa okrągłe reflektory, wydobywające z pomroki śnieżne zawirowania. Samochód zatrzymał się i światło oblewające moją postać zgasło. Minęła chwila a rozległy się cztery trzaśnięcia. Nierównomierne w czasie. Funkcjonariusze RBO nie myśleli się spieszyć i jeszcze przez krótki czas stali przy pojeździe. Ktoś tam rzucił jakieś zdanie, inny dał mu zwięzłą odpowiedź, po czym ruszyli w moją stronę. Wszyscy w długich płaszczach, z dopasowanymi kapeluszami na głowach. Wykonywali energiczne ruchy, które pomagały w rozgrzaniu zziębłego ciała. Dotarli do miejsca, w którym stałem i każdy z osobna kiwnął mi głową – bez najmniejszego przejawu zakłopotania skandalicznym spóźnieniem. Tylko na twarzy najmłodszego dostrzegłem wyraz lęku pomieszanego ze wstydem. Zdecydowałem, że on jeden przeżyje. Obowiązkowy punkt regulaminu został spełniony, więc zrobiłem krok na chodnik, przenosząc stopę nad lodową breją w płytkim rynsztoku. Szedłem równym tempem do wysokich na pięć metrów wrót z czerwonej blachy. Wylewające się przez szybę dobudówki światło padało rozmazanym prostokątem na bramę, utrzymując w sobie zastygłe cienie. Pierwszy zakład psychiatryczny do złudzenia przypominał więzienny bastion. Potężne mury, górujące nad nimi wieże obserwacyjne oraz halogenowe lampy, które powoli omiatały ciemnoszare ściany placówki – bardziej zdawały się strzec groźnych skazańców niż nieszkodliwych wariatów. Jednak to miasto pełne było ponurych absurdów.
Rys. Adrianna Brechelke
2013 I wrzesień I NEON I 11
Zatrzymałem się przed oknem niewielkiego pawilonu i wyrwałem strażnika z bliżej nieokreślonego zajęcia przy długim kontuarze: — Inspektor Korman, dokument numer sto trzydzieści siedem. — Dla potwierdzenia przycisnąłem do szyby sygnowane rządową pieczęcią ID. Twarz mężczyzny spięła się na moment, jednak szybko podniósł się on z krzesła na baczność i kładąc pięść na wypiętej piersi, zawołał: — All hail Pandorum! Nie odpowiedziałem nic. Czekałem cierpliwie, a on, zrozumiawszy przesłanie, czym prędzej ruszył do drzwi. Zniknął mi z oczu, a zaraz po tym zazgrzytały zawiasy furtki wyciętej w mosiężnej bramie. Gdy skrzydło otwarło się na oścież, ujrzałem utopiony w kompletnym mroku dziedziniec. Ruszyłem przed siebie. Minąłem wyprostowanego jak struna ochroniarza, a funkcjonariusze asekuracji powiedli za mną niczym cienie. Niewiele wiedziałem o tym miejscu – i nawet przy randze wyższego inspektora tajnej policji musiałem czuć się z tym bezpieczny. Zbyt duża wiedza zwykle kosztowała życie. O wiele lepsze były brak pytań oraz bezwzględna lojalność wobec władzy. Zgodnie z instynktem przetrwania starałem się dostosować do tych wytycznych. A że wychodziło mi to ponadprzeciętnie, efektem stała się błyskotliwa kariera w strukturach rządowych – był to przywilej, za który niejeden oddałby duszę. Po kilkudziesięciu krokach zrozumiałem, że informacja o moim przybyciu dotarła do dyrekcji. Znamionowały to światła, które rażącą dla oczu bielą zalały długą na trzydzieści metrów rampę. Z głównego wejścia wybiegło kilkunastu żołnierzy dominatu. Kiedy dystans do szeregu zmniejszyłem na kilkanaście kroków, z budynku wyszedł również profesor Gravis w grubym kitlu. Nie zdążył zejść ze schodów, gdy wpatrzeni w moją sylwetkę lojaliści stuknęli podeszwami butów i zakrzyknęli jednocześnie: — All hail Pandorum! Znów nie zareagowałem. Interesował mnie wyłącznie naukowiec. Jego postać
12 I NEON I wrzesień I 2013
okryta była tajemnicą wskazującą na mocne powiązania. Akta eksperymentów pod cenzurą. Przeszłość nieznana. Profil psychologiczny niedostępny. Badania dotowane z funduszy rządowych, ale również finansowane przez anonimowych biznesmenów. Z uwagi na to musiałem zachować ostrożność. Nieważne, jaki projekt autonomicznego dyrektora miałem zmonitorować, zadanie wymagało bezwzględnego opanowania. — Witam serdecznie, panie inspektorze — zaczął z szerokim uśmiechem, odsłaniając tym rząd zębów przedzielonych szerokimi szparkami. — Nareszcie władza wykazała zainteresowanie moim nowym dzieckiem. Przekona się pan, że była to genialna inwestycja. Kiwnąłem tylko głową, a bystre i zarazem przenikliwe spojrzenie naukowca nie schodziło z mojej twarzy. Wskazał w zapraszającym geście na schody do placówki, zatem ruszyłem w tamtą stronę. Gdy kroku dotrzymywali mi funkcjonariusze RBO, z ust naukowca rozbrzmiał protest: — Tylko pan. Moi towarzysze zrobili wyzywające miny, a jeden położył wymownie dłoń na kaburze pod płaszczem. Ja też nie mogłem zgodzić się na podobne warunki. — Asekuracja idzie ze mną — odrzekłem chłodno. Uśmiech Gravisa rozszerzył się. — Panie inspektorze, tutaj ja decyduję o takich rzeczach. Jeśli ma pan jakieś obiekcje, proszę uzgodnić sprawę z przełożonymi. Jeżeli z taką pewnością siebie powoływał się na władzę, byłem zmuszony ustąpić – ten człowiek musiał mieć dużą przewagę nad moją agencją. Jeszcze przez moment patrzyłem mu prosto w oczy, ale zaraz odwróciłem się do grupy asekuracyjnej. — Zostać tutaj! — rozkazałem, a oni rozluźnili się, nadal jednak posyłając groźne spojrzenia w stronę gospodarza. Kierując wzrok na naukowca, omiotłem bezwiednie trzy kontenery ustawione przy rampie – tkanina upchanych w nich worków zababrana była ciemnymi plamami
krwi. Był to zaledwie ułamek sekundy, a i tak wyłapany przez uważnego rozmówcę. W jego twarzy dostrzegłem oczekiwanie, ale nie myślałem pytać o rzeczy niezwiązane z zadaniem. Makabryczny obraz skwitowałem milczeniem, na co w oczach naukowca zagościł cień satysfakcji; to tak, jakby od samego początku oceniał moją osobę. — Możemy już iść? — zapytał. Kiwnąłem głową i zaraz wchodziliśmy ramię w ramię po schodach do dwuskrzydłowych drzwi. Był ode mnie wyższy o pół głowy. Poruszał się sztywno, z dłońmi zagłębionymi w kieszeniach poszarzałego fartucha. O niczym ze sobą nie rozmawialiśmy. Słyszeliśmy jedynie własne oddechy i kroki, które z podwójnym brzmieniem niosły się pustym korytarzem. Prócz rzadko rozstawionych lojalistów nie spotkałem żywej duszy. Mijaliśmy kolejne drzwi do pokojów o nieokreślonym przeznaczeniu, a światło bledło za sprawą mniej licznych lamp jarzeniowych. W końcu dotarliśmy do windy. Gravis wcisnął guzik z enigmatycznym oznaczeniem: blok A, i kabina zjechała ze zgrzytem do podziemi. Tam było zupełnie inaczej. Minęło trochę czasu, zanim oczy przywykły do półmroku. Niestety, nie można było na równi pozbyć się ciężkiego powietrza, które inwazyjnie uderzało w nozdrza. Nie był to może odór, ale na pewno bardzo nieprzyjemny zapach. Coś jakby połączenie wilgoci, szpitala oraz metalicznych chemikaliów. Nie mogłem tego wytrzymać, więc szybko spłyciłem oddech. — Trochę tu dusi — zauważył ze zrozumieniem naukowiec. Po chwili marszu do moich uszu dobiegły niewyraźne dźwięki. Jakby masowe poszeptywania. Kiedy doszliśmy do końca korytarza, wszystko stało się jasne: wysokie pomieszczenie zajmowała metalowa klatka schodowa przylegająca do piętrzących się cel. Ciche, obłąkańcze głosy przeplatały się ze sobą. Gdzieś tam ze zwielokrotnionym dudnieniem kapała woda. O kratowane podesty wolno uderzały podeszwy strażników. Kiedy przechodziłem obok brudnych cel, trafiłem spojrzeniem na nagiego mężczyznę trzymającego się kurczowo krat. Wkładał twarz między pręty i patrzył na mnie pustym
wzrokiem, ze strużką śliny spływającą z kącika rozwartych ust. Na piersi wytatuowany miał dobrze mi znany symbol czarnego kruka. Tym razem pytanie było zbędne, ponieważ Gravis sam pośpieszył z nieproszoną odpowiedzią: — Dziwi pana obecność kruka? — bardziej stwierdził niż zapytał. — Tyle się ich ostatnio namnożyło, że w więzieniach nie ma już dla nich miejsc. A tutaj są nawet przydatni – zaśmiał się cicho. Owa przydatność była dla mnie oczywista: pionowa blizna, która szła od wygolonej czaszki więźnia do skroni, w pełni zdradzała profil jego „wartości”. Mimo wszystko nie zgorszyło mnie to wcale. W trakcie kariery widywałem kostnice handlujące ludzkim mięsem, kontenery żywego towaru, czy nawet sierocińce hodujące dawców płuc – eksperymenty na ludziach nie były dla mnie czymś zdumiewającym. Chciałem wymownie zlekceważyć więźnia, ale gdy się odwróciłem, aby odejść, ten wpadł w szał. Uderzając otwartymi dłońmi w pręty, wydał z siebie niosący się wrzask. Podburzył tym resztę wariatów, lecz w kilka sekund na zdarzenie zareagowali strażnicy. Zwolnili kratę i we trzech wparowali do celi. Mężczyzna próbował się bronić, ale prędko padł na posadzkę, okładany bezlitośnie pałkami. Nawet gdy ucichło jego chrapliwe rzężenie, pomieszczeniem niosły się łupnięcia w miękkie ciało. Słychać było, jak gruchoczą mu kości. Spod trupa rozlała się kałuża krwi. Dyrektor ośrodka znów badawczo obserwował moją reakcję. Ja natomiast to wszystko przyjąłem z niewzruszoną miną. Gdy ciężko sapiący strażnicy przerwali okładanie ciała i złapali ofiarę za nogi, aby wywlec ją na zewnątrz, Gravis przemówił z kpiną: — Jednego kruka mniej. Nie odpowiedziałem nic. Ruszyliśmy dalej, ale teraz, słusznie bądź nie, odczułem większą przychylność ze strony naukowca. Po krótkim marszu trafiliśmy wreszcie do celu. Profesor położył dłoń na klamce
2013 I wrzesień I NEON I 13
Rys. Natalia Durszewicz
14 I NEON I wrzesień I 2013
i oznajmił: — Jesteśmy na miejscu. Weszliśmy do pomieszczenia kontrolnego, z szybą ciągnącą niemal na całej długości ściany i trzema naukowcami zasiadającymi przy równie obszernym panelu. Laboranci nie wyglądali na przepracowanych: dwóch leniwie przepisywało pomiary z monitorów, trzeci konsumował posiłek z tekturowego talerza. Zauważywszy profesora w towarzystwie przedstawiciela władzy, zerwali się z krzeseł i bezgłośnie położyli pięści na piersiach. Profesor jednak zbył ich machnięciem ręki, więc wrócili na swoje miejsca. Zbliżył się po tym do szyby, a ja podszedłem tam za nim. — Za tym oknem znajduje się broń przeciw rewolucji — przemówił, patrząc intensywnie w czarne tło naszych odbić. Mimo gęstego mroku poczułem za szkłem obecność czegoś nieruchomego. Wytężywszy wzrok, wyłowiłem kilka ustawionych w równej linii kształtów. Nie uwierzyłem oczom, ponieważ rozpoznałem w nich dawno wyklęty znak krzyża. Na rozpostartych belkach wisiały ukryte w ciemności postaci. Natychmiast uznałem to za przywidzenie, ale przysiągłbym, że drżały one na całym… no właśnie – ciele? Spojrzałem pytająco na Gravisa, a ten z pasją rozpoczął swój monolog: — Stoi pan właśnie przed kluczem do ładu i porządku w dominacie. Do tej pory nic nie odniosło sukcesu w walce z zarazą rewolucji: publiczne egzekucje kruków wraz z całymi rodzinami, tortury, okaleczanie, szeroko zakrojona inwigilacja – mimo tych kroków buntowników wciąż przybywa. Według mnie cel przez cały czas był właściwy, ale dobrane środki okazały się nieskuteczne. Żeby wywołać pożądany strach, musimy sięgać po nowatorskie rozwiązania. Dlatego stworzyłem coś, co przerazi naszych wrogów w niespotykany dotąd sposób. — Zamilkł na chwilę, aby napawać się tym stwierdzeniem, po czym mówił dalej: — Kiedyś, jeszcze przed skażeniem gleby, ludzie uprawiali żywność na olbrzymich przestrzeniach. Wiedział pan o tym? Jedyny ich problem stanowili mali złodzieje, którzy bezczelnie wydziobywali cenne ziarno. Byli to nieproszeni goście, panoszący się po uporządko-
wanej ziemi. Czy dostrzega pan tutaj podobieństwo do kruków? Ja je zauważyłem. Aby odstraszyć stada skrzydlatych szkodników, ludzie ustawiali na swych polach upiorne kukły. To działało – ptaki były zbyt przerażone, żeby lądować w pobliżu szmacianych strachów. Pewnego dnia zadałem sobie pytanie: czy podobna taktyka poskutkowałaby w walce z ludzkimi szkodnikami? Za tą szybą, panie inspektorze, czeka nasza odpowiedź. Owoc ponad siedmiomiesięcznych eksperymentów. — Rozpostarł szeroko ręce i zawołał z podniosłością: — Strach na kruki… Włączyć oświetlenie — rozkazał cięższym tonem. Z przylegającego pomieszczenia dobiegło rwane brzęczenie rozgrzewających się lamp. W szybkich migawkach dostrzegłem całe rzędy rozciągniętych na krzyżach postaci. Gdy mrok ustąpił przejrzystości, koszmarny obraz odrzucił mnie od szyby. Nie myliłem się: kukły drżały na okrytych postrzępionymi szmatami ciałach. Mocne światło najwyraźniej wybudziło je ze snu, bowiem poczęły teraz kręcić głowami jak pod wpływem niewyobrażalnej męki. Z ich gardeł wydobył się rozpaczliwy jęk. Ten widok sprawił, że na moment zamarło we mnie serce. Czułem, jak po plecach spływa mi zimny pot. Minęło kilkanaście sekund, zanim otrząsnąłem się z szoku i zapytałem: — Co… co to ma być? — te słowa przyszły mi z trudem. Naukowiec patrzył na mnie z niekrytą radością. — Widzi pan, panie inspektorze? To jest strach, któremu nie przeciwstawi się żaden człowiek! Proszę za mną — wychrypiał wzruszonym głosem i ku mojemu przerażeniu poszedł do drzwi dzielących nas od hali. Nie mogłem odmówić. Wziąłem dwa głębokie wdechy i ruszyłem za nim. Rozległ się wzmocniony echem skrzyp metalowych drzwi i w moją twarz uderzył dotkliwy chłód. Wszedłem do środka. Dopiero teraz zauważyłem, jak na posadzce między krzyżami lawirują pęki grubych przewodów. Smród był nie do zniesienia. Nagromadzone jęki, jakby uwięzione w ściśniętych gardłach, rujnowały wszelki spokój. Jednak naukowiec
2013 I wrzesień I NEON I 15
nie wydawał się być tym przytłoczony, wręcz przeciwnie – robił minę, jakby to nie ścinające krew w żyłach pomruki, ale jakaś melodia wypełniała przestronną halę. W końcu spojrzał na mnie i rzekł z uśmiechem:
W wyciągniętych i drżących dłoniach ściskałem stal pistoletu. Wycelowałem prosto w krtań naukowca. Z krzeseł przy panelu kontrolnym zerwali się jego pracownicy. Widziałem ich kątem oka.
— Panie inspektorze, powinien pan chyba dokładnie zbadać któryś z obiektów.
— Nie ruszać się, bo zabiję jak kundli — wycedziłem z nienawiścią.
Zrobił to celowo – czuł mój strach i cieszył się nim. A ja nie miałem wyboru. Powstrzymując odruch wymiotny, podszedłem do wijącej się na belkach postaci. Jej oblicze ukryte było pod rondem wysokiego kapelusza i szarą chustą opadającą aż do piersi. Zbliżałem się powoli, hamowany niezaznanym dotąd wstrętem.
Profesor otrząsnął się z szoku i lekko unosząc ręce, przemówił ze śmiertelną powagą:
Zamarłem w miejscu, gdy kukła okręciła głowę w moją stronę. Jej oczy… Już nie czułem strachu, ale paniczną dociekliwość. Ze zmarszczonymi w niedowierzaniu brwiami zrobiłem trzy kroki naprzód. Nie myliłem się – patrzyły na mnie ludzkie oczy, przyćmione, obłąkane z bólu. Coś ścisnęło mnie w sercu. W szoku, niemal bez oddechu, zbliżyłem się na wyciągnięcie ręki. I uniosłem ją do wstrząsanej drgawkami głowy. Chwyciłem za brudną chustę i przy uwięzionym w krtani jęku odkleiłem tkaninę razem z tym, co do niej przylegało. Nie wytrzymałem. Piekące wymiociny same wyrwały mi się z gardła. Długo nie mogłem się wyprostować. Gdy w końcu zdołałem to uczynić, ponownie podniosłem wzrok na krwawą masę w miejscu ludzkiej twarzy. Usta były ściśnięte pionowymi szwami. Oczy rozszerzały się do granic z powodu usuniętych powiek. Zakręciło mi się w głowie. Po chwili biegłem już do drzwi, z trudem utrzymując równowagę. Znów wymiotowałem – tym razem w progu pomieszczenia kontrolnego. Za mną huczał szaleńczy śmiech Gravisa. Kiedy odzyskałem zmysły na tyle, by to usłyszeć, coś we mnie pękło – nie czułem już słabości, ale niepohamowany gniew. — To jest broń ostateczna! — wrzeszczał opętany. — Obdarte ze skóry kruki, a decyzja o ich śmierci wyłącznie w naszych rękach! Cierpienia ciągnące się w nieskończoność! Sprawiedliwa kara, a jednocześnie potężna przestroga dla rewolucjonistów! Ustawimy po jednym na każdej przecznicy, żeby wszyscy widzieli! Nikt już nie będzie… — Dalsze słowa ugrzęzły mu w gardle; twarz zastygła w zdumieniu.
16 I NEON I wrzesień I 2013
— Nie jest pan głupi, panie Korman. Doskonale pan wie, że za moją śmierć czeka męka na jednym z tych krzyży. Proszę się opamiętać. — Nawet nie mrugnąłem okiem. Naukowiec przełknął ślinę i dodał w pośpiechu: — Rozkaz zmonitorowania mojego projektu nie był przypadkowy. Miałem ocenić pańską przydatność i zdać dokładny raport Tajnej Radzie. Pańska przyszłość zapowiada się niezwykle obiecująco. Po co to marnować? Jeśli odłoży pan broń, zapomnimy o wszystkim. Wspólnie wyplenimy rewolucję z tego miasta… — Jesteś chory — przerwałem mu z pogardą. Opuścił ręce i zaśmiał się zrezygnowany; najwidoczniej pogodził się z tym, co musiało nastąpić. — To świat jest chory — odparł spokojnie. — My jesteśmy jedynie jego produktami. W moje uszy uderzył ostry huk wystrzału. Z rozerwanego gardła naukowca wylały się litry krwi. Umierał długo. Syciłem się tym widokiem, aż nie przestał ryć stopami po posadzce. Wtedy wymordowałem resztę. Błagających o litość naukowców oraz wszystkie czterdzieści cztery ofiary makabrycznego eksperymentu. Tym samym zabiłem siebie. Usiadłem w kałuży mętnej cieczy, która chlusnęła z roztrzaskanych zbiorników, i włożyłem głowę w dłonie. Nie przejmowałem się czekającymi za drzwiami strażnikami ani reakcją rządu – mogłem myśleć jedynie o tym, co zobaczyłem. To przekraczało wszelkie granice człowieczeństwa. Z ciężkim sercem przyłożyłem zimną lufę do skroni.
KLATKA FILIP CHRZĄSZCZAK
Sylwester otworzył gwałtownie oczy. Autobus wybił się właśnie na bliżej nieokreślonej nierówności drogi i gwałtowny wstrząs przeszył cały pojazd, budząc co wrażliwszych pasażerów. Przez kilka pierwszych sekund po przebudzeniu, czuł się nieswojo, jak ryba wyciągnięta z wody, co wije się w dłoniach rybaka, chcąc odzyskać utraconą wolność. Sylwester wiercił się na swoim miejscu, a człowiek siedzący obok niego, unosząc nieco powieki, spytał: - Zły dzień w pracy? - Powiedzmy... Wymamrotał bezmyślnie, a po chwili westchnął, jakby dopiero teraz spadł na niego cały ciężar zmęczenia i pustka po utraconym śnie, który pierzchnął przed nim w nieznane. Wiedział jedynie, że coś działo się po drugiej stronie kurtyny jego świadomości, ale choćby wytężał swoją pamięć całą noc, nie był w mocy wrócić tego co rozmyło się wraz z mrokiem hulającym za oknem. Przywarł do swojego kąta i zrósł się z szybą przez którą, raz na jakiś czas, przechodził pomarańczowy promień przydrożnych latarni. Właśnie taki, wpadający z ulicy blask, związał Sylwestra z jej spojrzeniem. Siedziała naprzeciwko niego, nie dalej jak półtora metra od jego miejsca, ale on dopiero teraz ją zauważył. Ale czy to możliwe, że wcześniej jej tutaj nie było, że dopiero co usiadła na tym miejscu? Wydawało mu się niemożliwym, by tak po prostu mógł ją przegapić czy nie zwrócić uwagi w odpowiednim kierunku, przez cały ten czas, gdy mknęli wraz z autobusem w coraz większą nicość. Ona była inna. Jej oczy skąpane były w świetle, nawet, gdy autobus przetaczał się przez najciemniejszy odcinek drogi, a zwątpienie ogarniało najodważniejszych pasażerów Jej nie imał się strach, Sylwester widział to wyraźnie, tą rozpaloną wyobraźnię, która była dla niej niewyczerpaną kopalnią pewno-
ści siebie. Mogłaby przejść po szkle, krusząc wszystko co złe pod swoimi delikatnymi stopami, ratując tym jego świat przed zagładą. To nie była kochająca dziewczyna, córka czy siostra. Sylwester widział jej zagmatwany charakter, wypisany gdzieś na zakamarkach twarzy i na ubraniu, przetartym swetrze i podziurawionych spodniach. Na siedzeniu obok leżała jej szmaciana torba i kremowy płaszcz, z którego na pewno nie była dumna. Przygryzała sine wargi, bawiła się swoimi kolczykami, których kształt imitował zastygłe w locie ważki, choć rozmiarem dorównywały jedynie pszczołom. Jej natura była dwoista, a świat tak bardzo złożony, że gdyby Sylwester nagle zapragnął znaleźć się tam, po drugiej stronie, u jej boku, prawdopodobnie zatraciłby się na zawsze w jej włosach z karmelu. Zresztą, kim mógłby być dla niej, jeśli nie kolejnym przystankiem na trasie do nieuchwytnego szczęścia albo nieco słodszym dodatkiem do samotnych chwil, przestanych w deszczu? Nie wiedział. Wątpił i kurczył się, stopniowo zamieniając się w rozumiejącego tylko pojedyncze sylaby, szaleńca, obdartego z odpowiedzialności za swoje myśli i czyny. Autobus zatrzymał się na przystanku i wypluł z siebie wszystkich pasażerów z wyjątkiem dwójki, bezmyślnie wpatrzonych w siebie, młodych osób. Ona, przygryzając nieznacznie dolną wargę, skąpana w cieple i dziwnym półuśmiechu, przyglądała mu się z fascynacją. On, niczym wycieńczonych bezsennością narkoman, lękający się światła, mogącego skazić jego przekrwione gałki oczne, krył się przed jej wzrokiem w najciemniejszym miejscu autobusu. Pewnie trwaliby w tym niemożliwym napięciu przez resztę życia, gdyby ona nie wyciągnęła ręki w kierunku Sylwestra i powiedziała, ledwie słyszalnym szeptem, którego strzępki zdołały rozproszyć się po zaka-
2013 I wrzesień I NEON I 17
Rys. Adrianna Brechelke
18 I NEON I wrzesień I 2013
markach jego uszu. - Cześć. I wtedy coś potrząsnęło autobusem gwałtownie, a człowiek siedzący obok niego spytał. - Zły dzień w pracy? - Powiedzmy... Sylwester odpowiedział mu bezmyślnie. Był odrętwiały, jakby ktoś zdarł z niego skórę, a wnętrzności zmielił w sokowirówce. Zacisnął powieki i delikatnie rozmasował swoje skronie. Nie miał pojęcia skąd pojawiło się to napięcie. Może złapał jakiegoś wirusa i teraz zaczął potwornie gorączkować? To tłumaczyło światłowstręt, ból mięśni i ogólne osłabienie. Ale co ma zrobić z tym poczuciem, że był już tutaj wielokrotnie, że gdy tylko odwróci wzrok od tego co jest za oknem zobaczy... ją.
resztki jego świadomości tylko dla siebie i zdrapać z jego twarzy ostatni wyraz oporu, silnej woli, a może nawet męskości. Dusiła go swoją pewnością siebie, niczym pętla skazańca. Ale czym Sylwester jej zawinił? Nawet jej nie znał, nigdy jej nie kochał, nie porzucił i nie okłamywał. Tylko dlaczego miał wrażenie, że nie jest mu kompletnie obca? Z autobusu wysiedli wszyscy postronni pasażerowie, pozostawiając jedynie dwoje ludzi. Ona przebijała go spojrzeniem na wylot. On łapał się za serce i za wszelką cenę pragnął ukryć się w czeluściach swojej kurtki, jakby palił się ze wstydu. Chyba bezskutecznie. - Cześć. Cały świat zatrząsł się w swych posadach.
Ona była inna. Patrzyła na niego płonącym wzrokiem, jakby chciała zagarnąć
GRUPA NEON SZUKA SPONSORA Oferujemy miejsce na reklamę w naszym zeszycie literackim. Przeważnie ma ono około 20 stron formatu A5. Część moglibyśmy przeznaczyć na reklamę. Do tej pory drukowaliśmy średnio 150 egzemplarzy, które zostawialiśmy w najważniejszych punktach w mieście, tj. w Teatrze Polskim, Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej, Bydgoskim Centrum Informacji, Kawiarni Artystycznej Węgliszek czy Miejskim Centrum Kultury. Stamtąd bardzo szybko znikały. Poza tym każdy numer jest również dostępny online, co umożliwia dotarcie do większej ilości osób.
Warto wesprzeć lokalną działalności artystyczną! :)
2013 I wrzesień I NEON I 19
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA JULIAN TUWIM (1894-1953) oprac. TOMASZ DZIAMAŁĘK
Któż z nas nie zna tego poety? Większości z nas towarzyszy od dzieciństwa w wierszach: „Ptasie radio”, „O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci”, „Słoń Trąbalski”, później niektórzy ze zdumieniem dowiadują się, że pisał również wiersze dla dorosłych. I to jakie! Prostotę języka uczynił swoim programem, chociaż przecież nie miał żadnego programu. Umiał wniknąć w istotę języka, w jego tajemnicę. Poza poezją znany jest również jako autor tekstów kabaretowych oraz tekstów piosenek.
Magazyn gastronnomiczny JULIAN TUWIM
Oto panneau plastyczne tłustej epopei, Sabat smakoszów, orgia bachusowo-czarcia. Rzekłbyś - zgłodniały Rembrandt wizjami wykleił Tę szybę, pornografię wspaniałego żarcia. Elektryczność zalewa złotym majonezem Rozpłataną różowość świeżego łososia, Bażant w indyjskich piórach ananasa dosiadł, Dziobem tkwiąc hipnotycznie w pękatej szartrezie. Gruszki grzeją się w wacie jak małe prosięta; Czernią się rybie perły - lepki śrut kawioru; A tam, jak biust na balu, indyczka, rozcięta Siekącymi oczami szarych głodomorów. I za chwilę - puszczone rozpaczą ostatnią, Kamienie zbombardują łacno wystawowe. Lecz za szybą straż czuwa: baterią armatnią Leżą butle szampana, do strzału gotowe.
Julian Tuwim urodzony w Łodzi w 1894. Zmarł w Zakopanem w roku 1953. Zasymilowany Żyd, który z tego powodu wielokrotnie miał nieprzyjemności w przedwojennej Polsce, bo chociaż lubiany i szanowany, to jednak i darzony lekceważeniem, i pogardą. Członek grupy literackiej „Skamander” razem z Janem Lechoniem, Kazimierzem Wierzyńskim, Antonim Słonimskim oraz Jarosławem Iwaszkiewiczem. Mój ulubiony poeta. Absolutny arcymistrz słowa i ciętej riposty. Jak nikt umiał „odpowiednie dać rzeczy słowo” i wyrazić niewyrażalne. W swojej poezji koncentrował się na życiu prostego człowieka, opiewał codzienność; krytykował drobnomieszczaństwo i chociaż na jego portrecie jest wyraźna rysa /pisał wiersze na cześć Stalina/, to jednak przyćmiewa ona tylko trochę blask jego postaci. Cierpiał na agorafobię i miał myszkę na policzku.
20 I NEON I wrzesień I 2013
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9c/Julian_Tuwim.jpg