Wstęp
W sumie wysłaliście nam 560 opowiadań!
1
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
Z radością obserwowaliśmy, jak na naszą skrzynkę przez cały luty spływają opowiadania (mieliśmy też moment lekkiego przerażenia 28 lutego około godziny 23.00, kiedy to strumień tekstów zmienił się w falę, która – zdawało się – bliska była przeciążenia serwera). W sumie wysłaliście nam 560 opowiadań! Dziękujemy za otwartość i zaufanie! Cały marzec upłynął nam pod znakiem lektury. Emocjom nie było końca.
to wspólna inicjatywa redaktorów i pisarzy związanych z „Ha!artem” –
Śmialiśmy się, dziwiliśmy, drżeliśmy, czytając opisy wbijania noża w plecy,
chcemy nie tylko wyszukiwać nowe talenty literackie, ale także pomagać
wzdychaliśmy po nocach i w tramwajach, niosąc bagaże emocji i tęsk-
początkującym autorkom i autorom rozwijać pisarskie rzemiosło.
not, pijąc kawę i paląc papierosa za papierosem, obrazy z opowiadań
W niniejszym numerze prezentujemy Wam trzydziestu pięciu autorów –
przemykały nam przed oczami podczas beznadziejnych weekendowych
część z nich ma już spory dorobek, pozostali stawiają dopiero pierwsze
popijaw, a potem budziliśmy się i okazywało się, że to był tylko sen…
kroki w świecie literackim. W nieodległej przyszłości planujemy rozwijać
No dobra, nie było aż tak źle.
z nimi współpracę. Ciągle czekamy jednak na kolejnych zainteresowanych,
Konkurs, oprócz dostarczenia mocnych wrażeń redaktorom, miał też
chcących dołączyć do naszego Laboratorium. Interesują nas zarówno
przemyślany cel strategiczny. Chcemy świeżej pisarskiej krwi, wierzy-
klasyczne formy literackie, jak i gatunki nowatorskie, które dopiero czekają
my, że jest Was, piszących niebanalnie, eksperymentalnie, odważnie,
na odkrycie i nazwanie. Laboratorium, ujmując rzecz w skrócie, to forma
inteligentnie, zabawnie, mądrze, gdzieś tam w Polsce wiele i każdy tekst
warsztatów, prowadzonych przez zespół redaktorów, oraz pomoc ze strony
ze skrzynki poczta.literacka@ha.art.pl otwieramy z wypiekami, po cichu
autorytetów literackich. Działamy przede wszystkim w Internecie – efekty
licząc, że być może jest to chwila epokowa, a my, redaktorzy, postaci
naszych prac będzie można na bieżąco czytać na portalu Ha!artu (www.
drugiego planu, właśnie odpalamy w naszych office’ach przełom w historii
ha.art.pl). Planujemy także tradycyjne publikacje w formie papierowej
polskiej literatury. W końcu Ha!art ma zasłużoną reputację wydawnictwa
i elektronicznej.
ze szczęściem do debiutantów. Nie zrozumcie nas źle – nie szukamy
Ale można nas też spotkać na żywo – od stycznia co miesiąc w ramach
drugiego Witkowskiego, drugiej Chutnik czy drugiego Szczerka. Szukamy
Serii czytań organizujemy spotkania, na których nasi autorzy (początku-
postaci zupełnie nowych.
jący i doświadczeni) prezentują teksty, nad którymi aktualnie pracują.
Niniejszy numer to dopiero początek współpracy, liczymy bardzo, że
Informacje o spotkaniach publikujemy z kilkutygodniowym wyprzedze-
pozostaniecie z nami w kontakcie. W przypadku wielu autorów – i to
niem na naszym portalu i profilu facebookowym.
nie tylko tych wyróżnionych – czujemy, że trochę się już przywiązaliśmy
Już wkrótce mamy nadzieję wzbogacić polską literaturę o kilka ważnych
i bardzo jesteśmy ciekawi, jak potoczy się Wasz rozwój.
nazwisk – trzymajcie za nas kciuki!
Publikacja czytelniczego numeru „Ha!artu” to także oficjalna inauguracja nowej inicjatywy Korporacji – Laboratorium debiutu. Laboratorium
Aleksandra Małecka i Michał Sowiński
Podziękowania Ten numer nie powstałby bez pomocy wielu osób, którym chcielibyśmy serdecznie podziękować za pomoc przy czytaniu i selekcjonowaniu nadesłanych tekstów. Dziękujemy Reginie Bogacz, Małgorzacie Klimczuk, Piotrowi Klonowskiemu, Adamowi Ladzińskiemu, Justynie Migacz, Marcinowi Piątkowi, Ewelinie Sasin i Arkadiuszowi Wierzbie. numer czytelników
ha!art 45
Stopka redakcyjna
Spis treści
Wstępniak | Podziękowania
2
Opowiadania nagrodzone 3...............Adam Miklasz | Arka Tołdiego 6...............Ernest Wit | Między psem a wilkiem 8...............Daniel Orzadowski | Świstki 13...............Katarzyna Gondek | Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść Opowiadanie wyróżnione 17...............Anna Kruk | Winda 34...............Maciej Bobula | […] 36...............Metek Swada | Stan wyjątkowy 40...............Michał R. Wiśniewski | Miłość w czasach nienawiści 43...............Grzegorz Kopiec | Walentynki 47...............Aleksander Przybylski | Tiergarten 52...............Konrad Janczura | Ostatni pobór 54...............Przemysław Morawski | Crème brûlée 57...............Łukasz Dynowski | Zrobicz fujarkę 58...............Nelly Paluch Bielańska | Jak buty mojej mamy uciekły z domu 60...............Michał Zantman | Rysunek Komiks w kolorze 18...............Joanna Pawluśkiewicz | Uczłowieczacze 20...............Paweł Chmielewski, Tomasz Łukaszczyk | Komiks o pociągu Poza konkursem 62...............Barbara Kalla | Poeta na pogrzebie 63...............Barbara Kalla, Adam Wiedeman | tłumaczenia wierszy Neeltje Marii Min i Wima Brandsa 64...............Anna Lewoc | Co to jest fanfiction i czym to się je Pięć minut i szesnaście sekund | Krew ma smak metalu | Drabble – cztery pory roku 69...............Richard A. Antonius | AQA – AWENTURION QANARYJSKI ANTONIUSA 71...............Hirano Keiichiro | Dziwne zdarzenie 73...............Zoran Ferić | Blues dla dziewczyny z czerwonymi krostami 75...............Milenko Jergović | Smętek 80...............Michał Curanda | Miasto śmierci 84...............Zbigniew Rokita | Kibole ole ole ole 86...............Maciek Bielawski | Dr Misio 88...............Paweł Mizgalewicz | Abiogeneza 89...............Juliusz Łyskawa | Najważniejsze słowo na świecie 92...............Karina Bonowicz | Józef Czechowicz – Pigmalion z Lublina 95...............Sabina Misiarz-Filipek | Kobieta, która nie będzie zbawioną 98...............Bartosz Marzec | Trzy wierszyki cyfrowe + 100...............Bartłomiej Woźniak | Pięć tematów, których początkujący powinni unikać
redakcja@ha.art.pl ISSN 1641-7453 Nakład 1200 WYDAWCA: Korporacja Ha!art pl. Szczepański 3a 31-011 Kraków www.ha.art.pl REDAKCJA Piotr Marecki — redaktor naczelny piotr.marecki@ha.art.pl Łukasz Podgórni — sekretarz lukasz.podgorni@ha.art.pl FUNDACJA KORPORACJA HA!ART Fundatorzy ha!art 45
Piotr Marecki, Jan Sowa Rada Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał, Jan Sowa (Przewodniczący) Zarząd Grzegorz Jankowicz (Wiceprezes) Piotr Marecki (Prezes) REDAKCJA WYDAWNICTWA ||Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer ∆ liberatura|| ||Daniel Cichy ∆ linia muzyczna|| ||Iga Gańczarczyk ∆ linia teatralna|| ||Grzegorz Jankowicz ∆ linia krytyczna, proza obca|| ||Piotr Marecki ∆ seria prozatorska, poetycka, literatura non-fiction|| ||Kuba Mikurda ∆ linia filmowa||
||Przemysław Pluciński ∆ teoria i praktyka|| ||Jan Sowa ∆ linia radykalna, teoria i praktyka|| ||Ewa Małgorzata Tatar ∆ linia wizualna|| REDAKTORZY NUMERU Michał Sowiński, Bartłomiej Woźniak REDAKCJA NUMERU KOREKTA Adam Ladziński, Aleksandra Małecka PROJEKT GRAFICZNY Janota DRUK PW Stabil ul. Nabielaka 16 31-410 Kraków
numer czytelników
Arka Tołdiego
Adam Miklasz
Nostalgia za latami dziewięćdziesiątymi trochę nam się już przejada, w końcu to my wydaliśmy książkę Dziewięćdziesiąte. Krajobraz zastany na apokaliptycznych resztkach dziewięćdziesiątych, dziewięćdziesiąte zahibernowane, łypiące niechętnie na lata -naste to jednak zupełnie inna sprawa.
Adam Miklasz
Tołdi, jego spotkałem pierwszego. W autobusie, na straszliwym kacu, bo przecież po powrocie z emigry człowiek musi nadrobić stracony czas. Tak, to ten Tołdi, typ, który nosił nam sprzęt na koncerty i w nagrodę dawaliśmy mu browary, a on cieszył się jak mariany na skokach w Zakopcu. Kurduplowaty, lekko oszołomiony życiem, jakby tyle lat po wyjściu z łona matki wciąż zastanawiał się, co jest grane, o co chodzi; ten z ławeczki, od tanich browarków, co w konkursach hafciarskich za małolata nagrody szałowe zgarniał. Jego matka robiła w warzywniaku, nóg nie goliła, a i z pachą była równie konsekwentna, Pani Krzaczasta, Pani Buszowa, „Barbra”. No i wtedy, w autobusie, na straszliwym kacu, to widzę go i nie widzę,
Z początku nie chciał mówić, rozejrzał się z niepokojem po współpasa-
widzieć raczej nie chcę, słuchawy w uszy, lampion w okno, pamiętam
żerach, tam studencik w sweterku i brylach, które dostał po Cybulskim,
przecież, że był kiedyś strasznym świrem, a świrów na kacu, ocierają-
żul walący na dziesięć metrów i starszawa, wachlująca się portfelem,
cym się o lękowca, to trzeba koniecznie unikać. Wypatrzył mnie jednak
zdecydowanie z obecności walącego niezadowolona. Otworzył więc wrota
i wtedy przekonałem się, że świrem to on może kiedyś był, ale teraz to
do wiedzy, którą posiadają tylko nieliczni, wąskie grono ludzi na świecie,
prawdziwy świr wagi ciężkiej, mistrz świata kategorii wszechświrów,
w tym, nieoczekiwanie, kurier z osiedla Astronautów. Amerykańce nas
heavyświr! Miał taki ładny plecaczek i kask rowerowy – po jakiego grzy-
trują i ogólnie jakiś niewidzialny rząd światowy, wstrzykują do żarcia
ba w autobusie kask rowerowy? Może chłopina siwulce ukrywał? To
i picia cholerną chemię, która zabija – powoli, ale zabija. Znowu mrug-
wydawało mi się możliwe, przecież osiwiał chyba w wieku lat piętnastu,
nął i poinformował o groźbie przebiegunowania, bo chytry plan polega
z wiekiem ludzie w dziwne kompleksy uderzają – ale nie! Okazało się,
na tym, żeby pozbyć się problemu przeludnienia i stworzyć cywilizację
że w tym autobusie to pracował. Nakłamał w firmie kurierskiej, że ma
nowej ery, złożoną z najlepszych, najpiękniejszych i najmądrzejszych.
skuter, a w efekcie autobusami goni – Hermes z osiedla Astronautów,
On może się nie załapać. Te wszystkie Obamy, Putiny i King-Kongi –
szybkonogi posłaniec bogów.
to ostatnie oznacza pewnie przywódcę Chin Ludowych – zmienią oś
Radzi – mrugając, mruga – radząc, bo tików się chłopina dorobił, pewnie
Ziemi tak, że nas wszystkich zaleje, tymczasem ta szajka, wywołując
dalej pije browary za złoty osiemdziesiąt i masturbuje się pod prysznicem,
sztucznie kryzys światowy, nazbierała już wystarczających środków,
zjazd na kafle bankowo! Na kaca polecił sok pomarańczowy, bo podob-
aby pobudować bunkry i przetrwać ulewę. Wiadomo przecież, że na tak,
no najmniej trujący. Trują podobno wszystko – soki, jedzenie, nawet
powiedzmy szczerze, gigantyczne i ambitne przedsięwzięcie mogą się
wodę chlorują, nie mówiąc o deszczach, bo one wszystkie są kwaśne,
zdobyć poważni ludzie w pięknych garniturach, a nie nawiedzeni brodacze
spuszczają nam jakąś chemię na głowę, żeby wybić najsłabszych. Kto?
w białych piżamach z kałachami pod pachą. Kiedy spytałem, dlaczego
numer czytelników
ha!art 45
3
Adam Miklasz
Arka Tołdiego
4
więc nas trują, skoro i tak zaleją – popatrzył na mnie krzywo, a w tym spoj-
hobby” spanie, jedzenie, browar na ławce. On by się nie zamienił, jemu
rzeniu dojrzałem bezkresną pogardę. Podobno te tajne bunkry rozsiane
tak się podoba. Czy czegoś mu brakuje? Przyznał się – trochę chciałby
są po całym świecie, według jego wiedzy jeden jest nawet w okolicach
mieć dziewczynę. Trochę, bo nie wie, czy nie zniszczyłaby mu harmonii
Sieradza. Tołdi miał ogromną ochotę to sprawdzić, wyżalił się, że nie
życiowej.
uskładał niestety na pekaesa, po czym dyskretnie spytał o dwa złote.
Podpowiadam, radzę, że jakby zrzucił cycka, to byłoby mu łatwiej.
Piękna, dwukolorowa moneta była kluczem do kolejnych sensacyjnych
Twierdzi, że nie o to idzie, nie w cycku problem. Przekonuje mnie, że przez
informacji, których bohaterem był Doktor Green – człowiek, który odkrył
ostatnie dziesięć lat dorosłego życia spotkał się z jedną. I chyba nie ma
ten spisek i postanowił zbudować antycywilizację. W której on, kurier
farta w miłości. Każdy bidoniarz zwala to na farta. Pierwsza była taka
z Astronautów, będzie pełnił odpowiedzialne funkcje. Wachlująca się nie
bardziej ambitna artystycznie, chyba tylko wizerunek artysty, ewentual-
wytrzymała i grzecznie upomniała walącego żula, ten wulgarnie odpowie-
nie te wilkołaki, obżerające się padliną na spaślakowych bohomazach,
dział, wspominając coś o niemytej kurwie, tymczasem Tołdi wychwalał
przekonały ją do cycolina. Może spodziewała się namiętnych dyskusji
pod niebiosa Doktora Greena, z którego prywatnej strony internetowej
o istocie sztuki przy winie i nastrojowej muzie? Wzięła go ponoć na film
można dowiedzieć się, że biedaczyna ukrywa się, myli tropy, gubi ślad,
Woody’ego Allena. Spaślak pamiętał z tego filmu niewiele, głównie to,
żyje w ciągłym zagrożeniu, co gorsza – zorganizowano już kilka zama-
że Scarlett Johansson przelizała się z Penélope Cruz.
chów na jego cenne życie! Rzecz wydała mi się zagadkowa, spytałem
Sądzi, że całkiem fajne dupy, choć wolałby Cruz, bo Scarlett zbyt ame-
wreszcie – licząc po cichu na odpowiedź – w jaki sposób członkowie
rykańska, choć z łóżka by nie wygonił. Uśmiechnąłem się, wyobraziłem
antycywilizacji kontaktują się z Greenem, czy mają jakieś tajne konta?
sobie, jak Spaślak, po kilkusekundowej walce na biusty wygania Scarlett
Podobno mają, choć głównym źródłem informacji jest fanpejdż doktora
Johansson z łóżka. O tym lizaniu napomknął artystycznej koleżance
na fejsbuku. Bywa, że sam Green nawet osobiście odpowiada.
z randki, która spytała go o wrażenia. Potem jakoś nie chciała się spotkać.
Uraziłem Tołdiego, bo wybuchnąłem mu śmiechem w twarz, zarechotał
Kasztan był od początku bardziej aktywny – wiadomo, zwęszył, cwa-
też studencina w szalu i brylach po Cybulskim, który podsłuchiwał, Tołdi
niak, że z Zachodu przyjechałem, więc muszę mieć przy sobie trochę
zgłupiał, nie zrozumiał mojej reakcji, więc mu tłumaczę, że ten jego Bond
waluty. Momentalnie strzelił mnie na pięćdziesiąt złotych – odda podobno
niby ukrywa się przez Mosadem, robi w wała CIA, a Specnaz z KGB co
w czwartek, bo na przelew czeka. Myślę, że prędzej będzie wylew, niż
chwilę gubi trop, wbrew całej światowej władzy tworzy antycywilizację,
przelew. Mówi z dumą, że przez ostatnie osiem lat przepracował łącznie
a lista jej członków znajduje się na ogólnodostępnym portalu społecz-
pięć miesięcy i zewsząd go wypierdalali. Ma jednak bogate doświadcze-
nościowym? Spytałem, czy nie widzi w tym lekkiej ściemy, bo przecież,
nie zawodowe, tylko – jak twierdzi – prześladuje go pech oraz zasrany
w takim przypadku, rząd światowy o nich wszystkich wie! Tołdi jednak
socjalizm, który opanował ten kraj. Jak tyrał na skupie makulatury – robił
nie dał się pokonać w tej szermierce słownej, odpowiedział zgrabnie, jego
żuli na wadze. Połapali się, poleciał. Jak kroił warzywa w hiszpańskim
riposta przejdzie do historii logiki – stwierdził, po chwili zadumy, że nie.
bufecie – puszczał klientom jakąś niemiecką kapelę o nazwie Panzer-
Nie wiedzą, bo to jest tajne stowarzyszenie. Na tym skończyło się
mensch i wpierdalał dla zgrywu zbyt dużo jalapeño. Poleciał. Jak sprzątał
nasze spotkanie, musiał wysiąść i doręczyć do szpitala jakieś leki. Dał
w ZOO i czyścił małpie gówna, to chciał tylko sprawdzić, ciekawy był,
mi jednak pretekst, żebym przeszedł się, po dziesięciu latach emigracji,
czy gibony lubią gorzałę. Lubią, tak jak my. Poleciał. Jest wielbicielem
na ośkę, glebę lat dziecinnych.
wolnego rynku, dopytywał sporo o Zachód, słuchał z przejęciem. Uważa,
Na naszej starej ławeczce było ich dwóch. Wiedziałem, zbliżając się
że nasz kraj to banda nieudaczników i nierobów. Opijając zasiłek dla
do ośki, że nie spotkam całej gromadki ze starych, dobrych czasów. Mi-
bezrobotnych, twierdził, że nasze państwo traktowane jest jak dojna
nęło tyle lat – większość z nich wyjechała pewnie za granicę, niektórzy
krowa, z której każdy chce jedynie wyssać tyle mleka, ile się da. Zero
może, dzięki głowie, dupie albo plecom, wyrwali się z czeluści wielkiej
myślenia republikańskiego. Egoizm powszechny.
płyty. Czułem jednak, że ktoś musiał przegrać, zostać, przyłazić i – co
Szamając matczyne pierogi, podcierając się jej papierem toaletowym,
tu kryć – niespodzianki nie było. Gdybym miał postawić jakiś hajs na
myjąc pachy jej mydłem, myśli o tysiącach zapomóg, zasiłków, dotacji,
tych dwu – wygrałbym niewiele, jeśli ktoś w ogóle chciałby się założyć.
które niszczą ten kraj, zabijają samodzielność, kreatywność i indywidua-
Po lewej: długowłosy grubas w czarnej, metalowej koszulce, nalany
lizm jednostek, skazując je na zlewanie się w bezbarwną masę niepełno-
i rumiany na ryju, spocony jak rzeźnik po świniobiciu, nasz stary perku-
sprawnego życiowo bydła. Dając łapówkę lekarzowi, który wypisuje mu
sista, Spaślak we własnej osobie! Obok – co też było jak najbardziej do
na lewo niezdolność do pracy, dzięki czemu stara się o rentę, myśli o tym,
przewidzenia – ta łysawa mendoza, cinkciarz z mlekiem starej wyssany,
że gdyby podatki były niższe, to ludzie mieliby więcej kasy do wydania.
nasz sprzętowiec, człowiek o mongoloidalnych rysach – Kasztan, ten, co
Powstałoby więcej firm, pojawiłoby się więcej miejsc pracy. Mędrkuje,
dziesięcioro rodzeństwa ma, Dżekson Ten, Kelly Family.
siedząc na dupie i jarając fajki podpierdzielone ojcu.
Co u Spaślaka? Jakieś zmiany po długiej rozłące? Nie. Utył jeszcze
Przespacerowaliśmy się po ośce. Parku już nie ma. Dupnęli cztery apar-
trochę, cyc skoczył. Tyle pewnie można powiedzieć o jego ostatnich
tamentowce. Takie ładne, amerykańskie, nowobogaccy z niezłym sianem
kilku latach. Wali browarki, głównie z Kasztanem.
tam wbili, ale chyba niewielu, bo dużo mieszkań pustych, więc się pierdo-
Oczywiście maluje te swoje pełne mroku obrazy, teraz przerzucił się
lony diweloper przeliczył troszkę. Odgrodzili się od całego osiedlowego
na grafikę komputerową, opchnie kilka grafik na rok, zarabia jakieś trzy,
tałatajstwa murem na trzy metry, przed wjazdem solid-dziadzio w czerni,
cztery, pięć stów rocznie, mówi, że ma problemy z autopromocją i – jak
man in black, nie wpuszcza nieproszonych, ludzi z gorszej strony muru.
mniemam – trafia w sedno. Kocha starego Beksińskiego, który jest dla
Plebsu. Dziadostwa. Biedoty. Jeszcze zakłócą wizualnie posiłek. Swoimi
niego prawdziwym drogowskazem i inspiracją twórczą. Beksiński jednak
smutnymi, biednymi twarzami spieprzą celebrę testowania wołowiny po
jakoś zarabiał na chleb.
burgundzku. Do kogo? Do nikogo? To wypad stąd.
Chyba nie sadził browarów za złoty czterdzieści dziewięć na ławce.
Nic go historia o zakopanych przy brzózce skarbach nie rajcuje, a tam
Z Kasztanem. Starzy Spaślaka jednak jakoś przędą, ciągle więc wierzą,
przecież każdy z nas pierwsze mleczaki schował, znaczki pocztowe jakieś
że synalek jest cholernie uzdolniony, i rzucą mu od czasu do czasu bank-
były, kapsle z flagami, scyzoryk. Gówno, przepadło. Na naszych mlecza-
notem, który momentalnie przepulta. Dalej wymienia w ankiecie „moje
kach, na naszych kapslach z flagami siadła teraz tłustą dupą elegancka
ha!art 45
numer czytelników
Arka Tołdiego
Adam Miklasz
buda solid-dziadzia, przy naszym trzepaku rozepchała się łokciami brama
Potem, niestety, został zastrzelony i wypadł z obiegu.
wjazdowa do gigantycznego garażu. Nie będzie jak w filmie Fandango, nie
I właśnie wtedy, wprost nad bunkier, dotarł do nas rzeczony Wesoły
odkopiemy tego wspólnie po latach, nie obalimy szampana, wzruszając
Gwałciciel, który wcale nie był wesoły, minę miał taką, jak aktor z serialu
się gówniarskimi relikwiami. Ładne tam natomiast fury stoją za tym mu-
wenezuelskiego w momencie, gdy koza zesrała mu się na marmurową
rem, za tym magicznym przejściem, tajemną bramą między wczesnymi
posadzkę hacjendy. Ktoś podpieprzył mu słoiki z bunkra, te same, które
dziewięćdziesiątymi a dwudziestym pierwszym wiekiem. Widać, że ci,
regularnie podpieprzał matce z piwnicy.
co na mieszkaniach siedli, to brygada z konkretnymi portfelami. Mur
Był zrozpaczony, z jego wiedzy wynikało bowiem, że nadchodzą kwaśne
granicą między dekadami: za bramą raju motoryzacyjnie haj technologia,
deszcze. Dobrotliwy Spaślak zasugerował, aby zadzwonić na policję. Mniej
opływowe kształty, stonowane kolory fur, błysk, styl i sznyt, wychodzisz
dobrotliwy Kasztan pociągnął wątek, twierdząc, że należy bezzwłocznie
za mur i nagle podróż w kapsule czasu, wajcha wstecz!
zgłosić zaginięcie ośmiu słoików kiszonych, trzech słoików z grzybkami
Duże fiaty, poldki, matizy, uno, brakuje lasek w rajstopach w tygrysi
w zalewie octowej i wtedy pojawi się na osiedlu Astronautów ekipa,
deseń, brakuje tylko gnojków w kurtkach bejsbolowych, które były wtedy
złożona z największych specjalistów, będą sprawdzać odciski palców,
bardzo modne, ale tylko u nas, bo widzieliśmy je w serialach amery-
a dwudziestu gliniarzy, na okrągło, na trzy zmiany, będzie przeczesywać
kańskich z lat siedemdziesiątych, sprzed dwudziestu lat, i myśleliśmy,
teren. Kiedy dodał, że wezwie wóz transmisyjny Telewizji Polskiej oraz
że to jest właśnie amerykański nowoczesny styl. Placu zabaw nie ma,
prezydenta miasta w celu ogłoszenia żałoby narodowej, zrozumieliśmy,
parking powiększyli, beton wylali. Zresztą, nie ma dla kogo placu zabaw
że nie mówi do końca poważnie. Tołdi pożegnał się, oznajmiwszy, że
hodować – na dzielni pusto, babina z dziadziem posiedzą na ławeczce,
został zmuszony do ostateczności i zaraz podwędzi matce zaskórniaki
paru chłopów z przyczajki winiucho obali, ale generalnie atmosfera jak
ze skarbonki, potem zakupy w Biedrze. Ja również się pożegnałem.
po eksplozji atomowej.
Postanowiłem się przespacerować i nieco ochłonąć. Popołudnie na
Zwiedziliśmy wreszcie bunkier, ten poniemiecki, co fryce sobie w czasie
ośce mogę podsumować tak, jak puentowało się bzdurne wypracowanie
wojny lotnisko zrobili. Straszyli nas rodzice tym bunkrem, każdy miał inną
szkolne na polskim o wycieczce do Częstochowy: „Jak widać, pierwsza
bajerę. Mnie mówili, że tam Buka jest, ta z muminów, Spaślakowi o diable
wizyta na dzielni dostarczyła mi naprawdę sporo wrażeń”.
z czarnym ogonem wspominali, jego starszyzna to zawsze taką głębię
Rozpadało się mocno, waliło kroplami wielkości jajek. Niemowlaka. Na-
duchową miała. Tołdiemu o Rambo Bobensie mówili, w sumie jego stary
wet szluga mi zmoczyło. Może to te kwaśne deszcze? Co dalej z biednym
miał swego czasu wypożyczalnie kaset wideo. A Kasztanowi? Zdaje się,
Tołdim? Pewnie siedzi w tym swoim bunkrze, może nawet otworzył już
że w konkret, coś o gwałceniu i to chyba małych dzieci było – w sumie
pierwszy słoik z modrą kapustą i zajada się, myśląc o nowym świecie,
u niego to zawsze patologią pachniało. W środku faktycznie spory dół,
już po katastrofie. Poczeka pewnie te kilka dni, potem wyjdzie na po-
sztychówa, piękna półeczka, a na niej przetwory domowe w słoikach!
wierzchnię – być może zagada pierwszego napotkanego jakimś tajnym,
Piękne sobie gniazdko uwił nasz Tołdi, to tu przetrwa katastrofę!
szyfrowanym hasłem, które ustalili wcześniej z Doktorem Greenem.
Zapalamy papierosa, Kasztan opowiada o Tołdim, podobno, zanim
A tu sąsiad z psem, Spaślong z Kasztanem na ławeczce, Glut w kiosku,
doczłapał się stanowiska kuriera, próbował kariery aktorskiej. Przygrywał
matka w warzywniaku. To może wstrząsnąć jego światopoglądem, może
w jakichś Wu-piętnaście, Pamiętnikach z Urlopu, tam, gdzie biorą łebków bez
poczuć się oszukany. Ech, żeby tylko krzywdy sobie nie zrobił…
aktorskiego sznytu – taka łapanka, jak za Niemca: „Chono tu, chcesz grać
A z drugiej strony… Gdyby to wszystko okazało się prawdą? Próbuję
w filmie, graj, będziesz za alfonsa, ryj pasuje, dostaniesz stówę! ”. Trochę
wyobrazić sobie zalążek nowego, lepszego świata – antycywilizacja
żulerni tam przygrywa, aktorów mniej znanych, łebków z długami i sporo
złożona z samych Tołdich i tołdiopodobnych! Arka doktora Greena, dzięki
gówniarstwa. Ci są najgorsi, szczególnie panienki, co myślą, że się ce-
której ocaleją jedynie największe psychole i łajzy na świecie!
lebrytkami stały – potem noszą się po szkołach, bazarach i osiedlach
Tylko co dalej, quo vadis, cywilizacjo nowej ery – skoro taki Tołdi, na
jak gwiazdy. One są słabe, bo próbują grać, dramatyzują – lepsza jest ta
którego członku będzie opierać się przyszłość ludzkości, nawet gołej
żulerka, bo taki zazwyczaj gra złodzieja, alimenciarza albo złomiarza, więc
panienki na żywo nie widział, przy każdym otarciu w tramwaju nieomal
jest wiarygodny. Po prostu szkoła Stanisławskiego – tylko na odwrót!
mdleje z wrażenia… Chyba nie pociągną, przegrają… Choć, tak naprawdę,
Tołdi swego czasu załapał się na większą rolę, Wesołego Gwałciciela
rewolucjonistami zmieniającymi bieg historii, były zawsze świry, z których
grał, pół osiedla zapamiętało tę jedyną, dlatego sławetną, kwestię mó-
śmiali się tacy jak ja. Może by jednak wrócić do bunkra?
wioną: „Panowie, może wyjdziemy, prostytutki patrzą”.
Adam Miklasz, trzydziestojednoletni mieszkaniec Nowej Huty, obecnie krążący między Cieszynem, Warszawą i podkarpackim Dynowem w poszukiwaniu roboty, sensu i pieniędzy – jak dotąd bezskutecznie. Wydał dwie powieści, Polska Szkoła Boksu i Ostatni Mecz, poszukuje wydawcy trzeciej. Interesuje się historią i kulturą państw Europy Środkowej i byłej Jugosławii, piłką nożną i hokejem, czyta literaturę, głównie drugiej kategorii. Pisze, ogląda mecze, podróżuje po zadupiach i gra na zakładach bukmacherskich. numer czytelników
ha!art 45
5
6
Między psem a wilkiem Kiedy się obudziła, jego już nie było. Był szary, zimowy świt.Odepchnęła od siebie jego piżamę. Ciągle kładzie ją na poduszce, kiedy się ubiera. Jakby nie mógł tej swojej piżamy położyć gdzie indziej, dalej od niej. Potem i tak ona musi przerzucać ją na krzesło, kiedy chowa pościel do tapczanu.
Ernest Wit
Zawsze pierwsza słyszy alarm w jego komórce. Kretyńska, denerwują-
Wyjmuje pranie z pralki i rozwiesza na rozkładanej suszarce, którą stawia
ca melodyjka, której głośność stopniowo rośnie. On nigdy nie wyłącza
blisko kaloryfera.
alarmu od razu, zawsze upływa kilkanaście sekund, zanim się wreszcie
Wysiłek fizyczny odpręża ją i podnieca. Dostaje rumieńców, krew szyb-
przebudzi i ten okropny dźwięk uciszy. Ma zdrowy, mocny sen. Serce jej
ciej krąży. Nie myśli o czasie, zapomina, że czas istnieje i płynie.
bije ze zdenerwowania, jest cała rozdygotana, ale nie zmienia pozycji. Leży
Dobrze, że go nie ma. Tak jest lepiej. Jego pomoc jest nic niewarta. Nie
odwrócona do niego tyłem i udaje, że śpi. On wstaje i idzie do łazienki.
lubi sobót, kiedy on nie ma nic pilnego do roboty poza domem i bierze
Przez cienką ścianę słyszy odgłos oddawanego przez niego moczu.
się do sprzątania razem z nią. Więcej przeszkadza, niż pomaga. Tylko
On spuszcza wodę, myje się i goli. Wraca do sypialni, rzuca piżamę na
plącze się pod nogami. Trzeba po nim poprawiać. Jak siedzi i nic nie
poduszkę koło jej głowy, ubiera się. Wychodzi do kuchni zjeść śniadanie.
robi, to też jej działa na nerwy.
Kiedy zamyka za sobą drzwi, ona próbuje znowu zasnąć. Słyszy z kuchni
Jego obecność ją drażni. Z każdym tygodniem jego obecność coraz
radio. Jak zwykle nastawia za głośno. Wyszczekiwane podniesionym
bardziej ją drażni…
głosem niepotrzebne informacje. Zirytowana naciąga na głowę kołdrę,
Po sprzątaniu robi zakupy. Musi obrócić ze sprawunkami trzy razy, bo
zakrywa uszy.
by się z wszystkim nie zabrała za jednym zamachem, a on nie może jej
Stara się uspokoić, odpłynąć. Zanurza się w półśnie, przez który docho-
zostawić samochodu, gdyż dojeżdża do pracy. Najpierw kupuje chleb,
dzi do niej stuknięcie drzwi i zgrzyt zamka. Wyszedł z domu. Odprężająca
masło, śmietanę, ser, mięso i wędliny. Kiedy dokłada dwa plastikowe
świadomość, że jego nie ma, jest tylko cisza.
pojemniki surówki, jedna torba robi się pełna. W drugiej są ziemniaki,
Przekręca się na brzuch, szeroko rozkłada ręce i nogi, zajmuje całe
owoce i mąka. Więcej nie da rady.
łóżko. Czuje ulgę. Zapada w sen.
Na dworze siąpi deszcz. Zima jest ciepła, ale mokra, więc ona musi
Kiedy zmienia pozycję, niechcący wtula głowę w jego piżamę. Jest to
włożyć na głowę czapkę, żeby nie zmoknąć. Ręce ma zajęte, nie może
jak dotknięcie twarzą mokrej szmaty. Wzdryga się i odrzuca piżamę na
trzymać parasola. Poci się w tej cholernej czapce, taszcząc torby. Będzie
krzesło. Góra trafia, spodnie spadają na podłogę.
miała brzydkie włosy.
Nie ma ochoty podnosić się z łóżka, by po nie sięgnąć. Niech leżą na
Proszek do prania się skończył. Kupuje go za drugim obrotem, dwu-
podłodze. W końcu to ona pierze jego rzeczy – on by się nie skalał. Nie
kilowe opakowanie, bo się bardziej opłaca niż w małym pudełku. Prócz
umie obsługiwać pralki. Dziad, debil.
tego płyn zmiękczający i odplamiacz, duże, plastikowe butle. I przy okazji
Chce dalej spać, ale nie może. Przypominają jej się czasy, kiedy sypiała
mleczko do mycia zlewu i płyn do mycia okien. Do tego jeszcze parę
tak długo, jak chciała. Była sama i była młoda.
drobiazgów: mydło, pasta do zębów, dezodorant, szampon, krem dla
Je śniadanie, a potem zmywa talerze, szklanki, noże, widelce i łyżeczki.
siebie, balsam po goleniu dla niego. On nawet nie zauważył, że już tak
Swoje i jego. Jego zostały jeszcze po kolacji. Czy on nie może umyć po
mało mu zostało.
sobie naczyń? Uwija się niecierpliwie, żeby jak najszybciej mieć to za
Przy następnym goleniu będzie ją pytał, czy jest balsam. Ona musi
sobą. Wypuszcza z rąk śliską szklankę. Niezdarność, której dawniej nie
o takich rzeczach pamiętać i wszystko za niego robić, jakby był małym
znała. Trzęsą jej się ręce.
dzieckiem. Gdyby chociaż był jej dzieckiem. Ale on nie jest jej dzieckiem.
W zeszłym tygodniu w podobny sposób wyszczerbiła filiżankę; tym
Jest duży i obcy.
razem nic się nie stało, szklanka ocalała. Przesuwa kran, by sięgnąć ręką
Od dawna nie byli ze sobą blisko. Śpią w jednym łóżku, ale nawet się
po talerz, a wtedy strumień pada na wklęsłość łyżeczki leżącej na dnie
nie przytulają. On się odwraca i od razu zasypia. Wiecznie zmęczony.
zlewu i woda pryska na boki. Wściekła wyciąga łyżeczkę spod strumienia.
Dupek, śmieć. Po co jej ktoś taki? Żeby przynosił pieniądze? To już
Czy łyżeczki nie mogą chociaż raz leżeć wypukłą stroną do góry? Durne,
lepiej, żeby umarł. Dostałaby po nim rentę i kupiła psa.
martwe przedmioty ze swoją tępą, bezmyślną złośliwością.
Na końcu poszła po rybę wędzoną, wodę i piwo. Ryba nie była ciężka, ale
Otwiera okna, żeby przewietrzyć mieszkanie. Wkłada brudną bieliznę
woda i piwo tak. Dwie półtoralitrowe butelki gazowanej wody mineralnej
do pralki i nastawia program. Pralka zaczyna prać, a ona zabiera się do
i dwie półlitrowe butelki piwa. Puszki byłyby lżejsze, ale on nie lubi piwa
sprzątania. Zmiata miotłą koty z podłogi, następnie ściera kurze z mebli
z puszki, woli z butelki. Najlepsze ryby sprzedają w rybnym kawał drogi
i odkurza dywany. Potem myje umywalkę, wannę, muszlę klozetową
stąd, napoje bierze z najbliższego sklepiku, żeby nie dźwigać.
i czyści krany w łazience. Przeciera podłogi na mokro i podlewa kwiaty.
Prawie zapomniała: jeszcze bułkę tartą.
ha!art 45
numer czytelników
Między psem a wilkiem
Ernst Wit
Po powrocie przygotowuje obiad. Obiera i płucze ziemniaki, myje i rozbija tłuczkiem mięso. Soli, przyprawia papryką i posypuje ziołami.
7
Rozbełtuje jajko i wysypuje bułkę tartą na talerz, do panierki. Wstawia ziemniaki na gaz. On będzie za pół godziny. Patrzy w okno. Brudna, ponura zima. Wczesna szarówka. Godzina między psem a wilkiem. Łzy ciekną jej po twarzy. Jak długo jeszcze? Po co? Drań, pieprzony drań. Nalewa olej na patelnię i zapala gaz. Czeka, aż patelnia się rozgrzeje. Macza kotlety w jajku, obtacza w bułce tartej i kładzie na patelni. Kotlety skwierczą. On lubi zaraz po przyjściu z pracy usiąść do obiadu. Idzie się wysikać, myje ręce i natychmiast by jadł. Co najmniej dwa kotlety, czasem trzy. Góra ziemniaków tłuczonych z masłem i śmietaną. Jedno piwo wypija do obiadu, drugie pije po jedzeniu rozwalony na sofie przed telewizorem, kiedy ogląda pstrokate głupstwa. Oby zdechł. Gdyby miał wypadek w pracy albo gdzieś po drodze i zginął na miejscu. Nic lepszego nie mogłoby jej spotkać. Rozpaczałaby, gdyby ją o tym nieszczęściu poinformowano. Przykładnie płakałaby na pogrzebie, przywdziała żałobę jak należy i obnosiła się z cierpiętniczą miną, ukrywając swoje szczęście, jak ci, którzy wygrywają na loterii. Jaka była na to szansa? Słyszy, jak drzwi się otwierają. Jednak wrócił. Wrócił szczęśliwie. Tylu umiera codziennie, tylu ginie w wypadkach, tylko nie on. Poczuła drżenie rąk i gwałtowne bicie serca. On wszedł do łazienki. Słyszała strumień spadającego moczu. Spuścił wodę i odkręcił kran, by umyć ręce. Wzięła nóż ze stołu, duży, ostry, do cięcia mięsa. On wyszedł z łazienki i zajrzał do kuchni. – Cześć. Jak minął dzień? – zapytał. – Dobrze – odpowiedziała, wkładając nóż do zlewu. – A tobie? – W porządku. Stare nudy. – Weź sobie piwo z lodówki i siadaj. Kotlety usmażone, zaraz nakładam ziemniaki. – Jestem głodny jak pies. – Jak wilk. Chciałeś powiedzieć: jak wilk.
* W wielu nadesłanych opowiadaniach ktoś chwytał za nóż. Ale w żadnym tak przekonująco! Co tu gadać, wczuliśmy się.
Ernest Wit, ukończywszy studia filologiczne w Warszawie, przeniósł się do małego miasteczka, gdzie pracuje jako tłumacz i nauczyciel języka angielskiego. W wolnych chwilach pisze opowiadania i wiersze haiku, których spora część w języku angielskim została opublikowana w anglojęzycznych czasopismach i antologiach. Kilka z jego prac otrzymało nawet nagrody w międzynarodowych konkursach. numer czytelników
ha!art 45
8
Świstki
Narrator toczy walkę o przeżycie z bezlitośnie wykorzystującym imigrantów brytyjskim kapitalizmem. „Świstki”, które powstają podczas krótkich chwil między wstaniem z łóżka, a wyjściem do pracy, są jedyną przestrzenią wolności. Świetny przykład tego, że pisanie może wiele zmienić.
Daniel Orzadowski
Na głównej stacji kolejowej w Bournemouth sprzątaczem jest niepełnosprawny. Nie potrafię mu się nie przyglądać, kiedy czekam na pociąg do Poole, gdzie w fabryce też sprzątam. Zaraz po nim poznać, że jest ułomny, ale daje radę wyjmować pełne worki ze śmietnika i zakładać puste. Jest ułomny, a zamiata nie gorzej niż ja. Widuję go co dzień, stał się nieunikniony jak pewne myśli. Jasne, uciekliśmy na Wyspę przed długami i żeby dzieci miały lepiej, więc z początku były emocje, głównie strach, masa nieprzewidzianych kłopotów, no ale to jednak była zagranica, nowość, młodość i nie było jak wybrzydzać, bo gdzie z wyspy można dalej uciekać? Na tratwę? To, z czym spotkaliśmy się na początku, było przerażające. Przeminęło, tak różne od naszego życia teraz, kiedy mamy już to dofinansowanie mieszkania z councilu i te benefity. Różnica doprawdy zbyt wielka, dlatego wiem, że należy to rozpamiętywać.
Tamtego jakby nie ma, są zakupy, pełne reklamówki, chłopakom do
Teraz robota za sprzątacza wydaje się tylko idiotyczna, już się nie boję, że
lanczboksów batoniki i owoce, i jogurty, i kanapki, i to z chudą szynką,
braknie na jedzenie. Potrzeba było trzech funtów. Funt za paczkę maka-
bo inaczej przynoszą do domu paseczki tłuszczu.
ronu, funt za ser mascarpone, funt za śmietanę – jedzenie na cały dzień
Czasem ich się pytam, czy pamiętają jak było w starym domku, jak
dla dwojga dorosłych plus dwójki dzieci. Nie: śniadanie, obiad i kolacja,
mieszkaliśmy wszyscy w jednym pokoju, ale młodszy prawie tego nie
tylko jedzenie na cały dzień. Jeden i ten sam smak, który rósł w ustach.
pamięta. To przecież dobrze. Zabierałem ich czasem na spacer do Que-
W końcu nikt z nas nie jadł bez potrzeby… A teraz mają swój pokój, a nie
ens Parku. Od Charminster Road do Queens Parku nie jest daleko, ale
kąt wygrodzony jak psom, za granice którego zabawkom nie wolno się
w pewnym momencie wchodzi się w uliczki, które są całkowicie różne od
było walać, bo jak się nadepnie w takim stanie zabawkę, to w końcu
reszty dzielnicy. Domki otoczone ogródkami, w których mieszka czasem
człowiek wybucha: „Kurwa mać, mam już tego dosyć! Mówiłem wam,
tylko jedna rodzina. Zastanawiałem się, obserwując chłopaków, czy
że wszyscy się musimy tu jakoś zmieścić, trzymajcie te zabawki tam,
uda mi się kiedykolwiek zapewnić im takie życie, taki dom – po prostu
w tym kącie”. A teraz w nowym mieszkaniu, w tym nowym, wspaniałym
miejsce, w którym się żyje. I w to nie wierzyłem albo miałem nadzieję,
mieszkaniu, gdzie łazienki nie trzeba z nikim dzielić i gdzie jest pokój,
że w końcu, po latach, jakoś – może… Że będzie się odkładać pieniądze
gdzie są pokoje! I dla nich, i dla nas…
i że w końcu się uda.
Jakiś rok temu rozmawiałem z nią o tym. Siedzieliśmy w nowym pokoju,
I udało się. Przeprowadziliśmy się w końcu na Queen’s Park Avenue!
to nawet nie był pierwszy wieczór po przeprowadzce, nie. Tamten dzień był
Podczas spacerów oglądałem tylko te domy, które w całości do kogoś
porąbany, ówczesny landlord skasował mnie za drzwi wejściowe, że niby
należały! Jezu, tylko dwadzieścia minut drogi stamtąd przez cały czas było
je uszkodziłem, jak wynosiliśmy pralkę. Bo to o pralkę poszło. Wspólna
przecież mieszkanie, które w końcu udało się wynająć. Dogadaliśmy się
się zepsuła i landlord powiedział, że mamy korzystać z pralni na rogu, ale
z właścicielką, pokazałem jej wydruki z konta, że oboje mamy pracę i że
to kosztowało drogo. Powiedział, że nie zrobi przez to obniżki czynszu.
musimy się szybko przeprowadzić, i ta wspaniała kobieta, też matka,
To kupiliśmy pralkę za swoje. Ale jeśli chcemy jej używać na wyłączność,
Angielka, się zgodziła. To mieszkanie cały czas tam było! Ale my byliśmy
to mamy ją sobie wstawić do pokoju, jeśli jest ją jak podłączyć. Na to
gdzie indziej.
mówię mu, żeby i on się dołożył i obciążył innych lokatorów i wtedy to
A pieniądze, które były potrzebne do przeprowadzki, dałoby się uzbierać
może być pralka wspólna – wyjdzie ich to jak za dwa tygodnie prania
i pół roku wcześniej. Ale ja tylko wchodziłem do tej klitki i patrzyłem na
w pralni. Ale nie, nic się nie będzie dokładać i że albo se wniosę pralkę
to wszystko, po robocie, pod wieczór, i że jutro znowu do pracy, po to
do pokoju, albo on ją wyrzuci, bo ja nie mogę trzymać swoich rzeczy we
tylko, żeby nie było gorzej, a w najlepszym wypadku ciągle tak samo.
wspólnej kuchni. Powiedziałem mu, że mam tego dość i że się wypro-
Ona mnie wtedy widziała i pytała się: „To czego ty chcesz?”, a jak nie
wadzamy. Nie sprzeciwił się, tylko dał termin do końca tygodnia, a ja nie
odpowiadałem, to dopytywała: „A czego ty właściwie ode mnie chcesz?”.
miałem na oku żadnego innego mieszkania. Nie mieliśmy też pieniędzy
Wtedy miałem dość. Boże, co za durne pytania! Jak można w ogóle chcieć
na depozyt, a jakby jeszcze trzeba było opłacić pośrednictwo agencji
czegokolwiek od kogoś, z kim się żyje dzień po dniu.
nieruchomości, to wykroczyłoby to zupełnie poza nasze możliwości. Nic
Toteż nie odpowiadałem. Świat się jakby składał z rzeczy, których nie
podobnego już się nie dzieje.
chciałem oglądać. Nie miałem odwagi jej tłumaczyć, wolałem kłaść się
ha!art 45
numer czytelników
Świstki
Daniel Orzadowski
na tym łóżku, które bez sensu zajmowało większość pokoju. Lubiłem,
ze sterczącymi masztami. Mewy. Woda. Refleksy słońca na wodzie.
kiedy wszyscy w końcu zasypiali i było całkiem cicho. Nie było widać
Niebo. To by był bunt, szczyt kiczu, iść nad zatokę, żeby mnie przez to
pokoju, tylko ich, jak śpią. Czułem, że jednak są bezpieczni i nie chodzą
zwolnili i żeby o tym napisać. Tyle, że kiedy ja bym o tym czytał, już nie
głodni. I że ona też pewnie wolałaby coś normalniejszego, ale zamiast
miałbym po co jeździć pociągiem. Idealne teraz. Gdybym jeszcze zdążył
tego dzielnie walczy, bardzo ciężko pracuje. Kiedy spała, umiałem na nią
opisać drogę na stację kolejową, zanim rzeczywiście wyjdę z domu. To
patrzeć z czułością, bo jej też przecież przyszedł w udziale ten sam dzień.
by było doskonałe.
I w końcu, gdy znaleźliśmy się w tym pokoju, w pokoju, który był tylko
Powiedział: „Niech się stanie światłość”. I stała się światłość.
dla nas, jaki byłem szczęśliwy! Szczęście we mnie rosło i rosło. Tym razem
Napisał: „Pójdę Bennett Road” i poszedł Bennett Road. „Obok Malmes-
chciałem jej odpowiedzieć nawet niepytany, ale nie umiałem nadążyć,
bury Park Primary School, gdzie w tym czasie można spotkać chłopaków”.
tak to szczęście rosło, gdzie bym nie spojrzał: na ściany, na miękką
I oni są tam przecież. „I to dla nich muszę, tak właśnie, muszę iść do fabryki
wykładzinę, na lampę pod sufitem. Powiedziałem jej tylko: „Popatrz, od
i dzięki temu całe to pisanie jest zbędne, bo i tak pójdę do fabryki”. I idę.
półtorej roku nie mogliśmy być razem w pokoju, do którego nikt by nie zapukał. Zobacz, nareszcie!”. To było jak inny rodzaj dźwięku, jakbym wcześniej był drewniany i suchy, a nagle stał się dźwięczny jak metal. To rozlegało się po całym tym pokoju. I tego też już nie ma. Gdzie jest? Męczy mnie to.
Jak piszę o tym, co nam się przytrafiło, to wiem, że to jest zbędne. Nikogo to nie obchodzi. Nikogo z ludzi, których jakoś spotykam. Jasne, między Polakami pytamy się nawzajem ile już tu jesteś, jak jest, a jak ktoś jest nowy, to jak sobie radzi. I tym nowym, jak któryś opowiadał, że pokój, który wynajmuje, jest ciasny i meble są tandetne i że 70 funtów na tydzień
Niczego mi się nie chce relacjonować. Ja chcę mieć co wziąć do pociągu.
za coś takiego, to z początku mówiłem, jak myśmy żyli, i to z dziećmi.
Słowa na papierze, moje. O tej fabryce, co do niej jadę. Żeby to nie była
Chwaliłem się zwyczajnie. Czymś takim. Ja się rzeczywiście cieszyłem,
tylko fabryka. Żeby to miało jakiś sens, te godziny, ten czas w fabryce.
że myśmy dali sobie radę. Zdałem sobie w końcu sprawę, że robię z siebie
Muszę tylko chodzić i zamiatać plastikowe odpadki, i wymieniać worki
durnia. A jednak to przyszło pierwsze, gdy zacząłem pisać. Chwytliwa,
na śmieci. I ja pilnie chodzę. Bo te odpadki… Trzeba czasu, żeby się ich
łzawa i przerażająca historia. Opowiastka wprost z fali nowej polskiej
nazbierało. A nie mogę stać bezczynnie z miotłą, bo ta Angielka, Jackie,
emigracji. No przecież na to się czeka, tylu nas się tutaj zjechało i tyle już
ona tylko takich wypatruje. Nie ruszasz się tak, jakbyś miał coś pilnego
tu siedzimy, że i pewnie jakaś kultura rozwinęła się między nami. Trzeba
do zrobienia, nawet, jeśli akurat wszystko jest ładnie pozamiatane, to
jej oddać głos. To jest moja powinność jako pisarza.
ona cię woła. Jeszcze żeby ona normalnie wołała. Ale w tym tumulcie
To jest moja szansa, żeby zostać pisarzem. I nie będę musiał już więcej
maszyn trzeba się drzeć, a i tak prawie zawsze bezskutecznie. Raczej
robić w fabryce. I chłopaki będą widzieli, że mają tatę pisarza, a nie tatę
chodzi o przypadek. Mam nadzieję, że to jest przypadek, chociaż bardziej
zamiatacza. Jedynie tyle. Niczego więcej po pisaniu nie oczekuję. Polscy
to już przypomina odruch – ja odwracam głowę w kierunku alejki pod
fabryczni emigranci nigdy by tego nie przeczytali. Może ewentualnie ko-
biurem szefa zmiany.
biety. Ale kto inny by to jeszcze mógł czytać… Cały czas mam pewność,
Zerkam, czy ona mnie nie woła, żeby nie musiała zbyt długo na mnie
że ta książka już jest. Chodzi tylko o to, że jest w przyszłości. No, czas
patrzeć, żeby nie zaczęła się zastanawiać, czy aby nie jestem jej na
minie i będzie. Ja idiotą. W końcu, w tym pokoju, za którego drzwiami
zmianie zbędny. Jestem tego pewien! W fabryce, gdzie produkuje się
nie słychać co chwilę kogoś we wspólnej kuchni, w tym cichym pokoju,
dziesiątki tysięcy opakowań, zamiatać podłogę przez osiem godzin…
kiedy nareszcie zacząłem pisać, dokonałem tego odkrycia. Więc pisać, to
Fabryka pracuje całą dobę, a nie ma nocnych zmian dla cleanerów, więc
nie tyle, co zamieniać wspomnienia w zdania, skoro wydają się ku temu
to oczywiste, że sobie bez tego radzą. A przecież pracuję już tak dwa
odpowiednie? Przestałem przez to dudnić w maszynę spontanicznie.
miesiące.
Cóż, teraz naciskam klawisze i patrzę na zegar ścienny. Jeszcze dwa-
I to jest dobre. Agencja pracy tymczasowej już nawet przestała do mnie
dzieścia minut, zanim będę musiał wyjść na pociąg.
dzwonić. Po prostu, mam pracę, nie muszę się już codziennie dowiadywać,
Ta kartka nadaje się do kosza, ale tego w naszej domowej kuchni, nie na
czy dziś robię, czy nie. Ona to wie. Wie, że ma nade mną władzę. Więc
stacji. To by były emocje! Ona by to mogła przeczytać! „To ty taki przybity
kiedy odnajduję ją wzrokiem, ona mi daje znak ręką, kiwa na mnie jak na
chodzisz, przez coś takiego? Weź już zajmij się normalnym życiem, nami…
psa, chociaż może bardziej jak na służbę, dwoma palcami. I ja idę bardzo
a ja ci kupiłam tę maszynę, bo myślałam, że opiszesz w końcu naszą
szybko do niej. Idę tak, że łatwo poznać, że to nie jest normalne tempo.
historię. To mogłeś przynajmniej mnie odciążyć trochę, jak masz tyle
Jeszcze nie biegnę… Wyciągam z uszu zatyczki, żeby móc usłyszeć,
czasu. Poodkurzałbyś!” Ja już w nią nie wierzę, w tę „historię”. To znaczy
co ona będzie do mnie mówić. „Are you all right?” Ale co ona może mieć
pamiętam ją, te wszystkie chwile, noszę je w sobie, pielęgnuję. Jak to się
na myśli? Że co? Czy dobrze się czuje, bo jakoś źle pracuję, czy co, czy to
działo, to nie było przestrzeni na zbędne ruchy – na układanie historii.
jest akurat to bezsensowne angielskie pytanie, na które oni nie oczekują
I jedyna historia, jaka istnieje, istnieje w miejscu, które myśmy powinni
odpowiedzi, najwyżej: „Am fine, you?”.
święcić. Mam nadzieję, że święcimy, bo coraz mniej rozmawiamy z sobą…
A ja tej szmaty nienawidzę i jeśli rzeczywiście czuje się dobrze, to
Ta powieść kobieca… Może zresztą powinienem się zdecydować na
przecież dlatego, że się kłaniam jej w pas… Będę to czytał w pociągu.
jakąkolwiek formę, którą dam radę doprowadzić do końca. Wszystko
A w fabryce to stanie się naprawdę. Zaraz muszę wychodzić na pociąg.
inne jest tylko stratą czasu, już lepiej by było rzeczywiście poodkurzać.
Ta kartka może skończy w worku na śmieci na stacji w Poole. To, że
Taka czy inna forma, bo jak nie, to: „Daniel, could you please make sure,
o tym wiem już teraz, robi coś z momentem, kiedy tak to będę czytał
that today, after your shift, everything going to be nice and tidy here?”.
w pociągu.
„I will do my best Jackie!”
Zabierze mnie ten pociąg w okolice fabryki. Można by wysiąść i pójść nad zatokę w Poole. No i być tam, patrzeć na nią. I jakbym tak zrobił, to by było normalne. Właściwie, to by było coś. O tym by się świetnie pisało. To by był taki banał, że hej, zatoka. Statki
numer czytelników
Wczoraj, w pociągu, kiedy rozkładałem przed sobą swoje zapiski, zauważyłem, że przygląda mi się starszy pan, Anglik. Patrzył dokładnie na moje kartki, po których było łatwo poznać, że to maszynopis. Ubrany był
ha!art 45
9
Daniel Orzadowski
Świstki
10
bardzo schludnie, starannie. Uśmiechnął się i kiwnął do mnie głową, dał
w fabryce osiem godzin, to coś takiego, można powiedzieć – realnego,
mi znak, że widzi, co tam mam.
na co mogę się zdecydować albo nie, jest mi niezbędne. Są także inne
On, taki stary już, ale jego uśmiech dodawał otuchy. Kiedy się tak
odkrycia. Zwykle w połowie dniówki muszę wywieźć kubły, te duże, na
uśmiechał, wydawał się szczęśliwy. Odwróciłem się i zająłem się po-
kółkach. Na zewnątrz mechanizm, taki jak w śmieciarkach, podnosi je,
prawianiem tekstu. Nawet nie pomyślałem, żeby się do niego odezwać.
żeby zawartość wysypała się do kontenera. W tym czasie nad fabryką
Teraz trochę żałuję, ale jednocześnie nie żałuję.
krążą gołębie. Przyglądam się im, żeby wiedzieć, czy to wciąż te same.
On dawał znać, że dobrze, że piszę, a nie robię coś innego.
Myślę wtedy o dziadku. Hodował gołębie. Specjalnie przeciągam te chwile
Tak to odebrałem. Wesolutki byłem przez to w fabryce. I teraz też o nim
na zewnątrz fabryki. Szczególnie często przypomina mi się, jak razem
myślę. Ale to już nieprzyjemne uczucie. Potrzeba akceptacji – banał.
łapaliśmy motyle. Na siatki zrobione z kawałku druta i rajstop babci. Właściwie codziennie teraz o tym myślę, gdy jestem na zewnątrz. Teraz
Na stacji kolejowej w Poole worki na śmieci zakłada się na samą metalową obręcz. Nie ma koszy, widać co jest w środku. Wychodzę na peron, drę na strzępy kartki, które w pociągu uznałem za źle napisane, i wrzucam do worka. Później, po pracy, przyglądam się, czy wymieniono worki, czy to może wciąż ten sam. Widać w nim opakowania po sandwiczach, kubki po kawie, gdzieś pomiędzy tym mogą być moje próby. W czasie, kiedy ja sprzątałem w fabryce, leżały sobie w worku, tyle rożnych ludzi coś wrzuciło, nie widziałem ich, tak, jak nikogo nie widzę w pokoju, kiedy piszę. Bardzo lubię patrzeć na ten worek. Nic wtedy nie myślę, jedynie patrzę i widzę. Lubię być na dworcu nocą, po pracy. Wątpię, żeby w innych okolicznościach ten dworzec mógł mi się podobać, ale po wyjściu z fabryki to jest bardzo dobre miejsce. Noc, minął dzień, naturalnie, worek się zapełnił. Ktoś go będzie musiał opróżnić i nawet nie pomyśli, że tam są jakieś zapiski. A i ja, kiedy je pisałem, to przecież nie z tą myślą, żeby je wrzucić do kosza. To zawsze ma być coś, po czym zaraz poznam, że warto było dotykać klawiszy maszyny do pisania. Coś, co inaczej by nie powstało. Kosz to jest moje upokorzenie, przezroczysty worek, wszystko widać. Co ja chciałem niby napisać, co takiego? Jakieś równiuśkie akapity, wszystko jedno, byleby wyglądało jak w książkach. Ale żeby coś takiego? Więc do kosza. I to wszystko jest wspaniałe. To wszystko się układa tak, że przynajmniej ja umiem w tym odnaleźć znaczenie. Przecież sprzątacz na stacji w Bournemouth wcale nie musiałby być ułomny. A worki na stacji w Poole nie musiałyby być przezroczyste, tylko czarne, jak te w fabryce. A w fabryce mogłem być pakowaczem – kwestia telefonu. Agencji pracy tymczasowej odmawia się tylko raz. Mogłem więc stać przy maszynie i pakować setki plastikowych pojemników. I jak tu wtedy nadać znaczenie plastikowemu workowi? A tak, on sobie czeka na mnie, codziennie. Gdy przychodzi pora na pisanie, doskonale
oglądam wszystko, co jest w fabryce z nadzieją, że wyłapię coś dla siebie. To pomaga mi machać miotłą, i to bardzo. W gorącu i trzaskach fabryki zamiatanie, tak jak ja to robię, takie szczere ruchy, to bardzo angażujące zajęcie. Bo bez wykazywania metodycznej pilności w zamiataniu cała ta reszta nie byłaby możliwa. Zamiast patrzeć na wszystko po swojemu, patrzyłbym tylko, czy Jackie patrzy na mnie. Jeśli w tej fabryce ktoś potrafił przetrwać, to dzięki temu, jak w niej potrafi patrzeć. Przynajmniej ja to tak widzę. To nie jakiś osobisty, desperacki kalejdoskop, to jednak fabryka opakowań plastikowych. Ważne, żeby ten plastik też widzieć. Więc ja, gdy tylko zauważę, że w którejś maszynie elementy, upadają na ziemię, ruszam, nie czekając aż znajdą się nad pasem transmisyjnym, upadają na ziemię, ruszam. Na miejscu przysiad, miotła płasko, tuż przy ziemi, przez szczeliny w obudowie wydobywam dla siebie jakże potrzebny mi plastik. To nie jest wszystko. Te opakowania nie mogą tak leżeć w alejce. Alejki muszą być drożne dla techników. Oni programują maszyny przez cały czas. To jest taka gra, to moje sprzątanie. Więc prędko biegnę po czarne worki, żeby upakować w nie upadłe, zdobyte opakowania. Żeby technicy nie musieli po nich chodzić. Pośliźnie się któryś, nieszczęście gotowe! Powinienem wydostawać upadłe opakowania podczas awarii, kiedy można otworzyć korpus maszyny. Tak chyba nawet zalecają przepisy. Tak chyba by było nawet szybciej. Ale co miałbym ze sobą począć, będąc w fabryce, oczekując na awarię! Wtedy mógłbym nareszcie się do czegoś przydać. A tak, jestem pozornie potrzebny przez cały czas, nikt nie może mieć wątpliwości. Ja nie muszę mieć wątpliwości, mogę mieć te swoje zajęcia. Cały czas jestem zajęty, zazwyczaj sprzątaniem. Jackie, robiąc swój obchód, już mnie nie woła! Prawie nikt nigdy mnie nie woła, co za wolność! I to w takim miejscu.
wiem, że tych kartek nie będę upychał do szuflady, tylko tam czeka na nie worek. Cieszy mnie to, że na stacji mogę odnaleźć ten worek.
Na stacji w Poole, do przezroczystego worka na śmieci, wrzucam kartki
Zaczynam wszystko sobie układać, właśnie tak, żeby mnie cieszyło.
papieru, teraz już świadomie sentymentalnie. Obłaskawiam to swoje
Maszyny wytwarzają taki tumult, że bez zatyczek nie da się usłyszeć
bóstwo coraz bardziej. Zresztą, zrozumiałem, tak się to powinno robić.
niczego poza hukiem najbliższej maszyny. Pomiędzy dźwiękami, które
Właśnie o to chodzi, jagnię ofiarne musi być dorodne! Dzielić się reszt-
wydają, robią się przerwy. Co innego słychać w zależności od tego, gdzie
kami. Czymś, czego się nie chce. To musi sprowadzić biedę! A także
się przystanie. Są miejsca, w których sekwencje uderzeń wytłaczarek
ciułaczy charakter, zatwardzenia, pogardę dla siebie i strach przed innymi.
przypominają słowa:
W słowie jest jednak wieczna wolność. Umyka to, gdy się czyta własne,
„Show-me-love-to-day / show-me / show-me
całe zdania, a potem się je poprawia.
show-me-love-to-day / show-me / show-me / show-me-love”.
Wybacz, o worku przezroczysty, że te kartki nie są białe. Bo i o czym
Odchodzę dalej, zaciekawiony, kiedy przestanę to słyszeć. Dźwięki, które
tu pisać. Mam co jeść, gdzie spać.
nie przypominają słów, dają jeszcze więcej możliwości. Można nucić pod
Bo mam tę pracę. Jak dawno nie żyłem bez stresu, czy telefon z agencji
nie melodie. Można je nucić pod nosem, nikt się nie zorientuje, w takim
zadzwoni, czy ja mam pracę, czy nie albo czy raptem nie wyślą do jakie-
hałasie to niemożliwe. Staram się znaleźć jak najwięcej takich specjalnych
goś innego gównianego miejsca, do jakiejś pralni, gdzie trzeba wrzucać
miejsc. Odpadki z maszyn są wrzucane do młynów, które przerabiają
prześcieradła z domu starców do wielkiej jak winda maszyny do prania,
to na plastikowy granulat. Granulki wpadają do wielkich brezentowych
gdzie robota będzie, to jest zapowiedziane, tylko przez trzy dni z rzędu.
worków i przez to, że stale trą o siebie, powstaje elektryczność statyczna.
A co, jeśli potem nic. Nic przez tydzień. Nic przez dziesięć dni. I znów
Specjalnie dotykam worków, kiedy mam ochotę, żeby mnie kopnęło. Kiedy
roznoszenie CV, właściwie wciąż tego samego, tylko od góry pojawiła się
o tym piszę, to wydaje mi się głupie, nawet smutne, ale jeśli trzeba spędzić
nowa pozycja. Dowód, że pracowało się przez ostatni miesiąc, że to nie
ha!art 45
numer czytelników
Daniel Orzadowski
Świstki
z lenistwa czy odmowy pracy chodzi się po mieście z tym CV. I w końcu
Pakuje się je, żeby tir w końcu mógł ruszyć z zaopatrzeniem do tych
przypomina sobie człowiek nawet o tej myjni ręcznej u hindusa, gdzie
wszystkich ASDA, TESCO, Mark& i tak dalej… Tak mija rok.
on płaci do ręki dwa i pół funta na godzinę. W końcu lepsze to, niż nic.
W którąś niedzielę poszliśmy do polskiej restauracji. Jest tam wtedy
Więc im się nie odmawia – agencji – gdy dzwonią z jakąkolwiek pracą.
bufet, jedzenie na wagę. Na głównej sali złączono stoły w jeden długi
W Bournemouth latem organizowany jest pokaz akrobacji lotniczych.
ciąg. To musiało być po mszy w parafii polskiej. Przy tym jednym stole
Zjeżdża na to tłum ludzi. Dzwoni agencja (agencje chętnie zatrudniają
rozpoznawałem facetów, z którymi pracowałem w tych różnych fabry-
Polki. Łatwiej się im wtedy dogadać z Polakami w Anglii):
kach. Był to jedyny raz, gdy poruszył mnie ich widok. Polska emigracja
– Słuchaj, czy dalej szukasz pracy?
zarobkowa w Anglii, ta kasta, do której należę, to bydło pędzone od jednej
– Tak, tak.
fabryki do kolejnej, gdzie jeszcze nie zaoszczędzono na odpowiednie
– Właśnie podpisaliśmy umowę z Urzędem Miasta, będziemy potrze-
maszyny. Z tych wszystkich fabryk nie trzeba robić książki, takie same
bowali dodatkowych ludzi… (Boże! Urząd Miasta! Nareszcie ktoś mnie
są w Polsce. Tylko funt to funt, a złoty to złoty. Working class hero is
docenił!)
something to be, nie trzeba pisać o tym książki.
– Tak, tak, mam odpowiednie kwalifikacje, w Polsce pracowałem między
Kiedy w końcu dostanę kontrakt, kiedy przestanę się bać na jeszcze
innymi jako pracownik biurowy, więc w biurze świetnie…
dłużej, odkryję i to, o czym powinna być książka.
– Na dniach rozpocznie się ten pokaz lotniczy. Urząd potrzebuje dodatkowego personelu do czyszczenia toi toi. Zanim zaczniesz tę pracę, musiałbyś odbyć szkolenie czterodniowe, czyli do końca tego tygodnia. My ci za nie zapłacimy. Chodzi tylko o to, żebyś się określił, czy się decydujesz, żebym była pewna, że nie weźmiesz kasy za szkolenie, a potem zrezygnujesz z pracy. Bez tego szkolenia nie możemy nikogo im od nas wysłać, więc to musi być pewna osoba. Więc jak, decydujesz się? – A ile tam płacą? – Minimum, ale pracy będzie tyle, że spokojnie możesz liczyć na nadgodziny… Istnieje pewna granica dni, po której, gdy oni nie dzwonią, można iść do roboty następnego dnia bez wcześniejszego potwierdzenia. I kiedy trwa to kilka miesięcy, z człowieka schodzi ten strach przed bezrobociem. Brzydotę wewnętrzną odsłania to, co w końcu chce się nazywać nadzieją. Oni nie dzwonią przez trzy miesiące i chce się iść prosić o kontrakt. Gdyby mi dali kontrakt, nie musiałbym tak jęczeć na tych kartkach przed samym wyjściem do roboty. Nabrałbym otuchy, najpewniej przestałbym pisać. Wystarczy, żebym zrobił sobie dwa, trzy dni przerwy. Jeśli nagle mnie zwolnią, to ta fabryka będzie kolejnym miejscem bez znaczenia, w którym się zahaczyłem na miesiąc czy dwa. Nie ma różnicy między miejscami, w których mnie już nie ma. To jest doświadczenie kolektywne, te wędrówki Polaków od jednego Industrial Center do kolejnego. Dwa miesiące przed Bożym Narodzeniem i drukarnia w Ferndown otrzymuje ogrom zamówień na przeróżne, jak się je nazywa, materiały promocyjne. W skrócie, bo kto by się w ogóle chciał nad tym zastanawiać. Ale to trzeba najpierw poskładać. To nie wygląda tak od razu, dajmy na to, Święty Mikołaj z kartonu, reklama czegoś tam, według zamówienia – 6000 sztuk. To jest obliczone, w jakim czasie te 6000 Świętych Mikołajów ma być poskładanych. Ile sekund na jedną sztukę. W grupie składających musi być ktoś z najgorszym czasem. Superwajzor podchodzi do niego i go o tym informuje. Dla takiej osoby jest to jednoznaczne, zbyt wolno,
Taki mądry się zaczynam robić na tych swoich karteczkach, taki żałosny, taki podstępny. Och, przestałem pisać ze strachu i dla samego siebie siedzącego w pociągu, na godzinę przed ośmioma godzinami w fabryce… Wyrzucanie karteczek do przeźroczystego worka na śmieci im dłużej trwa, tym bardziej dociera do mnie, że to jest strata czasu. Że to donikąd nie prowadzi. Że nie takie zdania chcę czytać w pociągu, oj nie. Że te kartki były mi potrzebne dokładnie po to, żeby nie myśleć w samej tylko głowie tego, co na kartce nabierze znaczenia. Zamiast tego zza czystych okien pociągu przedostawać się powinien widok – słupki milowe wzdłuż torowiska, które sygnalizują, że oto zbliżam się do fabryki, której będę nienawidził i w której będę się lękał, że mnie wymienią na kogoś nowego i że siebie unurzanego w tym lęku będę nienawidził najmocniej. Ten ton mi się zaczyna zużywać. Ile można kpić z samego siebie. Można sobie tak dodawać otuchy, ale to się robi w milczeniu. Jak większość tego, co każą robić. Jezu, kombinacji tych zdań jest tak wiele… Te zdania są takie stare… W każdej z tych fabryk jest człowiek, który ci powie: „Och, pracuję tutaj od dwudziestu trzech lat, zacząłem zaraz po szkole…”, to będzie Anglik, bo emigracja jest za młoda jeszcze na takie wyznania. Ale już mnie nie cieszy, że to Anglik, bo i mnie mogą przyjść w udziale te lata. Och, elementarne odkrycia, jakże ja się nudzę. Dobra, poddaję się, będę pisał dobre rzeczy do czytania w pociągu. Będę je czytać z miną poważną i ze skupieniem: „Tak, odkrywam tutaj istotną sytuację egzystencjalną” – tak chcę sobie myśleć w pociągu. Zacznę tak myśleć, to będzie przełom. Tylko muszę przestać szydzić i z tego. To się da zrobić, nie takie nastawienia ulatują z wnętrza. Nim się spostrzegę, stanę się w myśleniu dystyngowany. Ta wewnętrzna robota już się odbywa, nawet teraz, gdy to piszę. Szczerze tego pragnę. Przestanę pisać o sobie, stworzę bohaterów. Tak robią duzi pisarze, czas dorosnąć wystrachany robolu. Obiecuję…
jutro agencja przyśle nowego Polaka. I przez to każdy stara się nie być najwolniejszym. Po chwili najwolniejszy może być kto inny. Informuje się
Najmniejsza cząstka czasu, moment, po którym widzi się kogoś jak ona.
go o jego czasie, i tylko o tym, łagodnie i chłodno. Więc i ten przyspiesza.
Stałem i patrzyłem.
W ten sposób wszyscy robią szybko. Przed samymi świętami, gdy
Przydzielono ją do maszyny na końcu hali, tam, gdzie jest łatwej, na
promocja już jest załatwiona, wzrastają zamówienia na żarcie i prezenty.
początek. Ile rzeczy nagle zaczęło mi ją zasłaniać. Podchodziłem aż
Odpowiednie fabryki zamawiają w agencji dodatkowych Słowian. Fa-
do miejsc, z których znów ją było widać. Patrzyłem, a potem szukałem
bryka jajek panierowanych w Shaftesbury. Fabryka w Poole, gdzie kraja
czegoś, co dałoby się podnieść z ziemi i wrzucić do kosza. Chodziłem
się drób. Tam to są sekundy, kura jest w całości, seria ruchów i są gotowe
do dystrybutora z wodą, żeby patrzeć na nią.
porcje. Ludzie po przeciwnych stronach pasa transmisyjnego znają swoją
Widziałem, jak ona musi powtarzać te same ruchy, cały czas to samo.
kolej, jeden odcina skrzydła, drugi nogi i tak dalej. Zmiana trwa dwanaście
Bez przerwy powtarzała tę samą sekwencję ruchów.
godzin, ale tam płacą siedem funtów na godzinę. Na Dzień Matki angole
Była wewnątrz odzieży roboczej, bo wszyscy nosimy takie same ubra-
dają swoim rodzicielkom chryzantemy, to jest robota w szklarniach w New
nia.
Milton. Stamtąd pochodzą chryzantemy w supermarketach całej Anglii.
Ona jest dowodem, że nikt z nas nie zasłużył, żeby obsługiwać tę
Ile jest tych matek, ile jest wtedy nadgodzin!
fabrykę.
numer czytelników
ha!art 45
11
Daniel Orzadowski
Świstki
12
Jeśli nie jestem zdolny do takiej myśli podczas zakupów w super-
nocek. Mają tego cleanera z kontraktem, to mnie kazali zostać w domu.
markecie, w autobusie, na ulicy, to z tych samych powodów, dla których
Dadzą mi znać, czy cokolwiek się z tym zmieni”. Już teraz powinienem
potrzeba być wewnątrz kościoła, aby zezwolić sobie przekazać znak
wybiec z domu, na nic nie czekać, pędzić do innych agencji, roznosić CV
pokoju nieznanym ludziom dookoła…
po centrach handlowych, wszędzie, wszędzie, wszędzie… Co ze mnie
Nigdy nie zwierzę się jej z tej myśli. Ani nikomu innemu. Przyszła do
za facet, co ze mnie w ogóle za facet… Zamiast to robić, wolę pisać na
fabryki, bo potrzebuje jakichś pieniędzy, niczego nie trzeba tu tłuma-
maszynie… Ale znów nie mam o czym. I co teraz napiszę? Że jutro będę
czyć, dorabiać sensu. Idioci dorabiają sens takim miejscom, to staje
miał wolne. Cieszę się! To jest właśnie życie, cały ten czas, kiedy nikt
się oczywiste. Jej uroda jest nie do pogodzenia z fabryką, nawzajem się
mnie do niczego nie będzie zmuszał. Ale ja się nie będę cieszyć, nie, nie.
wykluczają, więc chcę na nią patrzeć.
Nienawidzę już tej Anglii, tego łażenia z prośbą o pracę, pierdolcie
Żadnej „myśli” z tej kartki nie będzie, gdy będę na nią patrzeć. Będę
się już! Ile razy mam zaczynać to samo! To jest pojebane, jakieś, kurwa,
tylko na nią patrzeć.
małe odcinki, równoległe, cienkie, kurwa, znowu będę sam na tej ulicy, będę szedł taki pusty, obok tych sklepów, stacji benzynowych, dworca,
Zadzwonił telefon, na wyświetlaczu zobaczyłem tylko „South West”, zaraz strach, uderzenie, serce mi zaczęło walić. Ten mój głos, okropny, mój własny: „Yes, heloł”, z tą nadzieją, że może to nic ważnego. Ale nie. Mam zostać w domu. To było chwilę temu. Robiłem sobie w kuchni jedzenie na lunch break. A teraz podszedłem do tej maszyny. I to piszę. I będę pisał, bo w głowie układałem dzisiejszą rozmowę z Jackie. Chciałem prosić ją o kontrakt. Układałem sobie w głowie, po angielsku, co jej powiedzieć. Idealnie, stałem w kuchni i układałem moje przemówienie. A teraz zostanę w domu. „Nie jesteś w pracy? Co się stało?”. „Z agencji zadzwonili. Stracili zamówienia w fabryce i część maszyn będzie stała. Nie tylko ja
wszystkiego tego, miasta, jako nikt. „Nie, nie robię już w żadnej fabryce, tak sobie chodzę po tym mieście”. Znowu pójdę sobie usiąść na plaży. Jaki ja pojebany jestem. Jaki ze mnie idiota. Po co mi to? Może lepiej wyjść? Może akurat znajdę jakąś lepszą pracę? Przecież to bez znaczenia. Bez znaczenia. I to jest zdanie lepsze niż wszystkie inne. Bez znaczenia. I to nie jest kłamstwo, to jest prawda. I ta strona będzie wyglądała tylko gorzej im dłużej nad nią będę stał. Mogę to teraz wyśmiać, ale później, drugi raz, to się już nie uda. Moje karteluszki, one właśnie wszystkie były na potem. Każdy dzień był lepszy od poprzedniego, ale nie ma kolejnego dnia z tej serii.
zostałem w domu. Podobno tylko kontraktowi przychodzą i ma nie być
Daniel Orzadowski, trzydziestojednolatek z Siemianowic Śląskich, wykształcenie średnie. W razie pytań o cokolwiek podaje adres e-mailowy: orzadowski@gmail.com. ha!art 45
numer czytelników
Hejt na korpo zawsze spoko, jednak to nie jest zwykły hejt na korpo. Doceniamy interesująco potraktowany motyw ciąży, nieoczekiwaną puentę, momentami niezły flow. Podoba nam się połączenie szczerości disa z zadumą nad sobą i życiem. Kto nie hejtował i nie rozpaczał, niech pierwszy rzuci kamieniem!
Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść Katarzyna Gondek | redakcja: Katarzyna Szczerba
Kiedy byłam mała, Ojciec powtarzał mi co dzień, że mogę być każdym, kim zechcę. Każdym. Że mam się nie bać marzyć, że nie wolno mi się z pragnieniami hamować, bo mogę być każdym. Ale ja go chyba zupełnie źle rozumiałam, bo byłam przekonana, że mogę stać się wszystkimi ludźmi na świecie. Nie byłam pewna, czy wszystkimi naraz, czy jakoś tak po kolei, ale wierzyłam święcie, że mogę spokojnie stać się poranną baletnicą, wieczorowym strażakiem, nocną ładną panią, porannym przystojniakiem. I co? I nie mogę? Jak to tak, po latach starań, mogłoby się zdarzyć? Całe dorastanie zajęły mi starania o pozycję potencjalnie każdego. Tu kursy, tam pozalekcyjne zajęcia, jakieś sporty, rysowanie na pokaz, śpiewanie na ocenę, przebieranki na miniwybiegu. Jak to tak? I teraz co? Jakiś konkret niemierzalnie nudny? Nie, nie, nie. Nie, nie, nie. Prawda? Wuj mówi, że mam przyjść, że mam się nie bać, nie martwić, coś się dla
tysięcy dodatkowych wejść (kotka pewnie więcej). Każde zwierzę to po-
mnie znajdzie, już jego w tym głowa. Praca czeka, wystarczy, że przyjdę
tencjał kliknięcia, więc do zwierzęcego działu trzeba zatrudnić nowych
na czas. Na „już”. – Coś się znajdzie dziecko, coś się zawsze znajduje –
szaraczków, testowo kogoś dostażować, zobaczyć co będzie. Dać kolu-
mówi Wuj, kręcąc złotym sygnetem wokół palca.
mienkę gdzieś na boczku, kolorową. No i jestem. U Wuja w redakcji. Wuj
Tego, że kręci, mogę się tylko domyślać, bo rozmowa toczy się przez
trze świeżo zmniejszonym sygnecikiem po odchudzonych paluszkach.
telefon, ale znam Wuja na tyle, żeby wiedzieć, że kręci, kiedy jest podeks-
Oprowadza mnie, przedstawia pracownikom. Muszę przyznać, że panuje
cytowany. Zaprasza mnie do siebie na dwudzieste trzecie piętro (hasło:
tu pełna kultura i wszyscy miło udają, że nie będą wytykać mnie palcami
„coś się znajdzie”) na czternastą już dziś. Make-up robię w windzie,
za bycie z rodziny. Kawa jest za darmo, jedzenie można kupić w kiosku
dwie kreski, po jednej na oko, tuszowanie, po trzy machnięcia na rząd
i w maszynie z batonami, a kiedy jest się naprawdę głodnym, zamawia
rzęs i jakaś szminka, nieprzesadnie mocna. Zrobione. Jestem gotowa.
się spaghetti na dowozie. Pełen luksus, komfort i wygoda.
Metro – krótka drzemka (zawsze zasypiam, kiedy jestem zestresowana
– Za oknami – mówi Wuj – masz wszystko. Całą stolicę. – I wylicza,
czymś, co mnie w gruncie rzeczy nie za bardzo obchodzi). Bieg między
że tu bank, tam jakieś korpo, obok inne gazety, hotel dla delegacyjnych.
szklanymi biurowcami. Szybkie przewietrzenie pod pachami, bo po biegu
– Taka panuje tu skala. Nieźle, nie?
jest mi trochę nieświeżo. Chuchnięcie (zapach z ust poprawiamy owo-
Mówię jakieś „łał”, dodaję też „och”, płaszcząc się prawie bez żenady.
cowym dropsem). Ziewnięcie i wejście.
Przy okazji dyskretnie komplementuję szczupłość Wuja, bo schudł
Budynek, do którego wchodzę, jest zrobiony z gładkiego szkła, więc
solidnie (przy małej pomocy skalpela). Wuj się rumieni, dziękuje, gła-
nabieram powietrza i wyobrażam sobie, że wchodzę do akwarium, ale
dząc się po płaskim brzuchu, ale myśli już o czymś innym, ma do mnie
na szczęście mam na karku jakieś takie małe, ładne skrzela. Wpływy.
interes. Oficjalnie potwierdza, że mam tę pracę, chwali się jeszcze chwilę
Grube ryby. Gładkie ciałka blond syren za kontuarami. Wielkie pieniądze,
swoimi dorodnymi zarobkami, sekretarkami, pięterkami zatrudnionych
władza. Głupoty. Wchodzę przez drzwi obrotowe, mijając niedogolonego
szaraczków, aż wreszcie, niby od niechcenia, pyta, jak tam Tata. O Tatę
ochroniarza w paradnym pseudomundurze.
Wuj był zawsze trochę zazdrosny, bo Wuj robi w szmatławcach, a Tata
Ochroniarz o zapachu „brutal deluxe” rozwiewa wszelkie złudzenia.
ma profesurę zwyczajną i robi za Oceanem.
Smrodek perfum z kiosku Ruchu. Żółte paluchy od powalająco mocnych
– Na Zachodzie bez zmian – odpowiadam, siląc się na dowcip, i próbuję
fajeczek. Już się tu czuję swobodnie. Niby blichtr, niby Zachodzik pełną
wypytać o stawkę, godziny pracy.
parą, lśniąca cywilizacja, a jednak jesteśmy u siebie.
Wuj mówi, że mam się nie martwić, że nie będę stratna.
Zostaję zatrudniona do rubryki „Zwierzęta”, bo tu się akurat Wujowi
– A czemu ty jesteś taka bladziutka?
dział będzie poszerzał. W słupkach, statystykach, czy jakichś innych
Nie będę mu mówiła, że wymiotowałam i zaraz znowu wymiotować
badaniach fokusowych wyszło, że fotografia pieska to nawet trzydzieści
będę. Nie powiem mu, który to miesiąc, bo ani on, ani ojcowska profesor-
numer czytelników
ha!art 45
13
Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść
14
Daniel Orzadowski
ska mość nie wiedzą, że zaszłam. Nie powiem też z kim, bo nie wiem – i to
Jeśli pobędę tu wystarczająco długo, wytrzymam presję i warunki czaso-
nie przez rozwiązłość, tylko przez to, że od kilku miesięcy nic się na tym
we, to dostanę rubrykę dotyczącą celebryckich operacji plastycznych – bo
polu u mnie nie wydarza. Wygląda na to, że coś mi się poczęło zupełnie
to jest prestiż, na który trzeba sobie zasłużyć. Wuj pyta, co ja na to.
niepokalanie. Nie ma o czym mówić. Bo jak mówić o czymś, czego nie
A ja na to, że chętnie, co Wuja skłania do zacierania rączek i lubieżnie
da się ani wyjaśnić, ani sensownie ułożyć w ciąg przyczyn i skutków.
rozmarzonego uśmiechu. Kiedy był otyły, takie gesty wyglądały dużo natu-
Myślałam, że pewnie znowu tyję albo mam jakąś chorobę czy urojenie,
ralniej. U szczupłego podobna komunikacja niewerbalna zupełnie się nie
ale ginekolog wysmarowała mnie od środka i na zewnątrz żelem, pojeź-
sprawdza. Najwyraźniej jeszcze nie nauczył się nowego ciała, ale może to
dziła narzędziem i pokazała malucha.
dobrze, bo sądząc po tym, jak patrzy na automacik z batonem, długo mu
– Bardzo ładna ciąża się nam tu rozwija – powiedziała ginekolog
się waga nie utrzyma. Wuj się oblizuje. Wuj jest zadowolony.
i zapytała, czy wiem kto jest ojcem. A ja na to, że nikt, że samo się zro-
Dlaczego? Co go tak uradowało?
biło, i od razu rzuciłam żart typu „gdybym ja to pamiętała…”, żeby mnie
Wuj mnie kradnie. Kradnie mnie swojemu starszemu bratu. Już widzi
nie umieściła na jakimś białym oddziale z łagodną muzyką, pigułkami
minę brata profesora, kiedy przy jakiejś Wigilii pochlebnie się o mnie Wuj
z okienka i stadkiem kotów hodowanych na podwórzu ku pokrzepieniu
wypowie. Rzuci, że mam niezłe pióro do takiej roboty. Już się raduje na
skołatanych mózgów.
potencjalny widok Ojca, gniotącego się w sobie, kurczącego się ze wściekło-
O kotach też mogę pisać. O kotach sławnych, należących do ludzi
ści. Ojca, w którym wzbiera żółć cierpka. Ojca publicznie wybuchającego.
znanych lub bogatych. O kotach powypadkowych, skatowanych przez
Pieklącego się do czerwoności. Blednącego do cna. Ojca na skraju zawału.
jakiegoś gówniarza. W najlepszym wypadku o gówniarzu, który skatował
Ojca na szpitalnym łóżku. Ojca, na którego Wuj patrzy niewinnym okiem
puchatego kotka należącego do sławnej i bogatej osoby (która płacze,
i mówi, że chciał przecież tylko pomóc biednej bratanicy. Potem Wujowi –
co zobrazujemy stosowną fotografią). Chyba że cud się zdarzy i sławny,
zacierającemu palce, prowadzącemu mnie do biurka – blednie trochę to
bogaty człowiek sam skatuje swojego kota, to wtedy mam pisać na bank.
zapalczywe liczko, bo przypomina sobie, że
Ale najpierw, zanim zacznę serfować po jutubie w poszukiwaniu naj-
Ojciec jest człowiekiem bezwzględnie opanowanym. Może się zdarzyć,
słodszych i najstraszniejszych wydarzeń okołozwierzęcych, mam usiąść
że wytrzyma wujowe nadymanie. Wyczuje, że moja praca w brukowcu
przy biurku w kącie i w pół godziny przygotować soczystą kolumienkę
to tylko chwilowy wybryk. Już Wuj widzi, jak Ojciec, szukając tematu do
o pimpach.– Co to są pimpy? – pytam Wuja.
kpiny, pyta mnie, o czym to na przykład pisałam dla Wuja, na co ja mówię,
– Gugluj – odpowiada.
że zostałam zaangażowana do tematów natury naukowej.
– Masz jeszcze tylko dwadzieścia dziewięć minut, więc pora się wykazać.
To rozbawia Ojca, który prosi o konkrety. Chętnie odpowiadam, że na
Prędko przeszukuję filmy, memy, grafiki. Piszę. Kasuję.
początku kariery dziennikarskiej zajmowałam się zoologią, konkretnie
Piszę od nowa.
kynologią, i szczegółowo, choć z pewną kpiną, mówię o swoim pierwszym
Miotam się po Wordzie. Nie mam czasu na nudności, więc oddycham
artykule, który właśnie teraz muszę przecież napisać, żeby było za co
głębiej niż wypada w towarzystwie. Nie pora na użalanie się, zastanawianie
dostać pracę. Żeby było jak wyżywić siebie i niepokalane potomstwo,
nad swoim życiem ani nad życiem poczętym w niewyjaśnionych okolicz-
a potem żeby było co Ojcu opowiedzieć – jeśli nie dostanie zawału, tylko
nościach. Z kim? Nie wiadomo – a raczej wiadomo, że z nikim.
zechce wyśmiać moją karierę dziennikarską, o której przecież zawsze
Seks? Kobiety? Mężczyźni? Kiedyś mnie to obchodziło, próbowałam
tak bardzo marzyłam. Bo jeśli ktoś chce być każdym po trochu, to jakich
każdego możliwego układu, ale teraz można mnie spokojnie wykluczyć
innych marzeń mu potrzeba?
z jakiejkolwiek seksualnej klasyfikacji, bo niczego nie uprawiam w tym zakresie. Nie pamiętam już, jak to się wszystko robi, bo mi się znudziło. Znudziło mi się ostatecznie. Widzę kogoś, kto by się nadał, robię te pierwsze kroki pełne niezręczności, a potem – kiedy zaczyna się ocieranie, kiedy na policzkach robi się ciepło, czerwonawo, oddech robi się słyszalny i padają
Pies jej się nie śmiał, więc go (psa) już na stół piszczącego kładzie babie w kitlu, a ta mu (psu) pod skórkę drżącą pakuje iglisko. Nie, nie będzie usypiania. Będą godziny pod narkozą, przelew na kilka tysięcy, kilka cięć, kilkadziesiąt szwów, odrobina botoksu. Wyraz pyska psa poprawia się na
sugestie udania się w postronne miejsce – ziewam. Ziewam zwyczaj-
zadowolony. Pies śmieje się, kiedy je, kiedy się go głaszcze, pies śmieje
nie. Powstrzymać się nie mogę. Patrzę, ziewając, na łaszące się do mnie
się, kiedy wydala i kiedy woda cieknie mu z pyska przy chłeptaniu (ma tę
stworzenie i – niezależnie od urody czy pociągliwości – mówię, że lecę, bo
czynność teraz utrudnioną, przez łukowo wznoszące nastawienie warg).
muszę lecieć. Mam coś do załatwienia. Nawet nie chce mi się wymyślać,
Pies nie umie pić przez rurkę, więc na okres rekonwalescencji jest mu prze-
co takiego jest w tej chwili ważniejsze od seksu. Bo nic nie jest. Tylko seks okazuje się być jakoś idiotycznie niewart uwagi. To całe zasapanie, przepocenie, wysiłek i następujące po nim niezręczności. Nuda. I chciałoby się powiedzieć, że wracam potem do domu i robię coś podniosłego, myślę nad swoim życiem, podejmuję jakieś decyzje, snuję
znaczana pańcia zapasowa, opiekunka do spraw sączenia psu zupki, wody, dawkowania leków, wyprowadzania na skwerek i trzymania za opadający ogonek, żeby się nie ufajdał, bo to przecież wstyd i smród nieludzki. Ponieważ pies jest psem, a nie suką, niebawem, w promocyjnej cenie, czeka go
plany albo piszę powieść czy piosenkę, coś dla ludzi, sztukę tworzę. Ale
też poprawa urody samczego przyrodzenia, a potem się pomyśli, czy coś by
nie. Ja się od razu zabieram do leżenia na plecach, oglądania telewizji,
jeszcze gdzieś doszyć albo odpruć. „Szkoda, szkoda że nie można czegoś
seriali online, reality show non stop mega full wypas, co daje mi wytchnienie
na próbę zastosować, żeby zobaczyć, jak się sprawdzi na focie” – żali się
choćby od samej siebie, której nic się nie chce (nic a nic, do jasnej cholery,
właścicielka, a weterynarka plastyczna zwana dogpimperką wskazuje na
i tyle). No, ale potem przychodzą rachunki i znów trzeba kupić pożywienie, więc się idzie do Wuja pracującego w tabloidach. Wuj pyta, czy na pewno chcę się podjąć takiego zajęcia. To przecież niskie loty. A ja mówię, że mnie nawet fascynują te wszystkie programy o zmianach. O operacjach, po których każdy może zostać tym, kim zechce. Dosłownie każdym. Wuj na to, że jeśli umiem pisać jak człowiek (a nie jak Ojciec), to mogę choćby za chwilę siadać do biurka i robić materiał. ha!art 45
możliwość korzystania z różnorodnych kuracji botoksowych. „Botoksik się zużyje i będzie można spróbować innego wariantu”. Rynek puchnie odkąd operacje i rekonwalescencja przeprowadzane są zupełnie bezboleśnie. Rynek rośnie, a świat staje się piękniejszy niż kiedykolwiek. – Nie. Tak nie możesz o tym napisać. Jaki dałabyś tu nagłówek? – mówi mi Wuj. – Pies jej się nie śmiał, więc poszedł pod igłę – proponuję.
numer czytelników
Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść
Daniel Orzadowski
– Nie no…
się do sali, w której liczba biurek jest wzrokiem ogarnialna i policzalna.
Gdyby nie był za długi, to byłby dobry. Ludzie pomyślą, że się nie śmiał,
Piszę o diamentowych kolczykach ze świętej pamięci psa, szczero-
więc go uśpiła, a celebrytce nie wolno psa usypiać. Ale tekst zły. Zły
złotej konstrukcji wzbogaconej o diament powstały w wyniku kremacji
jak pies.
zwierzęcia i o modnych ostatnio przeszczepach międzygatunkowych.
– A co tu nie pasuje? – Nie no, wszystko, ale najbardziej, że nie pi-
„Kochał psa tak, że oddał mu płat swojego brzucha na łatę po chuligań-
szesz, że to ona.
skim podpaleniu”. Wuj jest ze mnie dumny.
– A, no prawda. Mogę dodać.
Chwali się mną, poi mnie wieczorami starą łiski, którą ze względu na
– Nie wystarczy dodać, trzeba pisać od nowa. Jak się nie nauczysz, to
ukrywaną ciąż, prędko zwracam w toalecie, i mówi, na czym świat stoi.
się nie zaprzyjaźnimy na długo. I nie napisałaś, że to szoł. Trzeba pisać
Filozofuje. Ufa, że nie wygadam się Ojcu. Sprawdza, jak się jego opo-
takie rzeczy.– Ale to każdy wie.
wieści odbijają w oczach profesorskiej córki. Wuj mówi:
– Trzeba pisać. Napisz jeszcze raz, masz dziesięć minut, potem oddaję
– Ewolucja spełniła się i basta. Na tym etapie cywilizacyjnym mamy
tekst komuś innemu.
już tylko problemy natury korytkowej. Kto do jakiego dorwie się korytka,
Odpicuj psa w Pimp My Dog! Dada już to zrobiła.
jak wiele spożyje, ile z tego strawi, jak jego sierść po tej strawie będzie
Kilka szwów tu i tam i Picz – suczka Dady – uśmiecha się, pozując do zdjęć z gwiazdą. „Operacja była zupełnie bezbolesna” – mówi słynna z programu Pimp My Dog weterynarz gwiazd doktor Bruchaczewska i podkreśla, że psu nie groziło żadne niebezpieczeństwo. „Picz miała mały wypadek, została potrącona przez rowerzystę, i po tym incydencie pojawił się u niej syndrom
wyglądała, czy będzie jadł strawę ciepłą, wystygniętą, z krewetek czy ze świni. Tyle. A z takimi problemami ludzie dostają depresji i umierają na brak problemów prawdziwych, więc my jesteśmy od tego, żeby wywoływać pozorne dramaty i prowadzić ożywione dyskusje na tematy, które są w stanie pobudzić krążenie i chęć korytkowania, ale nie są w stanie zburzyć smakowitego bezpieczeństwa naszych czytelników. Tak jest.
opadającej kufy, co zresztą często zdarza się u czystej krwi buldogów. Dolna
I to jest koniec. Taki był cel cywilizacji. Bezpieczeństwo przyprawione
i górna warga psa sprawiała wrażenie przygnębionej, jakby suka cierpiała
pozorowanymi problemami, które same się rozwiązują. Taki raj. Takie
na depresję, co utrudniało jej pracę przed obiektywem. W operację Picz
piekło. Dwa w jednym. My spełniamy misję utrzymania ludzi przy życiu,
zaangażowano najlepszych anestezjologów, rehabilitantów, opiekunów i dietetyków. Pies czuje się jak nowy i pozdrawia czytelników „Celebrity” szerokim uśmiechem [i tu fotografia zadowolonego z metamorfozy, białozębego buldoga o imieniu Picz, czyli Brzoskwinia]. Doświadczenia związane z operacją były tak budujące, że wzruszeni losem Picz właściciele stacji
pomagamy im cieszyć się brakiem nieszczęść. Bo ludzie teraz tylko udają nieszczęśliwych, a tak naprawdę boją się tylko, że coś im się zepsuje, zniszczy. Tylko to ich trapi, bo reszta jest załatwiona. Nie choruje się zbyt wiele, umiera się bezboleśnie. Tyle. Zastanów się sama. Zrób sobie taki eksperyment. Napisz na tym oto laptopie, swoim własnym, coś wartego sprawy, ważnego, jakiś artykuł o tym, jak strasznie pracuje
OchTV postanowili kontynuować słynne szoł w tegorocznej ramówce. [Te-
się w idiotycznej redakcji brukowca, albo list do matki, która nie żyje,
raz pogrubione:] Zgłoś swojego pupila do Pimp My Dog już dziś. Czekają
albo zwykły pamiętnik.
nagrody i sława. Wyślij zdjęcie psa, opisz jego dolegliwości i nagraj się na
Napisz, a potem zrób sobie kawę, byle bez mleka i cukru. Zrób. Zapisz.
kamerce, opisując losy pupila. Przekonaj nas, że warto wybrać właśnie twojego. Odezwiemy się do tych najlepszych, najciekawszych i najpilniej potrzebujących interwencji zespołu eksperckiego Pimp My Dog. I tyle. Wuj mówi, że tekst wymaga poprawek, ale ogółem – jak na początek – nie jest tragicznie. – Teraz napisz o tej, jak już na psach jesteś, co trzymała trzysta na podwórku. O Violetcie. Bo nasz partner medialny będzie jej robił interwencję. Kamery, sąsiedzkie wypowiedzi, próba nakłonienia do niespodziewanego wywiadu na żywo. Wiesz, w czym rzecz? – Wiem. – To opisz ją sensacyjnie, żeby czytelnicy sami się domyślili, że przydałaby się interwencja. Rozumiesz? Pani Zosia z mięsnego myśli sobie: „Trzeba coś zrobić z tą kobietą, pomóc jej albo ją zamknąć”, po czym idzie po pracy do domu, włącza telewizor, a tu proszę, kamery są już na miejscu, a pani Zosia rozsiada się z herbatką, ciasteczkiem, nogi kładzie na blacie i czuje się jak królowa, bo sama sobie wymarzyła, co jej puszczą. Trzymała ich trzysta. Sto z trzystu było do siebie podobne, bo się wzięły
Potem wypij łyk kawy, a resztę wylej na klawiaturę. Policz do trzech, po czym przewróć laptopa do góry nogami, odepnij baterię, rozkręć go, wyjmij dysk i połóż mokry sprzęt na kaloryferze na następne dwadzieścia cztery godziny. Tyle. Sprawdź, czy to przetrwa. Zobaczysz, jakie żywe emocje (smutek, żal, oczyszczenie, poczucie nowego początku) będą tobą miotać. Zauważysz, co jest ważniejsze: twój sprzęt drogocenny, twoje, że tak powiem, dzieło – czy też emocje, które chciałaś komuś przekazać (zakładając, że udało ci się napisać coś szczerego). Następnego dnia podepnij podzespoły i zobacz, czy twój sprzęt żyje. Jeśli nie żyje, przyjrzyj się żałobie i zastanów nad jej śmiesznością, a potem idź na zakupy po nowszy, fajniejszy model. Jeśli sprzęt żyje, zauważ, że dałaś sobie prezent, zarobiłaś pieniądze, nie wydając ani grosza. Nic się nie zmieniło, ale pojawiły się zyski, zarówno w postaci przeżyć całej tej doby, jak i komputera i tekstu, którego przez jakiś czas nie było, a teraz znowu jest. Tak możesz sama sobie odpowiedzieć na pytanie, po co my to robimy, po co to gówno piszemy. Tyle. Ja uważam, że zabieramy ludziom spokój w małych, nienarażających ich na szwank dawkach, żeby dać im chęć życia albo przynajmniej świadomość, jak wspaniałe jest ich życie, skoro inni mają takie gówniane. Czyli, nawet jeśli teraz napiszemy, jak
z pozostałych dwustu, które od lat zbierała i chowała do klatek, żeby nie
ładnie powiodła się operacja tego psa z programu, to musimy za jakiś
spotkało ich zło. Zło to ludzie. Klatka od człowieka lepsza, bo ręki nie pod-
czas, kochanie, wrócić do tematu i napisać o zakażeniach, powikłaniach
niesie (ręki przecież nie ma), słowa złego nie powie, nie przegoni (wręcz przeciwnie, zatrzyma). A jakby ktoś się tu pojawił z chęcią otwarcie klatek i wypuszczenia bogu ducha winnych zwierzątek, to odbędzie się samobójstwo, choćby i zbiorowe. Znowu zaczynam źle, poprawiam, uczę się, robię się w te klocki lepsza, aż wreszcie jestem tak dobra, że nie trzeba mnie redagować. Przenoszę
numer czytelników
albo o problemach psychicznych. Taka jest nasza misja. Tyle. I ja to biorę, wierzę w te słowa święcie. Przez następnych kilka miesięcy jestem psem Wuja, węszącym za odpowiednio zwrotnymi tematami. Najwięcej piszę o jedzeniu, o korytkowaniu bezpośrednim, bo Wuj widzi, że przybieram na wadze (nie domyślił się jeszcze, że to nie od spożywania), i czuję, że mogę się w temat włączyć, a to przecież kejs, któremu hołdują masy. Przejedzone masy. Masy głodne chudnięcia.– Jesteś kobietą, masz
ha!art 45
15
Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść
16
Daniel Orzadowski
trochę za dużo w pasie. Dostaniesz jedzenie, to znaczy temat jedzenia.
faktu, że naprawdę bardzo przytyłam, kiepsko wyglądam i nikt się ze
To się nasuwa samo.
mną nie chce bawić w robienie bachorków. Masz, jedz, ty moje kochane
Jedzenie. Zaspokajanie. Po zaspokajaniu: blokowanie potencjalnego
złudzenie bulimiczne. Resztki makaronu same posłusznie wślizgują się
głodu, niepokoju. A potem znów i w koło. Zaniepokojenie towarzyszące
w usta. Na dzisiaj już koniec (mówię po dobie spędzonej przed ekranem).
niezaspokojeniu, zaniepokojenie pojawiające się tuż po zaspokojeniu,
Trzy rozjechane psy, jeden kot po transplantacji policzka, słodki kró-
wyłażące spod ubitej w żołądku masy produktów spożywczych. I ta błoga
lik aktorki z Klanu przechodzący menopauzę. Gościu (bo tak nazywam
chwila niebytu, braku potrzeb. Chwila radości. Pochłanianie. Dla takich
teraz swojego niepokalanie poczętego bachorka) rozpycha się, kopie,
chwil jest jedzenie. Idę po batona i po kawę. Będę kawę brała bez cukru,
nie pozwala spędzić kolejnej nocki w pracy, trzeba go wyspać na leżąco.
bo już baton ma cukier, a przecież piszę o jedzeniu. Gwiazda bulimiczna.
Dziś powiedziałam Wujowi, że mam Gościa, a on, zachwycony, obiecał
Piszę o przejedzeniu się słynnej piosenkarki. Przejadła się. Przytyła.
nie powiedzieć Ojcu. Obiecał też, że jak już urodzę, będę mu codziennie
W ciąży była. Tyle. Tyle o niej wiem, resztę każą mi wymyślić. Pod auto-
blogowała o rozwoju. Słodkie fotki i paskudne fotki (kupa, siku, niewy-
matem spotykam Joleczkę. Joleczka (która każe mówić na siebie „Dżoł”)
spana twarz) i opisy trudów nastoletniego macierzyństwa mam opi-
patrzy mi na korpus, uznając go za zbyt nieatrakcyjny, żeby odpowiedzieć
sywać jako Julia P., samotna matka-nastolatka (mimo, że mam grubo
„cześć”. Omijam Joleczkę, tym samym omijam automat z batonami
powyżej dwudziestki). Skończy się świat zwierząt, zostanę skierowana
i ląduję przy kawie, którą mogę już spokojnie zamówić sobie z cukrem
do prawdziwego życia, jako że sama będę zajmowała się prawdziwym
i mlekiem. Kiedy wracam do biurka, Joleczki nie ma pod batonami, więc
żyjątkiem. Po kilku miesiącach, jeśli będę miała sprawne i empatyczne
wrzucam dwójkę po mniejszy, dietetyczny, zbożowy, żeby aż tak bardzo
pióro, przejmę kolumnę o celebryckich dzieciach. Będę się mogła do nich
nie przekroczyć obiecanej dawki słodyczy równej zeru na dzień. Wracając
dobierać za pomocą swojego bachorka, którego od narodzin mam szkolić
na stanowisko pracy (jakże potrzebnej i wymagającej), oblewam sobie tą
na szpiega. Dbać, by mu się buźka uśmiechała, by pielucha pachniała
kawą but. Na szczęście but mam nieprzemakalny, więc wygląda na to, że
kwiatkiem. Odziewać w modny ciuch i uczyć wydawania przyjemnych
mnie słabo pokarało, a wylewam, bo Joleczka – zarzucając farbowaną
dźwięków. Dzięki temu stanę się powierniczką, dzielną reporterką z lap-
na rześki kasztan grzywą – wystrasza mnie, opuszczając toaletę. Pewnie
topem podłączonym do wózka, z kamerą skierowaną na dziecięcą twarz,
wymiotowała batona. Kupiła, wchłonęła i oddała. Cwana. Pracowita. Robi
wciąż podłączoną do Internetu. Wprowadzę nowe standardy, mówi Wuj.
to, co Wuj kazał zrobić z komputerem. Dla mnie to zbyt dużo zachodu
Nie będziemy nikogo opluwać, tylko słuchać zwierzeń, dodając najwyżej
z tym zwracaniem przed chwilą upolowanej zdobyczy. Ale za to Joleczka,
jedną, może dwie pikantne historie, jakiś szczegół o możliwym zespole
która zajmuje się jakąś księgowością albo czymś podobnym (w każ-
aspergera u tej czy innej dzieciny albo, nie daj boże, downa. A może
dym razie dużo drukuje i chodzi między gabinetami, żądając podpisów),
daj boże downa. A co? Celebrycki down pomoże innym, którzy mają to
ma tyłek, podczas gdy ja mam tak zwaną dupę. Tak mówią o jej, a tak
samo. Tak napiszemy, żeby weszło w modę.Przeszczepiła sobie dziecko
o moim tyle. Żeby mieć tyłek, należy wydalać obustronnie, żeby mieć
ze złymi genami, żeby pokazać nam, światu, co to znaczy poświęcenie.
dupę, należy sporo wchłaniać i tylko nią wydalać. Można by powiedzieć,
Instynkt macierzyński nie zna granic! Magdalena P., redaktorka znane-
że wystarczyłoby tyle nie jeść albo jeść lepsze, ale to też nie kończy się
go pisma lajfstajlowego, przeszła pierwszy w naszym kraju, niezwykle
jakoś przesadnie dobrze. Marta tak ma. Je zdrowo. Ćwiczy. Ogółem
trudny zabieg prenatalnej adopcji, przyjmując płód od czternastoletniej
uprawia wszystko, na co czas i ciało pozwoli. Uprawia nawet grządkę na
nastolatki z problemami narkotykowymi. Zosia z Bielska‑Białej publicznie
parapecie (tak, na czternastym piętrze robi sobie świeże ziółka, do których
dziękuje dziennikarce za ratunek [tu fota]. W najnowszym programie
sikał już niejeden z redakcyjnych kolegów) i co jej z tego, jeśli nikt z nią
OchTV I Wanna Mamma będziemy szukać matek dla przedaborcyjnych
nie chce rozmawiać. Marteczka mówi tylko o marcheweczkach, o tym
dzieci. Dzielne kobiety, zgłaszajcie się do nas, by przyjąć niechcianego
jak je przyrządzić, żeby jej się indeks glikemiczny zgadzał, a kiedy sobie
potomka i ofiarować mu swoje kochające łono! Matki z przypadku: piszcie,
Marteczka je, to jednocześnie rozciąga łydeczki, żeby były smukluśkie.
dzwońcie, możemy wam pomóc! Zapewnimy waszym dzieciom radosną
Tak. Marteczka zdrabnia każde napotkane słowo. Tak, Marteczka ma
przyszłość, sprawimy, że będą mogły stać się kimkolwiek tylko zechcą!
lat trzydzieści pięć i nie ma ani jednego bachora (pewnie ze strachu przed
Każdym, kim zapragną! I tak mija siedem miesięcy. Na jedzeniu, pisaniu,
tłuszczem, bo może ten bachor podniesie jej indeks glikemiczny). Zresztą
czekaniu co dalej będzie. Wreszcie rodzę przy biurku, jak przykładna
bachora nie ma tu żadna z kobiet. Niektórzy chłopcy mają po domach
pracownica. Wuj przychodzi, na widok noworodka otwiera szampana,
poukrywane kobiety rozrodcze (na palcach jednej ręki policzyłam tych,
polewa i gratuluje. Cesarskie cięcie zrobione nożykiem do papieru było
którzy nie bzykają na boku, i wyszło mi „jeden”, a ten jeden ma przez to
tak sprawne i bezbolesne (mamy tu każdą możliwą pigułkę), tak ładnie
straszną depresję). Przesadzam. Przesadzam. Nie jest tak źle. Zresztą
zagoiło się zlepione z obu stron taśmą klejącą, że nikt nawet nie zauważył.
ja teraz mam w brzuchu bachora i pewnie rozpocznę nową modę. Znaj-
Będzie blizna, to prawda, ale nie na długo. Mam teraz tyle znajomości
dę sposób na to, żeby mnie za bachorka nie usunięto poza społeczny
u tych lekarzy, co szyją psy, że mogę sobie pozwolić na gładki brzuch.
nawias. (Słucham samej siebie i klnę. Kiedyś nie miałam takiego rodzaju
Przy okazji wygładzą mi całe ciało. Jeśli wygładzą porządnie, zamienię się
przepływów myśli paskudnych, kiedyś je lepiej kierowałam i myślałam
w czystą jak kartka papieru skórę bez granic, bez zniekształceń w postaci
o sensach, decyzjach i pragnieniach. Na pewno tak było.)
rąk czy nóg, jakichś nieprzyzwoitych dziur czy przebarwień. Będę gładką,
Piszę, piszę, piszę o żarciu. Klepię w klawiaturę do zmroku, nasycona
niekończącą się możliwością. Codziennie naniosę sobie odpowiednie do
kawą i batonem, a potem nagle robię się głodna jak pies i dzwonię po
nastroju i pragnień kształty, dorysuję oko, usta, dolepię włosy, zmienię
dowóz, nie przerywając redakcji artykułu. Jem. Jem. Jem. Karmię bachor-
karnację odpowiednio szerokim pisakiem.
ka, który sobie dzięki temu rośnie, czymś się właśnie staje. Stawaj się,
O tym marzyłam. By stać się każdym. No i mam. Dziecko też zresztą
czym chcesz, bachorku, stawaj się, czym zapragniesz się stać. Możesz
ma przed sobą sporo możliwości.
nawet stać się złudzeniem, ściemką, próbą ukrycia przed samą sobą Katarzyna Gondek, trzydziestodwuletnia mieszkanka Poznania. Absolwentka filmoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Ukończyła kurs dokumentalny w Szkole Wajdy. Autorka filmów i różnorodnych form literackich. Wyróżniona nagrodą Warto wrocławskiej „Gazety Wyborczej” w 2014 roku w kategorii film. Jej debiutancka powieść Horror Vacui ukazała się jesienią zeszłego roku. ha!art 45
numer czytelników
Winda
Mówi się, że literatura erotyczna (o pornograficznej nie wspominając!) w Polsce kuleje. To opowiadanie udowadnia, że jest inaczej. Historia prosta, ale pełna zmysłowości i fantazji. Rzadko też (niestety!) kobiety dają literacki upust swoim seksualnym fantazjom. Chętnie przyczyniamy się do zmiany tego stanu rzeczy.
Anna Kruk
Ta niezręczna chwila napięcia, zamknięci z nieznajomym w widzie, w czterech blaszanych ścianach. Ta cisza, ten specyficzny rodzaj skrępowania. Tak, że niemal masz ochotę przestać oddychać albo zacząć dziwacznie chichotać, jak jakaś walnięta nastolatka na lekcji biologii. I oto, co się wydarzyło. Jechała windą z nieznajomym, czuła to potworne skrępowanie, które po-
Trzęsącymi się rękoma zaczęła odpalać swojego Samsunga. PIN. PIN?
wodowało w niej ledwie tłumiony śmiech. Jednak tym razem było inaczej,
Zapomniała! Zapadła cisza. Temperatura w windzie powoli zaczęła
nieznajomy nie miał wzroku wbitego w przeciwległą ściankę, nie oglądał
rosnąć. Zdjęła marynarkę, pod którą miała tylko biały, cienki podkoszulek
z niezwykłym zainteresowaniem własnych butów. Zobaczyła brązowe
na skąpych ramiączkach i przez który lekko prześwitywała bielizna. Udała,
oczy śmiejące się do niej nieco figlarnie. Śmiech duszony w gardle znikł,
że tego nie dostrzega. – Będzie ci przeszkadzać, jeżeli ja też się odrobinę
tak jak gdyby nigdy go tam nie było. Sposób, w jaki nieznajomy na nią
rozbiorę? Zaraz ugotuję się w tej koszuli.– Nie, skądże – odpowiedziała
patrzył, niemal dotykając jej wzrokiem, zaraził ją swobodą. Miał trochę
trochę za szybko i zbyt entuzjastycznie, po czym zarumieniła się.
ponad metr osiemdziesiąt, jasnobrązowe włosy, okulary w srebrnych,
Zaczęła myśleć o tym, że może zabraknie im tlenu, że może minąć
delikatnych oprawkach i łagodne, a zarazem męskie, regularne rysy
wiele godzin zanim znajdą ich w tak wielkim wieżowcu, że mogą spaść…
twarzy. Zwróciła uwagę na jego dobrze skrojony garnitur i niebieską
A ona będzie tak siedzieć i wyobrażać to sobie, tuż obok tego bardzo
koszulę w delikatne paseczki, dokładnie taką, jaką sama wybrałaby dla
pociągającego faceta.
swojego faceta, gdyby akurat miała takowego.
– Boję się – wyszeptała.
Ciąg myśli, które przebiegały przez jej głowę, gdy się tak w siebie
– Nic dziwnego, ale wierzę, że wszystko będzie dobrze. Sytuacja dość
wpatrywali, został nagle przerwany. W jednej chwili coś zaczęło rzęzić,
nietypowa i emocje są, ale tak na zdrowy rozum, w historii wind chyba
zamrugało oświetlenie, winda zwolniła. Po chwili zatrzymała się z ok-
jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakaś po prostu się urwała.
ropnym, metalicznym trzaskiem i siłą, która oboje wgniotła w podłogę.
– Czyli biorąc pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa, coś takiego
Zapadła ciemność. Po kilku niemożliwie długich sekundach, mrugając,
musi się w końcu wydarzyć. My mamy szansę być pierwsi – powiedziaw-
powoli zapaliła się mała czerwona lampka.– Jest pani cała? Nic ci nie
szy to, spojrzała mu w oczy.
jest? Zobaczyła, jak pochyla się nad nią w swoim garniturze, który nie
– Tak, możemy być pierwsi, albo i ostatni.
były już tak nieskazitelny jak przed chwilą. Dotykał jej ramion, przez co
Jakimś sposobem siedział coraz bliżej niej. Czuła zapach jego dezodo-
serce waliło jej jak na spidzie. Była przerażona.
rantu. Spod jasnej bawełny podkoszulka przebijało miłe dla oka męskie
– Boże co się stało? Czy my spadniemy? – wyrzuciła z siebie jednym
ciało, nie przesadnie wyrobione na siłowni, ale też widać, że nie unikające
tchem.
sportu. Zauważył jej spojrzenie.
– Nie, spokojnie, to tylko awaria, proszę, usiądź, wszystko będzie
– Pozwolisz? – zrobił gest sugerujący, że chciałby zostać w samych
dobrze – pomógł jej oprzeć się o ściankę windy.
spodniach.
Kręciło jej się w głowie, ale serce powoli się uspokajało.
Roześmiała się.
Szybkim gestem, niczym na jakimś cholernym filmie, ściągnął z siebie
– Nie będę mogła pozostać ci dłużna.
marynarkę i podłożył jej pod głowę. Rozczuliło ją to totalnie.
Pokręcił z uśmiechem głową.
– Dziękuję – wyszeptała.
– Nie wierzę, że jesteś taką szaloną dziewczyną. Ta twoja doskonale
Uśmiechnął się w odpowiedzi i wrócił do swojej dawnej swobody.
skrojona garsonka. Włosy pod linijkę…
– Michał – wyciągnął prawą dłoń. – Joanna – uścisnęła jego mocną
Wyglądasz mi na bardzo zasadniczą.
i ciepłą dłoń, dokładnie taką, jaką zawsze chciałaby ściskać.
Zdjął koszulkę. Miał piękne brązowe sutki i klatkę piersiową prawie
Przytrzymał ją sekundę dłużej niż powinien. Poczuła powracające
bez włosów. Znów złapał jej wzrok. Miała ochotę zapaść się pod podło-
napięcie, jednak już zupełnie innego rodzaju.
gę windy, ale tym razem wytrzymała jego spojrzenie. Trwało to jedynie
Odwrócił wzrok i usiadł w przeciwległym rogu. – Wygląda na to, że
moment, ale wystarczająco długi.
spędzimy tu jakiś czas – wyciągnął z teczki małą butelkę wody. – Napijesz
– Podobam ci się? – zapytał, zupełnie przestając się krępować.
się? – Tak, dziękuję – powiedziała, biorąc od niego butelkę.
– Masz ładne sutki – nie pozostała mu dłużna.
On spojrzał na komórkę:
Odwrócił się, złapał ją za szyję i pocałował. Rozchyliła usta. Całował ją
– Nie mam zasięgu, a jak u ciebie? Także zerknęła na czarny ekran.
bardzo delikatnie, niemal samymi wargami, ale mocno. Poczuła, że chce
– Wyłączony? – zdziwiła się.
więcej, wysunęła język. Jakby na to czekał. Chwycił ją drugą ręką w pół
numer czytelników
ha!art 45
17
Anna Kruk
Winda
18
i już leżała na jego marynarce, a on na niej. Stanął mu i myślała, że zaraz
go językiem. Poczuła pierwsze krople spermy – zbliżał się do końca. Już
dojdzie od jego nacisku. Zaczął ściągać jej podkoszulkę, rozpiął stanik
myślała, że spuści jej się w usta i chciała tego. Wtedy niespodziewanie
i całował piersi, a ona zatopiła dłonie w jego włosy. Spojrzał pytająco,
chwycił ją za włosy i siłą wyciągnął jej go z gardła. Jęknęła i uniosła oczy.
czy może ściągnąć jej spódnicę z całą resztą bielizny.
Ukląkł i delikatnie pchnął ją znów na podłogę windy. Zobaczyła sufit
– Dawaj – szepnęła bez tchu.
i lampy. To była ostatnia świadoma myśl. Później czuła już tylko jego
Jednym ruchem oswobodził ją z resztek ubrania i długimi pociągnię-
ciepły, miękki, wilgotny język, który sunął, krążył i pieścił jej nabrzmiałą
ciami języka zaczął schodzić w dół. Dziękowała opatrzności za wyde-
cipkę. Najpierw niespokojnie i chaotycznie, jakby chciał ją pożreć od
pilowane bikini.
razu całą. Później okrężnymi ruchami skupił się na łechtaczce. Czuła
Językiem wjechał od razu między jej wargi. Zaskoczenie i rozkosz
falę za falą, wiedziała, że zaraz jej mózg i ciało eksplodują. Gdy była już
sprawiły, że krzyknęła.
na granicy, oderwał od niej usta, a przez jej gardło przebiegł jęk prote-
„Jak można, jak można być od razu tak blisko?” – pomyślała. Nie
stu. Wtedy wszedł w nią równie gotowy. Zaczął rytmicznie i mocno ją
chciała, by skończyło się to tak szybko, odepchnęła go więc znacząco,
posuwać. Straciła słuch, wzrok i myśli. Była gdzieś w innym wymiarze.
a sama lekko się uniosła.
Dłonie, dotyk, siła, czerwień, biel, fala przypływu, rozmyty obraz i po-
Czuł, co jest grane. Jeszcze raz popatrzył na nią, a ona rozchyliła
wolny, lekki powrót czucia, drżenie ciała…
usta i oblizała językiem. Wszedł tak, że niemal zaczęła się dusić, ale
Przywalona jego ciężkim ciałem wracała na Ziemię, na podłogę windy.
podobało jej się to. Objęła go wargami i oplotła językiem, później ssała
Wracała świadomość i pierwsza chwila refleksji, że on również doszedł,
sam czubek i złapała go za jądra. Chwilę je popieściła i znów wsunęła
tyle że skończył w niej.
go sobie w gardło. Wiedziała, jak głęboko może to zrobić. Westchnął
Leżeli mokrzy, dyszeli. Przygniatał ją, osiemdziesiąt kilo mocnego,
i złapał się ścianki windy.
męskiego ciała. Czuła, jak traci oddech. I było jej z tym dobrze. Czuła
– O Boże – wyjęczał.
go jeszcze w środku, jak pulsuje i pomału się z niej wysuwa. Jej cipka
A ona pomyślała, że akurat Boga by w to nie mieszała. Złapała go
obkurczała się wokół niego. Zmęczona i zadowolona.
u nasady i znów zanurzyła w usta, jednocześnie głaszcząc i pieszcząc
Zapaliło się światło. Winda ruszyła.
Anna Kruk, urodzona w roku bawoła kryje pod pseudonimem prawie pierwszej młodości bibliotekarkę z wykształcenia i doświadczenia zawodowego. Może zrobi się o niej głośno, może nie, czy to będzie „Winda” do nieba – się okaże. Wbrew pozorom przejawia również zainteresowanie poezją i ma na swoim koncie (niestety nie bankowym) kilka wierszy… i jeszcze trochę opowiadań. Pracuje również nad swoją pierwszą powieścią z widokami na Happy End.
Michał Rzecznik, 29-letni kulturoznawca, prawie filolog ukraiński, scenarzysta i rysownik, organizator warsztatów komiksowych. Członek grupy artystycznej Maszin. Publikował między innymi w „Gazecie Wyborczej”, „The Guardian” i „Le Monde”. Autor rzeczy wielu, w tym albumów (Przygody Powstania Warszawskiego, Generator1000, S/N, Warszawa). Współtwórca Wielkiego Atlasu Ciot Polskich i najwyższego muralu w Warszawie (bo w wolnych chwilach staje się warszawiakiem). Scenarzysta komiksu Maczużni, redaktor zinów „Zsyp” i „Maszin”. Laureat nagrody SUPERHIRO 2013. ha!art 45
numer czytelników
Szczekając na Godota
Michał Rzecznik
19
Na następnych stronach: Pociąg | Paweł Chmielewski oraz Tomasz Łukaszczyk Tomasz Łukaszczyk, trzydziestodziewięciolatek z Kielc. Absolwent poznańskiego ASP. Na co dzień rzeźbiarz, rysownik, ilustrator, projektant. Wyróżniony przez Unię Europejską na XIV Międzynarodowym Biennale Małej Formy Rzeźbiarskiej w 2003 roku. W tym samym roku zajął I miejsce ex aequo w konkursie Młodych Rzeźbiarzy. Interesuje się malarstwem i rysunkiem, również cyfrowymi, i rzeźbą. Paweł Chmielowski, czterdziestotrzyletni absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, mieszkaniec Kielc. Redaktor naczelny kieleckiego magazynu kulturalnego „Projektor”. Publikował między innymi w Studiach sienkiewiczowskich, „Zeszytach Komiksowych”, Biurze Literackim. Zdobywał nagrody za teksty dramatyczne i fotografie. Autor książek Słowacki w supermarkecie. Szkice o polskim dramacie i Trzech panów przy barze, nie licząc Yorgiego. Opowieść o kieleckim komiksie (w przygotowaniu) oraz scenariuszy powieści obrazkowych. Upotważające Uczłowieczacze | Scenariusz: Xavier De Wol'aj i Siostra Teresa Rosati Xavier De Wol’Aj – studiuje na ASP, członek stowarzyszenia Spirala, zajmuje się oprócz rysowania organizowaniem akcji artystycznych i wystaw. Xavimodo – tylko rysuje komiksy. Siostra Teresa Rosati – nowa postać na krakowskiej scenie komiksu. Amatorka. numer czytelników
ha!art 45
Pociąg
Paweł Chmielewski&Tomasz Łukaszczyk
20
ha!art 45
numer czytelników
Pociąg
Paweł Chmielewski&Tomasz Łukaszczyk
21
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
22
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
23
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
24
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
25
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
26
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
27
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
28
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
29
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
30
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
31
numer czytelników
ha!art 45
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
32
ha!art 45
numer czytelników
Upotważające Uczłowieczacze
Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati
33
numer czytelników
ha!art 45
…]
34
[
Rzeczywistość oddziału chorych na raka znana jest nielicznym. Opowiadanie przedstawia ją w niebanalny i empatyczny sposób. Ten erudycyjny tekst, pełen literackich odniesień, przeprowadza czytelnika przez galerię ciekawych postaci i znakomicie opisuje łączące je relacje. Za śmiałość w podjęciu trudnego tematu i duże walory literackie.
hovno to jediné co ve vašem světě neumírá
Maciej Bobula
Znałem Tereskę, znałem. A później znać ją przestałem Gdy 15 lutego 2014 roku wracam pociągiem z Wrocławia do Domaszkowa,
szpile, prowokując go jednocześnie do długich, donikąd prowadzących
takie mam oto reminiscencje:
dyskusji, często przerywanych przez kogoś na sali, kto nie mógł dłużej
Dłonie Tereski jak dłonie mojej mamy, zawsze blade i z plamami. Uj-
znieść nieustannego międlenia ozorem jednej lub drugiej strony dysputy.
mowało mnie, że zawsze, gdy podawała mi jakiś przedmiot, musiała
Obok Romana był Adrian, ostra białaczka szpikowa, mistrz rżnięcia
mnie dotknąć, lekko choćby musnąć moją dłoń. A podawała mi rzeczy
w karty, bo chłopaki lubili załoić czasem w skata, a Adrian ich kosił raz za
przeróżne, najczęściej owoce, którymi dzieliła się ze mną, to obierając
razem. Adrian grał w pokera zawodowo, ale nielegalnie. To znaczy miał
palcami pomarańcze ze skórki, to obierając jabłka nożem. Gdy to robiła,
z tego dochód, całkiem przyzwoity nawet, ale nie rozliczał się z urzędem.
przypominałem sobie jedną z bajek Oscara Wilde’a, w której chore dziecko
Grał na zagranicznych stronach i zgarniał grube baksy na turniejach.
zrywa się w nocy i prosi o pomarańcze. Wyobrażałem sobie wówczas,
Adrian był ciekawą postacią, miał wytatuowanego pająka na szyi, od
że to ja jestem takim chłopcem, któremu na chorobę mogą pomóc te
kiedy pamiętał, grał w zespołach metalowych. Jak na metalowca przeszło
pomarańcze, i brałem od Tereski połowę pomarańczy, którą mi podawała,
trzydziestoletniego, miał Adrian bardzo dziecięcą twarz. Gdy nas ogrywał
łapiąc mnie przy tym za dłoń lub muskając ją ledwie.
w karty, mówił: „Wasza edukacja lekturowa skończyła się na powieści
Tereska miała już przerzuty. Kiedyś wierzyła, że każda kolejna chemia
pikarejskiej”. Durne to było, ale i tak się Adiego lubiło.
jej pomaga, ale potem przestała wierzyć. Prawdopodobnie to od tej che-
No i był z nami Piotłek, trzustka, ponoć kwiat złodziejstwa pewnej wsi
mii miała tak powykrzywiane stopy i nie mogła już chodzić, bo nie czuła
w Kotlinie Kłodzkiej, który miał robić grube miliony w komisach komór-
ziemi. Wyglądała na zmęczoną. Mówiła cicho, powoli, trochę chrypiąc,
kowych na kradzionych telefonach. Piotłek stłasznie seplenił, dlatego
ale mówiła piękną polszczyzną. Przychodziłem do niej, podnosiłem ją
był Piotłkiem. Do Piotłka codziennie przychodziła mama. Podziwiałem
i opierałem na poduszce, którą kładłem jej pod plecami. Zawsze była
jej ofiarność. Samotna kobieta, sprzątaczka. On był całym jej światem,
ubrana w piżamę z dzianiny w polne kwiaty. Przysuwałem wówczas do
a wyrósł z niego taki łotr. Czasem mówiłem do reszty chłopaków: „Gdzie
jej łóżka krzesło, siadałem i słuchałem jej albo sam coś tam bełkotałem.
nasza szpitalna Anna Mangani? Spóźnia się dziś”, ale oni chyba nie
Z Tereską było nam dobrze. Spotykaliśmy się często. To ze względu
bardzo rozumieli, o co mi chodzi. Nikt nie zapytał, o co mi chodzi. Do
na nią polubiłem miejsce, w którym byłem. Ze względu na nią nie chciało
dziś w uszach rezonują mi słowa: „Nawet byś kułwa obiełek nie układł”,
mi się myśleć o chorobie. Znudziło mi się umieranie. Zresztą nie miałem
gdy Piotłek uczył mnie paru chwytów, do których wszelki copyright mieli
czasu umierać, bo rozmawiałem z Tereską.
kłodzcy dziesioniarze.
Spotkałem ją w budynku B kompleksu szpitalnego przy ulicy Hirszfelda
Taki był ten mój oddział chorych na raka, ten szpital mój, Babel dla
we Wrocławiu.
chorych zbudowany. Ja miałem powszechnego u młodych raka – raka
W budynku B swój pokój miałem z trzema innymi facetami. Łóżko moje
jelita grubego, tzw. odbytnicy. Taki zabija grubo ponad pół miliona ludzi
stało pod oknem, za które to łóżko byłem wdzięczny, dzięki niemu bowiem
rocznie. Część z tych ludzi spisuje swoje pamiętniki choroby, potem
mogłem podziwiać piękny, ceglany budynek za oknem.
czyta je Lejeune i wydaje. Wówczas chodziłem na przepustki do Teresy
Zimową porą, gdy w szpitalu urzędowałem, można było zaserwować
z pokoju 232 do pokoju 215.
sobie combo polegające na wpatrywaniu się w czerwień tego budynku
Gdy tak patrzyłem na jej dłonie, przypominały mi się wersy Miłosza
i nasłuchiwaniu krakania wron, które w bezdenną szarugę zimowych dni
z wiersza Spotkanie: „Miłości moja, gdzież są, dokąd idą. / Błysk ręki, linia
wznosiły swój krak ponad miastem. Patrzyłem więc, słuchałem i milcza-
biegu, szelest grud –/ Nie z żalu pytam, ale z zamyślenia”. I tak czasem,
łem. Opiewałem elektryczność ciała.
zamiast słuchać cichego głosu Teresy, myślałem sobie o tym błysku ręki w wierszu. Dokąd poszedł? Cholera wie. Może nigdzie. A może wciąż idzie?
Kilku tych moich współbraci z sali wciąż wspominam w anegdotach.
Być może. Zamyślałem się nad tym wierszem, Tereska to zauważała, ale
Obok mnie na przykład leżał Roman – klawy gość, prostata.
nie ganiła mnie, nie pytała, co mnie tak frasuje. Stopowała swój wywód
Dużo czytał, szczególnie prasy codziennej, i takim sposobem, gdy
i pytała, czy dobrze się czuję.
odwiedzali mnie rodzice, zawsze mówiłem im, co dzieje się na świecie,
A czułem się jak nigdy. Zawsze się tak czułem, gdy Tereska opowiadała
kto co powiedział, kto kogo zaatakował. Jako że Roman z racji poli-
mi o sobie, o zmarłym mężu, o dzieciach, których nigdy nie miała. Tak.
tycznych preferencji czytał dzienniki prawicowe, wbijałem mu złośliwie
ha!art 45
numer czytelników
...
Maciej Bobula
Ciche światło
Pamiętam to Todesfuge, to „Schwarze Milch der Frühe”, które usły-
Bo opowiadała mi dużo. Pytałem ją o tych, których znała, a znała po-
szałem z korytarza, gdy przechodziłem akurat koło pokoju 145, gdzie
noć wielu. Mówiła, że u niej w domu bawił się dawny literacki Wrocław.
zgubił się mój serdeczny przyjaciel, kiedy po raz pierwszy przyszedł do
Poznała literatów, gdy wykładała na wrocławskiej polonistyce. Tak,
mnie na widzenie. Tyle razy to odtwarzałem na YouTubie, prawie tyle,
bo Tereska wykładała na wrocławskiej polonistyce. Dlatego tak ładnie
co Pasoliniego, który mówił coś do Pounda. Jak się okazało, Teresa też
mówiła. I nie zdziwię się zupełnie, jeśli na uniwersytecie prowadziła np.
Celana zwykła na YouTubie słuchać, tak jak zwykła słuchać Ginsberga,
retorykę stosowaną, bo wszelkie moje z nią rozmowy, takie mam wraże-
który grał na swoim harmonium i niemiłosiernie zawodził w 4 AM Blues.
nie, to był mój niespójny, euforyczny bełkot kontra jej mocno erudycyjna,
Ja ze śpiewającego Ginsberga najbardziej lubiłem Father Death Blues.
długo kuta wypowiedź. Nawet znany wszystkim we Wrocławiu pewien
Tę piosenkę śpiewałem potem bardzo często. Napisałem nawet po-
uniwersytecki retor, którego ciężkie jak ołów „rrr” przyprawiało stare aule
dobną, a szła tak:
o rozpad tynku, z taką gracją się nie wypowiadał.
pani śmierć / ale nie ta od Conana / i nie ta od Cohena / bo nie interesuje
Zresztą nieraz stawali ze sobą w retoryczne szranki, gdy w pewnej
mnie / kto przez ogień / bo wiem już kto / Egon Bondy / przez ogień / kurwa
zapomnianej już knajpie wrocławskiej, w której najlepsze dyskusje odby-
fiks / pani śmierć / jej smukłe odleżyny / jej smagła pięść
wały się z paniami toaletowymi w podziemiach, przesiadywali godzinami
Tereska zainspirowała mnie, by śpiewać tego bluesa. Pozwolił mi
nad pracami magisterskimi. Prace te, gdy dziś zajrzeć w archiwa, mają
zrozumieć, że bywa czasem, kuźwa, tak, że miłość życia poznasz gdzieś
małe, czerwone plamki na białej fakturze papieru. Było bowiem tak, że
nagle i nie wyobrażasz sobie, że ktoś może poprzewracać ci w głowie.
Tereska, jako jedna z nielicznych na polonistyce, miała maszynę do pi-
Nie wyobrażasz sobie, że „coś” może zdarzyć się „gdzieś”, że nabyta
sania, dostała ją od swojego brata, księdza, na potrzeby tej pracy swojej.
w toku istnienia przyczynowo-skutkowość zacznie w końcu szwankować
A jak już miała maszynę, to w zamian za różne przysługi przepisywała
i przestaniesz wierzyć w prawa życia. Okaże się wówczas, że nic nie jest
innym prace w rzeczonej knajpie przy wielkich dzbanach z winem, któ-
straszne i nie ma się czego bać, że coś gdzieś się zazębi, że coś gdzieś
re, co i rusz w tych dzbanach podnoszone i opuszczane, chlustało po
się połączy, że nawet francuski ekstremizm pasować zacznie, że może
kartkach papieru z wiekopomnymi dysertacjami o Dantem i Wergilim,
pasować do osoby starszej od ciebie o dwadzieścia lat, że osoba o dwa-
o Kochowskim i Twardowskim, Grabowieckim i Goreckim, o Koźmianie,
dzieścia od ciebie lat starsza może z Tobą rozmawiać, że możesz być
Czechowiczu i Leśmianie. A wtedy o papier nie było tak łatwo, jak dziś!
młodszy o dwadzieścia lat i możesz z nią rozmawiać, że możesz mieć
I nie zgadzaliśmy się z Teresą co do niektórych rzeczy. Nie zgadzaliśmy
raka, że możesz umrzeć, że możesz go też nie mieć, ale możesz mówić
się na przykład co do francuskiego ekstremizmu. To dziwne, bo przecież
do każdego i możesz kochać każdego, że możesz obrazy Urbanowicza
de Lautréamont, de Sade, Bataille nas łączyli, Burroughsa razem lubili-
kochać i kota przy tym mieć możesz, że magistra możesz mieć i kłaść
śmy. Na studiach planowałem pisać pracę z Burroughsa, ale nikt mnie
dach w Złotym Stoku, że możesz oglądać Tarra i iść po wodę do źródełka,
z tym Burroughsem nie chciał. Został mi więc Larkin. A ten ekstremizm
i usiąść, i tam płakać, że zapowietrzony może być kaloryfer, a poezje Anny
się gdzieś tam, cholera, nie stykał, coś się nie zazębiało. To dziwne.
Świrszczyńskiej pod ręką być mogą. I możesz być po lewej i po prawej
I trochę szkoda.
stronie swojego mopsożelaznego piecyka.
W zasadzie to nieco się co do tego ekstremizmu zgadzaliśmy, bo łączył
Jednocześnie. I nikt cię nie obszturcha trzcinką aksjologii. Znajdziesz
nas Gaspar – jego lubiliśmy oboje. Tereska go szanowała, ja uważałem za
flaszkę, odkorkujesz, wypijesz i pójdzie. I tak już pójdzie.
twórcę absolutnego. Próbowałem ją przekonać, że nie ma dziś lepszego,
Wyszedłem po wszystkim, chory z miłości, z przerzutami, złośliwość
ale przekonać się nie dawała. Pochłonął ją neomodernizm, którego ja
60%. Taki byłem przejęty tymi liczbami, że pomyślałem, że cztery gąsiory
z kolei nie rozumiałem. Choć próbowałem.
w domu mam, więc żeby mieć ich sześć, kupiłem jeszcze dwa.
Z polecenia Tereski obejrzałem wtedy Reygadasa Ciche światło.
I sfermentuję banany ze skórkami razem z aronią. Banany potraktuję
Miałem w szpitalu laptopa dziesięciocalowego, którego kupiłem za
malakserem.
sprzedane płyty winylowe Deathspell Omegi, Funeral Mist i polskiego
Zwykle robiłem z sokownika i byłem zaskoczony ekstraktywnością
zespołu Księżyc. Obejrzałem na nim ten natchniony film o menonitach
słodu. Jeszcze nie było tak, żeby się nie udała ta próba kupażu. Oby tylko
i o wierze tak silnej i żarliwej, że aż czyniącej cuda. Bardzo mnie ten film
nie kipiało z rurki fermentacyjnej.
rozbawił, taki był transcendentalny w swoich pryncypiach. Powiedziałem
I gdy wracam tym pociągiem relacji Wrocław–Międzylesie, tępo wpa-
Teresce, że nie, że nie dałem rady. Za dużo o miłości, wierze i przebaczeniu,
truję się w pola powoli zarastające zieloną trawą pszenicy.
a za mało o dzikich roślinach jadalnych. Że niczego się nie nauczyłem,
Z letargu wyrywa mnie starszy mężczyzna siedzący naprzeciwko,
że wolę Tarkowskiego i Dreyera. Odpowiedziała mi, że gest ten odkupie-
który mówi:
nia, to gest łaski, której doświadczyć mogą ci na zgliszczach swojego
– Kosmiczna prędkość.
jestestwa. Nie wiem, ja chyba tej łaski nie szukałem. Ja widziałem tylko
Starsza kobieta obok niego wskazuje puste siedzenia po drugiej stronie
długie, ascetyczne nudy.
korytarza i pyta:
„Nie martw się, wyzdrowiejesz. Był przecież taki pisarz czeski, Egon
– Idziemy tam?
Bondy nazywał się i żył przez trzydzieści lat z rakiem jelita. Trochę to
– A po co? – odpowiada on, na co ona:
dla niego musiało być uciążliwe, ale dawał radę, nawet pomimo tak
– No tak, wszystkie one jednakowe.
nieprzyjemnych zabiegów, jak ileostomia choćby.
Ten luty jest najcieplejszym lutym od lat. Jeszcze o tym nie wiem,
Wiesz, na czym polega ileostomia? Na wyciągnięciu jelita cienkiego
ale już wtedy za oknem zakwita mi czosnek niedźwiedzi. I pomyśleć, że
przez brzuch, tak, by można było normalnie wydalać. Bardzo to ponoć
tak bardzo bałem się śmierci, jak mnie Zdzichu walnął w kolec biodro-
nieprzyjemny zabieg. Bondy miał też wycięty odbyt, ale żył długo i na
wy młotem dziesięciokilowym, gdy próbował odgiąć zawias od burty
pewno szczęśliwie”.
w przyczepie od ciągnika.
Maciej Bobula, dwudziestosześcioletni absolwent filologii polskiej i angielskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, doktorant Uniwersytetu Jagiellońskiego. Publikował w „Odrze” i „EKRANach”. Wyróżniony na turnieju jednego wiersza, żywo zainteresowany Polską, kulinariami, zwłaszcza wyrobem domowych alkoholi, i literaturą nurtu chłopskiego. Działacz wrocławskiego oddziału Food Not Bombs – planuje nakręcić o tej działalności film. numer czytelników
ha!art 45
35
36
Stan wyjątkowy
Gender, temat wałkowany do znudzenia przez biskupów, prawicowych polityków i niepokornych dziennikarzy, w ujęciu Metka Swady nabiera nieoczywistego wymiaru. Utopia aseksualności w świecie brzuchatych i wąsatych robotników – nas to kupiło.
Metek Swada
Postanowiłem zostać impotentem. Jestem podstępny wobec samego siebie. To proste. Wystarczy ułożyć sobie plan, który nie ma sensu, a w który zaczyna się naprawdę wierzyć. Postanowiłem zostać impotentem, czyli założyłem sobie realizację pewnego planu. Uwierzyłem w niego, bo chciałem poczuć, że mam w swoim życiu nad czymś kontrolę. Ponoć Freud w wieku trzydziestu pięciu lat powiedział, że seks już go nie interesuje, dlatego przestał współżyć, ale przecież żyć nie przestał. Przyjąłem więc, że stanę się impotentem i w ten sposób spełnię się jako mężczyzna. Zrobię tak, jak postanowię, a postanowię tak, jak chcę. Mężczyzna musi mieć przecież nad wszystkim kontrolę. Ja będę ją miał, więc będę prawdziwym mężczyzną. I nie jest ważne, co w tym wszystkim oznacza słowo „prawdziwy”. Jestem zmęczony, to prawda. Nie jestem Don Juanem, zgadza się. Nie
szanych w tramwajach, to trochę używek, parę panienek i chłopaków
pochodzę z Kenii, rzecz oczywista. Jestem przeciętnym, białym mężczy-
oraz zabawa w udawanie. Myślę, że więcej o orgiach współczesnych
zną o seksualności dryfującej między Chinami a Kenią. Nie jestem ani
mówi – mając na myśli formę międzyludzką – Gombrowicz, niż nagrania
biedny, ani bogaty, to też prawda. Nie lubię ani Kompleksu Portnoya, ani
wideo odtwarzające to „nie wiadomo co”. Uprawiam sport, jestem świetny
Cząstek elementarnych. W moim postanowieniu nie ma żadnej starzejącej
w tym, co robię. Biegam. Skaczę. Walczę. Taki Bond na miarę mojego
się Europy ani kryzysu wieku średniego. Nie jestem w wieku, w którym
osiedla. Ciało mam zgrabne, żadnej fałdy testosteronowej. Żadnego
zazdrości się już młodym chłopakom ich filigranowych panienek. Nie mam
ubytku w zębach. Tak, trochę łysieję, ale za to jak inteligentnie.
w sobie jeszcze potrzeby, by z braku innych możliwości przechwalać się
Mój plan zostania impotentem jest więc w sumie dobrze przemyślany,
swoim portfelem przed sprzedawczynią, która jest niemal 20 lat młodsza
bo nie jest aktem żadnej desperacji. Nie odbiegam od normy przeciętnego
ode mnie. Nudzą mnie filmy porno, które w obecnej postaci interesują
Europejczyka.
przede wszystkim laryngologa. Nie brandzluję się, bo mi to uwłacza. Nie
Mój plan nie wyrasta z jakiegoś kompleksu, typu: zrób cokolwiek, by
brudzę klawiatury komputera palcami, które przed chwilę nurzały się
zostać zauważonym, albo: zaszokuj, a będziesz widziany. A tak można
w prajedni kobiecego łona lub gdzie indziej, byle było miło.
by pomyśleć w perspektywie tego, co narzuca nam – tutaj będę bardzo
Pod prysznicem nie myję się, używając metrówki. Nigdy zresztą, gdy
poważny, choć w ogóle jestem raczej poważny – przemysł kulturalny,
brałem prysznic w łaźni zbiorowej, nie miałem potrzeby porównania się
mówiący mi, że bez penisa w stanie erekcji nie mam prawa do życia na
z kimkolwiek, więc chyba w najbardziej zdroworozsądkowym mniemaniu
wolności.
jestem normalny. Seks raz jest fajny, raz nie. Raz jest tak: cmok, cmok,
Mój sztywny penis ma być moim pacierzem. Mój sztywny penis ma
wejście, skok. Kiedy indziej: skok, skok, wyjście, a – jeszcze cmok. Nie
być ze mną w pracy, w sklepie, na treningu, w samochodzie, na spacerze,
palę papierosów, więc nie kocham się w stylu gwiazd filmowych. Kobie-
podczas snu, gdy trzymam pióro i gdy trzymam długopis. Mój sztywny
ta po całej tej kopulacji, z perspektywy zewnętrznej, trochę śmiesznej
penis ma być ze mną, gdy śpiewam hymn narodowy, Odę do radości, Odę do
i niegodnej porządnego podatnika, albo mi mówi, że jestem jedyny i na-
młodości i gdy przyglądam się na chodnikach atrakcyjnym ondulacjom. Mój
jukochańszy (w sensie – jestem zaspokojona), albo twierdzi z mocą
sztywny penis ma być ze mną zamiast anioła stróża, zamiast przyjaciela,
wyroczni, kastrując niemal natychmiast, że nic nie czuła
zamiast boga. Mój sztywny penis ma być miejscem, w którym na pewno
(w sensie – przydałby się hydraulik albo inny drwal). Ogólnie, wszystko
mieści się moja dusza. Skoro Kartezjusz mówił, że dusza jest w szyszynce,
zieje nudą. Porządnej orgii nie przeżyłem nigdy, bo komu chce się czytać
to oznacza, że chyba miał problem ze swym popadającym w depresję
o bachanaliach, komu w ogóle chce się czytać, a co dopiero czytać ze
kopulacyjnym superego. Mój sztywny penis ma uzasadniać wszystko,
zrozumieniem. Orgia dziś, a wiem o tym między innymi z rozmów zasły-
co robię, ma być tego wszystkiego sprawcą. On jest mną, podmiotem
ha!art 45
numer czytelników
Stan wyjątkowy
Metek Swada
we mnie, a właściwie przede mną. Moje ciało jest w jego władaniu. Mój
ktoś zada ci pytanie, twoja odpowiedź jeszcze się nie liczy, ale pytanie
sztywny penis w poniedziałek, we wtorek, w środę czy w czwartek. Cią-
staje się reflektorem wydobywającym cię z mroku anonimowości. Potem
gle gotowy, nieustannie czujny, bezwzględnie nieelastyczny, a – i mało
jest już tylko lepiej. Sztywnieje ci, ale nigdy za bardzo, bo brygadzista
tolerancyjny wobec, nawet chwilowej, depresji.
zawsze musi być pierwszy, największy i najsztywniejszy.
Przemysł kulturalny narzuca nam tę hegemonię penisa, stając się
Uczestniczysz w rozmowach. Może nawet myślą o tobie jak o chłopie.
dla niego viagrą, wlewaną przez uszy, usta, nos, oczy i dłonie. Idę
Ale tu trzeba uważać, bo jak myślą o tobie jak o chłopie, to zaczynają
chodnikiem – jest sztywny. Przewracam się na chodniku – jest sztyw-
się pytania o baby. Starałem się zawsze mówić o kobietach i miłości.
ny, wstaję – jest sztywny, potykam się o kogoś – sztywność uderza
Dlatego, do jakiej ekipy bym nie trafił, zawsze przyczepiano mi etykiety,
o sztywność, penis o penis, niczym krzemień o krzemień.
że albo filozof (w sensie – dziwak), albo że żartuje (w sensie – życia nie
Nabuzowany – tak jestem wypięty do świata swoim przyrodzeniem.
zna). Żeby stać się panem Rychem, trzeba lat, ale też wyobraźni oraz
Mój sztywny penis ma być niczym wykrywacz metali na plaży po
języka, który buduje poczucie wspólnoty. Nigdy nie chciałem być panem
sezonie: znaleźć, ocenić, zabrać. Proste. A przecież to jest chore. Mam
Rychem. Z bardzo prostego powodu. Nie dałbym rady fizycznie nim być,
tego dosyć. Nudzi mnie to, że muszę ruszać tą bezzębną paszczą, wciąż
a do tego te wszystkie niehigieniczne skrzynki i bufety. Pan Rychu nigdy
usprawiedliwiając się ze swego istnienia. Dosyć tego. Czy nie wiesz,
nie mówił o miłości. Ciekawe dlaczego? Nigdy się nad tym nie zastana-
parafrazując słowa wielkiego, niemieckiego filozofa, że penis już się nie
wiałem. Do tego wątku może jeszcze wrócęd.
podniesie… Ogłaszam stan wyjątkowy. Nie chcę już fitnessu, zdrowej
Nie chciałem mówić jak pan Rychu. Kiedy więc pytano mnie: „A ty już
diety, odsysania tłuszczu, siłowni, depilacji klatki i nóg, kremu przeciw-
sobie pociupciałeś?”, zawsze mówiłem zgodnie z prawdą: „Nie”.
zmarszczkowego. Pieprzę to. Mam dosyć. Chcę być impotentem. Chcę
A oni na to: „Jak to? Chory, a może pedał?”. „Katolik”. – mówiłem. „A! to
chodzić po chodnikach w stanie błogiego uwiądu, świętego spadku,
wszystko jasne – chory”. Pan Rychu był sztywniakiem, bo gdy ktoś inny
lekkiego zwisu. Chcę przewracać się na chodniku i spadać lekko, nie
też chciał się pochwalić albo tym, co przeżył erotycznie, albo tym, co tylko
robiąc dziur w ziemi, chcę wstawać bez napięcia, potykać się o kogoś
sobie wyobraził, a w co chciał wierzyć jak w rzecz, którą mógł ewentualnie
z delikatnością puddingu. Nie chcę być nabuzowany. Chcę być raczej
przeżyć, pan Rychu był cenzorem: „Co? Ty? Dupa z ciebie, nie chłop! Nie
jak koci grzbiet – trochę nierzeczywisty, ulotny, miękki, tak cudownie
wiedziałbyś, jak się zabrać za babę. Tu trzeba prawdziwego chłopa”.
płynny. Chcę dawać innym wokół siebie więcej przestrzeni, ale chcę,
Po czym znów zaczynał swoje opowieści o sklepowych, bufetowych
aby i inni dawali mi więcej przestrzeni i swobody. Nie chcę, by mój penis
i o dyrektorowej. Ta dyrektorowa była jego ucieleśnionym marzeniem
był kamieniem porfirowym, który wypluwa na światło dzienne kolejnych
o awansie społecznym, jego doskonalszym alter ego. Pan Rychu miał
cesarzy. Chcę by był niczym piaskowiec, który staje się robaczywy, ulega
smutne życie, żona od niego odeszła, dzieci nie utrzymywały z nim kon-
słodkiej erozji i znika tak lekko, tak prawdziwie.
taktu, a na dodatek mieszkał w domu ze swoją starą matką. Schemat.
Poznałem w życiu wielu sztywniaków. Byli robotnikami, intelektualista-
Nie. Pan Rychu był bezwzględny. A taki może być tylko ktoś, dla kogo
mi, sportowcami, księżmi, uczniami, studentami, politykami, naukowcami,
nie ma życia bez pożycia, a właściwie pożycie (nieważne czy przeżyte,
kibicami, melomanami, koneserami, no i oczywiście, hydraulikami oraz
czy tylko wyobrażone) jest jedyną formą akceptowanego życia. Pożycie
drwalami.
jest monokulturą w życiu, eliminuje inne jego formy. Przemysł kulturalny
Taki pan Rychu. Lat około pięćdziesiąt. W dolnej szczęce, z tego, co
to wie, wiedział to też pan Rychu, choć może inaczej to nazywał.
pamiętam, żadnego zęba. W górnej kilka zagubionych w akcji.
Jego sztywny penis, nawet jeśli tylko retorycznie, wyznaczał nam
Twarz poorana zmarszczkami. Trochę w życiu popił, dużo palił, ale
horyzont naszej męskości. Nawet nie wiedział pan Rychu, ile w jego
kobitek miał, jak sam mówił, „od grona”. Sklepowe brał na skrzynkach
opowieściach przemyconych było fragmentów filmów obejrzanych na
sklepowych, bufetowe na bufetach. Wszystkie go kochały, a jęczały pod
wideo, ile lęku, frustracji. I właśnie dlatego, że nie wiedział, miażdżył nas.
nim (a więc tradycjonalista) jak kotki. Pan Rychu był moim brygadzistą.
Był w naszej ekipie tym, czym przemysł kulturalny w społeczeństwie –
Gdy mieliśmy w pracy przerwę na posiłek, to słuchaliśmy albo jego
młotem. Jego sztywny penis był monopolistą.
opowieści o kobitkach, albo pana Jacka i jego historii o wyprawie na
Żeby pracować, musieliśmy się do tego dostosować. Penis zawsze musi
koniec świata, czyli o pobycie w wojsku. Pan Jacek tylko raz ruszył się
być pierwszy i najważniejszy. A nawet jeśli jego opowieści były prawdziwe,
z domu dalej jak sto kilometrów, bo ma zasady i swego musi pilnować.
to zmuszały pana Rycha, tak wynikało z ich treści, do ciągłej gotowości,
Pan Rychu nie miał zasad, pan Rychu był zasadą. Był nadczłowiekiem
do stanu bycia w permanentnej rui. Pan Rychu nie chodził na fitness ani
prowincji, animistą, bo ożywiał te skrzynki. I bufety. A raz ponoć trafił
na siłownię, nie depilował sobie pach – trzeba powiedzieć, że w ogóle to
nawet na dyrektorową, która potem jeszcze chciała, ale on uznał, że z nią
miał z nimi rzadki kontakt. To one raczej odzywały się do niego, a także,
raz wystarczy, bo dyrektorowe powinny być na raz. Myśmy jedli nasze
jakby mimochodem, do nas. Jeśli te sklepowe, bufetowe i dyrektorowa
chleby z kiełbasą polską pieczoną, przegryzając ogórkami kiszonymi
były prawdą, to musiały chcieć bliskiego kontaktu z naturą. Uczenie
i pijąc herbatę z termosów. W tej fallicznej przestrzeni opowieści pana
można by powiedzieć, że pan Rychu miał egzystencję fallocentryczną,
Rycha były potrzebne, one uczyły nas, na czym polega udane życie,
reprezentującą uszyty na miarę jego potrzeb garnitur patriarchalnej roli
a właściwie pożycie. W ekipie byłem najmłodszy, czyli tak zwany student.
jedynego w okolicy prawdziwego samca, co to na zabawie przyłoży,
A więc z tytułu swego wieku, statusu w grupie i niewinności – penisa
w zbożu dziewuchę wyrypie, a tanie wino wypije z butelki do dna.
miałem najmniejszego. Pracowałem w wielu brygadach. Jeszcze jako
Nigdy nie pytałem pana Rycha o problemy z erekcją, choć nawet wtedy,
student wybrukowałem polbrukiem pół Polski. Polsko, doceniaj swoich
już na podstawie mojej ówczesnej wiedzy, rozumiałem, że styl życia pana
studentów! Pracowałem więc w wielu brygadach, gdzie schemat wy-
Rycha może być realną przyczyną kłopotów z erekcją.
dłużania penisa był następujący: na początku zero centymetrów, a więc
Nasz dzień pracy zaczynał się od pacierza według modelu: bufetowa –
w czasie przerwy na posiłek nie masz nic do gadania, nie idziesz na fuchę
kotka – znowu bufetowa, a kończył na hymnach pochwalnych, pełnych
i raczej uważaj, żebyś nie został pedałem. Kiedy zaczynasz wykazywać się
apostrof do dyrektorowej, która jak kotka, ale on już nigdy nie chciał.
w robocie, a nie chodzi tu bynajmniej o względy merytoryczne, zaczynają
Badania kulturowe pokazują, na przykład taki Fiske, że człowiek chce
ci kiełkować pierwsze centymetry. W grupie, podczas posiłku, nawet jeśli
wciąż transcendować siebie, przekraczać siebie. Nie radzimy sobie
numer czytelników
ha!art 45
37
Stan wyjątkowy
38
Metek Swada
z uwierającą nas jak kamień w bucie kulturą, więc uciekamy z tego, co
mnie. Dorota wytłumaczy ci, po co są skrzynki w sklepie”.
publiczne, co represyjne. Uciekamy w seks. Pan Rychu uciekał w seks,
Ekipa znowu w ryk. Ja czuję, że serce zaczyna mi bić szybciej. „Nie,
w opowieści o nim, uciekał, stając się dla nas kamieniem w bucie.
panie Rychu! – mówię. – Do żadnej Doroty nie pójdę. Nie wygłupiajcie
Dyrektorowa była w tym wszystkim jego Mont Everestem, to właśnie
się, ja nie mogę tak bez miłości”. Ekipa po tych słowach znów w ryk.
wtedy, z nią, sięgnął gwiazd, to wtedy pewnie myślał, że mógłby być
Przyznam, zabrzmiało to naiwnie, ale było szczere. „Student, pójdziesz,
każdym, gdyby tylko chciał. Dlatego z dyrektorową chciał tylko raz. Bał
bo zrobiliśmy ściepę. Jak nas szanujesz, to pójdziesz. Nie pożałujesz”.
się stracić wiarę w tę swoją omnipotencję.
No tak: „Jak nas szanujesz, to pójdziesz”. Mogłem odpowiedzieć, że
Postanowienie, by zostać impotentem, realizuje trzy ważne cele. Po
szanuję, ale nie pójdę. Mogłem powiedzieć: „Mam was w dupie”. Ale
pierwsze, uwalnia mnie od wszystkiego – moje nastawienie do otacza-
nie powiedziałem, że szanuję, ani tym bardziej, że mam ich w dupie, bo
jącego świata staje się w ten sposób bezzałogowe, nikt się do mnie nie
choć nie byli dla mnie ważni i raczej przypadkowi, to jednak byłem na
przysiada: ani kobiety, ani kompleksy. Po drugie, sprzeciwiam się dybom
nich skazany. Co tu ukrywać – wygrał oportunizm, czyli ładnie nazwana
złudzeń, że niby z czymś chędożyć muszę nieustannie, żeby w ogóle
przeciętność.
jakoś istnieć. Nie chcę być ani chłopakiem dla dziewcząt, ani chłopem
Pan Rychu i ekipa odprowadzili mnie do samej bramy rozległej posesji,
dla mężczyzn.
na terenie której układaliśmy kostkę brukową. Śmiali się i klepali mnie
Rzeczywistość stała się dla mnie ostatnio wszechobecną siłownią
po plecach, a ja ocieliłem się samczo, czyli dałem się wrobić. Posesja
i klubem fitness. Nie mam ochoty wierzyć w modlitwę, mówiącą mi o trzy-
znajdowała się przy ulicy Objazdowej. Przy tej samej ulicy, w odległości
dziestu sposobach na płaski brzuch. Nie dlatego, że są w życiu sprawy
mniej więcej kilometra, mieścił się bar. Poszedłem. Po drodze modliłem
ważniejsze, choć dopuszczam możliwość istnienia ludzi, dla których tak
się, bo bałem się wszystkiego – i reakcji pani Doroty (bo dla mnie ta
właśnie jest, ale dlatego, że po prostu mam prawo do życia „bezchędoż-
Dorota była oczywiście „panią”), i tego, jak wygląda, i tego, że nie mam
nego”. Po trzecie, może ktoś zwróci na mnie uwagę ze względu na mój
pojęcia, po co tam idę.
plan. Udaję, że jestem oryginalny, taki lans, wiadomo, chcę być hipsterem
A także tego, że okazałem się słaby, i że po wszystkim (choć do końca
miękkiego podbrzusza. Chcę tego, czego większość mężczyzn boi się
nie wiem, po czym) świat nigdy nie będzie taki sam. Bałem się również
bardziej niż NFZ-u, bankructwa czy diabła. Dużo łatwiej wybrać w życiu
tego, że okazałem się po prostu frajerem.
ten stan wyjątkowy, niż kupić sobie porsche. A więc tak, wybieram to,
Dałem się łatwo podejść, a teraz szedłem w nieznane. W barze, nie
czego i tak nie da się uniknąć, bo nie mam innych możliwości. A nawet
licząc pani Doroty, było dwóch klientów. Podszedłem do niej. Według
jeśli jest inaczej, no to co z tego.
pana Rycha miałem tylko powiedzieć, że jestem od niego, a pani Dorota
Przyczyny są jednak dużo ważniejsze niż powyższe cele, które być
miała zająć się resztą, cokolwiek to miało znaczyć.
może nie są prawdziwe. Żeby zrozumieć moją decyzję, muszę znów
Moja wiedza o seksie była wtedy zerowa. Wcześniej udało mi się
wrócić do opowieści o panu Rychu – demiurgu prowincji.
obejrzeć zaledwie ostatnie siedem minut jakiegoś filmu porno, bo tyle
Ekipa liczyła dziewięć osób. Dla wszystkich było jasne, że jestem
znalazłem na kasecie wideo z filmami karate pożyczonymi od sąsiadów,
prawiczkiem. Jak mogłem przecież nie wiedzieć, dziwił się kiedyś pan
czyli nic. Wszedłem. Rozejrzałem się. Powiedziałem, że jestem od pana
Rychu, że skrzynki w sklepie są po to, by sprzedawczynie wiły się na nich
Rycha. Pani Dorota o urodzie niezobowiązującej do niczego – ani do
w rozkosznych spazmach. Natomiast ja, głupi, kiedy mnie zapytano, po
pamiętania, ani do fantazji, ani do makijażu – nie zareagowała na imię
co takie skrzynki, mówiłem – nie spodziewając się samczych intryg – że
pana Rycha. Poprosiłem o kubek czerwonego barszczu. Zapłaciłem
do butelek.
i wyszedłem z baru.
Pan Rychu przywitał mnie kiedyś rano zdaniem, które brzmiało mniej
Wtedy się zaczęło. Wiedziałem, że pan Rychu, wybitny „nikt” mojego
więcej tak: „Student, dziś czeka ciebie zadanie specjalne”. Nie muszę
życia, który jako pierwszy mnie kastrował, oraz jego ekipa złożona z hien
chyba dodawać, że po tym zdaniu skończył się dla mnie dopiero co roz-
emocjonalnych zżerających własne życie jako padlinę frustracji, będą
poczęty dzień pracy. Nie mogłem układać już polbruku, bo wiedziałem,
czekali przy wejściu na teren posesji.
że za słowami pana Rycha kryje się pewnie jakiś kawał (nie żart, nie
Musiałem podjąć decyzję. Usiadłem więc w pobliskim rowie po drugiej
pamiętam, aby ekipa pana Rycha kiedykolwiek użyła słowa „żart”, a sło-
stronie budynku.
wo „kawał” było bardziej popularne, niż „proszę” i „dziękuję”). Chciałem
Zastanawiałem się, ile trwać może ewentualne zbliżenie z przypadkową
pokazać panu Rychowi oraz jego ekipie, że nie jestem frajer i nie dam
kobietą na skrzynkach w sklepie. Pomyślałem, że może tyle, co picie cie-
się w nic wrobić. Mój stan wyjątkowy jest konsekwencją pracy z takimi
płego barszczu z plastikowego kubka. Siedziałem w rowie, popijałem czer-
ludźmi jak pan Rychu i jego ekipa. Mnie nie kastrował ani Rambo, ani
wony barszczyk (pewnie z proszku) i patrzyłem na przejeżdżające auta.
Szwarceneger (bez względu na to, jak zapiszemy to dziwne nazwisko),
Zastanawiałem się, ja – wychowany na siedmiu minutach porno, paru
ani kapitan Kloss czy chłopcy z Modern Talking. Mnie kastrowało po
marzeniach sennych i opowieściach kolegów ze wsi – co takiego można
prostu prawdziwe życie. A więc byłem czujny.
by robić z taką panią Dorotą i ile to powinno trwać. Układałem sobie
Chłopy z ekipy uśmiechali się jakoś tajemniczo. Ja byłem czujny, a oni
w głowie obrazy, które ewentualnie mógłbym, z estetyczną wrażliwością
wszyscy jakoś dziwnie rozluźnieni. Sprawdziłem cały teren wokół mojego
pana Rycha, opowiadać jako własne doświadczenie. Po kilku minutach,
miejsca pracy – żadnej butelki z moczem, żadnego gwoździa pod sie-
gdy kubek był pusty, postanowiłem wrócić do pana Rycha i jego ekipy.
dziskiem, żadnego zbędnego ciężaru na taczce, żadnej kostki pozburku
Kubek oczywiście wyrzuciłem do śmietnika ustawionego obok baru.
więcej niż zazwyczaj. W przerwie na obiad usiadłem trochę jakby „nie
Poszedłem. Miałem rację. Wszyscy na mnie czekali. Śmiali się. Pierwsze
obok” pana Rycha. Dzień się nie skończył, więc tym bardziej wzmagała
pytanie, nawet nie pamiętam, kto je zadał, brzmiało:
się moja czujność.
„I co student, jak było?”. „Dobrze…” – odpowiedziałem niepewnie. Pod-
Podczas posiłku Pan Rychu powiedział mi, że po przerwie mam pójść
szedłem do zaparkowanej taczki, naładowałem na nią kostki polbruku,
do pobliskiego baru i powiedzieć Dorocie (dziewczynie pracującej tam), że
zawiozłem na miejsce, w którym przerwałem wcześniej pracę, i zacząłem
jestem od pana Rycha. Po tych słowach ekipa w ryk. „Jaka Dorota? O co
układać. Pan Rychu i ekipa byli zdziwieni, ich twarze były żywymi cytatami
chodzi?” – pytam. A pan Rychu mówi: „Idź do niej, powiedz, że jesteś ode
z wigilijnego karpia. Modliłem się w duchu, żeby nie pytali o szczegóły,
ha!art 45
numer czytelników
Stan wyjątkowy
Metek Swada
bo nie bardzo wiedziałbym, o czym opowiadać.
są w takich zachowaniach obecne samcze atawizmy, chcące zastrzec
Potem dowiedziałem się, że żadnej ściepy nie było. Pan Rychu pomyślał
pierwszeństwo dla własnych genotypów. Co mi po tym, skoro moje było
sobie, że pójdę do pani Doroty, powiem, że chcę z nią na skrzynkach, a ta
upokorzenie, moje wątpliwości i moja niepewność. Szczęście, że urato-
da mi w pysk. Przypuszczał, że biegiem wrócę do nich i powiem głosem
wała mnie wyobraźnia o smaku czerwonego barszczu z proszku.
śniętej ryby: „Ale mnie zrobiliście!”. A wtedy oni w ryk. Nie udało im się
Pan Rychu był poligonem mojego uwiądu, przy nim łatwo było zostać
to jednak, bo choć domyślałem się, że jest w tym jakiś podstęp i kawał,
impotentem, wystarczało nie chcieć zmyślać. Pierwszy punkt mojego
to nie spodziewałem się, że jest to od początku do końca obłudne i po-
planu powiódł się – bo chcieć zostać impotentem, to nie chcieć zmyślać
zbawione jakiegokolwiek celu.
i nie dać się owładnąć cudzym zmyśleniom, które, niczym kwas solny,
Najgorsze w kastrowaniu jest to, że mężczyźni kastrują innych męż-
żrą nasze prawo do adoracji świętego spokoju.
czyzn tak po prostu, po nic. Pewnie badacze genów powiedzieliby, że
Był to jednak dopiero pierwszy krok na drodze do mojego celu.
Metek Swada, urodzony tego samego dnia i roku, co Maksim Marinin. Mieszka w polskiej Szkocji (jeśli wierzyć stereotypom). Wykształcenie ma wyższe, choć wciąż renesansowe. Brak dorobku i literackiego CV, chociaż kiedyś opublikował dwa wiersze na łamach kwartalnika „ŌK”. Nigdy niedostrzeżony, bez wyróżnień, właściciel raczej smutnego biogramu. Zainteresowany głównie sobą, szczerze zatem uradowany, że ktoś docenił tę jego egocentryczną perspektywę. Z zawodu jest na chwilę. Spłaca kredyt jak każdy o podobnym życiorysie. W sumie… lepiej czytać jego opowiadanie niż o nim samym, bo to i mizantrop, i abnegat. numer czytelników
ha!art 45
39
40
Miłość w czasach nienawiści
Michał R. Wiśniewski Nie będziemy tu pitolić, że trzeba się wylogować do życia, w ogóle nie o to nam chodziło. Chociaż, he, he, zakochać się w internetowym trollu… Podoba nam się sprawność, zręczność – i jeszcze raz – że to opowiadanie trzyma się kupy.
Quis vexabit ipsos vexatores?
FELICJA pamięta pierwszy raz. Zrobiła sobie zrzut ekranu i zachowała w specjalnym folderze, w którym zbiera najbardziej denerwujące, jak ich nazywa, pokemony. Ten był ledwo irytujący, ale poczuła szept w duchu, że trzeba mieć na niego oko. Więc miała.
kontentu. W końcu nie wytrzymała i odpisała mu, dość złośliwie, scho-
Moderowanie jednego z najpopularniejszych fanpage’ów w całym
wana za awatarem marki fanpage’a. A on jej. Oczywiście, pewnie nawet
polskim fejsie nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać.
nie wiedział, że odpisuje jakiejś „jej”. Trolle rzadko zdają sobie sprawę,
To nie blogasek, gdzie uciążliwego trolla można po prostu zablokować,
że po drugiej stronie siedzi żywy człowiek.
skasować albo ukryć; tu decyzja o usunięciu posta musi być podjęta
Felicja jest człowiekiem i chce być kochana, tak jak każdy.
z rozwagą, tak, by nie było wątpliwości – to był troll, flejmers uprzykrzony,
Ale codzienne stykanie się z zalewem internetowej nienawiści zmieniły
każdy przyzna rację, że poleciał słusznie.
ją, zahartowały. Im dłużej patrzy się w otchłań, tym większe rodzą się
Każdy wie, co się dzieje z nieostrożnie usuniętym postem.
potwory.
„Kryzys w socialu! Cenzurują!” – krzyczy użytkownik, wymachując
Felicja pamięta pierwszy post „Wiktora”, ale nie ma pojęcia, kiedy
screenshotem. Już rusza machina blogowa, pochylają się nad spra-
zaczął ją fascynować. Tak samo jak nie wie, kiedy fascynacja zamieniła
wą liderzy cyfrowej opinii, obwąchują, jeśli zwęszą taką narrację, że
się w sympatię.
człowiek vs. korporacja, to przejebane, oni kochają ludzi, którzy walczą
I w końcu w coś więcej.
z korporacjami. „Ciekawy case” – mówi się. Trzeba potem to odkręcać,
Ostatnie dni były dla niej ciężkie. „Wiktor”, nie licząc zdawkowych
przepraszać, wysyłać gratisy, bo jak pójdzie w blogi, to zaraz zaczyna
komciów wrzucanych w środku nocy, przestał pisać.
się taśmociąg z gównem, już jedzie na blogoidy i portale, a jak ktoś ma
Skończyła się wymiana zdań, którą tak polubiła. Weszła na jego pro-
wyjątkowego pecha i wstrzeli się w sezon ogórkowy, to i na papier trafi,
fil – czy to już obsesja? – ale ustawienia prywatności nie pozwoliły jej
na wieki wieków – amen.
niczego zobaczyć.
Także instrukcja i szkolenie stawiają sprawę jasno – wylatują bardzo
⌦
brzydkie wyrazy (raczej „kurwy” niż „zajebiozy”) i grożenie śmiercią, natręci
Felicja wrzuca na oś czasu kolejną porcję kontentu i rozmyśla, czy na-
zostają. I dlatego Felicja „Fel” Nowak, na której wątłych, dziewczęcych
pisać do „Wiktora” ze swojego prywatnego profilu. Ale nie dość, że nie
barkach spoczywa tak wielka odpowiedzialność, założyła sobie folder
potrafi – ona! nie potrafi! – sformułować ani jednego sensownego zdania,
na pokemony, w którym zbiera zrzuty ekranów z największymi upierdliw-
to jeszcze zwyczajnie się boi. Patrzy w niewyraźne zdjęcie 160 na 160
cami, używa do tego narzędzia Wycinanie z Windows 7, czasem przed
pikseli i wzdycha ciężko.
zapisaniem obrazka bierze czerwony, wirtualny flamaster i dopisuje „chuj”
Dwa lata później wciąż wstydzi się swojego tchórzostwa.
na awatarze trolla.
MIESZKO jedzie tramwajem. Podobnie jak co dzień, zajął miejsce w dru-
Ale z tym całym „Wiktorem”, o ile podał Zuckerbergowi swoje prawdziwe
gim wagonie, zaraz przy pierwszych drzwiach. Patrzy przez okno, ale
dane, było inaczej. Irytował ją, wpadając niemal codziennie i komentując
nie na mijane budynki, Wrocław i tak jest nudny zimą, nie, on patrzy
złośliwie każdą wrzutę na osi czasu, jakby zwabiony zapachem świeżego
przed siebie. Tak jak co dzień.
ha!art 45
numer czytelników
Miłość w czasach nienawiści
Michał R. Wiśniewski
Ona znów tam jest, oparta o barierkę na końcu pierwszego wagonu.
Zlecenie na copy z długim deadlinem, więc na razie nie ważne, felieton
Szczupła twarz i wielkie oczy są niemal ukryte pod równo przyciętą,
na babski portal, o życiu, wszechświecie i całej reszcie, szybka robota,
czarną grzywką, proste włosy ledwo dotykają szaliczka. Mieszko nie
osiem tysięcy znaków w pół godziny, łatwa kasa, Fel postanawia nagro-
lubi zimy, woli lato, gdy ona ma odsłoniętą szyję, delikatny, biały kark,
dzić się pączkiem z dziurką.
który jakimś cudem omija słońce.
A potem przelogowuje Facebooka na oficjalny fanpage wokalistki
Mieszko wspomina lato. Jest cały spocony, cały tramwaj jest spocony,
o pseudonimie Chrome, jeden z wielu, którymi się opiekuje, i Felicja, którą
pełen przykrego zapachu ludzi, którzy już odkryli dezodoranty, ale jeszcze
za rok będzie można legalnie nazwać starą panną, wciela się w młodziutką
nie wpadli na używanie ich w połączeniu z mydłem. Ale na jej ciele nie ma
piosenkarkę, opisując udaną sesję nagraniową z zespołem o wulgarnej
ani kropli potu, jakby trwała poza światem i poza czasem, nieosiągalna
nazwie.
bogini, oddzielona dwiema szybami i sprzęgiem wagonów, tak blisko, ale
MIESZKO przez jakiś czas nie może się otrząsnąć, ale w końcu udaje
równie dobrze mogła by być na Marsie.
mu się przełknąć gulę zażenowania i jakoś żyć dalej. Czy jest możliwe
Mieszko otrząsa się ze wspomnień i karmi oczy. Dziewczyna czyta
życie po takiej stracie? Potrzebuje nowego narkotyku, potrzebuje czymś
dziś książkę, Mieszko wytęża wzrok i odczytuje tytuł, Game Over, ale
nadpisać te wszystkie myśli i fantazje. Potrzebuje nowej bogini.
nazwisko autora jest z tej odległości niewyraźne. Mieszko postanawia
Mieszko nie może nic na to poradzić, ale jeśli chodzi o kobiety, to jest
potem wyguglać i zdobyć książkę. Może się wtedy przełamie i wsią-
perfekcjonistą. Podświadomie wie, że Ewka z liceum była gotowa oddać
dzie do pierwszego wagonu z tomikiem w ręku. Może ona to zauważy
mu się po kilku randkach, ale nie mógł znieść jej piegów, okularów i lek-
i uśmiechnie się, i powie cześć, i zapyta jak mu się podoba książka, bo
kiego zeza. Na samą myśl o jej zbyt chudym ciele i szarej cerze zbierało
jej bardzo, a on wtedy odpowie, że nie czytał do tej pory niczego, co tak
mu się na mdłości. Sam nie jest jakiś mocno atrakcyjny, średniak taki,
dojrzale opowiadałoby o współczesnych trzydziestolatkach albo coś
nijaki, ale ma przynajmniej dobry etat i samodzielnie wynajętą kawalerkę
w tym stylu, będzie przygotowany i elokwentny, od razu wzbudzi jej
na nowym osiedlu.
sympatię. Ona uśmiechnie się, pokazując te małe ząbki, które wyławiał
Nie chce jeszcze do niej wracać, zjadł kebab na obiadokolację i włóczy
głodnym wzrokiem tak wiele razy, ten rzadki widok, gdy zatracała się
się po rynku. O tej porze roku nie ma zbyt wielu turystów, jedyną atrakcją
w lekturze i poddawała emocji, na chwilę przekonując Mieszka, że nie
jest empik, w którym można przeglądać komiksy na wygodnej kanapie.
jest boginią, lecz zwykłą śmiertelniczką, z którą ma szansę. Mieszko
Mieszko wchodzi i prawie dostaje zawału, gdy widzi Game Over wyłożony
czuje się uskrzydlony, oto nastał dzień, w którym wszystko się zmieni.
na półce z bestsellerami. Ucieka na stoiska z płytami CD i filmami, gonią
I faktycznie się zmienia. Do Mieszka nie od razu dociera, co stało się
go myśli i strzępki zapomnianych fantazji, zaraz skona ze wstydu, musi
na przystanku przy Galerii Dominikańskiej. Mieszko na początku jest
czymś zagłuszyć głosy z przeszłości, podchodzi szybko do pierwszego
szczęśliwy, bo ona nagle odrywa wzrok od książki, a na jej nieziemskiej
wolnego stanowiska odsłuchowego, zakłada słuchawki i naciska Play.
buzi rozkwita uśmiech, Mieszko wpatruje się w ten niespodziewany dar,
Głos, który Mieszko identyfikuje jako anielski, szepce mu do ucha
w każdą bielutką, perfekcyjną perełkę, myśli sobie, jak cudownie byłoby
smutną piosenkę pod tytułem Lonely in Gorgeous. Poruszony Mieszko
oglądać taki widok codziennie rano, podczas wspólnego szczotkowania
zerka na okładkę płyty i widzi młodą dziewczynę o pastelowych wło-
zębów, i wtedy w tę fantazję wkracza on, brodaty hipster, który – Mieszko
sach. „Chrome” – czyta, bezgłośnie poruszając ustami. Pędzi do stoiska
jest przekonany – spotyka go wzrokiem i rzuca pogardliwe spojrzenie,
z nowościami i porywa płytę, płaci zbliżeniowo, niecierpliwie odmawiając
a potem wbija się swoimi ustami w usta tramwajowej bogini. Mieszko
skorzystania z promocji, a potem jedzie do domu, gdzie puszcza płytę na
momentalnie zrywa się na równe nogi, czuje mdłości, chce wysiąść
repeacie, aż w końcu zasypia, wzruszony i poruszony, śniąc o dziewczynie
i uciekać, ale zadzwonił już dzwonek, drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył
o pastelowych włosach.
dalej, tylko po to, żeby po chwili utknąć w korku. Mieszko jest uwięziony
Mieszko zakochał się właśnie trzeci raz w życiu.
i bliski płaczu, próbuje zamknąć oczy i nie patrzeć, ale nie potrafi, więc
CHROME wcale nie nazywa się Chrome, ale wstydzi się swojego prawdzi-
patrzy jak ona jedzie wtulona w tego chuja-skurwysyna-bandytę, brodacza
wego, pospolitego nazwiska i banalnego imienia. Po ciężkim dniu wraca
jebanego, Mieszko machinalnie dotyka swojego rzadkiego zarostu, niech
do hotelu, staje w oknie i zamiast położyć się spać, patrzy na światła
on umrze, modli się Mieszko, niech on umrze, niech on umrze.
nocnego miasta, które kiedyś całe będzie należeć do niej.
CHROME nagrywa dziś kawałek, seapunkowy, postironiczny cover Dancing
FELICJA budzi się wcześniej niż zwykle. Jest jeszcze ciemno. Wyglą-
Queen ABBY, we współpracy z zespołem Fuck Androids. Dobrze się rozu-
da przez okno i widzi, jak w oknie bloku naprzeciwko siedzi facet po
mieją, więc sesja okazuje się świetną zabawą, Chrome jest zadowolona,
trzydziestce, w samych majtach. Mrok jego pokoju rozświetla wielki
że dała się namówić menadżerom. Fani dowiedzą się o tym z notki na
ekran komputera. Fel patrzy przez chwilę, jednocześnie obrzydzona
Facebooku na oficjalnym fanpage’u Chrome. Chrome nie używa Facebo-
i zafascynowana, może typek zacznie się masturbować? Ale nic się nie
oka, nie ma na to czasu.
dzieje, więc zakłada podomkę, podchodzi do drzwi i otwiera je powoli,
▶
zerkając, czy Zosia lub jej nowa zdobycz wstała. Pusto, droga wolna,
FELICJA siedzi w sieciowej kawiarni, co uważa za jedną z niewielu zalet
idzie zrobić siku i umyć zęby.
freelanserki. Wolność siedzenia z laptopem gdzie się chce. Wolność
Potem zastanawia się, czy wrócić do łóżka, ale nie chce jej się już spać.
wyboru kawy, za którą zapłaci w zamian za miejsce do pracy. W zasa-
Siada przy biurku i otwiera laptopa. W mailu czeka rozpiska trasy kon-
dzie to Fel wolałaby siedzieć w domu, ale Zosia, studentka, z którą Fel
certowej Chrome. Okrasza ją odrobiną ludzkiej narracji i wrzuca na fejsa.
wynajmuje mieszkanie, wróciła wczoraj z jakimś młodym człowiekiem
MIESZKO postanawia być proaktywny. Czuje, że poniósł klęskę o jeden
i jeszcze nie wstali. Fel zawsze czuje się nieswojo, kiedy Zosia sprowadza
raz za dużo, ale że była ona potrzebna po to, żeby na jej fundamencie
kochanków. „Ble, co za brzydkie słowo, «kochanek»” – wzdryga się Fel,
zbudować większe dobro. Czuje, że nic go nie krępuje, że nic nie może
ale Zosia tak właśnie o nich mówi. Kiedy Fel ostatni raz miała kochanka?
go już powstrzymać.
Dwa lata temu głupio zakochała się w pokemonie, ale to się nie liczy.
Mieszko dodał do ulubionych stron oficjalny fanpage Chrome. Nie może
Rok temu spotkała się parę razy z jednym typkiem, ale daleko nie zaszli.
oderwać wzroku od zdjęć i teledysku do Dancing Queen, przedziwna wer-
Fel siedzi w kawiarni, siorbie łyk kawy i przegląda służbową skrzynkę.
sja starej piosenki, niby znajoma, a jakby pochodząca z innego świata.
numer czytelników
ha!art 45
41
Miłość w czasach nienawiści
42
Michał R. Wiśniewski
Mieszko upewnia się, że to bogowie zesłali Chrome.
Chrome opisuje w nim smętny los młodej idolki, w życiu której nie ma
A potem, nie bez trudu, wręcz przeciwnie, strasznie się tym umęczył,
czasu na miłość, bo wszyscy traktują ją jak niedotykalną, a przecież
komponuje wiadomość dla Chrome. Wiadomość, w którą włoży całą
jest zwykłą dziewczyną i chce być kochana jak każdy. „Więc nawet nie
duszę, całą miłość, wszystko co tylko ma.
wiesz – pisze Chrome – jak bardzo ucieszyła mnie Twoja wiadomość”.
CHROME nie lubi wcześnie wstawać. Woli pracować w nocy. Ciemność
Mieszko czyta i serce prawie rozsadza mu pierś.
jest jej naturalnym środowiskiem. Teraz, w trasie, przesypia większość
Z każdym kolejnym mailem są coraz bliżej. Opowiada jej rzeczy, których
drogi na tylnym siedzeniu busa. Nie mówi nikomu, co jej się śni.
nigdy nie mówił nikomu. Ona także otworzyła się i dzieli wszystkim, na-
FELICJA, zalogowana na fanpage’u Chrome, widzi czerwoną ikonkę po-
wet swoimi snami. Opisuje tęsknotę za ludzkim dotykiem, za bliskością,
wiadomienia. Jakiś fan przysłał wiadomość.
opowiada, jak patrzyła kiedyś cały ranek na okno przeciwległego budynku,
Otwiera, czyta i zaczyna chichotać. List miłosny od pokemona! Fel
w którym było widać typka w samych majtkach i marzyła o tym, żeby
żałuje, że jest sama w domu, najchętniej zawołałaby Zosię i przeczytała
na nią spojrzał i zobaczył w niej kobietę. Wysyła mu zdjęcia, których nie
jej na głos co lepsze fragmenty. Chociaż wie, że to strasznie nieprofesjo-
znajdzie na Facebooku. To musi być miłość.
nalne. Tak samo, jak nieprofesjonalne jest to, co zrobi teraz: otóż wpisze
Mieszko pyta, trochę nieśmiało, kiedy będą się mogli spotkać. Chrome
w wyszukiwarkę imię i nazwisko autora listu.
odpisuje, że jest jej przykro, ale póki trwa trasa, nie ma na to szans.
Bingo. Ma już jego Linkedina, wie, gdzie pracuje i jakie studia skończył.
FELICJA czuje, że się zagalopowała, kiedy w kolejnym mailu Mieszko
Informatyk z Wrocławia. Fel próbuje przywołać jakąś myśl związaną
zapowiada, że przyjdzie na wrocławski koncert Chrome. Usuwa pośpiesz-
z Wrocławiem, ale poza słynnymi koziołkami, które, głupia! przypomina
nie wszelkie dowody swojego przestępstwa i stara się o tym nie myśleć.
sobie, że są w Poznaniu!, nic nie przychodzi jej do głowy.
Kurwa, a prawie polubiła tego pacana. Znów dała się nabrać.
Fel nie do końca rozumie, po co to robi, ale już zaczęła i nie może
CHROME wchodzi na scenę i daje z siebie wszystko. Widownia szaleje,
przestać.
a zwłaszcza typek w pierwszym rzędzie, który krzyczy jej imię, gdy Chrome
Zagląda na profil facebookowy amanta i znajduje jego kilka dostępnych
po bisie idzie do garderoby.
publicznie zdjęć profilowych. Zapisuje je na dysku, w katalogu z pokemo-
MIESZKO jakimś cudem wymija ochroniarza i wdziera się za kulisy.
nami, w którym założyła osobny folder „Mieszko”. Co to za imię, Mieszko.
„Chrome! Kochanie! To ja!” – wyje Mieszko. Przerażona Chrome nicze-
Wrzuca je teraz do Image Search Google’a. Get lucky! Za pierwszym
go nie rozumie, nie zna tego typka, nie wie co się dzieje. Na szczęście
podejściem Fel rozbija bank – usługa wyszukiwania obrazem wytropiła
ochroniarz szybko otrząsa się z chwilowego otępienia i łapie intruza,
kopię zdjęcia na serwisie randkowym, gdzie Mieszko występuje pod
a gdy ten się szarpie, sprzedaje mu fachowego kuksańca. Takiego, który
pseudonimem. Czyta jego opis i z niedowierzaniem kręci głową. Co
boli, ale nie zostawia śladów.
za nadęty bufon! „Wolę spędzić piątkowy wieczór w samotności niż
FELICJA sprawdza służbową pocztę i widzi, że nie będzie łatwo. Kryzys
w towarzystwie idiotów”. Wygląda, myśli sobie Fel, jak kawał gówna,
w socialu, akurat na początek tygodnia. Ochroniarz Chrome pobił stalkera,
a w kobiecie szuka „ideału”.
wszystko jest już na Pudelku. Felicja zaczyna się śmiać. Śmieje się coraz
Ja ci kurwa dam ideał, myśli sobie Fel i robi coś bardzo, ale to bardzo
głośniej i nie może przestać, aż łzy ciekną jej po policzkach. Na szczęście
nieprofesjonalnego.
kawiarnia o tej porze jest całkiem pusta. Zdezorientowany barista nie
MIESZKO postawił wszystko na jedną kartę i widzi, że się opłaciło. Do-
wie, co się dzieje, obserwuje atak histerycznego śmiechu u dziewczyny
stał właśnie facebookową wiadomość, a w niej prywatny mail Chrome.
siedzącej pod oknem z laptopem i po chwili sam zaczyna się śmiać, jakby
I prośbę, żeby na niego napisał.
siedział na widowni sitcomu i udzielił mu się ogólny nastrój.
I napisał. I otrzymał długiego maila z odpowiedzią na swój miłosny list.
Śmieją się razem dobrych pięć minut.
Michał R. Wiśniewski, trzydziestopięcioletni informatyk ze Szczecina. Publicysta, redaktor naczelny magazynów upadłych „Kawaii” i „Anime+”. Popularyzator japońskiej popkultury i fantastyki w Polsce. Pomysłodawca imienia pierwszej satelity naukowej „Lem”. Publikował między innymi w „Gazecie Wyborczej”; magazynach „Pulp”, „Nowa Fantastyka”, „K Mag”, „Arigato”; portalu Next.gazeta.pl; książkach Bond. Leksykon, Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej, Berlin – Pascal Lajt. W czerwcu ukaże się jego debiutancka metamodernistyczna powieść Jetlag, opowiadająca o współczesnych trzydziestolatkach. ha!art 45
numer czytelników
Walentynki Grzegorz Kopiec
Hejt na walentynki i związaną z nimi kulturę konsumpcji jest już w wielu kręgach absolutną normą. Jednak niewiele osób jest w stanie przenieść go na taki poziom. Opowiadanie obowiązkowe dla wszystkich, którzy narzekają na plagę braku pointy we współczesnej literaturze. Ciężko, unikając spoilerów, coś jeszcze dodać.
Stoisko znajdowało się nieco na uboczu. Tak, jakby jego właściciel nie miał tu swego stałego miejsca i wkleił się tam, gdzie wiadomo było, że nikt inny już się nie rozstawi. Przestrzeń wypełniały wrzaski i nawoływania spragnionych gotówki sprzedawców i przeciskających się między sobą klientów. W większości były to emerytowane kobieciny, które z potrzeby spotkania się z innym ludźmi i nawiązania niezobowiązujących rozmów postanowiły wyruszyć na targ. Dzień, a właściwie poranek, był słoneczny; wtorek, czternastego lutego,
Jeszcze chwila i eksploduje. Nagle, na szarym końcu, dostrzegł od-
godzina dziewiąta – może kilka minut po. Po błękitnym niebie przemykały
różniający się od innych stragan – niezwykle kolorowy. Pełne różowych,
pojedyncze obłoki, sprawiając, iż ten specjalny dzień nabierał jeszcze
niebieskich i czerwonych maskotek stoisko było jak zbawienie. Złość
bardziej miłosnego znaczenia. Śnieg delikatnie skrzypiał pod nogami
spadła do minimum, a jego organizm powoli zaczął wypełniać się błogim
stąpających po nim ludzi w różnym wieku. W oddali, na jednym z drzew
spokojem i zadowoleniem. Co by nie mówić, był, jest i będzie człowiekiem
okalających teren, na którym symetrycznie rozmieszczone zostało kilka-
sukcesu. Dziwna duma wypełniła jego płuca, a na twarzy pojawił się
dziesiąt straganów, zaskrzeczał jakiś ptak, a na kolejnym usłyszeć można
uśmiech zwycięstwa.
było stukanie dzięcioła. Gwar ludzkich rozmów, nawoływanie straganiarzy
Człowiek po drugiej stronie lady – umownie nazywając tak to, co ich
i odgłosy żyjących wysoko opierzonych osobników stanowiły monotonną
dzieliło – nie wyglądał na sprzedawcę zabawek. Zdecydowanie bardziej
symfonię, powtarzającą się w tym miejscu zawsze we wtorki i piątki, już
pasował na kogoś, kto sprzedaje broń na Bliskim Wschodzie. Nie zmie-
od niepamiętnych czasów.
niało to jednak faktu, że był to ktoś, kto miał mu do zaoferowania coś,
W zwartym i powolnie poruszającym się tłumie przeciskał się niewysoki
czego akurat potrzebował. I miał to tu i teraz.
chłopak o bujnej czuprynie. Łukasza irytowały strasznie te zrzędliwe, stare
– Dzień dobry – odezwał się właściciel straganu, widząc rozochoconego
baby, na które wpadał, jedna po drugiej, gdy w niewyjaśnionych okolicz-
klienta. W jego oczach dostrzegł już, że będzie to łatwy i pewny pieniądz.
nościach postanawiały przystanąć na środku ciasnej alejki. Już po drugiej,
Jego łamana polszczyzna w żadnym stopniu nie przeszkadzała młodemu,
na którą wpadł, przestał przepraszać, tylko parł przed siebie, zostawiając
napalonemu stażyście z biura prokuratora.
oburzone i wściekłe staruchy za sobą, nieczuły na ich wyzwiska. Wyrwał
– Witam – odpowiedział Łukasz, uśmiechając się szczerze do specy-
się z pracy na kilka minut, aby kupić coś miłego dla swojej panny, ale już
ficznego sprzedawcy.
po dziesięciu minutach spędzonych w tym miejscu, zdał sobie sprawę
– Czego szanowny pan sobie życzy? Mam tu wszystko: maskotki,
z tego, że nie był to najlepszy pomysł. Ciśnienie podskoczyło mu o dobre
pozytywki, zabawki, również te dla dorosłych – puścił oko do klienta.
kilka punktów. Łypał okiem, to na lewo, to na prawo, próbując w pośpiechu
– Czego pan sobie zapragnie, tym służę.
znaleźć coś, co byłoby odpowiednie, a jednocześnie podobało się i jej,
– Wie pan, to musi być oryginalne. Tak, żebym na ulicy nie spotkał
i jemu. Po raz kolejny wpadł na starszą kobietę.
drugiej pary z czymś identycznym. Niech pan powie, co najmniej schodzi?
– Kurwa! – warknął do niej tak, że nawet przez myśl jej nie przeszła
Sprzedawca rozejrzał się po swoim asortymencie. Wskazał dwa, trzy
jakakolwiek potrzeba komentowania zaistniałej sytuacji.
przedmioty, których nikt nie brał, lecz te w żaden sposób nie przypadły
Irytował go jeszcze fakt, że wędrując, już trzecią z rzędu alejką, nie zo-
do gustu Łukaszowi.
baczył niczego nawet zbliżonego do pomysłu, który zaświtał mu w głowie.
– Cóż, w takim razie wezmę to, co wiem, że będzie podobało się mojej
Pędził jak lokomotywa, sapiąc przez zaciśnięte zęby. Osoby, które szły
kobiecie. Proszę więc o ten…
z naprzeciwka, odsuwały się na boki, nie chcąc tamować mu drogi. Ci
Zanim zdążył dokończyć, sprzedawca podniósł dłoń w geście wska-
natomiast, którzy nie zdążyli, oberwali łokciem albo barkiem.
zującym, aby klient zamilkł. – Wiem, co się szanownemu panu spodoba.
– Panie, uważaj pan jak chodzisz! – ofuknął go jeden ze szturchniętych.
O tak. Tego nikt nie kupił. To towar dla wymagających klientów, a widzę,
Łukasz, nie obejrzawszy się nawet w jego stronę, wyciągnął rękę do góry
że z takim mam właśnie do czynienia. – Łukasz poczuł się dowartościo-
i wysunął z niej środkowy palec. Pędził dalej. Za chwilę miał wrócić do
wany tymi słowami i jego współczynnik dumy urósł do niewyobrażalnego
firmy – wyszedł ponad piętnaście minut temu – a kompletnie nic nie
poziomu. – Mam tylko jeden egzemplarz, więc mogę zapewnić, że nikt
znalazł. Po pracy nie zdąży już niczego kupić, więc postanowił, że weźmie
poza panem nie będzie miał czegoś takiego. Ale musi pan też wiedzieć,
cokolwiek, byle tylko było w walentynkowym klimacie.
że to nie będzie tanie.
Pokonawszy kolejną aleję, czuł, że złość wypełnia go już po uszy.
– Pieniądze nie mają znaczenia – odpowiedział natychmiast. – Jeśli
numer czytelników
ha!art 45
43
Walentynki
44
Grzegorz Kopiec
jest to choćby zbliżone do moich oczekiwań, wtedy biorę w ciemno.
populacji niosła albo torby wypchane pluszakami, albo wielkie bukiety
Uśmiechali się do siebie, każdy pewny, że ugra na tym interesie więcej
czerwonych róż. „No tak, nie mogę zapomnieć o kwiatach” – pomyślał i,
niż ten drugi.
zamiast iść prosto w stronę domu, przebiegł przez mało ruchliwą ulicę
Sprzedawca nagle zanurkował pod ladę i kiedy nie podnosił się przez
i udał się w kierunku kwiaciarni, w której kupił siedem najokazalszych
kilkanaście sekund, Łukasz postanowił wychylić się i zobaczyć, czego
różyczek.
tam szuka. W tej samej chwili, kiedy wypuścił głowę do przodu, obcokra-
Wróciwszy do domu, wyciągnął z szafy podstarzały garnitur, który
jowiec wyskoczył niczym spłoszony w polu bażant. Natychmiast położył
był jeszcze całkiem znośny. Sprawdził, czy wszystko z nim w porządku,
zawiniątko na rozrzuconych, różnokolorowych zabawkach i powoli zaczął
czy nie ma jakichś powstałych samoczynnie dziur lub niedopranych
je rozpakowywać. Łukasz nie mógł doczekać się finału. A że owa rzecz
plam – ale nie, był cały i czysty. Powiesił go więc na drzwiach i usiadł.
owinięta była szarym papierem, nie mógł dostrzec, co się pod nim ukry-
Spojrzał na niego, na leżący na podłodze wymarzony podarunek dla Kasi
wa. Kiedy w końcu dziwnie mówiący handlarz rozwinął pakunek, oczy
i stojące w wazonie kwiaty. Czuł się szczęśliwy, a jego twarz wypełnił
Łukasza zalśniły na widok jego zawartości.
radosny uśmiech.
– Biorę! – krzyknął wniebowzięty tym, co zobaczył. – Ile pan za to chce?
∆
– Jak już mówiłem, to nie będzie…
– Złodziej! Złodziej! Łapać go! – wrzeszczał sprzedawca o ciemnej
– Tak, wiem. Mów pan, ile?
karnacji i bliskowschodnim akcencie, goniąc młodego, zakapturzonego
– A wie pan co, polubiłem pana. Jeśli trzysta złotych to nie jest dla
chłopaka. Jednak wszyscy ustępowali pędzącemu na oślep zbirowi,
pana za dużo – jest pańskie.
ściskającemu pod pachą pakunek owinięty szarym papierem.
– Łoo… na trzy stówy nie byłem gotów, ale co mi tam. Trafił pan tą
Piotrek, bo tak miał na imię uciekający chłopak, pędził przed siebie,
propozycją w dziesiątkę, co ja mówię, w setkę! Nie ma sprawy, ma być
nie zważając na żadne przeszkody. Wystawiwszy łokieć, czekał tylko,
trzy stówy, będą trzy.
aby ktoś się napatoczył i oberwał w nos. Był zdeterminowany. W końcu,
Łukasz odliczył dwie setki, pięćdziesiątkę, dwie dwudziestki i jeszcze
mimo biedy, jaka go doświadczyła, a tym samym jego ciężarną partnerkę,
dziesięć złotych, po czym wręczył sprzedawcy, który w międzyczasie
zasługiwali na coś od życia. To nie była jego wina, że przed miesiącem
z powrotem zapakował towar w szary papier.
zwolniono go z pracy – jego i trzydzieści innych osób. Firma popadła
Na koniec wymienili uścisk dłoni i pożegnali się serdecznie, wierząc,
w długi i ogłosiła bankructwo, a z jego krótkim stażem pracy i w związku
że ubili targ stulecia.
z okresem zimowym nie był w stanie zaczepić się na innej budowie. Może
∆
jak przyjdzie wiosna… ale do wiosny było jeszcze daleko. Postanowił
Adam, młody student, przebywający obecnie na feriach w rodzinnym
więc wynagrodzić Patrycji ten ciężki miesiąc i spędzić z nią romantyczny
mieście, minął właśnie ogrodzenie targowiska. Nadal nie mógł uwierzyć,
wieczór, chcąc jej dodatkowo sprezentować jakiś symboliczny upominek.
że za taką cenę udało mu się kupić najwspanialszy walentynkowy pre-
Kiedy w końcu trafił na stragan tego dziwnego handlarza, nie mógł ode-
zent – taki, o jakim mógł tylko pomarzyć. Czuł, że jest mistrzem targo-
rwać wzroku od tych wszystkich rzeczy, które, na mur-beton, by się jej
wania się. Kupił takie cudo za zaledwie sto dwadzieścia złotych, choć
spodobały. Oglądał, przebierał, pytał o cenę tych wszystkich wspaniałości,
sprzedawca chciał początkowo aż trzysta. Wiedział, że i tak przekroczył
lecz każda była ponad jego finansowe możliwości. W kieszeni miał raptem
budżet przeznaczony na ten cel, jednak nie ulegało wątpliwości, iż tym
dwanaście złotych, a chciał kupić jeszcze świece i jakąś mrożonkę, która
podarkiem przekona Kaśkę do siebie. Przecież pierwsze wrażenie jest
zastąpi wykwintną kolację. Kiedy więc sprzedawca o wyglądzie terrorysty,
najważniejsze, a to właśnie miała być ich pierwsza randka i to jeszcze
jednego z tych, których ciągle pokazują w telewizji, wyciągnął całkiem
w walentynki. W dniu takim jak dziś nie mógł dać ciała. Sto dwadzieścia
spory przedmiot zawinięty w papier i powiedział, że owa rzecz kosztuje
złotych to nie majątek, a ta dziewczyna była warta każdych pieniędzy.
trzysta złotych, Piotr, nie zastanawiając się nawet przez chwilę, zwinął
I choć znali się od zaledwie tygodnia, to wiedział, że właśnie ona zostanie
mu ją sprzed nosa i pobiegł, co sił w nogach. A teraz ów brodaty straga-
jego żoną. Miała to być inwestycja w przyszłość, a na czymś takim się
niarz z zawiniętym na głowie turbanem, gonił go wzdłuż ciasnej alejki
nie oszczędza.
w tych swoich śmiesznych ciuchach, jakie noszą chyba tylko Talibowie.
Szedł przez miasto, niosąc niespodziankę zapakowaną w szary papier,
Nawoływania skończyły się, zanim zdążył dobiec do wyjścia. Chłopak
i rozmyślał na przemian o tym, jak spędzą dzisiejszy wieczór z Kasią –
nie przestawał jednak biec. Od razu wyskoczył na drogę, o mało nie
najpiękniejszą kobietą pod słońcem – i o szczęściu, jakie go spotkało,
wpadając pod samochód. Klakson czerwonego fiata zabrzmiał złowrogo,
że wybrał się dziś na to znienawidzone przez niego pole straganowe. Od
a zimowe opony zapiszczały na odśnieżonej drodze.
zawsze nie znosił tu przychodzić, ale dziś miał nieodparte wrażenie, że
– Sorry! – krzyknął do kierowcy i pobiegł dalej.
musi się tu zjawić, a że nie miał nic w planach na ten wtorkowy poranek,
∆
poza siedzeniem przed monitorem i rżnięciem w PES-a, postanowił ruszyć
Ta praca była o tyle niewdzięczna, że człowiek nie wiedział, o której
swoje zacne cztery litery. Obie myśli, które wypełniały teraz jego umysł, co
ją skończy. Zdarzały się dni, że nie wracał do domu przed północą, a był
jakiś czas rozganiane były wizerunkiem dziwnego sprzedawcy o śniadej
dopiero na stażu. Gdyby prokurator także nie miał planów na dzisiejszy
karnacji i z długą czarną, gęstą brodą. Ubrany był w jakieś poprzeplatane
wieczór, zapewne posiedzieliby jeszcze we dwójkę, kompletując papiery
z sobą szmaty i sprawiał wrażenie, jakby nie pochodził w ogóle z tej
do sprawy, która trafiła na wokandę i miała odbyć się pojutrze. W każ-
epoki; jakby został przeniesiony w czasie z okresu narodzin Chrystusa.
dym razie większość dokumentów była już przygotowana, ale ten gruby
Ale że był bardzo miły i świetnie znał polską gramatykę – choć akcent
kutasina, podchodzący pod sześćdziesiątkę, zawsze chciał, aby Łukasz
wyraźnie zdradzał, iż musi pochodzić z Bliskiego Wschodu – to Adam
sprawdzał je po kilka, a nawet kilkanaście razy z rzędu.
nawiązał z nim nić przyjaźni i zdecydował się na zakup tak wspaniałej
– Koniec na dziś – powiedział prokurator, kiedy na zegarze wybiła
rzeczy właśnie u niego.
dwudziesta. – Też pewnie masz jakieś plany w stosunku do tej swojej…
Mijał właśnie sklep z ogromną, szklaną witryną. Zobaczył swoje odbicie.
jak ona się nazywała? Marlena?
W ręku trzymał całkiem spore papierowe zawiniątko. Zabawnie z nim
– Marcelina – poprawił go grzecznie. – Tak, chcę ją zabrać do re-
wyglądał, ale w takim dniu jak dziś większość przechodniów męskiej
stauracji.
ha!art 45
numer czytelników
Walentynki
Grzegorz Kopiec
– O, to musisz koniecznie udać się do Perłowej, podają tam świetne
na tej sali. Rezerwacji dokonał już w dniu, w którym Kaśka zgodziła
golonko.
się pójść z nim na randkę. Zeszli pod drzwi sali numer trzy, po drodze
– Nie stać mnie jeszcze na takie standardy – odpowiedział, chcąc
zahaczając o stoiska, przy których zakupił dwa duże napoje coca-coli
nadać swym słowom delikatną barwę żartu – ale na pewno w przyszłości
i największe pudełko popcornu. Później zdał sobie sprawę z tego, że
o niej pomyślę.
będzie ono przeszkadzało mu w próbie przytulenia dziewczyny, ale nie
– OK, młody, to znikaj. Widzimy się jak zwykle jutro o ósmej.
mógł już nic na to poradzić.
– Będę na czas. Do widzenia – powiedział prokuratorowi, ale nie do-
Razem z nimi czekała już ponad setka osób. Gwar, który im towa-
czekał się odpowiedzi. Grubas pochylił się nad swoimi papierami i po
rzyszył, nasunął mu na myśl wydarzenia dzisiejszego poranka, kiedy
chwili zamknął otwartą teczkę. Kiedy podniósł oczy znad biurka, stażysty
w poszukiwaniu czegoś specjalnego dla Kaśki – co de facto stało się
już nie było.
jej nieodłącznym towarzyszem – przedzierał się przez tłumy ludzi na
– Na razie młody.
ciasnym targowisku. W końcu drzwi otwarły się i w ich świetle stanęło
Łukasz, zamykając za sobą drzwi, od razu sięgnął po telefon i wybrał
dwoje kontrolerów. Tłum zaczął się przerzedzać.
numer Marceliny. Oznajmił jej, że będzie za piętnaście minut, i poprosił,
Zajęli miejsca. Kasia usiadła po jego prawej stronie, ale natychmiast,
aby była już gotowa, bo na dwudziestą trzydzieści mają zarezerwowany
kiedy tylko to uczyniła, na swych kolanach ułożyła wspaniały walentynko-
stolik w Harlanie.
wy upominek, niemal od razu zapominając o Adamie. Światła przygasły
Zatrzasnął za sobą drzwi czarnego passata i spojrzał wstecz, aby wyco-
i na ekranie zaczęto wyświetlać reklamy oraz zwiastuny filmów.
fać. Na tylnym siedzeniu leżał szary papier owinięty wokół najdroższego
∆
prezentu na walentynki, jaki został przez niego kiedykolwiek kupiony.
Dochodziła dwudziesta pierwsza. Młoda, ciężarna dziewczyna sie-
Mimo wszystko uśmiech wpełzł na jego twarz.
działa przy okrągłym stoliku przykrytym śnieżnobiałym obrusem. W jej
Za dwadzieścia pięć dziewiąta podjechali na parking pełen różnorakich
rozmarzonych oczach lśniły płomienie, dopiero co zapalonych świec.
marek samochodów, od podrasowanego Fiata 126p po Porsche Cayenne.
Patrzyła poprzez nie na krzątającego się w kuchni mężczyznę. Kochała
Pochwalił się w duchu za to, że przed trzema dniami dokonał rezerwacji
go, nie miała innego wyjścia, w końcu miał zostać ojcem jej dziecka,
stolika, gdyby nie to, na pewno nie usiedliby tu dziś tak z marszu. Zaczął
i mimo iż zamknięto jego zakład pracy, a sam jeszcze niczego innego nie
parkować, a Marcelina ściskała w rękach otrzymane przed kilkoma mi-
znalazł, wiedziała, że stara się jak może, aby zapewnić im godne życie.
nutami cudo, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
Nie pił. Każdy inny w jego sytuacji szukałby pociechy w alkoholu, on
– Gdzie ty to znalazłeś? To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek do-
jednak był zdeterminowany. I mimo że nie był to jej wymarzony książę
stałam. – Głos dziewczyny pełen był niepohamowanej i szczerej radości.
z bajki, to zakochiwała się w nim z każdym dniem na nowo i coraz bar-
– Mam swoje miejsca – odpowiedział jej i przekręcił kluczyk, aby
dziej. Nie miała pojęcia, skąd zdobył pieniądze na tak piękny upominek,
zgasić silnik.
jaki jej podarował dzisiejszego popołudnia. Znała się na tych rzeczach
– Mogę go zabrać ze sobą? – zapytała zalotnie.
i wiedziała, że słono kosztują. Chciała wierzyć, że tego nie ukradł, że
– Nie wygłupiaj się – odpowiedział zaskoczony. – Wszyscy będą na
słowa, którymi ją zapewniał, iż miał na ten cel pieniądze, odłożone już
nas patrzeć.
znacznie wcześniej, były prawdą. Chciała, ale nie umiała. Może kiedyś jej
– Nie obchodzi mnie to. Chcę go mieć przy sobie. Chcę, żeby mi za-
się przyzna, a może pozostanie to tajemnicą już do śmierci.
zdrościli.
Z kuchni dolatywały wspaniałe aromaty i, choć Piotrek przygotowywał
Młody stażysta prokuratora westchnął, ale nie miał argumentów ani
posiłek z mrożonki, pachniało jak w najlepszej restauracji. Po raz kolej-
serca, aby jej tego zabronić.
ny udowodnił, że jest wart jej miłości. Z radia snuły się ciche dźwięki
Weszli do środka i oczy wszystkich siedzących spoczęły na trzymanym
najpopularniejszych miłosnych melodii, które w jakiś niezwykły sposób
przez dziewczynę, ubraną w wieczorową suknię, prezencie. Oczy pełne
dodawały temu ich biednemu życiu magicznej mocy. Patrycja czuła się
zazdrości. Po chwili kelner zaprowadził ich do czekającego już stolika
niemal jak księżniczka, której lada chwila zostanie podane królewskie
i kiedy usiedli, zostawił menu. Marcelina przysunęła do siebie wolne
danie. Była w czterdziestym tygodniu ciąży i Piotr starał się wyręczać
krzesełko i wygodnie ułożyła na nim swój prezent.
ją we wszystkich obowiązkach, zwłaszcza w kuchni.
∆
Mieszkali skromnie, na tak zwanym „socjalu w internacie”. Nie stać ich
Kolejka do kina nie miała końca. Adam i trzymająca jego dłoń zachwy-
było na nic więcej, zwłaszcza, że kiedy rodzice dziewczyny dowiedzieli
cona Kasia stali mniej więcej w połowie jej długości. W swej prawej ręce
się, iż ta jest w ciąży, kazali jej się wyprowadzić. Rodzice Piotra nie chcieli
dziewczyna kurczowo ściskała niespodziankę, którą została niesamowi-
z kolei ściągać na swoje barki kolejnej gęby do wykarmienia i również po-
cie zaskoczona dzisiejszego wieczoru. Od chwili, kiedy otrzymała ją od
kazali jej drzwi. Chłopak, niewiele się zastanawiając, wynajął mieszkanie
Adama, nie rozstawała się z nią nawet na moment. Nie wyobrażała sobie
na parterze kilkupiętrowego budynku, w którym pomieszkiwała przede
wejścia na seans bez tego cudownego daru. Choć było to ich pierwsze
wszystkim recydywa i ludzie niezdolni do opłacania rachunków – utrzy-
spotkanie, czuła w kościach, że w przyszłości będzie on jej mężem. Bo
mywani przez miasto. Jednak z braku innych możliwości postanowili tu
niby kto inny, jeśli nie osoba, która tak doskonale potrafiła trafić w jej nader
zamieszkać i stworzyć swój własny dom.
wybredny gust, mogła zostać jej potencjalnym małżonkiem? Zakochała
Patrycja patrzyła szklącymi się oczami to na Piotra, to na prezent, jaki
się w prezencie od pierwszego spojrzenia, a tym samym uczucie przelało
jej sprawił – wymarzony. Było to spełnienie jej najskrytszych oczekiwań.
się i na tego przystojnego studenta.
Nie wierzyła, że takie rzeczy są w ogóle dostępne, ale jak tylko rozpa-
– Dzień dobry – powiedział Adam, zbliżając się do okienka kasowego.
kowała go z szarego papieru od razu wiedziała, że jest to coś, o czym
Nastolatka po drugiej stronie tylko coś odburknęła, przeszedł więc
marzyła całe życie – takie spełnione, choć niewymyślone marzenie.
od razu do sedna. – Mam rezerwację na seans W objęciach miłości na
Leżało teraz blisko niej na kanapie, przy której rozłożyli stolik i postawili
dwudziestą trzydzieści.
dwa krzesełka, aby patrzeć poprzez płomyki na swoje twarze.
Osoba za kasą zapytała o nazwisko. Podał je i po chwili był w posia-
W końcu Piotrek podał do stołu, nalał dwa kieliszki bezalkoholowego
daniu dwóch biletów z najlepszymi miejscami, jakie można było zająć
szampana i pocałował Patrycję, życząc jej po raz kolejny szczęśliwych
numer czytelników
ha!art 45
45
Walentynki
46
Grzegorz Kopiec
walentynek.
innych seansach oraz całą obsługę.
– Wierzę, że każde takie będą, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie,
Kino otwarto ponownie dopiero po trzech miesiącach.
co musiałbyś zrobić, aby w przyszłości przebić te dzisiejsze – odpowie-
Dzięki tej nieplanowanej nocy sylwestrowej w najuboższym bloku
działa mu Patrycja drżącym głosem.
w mieście, państwo miało zaoszczędzić dwadzieścia osiem tysięcy mie-
– Na pewno mogę coś jeszcze wymyślić. – Uśmiechnął się do niej
sięcznie. Skończyło się utrzymywanie za pół darmo nierobów, których
i usiadł po przeciwnej stronie.
każda praca hańbi, posiadających po dwie lewe ręce. Lecz ani miasto,
Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń sięgającą po sztućce.
ani państwo nic tak naprawdę o nich nie wiedziało, bo niby skąd. Skąd
– Kocham cię.
mogli wiedzieć, że ci biedni – to fakt – ludzie mają swoje marzenia i do
– Ja też się kocham, Pati.
nich dążą, kochają i są kochani, chcą pracować, ale będąc ciągle dyskry-
Wybiła dwudziesta pierwsza. Na wszystkich zegarach – tych ścien-
minowanymi, nie mają odwagi wynurzyć nosa ze swych bezpiecznych
nych, tych w telefonach, tych na nadgarstkach, a także tych na wieżach
mieszkań-dziur. Nie będzie już zwoływania obrad i roztrząsania tematu,
kościołów – wybiła dwudziesta pierwsza. Magiczna godzina. Godzina
w jaki sposób pozbyć się darmozjadów i zamienić tę rozpadającą się
sprzedawanych i przyjmowanych pocałunków. Godzina wyznawania
ruinę w coś milszego dla oka. Przypadkowo przyniesiona walentynkowa
sobie miłości. Godzina zakochanych.
atrakcja rozwiązała wszystkie problemy miasta związane z tą zaniżającą
Dziewczyna i chłopak w jednej chwili spojrzeli w kierunku walentynko-
standardy życia częścią społeczeństwa.
wego podarunku. Zaczęło się z nim dziać coś niedobrego. Nie wiedzieli,
Eksplozja roztargała brzuch Patrycji, przebijając się przez nią na wylot,
skąd wydobywa się ten ostry i szczypiący dym, wydzielający się z tak
wyszarpując dziecko i roztrzaskując je na ścianie, która pod wpływem
charakterystycznym sykiem. Po zaledwie sekundzie nie można było już
wybuchu posypała się w pył. Fala uderzeniowa przebiła się do następne-
rozpoznać oryginalnego kształtu tajemniczego prezentu – wszystko
go mieszkania. Papierowe ściany kruszyły się jak domki z kart, a przez
zasłoniła błyskawicznie rozpylająca się mgła. Zanim którekolwiek z nich
potłuczone okna wylatywały języki groźnych płomieni.
zdążyło zareagować, wewnątrz przedmiotu wartego trzysta złotych,
Mieszkańcy położonych na parterze lokali zginęli w momencie, w któ-
połączyły się dwie blaszki i nie można było już nic zrobić.
rym rozprzestrzeniająca się erupcja włamywała się do ich domów. Nie
∆
mieli szans na schronienie się, w jednej chwili wszystko zamieniało się
W trzech, wydawałoby się, niepowiązanych ze sobą miejscach doszło
w śmiercionośną broń i szarpało ich pogrążone w rozpaczliwym krzyku
do potężnych eksplozji.
ciała. Kiedy fala zniszczenia umilkła, zabijając dwadzieścia siedem osób
Niemal czterdziestu klientów ekskluzywnej restauracji zginęło na miej-
plus jedno nienarodzone jeszcze dziecko, mieszkania wyższych pięter
scu, nie licząc obsługi. Razem z nimi śmierć poniosło pięćdziesiąt sześć
nagle zaczęły się pod sobą zapadać. Rumor ustał po pół minuty, a to, co
osób. Nikt nie przeżył. Wybuch był na tyle silny, że naruszona konstrukcja
dotychczas było wielokondygnacyjnym budynkiem, stało się cmentarzy-
ściany nośnej poddała się ciężarowi dachu wraz z zalegającym na nim
skiem, pod gruzami którego spoczęło dwieście siedem osób – dorosłych
śniegiem i zawaliła się na w większości martwe już ciała a właściwie na
i dzieci. Nie licząc nienarodzonego dziecka Patrycji i Piotrka.
to, co z nich pozostało.
Wielotygodniowe śledztwo w żadnym przypadku nie wykazało źródła
Kiedy ugaszono pożar i pozbyto się gruzów, ratownicy zmuszeni byli
wybuchu. Z uwagi na to, że do wydarzenia doszło w trzech miejscach
do zbierania niewielkich fragmentów ludzkich ciał. Ze wszystkich, niemal
w tym samym czasie, uznano, iż był to najprawdopodobniej zamach
sześćdziesięciu osób, tylko jedno ciało było zachowane w całości. Spo-
terrorystyczny. Taka informacja trafiła do opinii publicznej, mimo że
śród reszty uzbierano trzysta osiemdziesiąt jeden worków, a w każdym
nigdzie nie znaleziono najmniejszych śladów materiałów wybuchowych.
z nich spoczęła pojedyncza, oderwana część ciała. Nie było szans na
∆
ustalenie do kogo należały, nie mówiąc już o możliwości ich poskładania.
W ciemnym pokoju jedynym źródłem światła był blask bijący ze stare-
Sto trzydzieści trzy osoby szczelnie zamknięte w sali kinowej wyparo-
go kineskopowego telewizora. Refleksy świetlne odbijały się na twarzy
wały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Eksplodujący ładunek
jego jedynego mieszkańca. Twarzy pełnej spełnienia; twarzy porośniętej
rozprzestrzenił się w ułamku sekundy na wszystkie miejsca wokół Kasi,
gęstą, czarną brodą; twarzy zwieńczonej starannie zawiniętym turbanem.
na której kolanach znajdowała się walentynkowa bomba. Zginęła pierw-
Tajemniczy straganiarz oglądał wiadomości w swym oddalonym
sza. Jej ciało, rozerwane na mikroelementy, rozbryzgnęło się po całym
o trzysta kilometrów od miejsca wydarzeń mieszkaniu. Uśmiechał się
pomieszczeniu i nie znaleziono żadnej części, która mogłaby wskazywać
do siebie, nie wierząc, że spotkało go takie szczęście, iż jego produkty
na to, że poza stu trzydziestoma dwoma osobami był tu ktoś jeszcze.
wywołały tak liczne ofiary.
Z Adama również wiele nie zostało, ale znaleziona przez strażaków poje-
Między wyszczerzonym w groteskowym grymasie obliczem, a błysz-
dyncza stopa, nie pasująca do innych szczątków, dawała jednoznaczną
czącym ekranem telewizora znajdował się niewielki stoliczek, a na nim
informację, iż jej właściciel również przebywał na seansie.
swoje miejsce miało całkiem sporo elektroniki, różnorakich pudełek
Mimo ogromnych zniszczeń, system przeciwpożarowy – choć znacznie
i pęków drutu. Przy mężczyźnie, na wygodnej kanapie, leżały pluszowe,
uszkodzony – zdołał zadziałać i ugasić wywołany pożar, nie pozwalając
żółte kurczaczki i szare, uśmiechnięte króliczki. „Najwyższy czas, abym
mu rozprzestrzenić się na pozostałe sale. W ciągu zaledwie ośmiu minut
zaczął przygotowywać się do świąt” – pomyślał, sięgając po sterczące
udało się ewakuować pozostałych klientów spędzających walentynki na
uszy maskotki. Lubliniec, 21.02.2014
Grzegorz Kopiec, 32-latek z Lublińca na Śląsku. Na co dzień zajmuje się szeroko pojętą informatyką, z wykształcenia magister inżynier z dyplomem Politechniki Częstochowskiej na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Informatyki. Publikował w „Magazynie Histeria” oraz na portalach Kostnica, Horror Online oraz ArenaHorror. W wolnych chwilach czyta Kinga i Stefana Darda i zasłuchuje się w brzmienie polskiego hip-hopu lat 90. i początku XXI wieku. Obecnie prowadzone są prace nad korektą jego książki o roboczym tytule Krypta. ha!art 45
numer czytelników
Tiergarten Aleksander Przybylski
Niejeden raz w historii literatury zwierzęta krytykowały człowieka ludzkim głosem. Chyba po raz pierwszy ktoś oddał głos suce Hitlera i psu czterech pancernych. Nieczęsto też bywa, aby żołnierzom Trzeciej Rzeszy i bohaterom polskiej popkultury dostało się po równo. Za poczucie humoru i ciekawie przedstawioną krytykę absurdów historycznych.
Ponieważ 3. Armia Uderzeniowa lizała jeszcze rany odniesione podczas forsowania wzgórz Seelow i nie zdołała była podciągnąć dostatecznie blisko ciężkich haubic polowych, jedynym niepokojącym dźwiękiem, jaki słyszeli lokatorzy bunkra, był szum wentylatorów. Owego szumu szczególnie nie znosił feldwebel, zootechnik Udo Krettek, chłopski syn, który całe swoje życie, nie licząc czterech lat studiów na Akademii Weterynaryjnej w Wiedniu, spędził wśród wilgotnych nizin rodzinnego Burgenlandu. Był człowiekiem prostym, ale nie głupim, dlatego wiedział, że jego sy-
że jeszcze myliły mu się kierunki. Wczoraj na przykład zapędził się do
tuację można określić treściwym burgenlandzkim słowem verschissen.
kuchni, gdzie nad zimną szafką z butelką fanty w ręku stała panna Braun.
Osiem metrów zbrojonego betonu gwarantowało mu bezpieczeństwo
Obrzuciła go wrogim spojrzeniem, a on, aby nie wyjść na kompletne-
i tymczasowo znajdował się w o wiele lepszym położeniu niż jego koledzy
go błazna, udał, że wpadł po uszy wieprzowe dla Negusa i Stasi. Kiedy
z kompanii weterynarzy, których pod radzieckim ostrzałem zagoniono do
schylał się, żeby wyciągnąć smakołyki, poczuł wyraźną woń koniaku
kopania rowów przeciwczołgowych w okolicach Spandau. Było to jednak
zmieszanego z oranżadą. „No tak – pomyślał – w końcu każdy musi sobie
odroczenie wyroku, a nie amnestia. Prędzej czy później do dzielnicy
jakoś radzić”. Sam poczuł wówczas wzbierającą w nim ochotę na tęgą
rządowej muszą wejść Rosjanie. A jeśli wejdą do dzielnicy rządowej, to
lufę, która w zasadzie nie przestała go opuszczać aż do rychłego końca.
swoje kroki skierują do Kancelarii Rzeszy, a z Kancelarii do ogrodu. A tam
Teraz jednak pilnował drogi i szybko przemykał korytarzami. Ktoś
będą już na nich czekać dwa bliźniacze wloty szybów wentylacyjnych,
musiał uchylić drzwi do pokoju najważniejszego lokatora, bo Krettek
które dwadzieścia cztery godziny na dobę zasysają berlińskie powietrze
usłyszał stłumione dźwięki muzyki odtwarzanej na gramofonie. Przy-
pachnące spalenizną i ceglanym pyłem. Znając Rosjan, najpierw wleją
stanął i wsłuchał się w niewyraźny tekst piosenki. „Och, cóż to za noc,
przez te szyby ropę, a potem wrzucą do nich wiązkę granatów. Udo
my cudowną tę noc nazywamy Bella Notte. Niebo jest tuż, w gwiezdne
Krettek bardzo lubił rumiane burgenlandzkie kipfle, które kobiety w jego
oczy mu spójrz, w tę czarowną Bella Notte. Z ukochaną u boku, przeżywać
domu przyrządzały smażąc kulki bladego ciasta w głębokim tłuszczu.
będziesz raj! Ta noc ma dziś magiczną moc, więc ze szczęścia bracie
Teraz zaś wszystko wskazywało, że skończy jak kipfel.
łkaj! Chce każdy z nas, przeżyć w życiu choć raz, tę czarowną Bella Notte”.
Mniej więcej takie myśli towarzyszyły mu, kiedy wiercił się na pry-
To coś nowego, wcześniej na okrągło słuchali Lehára i Blutrote Rosen.
czy, usiłując zasnąć. Podczas krótkiego pobytu w bunkrze zdążył już
W końcu ktoś zamknął grube drzwi i koncert urwał się równie nagle jak
przywyknąć do ciasnoty i smrodu przepełnionej kanalizacji, jednak
się zaczął. Krettek ruszył i po przejściu kilkunastu metrów znalazł się przy
monotonny dron wentylatorów doprowadzał go do pasji. Udo Krettek
śluzie gazowej. Obrzucił spojrzeniem starego scharführera przysypiające-
spojrzał na fosforyzujące wskazówki swojego zegarka marki Junghans
go na krześle, stwierdzając, że musi być z niego niezgorszy debil, skoro
i z zadowoleniem odczytał godzinę. Było kilka minut po północy, tak
od czasu puczu monachijskiego nie był w stanie dochrapać się wyższej
jak przypuszczał. Feldwebel, jako jeden z nielicznych lokatorów, nie
szarży. Stary SS-man skinął głową, zezwalając na przejście, i jednocześnie
stracił poczucia czasu. Łącznościowy przyjmujący meldunki i ku-
podał weterynarzowi latarkę oraz wysłużonego ortgiesa zabawkowego
charze mieli jeszcze jako takie pojęcie o porach dnia, ale większość
kalibru. „Względy bezpieczeństwa – pomyślał Krettek – równie dobrze
mundurowych z FBB i RSD oraz nieliczni członkowie korpusu cywil-
mógłby mi dać do obrony przed radzieckimi bombami słomkowy kape-
nego głupieli coraz bardziej. Krettek po omacku zdjął z półki paczkę
lusz”. Udo podziękował burgenlandzkim mruknięciem, wsadził fanty do
papierosów, zwiesił nogi z pryczy i opuścił się cicho na betonową
kieszeni kurtki i skręcił w krótki korytarz szybu wentylacyjnego, gdzie na
posadzkę. Brudny piasek oblepił jego wilgotne stopy. Buty i kurtkę
legowisku sporządzonym z poduszek, do niedawna zdobiących kanapy
Krettek założył dopiero na korytarzu, tak, aby nie zbudzić kolegów.
w westybulu Kancelarii, leżała jego wymówka. Wymówka podniosła łeb
Palacze mieli w bunkrze podwójnie verschissen. Wódz nie znosił dymu
i wlepiła w feldwebla piwne oczy.
tytoniowego, więc trzeba było wychodzić na dziedziniec, wykłócając
– Blondi, idziemy na spacer – powiedział Krettek i założył suce obrożę
się o pozwolenie, albo palić przy tych nieszczęsnych wentylatorach,
ściągniętą z kołka.
za co z kolei ścigali służbiści z XVII Biura Bezpieczeństwa pilnujący
Papierosy marki Juno to nie był szczyt marzeń, ale w Berlinie nie moż-
trzech śluz wiodących na powierzchnię.
na było już liczyć na wiele więcej. Zresztą Krettek i tak należał do tego
Ale Krettek miał dobrą wymówkę. Przeszedł już jakieś trzydzieści me-
rodzaju początkujących nałogowców, którzy nauczyli się palić w wojsku
trów, bacznie przyglądając się napisom na ścianach. Był tu na tyle krótko,
i nie zwracają jeszcze szczególnej uwagi na jakość tytoniu. Kiedy już
numer czytelników
ha!art 45
47
Tiergarten
48
Aleksander Przybylski
okrążył smętne resztki pooranego detonacjami ogrodu, zatrzymał się
zrozumiał całą powagę sytuacji i zdołał wreszcie coś z siebie wykrztusić.–
przy rzeźbie Arno Brekera. Blondi z uporem cechującym raczej psa niż
Ale dokąd?! Gdzie idziesz?! Czekaj! Rozstrzelają mnie, gorzej, powieszą na
sukę, regularnie ją obsikiwała. Zaciągnął się papierosem i odpiął smycz.
strunie od fortepianu! Jak ja im wytłumaczę… że niby jak… że Blondi mi
Ta absurdalna smycz, która przed niczym nie chroniła ani psa, ani ludzi,
powiedziała, że sobie idzie i że sobie poszła? – Dlatego radzę ci zrywać
była koncesją na rzecz obowiązujących w bunkrze rytuałów. Po prostu
się ze mną, olle kamerad. Tak się u was mówi w Austrii, olle kamerad? – Jak
tak się jakoś przez tych kilka dni utarło, że Blondi ma być wyprowadzana
mam iść? – pytał, wymachując rękami niczym tonący. – Pilnują mnie.
na smyczy, a weterynarz ma być uzbrojony w broń krótką. Skoro SS-man
Służba… zresztą… pal ją licho – dodał, ściszając głos. – Na zewnątrz są
wydawał broń, to po coś ją wydawał, a skoro smycz wisiała na kołku, to po
Rosjanie, strzelają do wszystkiego, co się rusza. Podobnie jak nasi z SS
coś wisiała. Krettek był nawet z tych ceremonii zadowolony, bo dodawały
do dezerterów.– Słuchaj, wyjaśnię ci to po raz pierwszy i ostatni. Rosja-
one nieco powagi jego dość błahemu zajęciu, jakim było wyprowadzanie
nie tutaj i tak dojdą, przecież oboje dobrze wiemy, że to kwestia dni. Ale
na siku i kupę pięciu psów przebywających w bunkrze, a więc dwóch
zanim to się stanie, w tym betonowym pierdolniku wybuchnie psychoza
owczarków niemieckich należących do wodza, dwóch terierów szkockich
samozagłady. Krowa Braun ma już naszykowane ampułki z cyjankiem,
będących pupilami panny Braun oraz jednego jamnika z początkami
a nasz kochany Adolf bawi się w wolnych chwilach swoim waltherem.
dyskopatii, zamęczanego przez dzieci państwa Goebbels.
Na was też będą wywierać presję. Widzisz ten przewrócony platan po
Co do Goebbelsów, to rodzina trzymała jeszcze innego kalekę – kanar-
drugiej stronie ogrodu? No tak, wy w ciemnościach gówno widzicie.
ka cierpiącego na grzybicę (widomy skutek złego powietrza i wilgoci),
W każdym razie ruska bomba odsłoniła tam fundament muru. Wystar-
którego Krettek musiał codziennie smarować maścią na bazie imidazolu.
czy dwa razy drapnąć i jest się już na Wilhelmstraße. W mieście możesz
Wraz z ograniczeniem przestrzeni wyrobiła się w mieszkających w bun-
przynajmniej się ukryć albo spróbować przedrzeć na zachód. – Skąd to
krze ludziach pewna skłonność do kultywowania drobnych rytuałów.
wiesz? – Że mi się uda? Nie mam pojęcia. A o dziurze wiem od jeża. – On
Z regularnością godną podziwu chodziło się na papierosa, spożywało
też mówi po niemiecku? – Nie, w ogólnozwierzęcym. Decyduj. W swoim
posiłki, goliło, defekowało, spało, obcinało paznokcie, czesało, czytało,
życiu Krettek wielokrotnie słyszał o niezwykłej trafności decyzji podej-
prowadziło kurtuazyjne rozmowy i słuchało radia. Nawet poruszano się
mowanych instynktownie przez zwierzęta. Koty uciekające z wiosek na
w jakiś upiornie oszczędny sposób tak, jakby przygotowywano się do
zboczach Etny tuż przed erupcją, termity opuszczające dom, który lada
mającej trwać całe eony hibernacji. Wszelkie zbędne gesty były tylko
moment legnie w gruzach, czy pszczoły wracające do ula przed burzą.
stratą cennej energii. W obliczu nieuchronnej klęski ludzie redukowali
Na studiach ciągle opowiadano o takich przypadkach. Oczywiście trudno
swoje istnienie i zasklepiali się w sobie. Jedynie najmłodsze z dzie-
zakładać, że w wypadku gadającego psa w grę wchodzi jedynie instynkt,
ci państwa Goebbels oraz psy potrafiły zachowywać się w swobodny
ale głupotą byłoby całkowicie wykluczyć oddziaływanie szóstego zmysłu,
sposób. Blondi właśnie dawała tej swobodzie wyraz. Obsikawszy figurę
który przecież Blondi musiała mieć wykształcony znacznie lepiej niż
dyskobolki, zaczęła węszyć pod krzakiem derenia, skomląc od czasu do
przeciętny przedstawiciel ludzkiego gatunku. Krettek wciągnął haust
czasu. Kretek przypomniał sobie, że wczoraj dostrzegł w tym miejscu
powietrza, pomyślał o Maeterlincku, przypomniał sobie, co opowiadał na
jeża wybudzonego ze snu zimowego. Faktycznie, po chwili suka dopadła
gościnnych wykładach w Wiedniu niejaki Konrad Lorenz, pojął, jaki jest
małą, kolczastą kulkę, którą zaczęła trącać pyskiem, skomląc i warcząc
jego stosunek do służbowego obowiązku i składanej przysięgi, wreszcie
na przemian. W swojej pracy zawodowej Krettek zajmował się dotychczas
wypuścił powietrze i podjął decyzję. – Idę z tobą. A w Burgenlandzie nie
głównie rogacizną i końmi, ale dwubiegunowe zachowanie Blondi wydało
mówimy olle. Wystarczy zwykłe alter.
mu się cokolwiek podejrzane. „Zresztą, jaki właściciel…” – pomyślał i odpalił drugiego papierosa. – Blondi, zostaw to świństwo! – Świństwo? – Blondi odwróciła swój płowy łeb w kierunku Kretteka. – Świństwo, to jest jak ta kurwa Hitler pcha mi swoje brudne nogi do pyska. Papieros wypadł z rozwartych ust i upadł na ziemię zaraz obok ślepej latarki, która wylądowała tam pół sekundy wcześniej. – Zrywam się z tego domu wariatów. Trzy lata odgrywania komedii wśród zbrodniarzy, morfinistów i koprofilów, to aż nadto – wyjaśniła Blondi, która, jak się okazało, była psem nie tylko mówiącym, ale również wyszczekanym i posiadającym niejaką erudycję. – Żeby była jasność, Udo, mogę do ciebie mówić po imieniu, prawda? Do ciebie nic nie mam. I dlatego tobie też radzę stąd spieprzać. Krettek jeszcze nie za bardzo pojmował, co się właśnie stało. Weterynarz przeżywał coś na kształt przedłużonego zdumienia, które, zanim jeszcze pojawi się strach, ogarnia ciało człowieka spadającego w przepaść. Wreszcie uchwycił się pierwszych słów wypowiedzianych przez Blondi.– Jak to brudne… nogi… do…? Blondi przewróciła oczami i parsknęła. Kiedy mówiła, przejmowała nie tylko ludzki język, ale także mimikę. – Lubi, jak go podgryzać. Ludzie sam na sam ze zwierzętami są zadziwiająco swobodni. Zresztą ty, jako wiejski weterynarz, powinieneś o tym wiedzieć. Blondi, nie czekając na wyjaśnienia i pytania, których weterynarz i tak nie był w stanie sformułować na poczekaniu, odwróciła się i ruszyła w kierunku leja po bombie na drugim końcu ogrodu. Człowiek jednak nagle ha!art 45
II – Pies zostaje z nami! – perorował żywiołowo śniady czołgista, z właściwym sobie kaukaskim temperamentem. – Nie tak się, kurwa, umawialiśmy! – krzyczał w stronę sapera, który ciągnął za obrożę dużego owczarka niemieckiego.– Spakojna, dżigit. Ty mnie nie mów, co ja mam robić. Ty i cała twoja załoga jesteście rozkazem Starego oddani do mojej dyspozycji. A pies też jest częścią załogi, paniał? – Umawialiśmy się na transport do stacji metra! – protestował czołgista.– I rozpoznanie. Więc teraz pies wykona misję rozpoznawczą.– Z dziesięcioma kilogramami trotylu na grzbiecie?! – Echo powtórzyło jego krzyk z taką mocą, że jeśli po drugiej stronie zalanego tunelu byli Niemcy, to musieli go usłyszeć. Kapitan Wydziału Specjalnego Dywizji, Iwan Pawłow, aktualnie działający w mundurze i pod legendą sapera, wiedział, że będą kłopoty. Cały pomysł od początku wydał mu się poroniony, a już w szczególności sposób jego realizacji. Plan opracowany przez jakieś mądre głowy z trzeciego wydziału nawet na papierze wyglądał nieszczególnie. Zakładał bowiem, by wytypować jednego z kilkunastu psów, będących na stanie związków taktycznych prących na Berlin, i obładować go wiązkami trotylu. Potem należało podejść z nim jak najbliżej Kancelarii Rzeszy, uzbroić ładunki, puścić zwierzaka w kierunku dziury, w której zaszył się Adolf Hitler i czekać na detonację. Pawłow uznał misję za samobójczą, tak jak zrobiłby każdy, komu czerwona mgła szaleństwa nie zaćmiła jeszcze oczu. No, ale w końcu nie służy się tam, gdzie służył Pawłow, po to, by
numer czytelników
Tiergarten
kwestionować sens zlecanych przez górę zadań. Pawłow zasięgnął
mu płócienną kamizelkę i pogłaskał po karku pokrytym grubym jak u nie-
więc tu i ówdzie języka. Szukał psa, który był silny, miał umiejętności
dźwiedzia futrem. Teraz trzeba było rozmówić się jeszcze z dowódcą
tropiące, był absolutnie posłuszny i odbył szkolenie w ośrodku profesora
czołgu. Młody sierżant, przez cały czas, gdy jego ludzie kłócili się o psa,
Preobrażeńskiego. Ostatecznie dokonał wyboru politycznie kłopotliwego,
siedział spokojnie na ławce i scyzorykiem wykonywał nacięcia na kolbie
ale jedynego, który dawał choćby promil szans na wykonanie zadania.
zdobycznego mausera. Aktualizował w ten sposób dość długą listę trafień.
Wytypowanym psem był owczarek niemiecki towarzyszący 1. Bry-
Nacięcia sięgały już od stopki aż po język spustowy, chociaż sierżant liczył
gadzie Pancernej Wojska Polskiego. Urodzony na Syberii, wykarmiony
tylko zabitych oficerów. Był to mroczny typ, zamknięty w sobie i milczący,
pod waciakiem, odchowany w czołgu T-34. Prawdziwy czekista wśród
którego twarz posiadała mimikę zbliżoną do tej, jaką miał Lenin od czasu,
czworonogów. Ze szlakiem bojowym rozpoczynającym się w Sielcach
gdy na stałe zamieszkał przy Placu Czerwonym. Jego jedynym celem na
i z wpajaną od szczeniaka nienawiścią do wszystkiego, co szwargocze
tej wojnie było zamordować jak najwięcej hitlerowców, mszcząc się za
po niemiecku i nosi niemiecki mundur. Pies widocznie nauczył się roz-
krzywy wyrządzone jego rodzinie. Przez tę zaciętość bardzo podobał się
poznawać szarże, bo nie protestował, kiedy kapitan Pawłow zakładał
kobietom. Pawłow wiedział skądinąd o jego romansie z pewną radziecką
mu specjalną płócienną kamizelkę. Problemem pozostawała całkowicie
sanitariuszką. Wiedział także, że rozmowa z tym człowiekiem albo zakoń-
niesubordynowana załoga. Wściekły Gruziń wlazł właśnie pod pancerz,
czy się strzelaniną, albo pójdzie jak z płatka. Postanowił tym razem nie
ewidentnie po to, by poskarżyć się swoim kolegom. Faktycznie, nie mi-
uciekać się do gróźb, lecz uderzyć w ton ojczyźniany. Pawłow rozluźnił
nęła minuta, kiedy z wnętrza czołgu wyszli działonowy i strzelec. Jeden
dłoń, którą przytrzymywał owczarka za obrożę i pozwolił mu podejść do
był wielkim Ślązakiem wypasionym na krupnioku i widać było, że przy
swojego pana. Mądry pies położył łapę na udzie sierżanta.– Starszyna,
jego wzroście służba w jednostce pancernej sprawiała sporo trudności.
ja potrzebuję użyć waszego psa. To najsilniejszy i najlepszy pies, jakiego
Pewnie dlatego był wiecznie poirytowany. Drugi, o głupkowatym wy-
można znaleźć na obu Frontach Białoruskich. Panimajecie? – Najlepszy
glądzie i posturze szmacianej lalki, pochodził z jakiejś zapadłej polskiej
i najsilniejszy – potwierdził sierżant i zdmuchnął opiłki drewna z ostat-
wioszczyny. Zasłynął z tego, że podczas swojego pierwszego postoju na
niego karbu.– On zginie. Ale jeśli ta misja się powiedzie, to zginie również
kwaterze w mieście tak przestraszył się zegara z kurantem, że rozstrzelał
największy wróg ludzkości. A wojna skróci się o dobrych kilkanaście dni.
go serią z pepeszy. Później już tylko je kradł. – Kupa żech widział kurew-
Tysiące naszych chłopców ocalą życie i wrócą do swoich rodzin. Wrócą
stwa, jak u Niemca w czołgach robił, ale żeby z psa bomba łonaczyć, to
do ojców i matek.– Jeśli jeszcze ich mają.– Jeśli ich mają. – Pawłow
tylko w Rusyjo – odezwał się Ślązak. – Nawet Hitlerowce mają od tego
skinął głową. – Nu, to jak będzie, towarzyszu sierżancie? Pozwolicie?
tako mało maszyna na gąsienicach, która wszyndy wlezie, a ten miglanc
Pawłow wiedział co nieco o psychologii przesłuchań i potrafił rozpo-
pieroński chce nam gadzinę na szplitry potrzaskać. – Dryblas splunął
znać, kiedy człowiek się łamie. Jednak na twarzy polskiego czołgisty
pod nogi i podrzucił w ręku ciężki klucz, który wziął ze sobą z czołgu.
nie było widać żadnej reakcji. Za to Pawłow zaczął pocić się pod swoim
Wioskowy głupek uśmiechał się tylko jak na głupka przystało, zaś
saperskim płaszczem.– A zrobicie coś dla mnie? – Zdielam, co będę
owczarek zadzierał łeb i raz po raz nerwowo ziewał. Doskonale zdawał
mógł.– Chcę, żeby został pośmiertnie odznaczony Orderem Bohatera
sobie sprawę, że ludzie kłócą się o niego.– A teraz zdejmij z psa ten
Związku Radzieckiego.
durny kubrak i módl się, żeby cię nie trafiła niemiecka kula, bo wracasz
„I może jeszcze chcecie, żeby sobaki w adkrytyj kasmos latały” – po-
piechotą – pogroził Gruzin, skubiąc czarnego wąsa.
myślał Pawłow. Ale kapitan mógł odetchnąć, wiedział, że Polak jest już
Pawłow nie miał innego wyjścia, jak uciec się do środków ostatecznych.
jego.– Słowo czekisty.– A więc ku chwale ojczyzny! – krzyknął sierżant
Z wewnętrznej kieszeni skórzanego płaszcza wyjął kilka podłużnych czer-
i pochylił głowę, opierając czoło na zimnej lunecie mausera.
wonych książeczek. Były to legitymacje oficerskie różnych rodzajów broni.
Pawłow, nie tracąc ani chwili, zapiął psu smycz, odciągnął go od pana,
Kapitan sięgnął po te prawdziwą i skierował na nią snop kieszonkowej
założył sobie wyładowany trotylem plecak i ruszył w kierunku wyjścia.
latarki. – Mówi wam coś Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł? No
Reszta załogi patrzyła na niego ponuro. Był już prawie przy rozrytych przez
i co teraz, Paliaki? – wycedził Pawłow, nie bez odrobiny profesjonalnej
czołgowe gąsienice schodach, gdy nagle zawrócił. Musiał o to spytać.–
złośliwości. – Izwinitie, zapomniałem o dżigicie. To teraz sobie paigrajem
Jeszcze jedno. Jak on się wabi? – Szarik – odparł czołgista przez łzy.
w zgadywanki. Na ile lat łagru zasługuje każdy z was? No, nie róbcie takich
III
zdziwionych min. Wy, działonowy, za samo pochodzenie zaliczacie się do niemieckich szpionów. – Pawłow skierował światło latarki na twarz Ślązaka.– A mnie godoli, że komuniści to są inter… nacyjanoliści. Towarzysz Stalin każdo nacyjo zakłado osobna republika. – Ślązak próbował oponować, mrużąc oczy. Klucz jednak zdążył już odłożyć na burtę czołgu.– I wam też założy, na Kołymie. Będziecie ojcem założycielem. – Światło latarki przesunęło się na śniadą twarz Gruzina. – A wy, dżigit, jesteście gwałciciel. Gdybyście od czasu do czasu nie musieli powozić tym tankiem, to nie byłoby w całej Rzeszy kobiety, której byście nie wyobracali. Ten durak, co się tak szczerzy od ucha do ucha, pewnie robiłby to samo, gdyby nie to, że zajęty jest szabrem. Mieszok ma już tak wielki, że będzie potrzebował osobnego eszelonu, żeby to wszystko zawieźć tatusiowi na wioskę.– Wszystko trofiejne! – odezwał się wieśniak.– Za to chlejecie już całkowicie na własny rachunek. Kanieszna, tak robią wszyscy, ale wy po pijaku wjechaliście tankiem w kwaterę sztabu dywzji. I jeszcze ta radiotelegrafistka, która się z wami włóczy, zaraziła tryprem połowę brygady. Istna dywersja. Pawłow pewien skutków swej przemowy uklęknął obok psa, poprawił
numer czytelników
Fryderyk Wielki był raz zielony, a raz różowy, zależnie od koloru racy, którą akurat wystrzeliwali żołnierze okopani po obu stronach parku Tiergarten. Patrzył na zrujnowane miasto z królewską obojętnością, lekce sobie ważąc napis, który jakiś odważny i nie pozbawiony poczucia humoru człowiek namalował na cokole białą farbą. Steig hinab stolzer Reiter – Dein Gefreiter kann nicht weiter.– Ale klawe! Naprawdę dobre – wołała zachwycona Blondi, merdając przy tym ogonem. – Podoba ci się, Udo? – Jak każdemu dezerterowi w tym kraju. – Krettek wystawił ostrożnie głowę z opuszczonej transzei, do której wskoczyli, uciekając przed ostrzałem karabinowym, i rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie dojrzał gniazda ckm-u. Pewnie ktoś oddał do nich z dużej odległości stromotorową serię. – Czyli nie tylko potrafisz mówić, ale także czytać. Gdzie się tego nauczyłaś, chyba nie powiesz mi, że w…– Właśnie tam. Byłam razem z terierami Ewy. Głupie, włochate serdle. Krettek jedynie słyszał o tej szkole. Była ona zresztą przedmiotem nieustających żartów pośród studentów weterynarii. Jak zawalisz kolejny
ha!art 45
49
Tiergarten
50
Aleksander Przybylski
egzamin, wylądujesz w Asrze. Nadajesz się do sprzątania w burdelu albo
się na powierzchnię.– Blondi! Do cholery! Gdzie biegniesz?
trymowania psów w Leutenburgu – takimi tekstami raczyli się koledzy
Krettek wyjął z kieszeni kurtki ortgiesa i klnąc w sobie tylko znanej
Kretteka mieszkający w domu akademickim i mieli z tego spory ubaw.
odmianie burgenlandzkiej mowy, ruszył w pościg za suką. Dzisiejszej nocy
Hundesprechschule Asra była bowiem dziwną instytucją, dziwną nawet
zmarnował przez nią już drugiego papierosa. Blondi wystartowała szybko
jak na standardy nazistowskich Niemiec, gdzie naiwny scjentyzm rywali-
i biegła w stronę placu zabaw, ale w połowie drogi zwolniła i położyła
zował o lepsze z germańską mistyką. W każdym razie sporo plotkowało
uszy po sobie. Zaczęła też drobić łapami, zupełnie jak koń idący piaffem.
się o szkole w Turyngii, która uczyła psy mówić i do której swoje zwierzęta
Krettek przypomniał sobie pokaz ujeżdżania lipicanów, który widział
posyłali wysoko postawieni naziści. Jak się okazało, również ci bardzo
niegdyś w Wiedniu. Pies zachowywał się dziwnie, trochę jak wtedy, gdy
wysoko postawieni.– Czy on, no… wie o tym? – Gówno wie. W szkole też
rozmawiał z jeżem. Chęć ucieczki rywalizowała w nim z potrzebą podąża-
nie dałam po sobie poznać, że rozumiem, więc mnie odesłano.– Negus
nia raz obranym tropem. Wreszcie strach wziął górę i Blondi zatrzymała
i Stasi… też potrafią? – Przestań. To psiuty tak tępe, jak ich pani. Nawet
się obok wypalonego wraku jakiejś ciężarówki. Przywarła do ziemi, strzy-
Hitler kopie je pod stołem, jak ta krowa tego nie widzi. I akurat w tym
gąc uszami, i wciąż węszyła. – Co ty wyprawiasz?! – wycedził zdyszany
wypadku mu się nie dziwię. Najbardziej irytujące stworzenia, jakie możesz
Krettek, kiedy legł na ziemi obok psa. – Zwariować można, coś się tak
sobie wyobrazić. – Nie lubisz panny Braun? – Tej minoderyjnej kwoki?
wyrwała? – Poczułam, że on tam jest. Ta świnia. Zadziałał instynkt, nie,
Też byś jej nie lubił, gdyby polewała cię szlauchem.
odruch, tak.– Co ty bredzisz? – pytał nierozumiejący nic Krettek, który
Krettek uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, jak suki traktują
podparł się na łokciu i skierował pistolet w stronę placu zabaw. – Jaka
kobiety swoich panów. Chciał już uczynić tę uwagę, ale się powstrzymał.
świnia? I, na Boga, mów ciszej.– Poczułam zapach Hitlera. To on, teraz
Zadał za to inne pytanie.– Masz bardzo ciekawe słownictwo. W Asrze
też go czuję, ten kapuściany fetorek. Chciałam od niego uciec, ale teraz
tak do ciebie mówili? – Nie, wystarczyły mi dwa lata spędzone wśród
gdy znowu go poczułam… sam rozumiesz?
mundurowych. Chociaż dużo mądrych rzeczy nauczyłam się od Speera.
Krettek nie za bardzo rozumiał. Rozumiał natomiast, że zaraz mogą
Słuchając oczywiście. – I dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że umiesz
wpakować się w niezłe tarapaty. Na placu zabaw stała obrotowa karuzela
mówić? – Bo zanim nauczyłam się mówić, nauczyłam się was rozumieć.
nakryta blaszanym daszkiem, przypominającym w ciemnościach kapelusz
Krettek pewnie kontynuowałby tę rozmowę, ale w okolice pomnika zaczęły
jakiegoś wielkiego grzyba. Obok tej karuzeli ruszała się sylwetka. A raczej
spadać pociski artyleryjskie. Coś poniżej stu milimetrów, ale niewiele po-
dwie sylwetki, psa i człowieka, co zostało dostrzeżone przez Kretteka
niżej, bo fala uderzeniowa przygniotła psa i człowieka do ziemi, a potem
w chwili, gdy na moment plac oświetliła spadająca racą.
obsypała ich czarnymi gradzinami ziemi. Krettek pomyślał, że z tego
∆
okopu już nie wyjdą. I tak mieli aż nadto szczęścia. Nie tylko bez problemu
Kapitan Iwan Pawłow doszedł do wniosku, że to ostatni ostrzał osiem-
przekopali się pod murem Kancelarii, ale także przez godzinę udało im się
dziesiątek ósemek, pod który dostał się owej pięknej, kwietniowej nocy.
pokonać dwa kilometry, klucząc między zasiekami, otępiałymi patrolami
Hwacit! Według rozkazu powinien podejść nieco bliżej, ale przecież
Volkssturmu i polami minowymi. Teraz, wynikało to z prostego rachunku
nikt nie patrzył mu na ręce, więc postanowił nie pchać się dalej w stronę
prawdopodobieństwa, szczęście powinno ich opuścić. Ale stało się ina-
Reichstagu, którego, jak wiedział dzięki danym wywiadowczym, broniło
czej, ostrzał ustał tak samo gwałtownie, jak się rozpoczął. Zapanowała
kilka tysięcy fanatyków z łotewskich i francuskich jednostek Waffen-SS.
cisza, przerywana jedynie buczeniem silników samolotowych i bezładną
Jeśli pies ma sobie poradzić, to sobie poradzi. Jedyne, co mógł w tej
palbą ręcznej broni, dostatecznie daleką, by się nią nie przejmować.– To
sytuacji zrobić, to zamontować psu zapalnik chemiczny z dużym opóźnie-
byli bolszewicy? – spytała Blondi, otrząsając futro z piachu. Krettek
niem. I to właśnie robił, wtykając cienką, przypominającą wieczne pióro
gwizdnął przeciągle.– Bolszewicy, to ci dopiero. Nikt nie mówi o nich
tuleję w kostkę trotylu. Teraz trzeba było zrobić to, co było najdziwniejszą,
„bolszewicy”. To znaczy nikt poza Goebbelsem i twoim panem. Mówi się
a zarazem kluczową częścią całej operacji. Pawłow wyjął z plecaka
ruscy, komuchy, iwany. A co do ostrzału, to raczej nasze osiemdziesiątki
pakunek owinięty starym numerem „Prawdy” i rozpakował go ostrożnie,
ósemki. Ryczały jak niewydojona siementalska krowa. Czyli albo chłopcy
wytarłwszy uprzednio spocone dłonie o poły płaszcza.
z flakturmów nie potrafią strzelać, albo wzięli nas za iwana.– Albo jakiś
W środku były podarte wojskowe bryczesy, które Rosjanin podetknął
iwan już tu jest. – Blondi zaczęła szybko poruszać nozdrzami. – Pową-
psu pod nos, szepcząc mu coś do ucha.
chaj, czujesz? – Nitrocelulozę i wiosnę.– No i jeszcze coś… skóra, koniak,
Po drugiej stronie placu, za powykręcanym wrakiem opla, Blondi za-
pot… Człowiek. – Blondi oparła się przednimi łapami o krawędź okopu
czynała pojmować, dlaczego musiała paść ofiarą iluzji.
i wystawiła czarną plamkę nosa w stronę wiatru wiejącego znad ogrodów.
– Miał na sobie te spodnie w Kętrzynie, kiedy ta sierota von Staufen-
– I pies. Mokra sierść i takie coś do smarowania…– Masło? – wygłupił się
berg wysadził salę konferencyjną. Pewnie je tam zostawił, a kiedy zimą
Krettek.– Nie, do smarowania silników i innych takich.– Tawot.– Właśnie,
ruscy weszli do Szańca, to odnalazł je Smiersz, czy jak tam się nazywa
tawot na psiej sierści. Jakieś sto metrów stąd, obok placu zabaw, na
ich kontrwywiad. – Blondi mówiła do Kretteka, ale nie spuszczała swoich
czternastej godzinie. Tak się mówi w wojsku? – Nie wiem, przez całą
piwnych oczu z psa, nad którym, szepcząc mu coś do ucha, pochylał
wojnę zajmowałem się leczeniem koni taborowych. Z ledwością potrafię
się Pawłow. Zaczęła się nerwowo oblizywać. – Udo, dlaczego ten pies
zrepetować karabin. Ale chyba wystarczy powiedzieć na czternastej. Co
ma na sobie taką kamizelkę? Taką, jaką noszą zwierzęta w bajkach dla
ty masz z tymi wyrażeniami?
dzieci.– Bajki też czytasz?
– Ciągle się uczę. Nigdy nie wiesz, kiedy ci się przydadzą.– Na twoim
– Zdarzało się u Goebbelsów. No, powiedz proszę, co to jest?
miejscu nauczyłbym się hiszpańskiego.– Dlaczego akurat hiszpańskiego?
Weterynarz, jak sam przyznał, nie znał się na wojaczce, ale podstawowe
– Mogłabyś czytać Cervantesa w oryginale. – Kretek usiadł na zwalonej
szkolenie saperskie odbył. Mówiono mu wówczas o psach trenowanych
latarni, która zaległa w poprzek transzei i zapalił ostatniego papierosa
przez Rosjan w ten sposób, iż były głodzone, a potem wypuszczane
marki Juno. – Blondi, musimy się ruszyć. Nie będziemy tak siedzieć całą
wprost na jadące czołgi, które między gąsienicami miały ukryte pojemniki
wieczność. Za chwilę będzie świtać. Blondi?
z karmą. Mechanizm warunkowania robił swoje i po krótkim treningu
Suka nie słuchała weterynarza. Postawiła uszy, wydała z siebie ciche
można było obładowanego trotylem psiaka wysłać na spotkanie „Panter”
warknięcie i dwoma susami, przeskakując po plecach Kretteka, wydostała
i „Tygrysów”. I właśnie był świadkiem przygotowań do podobnej operacji,
ha!art 45
numer czytelników
Tiergarten
tym razem zakrojonej na wielką skalę. Przynajmniej, jeśli chodzi o zało-
milimetra robiły małe dziurki w ciężkim, skórzanym płaszczu i wgryzały
żony cel. – Ten iwan zamierza chyba wysadzić w powietrze Kancelarię
się z apetytem głębiej. Ich siła nie była zbyt wielka, więc kiedy siódma
Rzeszy razem z jej lokatorami. A to, w co ubrał psa, to pas zawierający
kula spenetrowała jego ciało, Pawłow stał jeszcze na nogach i usiłował
trotyl. – Musimy im przeszkodzić, Udo. – Blondi przestępowała z łapy
ostatnim wysiłkiem woli zacisnąć palec na spuście mausera. Udało się,
na łapę i kręciła się w miejscu jak fryga. – Nagle odezwała się w tobie
a pocisk świsnął Krettekowi koło ucha, grzęznąc w bocznym lusterku
psia wierność? – Oni już idą w naszą stronę. Zastrzel iwana, proszę!
rozbitej ciężarówki. Weterynarz spoglądał teraz w białą twarz Pawłowa,
– Nikogo nie zastrzelę. Chowamy się za tą ciężarówką i pozwalamy im
z której wyzierało dwoje niewidzących oczu. Krettek zauważył, że były
przejść. Chcę opuścić to miasto, poddać się Amerykanom i resztę życia
brzydkie i wodniste. Przypominały żabi skrzek. Pierwszy raz w życiu
spędzić na hodowli królików. Jasne? – wysyczał Krettek, chyba po raz
zabił człowieka. Pierwszy i ostatni, bo nim opuścił dymiącą lufę ortgiesa
pierwszy zły na Blondi. – Pozwalamy im przejść. Jak będziemy siedzieć
powalił go Szarik. Pies przygniótł go do ziemi, stanął przednimi łapami
cicho, to nas nie zauważą – powiedział i przyciągnął sukę za obrożę do
na klatce piersiowej i z zamaszystym kłapnięciem wgryzł się w szyję
ziemi, sam również kładąc się obok tylnego błotnika.
weterynarza. Krettek próbował się bronić. Wymierzył kolbą pistoletu dwa
– Obawiam się, że pies nas wyczuje.
naprawdę silne uderzenia, jednak osłonięty kamizelką i miękkim trotylem
– Daj spokój. Zwąchał trop, będzie zajęty szukaniem.
pies nawet ich nie poczuł. Owczarek targnął zaciśniętymi szczękami
– Mnie wyczuje na pewno – powiedziała Blondi, wyszarpując się
i rozszarpał tętnicę. Udo Krettek, lat trzydzieści, nie spełnił marzenia
z uchwytu Kretteka.
o hodowli królików. Leżąc z odchyloną do tyłu głową, ujrzał w pękniętym
Weterynarz zrozumiał, że jest już po zawodach. Nawet jeśli wiatr będzie
lusterku ciężarówki odwróconą do góry nogami karuzelę.
wiał w ich stronę, to i tak, idąc od pomnika do ciężarówki, Blondi musiała
Jego spojrzenie gasło, race rozbłyskiwały i ostatnią rzeczą, jaką zare-
zostawić ślady na ziemi. A psu, nawet psu radzieckiemu, Krettek był o tym
jestrował przed śmiercią, był czerwony daszek z namalowanymi białymi
przekonany, zapach samicy w rui wystarczy, żeby porzucić zadanie tak
kropkami, który faktycznie przypominał wielkiego muchomora.
szczytne, jak uśmiercenie wodza Trzeciej Rzeszy. Dlatego uniósł ortgiesa,
IV
położył palec na spuście i poprawił chwyt, żeby nisko umieszczony zamek nie pokaleczył mu dłoni, cofając się po wystrzale. Najgorsze obawy Kretteka, a zarazem ciche nadzieje Blondi, zaczęły się spełniać. Owczarek, idący do tej pory z nosem przy ziemi w kierunku południowego wschodu nagle zamarł, po czym podniósł łeb i zrobił stójkę właściwą raczej dla wyżła, niż psa jego rasy. To skupienie trwało może pięć sekund, po których zmienił kierunek i puścił się w stronę ciężarówki, wydając z siebie basowe szczeknięcie. Im trop był bardziej wyczuwalny, tym owczarek bardziej przyśpieszał. Leciał przez coś, co jeszcze w zeszłym roku było trawnikiem, a teraz przypominało morze księżycowe. Leciał obładowany trotylem i o dziesięć kilo cięższy, a mimo to, lub może właśnie dlatego, rozbryzgiwał na boki trupiożółtą wodę, zalegającą w czołgowych koleinach, tak jak mógłby to robić nosorożec na sawannie, gdyby tylko jeździły tam czołgi i padało częściej niż przez dwa miesiące w roku. Wreszcie dopadł ciężarówki i ujrzał to, co wcześniej tylko poczuł. Zaczął szczekać jak opętany, Blondi odpowiedziała skomleniem, a przerażony Krettek wolną ręką usiłował zatkać jej pysk i zastanawiał się, czy może strzelić do psa mającego na sobie pas naszpikowany ładunkami wybuchowym. Podobnie silne emocje, choć o zgoła przeciwnie skierowanym wektorze, przeżywał Iwan Pawłow. Kapitan uwierzył bowiem, że oto Adolf Hitler jest jakieś trzydzieści metrów od niego. W myślach, przez ułamek sekundy, podczas którego czekistowski charakter pozwalał mu oddawać się chłopięcym fantazjom, ujrzał siebie, jak w tryumfalnej defiladzie jedzie na gaziku przez Plac Czerwony, salutując uśmiechającemu się dobrotliwie Stalinowi i ciągnie za sobą na sznurze Hitlera drobiącego jak gejsza w jego słynnym, sraczkowatym mundurze. Dlatego uniósł mausera C96, położył palec na spuście i niczego nie poprawiał. Chwyt miał bowiem niezawodny, dłonie małe i twarde, a w posługiwaniu się pistoletem był ekspertem, choć trzeba przyznać, że zwykle strzelał z bardzo małych odległości. Czuł się teraz niczym wędkarz tuż przed zacięciem ryby. Jednak Pawłowowi nie było dane przekonać się jaka to ryba. Nigdy nie dowiedział się, kto tak naprawdę leżał ukryty za ciężarówką. Gdy bowiem tylko znalazł się w jej pobliżu, został oślepiony kieszonkową latarką i, zanim zdołał osłonić twarz, padł strzał. A dokładnie siedem suchych i relatywnie cichych strzałów przypominających trzask bengalskich ogni. Stalowe mole kalibru 6,35
Kopulacja nad stygnącymi zwłokami Kretteka i Pawłowa była gwałtowna, bo miłość od pierwszego wejrzenia spada także na zwierzęta. A już zwłaszcza na tak nietypowe zwierzęta. Oba owczarki należały do wyjątkowych przedstawicieli swojej rasy. To, czego Blondi nauczyła się w Szkole Asra, Szarik pojął w laboratorium profesora Preobrażeńskiego. Teraz rozmawiały jednak ze sobą w ogólnozwierzęcym. I to rozmawiały tak, jakby znały się od dawna. Za godzinę wzejdzie słońce, psy wiedziały o tym doskonale, mimo że do granatowego nieba na wschodzie odwrócone były ogonami. Pojedyncze drozdy w Tiergarten zaczynały już swoje trele, nie zwracając uwagi na toczącą się wokół nich wojnę. Były nawet zadowolone, bo poorana wybuchami i transzejami ziemia oraz nieliczne jeszcze zwłoki obrońców rodziły im wszelkiej maści robactwo, którymi mogły napychać swoje ptasie brzuszki. – Bez tej kamizelki czuję się o wiele lepiej, dziękuję – powiedział Szarik. – Masz jeszcze trochę krwi na pysku – odparła Blondi. – Nie ruszaj się, to zliżę. – Szarik poczuł, jak ciepły i wilgotny język przesuwa się po jego nosie, głowie i uszach. To było bardzo miłe. Ostatni raz robiła tak jego matka, kiedy był szczeniakiem, ale nie mógł tego pamiętać, bo został jej odebrany w drugim tygodniu życia. – Przepraszam, że zagryzłem twojego pana. Sama rozumiesz, zadziałał instynkt, nie, odruch. – To nie był mój pan. – Można powiedzieć, że jesteśmy kwita. – Masz rację, przecież to tylko ludzie. W oddali rozległ się potężny huk. Eksplodowała niedoręczona przesyłka dla Adolfa Hitlera. Wybuch zmiótł z powierzchni ziemi kilkanaście drzew, plac zabaw, doczesne szczątki jednego feldwebla i jednego kapitana, pomnik Fryderyka Wielkiego oraz czołg T-34 o numerze bocznym 102 wraz z załogą, która wracała z nieudanej misji rozpoznawczej. Dwa owczarki niemieckie, z których jeden niemiecki był tylko z nazwy, szły na zachód. Szły tam, gdzie noc trzymała się jeszcze mocno. Szły nad jeziora Spandau, aby w zaroślach przeczekać do chwili, gdy maj wybuchnie całą swoją mocą i przygotuje przyrodę na przyjęcie czterech szczeniaczków, które w postaci zygot tkwiły już w macicy Blondi.
Aleksander Przybylski, dwudziestośmioletni mieszkaniec Poznania. Z wykształcenia kulturoznawca, z zawodu dziennikarz. Nałogowy konsument sztuki, w szczególności literatury i muzyki poważnej. Pracuje w telewizji TVN24 i współpracuje z portalem muzykologicznym Meakultura.pl. Nie posiada żadnych szczególnych osiągnięć na polu kultury, podobnie jak nie posiada dzieci, psa, kota, kosiarki ani kredytu. Trzyma za to w mieszkaniu szeflerę drzewkowatą, która, o dziwo, nadal rośnie. numer czytelników
ha!art 45
51
52
Ostatni pobór
Wspomnienia z wojska przeważnie są zajmujące jedynie dla kolegów dzielących w przeszłości to doświadczenie. Jednak w tym przypadku nasza redakcja z prawdziwą przyjemnością przedstawia je gronu czytelników. Zabawna, elegijna historia na pożegnanie dawnego systemu poboru. Za poczucie humoru i ciekawe przedstawienie zderzenia dwóch światów.
Konrad Janczura
Autobus wlókł się w zaduchu lipcowej nocy. Czuć było gnicie piwa. Jechała przyszła rezerwa. Jechała przyszła armia. Każdy wyjęty ze swojego codziennego siedzenia na ławce, jeszcze w modnych ciuchach, jeszcze pełen godności. Przyzwyczajony do telewizji i Internetu, pijany, niewinnie zasypiał, włączał empetrójkę. Grał hip-hop. To już nie te czasy. Obowiązkowa służba odchodziła z kraju. Jechaliśmy
Nowi koledzy (z wojska!), choć różnych gabarytów, prezentowali się
do Radomia jako frajerzy. Ci, którym nie udało się wykombinować pa-
podobnie. Twarze zazwyczaj zdradzające podobny poziom inteligencji,
pierka na czas. Ci, którzy po raz ostatni doświadczą stosu przekleństw
głośny śmiech, niewybredne żarty i pełno „eeeee”, „yyyyy”. Nie odczu-
na powitanie, zimnej wody, papierosów palonych w biegu. „Ale w wojsku
wałem dyskomfortu. Wychowany na podkarpackiej ziemi, przywykłem
nie jest źle – powiedzą starsi koledzy – nie bójcie się, to tak z początku.”
do rozmów prostych, dosadnych i przyjemnych. Wiedziałem, że używać
Siedziałem sam w pekaesowej „dwójce”. Nie chciałem integrować się
należy najbardziej pospolitych aluzji oraz powoływać się na wartości
zbyt szybko z nowymi kolegami. Choć byłem dwudziestoletnim młokosem,
narodowe. Wiedziałem, że należy szydzić z polskich piłkarzy oraz poli-
już wtedy wiedziałem, że nazbyt otwartą postawą w świecie wyłącznie
tyków. Pić piwo dużymi łykami, beknąć od czasu do czasu. Wszystko
męskim można sobie wyłącznie przejebać. Chłopaka wychowuje się na
proste, a wręcz, chwilami, pocieszne. „Nawet Radom nie wygląda tak
milczącego, nie strzępiącego języka. Od razu widać było, kto wyszoruje
strasznie w lipcowy poranek. Jeszcze zakrapiany alkoholem, hohoho.
najwięcej podłóg.
Można i na czymś zawiesić oko”. Z takim nastawieniem, w pierwszej
Nie spałem tej nocy. Katowałem muzykę ze słuchawek do zajechania
grupie skierowałem się w stronę jednostki. Niektórzy, Ci bardziej porządni,
uszu.
rozprawiali o nagannym zachowaniu reszty na dworcu. Miałem to gdzieś.
Świniooo! – usłyszała szczupła dziewczyna o poranku na radomskim
Doskonale rozumiałem wymagania armii. Żołnierz ma być głupi, silny,
dworcu. – Świniooooo!
o prostych potrzebach, zdecydowany. Wiedziałem, że tamci tu doskonale
Siedzieliśmy już dumni w przydworcowym barze. Mieliśmy prawo
pasują. Owi strażnicy moralności też się zmienią. Miałem inne kłopoty.
opóźniać moment wkroczenia do jednostki do woli, byle zdążyć przed
Nie chciałem do szczętu zgnić w tym grajdole. Szalejący testosteron
północą i nie dać się skasować policji. Siedziało nas kilku, potem kil-
w letnie dni zupełnie nie pomagał nabrać ochoty do oglądania spoconych,
kunastu. Wszyscy podpisaliśmy na chybił trafił umowy z funduszami
umundurowanych chłopów. Wolałem dziewczyny. W szerokich jeansach
emerytalnymi, których przedstawiciele dopadali nas zalanych, zaraz
chowałem papiery „na serce”. To jednak wiadome, że moje było wciąż
po wyjściu z autobusu lub pociągu. Pochodziliśmy z różnych stron, ale
zdrowe, nawet nazbyt, bo rzutowało zupełnie na myśli (tylko baby miałem
raczej tych niezbyt prestiżowych: Podkarpacia, Lubelszczyzny, Podlasia…
wtedy w głowie). Nie da się ukryć, że na oko pasowałem do moro – ogo-
Wylądowaliśmy w Radomiu – mieście, gdzie dobre wrażenie nie istnieje.
lony na łyso, szczupły, wysoki. To jednak tylko pozór.
ha!art 45
numer czytelników
Ostatni pobór
Konrad Janczura
Wygląd nigdy nie szedł w parze z moimi delikutaśnymi, egzaltowanymi
Nie mogę zasnąć – rzekł pewnej nocy Arczi.
myślami. Ile razy zaskoczyłem znajomych tym, co kryje się za tatarską
Pomyśl sobie o jakiejś fajnej lasce, która spełnia twoje fantazje sek-
gębą, którą zawdzięczam hardym, smagłym, okrutnym przodkom. Ciało
sualne – doradził mu ktoś w ciemności.
miałem nie z tego kompletu, co trzeba. Ale cóż, jak mówią w wojsku:
E tam, wszystkie fantazje już spełniłem, i to ile razy – odpowiedział
„Nie ma co narzekać”.
Arczi z rezygnacją, przykrywając się pościelą.
– Co ty, w chuja lecisz? – usłyszałem, gdy zbyt wysoko wyceniłem
A wsadziła ci kiedyś laska palec do dupy? – zripostował ten sam głos,
swoje spodnie.
co wcześniej, po czym ciszę nocną rozdarło donośne „EEEEEEE”!
Oddawaliśmy cywilne ciuchy w depozyt, podając ich wartość rynkową.
Pewnego dnia dostałem swoje pierwsze „zadanie specjalne”. Jeśli ktoś
Każda wymieniona kwota była dzielona przez dwa. Być może ja także
myśli, że wojskowe zadania specjalne wyglądają tak jak w amerykańskich
staniałem o połowę.
filmach, grubo się myli.
Co chwilę mnie pospieszano. Za wolno się przebierałem, za wolno
Wyszliśmy, jak co dzień na poranny apel. Staliśmy całą kompanią –
podpisywałem dokumenty. Dużo krzyku. Ale szło się przyzwyczaić.
dwustu chłopa – przed budynkiem jednostki, gdzie oddawaliśmy się
Nie było innego tonu, nie było innego słownictwa. „Kurwa, jak ci zaraz
wykonywaniu prostych rozkazów typu „kompania baczność/spocznij”.
zawiążę, to cię rodzona matka nie pozna” – pakowanie ekwipunku do
Jeden był zupełnie nietypowy…
plecaka, najgorsze. Kto by pomyślał, że tyle tam można zmieścić.
Żołnierze! Kto jest absolwentem szkoły muzycznej, wystąp! – krzyknął
W końcu znalazłem się w sporej sali z całą masą umundurowanych.
plutonowy coś tak dziwnego, że mimowolnie, podprogowo wręcz, wywo-
Bolał mnie łeb. Było nas dwudziestu w drużynie, drugi pluton. Chodził
łało to reakcję (skończyłem pierwszy stopień na akordeonie).
ponoć najupierdliwszy z kaprali i co chwilę miał jakiś problem. Uczono
Dałem śmiały krok w przód, o zgrozo, jako jedyny...
nas ścielenia łóżek. „Co to kurwa ma być?” – wybrzmiewało wszędzie.
Jak się nazywacie, szeregowy? – zwrócił się do mnie ów plutonowy.
Schludność mieliśmy utrzymywać na osobliwe sposoby. Na przykład
Szeregowy Janczura – odparłem nieśmiało.
pościel prasowaliśmy taboretem, który każdy miał ustawiony przed pry-
Szeregowy Janczura, dzień waszej przysięgi przypada na Dzień Woj-
czą, choć nie mógł na nim usiąść. Za dnia odpoczywać można było
ska Polskiego, który obchodzony będzie w Warszawie, gdzie staniecie
wyłącznie na podłodze. Łóżka służyły tylko w wyznaczonych porach.
wraz z dęblińską kompanią honorową. Odśpiewacie wówczas pieśń
Usadzeni z kwaśnymi minami, ogoleni, po pierwszej zbiórce dostaliśmy
Bogurodzica. Szeregowy, od dziś uczycie kompanię śpiewania tej pieśni.
przerwę na papierosa. Tam poznaliśmy nazwy najdziwniejszych wiosek,
Zaczynacie od teraz! Wykonać!
robiliśmy pierwsze kroki w słynnej, żołnierskiej przyjaźni. Wymieniliśmy
Zwróciłem się twarzą do dwustu powstrzymujących śmiech łysych
plutonowe żarty, poznaliśmy kilka wojskowych anegdot. Potem trochę
pał. Natężenie absurdu osiągało apogeum. Wszystko działo się samo.
pomaszerowaliśmy. Oficjalne mycie było raz w tygodniu, pod zimną
Nie myśląc nawet o planie działania, rzekłem:
wodą, grupowo, pośród wszędobylskiej, męskiej nagości. Codziennie
Kompania, zatem tak. Ja śpiewam jedną frazę, po czym wy ją powta-
gimnastykowaliśmy się nad umywalkami, szorowaliśmy mniej i bardziej
rzacie. Zaczynamy. „Booooguuuroooodziiiiiicaaaaaa”!
intymne części ciała, maskując tę groteskę wygłupami oraz samczymi
ŁEEEEŁEEEEEEEEŁEEEEEEEEEEEEEEOOOOOOO!
okrzykami („Eeeeee” – lek na wszystko).
Próba artykulacji tak niecodziennej melodii i tak egzotycznego słowa
– Jakieś pytania? – powiedział do nas starszy służbą (o miesiąc), po
okazała się tragiczna w skutkach. Dysonans, który wydobył się z ust
którymś tam, piątym chyba, wieczornym apelu.
moich towarzyszy broni, był czymś koszmarnym. To jak chór, w którym
Staje tu komuś? – zagadnął nieśmiało koleś o ksywie Zegarmistrz
każdy mówi innym językiem. Po kilku próbach nie udało mi się osiągnąć
(posiadał staroświecki, bardzo przydatny przedmiot – zegarek na ręce).
ani krzty porozumienia. Ani staropolszczyzna, ani chorał gregoriański
A jak ma ci stawać przy takich ryjach! – pouczył go starszy kolega, po
nie były w stanie zaistnieć w świadomości dziedziców polskiego oręża.
czym cała sala ryknęła śmiechem.
Ostatecznie armia zatrudniła dyrygenta.
Dni mijały na marszu, karnym bieganiu, żartach i stopniowym zawiązy-
Przygoda z wojskiem skończyła się szybciej, niż myślałem. Ponieważ
waniu uroczo patetycznej, męskiej przyjaźni. Dlaczego tylu kretynów nie
w tamtych czasach lubiłem szachy, udało mi się łatwo zjednać sobie kole-
wie, gdzie jest prawo, a gdzie lewo? To widocznie wykracza poza kompe-
gów, którzy jak ja byli w wojsku w wyniku zawirowań kariery studenckiej.
tencje żołnierza, tym bardziej, że służyć ma on państwu niezależnie od
Jeden z nich zdradził mi sposób na wyjście, będący właściwie kwestią
tego, czy rządzone jest przez prawicę, czy lewicę. Przez nieumiejętność
poprawnego zredagowania kilku podań.
rozróżnienia kierunków hartowaliśmy kondycję. Każdy niewłaściwy zwrot
Jeszcze przed przysięgą, ubierając cywilne ciuchy, opuszczałem bramy
nagradzany był karnym „kółkiem” (bieganiem wokół placu).
radomskiej jednostki przy ciepłym pożegnaniu kolegów, z którymi jeszcze
Lipcowe słońce parzyło nasze łyse głowy. Zamknięci w dusznej kwa-
kilka dni wcześniej bawiłem się w „łapanego” przez podawanie zarazków
terze, opowiadaliśmy, każdy po kolei, o swoich cywilnych podbojach
z palca, którym uprzednio grzebnęło się w tyłku. Nie ukrywam, że często
i rozbojach. Można było pochwalić się wszystkim – rozbitą szybą, ro-
lubiłem wracać myślami do tego dnia, kiedy z pełnią emocji zaśpiewałem
mansem z kuzynką, dewiacjami seksualnymi, próbami narkotykowymi.
piosenkę Dezerter zespołu… Dezerter.
Jeśli gdzieś istnieje pełen posłuch i wolność słowa – tylko w wojsku.
Konrad Janczura, 26-latek w trakcie magisterium z krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opublikował opowiadanie grozy w antologii Metoda Schlegmachera i inne opowiadania oraz kilka tekstów artystycznych i krytycznych w Internecie. Do pisania podchodzi z pasją, do publikowania z dystansem. Od literatury woli muzykę. numer czytelników
ha!art 45
53
54
Crème brûlée Przemysław Morawski
Wiele opowiadań traktowało o ludziach, próbujących wyrwać się ze swojego nudnego życia. Mało kto jednak miał odwagę pchnąć swoich bohaterów w gonzo wyprawę, zakończoną profanacją i handlem towarem ukradzionym z banku spermy jako kremem na zmarszczki. Za dużą wyobraźnię i pokręcone zwroty akcji.
Skąd się tu wzięliśmy? Dokąd zmierzamy?
nie mógł posługiwać się swoim własnym. Po dwóch latach sam ledwo
Te zadawane od wieków pytania stają się dla mnie aktualne jak nigdy.
je pamiętałem. Nawet poza pracą zacząłem się tak przedstawiać. Sam
Otwieram spuchnięte oczy i czuję, jakbym między myślami miał grudy
nie wiedziałem już, kim jestem.
piasku. Popękane usta pieką. Nie mogę nimi poruszyć. Nie mogę wydo-
Być może dlatego spotkanie z Weroniką okazało się dla mnie długo
być z siebie głosu.
wyczekiwanym cudem.
Zwał wykręca mnie jak zasyfiałą szmatę, wyciągając na wierzch cały
Kilka dni wcześniej jeszcze jej nie znałem. Nie marzyłem nawet, że
brud mojego życia. Teraz pragnę nawet benzydaminy, której jeszcze
coś takiego może się wydarzyć. Moje kontakty z kobietami ograniczały
wczoraj się bałem. Drżącymi rękami przeszukuję kieszenie i łykam zna-
się do sprawdzania na Facebooku profili co ładniejszych klientek. Jeśli
leziony w nich tramal. Ze schowka wyciągam acodin i dorzucam go do
w ustawieniach ich kont zdjęcia były dostępne publicznie, czułem się
tego zestawu.
tak, jakbym je zaliczył. Jeśli miały tam zdjęcia w bieliźnie lub strojach
Nie pomaga.
kąpielowych, ściągałem je na dysk i wyświetlałem, kiedy przychodziły
Ale przynajmniej nie jestem sam.
przedłużyć ubezpieczenie lub załatwić coś innego. Celowo sprawiałem
Patrzę, jak Weronika ściska kierownicę i bierze ostry zakręt. Dokąd
im problemy, by móc zwabić je do salonu.
jedziemy? Nie mam pojęcia. Nie mam też siły, żeby zapytać. Nie wiem
Jednak Weronika nie była klientką.
nawet, skąd wziąłem się w tym samochodzie. Jeszcze wczoraj go nie było.
Zjawiła się w dzień podobny do innych. W dzień, w którym planowałem
Obok mnie na siedzeniu leży Marek. Wygląda lepiej ode mnie. Nie
zmienić swoje życie. Zacząć od drobnych rzeczy. Na przykład biegania.
przejmowałbym się tym tak bardzo, gdyby nie to, że Marek nie żyje.
Luty był ciepły, mogłem zrealizować moje plany zaraz po pracy. Buty do
Jeszcze poprzedniego dnia myśleliśmy, że może to śpiączka, ale teraz
joggingu, kupione za jedną trzecią wypłaty, wciąż stały w korytarzu mojego
nie ma już żadnego może.
mieszkania, gotowe do użycia. W miejscu, w którym od razu rzuciłyby
Marek ma na sobie franciszkański habit, choć nie jest księdzem. Na
się w oczy przychodzącym odwiedzić mnie gościom. Do tej pory miałem
jego dłoniach czerni się jak stygmaty zakrzepła krew. Przy jego bosych
je na sobie tylko dwa razy. Więcej czasu niż samo bieganie zajęło mi
stopach leży torba. Z torby wystaje monstrancja, kielich i klika świec.
przygotowanie playlisty, mającej urozmaicać mi uprawianie tego sportu.
Usiłuję przypomnieć sobie, skąd się tu wzięły. Bezskutecznie.
Rozpaczliwie szukając sensu, planowałem następne kroki. Zapisać
Pełna świadomość wraca powoli. Dopiero po kilku minutach łapię
się na jogę, siłownię lub basen. Zainteresować się muzyką indie. Zmie-
ostrość konturów. Zaczynam słyszeć dźwięki. Zupełnie, jakbym wynurzał
nić dietę. Kupować tylko ekologiczne produkty. Przestać nosić ubrania
się z mętnej wody.
wyprodukowane w Chinach. Może zacząć piec chleb?
To, co wcześniej brałem za stłumiony krzyk narkotycznego głodu, teraz
I wtedy zjawiła się ona. Cała na biało. Weszła razem z Markiem. W rę-
okazuje się syreną policyjną. Obracam głowę, by wyjrzeć przez tylną szybę
kach mieli noże. Krzyczeli coś niewyraźnie. Kiedy pracująca ze mną tego
i dostrzegam w oddali gnający za nami radiowóz. Jest coraz bliżej i nie
dnia Kasia starała się wytłumaczyć im, że nie jesteśmy bankiem, Marek
ma wątpliwości, że dogoni nas już za chwilę. Wycie syreny nasila się.
uderzył ją pięścią w twarz. Upadła.
Świdruje w uszach tak mocno, że przed oczami stają mi czarne plamy.
Nie zareagowałem, choć chciałem to zrobić. Moje uczucia do Kasi
Tylko jedna rzecz jest głośniejsza. Wykrzykiwane wprost z mojego
były bardzo pozytywne. Jej zdjęcia też miałem na dysku. Kasia potrafiła
wnętrza pytanie: „Co ja tu, kurwa, robię?!”.
mrugnąć okiem i powiedzieć klientowi, że im mniej planowanych do
*
przejechania kilometrów rocznie zadeklaruje, tym mniejsze będą jego
Podobno niektórzy pamiętają swoje narodziny. Ja nie. Nie pamiętam
składki, a i tak nikt tego nie sprawdza. Albo że ubezpieczając samochód
swoich pierwszych myśli. Pierwszego słowa. Pierwszego wypowiedzia-
od zderzeń z leśną zwierzyną, wcale nie musi biegać po lesie, by udo-
nego zdania. Jestem jednak pewien, że jeszcze zanim nauczyłem się
wodnić, że była to zwierzyna, jeśli wie, co chce mu przez to powiedzieć.
posługiwać alfabetem, pytanie to już istniało w mojej głowie. Później
Ja nie potrafiłem być tak miły. Tym bardziej żałowałem, że nie jestem
ponawiałem je niemal każdego dnia. W przedszkolu, które nauczyło mnie
w stanie jej pomóc.
nienawidzić szpinaku. W szkole, która nauczyła mnie mnożyć nieszczęścia
Gdy Kasia leżała już na podłodze, Weronika podeszła do mnie. Wy-
i odmieniać moje życie przez wypadki. W liceum, które nauczyło mnie,
krzyczała coś niewyraźnie. Zrozumiałem tylko, że wzięli naszą firmę za
czym jest społeczne nieprzystosowanie. Na studiach, które nauczyły
bank. Równie dobrze mogliby napaść na bank spermy. Nie słuchałem
mnie, że nie wszystkie modne kierunki gwarantują karierę. I w końcu
tego, co do mnie mówi. Patrzyłem tępo w jej oczy i poznawałem, czym
w pracy, która nauczyła mnie nienawidzić siebie.
jest prawdziwa miłość. W jednej chwili zapragnąłem zostać jej znajomym
Z całego tego zestawu praca była najgorsza. Zatrudniłem się w firmie
na Facebooku. Mieć dostęp do wszystkiego, co publikuje. Móc oglądać
ubezpieczeniowej, w której – aby zachować spójność wizerunkową –
jej zdjęcia o każdej porze. Móc zobaczyć, jak zmienia swój status na
imiona wszystkich mężczyzn zostały zmienione na „pan Tomek”. Nikt
„w związku z…”, przy którym wyświetliłoby się nasze wspólne zdjęcie.
ha!art 45
numer czytelników
Przemysław Morawski
Crème brûlée
Stojący przy nas gliniarz idzie do samochodu skonsultować ofertę. Widzimy intensywną gestykulację. Kręcenie głową. Uspokajające położenie ręki na ramieniu. Kiedy drugi z policjantów robi minę mówiącą: „OK, chcę tego, po prostu mnie przekonaj”, wiemy już, że się udało. Potem obaj podchodzą do nas. Rozumiemy się bez słów. Weronika wysiada. Ja w tym czasie zastanawiam się, co się teraz stanie. Przecież nie mamy żadnego kremu. Kiedy jednak bagażnik zostaje otwarty, psy dostają to, co im obiecaliśmy. A przynajmniej tak myślą. Weronika wręcza im po pięć fiolek kremowej mazi. Zupełnie o nich zapomniałem. Nie sądziłem, że mogą się nam do czegoś przydać. Policjanci mówią, że galeria handlowa jest blisko. Proponują eskortę. W końcu tak cenne towary nie powinny być przewożone bez ochrony. Wydaje się, że liczą na coś ekstra. Zgadzamy się dość niechętnie. Wolelibyśmy w ogóle tam nie jechać. Ale jeśli powiedziało się A, bezpieczniej jest polecieć już z całym alfabetem. Ruszamy, ale bez syren, jak na filmach. Po chwili na horyzoncie maluje się słodki przybytek rozpasanego konsumpcjonizmu. Obserwuję to wszystko w obawie,
Nie wiem, co wtedy jej powiedziałem. Może wyznałem jej tę nagłą miłość? Przez chwilę myślałem, że trzymanym w dłoni nożem odetnie mnie od wszystkich moich pragnień. Wszystkich rozterek i frustracji. Że zakończy moje życie szybciej, niż zdołam uświadomić sobie, jak bardzo jest ono bezsensowne. Weronika jednak zrobiła coś innego. Zabrała mnie ze sobą. * Policjant spogląda na nas nieufnie i jeszcze raz prosi Weronikę o powtórzenie. Ja w tym czasie przesuwam torbę z monstrancją pod siedzenie kierowcy. Marek wygląda, jakby spał, ale nie ukrywamy tego, że jest martwy. Nie mówimy tylko, że umarł wczoraj. Przedstawiamy go jako świętego Augusta, cudowne zwłoki, które nie ulegają rozkładowi. Tłumaczymy, że był wypadek na autostradzie i dlatego musimy wieźć go w ten sposób. Że wiemy, że nie powinniśmy, ale bardzo nam się spieszy. Musimy jeszcze dziś dowieźć go do pobliskiej galerii handlowej, by mógł wziąć udział w promocji kremów opóźniających procesy starzenia. Chodzi o gruby sos i jeśli się spóźnimy, nasze sosjerki uszczuplą się tak, że już do końca życia będziemy zrujnowani. Gliniarz nie do końca nam wierzy, ale wyjaśnienia są tak absurdalne, że muszą wydawać mu się prawdziwe. Nawet mnie dziwi linia obrony, jaką przyjęliśmy. Nie wiem, jak Weronika na to wpadła, ale gram w jej grę, nie widząc lepszego wyjścia. Zresztą nawet mnie się to podoba. Lęki zniknęły. Nakręcam się na cały ten pomysł i włączam do rozmowy. Mój głos brzmi słodko. Nigdy nie byłem tak rozmowny. Tramal robi swoje. 7 × 50 było sensowną dawką. Policjant słucha nas, marszcząc brwi. Co chwilę zerka na mnie podejrzliwie. Chyba nie podoba mu się moje drapanie. Po tramalu całe ciało zaczyna mnie swędzieć i mimowolnie skrobię się we wszystkie miejsca, które jestem w stanie dosięgnąć. Drugi z policjantów stoi przy radiowozie i coś notuje. W końcu Weronika proponuje im deal. Puszczą nas, a w zamian dostaną po pięć fiolek z kremem. Jedna kosztuje stówę, więc interes się opłaca. Żony czy kochanki z pewnością to docenią.
numer czytelników
że mogę już nigdy nie być tak szczęśliwy. Moje myśli wędrują do pierwszego dnia spędzonego z Weroniką. * W ten dzień poznałem samego siebie. Zmierzyłem się z całą beznadzieją konstruującą szczątki tego, co mogłem nazwać tożsamością. I choć nie poznałem wszystkich odpowiedzi, nareszcie na końcu tunelu, który nazywałem życiem, zobaczyłem światełko nie będące reflektorem jadącego wprost na mnie pociągu. Z firmy uciekliśmy pieszo. Biegnąc przez brudne podwórka i przeskakując sypiące się murki, zwracaliśmy na siebie większą uwagę, niż mógłby zrobić to karzeł na szczudłach żonglujący na środku skrzyżowania niemodną już linią iPhone’ów. Jednak wtedy nawet ja wierzyłem, że zachowujemy w naszym pędzie pełną dyskrecję. Po tym biegu trafiliśmy do jakiegoś mieszkania. Zamki były wyłamane. Lokatorzy musieli opuścić je kilka dni wcześniej. Pewnie pojechali na wakacje, a Weronika z Markiem zamienili ich przytulny kącik w zrujnowaną melinę. Sąsiedzi mieli pewnie ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się dzikimi lokatorami. Siedzieliśmy przy stole, wcale nie rozmawiając. Nie wyglądało jednak na to, by niedawna porażka wywarła na kimś wrażenie. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, Weronika wstała i przyniosła z kuchni musztardówkę oraz czajnik. Do szklanki nalała wody i wsypała do niej osiem saszetek „Tantum Rosa”. Rozmieszała i po kilku minutach przefiltrowała roztwór przez chusteczkę higieniczną. Kiedy chusteczka przeschła, zebrały się na niej małe, jasne grudki. Benzydamina, jak dowiedziałem się później. Ja dostałem najmniejszą porcję. Rozrobioną z wodą. Nigdy nie miałem już zapomnieć tego smaku, który na zawsze pozostał najgorszą rzeczą, jaką miałem w ustach. Ale czego można było wymagać od leku na zapalenie pochwy? Weronika wytłumaczyła mi, że to moja inicjacja. Rytuał przejścia. Szamańskie zejście do samego dna piekieł. Powiedziała mi, że abym mógł mierzyć się ze światem, muszę najpierw zmierzyć się z samym sobą. Poznać swoje lęki. Obawy. Poznać swoje najciemniejsze strony, najsłabsze ogniwa łączące tożsamość do kupy. A benzydamina ułatwia ha!art 45
55
Crème brûlée
56
Przemysław Morawski
to zadanie. Wyciąga z nas najczarniejsze sny, koszmary wyparte w naj-
Weronika, odwrócona do mnie plecami, wyglądała właśnie przez brud-
bardziej zapadłe pakamery podświadomości. Pozwala nam stać się
ne szyby. Siedzący przy stole Marek poprawiał bandaże zawiązane na
własnym strachem. Istotą lęku. Jego nieskończonym trwaniem.
obu dłoniach.
Siedziałem wsłuchany w jej słowa, wciąż czując w ustach wywołu-
Kiedy stanąłem przy nich, nie odezwali się. Trwali w milczeniu, jak
jący torsję smak słonego ersatzu mojej ayahuaski. Powoli brzmienie
porażeni katatonicznym napadem. Sam nie zdawałem sobie sprawy
jej głosu stawało się metaliczne. Słowa przyspieszały, by zaraz potem
z tego, że towarzyszę im w tej stagnacji. Czas nie istniał. Nie tyle przestał
przeciągnąć się do nienaturalnej długości. Poruszyłem głową. Wzrok nie
płynąć, co permanentnie wylogował się z rzeczywistości. Świat za oknem
nadążał za oczami. Otoczenie smużyło, jak zawieszająca się gra. Obrazy
wyglądał jak zastygły w schnącym błocie.
przeskakiwały niczym chaotycznie przeglądane slajdy. Słabe do tej pory
Weronika odezwała się pierwsza.
światło zaczęło żarzyć się jak w elektrycznym wyładowaniu. Stało się
– Okradnijmy bank – zaproponowała.
oślepiające. Ściany przechyliły się i zapulsowały miarowo, przypominając
Sięgnąłem po leżący na stole acodin i wyciągnąłem blaszkę tabletek.
pionowe tafle wody.
– Najlepiej spermy – dodałem, wyciskając je po kolei na rękę.
Nie rozumiałem już słów Weroniki. Nawet nie próbowałem. Jej twarz
•
stała się blada. Straciła kontury. Oczy zniknęły. Usta zrosły się. Nos stał się płaski i wtopił w jej głowę jak przypalany nos manekina. Nagle, z nieokreślonej masy, jaką stało się jej oblicze, wyklarowała się karykaturalna twarz Balcerowicza. Jego powieki zaczęły trzepotać, ale zamiast oczu odsłoniły się za nimi starcze, spierzchnięte usta. Metaliczny głos, który się z nich wydobył, przestrzegał przed destabilizacją poziomu stóp procentowych. Słowa leciały w przestrzeń i nabierały kształtu, lądując na kartce, którą teraz trzymałem w rękach, a której jeszcze przed sekundą nie było. Rzędy liter przestawiały się, wędrowały po białym papierze, aż zobaczyłem, że ściskam drżącymi dłońmi odmowę przyznania kredytu wydaną przez wszystkie banki w kraju. Kartka sama z siebie zaczęła mnożyć się i rozkładać, aż stanęła przede mną jako drzwi. Drzwi zostały otwarte przez Weronikę-Balcerowicza i zobaczyłem za nimi rynek pracy, który bronił mi do siebie dostępu. Kiedy postąpiłem krok w jego stronę, zaczął się oddalać. Próbowałem go dogonić, ale po przekroczeniu papierowej futryny wpadłem prosto na stół, z którego osunąłem się na podłogę. Wtedy sufit rozjarzył się lekko i zaczął wyświetlać przygotowaną w starej wersji PowerPointa prezentację, oceniającą całe moje dotychczasowe życie jako niemodne. Nawet trampki, które kupiłem jeszcze w lecie, za pieniądze odkładane na wakacje, i w których chodziłem nawet w zimie, okazały się nie być takimi, jak powinny. Oglądane diagramy unaoczniały mi, jak bardzo przeciętny jestem. Wszystko to, co pielęgnowałem w sobie jako wyjątkowość, nagle ukazało mi się jako zespół niczym niewyróżniających się cech, tak samo pielęgnowanych przez podobnych mi nieudaczników. W następnej kolejności pojawiły się wszystkie kompromitujące momenty mojego życia. Wszystkie błędne, a bronione z takim zapałem sądy. Wszystkie tytuły filmów, które pomyliłem. Słowa, których używałem, choć nie znałem ich znaczenia. Sytuacje, w których, chcąc zabłysnąć, wyszedłem na durnia. Nie mogłem już dłużej tego znosić. Wstałem przepełniony furią i próbowałem przerwać wizje. Rozbić prezentowane obrazy. Slajdy zaczęły się zmieniać i uwypuklać. Spłynęły z sufitu jak stalagmity, tworząc wizualizacje wolnego rynku, łapiącego mnie swoją niewidzialną ręką za szyję. Gdy wbiłem w nią porwany ze stołu widelec, uścisk zelżał, jednak zaraz na miejsce zranionej kończyny pojawiła się kolejna. A może była to ta sama dłoń? Dopiero za drugim razem udało mi się uwolnić. Mogłem oddychać. Zataczając się po pokoju, upadłem w końcu na podłogę. Nie wstałem już. Nie mogłem spać, nie mogłem się poruszać. Widziałem, jak wszystko wokół mnie szarzeje i nawet świt nie mógł rozbić mętności kolorów. Musiało być już południe, kiedy w końcu się podniosłem.
Marek wygląda pięknie. Unieruchomiony w szklanej gablocie stał się transcendencją wepchniętą do naszej codzienności. Jego widok budzi nadzieję. Każda część jego ciała jest relikwią. Jego ręce krwawiące, wielbione za stygmaty. Jego twarz martwa, spokojna, emanująca świętością. Jego dostojna sylwetka okryta habitem. Wszyscy wierzą, że obcują z cudem. Wszyscy wierzą, że to ciało świętego. Nikt nie domyśla się, że Marek zginął wczoraj, zastrzelony przez ochroniarza w banku spermy. Gdybym nawet powiedział to głośno, uznaliby, że to nie prawda. Ale nie mówię. Sam chcę wierzyć, że jest inaczej. Weronika już chyba uwierzyła. Zaraz po tym, jak dojechaliśmy do centrum handlowego, wezwała kierownika, by ustawić gablotę. Zrobiła awanturę, że nic nie jest przygotowane. Szła w zaparte, mnożąc absurdalne żądania. Tak długo, aż stała się wiarygodna. W kilka godzin na zatłoczonym korytarzu stanęła mała wysepka. W jej centrum Marek, zamknięty w szklanej gablocie. Dalej my, przekonujący do cudownego kremu. I ksiądz, który zjawił się jak z podziemi. Wykorzystując obecność sacrum na terenie profanum, docierał do tych, którzy w niedzielne popołudnie zamiast oddawać się kontemplacji, woleli wydawać kredyty chwilówki na rzeczy, które nie są im do niczego potrzebne. Trzeba jednak przyznać, że jego obecność nam pomaga. Krem schodzi jak ciepłe bułeczki. Kobiety smarują się nim zaraz po zakupie. Mężczyźni udają, że biorą go dla żon lub kochanek i wcierają go sobie ukradkiem w zniszczone biurową klimatyzacją twarze. W całym centrum handlowym unosi się mdły zapach nasienia. Na naszych oczach dokonuje się zbiorowe wyparcie. Nikt nie chce przyznać, że właśnie natarł sobie całą twarz cudzą spermą. Ksiądz wciąż mówi o cudzie. Stojący w kolejce ludzie utwierdzają się nawzajem w swojej decyzji o zakupie. Ci, którzy użyli kremu wskazują już pierwsze zmiany. Wszyscy wierzą, że oto zrobili pierwszy krok do lepszego życia. Do punktu, w którym ich troski przestają istnieć. I nagle nachodzi mnie przeraźliwa refleksja, że może właśnie w tej chwili mam przed oczami lepką parabolę całego naszego istnienia. Że ta jedna scena wyraża wszystkie nasze dążenia i ambicje. Że niezależnie od tego, co robimy i co chcemy osiągnąć, zawsze kończymy w ten sposób i tylko wyparcie może dać nam szczęście. Szybko jednak spycham tę myśl w ciemnię podświadomości. To przecież nie może być prawda. To pewnie acodin zaczął już wchodzić. Acodin czasami tak wchodzi.
Przemek Morawski, 29-latek z Wrocławia, ukończył etnografię i antropologię kulturową na tamtejszym uniwersytecie. Zawodowo związany z social media. Dotychczas bez publikacji. Interesuje się kinem i literaturą, od tej bardzo wymagającej, do niekoniecznie aż tak ambitnej. ha!art 45
numer czytelników
Zrobicz fujarke
Jedyny z nadesłanych tekstów, który w swojej formie zbliżył się do liberatury. Jego deszyfrację pozostawiamy każdemu Czytelnikowi w gestii osobistej. Za interesujące podejście do tekstu i frazę: „Chcesz dostć ^? Jusz się rubi, bebeto!”.
Łukasz Dynowski
(Brykająca na trampolinie możliwość: narracja tego opowiadania sama sobie, na poczekaniu, wynajduje gawrę (gwarę), w której szuka schronienia. W toku swojej relacji nie popełnia — powtórzmy za Pułką — „błędów”. Wszystko ma „sens”. Muzyka z dalekić kontyngentu rozbrzmiewa w Muflonie, ponieważ rozumie, że Muflon to sobieszowski dom kultury. To także przystanek autobusowy. Możemy na nim wsiąść w siódemkę i w czasie jazdy w całości przeczytać opowiadanie. Takoż nada się do tramwaju — niech będzie nocny i gra Shizuo.) Zrobicz fujarkę
der, to ni wiem cu. Widok mego kuleżanki już rozniósł się indziej. Panuw
Chić subie zrobicz fujarkę, muj kolega wyfundował niewielki (ogromny)
medycyny niepokoił mocno, więc poszli z nim do lasu, jeżeli tak się mówi
ból głowy. Iderzył pu prostu o stół, pomówmy o sprawie jasno. Ucena
na „szpital”. Trochę się muwi, a trochę ni muwi, podejrzewam. T3b* w każ-
tego napłynęła duszną dawką negatywu. „To jest gorsze niż zawał”, mó-
dym razie mieć pewien talent do spodni zimą. Tu so już takie bardziej
wiono na przejęciu. jest medyk? czyk to widział medyka? zuraz, juszcze
docieplane historie. HIstorie na rytmiczne 0. MLEKO zamiast bajtuf~!
chwulę, przysiongam, i b3dzie trugedia – chupak użre. chcułbyś czuć
— Just żle, a ni ma przyrzondów do opery.
się pogrożony przez takeń nasmarowanego cudaka? chyba nie. tedy
JEZU! Jadem! bude se nocił go-jo ny rentce puky sam-a ny wyjdzie z nie-
napowiadam — czy już porozjeżdżaly się li medycy? To dobra podstawa
zdrowia. potrzebny my_jednak adres do bulu. Jusz mam taki przyrząd do
do przemyślenia tego całego alkocholu.
noty, to daj mi teraz adres.
— Alkochol jest super, uwarzam.
— Suchaj – BAF53420fFpop2003P012SP.
— Nienie, ja robiłem kedyś na furcie, muże nawet wrucie, bym puwidział,
i jakisz strugan jupkowy zauważyłm bylsko, pytko dobieg, naniósł trunka
dopchłem się do śrudka. LUBIĘ SWOJE MIĘŚNIE. gruntownie zrusztem
i takem się rozproszył wnet/po chwili, żu nuprawdu, jetli tyńko moke,
odparłem się macie fizyciczki narogowaciałej od tych woreczków-kapciów.
udradzam. Wic, ża to ni narobi rudości.
Oto powód „lubię”. bobosom naszed i wupierdolił każdemu na biurku.
Róniesz mókłbyś wynieść takie ważenie po wydoku mujego kuleczki.
A teras o liczbach – stupa, trzyki, zaledwie OP i na koniu stały. To nie
Pójrz na jego torso! Ni drgnie, wołuje raczej manekina nisz prawdziwe
popisy, to walka o suwak. wyceniam jo na „może”. A jak nie, potrząsnę
ciało luckie. Skont ta pewność, że istotnie ni je to makinen? Bu rozpo-
tym oto kawałkiem spodglądu usuwań mię z druszki. Chcesz dostć ^?
rządzał taniec między gościów, samem widzioł, to i wolno mi się chyba
Jusz się rubi, bebeto! Puszczam piurdolony digihordkor:
mówi. I rajstopki miewał. Napisałem ziewał? Chodziło mi o rondo – dla
! SUPER! wiedzieć u nagłych wypominkach pornodźwięku zawsze jest
samochodu.
do (brze)/tu trompka busmena przemielona przez brutal doom/fajne/po
Sam też mógłbym mieć auto, chociaż nie wiem. Może zawurćmy toczkę
nowemu to bendzie czysta ludowka, warto jom mieć przed świętami mam
i napotkajmy cokolwiek Muflon.
nadzieję/co jak nie beczoncy/=” 2222” _mojegokolegi=a freh” kurde” >>/
— Ktu dzisiej gra?
umieszcz to sobie na stronie (niezły efekt)/
— Supeł na rynnach i bumbunkach z dalekić kontyngentu.
JUŻ JETROCZYŁEM ten portal?
— Unteresuje mię to.
s
— Turdno, muże nupny kornet wypadnie na twój gust.
n3vv KICK: prysło się na kolacji u wujka, który rozpędził ma-
— A co budzie?
szynę. Moim zdaniem – niech to trwa jak najdłużej. kocham kolombajn
— Wszystko Z Nią Fporządku.
jak chlebek/i pszes to nie wiem, co zamówić w obuwniczym. wujku,
— O, fajno, nachodzę się na to.
wujku, cozamawiaszty >jazamawiam_o_takiemokasyny >chcem_je_też
Jeszli to was nie odstroni od wspomnianego bulkotu nanieszen w hea-
>>>>>>>>>>>> WAL
numer czytelników
sid [ujcie! # w końcu
olą
ha!art 45
57
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
chcem też kolana w kamieniach
58
kino nogi:
dobrze by się mnie torturowało a
co mnie jeszcz nie intresuje? przeżywać duży i mały stres czytać ksionszki czy tesz strony
internetowe torso
nic
Wwiszka rozdarła mi nagle mały młotek do gorzku palisy i witem jus przysmak gardła, czyli wieko, czyli fahitas. Ja widziałem pupę człowieka. Wymachuję – niestety – torbą. I strosi się rywersajd w moim kosieczku do trawy, gdzie kupuję gazety. I teraz: xunie my iurek by vyć na stałe! Zayęte na bokoogrodzie należytego b-opu, ale uń robi sobie z tego siedem. O3ed cupem zpy. Erwin qqa jak qqłqa y ścieka potem. Robi się chudy i dobrze. Dotrzesz do ryby, moim zdaniem. To są moje pokoje – jeden jest powyty, drzepo drqu ma być na utro, 10 natomiast piurztuje fusom sert i wcałyhusymatach roping ma gazu na ten, znowu, suwak. dno. No ładnie, wywaliłem się o własne kudły. Nie umiem już chodzix. Bunde, uważam leczyć na stole. Widzę — moim zdaniem — że przychodzą medycy. Dajcie mi tu kolosalny zastrzyk! Pozwólcie najść mojemu koleżance w kapciach bez buta nogi wiadomego przystanku!/dopiero nie jesteśmy na bafce, więc nie masz co „robić?”/Sorki, tak długo idziemy.
Łukasz Dynowski, dwudziestopięcioletni wieczny podróżnik między Jelenią Górą a Wrocławiem, publikował w „Wakacie” i na Fundacja-karpowicz.org.
ha!art 45
numer czytelników
Zrobicz fujarke >>>> Łukasz Dynowski
Jak buty mojej mamy uciekły z domu
Za prostotę i wdzięk. Za wyobraźnię i wiarygodność. To opowiadanie ma wszystko, co opowiadanie mieć powinno. Jak zwykło się czynić w takiej sytuacji, obwieszczamy wszem i wobec odkrycie nowej Antymasłowskiej. Jedyne, co nas ciekawi: co na to wszystko buty Taty?
Nelly Paluch-Bielańska
W piątek po południu przyszedł do domu podekscytowany tata, trzymając w ręku dwa bilety do Teatru Wielkiego. Wszedł do salonu i powiedział do mamy: – Ubieraj się, idziemy dzisiaj na dzisiaj na dziewiętnastą do teatru. Jest premiera, grają Jezioro Łabędzie. Mama na początku bardzo się ucieszyła i uca-
– Wyliczance mamy nie było końca!
tam równiutko parami w rzędach i stały. „Chyba
łowała tatę, ale nagle krzyknęła:
Poirytowany tata przerwał mamie i powie-
postanowiły zmienić właściciela!” – pomyśla-
– O matko! Nie mam butów!
dział: – Albo zaraz coś założysz, albo włączę
łam. I szybko pobiegłam do sypialni rodziców.
Tata westchnął, złapał się za głowę, poczer-
telewizor i będę oglądał mecz!
Obudziłam mamę i tatę i trochę nieskład-
wieniał, chyba ze złości, i bardzo spokojnie
Mama chyba się przestraszyła (gdyż nie lubi,
nie zaczęłam opowiadać, że buty, że uciekają
zapytał: – Jak to możliwe, że nie masz butów?
jak tata ogląda mecz), bo wyciągnęła piękne,
z domu i trzeba je gonić i… przeprosić! Zaspana
Tydzień temu kupiłem ci dwie pary pięknych
szare pantofelki z kokardką na czubku, założyła
mama patrzyła na mnie jakoś tak bardzo dziw-
pantofelków!
je, a następnie pośpiesznie wyszli do teatru, bo
nie. Najpierw kazała mi się kłaść spać, bo to na
Mama odpowiedziała scenicznym szeptem:
było już późno. Ja zostałam pod opieką cioci,
pewno zły sen mi się przyśnił. Jednak po chwili,
– No tak! Ale to było aż tydzień temu i one są
a kiedy rodzice wrócili,, to już spałam.
nie wiem dlaczego (może usłyszała stukot ten
już stare i nie pasują mi do sukni!
W nocy usłyszałam dziwne odgłosy stukania,
sam, co ja), wstała, założyła szlafrok i poszła na
Tata z koloru czerwonego przeszedł w zie-
jakby ktoś schodził po schodach.
dół. Chyba sama nie mogła uwierzyć w to, co
leń i zaprowadził mamę na górę, do garderoby,
Na początku myślałam, że mi się wydaje.
zobaczyła. Ja stałam w oknie i obserwowałam
w której po otwarciu drzwi ukazały się półki
Jednak po chwili stwierdziłam, że niestety to
całą sytuację. Nagle zrozumiałam, że mama
z równo ustawionymi pantofelkami. Obok półek
dzieje się naprawdę. Trochę się wystraszyłam.
coś mówi, jednak z uwagi na dużą odległość
do sufitu piętrzyły się również pudełka z butami
Wiedziałam, że rodzice śpią za ścianą i w każ-
i to, że mama szeptała, nie słyszałam co! Jedy-
i, jakby tego było mało, pod oknem równiuteńko
dej chwili mogę ich zawołać, więc ciekawość
nie mogłam się domyślić, że mama swoje buty
(a jakże, bo mama dba o swoje buciki), na całej
wzięła górę nad strachem. Po cichutku, na pa-
PRZEPRASZA!!!
długości ściany stały przepiękne, różnokolorowe
luszkach, wstałam, otworzyłam drzwi od mojego
Po godzinie buty, ciągle obrażone i nieza-
szpilki. Jednym słowem: buty, buty, buty... – I co?
pokoju i poszłam zobaczyć, co się dzieje. To,
dowolone, wróciły na swoje miejsce, a mama
Nadal twierdzisz, że nie masz butów? – spytał
co zobaczyłam, mocno mnie zaskoczyło i za-
spokojnie położyła się do łóżka.
rozzłoszczony tata.
dziwiło. Buty mojej mamy, jeden za drugim, ze
Tata natomiast, pękając ze śmiechu, powie-
Mama tupnęła nogą, na której miała gustowny
świecącymi, chyba ze złości, noskami, stukając
dział: – Pewnie już nigdy nie powiesz, że nie
kapeć, i powiedziała już bardzo spokojnie, doty-
obcasami, schodziły po schodach.
masz ładnych butów.
kając po kolei każdej z par: – Te są za zielone,
Zdumiona poszłam za nimi, zobaczyć dokąd
Mama popatrzyła na tatę i powiedziała: – To
te za czerwone, te za jasne, te za ciemne, a te
tak maszerują. A one równiusieńko, jeden za dru-
było straszne! Przecież wszystkie moje panto-
są po prostu brzydkie, niemodne, stare, na lato…
gim, maszerowały… do śmietnika. Ustawiły się
felki są takie piękne i wyjątkowe!
Nelly Paluch Bielańska, dziesięcioletnia mieszkanka Warszawy. Wzorowa uczennica trzeciej klasy szkoły podstawowej, której dodatkowymi zainteresowaniami są poezja i rysunek. W obecnym roku wygrała dzielnicowy konkurs „Magia Słowa”. numer czytelników
ha!art 45
59
60
Rysunek
Doskonały przykład literackiej wyobraźni i wspaniała gra schematami narracyjnymi. Miasto jako bohater opowiadania to, wbrew pozorom, duże wyzwanie. Niebanalna historia o przestrzeni, z którą trudno sobie poradzić. No, chyba że pomaga sam PIO.
Michał Zantman Najpierw nie było nic. Potem w przestrzeni pojawiła się kreska – a właściwie linia, dzieląca kartkę na dwie części: górę i dół. Na tej linii, mniej więcej pośrodku, ktoś postawił niewysoki, kwadratowy dom z trójkątnym dachem, kominem i anteną telewizyjną. Wkrótce nad domem pojawił się wylatujący z komina dym, a obok domu
przesunięto nieznacznie w prawo.
drzewo, płot i kobieta z wózkiem. Drzewo i płot po prawej stronie, ko-
Niestety, niewiele to pomogło.
bieta i wózek po lewej. Jednakże drzewo nie pasowało do domu, a płot
Pojawiły się wręcz opinie, że teraz jest nawet gorzej. I że nie tylko
nie pasował do drzewa, więc usunięto je, a na ich miejsce postawiono
słońce i chmura wyglądają jak narysowane, ale – przez te nieprzemyśla-
inne domy, a także kościół, ratusz, ławkę, stację kolejową, fabrykę, park
ne, robione naprędce poprawki – również domy zaczęły tak wyglądać.
i mężczyznę z pieskiem. Mężczyznę przy parku, park przy stacji, stację
Oczywiście nie była to prawda. Domy wyglądały tak już przedtem, prak-
przy ławce, ławkę przy fabryce, a ratusz i kościół pomiędzy domami.
tycznie od samego początku, ale wcześniej jakoś nikt nie zwrócił na to
Na jednym z domów napisano „Poczta”. Na drugim „Apteka”.
uwagi. Niepokolorowane, obrysowane cienkim, czarnym konturem stały
Na trzecim i czwartym „Sklep” i „Hotel”. Na fabryce napisano „Fabryka”,
w jednej linii. Dwuwymiarowe i płaskie.
a nad ratuszem „Ratusz”. Kościoła i pozostałych domów postanowiono
Trzeba bowiem pamiętać, że w tych pierwszych minutach istnienia
nie podpisywać, słusznie uznając, że nie ma takiej potrzeby.
miasta nawet nie próbowano zapuszczać się w trzeci wymiar i, szczerze
Powstał natomiast problem: co napisać na budynku dworca?
mówiąc, kiepsko radzono sobie z perspektywą… Właściwie to wcale
– A jakie to ma znaczenie? – stwierdził mężczyzna z pieskiem i za-
sobie z nią nie radzono.
proponował, by napisać cokolwiek: – Ot, choćby
Mieszkańcy czuli to… Czuli, że ich płaskie,
„Kraków”… Albo po prostu „Wieliczka”.
pozbawione głębi życie ma związek z ogólną
– „Wieliczka”? Czemu nie... Może być „Wielicz-
sytuacją, ale nie potrafili tego ani nazwać, ani
ka” – zgodnie z tą sugestią na budynku stacji
wyrazić…
przyklejono prostokąt z napisem „Wieliczka”.
Siedzieli więc w milczeniu, zamknięci kon-
Okazało się jednak, że nazwa „Wieliczka” jest
turami domów – ograniczeni liniami, udający-
za długa, składa się bowiem z dziewięciu liter, i że
mi ściany, podłogi, sufity – i zastanawiali się,
w tym momencie miasta nie stać na tak długą
rozmyślali…
nazwę. Przekreślono więc napis „Wieliczka” i pod
Ale to, o czym myśleli, było równie płaskie
spodem, małymi literkami, dopisano „Kraków”.
i dwuwymiarowe jak oni sami.
– Na razie niech będzie „Kraków”, a jak się
Niektórzy stali w otwartych drzwiach, inni
wymyśli coś lepszego – powiedział ktoś – to
podchodzili do okien. Nikomu jednak nie przy-
się napis zmieni.
szło do głowy, by wyjść lub choćby wyjrzeć na
Przez chwilę jeszcze zastanawiano się, czy nie
zewnątrz, co jest o tyle zrozumiałe, że żadne
dopisać do „Krakowa” słowa „Główny” albo cho-
„zewnątrz” jeszcze wtedy nie istniało. Nie było
ciaż skrótu „Gł.”, ale uznano, że „Kraków” wystarczy. I że tak jest dobrze.
również żadnego „wewnątrz”, zaś takie pojęcia jak „za”, „przed”, „z przodu”,
– Dobrze tak jest? – pytali jedni, a inni odpowiadali: – Dobrze, dobrze…
czy „z tyłu” nikomu nic nie mówiły.
Pewnie, że dobrze…
I pewnie dlatego kobieta z wózkiem, mimo że znajdowała się zaraz
Kiedy jednak nad kościołem dorysowano chmurę, a nad fabryką słońce,
obok domu, nawet nie próbowała „wejść do środka”, zaś mężczyzna
okazało się, że nie jest dobrze…
z pieskiem – ten sam, który szedł i szedł w kierunku parku – nie mógł,
– To znaczy, dobrze, nawet bardzo dobrze – mówiono – że doryso-
ot tak sobie, po prostu skręcić i zniknąć za rogiem.
wano wreszcie chmurę i słońce, ale niedobrze, że zarówno słońce, jak
Nad tym, by mu to umożliwić, dopiero pracowano.
i chmura wyglądają tak, jakby je ktoś dorysował – słońce ołówkiem,
Stało się bowiem jasne, że życie pozbawione szerszej perspektywy
a chmurę długopisem. I niedobrze, że słońce dorysowano nad fabryką,
i głębi jest nie do przyjęcia na dłuższą metę.
a chmurę nad kościołem…
Pierwszy uświadomił to sobie gruby mężczyzna z okrągłą głową, który
Zmazano więc słońce, a nowe – troszeczkę mniejsze, ale za to z dłuż-
siedział na ostatnim piętrze w ratuszu, ponad zygzakiem dochodzących
szymi promieniami – umieszczono tuż nad ratuszem. Ratusz ustawiono
aż do jego biurka schodów. Natychmiast złapał za telefon.
tam, gdzie była apteka. A aptekę tam, gdzie był park. Park natomiast
– Proszę mi tu przysłać kogoś, kto zajmie się tą sprawą – powiedział
ha!art 45
numer czytelników
Michał Zantman
Rysunek
61
do słuchawki, a głos po drugiej stronie zapytał: – Przysłać?
drugim planie. Doczepione zaś do rynku, zwężające się ku górze i rozsze-
– Tak. Owszem. Przysłać.
rzające się ku dołowi, ulice nadawały przestrzeni pozory głębi.
– A skąd przysłać?
Ta iluzja, to złudzenie, że świat nie jest płaski, udzieliły się również
– Jak to skąd? A choćby z tej miejscowości za rzeką…
mieszkańcom, którzy najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej uchylali
– Aha… Rozumiem… Czyli za rzeką…
drzwi i otwierali na oścież okna. Starsi siadali na krzesłach przed domami.
Obok kobiety z wózkiem, po lewej stronie, naszkicowano więc w pośpiechu
Młodsi wybiegali na rynek.
most, pod mostem naszkicowano rzekę, za rzeką napisano drukowanymi
Próbując oswoić się z przestrzenią, ucząc się – każdy na swój sposób
literami „PODGÓRZE” – a właściwie „PODGÓRZ”, bo ostatnia litera już
– topografii miasta, oddalali się, przybliżali i znów oddalali… Jedni stawali
się nie zmieściła – po czym z Podgórza w trybie pilnym sprowadzono
się coraz mniejsi i mniejsi, aż wreszcie znikali.
do Krakowa PIO Kalińskiego.
Inni rośli w oczach, wręcz ogromnieli.
Dlaczego akurat jego?
Niektórzy byli już tak potężni, że zasłaniali sobą most razem z rzeką,
Może dlatego, że mieszkał najbliżej, zaraz za mostem… A może dlate-
a także część domów i rynek. Co prawda nowa przestrzeń otwierała przed
go, że umiał narysować koło i trójkąt. A oprócz trójkąta, zdaje się, także
mieszkańcami nowe możliwości, sprawiła jednak również, że zaczęły
kwadrat. Mistrz PIO obejrzał sobie dokładnie miasto i zaproponował
pojawiać się między nimi poważne różnice.
następujące rozwiązanie:
O PIO Kalińskim już nawet nie wspominano. Nikomu bowiem nie mieści-
– Można to zrobić tak… A można to zrobić też tak… – powiedział. – Ale
ło w głowie, że tak misterna, a jednocześnie niezwykle prosta konstrukcja
najprościej będzie, jeśli zrobimy to tak… – mówiąc to, złamał (tu, tam
może być dziełem skromnego rzemieślnika. Rozplanowanie ulic i roz-
i jeszcze tam) linię, wzdłuż której stały wszystkie budynki, i uformował
mieszczenie domów przypisywano raczej ingerencji sił nadprzyrodzonych.
z niej prostokątny rynek. Następnie naciął w kilku miejscach boki rynku,
– To cud! – słyszało się tu i ówdzie w wąskich uliczkach.
rozsunął domy i dzięki tej prostej sztuczce sprawił, że w przerwach po-
– Cud! Prawdziwy cud! – powtarzano i już się zastanawiano, w którym
między domami pojawiły się ulice, odchodzące od rynku we wszystkich
miejscu na pamiątkę tego „cudownego” wydarzenia postawić kolejny
kierunkach – w lewo, w prawo, w górę i w dół. Na końcach ulic, które
kościół.
nie mogły przecież prowadzić donikąd, umieścił kolejno stację, fabrykę,
– Jeszcze jeden kościół? – mistrz PIO zdziwił się trochę, ale nic nie
pocztę i park. Stację po prawej stronie, fabrykę po lewej. Pocztę na dole,
powiedział.
a park na górze, czyli nad rynkiem, ponad dachami domów.
Wzruszył tylko ramionami. – Chcecie mieć kościół – pomyślał – to
Kobiety z wózkiem i rzeki postanowił na razie nie ruszać. Do wszyst-
sobie zróbcie kościół.
kich budynków dodał natomiast długie, ukośne cienie; do wszystkich
Pozbierał narzędzia, wrzucił je do torby i odszedł.
budynków, drzew, do mężczyzny z pieskiem, a nawet do pieska. Wypełnił
Podobno prosto z parku udał się do Owernii, gdzie miał wykonać,
je starannie czarnym tuszem. Tym samym kolorem pokrył całe niebo.
prawie od zera, cały tamtejszy krajobraz w charakterystycznej dla siebie
Pomalował chmury. A ponieważ nie lubił pracować w pełnym słońcu,
czarno-białej konwencji. Pola, domy, niebo, drogi, a nawet drzewa. Niebo
zamalował również słońce.
i pola na biało. A drzewa raczej na czarno.
I wtedy, zupełnie niespodziewanie, zapadła noc.
Ale czy tak było rzeczywiście?
Miasto pogrążyło się w ciemności, zatopiło się w niej bez śladu i przez
Tego zapewne nie dowiemy się nigdy.
chwilę wydawało się, że trzeba je będzie wymyślić od nowa. Jednak następnego dnia okazało się, że niczego nie trzeba wymyślać, gdyż wszystko jest na swoim miejscu. Rynek stracił, co prawda, swój prostokątny kształt i w ciągu nocy stał się trapezem, ale przynajmniej nie był już płaski. Ustawione na jego krótszej podstawie, malutkie, jakby specjalnie pomniejszone domy sprawiały wrażenie stojących z tyłu, na Michał Zantman, czterdziestodziewięcioletni mieszkaniec Krakowa, z wykształcenia prawnik – absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydał dwie książki: Krajobraz z atramentowym wieczorem i Studio Parodii. Wśród zainteresowań ma wszystko i nic. Ponoć, niestety, coraz częściej tylko to drugie. numer czytelników
ha!art 45
62
Poeta na pogrzebie Barbara Kalla
Poeta na pogrzebie? Brzmi to trochę jak część programu współczesnego polsko-sarmackiego pogrzebu w typie „zastaw się, a postaw się”. Może i takie pogrzeby odbywają się u nas obecnie? Kto wie. W Holandii i Flandrii coraz więcej poetów bierze udział w pogrzebach, jednak zgoła nie w sarmackich. „De eenzame uitvaart” znaczy po niderlandzku „samotny pogrzeb”. Pod
Zadanie dyżurnego poety („dichter van dienst”) jest tyleż abstrakcyjne,
tym pojęciem rozumie się taki pochówek, w którym nie uczestniczy nikt
co delikatne. W towarzystwie tragarzy i pracowników socjalnych odczytuje
prócz czterech tragarzy oraz jednego lub dwóch pracowników z urzędu
on w pustkę poetyckie pożegnanie zmarłego, którego nigdy nie spotkał.
gminy. Oznacza to także, że za ten pogrzeb, notabene nieróżniący się
Do napisania wiersza musi mu starczyć kilka dni, dzielących moment
niczym od najtańszego pakietu podobnych usług, płaci gmina. W samym
znalezienia ciała od pogrzebu, i skromne dane o zmarłym: czasem tylko
Amsterdamie rocznie odbywa się przynajmniej piętnaście samotnych
imię i nazwisko (choć niejednokrotnie nawet tego nie wiadomo), infor-
pogrzebów: zapomniani staruszkowie, samobójcy, nielegalni imigranci,
macje o znalezionych przy nim przedmiotach, o tym, jak umarł, czy był
starzy narkomani, włóczędzy, notoryczni alkoholicy, niezidentyfikowane
samotny. A nie zawsze był. Czasami zmarli mieli rodziny, wcale niemałe.
ofiary przestępstw. Znajdowani na ulicy lub w domu, zazwyczaj po in-
W jednym ze zbiorów wierszy funeralnych zatytułowanym Schetsen van
terwencji sąsiadów z powodu fetoru, albo wyławiani z grachtu. W skali
verloren levens [Szkice o straconych życiach] F. Starik pisze o kobiecie,
obu krajów niderlandzkiego obszaru językowego liczba samotnych po-
która miała jedenaścioro dzieci i żadne z nich, mimo powiadomienia
grzebów idzie w setki.
o śmierci, nie przyszło na pogrzeb. Wspomina też czterokrotnie żonatego
Poeci niderlandzcy często angażują się w sprawy społeczne. W 2002 roku
mężczyznę, w sumie z pięciorgiem dzieci – wszystkie wdzięczne matkom,
Bart FM Droog, obejmując urząd poety miejskiego Groningen, postanowił,
że izolowały je od ojca.
że będzie przychodził na samotne pogrzeby, pisząc uprzednio wiersz dla
Poeta nie ocenia, nie feruje wyroków, nie współczuje – samotność może
zmarłego. Ideę podchwycił inny poeta – Frank Starik i założył fundację
być wszak świadomym wyborem. Nie wie, kogo odprowadza w ostatnią
De eenzame uitvaart, skupiającą obecnie dziesiątki poetek i poetów z Ho-
drogę. Nie odgrywa teatrzyku – pomimo ogromnego zainteresowania
landii i Flandrii. Kiedy do fundacji dociera wieść o kolejnym samotnym
mediów, istnieje zakaz rejestrowania samotnych pogrzebów w jakiej-
pogrzebie, koordynator nawiązuje kontakt z poetami i umawia tego, kto
kolwiek formie. Na stronie internetowej fundacji oraz w publikacjach
akurat ma czas. Za swoją pracę poeta otrzymuje wynagrodzenie. Ideą
książkowych wszystkie nazwiska samotnie zmarłych są fikcyjne, ze
fundacji nie jest bowiem żebranie o sklecenie naprędce kilku linijek. Poeta
względu na ochronę danych osobowych: umowa społeczna sprawiła,
ma napisać wiersz, na pogrzebie ma wybrzmieć poezja.
że ci ludzie nawet po śmierci nie mają prawa istnienia. To paradoks
W szeregach fundacji są laureaci najważniejszych nagród poetyckich
projektu „samotny pogrzeb”. Jedyne więc, co naprawdę liczy się w tej
niderlandzkiego obszaru językowego (Judith Herzberg, Eva Gerlach),
poetyckiej misji, to szacunek dla życia i przekonanie, że każdy człowiek
ulubieńcy czytelników (Neeltje Maria Min, Menno Wigman) i oczywiście
wart jest chwili refleksji.
także mniej znani poeci.
Barbara Kalla, czterdziestoośmioletnia niderlandystka pracująca w Katedrze Uniwersytetu Filologii Niderlandzkiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka kilkudziesięciu artykułów i dwóch monografii o literaturze niderlandzkiej. Redagowała i współredagowała kilka innych książek. Wśród jej badawczych zainteresowań jest poezja i marginesy literatury. ha!art 45
numer czytelników
Wiersze przełożyli Barbara Kalla i Adam Wiedemann
Neeltje Maria Min Dla Marka Skarżyńskiego Z początku miałam pomysł, żeby otoczyć cię życiem
Coś miłego w dotyku. Szykowna kurtka
rodzinnym: krzesło, stół,
z szetlandzkiej wełny, tweedu albo z najprawdziwszej skóry.
brat, matka.
Ale nożyce poszły krzywo,
Ale zanim to poustawiałam, zgasło
a igła nie poradziła sobie ze skórą.
światło, drzwi się zatrzasnęły,
Wyśmiałeś mnie i zniknąłeś.
zniknąłeś.
Wreszcie użyłam miasta, Amsterdamu.
Zatem od nowa:
Tam się zjawiłeś. Udawałeś się,
Wymyśliłam ogród. Grządki obsadzone
jakbyś miał rozkaz do
roślinami, gładkie trawniki, fontanna.
przekazania, coraz to
Miałam nadzieję, że tam się pojawisz.
komu innemu.
Tymczasem był to spłachetek ziemi przy torach.
W scenariuszu napisano,
W poprzek chylący się płot, ty przy nim.
że punktem docelowym będzie Keizersgracht.
Nasiona zgniły w bruzdach,
Tam cię wpisałam.
groch i fasola uschły.
Marku Skarżyński, spoczywaj w pokoju.
63
Pomachałeś do mnie i odszedłeś. Zatem od nowa: Wim Brands Pamięci Ołeksandra Poliszczuka jak by to było spać wśród koni Zrywam się w środku nocy
w ciepłą letnią noc.
i zaraz któreś dziecko powraca do domu. Robię się prawie jak mój pies,
Myślę o twoim rodaku, którego poznałem. Śpi w samochodach, do których się włamuje,
co z dużym wyprzedzeniem wyczuwa nasze przyjście.
czasem jeździ w tę i z powrotem do sąsiedniego miasta,
Myślę o twojej ostatniej nocy w szpitalu, czy ktoś na ciebie czekał? – i czy tej nocy,
chcąc mieć złudzenie, że jest kimś innym, kimś, od kogo czegoś się oczekuje,
gdy próbowałeś odebrać sobie życie,
mężczyzną, na którego się czeka.
czy wtedy ktoś o tobie myślał,
Zrywam się w środku nocy;
choćby twój dziadek, z którym – tak sobie
strzeliłeś sobie w tył głowy, tak że to wyglądało
wyobrażam – wiosną chodziłeś oglądać źrebaki?
jakbyś nie ty, jakby kto inny cię zabił.
Może się zastanawialiście,
Wim Brands Pamięci Zbigniewa Tadeusza Bieleckiego Nie, nie znam cię, ale zdaje mi się, że wiem, kim jesteś: na przykład
armatę, a ja kiwam głową.
moja babcia, która tak jak ty opuściła Polskę, liczyła po drodze
Jesteś tym Rumunem, którego co rano wysadzają z auta
kościelne wieże, by móc potem odnaleźć drogę do domu.
na skraju miasta. Zwyczajem kajakarzy machamy do siebie.
Powtarzała to liczenie co wieczór w służbówce – a ty,
Zdaje mi się, że rozmawiałem z tobą tuż przed rozpoczęciem festynu.
co ty liczyłeś w swej więziennej celi?
Pytałeś, czy nie przeszkadzasz.
Wiem, że jedyną rzeczą, jaką posiadałeś, był zegarek. Byłeś nieproszonym gościem, który spał w pokoju z dziewięciu innymi, Mam nadzieję, że myślisz o tych godzinach, kiedy, oparty o rozgrzany mur,
już wtedy śmiertelnie chory, gdy całymi dniami
czekałeś na brata – wiem, że masz brata, z którym
objeżdżałeś to miasto z grupami turystów na rowerach.
wędkowałeś. Widzę twój przestraszony, zły wzrok, gdy ktoś coś mruknął o lekarzu. Nie, nie znam cię, ale jesteś tym Rosjaninem, koło którego czasem
Zanim się zdążyliśmy połapać, zniknąłeś.
siadam na ławce nad wodą, on wskazuje łódki, już łowiąc – i udaje numer czytelników
ha!art 45
64
Co to jest fanfiction i z czym to się je. Krótki przewodnik po terminologii fanfiction
go domu w Hogwarcie czy przenosimy postaci z dowolnego dzieła do współczesnego amerykańskiego liceum. Jeśli zaś weźmiemy postaci
Po przeczytaniu książki, obejrzeniu filmu czy serialu lub przejściu gry
z jednego dzieła i umieścimy w realiach innego lub przemieszamy dzieła
komputerowej każdy z nas z pewnością zastanawiał się kiedyś nad tym,
tak, że postaci z obu z nich się spotkają i wejdą w interakcję, to będzie to
co działo się po zakończeniu; jak wyglądała dana scena z perspektywy
crossover, czyli krzyżówka, mieszanka. W ten sposób możemy na przykład
innej, niż ta podana odbiorcy; jak potoczyłyby się losy głównego bohatera,
sprawić, że Sherlock Holmes pójdzie do Hogwartu albo Romeo i Julia
gdyby zaszło jakieś zdarzenie albo przeciwnie, któreś z wydarzeń nie miało
będą jedną z par pojawiających się w filmie To właśnie miłość. Możliwości
miejsca; co by się stało, gdyby bohaterowie A i B odkryli, że tak naprawdę
są nieskończone.
są w sobie zakochani; i tak dalej, i tak dalej… Z potrzeby odpowiedzi na
Oczywiście fanfiki nie muszą wcale być opowiadaniami – wiele dzieł
te nurtujące pytania powstała koncepcja fanfiction – szeroko pojętej
ma objętość grubej powieści – jednak formy literackie w świecie fanfików
twórczości literackiej (nazywanej z angielska fanfikami) zainspirowanej
przyjmują swoje własne nazwy. Oneshot to opowiadanie, które zawiera
przez istniejące dzieła lub z nimi powiązanej. Twórczość tę publikuje
tylko jeden rozdział – w przeciwieństwie do multichaptera, który zawiera
się zwykle na specjalnie przeznaczonych do tego celu portalach takich
ich więcej. Amatorom krótkich form na pewno przypadną do gustu drab-
jak FanFiction.net czy ArchiveOfOurOwn.org (zwane w skrócie AO3) lub
ble – fanfiki na równo 100 słów. Z drabble’i wywodzą się double drabble,
też na serwisach blogowych jak LiveJournal.com. Pisanie fanfików jest,
czyli fanfiki liczące 200 słów. Możemy też manipulować POV – point of
zdawałoby się, łatwiejsze, niż tworzenie oryginalnych opowiadań – mamy
view – czyli punktem widzenia, perspektywą (na przykład przyjąć posta-
już gotowe postaci i miejsca, więc wystarczy wymyślić… całą resztę, ale
wę wszechwiedzącego narratora lub opisać jakieś wydarzenia z punktu
to właśnie może okazać się trudniejsze, niż na początku sądziliśmy.
widzenia postaci innej, niż ta użyta w canonie).
Dlatego zdecydowana większość spośród autorów fanfików to po
Na początku i na końcu swoich prac autorzy mogą umieścić tajemniczy
prostu osoby lubiące pisać i szukające nowych pomysłów na swoją
skrót A/N – author’s note, czyli komunikat od autora, w którym napisze na
twórczość. Jednak nieważne kim tak naprawdę są autorzy fanfików –
przykład o swoich zmaganiach z danym rozdziałem, o tym, czego można
i tak nie poznamy nazwisk czy nawet imion większości z nich, ukrywają
się spodziewać i co może nie spodobać się co wrażliwszym czytelnikom.
się bowiem pod pseudonimami.
Przejdźmy teraz do rodzajów fanfików. Najbardziej ogólny rodzaj,
Niektórzy czytelnicy mogli nigdy nie mieć do czynienia z tym jakże
niezawierający zwykle wątków romantycznych albo przynajmniej nie
ciekawym zjawiskiem, dlatego prezentujemy słowniczek podstawowych
skupiający się na nich, to tak zwany Gen – general. Napotkamy również
pojęć związanych właśnie z fanfiction. Czytelnicy mogą potraktować
rodzaje, których nazwy mówią same za siebie – romance, adventure,
to jak krótki przewodnik, który pomoże im stawić czoła tajemniczym
supernatural czy friendship, jednak kilka rodzajów fanfików doczekało
skrótom, zasiedlającym opisy fanowskich opowiadań.
się własnych nazw. I tak crack to rodzaj opowieści, która swą nazwę zawdzięcza nazwie narkotyku i przedstawia najczęściej przeinaczoną
Większość fanfikowych terminów pochodzi z języka angielskiego. I tak
wizję świata – czasami do tego stopnia, że może być uznany tylko za
np. fandom1 to zbiór osób, którym podoba się dany film, książka, serial,
parodię, czasami wbrew zamierzeniom autora. Z kolei angst to fanfik,
gra komputerowa itd. Możemy na przykład powiedzieć: „W fandomie
w którym postać z jakiegoś powodu cierpi lub jest smutna. Powiązany
toczą się burzliwe dyskusje na temat nowego wątku w serialu”. Słowo to
z angstem jest H/C, czyli hurt/comfort, w którym cierpiący bohater po-
może odnosić się również do samego dzieła – na przykład „Piszę w tym
cieszany jest przez inną postać. Przeciwieństwem angstu jest tak zwany
fandomie”. W takim kontekście możemy też użyć słowa verse, skrótu od
WAFF (Warm And Fuzzy Feelings), nazywany też fluff lub schmoop. Po
Universe, co często na język polski przekłada się jako uniwersum. Wszyst-
tego typu fanfikach możemy spodziewać się podobnych wrażeń, co przy
ko to, co związane z dziełem, o którym piszemy, nazwiemy canonem, zaś
oglądaniu zdjęć małych kotów. Takie utwory w zdecydowanej większości
to, co zostało wymyślone przez fanów, nazwiemy fanonem2 (czyli np. to,
opierają się na wątku romantycznym.
że Harry Potter i Ginny Weasley są parą na końcu sagi o Harrym Potterze
I w ten właśnie sposób dochodzimy do tak zwanych pairingów3. Pairing
jest canonem, ale pomysł, że Harry powinien raczej wejść w związek
to, jak sama nazwa wskazuje, dwie osoby, które łączy relacja romantycz-
z Luną Lovegood, to fanon).
na. Zwykle oznacza się je poprzez podanie imion lub nazwisk bohaterów
Fanfiki mogą być również opisane jako AU (alternate universe), czyli
rozdzielonych znakiem „/” lub „x”, na przykład John/Sherlock lub Chan-
alternatywna rzeczywistość, co polega na tym, że zmieniamy jakiś za-
dlerxMonica, ale czasami zachodzi tzw. name smooshing, czyli łączenie
sadniczy element canonu – np. osadzamy Romea i Julię w starożytnej
imion lub nazwisk bohaterów w jedno słowo – na przykład powyższe
Grecji (bo przecież czemu nie), przydzielamy Harry’ego Pottera do inne-
pairingi po smooshingu nazwiemy Johnlock i Mondler. Pairingi nazywa się też shipami, co jest wynikiem urzeczownikowienia słowa shipping, które
Fandom – połączenie słowa fan oraz końcówki -dom, oznaczającej w tym przypadku własność, tak jak w kingdom – królestwo, czyli własność króla. 2 Fanon – pochodzi z połączenia słowa fan oraz canon. 1
ha!art 45
oznacza faworyzowanie jakiegoś konkretnego pairingu ponad inne, zaś osoby to robiące, nazywa się shipperami. Shipperzy często znajdują sobie 3
Imiesłów utworzony od pair – para. numer czytelników
Co to jest fanfiction i czym to się je
OTP – one true pairing, czyli jakiś pairing, którego uczestnicy rzekomo
Anna Lewoc
może spodobać się czytelnikom, a nawet wejść do klasyki fanonu, jednak
są sobie przeznaczeni.
niedoświadczeni pisarze często nie mogą ulec pokusie SI – self-insertion,
Jak prawdopodobnie czytelnicy zdążyli się domyślić, wiele fanfików
czyli umieszczenia w opowiadaniu samego/samej siebie. Jeśli jeszcze
nie kończy się na niewinnych całusach i trzymaniu za rączkę. Te prze-
dodatkowo wyidealizują tę postać, w fanfiku pojawia się znienawidzona
znaczone dla osób pełnoletnich nazywane są smut – od angielskiego
Mary Sue5 – postać pozbawiona wad, ale obdarzona nieprzeciętną urodą
słowa oznaczającego plamę. Jeśli w danym fanfiku pojawia się pairing
i rzadkimi talentami, najczęściej wdająca się w romans z głównym boha-
heteroseksualny, opisuje się go jako het, jeśli jest to pairing gejowski –
terem. Inną zwykle niepożądaną cechą fanfików jest to, że bohaterowie
slash (nazwa pochodzi podobno od znaku „/”, używanego do zapisywania
mogą zachowywać się OOC – out of character, czyli niezgodnie ze swoją
pairingów; co ciekawe, slash piszą głównie dorosłe, heteroseksualne
osobowością określoną w canonie (gdyby np. doktor House przeszedł
kobiety), zaś pairing lesbijski – femslash. Jeśli fanfik opisuje tylko i wy-
głęboką duchową przemianę i zaczął być dla wszystkich miły, byłoby to
łącznie stosunek seksualny pomiędzy bohaterami, powiemy, że jest to
OOC). Odwrotnością OOC jest IC, czyli in character.
PWP – porn without plot lub plot? what plot?4, jeśli do tego stosunku w końcu nie dojdzie, prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z UST –
Oczywiście terminów związanych z fanfikami jest o wiele więcej i często
unresolved sexual tension, czyli nierozwikłanym napięciem seksualnym.
ukuwa się je na potrzeby konkretnego fandomu, ponieważ w fanfikach
Wracając jednak do postaci, które mogą pojawić się w fanfikach, co
wszystko jest możliwe. Kto wie, może któregoś z czytelników ten ocean
bardziej kreatywni autorzy umieszczają w nich własne postaci, nazywane
możliwości zachęci na tyle, że sam zacznie publikować swoje prace na
OC – original character. O ile taka postać jest dobrze wymyślona, fanfik
portalach fanowskich?
4 porn without plot – porno bez fabuły; plot? what plot? – fabuła? jaka fabuła?
5 Mary Sue to zwykle dziewczyny, jednak od czasu do czasu pojawiają się również ich męskie odpowiedniki – Marty Stu.
Anna Lewoc, dwudziestoczterolatka mieszkająca w Warszawie. Studentka lingwistyki stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Z zawodu tłumaczka i nauczycielka języka angielskiego i francuskiego. Dotychczas, niedoceniona przez szerokie grono czytelników, publikowała jedynie w Internecie krótkie formy prozatorskie (fanfiction). W kręgu zainteresowań autorki są: literatura nie najwyższych lotów, creative writing, seriale telewizyjne, fantastyka, gry wideo i kultura Japonii. numer czytelników
ha!art 45
65
Tytuł: Pięć minut i szesnaście sekund 66
Autorka:
ganja-chan
Fandom: serial bbc Sherlock Gatunek: romance, fluff Pairing: established! Johnlock Rating: M Ostrzeżenia: slash, fluff; dorozumiane pwp (nie ma tu faktycznych scen seksu, ale i tak wiadomo, o co chodzi) Słów: 747 Inne uwagi: Brak konkretnego punktu odniesienia w serialu, choć osobiście umiejscowiłabym to raczej w pierwszym sezonie. John patrzył zdumiony na wyzierającą spod kołdry – jego kołdry – czarną czuprynę Sherlocka. Nie pytał, co Sherlock robił w jego łóżku; nieraz już spali razem, albo raczej przebywali razem, w tym samym łóżku i przynajmniej jeden z nich spał. Jednak tym razem John był na niego tak zły, że postanowił spać oddzielnie. Wyglądało na to, że Sherlock przejrzał jego plany. Jak na złość nasunęła mu się na myśl raczej mniej istotna kwestia: jak Sherlock mógł oddychać, skoro był całkiem przykryty kołdrą? Najwyraźniej jednak mógł, ponieważ kołdra nieznacznie unosiła się i powoli opadała w rytm jego spokojnego oddechu. Zdążył zasnąć, zanim John wyszedł spod prysznica. W innej sytuacji John prawdopodobnie uśmiechnąłby się pod nosem, pogłaskał Sherlocka i wsunął się pod kołdrę obok niego, jednak wtedy nie było mu aż tak do śmiechu. Owszem, Sherlock zasłużył sobie na paręnaście godzin snu – sprawa morderstwa, którą w końcu rozwiązali tego wieczoru, nie pozwalała mu zasnąć już od trzech dni. Nie pozwalała mu też jeść, przez co tuż po powrocie do mieszkania Sherlock pochłonął – bo inaczej nie można tego nazwać – cztery kanapki, zrobione wcześniej przez Johna na kolację (zanim Sherlock wyciągnął go w pogoń za mordercą). Gdy wrócili w środku nocy, John był głodny jak wilk, ale gdyby Sherlock pomyślał o tym choć przez moment, prawdopodobnie nastąpiłaby Apokalipsa. Na domiar złego, oprócz niewyspania i głodu (do których detektyw oczywiście nie przyznawał się podczas rozwiązywania sprawy), Sherlock musiał znosić też wprowadzony przez Johna absolutny zakaz palenia papierosów („Jak to, jak byścałował popielniczkę?! Nie jestem popielniczką!”). To prawdopodobnie właśnie nadpobudliwość związana z nagłym odstawieniem nikotyny sprawiła, że dwa dni wcześniej stary, wytarty fotel, w którym zwykle przesiadywał John, w czasie nieobecności doktora trafił do naprawy z powodu pękniętej konstrukcji siedziska. John wolał nie dopytywać, co dokładnie Sherlock z nim wyczyniał, tym bardziej, że ten udawał, że nie wie, o co chodzi, a o powód nieobecności fotela John musiał wypytać panią Hudson, która również nie była skora do rozmów na ten temat. Nie doczekał się ani jednego słowa wyjaśnienia, ani tym bardziej przeprosin, a jeśli wpakowanie mu się do łóżka miało być przeprosinami, to Sherlock mógł sobie w dupę wsadzić takie przeprosiny. John usiadł na brzegu łóżka i odkaszlnął. – Sherlock? – zapytał wystarczająco głośno, by zbudzić detektywa, ale
ha!art 45
nie śpiącą na dole panią Hudson. –Co? – dobiegł go zaspany głos spod kołdry. –Możesz iść do siebie? –Nie chcesz już ze mną spać? – Sherlock wychynął spod kołdry, próbując zastosować swoje najbardziej przymilne spojrzenie, jednak John pozostawał nieugięty. Sherlock westchnął. – Wiem, jesteś na mnie zły o fotel. Nie wiem, jak możesz być tak emocjonalnie związany z martwym przedmiotem, ale niech ci będzie. Niestety, mój organizm domaga się porządnej drzemki, pozwól zatem, że załatwimy to rano. Chodź, przesunę się. Pod kołdrą nastąpiło nagłe poruszenie: długa ręka Sherlocka oplotła Johna w pasie i wciągnęła pod kołdrę. Mimo wierzgania i protestów, John został przyciśnięty do zaspanego Sherlocka. – Dobranoc – usłyszał, czując, jak ciepły oddech przyjaciela łaskocze mu kark. – Sherlock, przestań – warknął John przez zaciśnięte zęby, próbując uwolnić się z objęć. – Chcę spać, a nie grać w twoje głupie gierki. – To śpij. – Sherlock, debilu, rozwaliłeś mi mój ulubiony fotel, zżarłeś kanapki, a teraz śpisz w moim łóżku! Nie uważasz, że trochę przeginasz pałę?! – Ładnie pachniesz. To nowy szampon? John poczuł, że się czerwieni. Jedną z jego wad było to, że nie potrafił być długo zły na Sherlocka. A czasami naprawdę należały mu się ciche dni! – Nie zmieniaj tematu – mruknął, nie chcąc tak zupełnie dać za wygraną. Sherlock dał mu buziaka w ucho. John ułożył się wygodniej, zamknął oczy i już po chwili mocno spał. – Pięć minut i szesnaście sekund – powiedział Sherlock, wycierając usta wierzchem dłoni. John dyszał ciężko, próbując wrócić do siebie po tym, co właśnie zrobił mu Sherlock. Jeśli o niego chodziło, takie poranki mogły się zdarzać codziennie. – Trochę mnie zaskoczyłeś, dlatego tak szybko – zaśmiał się, przyciągając do siebie Sherlocka i wtulając nos w jego włosy. Lubił zapach włosów Sherlocka o poranku. – Śpisz tak twardo, że bez problemu ściągnąłem ci spodnie. Sugeruję uważać – taki brak czujności może być niekiedy niebezpieczny – odparł Sherlock, obejmując Johna w pasie. – Czy to miały być przeprosiny? – zapytał John. Jedna z jego dłoni zataczała kółka na plecach Sherlocka. – Bo jeśli tak, to czy mógłbyś coś przeskrobać częściej? Takie przeprosiny całkiem mi odpowiadają. – Fellatio najlepiej smakuje po kłótni, że tak to ujmę – skwitował to Sherlock. – Czy mógłbyś teraz ty, dla odmiany, coś przeskrobać? John zaśmiał się. Wyglądało na to, że jeszcze przez jakiś czas nie wyjdą z łóżka.
numer czytelników
Tytuł: Krew ma smak metalu Autorka: ganja-chan Fandom: Romeo i Julia Gatunek: romance, tragedy Pairing: Merkucjo/OC (Sophie) Rating: M Ostrzeżenia: modern! AU; angst; będą się bić; OC; Merkucjo umiera (to nie spoiler – przypominam, że ten dramat ma ponad 400 lat) Słów: 626 Inne uwagi: Ponieważ jest to fragment większej całości, spieszę z wyjaśnieniem, że główna bohaterka Sophie jest młodszą siostrą Benvolia. Reszta postaci powinna być znajoma. Miałam się spotkać z Merkucjem przy wjeździe na most świętego Franciszka. Byliśmy umówieni, że pójdziemy na obiad po moich zajęciach, ale spóźniałam się już piętnaście minut, bo nie wiedziałam, że na moście jest remont i nie da się tam normalnie dojechać. Zdyszana, pędziłam na miejsce spotkania, próbując dodzwonić się do Merkucja – wcześniej napisałam mu sms-a, że się spóźnię, ale nie odpisał. To było dziwne – Merkucjo zawsze odpisywał na wiadomości, nawet jeśli miało to być tylko „Ok”. Z jednej strony było mi strasznie głupio, że tak wyszło, a z drugiej trochę się niepokoiłam. Merkucjo po prostu się tak nie zachowywał. Nawet jeśli poszedł gdzieś z Romeem i Benvoliem, nie odważyłby się zignorować telefonu ode mnie w obecności mojego brata. Spróbowałam zadzwonić do Benvolia, ale gdy tylko odebrał, usłyszałam głośny trzask i zostałam rozłączona. Dotarłam już do ulicy, która łączyła się z mostem. W oddali widziałam parking, na którym mieliśmy się spotkać. Przy wjeździe do niego stał zaparkowany samochód Merkucja. Ruszyłam przed siebie szybciej. – Merkucjo! – zawołałam, widząc, że stoi na parkingu z przyjaciółmi i dwoma chłopakami w bluzach z kapturem. Merkucjo krzyczał na jednego z nich, zaś Romeo próbował odciągnąć go za ramię. Nie wyglądało to dobrze. Benvolio ruszył w moją stronę, gdy tylko mnie zobaczył. Zanim zdążyłam usłyszeć rozmowę, chwycił mnie za barki ze stanowczym wyrazem twarzy i zaczął prowadzić z powrotem ku wyjściu z parkingu. Szarpnęłam się, ale złapał mnie mocniej. – O co ci chodzi?! – krzyknęłam, próbując dojrzeć zza niego, co się dzieje. – Mówiłem, żebyś wracała do domu! – powiedział zdławionym głosem. – Działo się tu coś bardzo niedobrego. – Rozwalili mi telefon – rzucił. Wyszarpnął mi z ręki telefon i wybrał numer na policję. Serce waliło mi jak oszalałe. Dlaczego Benvolio dzwoni na policję? Czy
numer czytelników
67
komuś coś się stało? Kogoś okradli? Kim w ogóle byli ci ludzie? Zanim mógłby mnie zatrzymać, ruszyłam pędem w stronę Merkucja i Romea. Z tej odległości widziałam już, jak jeden z chłopaków rzuca się z pięściami na Merkucja. Poczułam w ustach żółć. Nie spodziewałam się, że Merkucjo wda się w uliczną bójkę. Romeo próbował ich rozdzielić. Zakręciło mi się w głowie. Nie wiem czy krzyczałam, czy płakałam, ale kiedy byłam już tylko paręnaście metrów od nich, usłyszałam strzał. Ptaki siedzące na dachu domu obok zerwały się do lotu. Merkucjo osunął się na kolana, a chłopak w kapturze odszedł chwiejnym krokiem do tyłu, gapiąc się na trzęsący się pistolet, który trzymał w ręku. – Ty idioto! Po cholerę się do tego mieszałeś?! – krzyknął Merkucjo do Romea. Na jego koszuli rosła jaskrawa plama krwi. Chłopak w kapturze skinął na swojego kumpla i obaj oddalili się pośpiesznie. – Przepraszam! Przepraszam! O Boże, tak mi przykro! O Boże! – jęczał Romeo, klękając obok Merkucja i dotykając plamy. Merkucjo odtrącił jego rękę ze złością i położył się na asfalcie. Uderzył pięścią w ziemię. – Na chuj mi teraz twój Bóg – powiedział i kaszlnął. Jego usta zabarwiły się na czerwono. –Niech by szlag trafił te wasze jebane gangi! Czy wy jesteście, kurwa, w podstawówce? Romeo szlochał, nie wiedząc, co robić. Ja też nie wiedziałam. Słyszałam, jak za mną Benvolio wzywa pogotowie. Usiadłam na asfalcie koło Merkucja. Chwyciłam jego drżącą dłoń, drugą ręką głaskałam go po twarzy. Z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej blady. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo. – Przepraszam, że tak wyszło – powiedział, po czym kaszlnął jeszcze raz. Jego dłoń zrobiła się ciężka i nieruchoma. Romeo zawył rozdzierająco. Miałam wrażenie, że ta chwila trwała wiecznie. Nic nie słyszałam. Wszystko wokół wirowało. Ktoś w jaskrawym ubraniu podbiegł, podniósł mnie, potrząsnął mną, zadawał mi pytania, ale nie rozumiałam ani słowa. Przenieśli Merkucja na nosze. Jedna ręka zwisała mu luźno. To musiał być jakiś okropny sen. Podniosłam dłoń do ust. Na kciuku miałam nieco krwi Merkucja. Polizałam to miejsce – smakowało trochę jak miedź. Z tego dnia nie pamiętam nic więcej.
ha!art 45
Tytuł: Drabble – Cztery pory roku 68
Autorka:
ganja-chan
Fandom: Bleach (anime) Gatunek: romance Pairing: Renji AbaraixByakuya Kuchiki Rating: PG Ostrzeżenia: slash, fluff Słów: 4 × 100 Inne uwagi: Dla osób nieobeznanych z fandomem – w wielkim skrócie – Byakuya i Renji są jednymi z wielu Shinigami (Bogów Śmierci), którzy mieszkają w „zaświatach” i pomagają duszom zmarłych wydostać się ze świata żyjących oraz chronią je przed złymi duchami. Organizacja Shinigami przypomina nieco policję – są oni podzieleni na dywizje, na których czele stoją kapitanowie. Byakuya jest arystokratą i kapitanem Szóstej Dywizji, a Renji jest ubogim sierotą i zastępcą Byakuyi. 1. Nadchodzi zima – pomyślał Byakuya, schylając się, by podnieść z ziemi czerwony liść klonu. Rześkie poranne powietrze sprawiło, że szczelniej otulił się srebrnym szalem. Obrócił liść w palcach zatopiony w myślach, przyglądając się uważnie skomplikowanemu wzorowi stworzonemu przez Naturę. Zima. Ponura, zimna, ciemna pora roku. Martwy świat przykryty całunem śniegu. Czasami przerażało go, jak bardzo ten obraz przypomina jego osobowość. Silne ręce oplotły go w pasie i po chwili kaskada włosów w kolorze liścia, który trzymał, spłynęła mu przez ramię. Uśmiechnął się lekko. Silne ręce Renjiego ogrzewały go. Renji zawsze przypominał mu o tym, że po zimie kiedyś nadejdzie lato. 2. – Co to ma być? – zapytał Byakuya, nieufnie spoglądając na kubek w kwiatki stojący na jego biurku. – Gorąca czekolada – odparł Renji. Siedział na krześle z nogami na biurku,
trzymając w dłoniach drugi taki sam kubek. – Robią to w świecie żyjących, żeby rozgrzać się zimą. Spróbuj. Jak ci nie posmakuje, to więcej nie zrobię, obiecuję. Byakuya uniósł kubek i nie spuszczając wzroku z Renjiego, wziął łyk czekolady. Była tak słodka, że aż się wzdrygnął, ale ten jeden łyk sprawił, że ciepło rozlało się po całym jego ciele. – Dziękuję – powiedział. – Będzie przypominać mi o tobie. 3. Renji odrzucił od siebie drewniany miecz i rzucił się na mokrą, świeżą trawę. Wiosenne słońce muskało jego spocone, umięśnione, wytatuowane ciało, którego górną połowę prezentował światu bez żadnego skrępowania. Pasma czerwonych włosów, które wydostały się z ciasnego warkocza, rozsypały się między źdźbłami wokół jego głowy. Byakuya strzepnął pyłek z rękawa. To był dobry trening. Lubił obserwować, jak Renji wyżywa się w walce, jak dąży do tego, by go pokonać. Renji walczył z pasją i żarem, których od śmierci żony tak bardzo brakowało Byakuyi. Dopełniali się. Usiadł na trawie koło Renjiego. Powietrze pachniało wiosną, a Byakuya w końcu czuł, że żyje. 4. Gdy Renji rano oznajmił, że idą na plażę, Byakuya nie był zbyt zadowolony. Istnieją w życiu rzeczy, których po prostu nie wypada robić arystokracie. Gdyby nie to, że Rukia poszła z nimi, Byakuya musiałby na przykład grać z Renjim w piłkę w wodzie, robiąc z siebie kompletnego głupca. Wolał położyć się w cieniu i poczytać książkę. Nagle poczuł na plecach coś zimnego, a gdy się odwrócił, Renji wylał mu na głowę całe wiadro lodowatej wody. To wystarczyło, by Byakuya porzucił arystokratyczne zahamowania i rzucił się w pogoń za nim po plaży, aż obaj upadli na piasek, śmiejąc się jak dzieci.
Na następnej stronie >>>>
Ryszard Antoniszczak (Richard A. Antonius), artysta plastyk, pisarz oraz weteran polskiej animacji. Młodszy brat Juliana Antonisza. Mieszka w Szwecji. Studiował na ASP w Krakowie. Autor tekstów i współzałożyciel zespołu Zdrój Jana. Napisał kilkadziesiąt scenariuszy do własnych filmów animowanych. Autor filmów i wielu książek, w tym o Mikim Molu – molu książkowym. Stworzył również własny język, atlango, którego gramatykę opisał w powieści przygodowej Ósma Wyspa – czyli tajemnice Qanarii. Ilustrował i tworzył okładki dla wielu szwedzkich wydawnictw. Interesuje się pisarstwem, animacją i grafiką komputerową, uprawia malarstwo sztalugowe przy użyciu własnych technik. Od zawsze eksperymentował z interaktywnymi książkami. Zajmuje się również opieką nad niepełnosprawnymi.
ha!art 45
numer czytelników
AQA – AWENTURION QANARYJSKI ANTONIUSA czyli interaktywny wieloksiąg przygodowy 69
Richard A. Antonius © 201
Witaj w Awenturionie! Przed Tobą interaktywny wieloksiąg, a w nim wielka odyseja przygód, dżungla wydarzeń, istne tornado szalonych akcji, które tutaj będziemy nazywać Awentami. Sprawdź swoje siły, swoją wyobraźnię, swoje poczucie humoru i szczęście w niesamowitym świecie Qanarii – tajemniczej wyspy zapomnianej przez świat. Ale pamiętaj: w świecie aqa, to Ty podejmujesz decyzje i budujesz własne przygody! Możesz zapuścić się w przygody samotnie, ale także w gronie przyjaciół. A jeśli tak, to możesz pomiędzy nimi rozdzielić pięć ksiąg składających
się na AQA: Księga A – Podróżnik Księga B – Badacz Księga C – Marzyciel Księga D – Detektyw Księga X – EXTRA Od wielu już lat Richard A. Antonius – artysta plastyk i literacki awanturnik – pracuje nad swoim interaktywnym Awenturionem. Dzisiaj po raz pierwszy uchyla rąbka tajemnicy swojego rozległego świata wyobraźni. Czy wszyscy gotowi? Jeśli tak, to otwieramy Księgę X – extra, którą rozpoczyna:
SuperAwent X-0 Witaj!
Pozostaje ci jak zwykle podróżowanie palcem po mapie. Ale nagle…
Przed Tobą (Wami) cztery role do wyboru przed rozpoczęciem zabawy:
Zauważasz ręczny dopisek na marginesie. Jakiś adres internetowy
A – Podróżnik, który pożera przygodę za przygodą.
i tekst: „Qanaria – Ósma Wyspa za psie pieniądze!!!”.
B – Badacz, ciekawy nowych miejsc i odkryć.
Rezygnujesz ze spaceru. W domu włączasz komputer. Ciekawe, rze-
C – Marzyciel, który śni o skarbach i zaszczytach.
czywiście pojawiło się nowe biuro podróży Aventurion Travel. I pop-up
D – Detektyw, który pragnie stawić czoło mrocznym zagadkom.
informacja: „Gratulujemy!
Czy księgi zostały przygotowane?
Jesteś pierwszym gościem na naszej stronie. Wygrałeś darmowy
Świetnie!
lot i miesięczny pobyt na Ósmej Wyspie! Przejdź do bukowania biletu”.
A zatem kim chcesz być? Jaką wybrałeś/wybrałaś rolę?
– Co takiego?! Po chwili z drukarki wyjmujesz potwierdzenie biletu.
Czy decyzja została powzięta?
– To fantastyczne!
Jeśli tak, to zaczynamy:
Ale chwileczkę. Czy to aby nie jakieś oszustwo w sieci? A może pri-
I niechaj moc… przygód będzie z Tobą!
maaprilisowy żarcik? W tym momencie z drukarki wychodzi następna
Specjalnie dla „Ha!artu” Richard A. Antonius zdecydował się udostępnić
kartka, a na niej informacja: „Taksówka – cytrynowy metalic za 2 minuty”.
własnoręcznie wykonane ilustracje, mapy i szkice. Ruszamy za nim. Tego dnia Autor, pomimo ataku rwy kulszowej (nie jest to bynajmniej gra słówek), wybrał rolę PODRÓŻNIKA. Sięga po Księgę A i odczytuje awent A-1: A więc jesteś podróżnikiem! Ni stąd, ni zowąd przyszła ci ochota na dłuższy spacer. Czasem dobrze jest w samotności podumać nad życiem. W końcu masz tylko jedno. To tylko w grach można mieć kilka żyć. Wiatr przywiał do twych stóp świstek papieru. Dziwne przeczucie kazało ci go podnieść. Ciekawe, co to może być? OPCJE: 1. Jeśli dzień dzisiejszy to niedziela, wtorek lub piątek – wybierasz awent B-6. 2. Jeśli ten dzień to czwartek albo środa – wybierasz awent B-14. 3. Jeśli ten dzień to sobota lub poniedziałek – wybierasz awent C-18. Ponieważ tekst o aqa nadszedł do redakcji „Ha!artu” w piątek, decydujemy się wraz z Autorem na wybranie opcji numer 1. A zatem Księga B i awent B-6: Ach, to jakaś ulotka biura podróży. Pobieżnie przeglądasz oferty, destynacje i ceny. Strasznie drogo! Nie na twoją kieszeń. Podchodzisz do kosza na śmieci. – No, cóż – wzdychasz. numer czytelników
Nie wierzysz własnym oczom. – Rany bombe! Już teraz? Dzisiaj?! Ruszasz, aby przygotować rzeczy niezbędne do podróży. Oczywiście płetwy do nurkowania, czekan górski, walonki, składany kajak, kamizelkę ratunkową z gwizdkiem, licznik Geigera-Müllera i harpun. Ale do czego to zapakować?
OPCJE: 1. Jeżeli otwierasz szafę w poszukiwaniu walizy – awent C-4. 2. Jeżeli zaglądasz pod łóżko w poszukiwaniu plecaka – awent X-73. Wraz z Autorem wybieramy opcję numer 1. Awent C-4 Koszmar! W mrokach szafy jakaś straszna gęba! Ręce w czarnych rękawiczkach zaciskają ci na szyi czerwony szalik. Tracisz oddech. Oczy wychodzą ci z orbit. – Moje uszanowanie – słyszysz. – Nazywam się Kroguletz. Osobiście zadbam o dostarczenie cię na Ósmą Wyspę! A teraz właź do walizy! Czujesz, jak napastnik dociska cię nogą do dna walizy, mówiąc przy tym: – Pisarz Marcel Proust napisał kiedyś: „Prawdziwym odkryciem podróży nie jest poznanie nowych lądów, ale zdobycie nowego spojrzenia”. Voilà! He, he! Będziesz miał dużo czasu, by przemyśleć maksymę tego francuskiego domatora. Wieko walizy zamyka się nad tobą. Ktoś cię wlecze. Waliza z tobą zsuwa się po schodach. Od wstrząsów tracisz przytomność.
ha!art 45
Specjalnie dla „Ha!artu” – Richard A. Antonius
kilka fragmentów tego niesamowitego dzieła. Tu i ówdzie pokazuje też
AQA – AWENTURION QANARYJSKI ANTONIUSA czyli interaktywny wieloksiąg przygodowy
70
OPCJE:
1. Jeżeli ostrożnie otwierasz jedno oko, macając przy tym szczękę
1. Jeżeli śni ci się, że występujesz na scenie i zachwycona widownia
– A-85.
bije brawo – awent X-2.
2. Jeżeli próbujesz zagwizdać, by sprawdzić, czy masz zęby – A-103. Gwizdnąć czy otworzyć jedno oko? Od strony Autora słychać gwizd. A zatem decyzja zapadła: opcja numer 2. Awent A-103 Chluuust! Woda wdziera ci się do ust, zalewa oczy i wlewa do ucha. Rozpaczliwie machasz rękami, starając się wypłynąć na powierzchnię. Udało się! Łapiesz oddech pachnący… szamponem. Ale co to?! Siedzisz w wannie? W twojej własnej łazience! Woda z wanny przelewa się na posadzkę. Spada na nią złamana szczotka do mycia pleców produkcji chińskiej. Macasz głowę. Masz na niej mokry, ciężki, frotowy ręcznik. Kontrolujesz metkę. No tak! Czyżby zatem wszystkie przygody przyśniły ci się podczas kąpieli, a wywołały je szkodliwe dla zdrowia substancje zawarte w zagranicznych produktach toaletowych? Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przetrzyj oczy podrażnione parabenami z szamponu i potraktuj to jako małą zaprawę przed tym, co czeka cię, kiedy naprawdę wyjdziesz na spotkanie przygodzie swojego życia. O tak, ona wciąż czeka na ciebie! Już za chwilę spotkasz ją w superawencie x-o. Spoglądamy pytająco na Autora, który nie ukrywa, iż taki obrót wydarzeń i jego samego zaskoczył. – No cóż – przyznaje Autor – od wielu lat buduję ten świat interaktywnych przygód i dopiero w tym roku udało mi się zamknąć go w pięciu opasłych księgach, z których każda zawiera ponad 110 awentów. To dlatego nawet i mnie awenty jawią się gęstą dżunglą. – I cieszmy się, że to krótkie demo zakończyło się prawie happy endem – dodaje Autor, groźnie kiwając palcem wskazującym prawej ręki – bowiem można tam nieźle oberwać, na przykład zarazić się tak zwaną spongożeliną, skończyć na jęzorze gigantycznego kameleona albo sczeznąć w brzuchu rekina-ludojada. Ale jeśli jesteś szczęściarzem – a przecież chodzi o umiejętne wybieranie opcji! – możesz dotrzeć do niewyobrażalnych skarbów, a ratując z opresji piękną córkę prezydenta, możesz zasłużyć sobie na tysiące zaszczytów. A nawet na ordery, czym poprawisz sobie emeryturę! Śpieszymy z pomocą Autorowi, by wspólnymi siłami zamknąć pięć opasłych ksiąg Awenturionu Qanaryjskiego Antoniusa. On jednak uspokaja: rwa kulszowa wyraźnie odpuściła. Oto czego może dokonać zdrowy śmiech. Mamy teraz nadzieję, że Autor znowu zaprosi nas do świata swojej wybraźni. – Ależ z miłą chęcią – zapewnia Autor i podkreśla – aqa nie jest odpowiednią lekturą dla ponuraków, może bowiem obrazić ich uczucie i umiłowanie do powagi, jest natomiast otwarty dla Czytelników z wrodzonym poczuciem humoru, a także dla tych, którym niestraszne jest zapuszczenie się w materię nowej, interaktywnej literatury przyszłości. A więc do rychłego zobaczenia w aqa, w superawencie x-o! Niechaj moc przygód będzie z Wami!
2. Jeżeli śnisz, że wygrywasz wyścigi terenowe w formule „jeep” – awent D-45. Autor wskazuje na opcję numer 2. A więc idziemy dalej. Awent D-45 Gryzący swąd spalonej gumy wdziera ci się do nozdrzy. Budzisz się gwałtownie. To niemożliwe! Leżysz na tylnym siedzeniu jeepa, który zarył w piach jakiejś nadmorskiej plaży. Strząsasz z siebie przygniatające cię jakieś dziwne odłamki skalne. Nieopodal, w kępie kaktusów, dymią resztki spalonego motocykla. Kilka przewróconych palm i leje po wybuchach świadczą o tym, że miała tu miejsce jakaś potyczka. Nie masz pojęcia, gdzie się znajdujesz. I ta roztrzaskana trumna wystająca z leja po bombie. Dostrzegasz resztki walizy nabitej na kaktus. Obok strzępy orientalnego dywanu. Zaczepiona o złamaną palmę powiewa czasza spadochronu. Twoja ręka natrafia na wojskową lornetkę porzuconą na siedzeniu. Lornetujesz nią okolicę. Nie ma żywej duszy. Za wydmą dostrzegasz tory i drezynę kolejową. Leży na niej hełm, a na nim drzemie tłusta mewa. Tam dalej, za wydmami, ujście rzeki. Na brzegu porzucony rower wodny. Zeskakujesz z jeepa. Coś chrzęści pod nogami. To pęknięta maska arlekina. OPCJE: 1. Jeżeli decydujesz się na wypróbowanie drezyny kolejowej – D-70. 2. Jeżeli zainteresował cię rower wodny – B-36. Domyślamy się, którą opcję wybierze Autor. Wiemy przecież, że jest on z zamiłowania kolejofilem i reżyserem muzycznej kreskówki pod wymownym tytułem: Żegnaj Paro!, do którego to filmu muzykę nagrał jego krakowski zespół Zdrój Jana. Jasne, że wybieramy opcję numer 1.
Specjalnie dla „Ha!artu” – Richard A. Antonius
Richard A. Antonious
Awent D-70 – Właściwie to jazda drezyną przypomina pompowanie wajchą wody z pompy – zauważasz, podczas gdy wąskie tory prowadzą cię w głąb nieznanego lądu. Lecz co to? Drezyna sama przyśpiesza. To zrozumiałe, bo z górki, a teraz… Uwaga, zakręt! Przydałoby się zwolnić. Oj! Coś śmignęło ci nad głową. To zwisające kalebasy lub jakieś tykwy. Dobrze, że przezornie włożyłeś na głowę hełm. Odwracasz się i widzisz, jak oddalasz się od wydm, morza i morskiej latarni. Słyszysz kwik. To jakiś tapir przemierza knieje, gdyż są to zwyczajne dzieje. Ale uwaga! Drezyna nie ma hamulca i zaczyna się robić niebezpiecznie. Teraz nawet liść bananowy może pozbawić cię głowy. (I to w dodatku znowu do rymu). OPCJE: 1. Jeżeli puszczasz wajchę i szykujesz się do skoku z drezyny – A-82. 2. Jeżeli zamykasz oczy i przywierasz do podwozia drezyny – X-83. Raz kozie śmierć! Wraz z Autorem wybieramy opcję numer 1. Awent A-82RYP! Nie pomógł hełm. Wajcha napędowa drezyny wyrżnęła cię od dołu. Oberwałeś w szczękę. I to jak! Pociemniało ci w oczach. Niestety, nie wiesz, co było dalej… OPCJE: ha!art 45
numer czytelników
71
H. Keiichirõ, Chinji, [w:] tegoż, Shitatari ochiru tokeitachi no hamon, Bunshun Bunko 2007, s. 91–99.
Hirano Keiichirō / przekład z japońskiego Beata Kowalczyk
Mężczyzna jest młodym pracownikiem działu sprzedaży nieruchomości w dużej korporacji spożywczej, której siedziba mieści się w Tokio. Będąc odpowiedzialnym za sprawy modernizacji dzielnicy mieszkaniowej w obrębie Kansai, często kursuje shinkansenem tam i z powrotem do Tokio. Jest kawalerem, ale właściwie myśli o ślubie, ponieważ dziewczyna, z którą od niedawna się spotyka, zaszła w ciążę. Od dwóch dni jest na służbowym wyjeździe w Osace i dziś już planuje
podniósł wzrok do góry.
wrócić do biura w Tokio, żeby złożyć raport z podróży. Na szczęście
Po przeciwnej stronie znajdują się wysokie biurowce, gdzie mieści
może przyjść do pracy po południu, choć pewnie będzie musiał za to
się kilka firm. W jednym z okien widać sylwetkę człowieka zwróconego
dłużej posiedzieć.
twarzą do frontu. Niewykluczone, że to kuchnia albo jakiś pokój socjalny,
O ile jeszcze na początku ekscytował się już na samą myśl o podróży
no w każdym razie pomieszczenie, którego atmosfera raczej nie ma nic
służbowej, to teraz nie widzi w tym już niczego specjalnego, a wręcz
wspólnego z pracą. Zbyt duża odległość nie pozwala zobaczyć wyraźnie
męczą go te wyjazdy. Wczoraj kolega z biura w Osace zaprosił go na
twarzy tej postaci. To musi być mężczyzna, ubrany jest w białą koszulę,
drinka, lecz – choć w zasadzie pierwszy raz od dawna mógł znowu włó-
do której ma zawiązany żółtawy krawat, a sądząc po sylwetce wygląda
czyć się po uliczkach Kitashinchi – już w pierwszej knajpie dopadła go
raczej na kogoś młodego. Można odnieść wrażenie, że on cały czas
senność, odmówił więc pójścia do kolejnej i wrócił od razu do hotelu, który
spogląda w tę stronę.
znajdował się tuż obok dworca Ueda. Szybko przebrał się w yukatę1, nie
Najpierw pomyślał sobie, że mężczyzna po prostu się zamyślił. Wkrót-
biorąc nawet prysznica, w sumie jednak długo oglądał telewizję, a zasnął
ce jednak zdał sobie sprawę, że jak na takie zamyślenie, to tamten już
dopiero bardzo późno i takim przerywanym snem przespał jakoś do rana.
zbyt długo stoi nieruchomo przyklejony do okna, poprawił więc yukatę
Mężczyzna, przygładzając w ciemności potargane włosy, podszedł do
i spojrzał otwarcie w jego stronę.
okna i odsłonił zasłony. Kiedy się śpi w yukacie, to ona w zasadzie cały
„Ten koleś musi codziennie zerkać stamtąd w stronę tego pokoju.
czas jest rozchełstana, no może z wyjątkiem pasa obi2, który jeszcze
Liczy pewnie na to, że coś się wydarzy… Żałosny facet, naprawdę.
jakoś trzyma się na obwisłym brzuchu, i tak też było tego ranka. Gruby
Niewykluczone, że kilka razy udało mu się zobaczyć coś ciekawego.
materiał zasłon sprawiał, że w pokoju było zupełnie ciemno, więc gdy
I nim się zorientował, stało się to jedyną rozrywką w jego skrajnie nud-
je odsłonił, cofnął się nieco, oślepiony jasnością z zewnątrz. Dzień był
nym, codziennym życiu. Rany! On pewnie myśli, że skoro ja wyszedłem
pogodny. Mrużąc oczy, spojrzał w dół, gdzie ubrani w garnitury pracow-
w takim nieładzie, to musi tu też być jakaś kobieta. Pewnie się spodziewa,
nicy korporacji poruszali się drobnymi krokami tam i z powrotem niczym
że jak poczeka, to i ona pojawi się tu taka porozbierana… Co za kretyn…”
termity pod okapem. Przez chwilę przyglądał się temu widokowi, nasłu-
Wyśmiewając się z niego pod nosem, mężczyzna pomyślał, że w za-
chując jedynie własnego oddechu, po czym wiedziony jakimś przeczuciem
sadzie to mógłby rozwiązać yukatę i obnażyć się, ściągając slipy. „Takie
Yukata (jap.) – rodzaj bawełnianego szlafroka w kształcie kimono.
1 2
Obi (jap.) – pas do przewiązania yukaty.
numer czytelników
dziwne zdarzenie dopiero by podnieciło tego pustaka, a potem pewnie opowiadałby wszystkim kolegom dookoła, że w jednym z pokojów tego
ha!art 45
Hirano Keiichirō
Dziwny przypadek
72
hotelu zobaczył przez przypadek jakiegoś zboczeńca, ekshibicjonistę
przypominał sobie poranne wydarzenie z hotelu. Całe to zajście było tak
wariata. W ten sposób cały jego dzień stałby się dziś wyjątkowy, w od-
absurdalne, że odłożył na bok papiery z roboty i zaczął wysyłać mejle do
różnieniu od dnia wczorajszego czy przedwczorajszego, kiedy to nic tak
dziewczyny, do przyjaciela, jak leci. Po chwili nudzi go to jednak, więc
ciekawego się nie wydarzyło.”
przysypia na chwilę, a budząc się od czasu do czasu sprawdza odpo-
Stało się to w momencie, gdy tak rozmyślał. Po drugiej stronie zaszła
wiedzi, które dostał, i tłumiąc śmiech, wystukuje kciukami odpowiedzi.
niespodziewana zmiana. Mężczyzna w budynku naprzeciwko powoli
W ten sposób dotarł do końcowej stacji Tokio, nie zrobiwszy w pociągu
odwrócił się w tę stronę i zamachał ręką. A może to znajomy? Zawahał
prawie niczego, co miał do zrobienia.
się przez chwilę, ale szybko odgonił tę myśl. „Nie, to niemożliwe. Nie znam
Po powrocie na chwilę tylko wpadł do domu i zaraz wyszedł do pracy,
tej twarzy i podobnie on nie mógł wiedzieć, do kogo macha. A jednak
a zdawszy raport przełożonemu, zabrał się natychmiast do przerwanej
w geście tym wyraźnie wyczuwało się jakąś serdeczność!”
roboty, a gdy pokończył już z grubsza to, co miał do załatwienia, zaprosił
Mężczyzna poczuł się nieswojo, jakby go obrażono, udając zatem, że
kolegę, który także dłużej został w biurze, do izakai3 tuż przy dworcu na
nic się nie stało, pośpiesznie zaciągnął zasłony i drapiąc się nerwowo po
drinka i zakąskę.
głowie, skierował w stronę łazienki. Zrzucił niedbale yukatę, wysikał się,
Zamówili kilka małych talerzyków z przekąskami, a pijąc piwo i gryząc
wszedł do wanny i podstawił głowę pod strumień ciepłej wody.
zielone fasolki sojowe, mężczyzna, nie czekając aż alkohol rozejdzie
„…doprawdy, co ten facet sobie w ogóle myśli? Ni stąd, ni zowąd wy-
się po krwiobiegu, szybko zaczął swoją opowieść. Dzisiaj w pracy nie
machuje poufale łapskiem. Niech mnie szlag, jeśli mogłem pomyśleć, że
mógł się w ogóle na niczym skoncentrować, ponieważ cała ta sprawa
taki koleś mógłby być moim znajomym! ...No, ale będzie go to męczyło
zaprzątała wszystkie jego myśli. W sumie nie był jakoś strasznie zmę-
cały dzień, taka wpadka, że wstyd komukolwiek powiedzieć. I dobrze
czony, a raczej zniecierpliwiony, gdyż koniecznie chciał, żeby ktoś go
mu tak! Ma, na co zasłużył. No, kto by w ogóle się dał nabrać. Na samą
wysłuchał, a fakt, że znalazł wreszcie kogoś, komu mógł się wygadać,
myśl robi mi się niedobrze, ugh… Tym niemniej, co za beznadziejny facet.
wprawił go w świetny nastrój.
I tak go to niczego nie nauczy, będzie tak stał i stał w tym oknie i gapił
Mężczyzna opowiedział historię do samego końca w sposób możliwie
się ciągle. Wiecznie z tą swoją bezsensowną nadzieją. No, może czasem,
ciekawy i śmieszny, czasem nawet nieco koloryzując. Wypity alkohol
tak jak przed chwilą, spróbuje zamachać ręką. Kompletny nonsens. Ot,
szybko wypełnił im żołądki. Zaczynał się weekend, więc knajpa była pełna
całe życie tego kolesia. Tkwienie w nudzie i marazmie, bez żadnych
ludzi, a głos żwawego barmana mieszał się ze zgiełkiem dobiegającym
ekscesów, ewentualnie z nadzieją na jakieś niewielkie dziwne zdarzenie,
z ulicy i kuchni. Facet musi to robić codziennie. I już tak będzie robił non
a kiedy uda mu się już na coś natknąć, to jak bezpański pies, któremu
stop, jutro, pojutrze, bez końca. Taka jego mała przyjemność. Słuchaj,
udało się znaleźć kość na ulicy, żyje tym przez kilka dni albo i nawet
czy takie życie nie jest bezsensowne, nie warte nawet współczucia?
tygodni. Aż wreszcie się kiedyś zestarzeje i umrze, nie przeżywszy nicze-
Kolega pił piwo i potakując oczywiście od czasu do czasu, słuchał
go specjalnego. Zupełnie bezsensowne, nic nieznaczące, głupie życie.
z zaciekawieniem. Potem, kiedy mężczyzna wystarczająco już się na-
Niczym się ono nie różni od życia tamtych termitów, mógłby się równie
gadał, zapalił papierosa i krótko wyraził swoją opinię. Barman właśnie
dobrze nie urodzić. Smutne… Żal mi go.”
przyniósł resztę zamówionego jedzenia.
Wyszedł z łazienki z ręcznikiem zawiązanym na biodrach, odsłonił
– No wiesz, w zasadzie to było takie małe, dziwne zdarzenie.
raz jeszcze zasłony, ale w budynku naprzeciwko nie było już sylwetki mężczyzny. Jak się ten facet musiał beznadziejnie czuć, opuszczając rękę. Śmiać mu się zachciało, kiedy próbował to sobie wyobrazić, jakby jakby ktoś połaskotał go po brzuchu. – Buhaha – wybuchnął krótkim śmiechem na tę jakże absurdalną sytuację, włączył telewizor i oglądając powtórkę serialu historycznego, zaczął się pakować do powrotu. Wracając już shinkansenem do Tokio, mężczyzna jeszcze kilkakrotnie
3
Izakaya – bar w stylu japońskim.
Beata Kowalczyk, absolwentka japonistyki i socjologii na UW oraz Contemporary Literary Studies na Uniwersytecie Tokijskim. Stypendystka rządu japońskiego. Obecnie tłumaczka i doktorantka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka tekstów na temat filmu, teatru, literatury i społeczeństwa japońskiego (społeczny wymiar przestrzeni w Japonii). Teksty do wyszukania w „Dialogu”, „Acta Asiatica Varsoviensis”, „Przeglądzie Orientalistycznym” etc. Zainteresowania: literatura, film, teatr, taniec, fotografia, malarstwo, sztuka video i performans oraz cała masa innych rzeczy, jak na przykład badania jakościowe i ilościowe w Japonii i takie tam. ha!art 45
numer czytelników
Zoran Ferić 73
/ Przekład Aleksandra Wojtaszek
W poczekalni Ośrodka Diagnostyki i Terapii aids Kliniki Chorób Zakaź-
imion. Zarząd kliniki umożliwia pacjentom zarejestrowanie się na test
nych „Doktor Fran Mihaljević” przy ulicy Mirogojskiej, gdzie wykonuje
pod pseudonimem. Te pseudonimy na moment stają się ich imionami.
się testy na hiv, wśród pacjentów zawsze znajdzie się jakaś wyjątkowo
Smarkula obok mnie nazywa się Ubiegłe Lato, a jej przyjaciółka Lili Mar-
brzydka kobieta. W tym przedsionku piekła stanowi ona dla wszystkich
len. Słyszałem, jak się rejestrowały. Ubiegłe Lato i Lili Marlen zabawiają
tajemnicę, a sposób, w jaki ewentualnie mogła się zarazić, pozostaje
się, komentując pacjentów. Nieustannie z kogoś się wyśmiewają, w tym
w sferze nadprzyrodzonej.
ze mnie, który robię wielkie kroki, żeby przekroczyć czarne płytki, jakbym
– Kto by to jebał? – pyta człowiek siedzący obok mnie, pokazując na
chodził po polu minowym. Widocznie je to bawi. Ubiegłe Lato patrzy mi
jedną z tych paskudnych sierotek, tak jak gdybym ja miał odpowiedź na
prosto w oczy, jakby chciała powiedzieć: „Brodaty, niech no ten koszmar
to metafizyczne pytanie.
się skończy, to obciągnę ci za dwie dychy”. Lili jest ubrana na czarno.
Niska, pogarbiona i z grubymi okularami dalekowidza podpada pod
Dożylna Gotka, która w przedsionku piekła czuje się jak w przedszkolnej
kategorię kobiet, którym nazbyt wielkie piersi zlewają się z wystającym
toalecie. Czyli swobodnie i spontanicznie.
brzuchem. To już nie jest brzydota, to groteska. Jakby w jej przypadku
– To bym już jebał! – stwierdza sąsiad, mierząc wzrokiem Dark Lili.
geny zdecydowały się na eksperyment.
Odpowiadam, że raczej bym mu nie polecał. Przynajmniej nie tutaj. Dora-
Tak jest też ubrana. Niezgrabną kombinacją podkreśla naturalną brzy-
dzam, żeby śledził jej reakcję – jeśli mała wyjdzie z gabinetu uśmiechnięta,
dotę ciała: szara spódnica z wymiętej wełny, jaskrawobiałe tenisówki,
znaczy, jest negatywna. Wtedy jest najczystsza. Na sto procent będzie
a zamiast koszuli bluza od dresu marki Puma. Nie ma wątpliwości, to
chciała to uczcić jakąś działką i niech jej wtedy zaproponuje dwadzieścia
nie jest brzydota-przypadek, a brzydota-decyzja.
marek za szybką rundkę w parku nad kliniką.
I teraz widzę, jak ta brzydota-decyzja tłumaczy coś siedzącemu obok
– Nie jestem nienormalny – on na to – na górze jest Mirogoj. Nigdy
niej eleganckiemu businessmanowi. Nie słyszę, o czym mówi, bo mówi
nie robię tego na cmentarzu.
cicho. Pewnie opowiada o swoich seksualnych przygodach, po to, by
Tłumaczę, że cmentarz to świetne miejsce – nie ma ludzi, jest względny
sama mogła jakoś w nie uwierzyć.
spokój, a i ciemne marmurowe płyty nagrzewają się od słońca tak, że
Oprócz brzydkich kobiet, w poczekalni jest jeszcze kilka kategorii pa-
nawet wiosną są całkiem wygodne. Mówi, że nie ma nic przeciwko tym
cjentów. Po pierwsze, są tu ci zmartwieni. W różnym wieku. Spacerują w tę
rzeczom, ale wszystko przeciwko cmentarzowi. On, na ten przykład,
i z powrotem, siadają na chwilę na swoje krzesło i znów coś zmusza ich
pracuje w Algierii dla firmy budującej zakłady przemysłowe, a Afryka
do mierzenia poczekalni krokami. Niektórzy, jeszcze bardziej zmartwieni,
jest pełna tego diabelstwa. Znaczy hiv.
podążają za wzorem marmurowych płytek na podłodze. Zauważam, że
Nagle podchodzi do nas Ubiegłe Lato i prosi o ogień. Sąsiad z budowlan-
przeskakują czarne kwadraty i stają tylko na białych, jakby grali w klasy.
ki przypala jej swoim zippo. Obydwojgu trzęsą się ręce, więc płomieniowi
Dorośli ludzie. Po drugie, są tu też homoseksualiści. Rozmawiają między
i papierosowi potrzeba kilku sekund, by się spotkać.
sobą, wymieniają doświadczenia. Po trzecie, są tu chudzi. To ci „dożylni”,
– Ta też nie jest zła – mówi facet, kiedy mała wychodzi na zewnątrz
z reguły najspokojniejsi. I na końcu, tacy, którzy wyrzekają się swoich
zapalić.
numer czytelników
ha!art 45
Zoran Ferić >
Blues dla dziewczyny z czerwonymi krostami
74
– A ty czemu jesteś tutaj? – pyta mnie wprost. Po sposobie mówienia
tchnienie i niepewnym krokiem zmierza w stronę pokoju o symbolicz-
słyszę, że jest Bośniakiem, a im wszystko się wybacza. Budowlaniec na
nym numerze trzy. A ja, jak Alicja, nadal w poszukiwaniu zwierciadła.
swoim pierwszym spotkaniu z hiv. Jak mu wytłumaczyć, że hiv to dla
Wreszcie je znajduję, a Lili Marlen i Bośniak-budowlaniec obserwują
mnie przede wszystkim choroba psychiczna? Potwierdzi to każdy poważ-
mnie z nieskrywanym zainteresowaniem. Mimo wszystko myśl o języku
niejszy hipochondryk od Filipin po Brazylię. Dlatego mówię mu, że jestem
zwycięża nad wstydem. To w zasadzie nie jest prawdziwe lustro, tylko
tu z powodu jednej małej narkomanki, którą nieostrożnie przeleciałem
mały, zaciemniony kawałek szyby na drzwiach do rejestracji. Promień
w niewłaściwym czasie. Coś w tym jednak nie jest jasne: w życiu spałem
światła pada akurat tak, że całkiem przyzwoicie można się w nim obejrzeć.
z wieloma kurwami, więc dlaczego teraz boję się tylko tej, którą kochałem?
Stoję więc przed zaimprowizowanym lustrem, obracam się plecami do
– Od razu wiedziałem, że nie jesteś pedałem! – wykrzykuje ten z ulgą
zatroskanej publiczności i wystawiam język. Staram się zobaczyć, co
i droga ku przyjaźni jest otwarta. – Ja tu jestem przez język – mówi. –
z tymi białymi krostami. Ale nie idzie tak łatwo. Widać kontury języka, ale
Zobacz, jaki mam biały język… Mój doktor pyta, gdzie pracuję. Mówię,
nie szczegóły. Wystawiam mocniej i proszę Boga o detale, o odpowiedni
że w Afryce i on mnie od razu do Zagrzebia na test… A tylko ten język…
kąt światła, ale jednocześnie jestem zadowolony, że nic tam nie widzę.
„O tym objawie na moment zapomniałem” – myślę zmartwiony. Kątem
Pocieszam się: „Jeśli nie widzę tych cholernych krost, to pewnie ich
oka zauważam Lili Marlen, jak turla się ze śmiechu. Scena jest komiczna.
tam nie ma”. I nagle poprzez kontury swojego języka zamiast krost widzę
Budowniczy pokazuje mi język z białymi krostami, a ja odsuwam się
okulary. Złote oprawki czyichś okularów, a potem i twarz pielęgniarki
najdalej jak mogę. Lepiej nie kusić złego.
przypadającą tym okularom. Twarz jest pełna zdziwienia i dezaprobaty.
Skrzypiący głos z głośnika wzywa Ubiegłe Lato do wejścia do sali
Widzi oto idiotę z brodą, który wystawia język do rejestracji. Jej siostrzany
numer trzy. Wszyscy patrzą na siebie z niedowierzaniem. Ci, którzy są
majestat jest wstrząśnięty, ale nadal nic nie mówi. Tłumaczę się nieskład-
tu pierwszy raz, nie wiedzą o systemie szyfrów i te słowa, „Ubiegłe Lato”,
nie i wyjaśniam, że to nie jej pokazywałem język, i bardzo proszę, niech
brzmią dla nich jak surrealistyczny dowcip. Głos z głośnika powtarza:
mi wybaczy tę językową niedyskrecję, ale potrzebuję lustra.
„Ubiegłe Lato, Ubiegłe Lato…”.
I czy nie ma aby lusterka kieszonkowego, bo w toalecie, jak wiadomo,
Na scenę ponownie wstępuje brzydka kobieta. Widzę, jak powoli prze-
nie ma lustra…
suwa się na inne krzesło i siada obok chudego chłopaka w czarnej kurtce
– Spadaj! – mówi, a ja oddalam się skruszony. Nie zwracam już nawet
pilotce i czapce bejsbolówce naciągniętej głęboko na czoło, jakby raziło
uwagi na czarne płytki, idę zupełnie nieostrożnie, z jednym jedynym
go mocne światło. Podaje mu rękę i młodzieniec niechętnie odwzajemnia
lękiem w sercu: teraz mnie, kurwa, zostawi, żebym czekał do samego
uścisk. A potem kobieta zaczyna cicho mówić. Jej gesty są dziwne, bo
końca, po wszystkich, żebym się piekł na wolnym ogniu i żeby mi z tyłu
nie patrzy na rozmówcę, tylko trajkocze mu coś do ucha, obserwując
ryły robale-ludojady. Do sądnego dnia…
ludzi w poczekalni. Pewnie wypatruje kolejnych ofiar. „Co ona robi?” –
Zostaje mi tylko wykorzystać Bośniaka jako lustro. Podchodzę i proszę
zastanawiam się, podczas gdy ona przeciera okulary, a jej małe oczka
go, żeby sprawdził mi język. Wystawiam, wskazuję palcem, podnoszę
przypominają podłużne dziurki na guziki.
w górę i w dół, a algierski budowlaniec naukowo ocenia. Wcale już nie
Do poczekalni nagle wchodzi matka z małą córką, około ośmiu lat.
zwracam uwagi na Lili Marlen, która krztusi się od śmiechu. Pewnie
Ludzie spoglądają na siebie ze zdziwieniem. Chodzi o transfuzję czy
zjarana.
przeniesienie z matki na dziecko? Matka jednak jest spokojna, a córka
– Wystawże mocniej – mówi Bośniak. – Nie widać za dobrze. Tu z boku
wesoła i robi wrażenie zdrowej. Ja, który jestem doświadczonym czeka-
coś jest białawe, ale nie tylko białe, jest też i czerwone… „Czerwone?” –
jącym, wiem, że to ani jedno, ani drugie, ale wiza do Ameryki.
zastanawiam się. „Czerwone to dobrze czy źle?”.
– A z czym się ta jebała? – pyta sąsiad budowlaniec ożywiony wejściem
A potem widzę, jak z gabinetu wyfruwa Ubiegłe Lato. Piękno i radość
dobrze ubranej i wyjątkowo ładnej kobiety. Jako długoletni wychowanek
ducha – śmieje się od ucha do ucha. Uśmiech przeciął jej głowę na pół
poczekalni, wyjaśniam mu, że późną wiosną i na początku lata bywa tu
i cała szczęśliwa gapi się na swoje wyniki, ostatecznie pewna, że ubiegłe-
sporo ludzi z dziećmi, i że to nie są „ci, którym krew się nie zatrzymuje”,
go lata nie stało się nic niebezpiecznego, nowe lato nadchodzi, a razem
znaczy chorzy na hemofilię, ale tacy, którzy wyjeżdżają do Stanów.
z nim jeszcze wiele kolejnych lat, bo oto jest ona młoda i zdrowa, a zatem,
Tymczasem mnie martwią krosty na języku. Nie zwracałem na to uwagi
wedle wszelkich prawideł statystyki, uwzględniona na te nadchodzące
i teraz, kiedy afrykański budowlaniec otworzył mi oczy, zajmuję się swoim
lata. A potem omiata wzrokiem nas wszystkich, których nadal podgryza
językiem. Jak na nieszczęście, nigdzie lusterka. Wstaję, żeby trochę po-
niepewność, obrzuca wyniosło-współczującym spojrzeniem i podchodzi
spacerować, owsiki w mojej dupie znów zaczynają dawać o sobie znać.
do ciemnej Marlen, aby pokazać jej wydruk z dobrymi wieściami. A jak te
To są takie wielkie, białe robale-ludojady, które ucztują pod płytami
dobre wieści wyglądają, doskonale wiem. Kiedy tylko wirus pojawił się
nagrobnymi, a niektórym ludziom już za życia spiskują w dupie i tak
na tych ziemiach, słysząc o pierwszym chorym na hemofilię, który go
spiskując godzinami, w rzeczywistości robią im zamieszanie w głowie.
złapał, od razu poszedłem na test, jestem wobec tego starym wyjada-
Koncentruję się jednak na białych płytkach, grając w klasy po poczekalni,
czem. Jednak życie czasem przynosi miłe zaskoczenia, których potem
próbuję zapomnieć o białych robalach. I w panice szukam lustra.
żałujemy, więc i ten mój pierwszy wynik szybko trzeba było powtórzyć.
Ubiegłe Lato wreszcie pojawia się w towarzystwie pielęgniarki, która ją wzywała. Nosem jeszcze wypuszcza końcowego bucha niczym ostatnie Zoran Ferić – ur. 1961 w Zagrzebiu, chorwacki prozaik, specjalizujący się w krótkich formach literackich. W 1996 ukazała się jego debiutancka powieść Pułapka na myszy Walta Disneya (wyd. polskie 2007). Na co dzień pracuje w zagrzebskim gimnazjum jako nauczyciel chorwackiego. Aleksandra Wojtaszek – 23-latka z gór. Studentka kroatystyki. Ma za sobą kilka dziennikarskich epizodów, między innymi w „Dzienniku Polskim”. Interesuje się głównie współczesną literaturą Chorwacji i Bośni oraz ostatnią wojną na Bałkanach. Kiedy może, ucieka na południe, przede wszystkim do Zagrzebia. Twierdzi, że potrafi porozumieć się ze wszystkimi narodami słowiańskimi.
ha!art 45
numer czytelników
Miljenko Jergović
Smętek
75
„E, mój Hamzo, to tak, jakbyś się miodem przejadł”, mówił, kuśtykając obok mnie, Faruk Beširlija, palacz na trasie Sarajewo–Višegrad, a ja powtarzałem, żeby dał mi spokój. I tak dojdziemy tam ostatni, w połowie pikniku, kiedy towarzystwo będzie już podzielone. „No i co z tego, Hamzo, co cię to obchodzi? Ważne, że wiesz, z kim się najlepiej piknikuje. Przecież dzięki temu tak się teraz czujesz: jakbyś się miodem przejadł. Kwiatowym, z Ravnej Romanii”*. Tak oto gawędziliśmy sobie z Farukiem Beširliją i w zasadzie nigdzie nam się nie spieszyło – ja i tak byłem już spóźniony, a on miał wszystko w nosie. Czasy, kiedy mógł mieć nadzieję, że ktoś na niego czeka, minęły bezpowrotnie, a całkiem możliwe, że nigdy ich nie było, Faruk kulał bowiem nie tylko na krótszą nogę, ale też na głowę. Nie wiem, jaki był wcześniej – znałem go sześć, siedem lat, a on zatrudnił się na kolei ho, ho, jeszcze przed moim przyjściem na świat – jednak odkąd pracowaliśmy razem, miał w zwyczaju cały dzień trzymać się jednego dowcipu, zdania czy słowa i powtarzać je tak długo, aż słuchaczowi weżrą się w pamięć i nie będzie mógł pozbyć się ich nawet po tym, jak pozbędzie się samego Faruka. E, mój Hamzo, właśnie tak się czujesz, jakbyś * Spis mniej znanych nazw się miodem przejadł. A ja na to nic, tylko się geograficznych znajduje się śmiałem, bo, co tu dużo gadać, było wesoło. na końcu tekstu [przypisy Śmiałem się, bo było mi dobrze. I nieważne, że pochodzą od tłumacza]. Faruk zawrócił mnie w pół drogi, kiedy zapo** Sufra, sofra (tur.) – mniałem akordeonu. Było mi dobrze, ponieważ okrągły stolik, przy którym była sobota, a następnego dnia miała być jada się, siedząc na ziemi. niedziela. Oficerowie wyprowadzali swoje damy na szpacirung i przechadzali się z nimi aleją wśród platanów, a ich dzieci figlowały, czemu ciągle nie mogły nadziwić się miejscowe staruszki. Te kobieciny oglądały się za siebie i tak wykręcały szyje, że aż wpadały w wir wokół własnej osi. Obracały się jak bączki, póki ktoś ich nie upomniał: hola, hola, jak tak można? Już trzydzieści pięć lat Austriaki zajmowały Bośnię, a to wciąż wielce je zdumiewało. Pomyślałem wtedy: miłościwy Boże, jeśli nadejdzie dzień, w którym tych staruszek zabraknie i już nikogo nie będą dziwili spacerujący po mieście cesarscy oficerowie z wiedeńskimi damami u boku, wówczas zrobi się tutaj bardzo, bardzo pusto. Hamzo drogi, tyś się miodem przejadł… A z Igmanu cały czas dopływał zimny wietrzyk, ledwie poruszał liśćmi na gałęziach, z czereśni strącał uschnięte płatki kwiatów, ale chłodził tak, jak tylko w czerwcu to możliwe, w czerwcu i w Ilidžy. Wydawało mi się, że takiego wiatru nie ma nigdzie indziej, tylko u nas, bo gdyby był, już dawno byśmy o nim usłyszeli. Niemiaszek od razu wszem i wobec by o tym rozpowiedział, a Francuz sprowadziłby do Paryża pół świata, żeby każdy poczuł, jak ten cud natury chłodzi. Gdyby wiał w Stambule lub gdyby sułtan choć raz zawitał do Ilidžy, imperium osmańskie nie zaczęłoby się tak szybko rozpadać, a Bośnia nie przeszłaby w ręce Austrii. Miałem wrażenie, że jeśli Franz Josef przyjedzie do Sarajewa, a wtedy mówiono już o jego wizycie, i zabiorą go do Ilidžy, to Austriaki zostaną tu na zawsze. I dobrze, niech sobie rządzą, myślałem, niech się martwią w naszym imieniu, nam zostawiając to, co do nas należy, czyli pracę i zabawę, a nie zagadki wielkiej polityki. Gdyby tak wszystkie miesiące były równie gorące i podszyte numer czytelników
igmańskim wiatrem jak czerwiec, człowiek w ogóle przestałby cokolwiek robić i tylko chodziłby z Marindvoru do Ilidžy i dalej, do Źródła Bośni, padałby tam na trawę i wylegiwał się na kocu przy sufrze**, polewałby kompanom miękką gradačačką rakiję i dzielił się z nimi serem i chlebem. I tak przez całe życie. A kiedy przyszłoby mu przenieść się na łono Abrahama, poprosiłby Allaha o chwilę cierpliwości. Umyłby się i dopiero wtedy, czysty i niewinny jak niemowlę, bez żalu poszedł do raju. Dlatego się nie spieszyłem. Wiedziałem, że w końcu dojdę, a jak dojdę, będę żałował, że już tam jestem i zaczynam biesiadę, zamiast wciąż jeszcze cieszyć się wędrówką. E, mój Hamzo, pewny nie jestem, sam powinieneś to wiedzieć, coś mi się jednak zdaje, że tyś się miodem przejadł... He, he, Faruk, huncwot jeden. On tylko na to czekał, żebym zareagował albo, nie daj Boże, jeszcze mu przygadał. Wtedy zacząłby słowne przepychanki i musiałbym go wysłać trzy metry przed siebie, żeby nie patrzeć na jego twarz. Szedłby przodem i za każdym razem, kiedy chciałby coś powiedzieć, musiałby się odwrócić. Tak, Faruk lubił skracać sobie czas, a ja lubiłem go wydłużać. Dotarliśmy do trzech hoteli, które Austriaki wybudowali zaraz po tym, jak się tu sprowadzili. Nigdy nie wiadomo, ilu gości z Pesztu i Wiednia zechce nas odwiedzić, mówili. Przed wejściem do jednego z nich stał wysoki na dwa metry, ubrany w admiralski mundur stary mężczyzna z bokobrodami. A skąd ty tutaj, pomyślałem, przecież morze hen tam, daleko. Patrzyłem na niego, a on patrzył na mnie i coś mi podpowiadało, że byłoby mu miło, gdybym zapytał go o zdrowie. Uśmiechał się, jakby dopiero co oszwabił przy kartach trójkę współgraczy, więc uśmiechałem się i ja. Admirał wyciągnął rękę z kieszeni i pokazał palcem na mój akordeon. Szkoda, że nie znam niemieckiego. Zaproponowałbym mu, żeby poszedł z nami. Odmówiłby, ale mniejsza o to. Ważne, że i jemu, i mnie sprawiłoby to przyjemność. E, mój Hamzo, uwierzysz, że ja nigdy nie jechałem bryczką? O cudzie, Faruk Beširlija nie wspomniał o miodzie! A ja jechałem. Zawsze kiedy się napiłem, elegancko wracałem nią do domu. Powiedziałem to, a kuczerzy akurat ustawili powozy w rzędzie, jeden za drugim, w sumie dziesięć sztuk, i patrzyli na nas, miarkując, czy będą z nas klienci, czy nie. Ostatecznie jednak machnęli na nas ręką. Nic dziwnego, w końcu na Austriaków nie wyglądaliśmy... A wiesz, ja też chciałbym się przejechać, choćby raz. Potem mógłbym nawet umrzeć. Bo wyobraź sobie: Faruk ani maszynista, ani konduktor, a po pańsku się wozi, mówił mój kolega wabiony lśniącą sierścią i drżącym z wysiłku końskim zadem, który napinał się za każdym razem, kiedy ktoś podchodził do powozu. ha!art 45
76
Smętek
Miljenko Jergović
Przecież to nic nadzwyczajnego, już pociąg drugiej klasy jest lepszy, tłumaczyłem mu, przekładając akordeon z ramienia na ramię. Ciężko ci? Chcesz, żebym teraz ja trochę poniósł? Nie trzeba, dzięki, jeśli mogę na nim grać, mogę też go nosić. E tam, Hamza, daj mi, dla mnie to żaden kłopot, naprawdę... Faruk uparł się, żeby mi pomóc, a ja za nic nie mogłem odgadnąć, o co mu chodzi. Nigdy taki nie był, żeby za kogoś akordeon dźwigać. A teraz? Brakowało tylko tego, żeby powiedział: Hamza, ciężko ci, boś się miodu napił. Zobacz, gdybyśmy wzięli tę bryczkę, nie musielibyśmy się tak męczyć, jakieś dwieście metrów dalej wrócił do tematu Faruk. Popatrzyłem na niego, kulawego mikrusa w tureckich spodniach, który tak się zasapał, że twarz mu zsiniała jak w ostatniej godzinie, i naraz zrobiło mi się go żal. Przecież on ma już swoje lata, dużo mu nie zostało, pomyślałem. I miałby nigdy nie wsiąść na bryczkę? Jak tylko przyszło mi to do głowy, chwyciłem go za ramiona, obróciłem o sto osiemdziesiąt stopni, jakby był drewnianą lalką, a nie człowiekiem, i pchnąłem do przodu, żeby szedł przede mną. No co ty, Hamza, co ja ci zrobiłem, dlaczego znów wracamy? przestraszył się, a ja nie wiedziałem, jak zabrzmi mój głos, więc wolałem nic nie mówić. Postanowiłem postawić mu tę przejażdżkę. A jak! Co mi po pieniądzach, co po przyjemności długiej marszruty, kiedy jemu, palaczowi na trasie Sarajewo–Višegrad, zachciało się wielkopańskiej bryczki. A jak mu się gęba rozjaśniła, kiedy usiadł na koźle obok stangreta w meloniku! Wprawdzie blisko stał też drugi, w fezie, ale Faruk wolał tego. Zaraz na twarz wróciły mu kolory, policzki nabrały rumieńców, a oczy – blasku, w okamgnieniu odmłodniał o trzydzieści lat. Dzięki ci, dobry Hamzo, nigdy ci tego nie zapomnę! A dlaczego, nieboraku, miałbyś nie zapominać, pomyślałem, co będziesz z tego miał, skoro i to, tak jak wszystko inne, minie i już nigdy nie powróci. Jechaliśmy, a po obu stronach migały nam jak pod sznurek zasadzone platany. Ciągnęły się w dwóch szeregach aż do odległego miejsca spotkania, tak maleńkiego, że igły byś nie wścibił. Zbliżając się do niego, wiedzieliśmy, a przynajmniej ja wiedziałem, że ów szereg w końcu się rozstąpi, chwilami jednak ulegaliśmy złudzeniu, że kuczer wiedzie nas na zgubę, że się nie przeciśniemy. Faruk, który bryczką nigdy wcześniej nie jechał, wpatrywał się w perspektywę alei i mrużąc oczy, wytężał wzrok, żeby dojrzeć przejazd na drugą stronę, a przejazdu jak nie było, tak nie było. I znów się postarzał, a jego twarz zatroskała się, jakby przesłonił ją męski kwef. Nie pękaj, to tylko tak wygląda, uspokajałem go. Ale ja się nie boję, ja się niczego nie boję. Po prostu zastanawiam się, co by było, gdyby teraz, kiedy tak tu sobie jedziemy, nagle wszystko zniknęło. A dlaczegóż, biedaku, miałoby znikać? I to jeszcze w takim momencie: w sobotnie popołudnie, gdy jutro wolne – co? A mnie się właśnie wydaje, że nie ma lepszego dnia niż dzisiejszy, żeby Bóg zdmuchnął świeczkę i powiedział: dosyć. Wiesz, kiedy dorzucam do pieca i cały czas nie mam pewności czy maszynie uda się wjechać pod górkę, czy nie albo kiedy jest niepogoda i szaleje taka zawierucha, że zaciera się granica między niebem a ziemią, wtedy wiem, że On się martwi i taka jest Jego wola, ale jak wszystko się uspokaja i wycisza, nachodzi mnie myśl, że Jemu też już się znudziło i zaraz zdmuchnie świeczkę. Człowieku, co za osioł uczył cię religii? Allah to nie babcia Belkisa, żeby gasił świeczki. Tak ci się tylko wydaje, boś jeszcze młody. Zobaczysz, pewnego dnia obudzisz się z myślą, że to koniec i wyobrazisz sobie dwóch traczy piłujących na Igmanie choinkę na twoją trumnę. Tak będzie, Hamzo, mówię ci. Kiedy skończył, w koronach drzew pociemniało, lecz nie dlatego, że słońce schowało się za chmury, bo niebo było czyste. Po prostu oczy jakby przestały przyswajać światło. Ech, co też mnie podkusiło na tę przejażdżkę, po co
w ogóle go ze sobą brałem? Mogłem mu nie machać tam koło przystanku na Čengić Vili i poszedłbym sam… Powtarzałem to sobie w duchu, lecz nie bardzo pomagało. Zacząłem więc liczyć okazałe wille, które wyrastały na Stojčevacu jak grzyby po deszczu. O, tych dwóch wcześniej nie było. Jednak zamiast ucieszyć się albo oburzyć na widok ich nieprzyzwoitego bogactwa – a jednego i drugiego, zachwytu i wstrętu, doświadczałem za każdym razem, kiedy je widziałem – pomyślałem, że te wille zostały zbudowane dla ludzi, którzy chcą w nich przygotować się na śmierć. Są bogaci i ich stać. Czekają w tych swoich bujanych fotelach – fuj, co to za zwyczaje, czyż nie po to się siada, żeby poczuć pod sobą twardą ziemię!? – a na ścianie tyka im drewniany zegar, z którego, szwargocząc ichnią modlitwę za zmarłych, raz po raz wyskakuje kukułka. O ironio, taki dzień, że i trzy słońca by go nie oświetliły, a tu ciemność! Farukowi Beširlii, kiedy zauważył, co się ze mną dzieje, zrobiło się żal i za wszelką cenę postanowił mnie rozweselić. Zdjął woźnicy melonik, założył go sobie na głowę i odwrócił się do mnie, żebym zobaczył, jaki z niego chojrak. A ja patrzyłem, lecz nie na niego, a na woźnicę Węgra, który milczał, może z bezradności, a może z przyzwyczajenia, bo wiedział, że ludzie śmieją się z tego, jak mówi. Po jego łysej głowie wiatr rzucał trzema długimi kędziorami. Pomyślałem sobie: oj, János, János, tobie to jeszcze trudniej niż nam. Nie dane ci umrzeć u siebie, na twojej nizinie. Z nami pójdziesz do ziemi i tam na dole też będziemy ściągać ci kapelusz i rechotać z twojej wymowy. Ech, nieszczęśni my, którzy w bólu uderzamy w śmiech. E, mój Hamzo, ty się chyba na mnie gniewasz, co? Odpowiedziałem, że nie, dlaczego miałbym się gniewać. To ten wiatr tak mnie rozstraja. Kłamiesz, aż ci się z oczu kurzy, to nie przez wiatr. Jeździłeś już bryczką i dobrze wiesz, jak to jest. Co z tego, że jeździłem, za każdym razem jest inaczej. Austriackie gadanie, toć konie Jánosa nie są tak szybkie, żeby ten Firdus pijany zefirek wyciskał z ciebie łzy. Nie łżyj, Hamzo, nie płaczesz ty z powodu wiatru, ale dlatego, żeś na mnie zły. Jeśli tak, to ci wybaczam! powiedział, podnosząc głos, aż skoczyłem na skórzanym siedzeniu. Chciałem skończyć tę rozmowę, ale niełatwo ocyganić kulawego – Faruk nie odpuszczał. Patrzył na mnie wymownie, a w kąciku ust pod lewym wąsem zalągł mu się uśmieszek, który pobudziłby do płaczu każdego, kto rozpoznałby jego pochodzenie. Tak, bo śmiech z rozpaczy jest zatrważający. Hamzo, bracie, to ja najadłem się miodu i na dodatek, cholera, pożądliły mnie pszczoły. Oto, co mnie ugryzło. Więcej nie ma co gadać. Mrok, który wtedy zebrał mi się w piersiach, wypełniłby całą Jaskinię Bijambarską, gdyby tylko była blisko. A tak – pozostał w środku i musiałem go trawić, kawałek po kawałku, aż nagle ściana platanów przed nami rozstąpiła się i na końcu alei zajaśniało przejście. Faruk jak nie ryknął: jest! na Allaha, a już myślałem, że się nie doczekam. Wykrzyknął to tak, jakby zapomniał o wszystkim, o czym rozmawialiśmy. Zeskoczył z kozła niczym młodzieniaszek i oddał Jánosowi melonik, a ja wsunąłem rękę do kieszeni i dopiero wtedy, szukając w niej miedziaków, poczułem, jak po ręce ścieka mi pot. Gdybym w tamtej chwili miał zagrać, palce ślizgałyby mi się po klawiszach jak kobiece nogi na skutych mrozem ulicach Vratnika. Uspokój się, Hamza, pocieszałem się, przecież w życiu zdarzają się gorsze rzeczy. Do łąki, na której byli nasi, mieliśmy dziesięć minut, a Faruk przez ten czas opowiedział tyle, ile normalny człowiek w dwie godziny. Wiesz, mówił, jeśli jadąc pod górkę, za wolno dokładasz do pieca albo rzucasz z łopaty tak dużo, że ogień nie może tego połknąć, lokomotywa staje trzy metry pod przełęczą, na tyle blisko, że trzech większych atletów przepchałoby ją na drugą stronę i zaczyna się cofać, bo nie ma żadnych atletów, są tylko oficerowie i gawiedź w drodze do rodziny w Serbii, więc pociąg zsuwa się z powrotem w dół, aż na
ha!art 45
numer czytelników
Smętek
samo dno… i znów ładujesz, ładujesz z nadzieją, że tym razem nahajcujesz jak trzeba, i kiedy za drugim razem udaje ci się tę przełęcz sforsować, wyjesz ze szczęścia i lecąc z górki, sypiesz już niewiele, tyle, co stare stare Szwabki ze srebrnych łyżeczek cukru do herbaty… Tak trajlował, by zaraz przerzucić się na historię o tym, że kiedy na sarajewskich polach wygniją ziemniaki, od razu ze swoim towarem zjawiają się glamočanie i sprzedają go za potrójną cenę. Nie wiadomo, ciągnął dalej Faruk, komu Bóg dał mniej rozumu: im, nazywając ich miasto Glamočem, czy tym ich kartoflom wielkim jak sobacze łby… Śmiałem się z niego, nie pamiętając już, dlaczego chwilę wcześniej ścisnęło mi się serce, a świadomość, że sobie tego nie przypomnę, sprawiała mi ogromną przyjemność i przepełniała mnie radością. Igmański wiatr suszył moje dłonie tak, że już prawie czułem pod palcami niewidzialną mąkę i kurz, którego nie trzeba ścierać. Piknik trochę się oddalił. Ludzie siedzieli między dwoma orzechami, a na kocach leżały sufry zastawione burkami, sudżukami***, serami z Ilijaša i Travnika oraz plackami różnej maści – wszystkiego jak zwykle więcej niż potrzeba, bo przecież żadna żona nie wystawi swojego męża na wstyd i w tę ostatnią sobotę miesiąca nie puści go na piknik z pustymi rękami. A że kawalerów takich jak ja czy Faruk przyszło niewielu, jedzenia naprawdę było zatrzęsienie. Jakby nikogo nie interesowało, co będzie jutro. Dopiero teraz? To już mogłeś w ogóle się nie pojawiać! Nie gadaj tak, Ahmo, rozzłościsz nam akordeonistę i co wtedy *** Burek – placek z cienzrobimy? Zaprosimy Cyganów ze skrzypcami? E kiego ciasta, najczęściej tam, nic mu nie będzie, on chętnie zagra, lubi to. nadziewany mięsem; sudžuk Gdyby nie grał, byłby tylko najgorszym konduk– kiełbasa z mięsa wołowego torem i nikim więcej. To ci dopiero, Fahra będzie albo baraniego. nam mówił, kto jest najgorszym konduktorem, **** Buraz – bośniackie a od kiedy pracuje na kolei ani razu nie jechał określenie brata, przyjaciela, pociągiem! A ty co? Możesz być nawet maszyniziomka. stą, ale w Binježevie! ***** Imal’ jada ko kad Wiadomo, tam, kiedy urodzi się syn, matka od akšam pada – tytuł bośniarazu śle go na lokomotywy… ckiej sewdalinki. Tak się przekomarzali i każdy tylko czekał, żeby odciąć się za jakąś złośliwość pod swoim adresem, a ja usiadłem na trawie za plecami Baruha Finciego, biletera ze Stupa, i powiedziałem, że zanim zabiorę się do gry, muszę na sucho rozgrzać sobie palce. Faruka nie tylko nie przywitali, lecz w ogóle go nie zauważyli. On jednak wcisnął się między rolnika Muję i niejakiego Burazerovicia, którego imienia nie znałem, ale wszyscy mówili na niego Buraz, po pierwsze z racji nazwiska, a po drugie dlatego, że z Hercegowiny szmuglował tytoń, dorabiając sobie w ten sposób trzy dodatkowe pensje palacza. Faruk już dorwał się do placków ziemniaczanych i zsiadłego mleka, ale przede wszystkim łypał na burek, który upiekła żona Buraza – Hanka. Ona zawsze dawała najwięcej mięsa, żeby każdy widział, ile jej chłop zarabia. A ja tego jeść nie mogłem i kwita. Nie dlatego, że mi honor zabraniał, a dlatego, że każdy powinien wiedzieć, jak ma wyglądać prawdziwy burek. Poza tym jeszcze bym coś palnął, bo tej Hanki po prostu nie znosiłem, i Buraz by mi nawrzucał. Patrzyłem więc tylko przez ramię Baruha, jak mój Faruk wcina placek. Zaczął, biedak, od jarskiego, ale czaił się ciągle na ten burek, błagając swojego malutkiego Boga, żeby Buraz odwrócił się w drugą stronę i nie zdążył krzyknąć: na Allaha, kolegen, tylko się nie udław, zasuwasz jak wielbłąd Mahometa, salam alejk, pewnie od przedwczoraj nic nie jadłeś i teraz robisz sobie zapasy na następne trzy miesiące, co? To wszystko i kto wie, co jeszcze wygarnąłby Buraz Farukowi, gdyby ten za wcześnie sięgnął po burek. Dlatego mój dobry kolega czekał, aż szwindlarz przestanie pilnować swojej blachy z jedzeniem. O, żałości, bodaj by go skarbówka dopadła, mruknął sobie pod nosem Baruh Finci, nie widząc, że patrzymy na to samo. Nawet jeśli go dopadnie, i tak będzie za późno, wtrąciłem, a Baruh pode-
numer czytelników
Miljenko Jergović
rwał się i już chciał skłamać, że nie to miał na myśli, kiedy złapałem go za rękę i powiedziałem: spokojnie, Baruh, wszystko w porządku, ja myślę tak jak ty. Ech, człowiek nigdy nie może być pewien, odparł i odwrócił się do mnie: a jak się miewa akordeon? Nie wiedziałem, jak na to zareagować, przecież o instrument tak się nie pyta. Akordeon się nie zmienia, no chyba, że rozdajesz go po weselach w Sokolacu – wtedy zaleją ci go rakiją. Jednak Baruh zagadnął o to tylko dlatego, żeby zmienić temat. On tak zawsze, najpierw coś powie, a potem się wycofuje. Ale dobry z niego człowiek. Zostawmy akordeon, zdradź mi lepiej, jak Simha i dzieci? A on wtedy tylko na mnie spojrzał i od razu wiedziałem, że nie trzeba było o tym wspominać. Wiesz, Hamzo, Simha nie żyje, będzie sześć miesięcy, jak umarła. Po prostu pewnego poranka zsunęła się z łóżka i wyzionęła ducha. Język ugrzązł mi w gardle, starałem się znaleźć odpowiednie słowa, ale w takich sytuacjach nigdy nic właściwego nie przychodzi mi do głowy: Baruh, bracie, dlaczego nie mówiłeś wcześniej? Popatrzył na mnie, oczy mu się zwęziły i uciekły do środka, i powiedział: nikt nie pytał, ty też nie, więc pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli zachowam to dla siebie. Po co psuć piknik? Ani ty od tego nie zmądrzejesz, ani mnie nie ulży. Sam widzisz, że byłoby lepiej, gdybym siedział cicho. A dzieci? Jak one? No jak. Młodsze traktuje to starsze jak matkę. Cały czas gonią się po podwórku, nie sposób ich okiełznać. I nie daj Boże któreś uderzyć, bo jak tu bić, skoro osierocone… A dzieciaki, jak to one, od razu wyczują, że ojciec popuszcza im cugli, dlatego tylko na nie patrzę, słucham, jak się śmieją i z lekkim sercem pozwalam rozbić nawet ostatni talerz w domu. Zazwyczaj jednak wydaje mi się, że to nie one zostały bez matki, a ja bez Simhy. Tak to, Hamzo, wygląda. No, a teraz zagraj nam coś ładnego, coś, co do stu diabłów przepędzi wszystkie troski. Nie zapytawszy nawet, co chciałby usłyszeć, po cichu, tak, żeby inni nie zwrócili uwagi i nie przerwali swoich rozmów, zacząłem grać Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada*****. Wolno przebierałem palcami, wolniej niż normalnie, ale im dłużej płynęła melodia, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla Baruha Finciego powinienem był wybrać coś innego. Przecież, gdybym dotarł do fragmentu: „ukochana bez tchu przywołuje kochanka”, jemu mogłoby przytrafić się to, co przytrafić mu się wtedy w żadnym razie nie powinno. Dlatego odwlekałem ten moment, powtarzałem wersy, zwalniałem, ale jak bardzo bym się nie starał, pieśń nieuchronnie zbliżała się do końca. Dobra, Hamzo, teraz przynajmniej, jeśli ktoś zapłacze, nikt nie będzie się pytał dlaczego. Kiedy tylko to powiedział, zdjąłem akordeon i biegiem puściłem się przez błonia nad wodę między wierzby. Bałem się, że za mną pójdą, ale na szczęście nikt się nie ruszył. Może zatrzymał ich Baruh, a może pomyśleli, że przerwałem granie, bo zachciało mi się siku. Prawda zaś była taka, że od momentu, kiedy Faruk Beširlija postanowił przejechać się bryczką, dzień potoczył się w złym kierunku. Stanąłem na kamieniu, który z obu stron opływała woda. Dalej się nie dało. Mogłem jedynie skoczyć przed siebie do tej rzeki o tysiącu źródeł, ale i to w niczym by nie pomogło. Woda była lodowata jak nóż w śniegu albo zeszłoroczna zima, nieustępliwa w swojej temperaturze i przez to niepodobna ani do ludzi, ani do powietrza. Zamieszkujące ją pstrągi nie wiedziały, co to czerwiec, gorące dni, słońce prażące w łysinę, ani chłodny igmański wietrzyk, dzięki któremu to miejsce różni się od wszystkich innych miejsc na Ziemi. Mogłem więc do niej wskoczyć, lecz dałoby to tylko chwilowe zapomnienie. I to, że Faruk Beširlija, zanim wlazł na kozioł, chodził jak struty, a potem tam, gdzie zamykał się przed nami rząd platanów, widział swoją śmierć, i to, że Baruh Finci myślał, że go nie słyszę, a później opowiedział mi o swojej żonie i poprosił o piosenkę, a kiedy zacząłem ją śpiewać, okazało się, że wybrałem najgorszą z możliwych, tę, w której, jeśli ha!art 45
77
78
Smętek
Miljenko Jergović
ją dokończyć, ukochana bez tchu nawołuje kochanka i pyta: „kwiatuszku, czy wciąż mnie pamiętasz”… Tak, to wszystko poszłoby w niepamięć, ale tylko na ów moment, kiedy ciało nie wie, czy zalała je fala gorąca, czy zimna, po czym w try miga zrywa się na brzeg. Dlatego zamiast skoczyć do wody, płytkiej, że nie umoczyłbyś w niej tyłka, i czystszej od łez, usiadłem na kamieniu, ale to nie było to, więc ległem obok niego na trawie i położyłem nań głowę. Był gładki i miał wgłębienie jak w poduszce, akurat na moją miarę. Przez korony wierzb patrzyłem w niebo, kiedy nagle zapachniał piołun. Skąd wziął się wśród wierzb w samym środku czerwca? Rozejrzałem się dookoła, lecz nigdzie go nie było. To było złudzenie, lecz trwało tak długo, jak tam leżałem. Nad głową szemrała mi woda, a potem usłyszałem, że na łące ktoś wziął do rąk mój akordeon. Najpierw pomyślałem, że to Mirso, zwrotniczy z Kolonii Sokolović, ale to nie był on. Mirso starałby się ukryć swój brak słuchu i rozciągnąłby miech bardziej przebojowo. W takim razie może Hikmet Murteza, stary Albańczyk, który, mimo że stuknęła mu siedemdziesiątka, wciąż nie pozwalał się przenieść na emeryturę? Nie, Murteza nie brałby bez pytania cudzego akordeonu. No to kto? Czyżby Jozo Penava, mój rówieśnik i pierwszy solista na kolei? Nie, Jozo dawno zacząłby śpiewać, on nie lubił przebierać palcami bez słowa, tylko od razu kazałby pieśni mówić jak było. A skoro nie Jozo, to nie wiadomo kto. Zresztą, nie interesowało mnie to. Ja chciałem tylko słuchać i zastanawiać się skąd, jeśli nie z mojej głowy, dochodzi zapach piołunu. Nie umiem powiedzieć, czy w pewnym momencie zasnąłem, czy nie. Nie wiem. Jednak kiedy otworzyłem oczy, niebo między wierzbami nie było już tak błękitne. Blakło niczym wymoczona w ługu jedwabna chusta. Piołun znikł i nie potrafiłem już sobie przypomnieć, jak, i czy w ogóle, pachniał. W oddali ktoś wciąż bez słowa grał na akordeonie. Postanowiłem wstać i zaraz poczułem, że leżałem długo. Nogi mi zesztywniały, stawy skostniały, wszystko zdawało się mówić: zostań, Hamza, gdzie będziesz szedł, leż, póki masz powody. Zawsze tak jest: od środka coś podpowiada jedno, a do głowy przychodzi drugie. Postanowiłem, że sprawdzę, czy Farukowi Beširlii udało się polowanie na burek Burazerovicia. Hamza, brachu, gdzieś ty się włóczył? Baliśmy się! powiedział Baruh, kiedy mnie zobaczył. Towarzystwo zdążyło już się rozejść, rzucił Faruk i pokazał mi koc, ostatni, który został, z kawałkem burka i sera na talerzu. To dla ciebie, dodał. A mnie w oczach tańczyły mroczki. Chciałem spytać, kto grał na moim akordeonie, ale język stanął mi kołkiem i zaniemógł. Instrument leżał obok w trawie i nawet nie usłyszałem, kiedy ucichł. Wiedziałem, że ci dwaj nie umieją grać, a trzeciego nie było. Dlaczego sobie poszli, skoro jeszcze nie zapadł zmrok? Po prostu, pokręcili nosem, burknęli coś, że do dupy z takim akordeonistą, co to przychodzi i zaraz przepada, i się zabrali. A wy w takim razie po co zostaliście? Hamza, ledwo żeś oczy otworzył, a już się denerwujesz. Umówiliśmy się, że będziemy na ciebie czekać, to czekamy. Czyli co, mówisz, że bez muzyki nie chcieli zostać? No, tak gadali. A Buraz jeszcze się odgrażał, że następnym razem prędzej się potnie, niż da kobicie szykować żarcie na piknik. Bardzo się wkurzył? Gdzie tam, darł z ciebie łacha i tyle. Co ty, Hamza, jesteś taki drażliwy? Zawsze tak masz po przebudzeniu? Chciałem sprostować, że wcale nie spałem, stwierdziłem jednak, że lepiej będzie milczeć. Bo co, jeśli naprawdę zasnąłem, a oni za mną przyszli i widzieli, jak chrapię. Zdecydowałem też, że nie zapytam, kto brał akordeon, kiedy mnie nie było. Niech sami powiedzą. Hamza, ty nam lepiej zagraj Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada. Pora jest odpowiednia, akurat zachodzi słońce. Spojrzałem w górę i rzeczywiście chowało się już za szczytem, oświetlając jeszcze skrawek nieba i czyjś dom pod
lasem. Najpierw chciałem odmówić: Baruh, tylko nie tę, sam wiesz, czym to się ostatnio skończyło, ale pomyślałem, że zamiast o tym wspominać, łatwiej mi będzie zaśpiewać. Śpiewałem więc, od początku do końca obserwując Baruha, jak się uśmiecha i jak w momentach, przy których dobrzy ludzie sięgają w głąb siebie, a źli rozbijają szklanki, zamyka oczy, i dziwiłem się, że nie myśli o Simsze. A może myślał, tylko nie dawał po sobie poznać? Kiedy skończyłem, słońce całkiem zaszło i już nikt nie pamiętał, który dom przed chwilą oświetlało, ucichł też wiatr z Igmanu. Czuję się tak, jakby w pokoju chorego ktoś zaciągnął zasłony, wyznał Baruh. To był znak, że czas do domu. A co z tym, kto to zje? zagadnął Faruk Beširlija, kiedy zakładałem akordeon, a Baruh zwijał koc. Bierz i nie pytaj, rzuciłem. Damy komuś po drodze, tłumaczył, żebyśmy nie myśleli, że chodzi głodny. Jasne, że tak, spakuj w tobołek i idziemy. Ruszyliśmy i za jakiś czas każdy był już u siebie. No, trochę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się opowiedzieć całą tę historię. To był ostatni kolejarski piknik nad źródłem Bośni. Na kilka dni przed następnym w pobliżu Mostu Łacińskiego zamordowano Franciszka Ferdynanda, a zaraz potem wybuchła wojna i ludzie na długo zapomnieli zarówno o piknikach, jak też o zmierzchach, które wprawdzie zapadały jak dawniej, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi ani tym bardziej o nich nie śpiewał. Akordeon miałem wciąż ze sobą, jednak już nigdy nie byłem z nim tak związany jak podczas tamtych wycieczek za miasto i wieczornych posiadówek. Stawiałem go na kolana i nie wydając z niego żadnego dźwięku, zadawałem mu pytanie: kto, nieboraku, wtedy na tobie grał? I od razu odechciewało mi się muzykować. Trwało to tak długo, dopóki Daut Teftedarija nie przywiózł mi z Paryża nowego akordeonu. Stary bez żalu sprzedałem niejakiemu Džemilowi Serhatliciowi, który na zawsze wywiózł go do Podgoricy. Z Farukiem Beširliją kolegowałem się przez całą wojnę i byłem przy nim, kiedy jesienią 1918 roku oddawał duszę Bogu. Nie zapytałem go, czy pamięta naszą przejażdżkę, miałem nadzieję, że sam mi powie. Ale nie powiedział. Za różne rzeczy mi dziękował, szczerze i na wyrost polecał opiece Tego, do którego się wybierał, ale o bryczce nie wspomniał. A powinien, chciałem, żeby to zrobił. Z kolei Baruh Finci trafił na front, dostał się do niewoli i ledwie żywy wrócił z Niszu do domu. Widywałem go potem wieczorami na Nabrzeżu, jak przechadza się pod rękę z żoną. Tak, z Simhą, tą samą, która umarła. Za każdym razem przeszywał mnie jakiś lodowaty piorun i wracało uczucie z czerwca 1914 roku, kiedy o zmierzchu śpiewałem mu Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada, szukając na jego twarzy choćby śladu cierpienia po utracie żony. A jednak nie umarła, tak jak nie pachniał wtedy piołun. Jestem już stary, lecz nigdy nie napadł mnie smętek silniejszy od tego, który kazał mi pobiec nad wodę i złożyć głowę na kamieniu wygładzonym jak na moją miarę. Niewiele zostało mi czasu, niech więc ten smętek mówi za mnie również wtedy, kiedy mnie nie będzie. Żałuję tylko, że z nikim nie mogłem się nim podzielić. Wszyscy reagowaliby bowiem tak samo: Hamza, jaki smętek, to słońce uderzyło ci do głowy. A ja wiem, że żadne słońce, tylko coś innego. A co? – teraz to już nieważne. Dobrze, jeśli tak bardzo chcesz, zaśpiewam ci Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada. Musisz jednak załatwić skądś akordeon, bo moja Francuzeczka tej pieśni nie zagra.
ha!art 45
przekład Miłosz Waligórski tłumacz dziękuje Pani Svetlanie Aleksić za konsultację przekładu Indeks nazw geograficznych Binježevo – podsarajewska wieś. Čengić vila – osiedle w Sarajewie. Glamoč – miasteczko na zachodzie Bośni i Hercegowiny niedaleko Livna. Igman – masyw górski w Bośni położony na południowy zachód od Ilidžy, przed-
numer czytelników
Smętek
Miljenko Jergović
mieścia Sarajewa. Ilijaš – miasteczko położone 25 kilometrów na północny zachód od Sarajewa. Jaskinia Bijambarska (Bijambarska pećina) – jaskinia krasowa położona około 40 kilometrów na północ od Sarajewa. Kolonia Sokolović (Sokolović Kolonija) – osada pod Sarajewem, administracyjnie część Ilidžy. Marindvor – sarajewska dzielnica z czasów austro-węgierskich. Nabrzeże (Obala Kulina Bana) – ulica w Sarajewie nad rzeką Miljacką. Ravna Romanija – wieś w gminie Sokolac położona 30 kilometrów na wschód od Sarajewa. Sokolac – miejscowość pod Sarajewem słynąca z organizacji hucznych zabaw weselnych. Stojčevac – niegdyś dzielnica willowa, dzisiaj park pod Sarajewem. Stup – osiedle w Sarajewie. Vratnik – położone na stromiźnie osiedle w Sarajewie. Vrelo Bosne – park przy źródle rzeki Bośni pod Sarajewem.
Jest członkiem chorwackiego i bośniacko-hercegowińskiego PEN Clubu, laureatem licznych nagród literackich (między innymi Nagrody Związku Pisarzy Chorwackich, Nagrody im. Ksavera Šandora Gjalskiego, Pokojowej Nagrody Ericha Marii Remarque’a) i stałym współpracownikiem kilku czasopism na obszarze byłej Jugosławii. Od 1993 mieszka w Zagrzebiu. W Polsce książkowo ukazały się: Buick Rivera (Pogranicze, 2003), Ruta Tannenbaum (Czarne, 2008), Freelander (Pogranicze, 2010), Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki (Czarne, 2011) oraz powieść-esej Ojciec (Czarne, 2012) – wszystkie w przekładzie Magdaleny Petryńskiej. Kilkanaście opowiadań, garstkę wierszy oraz fragmenty mikropowieści Wilimowski i sagi Dvori od oraha opublikowała prasa literacka. W roku 2009 Miljenko Jergović był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” (za powieść Ruta Tannenbaum), a w roku 2012 został jej laureatem (za powieść Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki). Smętek (Dert), którego akcja rozgrywa się w przededniu I wojny światowej w zaanektowanym przez Austro-Węgry Sarajewie, pochodzi ze zbioru Inšallah Madona, inšallah, w którym Jergović obrazowym, żywym językiem opowiada baśniowe historie osadzone w realiach społecznych Bośni i Hercegowiny różnych epok, narodowości i wyznań. Każdy tekst z tego tomu został zainspirowany inną pieśnią ludową. W przypadku powyższego opowiadania była to sewdalinka pt. Imal’ jada ko kad akšam pada (Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada), traktująca o miłosnym cierpieniu kochanków rozdzielonych przez los.
Miljenko Jergović (1966) urodzony w Sarajewie poeta, prozaik, dramatopisarz i publicysta. Wydał kilka tomików wierszy, między innymi Opservatorija Varšava (Obserwatorium Warszawa, 1988), Uči li noćas neko u ovom gradu japanski? (Czy ktoś dzisiejszej nocy uczy się w tym mieście japońskiego?, 1992); zbiory opowiadań: Sarajevski Marlboro (1994), Karivani (Karivanowie, 1995), Mama Leone (1999), Rabija i sedam meleka (Rabin i siedem aniołów, 2004), Inšallah Madona, inšallah (Inszallah, Matko Boska, inszallah, 2004), Drugi poljubac Gite Danon (Drugi pocałunek Gity Danon, 2007), Mačka, čovjek, pas (Kot, człowiek, pies, 2012) i inne; eseje Naci bonton (Nazi bon ton, 1999), Ojciec (Otac, 2010), dramat Kažeš anđeo (Mówisz, że to anioł, 2000) oraz powieści: Buick Rivera (2002), Dvori od oraha (Orzechowe dwory, 2003), Glorija in excelsis (2005), Ruta Tannenbaum (2006), Freelander (2007), Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki (Srda pjeva u sumrak na Duhove, 2009), a ostatnio ponadtysiącstronicowe, sylwiczne opus magnum Rod (Ród, 2013). Zredagował też antologię młodej bośniackiej liryki Ovdje živi Conan (Tutaj mieszka Conan, 1997).
numer czytelników
M.W.
ha!art 45
79
80
Miasto
Śmierci
Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. „Miasto Śmierci” to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej. Poniżej prezentujemy pierwsze trzy odcinki. Następne znajdziecie na stronie internetowej w nieodległej przyszłości. Odcinek 1
czy innym wynalazku.
Wkrótce po przeprowadzce do marokańskiej Essawiry otrzymałem po-
Kwestia wynalazków, o których wspominałem, jest kłopotliwa. Otóż
sadę asystenta u pewnego podziemnego farmaceuty, doktora Ketera.
bywało, że trafiałem na jakiś sprzęt, który wyglądał na przemyślne połą-
Przypominam sobie swoje miejsce pracy – bardzo wysokie, zapuszczone,
czenie technologii astronautycznej z zakurzonym, bakelitowym telefonem.
niegdyś ekstrawaganckie wnętrze. Gdzieś na granicy słyszalności biła
Próbowałem godzinami sam rozszyfrować jego przeznaczenie, a kiedy
od niego utracona świetność żydowskiego rodu kupieckiego, na pewno
już traciłem cierpliwość, doktor wyjaśniał, że zmajstrował ten sprzęt
warta napisania niejednej sagi. Tynki, odchodzące na zewnątrz budynku
dla szpasu, i śmiał się, że poświęciłem tyle uwagi zwykłemu rupieciowi.
i w korytarzu, freski dawno poodbijane przez hołotę. Duże, kamienne
Do innych typowych wyjaśnień dotyczących wynalazków należały: „Nie
schody, wiodące z przedsionka na pierwsze piętro, ciemne i pachnące
pamiętam, do czego to służy”, „To skomplikowana aparatura, zupełnie
starością. Snopy światła, wpadające przez prawie już zakryte bluszczem
nieprzydatna, została w tyle za technologią”, „Mam miłe wspomnienia
okno nad wejściem, wychwytują powietrzny plankton. Za każdym razem,
z tym sprzętem, jest w nich też pewna kobieta, dlatego zatrzymam je dla
kiedy wychodziłem z mieszkania doktora, wpadałem z ciemności
siebie”, „Nie wiem, do czego to służy, znalazłem na złomowisku, ale uważaj, może być niebezpieczne!”.
korytarza w oślepiającą jasność przedsionka. No właśnie,
W niektórych rupieciach uwiły sobie gniazda rozmaite
ciemny korytarz – ten, gdzie są zniszczone freski – w głębi klatka schodowa, gdzieś z przodu niskie drzwi, przez
stworzenia. Nie pochodziły one z zewnątrz2 – brały
które tyle razy przechodziłem.
się z jednego bardzo osobliwego miejsca, które było
Drzwi zwykłe, z jednym półkolistym okienkiem. We-
niejako ich matecznikiem, a zarazem jedynym wy-
wnątrz rozgardiasz, to samo, co wcześniej, a chyba
nalazkiem doktora, o którym wiedziałem, że na pew-
nawet gorzej. Nie sposób nie zgubić się wśród stosów
no działa. Była to metalowa tuba, coś jakby wąska
rupieci, na które składają się nagromadzone przez lata
beczka, prosty srebrny cylinder, podobny do biurowej
wynalazki tego wielkiego umysłu. Odłażące warstwami
popielniczki. Stanowiła alternatywne źródło energii dla
linoleum, wszędobylski kurz – przekleństwo sprzątaczek
całego mieszkania i laboratorium. Wewnątrz kotłowała się mieszanka cieczy, a w niej jakieś śmieci czy paprochy,
– brązowe, drewniane elementy: ramy, framugi i sięgająca
niewiadomego pochodzenia. Na dnie cylindra znajdowała się
czterometrowego sufitu biblioteka, zapełniona książkami i innymi rzeczami, wszystko posegregowane według alfabetu enochiańskiego.
turbina, która bezustannie mieszała wysoko energetyczny eliksir. Zdarzało
Farba na drewnie – nijaki, uniwersytecki brąz, wielokrotnie nakładany,
mi się stać i patrzeć na wir, obserwować pływające w nim śmieci – tym
prawdopodobnie pochodzący z przynoszonych przez doktora Ketera
sposobem zdałem sobie sprawę, iż nie są to zwykłe odpadki. Ich faktura
resztek farby, którą widziałem na akademii. Poczerniałą ze starości
i budowa wykracza poza moją wiedzę o materiałach. Czasem zaś spod
podłogę zajmują rupiecie, rupiecie i jeszcze raz – rupiecie. Choć jest
wody, w asyście bulgotu i bąbelków, wypływało uśpione stworzenie. Nie
ich tak dużo, to o dziwo pod ścianami wciąż są puste miejsca na przy-
wiadomo, czy maszyna przenosiła je z jakiegoś równoległego uniwersum,
szłe pokolenia rupieci – tak ogromne jest mieszkanie. Gdzieś het, za
czy sama konstruowała naprędce, czy też teleportowała z równikowej
biblioteką, długie stoły, pozbierane z uczelni nocą przez podkupionych
puszczy.
cieciów. Na tych stołach kolby Erlenmeyera w dwudziestu rozmiarach,
Profesor wyławiał niektóre z nich metalowymi szczypcami i dokładnie
szalki Petriego w dziesięciu, krystalizatory, palniki acetonowe, wijące
mył, inne pozostawiał, aby bezpowrotnie zespoliły się z cieczą. Wszystkie
się w nieskończoność rurki i uszczelki – słowem: królestwo szkła. Jeśli
stworzenia były ssakami, niektóre posiadały cechy owadzie, większość
doktor nie przesiaduje w laboratorium albo w olbrzymiej jadalni, w par-
przypominała jakiś nieznany gatunek lemura lub myszy polnej. Grunt, że
terowej części mieszkania1, to z pewnością jest w bibliotece, gdzie czyta
nikomu nie wadziły i prowadziły swój lemurzy żywot na uboczu naszych
nową powieść Danielle Steel. Jest wtedy nieco zagubiony – w przeroś-
codziennych spraw.
niętym fotelu z filiżanką herbaty, postawioną obok na kawałku złomu 1 Mieszkanie powstało po połączeniu dwóch opartych o siebie kamienic. Klatka schodowa i korytarz po lewej stronie były latami konsekwentnie zagarniane przez dawną służbę (po tym, jak żydowscy właściciele wynieśli się lub zostali wywiezieni) i po pewnym czasie stały się jednym mieszkaniem.
ha!art 45
2 Z zewnątrz nic nie miało prawa przyjść, bo doktor bał się otwierać okna „ze względu na ptaki”, które zresztą o pewnych porach tłumnie gromadziły się w zakurzonych bulajach, po to chyba, by drwić z doktora. Ilekroć je widział, to przeklinał ze wszystkich sił. Co ciekawe, w okna dziobały ptaki różnych gatunków, jak gdyby wspólnie, jako cały ptasi ród, miały jakąś sprawę czy skargę do starego naukowca.
numer czytelników
Miasto Śmierci
Michał Curanda
Doktor zwykł określać je mianem „homunkulusów”. Kiedy wypływały na
gatego fabrykanta. Znajdował się w środkowej części miasta, pomiędzy
powierzchnię mieszanki, mówił: „Co nam tym razem urodziła maszyna?”.
dzielnicą parkową a portem. Puste przestrzenie pomiędzy sąsiednimi
Doktor nie rozumiał jej działania i zakrawa na ironię fakt, że przepis na
willami wypełniały niedbale przystrzyżone trawniki i wiatr. Mieszkanie
swój największy wynalazek ujrzał we śnie. Jak twierdził, pewnego dnia
kupiłem od Eryka Golpy, który zostawił je w opłakanym stanie. Od razu
po prostu obudził się i zabrał pośpiesznie za budowanie czegoś, o czym
wynająłem ekipę remontową, która pokryła plamy wilgoci łatami łuszczą-
wiedział, że ma być alternatywnym źródłem energii.
cej się, żółtawej farby. Łazienka była chyba najbardziej charakterystyczną
Oprócz mnie w mieszkaniu przebywał też czasem Ehud Ormazd
częścią mieszkania, ponieważ jedna ze ścian nie dosięgała sufitu. Kiedy
– wspólnik profesora w zbrodni. Sporo starszy ode mnie, lecz dużo
zajrzałem za nią, okazało się, że stanowi liche przepierzenie pomiędzy
młodszy od siwego Ketera, chirurg czy farmaceuta, a może biznesmen.
dwiema łazienkami, z czego ta druga jest położona wyżej niż moja. Oka-
Podobno jego dawny student, który pewnego razu zapukał do drzwi obłażącej kamienicy i został przyjęty przez doktora szklanką wychłodzonej herbaty3. Ehud złożył tamtego letniego dnia propozycję biznesową. Rozmawiali, a Ehud pewnie żywo przy tym gestykulował, jego dłonie raz po raz przecinały słoneczne jupitery. Doktor Keter przystał
zało się, iż sąsiednie mieszkanie jest biurem, w którym do godziny szesnastej podpisuje się faktury i zleca dostawy jakichś płyt styropianowych i złączek. W związku z tym dopiero po szesnastej mogłem brać prysznic bez obawy, że ktoś będzie miał kaprys, aby mnie podglądać. Dom należał do ponurych i trochę nieprzytulnych,
na zaproponowane warunki i w ten oto sposób zosta-
był jednym z tych, gdzie pod tynkiem czai się morski
li współpracownikami. Są pewne kwestie związane
szlam, jak zła krew zatruwa myśli domu i wprowadza
z Ehudem, które od początku mnie trapiły. Na przykład,
w paranoiczne, schizoidalne nastroje. Nie pomogło
czy Ehud rzeczywiście studiował u Ketera? Doktor zbył
wcale niepokojące odkrycie, które poczyniłem już dru-
moje wątpliwości jednym machnięciem ręki, jakby mówił: „Co za różnica?”. Tak oto jeden z największych, niedocenionych alchemików XX wieku został zaprzęgnięty przez perskiego
giego dnia po przeprowadzce. Zgodnie z umową, poprzedni lokator miał zabrać wszystkie swoje rzeczy ze sobą, ale coś jednak zostawił – surrealistyczną rzeźbę, popiersie.
biznesmena w lnianym garniturze do podziemnej produkcji substancji
Smukła kobieca szyja i barki zwieńczone były jakimś gatunkiem kalma-
odurzających. Niektóre kombinacje cząsteczek mają sens, trzymają się
ra lub mątwy. Była to raczej wariacja na temat morskiego stworzenia,
za ręce z gracją – to była jedna z tych kombinacji.
bowiem macki nie miały przyssawek, zwisały jak pęk długich robaków,
Odcinek 2
a sama głowa nie miała opływowych kształtów, tylko regularne, kostne
W mieście istniał charakterystyczny podział na jasne, dobre, poczciwe,
wypustki, sklepienia i tym podobne atrybuty typowej czaszki.
siwiejące kamienice i mroczne, w których spod obłażących stiuków
Całość była wykonana z dziwnego tworzywa – lekkiego, solidnego
wyzierały przegniłe deski, pełne robactwa i szlamu. Tak to bywa w nad-
kamienia, pełnego mineralnych żyłek i przebarwień. Rzeźba zaintrygowała
morskich miastach. Ludzie żyli tu od pokoleń z egzystencjalną afirmacją
mnie i nieco przestraszyła. Zamiast pokazywać sąsiadom, wolałem ją
dla urojonych klątw i obłędów, które morze rzucało na nich i na ich domy.
ukryć. Kto wie co przedstawiała i jak zareagowaliby na moje odkrycie.
No właśnie, to spostrzeżenie jest kluczem do metanarracji, albowiem
Wizerunek tajemniczego monstrum znalazłem w jeszcze jednym miej-
tu, jak chyba nigdzie indziej na świecie, domy współżyły z mieszkańcami.
scu w mieście, nieopodal mojego domu – w restauracji Rabazon, której
Zmurszałe, zagrzybione chatki nad wodą, kamieniczki w porcie i sło-
każde z wysokich okien zdobiły witraże. Niewielki witraż nad schodami
neczne kamienice na opromienionych jeszcze resztkami bogactwa ale-
wejściowymi ilustrował walkę między dwiema postaciami na tle wzburzo-
jach, nawet bloki z jaskrawo ubarwionymi fasadami i ponurymi wnętrzami
nych fal. Osobą z prawej strony był rybak w żółtej pelerynie sztormowej,
miały swoje poczesne miejsce. Ich obecność była zauważalna, miewały
dzierżący oburącz harpun. Ostrze broni tkwiło w krwawiącej ranie, znaj-
ludzkie nastroje i wpływały tym samym na nastroje mieszkańców.
dującej się tuż nad obojczykiem kobiety o szarej skórze z monstrualną
Niektóre na przykład potrafiły bać się zbyt gwałtownych sztormów –
głową, dokładnie taką, jak na znalezionym przeze mnie popiersiu. Pisząc
kiedy się zaczynały, ich podłogi i ściany stawały się wyraźnie bardziej
o walce, zagalopowałem się – takie było moje pierwsze spostrzeżenie,
chropowate i drżące. Niekiedy dom smucił się razem z mieszkańcami,
na witrażu rybak po prostu atakował dziwną, morską istotę. Jej krew była
pochylał nad rodzinną tragedią, a sufity zaczynały przeciekać, kiedy
odzwierciedlona przez kawałek czerwonego szkła, a smukłe, kobiece
ktoś płakał z powodu złamanego serca. Nasuwa się myśl o komunikacji
kształty sugerowały głębokie powinowactwo z człowiekiem. Typowe
z domami – jeżeli możemy komunikować się ze zwierzętami, poznać ich
mitologiczne stwory, jeżeli miały przerażać, to były prezentowane jako
odruchy i zrozumieć, jakie kryją się za nimi emocje, to czemu nie robić
bezkształtne masy mięśni, przerośnięte kończyny i atawistyczne do-
tego samego z domami? To pytanie, nim zadałem je doktorowi, nurtowało
datki. Tu obraz inności był wystudiowany, zmierzony i proporcjonalny,
mnie dłuższy czas. On natomiast udzielił mi typowo mglistej odpowiedzi,
jak gdyby reprezentował coś rzeczywistego. Wcześniej zauważyłem, że
która jednakże okazała się pomocna, ale o tym opowiem innym razem.
na obojczyku popiersia ktoś wyrył dłutem bruzdę w kamieniu – czy to
Przechowuję w pamięci domy, które zrobiły na mnie przejmujące wra-
wszystko było elementem jakiejś miejscowej legendy?
żenie. Pierwszym z nich była oczywiście kamienica doktora, drugim mój
Nim przejdę do innych wspomnień, muszę dodać, że kiedy tak sie-
własny dom. Jego, z pewnością burzliwa, historia i udział w dramatach
działem w Rabazonie, czekając na menu i oglądając witraż, coś się we
lokatorów trwały ponad sto pięćdziesiąt lat. Do mojej dyspozycji był
mnie poruszyło. Moje ciało wymknęło mi się spod kontroli. Doznałem
dostępny zaledwie niewielki wycinek tego czasu (jakbym ustawił wska-
fizycznego podniecenia na myśl o smukłym potworze z legendy. Moja
zówkę na za trzydzieści sekund dwunasta – proporcjonalnie tyle, ile
wyobraźnia zagotowała się, toteż przezornie położyłem sobie na kolanach
wynosi wkład człowieka w historię planety). Dom był olbrzymią willą
serwetę, aby kelnerka nie zauważyła erekcji.Na początku zamówiłem tylko
z szeregiem wysokich mieszkań, pierwotnie należącą w całości do bo-
kawę, a po namyśle zaczepiłem liczącego utarg właściciela.– Przepra-
Wielcy myśliciele wciąż są pochłonięci pracą, a w okresach pomiędzy asystentami doktor nie był w stanie nawet zorganizować sobie wrzątku; „W taki upał zimna nawet lepsza” – skwitował Ehud. 3
numer czytelników
szam… skąd pochodzą te witraże? – Podejrzewam, że stąd. Były tu, gdy kupowałem restaurację.– Ten nad drzwiami jest fascynujący. Proszę mi coś o nim powiedzieć.– Też zawsze mnie ciekawił. Poprzedni
ha!art 45
81
82
Miasto Śmierci
Michał Curanda
właściciel, Włoch, ciężko chory człowiek, który opuszczał to miejsce
przez dobę. Ocknąłem się uzdrowiony ze swoich katuszy, zastanawiając
w pośpiechu, mówił, że to: „Syrena, jedząca spaghetti”. Podobno myśli-
się, czy to się kiedyś powtórzy, czy też byłem tylko materiałem na jedną
wemu najłatwiej dopaść zwierzynę podczas posiłku. Scenka ma niby
noc… Popołudniowe słońce oświetlało śnieżnobiałą kopertę. „Księżycu
symbolizować podbój natury, ale czy aby na pewno wszystko zostało już
mych nocy, słońce moich dni” – tak był zatytułowany list pożegnalno-
rozstrzygnięte? Przecież nie pokazuje triumfu rybaka. Może powinienem
-miłosny, który się w niej znajdował. Ten, kto ulżył mi w katuszach był
zamówić kiedyś następny witraż, w którym syrena bierze odwet. – Czy
zainteresowany bliższą znajomością.
pamięta pan, gdzie mieszkał ten Włoch? Zastanawiam się, czy nie tam, gdzie ja się wprowadziłem.– Wykluczone. Z całą pewnością mieszkał
Odcinek 3
Posada asystenta doktora Ketera zmuszała mnie do obcowania z tubyl-
nad restauracją. Teraz ja tam mieszkam.– Czy zostawił może coś po
cami Essawiry, rozlokowanymi po całym mieście, uśpionymi agentami
sobie? – Zabawne, że pan o to pyta, bo faktycznie znalazłem notes z jego
bractw muzułmańskich, rozemocjonowanymi handlarzami przypraw
przepisami. Za jego czasów restauracja słynęła ze świetnych makaronów.
lub mrocznymi przedstawicielami półświatka. Ponadto, odkąd zwierzy-
Jeśli ma pan ochotę, to mogę przyrządzić coś włoskiego.– Spaghetti
łem się Keterowi ze swojego romansu z syreną z witraża, zaczął mnie
po bolońsku? – spytałem z nadzieją i wkrótce potem wciągałem do ust
ukradkowo nagabywać do wykorzystania tego nadnaturalnego kontaktu.
pszenne macki, zerkając bezczelnie na postać z witrażu tak, jakby była
Potrzebował jakichś alg z dna morskiego, które miały mu umożliwić syn-
prawdziwą osobą, siedzącą przy stoliku obok.
tezę czegoś, co raz tylko zdarzyło mu się stworzyć w czasach młodości,
*
a co przewyższało swoją jakością inne produkty. Wtedy po raz pierwszy
Leżałem, śliski od potu i wychłodzony, w zatęchłej pościeli. Dłonie ześliz-
spostrzegłem, że doktorem niekoniecznie kieruje pasja tworzenia, że jego
giwały mi się z brzucha. Od czasu mojej kolacji z witrażem (przywykłem
motywację stanowi raczej obsesja. Nie dawał mi spokoju przez kilka dni,
nawet myśleć o tym jak o randce) podniecenie nie dawało mi spać.
siadał naprzeciw mnie ze swoją herbatą, tym razem jednak jego zazwy-
Bolesno-przyjemne erekcje, masturbacja sado-maso – po nocach zajmo-
czaj nieobecne spojrzenie świdrowało mnie nieubłaganie. Złamałem się
wałem się głównie tym. Doszło wreszcie do tego, że na głos zanosiłem się
wreszcie, ale przyznaję, że przystałem na jego plan po części z własnej
lamentem i prośbami do monstrualnej dziewczyny, aby przyszła i uwolniła
ciekawości. Doktor Keter poprosił mnie, żebym w miejsce tajemniczego
mnie. Krzyczałem na przykład poddańczo: „Chcę być twój, chcę być twoim
listu zostawił swój – miłosny i nęcący, a w postscriptum zamieścił prośbę
niewolnikiem, weź mnie całego, proszę, błagam cię, jesteś najpiękniejsza,
o konkretne podmorskie rośliny.
kocham cię, chcę cię”, a potem z wyrzutem: „Ty potworna pizdo, ty morski mutancie, masz małe cycki, dobrze, że cię ten rybak zajebał, należało ci się za twoje okrucieństwo i brzydotę”, aby zaraz wrócić do poddańczych peanów. Rano
„Księżycu mych nocy, słońce moich dni” miało znaczyć tyle, co: „W dzień o tobie myślę, a w nocy o tobie śnię”. Czy Keter, kiedy był młody, miał podobną przygodę, skoro tak dobrze wiedział, co zrobić i o co poprosić?
zasypiałem po kilkugodzinnej masturbacji, sperma
Swój list zatytułowałem „Księżniczko mych nocy,
wysychała na mnie w tężejącym od słońca powie-
królowo moich dni”, co nie mijało się z prawdą, gdyż
trzu. Przewracałem się niespokojnie przez jakiś czas
ciągle wspominałem nasze nocne przeżycie. W post-
i otwierałem oczy kompletnie niewyspany. Szedłem
scriptum dodałem: „Czy mogłabyś mi podarować Algę
do doktora Ketera, do słonecznej dzielnicy ogrodów
księżycową z dna morskiego? Odwdzięczę się jakoś”.
i drzemałem po kątach, między rupieciami. „Och, gdyby tylko można otulić się tą całą maszynerią” – wzdychałem, kiedy robiło się chłodniej. Doktor Keter był tak zajęty swoimi odczynnikami, że nawet nie zauważał, że nie wypełniam powie-
Tego właśnie potrzebował Keter, aby zsyntetyzować swój flagowy produkt, ochrzczony przez Ehuda mianem „Orientalne Kobierce”, i to dostał – jego plan powiódł się. List, który polecił mi napisać, zniknął, a po przebudzeniu znalazłem
rzonych mi obowiązków. Czasem tylko przystawał, jeśli pochwycił mnie
na poduszce pęk turkusowych, żyłkowanych liści morskich. „Orientalne
wzrokiem między dwoma zakurzonymi sprzętami (tak chudy już byłem)
Kobierce” wkrótce okazały się tym, co doktor ceni ponad wszystko. Zaczął
i przyglądał mi się pobłażliwie. Z zakamarków zaś wyłaziły homunkulusy,
poświęcać im przynajmniej cały jeden dzień ze swego tygodnia pracy.
efekt uboczny działania maszyny, puszyste odpowiedniki odpadów ato-
To właśnie ten, niczym nie wyróżniający się, biały proch o znikomym
mowych wielkiej elektrowni. Kiedy zapadałem w czujną drzemkę, właziły
zapachu przenosił mnie do Miasta Śmierci, nazywanego przez tubylców
na mnie i zwijały się w kłębki w fałdach ubrań. Czy je także coś trapiło,
Kota Mati. Uważam, że „Orientalne Kobierce” są dowodem głębokiej pasji
że nie spały po nocach? Nigdy się tego nie dowiedziałem, bo kiedy tylko
i geniuszu ekonomicznego Ketera. Z tego, co zrozumiałem z urywanych
otwierałem oczy, one znikały w wirze swoich homunkulusowych spraw.
wyjaśnień Ketera, specyfik jest niezmiernie trudny do zsyntetyzowania.
Myślę, że umarłbym z wycieńczenia, gdyby nie doktor, który chyba z li-
Sztuka jego wytwarzania graniczy z popisem mistrzowskiej żonglerki
tości postanowił poświęcić mi ułamek swej uwagi. Dostałem od niego
odczynnikami. Keter często się nim zajmuje, ponieważ za każdym razem
jakieś przeterminowane tabletki uspokajające. Tego samego wieczoru
stanowi dla niego wyzwanie, potyczkę z zasadami prawdopodobieństwa
zażyłem dwie i owinąłem się w zatęchłe prześcieradła.
otrzymywania właściwych cząstek, odpowiednik alchemicznego hazardu.
Później, w nocy poczułem delikatny ciężar na biodrach. Od razu mi
Kiedy zaś ów towar trafia w ręce Ehuda, jego oczy zapalają się. Nie mam
stanął i poczułem, jak wilgotna, chłodna dłoń owinęła się wokół mojego
pojęcia, ile przywłaszcza samemu sobie, ale po jego reakcji widziałem, że
penisa po to, by umieścić go w śliskim i twardym wnętrzu. Czułem się,
odwiedza Kota Mati regularnie. Na początku nie posiadał się z radości
jak gdybym wnikał do wnętrza ostrygi. Zadrżałem w ataku ekstazy, ręce
i wychwalał talent Ketera pod niebiosa, potem, z każdymi następnymi
mi zesztywniały, dostałem nagłych skurczów w obu nogach, oczy mi się
odwiedzinami, jego twarz była nieco bardziej powściągliwa, ale w oczach
wywróciły do góry i przez następne kilka godzin nic już nie widziałem, ani
wciąż tliła się pasja. „Takie są uroki podwójnego życia – pomyślałem
nie miałem świadomości tego, co się ze mną dzieje. Wiem tylko, że to było
– wpierw beztroski turysta, następnie smętny obywatel”. Ja z kolei nie
nieprawdopodobnie przyjemne. Wraz z nadejściem świtu osuwałem się
ukrywałem satysfakcji z udziału w produkcji „Orientalnych Kobierców”
powoli w sen, budzony tylko sporadycznymi wstrząsami przyjemności,
i czułem, że nieograniczony dostęp do nich należy mi się za to, czego
w końcu ciężar z moich bioder zniknął i spałem długo, nieprzerwanie
dokonałem, aby umożliwić klientom podróże do Miasta Śmierci.
ha!art 45
numer czytelników
Miasto Śmierci
Michał Curanda
Wielokrotnie mówiłem o nim z przekąsem, nazywając je Miastem
traktowania jednostki i z monumentalnych projektów urbanistycznych.
Śmierci Klinicznej, ponieważ efektem działania specyfiku jest swego
Kolejna, bardziej uduchowiona, teza głosi, że Kota Mati to zaświaty, do
rodzaju letarg. Okazało się, że aby dostać się do Miasta należy postę-
których trafiają zmarli. Pogląd ten ma długą tradycję i z niego wywodzi
pować w konkretny sposób. Zauważyłem, że w stanie odurzenia moje
się zwyczajowa nazwa metropolii.
ciało traci temperaturę, lecz jeśli okryję się odpowiednią ilością koców
W ogóle w melinach opiumowych sporo rozmyśla się nad wymiarami
i siądę przed kominkiem, duszące ciepło pogrąża mnie w bardzo przyjem-
żywych. Owocem tych myśli jest unikalny szowinizm mieszkańców Kota
nej drzemce. Zamykam oczy i wpadam w głęboki sen – wtedy właśnie
Mati, który uderza właśnie w żywych, zamieszkujących owe „nadświaty”
budzę się w jednej ze spelun opiumowych Kota Mati, jakbym dopiero co
i „przedświaty”. Dziwne jest to, że tyle osób w Mieście uważa się za
wytrzeźwiał. Tym sposobem ja też zacząłem prowadzić podwójne życie
zmarłe i w związku z tym gotowe są chełpić się tym, jeśli tylko poprawia
i mieszkać w dwóch miastach jednocześnie.
im to nastrój.
Moje żarty na temat śmierci klinicznej nie są bezpodstawne. Przeciętni
Łatwo tam stracić humor – w dzień głowa pulsuje od nieustającego,
mieszkańcy nie zadają sobie zbyt często pytań o naturę Miasta.
bezsensownego ruchu ulicznego, bezładnie napierającego na leniwie
Są nim zbyt znużeni, albowiem każdy spędzony tam dzień jest niczym
sklecone stragany. Dalej stragany szturmują zagrzybione kamienice.
następny odcinek męczącego snu. Niektórzy ludzie zakładają istnienie kilku różnych „gęstości” świata widzialnego i żywią skrytą nadzieję, że w hipotetycznej gęstości wyższego rzędu przewracają się z boku na bok i mamroczą coś do poduszki
Jeszcze dalej szwadrony riksz wbijają się jak przecinaki w materię tłumu, a pośrodku skrzyżowania stoi zagubiony policjant-żółtodziób, który dostał absurdalny rozkaz kierowania tym bajzlem. Codziennie, tuż przed zachodem słońca,
czy też zmożeni przez śpiączkę powypadkową odby-
ma miejsce rytualna udręka naprawiania straganów
wają swój długi i głęboki wyrok. W tym sensie każdy
i zamiatania ulic. Tak to wygląda z wysokości mo-
jest tutaj skazany na Miasto Śmierci. Znam też inne
jego balkonu, który nieustannie grozi zawaleniem.
hipotezy, zasłyszane w herbaciarniach i wyłuskane
Obawiam się czasem, że zakończę tragicznie moje
z proroczego biadolenia klientów melin opiumowych.
bytowanie w zaświatach, gdy barykady nie wytrzymają
Jedna z nich sugeruje, że każdy kto tu trafia, w ten czy w inny sposób, został rzeczywiście skazany w wyższym wymiarze na Miasto Śmierci. Rzekomo wynaleziono tam zastrzyk albo hipnozę usypiające na długie lata. Podobno skaza-
i tłum przechodniów przetoczy się po stemplach, przytrzymujących balkon. Czy ten moloch o milionie głów byłby zdolny do blitzkriegu przez Miasto, czy przebiłby się, powiedzmy, przez całą kamienicę
nych umieszcza się w wąskich kapsułach, rodem z japońskiego motelu,
czynszową? Chyba nie, bo Miasto i tłum są częścią tego samego snu.
i spuszcza na linach jak trumnę do olbrzymiego składu kapsuł. Ów skład
Prędzej to wszystko roztopi się w upalny dzień i zasili muły Rzeki Zapo-
prawdopodobnie znajduje się w Chinach, znanych z przedmiotowego
mnienia, aniżeli wyjdzie poza przypisane mu koleiny.
Michał Curanda, dwudziestodziewięcioletni-mieszkaniec Husavik na Islandii. Z wykształcenia antropolog. Prowadzi własnego bloga. W krąg jego zainteresowań wchodzą antyczne kulty misteryjne, holokaust, tarot, siłownia i minimalizm. Na co dzień jest przewodnikiem po lodowcu. numer czytelników
ha!art 45
83
Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni
84
Kibole ole ole ole Przychodnia, wąski korytarz, czekam w długiej kolejce do okulisty. Duszno, tłok. Nagle przez drzwi wchodzi Dres – przykokszony, jawnie wkurwiony, z dużym chińskim napisem wytatuowanym na ogromnym karku. Jakiś kibol, pewnie szuka zadymy. Dres staje w pozycji Lucky Luke’a, z szeroko rozstawionymi rękami, trochę przypominając postawę Django, a trochę Goryla. Po chwili nerwowego łypania na zgromadzonych zdaje się, że Dres wypatrzył ofiarę. Podchodzi do malutkiej, uroczej i bezbronnej staruszki i pyta z niezmiennie wkurwionym wyrazem twarzy: – A pani za kim jest?
Antoni Mitręga
Cała kolejka zamiera, ja też zamieram. Czekamy jak staruszka z tego
musimy więc sprawę prędko załatwić – tłumaczył łysy herszt, wyjaśnia-
wybrnie i co odpowie? Bo komu kibicuje staruszka i skąd ma wiedzieć,
jąc taktykę umówionej ustawki jedenastu kiboli Naszych z jedenastoma
co chce usłyszeć kibol? Że jest za Górnikiem Zabrze? Za Legią Warsza-
kibolami Tamtych, którą zaplanowano na po meczu. – Mamy przewagę
wa? Za Wisłą?
w masie, więc wchodzimy pierwszym pierdolnięciem, tak żeby frajerzy
– Za panem w kaszkiecie, tylko on poszedł na chwilę zapytać o coś
poupadali. I potem, jak upadną, to butujemy tych, co upadli, a w tych, co
do rejestracji i zaraz wróci – odpowiada z przemiłym wyrazem twarzy.
się trzymają, wchodzimy drugim pierdolnięciem.
– To ja będę za panią – mówi dres i staje spokojnie na końcu kolejki.
– A jak któryś z Naszych upadnie? – dopytywał szeregowy łysy.
Wtedy postanowiłem, że zrobię to, czego nie robiłem już od lat: muszę
– Huj, sadzimy karaty, wypierdalamy z łokcia, byleby upadli. A wtedy
się w końcu wybrać na mecz. Bo mecze są spoko.
butujemy – dookreślił.
↓
– Aeeeaaeeaaoo – przytaknęli chóralnie pozostali.
Kupując bilet, wybierasz między pójściem na dwa główne sektory sta-
Łysi przytaknęli, bo Nasi z Tamtymi mają kosę.
dionu – żyletą i piknikami. W cenniku żyleta określana jest najczęściej
↓
jako „sektor dla najbardziej zagorzałych kibiców”.
Stałem w kolejce do wejścia na stadion, kiedy nagle jakiś chudzielec
– Poproszę najtańszy bilet – zwracam się do starszej kobiety w okienku
popchnął mnie i przeciskając się, zaczął torować sobie drogę pośród
na stadionie Naszych. Starsza kobieta o wypisanym na plakietce imie-
czekających. Pierwszy odruch podpowiadał, żeby chociaż coś za nim
niu Jagoda kasuje ode mnie dychę, tymczasem obok niej wisi cennik,
krzyknąć, ale na meczu musisz uważać, komu zwracasz uwagę – nawet
z którego jasno wynika, że najtańsze bilety są za piątkę.
jeśli ubliży ci wysuszony, mały szczypior. Początkujący kibicu, pamiętaj,
– Poprosiłem najtańszy, a Pani mnie kasuje za średni – mówię.
że w każdej solidnej ekipie dresów zawsze znajdą się nie tylko kanoniczni
Zdziwiona Pani Jagoda wyziera z okienka, mierzy mnie uważnie wzro-
Gruby, Łysy czy Mustafa, ale też Rudy, Student czy Doktorek. Nawet więc
kiem, po czym z powrotem wraca do jamki. Mija kilka sekund, po czym
jeśli uważasz, że masz przewagę nad wysuszonym szczypiorem, pod
wyziera i mierzy jeszcze raz, ma wyraz twarzy, jakby na targu niewolników
którego nosem rosną koprowe piczkodrapki, to pamiętaj – może to nie
oceniała moją przydatność do pracy na polu bawełny.
być bezpański szczypior, a część większej ekipy. Tacy też są potrzeb-
– Najtańsze są dla najbardziej zagorzałych kibiców – mówi w końcu,
ni – koksy i karki trzymają ich, bo tylko oni, jak ekipa długa i szeroka,
dając mi do zrozumienia, że sama pracuje tu od czasów, kiedy jeszcze
wiedzą, że jak się weźmie taksę na czterech, to jest taniej, wiedzą też,
niczym dziwnym nie było nadawanie klubom łacińskich nazw jak Cracovia,
w którym bankomacie kto ma wybrać hajs, żeby nie trzeba było płacić
i widzi przecież, że nie jestem wystarczająco zagorzały, żeby iść na żyletę.
prowizji. Są księgowymi mafii bez mafii. Musisz więc zawsze uważać
Ja jednak, kierując się rachunkiem ekonomicznym, wciąż się upieram.
kibicu, bo na stadionie jest jak na arabskim bazarze – fukniesz na jedną
– Synu – zaczyna mówić do mnie pani Jagoda takim samym tonem,
niepozorną osobę, a jak spod ziemi wyrasta nagle trzydziestu jego kumpli,
jak klawisz w Symetrii, kiedy pyta głównego bohatera, czy zdaje sobie
siostrzeńców i dziadków. Roi się na nim od Łysych, Grubych i – ledwo
sprawę z tego, co robi, idąc do gitów zamiast do frajerów. – Czy zdajesz
deklinowalnych – Mustaf.
sobie sprawę z tego, co robisz, idąc na żyletę zamiast do pikników? – pyta
To zresztą ciekawe – jeśli trafiają na siebie nieznające się wcześniej
i kreśli szybko rachunek potencjalnych zysków i strat.
ekipy kiboli tego samego zespołu (a jak już ustaliliśmy, w każdej ekipie jest
↓
ktoś o ksywie Łysy, Gruby i Mustafa), to poznając się, jak przedstawiają
Przed meczem Naszych z Tamtymi siedziałem z książką w knajpie nie-
się sobie nawzajem: Łysi Łysym, Grubi Grubym, a Mustafy Mustafom?
daleko stadionu, kiedy nagle wparowała grupka łysych. Rozsiedli się
Zapewne, używając terminologii piłkarskiej, systemem każdy z każdym,
konspiracyjnie w kącie i bąkali niby do siebie, ale kibole i tak zawsze bąkają
a nie pucharowym.
takim głosem, jakby chcieli spuścić interlokutorowi ostry wpierdol, więc
A jeśli tak, to poszczególni Łysi orientują się wówczas, że nie są jedy-
wszystko słyszałem. Siedzieli tak, trzymając w bagietach pełnych mocy
nymi Łysymi na tym świecie. Podobnie Grubi i Mustafy. Co więc dzieje się
schwepsy, a jeden z nich tłumaczył reszcie plan. Bo ten jeden miał plan.
wówczas, kiedy dochodzi do spotkania kiboli o tych samych ksywach?
– Panowie, widać, że Tamci poszli ostatnio nie w masę, a w rzeźbę,
Czy przechodzą na swoje prawdziwe imiona, których pewnie nawet
ha!art 45
numer czytelników
Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni
ich rodzice już nie pamiętają?
nym odruchem spojrzenia na swojego oprawcę. Biegał więc jak Orfeusz po
Czy wygląda to tak:
tym Hadesie i ani przez moment nie mógł odwrócić głowy, żeby spojrzeć
– Siema, jestem Łysy – mówi pierwszy.
na swoją przykokszoną Eurydykę, która zapowiadała, że Orfeusz nieba-
– Łysy? Kurwa, ja też – replikuje drugi, nie wiedząc, że akurat replikuje.
wem zbierze wpierdol. Walczy więc Orfeusz ze sobą, ale wie, że Eurydyka
– Dobra, bo się pojebie: mam na imię Balzatar – daje za wygraną
i tak nie zniknie, kiedy ten na nią spojrzy. I wszyscy wygrażamy sędziemu
pierwszy.
Cyprianowi, który już porządnie posrany nagina tam i z powrotem po
– Igor – mówi drugi.
bocznej linii, a tłum Łysych, Grubych i Mustaf z uśmiechem patrzy, jak
↓
się biedak miota.
Na piknikach było w pytę, pani Jagoda miała rację. Nie przeszkadzała
Na piknikach nie było jednak tak niebezpiecznie jak na żylecie. Patrzy-
mi nawet często powtarzana rymowana filipika rozbrzmiewająca z ży-
liśmy na Cypriana i miałem wrażenie, że niektórzy nawet mu współczuli.
lety: „Pikniki huje, a żyleta nie”. Wszyscy wiedzieliśmy, że to tylko taki
Mój sektor składał się głównie z dziadów, które żłopały piwo bezalko-
szturchaniec – pełen czułości, jak dla młodszego brata. Prawdziwym
holowe, bo innego na stadionie sprzedawać nie wolno. Śmiały się więc
wrogiem był zespół, który rzucił tego dnia wyzwanie Naszym. Gdybym
dziady do siebie nawzajem, że bezalkoholowe to siki, że piją dla zgrywy,
zresztą wchodząc na stadion nie wiedział, jaki zespół jest dziś rywalem
żeby coś w ogóle w łapie trzymać, że dla bab, niemniej żłopali równo jedno
Naszych, mógłbym mieć problem z domyśleniem się, ponieważ żyleta
za drugim. Żłopią i liczą po cichu dziady, że jednak klepnie, że w końcu
ochrzciła rywali mianem „hujów” i „tępych szmat”, ignorując zupełnie
cokolwiek sponiewiera. A tu chuj nie klepie i nie poniewiera. Żłopią dziady
historyczną nazwę Tamtych (jeden tylko kibol użył określenia „spierdoliny”,
jednak uparcie i wciąż projektują, że jeśli ich zespół z dziewiątego pod-
ale w prywatnej rozmowie).
skoczy na czwarte w tabeli, to będzie grał w eliminacjach europejskich
Tymczasem mój dramat polegał na tym, że przyszedłem na mecz
pucharów, a wtedy jak wylosują Juventus, to przyjedzie do nich Juventus,
właśnie jako kibic Tamtych i jako tenże kibic Tamtych nie mogłem się
a jak Barcę, to nawet przyjedzie Barca. Licytują się wówczas na absurdy
zdradzić. Tak więc jak Konrad Wallenrod siedział na zamku krzyżackim
zbudowane na silniku: „ej+imię i nazwisko piłkarza+będzie pił+nazwa
i nie mógł puścić pary, tak samo ja uwaliłem się na zielonym krzesełku
miejsca gdzie się pije”. Przykładowy absurd to: „Ej, i Messi będzie pił
w pizdeczkę i ani mruknąłem. Kiedy więc Tamci mieli dobrą akcję, to
w knajpie »U Waldemara«”. Po każdym absurdzie wypowiedzianym przez
wyskakiwałem z radości, ale jeszcze w locie musiałem się każdorazowo
któregoś dziada pozostałe dziady się śmiały.
reflektować, że źle robię. Lecąc, już wykrzykiwałem kurwę radosną, ale
↓
jeszcze erektując, musiałem robić prędko minę z grymasem, kurwę ra-
Głupio mówić o statystycznych Polakach, bo wiadomo, jak to jest ze
dosną zamieniać na kurwę zawziętą i z obrzydzeniem nazywać Tamtych
statystyką – jakbyśmy wsadzili jedną łapę do wrzątku, a drugą do lodo-
„szmatami”. To była walka o własne dupsko obliczona na milisekundy.
watej wody to statystycznie powinno być nam dobrze, ale między innymi
Kiedy mi się udawało, siedzący wokół łysole spoglądali na mnie, prawie
właśnie tutaj statystyka zawodzi.
niezauważalnie kiwali glacami z uznaniem i myśleli: „Ten, to jest zagorzały
Załóżmy jednak, że statystyczne chłopy siedziały tego dnia właśnie
bardzo. Marnuje się tu na piknikach”.
na trybunie pikników (to zresztą fascynujące, bo statystyczny chłop
Tak, bo na piknikach siedzieli nie tylko obżerający się hot-dogami chłop-
naprawdę żyje gdzieś, nie zdając sobie sprawy, że jest statystycznym
cy, ale również żyleciarze w stanie spoczynku. Widać to zawsze, kiedy
chłopem. Socjologowie liczą przecież, ile przeciętny Polak ma wzrostu,
szykują się jakieś zadymy na stadionie – wówczas promyczek słońca
ile razy w ciągu tygodnia uprawia seks, czy i ile ma zwierząt domowych.
omiata łyse łby piątej kolumny pikników. Kibole powtykani w pikniki.
Wystarczy więc wziąć sto najczęściej powtarzających się w badaniach
W końcu lata mijają, Łysi, Grubi i Mustafy robią dzieciaki, których już
kryteriów, stworzyć na ich podstawie profil statystycznego chłopa, a po-
przecież nie wezmą na żyletę. Muszą więc sami ze stanu służby przejść
tem znaleźć osobę najbliższą tym rezultatom. Może to ty, drogi czytel-
do cywila i grzecznie łuskać słonia na piknikach. Tylko sportowe twarze
niku, jesteś tym statystycznym chłopem?). Obserwując statystycznych
ich zdradzają. Nawyki jednak pozostają, dlatego kiedy łysi Tamci zaczęli
Polaków oglądających mecz, w którym występują czarnoskórzy, można
dymić do łysych Naszych, a piąta kolumna na piknikach lekko się pode-
dostrzec, że są oni rasistami. Stają się jednak czuli i opiekuńczy, kiedy
rwała, ja w swoim dopingu jeszcze bardziej zagorzale zapierdalałem, żeby
czarnoskóry gra w ich drużynie. „Nasz mużin! ” – mówią. I też gadają
nie pozostawiać cienia wątpliwości tym, których glace omiatało słońce.
dziady, co żłopią bezalkoholowe, żeby klepło, choć nie klepie, o prosto-
Siedziałem więc z piknikami, wallenrodyzowałem sobie nerwowo i ob-
waniu bananów, ale jednak zdrobnią tego banana i wyjdzie im z tego
serwowałem fascynującą mnie żyletę, tak jak na amerykańskich filmach
w końcu „bananek”. I opowiadają w kółko kawały zbudowane na silniku:
ustawione pod ścianami dziewczyny z gatunku cnotki-niewydymki ob-
„murzyn+ciemna noc+reszta kawału”. Ale z czułością, bo to „nasz mużin”
serwują chodzące trójkami po szkolnym korytarzu cheerleaderki: che-
patrzcie, jaki już zmęczuszkowy, jak swoimi hebanami człapie już po
erleaderkę-liderkę i dwie cheerleaderki-przydupaski. Ja obserwowałem
boisku, odpoczynku potrzebuje, bo „mużin też człowiek”. I zawsze któryś
żyletę i dramat sędziego bocznego Cypriana. Sędzia boczny bowiem
z chłopów powie głosem, jakby zdradzał prawdę objawioną, że murzyni
w pierwszej połowie machał chorągiewką nie po myśli Naszej żylety,
szybko biegają.
dlatego kiedy sędzia główny w drugiej części meczu zesłał Cypriana
Nie wszystkie stadiony dzielą się jednak na sektory dla pikników i żyletę.
na drugą połowę boiska, tuż przy żylecie, sędzia boczny Cyprian trząsł
Tego podziału nie ma chociażby na IzoArenie – stadionie trzecioligowego
portkami. Udał się jednak posłusznie na drugą stronę, a tam już Łysi,
klubu Izolator Boguchwała z Boguchwały. Zresztą, czym niższa klasa
Grubi i Mustafy ostrzyli sobie na niego zęby. Przez resztę meczu igrali
rozgrywek, tym mecze stają się bardziej familiarne. Pamiętam, kiedy
sobie z nim, wiedząc, że sędzia Cyprian nie dość, że ich słyszy, to jeszcze,
na meczu pewnego nierokującego gliwickiego zespołu piłka wyleciała
musząc ciągle obserwować boisko, ani na chwilę nie może odwrócić się
w trybuny (a więc rzędy krzesełek, ustawionych przy samej murawie),
w stronę trybuny. Kiedy więc milkły niezmiennie gromkie „huje” i robiło się
piłkarz podbiegł do góra trzynastoletniego małego ultrasa, który złapał
nieco ciszej, przemawiał któryś z Łysych do sędziego bocznego Cypriana:
piłkę i krzyknął:
„Pizdeczko, czekam na ciebie po meczu – nie spierdolisz mi”.
– Synek, oddawaj ta bala!
Cyprian, z upływem czasu coraz bardziej wydygany, walczył z natural-
– Nie dam ci ta bala, bo ciepać nie umiesz! – odpowiedział mały ultras.
numer czytelników
ha!art 45
85
Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni
86
W końcu oddał, bo to była jedyna.
dychotomia, którą sygnalizował już Jan Paweł II pozwala ci cieszyć się
↓
niezależnie od rezultatu – być w następnej rundzie lub mieć z dyszki
Mecz Naszych z Tamtymi skończył się bezbramkowo. No cóż, nie zawsze
dwie dyszki, obie opcje są bardzo spoko. W ten sposób zwilkosytoow-
padać mogą takie wyniki, jak w 2002 roku, podczas meczu ligi Madagaska-
cocałujemy sobie meczyk.
ru. Wówczas AS Adema, ustanawiając rekord wszech czasów pokonało
Wychodziłem więc z bezbramkowego meczu Naszych z Tamtymi.
Stade Olympique l’Emyrne 149:0. Powód? Przegrani, chcąc zaprotestować
Wychodziłem, radosny i szczęśliwy, że nikt mnie nie przejrzał. Tłum się
przeciwko niskiemu poziomowi sędziów na Madagaskarze, postanowili
rozrzedzał, już miałem oddalić się od ostatnich grupek kibiców stojących
strzelać sobie samobója przy każdej okazji.
luźno tu i tam, kiedy nagle spod ziemi wyrósł Dres. Był podobny do tego,
„Dwie godziny biegają i ani jednego gola nie strzelą, po co to oglądać” –
którego spotkałem w kolejce u okulisty kilka dni wcześniej. Dres, jak to
mówią po takich meczach ci, którzy mówią głupoty. Z kibicowaniem jest
Dres – staje, łypie na mnie, marszczy czoło, nie pozwala się ominąć.
jak z nauką języków – z upływem lat coraz trudniej zacząć. Tragizm
– Ej, ty, chcesz się napierdalać? – Dres w końcu przemawia.
kibicowania polega na tym, że nie-kibice, kiedy już od wielkiego dzwonu
Odpowiadam, że nie, że ja wracam do domu spokojnie, że luz i w ogóle
oglądają jakiś mecz, zawsze kibicują albo za Polską, albo za słabszymi, co
spoko.
najczęściej wychodzi na to samo (reguła ta dotyczy tylko Polski). Problem
– Ale ty mi wyglądasz na takiego, co się chce napierdalać – Dres
jednak w tym, że jak sama nazwa wskazuje – słabsi przegrywają, a to
imputuje nie wiedząc, że właśnie imputuje.
zniechęca nie-kibiców. Miłość do Polski też jest miłością tragiczną, bo
Ja tymczasem znowu to samo, że nie, że stary, że men, że he, he, he.
Polakom już zawsze TYM RAZEM ma się udać, ale w końcu, o włos, co
Dres nalega ponownie:
prawda, ale jednak się nie udaje. Jak pisał Jacek Kaczmarski: „Polska,
– Kurwa, no ja widzę, że ty się chcesz napierdalać młody.
Penelopa narodów: Co utkała to pruła”. Wierzymy w Polskę, no bo na
Ja jednak jak święty Piotr zapieram się po raz trzeci, że nie.
Wembley w 1973 roku kiwaliśmy Anglików, bo Lubański, Lato i Boniek,
– Spoko, piona, nie ma problemu, trzym się – i znika.
bo gdyby nie woda w 1974 roku to byśmy wygrali półfinał z Niemcami,
Dres po prostu miał ochotę się napierdalać i kulturalnie spytał, złożył
bo, bo, bo. Jednak jedyne, co dziś może sprawić, że mecz Polski cieszy,
ofertę w rozumieniu kodeksu cywilnego. Tak było naprawdę.
to puszczenie sobie kuponika – postawienie dyszki na rywali. Wówczas
Dr Misio
Maciek Bielawski
– Ale co się stało? – mówi do telefonu, głosem bliskim płaczu, dziewczyna. – Co to jest „coś ważnego”? Nie możesz powiedzieć? Dlaczego nie możesz powiedzieć?! Nie, nie mogę wrócić! Jestem na jakimś zadupiu… Ale co się stało? Halo, halo… I od razu zdaje koleżance relację:
w gazecie lokalnej, tendencja ta będzie się nasilać w związku z rosnącymi
– Powiedział, że mam natychmiast wrócić, bo stało się coś ważnego.
czynszami wynajmu oraz “szerzącą się wśród wrocławian potrzebą penetracji
– A powiedziałaś mu, że jesteś na koncercie?
nieznanych dotąd rejonów miasta. Według badań niezależnych ekspertów
– Powiedziałam…
z Uniwersytetu Wrocławskiego do końca 2030 roku w centrum miasta nie
– Ale co się stało?
będzie ani jednego klubu muzycznego, ponieważ ich miejsca zajmą sklepy
– Coś nie na telefon.
sieci Biedronka, która ustaliła sobie siedemnastoletni horyzont czasowy na
Patrzę z niepokojem na dziewczynę. Z kim rozmawiała? Z ojcem czy chło-
monopolizację rynku marketów średnio powierzchniowych.
pakiem? Co mogło się stać? Niepokojący wynik badania? Zgubił klucze do
Myślę, że ma to sens, ponieważ różnica w cenie na przykład ziemniaka
mieszkania? Jest zazdrosny? Czy można jej jakoś pomóc?
polskiego wynosi aż 19 groszy na korzyść Biedronki (źródło: mediana śred-
Ale o tym później. Tymczasem jadę tramwajem na koncert. Po raz pierwszy
nich cen ziemniaka polskiego w południowo-zachodniej Polsce w latach
w kierunku odwrotnym do tego, w jakim jeżdżę zazwyczaj.
2012–2013 na podstawie spisów powszechnych wsi i miast dokonanych
Inna lokalizacja. Wrocławskie kluby wynoszą się na peryferia. Jak podają
na próbach reprezentatywnych). W tym momencie dochodzę do wniosku,
ha!art 45
numer czytelników
Dr Misio
Maciek Bielawski
że być może ta ważna sprawa, o której nie mógł przez telefon powiedzieć
Zaczynają grać. Nie mogę się skupić, bo ciągle myślę o supremacji Biedronki
chłopak/ojciec dziewczynie, to być może przeciek dotyczący spekulacji na
na polskim rynku sklepów średnio powierzchniowych. Co to będzie? Żadnego
rynku ziemniaka polskiego… Zastanowię się nad tym później, bo przecież
wyboru! Jedna cena! Te same towary! Monotematyczność smaków. Gdzie
jadę na koncert Dr. Misio.
kupię moją ulubioną mortadelę, z której słynęło Tesco? I w tym momencie,
Koncert ma się odbyć w klubie „Zaklęte rewiry”. Postindustrialna prze-
jak grom z jasnego nieba, zespół zaczyna śpiewać o Tesco. O śmierci w Tesco!
strzeń wygląda niezwykle przyjaźnie. W środku jest szatnia, w której płaszcz
Kamień spada mi z serca. Jeśli faktycznie miałoby tam dojść do jakichś zamie-
przyjmuje ode mnie Marek Kondrat.
szek, co pewnie będzie miało związek z rozruchami w Wielkiej Brytanii na tle
– Czy aby nie pracował pan w charakterze kelnera? – pytam.
religijno-społecznym, to już chyba faktycznie wolę tę Biedronkę.
– Nie, przyjacielu, dopiero się szkolę. Tymczasem mam etat w kuchni, ale...
Wspaniała kula kręci się pod sufitem, a światło lasera rozbryzguje się na niej
myślę, że już niedługo – odpowiada Marek Kondrat. – Teraz zastępuję kolegę,
na tysiące refleksów. Choć muzyka Dr. Misio to rock w najczystszej postaci,
który rozmawia na zapleczu z szefem sali.
z łatwością można przenieść się do wspaniałych lat 70. z muzyką disco, co
– O czym? – pytam i gryzę się w język, bo co mnie to interesuje. Ta dzien-
ludzie na sali natychmiast robią – tańczą, skaczą, cieszą się. Tyle radości przez
nikarska wścibskość kiedyś mnie zgubi.
jedną kulę. Nawet kelnerzy bujają się wesoło… I tylko jedna dziewczyna na
– Podobno jest coś na rzeczy w związku z giełdą spożywczą i cenami ziem-
całej sali stoi zadumana, jakby świat miał się skończyć za piętnaście minut.
niaka. A nas to przecież dotyczy w dużym stopniu, bo słyniemy na całą Polskę
To dziewczyna od rozmowy telefonicznej.
ze świetnej kartoflanki na wędzonym boczku – mówi Marek Kondrat.
Podchodzę do niej, przedstawiam się i rozmawiamy o chłopaku/tacie,
Z tramwaju przesiadam się w uprzednio zamówioną, nieoznakowaną tak-
jak się okazuje kuzynie, który posiada osiemdziesiąt hektarów obsianych
sówkę – nie dlatego, że mam coś do ukrycia – po prostu kierowca prowadzi
ziemniakiem polskim, a jaka jest sytuacja na rynku ziemniaka polskiego,
przewóz osób nie wymagający oznakowania pojazdu, ale mam się nie martwić.
wiemy doskonale – i ja, i dziewczyna, i, co najsmutniejsze, jej kuzyn: sytuacja
Ma ośmioosobowy bus i głos kobiety. Jeżdżę z nim dość często – zawsze
jest taka, że Biedronka ma w Chinach swoje hektary obsiane ziemniakiem
w pojedynkę.
polskim i dlatego może ustalać tak niską cenę tego warzywa.
– Opłaca się panu jazda tak dużym autem?
Dziewczyna patrzy z żalem w stronę sceny, na której wokalista śpiewa
– Często wożę grupy studentów do centrum i z centrum – wychodzi taniej
o Pudelkupeel, i wychodzi smutna z klubu.
niż tramwajem. Opłaca się zatem.
Podchodzi do mnie Marek Kondrat. Też jest smutny. Pytam, co się stało.
– Na dyskotekę? – upewniam się, a pytanie ma funkcję zdecydowanie
Fornalski go prześladuje. Wystawia na ciężkie próby. Marek nie wie, czy uda
fatyczną.
mu się zostać kelnerem. Pocieszam go, że na pewno się uda, bo do odważnych
– Nie, do czytelni i muzeów.
świat należy, a on jest przecież odważny. Ta argumentacja nie przekonuje go,
Włącza nawigację, ponieważ nie wiemy, gdzie jest Krakowska 100.
niestety – odchodzi ze spuszczoną głową, zerkając jeszcze w stronę sceny,
Głos Krzysztofa Hołowczyca prowadzi nas do celu. Przed nami postindu-
na której wokalista, z zapaloną zapalniczką, wprowadza publiczność w ta-
strialny kolos z podświetlonym szyldem: „Zaklęte rewiry”.
neczny trans.
– Może pan wejdzie? – pytam taksówkarza. – Koncert będzie. Za darmo.
Z mojej perspektywy jednak, dzisiejszy koncert to same kłopoty. Same prob-
– Niestety, mam już zamówiony kurs. Muszę lecieć.
lemy. Miał być ładny wieczór, a jest krzywda ludzka. Mam wrażenie, że świat
– Szerokiej drogi – żegnam taksówkarza i odprowadzam wzrokiem uno-
stanął na jakiejś krawędzi, że czeka nas globalna apokalipsa.
szący się w powietrze bus. Znika z pola widzenia na wysokości Praktikera.
Wychodzę czym prędzej z klubu. Robię po drodze jeszcze kilka zdjęć.
Wchodzę do środka, mijam dziewczyny, które rozmawiały wcześniej z chło-
Pod stacją benzynową czekam na taksówkę. A na stacji protest sprze-
pakiem/ojcem i zastanawiam się, czy faktycznie chodzi o spekulację cenami
dawców lekkiego oleju opałowego. Jestem już pewien, że kryzys nadchodzi
ziemniaka polskiego, czy może o coś jeszcze poważniejszego.
wielkimi krokami. Podjeżdża taksówka – ta sama, co wcześniej.
Ciarki przechodzą mi po plecach.
Wsiadam. Taksówkarz każe mi zajrzeć na tylne siedzenie. Jest załado-
Marek Kondrat prowadzi mnie do stolika. Na sali wyłożonej dębowym
wane workami z ziemniakami. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia.
parkietem same znakomitości, m.in. Barbara Rogowska znana z serialu Klatka
Taksówkarz puszcza płytę. Z głośników leci Dr Misio. Wszystko układa się
B. Jest jeszcze kilka innych popularnych osób, ale żadnej z nich nie znam. Nie
w jeden wyraźny, doskonały kształt.
czuję się z tego powodu źle – choć bywało inaczej. Bywało, że czułem się źle, nie znając książki, o której koledzy rozmawiali przez całą noc, albo filmu, który był kanonem. Dziś jestem już od tego wolny. Najważniejsze, to mieć świadomość siebie, mieć autoświadomość.
Maciek Bielawski, trzydziestodziewięcioletni świdniczanin obecnie mieszkający we Wrocławiu. Jedenastoletnie studia polonistyczne zwieńczył pracą o Złym Leopolda Tyrmanda. Lubi czytać i słuchać muzyki, a na koncertach jest tym fanem, który robi milion zdjęć. To, co go wyróżnia, to blog o drzewach, bo nie podoba mu się, że są wycinane. numer czytelników
ha!art 45
87
88
Abiogeneza Paweł Mizgalewicz
Jest znany ze swojej roli w Na dobre i na złe, w Ojcu Mateuszu oraz w stworzeniu życia na Ziemi. Z aminokwasem rozmawia Teresa Torańska. Wielu fanów Pańskiej postaci doktora w Na dobre i na złe było w szoku,
podobno w grę wchodzić musiała jakaś pomoc z zewnątrz, oczywiście
gdy włączyli telewizję i okazało się, że jest Pan księdzem. Co Pana zmotywowało do tej zmiany? Praca na planie Na dobre i na złe była fantastycznym doświadczeniem. Spędziłem te lata w gronie wspaniałych osób, które mogę nazwać moimi bliskimi przyjaciółmi. Rozstanie z ekipą było jak żegnanie się z własną rodziną. Ale czasem to konieczne, żeby móc kroczyć dalej. Gdy zaczynaliśmy kręcić, mówiło się o, góra, dwudziestu sześciu odcinkach. Tymczasem spędziłem w roli doktora Burskiego osiem lat.
nie darmowa… Jak Pan odpowie na te wątpliwości? Nie czytam portali plotkarskich od dawna. To, co tam się wypisuje… Gdybym miał się tym przejmować, chyba bym oszalał. Wydaje mi się, że osoby, które rozpuszczają tego typu plotki, po prostu zazdroszczą mi sukcesu. Zaręczam, że żadnego wielkiego pomocnika, wielkiego reżysera, wielkiego stwórcy i generalnie, wie pani, słowa na „B” … Kogoś takiego nie ma. Ja tam byłem, nie widziałem. Ludzie teraz gadają, a naprawdę to, za przeproszeniem, w dupie byli i gówno przeżyli.
Telewidzowie zaskakująco szybko przyzwyczaili się do Pańskiej nowej
Nie miałam tutaj zamiaru uciekać się od razu do słowa na „B”, ale róż-
roli i teraz cały naród zna Pana jako księdza. Fani podobno częstokroć
ne ośrodki podsuwają hipotezę wpływu pewnej siły ponadnaturalnej,
podchodzą do Pana i proszą o porady w sprawach wiary, spowiedź… Tak, to prawda. Myślą, że jestem księdzem! W rzeczywistości jestem zaś aktorem. (śmiech) Siła telewizji jest zdumiewająca.
jakiegoś, powiedzmy, źródła… To jest science-fiction. Bujdy. Nie było żadnej pomocy. Operowaliśmy na mikroskopijnie małej ilości azotu i prawdopodobieństwo było bliskie zeru, to prawda. Ale wie pani, powstanie życia na Ziemi – całkiem ważna sprawa. Nie chcem, ale muszem – powiedziałem, no i powstałem.
Od wielu lat regularnie zwycięża Pan w rankingach na najbardziej pożądanego Polaka. To właśnie Pana najwięcej polskich kobiet zaprosiłoby na kolację, spędziło z Panem noc, wyszło za mąż. Wyprzedza Pan też Jurka Owsiaka na liście osób, które dostałyby najwięcej głosów w wyborach prezydenckich, gdyby startowały. Wygląda na to, że ludzie widzą w Panu chodzący ideał! Nie zaprzeczę, że komplementy są miłe, ale przede wszystkim jestem skupiony na swoich celach. Nie jestem taki, jak postacie, które odgrywam. Chcę być jak najbardziej normalnym. Nie mam już żadnych ambicji politycznych. Choćby dlatego, że jestem już na to dość stary, powstałem cztery miliardy lat temu. Ale wygląda Pan doskonale, najwyżej na trzydzieści pięć! Dziękuję. (śmiech). Mimo wszystko najbardziej cenię sobie obecnie prywatność i spokój. Chcę teraz skupić się na pracy, która daje mi wiele satysfakcji, a wieczorami spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi, na kanapie, z kieliszkiem dobrego wina. Po prostu żyć… Porozmawiajmy jeszcze na koniec o ciekawym fakcie z Pańskiej biografii – stworzeniu życia na Ziemi. Na portalach, takich jak Plejada czy Pomponik, krążą plotki, że cała historia o prazupie wydaje się mało prawdopodobna. Mówi się, że aby Pan powstał, musiałoby tam być sporo azotu, tymczasem badania sugerują bardzo niewielką jego ilość. Pojawiły się spekulacje, że to niemożliwe mieć aż tyle szczęścia,
To nie brzmi łatwo, powstać w takiej sytuacji, kiedy cały system jest zdecydowanie przeciwko. Czy uważa Pan, że było warto? Wie pani, chyba tak… Nie wszystko może poszło tak, jakby mogło, prawda, ale jednak życie… Jest w życiu coś szalenie pociągającego. Wcześniej to był głównie wodór, tlen, azot… Powoli coś tam mówiło się o węglu, ale to były raczej marzenia ściętej głowy. Teraz może jest pewien chaos, sporo cierpienia, nie każdemu się ułożyło tak, jakby chciał. Ale jest bardziej kolorowo, dzieją się różne rzeczy, nie tylko w czołówkach gazet, nawet na poziomie atomicznym. Na przykład, jeśli pani mieszka w Europie, wie pani, ktoś to niedawno udowodnił – jest jakieś 98% szansy, że w tej chwili w pani ciele jest co najmniej jeden atom, który znajdował się w ostatnim oddechu Juliusza Cezara, kiedy go tamten burak zły zaciukał. Także jest ciekawie… Winston Churchill powiedział kiedyś trafnie: „Formacja kwasów nukleinowych w wyniku mieszania aminokwasów przy udziale energii to najgorsze możliwe rozwiązanie – poza wszystkimi innymi, które próbowano”. I nie żałuje Pan nigdy? Przyznam szczerze, że bywa, tak, bywa. Każdy chyba tak ma, od czasu do czasu. Ale jednak życie, a nie życie, wie pani… Życie ma w sobie coś takiego, że trudno się oprzeć. (fragment powstającej książki pt. Dopamina)
Paweł Mizgalewicz, dwudziestoczteroletni wrocławianin. Studiował dziennikarstwo i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Z powołania muzyk, kompozytor, publicysta, dziennikarz, kulturoznawca, historyk urbanizacji, prozaik, poeta, komik stand-upowy i kochanek, na co dzień pracownik hurtowni i supermarketów. Zwycięzca między innymi konkursu recenzenckiego Filmwebu i „Newsweeka” oraz prozy na festiwalu Podwodny Wrocław. Współpracował z wrocławskim portalem PIK i magazynem „Kontrast”. Pisze na blogu Filmowe Łowy, a także na innych, poświęconych piłce nożnej, NBA i grom komputerowym. ha!art 45
numer czytelników
Najważniejsze słowo na świecie
89
Juliusz Łyskawa
1. Stoi pięciu w kręgu jakby piekielnym – pył, dym, kwaśny odór – stoi niemo, potakując, wzruszając brwiami, paląc, patrząc. A w rowie jeden zapierdala z młotem pneumatycznym. Jeden zapierdala, pięciu stoi i patrzy. Młot wzburza się srebrzyście, grzmi złowrogo w żądaniu szacunku – jakże słusznie wobec tak pozbawionego wysiłku rozbujania świata. I dostrzegają moje spojrzenie – pięciu w pyle i dymie – nieprzepełnione przecież pogardą – to, co do nich czuję odkąd tu są, zdążyło już się przemienić w sympatię, a jak mi się wydaje, nie można pogardzać obiektem sympatii – raczej zrezygnowanie, moje przekrwione oczy wyrażają upadek morale, niepewność, poddanie – siebie, ale i w wątpliwość. Jeden z nich odpowiada oczami – kilkoma mrugnięciami, poszerzeniem źrenicy, ponownym zwężeniem, rozkołysaniem brwi. „Tak być musi – brzmi odpowiedź, czy raczej bezdźwięcznie wiruje w powietrzu jak zdmuchnięta pierzyna mniszka – czy to torowisko, czy autostrada, inaczej się nie da; taki jest topos robotnika odarty z bzdur o kapitale – inaczej runęłyby mury, ulice by pękły, a tunelami metra popłynęłaby krew. Tak być musi i tak jest dobrze, kierowniku, a skoro obiecaliśmy, że do końca miesiąca zdążymy, to zdążymy.”
2. Rozstałem się z dziewczyną i tak się składało, że Janek też był sam, a że jesteśmy kumplami, to obijaliśmy się między falującymi nocą warszawskimi pierzejami, rozhuśtani nieporadnie jak czwórka bobslejowa bez rozpychającego, pijani, na pewno w jakimś sensie struci – brak kobiety to przecież smutek – z drugiej strony nareszcie razem – przyjaźń – męska przyjaźń niepytająca o nic, radość męskiej przyjaźni. Miłość – rzecz piękna. Drgnienia pożądania, kiełkujące uczucie, silne nasionko na oblepiającym wszystko nawozie, przywiązanie. Pamiętam ten słoneczny poranek, gdy spotkaliśmy się pod liceum, pod jego zszarzałą bramą, dziś zamgloną i mętną, wtedy obmierzłą – wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Janka, aby upewnić się, że matematyka, ta poukładana zdzira, nie wytrwa starcia z wizją dżinu w opustoszałym mieszkaniu – odwróciliśmy się na piętach, wkładając w ten buntowniczy akt całą moc młodzieńczych łydek, pojechaliśmy do Janka, nie pierwszy, nie ostatni raz wybraliśmy wagary, pojechaliśmy nachlać się dżinem, planować weekendowy wypad do Krakowa, obejrzeć Zapach kobiety i jeżeli istniały dwie rzeczy, których nasze nastoletnie, piękne umysły nie mogły wtedy wykoncypować – gdy ślepy Al Pacino objawiał najświętszą prawdę, a nasze wewnętrzne ramiona rozwierały się lunatycznie: „Są tylko dwie sylaby na całym wielkim świecie godne usłyszenia…”, tak, wtedy to zrozumieliśmy, najważniejszym słowem na świecie jest „cipka” – jeżeli czegoś nie mogliśmy sobie wyobrazić, to że z okładem dziesięć lat później, grający paskudną rólkę, Philip Seymour będzie aktorem wielkim i martwym, jak i że najważniejsze słowo na świecie – cudowne drgania i oblepianie numer czytelników
świata jego desygnatem – doprowadzi do poniżających wyznań: „Przepraszam, Janku, nie pójdę z tobą na bilard, akurat wieczorem oglądamy z dziewczyną serial” albo „Przepraszam, Janku, nie pojedziemy we dwóch na weekend do Krakowa, mojej dziewczynie by się to nie spodobało”. Miłość, rzecz piękna. Wraz z dziewczyną problem zniknął. Zresztą z Krakowem miała rację – najważniejszym słowem na świecie jest „cipka”, a nie od dziś wiadomo, że w Krakowie łatwo o ruchanie.
3. Rozstałem się z dziewczyną i tak się składało, że Janek też był sam, a że jesteśmy kumplami, zaczęliśmy kraść znaki drogowe. Chyba po prostu nie radziliśmy sobie z podrywaniem kobiet i znaleźliśmy alternatywę. Miałka inicjatywa, fakt. Takie rzeczy powinno się robić w liceum, ale w liceum piliśmy dżin i ignorowaliśmy rzeczywistość, idealizując najważniejsze słowo na świecie – niewiele więcej. Tak więc w wieku, w którym nasi dziadkowie dawno już spłodzili naszych ojców, a nasi ojcowie dawno spłodzili nas, my – uwstecznieni, w parodii młodzieńczości, pokolenie wolnych trzydziestolatków wolnej Polski – snuliśmy się pijaną warszawską nocą, polując na „Nakazany kierunek jazdy dla pojazdów z materiałami niebezpiecznymi”. Wkrótce znaki przestały wystarczać – to trochę jak z pornografią: z wypiekami na twarzy zaczynasz od soft striptizu z elementami dziewczęcego homoerotyzmu, a po jakimś czasie ośmiu dwumetrowych goliatów w szesnastoletnich siostrach syjamskich karlicach to za mało; to trochę jak z amfetaminą. W moim mieszkaniu zagościły między innymi: słup parkingowy obrośnięty pięćdziesięciokilogramową bryłą betonu czy ogromna tablica „Uwaga, budowa dworca, przejście drugą stroną ulicy”. Porankami – Janek od jakiegoś czasu sypiał w pokoju gościnnym, a raz nawet obejrzeliśmy Zapach kobiety, czyszcząc ze rdzy lakoniczne „Skrzyżowanie o ruchu okrężnym” – skacowani, dziecinnie rozbawieni, z niedowierzaniem odkrywaliśmy nowe eksponaty walające się po całym domu. Jeden z tych poranków różnił się od pozostałych. W zasadzie otworzył nowy etap w moim życiu.
4. Niekiedy trzeźwieliśmy. Niekiedy zdruzgotani swoją postawą planowaliśmy wyjazd do Krakowa – skoro już można, skoro od czasów liceum, a jeszcze przed poważnymi związkami, jeździliśmy co jakiś czas we dwóch do Krakowa i były to wyjazdy wskrzeszające w nas wszystko, co warto wskrzesić, skoro nasza egzystencja powoli zaczęła sprowadzać się do drobnych kradzieży, a przecież najważniejszym słowem na świecie nie jest „Wlot drogi jednokierunkowej z prawej strony” (to nawet nie jest słowo!), tylko „cipka”, to może Kraków nas uratuje. Raz już nawet zarezerwowaliśmy hotel, kupiliśmy bilety, ale w kluczowym momencie, na godzinę przed pociągiem, dobrze pijani uznaliśmy, że na dworzec jest
ha!art 45
90
Najważniejsze słowo na świecie
Juliusz Łyskawa
zwyczajnie za daleko, że pogoda średnia, że ciemno, że karma zdaje się
niezwykle znaczące. Przede wszystkim pacjentowi należy uświadomić,
niedokarmiona, że właściwie to – spójrz, widziałeś wcześniej tę butelkę?
że kradzież jest próbą zapełnienia pozornie nieokreślonego braku, a na-
Janek jej wcześniej nie widział, chciał się upewnić, czy jest realna, nie-
stępnie pokusić się o próbę owego braku określenia. Pana przypadek jest
wierny – dotknął, jakoś tak odkręcił, była trzecia w nocy, nagle wszystko
niezwykle ciekawy. Elementy przestrzeni miejskiej. Podświadomość chce
zgasło i nagle wszystko się zapaliło.
panu pomóc! Być może pragnie zakomunikować, że to, czego pan szuka,
Obudziło mnie walenie do drzwi – nadgorliwe, złowieszcze.
jest związane z szeroko rozumianą miejskością, być może nieświadomie
Nieudolna próba uzyskania pozycji pionowej brutalnie zrewidowała po-
pragnie pan mieszczańskiej stabilizacji – dobrej pracy, odpowiedniej
czucie trzeźwości, które nieśmiało zaiskrzyło gdzieś pomiędzy skroniami
pozycji społecznej, rodziny. Ale może być i tak, że te symboliczne okale-
w chwilę po rozwarciu powiek. Wiedziałem, kim jestem i gdzie jestem, co
czenia miasta są próbą uwolnienia się od swej ofiary – miasta właśnie
uznawałem za sukces, jednak snów nie pamiętałem – przeklęta rzeczywi-
– sugestią zmiany otoczenia, tęsknotą za wsią-naturą lub też innym
stość! Dodając sobie otuchy okrzykami bitewnymi, które dla postronnego
miastem, z którym wiążą się radosne wspomnienia.
widza – na szczęście nieistniejącego – sprowadzać by się musiały do
Tak. Tak właśnie. Dobrze, teraz powróćmy do pytania: „Z czego składa
politowania godnych jęknięć, wytoczyłem się z sypialni, rzucając przelot-
się życie?”. Gdy odpowiedź pacjenta na to kluczowe pytanie jest dość
ne spojrzenie pokojowi gościnnemu i pijanym zwłokom Janka leżącym
ogólna bądź abstrakcyjna, pierwszym, a w wybitnie udanych przypadkach
w połowie na łóżku, a w połowie spływającym po podłodze. Ruszyłem
zarazem ostatnim, krokiem terapii jest znalezienie odpowiedzi na kolejne
do drzwi, w które bez przerwy walono. Ten brak opamiętania pozwalał
pytanie. Oczywiście obowiązkiem terapeuty jest znalezienie właściwego
domniemywać, że po drugiej stronie nie zobaczę niczego przyjemnego,
pytania, sądzę jednak, że już je znalazłem i mogę je panu zadać bez
a raczej policję. Być może ktoś nas widział – otulających jak szajka
ogródek. Proszę się skupić. Uwaga. Mówi pan, że życie składa się ze
morderczych anakond kolejną miejską ofiarę – widział i doniósł – psi syn.
słów. Jakie jest więc najważniejsze słowo na świecie?
Nie bałem się otworzyć, znałem swoje prawa. Wiedziałem, że jeżeli zechcę, mogę nie wpuszczać ich do środka. Profilaktycznie dźwignąłem z korytarza fragment sygnalizatora świetlnego, który zeszłej nocy zdemontowaliśmy z przejścia dla pieszych nieopodal Dworca Centralnego, i cisnąłem go pod drzwi do łazienki z dala od wzroku wymiernej sprawiedliwości. W idiotycznym odruchu przeczesałem włosy i odsunąłem zasuwę ze słowami „Znam swoje prawa! ” na spierzchłych ustach. Zanim skończyłem zdanie, wielka dłoń w ochronnej rękawicy bezceremonialnie wepchnęła mnie w głąb przedpokoju. Czas spowolnił. Lecąc w tył,
6. Cienie, ku mojej uldze, nie okazały się armią gniewnych potworów, ani nawet oddziałem prewencji, chociaż na dłuższą metę nie było dużo lepiej. Tuż za wpychającą mnie w głąb przedpokoju mocarną rękawicą w mieszkaniu pojawiła się ekipa budowlana – kilku facetów w jednakowych uniformach taszczących ze sobą rozmaitą maszynerię, którą momentalnie porozstawiali i jak gdyby nigdy nic, z łatwością ziewnięcia, zaczęli kuć podłogę. Z wrodzoną sobie delikatnością, połączoną z łatwością nawią-
bezbronny, śledziłem kawalkadę cieni wdzierającą się przez mój próg.
zywania kontaktów, zapytałem uprzejmie: „Co jest, kurwa?”, na co jeden
5.
dworca, przejście drugą stroną ulicy” i wrócił do roboty.
z nich wskazał na wiszącą na ścianie zdobyczną tablicę „Uwaga, budowa
– Z czego się składa życie?
Na początku pomyślałem, że to żart, później, że sen, później, że delira.
– Ze słów.
Ale nie. Uznałem za słuszne upewnić się, czy oby na pewno jestem w swo-
Poszedłem do terapeuty z ciekawości, a może z nudy – właściwie
im małym mieszkaniu na czwartym piętrze warszawskiego mrówkowca,
tylko po to, aby dowiedzieć się, czy istnieje specjalistyczna nazwa rejonu
co zrobiwszy, poszedłem po Janka, który w międzyczasie powstał, chociaż
kleptomanii, po którym od pewnego czasu buszowałem jak nawiedzony
stał niepewnie. „Widzisz to?” – zapytałem, na co Janek powiedział, że
etnograf, a mianowicie kleptomanii wymierzonej w mienie publiczne
nie, nie widzi, bo nie ma soczewek. Zaczekałem więc aż podrepcze do
z wyraźną intensyfikacją elementów drogowo-komunikacyjnych. Te-
przedpokoju, przesunie fragment sygnalizatora, wejdzie do łazienki, nałoży
rapeuta powiedział, że nie, nie istnieje taka nazwa, a następnie zaczął
soczewki i wyjdzie. Gdy wyszedł, powiedział, że tak, widzi – robotnicy
drobiazgowo wypytywać o szczegóły, jak to nazywał, aktów choroby, czyli
kują podłogę. „Aha – powiedziałem. – Dzięki, Janku.”
pijackich aktów wandalizmu, jak nazwać by to wypadało, a ja niechętnie
Policjanci przyjechali w piętnaście minut po moim telefonie. W tym
opowiadałem, pomijając wprawdzie większość detali technicznych, jak
czasie zdążyliśmy wypić po dwie kawy, wypalić parę papierosów, nieco
narcystyczny malarz chroniący swych technik mieszania farb, ale jednak
przetrzeźwieć i poczęstować robotników maślanymi bułeczkami. Nie
opowiadałem, być może zafascynowany kozetką, a konkretniej wizją
wiem, co robiły maślane bułeczki w mojej kuchni, nigdy ich nie jadłem,
swojego ciała leżącego i mówiącego na kozetce, aż w końcu zapytał –
a tym bardziej nie kupowałem, ale wobec robót wykopkowych w przedpo-
terapeuta – z czego się składa życie i powiedziałem mu, że ze słów.
koju bułeczki w kuchni miały sens. Funkcjonariusze byli uprzejmi i nawet
– Widzi pan, moi pacjenci udzielają przeróżnych odpowiedzi. Niekiedy
nie zwracali uwagi na mienie publiczne walające się nielegalnie po moim
złożonych, częściej jednak, jak w pana przypadku, zdawkowych. Czasami
mieszkaniu. Kilkukrotnie zamachali za to przed moją twarzą – twarzą
są to pojęcia bardzo ogólne, jak „ludzie”, „miłość”, „zło”, „nienawiść”, cza-
holenderskiego panczenisty o trzy tysięczne od złota – kartką papieru,
sami bardziej szczegółowe, jak, dajmy na to, „Mariola”, „giełda”, „mama”.
która okazała się czymś w rodzaju dokumentu potwierdzającego, że
Jeden pacjent, proszę sobie wyobrazić, powiedział mi nawet: „ptasie
„z dniem dzisiejszym” w tym oto miejscu (podano dokładny adres – nie
mleczko” – osobliwe połączenie manii prześladowczej z zaawansowa-
tylko numer bloku, ale i mieszkania) rozpoczyna się budowa nowego
ną cukrzycą, wyleczyłem go. Ale wracając do meritum. Odpowiedzi na
dworca. „Taka ustawa, wie pan, przepis wszedł w życie – bąkali niepo-
tak pretensjonalne pytanie, szczególnie gdy, tak jak w pana przypadku,
radnie – trzeba się cieszyć, w każdym razie można się odwoływać, ale
udzielane są spontanicznie, wbrew pozorom nie należy lekceważyć. Ba!
z doświadczenia to zdecydowanie powątpiewamy” – i tak dalej, i tak
Należy na nich pracować! Gdy je otrzymuję, zestawiam je z objawami.
dalej. Pożegnali się grzecznie, życzyli nam miłego dnia, wzięli maślaną
Kleptomania jest częstym zaburzeniem, znakomicie zbadanym.
bułeczkę, którą podzielili się po równo i wyszli.
Oczywiście osoby na nią cierpiące nie odczuwają potrzeby posiadania kradzionego przedmiotu, jednak często obiekty aktów ich choroby są
ha!art 45
7 Najgorzej było ze spaniem, sen – brat śmierci, kochanek kaca, kaskader numer czytelników
Najważniejsze słowo na świecie
Juliusz Łyskawa
życia – stał się terminem ze słownika wyrazów obcych. Zaczynali o piątej
moją maślaną bułeczkę, którzy zdążyli awansować i wczoraj wyściskali
i borowali moje życie. Kiedy zobaczyłem ich po raz pierwszy, znienawi-
mnie jak brata, który cały i zdrowy wrócił z kontyngentu wojskowego.
dziłem ich. Przez pierwsze dni moja nienawiść tylko się pogłębiała –
Pierwsi pasażerowie wyglądali na skonfundowanych koniecznością
zrozumie mnie chyba każdy człowiek, w którego mieszkaniu budowano
mijania mojej sypialni po drodze na perony, ale najwidoczniej wszystkim
dworzec. Ale to jest tak, że wmontowano w nas aparaturę do przyswajania.
się śpieszyło na pociąg, bo nikt o nic nie pytał.
Po kilku tygodniach zacząłem ich tolerować, po kilku miesiącach piliśmy
wódkę jak kumple (z Jankiem, w kuchni, paląc, patrząc przez drzwi na jednego z młotem w rowie, wśród pyłu), chociaż na ostatniej prostej, na początku lutego, wątpiłem w nich jak Tomasz. Jednak jak powiedzieli, tak uczynili. Któregoś dnia opowiadałem im o psychoterapeucie, o najważniejszym słowie na świecie, o latach młodości, gdy piliśmy dżin zamiast siedzieć w szkole albo przepełnieni podnieceniem spędzaliśmy weekendy w Krakowie z dala od trosk, opowiadałem im o znakach i sygnalizatorach, od których wszystko się zaczęło, które wciąż wisiały wkoło, a o które nigdy nie pytali. Opowiadałem im cierpką historię swojego życia z pijaną dłonią Janka na ramieniu, z butelką wódki przy ustach, przekrzykując skowyt młota pneumatycznego, a oni stali niemo i potakiwali, odbierali wódkę z moich rąk, pili, przekazywali ją dalej, aż stało się coś, co nie stało się nigdy wcześniej – ten z rowu, jedyny przy pracy, odłączył młot, otarł czoło, zażądał flaszki, którą natychmiast mu podano, wychylił dobre dwie setki, splunął, zaklął i wychrypiał: „Skoro nadrzędnym pojęciem jestestwa jest »cipka«, atoli wasze warszawskie poczynania spełzały na niczym, za co wyszarpaliście ze stołecznych trzewi krocie sygnalizatorów, skoro
8 Straszny kac, kruszący potrzeby i skargi, ale obok kaca radość. Oczywiście zaprosiłem Janka na uroczyste otwarcie. Nawaliliśmy się jak szpadle. Właśnie dochodzimy do siebie, przebijamy się przez tłum pędzący na pospieszny do Poznania, żeby jakoś dopełznąć do lodówki, obok której wmontowano kasę wciąż pachnącą farbą. Strzelamy klina, jest 11.00, mamy trochę czasu, moje przekrwione oczy dostrzegają obojętny mi tumult, dostrzegają oczy Janka – półotwarte, niewidzące, szkliste – zapewne myśli o cipce. Rozważamy, który pierwszy weźmie prysznic. W innych okolicznościach już musielibyśmy się zbierać, ale spokojnie, ekspres do Krakowa odjeżdża dopiero o 11.45, mamy czas na klina, papierosa, prysznic, może nawet kawę, a do kasy po bilety wejdę od regału kuchennego, zagryzając maślaną bułeczką. Gdybym nawet nie zdążył czegoś zapakować na drogę i przypomniał sobie już w przedziale – zawsze tak jest, siadasz na swoim numerowanym miejscu i myślisz: „Kurwa mać, szczoteczka do zębów” – gdyby nawet tak się stało, najwyżej sięgnę przez okno.
winem waszej młodości były obłąkańcze eskapady do Krakowa, może li winniście zaniechać haniebnych aktów przywłaszczenia i wyruszyć na wywołującą dobre duchy przeszłości niezobowiązującą ekskursję?”. Może ujął to w innych słowach, w każdym razie przestaliśmy kraść. Wczoraj oficjalnie oddano dworzec do użytku. Był burmistrz przecinający wstęgę, jacyś politycy i nawet tych dwóch funkcjonariuszy, którzy pół roku temu tłumaczyli mi, że dokument rzecz święta, którzy zjedli
Juliusz Łyskawa, trzydziestoletni redaktor magazynów dziecięcych. Ukończył studia w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie mieszkał i mieszkać zamierza, przynajmniej do 2044 roku. Publikował w antologii Proza życia, czasopismach literackich i Internecie. Wciąż przed samodzielnym debiutem, chociaż stara się, żeby być po. numer czytelników
ha!art 45
91
92
Józef Czechowicz – Pigmalion z Lublina Karina Bonowicz
Każde dziecko wie, że „siano pachnie snem”, a Józef Czechowicz to ten, co zginął, jak przepowiedział, „bombą trafiony w stallach”. O próbie samobójczej spowodowanej nieszczęśliwą miłością do nieletniego ucznia i homoerotycznym podłożu jego utworów wspomina się już rzadziej. „Las sprzeczności i powikłań”1 – tak o poezji Czechowicza napisał Zbigniew Herbert, dodając, że „to, co niewątpliwe i jednoznaczne […], jest zarazem żenująco skromne”2. Dokładnie to samo można powiedzieć o jego życiu. Zwłaszcza uczuciowym i seksualnym. Gdyby Józef Czechowicz trafił na kozetkę Zygmunta Freuda, zostałby
Czechowiczów. W tym domu Paweł Czechowicz był tematem tabu. Jó-
w pierwszej kolejności zapytany o relacje z ojcem. Potem usłyszałby
zef Czechowicz-syn będzie milczał, Józef Czechowicz-poeta napisze
zapewne, że jego „wahadło miłości”, wahające się między kobietą a męż-
tylko jeden wiersz, w którym zdradzi swoje obawy przed podzieleniem
czyzną, to wynik braku autorytety ojcowskiego we wczesnym dzieciństwie,
losu ojca (chodzi o wiersz dawniej: „wszyscy spali nie spały lęki/z lustra
neurotycznego przywiązania do matki i kompleksu Madonny. Usłyszałby.
wynurzały się suche jak patyk/syczały maleńki maleńki/będziesz jak
Pod warunkiem że odpowiedziałby na którekolwiek z pytań. Na to jednak
ojciec w szpitalu wariatów”3). Poza tym jednym wierszem nie poświęci
Freud nie mógłby liczyć, bo Czechowicz – który nie lubił mówić o sobie
ojcu ani jednego słowa, w przeciwieństwie do matki, która będzie ciągle
– nie odezwałby się pewnie ani słowem. Ale z pewnością opisałby swoją
powracać w jego twórczości.
wizytę u ojca psychoanalizy. Co nam więc pozostaje? Sięgnąć po szczątkowo zachowaną biografię i zajrzeć do jego utworów. Zabawmy się więc w psychoanalityka i połóżmy Czechowicza i jego wiersze na kozetkę.
Ojca już nie ma, ani fizycznie, ani w poezji syna, ale spadek po nim po-
Mroczne dziedzictwo Pójdźmy tropem Freuda i w pierwszej kolejności przyjrzyjmy się relacjom Czechowicza z ojcem. Paweł Czechowicz nie był, niestety, dobrym materiałem na ojcowski autorytet, chociażby dlatego, że nie miał kiedy sprawdzić się w tej Z. Herbert, Uwagi o poezji Józefa Czechowicza, „Twórczość” 1955, nr 9, s. 130. 2 Tamże. 3 J. Czechowicz, dawniej, [w:] Poezje zebrane, wyb. i oprac. A. Madyda, Toruń 1997, s. 286. 4 E. Siemaszkiewicz, Rozmowa ze Stanisławą Horzycową, [w:] Spotkania z Czechowiczem. Wspomnienia i szkice, wyb. i oprac. S. Pollak, Lublin 1971, s. 371. 1
roli. Zmarł przedwcześnie, na dodatek w niewyjaśnionych okolicznościach, zdążył jednak uprzednio popaść w obłęd i obdarzyć syna mrocznym dziedzictwem w postaci syfilisu. Małgorzacie Czechowicz nie pozostało nic innego,
jak tylko trzymać dom twardą, spracowaną ręką i być Józefowi i matką, i ojcem. Nabyta, zapewne jeszcze przed ożenkiem, kłopotliwa choroba Pawła Czechowicza zamieniła życie jego i jego rodziny w koszmar. Syfilis doprowadził go do obłędu, obłęd z kolei do dwukrotnej próby wymordowania rodziny, co zapewniło mu dożywotni pobyt w szpitalu dla obłąkanych. Czechowicz tylko raz wspomni odwiedziny u ojca: „Ojciec jest przerażający: mówi od rzeczy, bawi się guzikami, chodzi w szpitalnym chałacie, a posługacze patrzą na niego wilkiem”. Jego śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach, która nie została nawet odnotowana w księgach parafialnych, stała się obiektem rozmaitych insynuacji, ale nie w domu
ha!art 45
Brunetki, blondynki, byle obcięte po męsku został. Od tej pory Czechowicz sam będzie musiał zmagać się z mrocznym dziedzictwem. Znajoma poety, Eugenia Siemaszkiewicz, tak wspomni czas, kiedy Czechowicz leczył się w Paryżu, będąc dla lekarzy klasycznym, jeśli chodzi o etiologię i objawy, przypadkiem obciążonego dziedzicznie syfilityka: „Był wtedy naprawdę zrozpaczony, mówił o tym, jakie to straszne, że się nie będzie mógł nigdy ożenić ani mieć dzieci”4. Zdaje się jednak, że nie syfilis był dla niego przeszkodą w konkurach. Młody Czechowicz miał wyraźny problem z relacjami damsko-męskimi. Potwierdza to jedna z nielicznych (heteroseksualnych, jak się potem okaże) przygód miłosnych Czechowicza, którą utrwali później (jak wiele wydarzeń ze swojego życia) w swojej twórczości – w wierszu Miłość Jana Chrzciciela. W lubelskiej kawiarni „Ziemiańska” Czechowicz poznaje kelnerkę zwaną Śpiącą Izoldą. Jest nią wyraźnie oczarowany. Zwierza się przyjacielowi, Wacławowi Gralewskiemu, późniejszemu biografowi poety, że to „chyba pierwsza kobieta, która do niego przemawia tak silnie erotycznie”5. Izolda wygląda bardzo chłopięco (co podkreśla damska moda na krótkie włosy) i na tyle przypada poecie do gustu, że – jak twierdzi Wacław Gralewski – spotkanie kończy się upojną nocą. Na pytanie jednak przyjaciela, co dała mu ta noc, odpowie: „Nic mi nie dała. Właściwie to ja sobie wszystko inaczej wyobrażałem. Rzeczywistość jest okrutna”. Miał też nazwać swoją kochankę dość wulgarnie, co było dość szokujące, jeśli przyjąć, jak wielkim dżentelmenem był Czechowicz. A inne kobiety? Podobno kochał się też, i to bez wzajemności, w tajemniczej pannie M.Ś. (chodzi numer czytelników
Józef Czechowicz – Pigmalion z Lublina
Karina Bonowicz
zapewne o Michalinę Śliwicką). Kochał, ale zupełnie nie mógł myśleć
Badacz Czechowicza, Tadeusz Kłak, nazywa Opowieść o papierowej
o niej jak o kochance (poświęci temu zresztą wiersz poeta oświadcza się).
koronie „swoistym »pamiętnikiem z okresu dojrzewania« autora”10, w któ-
Freud doszukałby się w tym kompleksu Madonny, który sprowadza się
rym Czechowicz wyraźnie napisze, że porozumienie między kobietą
do tego, że mężczyźni, jeśli kochają, to nie pożądają, a jeśli pożądają, to
a mężczyzną – zarówno na płaszczyźnie duchowej, jak i erotycznej – nie
nie kochają. A wszystko po to, aby dochować wierności matce. Matce,
jest możliwe, bo nie jest porozumieniem męsko-męskim. Czechowicz
z którą – pamiętajmy – Czechowicz był bardzo związany. Inną kobietą
wymyśla historię miłości Henryka (tak miał zresztą na drugie) i Marysi
w jego życiu miała być poznana w okolicach Kazimierza dziewczyna,
Dalekiej (której przydomek,
która okazała się krewną poety. Czy do czegoś między nimi doszło? Nie
nadany przez Henryka,
wiadomo. Pewne jest, że to zdarzenie musiało zrobić duże wrażenie na
obrazuje jego stosunek do
Czechowiczu, skoro poświęcił mu wiersz (choć nie przeznaczył go do
niej), którą bohater nazwie
druku), którego treścią jest historia nieznającego się – pewnie w wyniku
„miłością spod ciemnej
W. Gralewski, „Stalowa tęcza”. Wspomnienia o Józefie Czechowiczu, Warszawa 1968, s. 225.
5
Tamże s. 236. K. Miernowski, Moje wspomnienia o Józefie Czechowiczu, [w:] Spotkania z Czechowiczem…, dz. cyt., s. 76–77. 8 W. Gralewski, „Stalowa tęcza”... 9 Tamże, s. 237. 10 T. Kłak, Wstęp, [do:] J. Czechowicz, Koń rydzy, Lublin 1990, s. 7. 6 7
wczesnego rozdzielenia – rodzeństwa, które – nie zdając sobie z tego
gwiazdy”, a potem skaże
sprawy – dopuszcza się kazirodztwa. Czy tak było w rzeczywistości?
Marysię na śmierć. Skąd
Trudno powiedzieć, biorąc pod uwagę, jak wielkim – nawet jak na czło-
taka decyzja? Henryk czeka
wieka pióra – mitomanem był Czechowicz.
na miłość idealną, a takiej –
Co ciekawe jednak, to, że wszystkie te kobiety (mowa tu tylko o tych,
jak się okazuje – nie może
o których informacji dostarcza biografia poety; o pozostałych nic bliżej
dać mu kobieta. Czechowicz
nie wiadomo, gdyż nie da się ustalić, na ile wzmianki w koresponden-
powoła się na Ucztę Platona,
cji Czechowicza dotyczące spotkań z kobietami są wiarygodne) miały
która jest apoteozą miłości
wspólną cechę – reprezentowały typ androgyniczny, właściwy także
homoseksualnej, a na hory-
samemu Czechowiczowi. Wacław Gralewski, podobnie jak inni przyjaciele
zoncie zamajaczy postać
poety, podkreśla, że w jego postaci „było dużo elementów dziewczęcych
pazia, który stanie się obiek-
i chłopięcych. Zapewne wyrażały one cechy specyficznej struktury, której
tem westchnień Henryka. Nie będzie niczym odkrywczym zobaczenie
istota ukryta była w głębi [...] ”6. Kazimierz Miernowski: „Co uderzało
w królu Henryku samego Czechowicza, w jego paziu Diadumenie – Zeńki,
w nim, to wdzięk chłopięcy i niesłychana miękkość i delikatność, które
a w ich miłości odbicia uczucia, jakim zaledwie kilkunastoletni nauczyciel
pozostały w nim do końca życia”7. We wszystkich tych opisach zawsze
darzył w Słobódce swojego ucznia. Potwierdził to sam poeta w liście do
pojawia się jeden wspólny element: kontaminacja rysów chłopięcych
Gralewskiego, w którym pisał o trudnościach w tworzeniu drugiej części
i dziewczęcych, z przewagą tych ostatnich. Podobno był to dla poety
Opowieści o papierowej koronie: „Kto jest Złotolicy – wiesz dobrze – to jest
pewien problem, bo ni stąd, ni zowąd zaczął obnosić się z fajką. Celowo
owo »najgorzej«!, którem Ci powiedział w dniu odjazdu”11. Gralewski
mowa tu o obnoszeniu się, a nie o paleniu, bo – jak twierdzi Gralewski –
domyślił się, że chodzi o „Zeńkę”. Zauważa jednak, że jego przyjaciela
„Czechowicz posługiwał się fajką jak rekwizytem. Zdaje się, że człowiek
„nie interesowała płeć męska jako taka. Wobec dojrzałego mężczyzny
z fajką był dla niego jakimś uosobieniem męskości.
był obojętny – jego erotycznym mitem był chłopiec”12. Przeczyć miało
Kto wie, czy do niej nie tęsknił i nie szukał dla niej zewnętrznego
temu co prawda spotkanie z Wacławem Mrozowskim, kiedy to ten ostatni
wyrazu”8. Gralewski tak to skomentuje: „W strukturze psychofizycznej
wyczuł wyraźnie, że podoba się poecie, jednak Gralewski obstaje przy
Józefa Czechowicza typ męski nie był ostro zarysowany, nie stanowił
swoim: „ […] środowisko dojrzałych, a nawet przejrzałych homoerotów
dostatecznej przeciwwagi dla cech androgynicznych. Ta gra czy walka
było mu obce, a nawet wyraźnie niemiłe. Pokpiwał z nich i jak najbardziej
sprzecznych elementów dała rezultat będący jakby wypadkową ścierania
odżegnywał się od nich. A przecież wielu wybitnych przedstawicieli sztuki
się sił”9. Co na to Freud? Freud powiedziałby, że jeśli kobiety, które były
i nauki należało do tego klanu”13.
11
List Czechowicza do Wacława Gralewskiego z dnia 5 maja 1923 r., [w:] J. Czechowicz, Listy,
wyb. i oprac. T. Kłak, Lublin 1977, s. 34. 12 W. Gralewski, „Stalowa tęcza”..., s. 251. 13 Tamże.
obiektem zainteresowania Czechowicza, były typami androgynicznymi,
Zeńka, któremu poświęcił Czechowicz sporo miejsca w swoim dzien-
to mamy tu do czynienia z nieświadomym zwróceniem uczuć do pewnej
niku, a do którego sygnalizował uczucie w liście do Gralewskiego, był
osoby w stronę innej, która staje się w ten sposób obiektem zastęp-
najprawdopodobniej pierwszą homoseksualną miłością poety. Pierwszą,
czym. Upraszczając, Czechowicz szukał kontaktu z kobietą o chłopięcym
ale nie najważniejszą. Wszystko wskazuje na to, że największą miłością
wyglądzie (i być może chłopięcym zachowaniu), próbując na zasadzie
Czechowicza był Stefan Górski, zwany „Lotnikiem”, który był jego wycho-
podobieństwa zrekompensować sobie brak mężczyzny. A stąd już tylko
wankiem, a do którego uczucie stało się inspiracją do napisania poematu
krok do odkrycia przyczyny jego nieustannych kłopotów z kobietami.
hildur baldur i czas. Stefan Górski nie był jednak jedynym Stefanem w życiu
Mężczyźni jego życia Czechowicz nie stronił od wierszy miłosnych, ale czytając je nie można oprzeć się wrażeniu, że przebija z nich wyjątkowy mizoginizm piszącego (szczególnie wyraźnie będzie dawał o sobie znać lęk przed kobiecą seksualnością i cielesnością). Jak się później okaże, wiersze te to tylko wierzchołek góry lodowej. Za chwilę powstanie Opowieść o papierowej koronie i poemat hildur baldur i czas – szczytowe dzieła homoerotyczne Czechowicza – i wszystko stanie się jasne. Bezpośrednią inspiracją do napisania Opowieści… były wydarzenia z wczesnej młodości poety, kiedy to pracował jako nauczyciel w Słobódce: homoseksualna miłość do nieletniego ucznia Zenona, zwanego przez poetę „Zeńką” i nie do końca pewna jej konsekwencja w postaci próby samobójczej.
numer czytelników
poety. Kolejnym był Stefan Szczepakow, zwany „Zbójkiem”, który był zupełnym przeciwieństwem – tak fizyczne, jak i psychiczne – swojego imiennika. Jak wspomni Gralewski: „ […] w przeciwieństwie do poprzedniego, o tym Stefciu Czechowicz mówił mało i bardzo wstrzemięźliwie”14. Nie poświęci mu też zupełnie uwagi w swojej twórczości. Najprawdopodobniej przyczyną milczenia poety jest niechlubna przeszłość wychowanka i jego – delikatnie mówiąc – skłonność do ciągłego wchodzenia w konflikt z prawem. Nie bez powodu nazwany został „Zbójkiem”. Co do innych chłopców przebywających w otoczeniu poety, to trudno ustalić, kim byli i jak wyglądały kontakty Czechowicza z nimi. Niemniej według Gralewskiego „defilada różnych postaci chłopięcych przesuwała się przez jego życie zarówno w okresie wcześniejszym, jak i późniejszym. Niektóre tego rodzaju kontakty powodowały różne komplikacje. Mali spryciarze potrafili częstokroć wyzyskiwać skłonność ha!art 45
93
94
Józef Czechowicz – Pigmalion z Lublina
Karina Bonowicz
androgyniczną twórcy hildura”15. Trzeba jednak pamiętać, że istniała cała
oczy stanowiły element adoracji”18. Tak właśnie prezentował się Stefcio,
rzesza wyrostków, którym pomagał finansowo. Jak zauważa Gralewski
którego biograf Czechowicza miał okazję poznać. Około dwunastoletni
– „bez wyjątku byli to chłopcy z rodzin proletariackich, mizerni i nędznie
chłopiec wyglądał jak „złota sprężynka”19: blond włosy, błękitne oczy,
ubrani. Tylko ta sfera interesowała poetę” .
drobna budowa ciała i dziewczęcy uśmiech. Bohater poematu, Baldur,
16
z niepokojem obserwuje proces dojrzewania swego ukochanego: „hildur
Erotyczny mit chłopca W Opowieści o papierowej koronie miłość króla i jego pazia, wzorowana na relacji Czechowicz–Zeńka, przedstawił Czechowicz jako relację mistrz–uczeń, co bardzo przypomina rozpowszechnione w starożytnej Grecji zjawisko efebii. Nauczycielem młodzieńca stawał się dojrzały mężczyzna, a ich związek oparty był przede wszystkim na doskonaleniu duchowym. Nie wykluczał on jednak kontaktów fizycznych. Nie było to niczym zaskakującym w staTamże. 15 Tamże s. 249. 16 Tamże. 17 S. Freud, Życie seksualne, tłum. R. Reszke, Warszawa 1999, s. 41. 18 W. Gralewski, „Stalowa tęcza”…, dz. cyt., s. 251. 19 Tamże, s. 248. 20 J. Czechowicz, Poezje zebrane, dz. cyt., s. 204. 21 Tamże, s. 258. 14
22
List Czechowicza do Wacława Gralewskiego z dnia 14 maja 1923 r., [w:] J. Czechowicz, Listy,
dz. cyt., s. 30.. 23
List Czechowicza do Stanisława Piętaka z dnia 6 lutego 1936 r., [w:] J. Czechowicz, Listy,
dz. cyt., s. 321. 24 W. Gralewski, „Stalowa tęcza”…, dz. cyt., s. 259. 25
List Czechowicza do Kazimierza A. Jaworskiego z dnia 3 października 1935 r., [w:] J. Czechowicz, Listy, dz. cyt., s. 305. List Czechowicza do Stanisława Czernika napisany po 25 V 1936, [w:] J. Czechowicz, Listy, dz. cyt., s. 339. 26
rożytnej Grecji, gdzie jawny homoseksualizm nikogo nie dziwił. Na specyfikę zjawiska zwrócił uwagę także Freud: „U Greków, gdzie osoby inwertowane jawią się wśród najbardziej męskich mężczyzn, było oczywiste, że miłość męską rozpala nie męski charakter chłopca, lecz jego cielesne podobieństwo do kobiety, a także jego kobiece właściwości psychiczne, bojaźliwość, zdystansowanie, potrzeba bycia nauczanym i otrzymywania pomocy. Gdy tylko chłopiec stawał się mężczyzną, przestawał być obiektem seksualnym dla mężczyzny i sam stawał się miłośnikiem chłopców”17. Wydaje się, że
taką właśnie relację chciał stworzyć Czechowicz ze swoim wychowankiem. Uczucie bohaterów poematu hildur baldur i czas, łączące starszego Baldura (Czechowicz) z młodszym Hildurem (Stefek „Lotnik”), nie może trwać długo, bo wskutek upływu czasu chłopiec staje się mężczyzną, niszcząc tym samym wyobrażenia ukochanego, który zmuszony jest przestać go kochać. Stefan Górski najwyraźniej najpełniej realizował „erotyczny mit chłopca”, który nie znalazł już nigdy spełnienia w żadnym innym młodzieńcu. Postać chłopięcą, jak zauważa Gralewski, poeta „uwznioślał,
mężnieje [...] niestety w ramion układach ostrzejszy rysuje się kontur” 20, tak jak Czechowicz śledził przemianę Stefcia w mężczyznę. Gralewski pisze: „Chłopiec skończył szkołę, wyrósł, zmężniał i ze złotowłosego chłopczyny przeistoczył się w przystojnego blondyna. Na domiar złego [w mniemaniu poety – K.B.], zaczął coraz bardziej oglądać się za dziewczynami. Atmosfera współżycia pod jednym dachem z poetą nie wpłynęła na jego normalny rozwój”21. Gralewski wspomina rozpacz, jakiej nigdy jeszcze u Czechowicza nie widział, po tym, jak Stefcio znalazł sobie dziewczynę i zakochał się. Jego nadzieje, które pojawiły się już przy okazji miłości do Zeńki, okazały się płonne. „Utworzę zeń na obraz i podobieństwo swoje człowieka”22 – pisał w liście do Gralewskiego. Zapewne trwał w tym zamyśle i kiedy tylko pojawił się odpowiedni chłopiec (w osobie Stefcia), postanowił go zrealizować. Tak o nim pisał w liście do Stanisława Piętaka: „ [...] biały puer, qui laetificat iuventutem meam… [łac. chłopiec, który uwesela młodość moją]”23. Gralewski widzi w tym „baśniowy, andersenowski ton, tylko nieco odwrócony. To nie kura się martwi, że wyhodowała łabędzia, to poetycki łabędź rozpacza, że wypielęgnował zwykłą kurę, a raczej kogutka, który pogonił za zwykłą kokoszą”24. Dramat poety trwał, a „poemacik z zapachem skandalu”25 – jak sam nazwał Opowieść o papierowej koronie – zrobił swoje. Czechowicz został oskarżony o niemoralny tryb życia i musiał zrezygnować z pracy w Związku Nauczycielstwa Polskiego. To zamknęło mu drzwi do wszystkich wydawnictw Związku. Redagowaniem „Płomyczka” nie mógł przecież zajmować się człowiek, który opisuje w swym poemacie homoseksualną miłość do chłopca. Czechowicz bronił się: „Oskarżono mnie [...] o życie niemoralne [...], popierając oskarżenia cytatami z Hildur Baldur i Czas! Czy to nie cudowny pomysł? Jaka szkoda, że na podstawie wiersza o bohaterstwie w łodzi podwodnej nie przedstawiono mnie do krzyża Virtuti Militari!”26. Jego argumenty odrzucono, a tekst potraktowano poważnie. Czemu zaprzeczał? Zapewne bał się, że może to zaszkodzić Stefciowi, którego bardzo łatwo można było zidentyfikować jako pierwowzór postaci Hildura. A może bał się, że wyjdzie na jaw, kogo tak naprawdę kocha Józef Czechowicz? Sprawa przycichła, rozgoryczenie pozostało. A Czechowiczowskie „wahadło miłości”, które wyznaczało rytm jego życia i poezji, zatrzymało się zbyt wcześnie, żeby można było się przekonać, czy kiedykolwiek byłoby mu dane zrealizować swój własny mit o Pigmalionie.
czynił jakby przedmiotem osobistego kultu. Właśnie złote włosy i błękitne
Karina Bonowicz, trzydziestodwuletnia absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dziennikarka (m.in. „Gazety Pomorskiej”, Radia GRA, TVN24, Dziennika Teatralnego, Teatru dla was), pisarka i polonistka. Publikowała w „Kresach” i „Nowej Okolicy Poetów”. Specjalista do spraw promocji w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Współpracuje z nowojorskim portalem polonijnym DobraPolskaSzkola.com. Autorka powieści Pierwsze koty robaczywki oraz monografii Józefa Czechowicza Teatr widziadeł i snów – studium psychoanalityczne twórczości poetyckiej. Interesuje się psychoanalizą, antropologią kultury, zjawiskiem oniryzmu w literaturze, a także kinem skandynawskim i literaturą fantasy. ha!art 45
numer czytelników
Kobieta, która nie będzie zbawioną
95
Sabina Misiarz-Filipek
Nie będzie zbawioną nie dlatego, że dopuściła się zbyt wielkiego grzechu, lecz raczej dlatego, że nie ma grzechu, od którego można by ją zbawić.Nimfomanka to prawdziwy koszmar psychoanalityka. Zły sen o kobiecie, której niedostępne są cierpienie i ekstaza – dwa największe źródła rozkoszy i atrybuty grzechu. Pierwszy związany z samym aktem grzechu, drugi – z odpuszczeniem. Bez nich o kobiecej seksualności nie da się nic powiedzieć (bo już o męskiej trochę można). Kobiece ciało, zawłaszczone przez religię do tego stopnia, że wymagające wręcz wniebowzięcia (Maryja nie dość, że niepokalanie poczęta, to jeszcze wniebowzięta), w Nimfomance powraca na ziemię. Odzyskuje prawo do samostanowienia. Nie jest grzeszne, brudne ani pokalane. Jest po prostu ciałem, które nie grzeszy, ale też z tego powodu nie jest mu dostępna ekstaza. Ekstaza św. Teresy, uważana za dzieło nad wyraz śmiałe czy wręcz bluź-
i rewersu tej samej ekonomii1.
niercze, wyraża najbardziej podstawowe przekonanie o istocie religii.
Ciało naznaczone przez grzech może zostać zbawione. Problem pojawia
Religia ma prowadzić do ekstazy, do orgazmu. Bluźniercza jest więc
się wtedy, gdy ciała nie ma od czego zbawiać. A bez obietnicy zbawienia
nie tyle ekstaza, co właśnie jej brak.
nie ma ekstazy. Brak ekstazy u kobiety natomiast, jak to sobie zuchwale
Nimfomanka ekstazie zadaje kłam. Ekstaza jest reakcją na to, co zostało
wyobrażam, to najgorszy sen mężczyzny. Ten właśnie sen spełnia się
dane z zewnątrz. Bohaterka Larsa von Triera jest jednak na bodźce ze-
u Larsa von Triera. Ekstaza jest reakcją na sens – bliska epifanii, olśnie-
wnętrzne niepodatna. Joe jest przerażająco niezależna. Nie przychodzi
niu, dotknięciu niewiadomego jest tym, co Seligman usilnie próbuje dać
do Seligmana, to on przychodzi do niej. Nie szuka też u niego wsparcia,
Joe – orgazmem sensu. Seligman stawia się na pozycji władcy sensu,
nie pragnie reakcji na swoją opowieść. Reakcje Seligmana są absolutnie
uzurpuje sobie prawo do dysponowania opowieścią Joe – włącza w nią
zbędne, a czasami – irytujące. To Joe jest panią historii. Może ją zaczy-
nowe wątki, podsumowuje, wprowadza hierarchię i rozgrzesza. Od za-
nać w dowolnym momencie, a jej opowieść jest gładka jak tafla. Nie ma
właszczenia historii do zawłaszczenia samej Joe dzieli go tylko jeden
w niej żadnych zakamarków. Lecz nawet w tę gładką powierzchnię, w tę
krok. Pokonując go, ostatecznie odmawia Joe prawa do człowieczeń-
niechropowatą narrację Seligman próbuje ingerować, proponując naukę
stwa – odbiera jej ostatnią ostoję godności – świadomość, że nigdy nie
(„religię współczesności”, jak pisze Kristeva) oraz związaną z rozumie-
zabiła człowieka. W rzeczywistości to Seligman zabija Joe. Ciekawe, że
niem – ekstazę sensu. A Joe na to Seligmanowi pozwala. Perwersyjnie
Nimfomanka oburza aż tak bardzo, a scena, w której biernie obserwuje
zachęca, by tłumaczył jej, czym jest polifonia.
psychodramę rozgrywającą się między Panią H. i jej mężem, sprawia
Seksualność kobiety jest polem tak problematycznym, że co rusz
wrażenie okrutnej. Joe wcale nie okazuje okrucieństwa. Jest lekko za-
próbuje się w rozmaitych dyskursach (najczęściej w religijnym, który
skoczona zaistniałą sytuacją, ale zachowuje się normalnie, a zapytana,
jednakowoż jest dyskursem konstytuującym) kobietę od seksualności
jaki wpływ miała cała ta historia na jej życie, odpowiada, że żaden. Myślę,
zbawiać. Zbawienie jest jednak aktem narzuconym z zewnątrz. Człowiek
że znacznie łatwiej byłoby zaakceptować takie opanowanie w sytuacji,
nie zbawia się sam. Podobnie Maryja nie wstępuje do nieba swoją własną
gdyby podmiotem był tu mężczyzna – dostałby większe pozwolenie na
mocą, może być do niego, co najwyżej, wzięta, wraz z ciałem, które ulega
odcięcie się od psychodramy, która rozegrała się między małżonkami.
uświęceniu/zawłaszczeniu.
Zdystansowana kobieta, odcięta od emocji (a także – od grzechu
W chrześcijaństwie ciało musi wystąpić jako złe, by później mogło
i ekstazy) postrzegana jest jako wynaturzona. Potrzeba obrazów tak
doznać łaski i odpuszczenia i stać się ciałem uświęconym.
silnych, jak Funny Games czy American Psycho, aby mężczyznę uznać za
Oba te „ciała” oczywiście są nierozdzielne, drugie („uwznioślone”) nie
psychopatę. Kobieta natomiast wygląda jak psychopatka już w momencie,
istnieje bez pierwszego (zepsutego, skoro sprzeciwia się Prawu). To jedna
w którym przestaje współczuć, choć przecież jeszcze nikogo nie krzywdzi.
z genialnych koncepcji chrześcijaństwa i to bynajmniej nie drugorzędna, mianowicie idea skupienia w jednym geście zepsucia i piękna jako awersu 1
numer czytelników
J. Kristeva, Potęga obrzydzenia, tłum. M. Falski, Kraków 2007, s. 117. ha!art 45
Kobieta, która nie będzie zbawioną
Sabina Misiarz-Filipek
Maryja Uwodzicielka 96
Religijnie postrzegana kobieta, to kobieta widziana przez pryzmat grzechu.
W pewnym sensie Joe jest podobna do Maryi. Jej spełnienie nie jest
„Grzech nie jest ani długiem, ani brakiem w stosunku do miłości, jest
zależne od żadnego mężczyzny i nie jest dostępne dla drugiego. Różnica
stanem pełni, obfitości. W tym sensie przemienia się w żywe piękno”2.
polega na tym, że Maryja jest stale wystawiona na działanie Innego, Joe
Jest to perwersyjne piękno Ewy skuszonej przez szatana. Paradoksalnie
przeciwnie – jest absolutnie uwewnętrzniona – działanie Innego nie ma
wobec grzechu sytuowana jest również Matka Boska jako niepokalanie
do niej dostępu. Jest odporna na grzech.
poczęta. Jest ona nie tylko wolna od grzechu, ale i stale przez ten grzech
Joe nie jest więc ani grzesznicą, której dostępna byłaby ekstaza towa-
otoczona, wobec niego ustanowiona. O jej atrakcyjności stanowi perwer-
rzysząca przebaczeniu („zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej
syjna relacja wobec grzechu – Maryja trzyma grzech na dystans, uwodzi
głowy je wycierać”, Łk 7,38]), ani świętą, stale występującą w centrum
swoją niedostępnością dla grzechu. Jest zatem nieustannie kobietą
grzechu jak w oku cyklonu. Kim jest? Jest każdą kobietą zawłaszczoną
do zdobycia. Kobietą, której spełnienie można sobie stale wyobrażać.
przez dyskurs. Kobietą, która opowiada swoją historię, ale jest od tej historii odcięta, a tym samym – odcięta od swojej kobiecości. Kobiecości,
2
Tamże, s. 115.
sprowadzonej do roli obiektu, jest następnie podporządkowana.
Matka Boska Cierpiąca Próba restytucji relacji Joe wobec grzechu nie opiera się na ukazaniu jej stosunków z mężczyznami jako źródła grzechu. Joe można wpisać w relację do grzechu tylko poprzez cierpienie i świętość. Podstawą świętości jest obojętność wobec świata zmysłowego. Joe ukazana zostaje jako oddzielona od swojej zmysłowości, nie mogąca nawiązać z nią kontaktu. Kiedy widzimy ją w mieszkaniu Seligmana, wzbudzać może jedynie współczucie – blada, umęczona, niczym Matka Boska albo… Jezus – ukrzyżowany za grzechy ciała. Nimfomanka, jako Matka Boska Cierpiąca, staje się na powrót do zaakceptowania, jest atrakcyjna, bo wzbudza współczucie. Joe nie cierpi za swoje grzechy, bo do nich nie ma dostępu – nie zakosztowała słodko-gorzkiego smaku grzechu. Może więc cierpieć wyłącznie za grzechy całego świata. Ukazana jak tradycyjna święta, jest męczennicą represywnej desublimacji (jak Slavoj Žižek określa przejście od id do superego, wprzęgnięcie Realnego bezpośrednio w przestrzeń symbolizacji). Nimfomanka – kobieta ukrzyżowana za grzech, którego nie jest jej dane poznać. Obrazem, momentami stylizowanego
Nie chodzi mi o to, że tłumaczy mi się explicite, co oznacza słowo polifonia, ale o to, że czuję się cały czas prowadzony przez niego za rękę. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że von Trier momentami łopatologicznie wkłada mi do głowy, żebym aby na pewno skumał, o co chodzi mu w danej scenie4. Odbiorca może mieć nieodparte wrażenie, że przez cały ten film coś mu się narzuca – skojarzenia, alegorie, tropy – co staje się tak pretensjonalne, że może prowadzić do dwóch konstatacji. Mianowicie – że tym razem mistrz przesadził, że poślizgnął się na własnym stylu lub – dla tych, którzy pragną go bronić – że pastiszuje sam siebie. Nawet gdybym zaliczyła siebie do „obrońców”, nie sądzę, aby z pastiszu własnego stylu coś istotnego mogło wynikać – nie w przypadku tego filmu, który nie jest przecież wyłącznie wariacją na temat konwencji. To, co w istocie robi von Trier, jest moim zdaniem manifestacją opresyjnej siły, z jaką odbiorcy narzucane są rozmaite języki interpretacji. Hermeneutyka nie potrafi przyznać, że nie wystarczy naprawić uszko-
na męczeństwo, cierpienia Joe jesteśmy więc kokietowani.
dzenia i przywrócić „oryginalnemu” tekstowi jego integralność, ponieważ
Grzech jako warunek pogodzenia3 zakłada zarówno chrześcijaństwo,
„uszkodzenia” posiadają znaczenie jako takie5. Sytuacja Seligmana pokazuje klęskę psychoanalityka, ale także – hermeneutyka, a klęską tą jest obiektywizowanie podmiotu. Joe – zinterpretowana – zostaje przez interpretatora przejęta. Staje się tekstem, z którym można zrobić wszystko, przede wszystkim – trzeba go poddać procesowi rozumienia. Tym, co w Nimfomance szokuje, nie jest „ekstaza świętej Teresy”, lecz brak ekstazy. Kobieta niezaspokojona, kobieta niekrzycząca – to prawdziwa zgroza dla mężczyzny. Nimfomanka to kobieta, której opowieść trzeba natychmiast wpisać w jakiś istniejący porządek, a zatem – zawłaszczyć. W Antychryście von Trier pokazał w sposób najbardziej dosadny, że kobietę można tylko zabić lub zbawić. Przez większą część filmu on zbawia ją, a kiedy to się nie udaje, może ją już tylko zabić. Sytuacja, w której kobieta zbawienia nie potrzebuje, jest bliżej nieokreślona i napawa grozą. Joe jawi się jako ktoś, kto jest „bez winy”. Ten, kto jest bez winy, pierwszy rzuci kamień, a przynajmniej – tego nas nauczono. Dlatego przez większość filmu dla Joe chcemy zbawienia, najchętniej – wniebowzięcia albo po prostu grzesznej rozkoszy.
jak i psychoanaliza. W ten sposób stworzona zostaje sytuacja psychoanalityczna, czy też, jak kto woli – sytuacja odpuszczenia grzechów. Kobieta występuje w niej jako Realne, dzika zwierzyna, obiekt badania, a mężczyzna jako interpretator, hermeneuta, psychoanalityk. Mężczyzna jako Inny porządkuje, dostarcza symboli, prowadzi niekiedy „za rączkę”, a w końcu daje odpuszczenie. Opowieść Joe nie wymaga komentarza. Seligman odczuwa jednak nieustającą potrzebę, by ją uzupełniać (i opowieść, i Joe), tak, jakby bez jego objaśnień była w jakiś sposób wybrakowana. Skleja więc w Joe poszczególne fragmenty historii, wywołuje je, aż w końcu Joe staje się dla niego wyłącznie przedmiotem interpretacji i… penetracji. Do pewnego momentu jest to odwrócona sytuacja Freudowska – Seligman staje się pacjentem Joe, a ona pozwala mu na mówienie. Mówienie Seligmana jest histerycznym poszukiwaniem sensu. Kiedy sens wydaje się odnaleziony – Seligman pokazuje twarz kogoś, kto pragnie ów sens posiąść. Problem w tym, że główna bohaterka nie jest ani uwodzicielską grzesznicą, ani Matką Boską Cierpiącą. Do historii Nimfomanki natychmiast szukamy klucza – opresyjne dzieciństwo, oziębła matka, zbyt bliska relacja z ojcem – to właśnie kierunki, w których prowadzi odbiorcę von Trier, wystawiając jednocześnie widza na ciężką próbę:
Po pierwsze dlatego, że czuję, że reżyser ma mnie tutaj za ćwierćmózga. 3
Zob. tamże, s. 119.
ha!art 45
4 T. Szypułka, Dwugłos: „Nimfomanka – Część I” [online], www.popmoderna. pl/dwuglos-nimfomanka-czesc-i/ [dostęp: 12 kwietnia 2014]. 5 S. Žižek, Metastazy rozkoszy, tłum. M. J. Mosakowski, Warszawa 2013, s. 36.
numer czytelników
Kobieta, która nie będzie zbawioną
Sabina Misiarz-Filipek
Appendix Kontrowersyjna sesja zdjęciowa towarzysząca Nimfomance była jeszcze
najwyższą stawką. O ile krytykom udało się go osiągnąć zaskakująco
jedną odsłoną tego, co można rozumieć pod pojęciem ekstazy. Krytycy,
łatwo, o tyle dla Joe jest on ciągłym, niezaspokojonym pragnieniem.
biorąc udział w sesji, nie tyle dali wyraz swojemu zachwytowi, czym potwierdzili, że należą do elitarnego grona tych, którzy dzieło von Triera zrozumieli, a poprzez owo zrozumienie doznali zgoła olśnienia. Mówiąc też bardziej praktycznie – sesja była manifestacją władzy, ci, którzy wzięli w niej udział, są jej dysponentami. Nie tylko sami rozumieją, ale mówią innym, co i jak rozumieć. Oraz – co nie bez znaczenia – są pożądani na okładkach. Jest więc sesja nie tylko kampanią reklamową filmu, lecz sposobem elitaryzowania się krytyków, łączących się w orgazmie – każdy przeżywany na swój sposób. Sytuacja o tyle ciekawa, ze cały film von Triera wydaje się wariacją na temat niespełnienia albo – niemożliwości spełnienia, niemożliwości dotknięcia sedna. Oto krytycy wciągnięci zostali w performatywną grę ekstatycznych gestów. Tę samą grę, w której udziału odmówiła Joe (a w Melancholii – Kate). Sens, podobnie jak orgazm, jest
Sabina Misiarz-Filipek, dwudziestosześcioletnia mieszkanka Krakowa, absolwentka krytyki literackiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka tej uczelni na Wydziale Polonistyki. Publikuje między innymi w „Twórczości”, „Fragile”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej”, „Popmodernie” i „artPapierze”. Interesuje się psychoanalizą Lacana i jej powiązaniem z teoriami feministycznymi. Autorka projektu literacko-filmowego dla licealistów RECenzuje. Nieregularnie prowadzi bloga krytycznego i pływa kajakiem. numer czytelników
ha!art 45
97
Bartosz Marzec 98
T r z y
G
r
« <
ó
w i e r s z y k i
c y f r o w e
b
T
h
e
m
e
r
s
o
n
ó
8 -
∞
;
+
K a t a r z y n a 2 2 Potomstwo 1 . 2 . 3 .
N o s o w s k a
ś p i e w a
0 - 9 1 ; 0 - 2 2 królowej
i
0 - 2 2 ; 0 - 9 1 .
złego
X X X
8 >
C u d z o z i e m k ę
4 ; 4 Anny
∞
w
X Y
króla
Henryka X ? †
Bartosz Marzec, dwudziestoośmioletniletni mieszkaniec Warszawy. Redaktor działu filmowego portalu 5kilokultury.pl. ha!art 45
numer czytelników
Pięć tematów, których początkujący powinni unikać
99
Bartłomiej Woźniak
Á
Papierosy Pisarzu, kiedy twój bohater odpala papierosa, musisz każdorazowo zdać
tkniętej przypadłością nieumiarkowanego palenia narracyjnego. Rzadko
sobie sprawę z istnienia ryzyka, że będzie on żarzył się długo (bohater,
w podobnych sytuacjach trafia się zdanie typu: „Boso wybiegła na łąkę
nie papieros) i wyrzucając z siebie kolejne mdlące kłęby egzystencji
i paliła papierosy, a trzepot motylich skrzydeł rozwiewał stróżki dymu
spopieli się w końcu w szarość życia. To wcale nie żarty. Z papierosem
w fantazyjne arabeski i była radość wśród stworzenia”. Nie, nie, karty
w tekście trzeba umieć się obchodzić. Wymaga to wprawy. Takiej wprawy,
literatury próbującej się wybić przynoszą inny portret psychologiczny
jaką jest jednoczesne mówienie i wypuszczanie dymu. Postać literacka
nałogowego, coakapitowego palacza. Jest to postać bezskutecznie
powinna palić mimochodem, najlepiej w pewnej odległości, inaczej czy-
eksplorująca rubieże sensu egzystencji. Postać nieodwołalnie smutna,
telnik, któremu tekst bucha prosto w oczy, krztusi się i łzawi. Istotne jest
nigdzie nie czująca się na miejscu, przeciągająca filtry. Porusza się ona
również, aby czynność palenia odbywała się równocześnie z jakąś inną
szlakiem przepełnionych popielniczek, a jej los rozświetla tylko krąg
czynnością. Taką czynnością nie powinno być jednak patrzenie. Patrzenie
światła z pożyczonej zapalniczki.
i palenie – to temat, któremu podołają tylko najwięksi mistrzowie pióra!
Pisarzu, nie skazuj na to swoich postaci. One też są ludźmi. Pozwól
Sam często palę i patrzę – przeważnie na sąsiada, który również pali
im wziąć głęboki oddech, wypowiedzieć się bez toksycznej interpunkcji
i patrzy – i niech mnie diabli, jeżeli ma to jakikolwiek potencjał literacki.
kolejnych machów, nawet założyć rodzinę! Wówczas może powstać
Palenie nie powinno wdzierać się zbyt ekspansywnie w warstwę zna-
literatura, którą czytelnik będzie chciał sztachnąć się więcej niż raz.
czącego, wtedy bowiem czytelnik dostaje bardzo mglisty obraz świata
Wszystkie papierosy w biznesie literackim i tak wypalił już dawno
przedstawionego. Papierosy wypalane między wierszami wielu tekstów
temu Zeno Cosini.
obliczonych na debiut pozwalają jednak nakreślić sylwetkę postaci do-
Kawa
¦
Kawa jest powszechnie znaną przyjaciółką poranków i pisarzy. Począt-
sedentarnego. To paradoksalne, bo kawa powinna pobudzać. Na postaci
kujących należy jednak przestrzec przed stawianiem jej obok swojego
literackie ma jednak wpływ zgoła odwrotny. Nie wiadomo, czy pochodzi to
narzędzia pracy. Ręce jeszcze niedoświadczone, a obarczone trudnym
stąd, że literatura jest o wiele bardziej chłonna niż życie, czy może stąd,
zadaniem bycia katalizatorem tysiąca pomysłów, mogą wykonywać
że napisana kawa i tak dalej. Jedno w każdym razie jest pewne: postaci
czasami ruchy nieprzewidywalne – te zaś z kolei mogą doprowadzić
literackie mogą wypić nieograniczone ilości kawy, a z każdą kolejną fili-
do zalania klawiatury. Tego nikomu nie należałoby życzyć. Pisarzom
żanką odczuwają wzmagającą się apatię. W efekcie postaci takie albo
na dorobku nie należałoby zaś życzyć tego szczególnie, bo jedyny jak
siedzą przy stole, kryjąc w sobie utajoną nawet przed autorem rozpacz,
dotąd dobry tekst o zalanej klawiaturze – The Piano Has Been Drinking
że z ich myśli nie można już złożyć zdania nawet w mowie zależnej, albo
(Not Me) Toma Waitsa – już powstał i raczej nie ma widoków na więcej.
z papierowym kubeczkiem w ręku przemykają po korytarzach swojej
Kolejną nieprzyjemną konsekwencją takiej ewentualności jest wpływ
korporacji nakręceni niczym monotonne sekwencje fotoplastykonu.
wsiąkającej w klawiaturę/papier kawy na postaci literackie. Prowadzi to
Drodzy pisarze – pójcie swoje postaci lemoniadą, pilnujcie, żeby łykały
do wyewoluowania w świecie przedstawionym tak zwanego podmiotu
magnez. Coffee to go away.
Alkohol Trzeba umieć go pisać. Odpowiednio użyty rozluźnia frazę. Pobudza myśli,
w dobrym stylu. To zaś wymaga praktyki, której zwykle brak początkują-
ale jednocześnie je więzi. Właściwy tylko dla tych, którzy potrafią pisać
cym, stąd też aspirującym do debiutu poleca się raczej bogaty w witami-
numer czytelników
ha!art 45
Ç
100
ny sok pomidorowy. Niedoświadczona głowa literata in spe
tam zostawić po sobie przypis. W trakcie całego procesu
łatwo ulec może odurzeniu – to zaś nieuchronnie prowadzi
przeżywają czasami krótkotrwałe, alkoholowe epifanie. Nie
do toksyczności prozy. Bohaterowie podobnych utworów
oszukujmy się jednak – alkoholowe epifanie o wiele lepiej
lądują zwykle na licznych imprezach katapultowani odska-
sprawdzają się w obiegu krwionośnym niż literackim. Czas
kującymi zawleczkami puszek piwa, bezwolnie ześlizgują
spędzony na bani takie postaci mogłyby poświęcić na zabicie
się po szyjkach butelek i zawiązują przypadkowe znajomo-
smoka, wyjazd za granicę czy poszukiwania autora. Drodzy
ści z postaciami poruszającymi się po podobnej trajektorii.
Piszący, nie upijajcie bohaterów swoich tekstów, pozwólcie
W końcu zaś przepraszają i schodzą na marginesy, żeby
im przeżyć coś na miarę literatury.
Zerwane związki
»
Prawie każdy ma to za sobą. Każdy, kto ma to za sobą, czuje
były może być wówczas, zależnie od emocji dominującej,
wtedy to samo. Każdy, kto na ten temat pisze – również
albo kolesiem, który wpadł pod tramwaj, albo współczesną
pisze to samo. Owszem, pisanie ma wartość terapeutycz-
wersją Daisy Buchanan.
ną. Być może jednak lepszą terapią byłoby zainwestować
Jeszcze jedna uwaga: poleca się osobę trzecią. Nie tylko
talent literacki w pisanie na inny temat? Nasza była/nasz
w sensie wódki z kolegami/koleżankami.
Widok z okna/tramwaju Owszem, można wyjść z założenia, że literatura przedstawia rzeczywistość. Warto jednak podeprzeć je pytaniem o to, jak rzeczywistość przedstawia się w literaturze. Prawie każdy ma za oknem drogę, drzewo, parking lub ścianę. Każdy, jadąc w Krakowie tramwajem spod Bagateli na Dworzec główny mija Barbakan. Te proste fakty same w sobie czerpią wystarczającą satysfakcję z istnienia li tylko w rzeczywistości.
~
Fotokopia widoku parkingu – o ile wielkie roboty nie urządzają sobie na nim barbecue lub nie parkuje tam Hunter S. Thompson – to jeszcze trochę za mało jak na dobrą literaturę. Tekst lepiej przedstawia się w klamrze jakiegoś pomysłu. Bartłomiej Woźniak
ha!art 45
numer czytelników