ludzie
M
eble Oskara Zięty, które wyglądają jak nadmuchane baloniki, stół w modnej warszawskiej kawiarni Charlotte zaprojektowany przez Studio Rygalik, sekretarzyk PS dla IKEA autorstwa Krystiana Kowalskiego, Mai Ganszyniec i Pawła Jasiewicza. Możecie nie kojarzyć twórców, ale na pewno znacie projekty, które wyszły spod ich rąk. Polscy projektanci przemysłowi współpracują z najważniejszymi markami polskimi i zagranicznymi, m.in. Noti, Comforty, Paged, Moroso, Siemens. Coraz częściej tworzą też pod własnym szyldem, promując wzornictwo „made in Poland” na całym świecie.
Sukces
dobrze zaprojektowany
Bezczelność
Elita polskiego designu. Tworzą meble i rzeczy, jakich świat wcześniej nie widział. Ich inspiruje wszystko, a oni inspirują nas. tekst Marta Krupińska zdjęcia Karol Grygoruk stylizacja Anna Akińcza
ubrania koszula i spodnie cos
tomek rygalik
Studiował architekturę na Politechnice Łódzkiej i wzornictwo przemysłowe w Pratt Institute (Nowy Jork) i Royal College of Art (Londyn). Pracował dla znanych firm projektowych w USA, był konsultantem m.in. w Kodaku, Polaroidzie i MTV. Po powrocie do Polski założył Studio Rygalik. Od 2008 roku prowadzi pracownię projektowania PG13 na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Ich projekty pokazują ogromną różnorodność, łączą wiele dziedzin życia i są efektem wieloletnich zainteresowań. Tomek Rygalik, który razem z żoną Gosią prowadzi Studio Rygalik, chętnie eksperymentuje z food designem. – Uwielbiamy dobre jedzenie, często chodzimy do restauracji, zawsze przy okazji podróży szukamy nowych smaków. Nasza pasja przekłada się też na projektowanie, czego przykładem oprócz sł y n nego com mon table w Charlotte są szpadki Random Foods produkowane na drukarce 3D, szkło użytkowe czy deseczki Tapas do podawania przekąsek na imprezach. Skłaniają one ludzi do interakcji, bo przekazuje się je sobie z rąk do rąk. Współtworzą też nową polską markę TRE. – To głównie produkty związane z jedzeniem, ale są też lampa, świecznik, regał – wylicza Rygalik. – Drewno, z którego powstają te przedmioty, jest termicznie obrabiane po to, by było stabilne i trwałe. Nasze motto brzmi: „Sztuką życia jest odrzucić to, co zbędne”. Dla Oskara Zięty największym wyzwaniem jest kosmos, czyli przestrzeń, w której nie ma grawitacji i w której trzeba na nowo uczyć się życia. – Ciekawiej jest mówić o projektowaniu nieistniejącego wcześniej produktu niż np. krzesła „odmienionego” już na wszelkie sposoby – podkreśla. Brytyjski magazyn „Wired” nazwał jego produkty meblami przyszłości. To, co powstaje w założonym przez Ziętę Prozessdesign Studio, to czę-
sto manifesty technologiczne, które łączą w sobie architekturę, wzornictwo, sztukę i technologię. – Sami projektujemy, produkujemy i sprzedajemy. Zapraszamy do współpracy materiałoznawców, konstruktorów, nano- i biotechnologów, socjologów, psychologów, filozofów – wylicza. Podobne podejście stara się przekazać studentom poznańskiej School of Form, gdzie prowadzi Katedrę Wzornictwa Przemysłowego. – Zachęcam ich, żeby nie wchodzili w świat „kopiuj – wklej”, tylko zastanawiali się nad tym, co nowe. Wzornictwo przemysłowe jest długotrwałym, systematycznym i kreatywnym procesem, ale też platformą zabawy i dzikich eksperymentów. O swoich projektach mówi, że są bezczelne, radykalne, a nawet często niewygodne, jak taboret, na którym nie da się długo siedzieć. – Żartuję, że Plopp reprezentuje nową ergonomię i filozofię, że produkty mają być niewygodne, żeby ludzie cały czas się na nich kręcili – mówi Oskar Zięta. Jest twórcą jednej z najnowocześniejszych technologii obróbki stali FiDU (tzw. wolne formowanie ciśnieniem wewnętrznym, polega na wtłaczaniu powietrza w szczelnie zespawaną w konturze formę). Wkrótce będzie ona stosowana nie tylko w meblarstwie, ale też przy budowie większych obiektów, jak mosty i fasady. Technologię tę stworzył i rozwinął na studiach doktoranckich w Zurychu. – Pisałem pracę o francuskim architekcie, inżynierze i projektancie Jeanie Prouvé, który pochodził z rodziny kowali. Mój dziadek też był kowalem. To, co on kuł młotem, my w studiu kujemy informacją, za pomocą komputerowo sterowanych maszyn i laserów.
Przypadek
Artystyczno-manualne zdolności Zięta odziedziczył nie tylko po dziadku, ale też po rodzicach. Jego tata był inżynierem mechaniki, mama projektowała modę i miała własną szwalnię. – Pochodzę z Zielonej Góry, która była jednym z największych ośrodków produkcji mebli w Polsce. Z dzieciństwa pamiętam składaki Wigry 3 i Jubilat, radio Kasprzak, pralkę Franię i zabawy na podwórku. Skręcaliśmy rowery, siedzieliśmy na trzepaku, biegaliśmy po budowach. Potem zacząłem trenować lekką atletykę, biega-
łem na średnie dystanse. Gdyby nie kontuzja, pewnie poszedłbym na AWF. Ale też zawsze dużo rysowałem i ostatecznie zdałem na architekturę. Przełomem w jego życiu okazał się wyjazd na stypendium do Zurychu w 2000 roku. St ud iowa ł na prest i żowej Politechnice Federalnej (ETH), potem współpracował z najlepszymi architektami i studiami na świecie: Christianem Kerezem, Bearth & Deplazes, Herzog & de Meuron. W weekendy jeździł poznawać lokalną architekturę. – Zachwyciła mnie Bazylea, a także mały austriacki region Vorarlberg, zwłaszcza minimalistyczne, betonowe i stalowe budynki wyrastające pośród górskich szczytów. Do dziś najbardziej inspiruje mnie design krajów protestanckich: Szwajcarii, Niemiec, Austrii. Moimi guru architektury są m.in.: Peter Zumthor, Max Dudler, szkoła Bauhausu w Dessau, Le Corbusier – opowiada.
Warsztat
Kuźnią designerskich talentów jest też Londyn, a zwłaszcza szkoła Royal College of Art, którą kończyli Krystian Kowalski i Tomek Rygalik. – Kilka lat wcześniej, zanim poszedłem tam na studia, kupiłem w Berlinie książkę o designie XXI wieku. Co drugi z wymienionych tam projektantów był absolwentem RCA. Ta szkoła nauczyła mnie warsztatu i dała mi wszystko, na czym dziś buduję studio – mówi Krystian Kowalski. Mimo to po studiach postanowił wrócić do Polski. – W Londynie powstają głównie projekty tzw. one-off lub edycje limitowane, które zamiast do masowej produkcji trafiają do galerii dla kolekcjonerów. Mnie od początku zależało na tworzeniu mebli seryjnych. W swojej pracowni na warszawskiej starówce, którą dzieli z rodzicami rzeźbiarzami, oprócz drukarek 3D ma też profesjonalne maszyny do cięcia drewna i metalu. – Projekt jest dla mnie punktem wyjścia, początkiem. Więcej czasu niż przed komputerem spędzam w modelarni, wykonując te przedmioty własnoręcznie. Najpierw rzeźbię prototypy w styropianie, a potem zaczynam pracę z materiałem. Nie zamyka się tylko na meble. Obok krzeseł i foteli, m.in. dla Iker, Noti , IKEA i Comforty, stworzył linię młynków dla marki Tylko. Dzięki aplikacji interneto-
Ludzie zobacz więcej projektów polskich designerów na elleman.pl
plastikowa rączka, a ja wciąż parzę w niej kawę. Nie wyrzucę jej, bo za bardzo mi się podoba. Z moich projektów są tylko komoda i stół, który zrobiłem na studiach w Londynie. Ma dla mnie wartość sentymentalną, bo gdy powstawał, nie wiedziałem, że wrócę do Polski i będę miał syna, z którym dziś jem śniadania przy tym stole. Pamiętam, jak szlifowałem deski, olejowałem kolejne warstwy. Po tylu latach stół nadal nam służy i cała energia, jaką w niego włożyłem, się zwraca. Kowalski przyznaje, że duży wpływ na jego gust wywarli rodzice artyści. – Miałem zawsze poczucie, że mieszkam w trochę innym domu niż koledzy. Zamiast meblościanki i tapet – białe ściany obwieszone obrazami. Pamiętam oszczędność i prostotę, które są mi bliskie do dziś. W swoim mieszkaniu mam obrazy, kolaże, rysunki rodziców i ich znajomych artystów, m.in. grafikę Jerzego Sołtana, obraz Jacka Sempolińskiego, płaskorzeźbę mojego taty Grzegorza Kowalskiego, przedstawiającą kobiecy tors, a także prace współczesnych artystów, np. Karola Radziszewskiego.
oskar zięta
Absolwent architektury na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie. Wśród jego najbardziej znanych projektów są m.in. stołki Plopp, wyprodukowane w autorskiej technologii FiDU. Te i inne rzeczy można oglądać w najważniejszych muzeach na świecie. Prowadzi Katedrę Wzornictwa Przemysłowego w School of Form w Poznaniu. Zaprojektował wnętrze Baru Barbara – siedziby Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. Był też kuratorem odbywającej się tam wystawy polskich krzeseł i siedzisk „Usiądź po polsku”.
We własnym domu Krystian Kowalski woli otaczać się przedmiotami innych twórców. – Lubię podpatrywać, jak rozwiązują kwestie detali czy problemy ergonomiczne. Mam trochę klasyków, m.in. fotel Teresy Kruszewskiej i krzesła Marii Chomentowskiej, które odrestaurowałem. Jedno z nich pochodzi ze starego warsztatu rowerowego, drugie znalazłem na Żoliborzu wystawione przed śmietnik. Nie wiedziałem nawet, czyje są, po prostu wydały mi się ciekawe. Dopiero potem zobaczyłem je na wystawie „Chcemy być nowocześni” w Muzeum
Zabawa
Narodowym. Przypadkiem zdobyłem też kultowe krzesło Ercol. Poszedłem z tatą na wystawę do V&A w Londynie. Na dziedzińcu była tam instalacja Martina Gampera w formie łuków triumfalnych zrobionych z tych krzeseł. Akurat kończono ją montować. Zapytałem ludzi, którzy pracowali przy instalacji, czy mogę wziąć jedno. Zgodzili się. Przeszedłem przez całą ochronę i nikt mnie nawet nie zaczepił – wspomina. Za wystrój domu odpowiada jednak jego żona, która choć nie zajmuje się wzornictwem, to – jak mówi Krystian Kowalski – ma świetny gust i oko. – To ona kupiła lampy Tolomeo oraz krzesła i stołek Eamesów. Staram się nie przywiązywać do rzeczy, ale mam np. kawiarkę zaprojektowaną przez Piero Lissoniego dla Alessi, w której zepsuła się
Również dom Oskara Zięty jest pełen sztuki i wyjątkowych przedmiotów, których często wyszukuje na pchlich targach. – Zebraliśmy z żoną największą w Polsce kolekcję prac Poli Dwurnik. Poznałem ją w Szwajcarii, gdy była na stypendium w Bazylei. Przekazałem jej moje produkty w zamian za rysunki i szkice. Wymieniamy się też wśród projektantów. Dostałem krzesła od Konstantina Grcica, Mischer’Traxler, Stefana Dieza, Kuno Nuesslego. Projekty Grcica, m.in. lampę i stołki, ma również Tomek Rygalik. – Oboje z żoną lubimy rzeczy proste, praktyczne, które ładnie się starzeją. Mamy też sporo naszych mebli. Siedzimy na prototypach, dlatego przy stole w kuchni każde krzesło jest inne. Nasza córka bawi się zabawkami, które dla niej zaprojektowaliśmy. Córki Oskara Zięty też uwielbiają zabawę jego produktami, np. płytkami, śrubami czy słupkami z wymyślonego przez niego modułowego systemu meblowego 3+. Budują z nich domki, pojazdy. Syn Krystiana Kowalskiego Tymek bawi się zrobionymi przez niego drewnianymi klockami. Sam projektant swoją pierw-
Absolwent wzornictwa przemysłowego w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i projektowania produktu w Royal College of Art w Londynie. Razem z Mają Ganszyniec i Pawłem Jasiewiczem współtworzył Kompott Studio. Ich sekretarzyk trafił do kolekcji PS IKEA 2014. Od 2013 roku prowadzi własne studio. Wśród jego projektów są m.in. fotele i krzesła dla marek Comforty, Noti i Iker oraz młynki Totem Mill dla Tylko.
Bez granic
ubrania koszula cos
Prostota
szą zabawkę zrobił już jako kilkulatek. – W latach 90. wśród dzieciaków modne były minideskorolki, zakładane na dwa palce. Można je było kupić w skate shopie, ale sporo kosztowały. Nie miałem pieniędzy, więc sam je sobie wystrugałem ze złamanej deskorolki, którą znalazłem na ulicy – opowiada Tomek Rygalik z dzieciństwa pamięta, jak jego tata zrobił kosiarkę z silnika do pralki. – To były rzeczy niedostępne, dlatego jeszcze bardziej uruchamiały wyobraźnię – mówi. Tę zaradność widać też jego zdaniem w polskim wzornictwie. – Polacy często pod półką w piwnicy mają przykręcone wieczko od słoika i pod spodem słoik, w którym są gwoździe. Ten sposób przechowywania wykorzystuje przestrzeń oraz dostępne przedmioty. Szwajcar do tego zadania podszedłby inaczej – kupiłby gotowe rozwiązania lub próbował projektować nowe od zera. My umiemy zrobić coś z niczego.
Zdjjęcia karol Grygoruk, stylizacja anna akińcza
wej klienci mogą samodzielnie dobierać jego elementy. Do wyboru ponad 40 milionów konfiguracji!
krystian kowalski
Zdaniem Tomasza Rygalika trudno jest mówić o narodowym designie w czasach globalnej wioski. – Nasza kultura z jednej strony jest swojska i tęskni za przedwojennym dworkiem, a z drugiej została doświadczona przez lata komunizmu. Dlatego tak ciężko nam docenić modernizm, którym zachwyca się reszta świata. Jego zdaniem polski design znajduje się gdzieś między włoskim – mamy w sobie romantyzm, duszę i spontaniczność, – a skandynawskim. Studio Rygalik tworzy międzynarodowy, siedmioosobowy, zespół, w którego skład wchodzą m.in. Izraelczyk i Włoch. Regularnie przyjmuje też stażystów z całego świata. – Spędziłem po sześć lat w Nowym Jorku i Londynie, brakuje mi w Warszawie ich wielokulturowości. Jej namiastkę stworzyliśmy w studiu. Poza tym dużo jeździmy po świecie, na targi i wystawy. Mekką dla projektantów przemysłowych jest Salone del Mobile w Mediolanie. Największe targi wzornictwa na świecie odbywają się co roku w kwietniu. Dla designerów to okazja, aby pokazać swoje projekty i podpatrzyć, co robi konkurencja, ale też spotkać się z ludźmi z branży. – Zwykle staram się być dwa dni na targach, a jeden poświęcam na chodzenie po mieście. Mogę zobaczyć produkty innych, usiąść, sprawdzić wygodę.
projekt to dopiero początek pracy. najwięcej czasu spędzam w modelarni, wykonując własnoręcznie prototypy. Wieczorem idę na aperitivo do kultowego baru Basso, bo wiem, że na pewno będą tam moi znajomi z RCA – mówi Krystian Kowalski. W świecie designu ważne są też targi w Sztokholmie, Maison et Objet w Paryżu i IMM w Kolonii. Tomek Rygalik w zeszłym roku po raz kolejny prowadził z żoną warsztaty projektowe w Boisbuchet w Szwajcarii. – To miejsce założył twórca Vitra Design Museum. Marzyło mu się, że projektanci będą tam prowadzić warsztaty dla swoich następców – mówi. Znalazł zabytkową XIX-wieczną posiadłość z parkiem, gdzie pasą się konie, a posiłki jada się na powietrzu. Teraz Rygalikowie sami
chcą stworzyć podobne miejsce pod Warszawą. Pierwsze w Polsce centrum działań twórczych pod hasłem „Design, człowiek, kultura”. Oskar Zięta wciąż utrzymuje bliskie kontakty z kolegami ze studiów. Dziś to profesorowie prestiżowych uczelni i eksperci największych biur architektonicznych. – Raz w roku spotykamy się całymi rodzinami w chacie w górach w Szwajcarii, gdzie sami gotujemy, organizujemy wieczory różnych narodowości, a przy okazji rozmawiamy o swoich projektach. Bo jak mówi Tomek Rygalik, design jest działaniem bez granic. Jest wszędzie, bo żyjemy w świecie, który sami tworzymy.