Ha!art 44 (4/2013) : Wydanie ludowe [fragmenty]

Page 1



1

Wstęp Jan Bińczycki

Kiedy autorzy składali teksty do niniejszego numeru „Ha!artu”, dogasały kawałki stolicy podpalone w czasie Marszu Niepodległości, wybrzmiewały ostatnie echa bojówkarskich pohukiwań na przerywanych wykładach, z tabloidowych „jedynek” spadały newsy o zagładzie, którą szykują Polsce i światu zwolennicy tzw. ideologii gender. A poza tym jak zwykle: było biednie, marnie i siermiężnie.

N

Ten rewizjonistyczny, rdzennie polski numer posiada komaczelne zadania zespołu Korporacji Ha!art to od zawsze reakcja na najnowsze wydarzenia kulturalne i społecz- ponent w postaci tekstów o najmłodszej polskiej emigracji oraz ne oraz ich komentowanie, pokazywanie sztuki, która wtręt amerykański. Przed premierą pierwszego polskiego wydapomimo braku szerokiej popularności wyznacza nowe kierunki, nia A People’s History of the United States Konrad Błażejowski a z perspektywy czasu okazuje się niezwykle ukazuje przełom w myśleniu, jakiego istotna. Tym razem idealnie udało nam się dokonała praca Howarda Zinna. Kanon nie istnieje bez wstrzelić w odpowiedni moment, choć paradok  W ramach amerykańskich peregrysalnie, gros numeru zajęły teksty poświęcone marginesu. Postanowiliśmy nacji przyjrzeliśmy się także życiu amiszów, by pokazać skrzętnie u nas zjawiskom historycznym. przeczesać zakurzone tomy   Szukając źródeł procesów społecznych, pomijany, lewicowy komponent które zaowocowały wspomnianymi wcześniej chrześcijaństwa. zapomnianych autorów przejawami nacjonalistycznej przemocy przy   W ostatnim dziale proponujemy o lewicowym i ludowym jednoczesnej alergii na wszelkiego typu lewicoprzedpremierowe fragmenty prozy wość i bierność wobec aktualnych problemów, Ziemowita Szczerka i Zbigniewa rodowodzie. potknęliśmy się o szkolny kanon kultury naroMasternaka, ilustrację inspirowaną dowej, sposób jego ustanawiania oraz instruopowiadaniem Sławomira Shutego, mentalnej, jednostronnej prezentacji. Ten podstawowy, najszerszy fotografie Karola Kowalskiego i komiks Piotra Klonowskiego. sposób udziału w kulturze poruszają autorzy z doświadczeniem Bo polskość to dla nas temat żywy, aktualny i wart raportopedagogicznym, odnosi się do niego także rozmowa z profesorem wania na gorąco. Andrzejem Romanowskim, wielkim autorytetem i współtwórcą   A dlaczego ten numer jest ludowy? Okazuje się, że lud to współczesnego kanonu, ale także jego krytykiem. najbardziej demokratyczny, pojemny i wieloznaczny termin,   Kanon nie istnieje bez marginesu. Postanowiliśmy przeczesać jakim można opisać rodzimą zbiorowość. W miejsce przestazakurzone tomy zapomnianych autorów o lewicowym i ludowym rzałej nomenklatury, patetycznego i ekskluzywnego „narodu”, rodowodzie. Po odkurzeniu twórczość Jana Wiktora, Lucjana fałszywie modernistycznego „społeczeństwa” proponujemy Szenwalda i innych okazuje się być zadziwiająco aktualna i uży- ludowość (a nawet populizm) rozumianą jako egalitarny i uniteczna w wyjaśnianiu białych plam czy pęknięć na spiżowej wersalny punkt wyjścia do refleksji nad kondycją zbiorowości. fasadzie gmachu narodowej kultury. Podobne właściwości ma Od greckiego δήμος po lud boży, od klasy pracującej po współpolska kinematografia, którą zbyt łatwo podsumowuje się garścią czesny prekariat. ważnych filmów i słynnych nazwisk.


2

18

11

6

8 12

17 7

16

2

10

1

21 9

13 19

1  •  Magdalena Bałaga – doktorantka Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego, mieszka w Sosnowcu. 2  •  Jan Bińczycki – doktorant Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej, zjawiskami z pogranicza literatury i socjologii miasta oraz kontrkulturą. 3  •  Konrad Błażejowski – absolwent socjologii i amerykanistyki. Obecnie zatrudniony. 4  •  Monika Borys – kulturoznawczyni, absolwentka Instytutu Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW. Interesuje się filozofią feministyczną i queer, teorią postkolonialną, kulturą wizualną. Płacze przy kwaśnym techno. Mieszka w Mieleszkowcach i Warszawie. 5  •  Ewa Chudoba – estetyczka, badaczka genderowa, feministka, ekolożka. Autorka monografii Literatura i homoseksualność. Publikowała m.in. w „Zielonych

Brygadach” i „Tekstach Drugich”. 6  •  Krzysztof Hain – jest studentem IV roku grafiki warsztatowej w ASP Katowice. W wolnym czasie gra w gry i rysuje brzydkie ludziki. 7  • Przemysław Jucha – przed mutacją: pierwszy sopran chóru Filharmonii Krakowskiej, najmłodszy aukcjonariusz antykwaryczny w PRL. Po mutacji: absolwent bohemistyki, niedoszły przewodnik po Krakowie, niegdysiejszy alternatywny aojda formacji Profesor Wilczur i Zagadka Janusza Cz., genealog, ostatnio student historii. 8  • Piotr Klonowski – skończył dziennikarstwo i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, do tej pory publikował krótkie komiksy np. w „Spectrum” i „Prowincji”, pisał też teksty, m.in.: do antologii Literatura i kino. Polska po 1989 roku a także do internetu. 9  •  Karol M. Kowalski – student reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej i dzien-

5


3

5

15

3 4

20

14

nikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. 10  •  Anna Krztoń – absolwentka ASP Katowice, zajmuje się grafiką wklęsłodrukową, ilustracją i komiksem. Publikuje na łamach „Menażerii” i „Tuby” oraz kilku zinów, wydawanych głównie w Krakowie i Tallinie. Miała trochę wystaw i wygrała parę konkursów. 11  •  Adam Ladziński – tłumacz i redaktor. 12  • Piotr Marecki – redaktor, wydawca, kulturoznawca. Prezes Zarządu Fundacji Korporacja Ha!art. Absolwent polonistyki i filmoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor kulturoznawstwa UJ, adiunkt w katedrze Kultury Współczesnej Instytutu Kultury UJ. Współtwórca i redaktor naczelny interdyscyplinarnego magazynu o nowej kulturze „Ha!art” (od 1999 roku), organizator festiwali literackich i sesji naukowych. 13  •  Zbigniew Masternak – prozaik, autor scenariuszy filmowych, dramaturg. Piłkarz. W 2009 roku ukończył scenariopisarstwo w Krakowskiej Szkole Filmu i Komunikacji

Audiowizualnej. Jako prozaik debiutował na łamach „Twórczości" w 2000 roku. Pracuje nad autobiograficznym cyklem powieściowym Księstwo, w latach 2006–2008 ukazały się trzy księgi: Chmurołap, Niech żyje wolność i Scyzoryk, na podstawie których reżyser Andrzej Barański nakręcił film Księstwo (2011). W 2014 roku ukaże się księga czwarta, Nędzole, którą zamierza sfilmować Krzysztof Zanussi. Wcześniej powstały filmy krótkometrażowe Wiązanka (2003) oraz Stacja Mirsk (2005). Autor noweli filmowej Jezus na prezydenta! (2010). Stypendysta „Homines Urbani” w Willi Decjusza w Krakowie (2007). W 2012 roku został uhonorowany Nagrodą im. Władysława Orkana za twórczość literacką. Jego książki i opowiadania tłumaczono na język niemiecki, hiszpański, rosyjski, białoruski, ukraiński, macedoński, wietnamski i mongolski. Jest mistrzem Polski w piłce błotnej (2011, 2012). Zdobywca Pucharu Polski w piłce błotnej (2012). Król strzelców Mistrzostw Polski w piłce błotnej (2011, 2012, 2013). Król strzelców Pucharu Polski w piłce błotnej (2013). Kapitan Reprezentacji Polskich Pisarzy w Piłce Nożnej. Wicemistrz Europy Pisarzy (2012). 14  •  Michał Piętniewicz – poeta, prozaik, doktorant literaturoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze pracę doktorską o twórczości Wiesława Myśliwskiego. Wydał Oddział otwarty jako nagrodę w projekcie Połów Odpoczynek po niczym oraz zbiór opowiadań Tarnowskie baśnie i mity. Publikował w „Dekadzie Literackiej”, „Arcanach”, „Arkadii”, „Nowym czasie”, „Metaforze”, „Fragile”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej”, „Frondzie”, „Akcencie”, w Przystani Biura Literackiego, w internetowej Szafie, w Pkpzin. Redaktor kwartalnika literacko-artystycznego „Metafora”. Stypendysta miasta Krakowa w dziedzinie literatury w roku 2012. Na co dzień zajmuje się pracą naukową i artystyczną. 15  •  Łukasz Saturczak – pisarz i dziennikarz. Doktorant na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się tematyką ukraińską. Autor książki Galicyjskość i artykułów o różnej tematyce publikowanych w prasie polskiej i zagranicznej. W 2014 ukaże się w Kijowie jego książka o polsko-ukraińskich stereotypach (wespół z Łesiem Belejem). 16  •  Ziemowit Szczerek – dziennikarz, autor książek Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian i Rzeczpospolita zwycięska, współautor zbioru opowiadań Paczka radomskich. Interesuje wschodem Europy, historią alternatywną i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o nich pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo, literatura i dziennikarstwo podróżnicze. 17  •  Marek Tobolewski – współtwórca serwisu www.lewica.pl. Copywriter, strateg marketingowy i szkoleniowiec, specjalizujący się w marketingu terytorialnym. Po godzinach animuje Antygencję, piewszą w kraju agencję (anty)marketingową. Mieszka w Krakowie, należy do Polskiej Partii Socjalistycznej. 18  •  Mateusz Trzeciak – przewodniczący emerytowany punk, niedoszły bohemista, lewak z historycznym zacięciem. Gra w zespołach On Yer Bike i Zło Konieczne. 19  •  Krzysztof Wołodźko – publicysta, bloger (www.consolamentum.salon24.pl). Pisał i/lub pisze m.in. do „Trybuny”, „Życia Duchowego”, „Znaku”, „Gazety Polskiej Codziennie”, „Kontaktu”, portali Teologii Politycznej, deon.pl, ngo.pl. Uczestnik cyklu dokumentalnego „System 09” i „System: rewolucja Solidarności”. Członek Zespołu „Pressji”. Członek zespołu redakcyjnego „Nowego Obywatela”. 20  •  Adam Wójcicki – ilustrator, grafik i autor komiksów. Student ostatniego roku grafiki warsztatowej na ASP w Katowicach. Brał udział w akcjach społecznych, m.in. w projekcie w areszcie śledczym w Zabrzu „Obrazek do celi”, w ramach którego malował murale na ścianach spacerniaka, Współpracuje z wydawnictwem Portal, ilustrował podręcznik gry InSpectres (2011), karty gry Neuroshima strefa 51 (2011), publikował komiksy w kwartalniku „ASPirant” 2010. Nagrodzony nagrodą główną wydawnictwa FORMAT w międzynarodowym konkursie „Książka dobrze zaprojektowana. Zacznijmy od dzieci”. 21  •  Mateusz Zemla – historyk, działacz społeczny. Od 2006 roku zaangażowany w upowszechnianie wiedzy o zbrodni katyńskiej. 4 kwietnia 2011 roku został uhonorowany przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi; od 2010 roku pełni społeczną funkcję Historyka Federacji Rodzin Katyńskich, w 2013 roku otrzymał tytuł Honorowego Członka Rodziny Katyńskiej Polski Południowej. Pracuje także na rzecz upowszechniania kultury żydowskiej. Zawodowo zajmuje się pozyskiwaniem Funduszy Unijnych.


16

Nie ma wzoru na polskość Z Andrzejem Romanowskim rozmawia Jan Bińczycki

Polski Słownik Biograficzny to prawdopodobnie najbardziej monumentalny projekt w polskiej historiografii. Blisko osiemdziesiąt lat historii, niemal trzydzieści tysięcy biogramów, osiem tysięcy współpracowników, którzy dotąd przygotowywali hasła. Jego obecny redaktor naczelny, profesor Andrzej Romanowski, jest historykiem literatury polskiej XIX wieku, badaczem kultury pogranicza – polskich Kresów Wschodnich – współautorem Skrzydlatych słów, publicystą. Trudno znaleźć rozmówcę, który miałby większe uprawnienia do zabrania głosu na temat rdzenia polskiej kultury i ostrej oceny stanu kulturalnej świadomości rodaków. Postanowiliśmy zapytać profesora Andrzeja Romanowskiego o to, co warto odkryć w narodowym dziedzictwie i czy, protestując przeciwko instrumentalizacji historii, przypadkiem sami nie wybieramy drogi na skróty. I oczywiście o zawarte na kartach słownika ciekawostki oraz biografie-kurioza.

Jan Bińczycki: Rozmawiamy w siedzibie redakcji Polskiego Słow- udało mu się znaleźć pole do rozwijania działalności naukowej. Po nika Biograficznego – wydawnictwa, które stanowi najważniejsze wojnie przyjeżdżał do Polski, jego moskiewskie mieszkanie pełne było i największe źródło wiedzy o losach Polaków mających wpływ na pamiątek polskich. Jak wielu Żydów kochał kraj, w którym przyszedł naszą historię. Dzieje się to w momencie, gdy obiektywna wie- na świat. Nie szczycimy się takimi ludźmi, bo kariera w Rosji z miejsca dza i oparta na merytorycznych argumentach refleksja straciły wydaje nam się czymś podejrzanym. na wartości, Czy jako redaktor PSB ma pan poczucie działania   A Konstanty Rokossowski? Sowiecki bohater narzucony nam na marszałka. Jego czasy to moment najbardziej upokarzającej podległości w oblężonej twierdzy? Andrzej Romanowski: Zdecydowanie nie. Martwi mnie na- wobec Sowietów. Ale może przyjrzeć się mitowi Rokossowskiego w nietomiast zanik kodu kulturowego, który dawniej pozwalał nam tworzyć co inny sposób? Generał Wojciech Jaruzelski odwiedził go pod koniec wspólnotę pomimo rozmaitych podziałów, scalał społeczeństwo w jego życia i kiedy odezwał się po rosyjsku, tamten gwałtownie zaprotestował: różnorodności. „Jak wy do mnie, towarzyszu generale, mówicie?! Ja jestem Polak”. Co W tomach stojących na półkach jest 29 000 biogramów. Czy tak zrobić z taką postacią? duża próba pozwala na stworzenie „wzoru Polaka”?   Warto sięgnąć na Wschód, pokazać ile tam było polskich wątków, przypomnieć o Ciołkowskim, Szostakowiczu. Niedawno opracowaliśmy Naturalnie, nie ma takiego wzoru! Wielu bohaterów słownika to ludzie biogram jego dziadka, zesłańca, który był prezydentem Irkucka. wyznający inne religie niż katolicyzm, często nawet nieposługujący się polszczyzną. W armii carskiej było 109 generałów polskiego pochodze-   Warto wspomnieć też o rodzie Strawińskich herbu Sulima. Proszę nia. To znaczna liczba, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na liczebność sobie wyobrazić, że Igor Strawiński nadał swojemu synowi imię Sulirosyjskiego wojska. Szczycimy się Marią Curie-Skłodowską, bo odniosła ma. A sam wielki kompozytor o mały włos w międzywojniu nie został sukces we Francji, ale tych, którzy robili kariery w Rosji, było znacznie obywatelem polskim. Starał się o odzyskanie majątku ziemskiego, ale więcej. To nie tylko Aleksander Czekanowski czy Jan Czerski, ale choćby został zlekceważony przez konsula. I choć rodzina od XVIII wieku była Ary Sternfeld, łódzki Żyd, twórca radzieckiej kosmonautyki. Praca we całkowicie rosyjska, to pozostało u nich poczucie identyfikacji z Polską.   Tadeusz Boy-Żeleński kpił w Słówkach: „Pełna wrzasku ziemia polska. Francji pozwoliła mu rozwinąć skrzydła – otrzymał Międzynarodową Nagrodę Astronautyczną, po raz pierwszy w dziejach Sorbony wygło- Od Czikago do Tobolska”. Warto spojrzeć na losy Polaków rozsianych sił wykład o kosmonautyce (wprowadzenie tego pojęcia to także jego po całej ziemi, dostrzec, że można znaleźć coś polskiego niemal w każzasługa). Deportowano go jako komunistę. W Związku Radzieckim dym zakątku globu. Los rzucał naszych przodków na różne kontynenty.


17

Wszędzie zostawiali ziarenko swojej tożsamości. Chciałbym, byśmy o tym pamiętali i nie redukowali polskości do jednorodności etnicznej – a już, nie daj Boże, politycznej! Przy okazji Rokossowskiego wspomniał pan o generale Jaruzelskim. Ten potomek ziemiaństwa i sybirak sam ma biografię… …zupełnie niesłychaną. Wymykającą się wszelkim schematom. A wnuczka Rokossowskiego, Ariadna, to mówiąca po polsku katoliczka! Kultywuje tradycje kraju dziadka. Może warto rozmawiać o wielopłaszczyznowej polskości? Takiej, w której mieszczą się mniejszości narodowe? Nie lubię tego sformułowania. Dawna Rzeczpospolita była własnością wspólną. Nie tylko Polaków, ale też Rusinów czy Litwinów. Identyfikacja z Rzecząpospolitą przebiegała na różnych poziomach – była Korona, było województwo, była rodzinna tradycja. Etykietowanie tak wielkiej części dziedzictwa Rzeczpospolitej Wielu Narodów jako mniejszości sprawia, że umyka nam ten duch wspólnotowy. Zapominamy, że dwaj najwięksi polscy bohaterowie narodowi – Kościuszko i Piłsudski – uznawali się za Litwinów. Oczywiście, w innym niż dziś rozumieniu tego słowa. Kto jest najmniej bohaterskim wśród bohaterów słownika? W słowniku mamy na przykład postaci zdrajców – targowiczanina Szczęsnego Potockiego czy przywódcę Goralenvolk Wacława Krzeptowskiego. Z drugiej strony są w nim postaci takie jak Katarzyna Joanna Starzeńska, La Belle Gabrielle, o której w nagłówku można było napisać jedynie „dama czynna w życiu towarzyskim”. Była do tego stopnia czynna, że nigdy nie miała pewności, z kim poczęła każde z kilkorga dzieci. Grasowała w najwyższych sferach w całej Europie, korzystając z pewnej swobody obyczajowej początku XIX wieku, która była i tak dalekim echem swobody znanej arystokracji ery rokoko, gdzie w zasadzie nie istniało pojęcie wierności. Są wreszcie postaci ukraińskie, które nie miały wiele lub zgoła nic wspólnego z polskością.   Umieszczamy ich biogramy w słowniku, jeżeli posłowali do Rady Państwa w Wiedniu czy Sejmu Krajowego we Lwowie. Staramy się uwzględnić każdego posła czy senatora: z czasów przedrozbiorowych, z zaborów i z II Rzeczpospolitej. Najmniej z PRL, bo często wchodzili „z klucza”, nikogo nie reprezentowali. Nie zamykamy się na nich, choć trudno cokolwiek ciekawego powiedzieć o tych życiorysach. Co się stanie, gdy prace dotrą do litery Ż? Słownik obejmuje postaci, które zmarły do 31 grudnia 2000 roku. A w ciągu kilkunastu kolejnych lat odeszło wiele ważnych osób. Jak długo będą istnieli Polacy, tak długo będą umierali i miejsce dla kolejnych wybitnych mężów i niewiast będzie istnieć. W tej chwili musimy skończyć „pierwszą”, zasadniczą serię, wydawaną od 1935 roku z przerwami podczas okupacji hitlerowskiej i w czasach stalinowskich. Ta seria dotarła obecnie do liter Sz. Dziś podpisałem wysłanie do druku 201 zeszytu. Kończy się na haśle Szumański.   Mam nadzieję, że niedługo powstanie druga seria PSB. Obejmie ona ludzi, którzy umarli pomiędzy rokiem 1935 a 2000 i „nie załapali się” do serii pierwszej. W czasie prac nad pierwszymi tomami prowadzono ostrą selekcję. Zdarzały się też pewne przeoczenia i dziwnym trafem zabrakło choćby biogramu arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława, który koronował Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego. W drugiej serii

trzeba będzie uzupełnić te braki, a przede wszystkim zawrzeć biogramy tak ważnych osób, jak: Maria Dąbrowska, Witold Gombrowicz, Zbigniew Herbert, Władysław Anders, Józef Haller, Józef Beck.   Staramy się w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego o objęcie przygotowania drugiej transzy Narodowym Programem Rozwoju Humanistyki. Do zrealizowania jest też trzecia seria – współczesna nekrologia. Marzy mi się, by co dziesięć lat wydawać publikację z sylwetkami ważnych postaci, które zmarły w minionej dekadzie. Przypomnę tylko paru ludzi, którzy odeszli po roku 2000: Jan Paweł II, Czesław Miłosz, Stanisław Stomma, Jacek Kuroń, Sławomir Mrożek, Wisława Szymborska, Tadeusz Mazowiecki, wreszcie profesor Henryk Markiewicz, którego portret wisi za moimi plecami. To pański poprzednik, pierwszy literaturoznawca na tym stanowisku. W galerii nad stołem, przy którym rozmawiamy, są portrety Władysława Konopczyńskiego, Kazimierza Lepszego – rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Emanuela Rostworowskiego – który nadał słownikowi obecny kształt. Mój mistrz, profesor Markiewicz, prowadził słownik już w wolnej Polsce, od 1989 roku. A co trzeba zrobić, by zasłużyć na biogram w PSB? Profesor Markiewicz mówił, że przede wszystkim trzeba umrzeć [śmiech]. Nie da się odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. Istnieją różne stopnie selekcji. W przypadku średniowiecza w zasadzie jej nie stosujemy. Jeśli uda się kogoś uchwycić w czasie przeszukiwania źródeł, to choćby na gościńcu z Krakowa do Tyńca zabrał komuś konia (mamy takiego bohatera), trafi do słownika, bo każda średniowieczna postać wyłamująca się z anonimowego tła jest na wagę złota. Znaleźć kogokolwiek z XII wieku to duży sukces. Im bliżej współczesności, tym większa selekcja, ze względu na brak odpowiedniego dystansu i demografię. Moim zdaniem i tak mamy nadreprezentację postaci z XX wieku. Jesteśmy dziećmi tego stulecia, więc sylwetki z naszych czasów wiele nam mówią i wydają się ważne. Ale czy równie istotne będą w XXIII wieku?   Staramy się unikać haseł dotyczących ludzi, którzy działali na lokalną skalę – ich miejsce jest w słownikach regionalnych. Ale i tak czasem łamiemy tę zasadę, jeśli trafi się na przykład wybitny prezydent Krakowa. Pozwolę sobie zadać także pytania odnoszące się do Pańskiej działalności publicystycznej. Pomówmy o tym, co dzieje się z „materiałem historycznym”, w jakiej formie i skrócie trafia do mas? Językiem gniewu ludowego jest bardzo ograniczony zestaw symboli. To wzory klubowych wlepek, wszystko, co wyrosło wokół marszów niepodległości, bardzo ciekawa, wręcz egzotyczna estetyka oparta na zubożałym nacjonalistycznym etosie. Śledzi pan ten popkulturowy nurt polityki historycznej? Słabo, ale zdaję sobie sprawę z jego istnienia. Dmowski stoi z Piłsudskim ramię w ramię na jednym sztandarze. Konflikty, różnice, skomplikowane uwarunkowania naszej historii nie są brane pod uwagę. Mnie to nie gorszy. Sądzę, że nasze dziedzictwo powinno być przyjmowane w całości, niekoniecznie oczywiście z całkowitą aprobatą, ale by istniało poczucie całości. Chodzi o to, by nie kombinowano, nie instrumentalizowano, nie przyjmowano pewnych części przy jednoczesnym spychaniu innych w zapomnienie. Tak było w PRL, zwłaszcza w czasach


18

stalinowskich. Nie możemy budować PRL à rebours. Co oczywiście nie piękno tych wersów. U Mickiewicza można znaleźć tropy dwóch poeznaczy, bym PRL traktował jako ucieleśnienie wszelkiego zła, przeciwnie, tów polskiego oświecenia: sentymentalisty Franciszka Karpińskiego od przewartościowania obiegowego stosunku do tego państwa zależeć i właśnie Trembeckiego. będzie nasze zdrowie, nie waham się rzec: moralne. Ale to inna sprawa. Właśnie, Mickiewicz! Co z nim zrobić? Jak pokazywać? W kontekPiłsudski i Dmowski na jednym sztandarze mnie więc nie szokują i jestem ście rewizji naszego podejścia do dziedzictwa literackiego wydaje tu bardzo solidarny z panem prezydentem Bronisławem Komorowskim, się mieć szereg zalet. Poczynając od tego, że do wieszcza „przyznają który 11 listopada czci ich obu. W obecnej formie gospodarowania znika się” cztery narody (choć wątek żydowski to nierozwikłana zagadka z pamięci komponent lewicowy oraz chłopski, tradycja PPS-owska, biograficzno-plotkarska)… oddolny ruch ludowy, spółdzielczość, koła samokształceniowe. Zostały Na pewno trzy: Polacy, Litwini, Białorusini. po nich literackie ślady. Choć nie zawsze da się to czytać po latach. Ma zaletę, o której często zapominamy. Jest prowincjuszem, a za  Nieszczęsna, zadeptana tradycja PPS-owska została przejęta przez PRL tem w naturalny sposób jego losy korespondują z dziejami naszej, i wrzucona wraz z innymi do worka z napisem „socjalizm”. Tymczasem peryferyjnej, części świata. lider PPS, Tomasz Arciszewski, był ostatnim uznawanym przez świat Uwielbiam Mickiewicza, ale przyznam, że mam go trochę dość. Wszyscy premierem rządu RP na uchodźstwie. A inny lider, Kazimierz Pużak, o nim mówią. A Słowacki tkwi w cieniu. zmarł w stalinowskim wiezieniu w Rawiczu. To właśnie PPS-owcy Mickiewicz jest przyjemniejszy, bo… dokonywali emancypacji robotników, ludzi różnych narodowości. Tylko Bo bardziej nam kadzi? Słowacki to lepszy materiał na patrona naszej w tych kręgach przed drugą wojną światową pojawiały się wezwania rozmowy. W pewnym sensie to rewolucjonista, lewicowiec, wręcz „anty-Polak”. Kochał Polskę nieprzytomnie, a jednocześnie stale mu do walki z antysemityzmem.   Politycy Polskiej Partii Socjalistycznej, upominając się o warstwy coś w niej nie pasowało. W mojej ukochanej Parabazie do Złotej upośledzone, działali de facto na rzecz trwałości i stabilności państwa czaszki czytamy: „Na dom jasnością piorunową biła / I sponad starych polskiego. Z tej bogatej tradycji nic nie zostało. Pewnie i pan nie po- lip błogosławiła. Chorągwie dworek okryły ubogi, / Że był jak namiot trafiłby zaśpiewać Czerwonego Sztandaru, jednej z najpiękniejszych jakiego mocarza, / Z jedwabiu cały — a złote miał rogi, / A w środku polskich pieśni. jasną cnotę gospodarza, / Dla nędzy także otworzone progi, / I obarzaZnam słowa, nie umiem śpiewać. To zresztą znamienne, że naj- nek biały dla nędzarza; / I piękność chował dawnych szczerych rysów bardziej znane na świecie polskie pieśni to Warszawianka i właśnie / Napełniającą dom wonią narcysów”. Słowacki uwielbiał kontuszową Czerwony Sztandar. Prawica nie doczekała się takich szlagierów. przeszłość, drobną szlachtę, a jednocześnie nienawidził tej, co „pawiem Skoro dotarliśmy do spraw literackich, proszę o wskazanie auto- narodów była i papugą” i dalej: „Zruć do ostatka te płachty ohydne, / rów i tekstów, z których można by stworzyć alternatywny kanon, Tę – Dejaniry palącą koszulę: / A wstań jak wielkie posągi bezwstydne, / Naga – w styksowym wykąpana mule! / Nowa – nagością żelazną pozwalający budować porozumienie, naprawić wspólnotę… bezczelna – / Niezawstydzona niczem – nieśmiertelna!” – teraz mówię Zależy, o jaki zakres chce mnie pan zapytać. Dla mnie jednak kanon alternatywny, to niekoniecznie ten, który od razu buduje wspólnotę, ale Grobem Agamemnona. ten, który został dziś zepchnięty w cień. Odpowiem chronologicznie,   Mógłbym dorzucić do stawki jeszcze Psalmy przyszłości. To patron bo uważam, że dziedziczymy dary całego tysiąclecia. Chciałbym wspo- trochę bardziej zróżnicowanej i ciekawej Polski niż ta Mickiewiczowska. mnieć o literaturze protestanckiej, głęboko chrześcijańskiej, a zarazem Warto na nowo opracować ten bogaty dorobek, choćby dalsze pieśni pisanej przez ludzi, którzy walczyli z Kościołem katolickim. Nie znam Beniowskiego, odnalezione dopiero w papierach pośmiertnych, czy wielu tak chrześcijańskich utworów jak Pieśń w ucisku Zbigniewa Mor- słynne osiem błogosławieństw z Króla-Ducha. To tkwi korzeniami sztyna, napisana gdy w 1658 zmuszono arian do opuszczenia ojczyzny. w kulturze polskiej, szlacheckiej, barokowej, a jednocześnie stanowi PRL w latach pięćdziesiątych ogromnie lansowała tradycję protestancką bunt, wychylenie w przyszłość. z XVII–XVIII wieku, w tym zwłaszcza arian. Pewnie dlatego wszystkim   A Wyspiański? Na co dzień nie pamięta się o Akropolis – wizji obrato obrzydło, ale warto odkryć te kwestie na nowo, by pokazać, że istnieją cającej się w gruzy katedry na Wawelu, w które wtargnie życie jako inne modele przeżywania polskości niż tylko katolicki. Pokazywanie Chrystus-Apollo. A my jeszcze dziś w tych truchłach i trumnach… A czy przyda się Fredro? Jest etykietowany jako niepoważny pisarz. tych innych modeli to mój polski obowiązek. Nieprzypadkowo „ojcem A mógłby być pomostem do staropolszczyzny, która jest bardziej literatury polskiej” jest protestant – Mikołaj Rej.   Druga sprawa to polskie oświecenie. Niezbyt modna dziś epoka. witalna i fertyczna niż nam się to wmawia od XIX wieku. Stanisław Trembecki, antyklerykał, autor słynnego dwuwersu „grub- My dopiero teraz gubimy nasze tradycje, w tym staropolszczyznę. W czasze zgubi przesądy i rozumu przetrze, kto ma szczęście fernejskie sach mojego najwcześniejszego dzieciństwa Witold Gombrowicz napisał oddychać powietrze” wykonał ukłon w stronę Woltera, który mieszkał Transatlantyk. To przecież rozpasana barokowo-szlachecka polszczyzna! w Ferney na granicy francusko-genewskiej. Trembecki to wielki poeta,   To ocalało na przykład u Miłosza, w jednym z późnych wierszy jest jego Sofiówka jest arcydziełem. Notabene, gdy weźmie pan do ręki piękne nawiązanie do księdza Józefa Baki: „Ach te muchi, ach te muchi/ ten poemat, ujrzy pan najpiękniejszy polski panegiryk ku czci carycy Wykonują dziwne ruchi, / Tańczą razem z nami, / Tak jak pan i pani/ Katarzyny II… Wolno się tym gorszyć, nie wolno być głuchym na Na brzegu otchłani”.


19

Powiedziałem na początku tej rozmowy, że zanikł polski kod kulturowy. Istnieje przekonanie, że o duchu czasów najlepiej mówi literatura, Zanikł czy jest w stadium zaniku – nie spierajmy się o słowa. która nie weszła do kanonu, nie funkcjonuje na prawach arcydzieł. W tym numerze zajęliśmy się takimi pobocznymi pisarzami: Lu  Ale dlaczego zanikł w wolnej Polsce, a trzymał się w PRL? Nie mam cjanem Szenwaldem, Janem Wiktorem, Gustawem Daniłowskim. odpowiedzi na to pytanie, poza jedną: nasz dyskurs publiczny na temat Chcemy się także upomnieć o ślady po kulturze chłopskiej, robotniprzeszłości, ograniczający się na co dzień do walki zbrojnej, żołnierzy wyklętych i agentów bezpieki, jest dyskursem nie tylko kalekim, ale czej, które są rugowane z głównego obiegu lub, w najlepszym razie, i nieuczciwym. Jeżeli więc przeszłość jest skłamana, to przestaje nas ubierane w skansenowe dekoracje. To strasznie wyblakło. Po latach raczej nie da się czytać podobnych czarować, uwodzić, interesować. Kiedy popatrzy się na artystów zgłaszających akces do obozu prawicy, rzeczy. Choć Szenwald napisał Pożegnanie Syberii – rzecz pełną dwutrudno zrozumieć decyzje wielu z nich. Jarosław Marek Rymkiewicz znaczności i na swój sposób ciekawą. czy Marek Nowakowski to pisarze, których prawicowość i konser-   Zniknęła także autentyczna kultura ludowa. Zanikają gwary i raczej watyzm bez deklaracji nie byłyby tak jasno rozpoznawalne. Próżno już się nie odrodzą. Nie wspomnę o tym, czym zajmowała się językoszukać w ich tekstach definicji i jednoznacznie wyrażonego programu. znawczyni Zofia Kurzowa – o polszczyźnie kresowej. Telewizja i radio U Rymkiewicza się to pojawia, u Nowakowskiego rzeczywiście nie. narzucają swoje normy, ludzie się wstydzą swoich korzeni. Jeszcze inna W każdym razie trudno patrzeć bez bólu, jak pisarz oddaje swe pióro sprawa to przeszłość polskiej wsi. Dziś można się o niej dowiedzieć jednej partii, waląc w całość społeczeństwa i niszcząc polską wspólnotę, choćby z prozy Wiesława Myśliwskiego. A my już nie zdajemy sobie włącznie z jej największą zdobyczą, jaką jest niepodległe państwo pol- sprawy z nędzy, w jakiej żyła polska wieś. Widziałem to jeszcze jako skie. Wydaje się, że polska tradycja patriotyczna i szlachecka obróciła sześcioletnie dziecko na Podhalu, kiedy mój rówieśnik jadł chleb z masię dziś w walkę z państwem polskim. Więc może warto przywołać słem posypany cukrem i powiedział, że pierwszy raz w życiu je masło, znowu Wyspiańskiego, który w Wyzwoleniu chciał mieć polskie pań- choć rodzice mieli dwie krowy. stwo „takie jak wszędzie”, a tradycję romantyczną przeklinał i spychał   Dziś nędza dużej części społeczeństwa to sprawa, na którą „nie mamy w podziemia Wawelu. Bo dziś wychodzi na to, że nie dorośliśmy do ucha”. Uważamy, że wyzysk, krzywda ludzka są oczywiste, bo w kapiposiadania własnego państwa, że najlepiej się czujemy bez niego. Tyl- talizmie musi tak być lub uznajemy za „roszczeniowców” i „populistów” ko wtedy możemy uprawiać, rozwijać, kultywować naszą samorodną tych, którzy się buntują. Sam jestem wobec dzisiejszego populizmu bardzo krytyczny i patrzę z niesmakiem i grozą na to, co wyprawia i samowystarczalną tradycję. Jest też problem z autorami, którzy nie nadają się na cokoły, a mają „Solidarność”. Ale należy być ostrożnym w takich sprawach, przestać znaczny wkład w rozwój narodowej kultury. W PSB pewnie można uważać system, jaki stworzyliśmy, za bożka, najdoskonalszą formę organizacji. Wpadamy w samozadowolenie, bo udało się zbudować znaleźć biogram Jana Emila Skiwskiego. Co począć z kimś takim? Skiwski wraz z całą prawicową krytyką doczekał się znakomitego ba- coś, co na pewno nie jest komunistyczne. Ale człowiek, który ma jakieś dacza w postaci profesora Macieja Urbanowskiego z UJ. Ale jest wiele chrześcijańskie uczucia, powinien spoglądać na bliźniego z większą innych przestrzeni do zbadania. Parę lat temu wyszła książka Marci Shore uwagą, troszczyć się o to, czy słabszemu nie dzieje się krzywda. Takiego Kawior i popiół. Tam bardzo ciekawie sportretowano Wandę Wasilewską, myślenia w obecnej Polsce w zasadzie nie ma. A przecież to doskonała która w polskiej tradycji jest stawiana w jednym szeregu ze Szczęs- pożywka dla literatury! Zająć się tymi, o których Dostojewski mówił nym Potockim albo gorzej. Być może warto by omówić i przypomnieć „skrzywdzeni i poniżeni”, a Maria Dąbrowska „ludzie stamtąd” – z czworaków. Czworaków już, chwała Bogu, nie ma, ale na naszych oczach twórczość tej pisarki. Jej Ojczyzna to straszna ramota, ale pamiętam, że w dzieciństwie lubiłem Pokój na poddaszu – bezpretensjonalną powieść codziennie dochodzi do wyzysku. A naszym największym wyrzutem dla młodzieży. sumienia powinien być start młodych, to, że tak wielu z nich wyjeżdża,   Nie wiem, czy po latach dałaby się obronić Pamiątka z Celulozy Igora że nie mogą odczuwać wspólnoty z polskością, która stała się tak hoNewerlego, ale jego napisane pod koniec życia wspomnienia Zostało mogeniczna, wykluczająca, duszna… z uczty bogów, które dotyczą czasów rewolucji rosyjskiej… O właś-   Wielka w tym wina Kościoła katolickiego. Kościoła ogarniętego nie, mówimy o rewolucji w 1917 roku i myślimy o tej bolszewickiej, obsesjami, który przy tym przestał być mecenasem sztuki i wznosi takie horrenda, jak Ołtarz Trzech Tysiącleci na krakowskiej Skałce a o marcowej jakoś się nie pamięta. A nawet u bolszewików było wielu albo kolejne, idące już w setki, pomniki Jana Pawła II. Dziś polski Polaków, którzy potem z reguły poszli pod nóż. Chwilami myślę, że po latach solidarnościowego prania mózgów cała polska tradycja historycz- katolicyzm staje się z wolna zagrożeniem dla polskości. Bo polskość na i kulturalna, zwłaszcza literacka, jest dziś znów do odkłamania. To jest czymś znacznie szerszym od katolicyzmu. Tak jak katolicyzm jest zadanie pana pokolenia. czymś znacznie szerszym od polskości. Zbitka „Polak-katolik” może Polscy pisarze młodszych pokoleń obrazili się na rzeczywistość jeszcze nigdy nie była tak groźna. i tradycję? To ciekawa konstrukcja. Być może coś w tym jest.


33

a co dopiero Polakami. Ja osobiście nie spotkałam się z sytuacją, że ktoś czuł się Łemkiem i Polakiem, ale Łemkiem i Ukraińcem tak, i to często. A Oksana? Nie przestaje się uśmiechać. Ona widzi mnie po raz pierwszy. Na koniec rozmowy dodaje:   – Jeśli mogłabym ogólnie scharakteryzować młodych Łemków, studentów, w tym tych wrocławskich, to określiłabym to pokolenie jako aktywne i otwarte. Bycie przedstawicielem mniejszości nie jest niczym wstydliwym, wręcz przeciwnie, młodzi starają się pokazać swoją kulturę, tworzą zespoły muzyczne, które w twórczości sięgają do tradycji i języka. Internet i portale społecznościowe ułatwiają kontakt i organizację pewnych wydarzeń, jak Łemkonalia, spotkania i koncerty, czy Łemkowska Szlachetna Paczka. To pokolenie, w którym nie wspomina się bólu przeszłości, choć się o nim oczywiście nie zapomina, ale stara się żyć tu i teraz, próbując zbudować coś dobrego i działać, bez względu na jakiekolwiek podziały.

Wracamy. Mroźny wieczór.   – Jak poszło? – pyta Natalia   – Nijak – rzucam pod nosem, wiedząc, że z samej imprezy niewiele wyniosłem i wszystkie rozmowy odbędę, jeśli się uda, później.   – A czegoś się spodziewał – odpowiada. I w sumie sam nie wiem. I pytam, dlaczego ona nie chodzi na środowe imprezy?   – To jak ze szkolnymi znajomymi. Niby ich masz, ale tak naprawdę jak spotykasz, to rozmawiacie o pogodzie i tyle.   – A budowanie wspólnoty? Tożsamości? Rozmawianie po łemkowsku?   – No to kolejne spoiwo, ale nie zmienia to faktu, że rozmawiać nie ma o czym, bo o czym z nimi rozmawiałeś?   – O niczym. W zasadzie o niczym.   – Właśnie.

Fantazja emancypacyjna Ewa Chudoba

Głównym celem tego tekstu jest praca nad zdaniem, że klasa średnia nie ma ciała, a klasa niższa je ma. Tekst ten widzę jako nie do końca linearną, cielesną fantazję emancypacyjną, która pisze się z moich chłopskich trzewi i korzeni. Z jednej strony więc nie należy jej brać zbyt poważnie, a z drugiej cały ciężar tego tekstu bierze się z jego potencjalnej, ludycznej ludowości, ponieważ pierwszy raz mogę emocjonalnie i duchowo wykorzystać wypieraną część mojej biografii, którą jest chłopsko-galicyjskie pochodzenie.

Dwie cechy odróżniały chłopstwo (czy też ogólnie klasę pracującą1, w tym robotników i tak dalej) od ziemiaństwa lub inteligencji (czy ogólnie klasy średniej): stosunek do ciała i do władzy. Klasa najniższa miała ciało, 1

Sposób w jaki używam słowa klasa jest zupełnie intuicyjny i niepodparty żadną teorią. Sądzę jednak, że najlepiej oddaje ono to, o czym chcę mówić. Lepiej niż słowo grupa, środowisko czy sfera, choćby dlatego, że klasa sugeruje dużą liczebność. Ze spokojem można sobie wyobrazić małe czy wąskie grupy, sfery i środowiska – nie o nich jednak traktuje ten egalitarny tekst.

podczas gdy klasa średnia, tak czy inaczej rozumiana, go nie miała. Klasa średnia dbała o utrzymanie legalizmu i takie działania, które byłyby zgodnie z prawem. Warstwa niższa (klasa cielesna – nazwijmy ją w ten sposób) z większym dystansem odnosiła się do prawa i jego zaleceń.   W przypadku moim – i być może innych ludzi emancypujących się do pełnej wolności osobistej w pierwszej połowie XXI wieku, a wywodzących się pierwotnie z chłopstwa – emancypacja jest w pewnym sensie powrotem do zapoznanej praktyki cielesności i względów dla ciała. Powrotem do źródła, choć na innym poziomie.


34

Klasa najniższa była klasą cielesną. Jej reprezentanci (chłopi i robot- swoim ciałem. Barbara całe życie przeżywa głównie fantazje i iluzje nicy) nie tabuizowali kwestii związanych z ciałem, takich jak seks, w postaci ciągłych marzeń o Tolibowskim, co zatruwa jej małżeństwo prokreacja, rodzenie, wydalanie, umieranie i tym podobne. Potrzeby z Bogumiłem (znacznie bardziej, jak sama oceni, niż jego romans ze ciała komunikowano wprost, uznając, że ciału należą się pewne po- służącą). Teresa umiera, ponieważ przekroczyła tabu. Ciało jest dla winności, a życiem rządzi cykl rodzenia i umierania. Klasa pracująca niej czymś obcym, szczególnie przed śmiercią2, a spełnianie jego seksualnych, ale nieprokreacyjnych potrzeb skończyło się atakiem na miała zatem ciała i uznawała ten fakt.   Akceptacja cielesności, szczególnie heteroseksualnego pożądania nie, somatyzacją i niejako śmiercią na żądanie. rozumianego jako chęć wyżycia żądz, obecna jest silnie w literaturze   Barbara nie potrafi przyjąć śmierci dziecka. Od śmierci nad grobem staropolskiej, na przykład u Kochanowskiego, a całą kulturę tego Piotrusia ratuje ją Bogumił, to jednak bynajmniej nie wpłynie pozytywnie okresu uznaje się za znacznie bardziej sprzyjającą ciału niż jakakolwiek na jej los. Będzie walczyć z rzeczywistością, fantazjując i somatyzując wcześniej i później. Oto fragment fraszki Do dziewki z Ksiąg Trzecich: każdą trudność, łącznie z romansem męża. W momencie, kiedy widzi Nie uciekaj przede mną dziewko urodziwa, Bogumiła prawie in flagranti z Felicją, mdleje i zaczyna chorować na zapalenie oskrzeli. Znamiennie są dwa wydarzenia – Barbara przybywa Serceć jeszcze niestare, chocia broda siwa; do dworu, uciekając przed realnym spotkaniem z Tolibowskim, i dokonuje Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezgoniony, autodiagnozy przy lekarzu, który ją potwierdza. Diagnoza (zapalenie Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony. oskrzeli) jest słuszna, bo Barbara doskonale wie, co się z nią dzieje. Wie, Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy, że somatyzuje i wie, że jest to jej sposób na kontakt z ciałem i rzeczywiTym, pospolicie mówią, ogon jego twarszy, stością. Ucieka do Serbinowa, żeby chronić swój system, swój sposób I dąb, choć mieścy przeschnie, choć list na nim płowy na przedemancypacyjne życie – życie wśród iluzji. Za wszelką cenę nie Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy. Fraszka ta w bezpośredni sposób pokazuje determinację dojrzałego męż- dopuści do wyrażenia swoich potrzeb cielesnych i zawsze z niechęcią czyzny, aby przespać się z młodą kobietą, świadomą całej gry („wszak odnosić się będzie do seksualnej strony Bogumiła. wiesz”). Dwukrotne użycie słowa ogon – które jest niejednokrotnie   Przeciwieństwem Teresy i Barbary są Felicja i Olesia Chrobotówna. w polszczyźnie eufemizmem na członek – nie pozostawia złudzeń, że Ta ostatnia jest istnym emancypacyjnym postrachem w dworze Niechciseks jest celem zabiegów. W okresie staropolskim nie istniała klasa śred- ców. To wiejska dziewczyna, sypiająca z każdym mężczyzną, który jej nia, która nadawałaby ton całemu społeczeństwu, zatem bliskie związki się spodoba (jak na ironię również z Tomaszkiem). Potępiana (choć nie z życiem i obyczajami klasy niższej były na porządku dziennym. Życie kategorycznie) przez swoje otoczenie, stanie się obiektem resocjalizacyjnych działań Niechciców, którzy będą się starali naprowadzić ją na było, można powiedzieć, bardziej cielesne.   Krajobraz zmienił się ostatecznie w XIX wieku, kiedy wykrystalizo- „właściwe” koleiny życia, zdyscyplinować jej niezdyscyplinowane ciało. wała się nie tylko klasa średnia rozumiana jako ziemiaństwo, ale również Rzecz jasna, na próżno. inteligencja, dążąca do narzucenia standardów moralnych, patriotycznych   Jeszcze ciekawszy przypadek stanowi służąca Felicja, która przez lata oraz cielesnych reprezentantom klasy niższej. Rozpoczęło się dyscypli- kocha się w Niechcicu, aż w końcu jej cielesne potrzeby zostają spełnione nowanie ciał w imię walki o niezawisłość kraju, jakkolwiek rozumianą. w czułym romansie z Bogumiłem3. Zarówno Felicja, jak i Chrobotówna Rzecz jasna, kolonizacja ciała klasy niższej niekoniecznie się udawała, są świadome pragnień ciała. Dodatkowo Felicja ma świadomość panujących obyczajów, zakazów i nakazów moralnych. Nie przeszkadza jej to co na przykład widać w kreacji głównego bohatera powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Kariera Nikodema Dyzmy. Nikodem jest „samą” jednak prowadzić życia wedle własnego uznania, kontaktować się z ciałem, witalnością, cielesnością i tężyzną (jego kochanka Nina porównuje go czerpać przyjemność (nie tylko seksualną) z życia. Obie bohaterki, Olesia i Felicja, stanowią chłopską odpowiedź na pańskie somatyzacje wiecznie do bohaterów Jacka Londona). Nie może się opędzić od wykwintnych kobiet, które dosłownie wchodzą mu do łóżka. Dyzma jest swoim ciałem niezadowolonej Barbary i przeanielonej Teresy. Nigdy nie chorują, a cykl znaczenie bardziej niż umysłem, kieruje się instynktem. To ciało jest mu życia i śmierci, początku i końca akceptują z powagą, nie walcząc z tą potrzebne do zrobienia kariery, a nie rozum. Nigdy nie przestanie nim świętą prawidłowością: „Miałam dziecko z tym, co mnie najgorzej obebyć, tak jak nie przestanie być częścią proletariatu, z którego pochodzi. łgał. I nikt nie był z tego szczęśliwy, i utraciłam je”4 – Felicja opowiada   Klasa średnia nie ma ciała, ponieważ kieruje się tabu, które jest po- ze spokojem Niechcicowi. Kiedy Bogumił kończy romans, mówi zaś: trzebne, żeby utrzymać porządek społeczny, czyli funkcjonowanie spo- „Toć ból nie przeńdzie, aż póki nie wyboli. Co się zaczęło, to się musi łeczeństwa pod jej nadzorem. Dlatego tabuizuje to, co dla klasy niższej i skończyć. Tak to już bywa na świecie”5. normalne i podlega komunikowaniu wprost – unieważnia tym samym 2 narzędzia ludzi stojących niżej. Doskonałym przykładem potyczek Zob. K. Jarzyńska, Śmierć socjogenna w „Nocach i dniach” Marii Dąbrowskiej, ziemiaństwa z potrzebami cielesnymi (których nie da się rozumowo s. 5. Praca zaliczeniowa przygotowywana do publikacji. 3 wyjaśnić) oraz opierania się cyklowi życia i śmierci są Noce i dnie Możemy się tego domyślać po reakcjach emocjonalnych Bogumiła na plotki, że Marii Dąbrowskiej. Barbara nie potrafi zaakceptować śmierci Piotru- jest z nim w ciąży. Dąbrowska niestety nie opisuje nigdy seksu między nimi. 4 sia. Teresa Kociełłowa nie potrafi zaakceptować tego, że romansuje M. Dąbrowska, Noce i dnie, t. III, Warszawa 1972, s. 297. 5 z mężczyzną, który nie jest jej mężem. Obie nie mają kontaktu ze Tamże, s. 376.


35

Najciekawszym jednak przypadkiem jest sam Bogumił Niechcic, który po wielu latach wierności w trudnym, dyscyplinującym ciało małżeństwie pozwala sobie najpierw na platoniczny romans z Ksawunią, a potem na seksualny związek z Felicją. Bogumił nie może rzecz jasna spełnić żądz swojego ciała z Ksawunią, ponieważ jest ona kobietą z jego sfery. A więc taką, która jest odwrócona od swojego ciała i, gdy ze strony społeczeństwa przychodzą ciosy i rozczarowania, uderza właśnie w nie (Ksawunia padła ofiarą towarzyskiej intrygi i ostracyzmu, co doprowadziło ją do próby samobójczej. Znaczące, że jeszcze bardziej sponiewieranej przez życie Felicji nie przyszło nigdy do głowy, żeby zrobić sobie krzywdę). Związek z Felicją jest szczęśliwy, a Bogumił zatraca się w nim jak chłopiec, choć nie trwa to długo. Jest niczym mężczyzna z fraszki Kochanowskiego, któremu udaje się wyżyć żądze z urodziwą dziewką. Żądze, które powściągnął przy Ksawuni6.   Powstaje pytanie, co by się stało, gdyby Bogumił potrafił w pełni zintegrować swoje pożądanie z wymogami życia i opuściłby Barbarę dla czułej kochanki? Albo jeszcze szerzej, jak wyglądałaby kultura polska, gdyby wpływ czynnika emancypacyjnego, ludowego, witalnego był silniejszy? No właśnie, co by się stało, gdyby Bogumił ożenił się ze służącą?   W pierwszym odruchu taka myśl wydaje się zupełnie fantastyczna i nierealna. To niemożliwe! Bogumił – święty człowiek, moralny wzór ziemiaństwa, opoka w małżeństwie – z Felicją! Budziłoby to ogromny opór otoczenia, musiałby liczyć na niekończące się komentarze o niestosowności powziętego stylu życia. Z drugiej strony, czy nie byłby szczęśliwy u boku ciepłej, dojrzałej kobiety, świadomej swoich pragnień i gotowej na prowadzenie życia seksualnego? (Barbara to typ kobiety, którą zawsze boli głowa). Ale szczęście osobiste, a szczególnie spełnienie seksualne i cielesne nie jest kategorią istotną dla ziemiaństwa i inteligencji polskiej, skupionej na walce, na emancypacji od zaborcy. O kulturze polskiej w XIX wieku German Ritz pisze następująco: „Kwestię płci oraz ich dyskryminacji przesłaniają ogólne żądania narodowe i ideologiczne. […] Emancypacja seksualna stała się białą plamą w kulturze”7. Można fantazjować, że gdyby Bogumił ożenił się z Felicją, porzucając Barbarę, czyli – snując analogię – gdyby dwór nie przyjął narracji narodowowyzwoleńczej jako dominującej, to kultura nasza byłaby bardziej otwarta na zjawiska seksualne i ich różnicowanie. Umiałaby się emancypować do czegoś – do pełni rozwoju (projekt emancypacyjny Żmichowskiej nie okazałby się zatem elitarnym dziwactwem, ale stałby się rzeczywistością), do spełnienia w sferze prywatnej. Model, który proponuje między innymi Dąbrowska – powstrzymanie żądz w imię ważniejszych spraw – nie byłby tak popularny. Można domniemywać, że gdyby nie zatracono kontaktu z ciałem w imię walki o przeżycie tegoż ciała w niezmienionym sposobie funkcjonowania (czyli w imię walki z zaborcą o utrzymanie polskości), Polacy mieliby większą świadomość zjawisk seksualnych, otwartość i przede wszystkim byliby bardziej wyemancypowani, czyli nie tabuizowaliby potrzeb cielesnych. 6 7

Tamże, s. 281.

G. Ritz, Niewypowiadalne pożądanie a poetyka narracji, tłum. A. Kopacki, „Teksty Drugie” 1997 nr 3, s. 45.

Gdyby snuć ową fantazję dalej, gdyby zatem emancypacja pojawiła się wśród Polaków już w czasach zaborów, nie tylko sprawy seksu i pożądania nazywano by bardziej wprost, ale również sprawy kobiecej cielesności, menstruacji i menopauzy. W opisie menarche Agnisi padłoby słowo miesiączka, a pięćdziesiąt lat później przynależność do literatury menstruacyjnej postrzegana byłaby jako zaszczyt, a nie aberracja.   Smutne jest to, że wyemancypowanie chłopów i proletariatu nie wpływało w żaden sposób na somatyczne ucywilizowanie klasy średniej. Ciekawy przykład mariażu chłopskiego i ziemiańskiego stylu życia przedstawiony w powieści i serialu Boża podszewka spotkał się z krytyką środowisk konserwatywnych. Przykładowo, ojciec rodziny (Andrzej Jurewicz) folguje swoim żądzom i uprawia z żoną seks do starości. Teza, że ziemianie również posiadają ciała, budziła jednak opór wśród Polaków pod koniec XX wieku. Potwierdza to tylko, że wolność seksualna i kontakt z własnym ciałem nie stanowiły kategorii ważnych dla polskiego ziemiaństwa ani klasy średniej. Emancypacja w Polsce zaczęła się powoli w roku 1989. A jedyna wcześniejsza bohaterka literacka, która była zarówno Polką, jak i osobą działającą wedle swojego uznania oraz sprawiającą sobie niekończącą się przyjemność – to Pchła Szachrajka.


44

W imię ludu, wobec przegranej. Literatura i rewolucja Krzysztof Wołodźko

Kilka fraz zapamiętanych jeszcze z podstawówki czasów Polski Ludowej, chyba już z przypisu, podręcznikowej reminiscencji: „Boże coś Polskę!... modlą się do cudu, / Zwłok jej szukają w wiedeńskich traktatach... / A Ona żywa drży w więziennych kratach, / Pod szubienicą, w bohaterstwie ludu”. Po wielu latach – bardziej świadomy powrót do tego wiersza autorstwa Gustawa Daniłowskiego (1871–1927): socjalisty, niepodległościowca, uczestnika rewolucji 1905 roku, Legionisty, który rozstał się z Polską Partią Socjalistyczną po uchwale Rady Naczelnej PPS z maja 1927, potępiającej Józefa Piłsudskiego.

Nie będzie to biografia poety i pisarza. Ale refleksja, która rośnie latami, tworzona z pamięci spraw większych i drobnych, takich jak te kilka wersów, zapamiętanych z lat osiemdziesiątych XX wieku; która sięga jeszcze tamtego podręcznika do języka polskiego, dawno gdzieś przepadłego, po części słusznie, jako nie do końca prawdziwy. Zamyślenie nad duchami radykałów, nad nimbem rewolucji społecznych a zarazem niepodległościowych, nad ich odniesieniem do spraw ludu. Wreszcie ta refleksja jest jeszcze jedną próbą uchylenia choćby lufcika, odświeżenia dusznej atmosfery liberalno-konserwatywnego wzorca polskości i obywatelskości à la III Rzeczpospolita. Wszystko w odniesieniu przede wszystkim do jednego momentu historycznego, w którym Daniłowski współuczestniczył i który – poprzez literaturę – przetwarzał w symbole. Mowa o rewolucji 1905 roku.

W obszernej pracy naukowej poświęconej artyście Grażyna Legutko wskazuje, że jego wiersze „wielokrotnie poruszały problematykę wyzysku robotników, buntu uciskanego ludu, jego bezimiennego bohaterstwa, zagadnienie »nowego ładu« społecznego, który się zdobywa »wśród mąk i boleści«”1. Boże, coś Polskę jest najsłynniejszym wierszem Daniłowskiego łączącym w jedno walkę społeczną, proletariacką/ludową i narodowowyzwoleńczą. Kanwą historyczną i ideową wiersza są trzy toposy. Początkowy to wiernopoddańczy hymn religijny, którego sens krnąbrny naród odmienił w czasie powstania listopadowego. Dalej, akcja pod Rogowem z 8 listopada 1906, kiedy to Łódzka Organizacja Bojowa PPS pod kierownictwem 1   G. Legutko, Niespokojny płomień. Życie i twórczość Gustawa Daniłowskiego, Kielce 2011, s. 177.


45

Józefa Montwiłła-Mireckiego dokonała udanego napadu na carski pociąg pocztowy.   Warto dodać, że to wydarzenie w znacznym stopniu przyczyniło się do nieco późniejszego rozpadu PPS na frakcje niepodległościową i internacjonalistyczną (mówiąc w dużym skrócie). Trzeci topos odsyła do Hipolita Kopisia, lubartowskiego chłopa, członka OB PSS, który za udział w rewolucji 1905 roku został uwięziony w X pawilonie warszawskiej Cytadeli i skazany na śmierć przez powieszenie. Prosił, by go rozstrzelać, by mógł umrzeć śmiercią żołnierza. Wyrok ostatecznie zmieniono na dożywotnią katorgę.   Stanisław Brzozowski w artykule Literatura polska wobec rewolucji tak komentował wiersz Daniłowskiego: „Polska żyje w czynach bohaterskich mas robotniczych, rozpaczliwym męstwie jednostek”2. Słowa z innej epoki, które nie tylko dzisiejszych gimnazjalistów mogą przyprawić o znaczny dysonans poznawczy. Hipolit Kopiś umarł także w popularnej pamięci Polaków – nie ma choćby hasła w Wikipedii. Bo myśl radykalno-społeczna, która przez dziesięciolecia zaborów stanowiła jedno z najważniejszych źródeł ocalenia polskiej tożsamości, została z premedytacją usunięta na margines naszej kultury. Jeśli radykalizm – to nacjonalistyczny, jeśli kwestie społeczne – to sprowadzone do akcji charytatywnych urządzanych przez „dobroduszną klasę średnią”, Kościół i Jurka Owsiaka. Jeśli odniesienie do ojczyzny – to tylko sprowadzone do narracji płytko postsolidarnościowej, a coraz częściej mocno endeckiej.   Historycznie ma to uzasadnienie – w znacznym stopniu zrozumiały resentyment wobec Polski Ludowej, która przecież do naszych tradycji rewolucyjnych i narodowowyzwoleńczych podchodziła w bardzo selektywny sposób, wynikający z wszelkich dwuznaczności tej epoki. Drugą przyczyną, o wiele nam bliższą, jest jednak kulturowy porządek peryferyjnego kapitalizmu. Tu nie ma miejsca na bunt, ponieważ jest on niebezpieczny dla społeczno-gospodarczego status quo. Wszechobecny konformizm wobec władzy kapitału nazywa populizmem wszystko, co mogłoby zbudzić milczące społeczeństwo.   Wróćmy do socjalisty-poety. Punktem odniesienia – zarówno w wymiarze twórczym, jak i ideowym oraz dziejowo-narodowym – były dla niego postaci Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego oraz bardzo żywa, także rodzinna pamięć powstania styczniowego.   Jakkolwiek odniesienia do martyrologii mogą budzić znużenie i obawę przed szantażami moralnymi stróżów prawoskrętnej tożsamości „umęczonej ojczyzny”, pozwolę sobie na istotny cytat. Otóż w swojej twórczości „Daniłowski przedstawia typ polski męczeński, niepoprawny romantyzm uczucia, który wysłał dziada na bój, ojca w podziemia konspiracji

socjalnej, a przeszedłszy z krwią na dziecko, nie pozwala jemu także oddzielać wygodnie poezji od życia”3. Warto tu jeszcze wspomnieć o wpływach literackiej szkoły pozytywizmu, Marii Konopnickiej i Elizy Orzeszkowej, wreszcie o długoletniej znajomości ze Stefanem Żeromskim (uformowanej także przez wspólną pracę społeczną i instytucjonalną). Dodajmy do tego bliskie kontakty z Aleksandrem Świętochowskim – od końca lat dziewięćdziesiątych XIX w. Daniłowski drukował w „Prawdzie” swoje pierwsze wiersze, a później pracował w założonym przez „papieża polskiego pozytywizmu” Towarzystwie Kultury Polskiej.   Dziedzictwo dwóch wieszczów oraz podwójnie historyczne (społeczne i rodzinne) doświadczenie walki o niepodległość Polski i prawa ludu zaważą na literaturze, publicystyce, aktywności publicznej twórcy Jaskółki. W grudniu 1898 roku był w gronie współtwórców PPS-owskich obchodów stulecia Mickiewicza, zainicjowanych przez Józefa Piłsudskiego. I podobnie – poprzez toposy narodowe i rewolucyjne – odczytywał poezję Słowackiego, w kluczu charakterystycznym dla tamtego pokolenia niepodległościowej lewicy. Tak pisał o autorze Grobu Agamemnona: „ten duch, wieczny rewolucjonista – rozumiał, że Polska nie może trzymać się tradycji przeszłości. Ojczyznę […] starał się odzierać ze staroświeckich przesądów”. Znamienna jest wizja radykalnych społecznie, podwójnie wyzwoleńczych celów literatury, znana choćby z namiętnych ataków Brzozowskiego na Henryka Sienkiewicza, a odrzucona i skomentowana w kolejnym pokoleniu (poetów) słynną frazą Lechonia: „A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”.   I wreszcie rewolucja 1905 roku. Jej wieloznaczność świetnie oddaje wspomnienie lewicowego publicysty Jana Krzesławskiego: „1 listopada 1905 roku zaimprowizowano zebranie […]. Przyszli socjaliści, przyszła i Narodowa Demokracja. […] Endecy przemawiali hamująco, przestrzegali przed rozpętaniem ruchu. Prawili dużo o jedności narodowej. Świetnie się rozprawił z nimi Daniłowski, który dowodził, że jedność działania rewolucyjnego jest najlepszą formą jedności narodowej. – Patrzcie – mówił – jak wszystko w kraju stanęło na jedno skinienie, gotowe do walki z caratem. Do takiej jedności czynu was wzywamy”4.   Dla Daniłowskiego czas rewolucji lat 1905–1907 to wytężona praca propagandowa, kwestowanie w ramach Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS i coraz bliższe kontakty z Piłsudskim, choćby poprzez pracę w ramach Oddziału Bojowego PPS. I wreszcie Wiedeń w roku 1906: IX zjazd PPS, który doprowadził do podziału na PPS-Lewicę i PPS-Frakcję Rewolucyjną (Daniłowski opowiada się za tą drugą). Po powrocie do Warszawy – sześciotygodniowe aresztowanie, postępująca 3

W. Feldman, Piśmiennictwo polskie 1880–1904, t. III, Lwów 1905, s. 178.

2

S. Brzozowski, Eseje i studia o literaturze, pod red. Henryka Markiewicza, Wrocław 1990, s. 654.

4

Wspomnienia o Stefanie Żeromskim, red. S. Eile, Warszawa 1961, s. 83–84.


46

gruźlica. „Zimno w Pawiaku dokucza nieznośnie” – pisał do aspekty życia rewolucjonistów, które zmuszały do przejrzenia Żeromskiego w lutym kolejnego roku. Zatem kuracja, proble- się źródłom porażki. Oto następne pokolenie buntowników my finansowe związane z wydatkami na leczenie – wszystko oglądało nowe zwycięstwo carskiej Rosji i znaną przecież znane z portretów ludzi tamtych lat. Wreszcie już w 1908 roku dobrze poprzednim pokoleniom Polaków „głuchą niemoc” poeta rozpoczyna pracę „w specjalnej komisji historycznej przegranego społeczeństwa, w którym ton znów zaczęli naWydziału Bojowego PPS, powołanej przez Piłsudskiego dla dawać zwolennicy najbardziej zachowawczej ugody i podporządkowania niesprawiedliwym stosunkom społecznym. zbadania przebiegu akcji bojowej w Bezdanach”5. Dodajmy do tego publicystykę: uprawianą na łamach „Robotnika”, „Try- Indywidualna przegrana rewolucjonistów, ściśle związana buny” i pracę w wydawnictwie Spółka Nakładowa „Książka”, z upadkiem Sprawy, ma różne oblicza: od samotności przez którego siedziba mieściła się na krakowskim Rynku Głównym, śmierć samobójczą lub męczeńską po zaparcie się ideałów w lokalu numer 44, a które współtworzyli między innymi i zdradę. Ale wysoka była też stawka – spełnienie marzeŻeromski, Andrzej Strug, Zofia Nałkowska, Władysław Orkan. nia o „nowej Polsce, serdecznej macierzy górników, kowali   Wydarzenia rewolucji roku 1905 wpisały się na dobre i kmieci, o wiecznym przymierzu narodów […], o wolnym w twórczość Daniłowskiego. Kilka lat później pisał w noweli parlamencie na Saskim placu”8. Przechodzień: „W czasach tych istotnie rodziły się nowe poglą-   Brzozowski, który chciał widzieć w poecie-socjaliście człody, przetwarzały się dusze, rozrastały się siły, uczucia stawały wieka zdolnego stworzyć „epopeję proletariatu”, miał powody się podniosłe, bliźni bliźniemu bliższy, ludzie gotowsi do ofiar do rozczarowania. Daniłowski oddał rewolucję tuż po jej i niepowszednich czynów”6. Rewolucja to czyn heroiczny, upadku jako pokoleniową konieczność, która jednak chybiła czyn ludowy, który ma zarazem wspólnych, jak indywidual- celu. W pełnym czytelnych odniesień do Wesela Stanisława nych bohaterów. Dla Daniłowskiego z zasady istotniejsze są Wyspiańskiego artykule o zakamuflowanym historycznie tytule konkretne postacie. Brzmią tu echa znanego sporu ideowego, Sylwetka społeczeństwa po roku 63-im pisał: „nikt nie stanął historycznego, socjologicznego, dotyczącego także zagadnień na wysokości zadania. Póki kraj nasz cały przywalony był z dziedziny filozofii polityki: czy rewolucja opiera się na swojej głazem potwornego ucisku, można się było łudzić, że pod awangardzie, czy raczej na masach? W zbiorze o prowokacyj- tym przeklętym kamieniem tli się mnóstwo zapału […]. Gdy nym tytule Bandyci z Polskiej Partii Socjalistycznej (1924) jednak zawierucha dziejowa zruszyła ten kamień, gdy się na zawarte są szkice dokumentalne, wśród nich zbeletryzowany chwilę odwaliło wieko grobowe, ujawniła się straszna tajemopis zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Skałona, nica. Z trumny, zamiast rycerza o płomiennym marsowym biograficzna opowieść o Stefanie Okrzei i Józefie Mireckim, obliczu […] wynurzył się z prawej strony chochoł z wiechą refleksje więzienne. Rzecz – znamienne – miała początkowo pawich piór, a z lewej wątłe szkielety organizacyjne, za słabe, nosić tytuł Płomienni. by nadać odpowiedni pion ciążącym ku nim tłumom”9.   Bandyci… byli dziełem apologetycznym, pisanym po dzie-   Ale choć słabość rewolucjonistów i przegrana rewolucji sięcioleciach dla uczczenia i przypomnienia PPS-owskiego są faktem, to przecież czyn rewolucyjny jest ostatecznie czynu, także jako polemika z endecką narracją przedstawiającą czynem ludowym, powszechnym, który trwa jako mit. Walk opór czynny niepodległościowej lewicy jako bandytyzm. Ale nie toczono przecież o sprawy jednostek, ale w imię niewydana jeszcze w 1907 powieść Jaskółka7 oraz zbiór opowiadań podległości Polski, na rzecz kwestii socjalnej. „Musi się W miłości i boju (1910) tworzą o wiele bogatszy w światłocienie zniszczyć – pisał Daniłowski we Wrażeniach więziennych obraz rewolucyjnych czasów. Ten pierwszy utwór, jak przypo- z typowym dla siebie patosem – te mury wilgotne od łez, mina Bohdan Cywiński na kartach Rodowodów niepokornych, przesiąknięte krwią i cierpieniem”. Doświadczenie osobiste zła, rozterki moralne, krew na rękach – wynikające ze spoodsyłał wprost do dziejów Narodnej Woli, w znacznej mierze opartej właśnie na terrorystycznej pracy awangardy rewolucji – sobów prowadzenia walki – są nie do uniknięcia tam, gdzie nikłej garstki rosyjskiej inteligencji zdolnej do sprzeciwu wobec „spokój państwa” oparty jest na opresji, terrorze instytucji samodzierżawia i społecznej niewoli. i przyzwoleniu na niesprawiedliwość społeczną. W tej sy  Trud prometejskiego czynu nie jest łatwym zobowiązaniem. tuacji ideałów wolnościowych, ekonomicznych, polityczGrażyna Legutko stwierdza, że Daniłowskiego szczególnie nych nie można zrealizować przez kompromis, ale poprzez interesowały w pierwszych latach po rewolucji 1905 roku te czyn zbrojny. To właśnie „bandyci z PPS” przyjęli na siebie odpowiedzialność za rewolucyjne prowadzenie walki, gdy 5 endecja chciała „narodowego byle-trwania”.   G. Legutko, dz. cyt., s. 171. 6

G. Daniłowski, A to się pali tylko serce moje (Dwa głosy i inne nowele), Warszawa–Kraków 1921, s. 16. 7

Tom I dostępny pod adresem: http://www.polona.pl/item/927274/3/ [dostęp: 16 września 2013].

8

G. Daniłowski, Jaskółka. Powieść współczesna, Kraków 1908, s. 213.

9

G. Daniłowski, Sylwetka społeczeństwa o roku 63-im, [w:] tenże, Fragmenty, Kraków 1914, s. 39–40.


47

Zorganizowany, poddany dyscyplinie sposób rewolucyjnego działania stał jednak jako tama wobec najniższych instynktów tłumu, które potęguje niepokój społeczny: „Nikt tak nie tępił i nie tępi bandytyzmu jak rewolucja, świadoma szkód, jakie przynosi podszywająca się pod jej hasła zbrodnia. Już po pierwszym strajku powszechnym w Warszawie, gdy […] wypuszczona na miasto zgraja zniszczyła witryny na Marszałkowskiej i rozgrabiła sklepy, krwawy chrzest w dzielnicach robotniczych sprawili im grabarze” (Wrażenia więzienne). To krótkie sprawozdanie zawarte na kartach dokumentalnego szkicu pokazuje rzecz niebagatelną: prosta dychotomia „heros kontra rewolucyjne masy” nie jest oczywista. To na świadomym swojego znaczenia i odpowiedzialności proletariacie, na „dzielnicach robotniczych” opiera się porządek i etos rewolucji, którą lud współtworzy jako podmiot, nie jako nieobecna fantasmagoria czy nic nieznaczący pretekst do przelewu krwi. Rewolucja 1905 roku była na ziemiach polskich czynem ludowym, możliwym poprzez zakorzenienie się w społeczeństwie samopomocy i samoorganizacji robotniczej, które swój organizacyjny kształt znalazły także w strukturach partii socjalistycznych.   Lektura Daniłowskiego nie należy dziś do najłatwiejszych. Literatura pełna patosu, martyrologii i kaznodziejskiego tonu zdecydowanie nie trafia w gusta czytelników. Ponadto w licznych symbolach, w konkretnych utworach artysta odwołuje się do zeświecczonych toposów chrześcijańskich (Gołębie świętego dziecka, Maria Magdalena), przez co kompletnie nie pasuje do pragmatycznych koncepcji społecznych (także dzisiejszych nurtów lewicy). Obecny u Daniłowskiego obraz Chrystusa jako patrona socjalizmu i rewolucji jako dzieła dogłębnie etycznego jest dla nas na ogół czymś nieczytelnym, względnie zrozumiałym jedynie poprzez świadomość historycznych i kulturowych uwarunkowań doktryn lewicy.   Mistycyzujący świat socjalizmu inspirowanego chrześcijaństwem dobrze wygląda dziś na półkach antykwariatu – to fakt. A jednak pewien jego rys – co do ducha, nie co do litery – wart jest docenienia. Myślę przede wszystkim o tym, co umyka nam łatwo w czasach „ideologii bez idei”: zakorzenienie socjalizmu w porządku etycznym jest koniecznością. Gdy przyjrzeć się uważniej historii poszczególnych nurtów lewicy, zobaczymy na ogół – obok marksowskich analiz gospodarczych i socjologicznych – zdecydowaną obecność refleksji etycznej jako spoiwa relacji międzyludzkich i jako źródła protestu. Lud socjalistów nie był nigdy tłuszczą, amorficzną masą także dlatego, że jego walka jest silnie naznaczona moralną troską o własną kondycję i warunki moralnego życia świata. Lud to idea etyczna, zakorzeniona w realnym doświadczeniu dziejowym.   Także hagiograficzny rys nadawany bohaterom rewolucji 1905 roku przez Daniłowskiego już po latach nie był nadużyciem, ale apologetyczną opowieścią o ich rzeczywistym mo-

ralnym poświęceniu i zakorzenieniu we wspólnocie rewolucji i narodu. Notabene Hipolit Kopiś, socjalista, który żądał dla siebie rozstrzelania, był zarazem spośród uciemiężonego ludu i spośród zniewolonego narodu. A żądał dla siebie śmierci bojowca, co znów odsyła do etycznego porządku jego decyzji życiowych: „Lud polski uciemiężony, Polska w niewoli; wolności z dobrej woli nikt nam nie da, poszedłem więc z bronią ją zdobywać i należy mi się śmierć żołnierska, nie przez powieszenie, lecz przez rozstrzelanie”10.   Jest jeszcze jeden wątek „uwspółcześniający” Daniłowskiego, choć pewnie łatwiej go czytać poprzez analizy jego życia i twórczości niż wprost z kart literatury, którą zostawił. Otóż moment historyczny, w jakim się znajdujemy, w pewien nieoczywisty sposób przypomina sytuację po upadku kolejnych polskich zrywów, mimo że rewolucja „Solidarności” przyczyniła się do zmiany rodzimych realiów ustrojowych. Jednak okoliczności i przebieg transformacji doprowadziły do budowy coraz bardziej klasowego i niesprawiedliwego społecznie państwa, które petryfikuje się na naszych oczach. Przy okazji także nasza edukacja przyjęła kanony jak najdalsze od ideałów lewicy społecznej, a zdecydowana część społeczeństwa wybrała indywidualistyczne strategie przetrwania. Właściwie zniknęła klasa robotnicza, a ducha buntu spacyfikowały masowo brane kredyty, wysokie bezrobocie strukturalne, możliwość emigracji za chlebem i konsumpcja (także o pozorach kontrkulturowych) jako źródło życiowej realizacji. Lud, wielka nadzieja socjalizmu, uległ rozbiciu i zatomizowaniu, a tożsamościowe strategie sprzeciwu i „opowiadania gniewu” na naszych oczach przejmują spadkobiercy endecji.   A jednak tli się duch oporu, który – co także jest historycznie powtarzalnym zjawiskiem – znajduje swoje uzasadnienia przez powrót do źródłowych lektur, symboli i postaci. Niepokorni końca XIX i początku XX wieku wracali do wcześniejszej poezji, do wydarzeń, do mitów poprzednich pokoleń. Uwspółcześniali je i rzutowali w przyszłość. I my właśnie doświadczamy czegoś podobnego: na ogół mamy przeciw sobie instytucje publiczne i te rynkowe. A kto jest naszym sprzymierzeńcem? Otóż „wielcy wykluczeni” naszej rodzimej kultury: rewolucyjnej, prospołecznej, ludowej. Parafrazując znane powiedzenie: banki są wasze i gimnazja są wasze – ale książki i wiersze, i piosenki są nasze… Mogą być nasze, jeśli odświeżymy pamięć. Kapitał materii, ideologia instytucji kontra kapitał kultury – arcypolskie, rewolucyjne, romantyczne. Wciąż od nowa, choć zawsze inaczej.

10

G. Daniłowski, W pięćdziesiątą rocznicę, „Krytyka” 1913, t. 37, z. 2, s. 81.


50

zapisuje swój księgozbiór liczący 6000 tomów, dzieła sztuki i zabytkowe przedmioty instytucjom kultury, muzeom, Bibliotece Narodowej. Zgromadzone przez niego wytwory kultury ludowej otrzymała Szczawnica na poczet Muzeum Regionalnego, o którego powstanie pisarz apelował przez wiele lat. Wszelkie zyski ze wznowień książek Wiktora zostały przekazane na rzecz Funduszu im. Bolesława Prusa.

cyjne, gdy lewicowość chętniej wiąże się z estetyką niż pracą u podstaw, warto łaskawszym okiem spojrzeć na działalność Jana Wiktora – pisarza szczerze zaangażowanego w opisywaną rzeczywistość, mówiącego głosem najciężej doświadczonych przez los rodaków. Jego proza i reportaże, mimo że mogą się wydawać propagandowymi ramotami, mają jedną ponadczasową zaletę – są wyrazem nie intelektualnych spekulacji, a naturalnego, prostego natchnienia oraz wiary w siłę sprawczą słowa.

Ponieważ tekst, w nieco innym kształcie i kontekście, opublikowałem już wcześniej, pozwolę sobie uaktualnić także moje wnioski. W czasach, gdy z etosu zaangażowanego inteligenta zostały jedynie elementy dekora-

Tekst w pierwotnej formie ukazał się 06.04.2007 w „Dzienniku Polskim”.

Trzynastozgłoskowy komunista Mateusz Trzeciak

Burżuj, tytan pracy, niedoszły pianista. Tłumacz Szekspira, Shelleya, Ma- Zdecydowanie nie wywodził się z proletariatu. Ojciec, właściciel sklepu jakowskiego i kryminałów Wallace’a, uzależniony od łaciny naśladownik z galanterią żelazną, żył w Warszawie przy Wspólnej 24 z matką Lucjana, Horacego. Znajomy Gałczyńskiego, Tuwima, Broniewskiego, Ważyka, swoją byłą żoną Eugenią z Maliczników oraz drugą żoną. Pochodząca Putramenta i Iwaszkiewicza, współpracownik Wandy Wasilewskiej, dra- z bogatej rodziny Eugenia nauczyła najstarszego syna gry na fortepianie. maturg, rysownik, recytator Homera i Owidiusza. Członek KPP i KZMP, To prawdopodobnie ona miała największy wpływ na kształtowanie organizator, kronikarz i pieśniarz Pierwszej Dywizji. Spragniony uznania się zainteresowań Lucjana. „Szenwald senior to nie był mąż i ojciec – i odznaczony orderem Czerwonej Gwiazdy i Krzyżem Walecznych za to był właściciel tych kobiet, tych dziewcząt, tych chłopców […] ten udział w bitwie pod Lenino. prymitywny burżuazyjny despota był przez swoje dzieci darzony ślepą   Życiorysem całkiem zapomnianego dziś Lucjana Szenwalda można miłością i ślepym posłuszeństwem”. by obdzielić kilkanaście osób. Z wikipedyczno-ipeenowskich notek   W I Gimnazjum Męskiego Związku Zawodowego Nauczycielstwa biograficznych nie dowiemy się wiele poza faktem, że: „Publikował Polskich Szkół Średnich przy ulicy Żurawiej Szenwald blisko zaprzyjaźpropagandowe stalinowskie artykuły na łamach polskojęzycznego sowie- nił się z Romanem Kołonieckim. W szkole rozwinęły się lingwistyczne ckiego organu Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy »Czerwony zainteresowania poety, które później bardzo wyraźnie wpłyną na jego Sztandar«, uczestniczył w działalności agitacyjnej na rzecz propagowania pisarstwo. Młody Szenwald w nauce łaciny znacznie wykraczał poza wśród Polaków stalinowskiego modelu totalitaryzmu (pracował m.in. program szkolny – czytał Cycerona, Horacego, Cezara i Tacyta. Jak pisze w Lwowskim Obwodowym Radiokomitecie). Działania te realizował, Jacek Tarczałowicz, autor książki Lucjan Szenwald. Życie i twórczość: mając świadomość dokonywanych przez władze sowieckie zabójstw „w znajomości łaciny Szenwald szybko osiągnął poziom nieosiągalny i masowych deportacji setek tysięcy Polaków z ziem wschodnich w głąb dla pozostałych uczniów. Jako jedyny zdołał w ciągu roku przyswoić ZSRR – do łagrów w stepy Kazachstanu”. Tymczasem Szenwald, choć sobie cały przewidziany dla gimnazjum typu klasycznego kurs greki, może nie był czołowym poetą i pisarzem polskiego dwudziestolecia, która w szkole na Żurawiej była przedmiotem nadobowiązkowym”. jest niesamowicie ciekawą postacią. Wybitnie uzdolniony językowo Lucjan szybko i gruntownie uczy się


51

niemieckiego i angielskiego, czyta klasyków w oryginale. Wspólnie z KoNie wiedzieliśmy wtedy, że historię robią ręce ludzkie. Wierzyliśmy łonieckim szykują nowy przekład Walkirii Wagnera. Według wspomnień święcie, że nie rusza się ona z miejsca. […] Spacerowaliśmy z Luckiem Kołonieckiego, Szenwald jest maksymalistą, nie uznaje cząstkowych po pustawej, apatycznej Warszawie, nie zważając na niebezpieczeństwa rozwiązań – latem 1924 roku decyduje się nauczyć na pamięć całej […] gadaliśmy […] o poezji, o jej historii i prehistorii […]. To wprost nie dwutomowej gramatyki łacińskiej Samolewicza i słownika Koncewicza. do wiary, jak obojętni byliśmy na toczący się krwawy dialog polityczny. Wyznaje „kult solidnego rzemiosła i uświęconej hierarchii cechowej Lata 1927–1930 przynoszą przełom w postawie oraz twórczości Szenterminator–czeladnik–mistrz”. walda. Wchodzi w skład Kwadrygi, po śmierci matki opuszcza dom   Szenwald nie jest też sztampowym buntownikiem, jeśli chodzi o po- rodzinny, pomieszkuje kątem u znajomych, wielokrotnie zmienia adrestawę życiową i stosunek do polskiej tradycji literackiej – jego pierw- sy. Jesienią 1929 roku spędza jakiś czas w mieszkaniu matki Dobrosze próby poetyckie to ćwiczenia służące opanowaniu zasad rytmiki wolskiego wraz ze Zbigniewem Uniłowskim – to mieszkanie zostało i strofiki. Widać to też w młodzieńczych wierszach – opublikowany przez Uniłowskiego opisane w powieści Wspólny pokój, a Szenwald w 1925 roku w szkolnym piśmie „Pochodnia” (jednym z wielu, które jest pierwowzorem postaci Kazia Wermela. Przez chwilę mieszka przy współtworzył) wiersz Radość jest stuprocentowo skamandrycki, mamy tu ulicy Dzikiej, w sąsiedztwie przytułku dla bezdomnych. Żyje na skraju „bujne, pyszne bukiety radości”, „wariacki niby wicher śmiech”, zieloną nędzy, utrzymując się z niewielkich zaliczek na tłumaczenia i pieniędzy gałązkę i winne grona, Tuwim z Wierzyńskim pijani turlają się z górki pożyczanych od znajomych.   Wszystkie te doświadczenia, jak i wpływ towarzyszy z Kwadrygi porośniętej bujną trawą. W pisanej trzynastozgłoskowcem Grze widać inspirację Lechoniem, debiutancki Przybierający księżyc opublikowany powodują odejście od dotychczasowego pięknoduchostwa i skamanw „Skamandrze” w 1925 to znów nawiązanie do katastroficznego nurtu dryckiego parnasizmu. Lucjan uczestniczy w dyskusjach politycznych skamandrytów. W tym tonie Szenwald utrzymuje się do mniej więcej w Małej Ziemiańskiej, jego zainteresowania zdecydowanie przesuwają 1927 roku, pisząc Infekcję, Warszawę, Garnek, Pieśń o powodzi czy Bunt. się w kierunku spraw społecznych. Czyli flegma, wymioty, żółć, krew, niszczycielskie siły natury i bezsilna   Tematem wierszy z tego okresu wciąż pozostaje zbiorowość, ale zwrot ludzkość oczekująca na zagładę. ku socjalizmowi nie przeszkadza mu w czerpaniu inspiracji z antyku   W całej tej sztampie pojawiają się elementy oryginalne – przekonanie i kontynuowaniu studiów na filologii klasycznej (Ku czci filologa). Jak o słabości człowieka przejawia się w deformowaniu ciał i szafowaniu pisał w jednym ze swoich artykułów programowych: terminami anatomicznymi. Kołoniecki we wspomnieniach o Szenwaldzie Wszelkie zbiorowe porywy mają za podstawę potrzebę jednolitej wymiapisze, że jego szkice ny myśli, podkreślenie towarzyskości, zaakcentowanie spółczłowieczeńcechowało rozmyślne odrealnianie, manifestujące się w kształtach jakby stwa, a sztandary idei są tylko jakimś tradycyjnym akcesorium, czymś, »z mgły i galarety«, w kształtach niby to ludzkich, ale z przedziwnym co usprawiedliwia nas w naszych oczach, kiedy (pozornie nie wiedząc, okrucieństwem odczłowieczonych, gąbczastych, plazmoidalnych […] dlaczego i po co) razem idziemy pstrym pochodem, grozimy – razem, operował kreską pełną zgrubień i uskoków, które mogły przywodzić na wołamy – razem, tchórzymy – razem, zabijamy – razem… A czynimy myśl jakieś gruczoły, pęcherze czy brodawki; plamy światła i cienia to tylko w tym celu, by razem z tysiącami ust ssać jeden ogień z jednej rozkładał tak, że wyglądały jak wielkie liszaje albo płaty jakiejś szkaolbrzymiej piersi, aby gardząc własną każdego z nas słabością, pyszradnej egzemy […] nie były to ciała bogów, ale raczej ich ofiar – ciała nić się tą uświadomioną siłą, że przed nami miliony, za nami miliony, galerników i wyobcowanych, trędowatych i wykolejeńców. wszędzie nieprzeliczone, nieprzewidziane miliony podobnych nam kłębków ciała. Rysunki te niestety nie zachowały się. Obok motywu słabości ludzkiej pojawiają się też akcenty antycywilizacyjne: w jednym ze swoich gim- W tym przełomowym okresie powstają wiersze Rewolucjonistka (w któnazjalnych artykułów Szenwald pisze: rej zaznacza się już przyszły lewicowy radykalizm), Dancing czy Kuchnia mojej matki. Szenwald wciąż pracuje nad formą i urozmaiceniem swojej w każdym człowieku śpi bestia, zgłuszona i przypieczętowana ciężkim i brutalnym (bo gniotącym to, co w człowieku najpiękniejsze – szcze- poezji. Podobnie jak w młodzieńczych wierszach widać tu głęboki wpływ rość względem siebie) młotem cywilizacji. […] Im dalej, im wyżej europejskiej awangardy – elementy egzotyki, dalekie krainy, erotyka, postąpi kultura, tym więcej obłudy okaże człowiek w stanie zgody cyrkowość, fajerwerk. W latach Kwadrygi Szenwald nawiązuje, między z nią, tym wstrętniejszy będzie jego bestializm w chwilach, gdy zerwie innymi we „wspólnym pokoju” kontakty z członkami KPP Władysławem Górskim i Mieczysławem Wągrowskim. Po rozpadzie Kwadrygi tamy cywilizacji. w roku 1931, na który wpływ miało między innymi ścieranie się w niej Towarzyszy im spojrzenie na tłum, jako na zbiorowość przejawiającą lewicowców z piłsudczykami, Szenwald przeżywa okres załamania podświadomą niechęć do kultury i cywilizacji. Możliwe, że właśnie w tym przeświadczeniu oraz ciężkich życiowych doświadczeniach spowodowany chorobą, wycieńczeniem i długim brakiem mieszkania. Szenwalda po opuszczeniu domu rodzinnego należy upatrywać po- Opiekuje się nim Róża Zaks, pielęgniarka, członkini KPP o pseudonimie wodów jego zaangażowania w działalność komunistyczną. „Chinka”. Jej obecność pozwala Lucjanowi ustabilizować sytuację ży  Jeszcze w 1926 młodego poetę bardziej interesują zagadnienia z teorii ciową i skłania go do poważniejszego potraktowania walki politycznej. poezji niż codzienne życie polityczne kraju – jest kompletnie obojętny   W 1932 roku Szenwald został członkiem Komitetu Dzielnicowego wobec przewrotu majowego. Jak napisał później Roman Kołoniecki: KPP na Powiślu i jako członek partii wziął udział w strajku w fabryce


52

puszek i konserw, zajmował się również rozlepianiem agitacyjnych plakatów. Wtedy też zaczął wykorzystywać swój talent do celów stricte agitacyjnych: wchodzi w skład nielegalnego zespołu estradowego Czerwona Latarnia, który wyłonił się w 1931 roku z sekcji dramatycznej Akademickiego Klubu Literacko-Artystycznego, legalnej placówki Organizacji Młodzieży Socjalistycznej „Życie”. Młodzi studenci i robotnicy występowali w Warszawie i okolicach, śpiewając satyryczne piosenki. Właśnie dla Czerwonej Latarni Szenwald napisał piosenkę Niech żyje wojna, którą później wykonywali między innymi Stanisław Grzesiuk, Szwagierkolaska i Maciej Maleńczuk. Dla Czerwonej Latarni Szenwald pisał teksty na tematy aktualne (Korporancik, Pacy-Wojna). Te właśnie utwory zyskały największy oddźwięk i popularność wśród warszawskiego proletariatu. Niestety jest to również jeden z najsłabiej zbadanych okresów w twórczości Szenwalda, wiele z pieśni Czerwonej Latarni było publikowanych anonimowo. Równocześnie publikował na przykład w „Na przełaj” wiersze rewolucyjne, często pod pseudonimami Adam Greczan, Max i Marian Wohl. W wierszach takich, jak Głos ma robotnicza Łódź, Górnicy z Escarpelle czy Płać, chłopie! widać wyraźne odejście od cyzelowania formy, rozmywa się strofika i wersyfikacja. W rymach Szenwald często idzie na łatwiznę, stylizuje wiersze na formułowane prostym językiem wypowiedzi robotników. Na pierwszy plan wysuwa się walka polityczna i funkcja agitacyjna, nie ma już miejsca na wyrafinowanie. Pojawiają się utarte przenośnie, jak „mrok reakcji”, „prąd walki”, kilogramami wykorzystywane są wyrażenia w rodzaju „fabrykantów zgraja”, „obszarnicza banda” i „imperialistyczna rzeź”. Poeta próbuje (z różnym skutkiem) sięgać do wzorców znanych z poezji ludowej – w czwartej części Głos ma robotnicza Łódź wykorzystuje na poły ludowy schemat rytmiczny, nie udaje mu się jednak wtłoczyć partyjnej treści w chłopski rytm. W Płać, chłopie!, dialogu chłopa z egzekutorem podatkowym, wykorzystuje tradycyjny ludowy motyw paralelizmu przyroda–ludzie.   W 1935 Szenwald wyleczył się już pewnym stopniu z dziecięcej lewicowości, która spowodowała, że wiara w komunizm i rewolucję zastąpiła wiarę w słowo poetyckie. W „Lewarze” i „Horyzontach” publikuje utwory, w których udaje mu się łączyć ideowość z artyzmem. Do uświadomionej robotnicy, Oda pierwszomajowa czy Rozmowa przy fabryce to wiersze, w których odchodzi od jaskrawej agitacyjności i rezygnuje z dużej części partyjnej frazeologii. W artykule polemicznym W odpowiedzi Czesławowi Miłoszowi, opublikowanym w „Lewarze” w 1936 roku, pisze: Prawdziwy artysta proletariacki, artysta kochający swoją sztukę, bardziej od niej kocha sprawę wyzwolenia ludu. Jeśli istnieje dla niego coś wyższego niż ta sprawa, musi ta niekonsekwencja odbić się na jakości jego sztuki, musi zmącić jej krystaliczną czystość, jej moralne podłoże. […] Humanizm? Przecież o to właśnie nam chodzi. Właśnie Mickiewicz, Dante, Puszkin i Szekspir, a nie awangardowe kuglarstwo. Tę zmianę w podejściu do twórczości widać chociażby w Balladzie o trzech rzezimieszkach, opartej kompozycyjnie na Trzech budrysach.   W tym okresie Szenwald programowo nawiązuje do tradycji romantycznej, sięga po romantyczne obrazy poetyckie i rekwizyty. W 1936 roku (po jedenastu latach od debiutu w „Skamandrze”) ukazuje się

najobszerniejszy utwór poety, epicki poemat Scena przy strumieniu. Nie ustaje jednak w pracy na rzecz wyzwolenia proletariatu – razem z Wandą Wasilewską jest w grupie redagującej dwutygodnik „Oblicze Dnia”, dążący do skupienia wokół siebie szerokiej lewicowej inteligencji polskiej. Po wydaniu dziewięciu numerów, z których cztery zostały skonfiskowane przez władze, pismo z powodu wyraźnych nacisków obozu rządzącego przestaje się ukazywać w czerwcu 1936 roku. Starania o stworzenie jednolitego lewicowego frontu ludowego widać też w poezji – w tym samym roku pisze słowa i muzykę do Hymnu frontu Ludowego. Od jesieni ’36 wraz z Sewerynem Pollakiem redaguje dział literacki w „Dzienniku Popularnym”, który również zostaje zamknięty przez władze w marcu 1937. Szenwald zostaje wówczas aresztowany i spędzi w więzieniu kilka miesięcy.   Lata 1937–1939 to najbardziej płodny czas w życiu poety, niestety większość utworów z tego okresu nie zachowała się. Szenwald pisał wówczas dramaty poetyckie – Krzysztof Kolumb na morzu Sargassowym, Ptaki i gady, Gęsi kapitolińskie oraz nieznany z tytułu dramat o Owidiuszu. Krzysztof Kolumb… został wyemitowany dwukrotnie jako słuchowisko na falach radiowych Warszawy I i Warszawy II. W latach 1938–1939 Szenwalda trzykrotnie aresztowano za działalność komunistyczną. Po wybuchu wojny chce się zgłosić do wojska, z niewiadomych powodów rezygnuje z tych planów i ucieka z Warszawy do Kowla. Stamtąd w grudniu 1939 przenosi się do Lwowa, gdzie pracuje w polskiej redakcji radia. Tam zawiera znajomość z Putramentem i Ważykiem, kontynuuje współpracę z Wasilewską. We Lwowie pisze zaginiony dramat o Jarosławie Dąbrowskim i wspólnie z Ważykiem tłumaczy Majakowskiego. Wkrótce potem, według słów jego żony, Aliny Szenwaldowej, złożył podanie z prośbą o przyjęcie go do WKP(b).   Dalsze losy Szenwalda to temat na powieść przygodową – w czerwcu 1941 opuszcza Lwów i zgłasza się na ochotnika do Armii Czerwonej, bierze udział w obronie Charkowa. Później znika na około dwa lata na Syberii: nieznana jest data ani powód skierowania poety za Ural, zachowała się tylko jedna relacja o tym pobycie, według której Szenwald utrzymywał się z pisania i wykonywania podkładów do niemych filmów wyświetlanych w syberyjskich wsiach. Dopiero w 1943 wraca do tworzenia, pisząc Oktawy o piątej kolumnie i Józef Nadzieja pisze z Azji Środkowej. W lipcu 1943 bierze udział w organizowaniu Dywizji im. T. Kościuszki, zostaje również jej kronikarzem (napisze później popularną Balladzie o pierwszym batalionie). Na własną prośbę bierze udział w bitwie pod Lenino, przed którą w ziemiance dowództwa odbył się jego wieczór autorski. Na początku 1944 roku awansuje do stopnia kapitana i podejmuje pracę w Szkole Oficerów Polityczno-Wychowawczych. 20 sierpnia z Pragi ogląda płonącą Warszawę, rodzinne miasto, które stało się klamrą jego twórczości – pierwszy i ostatni wiersz Szenwalda nosi tytuł Warszawa. Ginie w wypadku samochodowym 22 sierpnia 1944 na szosie pod Kurowem.

Korzystałem z publikacji: Lucjan Szenwald – Utwory poetyckie, Książka i Wiedza 1950, Jacek Tarczałowicz, Lucjan Szenwald. Życie i twórczość, PIW Warszawa 1977.


64

festiwalu filmów krótkometrażowych – choć wcześniej bardzo zainteresował się moim szkolnym filmem Non omnis), jednak jakoś sobie poradził. W Krakowie dostał nagrodę za scenariusz, a rok później wygrał najważniejszy w tamtym czasie międzynarodowy festiwal filmów dokumentalnych w Oberhausen i otrzymał tak zwaną „Polską nominację do Oskara”. Później zakupiło go Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku et cetera.   W ten sposób ukończyłem własną prywatną szkołę filmową w zakresie podstawowym. Skoro wyszliśmy od szkoły filmowej, wróćmy do początków Twojej twórczości. Sięgnijmy do mojego ulubionego filmu Cynga. Podjąłeś duży wysiłek, by realistycznie ukazać rzeczywistość, w której główny bohater zmuszony był funkcjonować. W filmie pojawiały się także zdjęcia dokumentalne. Wygląda na to, że chyba w każdym moim filmie fabularnym pojawiają się zdjęcia dokumentalne. Pytanie dotyczy głównego bohatera. Człowiek ten miażdżony jest przez historię, przez wydarzenia, ludzi oraz specyfikę systemu, w którego sidła się dostał. Cały czas podążasz za swoim bohaterem, obserwujesz jego upadek, odrodzenie, a później bezsensowną śmierć. Albo i nie bezsensowną, bohater został postawiony w sytuacji granicznej. Oczywiście, są tam sceny symboliczne. Jak na przykład ta, w której bohater po ciężkiej chorobie odzyskuje świadomość i przypomina sobie, kim jest. Wtedy wykopuje dołek w ziemi i wszeptuje do tego dołka swoje nazwisko i imię, potem dokładnie zasypuje dołek ziemią. W sposób oczywisty nawiązujesz do mitu o Midasie. Z ziemi, której bohater oddał swój sekret, nie wyrosła jednak trzcina, która mogłaby go zdradzić. Po chwilowym odrodzeniu się jego człowieczeństwa, znów staje na krawędzi… W końcu okazuje się, że jedyne miejsce, gdzie Bohater może znaleźć ocalenie, to nieczynny piec w obozie koncentracyjnym, piec wypełniony prochami spalonych tam ludzi, w którym się chowa przed ścigającymi go rosyjskimi żołnierzami.   Uciekł z dzikiej przyrody, z szalonego w sensie cywilizacyjnym stalinowskiego Gułagu na Krańcu Świata, by wejść w „kulturalny” system masowego mordu, tym razem niemieckiego, czyli obozu koncentracyjnego na Majdanku. Ta klamra mówi o tym, że zło jest wszędzie. Ciekawie w tym kontekście wygląda sposób, w jaki pokazujesz postaci historyczne takie jak Wanda Wasilewska czy Władysław Broniewski. Mój Bohater, który uciekając przed Niemcami znalazł się w Brześciu, po wkroczeniu Armii Czerwonej został uznany za szpiega i skazany na śmierć. On, z przekonania lewicowiec, uznaje tę sytuację za absurdalną. Nie może jej traktować poważnie. Jest pewien, że sprawa się wyjaśni i będzie uwolniony od absurdalnego oskarżenia. Tak się składa, że zamknięty jest w celi razem z Broniewskim, którego również w tym czasie

uwięziło NKWD. On, jako nikomu nieznany chłopak z Polski, mógł zostać przez pomyłkę uznany za szpiega, ale Broniewski, sztandar postępu?!… Zmaltretowany po przesłuchaniach i widzący, że przerażony Broniewski chodzi po celi i dosłownie modli się do Wandy Wasilewskiej, by wstawiła się za nim u władz ZSRR, nie może tej sytuacji potraktować poważnie. Nic dziwnego, że we śnie pojawia mu się Wanda Wasilewska jako substytut Matki Boskiej ratującej życie. To rzeczywiście dość groteskowe ujęcie znanej postaci historycznej, ale mój Bohater, jako człowiek inteligentny i z poczuciem humoru, miał prawo do takiego ironicznego snu. Jest granica absurdu, za którą zamiast bać się, zaczynamy żartować. W takiej sytuacji stanęła ta postać. Wasilewska aniołem wybawienia… to mało „dokumentalny” punkt widzenia… Bo też Cynga nie jest filmem dokumentalnym. To fabuła, choć oparta na wspomnieniach Jerzego Drewnowskiego, pierwowzoru mojego Bohatera. Jednak w Twoich filmach fabularnych, nawet w niektórych serialach telewizyjnych, zdjęcia dokumentalne są ciągle obecne. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu… Jak opowiadasz o odbytej wycieczce na przykład do Afryki, to niezależnie od tego, jak pasjonujące będą te opowieści, zawsze „autentyzmu” dodają im odpowiednie autentyczne rekwizyty: przywieziona z Afryki maczuga, konkretny kamień, czy odłamek ludowej rzeźby. Twoja opowieść będzie dodatkowo uwiarygodniona. Mówisz poprzez te rekwizyty: „Byłem tam, dotknąłem tego, o czym opowiadam”. Pokazywane rekwizyty pobudzają wyobraźnię.   Poza tym głęboko wierzę, że każdy przedmiot ma swoją aurę – razem z „maczugą” przywozisz kawałek Afryki. Każda opowieść z takim gadżetem jest dużo ciekawsza, pełniejsza, ponieważ stanowi fragment innego, nieznanego świata. To nie są już tylko słowa, w których możliwe jest zmyślenie. Dlatego też od pierwszych moich filmów umieszczam w nich „świadków historii”. Często też do materiałów archiwalnych wkładam zdjęcia robione przez nas, z naszymi aktorami, zdjęcia „niby archiwalne”, które prawie niczym się nie różnią od tych autentycznych. Ale po to, by pokazać widzowi, by wciągnąć go w grę wyobraźni na granicy fikcji i prawdy, zakładając, że ta gra będzie miała pozytywny skutek dla głębi i istotności jego przeżyć już nie tylko jako widza filmowego, ale i człowieka, obywatela, osoby myślącej.   W ten sposób utrudniam sobie życie, bo poszerzam przestrzeń poza „gaworzenie niby fabularne”, co zresztą często spotyka się z brakiem zrozumienia krytyki, która w ogóle tego wysiłku nie dostrzega. Brakuje jej wzruszeń bazujących na stereotypach narracyjnych.   à propos krytyki… Czasami odnoszę wrażenie, że niektórzy krytycy filmowi wszystko, co oglądają w kinie lub w TV przymierzają do tego jednego (no, może paru) filmu, który kiedyś ich wzruszył. Jeśli nie jest choćby w przybliżeniu podobny do tamtego „wzorca”, to nadaje się do kasacji. I odwrotnie, w sensie negatywnym, mają w pamięci jakiś film, który kiedyś znienawi-


65

dzili i teraz każdy inny, w którym odnajdują jakikolwiek element narracyjny przypominający tamtą przeszłą traumę, kasują.   Choć zjawisko to – mało profesjonalne, jednak dające się wytłumaczyć po ludzku – ostatnio ustępuje zupełnie nowej praktyce. Prawie każdy z krytyków filmowych pisze tak zwane „recenzje sponsorowane”. Po prostu ktoś mu/jej płaci za pochlebną, wyważoną, zachęcającą opinię o filmie. Do takiej pracy (bo za pieniądze) trzeba się dobrze przygotować, obejrzeć film, poczytać o nim, zastanowić się i tak dalej. Inaczej niż z recenzją „niesponsorowaną”.   Krytycy (nie mówię, że wszyscy) z konieczności wykonują i taką pracę, ale traktują ją jak znaną z przeszłości PRL pracę społeczną (nikt za nią nie płaci, a wierszówka z gazety to grosze). A w pracy społecznej (poza prezentacjami TV z udziałem władz państwowych) należało pokazać, że gardzi się tym, do czego zostaliśmy zmuszeni. Tu wbijemy łopatę, tam walniemy kilofem, ale zawsze w taki sposób, by z daleka widać było, że robimy to z pogardą. Niestety wielu naszych krytyków filmowych recenzję niesponsorowaną traktuje jak PRL-owską pracę społeczną. Nie zobaczy całości, nie poczyta, nie zastanowi się – tylko szuka pretekstu by wbić łopatę, walnąć kilofem… Chciałbym jeszcze wrócić do filmu Cynga ze względu na pierwiastek ludowy oraz ludzki w nim zawarty. Ludowości, szczególnie tej rosyjskiej, jest tam więcej niż w jakimkolwiek innym spośród Twoich filmów. Występuje ona też w Kronikach domowych, ale stanowi raczej opowieść o życiu warstwy wyższej, ziemiaństwa żyjącego w stanie zagrożenia. W Cyndze w szpitalu psychiatrycznym pojawiają się postacie, które według mojej oceny stanowią archetypy ludzi z różnych warstw Rosji przedrewolucyjnej. Nie chciałbym ich sam charakteryzować. Czy mógłbyś opowiedzieć o tych wątkach? W historii zawsze występuje zderzenie władzy z podwładnymi, na tym tle zawsze pojawiają się ludzie, którzy kreują historię. Postaci z takich czy innych powodów nazywane wielkimi, typu Stalin i Hitler, czy jeszcze jacyś inni, w tym także pozytywni. Problem uczestnictwa jednostek wybitnych jako kreatorów historii to ogromny temat. Nie chciałbym go tutaj analizować. Dla mnie najważniejsze jest to, że nie ma prostego powiązania „kreatora historii” z losami społeczeństw. Te społeczeństwa najczęściej sobie na to, co mają, „zasłużyły”, ale też jest tak, inaczej niż w mniemaniu głosicieli końca historii, że wszystko jest historią – przeszłą lub przyszłą, ale w gruncie rzeczy historią, która rządzi się własnymi prawami, ale też ciągle się rozwija. Nie chciałbym tu sięgać do języka metafizycznego, wolę posłużyć się przyrodniczo-technicznym. Ruchy tektoniczne, przemieszczanie się skał, trzęsienia ziemi, tornada, tsunami – to wszystko ma swój wymiar fizyczny. Da się te zjawiska opisać językiem fizyki. Ale w bardzo niewielkim stopniu da się je przewidzieć i skorelować z planami ludzkości.   Stalinowska Rosja, która opisuję w Cyndze, to obraz Świata, na który ludzkość w jakimś sensie sobie „zasłużyła”. Tę od-

powiedzialność wszystkich nas podkreślam przy każdej okazji. Pisze o tym choćby Dostojewski. To nas wszystkich (w większości) ogarnia takie, a nie inne pragnienie, taka a nie inna ślepota, głupota, zbiorowa podłość, by pozwolić paru cwaniaczkom modelować losy świata we własnym prywatnym interesie. Czy Stalin zbudował Gułagi? Nie, to Rosja i lud rosyjski (z niemałą pomocą ludzi ze świata). Czy Hitler był Hitlerem, bo tak chciał? Nie. To głównie Niemcy. Czy Wałęsa obalił komunizm? Nie, to Polacy przy sporej pomocy z zewnątrz.   Historia się dzieje, ale i rozwija ludzkość. W moim przekonaniu zabrać nam historię, to zabrać nam szansę na rozwój. W tej sprawie też paru cwaniaczków nakręca swoje osobiste kariery cudzym kosztem.   Pojawia się proste pytanie. Jak mierzyć te „ruchy górotwórcze” w wymiarze ludzkim, w przestrzeni cywilizacyjnej. Moim zdaniem najlepiej odnieść się do „przestrzeni symbolicznych”, które podlegają ciągłym starciom i powodują spięcia mniej lub bardziej brzemienne w skutki społeczne.   W Kronikach domowych pojawia się historia Ciotki Dunkierki. To opowieść o pamięci czegoś, czego należało znaleźć substytut. Były to prochy po zmarłym mężu, które później okazały się tylko odrobiną ziemi i spalonego drewna. Ciotka Dunkierka chciała mieć pamiątkę po mężu (zginął na początku wojny pod Dunkierką), ale nie miała na to szans. Bez tej „pamiątki” czuła się nie najlepiej, więc spreparowała prochy swojego męża i umieściła urnę na honorowym miejscu w salonie.   W naszej kulturze odwołujemy się do tego typu symboli i jest to dość charakterystyczne. Pewne symbole mają swoje głębsze znaczenie. Żyjemy bądź co bądź w przestrzeni symbolicznej. Choćby spór o „tęczę” na warszawskim Placu Zbawiciela. Nie jest dla mnie ważne, kto ma rację w tym sporze. Dla mnie istotny jest fakt, że na Placu Zbawiciela, przy wyjściu z tamtejszego kościoła mamy niewątpliwie do czynienia z przestrzenią symboliczną zakorzenioną w tym miejscu od bardzo dawna. Gdy pojawiła się tam „tęcza” (mówię w cudzysłowie, bo ta ma sześć, a prawdziwa tęcza siedem kolorów), fizycznie nikt nikomu nie zagraża. Niemniej „powstają warunki” do wojny o symbole w tym miejscu. Stwierdzenie „nic nie zrobiliśmy, tylko postawiliśmy tam tęczę” to tylko kamuflaż w tej wojnie o przestrzeń symboliczną. Na szczęście tęcza jest symbolem tak mało agresywnym i wieloznacznym, że nie buduje we mnie żadnego sprzeciwu. Chrystus też mógłby się opowiedzieć za tęczą.   Kiedy w filmach opowiadam o Polakach siedzących w obozach, staram się konfrontować polską ludową przestrzeń symboliczną z rosyjską przestrzenią symboliczną. Na nieszczęście dla tej drugiej strony rzeczywistość obozowa należała do przestępców kryminalnych, wśród których Polacy musieli funkcjonować. Kiedy dołożymy do tego przestrzeń symboliczną szpitala psychiatrycznego, gdzie osadzeni byli ludzie nieprawomyślni „wyżej postawieni”, przedstawiciele inteligencji, to konfrontacja tych wszystkich przestrzeni staje się idealna do pokazania okrutnej


66

sytuacji ścierających się racji i przekonań w wymiarze albo–albo. Wszystkie postacie tam są bardzo wyraziste. W przestrzeni symNie mówię o systemie w sensie politycznym, lecz kulturowym. bolicznej tej „tęczy” funkcjonuje przestrzeń popa, przestrzeń Kiedy ktokolwiek nie daje prawa bytu innej rzeczywistości niż ta, medycyny i inne. Fakt, że bohater zostaje podniesiony wzrokiem w której sam pragnie funkcjonować, kiedy krzyczy „tylko tak jest przez swojego przyjaciela doktora na wysokość półtora metra dobrze jak ja uważam” – dla mnie to objawy totalitaryzmu. Prze- traktowany jest najpoważniej pod słońcem. W tamtym świecie. strzeń symboliczna prostych polskich ludzi jest w tym samym W literaturze pojawia się motyw prawosławnych duchownych, stopniu nie do zastąpienia, co ludzi ze Wschodu, ponieważ jedni którzy osadzeni w łagrze usiłują udowadniać, że ich wiarą i drudzy pragną żyć w swoim świecie, nie dopuszczając żadnej jest komunizm. Żarliwość religijna musiała zmienić obiekt. alternatywy. Sytuacja wojny, deportacji, uwięzienia powoduje, W tym wypadku oczywiście tego typu sytuacja nie występuje. Pop stanowi swoiste alter ego Andrzeja – głównego bohatera, że dzieje się coś dla mnie niezwykle interesującego: następuje zderzenie tych totalnie – w sensie albo–albo – traktowanych który też wybrał emigrację wewnętrzną. rzeczywistości. Z tego wynika prawda o człowieku. Oczywiście.   Mój bohater został sprowadzony zupełnie do zera, zachorował Zastanawiam się jeszcze nad inną sprawą. W filmie jest scena, na „cyngę”, czyli przypadłość, która odbiera możliwość myślenia. w której jeden ze współwięźniów uprawia seks z nieświadoCzłowiek staje się roślinką, bo jest to rodzaj awitaminozy. Bohater mym rzeczywistości duchownym. Czy jest to scena symboliczodbudowuje się jednak przy pomocy innych ludzi. Udaje mu się na, ukazująca sposób traktowania religii, czy też nie należy wrócić do Polski, miejsca, które traktuje jako własną przestrzeń doszukiwać się w niej głębszych znaczeń? symboliczną, zostawioną kilka lat wcześniej. Okazuje się, że W scenie tej przestrzeń symboliczna połączyła się z realną. Możzderza się tutaj z przestrzenią symboliczną innego totalitaryzmu, na odnaleźć w niej znaczenie, o którym mówiłeś, należy też wziąć czyli obozu koncentracyjnego zbudowanego przez Niemców, pod uwagę, że więźniowie po prostu tak robili. przedstawicieli narodu największych umysłów i największych ar- Chciałbym przejść do kolejnego filmu, Kornblumenblau. tystów świata. Wielka kultura Zachodu, która wydała Beethovena, Główny bohater jest zupełnie inny niż w Cyndze. Jego osoMozarta, Goethego, jest tutaj zmaterializowana w kulturze obozu bowość nie rozpada się. Miażdżony przez historię, przez zagłady, kulturze – tak to nazwijmy – „pieca krematoryjnego”. sytuację niemieckiego obozu koncentracyjnego, za wszelką cenę stara się przetrwać, ale zachowuje przy tym niewinność. Piekło. Niestety, taki jest nasz świat. Był nim wtedy i, myślę, że wciąż nim jest. Gdzie można znaleźć taką przestrzeń, która będzie Dlaczego jemu się udało? jednocześnie tęczowa i nie-totalitarna? Marzę o takiej przestrzeni. Bohater Kornblumenblau to typ człowieka, którego poznałem Oczywiście, nie ma szansy, aby tęcza z Placu Zbawiciela stanęła w latach 1980–1981. Mimo komuny i szeregu opresji ten człow nawie Kościoła, ale nie miałbym nic przeciwko takiemu roz- wiek zachował czystość i dzięki niemu mogłem wierzyć, że wiązaniu. Protestowałbym, gdyby ktoś, stawiając ją tam, wykazał będzie potrafił budować nową przyszłość. Cały film precyzyjnie pogardę wobec innych poglądów. Gdyby jednak tęczę włączyć odnosił się do sytuacji upadku komunizmu. Kręcony był w 1988 w inną przestrzeń symboliczną, to byłoby fantastycznie. Jaka roku, a premiera miała miejsce rok później. Kornblumenblau mogłaby się wykluć z tego trzecia przestrzeń, to już jest inna stanowił w pewnym stopniu kamuflaż dla naszej rzeczywistości. sprawa. Zderzenie różnych przestrzeni symbolicznych to dla   Symboliczna jest scena, kiedy na tle ludzi tańczących w obozie mnie raj. Raj, w którym chciałbym żyć, w którym szanuję innych, (co było połączone z defiladą w Berlinie) pojawił się wielki napis jestem szanowany i nie muszę płacić własną godnością i nikt nie „alles für alles” – „wszystko dla wszystkich”. Skąd to wziąłem? musi nią płacić wobec mnie.   Kiedy przyjechałem do Warszawy z Oświęcimia, na Polach   Niestety „koegzystencję” przestrzeni symbolicznych najczęś- Mokotowskich trafiłem na festyn „Trybuny Ludu”. Ponad namiociej uniemożliwia z góry założona, zabarwiona ideologicznie tami, gdzie sprzedawano lub rozdawano różne rzeczy, rozpostarty wojna o tę przestrzeń. U wielu ludzi zaburzenie naturalnej był gigantyczny transparent z napisem „wszystko dla wszystkich”. „przestrzeni symbolicznej” prowadzi do alienacji, zagubienia,   Stwierdziłem, że ten napis należy umieścić w obozie. a co za tym idzie do frustracji i agresji. Na tej bazie tworzy   W pewnym sensie ten film jest alegorią upadku komunizmu. się przestrzeń konfliktu, w którym zwycięża niekoniecznie Dopiero w 1980–81 obudziłem się jako człowiek polityczny dobro, czy prawda. Wojna o „przestrzeń symboliczną” to też i zacząłem się przyglądać ludziom; nie sobie, postaciom histonarzędzie utrzymywania symbolicznej dominacji nad ludźmi, rycznym, rodzinie, lecz ludziom jako społeczeństwu. Pierwsze którzy formalnie niechcianą dominację już zrzucili z karku. odruchy człowieka politycznego miałem we wczesnym dziecińBywa, że tak utrzymuje się przemoc polityczna nad niczego stwie, kiedy z koleżkami zrobiliśmy demonstrację pod hasłem nieświadomymi „zwykłymi ludźmi”. A przemoc nieuchronnie „Precz z burżuazją”. Mój tato tak złoił mi skórę, że na wiele lat rodzi przemoc. przestałem interesować się polityką. Chciałbym zapytać jeszcze o postać popa. To postać trzecio-   Ojciec słuchał Wolnej Europy, przez jazgot radia wyłapywał planowa, ale bardzo wyrazista… różne informacje. Był też w miasteczku pierwszym na liście do


67

likwidacji, gdyby nastąpiła kontrrewolucja, bo miał dwa młyny i cegielnię. Był po prostu burżujem… Stąd inspiracja filmu Kroniki domowe? Tak. Mój Ojciec w podobny sposób stracił młyn. Jako mały chłopiec próbowałem być „polityczny”, ale dostałem wycisk od ojca i przestałem. Drugi raz zdarzyło mi się to może w 1978 roku, kiedy Karol Wojtyła został papieżem. Po wybuchu „Solidarności” zacząłem obserwować społeczeństwo, jednak dopiero w 1988 roku zrobiłem Kornblumenblau, jako opowieść o ludziach, którzy nie tracą godności, ale też są sprytni. Mój bohater dał sobie radę w tym strasznym świecie. Co więcej, zasugerowałem, że doskonale odnajdzie się w nowej rzeczywistości. W ostatniej scenie, po wyzwoleniu obozu przez Armię Czerwoną, gra w pociągu Kalinkę fetującym zwycięstwo sołdatom. Doskonale wiadomo, jaki będzie ciąg dalszy. Przygrywką do tego filmu był wspomniany na początku rozmowy Przypadek Hermana palacza. Bohater przeszedł przez całą historię nazistowskich Niemiec jako palacz. Na koniec kariery trafił do kwatery Hitlera, gdzie palił mu w kominku. Wiedział, co zrobić, żeby poprawić nastrój przez odpowiedni ogień, co zrobić, żeby wódz mniej odczuwał ból z powodu wrzodów. Jest to opowieść o kolaborancie doskonałym, który żyje w tamtym świecie, nie miesza się do polityki, ale jest trybikiem w tej strasznej maszynie.   Chcąc znaleźć przeciwwagę dla tego palacza, odpowiednio dobrałem bohatera Kornblumenblau. Była to postać opisana przez Zdzisława Tymińskiego w książce Uspokoić sen, w której autor opisał własną historię. Poszedłem za nim krok w krok.   Z jednej strony, męczyła mnie niewiara w człowieka i świadomość, że stojąc z boku, służy się złu; z drugiej strony, pojawiała się konkurencyjna idea, że nie ma takich złych okoliczności, w których dobra strona człowieka nie mogłaby zwyciężyć. Były to dwa aspekty tej samej sprawy. Bohater Kornblumenblau służył różnym ludziom, ale też ewidentnie starał się ratować zarówno siebie, jak i innych. Palacz zamknął się na rzeczywistość i z poczucia patriotycznego obowiązku uważał, że musi „zrobić swojemu wodzowi dobrze”. Bohater Kornblumenblau zrobił wszystko, by oszukać i wyjść na swoje. Są to dwie postawy wobec totalitaryzmu. Postacie, które kreujesz najczęściej, oprócz tego, że służą za przykład określonych wartości, posiadają prawdziwe pierwowzory. Zawsze lubiłem „postacie z życia”, które już zostały opisane. Tak jak w przypadku Kornblumenblau, historię zawartą w Cyndze opisał Jerzy Drewnowski na podstawie swoich doświadczeń. Pierwowzory funkcjonują również w moim ostatnim filmie Był sobie dzieciak. Nie musiałem się przejmować kreowaniem tej historii od zera. Szedłem tropem bohatera i innych głównych postaci. A tytułowy „dzieciak”, szukając własnej drogi w tym strasznym świecie, odnalazł wspólny los z własnym pokoleniem „walczących dzieciaków”. Podzielił ich los, czyli zginął, tak jak inni z pokolenia Kolumbów. Losem tego pokolenia było „zapalić

się”, więc główny bohater w tamtej sytuacji, w tamtym świecie musiał „spłonąć, by stać się”. Twój film jest różnie odbierany przez różne grupy wiekowe. Inaczej reagują widzowie nastoletni, dla których II wojna światowa stanowi prehistorię, inaczej ludzie urodzeni kilka lat po jej zakończeniu, jeszcze inaczej ci, którzy się o nią otarli… Nie rozgraniczam, że tym bym powiedział to, a tamtym co innego. Chciałbym jednak przeprosić ludzi, którzy pamiętają, którzy przeszli strasznie długą drogę w myśleniu o tamtym czasie, których pogląd na temat powstania ewoluował wielokrotnie, lecz cały czas w kierunku swoistej bajkowej historii, w której widzi się jedne rzeczy, a innych absolutnie nie widzi, gdzie prawda jest strasznie mocno obudowana, nazwijmy to, „bezpieczną otuliną psychiczną”, bo oni musieli sobie taką stworzyć, żeby przetrwać wiele bardzo trudnych sytuacji, w których byli – bo jestem przekonany, że każdy z nich był w jakiejś trudnej sytuacji, w której moglibyśmy się zastanawiać, czy zachował się godnie. Nie bohatersko, ale godnie.   Ale też chciałbym podziękować tym weteranom, którzy widzieli mój film i potraktowali go jako cząstkę prawdy, którą przeżyli. Im nie przeszkadza to, że czasami jestem brutalny i staram się przekazać wszystko, co wiem o Powstaniu. Oczywiście z zewnątrz, bo urodziłem się parę lat po wojnie.   Zwracam się też do tych, którzy nie mają i nie mieli nic wspólnego z Powstaniem Warszawskim, a z czystego interesu ideologicznego wyprawiają harce nad moim filmem. Są wśród nich i młodzi i starzy, nie wiek i doświadczenie się tu liczą. W ich mniemaniu ważny jest „interes”. Jakiś interes grupowy, ideologiczny, nawet (sic) merkantylny, zwyczajnie finansowy, gdzie chodzi o wyeliminowanie konkurencji. Tym wybaczam, bo wiem, że najczęściej nie wiedzą, co mówią.   Doświadczenie Powstania Warszawskiego jest naszym wspólnym tragicznym doświadczeniem. Czytam, rozmawiam, uczę się, wczuwam się w postaci z tamtego czasu i bywa, że mogę powiedzieć, że jestem jednym z nich. Czuję, jakbym to przeżył. Mam tego typu wyobraźnię. Żeby robić to co robię, muszę mieć tego typu wyobraźnię. Pragniesz więc przeprosić za pokazanie pełnej prawdy bez upiększania… To z pewnością nie jest „pełna prawda”. Ja jestem za ludźmi, jestem za ich godnością. Uważam że mieli prawo walczyć o swoją godność. To jest mój punkt wyjścia.   Młodym osobom, które tego nie znają, chciałbym powiedzieć: „to co widzicie na filmach, które podobają się krytykom, najczęściej nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, z prawdą historyczną, prawdą naszego wspólnego wewnętrznego doświadczenia”. To, co ja czuję i pokazuję, jest próbą dotarcia do tego wspólnego doświadczenia. Nie poprzez hasła reklamowe czy sponsorowane recenzje. Ale prawdą kostiumu, prawdą scenografii, prawdą losów ludzkich, czy prawdą atmosfery tamtego czasu – przecież wciąż obecnego w naszej kulturze. To mówię


68

młodym ludziom i to będę powtarzał. Wielu z nich tak czuje, a inni zrozumieją, kiedy dorosną. Na koniec – chciałbym zapytać o tytułowego „dzieciaka” – jest on najbardziej niewinny spośród twoich bohaterów. Nie da się ukryć. On jest posłańcem dobrej nadziei. Bądź mądry, dobry, nienatarczywy, uczciwy, bo i tak będziesz w raju, kiedy połączysz się z tymi wszystkimi, którzy są ci najbliżsi. „Oni są w Raju” – cudzysłów. Posłaniec, który dojrzewa do wymiaru swego pokolenia, staje się jednym z nich, kiedy podejmuje walkę. Walkę bardzo symboliczną. O nic innego jednak nie chodzi, jak tylko udowodnienie przeciwnikowi: „musisz mnie szanować, ponieważ ja też mam siłę”. Bohater jest silniejszy i odporniejszy niż pozornie na to wygląda. Absolutnie. Okazuje się, że urażona godność – on zostaje strasznie poniżony, okropnie potraktowany, zwłaszcza przez Hansa (młodocianego SS-mana), a także zdradzony przez Irenę folksdojczkę, której zaufał, w której się zakochał – że urażona godność znaczy coś więcej niż obraza, to zanegowanie w człowieku ludzkich wartości, to odebranie mu tożsamości. Bohater dojrzał do tego, by pokazać, że nim nie wolno pogardzać.

Zaraz po swoim poniżeniu – a także znacznie jednak większym poniżeniu Ireny przez SS-manów – to właśnie on wykazuje rozsądek i siłę. Natychmiast potrafi się z tego pozbierać. Dzieje się tak dlatego, że ma za sobą zaplecze całego pokolenia. W przeciwieństwie do Ireny. Irena jest na obczyźnie. Ona zawsze była na obczyźnie, bo czuła się Niemką. Kiedy wkroczyli Niemcy, poczuła się wyzwolona. Bardzo szybko okazało się, że to nieprawda, bo ona dalej jest na obcej ziemi, pozbawiona korzeni. Jej własny syn ją odtrącił. Wojna to czas straszliwych wyborów. Być obcą lub nie znaczy bardzo wiele. W pewnym momencie Marek naiwnie mówi: „lojalność to jest bycie ze swoimi”. Ta naiwność w pewnym sensie urzeka Irenę. Ona też chce być naiwna, dlatego idzie do „swoich”. Wolała być przegrana wśród swoich, cierpieć razem z nimi. Po prostu pociągnęło ją doświadczenie jej własnej wspólnoty. Myślę, że jest to doskonała puenta. Bardzo dziękuję za rozmowę. Dziękuję.

ROBOL ZROBIŁ SWOJE, ROBOL MOŻE ODEJŚĆ Sebastian Rerak

„Twój tata w twoim wieku to już miał dwoje dzieci i poważanie w pracy” – to jedyny motivational speech, jaki na początek kolejnego dnia mizerii usłyszeć może Jan Karolak. Starzejący się robotnik nie ma z życia dosłownie nic, dlatego uciechy szuka w tworzeniu opowiadań o romansie z Tutanchamonem peerelowskiej estrady, Violettą Villas. Jego życie odmalował zaś w całej achromatycznej palecie mąż późniejszej sekretarz stanu, kojarzony dziś głównie jako autor łzawego dokumentu o czołowym koneserze wadowickiej kremówki.

TO MAM W MAMUSIĘ TŁUC? Na początek garść konkretów. Sny i marzenia to polski film z roku 1983. Składają się nań dwie neorealistyczne nowele, z których mnie interesuje bardziej ta pierwsza, zatytułowana Sen o Violetcie.

Zrealizowana na podstawie autorskiego scenariusza, stanowiła samodzielny debiut trzydziestoletniego podówczas Pawła Pitery. Dla ścisłości wspomnieć wypada, że małżonek platformerskiej heroiny Julii P. (tak, tak) pięć lat wcześniej odebrał dyplom łódzkiej filmówki.


69

Teraz do sedna. Głównym bohaterem Snu o Violetcie jest Jan Karolak, na ekranie wyposażony w charakterystyczne fizys Janusza Kłosińskiego: aktora-amatora i niezapomnianego pieśniarza, którego za śpiewanie smutnych songów przeniesiono do sekcji gimnastycznej w kultowym „Rejsie”. Niezaradny, stłamszony i zahukany przez samotną matkę (w tej roli Kazimiera Utrata, a więc pani Stasia z Kazachstanu AKA „Podaj mi śmietankę z laski swojej” z serialu Klan). Jasiu ma zdezelowany zgryz, radiową urodę i posadę konserwatora urządzeń hydraulicznych na barce wydobywającej piasek z Wisły. Cała jego egzystencja zapisana jest w sekwencji: robota – zupa na stole – kufloteka.   Ale, ale... Karolak ma także hobby. „Tylko byś siedział po nocach i w tę maszynę tłukł!” – wyrzuca mu matka, na co zaspany, acz przytomny Jan ripostuje słusznie: „To mam w mamusię tłuc?”. Późnym wieczorem nasz working-class hero pochyla się bowiem nad maszyną do pisania. Tworzy opowiadania, w których dane jest mu ogrzać się w glorii swej wielkiej miłości i muzy, Violetty Villas, już wówczas wyglądającej jak Ireneusz Jeż w peruce z włókna szklanego. W ciągu dnia domorosły pisarz fantazjuje nadal, tyle że na brudno – oczami wyobraźni urządza wraz z megadivą ich przyszłą rezydencję. Tłuczona ceramika w łazience, a w bawialni tynk na ścianie „na ozdobnie”… Bogactwo, splendor, spełnienie. POLIZAĆ NIRWANĘ PRZEZ SZYBĘ W pracy Jasiu wysłuchiwać musi teorii spiskowych kierownika Rebki („nic nie umie i dlatego jest kierownikiem”), który odkrył kurpiowską intrygę w strukturach zakładu. I choć przełożony zaznacza, że nie jest rasistą, to jednak zauważyć musi, iż „pryncypialne i słuszne decyzje naszego zwierzchnictwa są sabotowane na poziomie wykonawczym” przez kabalistyczną „klikę myszniecką”.   Aby przeciągnąć Karolaka na swoją stronę, Rebko (odtwarzany przez kolejnego niezawodowca, Alfreda Freudenheima, zajmującego się w owym czasie organizacją dyskotek) gotów jest wysłać pracownika na prestiżową delegację do Londynu. Jan szlifuje więc już angielski, deklamując z oksfordzkim akcentem I don’t play golf. Zdecydowanie przychylniejszego sojusznika znajduje bohater w panu Stanisławie (znany głównie z filmów Piotra Szulkina Stanisław Manturzewski), pracowniku miejscowej kwiaciarni i entuzjaście literatury. „Eschatologia, wiesz co to jest?” – zagaja filozoficznie florysta. „No, śmierć, miłość, piekło”. Przy kiepskiej sytuacji na rynku wydawniczym Jasiowa proza nie ma szans na publikację, ale Stanisław widzi dla niej szansę w telewizji. Przedstawiony Karolakowi reżyser Antoni (Marek Piwowski!) gasi jednak zapał pisarza-amatora. Robotnicy mają dziś inne problemy i nie będą platonicznie wzdychać do estradowych gwiazd. Lepiej byś się pan zajął UFO, bo „chodzi o to, by dać ludziom uciec od tych problemów, których na co dzień mają potąd”.   Koniec końców maszynopis Jana zaadaptowany zostaje na monodram i zgłoszony do konkursu Złotego Wawrzynu zdobywa główną nagrodę. Karolak, już jako pomniejszy celebryta w swym zakładzie, zaproszony zostaje nawet do telewizji, gdzie na ekran Studia

Alfa wprowadza go Piotr Fronczewski w roli prezentera. Podczas zgrzebnej namiastki gali odprawianej w warunkach, w jakich papier toaletowy należał do luksusów („Patrz pan, kurwa, Paryż!” – z uznaniem mruczy jeden z realizatorów rozpierających się w reżyserce) Jasiu może polizać nirwanę przez szybę wystawy. Specjalnie dla niego wystąpi bowiem Violetta Pancho Villa. Aby jednak everyman w przywdzianym po raz pierwszy garniaku nie mógł zbyt długo rozkoszować się sukcesem, zostaje stanowczo wyproszony ze studia wraz z planszą „Do widzenia kochani” i przybyciem kolejnego gościa. Jego miejsce w roli „ciekawego człowieka” zajmuje profesor pracujący nad eksperymentalnym lekiem i jemu poświęcona jest druga z nowel. Robol zrobił swoje, robol może odejść. TAKI LAJF, TAKA ESCHATOLOGIA Sny i marzenia to produkcja zapomniana do tego stopnia, że nie nadaje jej nawet TVP Kultura w jakiejś przyjaznej kinomanom porze, np. o 1:40 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Oryginalnie mająca premierę w roku 1985, nie mogła w ogarniętym kryzysem PRL-u rywalizować z bardziej rozrywkowymi dziełami w rodzaju Vabank II, Och Karol czy Miłość z listy przebojów. Swoich zwolenników obraz jednak miał, choć niekoniecznie w kraju, o czym świadczy choćby II nagroda na festiwalu filmu neorealistycznego we włoskim Avellino. Pitera odniósł jeszcze potem nader umiarkowany sukces telewizyjnym serialem kryminalnym Na kłopoty Bednarski, by już w nowej epoce wycisnąć niejedną łzę spod moherowego daszka dokumentem Świadectwo.   Dziś Sen o Violetcie ogląda się jak unurzaną w szarości pocztówkę z innej epoki. Wprawdzie protagonista mógłby dziś z powodzeniem pojawić się w paradokumentalnych Chłopakach do wzięcia, ale nawet adonisi ze współczesnej Polski B nie muszą zmagać się z podobnymi problemami, co on. Kto dzisiaj uwierzy, ze niewykwalifikowana siła robocza pokątnie hodowała w pracy świnie? Kto dzisiaj kisi się w równie siermiężnie urządzonym kwadracie, co mieszkanko Jasiu Karolaka? No i przede wszystkim: kto chce dziś oglądać kino, które z gruntu jest bardziej stymulujące niż Kac Wawa lub inna szerokoekranowa lobotomia? Skoro można pośmiać się z reprezentanta klasy menedżerskiej, bo mu się krew puściła z nosa po ostatniej kresce, nikt przecież nie odda głosu zbiedzonemu robolowi. On już zrobił swoje. Poszedł w pizdu.   A jednak coś w tej historii wydaje się być bardziej aktualne niż kiedykolwiek. W końcu dla smutnego zjadacza schabowych dotknięciem nieba nadal pozostaje celebrycki highlife. Violettę zastąpiły inne cyborgi, hojnie naoliwione botoksem, zaś w miejsce romantycznych opowiadań wystarczy komentarz „szarpałby jak student kebaba” wrzucony na Pudelka. Takie czasy, taki lajf, taka eschatologia. Śmierć, miłość, piekło. Piekło i swędziało.


70

Żurawlów mówi frack off Monika Borys

Przestrzenią radykalnego otwarcia jest dla mnie margines – głęboka krawędź. Umiejscowienie na nim siebie jest trudne, ale konieczne. Nie jest to miejsce „bezpieczne”. Zawsze ryzykujemy. Potrzebujemy wspólnoty oporu1. bell hooks, Margines jako miejsce radykalnego otwarcia

wsi. Dzięki jego „kamerze walczącej”4 opór w Żurawlowie uzyskał reprezentację symboliczną, umożliwiającą usłyszenie radykalnego głosu sprzeciwu płynącego ze wsi. W tekście chciałabym przyjrzeć się strategii filmowej, dzięki której konflikt między lokalnymi racjami i międzynarodowymi mechanizmami gospodarczymi zyskuje swoje przedstawienie. Analiza przypadku Żurawlowa i Drill Baby Drill Kowalskiego wydaje mi się istotna z dwóch, pozornie niełączących sie ze sobą, powodów. Po pierwsze, protestujący – którzy w swoich postulatach mówią o nieuznawaniu ich za pełnoprawną stronę w dyskusji wokół wydobycia złóż – nadal nie uzyskali swojej reprezentacji politycznej, a media głównego nurtu nie okazują wystarczającego zainteresowania ich sprawą. Mam wrażenie, że w publicznej telewizji o wiele częściej niż informacje o takich protestach możemy oglądać reklamy koncernu wydobywającego gaz łupkowy. Po drugie, sądzę, że film dokumentalny Drill Baby Drill powinien zająć szczególne miejsce w dyskusji o polskiej kinematografii dotykającej problemów wsi. Jest bowiem propozycją, która pomaga nam zrozumieć, na czym polegają mechanizmy umiejscowionych form globalizmu5, wzbogacając tę wiedzę o polski kontekst.

Kiedy piszę ten tekst, w Żurawlowie – lubelskiej wsi w gminie Grabowiec – mija sto osiemdziesiąty dzień protestu jego mieszkańców i mieszkanek przeciwko wydobyciu gazu metodą szczelinowania hydraulicznego (ang. fracking), przeprowadzanego tam przez koncern Chevron. Natomiast kilka dni temu, po rekonstrukcji rządu, nowy minister środowiska zapowiedział, że priorytetem jest dla niego komercyjne wydobycie gazu łupkowego, nie pozostawiając tym samym wątpliwości, że polski rząd będzie lobbować za eksploatacją zasobów naturalnych znajdujących się na terenie kraju.   Ostatnio protest rozpoczęła miejscowość Kościaszyn pod Lublinem2, a zdezorientowani mieszkańcy gminy Gołdap, położonej w województwie warmińsko-mazurskim, informują o rozpoczęciu poszukiwań gazu bez ich wiedzy3. Protestujący rolnicy i rolniczki sprzeciwiają się nietransparentnemu działaniu koncernów energetycznych. Lokalne społeczności, podobnie jak żurawlowianie, mówią o pomijaniu ich w dyskusjach dotyczących prac wydobywczych, „Ofiary przy okazji” niedostatkach wiedzy o skutkach szczelinowania, braku informacji Po 1989 roku w wyobraźnię społeczną, nie wyłączając z tej skrzywionej tendencji twórców filmowych, wdrukował się obraz, który o kosztach eksploatacji przyrody.   Walkom o szansę na pełnoprawne decydowanie o ziemi, na której mieszkańców i mieszkanki wsi niepokojąco często opisywał jako mieszkają, i na której prowadzą swoje gospodarstwa rolnicy z Żuraw- ludzi skazanych na bezgłośne ponoszenie bolesnych kosztów translowa i okolic, towarzyszy reżyser Lech Kowalski, autor filmu doku- formacji ustrojowej. Miłośnicy opowieści o biernym homo sovietimentalnego Drill Baby Drill, opowiadającego o proteście w lubelskiej cusie, którzy przez wiele zbyt długich lat podtrzymywali jej żywot w murach polskiej akademii, opisywali ludność popegeerowskich 1

b. hooks, Margines jako miejsce radykalnego otwarcia, „Literatura na świecie” 2008, nr 1/2, s. 112. 2

Lubelskie: kolejne protesty przeciw łupkom [online], <http://gazlupkowy. pl/lubelskie-kolejne-protesty-przeciw-lupkom/> [dostęp: 30 listopada 2013]. 3

Z. Świtkiewicz, Poszukiwania gazu łupkowego w okolicach Gołdapi [online], <http://goldap.wm.pl/177957,Poszukiwania-gazu-lupkowego-w-okolicach-Goldapi.html> [dostęp: 30 listopada 2013].

4

Camerawar to nazwa jednego z projektów filmowych Kowalskiego (http:// www.camerawar.tv/).

5   Cyt. za: A. Escobar, Difference and Conflict in the Struggle Over Natural Resources: A political ecology framework. „Development” 2006, vol. 49, nr 3; tekst dostępny po polsku, tłum. Monika Bobako i Ewa Charkiewicz, <http://www. ekologiasztuka.pl/pdf/ep006_escobar_2013.pdf> [dostęp: 30 listopada 2013].


81

przebrany za tradycyjnego polskiego górala w tradycyjnym góralskim kapeluszu stał na dachu budy z pustaków, na której syn właściciela wykonał sprejami efektowne graffiti z napisem CHŁOPSKIE JADŁO JABADABADU.   – Co tam? – spytała mechanicznie Świteź, która siedziała na fotelu pasażera. – Co tam na fejsie?   – Chińczycy budują miasta – odpowiedziałem równie mechanicznie.   – No – odpowiedziała Świteź. – Zaleją nas preti sun.   – A to już nie Arabowie? – zapytałem.   – A, nie, sory – odpowiedziała Świteź – Chińczycy to mieli zalać w międzywojniu, u Witkacego. Dobrodzieju – zwróciła się do swojego chłopaka siedzącego z tyłu – masz jeszcze jakieś fajki? Odpal mi plis.   Na Berlin jedziemy, ale naokoło. Naobkoło. Nie autostradą, bo to nudne. Naokoło, Słowacczyzną, granicą czeską i ziemiami tak zwanymi odzyskanymi. Dupami jedziemy na Berlin, dupami.   Ale najpierw jedziemy przez Zakopane, bo musimy zgarnąć Gorgonia, okultystę i poszukiwacza sił tajemnych nawiedzających nawiedzone miejsca, bo będziemy po drodze do Berlina z Darkiem jeździć po tych nawiedzonych miejscach w Polsce. Listę sobie Darek zrobił i wydrukował na drukarce,

naniósł na mapkę w gugel mapsie i potem wydrukował też mapkę. Nie wiadomo po co, bo wydrukowane mapki z gugel mapsa tracą wszystkie swoje magiczne moce i stają się niepotrzebnymi karteluchami papieru, które z jednej strony szkoda jakoś wyrzucić do kosza, a z drugiej w sumie nie wiadomo, po cholerę trzymać.   No, ale jedziemy do tego Gorgonia w każdym razie.   My, czyli – poza mną – Świtka Stępień (naprawdę Świtka na imię ma Świteź, serio, Świteź Stępień, w szkole wszyscy z niej polewali) i jej chłopak, Dobrodziej Kaczor. (Tak, naprawdę ma na imię Dobrodziej, z niego też w szkole polewali i ma z tego powodu wyraźny kompleks, ale stawia temu kompleksowi mężnie czoła, bierze swojego Dobrodzieja na klatę i nie pozwala na siebie mówić, powiedzmy, Dobrek ani nawet Dobi. Jest to mężne, ale lekko zjebane, albowiem trzeba się do niego zwracać per „Dobrodzieju”).   No i jeszcze jadę ja, wiadomo. Jestem czymś w rodzaju dziennikarza. Niedawno wróciłem na stałe do Polski. Nie mieszkałem tu parę lat. Byłem tu i tam. Jeździłem, pisałem, aż wreszcie musiałem przestać udawać, że uda mi się w ten sposób utrzymywać przez całe życie. No i wróciłem.


84

Po co nam 7 listopada? Jan Bińczycki

Wybór 11 listopada jako daty Narodowego Święta Niepodległości był próbą stworzenia uniwersalnych uroczystości, wygodnej przestrzeni do państwowych obchodów. Po latach wyszło jak zawsze. W ramach obchodów w Krakowie, na kilka dni przed rytualnym demolowaniem stolicy przez odczuwających patriotyczne wzmożenie troglodytów i na przekór oficjalnej historycznej wykładni, odbywa się Ludowy Dzień Niepodległości. Postanowiłem zbadać tę nową-nienową tradycję u źródła. O idei i przygotowaniach zgodził się opowiedzieć jeden z organizatorów – Łukasz Dąbrowiecki, członek Krakowskiego Chóru Rewolucyjnego, aktywista miejski, lewicowiec. Spotykamy się w podupadłej spółdzielczej kawiarni U Zalipianek na rogu Szewskiej i Plant w Krakowie. To jeden z ostatnich lokali, które zachowały dawny charakter. Zaczynamy od dekoracji – wypuszczamy sztuczną mgłę i przenosimy się do Lublina, w noc z 6 na 7 listopada. Sala pałacu Lubomirskich, obecna aula wykładowa Wydziału Politologii UMCS im. Ignacego Daszyńskiego wypełnia się gwarem politycznej debaty…   „To moment fundujący współczesne państwo polskie” – wchodzi w słowo Łukasz. „Możemy się oczywiście spierać o to, czy jest odrodzone (jak mówiła większość polityków, nawiązując na przykład do Konstytucji 3 maja), czy raczej powstało jako zupełnie nowy twór polityczny. W I Rzeczpospolitej narodem była tylko szlachta, w najlepszym przypadku (na Mazowszu) około 10% społeczeństwa. Mieszczaństwa »rodzimego« w zasadzie nie było. Nie przerobiliśmy kwestii feudalizmu – to było wtórne niewolnictwo, pańszczyzna trwała prawie do końca XIX wieku i została zniesiona przez zaborców a nie rodzimych panów. W okresie zaborów nie było państwa, ale tak naprawdę wtedy wtedy zaczęło kształtować się nowożytne polskie społeczeństwo, a kwestia wyzwolenia narodowego mocno splotła się z emancypacją społeczną i polityczną podporządkowanych grup społecznych” – wyjaśnia Łukasz. „Udział w tym miały »spady« po szlachcie, ale także rodząca się klasa robotnicza i chłopstwo. I właśnie owa »sól ziemi« miała niezaprzeczalny wpływ na powstanie w 1918 państwa i projektu lewicowego ustroju”.   Znowu coś mi nie pasuje do szkolno-lekturowych torów. Okres międzywojnia jest gloryfikowany przez „władających historią”

prawicowców. Przecież nawet Polska Partia Socjalistyczna zakładała ewolucyjną drogę do lewicowego ustroju! Jej politycy przedkładali niepodległość nad pełną realizację lewicowych postulatów. „PPS była partią socjalizmu demokratycznego, nigdy nie odwoływała się do dyktatury proletariatu” – Łukasz tłumaczy mi cierpliwie, jak dziecku. „To było powszechne przekonanie wśród znacznej części europejskiej lewicy. Skoro większość społeczeństwa stanowią chłopi i robotnicy to, znając swoje interesy, będą głosować na socjalistów”.   No to jak jest z tym międzywojniem? Współczesna lewica zachłystuje się czarem II RP? „W naszych działaniach nie ma gloryfikacji II Rzeczpospolitej” – tłumaczy Dąbrowiecki znad szklanki kawy po turecku. „Była okropnym, nieprzyjemnym, skonfliktowanym państwem. Wybuchały krwawe konflikty, zarówno etniczne jak i klasowe. Przypomnę: przewrót majowy – prawie czterysta ofiar śmiertelnych, strajk chłopski w 1937 – czterdzieści cztery ofiary, rewolucja krakowska w 1923, strajk semperitowców z 1936, II RP obfitowała w starcia z władzą, coraz bardziej prawicową i coraz bardziej faszyzującą. Wielki strajk chłopski był skierowany przeciwko kiełkującemu faszyzmowi, był wołaniem o demokratyzację kraju.   Odwoływanie się do 7 listopada to nie jest gloryfikacja tamtych czasów, ale przypomnienie rewolucyjnego momentu w dziejach naszego kraju, gdy ludowcy, socjaliści oraz formacje niepodległościowe stworzyły manifest i program rządu ludowego. I choć Daszyński oddał władzę Piłsudskiemu, co zresztą było bardzo odpowiedzialnym gestem, to mianowany przez naczelnika pre-


95


96

„Ha!art” ► postdyscyplinarny magazyn o nowej kulturze Kraków 2013 nr 44 redakcja@ha.art.pl ISSN 1641-7453 Nakład 1200 WYDAWCA: Korporacja Ha!art pl. Szczepański 3a 31-011 Kraków www.ha.art.pl REDAKCJA Piotr Marecki — redaktor naczelny piotr.marecki@ha.art.pl Łukasz Podgórni — sekretarz lukasz.podgorni@ha.art.pl FUNDACJA KORPORACJA HA!ART Fundatorzy Piotr Marecki, Jan Sowa Rada Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał, Jan Sowa (Przewodniczący) Zarząd Grzegorz Jankowicz (Wiceprezes) Piotr Marecki (Prezes) REDAKCJA WYDAWNICTWA [Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer  •  liberatura] [Daniel Cichy  •  linia muzyczna] [Iga Gańczarczyk  •  linia teatralna] [Grzegorz Jankowicz  •  linia krytyczna, proza obca] [Piotr Marecki  •  seria prozatorska, poetycka, literatura non-fiction] [Kuba Mikurda  •  linia filmowa] [Przemysław Pluciński  •  teoria i praktyka] [Jan Sowa  •  linia radykalna, teoria i praktyka] [Ewa Małgorzata Tatar  •  linia wizualna] REDAKTOR NUMERU Jan Bińczycki REDAKCJA NUMERU Adam Ladziński, Jan Bińczycki KOREKTA Adam Ladziński, Kaja Puto PROJEKT GRAFICZNY Janota DRUK PW Stabil ul. Nabielaka 16 31-410 Kraków

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Karol M. Kowalski  •  Z Krakowa do Mordarki




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.