Numer I,listopad 2009
Kofeina okolicznik internetowy artystyczno-literacki
1
Słowo od Naczelnika Tak oto oddajemy pierwszy numer 'KOFEINY'. Praca była długa i żmudna, przede wszystkim dlatego, że nam się nie chciało i nie mieliśmy czasu. Nie ważne to jednak, ważne, że dobrnęliśmy do szczęśliwego zakończenia. Prezentujemy teksty autorów nieznanych jeszcze w szerokim świecie, co jednak jest tylko drobnym niedopatrzeniem. Widząc bowiem dziurę na internetowym bazarze, nazwijmy to, kulturalnym, chcemy promować, poza sobą, młodych (jak my) pisarzy, poetów, ale nie tylko- TWÓRCÓW. Mamy nadzieję, że prezentowane w tym numerze teksty choć odrobinę sprowokują do działania, dzięki czemu następny numer będzie... będzie. ps. Wszystkie obrazy pędzla Marca Chagalla, na okładce portret. To cześć, Daniel Kot
2
Manifest 1.Cel Chcemy zelektryfikować obywateli do twórczego działania, wypełniać puste miejsca energią, stwarzać alternatywę dla kolorowej brei z telewizora i internetu. Jesteśmy nieformalną grupą literacką, ale przede wszystkim- grupą myślącą. Myślimy i to, co myślimy, upłynniamy, a raczej digitalizujemy w postaci małych bajtów na ekranie komputera. Pcha nas nieodparta chęć do stworzenia przestrzeni, wygospodarowania kilku metrów kwadratowych prywatnej samotności, którą chcemy w sobie hodować i zbierać plony właśnie w postaci Słowa. W Słowie znajdujemy początek wyrazu, Słowo jest dla nas wszelką kategorią porównawczą, jest źródłem i lustrem, jest odciskiem myśli. Zapraszamy cię nie tylko do tego, byś przyjrzał się temu, co robimy, ale żebyś podłączył swój umysł, tę reakcyjną komórkę buntu, pod Kofeinę. Fermentująca materia nie jest moja, nasza, twoja czy ich, ona JEST i jak schultzowska materia jest martwa, miękka, ciągliwa, podatna na ugniatanie i kształtowanie. My jesteśmy tylko rzemieślnikami, jednymi z wielu, którzy wyrazili chęć wygniecenia w tej energii własnego wnętrza, ale nie ogranicza nas ścisły podział na ‘twórców’ i ‘czytelników’, schodzimy z tej sztucznej sceny, by widownia swobodnie mieszała się z aktorami, bo wszyscy jesteśmy. Do tego ludźmi.
3. Forma Zin- czyli, najprościej, internetowy magazyn. Z wielu powodów. Głównie chodzi o łatwość komunikacji, rozprzestrzeniania przy minimalnym nakładzie finansowym. Drukowanie tekstów, tym bardziej zdjęć czy obrazów, kserowanie nie jest ,mimo wszystko, za darmo. Dzięki internetowej formie nie obowiązuje nikogo jakaś ścisła objętość, w dobie powszechnie dostępnych szybkich łącz internetowych nie stanowi to większego problemu. Co do komunikacji- nie jest niespodzianką, że wielu z nas, prócz przyjaźni fizycznorealnych ma pewnie sporo grono znajomych w Internecie, i w końcu nie tylko z najbliższego podwórka. Łączy się to więc w sposób naturalny z cechą powszechności; dzięki temu możemy łatwo dotrzeć z ‘produktem końcowym’ do każdego w zasadzie, kto ma łącze internetowe, albo chociaż adres mailowy, czyli, de facto, do każdego na świecie. 4. Redakcja Jako, że oświecony tymże zacnym pomysłem został pan kocur osobiście, nieśmiało, acz zdecydowanie, mianuję siebie samego Naczelnikiem. Tym samym, przysługują mi wszystkie prawa związane ze stworzeniem i 3
prowadzeniem zinu, a nie zapominajcie, skąd w czasach nowożytności pochodziła władza. Jednak, jak sama nazwa wskazuje, a mianowicie jej liczba mnoga, redakcja rzadko kiedy ogranicza się do jednej osoby, nawet jeżeli najważniejszej. Stąd wychodzi moja propozycja, moja prośba. By ideę w ogóle rozkręcić i nadać jej konkretniejszą formę, niż rozmytą mgiełkę planów i marzeń, ogłaszam powszechny nabór na funkcje: -redaktora zastępcy (już nieaktualne) -redaktora odpowiedzialnego za korektę (minimum jeden, najlepiej dwóch) -grafika -stałe grono współpracowników
tworzy, więc tu ograniczeń większych nie ma. 5. Epilog Najważniejsze, to dotrzeć do jak największej liczby osób. Niech czytelnicy łagodnie przenikają się z tworzącymi, dają coś od siebie, spełniają się, podają dalej i rozprzestrzeniają. Mam tylko ogólny zarys tego, jak mogłoby to wyglądać, ale tak naprawdę wszystko zależy od tych, którzy zechcą to coś tworzyć. Konserwować w konfitury słowa w słoikach, chować do piwnicy, by potem dojrzewającą pleśnią zarażać kosmos. Pleśń jest wszędzie, jest wszystkim, jest zielona i śmierdzi. Ale jest fascynująca, zwłaszcza, jak osiada na Materii.
Więc może w paru słowach od początku:
Tworzenie jest fajne.
-korekta- jak nazwa wskazuje, redaktor odpowiedzialny za redagowanie tekstów pod względem leksykalnogramatyczno- logicznym.
6. Dane kontaktowe D. ‘pankot’ K. kofeina.zin@gmail.com
-grafik- jako, że aspiracje moje sięgają wyżej odrobinę, niż czarny tekst na białej kartce, dobrze byłoby, gdyby zgłosił się ktoś, kto potrafi zaprojektować okładkę czy zrobić grafikę podkreślającą ładny tekst. -stałe grono współpracowników- no i tak zwany ‘korzeń’ redakcji, czyli wy, którzy Kofeinę macie TWORZYĆ. Póki co, wychodzę z założenia, że publikować będziemy każdego, kto w miarę sensownie i ładnie pisze czy 4
5
D
aniel
Pankot
to
pseudonim
artystyczny. Mam 18 lat i pochodzę z Prawiepoznania. Mieszkam na pierwszym piętrze, a zawsze chciałem wyżej. Trudno powiedzieć, czym jest dla mnie pisanie. W pewnym sensie jest muzyką. Uwielbiam twórczość Iana Curtisa. Dwa razy opublikowałem krótką prozę. Haruki Murakami ukształtował moją wrażliwość, jakkolwiek rozumieć to słowo.
6
‘Wybór’
Stał tu w okolicy taki blok, niewysoki raczej, zwykły, masywne, betonowoszare pudełko upstrzone korowodem białych okien i krawędziami balkonów. Blok stoi tu od 32 lat, świeci na niego słońce zazwyczaj, ale teraz pada deszcz.
przysiadam obok jego nogi, pan stoi i w ręku, jak już chyba wspomniałem, ma balon. [oddycha] Balon zaczął marnieć w parę godzin później, kiedy nie padało już, a noc była coraz gęstsza. Choć słowo ‘marnieć’ nie jest najszczęśliwszym określeniem, on zaczął ‘puchnąć’, to znaczy, zajmował coraz większą objętość. Przytuliłem się do nogi tego pana, bo odgłos puchnącego balona wydał mi się nieprzyjemny.
Na blok pada deszcz, huczy miarowo odbijając się od plastykowych szyb, słychać tylko utyskiwania wiatru i przejeżdżający pociąg. Wbiegłem do bloku znacznie szybciej, niż później z niego wyszedłem, czując tę irracjonalną potrzebę schowania się przed deszczem na początku sierpnia. A właśnie, sierpień. Pachniał, nie wiedzieć czemu, suchą wiśnią i zgaszoną miłością. Zastanawiało mnie o...
Tuż przed świtem balon naturalnie pękł, a na zewnątrz wypełzło złe samopoczucie, lęk czy fobia jakowa, w każdym razie było czarne i cuchnące starym człowiekiem. I oblazło mnie to, skleiło z nogą pana, tak, że staliśmy się jednym organizmem, a po trzech godzinach mieliśmy wspólny krwioobieg przez który płynęła karminowa krew, no.
skąd w mieście zapach suchych wiśni ?
Okazało się, że słońce wschodzi zachodzi, pada deszcz i wypogadza się, jest ciepło lub zimnozupełnie niezależnie ode mnie. Więc jeśli świat radzi sobie beze mnie, to ja z miłą chęcią posiedzę w bloku, obklejony złym samopoczuciem, smutkiem czy fobią jakową, patrząc przed siebie w faktorii czarno-białych ścian.
Daniel Kot
Wraz z klaśnięciem drzwi i niemal równocześnie z podniesionym wtedy echem deszcz postanowił przestać istnieć, chociaż płynące wzdłuż kręgosłupa krople cierpliwie żłobiły moją pamięć. Dobrym pomysłem będzie przedostanie się na czwarte, najwyższe, piętro, ,pomyślałem. Nie wiem dlaczego, chyba tak bez powodu, czasami muszę zrobić coś bez powodu, by sprawdzić, czy jestem jeszcze prawdziwy, no. Na czwartym piętrze stoi pan, wokół którego świat jest czarno-biały o mocno przepalonej bieli. Po lewej są schody, szare ściany, a na górze, przy barierce, stoi pan z balonem wypełnionym złym samopoczuciem, albo z lękiem czy fobią jakową. Pan na mnie nie patrzy, dla niego jestem tylko elementem czarnej-białej faktorii ścian,
I też mam ten świat w dupie, no. Ale ciebie to teraz nie obchodzi, myślisz, dlaczego napisałem, że do bloku wszedłem szybciej, niż z niego wyszedłem, to jest teraz najważniejsze, bo to przecież niemożliwe, żebym wyszedł z tego bloku, jednocześnie siedząc na czwartym piętrze. Cóż, jest na to odpowiedź, ale jeśli zupełnie dobrze poradzisz sobie w życiu pozostając w stanie niewiedzy, to jakie to ma znaczenie ? 17.03.09, 00:05 Od pięciu godzin i pięciu minut mam trzeciego brata, nie mam już dziewczyny, jest nowy dzień.
7
„Dom”
nim obchodzić. Nie wolno za głośno
25 września 2007, 16:45:24
siebie. Jest duszno, kiedy siedzi się w jednym
włączać muzyki. Można mówić do
Pusty dom wygląda in
aczej niż
miejscu. Chce się być jednocześnie we wszystkich
zwykle. Umiera. Jest
pokojach, chce się by byli
ciemny. Przestrzeń
ludzie. Jest nienaturalnie
przestaje być postrzegana
ciemno, to drażni sPOJówki.
jako przestrzeń, ale jako przestrzenne więzie
Dom sprawia wrażenie, jakby siĘ miał przewrócić, jakby był za ciężki, zbyt obły.
n
ie. Jest ciasno, ściany stoją Cięż
warunkach. Fotel jest za mały, biurko za krótkie, szafa za niska. Wszystko przewraca się, przybiera nienaturalne kształty. Sztućce m podlega innym zasadom. Głośniej się
myśli, ciszej się chodzi. Jest nieswojo. Schody są za wąskie, pokój
klaustrofobicznie
mał
j się oddycha. Słychać kroki i odgłos
kapiącej wody. To nie istnieje w normalnych
o
za blisko. Pusty d
e
y. M
ieszkanie
okrągleją, poręcz schodów
jest miękka i
psychodelicznie wygięta. Dom jest duszny, od duszności się dusi. Zgnieciony, niby to skład porcelany. Nie ma cieni, światło omija okna. Swoją drogą
sprawia wrażenie przeładowanego masą
zabawne, że cień pojawia się wtedy tylko, kiedy
przedmiotów, które sztucznie ograniczają jego
jest słońce. Jest zimno i
wielkość. Dom jest nie strategiczny- z żadnego
kjkdiwdujdsadqqqweeejeerrrrrreeerjrfmd.
miejsca na dole nie słychać co dzieje się na
Głowa tak jakby mnie bolała, dlatego
górze (i z góry ni jak nie można dostrzec
Narratorowi popełniają się pomyłki. Naciskają
dołu)- ma to znaczenie, dom podlega
nie te guziki, zapalają nie te kontrolki nie tym
innym zasadom. Inaczej trzeba się z
kolorem którym mają giną przeicinki i starzają sie przejeżyczenija.
8
‘Stare Aparaty, zdjęcia, migawki i kwiaty’ Przez na wpół uchylone drzwi balkonu do pokoju spływał po ścianach ciemny chłód sierpniowej nocy. Twarze mieli niewyraźne, zamazane, widziane jakby przez rzadką mgłę. Leżeli w burzy pościeli, próbując ze wszystkich sił przypomnieć sobie, jak się oddycha i artykułuje słowa. Ona ledwie dostrzegalnymi ruchami kreśliła na jego piersi nazwy swoich ulubionych kwiatów, on powoli przywoływał w myślach przeszłość sprzed parunastu minut, układając i lepiąc ją w misterną sieć w s p o m n i e n i a. Bardzo dobrze pamięta, kiedy wywołał swoje pierwsze zdjęcie. Miał jedenaście lat i razem z ojcem płukali, suszyli i naświetlali film Agfy ściągnięty z Zorki. Do dziś ma przed oczami rozbłysk, jaki następował po uruchomieniu powiększalnika i powoli pojawiające się twarze na miękkim papierze. Mrok w pomieszczeniu konsystencją przypominał ten, który otaczał go teraz, nie było gwiazd i księżyca, duszące powietrze rozchodziło się powoli, jak fale powstałe na tafli jeziora po wrzuceniu do niego kamienia. Jesteś miłością mojego życia to słowa, które być może wypowiedział, być może pomyślał, nie był pewien, to wszystko przez tą noc, sprawiała, że człowiek czuł się jak na maleńkiej tratwie pośród ogromu morza, cichego ciszą rozsadzającą bębenki. Pewnym było jednak, że ciepło, które czuł na lewym ramieniu i dreszcze po prawej stronie klatki piersiowej nie były snem, a na pewno nie głowa i cienkie, białe palce, które owe ciepło i dreszcze powodowały. Już nigdy cię nie opuszczę a śpiew nocnych ptaków wzbudził delikatny wiatr. Koniecznie musisz opublikować swoje fotografie, są naprawdę piękne. Jeśli ktoś, kto cię zna, zobaczy je kiedyś, pierwsze, co mu przyjdzie do głowy, to myśl, że to na pewno twoje. Są trochę takie, jakbyś z dłoni sączyła w aparat swoje piękno i delikatność, takie są. Te z nich, które przedstawiają niebo z ptakami wmuruję w serce i nigdy o nich nie zapomnę, a ilekroć pojawią się przed moimi oczami, poczuję przyjemne ciepło rozchodzące się promieniście w całym moim ciele.
Czasem to, co robili, trudno było nazwać całowaniem. Zamykając oczy, dotykali się językami, przyjacielsko przepychając się nimi i goniąc nawzajem. Przypominało to zaloty motyli wypuszczonych z klatki, spragnionych kwiecistego nektaru. Leżąc z nią na trawie, wyobrażał sobie, że chciałby zamknąć ją w pudełku zapałek i zawsze nosić przy sobie w kieszeni. Dlatego czasami zdarzało mu się nazwać ją Calineczką, chociaż , mimo swej ulotnej kruchości i delikatności, była to silna kobieta. Uśmiechała się wtedy, a w ustach kwitła jej róża. Jestem twoja i chcę, żebyś zrobił ze mną wszystko, czego pragniesz na początku wydawało mu się, że wywoływanie zdjęcia i robienie odbitek to ten sam proces, potem jednak ojciec go uświadomił. Wywoływanie zdjęcia polega na zakonserwowaniu kliszy, tak, by mogła być poddana naświetlaniu już potem, na powiększalniku, w celu odbicia negatywu w pozytyw na papierze fotograficznym. Za to właśnie lubił stare aparaty- miały w sobie zamknięte marzenie, a każde zdjęcie je wyzwalało, sprawiając, że niewyraźna granica między doświadczalnym światem chemicznym a mistyką wspomnień zacierała się. Przypominały trochę czaszki zwierzy z powieści Murakamiego, w których zaklęte były osobowości ludzi, odczytywane potem przez Czytelnika Snów, nazywane Starymi Snami. Tak się właśnie wtedy czuł; jak Czytelnik Snów, mały, jedenastoletni czarodziej. Czy czujesz się szczęśliwy mimo wszystko najbardziej na świecie a ja właśnie nie jestem pewna ból tak naprawdę nie jest odczuwalny w konkretnej, zranionej części ciała, z owego miejsca wysyłany jest dopiero impuls z informacją o zranieniu do mózgu i to mózg w gruncie rzeczy odczuwa ból. Dlatego, żeby zmniejszyć cierpienie towarzyszące przytrzaśniętym palcom należy jak najszybciej pomyśleć o czymś przyjemnym i stopniowo zapominać o bólu. To bardzo trudna sztuka, powiedział kiedyś stary mędrzec, a on zaczął zastanawiać się, czy poczucie pustego pokoju, jakie nosił głęboko w swojej duszy, jeszcze kiedyś opuści go i pozwoli odetchnąć pełną piersią. No i koniec 9
"Klucznik” Jestem odźwiernym.. otwieram Kosmos. Pęk kluczy łomocze mi w garści, pąkiem liliowym wybucha za każdym razem, gdy chcę otworzyć drzwi. Za pomocą tych kluczy otwieram drzwi, tak. Drzwi sklecone przede wszystkim ze słów i snów, o perłowej klamce myśli i odrzwiach z uschniętych emocji. Jestem odźwiernym.. opleciony żylnymi korzeniami białych orchidei, które impulsami roznoszą po moim organizmie światło, radość i wspomnienia. W ustach mam kwiat, a kiedy mówię, zlatują się pszczoły i motyle, łakome drobnego, kosmicznego pyłku. Jestem odźwiernym.. czasem połknę warkocz komety i kręci mi się w głowie. Przekręcam klucz nie w tę stronę i drzwi otwierają się od prawej do lewej. Słychać wtedy koncert skrzypka grającego na przeraźliwie długich nogach i ja się rumienię ze wstydu tak, że w oczodołach zakwitają mi dwie czerwone wiśnie, grube i słodkie. I nie chce mi się wtedy ruszać tylko śpiewać wraz z tym długonogim koncertem, a potem wchodzić na szczyt biały i zamykać oczy. Jestem odźwiernym.. otwieram drzwi i noszę walizki zmęczonym matronom i panom w melonikach, bo taka jest moja rola i ja się z nią zgadzam, ja znam odpowiedź na proste pytanie, co wcale nie oznacza, że odpowiedź jest prosta. Ale to nie ważne, czasami ktoś, kto wszedł do Kosmosu zadzwoni złotym dzwonkiem i wtedy ja na skrzydłach podlatuję i najczęściej prosi się mnie o szklankę mleka żeby wylać na kremowe ciało, to zwłaszcza wtedy, kiedy pożądanie robi się czarne i nie bardzo wiadomo, gdzie je schować. Jestem odźwiernym.. i nie mogę wpuszczać zwierząt i kotów też bo to też zwierzęta. Ale całkiem je lubię, nic do nich nie mam tylko to nie ja wymyśliłem te przepisy. Czasem przychodzi tylko taki czarny Kot i prosi, żebym mu coś zagrał na maszynie do pisania. To wtedy ja wkręcam kartkę w maszynę do pisania i stukam równomiernie albo nierównomiernie zależy, jaki rytm, w klawisze i gra muzyka, a nam przymarznięte do kręgosłupów
dusze topnieją i jak się tak długo gra, to odmarzają zupełnie i robi się wtedy tak ciepło w środku, a przecież każdy to lubi. Jestem odźwiernym.. mam znajomych. Tego o, czarnego Kota, pana sprzedawcę Gramofonów, nagą Afrodytę, białego Elfa, Zbiega Okoliczności, Alicję, Naiwnego-ja, Kobietę podczas Burzy, mojego ukochanego, drogiego Kolekcjonera Wspomnień, Jaskółkę, Jego Tatę, Motyla, Płonącą Żyrafę, Ciemność, uciekającego Pacjenta na ścianie, Ikara, najmilszego memu sercu Narratora, Wróbla, Deszczowca, Pana Abstrakta no i pamiętnego Statystę. Może to niegrzeczne, ale traktuję ich troszeczkę jak kolekcję znaczków pocztowych. Wyklejam sobie nimi głowę, uśmiecham się do nich i mrugam lewym okiem. Jestem odźwiernym.. kim jestem? mieszkam na wschód od Edenu, pod Bramami Sadu, w wolnych chwilach dokarmiam Daniele albo po prostu podlewam wiśnie, akurat, jak nie pada deszcz. Nie lubię śniegu, bo to oznacza, że moja Róża płacze, a ja nie przepadam za tym, kiedy ona płacze, choć ona lubi. Sobie popłakać. W chwili, kiedy akurat nie otwieram drzwi, nie noszę walizek ani nie polewam mlekiem, nie dokarmiam Danieli i nie podlewam Sadu, siedzę sobie pod gwiazdami i myślę o tym, jakby to wszystko wyglądało, gdybym nie istniał. Kto by to wszystko robił? czy to nie oczywiste, że każdy ma swoje miejsce ? Miejsce w Kosmosie? Pozdrowienia, śle ślepy Kot * [odręczny dopisek] A pytanie jest naprawdę proste: Podaj. Przyczynę. Kosmosu. phi.
1
„Dziewięć”
„masywne duszności”
Kiedy był małym dzieckiem, lubił zamęczać ślimaki. Małymi, wybrudzonymi w piaskownicy palcami chwytał za skorupę niewinne stworzenia i rozgniatał je na wysokości nosa, patrząc, jak pękają i roztrzaskują się, ociekając lepką mazią. Po udanej kaźni wycierał ręce w ubranie, szukając innych zbłąkanych podróżników.
Słuchamy Massive Attack, palimy skręta i leżąc nadzy na podłodze myślimy o Wielkiej Ucieczce. Takiej, żeby zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy, jakieś grosze i, łapiąc pierwszą lepszą okazję jechać na Zachód albo na Wschód, do Góry lub w Dół, lądem, powietrzem czy wodą, nieważne.
Spał z kobietą, a w zasadzie, z dziewczyną, krótko po tym, kiedy skończyły mu się nocne polucje, ale jeszcze jakiś czas przed tym, kiedy na pytanie o dowód osobisty mógłby nie skłamać. Nie chciał tego przyznać sam przed sobą, ale nie było to jakoś specjalnie fascynujące wydarzenie, a na pewno między bajki można było włożyć historie chłopaków z amerykańskich filmów albo wypowiedzi z bravo. Był to po prostu jeden z kolejnych pierwszych razów, kolejny do odhaczenia przed spróbowaniem trawki i następny tuż po pierwszej imprezie. Zdał sobie sprawę, że jest sam w wieku, kiedy z trzydziestu dwóch piegów zostało mu siedemnaście, a butelka z do połowy pełnej zamieniła się w tą do połowy już pustą. Każda kolejna noc spędzana w chmurze papierosowego dymu sprawiała, że zapadanie się w sobie dokonywało się przy mniejszym oporze, a trwanie w alkoholowym delirium pomagało cały proces przyjąć z pokorą. Nie miał kota, jego kot nie żył od pół roku, a drzewo posadzone w niepewnej chwili jako kotwica nie podniosło się wyżej, niż pospolity krzak malin. Metafizyczne znaczenie ucieczki nie istniało, ponieważ nie miał przed kim lub przed czym uciekać, ucieczka w jego przypadku zdawała się być stanem identycznym ze stagnatycznym tkwieniem w jednym miejscu. Potrzebował jakiejś stałej, chociaż jednej, do której mógłby się konstruktywnie odnieść. Nic takiego nie istniało, był jak wiatr i cisza, kompletnie wyprany z postrzegania świata w kategoriach znaczeniowych. Martwy punkt, martwa dusza .Nie ma zakończenia, koniec
Gęste kłęby siwego dymu układają się w fantastyczne niebo, lasy, puste autostrady i wielkie miasta, lepkie, słodkie słowa spływają strużkami wzdłuż nadgarstków manifestując rozległe plany i marzenia. Na ulicach wali przeciąg, niedomknięte samochody szeleszczą z wiatrem, upiornie wychudzone kamienice trzeszczą rachitycznym ożebrowaniem, zanosząc się jesiennym, suchym kaszlem, dachami zlewają się na ulicę zimne rzeki, palimy skręta, jest ciepło. Echo naszych myśli odbija się lunatycznie od wszelkich pozycji pionowych i poziomych, przeciskając się w porach skóry, oczami i kącikami ust, przenikają wszystko, jak wibracje fal dźwiękowych. Massive postanowił nasze ciała przykryć ciemnym płaszczem o błyszczących ślepiami guzikach, owijamy się w ciepłą ciemność, zagubieni w głębokich studniach, poprawiamy sobie pod głową wielką księżycową poduszkę, jesteśmy jedną dłonią, jednym uchem i jedną duszą, swobodnie przenikamy się jak duchy, zagubieni na dnie oceanów, spacerujemy dziesiątki kilometrów pod wodą, oślizgłe i zimnomroczne rybopodobne istoty ocierają się o nas, szepcząc do uszu niewyraźne słowa, glony i wielkie, podwodne rafy zaczynają porastać nasze lędźwia. Wiatr po zgwałceniu ostatniego wieżowca wymyka się po cichu z pokoju, zbiega schodami i znika w lesie za miastem, cisza staje się jeszcze cichsza, bezsenność rozpylona po deszczu w powietrzu wywabia z mieszkań zmęczonych ludzi, ciągnących do rozedrganych pubów i wyziębionych klubów, gdzie tlen gęstnieje do konsystencji budyniu zapychając usta wszystkim niepokornym. Kończymy skręta równo z początkiem Risingson, chyba jeszcze trochę pośpimy.
1
1
„30.5” między zębami jak między drzewami w lesie przeciskała się mgielna poświata brzasku zapach czystej kartki posmak amarantu zamknięty w złotym sztyfcie pełne jak księżyc wargi wyprężone kocim pragnieniem ludzkiej bytności "Czasem chciałbym" Czasem chciałbym żeby na tafli ciemnego lustra kawy wy rosło drzewo słuchałbym szu mnie poszukiwanych pytań a czasem siedziałbym najwyżej zatopiony w brzasku dnia „Ku pamięci Chagalla” rozległa jest jego samotność * aksamit rozrzucony we włosach konstelacja jelenia kosmiczny skrzypek o żółtym instrumencie na dachach płonącej sztetł
„minimanifest2” już jutro, moi przyjaciele skończy się świat niebo przekwitnie zimnym mrokiem a księżyc w smutku odwróci się od nas wtedy nadejdzie nasz czas czas w ciemnych przestworzach obfitych pełnym owocem chwili i zapomnienia nieśmiertelne białe okręty śnione samotnymi nocami wreszcie nabiorą ciepłego wiatru w żagle uderzą w pełen granat morza potężne niepomne powędrują aż po kres po zenit a oni ich wściekły wzrok usta przepełnione goryczą zgorzkniałe języki przeklęte znaki prawdy i symbole w potędzie naszej dumy zgniją samotnie już jutro, moi przyjaciele przyjdzie nam otworzyć oczy zapomnieć wszystkie niewypowiedziane słowa przełknąć skrywane łzy uśmiechy gwiazdy ułożą się na nowo w historię świata a nas nas już tam nie będzie *** Podpisano: Kapitan Kot, pozdrowienia, towarzysze
„wierszomyśl” chloe czule nas łuchuje mojego snu w milczeniu znudzona tą mono tonną jednostaj nością oddechu
1
„Konie” konie w powstaniu warszawskim nie brały udziału zmęczone całodzienną harówką nadymały brzuchy i kończąc samotne spacery pośród rozkładającego się miasta usnęły we mgle nietomne
„Sady wiśniowe” umarło niebo usiadłem sam nad brzegiem rzeki a Sen pocieszał mnie aż po wschód * od Edenu
„wiosna haiku” całują mój kark blade usta młodości nastała wiosna
„deszcz haiku” mrokiem przekwitło zimne niebo nad głową znowu pada deszcz
„marzenia haiku” Ciekaw jestem gdzie spadło pierze Ikara pozbierałbym je
1
1
G
ruba Gosia
To ja, jestem gruba, napuchnięta od myśli, które tylko okazyjnie ze mnie wypełzają. To ja, jestem Gosia, bo tak mnie określa obecna rzeczywistość. To zupełnie nie ma znaczenia, bo nie jest to nigdzie wyryte w mym ciele. ...ale trzeba w końcu łączyć jakoś prawdziwe ja z tym wykreowanym dla potrzeb istnienia.
1
„Czas” Gruba Gosia Czas jej Promyk kruchy potrzaskał jej się na strony na powiekach, brutalnie musnąć się nie da... co światło zrodzi, musi jej do swego czasu umknąć, schować w niezauważone. Bo gdyby zaistniała przypadkowość odłamków, co pod skórę poranka wchodzą, umarłby przepowiedziany snem dom i taniec między kwieciem snu tego. Snu kres na niewinności polach natury i flory i fauny jej podpowiek. Tam to odciskiem staje malowany śniegiem słój w lepkich wodorostach, kuchnia chcących barw, dających się tu i ówdzie. Muśnięcie brokatem, zastane w pośpiechu nad obeschłą łąką kopyt i śladów, tropów poprzedniej nocy. Zaprasza? pozór nie mami, nie myli dotyku, ni oka, w słuch jedynie wplatając fałszywe stękanie okiennic pozornie uginających się ciężarem słońcowego świtu... Prosty, wręcz gładki był fakt, że nadejdzie. Gwałt tego rozkroju miał miejsce o każdym trzaskaniu okiennic. Staranne wygrzebywanie się z granic pomiędzy własną pewnością istnienia, a mrowieniem opuszków. Szkic tułaczki pod sadzą nocną, i tą jednakowo brudną, bardziej zwierzęcą, niż ludzką, jednak przybierającą zewsząd humanoidalne kształty. Kształty światła. Przebłyski mleczne rozlewały ciepło, nie tłukąc już obolałych oczu, a dając spokój zastanego poranka, pewność wiecznej rutyny. Czy dzisiaj miało być zmiennie? Czy ten czas będzie inny? Znak zapytania kuł zawijasem- rogiem poduszki w odciśnięte na skórze linie- zapiski głębokich przemyśleń i słów wyrytych. Wymytych octem i wyszorowanych pumeksem ran w rzeczywistości nie ma, przybędą pod czysty wieczór lejąc do oczu wiatr. Teraz nowe. Po skórze pełzł starannie wątek przebudzenia. Rozpościerały się dłonie i całe ramiona chłonąc uczucie owiewające pokój i skronie. Stopy, jakby niepewne przyszłych dróg kuliły swoje korzenie w zwojach srebrzystej bieli bawełny. Miednica przeszywała kształtem okolice rąbka materiału, by nie kusić, lecz ostrzegać mrugnięciem kości. Oko rozklejało niebo na dwa wrogie obozy. Tak trudno było jej przeciągać się temu bez rozleniwień we włosie.
Potem uszu dobiegł fortepianowy rytm bicia skrzydeł o roziskrzone powietrze. A więc nie miała jeszcze w głowie myśli, półświadomość tłumiła wszelkie oznaki ruchomego umysłu. Rozlewała po członkach rozkaz bezwolnego poddania się sile czasu, bezwolnego wypełznięcia z nocnego gniazda opierzonego jeszcze śpiochem z oka. Najzwyczajniej pierwszym dała się ocucić stopom. Naskórek na chwilę zamarł w szoku podłogowego lodu. Podobno drobne miodowe pyłki zasypały pod nocą sypialnię, więc drewno błyszczało teraz słodkawym fermentem. Ciemne kłody, ułożony gęsty las, zapraszały pajęczyną między konarami i szczytnymi, pełnymi igieł końcami. Nietrudno było więc ulec pokusie obrania szlaku wśród barw. Wydeptana ścieżka wiodła wprost do źródła. Dłonie palcami ocierały się o uda, głowa włosami ocierała się o powietrze. Ociężałość byłaby tu przekłamaniem. Nic ciężkiego nie czaiło się przecież w zwojach jej ciała. Tylko potrzeba zderzenia z taflą, tak nienagannie wielka, że leżała jej na ramionach, czepiała obojczyków, nie mogąc doczekać się końca drogi. Palce stóp musnęły podstawę toaletki. Finał. Meta. Pobudka Ostateczna. Teraz zanurzała się powoli. Nos zatkał drogi onieśmielony gwałtownymi żywiołem wody. Oczy chciała mieć otwarte. Dno poranka zdobione było w jej zawsze śpiewające muszle i wybrzuszone grusze kobiet z dawna, więc chciała mieć otwarte oczy. Wilgoć pochłaniała stopniowo bladą płeć i oczy otwarte jeszcze. Powierzchnia skóry w dotyku różu, powiedziałbyś naiwnie, pokrywała się milionami srebrnych kryształków powietrza duszącego się pod powierzchnią. Widziała otwartymi oczyma teraz i zawsze. Tańczące wśród muszli kobiety, wirujące, nagie, pozłacane krewetki, mięsne kuszenia... i wyrywała oczy, wyrywała myśli od porannych obrzydlistw. Z zawrotem głowy odejdzie krokiem, pokapie ciało schronienia i siebie. Strumienie wyrzeźbią na plecach rzekę tych zimnych odczuć. Las włosia obudzi się chłodem... cały. Cały biały, w kroplach deszczu pobudki.
1
„Pobudka” Zerwana zwierzęcym pragnieniem, w za krótkich spodenkach, z za krótkim węchem (myśl: tylko żeby nie zaskrzypiał żaden z moich stawów gdy będę go potajemnie). Biegnę przez lasy wykładzin… mysim krokiem…cichutko... mogłabym otworzyć jego oczy za ramię ale (myśl: ale czy to nie zbyt proste współ- czucie?) … znalazłabym subtelniejszą dźwignię, dłoń zatopioną w cierpkim śnie przedpółnocy. „Czy masz ochotę na spacer przez okno?” wyciągnęłabym sznurem słowa Przytaknie mrużąc ciemne oczy. Pesząc się, noga tknie wykładziny. Mogłaby pójść za moim śladem trzymając wzrokiem tę dłoń <akcja: przyglądam się ręce zbyt koślawej> Pokazałabym mu własnym zapachem drogę i miejsce na- obok- przeciwko, przycupnięci w parapecie, krawędzi. Jego zdziwiona mina i chwilę potem uśmiech ściągniętych oczu, gdy opowiadałabym głupio-potokiem: „Kiedy jesteś tu <akcja: wyciąga szyję za ramę> musisz czuwać pod oddychającym niebem, a tu <akcja: głowa schowana pod dach rozmowy> spać spokojnie pod sztuczną opatrznością” i powtarzałabym tę czynności z geometrycznie rosnącym uśmiechem. Jego włosy, oczy, usta, próbę takową, gdy chętne, podejmą i we wspólnej radości (ja widząc tylko czuciem) nie mogąc zarejestrować gramatury jego twarzy… tak… to mogła być tylko ta dłoń… na szorstkim papierze rumieńca... nikt nie widzi… pobudka, samotny dom
„Zimowy kwiatsen” sprawdzam tylko czy śpisz drażniąc wargi oddechem, opadając senną masą w gęstwinę piór...czy to teraz właśnie rodzimy się na nowo, w Twoim śnie?...rodzeństwo bezbożne, bezmatczyne, ułomne…lub może ja ciążę we mgle moją imaginacją? wbijam żebro w serce bezbronnie szepcząc…? lunatycznym też spotkaniem mogą zaistnieć moje słowa, rzeką gestów, którą toczymy razem gdy zabraknie tchu w naszym działaniu zabraknie też snu A gdy obudzisz się sam w opadających falach wezbranym morzem głowa skrwawionym sercem ręka
„Para” -jesteście parą? Wierciła się niezgrabnie w fotelu, wyginała palce w górę, w dół i trzepocząc bezmyślnie głową usypywała włosami niewygrzane jeszcze oparcie. Patrzyła poza nią, w dal jego oczu. Głos natężał, ale obumarł w bezgłosie pośpiechu, nie dotrwawszy do pierwszej głoski. Odwróciła się do okna, ale nogi tak samo cierpły, skurcze łapały nagle i rozwierały płuca w głośnym szepcie przyspieszonego tętna. Struny głosowe w końcu rozedrgały się w kaskadę dźwięków. -Tak. Ja jestem rozproszona...ciecz...drobiny wodydotykała opuszkiem wilgotnych kącików framugi i zostawiała nierówny ślad swojego oddechu na szybie- a On... jest tym powietrzem, które mnie unosi...- zastygła- Nie, nie jesteśmy parą.
1
1
„złamana i schowana” Jeśli spieszysz za mną, jesteś tylko liściem, rozbryzgiem tła mętnym... gdy jawić się winnyś u twarzy, u rzęs cichnących pomrukiem. Trącę Cię, uwierz, w myśl niezaprzeczalną, chlewi okruchu, gadzie mój... Trącę Cię klęczącego przy ust nowinie jakobym pragnęła... Czy mądrze to? Czy rozwaga istnieje w takim zrywie duszy w Twe ucho? „uzasadnienia” pięć palców wyrwanych z mej dłoni, twoich,
„kultura” tak się nie płacze, nie tak niechlujnie i w rękaw tylko w serce, jak w filmie, gdy umiera najpiękniejszy czarny charakter. nie chowasz się, masz świecić mokrym policzkiem, zaciśniętą wargą nie smarki i czerwone wypieki tylko burza włosów na takim ramieniu . . . tak głupio Ty wyglądasz „* * *” Kudłopęki jak bukiety. Tu chodzi o wielbienie kształtu. Gdy przychodzi oddać perłowe szmaty i zyskać na myśli. Pierwszymi są układne te ważkie i ciepłe, ostatnim zubożały pan, wzgórzony księżyc. . . . tu chodzi o tę ciszę. Nie piszesz?
jak pięciu kręgów pozbawiona słaniam się po podłodze...
„przewodnik picia?”
bo ideał tworzy się dopiero w głowie
Najzbożniej się makaronem pija kompot. on wrzący bezbrzeżnie on zimny, z lodówki smuga las językowy uczula polik na gorętsze jeszcze przyjście.
nietaktem byłoby więc wstać. Dosztukować zdarzenia o Tobie dorzucić gdzieś taką twarz. Pięć kręgów zebranych Twymi dłońmi, moich, jak pierzem dłoń ubrudzoną strzepujesz bezstronnie na podłogę
Najzbożniej się przez słomkę pija ślinę. ona kapie płomieniem ona usta- podkówki pieni martwe komórki klei słowa między wymianom ustom.
2
2
D
agmara Labok-
poznaĹ&#x201E;ska studentka hebraistyki.
2
„Na zielonej ławce biały koń szuka czterolistnej koniczyny” Dagmara Labok Opowiem ci bajkę. Chcesz? Zamgła Zamglić Zamglonej oooooooooooooooo
świtać
świcie koń biały biały? biały koń stoi żuje żuć-żyć żywy szkapa szuka koń-konica-konno-konwalia-koniczyna cztero-list-na - Piękna – powiedziałeś - Zdurniałeś – odwrzasnęłam w odpowiedzi. Dzień tak cudowny, promienie słońca, tego pierwszego, marcowego, na twarzy, drzewa najzieleńsze, ptaki wyśpiewują swoje krótkie życie na wiatr a ty tu gówno z gówien najgówniejszym gówniane, że piękne. mgła, mglisto, gęsto, biało, mleko. Kuchnia była mała, malutka, malucieńsienieczka i stół pod ścianą kwadratowy był, duże okno, a w nim zawsze świeże kwiaty. Fartuch miała taki śmieszny – ogórek, dynia, pomidor, cytryna, tło było zielone. Nogami majtałam pod tym stołem chropowatym, miłym. Mleko było ciepłe, z kożuchem. - Pij, pij, skarbie, bo wystygnie - Kocham cię, mamusiu. łąka, pałąk, łączyć, złączyć, złącze, kabel. Mogłaś podłączyć to wideo. Ale skąd mogłaś wiedzieć, skąd ja mogłam? Że tak łatwo pójdzie. Podchodzisz do mnie, a w ręce taki twardy i wąski i ty też chuchro Pomyślałam właściwie nie wiem, co. c-ó-r-e-c-z-k-o Nigdy nie dałam ci mleka. koń, konik, koninka, kucyk, kuc Jak można lubić konie? Koń spada, skacze przez burtę do wody i tylko czerwień wody spod silników, wirników.
Koń łamie nogę i tylko tasak w górę i w dół Koń stoi a nad nim ludzie batem (kablem?) bum bum bum wyrywa się, stara, a oni wciąż i pada na czerwoną drogę. Koniowi się nic dobrego nie przytrafia. szuka, szuka, szuka, szuka, szuka, szuka, szukam Szukam igły, widelca, noża, rzutek do tarczy elektrycznej, długopisu, bo paznokcie mi obcięli, nie dam rady. Ja tak chciałam żebyś tylko twarz zwróciła w inną stronę. Oczy miałaś brązowiutkie, ciocie śmiały się, że piwne, bałaś się tak bardzo bardzo, nikt tak nigdy mnie nie prosił o nic. Głupią modlitwę sobie ułożyłam, mantrę do Boga Ojca Jedynego nie patrz tak na mnie, nie patrz tak na mnie, nie patrz, nie patrz, nie patrz To chyba nic takiego dziwnego ta ulga, kiedy w końcu zawisłaś bezwładnie? i tylko szukam igły, widelca, noża, cokolwiek by już nigdy nie zobaczyć tych małych, piwnych oczu. czte-ro-list-na-ko-ni-czy-na Tylko szczęścia mi zabrakło jakoś tak. Mój koń szuka koniczyny na zamglonej łące. Wciąż. Koń jest ślepy, łąka biała jak mleko, świt blady, koniczyna mała-maleńka-maciupenieczka. Żeby znaleźć szczęście też trzeba mieć szczęście. Tylko szczęścia mi zabrakło. Jeszcze 1050 uderzeń i biała pani przyjdzie z obiadem 1049… 1048… 1047… Na zamglonej łące o świcie biały koń szuka czterolistnej koniczyny. Ta bajka nie była dla dzieci. koń, konać, skonać, wykonać, kończyć Koniec.
2
2
K
atarzyna Szyszko-
ma dwadzieścia dwa lata, za rok będzie miała dwadzieścia trzy, a za dwa dwadzieścia cztery. Aspirująca artystka, niezauważony umysł ścisły. Racjonalistka fascynująca się irracjonalnym. Pisze i czyta, kiedy internet zawodzi, maluje, kiedy jest jasno i myśli, kiedy powinna robić. W przyszłości chciałaby być mężczyzną.
2
„Opowiadanie Pierwsze”
mamo!”, krzyczała zapłakana, „zdeptałam Jezusa!”. „Jezus już nie żyje”, powiedziała mama, „Nie żyje od dwóch tysięcy lat”.
Kasia Szyszko
„Dziadek jest chory”, powiedział tata.
„Nie chcę, żeby dziadek umarł”, te słowazaklęcia powtarzała bez końca w swoich myślach. To one budziły ją i usypiały. W tych myślach zawarta była kwintesencja jej wszystkich lęków. Często zastanawiała się, „co jest potem”. Kiedy miała siedem lat, niebo było wioską pełną
jednopiętrowych
domków,
każdy
zamieszkały przez jednego człowieka. Mama mówiła jej, że w niebie wszyscy ludzie są młodzi. A bardzo bała się, że nie rozpozna tam swojej rodziny. Oglądała zdjęcia babci z dzieciństwa, dziadka z wojska, mamy uczącej się pływać. „Tato miał kiedyś długie włosy, a teraz jest prawie łysy”, dziwiła się. „Jedz, jedz”, powtarzała babcia,
„nie
wiadomo, czy w niebie jedzenia dla wszystkich starczy”. „Czy to dlatego, że Pan Bóg wszystko zjada?”. Babcia kiwała głową. „Pan Bóg musi dużo jeść, żeby móc o nas wszystkich myśleć”. „W niebie mieszka Jezus, który daje każdemu, co tylko chce”, powiedziała mama. „Bóg tylko siedzi i je”, pomyślała A. Jezus był bardzo wysoki i A wiedziała, że nigdy nie dosięgnie wzrokiem jego twarzy. Jeździł na motorze od domku do domku i pytał ludzi o ich pragnienia. Z czasem Jezus stawał się coraz niższy, aż w końcu był niższy od A. Pewnego dnia A bawiąc się w ogródku zdeptała Jezusa. „Mamo,
Ludzie w telewizji wiedzieli, jak wygląda niebo. Jednak nie mówili o domkach i Jezusie. Gruba blondynka powiedziała, że przemierzała długi tunel wypełniony oślepiającym światłem. Pan z wąsami dodał, że cienie umarłych przywoływały go do siebie. Nauczycielka z Belgii poznała swoją matkę po głosie. „W ułamek sekundy widzieliśmy całe swoje życie”, mówili wszyscy. „Robię ciastka, żeby Śmierć, jak przyjdzie nie była głodna”, powiedziała babcia. „To po ‘dziadka ktoś przyjdzie?”. „A jak ma sam trafić?”. Katechetka
powiedziała,
że
w
niebie
wszyscy śpiewają. „Ja nie chcę iść do nieba”, płakała A, „skoro WSZYSCY śpiewają, to muszą strasznie fałszować”. Pewnej nocy śniło jej się, że Bóg przyszedł do domu. Był wielki i gruby, a jego oczy zasłaniały fałdki
tłuszczu.
„Śmierć
zachorowała
i
ja
przyszedłem po dziadka”, powiedział.„Jak wygląda niebo?”, pytała kartki pamiętnika. „Oprócz nieba jest
też
piekło”,
powiedział
ksiądz
podczas
cotygodniowej mszy. „W piekle są płomienie, które parzą i ranią”, dodała babcia. „Czy do piekła też prowadzi Śmierć?”, zapytała A. Babcia kiwała głową. „To skąd będziemy wiedzieć, że dziadek poszedł do nieba?” Dziadek leżał w łóżku. „Kiedyś opalał nogi w ogrodzie”, wspominała mama, „kiedyś kłócił się z nami”, mówił tata, „kiedyś dużo jadł”, babcia kiwała głową. Dziadek leżał w łóżku.
2
„Zostało
mu
trzy
miesiące
życia”,
siadywały razem i kiwały głowami przez parę
powiedział bardzo mądry doktor. Babcia kiwała
minut, po czym znów wracały do pracy. A.
głową.
wpatrywała się w okno. „Śmierć przyjdzie rano czy „Całun turyński pochodzi z XVI wieku”,
pisano w podręcznikach. Mama wyrywała te strony i paliła je w kominku.
wieczorem?”, pytała. „Trzeba zrobić porządek w całym domu, zanim dziadek umrze”, powiedziała mama.
„Piekło jest większe niż niebo, ale
„Gdzie dziadek pójdzie ze Śmiercią?”, pytała A. ,
mniejsze niż czyściec”, powiedziała babcia
ale nawet bardzo mądry doktor nie odpowiadał na
kiwając głową.
to pytanie.
Każdy leżał w swojej trumnie i czekał na
„Bądź dobra dla wszystkich”, uczył ją dziadek,
niebo. Tak wyglądał czyściec, kiedy miała siedem
kiedy co noc siadywała przy jego łóżku.
lat. „W czyśćcu Bóg pierze nasze dusze”, zapisała
„Dobrze się odżywiaj”, mówił innym razem, na co
w pamiętniku.
babcia kiwała przytakująco głową.
„Nie
chcę,
żeby
dziadek
umarł”,
powiedziała babci. Babcia kiwała głową.
„Noś lekkie obuwie”, powtarzał, ostatkami sił uderzając ręką w pościel.
„Za parę dni umrze”, powiedział bardzo mądry doktor beznamiętnym głosem. „Masz czas,
A notowała wszystko w pamiętniku.
żeby pożegnać się z dziadkiem”, pocieszał ją tata. A. kiwała głową razem z babcią.
„Umieranie”, zatytułowała stronę.
Słowa-zaklęcia nie usypiały jej już. Słowazaklęcia
nie
pozwalały
jej
spać.
Za każdym razem, kiedy odwiedzała dziadka, ten
„Jeżeli
witał ją tajemniczym uśmiechem. Potem siadała
przestaniesz o nas myśleć”, groziły słowa-
przy jego łóżku, na dywanie, który dostał w
zaklęcia, „dziadek umrze”. „Nie chcę, żeby
prezencie ślubnym od kolegów z wojska. Babcia
dziadek umarł”, te słowa-zaklęcia powtarzała bez
siadała na fotelu obok. Kiwała głową, podczas gdy
końca w swoich myślach.
dziadek tłumaczył wszystko A. „Ciężkie obuwie
„Mama przestanie w końcu kiwać tą
to noszą w wojsku. W wojsku walczą na wojnie.
głową!”, krzyczała mama na babcię, „Już A. za
Wojna jest zła. Noś lekkie obuwie, wtedy nie
tobą powtarza”. „Tak, tak”, mówiła babcia nadal
będzie wojny”.
kiwając głową.
Babcia często śmiała się ze słów dziadka.
„Dziadek nie żyje od dwóch sekund, a
„Co ty dziecku głupoty opowiadasz?”, mówiła.
całun turyński to mistyfikacja”, powiedział Bóg
„Leżę dużo w łóżku, żeby mnie Śmierć nie
ze snu.
zaskoczyła”, tłumaczył dziadek, „bo jak będę się
A zerwała się z łóżka i pobiegła do pokoju
kąpać, to może nawet sam Jej nie zauważę”.
dziadka. „Naucz mnie umierać”, poprosiła dziadka.
A. nie rozumiała wszystkiego, co mówił dziadek, ale słuchała uważnie.
„Trzeba dokończyć ciasteczka, żeby śmierć nie
„Ciasteczka są już gotowe”, ogłosiła babcia.
była głodna jak przyjdzie”, pospieszała ją babcia,
Przez pewien czas wszyscy troje milczeli wpatrując
kiedy obie krzątały się po kuchni. Czasem
się tępo w ciastka, która babcia dopiero co wyjęła z 2
piekarnika.
„Powinna
się
pośpieszyć,
zanim
ostygną”, szepnął dziadek.
„Jak
ty
wyglądasz?”,
zapytała
nauczycielka historii, kiedy A. przyszła na lekcje
„Możesz wracać ze mną”, zaproponowała koleżanka z klasy. Powiedziała, że mieszka
z podbitym okiem, „O Boże!”. A. uśmiechnęła się sarkastycznie, „Jaki Boże?”
niedaleko A. „Nie mogę”, odpowiedziała A. ,
„Żadna praca nie hańbi”, mówił dziadek.
„Mam lekcję umierania”.
„Bądź dla wszystkich zawsze dobra.
„Dużo jem, bo w niebie posiłki są o
Dawaj ludziom to, co od siebie dać możesz.
wyznaczonych porach”, mówił dziadek. „Nie
Zachowaj przy tym rozsądek”, mówił innym
można podjadać?”. Dziadek uśmiechnął się.
razem.
„Coś tam można”, odpowiedział.
„Jesteś piękna. Pocałuj mnie”, poprosił ją
„Co to za bzdury tato dla A. opowiada?”, krzyczała mama. Wtedy dziadek udawał, że śpi. „Czasem trzeba udawać przygłuchego”, mówił dziadek, „Mnie to wychodzi całkiem
przechodzący obleśny mężczyzna, kiedy stojąc samotnie na przystanku czekała na autobus. „To rozsądne?”, zapytała. Mężczyzna wyjął nóż. „To jedyne rozsądne wyjście”, powiedział.
dobrze. Czasem nawet babcia myśli, że nie dosłyszę”. „Ty hultaju!”, śmiała się babcia. „Czy do nieba trzeba się pakować?”,
„Mieszkam
blisko.
Możemy
razem
wracać”, zaproponowała koleżanka z klasy. A. nie odpowiedziała nic.
pytała A. „Nie, to pogańskie zwyczaje!”, oburzał
„Normalne dzieci tak nie wyglądają!”,
się dziadek. „Ale coś słodkiego zawsze możesz
krzyczała mama widząc podsiniaczone oczy A. „I
spakować”, dodawał.
w ogóle, jak ty się ubierasz?!”, krzyczał tata
A. przychodziła codziennie o osiemnastej. Czasem dziadek już spał i wtedy A. delikatnie go
widząc jej krótkie spódniczki. „Nic z tego dziecka nie będzie”, mówiła babcia kiwając głową.
szturchała. „Już jesteś?”, pytał z zamkniętymi oczami. „Myślałem, że to śmierć”, przepraszał.
„Niebo jest po życiu, a piekło jest w trakcie”, zapisała w pamiętniku.
Zapalał małą lampkę. A. siadała na dywanie. Zapisywała jego słowa w pamiętniku.
„Czy ja jestem ładna?”, zapytała dziadka. Dziadek udawał przygłuchego.
„Jak ty wyglądasz?”, zapytała mama,
„Stan jest krytyczny i dziadek umrze jutro
kiedy A. wróciła ze szkoły umalowana czerwoną
w nocy”, powiedział bardzo mądry doktor. „Oby
szminką. „Koleżanka powiedziała, że z tym mi
ciasteczka nie wystygły do jutrzejszej nocy”,
do twarzy”, odpowiedziała A. Wchodząc do
powiedziała babcia.
swojego pokoju trzasnęła drzwiami. „Trzeba z
A. napisała list do Śmierci, w którym
tym gówniarzem porozmawiać.”, poskarżyła się
opisała drogę do swojego domu. „Bardzo
tacie mama.
dobrze”, pochwaliła ją babcia, „Teraz mamy
„Jak ty wyglądasz?”, zapytała babcia, kiedy
A.
wróciła
ze
szkoły
w
pewność, że trafi”.
bluzce
„Powiedz mi coś o sobie”, poprosił
odsłaniającej brzuch. „Gołe nery”, skomentował
wieczorem dziadek. „Powiedz”, nalegał, „bo ja
tata.
nie
znam
swojej
wnuczki”.
A.
odłożyła
pamiętnik. „Ja też jej nie znam”, powiedziała. 2
„Dzisiaj umiera dziadek”, powiedział przy śniadaniu tata. A. wyszła z domu. „Jak
się
dziadek?”,
„Śmierć nigdy się nie spóźnia”, powiedział zapytała
dziadek, „Umówiłem się z nią. Ty też się z nią
koleżanka z klasy. „Dzisiaj w nocy umrze”. „To
umówiłaś”. A. spojrzała zdziwiona, „Kiedy?”
czemu nie płaczesz?”
Dziadek uśmiechnął się tajemniczo, „Byłaś za
„Chodź,
czuje
A. kiwnęła głową, „A gdzie się zgubili?”
kochanie.
Pójdziemy
do
mała, żeby pamiętać”. „Dziadek zawsze wszystko
kościoła”, powiedziała mama. Wyglądała ładnie
pamięta”, pomyślała A. Babcia zamknęła oczy.
w czarnej sukience do kostek. A. włożyła taką
Kiwała głową.
samą sukienkę.
„A jak było w szkole?”, zapytał dziadek.
W kościele A. poczuła się nieswojo.
A. kiwała głową.
„Nie męcz już dziadka”,
Ksiądz patrzył na nią groźnie, Jezus nie miał
powiedziała mama. „Tato, idź spać”, powiedziała
motoru, a Boga nie było wcale. „Gdzie jest
mama do dziadka. Dziadek udawał przygłuchego.
Bóg?”,
zapytała
mamę.
„Wszędzie”,
„Ucz się”, szepnął dziadek, „Nauka jest
odpowiedziała. „Musiał dużo zjeść, skoro tak się
najważniejsza. Ja byłem w twoim wieku, jak
rozrósł”, pomyślała A.
przyszła wojna”.
Po obiedzie wyszła na dwór. „Ty!”,
„Ucz się angielskiego”, szepnął dziadek,
usłyszała za sobą nieznajomy głos. „Ty!”,
„Ja po angielsku to umiem tylko „aj low ju”. Ucz
powtórzył głos, „Chcesz zobaczyć niebo?” A.
się angielskiego od babci”.
odwróciła się. Właścicielem głosu był rudy
„Składam ci powinszowania z okazji
chłopak z siódmej klasy. „Ty!”, krzyknął,
urodzin. Życzenia można składać dwa tygodnie
„Niebo to zabawa. Zróbmy sobie niebo na
przed
ziemi. Nie jestem ćpunem. Szukam Boga”,
wytłumaczył.
powiedział, ”Weź!”, podał jej paczuszkę. „Weź,
„Rzeczywiście, mam urodziny za dwa tygodnie”,
ale starym nie mów”. A. wzięła paczuszkę.
pomyślała A.
„Kiedyś mi za to podziękujesz”, powiedział
mama.
rudy chłopak z siódmej klasy. „Bóg
jest
ukryty
i
dwa
tygodnie
po
uroczystości”,
„Tato zwariował”, powiedziała
„Jak pachnie starość?”, zapytała A. w
paczuszce”,
„Pachnie kościołem i historią”, powiedział dziadek.
pomyślała A. O osiemnastej przyszła do
„Jak wygląda Śmierć?”, zapytała A. „Jest
dziadka. Babcia siedziała na fotelu i kiwała
mała i chuda”, powiedział dziadek. „To Bóg jej nie
głową.
karmi”, powiedziała A. , „Bóg sam wszystko „Bądź dla wszystkich dobra”, powiedział
dziadek.. „Dobrze
zjada”. Babcia zabrała z talerza parę ciasteczek. „Masz do nieba”, powiedziała kładąc je na łóżku
się
odżywiaj”,
powiedział
dziadka, „ale nie zjedz wszystkich naraz”.
dziadek.
„A czy z nieba można pisać listy?”,
„Noś lekkie obuwie”, powiedział dziadek.
zapytała
A.
Dziadek
„Świat jest dobry”, mówił dziadek, „Jest
„Zapytam, jak tam będę”.
wzruszył
ramionami,
dużo dobrych ludzi. Jak będziesz dobra to oni się znajdą”. 2
„Dziadek umiera, A. Nie przeszkadzaj dziadkowi”, powiedział tata. „Dziadek umiera i chce być sam”, dodała mama.
„Opowiadanie Drugie”
„Co chcesz jeszcze wiedzieć?”, zapytał dziadek. „Dziadek zawsze ma dla mnie czas i wie wszystko”, pomyślała A. Babcia kiwała głową. „Dziadku, jak wygląda niebo?”, zapytała. Dziadek milczał.
Droga A., chciałabym powiedzieć Ci wszystko, poczynając od początku, ale chyba się nie da. Jest dwudziesty pierwszy dzień czerwca, już po południu. Dziadzio umarł. Mam za złe światu, że żyje. Ludzie na przystanku jedzą kiełbasę, a nad krzakami unosi się stęchły zapach papierosów. Przystanek ma dwa końce, zupełnie jak życie. Żujemy je jak kiełbasę. Przede mną rozciąga się łąka. Ta przy siatce. Tutaj papierosy pachną lepiej, bo nie trzeba się z nimi nigdzie chować. „Chciałabym was poczęstować”, mówi Ewa, „ale nigdy nic nie mam”. „Idź na czuwanie, bo dziadek tego chce”, mówi mama. „Idź na czuwanie, bo dziadek patrzy na nas z góry”. „Skąd wiesz?”, pytam, „a może teraz wita się z przyjaciółmi?”. ”Nie było cię, dziecko przy śmierci. Gdybyś była, to byś wiedziała”, krzyczy ciocia. Uśmiecham się. Dziadek podaje rękę Staszkowi z liceum. „Dziadek patrzył przed siebie i nas nie widział.”, powiedziała mama, „dziadek szukał wzrokiem Pana Boga”. „Bóg je siebie”, pomyślałam. Zanim Cię poznałam, byłaś mała jak szpilka. Bałam się, że Cię rozdepczę, jak Cię poznałam. Chciałam Ci powiedzieć wszystko od początku, więc nazwałam Cię „A.”. To jest jakiś początek. Początek alfabetu. Rodzina z parteru je lody. Tapczan dziadka jest piętro niżej. „Męczyliśmy go tym łóżkiem”, mówi ciocia. „To było jego ulubione łóżko!”, mówi mama. Wszystkie dzieci zostały na nim poczęte. Dziadek opala nogi w ogródku. Rodzina z parteru myśli, że nic nie czuję. Ale czuję. Codzienność źle się trawi. Wymiotuję rzeczywistością. „Zanim ksiądz przyjdzie, trzeba zdjąć dziadkowi skarpety”, powiedziała babcia. Nie mam wnętrzności ani paznokci. Krew jest żółta. Tata płacze. Już nie chce podtrzymywać na duchu rodziny. Moje wnętrze topi się we łzach. Nie płaczę. Moje prawe ucho krwawi. Chciałam Ci powiedzieć, A., chociaż trochę o wszystkim. Mąka w wodzie pęcznieje, ale ja tego nie rozumiem. 3
Ignorancja wcale nie dodaje otuchy, wbrew temu, co myśli rodzina z parteru. Ignorancja to tylko ucieczka. Obojętność wcale nie dodaje otuchy, wbrew temu, co myśli rodzina z parteru. Obojętność to tylko ucieczka. Samotność wcale nie dodaje otuchy... Bóg nawet nie zauważa dziadka. Tylko Jezus pyta, czy dziadek coś chce. Dziadek chce czekoladową roladę. Z truskawkami. Chciałabym odciąć sobie wszystkie palce, żebyś nigdy o niczym się nie dowiedziała. Jestem wiedźmą. Noc wcześniej prawie zabiłam dziadka słowami w pamiętniku. „Dziadek umiera. Dziadek cały czas śpi. Ranię kartki, bo to mniej boli.”, napisałam. Chciałabym znów usłyszeć Głos. Słyszę tylko lament. Oglądasz swoje stopy. „Mam twarde poduszeczki”, mówisz. Dłonie szybciej starzeją się od twarzy. Parę lat temu pojechaliśmy z dziadkiem na grzyby, pamiętasz? Siedziałyśmy przy drodze i odcinałyśmy robaczywe nóżki. Bałyśmy się pajęczyn. Rodzina z parteru zapomina o dziadku. Babcia boi się spać na tapczanie dziadka. Ogląda Telezakupy. Chciałabym Ci powiedzieć (i to będzie bolesne) o zdjęciach dziadka. Ostatnie pochodzi sprzed roku. Dziadek jest chudy. „Jak dobrze wyglądasz”, przywitałyśmy dziadka po powrocie z Chorwacji. Poraziła nas wtedy ta przeraźliwa chudość. Mało mamy zdjęć, na których dziadek jest dziadkiem. Na wielu jest Świętym Mikołajem. „Stań”, mówi dziadek. Poprawia mi kurtkę. Zapina zamek i kaleczy brodę. Stoję przed nim. „Stań”, mówi pomimo to. Znalazłam Twój włos na prześcieradle, odkrywając, że jednak istniejesz. Chciałam schować ten włos. Położyłam go na poduszce. „Będziemy dziś razem spały”, pomyślałam. „Dziadek będzie miał ładny, elegancki garnitur. Nie czarny”, powiedziała ciocia. Babcia kiwała głową. „Jedz buraki”, mówi dziadek, „Będziesz zdrowo wyglądać”. Dziadek jak mówi, przekręca wyrazy. Strony zapisane pachną próchnem. Farba zielona i granatowa. Boli mnie rak dziadka. W kaplicy jest jak w ulu. Ludzie bzyczą modlitwy. Dziadek najadł się mąki i teraz ona pęcznieje w jego brzuchu, dlatego skóra źle na nim leży.
„Opowiadanie Piąte” Siedzimy w pubie i podchodzi do nas, Sławek, mówi, tak się nazywam. Sławek jest starym rock'n'rollowcem, lubi tequile i ostre dziewczyny. Nosi koszulkę ze Stonesami chyba jeszcze z czasów młodości. Teraz ma lat pewnie z pięćdziesiąt i gra w szpitalu, bo tam leży jego brat i Sławkowi jest bardzo przykro. Mówi nam o ruchaniu i fajach. Nie wiem, jak ta koszulka mieści się jeszcze na jego sadle, myślę i na tym skupiam swoją uwagę, kiedy Sławek się produkuje. On jest skorpionem, mówi, to blisko mojego znaku zodiaku. Tak więc Sławek zajmuje nas rozmową, odkupuje za cztery złote piwo, za które zapłaciłeś pięć i zapala dwa papierosy...a może trzy? "Ja jestem zajebisty! Jak Chylińska". Sławek błąka się po pubie, czasem krzyczy coś w stronę baru, czasem próbuje się z kimś skontaktować telefonicznie. Podaje Ci swój numer komórkowy, a mi podaje rękę. "Kujwa, ty mężczyzno myślący spermą, nasze są połówki!". Baba ze Śląska, jak trafnie ją nazwałeś, ma długi warkocz. Długie ma też piersi i długie pośladki, jak na Matkę Polkę przystało. Wszystko długie i szerokie. Wskakuje na stół bilardowy i śpiewa Maleńczuka, ale myli słowa. Te najważniejsze. Jej partner jest wysoki i pijany. Baba zeskakuje ze stołu i rzuca się w jego ramiona. Jak w lynchowskim śnie tańczą na pubowym parkiecie nierytmicznie i wulgarnie. W tle wyjący, polski artysta. Sławek wraca po chwili z to mój synalek, mówi. "Synalek" przedstawia nam się, a ja długo waham się przed podaniem mu ręki. Nie czuję się dobrze podając rękę mężczyźnie, jeżeli ma zamiar ją uścisnąć. Pruderyjne i pseudokulturalne poglądy. Ktoś dzwoni do Sławka. Ja nie jadę, zapiera się "synalek", ale w końcu jedzie. Niedopite piwo, które od Ciebie odkupił obrzydza Cię. Boję się, że Sławek miał jakiś drobnoustrój na ustach i krew kapnęła do piwa i będziesz miał eidsa. Pamiętasz jak pierwszy raz spotkałyśmy dziadka Marqueza? Chciałbym przeczytać wszystkie książki, jakie kiedykolwiek zostały napisane, uśmiechnął się dziadek Marquez i w tej sekundzie jego słowa uderzyły nas z wręcz boską mocą. Boska moc słów dziadka Marqueza poradziła po kolei moje kolano, Twoją dłoń i w końcu nasz wspólny rdzeń kręgowy, bo rdzeń kręgowy to to, co nas łączy. Byłyśmy tak głodne, że do dziś wyjmuję z międzyzębia resztki stron dziadkowej prozy. Czytałyśmy o Marii Sanchez jego cierpienia i następnego dnia Maria Sanchez przybrała postać 3
namacalną i cierpiałyśmy razem z dziadkiem. Ona jest piękna jak Buzkowa, mówiłaś, podczas gdy ja myślałam o jej chudych łydkach. Pewnego dnia przyszłaś do mnie z twarzą nabuzowaną, bo chcę, żeby Marquez umarł, mówisz. Właśnie wyszła jego nowa książka, a ja nie zdążyłam przeczytać poprzednich. W liceum zamieszkałyśmy w bibliotece. Na początku obiecałyśmy sobie przeczytać wszystko, co się tam znajdywało. Miałyśmy czytać wszystkie książki autora mającego nazwisko zaczynające się od wylosowanej litery. Każdy chciał mieć „M”, bo tam był Mann i Marquez. Magiczna litera. „S” jeszcze mi się podobało. To był jeden z pierwszych naszych dni w bibliotece, kiedy zobaczyłyśmy „Dziewięć” Stasiuka. Wąchałyśmy książkę i macałyśmy ją i zachwycałyśmy się jej konsystencją. Biblioteka podzieliła się na książki i „Dziewięć”, jakiś nieznany byt, który tak bardzo chciałyśmy poznać, paradoksalnie nie przez wypożyczenie i przeczytanie, ale właśnie przez te nieustanne macanie, dotykanie, wąchanie. Wiesz, pewnego dnia ja wypożyczyłam „Dziewięć”, nawet przeczytałam, ale już nie pamiętam nic z fabuły, żadnego bohatera, ani słowa. Za to doskonale pamiętam jak miękkie kartki miało to wydanie. Zaufałyśmy starości. Tylko starość wydawała się autorytetem. Otaczałyśmy się starcami i pożerałyśmy starcze słowa. Kiedy sięgam teraz po jakąkolwiek książkę, zawsze sprawdzam wiek autora. Jeżeli urodził się niedawno, jego reputacja w mojej podświadomości upada.
„Chapter One” My name is Francis and I am new to the centre. I walk through the main hall guided by Andy, short but extremely handsome young man, who claims he once wanted to become an author when he was younger, however, the moment he found the place, his ideal vision of future had radically changed. The place, or rather Alternative Creativity Centre also provoked him to make other, even more difficult decisions, for his wife-to-be, Elizabeth was not very keen on him working in here, so he had to break up with her. His father doesn’t talk to me either. I want to ask Andy why Elizabeth didn’t approve his involvement in the company, but it is quite obvious that the topic is still too painful for him to talk about. –The place is kept fully confidential, no one finds out about it; instead, we find out about the one we are interested in. If we choose you, it does not mean you have a talent, or that you are better than anyone you know and write with; it simply means there is an element of your future story we found easy to familiarise with, like a character that we might like or the event that for one of us actually took place. -It works as a kind of school, you will find out, so you are never bored or de-motivated. We believe that ideas surrounds us from all the sides and can derive from all the places, so we want you to see, to 3
learn how to see connections, so you can
are about to take, your day plan for the rest of the
successfully put them on the paper.
days and some interesting stuff about the centre.
-Let me now tell you about some general rules that
After that you can rest before tomorrow. So, yes,
we live by in the centre. First of all, you spend here
we are right in front of the doors now, and I hope
one year before going on holiday. During this year
you will love it. Here are some brochures.
you can write to your family, call whoever you
The dark brown, wooden doors to my room
want but by no means tell them about the details of
were designed beautifully. Although the wall
your stay here. You have signed the contract
surrounding it did not have much to offer bravely
already, I believe.
exposing its whiteness to the visitors of the room,
Yes, I have. It was the biggest piece of paper I
however because of these doors, the overall image
have ever seen. Beautifully written both in terms of
of the entrance invited me with a small but strong
language and form. The contract, although filling
dose of elegance. There was a small writing on the
the whole space, was short and very specific. I am
top of the doors pronouncing my name to all the
not allowed to tell anyone about Alternative
passer byes; “not yet great enough to fill the whole
Creative Centre, I am not allowed to share my
space”, it seemed to say, “but you should be aware
work with anyone outside the centre and I am not
of his existence”. I opened the door and found out
allowed to sell my work before finishing the
that the size of the bedroom was hugely
course. I can leave the place whenever I want;
disappointing. Maybe if I wasn’t sharing it with
however, I cannot teach anyone whatever I have
someone else, it would be enough, but with this
learnt in here. I will not be use violence against
amount of space and as much as two people using
others who work here and will try not to depress
it, there will probably be a murder committed in this
my characters. The last bit surprised me, but I have
room.
signed.
My side, as we used to call it on the
-So, first we are going to place you in your new
campus, was on the left. I had a small Scandinavian
room. You are going to share it with another
bed to lie and die on, even smaller desk on which I
writer, which hopefully will make your integration
could not think what I was able to do… sit maybe if
part easier. Then, of course, you all are going to
I tried hard? And the oldest bookshelf that actually
meet in the General room for the induction, in
filled most of the space I had. The bookshelf was
which you are going to learn about the courses you
stunning indeed proudly representing its Victorian 3
heritage, however, its awful state kept me from
-I can see you really love books- I said pointing at
using it for a long time. “Quite challenging”, I
his bookshelf- my name is Francis and I am quite
remember thinking when I saw the room for the
sure we will spend some time together in this cell.
first time.
-Funny enough. I’m Adoré. Don’t ask - just accept
The right side of the bedroom was quite
it. It’s French and it DOES exist.
literally occupied by the tallest and the thinnest lad
-Yes, I believe it does. I used to learn French. We
I have ever seen in my life. Even though those two
didn’t have Adoré, but we did sometimes got stuck
characteristics were enough to make him stand out
with these really weird names, even though I can’t
in the crowd, I could see he tried hard to over-
give you any examples now. That’s a lot of
individualise himself even more irritatingly. He
brochures I have just received- Adoré looked at me
wore
Dali’s
sympathetically. I decided to focus on the brochures
moustaches and electric blue sweater. His hands
before dinner, and maybe find out if there is one
were painted with henna, I suspected, and
coming. Societies, that’s a good start; “The easiest
combined with Arabic shoes gave him an exotic,
way to make new friends and discover your inner
oriental look. He turned his bookshelf into a
talents”. Will I have even time for any? What sort
wardrobe, which encouraged me a little to risk
of idea is that to actually start your year with
using mine as well. I was staring at him for a long
focusing on extra societies and completely fail the
time, but it didn’t make him feel uncomfortable.
course? What courses do you have to offer, my dear
He was self-aware, maybe even egotistic, I though,
centre? “There are lots of courses to choose from,
before introducing myself.
but some of them are compulsory for the new
fashionable
vintage
glasses,
The first impression is crucial and we learn
writers, so don’t forget to attend to all your basic
it from the day we turn about five, when we cease
lectures”, sounds fun, and what exactly are those
to be considered cute and instead become seen as
basic lectures? I hope it’s not Shakespeare… “As an
unbearably annoying. Thus, when looking at Adoré
aspiring writer you are about to gain the basic
I was preparing the opening line that I, relying on
knowledge of world’s greatest literary treasures!
my too subjective and too short opinion on him,
You will learn it all through courses on Socrates,
would choose as the most impressive one.
Shakespeare, Goethe, Tolstoy and Flaubert. These five writers are essential to study, however, you need to choose three more to complete the course”, 3
and that sounds like a lot of time to actually write,
actually turn out decent, then, it is good not to risk
doesn’t it?
by leaving him.
-So, have you just seen the list of the courses?
-I love French literature. I am doing Balzac,
What do you think about this ‘writing the ideas’
Rimbaud and Baudelaire. Or Zola. Either.
one? It’s kind of like kinder garden, isn’t it? Come
-Poets? - That was the first time that it came to my
on, everybody; let’s find some nice usage for this
mind. Adoré is an aspiring writer himself, but it
old, dirty bin bag! - He added parodying one of
does not mean that he wants to write novels. He
these freaky cartoon clown’s voices. Now thinking
might be a poet!
about it, I cannot even think about the example of
-I write poetry so I love exploring it. I think it is
such clown…
good that they try to make it social. Poetry writing
-I haven’t gone through the practical courses yet.
is now such a solitary process and some of the
-It’s quite easy. “Writing the Ideas” is about
modern poets don’t even care about their historical
thinking about some short, one-minute stories.
past. They just write what they experience without
They give you the word and you make it into one.
even reading about other people’s experiences. I
Then, there is the history of literature and art that
think poetry is a process of sharing emotions and
you have to take as well. It doesn’t sound very
knowledge about the world. It is beautiful when
practical, but you do a lot of logical and analytical
consumed together. At the same time though, the
exercises, I understood, and then you also get to
mass might make a poem naïve and a poet mad.
write some works about the connections between
That’s why I’m still thinking about Zola. Baudelaire
specific areas in literature and art. Finally, we have
is too precious, you understand.
to do film studies, and this is just watching films
Of course I do. Some time ago I was even writing
and writing reviews on them, which sounds great
some poetry. Although they were thematically
for me. Oh, and then we have to choose some of
boring and yes, naïve indeed, I think I was quite
the extras in this section as well.
successful in terms of the poems’ structures. My
-So, what did you choose? - I am now wondering
passion to experience enabled me to learn all the
how often I can change my courses. It might be
lyrical forms available, however, my lack of
good to start with the person I know, so if I don’t
creativeness in the field disabled me to discover
follow, he is there in the room possibly ready to
more. I studied beautiful books in which authors
help. If people are grumpy, and Adoré might
encourage us to listen to the melody of our 3
intonation and through this particular music find the new frames of expression, however, those beautiful
words
were
simply
dead
when
encountering the paper. Paper is brutal. -I will choose Balzac as well, I think- It’s enough to become friends and not enough to become sick of each other- What about Spanish literature? I love the fiction. Marquez, Lorca, but wouldn’t it be unexciting to just take the things we already know? Alas! This is university and we don’t explore! -Ha-ha! I like your attitude, Francis. What would you think if I took Spanish and you took French? Do you read a lot of French literature, me amigo? I quickly went through the options. It seemed even more reasonable for each of us to take one another’s favourite literature and consequently learn about our interests and passions. I loved the idea! The other thing left was to choose the socalled practical courses. -“The Creation of a Character”- Adoré read boastfully- How does this sound to you? -It sounds like it is actually useful. We should take it. - I was unaware until the night came that the “I” became “we”, but it was obviously the first step to prevent one of us from murdering the other.
3
Lubię czosnek i magię. Lubię słuchać duszą muzyki. Bardzo długo wierzyłam w Świętego Mikołaja. Kocham czekoladę i lubię jeść wymyślne jedzenie. Jestem jedzeniem.
A
Puree, karkówka, cebula smażona z boczkiem, grzyby, sernik, sok pomarańczowy, coca-cola, nugat, pierogi z mięsem, tatar, krewetki z czosnkiem i ziołami prowansalskimi, zupakrem. Tuńczyk! -to ja.
To wszystko ja. Oprócz tego słowa i obrazy. Czasami/często gubię siebie i staję się tym, co aktualnie porywa moją duszę. Więc czasami jestem zapachem liści w kałuży, czasami rześkością zimowego poranka, czasami oliwkami i skałami w Cadaques. A czasami 9 symfonią Beethovena, obrazem Dali’ego czy Beardsleya, czasami kimś, kto istnieje i jest pociągający. Jestem w ciągłym ruchu między obiektami i ludźmi mojego pożądania. To ja, Ania.
3
„Sen Lorki” A. ‘Bezsenna noc miłości’ Pewnej letniej nocy, w nieznanym kraju, w nieznanym miasteczku, miała miejsce taka oto scena: Bladobłękitne światło księżyca zalewało gigantycznych rozmiarów salę. Nie była to jednak sala balowa, chociaż posiadała imponującą kolumnadę. Przez otwarte na oścież drzwi balkonowe wdzierał się wiatr, rytmicznie wydymając półprzezroczyste białe zasłony, sięgające samej ziemi. Z jakichś niezmierzonych przestrzeni docierał do nich odległy szmer wody, odbijał się echem od milczących ponurych kolumn i krążył po pomieszczeniu, uwalniając podniecenie i niejasne poczucie tajemnicy. Niebo całe upstrzone było gwiazdami, odbierało dech w piersiach swoim przepychem i zuchwałością. Pewien opuszczony paw krzyczał gdzieś w dali, nie rozumiejąc piękna swych piór. Księżyc zaś, zwrócił swe blade sędziwe oblicze ku dwóm młodzieńcom; wysysał z ich oliwkowych ciał całusy Słońca. Zastał ich w porze kłótni. Jeden z nich, ten niższy i z okrągłą twarzą szlochając padł na kolana- cierpienie uszlachetniło jego rysy, emanował tragicznym pięknem; drugi zaś śmiał się lodowato, twarz jego wykrzywił grymas kpiny i okrucieństwa- piękny był w całej swej dumie. Oczy ich odbijały się w sobie wzajemnie, pielęgnując ukochane źrenice kochanka. A Księżyc górował nad nimi, milcząc, udając sędziego. Płaczący, a zarazem ten we śnie pogrążony, nie potrafił odeprzec ataków swego ukochanego; ten zaś zarzucał mu egoizm i brak zainteresowania, nie zważając na rozpacz Płaczącego. Księżyc zaczął swą mozolną wędrówkęzmęczony kłótnią postanowił ogłosic zbliżający się koniec nocy; nakazał niebu różowić się na wschodzie, począł zwoływać gwiazdy, by w pary się dobrały i ruszyły jego śladem. Płaczący przestał płakać. Miast tego, z miną poważną i udręczoną, słuchał uważnie skarg swego przyjaciela, z ust którego zniknął okrutny uśmiech.
Usta jego w chwili obecnej wypluwały słowa gorzkie niczym żółć- każde z nich przesiąknięte było żalem, wyrzutem. ‘Współcierpieć dalej z tobą nie mogę!’wykrzyknął Salvador. Głos mu się łamał, nie wiedział- płakać, czy nie, zostac, czy odejść. Pielęgnował w swoim sercu jedno postanowienie, jakże wyraźne, że nocy owej wypluje całą żołc, każdą urazę, by czystszym stac się i piękniejszym. ‘Serce moje jest za słabe, lecz ty o chłód mnie posądzasz!’- syknął jeszcze. Płaczący, który dłużej nie płakał, zauważył, iż Księżyc urażony- znika. Musicie wiedziec, że Federico kochał Salvadora, darzył go namiętnością podobną śmiertelnej chorobie, co toczy umysł i kosztuje ciała. Wiatr wciąż muskał cały ten obraz, rozgrzane kłótnią ciała kochanków, martwe ciała kolumn oraz eteryczne dusze zasłon. Słońce wyciągnęło jedną ze swych licznych świetlistych dłoni na przywitanie, nie mogło doczekac się, kiedy w końcu skończy się ta wędrówka wzdłuż odległych masywów skalnych. Chciało zaznaczyc swą obecnośc i szybko zalewało chłód pozostały na nieboskłonie po sennym Księżycu. W końcu czoło słońca wychynęło zza horyzontu, podobne czołu małego dziecka, rozgrzane wieczną gorączką, wieczną chęcią przytulania ludzkich ciał. Mrok za namową światła z kolei, objawił, iż kolumny kryją między sobą milczące i pokaźne łoże, pokryte niewinnobiałym prześcieradłem i otoczone całą rodziną poduszek. Łóżko okazywało się z wolna, ogłaszało swą obecnośc spragnionym ciałom Federica(bo tak się nazywał Płaczący, który dłużej nie płakał) oraz Salvadora. Róż poranka przeglądał się właśnie w barwnych płytach pokrywających taras, nieśmiało nadając ciepła chmurnym spojrzeniom, zeschniętym wargom i ozdobionym nocą, zbłękitniałym ciałom. Zasuszone z tęsknoty usta połączyły się w pierwotnym pocałunku, świeżym i dziewiczym. Każdy pierwszy pocałunek po kłótni jest pocałunkiem zwiastującym nową erę, symbolizuje on bowiem kolejny rozdział życia zakochanego 3
serca. Kłótnia zebrała krwawe żniwo,
„Niebo”
gdyż młodzieńcze usta wypowiadając jednej nocy tyle okropieństw broczyły krwią obficie, raniąc i siebie i swe odbicie w uwielbianym człowieku. Teraz krew miała rozlac się na nowo, po to jednak, by zalac tę, która wyszła przed nią, tę, która zaschła na wargach i brodach ,i szpeciła. Krew połączyła ich usta w pocałunku, skleiła wargi chore od pragnienia. Łoże przyjęło młodzieńców na swe łono z otwartymi ramionami, nie szczędząc im licznych pieszczot i zaskoczeń. Powietrze pachniało piżmem i cytryną, na stoliku nieopodal stała drobna miseczka pełna tłustych oliwek. Skwar rozpoczynał swój powolny najazd na to miasto udręczone jego codziennymi powrotami, miasto nieznane, miasto Co akurat dnieje ale quo uświadczysz emocji szczęścia. Strach zniknął z serca Salvadora. Strapienie dłużej nie szpeciło czoła Federica. Wtedy to , kiedy Słońce ukazało całe swe oblicze w miejsce bladego Księżyca, kiedy zobaczyłem to ciepło od niego bijące, jak zstępuje na nasz taras i wkrada się przez drzwi, poczułem, że to koniec smutku, koniec cierpienia, że życie pozwala mi jednak siebie przezyc, a Ty, Salvadorze… Ty pozostałes moim snem na jawie.
-czy wie pan, że nazywaliśmy Morrisona królem jaszczurów?- zapytał prawie bezzębny starzec barmana. Starzec przychodził do tego samego pubu co wtorek, zawsze siadał w tym samym miejscu przy barze i zawsze zamawiał rum z colą. Barman akurat przyciemnił światła i zabrał się do polerowania drewnianego blatu. Co prawda, był on tak czysty, że można było się w nim przejrzec, ale barman miał zawsze wrażenie, że nie jest dośc wyczyszczony. Kiedyś nawet policzył, ile razy dziennie go przemywa; wyszło coś około tysiąca pięciuset razy. Pub działał od 12 po południu do ostatniego klienta. Dlatego też ciężko było podac konkretną liczbę przetarc. Ale w przybliżeniu wynosiła ona tysiąc pięćset. Staruszek odezwał się do barmana pierwszy raz, chociaż przychodził tu już od kilku dobrych miesięcy. Barman nie miał nic przeciwko milczącym klientom, nawet takich wolał, bo nie musiał silic się na bycie miłym. Poza tym, nietrudno było zgadnąć, na jak bardzo pasjonujące wywody było stac takiego ot, zwykłego dziadka. W sumie barman pierwszy raz przyjrzał mu się nieco uważniej- już tak przywykł do jego co wtorkowej obecności, że traktował starca jak szafę grającą stojącą w kącie przestrzennej sali albo jak nieco zakurzony gramofon czający się na ladzie, w okolicy filaru. Stary człowiek miał na sobie czapkę basebollówkę i szeleszczącą kurtkę w odcieniu fioletowo- turkusowym. Miał długą siwą brodę, lekko pożółkłą w okolicy ust. Starzec ,na przestrzeni tych kilku miesięcy, ani razu się nie przebrał, nie zadziwił barmana jakąś zmianą. Nic więc dziwnego, że tak łatwo wtopił się w pubową rzeczywistość. Barman obserwował, jak starzec przewraca w palcach drewnianą fajkę, po czym drżącą ręką sięga po szklankę napełnioną rumem, pół na pół z colą. W tym momencie podniósł swoje blade oczy na barmana i ich spojrzenia się spotkały. -lata 60 nie były tak szalone, jak to, co się dzisiaj na świecie dzieje- powiedział starzec. Barman pokiwał ze zrozumieniem głową. Podpalił lucky strike’a i głęboko się zaciągnął. Starzec nie odzywał się przez kolejną godzinę, gestem dłoni prosząc o następne kolejki alkoholu. Raz zażyczył sobie pogłośnienia sędziwego telewizora, bo akurat leciały wiadomości. Około godziny szesnastej do barmana zadzwoniła dziewczyna. Poszedł z komórką na zaplecze. Jak wrócił, starca już nie było. ‘dziwaczny gośc’- pomyślał i przetarł bar po raz trzysta dwudziesty ósmy tego dnia. 3
Przy popielniczce walało się kilka sumiennie odliczonych banknotów. Inni klienci pubu, w tym stali bywalcy(bo takich nie brakowało), też zdążyli się już przyzwyczaić do cichej obecności starca. Każdy wiedział, że idąc do pubu we wtorek, spotka go tam. I pewnie każdy, z tych, co wiedzieli o jego zwyczaju, poczułby się dziwnie, któregoś wtorku go nie zastając. We środę w pubie wybuchła dośc duża bójka między kibicami. Barmanowi, jako rozjemcy, też się dostało. Miał podbite oko i złamaną żuchwę. Musiał ją przez to zadrutować. We czwartek do pubu przyszedł kumpel barmana ze swoją dziewczyną. Siedzieli do oporu i upili się we trójkę. Kiedy kumpel zasnął z twarzą zanurzoną w swoich wymiocinach na blacie, barman nie myślał o tym, że właśnie w tej chwili przydałoby się go przetrzec. Zamiast tego, pociągnął za rękę dziewczynę kumpla i zaprowadził ją na zaplecze, po czym ją przeleciał. W piątek barman mało pamiętał z wcześniejszego wieczoru, miał nawet obawy, że nie zamknął pubu. Zamknął. Był odpowiedzialnym barmanem. Miał niejasne przeczucie, że jego dziewczyna coś podejrzewała. Do domu wrócił pół przytomny, pamięta, że mylił imiona kobiet. Dzisiaj rano jego partnerka się nie odezwała ani słowem. Poza tym zapowiadał się ciężki wieczór, pewien stały klient organizował swoje pięćdziesiąte urodziny. Miał się zjawic tłum ludzirodzina, znajomi, przyjaciele, a nawet kilka kurewek. Ten stały klient nie był wybredny, jeśli chodzi o płec piękną. Żona go zostawiła pięc lat temu i odtąd stał się w swoim mniemaniu najszczęśliwszym, a z pewnością najbardziej wolnym ze wszystkich ludzi. Często podchodząc do baru po kolejne piwo podśmiewał się z barmana, że przed nim jeszcze ‘całe to piekło małżeńskie’, że ‘widział jego dziunię, i wygląda na taką,co to da popalic.’ Bez sensu. W sobotę barman wpadł do baru, chociaż nie pracował. W weekendy przychodziła barmanka. Barmanka miała czarne krótkie włosy i była lesbijką. Bardzo się lubili, gadało mu się z nią lepiej, niż z niejednym facetem. Barman wyżalił się barmance, że dziewczyna nie odzywa się do niego już drugi dzień z rzędu, przez jakieś swoje rojenia i niejasne podejrzenia. Barmanka zapytała, czy mają one podstawy. Barman pochmurniejąc skinął głową. Barmanka uśmiechnęła się tryumfalnie.
W niedzielę barman dał kwiaty swej wybrance. Przyznał się do szybkiego numerku po pijaku. Dziewczyna trochę popłakała, ale mu wybaczyła. Za to tej, z którą się przespał, a która przy okazji była jej dobrą koleżanką, nie wybaczyła. Całe popołudnie spędzili w łóżku, kochali się na przemian ze spaniem i zwykłym leniuchowaniem. Wieczorem wyskoczyli na kolację i do kina. Kobieta została udobruchana. W poniedziałek barman miał dobry humor, bo kupił nowy płyn do przecierania lady baru. Pachniał eukaliptusem i miał lepszą konsystencję, bo nie wytwarzała się pianka. Zadowolony z siebie pogwizdywał cicho za barem ulubioną melodię. W poniedziałki ruch był zawsze najmniejszy. We wtorek znowu przyszedł stary człowiek w basebollówce i ortalionowej kurtce na zamek. Przez ramię miał przewieszony plecak wojskowy. ‘o, coś nowego’- pomyślał Barman. Staruszek zwinnie wskoczył na barowe krzesło i swoim ochrypłym od palenia głosem, zażądał -to, co zawsze. Barman nalał pół na pół rumu z colą i popchnął szklankę w stronę żylastej dłoni. - wie pan, byłem w niebie- wesoło zagaił starzec. – że co, proszę?- wyrwało się barmanowi. ‘czyli wariat, tak jak podejrzewałem’. –no, byłem w niebie. -ale jakim niebie konkretnie?- barman przestał przecierac blat. -no, na miłośc boską, w tym niebie, o którym pan myśli!- zniecierpliwił się starzec. -przeszedł pan śmierc kliniczną? -nie, skądże znowu. Po prostu któregoś dnia postanowiłem, że się tam wybiorę, wie pan, pogadac z bogiem. No i się udało. -…- barman wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Musiał wyglądac zabawnie, bo starzec wydał charczący odgłos, przypominający śmiech. - ha, pewnie ma pan mnie teraz za wariata. Może z resztą słusznie. Ale powiadam panu, wziąłem ze sobą ten oto plecak, przewiesiłem go przez ramię, zupełnie jak teraz, i wyszedłem z domu z zamiarem dostania się do nieba. W sumie myślę, że nie ma w tym nic, aż tak dziwnego, nie aż tak, przynajmniej, aby robic takie głupie miny.- mrugnął zawadiacko okiem. - proszę pana, jestem poważnym człowiekiem. Nie wiem, co pan tam sobie nazywa niebem, albo za nie uznaje, ale z pewnością nie mówi pan o TYM niebie. Przecież ono nie jest MIEJSCEM, nie można się tam po prostu udac na wycieczkę. Albo się do niego trafia, albo nie.- obruszył się barman. 4
- czyli co, nie wierzy mi pan? Kurczę, a tak obserwując pana doszedłem do wniosku, że to o panu bóg mówił. No, że pan nadaje się do uwierzenia w tą historię. Niech mi pan powie, wierzy pan w boga? - cóż, pochodzę z rodziny wierzącej, sam może też trochę wierzę, ale nie praktykuję- oznajmił barman, dumny z tak elokwentnej wypowiedzi. - kościół? A, da pan spokój, robactwo parszywe. Naturalnie, ja też się nie udzielam w życiu kościelnym. Kompletna bzdura. Banda naciągaczy i zboczeńców.- oczy starca pociemniały i przybrał zacięty wyraz twarzy. Milczał przez dłuższą chwilę. - ale, widzi pan, w kościół się nie wierzy. A może inaczej: kościół nie jest do wierzenia, to wymysł nas, maluczkich. Człowieka jednym słowem, przeklętego człowieka. Kościół nie jest potrzebny do podróży, o której mówię. Wędrowałem na północne południe przez prawie sto dni, aż w końcu dotarłem. Czasami pomagała mi tęcza, wie pan, tam gdzie się zaczyna, czy też kończy, jak tam kto woli, jest niebo. - północne południe? Co też pan plecie? Czegoś takiego przecież nie ma, no, a przynajmniej nie uczą o tym w szkołach na geografii. - młody pan jeszcze to i naiwny. Narysowałem mapę, mogę panu dac. Bo ja tam już się z bogiem dogadałem, niedługo śladu tu po mnie nie będzie. Wiem, kiedy i jak umrę, i tak sobie umyśliłem, żeby komuś przekazac wiedzę, którą zdobyłem. No i bóg powiedział, że intuicja mi podpowie, kto dobrze spożytkuje tą wiarę. No i tak jakoś pan się nawinął. - jak dawno temu pan wrócił z… echem… nieba?zapytał powątpiewająco barman siląc się na uprzejmośc. - no, już jakieś pięc miesięcy przeszło. Za jakieś dwa już mnie tu nie będzie. Więc niech pana gada, chce pan słuchac mojej opowieści, czy nie? - słuchaj, stary, jeżeli masz jakieś problemy ze sobą, to mogę spróbowac ci pomóc, ale nie każ wierzyc mi w jakieś bajki, ok? - hm, o takiej możliwości bóg nie wspominał. Bo widzisz, niebo pojawia się, jak w nie uwierzysz. Tak jak te bujdy z Piotrusia pana. No, te z wróżkami- dorzucił starzec niecierpliwiąc się, dostrzegłszy oporny wyraz twarzy barmana- a idź ty, facet, Piotrusia pana nie znasz? Wróżka znika, jak dziecko w nią nie wierzy, umiera. Tak samo jest z niebem. Dlatego jest coraz mniej dostępne. Wiesz, co innego w latach 60. Niebo wtedy było na wyciągnięcie ręki. No, ale pewnie dlatego, że więcej ludzi wierzyło. Te czasy są beznadziejne, współczuję ci, że lata twojej młodości przypadają na to gówno. Normalnie z domu się nie chce wychodzic. Ale podróż do nieba to było co innego.
Szedłem przez lasy i pola, mijałem różne jeziora, przez osiemnaście dni szedłem wzdłuż brzegu morskiego, wiesz, żeby wiedziec, w którym miejscu się zanurzyc, żeby dotrzec do tej przeklętej jaskini w koralowcu. A, cholera, nieźle tam się pokaleczyłem o te przeklęte skały! Ale mówię ci, opłacało się. Barman zaczął współczuc starcowi. ‘ pewnie jest święcie przekonany, że te bzdury, które mi tu serwuje, to prawda. Cóż, mogę posłuchac, jeżeli to ma sprawic, że umrze spokojniejszy.’ Wrócił do szorowania blatu. Starzec zamilkł. Barman podniósł spojrzenie. Starzec miał zawiedzioną minę i bezgranicznie smutne oczy. Przypominały one oczy skrzywdzonego torturami albo samotnością zwierzęcia. Gwałtownie podniósł szklankę z resztą trunku do ust i łapczywie ją opróżnił. Gestem zasygnalizował repetę. Barman usłużnie napełnił szklankę. Minęły dwie godziny, starzec zamienił się w siebie zwykłego, nic nie mówił, tylko pił i kopcił fajkę. Co pewien czas w zamyśleniu drapał się po brudnej brodzie. - i co, to koniec opowieści o pańskiej wycieczce do nieba? – nie wytrzymał barman. - co? Jakiej wycieczce? Co ty opowiadasz synu? Chyba coś ci się nieźle pomieszało. Przecież nieba nie ma, a jak nawet jest, to jakim cudem miałbym się tam dostac, wcześniej nie umierając? ‘szalony. Albo pijany.’ Barman rzucił starcowi przeciągłe spojrzenie, po czym wzruszył ramionami. Jakieś dwa miesiące później barman pijany wracał do domu. W mrocznej uliczce nieopodal domu zaatakował go jakiś cień. Doszło do szarpaniny, nic więcej. Kiedy wszedł do mieszkania, zastał tam starca stojącego nad zwłokami jego dziewczyny. Na kremowym dywanie rozrastała się świeża kałuża krwi. Niewiele myśląc, barman wyjął swój pistolet i strzelił do starca. Zawsze nosił przy sobie pistolet, takie niebezpieczne dziś czasy… Starzec konając zdołał tylko przesłać barmanowi uśmiech i wycharczeć- i co, młody, dalej nie chcesz znać drogi do nieba?
4
4
„okrutna zabawa”
„snów pokrzywa”
chcę wycałowac Ci dłonie, a dokładnie tą przestrzeń między palcami, chcę Ci wylizac tak rzadko uczęszczane boki palców boki gór, górskie szlaki moich snów
snów pokrzywa
„truskawki” Krojąc truskawki, myślę o Tobie Woń ich słodkawa jest cała Twoja Przez chwilę nóż mój zatrzymuję, nic nie robię Bojąc się, że truskawkowa śmierć jest także moja Zupełnie jak Twoje, jędrne ich ciało, One zupełnie jak nasze dni w to upalne niby lato Lepka czerwień oblepiła mi palce, wnętrze – Twoje czy ich- się sennie rozlało Starannie je więc wytarłam, śniegiem, zimową watą
parzy gdy tylko umysł się do niej zbliża
zbyt przytomna gdy się budzę zbyt przytomna jest skroń moja tuż po przebudzeniu zamiast w koleiny
Krojąc truskawki balansuję na linii cienkiej jak mój nóż, Bo pamiętam , nie wiedząc, czy chcę, hojność Twych róż I obraz w oczach Twoich sarnich pożądania, W tych oczach jak sztylety, chęć dla rozkoszy zabijania
powszechnej myśli świata wdrożyć się ona przytomnieje, jest jasna
„rozpacz”
jak niebo
Teraz to tylko w trawie się schować; w trawę wskoczyć i dać nura w płomyczki rosy. I zapłakać razem z trawą tak perłowo i tak śmiało.
pewnego lipcowego poranka; porażona snów swoich ostrością zapominam,że to tylko one są moją przytomnością
4
4
J
ulia Helena W.
Starająca się rozkręcić mechanizm świata, aby go pojąć- humorzasta romantyczka. Poszukująca oryginalności w szarym błocie. Julia Helena W.
4
„BEZOSOBOWO” Julia Helena W. Nienawidzę tego bezosobowego "dobry wieczór"mówię cicho, patrząc na pana lśniącymi oczami i wydymając kapryśnie wargi. Między moimi brwiami pojawiają się dwie pionowe kreski, a w głosie niepewnie pobrzmiewa wyrzut. Pan nie wie, co powiedzieć. Odwracam wzrok, czując irracjonalne łzy, pęczniejące pod powiekami. Doskonale wiem, że jestem żałosna, ale to wcale nie zmniejsza chęci, aby powiedzieć panu o wszystkim, co kąsa w samo serce, a potem wtulić się ufnie w zapach pańskiej koszuli i szlochać, chroniona przez mur mocnych ramion. Chcę powiedzieć tak wiele, ale milczę, studząc pański uśmiech swoim chłodem. Po co to? Nie wiem. Gryzę drżące wargi, wciskam pod język czułe wyznania, które w końcu się przykrzą. Żal mi ich ogromnie, bo wciąż są tak świeże, młode i radosne, chociaż podlewane łzami. Będę już milczeć jak nieczuły głaz, chociaż szloch narasta w mojej piersi. Bo pan o niczym nie wie. Nie ma pan pojęcia, że każde jego słowo, uśmiech i gest, to sprawdziany. Nie ma pytania zadanego przez kobietę, do którego nie ma klucza. Wszystkie tak robimy. Co do jednej, chociaż nie każda świadomie, i gorzko płaczemy, gdy mężczyzna egzaminu nie zaliczy. Nawet o tróję, otrzymaną przy pytaniu "jak wyglądam w tej sukience", obrażamy się śmiertelnie i dąsamy przez tydzień albo i dłużej. Nawet jeśli pięć innych osób zauważyło doskonałą figurę, podkreśloną przez ów strój. Chociaż powszechnie wiadomo, że kobiece pytania o wygląd należą do najbardziej podstępnych i złowrogich pytań w historii. Jeszcze te z serii "ożenisz się ze mną?", ale to już zdecydowanie inny kaliber. Nadmiar odpowiedzi celujących również nas nie zadowala. Dopiero wtedy zaczyna się rozpacz. Żaden mężczyzna nie jest tak doskonały, żeby udzielać samych najwyżej punktowanych odpowiedzi. A więc ma nieczyste sumienie i stara się to przed nami ukryć. Jednak... nie ma nic gorszego od notorycznego udzielania złych odpowiedzi, bo to oznacza obojętność. W pańskich oczach widzę niepewność i zagubienie. No tak, który mężczyzna dobrze znosi obnażenie mu, choć w części, prawdy o płci pięknej...? -... więc mam nie mówić "dobry wieczór"...? -Nie mówić bezosobowo- zaznaczam, pozwalając sobie na blady uśmiech.
„PISARZE I” Patrzę na zegarek i w myślach obliczam, ile jeszcze mam czasu. Trzy minuty na dojście, ale przedtem muszę pozamykać okna, nerwowym ruchem poprawić włosy i znaleźć ulubioną bransoletkę. Kot miauczy z dezaprobatą, widząc chaotyczne gesty. Drapię go uspokajająco za uchem. Mówię, że niedługo wracam, że nawet nie zauważy i że najchętniej zostałabym w domu i pisała. Przymyka sceptycznie zielone ślepia. Gwałtownie protestuję. Nie, to nie jeden z moich napadów chęci do życia. Idę, bo muszę. Nie ma odwrotu. Ziewa i przykrywa nos koniuszkiem ogona. Ta nieznośna lekkość kociego bytu… Przesłuchanie skończone, a ja zaraz się spóźnię. Zatrzymuję się w pół kroku. Kobieta ma prawo się spóźnić. Wręcz powinna. Nie jakoś karygodnie, bo to nie wypada, ale lepiej wygląda, kiedy to mężczyzna czeka. Idę godnym krokiem, obserwując chmury i dzięki temu przestaję się zastanawiać, czy ta powiewna spódnica, brązowa spódnica i szal w kolorze palonej sienny były aby na pewno dobrym pomysłem. Potrząsam głową. Włosy migoczą w słońcu. W kawiarni jest kameralnie, pustawo. Pan siedzi w fotelu z nieobecnym wyrazem twarzy. Poruszam się cicho, nawet mnie pan nie zauważa, kiedy siadam naprzeciwko. Jestem ciekawa, gdzie dryfują pańskie myśli. Nic pan jeszcze nie zamówił. To miłe. Przyjemniej razem kosztować pierwszy łyk kawy, czy herbaty. Łagodna muzyka sączy się z głośników. Poprawiam poduszkę na swoim fotelu. Wzdryga się pan zaskoczony, bo przecież przed chwilą nie było tam nikogo, a teraz moszczę się ja. Uśmiecham się uroczo, wyrażając radość z naszego spotkania. Pan jest wciąż nieco speszony. Pańskie oczy zahaczają o każdy rys mojej twarzy, jakby doszukiwały się nieszczerości. Mają taki ciepły blask, gdzieś na dnie morza niepewności. Zakładam nogę na nogę, odrzuciwszy poduszkę na sąsiednią kanapę. Ostry stukot obcasów i staje przy nas kelnerka ze sztucznym uśmiechem na uszminkowanych ustach. Jej głos jest uprzejmie bezbarwny. Oboje zamawiamy herbatę z cytryną. Czy to nie dziwne? Zazwyczaj przy takich okazjach zamawia się kawę z mlekiem, ewentualnie małą czarną. Patrzymy na siebie uważnie, badając, czy nie wyświadczyliśmy sobie nawzajem uprzejmości. Ale to przecież ja pierwsza zamawiałam. Pytam, czy naprawdę ma pan ochotę na herbatę. Po raz pierwszy obdarza mnie pan uśmiechem i mówi, że owszem. Patrzę na pańskie dłonie. Ku mojemu zaskoczeniu, widzę na nich plamy z atramentu. Palce są długie, ale mocne, spokojne. Musi pan być 4
zrównoważoną osobą. Kładę swoje ręce na stoliku, aby mógł się pan zrewanżować. Podobno mam ładne, kobiece dłonie. Wrażliwe, może trochę zbyt nerwowe i palce za długie- pisząc, długopis opieram na palcu serdecznym, nie środkowym jak wszyscy. Niektórzy żartują, że dlatego moje teksty są takie ciepłe i optymistyczne- serdeczny palec… Kelnerka stawia przed nami dwie filiżanki, spodeczek z plasterkami cytryny i imbryczek w poziomki. Pan uśmiecha się lekko. Tym razem nie do mnie, lecz do poziomkowego imbryczka. Co pan wspomina…? Ostatnie wakacje…? Dzieciństwo…? Noc pod gołym niebem na leśnej polanie…? A może tekst Iwaszkiewicza…? Znów zapomina pan o mnie. Opuszkiem palca wodzę po krawędzi filiżanki. Pomyśleć, że zaraz chłodną porcelanę rozgrzeje bursztynowy napój, a wyzłocą go kwaśne krążki cytryny. Chwytam imbryczek i syczę z bólu. Gorący. Cofam dłonie, wachlując nimi nieznacznie i wyrywając pana z zadumy. Pyta pan, czy wszystko w porządku i w najzwyklejszym, ludzkim odruchu ujmuje pan moje obolałe ręce. Pańska skóra jest przyjemnie szorstka, jak stronica zapomnianej książki. Nic nie odpowiadam, bo czytam pan w moim spojrzeniu, które mówi, że tak. Teraz już wszystko w porządku.
„PISARZE II” Cieszę się na myśl o naszym spotkaniu. Mimo że pada, czuję się, jakby ktoś przyprawił mi skrzydła. Frunę przez ulice jak deszczowy anioł z czarnym parasolem. Deszcz jest ożywczy i wcale się nie dziwię ludziom, którzy pozwalają, aby obmywał ich zmęczone twarze. Tym razem kawiarenka jest tłoczna. A pana nie ma. Spoglądam ze strachem na zegarek. Pięć po piątej. Nigdy wcześniej nie spóźnił się pan choćby o sekundę. A przecież to nasze czwarte spotkanie. Stolik, przy którym zawsze siadamy, jest zajęty. Opieram się o framugę i patrzę bezradnie na mężczyznę o szpakowatych włosach, przeglądającego dzisiejszą gazetę. Chce mi się płakać ze złości. Kelnerka, która za każdym razem przyjmuje nasze zamówienia, patrzy na mnie ze współczuciem. Gdy nasze oczy się spotykają, potrząsa przecząco głową. Zaczynam tworzyć najczarniejsze scenariusze. Może coś złego się panu stało? Złamał pan nogę, a może tylko skręcił kostkę? Może, nie daj Boże, potrącił pana samochód? Może złapała pana grypa? Nie, przecież dałby pan znać. Z parasola kapią kropelki, zastępujące moje łzy zawodu. Wiem, że tarasuję przejście, ale nie obchodzi mnie to wcale. Ciche chrząknięcie za moimi plecami. Odwracam się i napotykam pańskie oczy. Robi mi się gorąco i stoję dalej, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę pan tu jest. Bez gipsu, bez bandaży. Człowiek z gazetą płaci i przeciska się między nami, unosząc lekko brwi. Mimo deszczu, wyczuwam zapach pańskich papierosów. Podaje mi pan ramię, przepraszając wzrokiem i prowadząc do naszego stolika. Chciałabym, żeby stał nieco dalej, żebym dłużej mogła wdychać zapach pańskiej wody toaletowej pomieszany z papierosowym dymem. Idzie pan uważnie, manewrując między stolikami i fotelami, a ja płynę za panem, ciągnięta przez fascynującą woń. Opieram parasol o wieszak, pomaga mi pan zdjąć płaszcz wciąż ociekający wodą. Siadam w fotelu, obserwując pana dyskretnie. Pewne, zdecydowane, chociaż łagodne są pańskie ruchy. Czekam momentu, w którym pozornie nieistotne zdarzenie, uwaga czy przedmiot, popchną nas ku wielowątkowej dyskusji. Póki co, zamawia pan herbatę z cytryną. Kładę dłonie na stole. Odczytuje pan ten gest zagubienia i delikatnie nakrywa je swoimi, przedtem jednak patrząc uważnie na moją prawą rękę. - Pisała pani przed naszym spotkaniem- stwierdza pan z łagodnym uśmiechem. Tak, kant prawej dłoni mam całkiem niebieski od tuszu. Kiwam głową, ciesząc się tą chwilą bliskości, ale nie patrząc na pana. Milczymy, aż na stole pojawia się imbryczek 4
w towarzystwie filiżanek i spodeczka z cytryną. Cofa pan dłonie i nalewa nam aromatycznego napoju. - Dlaczego jest pani taka zdystansowana…?wzdrygam się zaskoczona. Więc pan zauważył?Jakby wciąż gotowała się pani do odwrotu… Nie umiem tego dobrze wyjaśnić- uśmiecha się pan niepewnie, przeczesując palcami włosy. Herbata jest gorąca, parzy język. Przez chwilę mam wymówkę, nie muszę odpowiadać. Tym razem na imbryczku jakaś wprawna ręka wymalowała niezapominajki. - Pan też taki jest- mówię cicho, spoglądając na pana znad parującej filiżanki. Znów się pan uśmiecha. Kącikiem ust.- Jak mogłabym pisać, angażując się zbytnio w otaczający mnie świat? - Rozumiem- pański głos jest miękki i chyba rzeczywiście pan rozumie.- Też patrzę na wszystko z boku. Patrzymy sobie w oczy. Podoba mi się ta nić zrozumienia splatająca nasze umysły. Z głośnika dobywa się nieśmiały śpiew. Lubię tę piosenkę. Przymykam oczy i lekko wybijam paznokciami rytm. Słyszę pański szept, który zupełnie mnie rozprasza. Wstrząsa mną dreszcz. Sama nie wiem, czemu. Otwieram oczy i patrzę na pana z wyrzutem. Pańskie wargi wciąż się poruszają, rozciągając w kpiarskim uśmieszku. Piosenka się kończy, dopija pan letnią już herbatę, kłania się grzecznie, patrząc na mnie uporczywie i wychodzi z kawiarni bez słowa. Zostaję zupełnie sama. Nie czuję zawodu, mimo że w naszej rozmowie padło tak niewiele słów. Czasem oczy mówią więcej niż zlepki głosek. My, pisarze, wiemy o tym najlepiej.
„Listopadowa herbata” Siedzę przy swoim małym biureczku, grzejąc stopy o kaloryfer, zapełniając kartki równym pismem i oczkując donośnego gwizdu czajnika. W końcu go słyszę. Zerkam na zegarek i myślę, że herbata akurat zdąży naciągnąć. Nie mylę się. Chrobotanie klucza w zamku i pozwalam się zamknąć w pańskim uścisku. Uścisku pachnącym papierosami, wodą po goleniu i tym wszystkim, co tworzy moją ukochaną mieszankę. Pańską mieszankę. Zdejmuje pan płaszcz i szalik, który sama zrobiłam. Podaję panu kubek herbaty z cytryną, mówiąc, że wszystko wyliczyłam i nie ma pan prawda poparzyć sobie języka. Śmieje się pan serdecznie i podaje mi torebkę z jakąś nową mieszanką, pachnącą Indiami. Listopad jest taki przygnębiający, ale ogień radośnie trzaskający w kominku całkiem dobrze rozprasza złe myśli. Mimo uśmiechu widzę, że coś pana trapi. Dłonie wtulają się w siebie z rozbrajającą ufnością, uwalane tuszem, atramentem... Czasem myślę, że powinnam założyć kalendarzyk, w którym zapisywałabym każdą chwilę, nazwaną przeze mnie najszczęśliwszą. Pańskie palce są takie odważne i czułe, kiedy trącają struny gitary. Czasem, widząc krzywiznę jej bioder i talii, krzywiznę pudła rezonansowego, czuję ukłucie zazdrości, a potem dumę, że śpiewa dla mnie. Dla nas. Pańskie czoło wypogadza się, gdy w powietrzu wirując ostatnie dźwięki i wtula pan usta w moje włosy. Ciepłe słowa rozkosznie łaskoczą małżowinę uszną. Herbata wystygła. I co z tego...?
4
4
„Gniazdo” W gnieździe uwitym z pościeli i snów Słowa nawlekam na wersów nici Czasem nić zrywam i wiążę znów Choć nieraz słów już nikt nie chwyci. W gnieździe z poduszek i sztormu włosów Słowa najczulsze pod wargą kryję Słowa warg dziećmi, jak ziarna kłosów Nimi się karmię i nimi żyję. W gnieździe z ufności mej sennej tkanym Chowam swe lęki i suszę łkanie W gnieździe kaprysem mym kształtowanym Zawsze jest miejsce na słów sklejanie. „Konerser nocy” Jakże ciemno tam za taflą zimnej szyby Latarniany ciepły blask zaczyna szlochać, Bo mu gwiazdy zarzucają, że fałszywy Falsyfikat, co nie umie nocy kochać. Jakże ciemno z parapetu drugiej strony Oczy w ciężkim aksamicie mroku giną Księżyc ukrył się za chmurą czymś spłoszony Senne duchy swoje skrzydła wnet rozwiną. Jakże tęskno mi do szumu w pańskiej skroni. Szumu uczuć wzbierających, chociaż stałych. Niech pan zamknie czarną noc w swej bladej dłoni. Niech mi urok pan pokaże nocy białych.
5
5
REDAKCJA Daniel Kot- pan naczelnik Gruba Gosia Katarzyna Szyszko Anna B.
Współpracowali: Dagmara Labok Julia W. Marta Łopata- zdjęcia
Projekt graficzny, skład: Daniel Kot kofeina.zin@gmail.com
Teksty prosimy nadsyłać na adres: kofeina.zin@gmail.com
5