Ha!art 45 (1/2014): Numer Czytelniczek i Czytelników [fragmenty]

Page 1

103

numer czytelnik贸w

ha!art 45


104

ha!art 45

numer czytelnik贸w


Wstęp

W sumie wysłaliście nam 560 opowiadań!

1

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

Z radością obserwowaliśmy, jak na naszą skrzynkę przez cały luty spływają opowiadania (mieliśmy też moment lekkiego przerażenia 28 lutego około godziny 23.00, kiedy to strumień tekstów zmienił się w falę, która – zdawało się – bliska była przeciążenia serwera). W sumie wysłaliście nam 560 opowiadań! Dziękujemy za otwartość i zaufanie! Cały marzec upłynął nam pod znakiem lektury. Emocjom nie było końca.

Laboratorium to wspólna inicjatywa redaktorów i pisarzy związanych

Śmialiśmy się, dziwiliśmy, drżeliśmy, czytając opisy wbijania noża w plecy,

z „Ha!artem” – chcemy nie tylko wyszukiwać nowe talenty literackie, ale

wzdychaliśmy po nocach i w tramwajach, niosąc bagaże emocji i tęsk-

także pomagać początkującym autorkom i autorom rozwijać pisarskie

not, pijąc kawę i paląc papierosa za papierosem, obrazy z opowiadań

rzemiosło.

przemykały nam przed oczami podczas beznadziejnych weekendowych

W niniejszym numerze prezentujemy Wam trzydziestu pięciu autorów –

popijaw, a potem budziliśmy się i okazywało się, że to był tylko sen…

część z nich ma już spory dorobek, pozostali stawiają dopiero pierwsze

No dobra, nie było aż tak źle.

kroki w świecie literackim. W nieodległej przyszłości planujemy rozwijać

Konkurs, oprócz dostarczenia mocnych wrażeń redaktorom, miał też

z nimi współpracę. Ciągle czekamy jednak na kolejnych zainteresowanych,

przemyślany cel strategiczny. Chcemy świeżej pisarskiej krwi, wierzy-

chcących dołączyć do naszego Laboratorium. Interesują nas zarów-

my, że jest Was, piszących niebanalnie, eksperymentalnie, odważnie,

no klasyczne formy literackie, jak i gatunki nowatorskie, które dopiero

inteligentnie, zabawnie, mądrze, gdzieś tam w Polsce wiele i każdy tekst

czekają na odkrycie i nazwanie. Laboratorium, ujmując rzecz w skró-

ze skrzynki poczta.literacka@ha.art.pl otwieramy z wypiekami, po cichu

cie, to forma warsztatów, prowadzonych przez zespół redaktorów, oraz

licząc, że być może jest to chwila epokowa, a my, redaktorzy, postaci

pomoc ze strony autorytetów literackich. Działamy przede wszystkim

drugiego planu, właśnie odpalamy w naszych office’ach przełom w historii

w Internecie – efekty naszych prac będzie można na bieżąco czytać na

polskiej literatury. W końcu Ha!art ma zasłużoną reputację wydawnictwa

portalu Ha!artu (www.ha.art.pl). Planujemy także tradycyjne publikacje

ze szczęściem do debiutantów. Nie zrozumcie nas źle – nie szukamy

w formie papierowej i elektronicznej.

drugiego Witkowskiego, drugiej Chutnik czy drugiego Szczerka. Szukamy

Ale można nas też spotkać na żywo – od stycznia co miesiąc w ramach

postaci zupełnie nowych.

Serii czytań organizujemy spotkania, na których nasi autorzy (początku-

Niniejszy numer to dopiero początek współpracy, liczymy bardzo, że

jący i doświadczeni) prezentują teksty, nad którymi aktualnie pracują.

pozostaniecie z nami w kontakcie. W przypadku wielu autorów – i to

Informacje o spotkaniach publikujemy z kilkutygodniowym wyprzedze-

nie tylko tych wyróżnionych – czujemy, że trochę się już przywiązaliśmy

niem na naszym portalu i profilu facebookowym.

i bardzo jesteśmy ciekawi, jak potoczy się Wasz rozwój.

Już wkrótce mamy nadzieję wzbogacić polską literaturę o kilka ważnych

Publikacja czytelniczego numeru „Ha!artu” to także oficjalna inaugu-

nazwisk – trzymajcie za nas kciuki!

racja nowej inicjatywy Korporacji – Laboratorium debiutu.

Aleksandra Małecka i Michał Sowiński

Podziękowania Ten numer nie powstałby bez pomocy wielu osób, którym chcielibyśmy serdecznie podziękować za pomoc przy czytaniu i selekcjonowaniu nadesłanych tekstów. Dziękujemy Reginie Bogacz, Małgorzacie Klimczuk, Piotrowi Klonowskiemu, Adamowi Ladzińskiemu, Justynie Migacz, Marcinowi Piątkowi, Ewelinie Sasin i Arkadiuszowi Wierzbie. numer czytelników

ha!art 45


Stopka redakcyjna

Spis treści

1...............Wstępniak | Podziękowania

2

Poza konkursem 62...............Barbara Kalla | Poeta na pogrzebie

Opowiadania nagrodzone 3...............Adam Miklasz | Arka Tołdiego 6...............Ernest Wit | Między psem a wilkiem 8...............Daniel Orzadowski | Świstki 13...............Katarzyna Gondek | Kim chcesz zostać, kim chcesz odejść

63................Barbara Kalla, Adam Wiedeman | tłumaczenia wierszy Neeltje Marii Min i Wima Brandsa 64...............Anna Lewoc | Co to jest fanfiction i czym to się je Pięć minut i szesnaście sekund | Krew ma smak metalu | Drabble – cztery pory roku 69...............Richard A. Antonius | AQA – AWENTURION QANARYJSKI

Opowiadanie wyróżnione

ANTONIUSA

17...............Anna Kruk | Winda 34...............Maciej Bobula | […] 36...............Metek Swada | Stan wyjątkowy 40...............Michał R. Wiśniewski | Miłość w czasach nienawiści 43...............Grzegorz Kopiec | Walentynki 47...............Aleksander Przybylski | Tiergarten 52...............Konrad Janczura | Ostatni pobór 54...............Przemysław Morawski | Crème brûlée   57...............Łukasz Dynowski | Zrobicz fujarkę 59...............Nelly Paluch Bielańska | Jak buty mojej mamy uciekły z domu 60...............Michał Zantman | Rysunek Komiks 20...............Paweł Chmielewski, Tomasz Łukaszczyk | Komiks o pociągu 22...............Joanna Pawluśkiewicz | Uczłowieczacze

71...............Hirano Keiichiro | Dziwne zdarzenie 73...............Zoran Ferić | Blues dla dziewczyny z czerwonymi krostami 75...............Milenko Jergović | Smętek 80...............Michał Curanda | Miasto śmierci 84...............Zbigniew Rokita | Kibole ole ole ole 86...............Maciek Bielawski | Dr Misio 88...............Paweł Mizgalewicz | Abiogeneza 89...............Juliusz Łyskawa | Najważniejsze słowo na świecie 92...............Karina Bonowicz | Józef Czechowicz – Pigmalion z Lublina 95...............Sabina Misiarz-Filipek | Kobieta, która nie będzie zbawioną 97...............Bartosz Marzec | Trzy wierszyki cyfrowe + 98...............Bartłomiej Woźniak | Pięć tematów, których początkujący powinni unikać

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

redakcja@ha.art.pl ISSN 1641-7453 Nakład 1200 WYDAWCA: Korporacja Ha!art pl. Szczepański 3a 31-011 Kraków www.ha.art.pl REDAKCJA Piotr Marecki — redaktor naczelny piotr.marecki@ha.art.pl Łukasz Podgórni — sekretarz lukasz.podgorni@ha.art.pl FUNDACJA KORPORACJA HA!ART Fundatorzy Piotr Marecki, Jan Sowa Rada Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał, Jan Sowa (Przewodniczący) Zarząd Grzegorz Jankowicz (Wiceprezes) Piotr Marecki (Prezes)

ha!art 45

REDAKCJA WYDAWNICTWA {Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer ∆ liberatura} {Daniel Cichy ∆ linia muzyczna} {Iga Gańczarczyk ∆ linia teatralna} {Grzegorz Jankowicz ∆ linia krytyczna, proza obca} {Piotr Marecki ∆ seria prozatorska, poetycka, literatura non-fiction} {Kuba Mikurda ∆ linia filmowa} {Przemysław Pluciński ∆ teoria i praktyka} {∆ linia radykalna, teoria i praktyka} {Ewa Małgorzata Tatar ∆ linia wizualna} REDAKTORZY NUMERU Michał Sowiński, Bartłomiej Woźniak KOREKTA Adam Ladziński KOREKTA POSKŁADOWA: Adam Ladziński, Aleksandra Małecka, Michał Sowiński, Bartłomiej Woźniak PROJEKT GRAFICZNY Janota DRUK PW Stabil ul. Nabielaka 16 31-410 Kraków

numer czytelników


Arka Tołdiego

Adam Miklasz

Uzasadnienie Redakcji Nostalgia za latami dziewięćdziesiątymi trochę nam się już przejada, w końcu to my wydaliśmy książkę Dziewięćdziesiąte. Krajobraz zastany na apokaliptycznych resztkach dziewięćdziesiątych, dziewięćdziesiąte zahibernowane, łypiące niechętnie na lata -naste to jednak zupełnie inna sprawa.

Adam Miklasz

Tołdi, jego spotkałem pierwszego. W autobusie, na straszliwym kacu, bo przecież po powrocie z emigry człowiek musi nadrobić stracony czas. Tak, to ten Tołdi, typ, który nosił nam sprzęt na koncerty i w nagrodę dawaliśmy mu browary, a on cieszył się jak mariany na skokach w Zakopcu. Kurduplowaty, lekko oszołomiony życiem, jakby tyle lat po wyjściu z łona matki wciąż zastanawiał się, co jest grane, o co chodzi; ten z ławeczki, od tanich browarków, co w konkursach hafciarskich za małolata nagrody szałowe zgarniał. Jego matka robiła w warzywniaku, nóg nie goliła, a i z pachą była równie konsekwentna, Pani Krzaczasta, Pani Buszowa, „Barbra”. No i wtedy, w autobusie, na straszliwym kacu, to widzę go i nie widzę,

Z początku nie chciał mówić, rozejrzał się z niepokojem po współpasa-

widzieć raczej nie chcę, słuchawy w uszy, lampion w okno, pamiętam

żerach, tam studencik w sweterku i brylach, które dostał po Cybulskim,

przecież, że był kiedyś strasznym świrem, a świrów na kacu, ocierają-

żul walący na dziesięć metrów i starszawa, wachlująca się portfelem,

cym się o lękowca, to trzeba koniecznie unikać. Wypatrzył mnie jednak

zdecydowanie z obecności walącego niezadowolona. Otworzył więc wrota

i wtedy przekonałem się, że świrem to on może kiedyś był, ale teraz to

do wiedzy, którą posiadają tylko nieliczni, wąskie grono ludzi na świecie,

prawdziwy świr wagi ciężkiej, mistrz świata kategorii wszechświrów,

w tym, nieoczekiwanie, kurier z osiedla Astronautów. Amerykańce nas

heavyświr! Miał taki ładny plecaczek i kask rowerowy – po jakiego grzy-

trują i ogólnie jakiś niewidzialny rząd światowy, wstrzykują do żarcia

ba w autobusie kask rowerowy? Może chłopina siwulce ukrywał? To

i picia cholerną chemię, która zabija – powoli, ale zabija. Znowu mrug-

wydawało mi się możliwe, przecież osiwiał chyba w wieku lat piętnastu,

nął i poinformował o groźbie przebiegunowania, bo chytry plan polega

z wiekiem ludzie w dziwne kompleksy uderzają – ale nie! Okazało się,

na tym, żeby pozbyć się problemu przeludnienia i stworzyć cywilizację

że w tym autobusie to pracował. Nakłamał w firmie kurierskiej, że ma

nowej ery, złożoną z najlepszych, najpiękniejszych i najmądrzejszych.

skuter, a w efekcie autobusami goni – Hermes z osiedla Astronautów,

On może się nie załapać. Te wszystkie Obamy, Putiny i King-Kongi –

szybkonogi posłaniec bogów.

to ostatnie oznacza pewnie przywódcę Chin Ludowych – zmienią oś

Radzi – mrugając, mruga – radząc, bo tików się chłopina dorobił, pewnie

Ziemi tak, że nas wszystkich zaleje, tymczasem ta szajka, wywołując

dalej pije browary za złoty osiemdziesiąt i masturbuje się pod prysznicem,

sztucznie kryzys światowy, nazbierała już wystarczających środków,

zjazd na kafle bankowo! Na kaca polecił sok pomarańczowy, bo podob-

aby pobudować bunkry i przetrwać ulewę. Wiadomo przecież, że na

no najmniej trujący. Trują podobno wszystko – soki, jedzenie, nawet

tak, powiedzmy szczerze, gigantyczne i ambitne przedsięwzięcie mogą

wodę chlorują, nie mówiąc o deszczach, bo one wszystkie są kwaśne,

się zdobyć poważni ludzie w pięknych garniturach, a nie nawiedzeni

spuszczają nam jakąś chemię na głowę, żeby wybić najsłabszych. Kto?

brodacze w białych piżamach z kałachami pod pachą. Kiedy spytałem,

numer czytelników

ha!art 45

3


Arka Tołdiego

4

Adam Miklasz

dlaczego więc nas trują, skoro i tak zaleją – popatrzył na mnie krzywo,

„moje hobby” spanie, jedzenie, browar na ławce. On by się nie zamienił,

a w tym spojrzeniu dojrzałem bezkresną pogardę. Podobno te tajne bun-

jemu tak się podoba. Czy czegoś mu brakuje? Przyznał się – trochę

kry rozsiane są po całym świecie, według jego wiedzy jeden jest nawet

chciałby mieć dziewczynę. Trochę, bo nie wie, czy nie zniszczyłaby

w okolicach Sieradza. Tołdi miał ogromną ochotę to sprawdzić, wyżalił

mu harmonii życiowej.

się, że nie uskładał niestety na pekaesa, po czym dyskretnie spytał o dwa

Podpowiadam, radzę, że jakby zrzucił cycka, to byłoby mu łatwiej.

złote. Piękna, dwukolorowa moneta była kluczem do kolejnych sensacyj-

Twierdzi, że nie o to idzie, nie w cycku problem. Przekonuje mnie, że

nych informacji, których bohaterem był Doktor Green – człowiek, który

przez ostatnie dziesięć lat dorosłego życia spotkał się z jedną. I chyba

odkrył ten spisek i postanowił zbudować antycywilizację. W której on,

nie ma farta w miłości. Każdy bidoniarz zwala to na farta. Pierwsza była

kurier z Astronautów, będzie pełnił odpowiedzialne funkcje. Wachlująca

taka bardziej ambitna artystycznie, chyba tylko wizerunek artysty, ewen-

się nie wytrzymała i grzecznie upomniała walącego żula, ten wulgarnie

tualnie te wilkołaki, obżerające się padliną na spaślakowych bohomazach,

odpowiedział, wspominając coś o niemytej kurwie, tymczasem Tołdi

przekonały ją do cycolina. Może spodziewała się namiętnych dyskusji

wychwalał pod niebiosa Doktora Greena, z którego prywatnej strony

o istocie sztuki przy winie i nastrojowej muzie? Wzięła go ponoć na film

internetowej można dowiedzieć się, że biedaczyna ukrywa się, myli tropy,

Woody’ego Allena. Spaślak pamiętał z tego filmu niewiele, głównie to,

gubi ślad, żyje w ciągłym zagrożeniu, co gorsza – zorganizowano już

że Scarlett Johansson przelizała się z Penélope Cruz.

kilka zamachów na jego cenne życie! Rzecz wydała mi się zagadkowa,

Sądzi, że całkiem fajne dupy, choć wolałby Cruz, bo Scarlett zbyt ame-

spytałem wreszcie – licząc po cichu na odpowiedź – w jaki sposób

rykańska, choć z łóżka by nie wygonił. Uśmiechnąłem się, wyobraziłem

członkowie antycywilizacji kontaktują się z Greenem, czy mają jakieś tajne

sobie, jak Spaślak, po kilkusekundowej walce na biusty wygania Scarlett

konta? Podobno mają, choć głównym źródłem informacji jest fanpejdż

Johansson z łóżka. O tym lizaniu napomknął artystycznej koleżance

doktora na fejsbuku. Bywa, że sam Green nawet osobiście odpowiada.

z randki, która spytała go o wrażenia. Potem jakoś nie chciała się spotkać.

Uraziłem Tołdiego, bo wybuchnąłem mu śmiechem w twarz, zarechotał

Kasztan był od początku bardziej aktywny – wiadomo, zwęszył, cwa-

też studencina w szalu i brylach po Cybulskim, który podsłuchiwał, Tołdi

niak, że z Zachodu przyjechałem, więc muszę mieć przy sobie trochę

zgłupiał, nie zrozumiał mojej reakcji, więc mu tłumaczę, że ten jego Bond

waluty. Momentalnie strzelił mnie na pięćdziesiąt złotych – odda podobno

niby ukrywa się przez Mosadem, robi w wała CIA, a Specnaz z KGB co

w czwartek, bo na przelew czeka. Myślę, że prędzej będzie wylew niż

chwilę gubi trop, wbrew całej światowej władzy tworzy antycywilizację,

przelew. Mówi z dumą, że przez ostatnie osiem lat przepracował łącznie

a lista jej członków znajduje się na ogólnodostępnym portalu społecz-

pięć miesięcy i zewsząd go wypierdalali. Ma jednak bogate doświadcze-

nościowym? Spytałem, czy nie widzi w tym lekkiej ściemy, bo przecież,

nie zawodowe, tylko – jak twierdzi – prześladuje go pech oraz zasrany

w takim przypadku, rząd światowy o nich wszystkich wie! Tołdi jednak

socjalizm, który opanował ten kraj. Jak tyrał na skupie makulatury – robił

nie dał się pokonać w tej szermierce słownej, odpowiedział zgrabnie, jego

żuli na wadze. Połapali się, poleciał. Jak kroił warzywa w hiszpańskim

riposta przejdzie do historii logiki – stwierdził, po chwili zadumy, że nie.

bufecie – puszczał klientom jakąś niemiecką kapelę o nazwie Panzer-

Nie wiedzą, bo to jest tajne stowarzyszenie. Na tym skończyło się

mensch i wpierdalał dla zgrywu zbyt dużo jalapeño. Poleciał. Jak sprzątał

nasze spotkanie, musiał wysiąść i doręczyć do szpitala jakieś leki. Dał

w ZOO i czyścił małpie gówna, to chciał tylko sprawdzić, ciekawy był,

mi jednak pretekst, żebym przeszedł się, po dziesięciu latach emigracji,

czy gibony lubią gorzałę. Lubią, tak jak my. Poleciał. Jest wielbicielem

na ośkę, glebę lat dziecinnych.

wolnego rynku, dopytywał sporo o Zachód, słuchał z przejęciem. Uważa,

Na naszej dawnej ławeczce było ich dwóch. Wiedziałem, zbliżając

że nasz kraj to banda nieudaczników i nierobów. Opijając zasiłek dla

się do ośki, że nie spotkam całej gromadki ze starych, dobrych czasów.

bezrobotnych, twierdził, że nasze państwo traktowane jest jak dojna

Minęło tyle lat – większość z nich wyjechała pewnie za granicę, niektórzy

krowa, z której każdy chce jedynie wyssać tyle mleka, ile się da. Zero

może, dzięki głowie, dupie albo plecom, wyrwali się z czeluści wielkiej

myślenia republikańskiego. Egoizm powszechny.

płyty. Czułem jednak, że ktoś musiał przegrać, zostać, przyłazić i – co

Szamając matczyne pierogi, podcierając się jej papierem toaletowym,

tu kryć – niespodzianki nie było. Gdybym miał postawić jakiś hajs na

myjąc pachy jej mydłem, myśli o tysiącach zapomóg, zasiłków, dotacji,

tych dwu – wygrałbym niewiele, jeśli ktoś w ogóle chciałby się założyć.

które niszczą ten kraj, zabijają samodzielność, kreatywność i indywidua-

Po lewej: długowłosy grubas w czarnej, metalowej koszulce, nalany

lizm jednostek, skazując je na zlewanie się w bezbarwną masę niepełno-

i rumiany na ryju, spocony jak rzeźnik po świniobiciu, nasz stary perku-

sprawnego życiowo bydła. Dając łapówkę lekarzowi, który wypisuje mu

sista, Spaślak we własnej osobie! Obok – co też było jak najbardziej do

na lewo niezdolność do pracy, dzięki czemu stara się o rentę, myśli o tym,

przewidzenia – ta łysawa mendoza, cinkciarz z mlekiem starej wyssany,

że gdyby podatki były niższe, to ludzie mieliby więcej kasy do wydania.

nasz sprzętowiec, człowiek o mongoloidalnych rysach – Kasztan, ten, co

Powstałoby więcej firm, pojawiłoby się więcej miejsc pracy. Mędrkuje,

dziesięcioro rodzeństwa ma, Dżekson Ten, Kelly Family.

siedząc na dupie i jarając fajki podpierdzielone ojcu.

Co u Spaślaka? Jakieś zmiany po długiej rozłące? Nie. Utył jeszcze

Przespacerowaliśmy się po ośce. Parku już nie ma. Dupnęli cztery

trochę, cyc skoczył. Tyle pewnie można powiedzieć o jego ostatnich

apartamentowce. Takie ładne, amerykańskie, nowobogaccy z niezłym

kilku latach. Wali browarki, głównie z Kasztanem.

sianem tam wbili, ale chyba niewielu, bo dużo mieszkań pustych, więc się

Oczywiście maluje te swoje pełne mroku obrazy, teraz przerzucił się

pierdolony diweloper przeliczył troszkę. Odgrodzili się od całego osied-

na grafikę komputerową, opchnie kilka grafik na rok, zarabia jakieś trzy,

lowego tałatajstwa murem na trzy metry, przed wjazdem solid-dziadzio

cztery, pięć stów rocznie, mówi, że ma problemy z autopromocją i – jak

w czerni, man in black, nie wpuszcza nieproszonych, ludzi z gorszej strony

mniemam – trafia w sedno. Kocha starego Beksińskiego, który jest dla

muru. Plebsu. Dziadostwa. Biedoty. Jeszcze zakłócą wizualnie posiłek.

niego prawdziwym drogowskazem i inspiracją twórczą. Beksiński jednak

Swoimi smutnymi, biednymi twarzami spieprzą celebrę testowania wo-

jakoś zarabiał na chleb.

łowiny po burgundzku. Do kogo? Do nikogo? To wypad stąd.

Chyba nie sadził browarów za złoty czterdzieści dziewięć na ławce.

Nic go historia o zakopanych przy brzózce skarbach nie rajcuje, a tam

Z Kasztanem. Starzy Spaślaka jednak jakoś przędą, ciągle więc wie-

przecież każdy z nas pierwsze mleczaki schował, znaczki pocztowe jakieś

rzą, że synalek jest cholernie uzdolniony, i rzucą mu od czasu do czasu

były, kapsle z flagami, scyzoryk. Gówno, przepadło. Na naszych mlecza-

banknotem, który momentalnie przepulta. Dalej wymienia w ankiecie

kach, na naszych kapslach z flagami siadła teraz tłustą dupą elegancka

ha!art 45

numer czytelników


Adam Miklasz

Arka Tołdiego

buda solid-dziadzia, przy naszym trzepaku rozepchała się łokciami brama

Potem, niestety, został zastrzelony i wypadł z obiegu. I właśnie wtedy,

wjazdowa do gigantycznego garażu. Nie będzie jak w filmie Fandango, nie

wprost nad bunkier, dotarł do nas rzeczony Wesoły Gwałciciel, który

odkopiemy tego wspólnie po latach, nie obalimy szampana, wzruszając

wcale nie był wesoły, minę miał taką, jak aktor z serialu wenezuelskiego

się gówniarskimi relikwiami. Ładne tam natomiast fury stoją za tym mu-

w momencie, gdy koza zesrała mu się na marmurową posadzkę hacjendy.

rem, za tym magicznym przejściem, tajemną bramą między wczesnymi

Ktoś podpieprzył mu słoiki z bunkra, te same, które regularnie podpieprzał

dziewięćdziesiątymi a dwudziestym pierwszym wiekiem. Widać, że ci,

matce z piwnicy.

co na mieszkaniach siedli, to brygada z konkretnymi portfelami. Mur

Był zrozpaczony, z jego wiedzy wynikało bowiem, że nadchodzą kwaśne

granicą między dekadami: za bramą raju motoryzacyjnie haj technologia,

deszcze. Dobrotliwy Spaślak zasugerował, aby zadzwonić na policję. Mniej

opływowe kształty, stonowane kolory fur, błysk, styl i sznyt, wychodzisz

dobrotliwy Kasztan pociągnął wątek, twierdząc, że należy bezzwłocznie

za mur i nagle podróż w kapsule czasu, wajcha wstecz!

zgłosić zaginięcie ośmiu słoików kiszonych, trzech słoików z grzybkami

Duże fiaty, poldki, matizy, uno, brakuje lasek w rajstopach w tygrysi

w zalewie octowej i wtedy pojawi się na osiedlu Astronautów ekipa,

deseń, brakuje tylko gnojków w kurtkach bejsbolowych, które były wtedy

złożona z największych specjalistów, będą sprawdzać odciski palców,

bardzo modne, ale tylko u nas, bo widzieliśmy je w serialach amery-

a dwudziestu gliniarzy, na okrągło, na trzy zmiany, będzie przeczesywać

kańskich z lat siedemdziesiątych, sprzed dwudziestu lat, i myśleliśmy,

teren. Kiedy dodał, że wezwie wóz transmisyjny Telewizji Polskiej oraz

że to jest właśnie amerykański nowoczesny styl. Placu zabaw nie ma,

prezydenta miasta w celu ogłoszenia żałoby narodowej, zrozumieliśmy,

parking powiększyli, beton wylali. Zresztą, nie ma dla kogo placu zabaw

że nie mówi do końca poważnie. Tołdi pożegnał się, oznajmiwszy, że

hodować – na dzielni pusto, babina z dziadziem posiedzą na ławeczce,

został zmuszony do ostateczności i zaraz podwędzi matce zaskórniaki

paru chłopów z przyczajki winiucho obali, ale generalnie atmosfera jak

ze skarbonki, potem zakupy w Biedrze. Ja również się pożegnałem.

po eksplozji atomowej.

Postanowiłem się przespacerować i nieco ochłonąć. Popołudnie na

Zwiedziliśmy wreszcie bunkier, ten poniemiecki, co fryce sobie w czasie

ośce mogę podsumować tak, jak puentowało się bzdurne wypracowanie

wojny lotnisko zrobili. Straszyli nas rodzice tym bunkrem, każdy miał inną

szkolne na polskim o wycieczce do Częstochowy: „Jak widać, pierwsza

bajerę. Mnie mówili, że tam Buka jest, ta z muminów, Spaślakowi o diable

wizyta na dzielni dostarczyła mi naprawdę sporo wrażeń”.

z czarnym ogonem wspominali, jego starszyzna to zawsze taką głębię

Rozpadało się mocno, waliło kroplami wielkości jajek. Niemowlaka. Na-

duchową miała. Tołdiemu o Rambo Bobensie mówili, w sumie jego stary

wet szluga mi zmoczyło. Może to te kwaśne deszcze? Co dalej z biednym

miał swego czasu wypożyczalnie kaset wideo. A Kasztanowi? Zdaje się,

Tołdim? Pewnie siedzi w tym swoim bunkrze, może nawet otworzył już

że w konkret, coś o gwałceniu i to chyba małych dzieci było – w sumie

pierwszy słoik z modrą kapustą i zajada się, myśląc o nowym świecie,

u niego to zawsze patologią pachniało. W środku faktycznie spory dół,

już po katastrofie. Poczeka pewnie te kilka dni, potem wyjdzie na po-

sztychówa, piękna półeczka, a na niej przetwory domowe w słoikach!

wierzchnię – być może zagada pierwszego napotkanego jakimś tajnym,

Piękne sobie gniazdko uwił nasz Tołdi, to tu przetrwa katastrofę!

szyfrowanym hasłem, które ustalili wcześniej z Doktorem Greenem.

Zapalamy papierosa, Kasztan opowiada o Tołdim, podobno, zanim

A tu sąsiad z psem, Spaślong z Kasztanem na ławeczce, Glut w kiosku,

doczłapał się stanowiska kuriera, próbował kariery aktorskiej. Przygrywał

matka w warzywniaku. To może wstrząsnąć jego światopoglądem, może

w jakichś Wu-piętnaście, Pamiętnikach z Urlopu, tam, gdzie biorą łebków bez

poczuć się oszukany. Ech, żeby tylko krzywdy sobie nie zrobił…

aktorskiego sznytu – taka łapanka, jak za Niemca: „Cho no tu, chcesz grać

A z drugiej strony… Gdyby to wszystko okazało się prawdą? Próbuję

w filmie, graj, będziesz za alfonsa, ryj pasuje, dostaniesz stówę! ”. Trochę

wyobrazić sobie zalążek nowego, lepszego świata – antycywilizacja

żulerni tam przygrywa, aktorów mniej znanych, łebków z długami i sporo

złożona z samych Tołdich i tołdiopodobnych! Arka doktora Greena, dzięki

gówniarstwa. Ci są najgorsi, szczególnie panienki, co myślą, że się ce-

której ocaleją jedynie największe psychole i łajzy na świecie!

lebrytkami stały – potem noszą się po szkołach, bazarach i osiedlach

Tylko co dalej, quo vadis, cywilizacjo nowej ery – skoro taki Tołdi, na

jak gwiazdy. One są słabe, bo próbują grać, dramatyzują – lepsza jest ta

którego członku będzie opierać się przyszłość ludzkości, nawet gołej

żulerka, bo taki zazwyczaj gra złodzieja, alimenciarza albo złomiarza, więc

panienki na żywo nie widział, przy każdym otarciu w tramwaju nieomal

jest wiarygodny. Po prostu szkoła Stanisławskiego – tylko na odwrót!

mdleje z wrażenia… Chyba nie pociągną, przegrają… Choć, tak naprawdę,

Tołdi swego czasu załapał się na większą rolę, Wesołego Gwałciciela

rewolucjonistami zmieniającymi bieg historii, były zawsze świry, z których

grał, pół osiedla zapamiętało tę jedyną, dlatego sławetną, kwestię mó-

śmiali się tacy jak ja. Może by jednak wrócić do bunkra?

wioną: „Panowie, może wyjdziemy, prostytutki patrzą”.

Adam Miklasz, trzydziestojednoletni mieszkaniec Nowej Huty, obecnie krążący między Cieszynem, Warszawą i podkarpackim Dynowem w poszukiwaniu roboty, sensu i pieniędzy – jak dotąd bezskutecznie. Wydał dwie powieści, Polska Szkoła Boksu i Ostatni Mecz, poszukuje wydawcy trzeciej. Interesuje się historią i kulturą państw Europy Środkowej i byłej Jugosławii, piłką nożną i hokejem, czyta literaturę, głównie drugiej kategorii. Pisze, ogląda mecze, podróżuje po zadupiach i gra na zakładach bukmacherskich. numer czytelników

ha!art 45

5


6

Między psem a wilkiem

Uzasadnienie Redakcji W wielu nadesłanych opowiadaniach ktoś chwytał za nóż. Ale w żadnym tak przekonująco! Co tu gadać, wczuliśmy się.

Kiedy się obudziła, jego już nie było. Był szary, zimowy świt. Odepchnęła od siebie jego piżamę. Ciągle kładzie ją na poduszce, kiedy się ubiera. Jakby nie mógł tej swojej piżamy położyć gdzie indziej, dalej od niej. Potem i tak ona musi przerzucać ją na krzesło, kiedy chowa pościel do tapczanu.

Ernest Wit

Zawsze pierwsza słyszy alarm w jego komórce. Kretyńska, denerwują-

Wyjmuje pranie z pralki i rozwiesza na rozkładanej suszarce, którą stawia

ca melodyjka, której głośność stopniowo rośnie. On nigdy nie wyłącza

blisko kaloryfera.

alarmu od razu, zawsze upływa kilkanaście sekund, zanim się wreszcie

Wysiłek fizyczny odpręża ją i podnieca. Dostaje rumieńców, krew szyb-

przebudzi i ten okropny dźwięk uciszy. Ma zdrowy, mocny sen. Serce jej

ciej krąży. Nie myśli o czasie, zapomina, że czas istnieje i płynie.

bije ze zdenerwowania, jest cała rozdygotana, ale nie zmienia pozycji. Leży

Dobrze, że go nie ma. Tak jest lepiej. Jego pomoc jest nic niewarta. Nie

odwrócona do niego tyłem i udaje, że śpi. On wstaje i idzie do łazienki.

lubi sobót, kiedy on nie ma nic pilnego do roboty poza domem i bierze

Przez cienką ścianę słyszy odgłos oddawanego przez niego moczu.

się do sprzątania razem z nią. Więcej przeszkadza, niż pomaga. Tylko

On spuszcza wodę, myje się i goli. Wraca do sypialni, rzuca piżamę na

plącze się pod nogami. Trzeba po nim poprawiać. Jak siedzi i nic nie

poduszkę koło jej głowy, ubiera się. Wychodzi do kuchni zjeść śniadanie.

robi, to też jej działa na nerwy.

Kiedy zamyka za sobą drzwi, ona próbuje znowu zasnąć. Słyszy z kuchni

Jego obecność ją drażni. Z każdym tygodniem jego obecność coraz

radio. Jak zwykle nastawia za głośno. Wyszczekiwane podniesionym

bardziej ją drażni…

głosem niepotrzebne informacje. Zirytowana naciąga na głowę kołdrę,

Po sprzątaniu robi zakupy. Musi obrócić ze sprawunkami trzy razy, bo

zakrywa uszy.

by się z wszystkim nie zabrała za jednym zamachem, a on nie może jej

Stara się uspokoić, odpłynąć. Zanurza się w półśnie, przez który docho-

zostawić samochodu, gdyż dojeżdża do pracy. Najpierw kupuje chleb,

dzi do niej stuknięcie drzwi i zgrzyt zamka. Wyszedł z domu. Odprężająca

masło, śmietanę, ser, mięso i wędliny. Kiedy dokłada dwa plastikowe

świadomość, że jego nie ma, jest tylko cisza.

pojemniki surówki, jedna torba robi się pełna. W drugiej są ziemniaki,

Przekręca się na brzuch, szeroko rozkłada ręce i nogi, zajmuje całe

owoce i mąka. Więcej nie da rady.

łóżko. Czuje ulgę. Zapada w sen.

Na dworze siąpi deszcz. Zima jest ciepła, ale mokra, więc musi włożyć

Kiedy zmienia pozycję, niechcący wtula głowę w jego piżamę. Jest to

na głowę czapkę, żeby nie zmoknąć. Ręce ma zajęte, nie może trzymać

jak dotknięcie twarzą mokrej szmaty. Wzdryga się i odrzuca piżamę na

parasola. Poci się w tej cholernej czapce, taszcząc torby. Będzie miała

krzesło. Góra trafia, spodnie spadają na podłogę.

brzydkie włosy.

Nie ma ochoty podnosić się z łóżka, by po nie sięgnąć. Niech leżą na

Proszek do prania się skończył. Kupuje go za drugim obrotem, dwu-

podłodze. W końcu to ona pierze jego rzeczy – on by się nie skalał. Nie

kilowe opakowanie, bo się bardziej opłaca niż w małym pudełku. Prócz

umie obsługiwać pralki. Dziad, debil.

tego płyn zmiękczający i odplamiacz, duże, plastikowe butle. I przy okazji

Chce dalej spać, ale nie może. Przypominają jej się czasy, kiedy sypiała

mleczko do mycia zlewu i płyn do mycia okien. Do tego jeszcze parę

tak długo, jak chciała. Była sama i była młoda.

drobiazgów: mydło, pasta do zębów, dezodorant, szampon, krem dla

Je śniadanie, a potem zmywa talerze, szklanki, noże, widelce i łyżeczki.

siebie, balsam po goleniu dla niego. On nawet nie zauważył, że już tak

Swoje i jego. Jego zostały jeszcze po kolacji. Czy on nie może umyć po

mało mu zostało.

sobie naczyń? Uwija się niecierpliwie, żeby jak najszybciej mieć to za

Przy następnym goleniu będzie ją pytał, czy jest balsam. Ona musi

sobą. Wypuszcza z rąk śliską szklankę. Niezdarność, której dawniej nie

o takich rzeczach pamiętać i wszystko za niego robić, jakby był małym

znała. Trzęsą jej się ręce.

dzieckiem. Gdyby chociaż był jej dzieckiem. Ale on nie jest jej dzieckiem.

W zeszłym tygodniu w podobny sposób wyszczerbiła filiżankę; tym

Jest duży i obcy.

razem nic się nie stało, szklanka ocalała. Przesuwa kran, by sięgnąć ręką

Od dawna nie byli ze sobą blisko. Śpią w jednym łóżku, ale nawet się

po talerz, a wtedy strumień pada na wklęsłość łyżeczki leżącej na dnie

nie przytulają. On się odwraca i od razu zasypia. Wiecznie zmęczony.

zlewu i woda pryska na boki. Wściekła wyciąga łyżeczkę spod strumienia.

Dupek, śmieć. Po co jej ktoś taki? Żeby przynosił pieniądze? To już

Czy łyżeczki nie mogą chociaż raz leżeć wypukłą stroną do góry? Durne,

lepiej, żeby umarł. Dostałaby po nim rentę i kupiła psa.

martwe przedmioty ze swoją tępą, bezmyślną złośliwością.

Na końcu poszła po rybę wędzoną, wodę i piwo. Ryba nie była ciężka, ale

Otwiera okna, żeby przewietrzyć mieszkanie. Wkłada brudną bieliznę

woda i piwo tak. Dwie półtoralitrowe butelki gazowanej wody mineralnej

do pralki i nastawia program. Pralka zaczyna prać, a ona zabiera się do

i dwie półlitrowe butelki piwa. Puszki byłyby lżejsze, ale on nie lubi piwa

sprzątania. Zmiata miotłą koty z podłogi, następnie ściera kurze z mebli

z puszki, woli z butelki. Najlepsze ryby sprzedają w rybnym kawał drogi

i odkurza dywany. Potem myje umywalkę, wannę, muszlę klozetową

stąd, napoje bierze z najbliższego sklepiku, żeby nie dźwigać.

i czyści krany w łazience. Przeciera podłogi na mokro i podlewa kwiaty.

Prawie zapomniała: jeszcze bułkę tartą.

ha!art 45

numer czytelników


Między psem a wilkiem

Ernst Wit

Po powrocie przygotowuje obiad. Obiera i płucze ziemniaki, myje i rozbija tłuczkiem mięso. Soli, przyprawia papryką i posypuje ziołami.

7

Rozbełtuje jajko i wysypuje bułkę tartą na talerz, do panierki. Wstawia ziemniaki na gaz. On będzie za pół godziny.   Patrzy w okno. Brudna, ponura zima. Wczesna szarówka. Godzina między psem a wilkiem. Łzy ciekną jej po twarzy. Jak długo jeszcze? Po co? Drań, pieprzony drań.   Nalewa olej na patelnię i zapala gaz. Czeka, aż patelnia się rozgrzeje.   Macza kotlety w jajku, obtacza w bułce tartej i kładzie na patelni. Kotlety skwierczą. On lubi zaraz po przyjściu z pracy usiąść do obiadu.   Idzie się wysikać, myje ręce i natychmiast by jadł. Co najmniej dwa kotlety, czasem trzy. Góra ziemniaków tłuczonych z masłem i śmietaną.   Jedno piwo wypija do obiadu, drugie pije po jedzeniu rozwalony na sofie przed telewizorem, kiedy ogląda pstrokate głupstwa. Oby zdechł.   Gdyby miał wypadek w pracy albo gdzieś po drodze i zginął na miejscu.   Nic lepszego nie mogłoby jej spotkać. Rozpaczałaby, gdyby ją o tym nieszczęściu poinformowano. Przykładnie płakałaby na pogrzebie, przywdziała żałobę jak należy i obnosiła się z cierpiętniczą miną, ukrywając swoje szczęście, jak ci, którzy wygrywają na loterii. Jaka była na to szansa?   Słyszy, jak drzwi się otwierają. Jednak wrócił. Wrócił szczęśliwie.   Tylu umiera codziennie, tylu ginie w wypadkach, tylko nie on.   Poczuła drżenie rąk i gwałtowne bicie serca. On wszedł do łazienki.   Słyszała strumień spadającego moczu. Spuścił wodę i odkręcił kran, by umyć ręce. Wzięła nóż ze stołu, duży, ostry, do cięcia mięsa.   On wyszedł z łazienki i zajrzał do kuchni.   – Cześć. Jak minął dzień? – zapytał.   – Dobrze – odpowiedziała, wkładając nóż do zlewu. – A tobie?   – W porządku. Stare nudy.   – Weź sobie piwo z lodówki i siadaj. Kotlety usmażone, zaraz nakładam ziemniaki.   – Jestem głodny jak pies.   – Jak wilk. Chciałeś powiedzieć: jak wilk.

Ernest Wit, ukończywszy studia filologiczne w Warszawie, przeniósł się do małego miasteczka, gdzie pracuje jako tłumacz i nauczyciel języka angielskiego. W wolnych chwilach pisze opowiadania i wiersze haiku, których spora część w języku angielskim została opublikowana w anglojęzycznych czasopismach i antologiach. Kilka z jego prac otrzymało nawet nagrody w międzynarodowych konkursach. numer czytelników

ha!art 45


Pociąg

Paweł Chmielewski&Tomasz Łukaszczyk

20

ha!art 45

numer czytelników


Upotważające Uczłowieczacze

Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati

23

numer czytelników

ha!art 45


Upotważające Uczłowieczacze

Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati

24

ha!art 45

numer czytelników


Upotważające Uczłowieczacze

Xavier De Wol'aj / Siostra Teresa Rosati

25

numer czytelników

ha!art 45


Walentynki Grzegorz Kopiec

Uzasadnienie Redakcji Hejt na walentynki i związaną z nimi kulturę konsumpcji jest już w wielu kręgach absolutną normą. Jednak niewiele osób jest w stanie przenieść go na taki poziom. Opowiadanie obowiązkowe dla wszystkich, którzy narzekają na plagę braku pointy we współczesnej literaturze. Ciężko, unikając spoilerów, coś jeszcze dodać.

Stoisko znajdowało się nieco na uboczu. Tak, jakby jego właściciel nie miał tu swego stałego miejsca i wkleił się tam, gdzie wiadomo było, że nikt inny już się nie rozstawi. Przestrzeń wypełniały wrzaski i nawoływania spragnionych gotówki sprzedawców i przeciskających się między sobą klientów. W większości były to emerytowane kobieciny, które z potrzeby spotkania się z innym ludźmi i nawiązania niezobowiązujących rozmów postanowiły wyruszyć na targ. Dzień, a właściwie poranek, był słoneczny; wtorek, czternastego lutego,

Pokonawszy kolejną aleję, czuł, że złość wypełnia go już po uszy.

godzina dziewiąta – może kilka minut po. Po błękitnym niebie przemykały

Jeszcze chwila i eksploduje. Nagle, na szarym końcu, dostrzegł od-

pojedyncze obłoki, sprawiając, iż ten specjalny dzień nabierał jeszcze

różniający się od innych stragan – niezwykle kolorowy. Pełne różowych,

bardziej miłosnego znaczenia. Śnieg delikatnie skrzypiał pod nogami

niebieskich i czerwonych maskotek stoisko było jak zbawienie. Złość

stąpających po nim ludzi w różnym wieku. W oddali, na jednym z drzew

spadła do minimum, a jego organizm powoli zaczął wypełniać się błogim

okalających teren, na którym symetrycznie rozmieszczone zostało kil-

spokojem i zadowoleniem. Co by nie mówić, był, jest i będzie człowie-

kadziesiąt straganów, zaskrzeczał jakiś ptak, a na kolejnym usłyszeć

kiem sukcesu. Dziwna duma wypełniła jego płuca, a na twarzy pojawił

można było stukanie dzięcioła. Gwar ludzkich rozmów, nawoływanie

się uśmiech zwycięstwa.

straganiarzy i odgłosy żyjących wysoko opierzonych osobników sta-

Człowiek po drugiej stronie lady – umownie nazywając tak to, co ich

nowiły monotonną symfonię, powtarzającą się w tym miejscu zawsze

dzieliło – nie wyglądał na sprzedawcę zabawek. Zdecydowanie bardziej

we wtorki i piątki, już od niepamiętnych czasów.

pasował na kogoś, kto sprzedaje broń na Bliskim Wschodzie. Nie zmie-

W zwartym i powolnie poruszającym się tłumie przeciskał się niewysoki

niało to jednak faktu, że był to ktoś, kto miał mu do zaoferowania coś,

chłopak o bujnej czuprynie. Łukasza irytowały strasznie te zrzędliwe, stare

czego akurat potrzebował. I miał to tu i teraz.

baby, na które wpadał, jedna po drugiej, gdy w niewyjaśnionych okolicz-

– Dzień dobry – odezwał się właściciel straganu, widząc rozochoco-

nościach postanawiały przystanąć na środku ciasnej alejki. Już po drugiej,

nego klienta. W jego oczach dostrzegł już, że będzie to łatwy i pewny

na którą wpadł, przestał przepraszać, tylko parł przed siebie, zostawiając

pieniądz. Jego łamana polszczyzna w żadnym stopniu nie przeszkadzała

oburzone i wściekłe staruchy za sobą, nieczuły na ich wyzwiska. Wyrwał

młodemu, napalonemu stażyście z biura prokuratora.

się z pracy na kilka minut, aby kupić coś miłego dla swojej panny, ale już

– Witam – odpowiedział Łukasz, uśmiechając się szczerze do spe-

po dziesięciu minutach spędzonych w tym miejscu, zdał sobie sprawę

cyficznego sprzedawcy.

z tego, że nie był to najlepszy pomysł. Ciśnienie podskoczyło mu o dobre

– Czego szanowny pan sobie życzy? Mam tu wszystko: maskotki,

kilka punktów. Łypał okiem, to na lewo, to na prawo, próbując w pośpiechu

pozytywki, zabawki, również te dla dorosłych – puścił oko do klienta.

znaleźć coś, co byłoby odpowiednie, a jednocześnie podobało się i jej,

– Czego pan sobie zapragnie, tym służę.

i jemu. Po raz kolejny wpadł na starszą kobietę.

– Wie pan, to musi być oryginalne. Tak, żebym na ulicy nie spotkał dru-

– Kurwa! – warknął do niej tak, że nawet przez myśl jej nie przeszła

giej pary z czymś identycznym. Niech pan powie, co najmniej schodzi?

jakakolwiek potrzeba komentowania zaistniałej sytuacji.

Sprzedawca rozejrzał się po swoim asortymencie. Wskazał dwa, trzy

Irytował go jeszcze fakt, że wędrując, już trzecią z rzędu alejką, nie

przedmioty, których nikt nie brał, lecz te w żaden sposób nie przypadły

zobaczył niczego nawet zbliżonego do pomysłu, który zaświtał mu

do gustu Łukaszowi.

w głowie. Pędził jak lokomotywa, sapiąc przez zaciśnięte zęby. Osoby,

– Cóż, w takim razie wezmę to, co wiem, że będzie podobało się mojej

które szły z naprzeciwka, odsuwały się na boki, nie chcąc tamować mu

kobiecie. Proszę więc o ten…

drogi. Ci natomiast, którzy nie zdążyli, oberwali łokciem albo barkiem.

Zanim zdążył dokończyć, sprzedawca podniósł dłoń w geście wska-

– Panie, uważaj pan jak chodzisz! – ofuknął go jeden ze szturchnię-

zującym, aby klient zamilkł. – Wiem, co się szanownemu panu spo-

tych.

doba. O tak. Tego nikt nie kupił. To towar dla wymagających klientów,

Łukasz, nie obejrzawszy się nawet w jego stronę, wyciągnął rękę do

a widzę, że z takim mam właśnie do czynienia. – Łukasz poczuł się

góry i wysunął z niej środkowy palec. Pędził dalej. Za chwilę miał wrócić

dowartościowany tymi słowami i jego współczynnik dumy urósł do

do firmy – wyszedł ponad piętnaście minut temu – a kompletnie nic

niewyobrażalnego poziomu. – Mam tylko jeden egzemplarz, więc mogę

nie znalazł. Po pracy nie zdąży już niczego kupić, więc postanowił, że

zapewnić, że nikt poza panem nie będzie miał czegoś takiego. Ale musi

weźmie cokolwiek, byle tylko było w walentynkowym klimacie.

pan też wiedzieć, że to nie będzie tanie.

numer czytelników

ha!art 45

43


Walentynki

44

Grzegorz Kopiec

– Pieniądze nie mają znaczenia – odpowiedział natychmiast. – Jeśli

wyglądał, ale w takim dniu jak dziś większość przechodniów męskiej

jest to choćby zbliżone do moich oczekiwań, wtedy biorę w ciemno.

populacji niosła albo torby wypchane pluszakami, albo wielkie bukiety

Uśmiechali się do siebie, każdy pewny, że ugra na tym interesie więcej

czerwonych róż. „No tak, nie mogę zapomnieć o kwiatach” – pomyślał i,

niż ten drugi.

zamiast iść prosto w stronę domu, przebiegł przez mało ruchliwą ulicę

Sprzedawca nagle zanurkował pod ladę i kiedy nie podnosił się przez

i udał się w kierunku kwiaciarni, w której kupił siedem najokazalszych

kilkanaście sekund, Łukasz postanowił wychylić się i zobaczyć, czego

różyczek.

tam szuka. W tej samej chwili, kiedy wypuścił głowę do przodu, obcokra-

Wróciwszy do domu, wyciągnął z szafy podstarzały garnitur, który

jowiec wyskoczył niczym spłoszony w polu bażant. Natychmiast położył

był jeszcze całkiem znośny. Sprawdził, czy wszystko z nim w porządku,

zawiniątko na rozrzuconych, różnokolorowych zabawkach i powoli zaczął

czy nie ma jakichś powstałych samoczynnie dziur lub niedopranych

je rozpakowywać. Łukasz nie mógł doczekać się finału. A że owa rzecz

plam – ale nie, był cały i czysty. Powiesił go więc na drzwiach i usiadł.

owinięta była szarym papierem, nie mógł dostrzec, co się pod nim ukry-

Spojrzał na niego, na leżący na podłodze wymarzony podarunek dla Kasi

wa. Kiedy w końcu dziwnie mówiący handlarz rozwinął pakunek, oczy

i stojące w wazonie kwiaty. Czuł się szczęśliwy, a jego twarz wypełnił

Łukasza zalśniły na widok jego zawartości.

radosny uśmiech.

– Biorę! – krzyknął wniebowzięty tym, co zobaczył. – Ile pan za to chce?

– Jak już mówiłem, to nie będzie…

– Złodziej! Złodziej! Łapać go! – wrzeszczał sprzedawca o ciemnej

– Tak, wiem. Mów pan, ile?

karnacji i bliskowschodnim akcencie, goniąc młodego, zakapturzonego

– A wie pan co, polubiłem pana. Jeśli trzysta złotych to nie jest dla

chłopaka. Jednak wszyscy ustępowali pędzącemu na oślep zbirowi,

pana za dużo – jest pańskie.

ściskającemu pod pachą pakunek owinięty szarym papierem.

– Łoo… na trzy stówy nie byłem gotów, ale co mi tam. Trafił pan tą

Piotrek, bo tak miał na imię uciekający chłopak, pędził przed siebie,

propozycją w dziesiątkę, co ja mówię, w setkę! Nie ma sprawy, ma być

nie zważając na żadne przeszkody. Wystawiwszy łokieć, czekał tylko,

trzy stówy, będą trzy.

aby ktoś się napatoczył i oberwał w nos. Był zdeterminowany. W końcu,

Łukasz odliczył dwie setki, pięćdziesiątkę, dwie dwudziestki i jeszcze

mimo biedy, jaka go doświadczyła, a tym samym jego ciężarną partnerkę,

dziesięć złotych, po czym wręczył sprzedawcy, który w międzyczasie

zasługiwali na coś od życia. To nie była jego wina, że przed miesiącem

z powrotem zapakował towar w szary papier.

zwolniono go z pracy – jego i trzydzieści innych osób. Firma popadła

Na koniec wymienili uścisk dłoni i pożegnali się serdecznie, wierząc,

w długi i ogłosiła bankructwo, a z jego krótkim stażem pracy i w związku

że ubili targ stulecia.

z okresem zimowym nie był w stanie zaczepić się na innej budowie. Może

jak przyjdzie wiosna… ale do wiosny było jeszcze daleko. Postanowił

Adam, młody student, przebywający obecnie na feriach w rodzinnym

więc wynagrodzić Patrycji ten ciężki miesiąc i spędzić z nią romantyczny

mieście, minął właśnie ogrodzenie targowiska. Nadal nie mógł uwierzyć,

wieczór, chcąc jej dodatkowo sprezentować jakiś symboliczny upominek.

że za taką cenę udało mu się kupić najwspanialszy walentynkowy pre-

Kiedy w końcu trafił na stragan tego dziwnego handlarza, nie mógł

zent – taki, o jakim mógł tylko pomarzyć. Czuł, że jest mistrzem targo-

oderwać wzroku od tych wszystkich rzeczy, które, na mur-beton, by się

wania się. Kupił takie cudo za zaledwie sto dwadzieścia złotych, choć

jej spodobały. Oglądał, przebierał, pytał o cenę tych wszystkich wspa-

sprzedawca chciał początkowo aż trzysta. Wiedział, że i tak przekroczył

niałości, lecz każda była ponad jego finansowe możliwości. W kieszeni

budżet przeznaczony na ten cel, jednak nie ulegało wątpliwości, iż tym

miał raptem dwanaście złotych, a chciał kupić jeszcze świece i jakąś

podarkiem przekona Kaśkę do siebie. Przecież pierwsze wrażenie jest

mrożonkę, która zastąpi wykwintną kolację. Kiedy więc sprzedawca

najważniejsze, a to właśnie miała być ich pierwsza randka i to jeszcze

o wyglądzie terrorysty, jednego z tych, których ciągle pokazują w telewizji,

w walentynki. W dniu takim jak dziś nie mógł dać ciała. Sto dwadzieścia

wyciągnął całkiem spory przedmiot zawinięty w papier i powiedział, że

złotych to nie majątek, a ta dziewczyna była warta każdych pieniędzy.

owa rzecz kosztuje trzysta złotych, Piotr, nie zastanawiając się nawet

I choć znali się od zaledwie tygodnia, to wiedział, że właśnie ona zostanie

przez chwilę, zwinął mu ją sprzed nosa i pobiegł, co sił w nogach. A te-

jego żoną. Miała to być inwestycja w przyszłość, a na czymś takim się

raz ów brodaty straganiarz z zawiniętym na głowie turbanem, gonił go

nie oszczędza.

wzdłuż ciasnej alejki w tych swoich śmiesznych ciuchach, jakie noszą

Szedł przez miasto, niosąc niespodziankę zapakowaną w szary papier,

chyba tylko talibowie.

i rozmyślał na przemian o tym, jak spędzą dzisiejszy wieczór z Kasią –

Nawoływania skończyły się, zanim zdążył dobiec do wyjścia. Chłopak

najpiękniejszą kobietą pod słońcem – i o szczęściu, jakie go spotkało,

nie przestawał jednak biec. Od razu wyskoczył na drogę, o mało nie

że wybrał się dziś na to znienawidzone przez niego pole straganowe. Od

wpadając pod samochód. Klakson czerwonego fiata zabrzmiał złowrogo,

zawsze nie znosił tu przychodzić, ale dziś miał nieodparte wrażenie, że

a zimowe opony zapiszczały na odśnieżonej drodze.

musi się tu zjawić, a że nie miał nic w planach na ten wtorkowy poranek,

– Sorry! – krzyknął do kierowcy i pobiegł dalej.

poza siedzeniem przed monitorem i rżnięciem w PES-a, postanowił ruszyć

swoje zacne cztery litery. Obie myśli, które wypełniały teraz jego umysł, co

Ta praca była o tyle niewdzięczna, że człowiek nie wiedział, o której

jakiś czas rozganiane były wizerunkiem dziwnego sprzedawcy o śniadej

ją skończy. Zdarzały się dni, że nie wracał do domu przed północą, a był

karnacji i z długą czarną, gęstą brodą. Ubrany był w jakieś poprzeplatane

dopiero na stażu. Gdyby prokurator także nie miał planów na dzisiejszy

z sobą szmaty i sprawiał wrażenie, jakby nie pochodził w ogóle z tej

wieczór, zapewne posiedzieliby jeszcze we dwójkę, kompletując papiery

epoki; jakby został przeniesiony w czasie z okresu narodzin Chrystusa.

do sprawy, która trafiła na wokandę i miała odbyć się pojutrze. W każ-

Ale że był bardzo miły i świetnie znał polską gramatykę – choć akcent

dym razie większość dokumentów była już przygotowana, ale ten gruby

wyraźnie zdradzał, iż musi pochodzić z Bliskiego Wschodu – to Adam

kutasina, podchodzący pod sześćdziesiątkę, zawsze chciał, aby Łukasz

nawiązał z nim nić przyjaźni i zdecydował się na zakup tak wspaniałej

sprawdzał je po kilka, a nawet kilkanaście razy z rzędu.

rzeczy właśnie u niego.

– Koniec na dziś – powiedział prokurator, kiedy na zegarze wybiła

Mijał właśnie sklep z ogromną, szklaną witryną. Zobaczył swoje odbicie.

dwudziesta. – Też pewnie masz jakieś plany w stosunku do tej swojej…

W ręku trzymał całkiem spore papierowe zawiniątko. Zabawnie z nim

jak ona się nazywała? Marlena?

ha!art 45

numer czytelników


Walentynki

Grzegorz Kopiec

– Marcelina – poprawił go grzecznie. – Tak, chcę ją zabrać do re-

Osoba za kasą zapytała o nazwisko. Podał je i po chwili był w posia-

stauracji.

daniu dwóch biletów z najlepszymi miejscami, jakie można było zająć

– O, to musisz koniecznie udać się do Perłowej, podają tam świetne

na tej sali. Rezerwacji dokonał już w dniu, w którym Kaśka zgodziła

golonko.

się pójść z nim na randkę. Zeszli pod drzwi sali numer trzy, po drodze

– Nie stać mnie jeszcze na takie standardy – odpowiedział, chcąc

zahaczając o stoiska, przy których zakupił dwa duże napoje coca-coli

nadać swym słowom delikatną barwę żartu – ale na pewno w przyszłości

i największe pudełko popcornu. Później zdał sobie sprawę z tego, że

o niej pomyślę.

będzie ono przeszkadzało mu w próbie przytulenia dziewczyny, ale nie

– OK, młody, to znikaj. Widzimy się jak zwykle jutro o ósmej.

mógł już nic na to poradzić.

– Będę na czas. Do widzenia – powiedział prokuratorowi, ale nie do-

Razem z nimi czekała już ponad setka osób. Gwar, który im towa-

czekał się odpowiedzi. Grubas pochylił się nad swoimi papierami i po

rzyszył, nasunął mu na myśl wydarzenia dzisiejszego poranka, kiedy

chwili zamknął otwartą teczkę. Kiedy podniósł oczy znad biurka, stażysty

w poszukiwaniu czegoś specjalnego dla Kaśki – co de facto stało się

już nie było.

jej nieodłącznym towarzyszem – przedzierał się przez tłumy ludzi na

– Na razie, młody.

ciasnym targowisku. W końcu drzwi otwarły się i w ich świetle stanęło

Łukasz, zamykając za sobą drzwi, od razu sięgnął po telefon i wybrał

dwoje kontrolerów. Tłum zaczął się przerzedzać.

numer Marceliny. Oznajmił jej, że będzie za piętnaście minut, i poprosił,

Zajęli miejsca. Kasia usiadła po jego prawej stronie, ale natychmiast,

aby była już gotowa, bo na dwudziestą trzydzieści mają zarezerwowany

kiedy tylko to uczyniła, na swych kolanach ułożyła wspaniały walentynko-

stolik w Harlanie.

wy upominek, niemal od razu zapominając o Adamie. Światła przygasły

Zatrzasnął za sobą drzwi czarnego passata i spojrzał wstecz, aby wyco-

i na ekranie zaczęto wyświetlać reklamy oraz zwiastuny filmów.

fać. Na tylnym siedzeniu leżał szary papier owinięty wokół najdroższego

prezentu na walentynki, jaki został przez niego kiedykolwiek kupiony.

Dochodziła dwudziesta pierwsza. Młoda, ciężarna dziewczyna sie-

Mimo wszystko uśmiech wpełzł na jego twarz.

działa przy okrągłym stoliku przykrytym śnieżnobiałym obrusem. W jej

Za dwadzieścia pięć dziewiąta podjechali na parking pełen różnorakich

rozmarzonych oczach lśniły płomienie, dopiero co zapalonych świec.

marek samochodów, od podrasowanego Fiata 126p po Porsche Cayenne.

Patrzyła poprzez nie na krzątającego się w kuchni mężczyznę. Kochała

Pochwalił się w duchu za to, że przed trzema dniami dokonał rezerwacji

go, nie miała innego wyjścia, w końcu miał zostać ojcem jej dziecka,

stolika, gdyby nie to, na pewno nie usiedliby tu dziś tak z marszu. Zaczął

i mimo iż zamknięto jego zakład pracy, a sam jeszcze niczego innego nie

parkować, a Marcelina ściskała w rękach otrzymane przed kilkoma mi-

znalazł, wiedziała, że stara się jak może, aby zapewnić im godne życie.

nutami cudo, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

Nie pił. Każdy inny w jego sytuacji szukałby pociechy w alkoholu, on

– Gdzie ty to znalazłeś? To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek do-

jednak był zdeterminowany. I mimo że nie był to jej wymarzony książę

stałam. – Głos dziewczyny pełen był niepohamowanej i szczerej radości.

z bajki, to zakochiwała się w nim z każdym dniem na nowo i coraz bar-

– Mam swoje miejsca – odpowiedział jej i przekręcił kluczyk, aby

dziej. Nie miała pojęcia, skąd zdobył pieniądze na tak piękny upominek,

zgasić silnik.

jaki jej podarował dzisiejszego popołudnia. Znała się na tych rzeczach

– Mogę go zabrać ze sobą? – zapytała zalotnie.

i wiedziała, że słono kosztują. Chciała wierzyć, że tego nie ukradł, że

– Nie wygłupiaj się – odpowiedział zaskoczony. – Wszyscy będą na

słowa, którymi ją zapewniał, iż miał na ten cel pieniądze, odłożone już

nas patrzeć.

znacznie wcześniej, były prawdą. Chciała, ale nie umiała. Może kiedyś jej

– Nie obchodzi mnie to. Chcę go mieć przy sobie. Chcę, żeby mi za-

się przyzna, a może pozostanie to tajemnicą już do śmierci.

zdrościli.

Z kuchni dolatywały wspaniałe aromaty i, choć Piotrek przygotowywał

Młody stażysta prokuratora westchnął, ale nie miał argumentów ani

posiłek z mrożonki, pachniało jak w najlepszej restauracji. Po raz kolej-

serca, aby jej tego zabronić.

ny udowodnił, że jest wart jej miłości. Z radia snuły się ciche dźwięki

Weszli do środka i oczy wszystkich siedzących spoczęły na trzymanym

najpopularniejszych miłosnych melodii, które w jakiś niezwykły sposób

przez dziewczynę, ubraną w wieczorową suknię, prezencie. Oczy pełne

dodawały temu ich biednemu życiu magicznej mocy. Patrycja czuła się

zazdrości. Po chwili kelner zaprowadził ich do czekającego już stolika

niemal jak księżniczka, której lada chwila zostanie podane królewskie

i kiedy usiedli, zostawił menu. Marcelina przysunęła do siebie wolne

danie. Była w czterdziestym tygodniu ciąży i Piotr starał się wyręczać

krzesełko i wygodnie ułożyła na nim swój prezent.

ją we wszystkich obowiązkach, zwłaszcza w kuchni.

Mieszkali skromnie, na tak zwanym „socjalu w internacie”. Nie stać ich

Kolejka do kina nie miała końca. Adam i trzymająca jego dłoń zachwy-

było na nic więcej, zwłaszcza, że kiedy rodzice dziewczyny dowiedzieli

cona Kasia stali mniej więcej w połowie jej długości. W swej prawej ręce

się, iż ta jest w ciąży, kazali jej się wyprowadzić. Rodzice Piotra nie chcieli

dziewczyna kurczowo ściskała niespodziankę, którą została niesamowi-

z kolei ściągać na swoje barki kolejnej gęby do wykarmienia i również po-

cie zaskoczona dzisiejszego wieczoru. Od chwili, kiedy otrzymała ją od

kazali jej drzwi. Chłopak, niewiele się zastanawiając, wynajął mieszkanie

Adama, nie rozstawała się z nią nawet na moment. Nie wyobrażała sobie

na parterze kilkupiętrowego budynku, w którym pomieszkiwała przede

wejścia na seans bez tego cudownego daru. Choć było to ich pierwsze

wszystkim recydywa i ludzie niezdolni do opłacania rachunków – utrzy-

spotkanie, czuła w kościach, że w przyszłości będzie on jej mężem. Bo

mywani przez miasto. Jednak z braku innych możliwości postanowili tu

niby kto inny, jeśli nie osoba, która tak doskonale potrafiła trafić w jej nader

zamieszkać i stworzyć swój własny dom.

wybredny gust, mogła zostać jej potencjalnym małżonkiem? Zakochała

Patrycja patrzyła szklącymi się oczami to na Piotra, to na prezent, jaki

się w prezencie od pierwszego spojrzenia, a tym samym uczucie przelało

jej sprawił – wymarzony. Było to spełnienie jej najskrytszych oczekiwań.

się i na tego przystojnego studenta.

Nie wierzyła, że takie rzeczy są w ogóle dostępne, ale jak tylko rozpa-

– Dzień dobry – powiedział Adam, zbliżając się do okienka kasowego.

kowała go z szarego papieru od razu wiedziała, że jest to coś, o czym

Nastolatka po drugiej stronie tylko coś odburknęła, przeszedł więc

marzyła całe życie – takie spełnione, choć niewymyślone marzenie.

od razu do sedna. – Mam rezerwację na seans W objęciach miłości na

Leżało teraz blisko niej na kanapie, przy której rozłożyli stolik i postawili

dwudziestą trzydzieści.

dwa krzesełka, aby patrzeć poprzez płomyki na swoje twarze.

numer czytelników

ha!art 45

45


Walentynki

46

Grzegorz Kopiec

W końcu Piotrek podał do stołu, nalał dwa kieliszki bezalkoholowego

udało się ewakuować pozostałych klientów spędzających walentynki na

szampana i pocałował Patrycję, życząc jej po raz kolejny szczęśliwych

innych seansach oraz całą obsługę.

walentynek.

Kino otwarto ponownie dopiero po trzech miesiącach.

– Wierzę, że każde takie będą, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie,

Dzięki tej nieplanowanej nocy sylwestrowej w najuboższym bloku

co musiałbyś zrobić, aby w przyszłości przebić te dzisiejsze – odpowie-

w mieście, państwo miało zaoszczędzić dwadzieścia osiem tysięcy mie-

działa mu Patrycja drżącym głosem.

sięcznie. Skończyło się utrzymywanie za pół darmo nierobów, których

– Na pewno mogę coś jeszcze wymyślić. – Uśmiechnął się do niej

każda praca hańbi, posiadających po dwie lewe ręce. Lecz ani miasto,

i usiadł po przeciwnej stronie.

ani państwo nic tak naprawdę o nich nie wiedziało, bo niby skąd. Skąd

Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń sięgającą po sztućce.

mogli wiedzieć, że ci biedni – to fakt – ludzie mają swoje marzenia i do

– Kocham cię.

nich dążą, kochają i są kochani, chcą pracować, ale będąc ciągle dyskry-

– Ja też się kocham, Pati.

minowanymi, nie mają odwagi wynurzyć nosa ze swych bezpiecznych

Wybiła dwudziesta pierwsza. Na wszystkich zegarach – tych ścien-

mieszkań-dziur. Nie będzie już zwoływania obrad i roztrząsania tematu,

nych, tych w telefonach, tych na nadgarstkach, a także tych na wieżach

w jaki sposób pozbyć się darmozjadów i zamienić tę rozpadającą się

kościołów – wybiła dwudziesta pierwsza. Magiczna godzina. Godzina

ruinę w coś milszego dla oka. Przypadkowo przyniesiona walentynkowa

sprzedawanych i przyjmowanych pocałunków. Godzina wyznawania

atrakcja rozwiązała wszystkie problemy miasta związane z tą zaniżającą

sobie miłości. Godzina zakochanych.

standardy życia częścią społeczeństwa.

Dziewczyna i chłopak w jednej chwili spojrzeli w kierunku walentynko-

Eksplozja roztargała brzuch Patrycji, przebijając się przez nią na wylot,

wego podarunku. Zaczęło się z nim dziać coś niedobrego. Nie wiedzieli,

wyszarpując dziecko i roztrzaskując je na ścianie, która pod wpływem

skąd wydobywa się ten ostry i szczypiący dym, wydzielający się z tak

wybuchu posypała się w pył. Fala uderzeniowa przebiła się do następne-

charakterystycznym sykiem. Po zaledwie sekundzie nie można było już

go mieszkania. Papierowe ściany kruszyły się jak domki z kart, a przez

rozpoznać oryginalnego kształtu tajemniczego prezentu – wszystko

potłuczone okna wylatywały języki groźnych płomieni.

zasłoniła błyskawicznie rozpylająca się mgła. Zanim którekolwiek z nich

Mieszkańcy położonych na parterze lokali zginęli w momencie, w któ-

zdążyło zareagować, wewnątrz przedmiotu wartego trzysta złotych,

rym rozprzestrzeniająca się erupcja włamywała się do ich domów. Nie

połączyły się dwie blaszki i nie można było już nic zrobić.

mieli szans na schronienie się, w jednej chwili wszystko zamieniało się

w śmiercionośną broń i szarpało ich pogrążone w rozpaczliwym krzyku

W trzech, wydawałoby się, niepowiązanych ze sobą miejscach doszło

ciała. Kiedy fala zniszczenia umilkła, zabijając dwadzieścia siedem osób

do potężnych eksplozji.

plus jedno nienarodzone jeszcze dziecko, mieszkania wyższych pięter

Niemal czterdziestu klientów ekskluzywnej restauracji zginęło na miej-

nagle zaczęły się pod sobą zapadać. Rumor ustał po pół minuty, a to, co

scu, nie licząc obsługi. Razem z nimi śmierć poniosło pięćdziesiąt sześć

dotychczas było wielokondygnacyjnym budynkiem, stało się cmentarzy-

osób. Nikt nie przeżył. Wybuch był na tyle silny, że naruszona konstrukcja

skiem, pod gruzami którego spoczęło dwieście siedem osób – dorosłych

ściany nośnej poddała się ciężarowi dachu wraz z zalegającym na nim

i dzieci. Nie licząc nienarodzonego dziecka Patrycji i Piotrka.

śniegiem i zawaliła się na w większości martwe już ciała a właściwie na

Wielotygodniowe śledztwo w żadnym przypadku nie wykazało źródła

to, co z nich pozostało.

wybuchu. Z uwagi na to, że do wydarzenia doszło w trzech miejscach

Kiedy ugaszono pożar i pozbyto się gruzów, ratownicy zmuszeni byli

w tym samym czasie, uznano, iż był to najprawdopodobniej zamach

do zbierania niewielkich fragmentów ludzkich ciał. Ze wszystkich, niemal

terrorystyczny. Taka informacja trafiła do opinii publicznej, mimo że

sześćdziesięciu osób, tylko jedno ciało było zachowane w całości. Spo-

nigdzie nie znaleziono najmniejszych śladów materiałów wybuchowych.

śród reszty uzbierano trzysta osiemdziesiąt jeden worków, a w każdym

z nich spoczęła pojedyncza, oderwana część ciała. Nie było szans na

W ciemnym pokoju jedynym źródłem światła był blask bijący ze stare-

ustalenie do kogo należały, nie mówiąc już o możliwości ich poskładania.

go kineskopowego telewizora. Refleksy świetlne odbijały się na twarzy

Sto trzydzieści trzy osoby szczelnie zamknięte w sali kinowej wyparo-

jego jedynego mieszkańca. Twarzy pełnej spełnienia; twarzy porośniętej

wały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Eksplodujący ładunek

gęstą, czarną brodą; twarzy zwieńczonej starannie zawiniętym turbanem.

rozprzestrzenił się w ułamku sekundy na wszystkie miejsca wokół Kasi,

Tajemniczy straganiarz oglądał wiadomości w swym oddalonym

na której kolanach znajdowała się walentynkowa bomba. Zginęła pierw-

o trzysta kilometrów od miejsca wydarzeń mieszkaniu. Uśmiechał się

sza. Jej ciało, rozerwane na mikroelementy, rozbryzgnęło się po całym

do siebie, nie wierząc, że spotkało go takie szczęście, iż jego produkty

pomieszczeniu i nie znaleziono żadnej części, która mogłaby wskazywać

wywołały tak liczne ofiary.

na to, że poza stu trzydziestoma dwoma osobami był tu ktoś jeszcze.

Między wyszczerzonym w groteskowym grymasie obliczem, a błysz-

Z Adama również wiele nie zostało, ale znaleziona przez strażaków po-

czącym ekranem telewizora znajdował się niewielki stoliczek, a na nim

jedyncza stopa, nie pasująca do innych szczątków, dawała jednoznaczną

swoje miejsce miało całkiem sporo elektroniki, różnorakich pudełek

informację, iż jej właściciel również przebywał na seansie.

i pęków drutu. Przy mężczyźnie, na wygodnej kanapie, leżały pluszowe,

Mimo ogromnych zniszczeń, system przeciwpożarowy – choć znacznie

żółte kurczaczki i szare, uśmiechnięte króliczki. „Najwyższy czas, abym

uszkodzony – zdołał zadziałać i ugasić wywołany pożar, nie pozwalając

zaczął przygotowywać się do świąt” – pomyślał, sięgając po sterczące

mu rozprzestrzenić się na pozostałe sale. W ciągu zaledwie ośmiu minut

uszy maskotki. Lubliniec, 21.02.2014

Grzegorz Kopiec, trzydziestodwulatek z Lublińca na Śląsku. Na co dzień zajmuje się szeroko pojętą informatyką, z wykształcenia magister inżynier z dyplomem Politechniki Częstochowskiej na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Informatyki. Publikował w „Magazynie Histeria” oraz na portalach Kostnica, Horror Online oraz ArenaHorror. W wolnych chwilach czyta Kinga i Stefana Darda i wsłuchuje się w brzmienie polskiego hip-hopu lat dziewięćdziesiątych i początku XXI wieku. Obecnie prowadzone są prace nad korektą jego książki o roboczym tytule Krypta. ha!art 45

numer czytelników


60

Rysunek

Uzasadnienie Redakcji Doskonały przykład literackiej wyobraźni i wspaniała gra schematami narracyjnymi. Miasto jako bohater opowiadania to, wbrew pozorom, duże wyzwanie. Niebanalna historia o przestrzeni, z którą trudno sobie poradzić. No, chyba że pomaga sam PIO.

Michał Zantman Najpierw nie było nic. Potem w przestrzeni pojawiła się kreska – a właściwie linia, dzieląca kartkę na dwie części: górę i dół. Na tej linii, mniej więcej pośrodku, ktoś postawił niewysoki, kwadratowy dom z trójkątnym dachem, kominem i anteną telewizyjną. Wkrótce nad domem pojawił się wylatujący z komina dym, a obok domu

słońce i chmura wyglądają jak narysowane, ale – przez te nieprzemyśla-

drzewo, płot i kobieta z wózkiem. Drzewo i płot po prawej stronie, ko-

ne, robione naprędce poprawki – również domy zaczęły tak wyglądać.

bieta i wózek po lewej. Jednakże drzewo nie pasowało do domu, a płot

Oczywiście nie była to prawda. Domy wyglądały tak już przedtem,

nie pasował do drzewa, więc usunięto je, a na ich miejsce postawiono

praktycznie od samego początku, ale wcześniej jakoś nikt nie zwrócił

inne domy, a także kościół, ratusz, ławkę, stację kolejową, fabrykę, park

na to uwagi. Niepokolorowane, obrysowane cienkim, czarnym konturem

i mężczyznę z pieskiem. Mężczyznę przy parku, park przy stacji, stację

stały w jednej linii. Dwuwymiarowe i płaskie.

przy ławce, ławkę przy fabryce, a ratusz i kościół pomiędzy domami.

Trzeba bowiem pamiętać, że w tych pierwszych minutach istnienia

Na jednym z domów napisano „Poczta”. Na drugim „Apteka”.

miasta nawet nie próbowano zapuszczać się w trzeci wymiar i, szczerze

Na trzecim i czwartym „Sklep” i „Hotel”. Na fabryce napisano „Fabryka”,

mówiąc, kiepsko radzono sobie z perspektywą… Właściwie to wcale

a nad ratuszem „Ratusz”. Kościoła i pozostałych domów postanowiono

sobie z nią nie radzono.

nie podpisywać, słusznie uznając, że nie ma takiej potrzeby.

Mieszkańcy czuli to… Czuli, że ich płaskie, pozbawione głębi życie ma

Powstał natomiast problem: co napisać na budynku dworca?

związek z ogólną sytuacją, ale nie potrafili tego ani nazwać, ani wyrazić…

– A jakie to ma znaczenie? – stwierdził mężczyzna z pieskiem i za-

Siedzieli więc w milczeniu, zamknięci konturami domów – ograniczeni

proponował, by napisać cokolwiek: – Ot, choćby „Kraków”… Albo po

liniami, udającymi ściany, podłogi, sufity – i zastanawiali się, rozmyślali…

prostu „Wieliczka”.

Ale to, o czym myśleli, było równie płaskie i dwuwymiarowe jak oni sami.

– „Wieliczka”? Czemu nie... Może być „Wieliczka” – zgodnie z tą su-

Niektórzy stali w otwartych drzwiach, inni podchodzili do okien. Nikomu

gestią na budynku stacji przyklejono prostokąt z napisem „Wieliczka”.

jednak nie przyszło do głowy, by wyjść lub choćby wyjrzeć na zewnątrz,

Okazało się jednak, że nazwa „Wieliczka” jest za długa, składa się bowiem

co jest o tyle zrozumiałe, że żadne „zewnątrz” jeszcze wtedy nie istniało.

z dziewięciu liter, i że w tym momencie miasta nie stać na tak długą na-

Nie było również żadnego „wewnątrz”, zaś takie pojęcia jak „za”, „przed”,

zwę. Przekreślono więc napis „Wieliczka” i pod spodem, małymi literkami,

„z przodu”, czy „z tyłu” nikomu nic nie mówiły.

dopisano „Kraków”.

I pewnie dlatego kobieta z wózkiem, mimo że znajdowała się zaraz

– Na razie niech będzie „Kraków”, a jak się wymyśli coś lepszego –

obok domu, nawet nie próbowała „wejść do środka”, zaś mężczyzna

powiedział ktoś – to się napis zmieni.

z pieskiem – ten sam, który szedł i szedł w kierunku parku – nie mógł,

Przez chwilę jeszcze zastanawiano się, czy nie dopisać do „Krakowa”

ot tak sobie, po prostu skręcić i zniknąć za rogiem.

słowa „Główny” albo chociaż skrótu „Gł.”, ale uznano, że „Kraków” wy-

Nad tym, by mu to umożliwić, dopiero pracowano.

starczy. I że tak jest dobrze.

Stało się bowiem jasne, że życie pozbawione szerszej perspektywy

– Dobrze tak jest? – pytali jedni, a inni odpowiadali: – Dobrze, dobrze…

i głębi jest nie do przyjęcia na dłuższą metę.

Pewnie, że dobrze…

Pierwszy uświadomił to sobie gruby mężczyzna z okrągłą głową, który

Kiedy jednak nad kościołem dorysowano chmurę, a nad fabryką słońce,

siedział na ostatnim piętrze w ratuszu, ponad zygzakiem dochodzących

okazało się, że nie jest dobrze…

aż do jego biurka schodów. Natychmiast złapał za telefon.

– To znaczy, dobrze, nawet bardzo dobrze – mówiono – że doryso-

– Proszę mi tu przysłać kogoś, kto zajmie się tą sprawą – powiedział

wano wreszcie chmurę i słońce, ale niedobrze, że zarówno słońce, jak

do słuchawki, a głos po drugiej stronie zapytał: – Przysłać?

i chmura wyglądają tak, jakby je ktoś dorysował – słońce ołówkiem,

– Tak. Owszem. Przysłać.

a chmurę długopisem. I niedobrze, że słońce dorysowano nad fabryką,

– A skąd przysłać?

a chmurę nad kościołem…

– Jak to skąd? A choćby z tej miejscowości za rzeką…

Zmazano więc słońce, a nowe – troszeczkę mniejsze, ale za to z dłuż-

– Aha… Rozumiem… Czyli za rzeką…

szymi promieniami – umieszczono tuż nad ratuszem. Ratusz ustawiono

Obok kobiety z wózkiem, po lewej stronie, naszkicowano więc w pośpiechu

tam, gdzie była apteka. A aptekę tam, gdzie był park. Park natomiast

most, pod mostem naszkicowano rzekę, za rzeką napisano drukowanymi

przesunięto nieznacznie w prawo.

literami „PODGÓRZE” – a właściwie „PODGÓRZ”, bo ostatnia litera już

Niestety, niewiele to pomogło.

się nie zmieściła – po czym z Podgórza w trybie pilnym sprowadzono

Pojawiły się wręcz opinie, że teraz jest nawet gorzej. I że nie tylko

do Krakowa PIO Kalińskiego.

ha!art 45

numer czytelników


Michał Zantman

Rysunek

61

Dlaczego akurat jego?

Ta iluzja, to złudzenie, że świat nie jest płaski, udzieliły się również

Może dlatego, że mieszkał najbliżej, zaraz za mostem… A może dlate-

mieszkańcom, którzy najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej uchylali

go, że umiał narysować koło i trójkąt. A oprócz trójkąta, zdaje się, także

drzwi i otwierali na oścież okna. Starsi siadali na krzesłach przed domami.

kwadrat. Mistrz PIO obejrzał sobie dokładnie miasto i zaproponował

Młodsi wybiegali na rynek.

następujące rozwiązanie:

Próbując oswoić się z przestrzenią, ucząc się – każdy na swój sposób –

– Można to zrobić tak… A można to zrobić też tak… – powiedział. – Ale

topografii miasta, oddalali się, przybliżali i znów oddalali… Jedni stawali

najprościej będzie, jeśli zrobimy to tak… – mówiąc to, złamał (tu, tam

się coraz mniejsi i mniejsi, aż wreszcie znikali.

i jeszcze tam) linię, wzdłuż której stały wszystkie budynki, i uformował

Inni rośli w oczach, wręcz ogromnieli.

z niej prostokątny rynek. Następnie naciął w kilku miejscach boki rynku,

Niektórzy byli już tak potężni, że zasłaniali sobą most razem z rzeką,

rozsunął domy i dzięki tej prostej sztuczce sprawił, że w przerwach po-

a także część domów i rynek. Co prawda nowa przestrzeń otwierała przed

między domami pojawiły się ulice, odchodzące od rynku we wszystkich

mieszkańcami nowe możliwości, sprawiła jednak również, że zaczęły

kierunkach – w lewo, w prawo, w górę i w dół. Na końcach ulic, które

pojawiać się między nimi poważne różnice.

nie mogły przecież prowadzić donikąd, umieścił kolejno stację, fabrykę,

O PIO Kalińskim już nawet nie wspominano. Nikomu bowiem nie mieści-

pocztę i park. Stację po prawej stronie, fabrykę po lewej. Pocztę na dole,

ło w głowie, że tak misterna, a jednocześnie niezwykle prosta konstrukcja

a park na górze, czyli nad rynkiem, ponad dachami domów.

może być dziełem skromnego rzemieślnika. Rozplanowanie ulic i roz-

Kobiety z wózkiem i rzeki postanowił na razie nie ruszać. Do wszyst-

mieszczenie domów przypisywano raczej ingerencji sił nadprzyrodzonych.

kich budynków dodał natomiast długie, ukośne cienie; do wszystkich

– To cud! – słyszało się tu i ówdzie w wąskich uliczkach.

budynków, drzew, do mężczyzny z pieskiem, a nawet do pieska. Wypełnił

– Cud! Prawdziwy cud! – powtarzano i już się zastanawiano, w którym

je starannie czarnym tuszem. Tym samym kolorem pokrył całe niebo.

miejscu na pamiątkę tego „cudownego” wydarzenia postawić kolejny

Pomalował chmury. A ponieważ nie lubił pracować w pełnym słońcu,

kościół.

zamalował również słońce.

– Jeszcze jeden kościół? – mistrz PIO zdziwił się trochę, ale nic nie

I wtedy, zupełnie niespodziewanie, zapadła noc.

powiedział.

Miasto pogrążyło się w ciemności, zatopiło się w niej bez śladu i przez

Wzruszył tylko ramionami. – Chcecie mieć kościół – pomyślał – to

chwilę wydawało się, że trzeba je będzie wymyślić od nowa.

sobie zróbcie kościół.

Jednak następnego dnia okazało się, że niczego nie trzeba wymyślać,

Pozbierał narzędzia, wrzucił je do torby i odszedł.

gdyż wszystko jest na swoim miejscu. Rynek stracił, co prawda, swój

Podobno prosto z parku udał się do Owernii, gdzie miał wykonać,

prostokątny kształt i w ciągu nocy stał się trapezem, ale przynajmniej

prawie od zera, cały tamtejszy krajobraz w charakterystycznej dla siebie

nie był już płaski. Ustawione na jego krótszej podstawie, malutkie, jakby

czarno-białej konwencji. Pola, domy, niebo, drogi, a nawet drzewa. Niebo

specjalnie pomniejszone domy sprawiały wrażenie stojących z tyłu, na

i pola na biało. A drzewa raczej na czarno.

drugim planie. Doczepione zaś do rynku, zwężające się ku górze i rozsze-

Ale czy tak było rzeczywiście?

rzające się ku dołowi, ulice nadawały przestrzeni pozory głębi.

Tego zapewne nie dowiemy się nigdy.

Michał Zantman, czterdziestodziewięcioletni mieszkaniec Krakowa, z wykształcenia prawnik – absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydał dwie książki: Krajobraz z atramentowym wieczorem i Studio Parodii. Wśród zainteresowań ma wszystko i nic. Ponoć, niestety, coraz częściej tylko to drugie. numer czytelników

ha!art 45


Miljenko Jergović

Smętek

75

„E, mój Hamzo, to tak, jakbyś się miodem przejadł”, mówił, kuśtykając obok mnie, Faruk Beširlija, palacz na trasie Sarajewo–Višegrad, a ja powtarzałem, żeby dał mi spokój. I tak dojdziemy tam ostatni, w połowie pikniku, kiedy towarzystwo będzie już podzielone. „No i co z tego, Hamzo, co cię to obchodzi? Ważne, że wiesz, z kim się najlepiej piknikuje. Przecież dzięki temu tak się teraz czujesz: jakbyś się miodem przejadł. Kwiatowym, z Ravnej Romanii”*. Tak oto gawędziliśmy sobie z Farukiem Beširliją i w zasadzie nigdzie nam się nie spieszyło – ja i tak byłem już spóźniony, a on miał wszystko w nosie. Czasy, kiedy mógł mieć nadzieję, że ktoś na niego czeka, minęły bezpowrotnie, a całkiem możliwe, że nigdy ich nie było, Faruk kulał bowiem nie tylko na krótszą nogę, ale też na głowę. Nie wiem, jaki był wcześniej – znałem go sześć, siedem lat, a on zatrudnił się na kolei ho, ho, jeszcze przed moim przyjściem na świat – jednak odkąd pracowaliśmy razem, miał w zwyczaju cały dzień trzymać się jednego dowcipu, zdania czy słowa i powtarzać je tak długo, aż słuchaczowi weżrą się w pamięć i nie będzie mógł pozbyć się ich nawet po tym, jak pozbędzie się samego Faruka.   E, mój Hamzo, właśnie tak się czujesz, jakbyś * Spis mniej znanych nazw się miodem przejadł. A ja na to nic, tylko się geograficznych znajduje się śmiałem, bo, co tu dużo gadać, było wesoło. na końcu tekstu [przypisy Śmiałem się, bo było mi dobrze. I nieważne, że pochodzą od tłumacza]. Faruk zawrócił mnie w pół drogi, kiedy zapo** Sufra, sofra (tur.) – mniałem akordeonu. Było mi dobrze, ponieważ okrągły stolik, przy którym była sobota, a następnego dnia miała być jada się, siedząc na ziemi. niedziela. Oficerowie wyprowadzali swoje damy na szpacirung i przechadzali się z nimi aleją wśród platanów, a ich dzieci figlowały, czemu ciągle nie mogły nadziwić się miejscowe staruszki. Te kobieciny oglądały się za siebie i tak wykręcały szyje, że aż wpadały w wir wokół własnej osi. Obracały się jak bączki, póki ktoś ich nie upomniał: hola, hola, jak tak można? Już trzydzieści pięć lat Austriaki zajmowały Bośnię, a to wciąż wielce je zdumiewało. Pomyślałem wtedy: miłościwy Boże, jeśli nadejdzie dzień, w którym tych staruszek zabraknie i już nikogo nie będą dziwili spacerujący po mieście cesarscy oficerowie z wiedeńskimi damami u boku, wówczas zrobi się tutaj bardzo, bardzo pusto.   Hamzo drogi, tyś się miodem przejadł…   A z Igmanu cały czas dopływał zimny wietrzyk, ledwie poruszał liśćmi na gałęziach, z czereśni strącał uschnięte płatki kwiatów, ale chłodził tak, jak tylko w czerwcu to możliwe, w czerwcu i w Ilidžy. Wydawało mi się, że takiego wiatru nie ma nigdzie indziej, tylko u nas, bo gdyby był, już dawno byśmy o nim usłyszeli. Niemiaszek od razu wszem i wobec by o tym rozpowiedział, a Francuz sprowadziłby do Paryża pół świata, żeby każdy poczuł, jak ten cud natury chłodzi. Gdyby wiał w Stambule lub gdyby sułtan choć raz zawitał do Ilidžy, imperium osmańskie nie zaczęłoby się tak szybko rozpadać, a Bośnia nie przeszłaby w ręce Austrii.   Miałem wrażenie, że jeśli Franz Josef przyjedzie do Sarajewa, a wtedy mówiono już o jego wizycie, i zabiorą go do Ilidžy, to Austriaki zostaną tu na zawsze.   I dobrze, niech sobie rządzą, myślałem, niech się martwią w naszym imieniu, nam zostawiając to, co do nas należy, czyli pracę i zabawę, a nie zagadki wielkiej polityki. Gdyby tak wszystkie miesiące były równie gorące i podszyte numer czytelników

igmańskim wiatrem jak czerwiec, człowiek w ogóle przestałby cokolwiek robić i tylko chodziłby z Marindvoru do Ilidžy i dalej, do Źródła Bośni, padałby tam na trawę i wylegiwał się na kocu przy sufrze**, polewałby kompanom miękką gradačačką rakiję i dzielił się z nimi serem i chlebem. I tak przez całe życie.   A kiedy przyszłoby mu przenieść się na łono Abrahama, poprosiłby Allaha o chwilę cierpliwości. Umyłby się i dopiero wtedy, czysty i niewinny jak niemowlę, bez żalu poszedł do raju.   Dlatego się nie spieszyłem. Wiedziałem, że w końcu dojdę, a jak dojdę, będę żałował, że już tam jestem i zaczynam biesiadę, zamiast wciąż jeszcze cieszyć się wędrówką.   E, mój Hamzo, pewny nie jestem, sam powinieneś to wiedzieć, coś mi się jednak zdaje, że tyś się miodem przejadł...   He, he, Faruk, huncwot jeden. On tylko na to czekał, żebym zareagował albo, nie daj Boże, jeszcze mu przygadał. Wtedy zacząłby słowne przepychanki i musiałbym go wysłać trzy metry przed siebie, żeby nie patrzeć na jego twarz.   Szedłby przodem i za każdym razem, kiedy chciałby coś powiedzieć, musiałby się odwrócić. Tak, Faruk lubił skracać sobie czas, a ja lubiłem go wydłużać.   Dotarliśmy do trzech hoteli, które Austriaki wybudowali zaraz po tym, jak się tu sprowadzili. Nigdy nie wiadomo, ilu gości z Pesztu i Wiednia zechce nas odwiedzić, mówili. Przed wejściem do jednego z nich stał wysoki na dwa metry, ubrany w admiralski mundur stary mężczyzna z bokobrodami. A skąd ty tutaj, pomyślałem, przecież morze hen tam, daleko. Patrzyłem na niego, a on patrzył na mnie i coś mi podpowiadało, że byłoby mu miło, gdybym zapytał go o zdrowie. Uśmiechał się, jakby dopiero co oszwabił przy kartach trójkę współgraczy, więc uśmiechałem się i ja. Admirał wyciągnął rękę z kieszeni i pokazał palcem na mój akordeon. Szkoda, że nie znam niemieckiego. Zaproponowałbym mu, żeby poszedł z nami. Odmówiłby, ale mniejsza o to. Ważne, że i jemu, i mnie sprawiłoby to przyjemność.   E, mój Hamzo, uwierzysz, że ja nigdy nie jechałem bryczką?   O cudzie, Faruk Beširlija nie wspomniał o miodzie! A ja jechałem. Zawsze kiedy się napiłem, elegancko wracałem nią do domu. Powiedziałem to, a kuczerzy akurat ustawili powozy w rzędzie, jeden za drugim, w sumie dziesięć sztuk, i patrzyli na nas, miarkując, czy będą z nas klienci, czy nie. Ostatecznie jednak machnęli na nas ręką. Nic dziwnego, w końcu na Austriaków nie wyglądaliśmy...   A wiesz, ja też chciałbym się przejechać, choćby raz. Potem mógłbym nawet umrzeć. Bo wyobraź sobie: Faruk ani maszynista, ani konduktor, a po pańsku się wozi, mówił mój kolega wabiony lśniącą sierścią i drżącym z wysiłku końskim zadem, który napinał się za każdym razem, kiedy ktoś podchodził do powozu. ha!art 45


76

Smętek

Miljenko Jergović

Przecież to nic nadzwyczajnego, już pociąg drugiej klasy jest lepszy, tłumaczyłem mu, przekładając akordeon z ramienia na ramię. Ciężko ci?   Chcesz, żebym teraz ja trochę poniósł? Nie trzeba, dzięki, jeśli mogę na nim grać, mogę też go nosić. E tam, Hamza, daj mi, dla mnie to żaden kłopot, naprawdę...   Faruk uparł się, żeby mi pomóc, a ja za nic nie mogłem odgadnąć, o co mu chodzi. Nigdy taki nie był, żeby za kogoś akordeon dźwigać. A teraz? Brakowało tylko tego, żeby powiedział: Hamza, ciężko ci, boś się miodu napił.   Zobacz, gdybyśmy wzięli tę bryczkę, nie musielibyśmy się tak męczyć, jakieś dwieście metrów dalej wrócił do tematu Faruk. Popatrzyłem na niego, kulawego mikrusa w tureckich spodniach, który tak się zasapał, że twarz mu zsiniała jak w ostatniej godzinie, i naraz zrobiło mi się go żal. Przecież on ma już swoje lata, dużo mu nie zostało, pomyślałem. I miałby nigdy nie wsiąść na bryczkę?   Jak tylko przyszło mi to do głowy, chwyciłem go za ramiona, obróciłem o sto osiemdziesiąt stopni, jakby był drewnianą lalką, a nie człowiekiem, i pchnąłem do przodu, żeby szedł przede mną. No co ty, Hamza, co ja ci zrobiłem, dlaczego znów wracamy? przestraszył się, a ja nie wiedziałem, jak zabrzmi mój głos, więc wolałem nic nie mówić. Postanowiłem postawić mu tę przejażdżkę. A jak! Co mi po pieniądzach, co po przyjemności długiej marszruty, kiedy jemu, palaczowi na trasie Sarajewo–Višegrad, zachciało się wielkopańskiej bryczki.   A jak mu się gęba rozjaśniła, kiedy usiadł na koźle obok stangreta w meloniku!   Wprawdzie blisko stał też drugi, w fezie, ale Faruk wolał tego. Zaraz na twarz wróciły mu kolory, policzki nabrały rumieńców, a oczy – blasku, w okamgnieniu odmłodniał o trzydzieści lat. Dzięki ci, dobry Hamzo, nigdy ci tego nie zapomnę!   A dlaczego, nieboraku, miałbyś nie zapominać, pomyślałem, co będziesz z tego miał, skoro i to, tak jak wszystko inne, minie i już nigdy nie powróci. Jechaliśmy, a po obu stronach migały nam jak pod sznurek zasadzone platany. Ciągnęły się w dwóch szeregach aż do odległego miejsca spotkania, tak maleńkiego, że igły byś nie wścibił. Zbliżając się do niego, wiedzieliśmy, a przynajmniej ja wiedziałem, że ów szereg w końcu się rozstąpi, chwilami jednak ulegaliśmy złudzeniu, że kuczer wiedzie nas na zgubę, że się nie przeciśniemy. Faruk, który bryczką nigdy wcześniej nie jechał, wpatrywał się w perspektywę alei i mrużąc oczy, wytężał wzrok, żeby dojrzeć przejazd na drugą stronę, a przejazdu jak nie było, tak nie było. I znów się postarzał, a jego twarz zatroskała się, jakby przesłonił ją męski kwef.   Nie pękaj, to tylko tak wygląda, uspokajałem go. Ale ja się nie boję, ja się niczego nie boję. Po prostu zastanawiam się, co by było, gdyby teraz, kiedy tak tu sobie jedziemy, nagle wszystko zniknęło. A dlaczegóż, biedaku, miałoby znikać? I to jeszcze w takim momencie: w sobotnie popołudnie, gdy jutro wolne – co?   A mnie się właśnie wydaje, że nie ma lepszego dnia niż dzisiejszy, żeby Bóg zdmuchnął świeczkę i powiedział: dosyć. Wiesz, kiedy dorzucam do pieca i cały czas nie mam pewności czy maszynie uda się wjechać pod górkę, czy nie albo kiedy jest niepogoda i szaleje taka zawierucha, że zaciera się granica między niebem a ziemią, wtedy wiem, że On się martwi i taka jest Jego wola, ale jak wszystko się uspokaja i wycisza, nachodzi mnie myśl, że Jemu też już się znudziło i zaraz zdmuchnie świeczkę. Człowieku, co za osioł uczył cię religii? Allah to nie babcia Belkisa, żeby gasił świeczki. Tak ci się tylko wydaje, boś jeszcze młody. Zobaczysz, pewnego dnia obudzisz się z myślą, że to koniec i wyobrazisz sobie dwóch traczy piłujących na Igmanie choinkę na twoją trumnę. Tak będzie, Hamzo, mówię ci.   Kiedy skończył, w koronach drzew pociemniało, lecz nie dlatego, że słońce schowało się za chmury, bo niebo było czyste. Po prostu oczy jakby przestały przyswajać światło. Ech, co też mnie podkusiło na tę przejażdżkę, po co w ogóle go ze sobą brałem?

Mogłem mu nie machać tam koło przystanku na Čengić Vili i poszedłbym sam… Powtarzałem to sobie w duchu, lecz nie bardzo pomagało. Zacząłem więc liczyć okazałe wille, które wyrastały na Stojčevacu jak grzyby po deszczu.   O, tych dwóch wcześniej nie było. Jednak zamiast ucieszyć się albo oburzyć na widok ich nieprzyzwoitego bogactwa – a jednego i drugiego, zachwytu i wstrętu, doświadczałem za każdym razem, kiedy je widziałem – pomyślałem, że te wille zostały zbudowane dla ludzi, którzy chcą w nich przygotować się na śmierć. Są bogaci i ich stać. Czekają w tych swoich bujanych fotelach – fuj, co to za zwyczaje, czyż nie po to się siada, żeby poczuć pod sobą twardą ziemię!? – a na ścianie tyka im drewniany zegar, z którego, szwargocząc ichnią modlitwę za zmarłych, raz po raz wyskakuje kukułka.   O ironio, taki dzień, że i trzy słońca by go nie oświetliły, a tu ciemność!   Farukowi Beširlii, kiedy zauważył, co się ze mną dzieje, zrobiło się żal i za wszelką cenę postanowił mnie rozweselić. Zdjął woźnicy melonik, założył go sobie na głowę i odwrócił się do mnie, żebym zobaczył, jaki z niego chojrak.   A ja patrzyłem, lecz nie na niego, a na woźnicę Węgra, który milczał, może z bezradności, a może z przyzwyczajenia, bo wiedział, że ludzie śmieją się z tego, jak mówi. Po jego łysej głowie wiatr rzucał trzema długimi kędziorami.   Pomyślałem sobie: oj, János, János, tobie to jeszcze trudniej niż nam. Nie dane ci umrzeć u siebie, na twojej nizinie. Z nami pójdziesz do ziemi i tam na dole też będziemy ściągać ci kapelusz i rechotać z twojej wymowy. Ech, nieszczęśni my, którzy w bólu uderzamy w śmiech.   E, mój Hamzo, ty się chyba na mnie gniewasz, co? Odpowiedziałem, że nie, dlaczego miałbym się gniewać. To ten wiatr tak mnie rozstraja. Kłamiesz, aż ci się z oczu kurzy, to nie przez wiatr. Jeździłeś już bryczką i dobrze wiesz, jak to jest.   Co z tego, że jeździłem, za każdym razem jest inaczej. Austriackie gadanie, toć konie Jánosa nie są tak szybkie, żeby ten Firdus pijany zefirek wyciskał z ciebie łzy. Nie łżyj, Hamzo, nie płaczesz ty z powodu wiatru, ale dlatego, żeś na mnie zły.   Jeśli tak, to ci wybaczam! powiedział, podnosząc głos, aż skoczyłem na skórzanym siedzeniu. Chciałem skończyć tę rozmowę, ale niełatwo ocyganić kulawego – Faruk nie odpuszczał. Patrzył na mnie wymownie, a w kąciku ust pod lewym wąsem zalągł mu się uśmieszek, który pobudziłby do płaczu każdego, kto rozpoznałby jego pochodzenie. Tak, bo śmiech z rozpaczy jest zatrważający.   Hamzo, bracie, to ja najadłem się miodu i na dodatek, cholera, pożądliły mnie pszczoły. Oto, co mnie ugryzło. Więcej nie ma co gadać.   Mrok, który wtedy zebrał mi się w piersiach, wypełniłby całą Jaskinię Bijambarską, gdyby tylko była blisko. A tak – pozostał w środku i musiałem go trawić, kawałek po kawałku, aż nagle ściana platanów przed nami rozstąpiła się i na końcu alei zajaśniało przejście. Faruk jak nie ryknął: jest! na Allaha, a już myślałem, że się nie doczekam.   Wykrzyknął to tak, jakby zapomniał o wszystkim, o czym rozmawialiśmy. Zeskoczył z kozła niczym młodzieniaszek i oddał Jánosowi melonik, a ja wsunąłem rękę do kieszeni i dopiero wtedy, szukając w niej miedziaków, poczułem, jak po ręce ścieka mi pot. Gdybym w tamtej chwili miał zagrać, palce ślizgałyby mi się po klawiszach jak kobiece nogi na skutych mrozem ulicach Vratnika. Uspokój się, Hamza, pocieszałem się, przecież w życiu zdarzają się gorsze rzeczy.   Do łąki, na której byli nasi, mieliśmy dziesięć minut, a Faruk przez ten czas opowiedział tyle, ile normalny człowiek w dwie godziny. Wiesz, mówił, jeśli jadąc pod górkę, za wolno dokładasz do pieca albo rzucasz z łopaty tak dużo, że ogień nie może tego połknąć, lokomotywa staje trzy metry pod przełęczą, na tyle blisko, że trzech większych atletów przepchałoby ją na drugą stronę i zaczyna się cofać, bo nie ma żadnych atletów, są tylko oficerowie i gawiedź w drodze do rodziny w Serbii, więc pociąg zsuwa się z powrotem w dół, aż na samo dno… i znów ładujesz, ładujesz z nadzieją, że tym razem nahajcu-

ha!art 45

numer czytelników


Smętek

jesz jak trzeba, i kiedy za drugim razem udaje ci się tę przełęcz sforsować, wyjesz ze szczęścia i lecąc z górki, sypiesz już niewiele, tyle, co stare stare Szwabki ze srebrnych łyżeczek cukru do herbaty… Tak trajlował, by zaraz przerzucić się na historię o tym, że kiedy na sarajewskich polach wygniją ziemniaki, od razu ze swoim towarem zjawiają się glamočanie i sprzedają go za potrójną cenę. Nie wiadomo, ciągnął dalej Faruk, komu Bóg dał mniej rozumu: im, nazywając ich miasto Glamočem, czy tym ich kartoflom wielkim jak sobacze łby…   Śmiałem się z niego, nie pamiętając już, dlaczego chwilę wcześniej ścisnęło mi się serce, a świadomość, że sobie tego nie przypomnę, sprawiała mi ogromną przyjemność i przepełniała mnie radością. Igmański wiatr suszył moje dłonie tak, że już prawie czułem pod palcami niewidzialną mąkę i kurz, którego nie trzeba ścierać.   Piknik trochę się oddalił. Ludzie siedzieli między dwoma orzechami, a na kocach leżały sufry zastawione burkamii***, sudżukam, serami z Ilijaša i Travnika oraz plackami różnej maści – wszystkiego jak zwykle więcej niż potrzeba, bo przecież żadna żona nie wystawi swojego męża na wstyd i w tę ostatnią sobotę miesiąca nie puści go na piknik z pustymi rękami. A że kawalerów takich jak ja czy Faruk przyszło niewielu, jedzenia naprawdę było zatrzęsienie. Jakby nikogo nie interesowało, co będzie jutro.   Dopiero teraz? To już mogłeś w ogóle się nie pojawiać! Nie gadaj tak, Ahmo, rozzłościsz nam akordeonistę i co wtedy zrobimy? Zaprosimy Cyganów ze skrzypcami? E tam, nic mu nie będzie, on *** Burek – placek z cienchętnie zagra, lubi to. Gdyby nie grał, byłby kiego ciasta, najczęściej natylko najgorszym konduktorem i nikim więcej. dziewany mięsem; sudžuk – To ci dopiero, Fahra będzie nam mówił, kto jest kiełbasa z mięsa wołowego najgorszym konduktorem, a od kiedy pracuje albo baraniego. na kolei ani razu nie jechał pociągiem! A ty co? **** Buraz – bośniackie Możesz być nawet maszynistą, ale w Binježevie! określenie brata, przyjaciela,   Wiadomo, tam, kiedy urodzi się syn, matka od ziomka. razu śle go na lokomotywy… ***** Imal’ jada ko kad   Tak się przekomarzali i każdy tylko czekał, akšam pada – tytuł bośniażeby odciąć się za jakąś złośliwość pod swoim ckiej sewdalinki. adresem, a ja usiadłem na trawie za plecami Baruha Finciego, biletera ze Stupa, i powiedziałem, że zanim zabiorę się do gry, muszę na sucho rozgrzać sobie palce. Faruka nie tylko nie przywitali, lecz w ogóle go nie zauważyli.   On jednak wcisnął się między rolnika Muję i niejakiego Burazerovicia, którego imienia nie znałem, ale wszyscy mówili na niego Buraz****, po pierwsze z racji nazwiska, a po drugie dlatego, że z Hercegowiny szmuglował tytoń, dorabiając sobie w ten sposób trzy dodatkowe pensje palacza. Faruk już dorwał się do placków ziemniaczanych i zsiadłego mleka, ale przede wszystkim łypał na burek, który upiekła żona Buraza – Hanka. Ona zawsze dawała najwięcej mięsa, żeby każdy widział, ile jej chłop zarabia. A ja tego jeść nie mogłem i kwita. Nie dlatego, że mi honor zabraniał, a dlatego, że każdy powinien wiedzieć, jak ma wyglądać prawdziwy burek. Poza tym jeszcze bym coś palnął, bo tej Hanki po prostu nie znosiłem, i Buraz by mi nawrzucał. Patrzyłem więc tylko przez ramię Baruha, jak mój Faruk wcina placek. Zaczął, biedak, od jarskiego, ale czaił się ciągle na ten burek, błagając swojego malutkiego Boga, żeby Buraz odwrócił się w drugą stronę i nie zdążył krzyknąć: na Allaha, kolegen, tylko się nie udław, zasuwasz jak wielbłąd Mahometa, salam alejk, pewnie od przedwczoraj nic nie jadłeś i teraz robisz sobie zapasy na następne trzy miesiące, co? To wszystko i kto wie, co jeszcze wygarnąłby Buraz Farukowi, gdyby ten za wcześnie sięgnął po burek. Dlatego mój dobry kolega czekał, aż szwindlarz przestanie pilnować swojej blachy z jedzeniem.   O, żałości, bodaj by go skarbówka dopadła, mruknął sobie pod nosem Baruh Finci, nie widząc, że patrzymy na to samo.   Nawet jeśli go dopadnie, i tak będzie za późno, wtrąciłem, a Baruh poderwał się i już chciał skłamać, że nie to miał na myśli, kiedy złapałem go za

numer czytelników

Miljenko Jergović

rękę i powiedziałem: spokojnie, Baruh, wszystko w porządku, ja myślę tak jak ty. Ech, człowiek nigdy nie może być pewien, odparł i odwrócił się do mnie: a jak się miewa akordeon?   Nie wiedziałem, jak na to zareagować, przecież o instrument tak się nie pyta.   Akordeon się nie zmienia, no chyba, że rozdajesz go po weselach w Sokolacu – wtedy zaleją ci go rakiją. Jednak Baruh zagadnął o to tylko dlatego, żeby zmienić temat. On tak zawsze, najpierw coś powie, a potem się wycofuje. Ale dobry z niego człowiek.   Zostawmy akordeon, zdradź mi lepiej, jak Simha i dzieci? A on wtedy tylko na mnie spojrzał i od razu wiedziałem, że nie trzeba było o tym wspominać.   Wiesz, Hamzo, Simha nie żyje, będzie sześć miesięcy, jak umarła. Po prostu pewnego poranka zsunęła się z łóżka i wyzionęła ducha.   Język ugrzązł mi w gardle, starałem się znaleźć odpowiednie słowa, ale w takich sytuacjach nigdy nic właściwego nie przychodzi mi do głowy: Baruh, bracie, dlaczego nie mówiłeś wcześniej?   Popatrzył na mnie, oczy mu się zwęziły i uciekły do środka, i powiedział: nikt nie pytał, ty też nie, więc pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli zachowam to dla siebie. Po co psuć piknik? Ani ty od tego nie zmądrzejesz, ani mnie nie ulży. Sam widzisz, że byłoby lepiej, gdybym siedział cicho.   A dzieci? Jak one?   No jak. Młodsze traktuje to starsze jak matkę. Cały czas gonią się po podwórku, nie sposób ich okiełznać. I nie daj Boże któreś uderzyć, bo jak tu bić, skoro osierocone… A dzieciaki, jak to one, od razu wyczują, że ojciec popuszcza im cugli, dlatego tylko na nie patrzę, słucham, jak się śmieją i z lekkim sercem pozwalam rozbić nawet ostatni talerz w domu. Zazwyczaj jednak wydaje mi się, że to nie one zostały bez matki, a ja bez Simhy. Tak to, Hamzo, wygląda. No, a teraz zagraj nam coś ładnego, coś, co do stu diabłów przepędzi wszystkie troski.   Nie zapytawszy nawet, co chciałby usłyszeć, po cichu, tak, żeby inni nie zwrócili uwagi i nie przerwali swoich rozmów, zacząłem grać Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada*****. Wolno przebierałem palcami, wolniej niż normalnie, ale im dłużej płynęła melodia, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla Baruha Finciego powinienem był wybrać coś innego. Przecież, gdybym dotarł do fragmentu: „ukochana bez tchu przywołuje kochanka”, jemu mogłoby przytrafić się to, co przytrafić mu się wtedy w żadnym razie nie powinno. Dlatego odwlekałem ten moment, powtarzałem wersy, zwalniałem, ale jak bardzo bym się nie starał, pieśń nieuchronnie zbliżała się do końca.   Dobra, Hamzo, teraz przynajmniej, jeśli ktoś zapłacze, nikt nie będzie się pytał dlaczego.   Kiedy tylko to powiedział, zdjąłem akordeon i biegiem puściłem się przez błonia nad wodę między wierzby. Bałem się, że za mną pójdą, ale na szczęście nikt się nie ruszył. Może zatrzymał ich Baruh, a może pomyśleli, że przerwałem granie, bo zachciało mi się siku. Prawda zaś była taka, że od momentu, kiedy Faruk Beširlija postanowił przejechać się bryczką, dzień potoczył się w złym kierunku. Stanąłem na kamieniu, który z obu stron opływała woda. Dalej się nie dało. Mogłem jedynie skoczyć przed siebie do tej rzeki o tysiącu źródeł, ale i to w niczym by nie pomogło. Woda była lodowata jak nóż w śniegu albo zeszłoroczna zima, nieustępliwa w swojej temperaturze i przez to niepodobna ani do ludzi, ani do powietrza. Zamieszkujące ją pstrągi nie wiedziały, co to czerwiec, gorące dni, słońce prażące w łysinę, ani chłodny igmański wietrzyk, dzięki któremu to miejsce różni się od wszystkich innych miejsc na Ziemi. Mogłem więc do niej wskoczyć, lecz dałoby to tylko chwilowe zapomnienie. I to, że Faruk Beširlija, zanim wlazł na kozioł, chodził jak struty, a potem tam, gdzie zamykał się przed nami rząd platanów, widział swoją śmierć, i to, że Baruh Finci myślał, że go nie słyszę, a później opowiedział mi o swojej żonie i poprosił o piosenkę, a kiedy zacząłem ją śpiewać, okazało się, że wybrałem najgorszą z możliwych, tę, w której, jeśli ją dokończyć, ukochana bez tchu nawołuje kochanka i pyta: „kwiatuszku, czy ha!art 45

77


78

Smętek

Miljenko Jergović

wciąż mnie pamiętasz”… Tak, to wszystko poszłoby w niepamięć, ale tylko na ów moment, kiedy ciało nie wie, czy zalała je fala gorąca, czy zimna, po czym w try miga zrywa się na brzeg.   Dlatego zamiast skoczyć do wody, płytkiej, że nie umoczyłbyś w niej tyłka, i czystszej od łez, usiadłem na kamieniu, ale to nie było to, więc ległem obok niego na trawie i położyłem nań głowę. Był gładki i miał wgłębienie jak w poduszce, akurat na moją miarę. Przez korony wierzb patrzyłem w niebo, kiedy nagle zapachniał piołun. Skąd wziął się wśród wierzb w samym środku czerwca?   Rozejrzałem się dookoła, lecz nigdzie go nie było. To było złudzenie, lecz trwało tak długo, jak tam leżałem. Nad głową szemrała mi woda, a potem usłyszałem, że na łące ktoś wziął do rąk mój akordeon. Najpierw pomyślałem, że to Mirso, zwrotniczy z Kolonii Sokolović, ale to nie był on. Mirso starałby się ukryć swój brak słuchu i rozciągnąłby miech bardziej przebojowo. W takim razie może Hikmet Murteza, stary Albańczyk, który, mimo że stuknęła mu siedemdziesiątka, wciąż nie pozwalał się przenieść na emeryturę? Nie, Murteza nie brałby bez pytania cudzego akordeonu. No to kto? Czyżby Jozo Penava, mój rówieśnik i pierwszy solista na kolei? Nie, Jozo dawno zacząłby śpiewać, on nie lubił przebierać palcami bez słowa, tylko od razu kazałby pieśni mówić jak było.   A skoro nie Jozo, to nie wiadomo kto. Zresztą, nie interesowało mnie to. Ja chciałem tylko słuchać i zastanawiać się skąd, jeśli nie z mojej głowy, dochodzi zapach piołunu.   Nie umiem powiedzieć, czy w pewnym momencie zasnąłem, czy nie. Nie wiem. Jednak kiedy otworzyłem oczy, niebo między wierzbami nie było już tak błękitne. Blakło niczym wymoczona w ługu jedwabna chusta. Piołun znikł i nie potrafiłem już sobie przypomnieć, jak, i czy w ogóle, pachniał. W oddali ktoś wciąż bez słowa grał na akordeonie. Postanowiłem wstać i zaraz poczułem, że leżałem długo. Nogi mi zesztywniały, stawy skostniały, wszystko zdawało się mówić: zostań, Hamza, gdzie będziesz szedł, leż, póki masz powody.   Zawsze tak jest: od środka coś podpowiada jedno, a do głowy przychodzi drugie. Postanowiłem, że sprawdzę, czy Farukowi Beširlii udało się polowanie na burek Burazerovicia.   Hamza, brachu, gdzieś ty się włóczył? Baliśmy się! powiedział Baruh, kiedy mnie zobaczył. Towarzystwo zdążyło już się rozejść, rzucił Faruk i pokazał mi koc, ostatni, który został, z kawałkem burka i sera na talerzu. To dla ciebie, dodał.   A mnie w oczach tańczyły mroczki. Chciałem spytać, kto grał na moim akordeonie, ale język stanął mi kołkiem i zaniemógł. Instrument leżał obok w trawie i nawet nie usłyszałem, kiedy ucichł. Wiedziałem, że ci dwaj nie umieją grać, a trzeciego nie było.   Dlaczego sobie poszli, skoro jeszcze nie zapadł zmrok? Po prostu, pokręcili nosem, burknęli coś, że do dupy z takim akordeonistą, co to przychodzi i zaraz przepada, i się zabrali. A wy w takim razie po co zostaliście? Hamza, ledwo żeś oczy otworzył, a już się denerwujesz. Umówiliśmy się, że będziemy na ciebie czekać, to czekamy. Czyli co, mówisz, że bez muzyki nie chcieli zostać? No, tak gadali. A Buraz jeszcze się odgrażał, że następnym razem prędzej się potnie, niż da kobicie szykować żarcie na piknik. Bardzo się wkurzył? Gdzie tam, darł z ciebie łacha i tyle. Co ty, Hamza, jesteś taki drażliwy? Zawsze tak masz po przebudzeniu?   Chciałem sprostować, że wcale nie spałem, stwierdziłem jednak, że lepiej będzie milczeć. Bo co, jeśli naprawdę zasnąłem, a oni za mną przyszli i widzieli, jak chrapię. Zdecydowałem też, że nie zapytam, kto brał akordeon, kiedy mnie nie było. Niech sami powiedzą.   Hamza, ty nam lepiej zagraj Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada. Pora jest odpowiednia, akurat zachodzi słońce. Spojrzałem w górę i rzeczywiście chowało się już za szczytem, oświetlając jeszcze skrawek nieba i czyjś dom pod lasem. Najpierw chciałem odmówić: Baruh, tylko nie tę, sam wiesz, czym to

się ostatnio skończyło, ale pomyślałem, że zamiast o tym wspominać, łatwiej mi będzie zaśpiewać.   Śpiewałem więc, od początku do końca obserwując Baruha, jak się uśmiecha i jak w momentach, przy których dobrzy ludzie sięgają w głąb siebie, a źli rozbijają szklanki, zamyka oczy, i dziwiłem się, że nie myśli o Simsze. A może myślał, tylko nie dawał po sobie poznać? Kiedy skończyłem, słońce całkiem zaszło i już nikt nie pamiętał, który dom przed chwilą oświetlało, ucichł też wiatr z Igmanu. Czuję się tak, jakby w pokoju chorego ktoś zaciągnął zasłony, wyznał Baruh. To był znak, że czas do domu.   A co z tym, kto to zje? zagadnął Faruk Beširlija, kiedy zakładałem akordeon, a Baruh zwijał koc. Bierz i nie pytaj, rzuciłem. Damy komuś po drodze, tłumaczył, żebyśmy nie myśleli, że chodzi głodny. Jasne, że tak, spakuj w tobołek i idziemy.   Ruszyliśmy i za jakiś czas każdy był już u siebie.   No, trochę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się opowiedzieć całą tę historię.   To był ostatni kolejarski piknik nad źródłem Bośni. Na kilka dni przed następnym w pobliżu Mostu Łacińskiego zamordowano Franciszka Ferdynanda, a zaraz potem wybuchła wojna i ludzie na długo zapomnieli zarówno o piknikach, jak też o zmierzchach, które wprawdzie zapadały jak dawniej, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi ani tym bardziej o nich nie śpiewał.   Akordeon miałem wciąż ze sobą, jednak już nigdy nie byłem z nim tak związany jak podczas tamtych wycieczek za miasto i wieczornych posiadówek. Stawiałem go na kolana i nie wydając z niego żadnego dźwięku, zadawałem mu pytanie: kto, nieboraku, wtedy na tobie grał? I od razu odechciewało mi się muzykować. Trwało to tak długo, dopóki Daut Teftedarija nie przywiózł mi z Paryża nowego akordeonu. Stary bez żalu sprzedałem niejakiemu Džemilowi Serhatliciowi, który na zawsze wywiózł go do Podgoricy. Z Farukiem Beširliją kolegowałem się przez całą wojnę i byłem przy nim, kiedy jesienią 1918 roku oddawał duszę Bogu. Nie zapytałem go, czy pamięta naszą przejażdżkę, miałem nadzieję, że sam mi powie. Ale nie powiedział. Za różne rzeczy mi dziękował, szczerze i na wyrost polecał opiece Tego, do którego się wybierał, ale o bryczce nie wspomniał. A powinien, chciałem, żeby to zrobił. Z kolei Baruh Finci trafił na front, dostał się do niewoli i ledwie żywy wrócił z Niszu do domu. Widywałem go potem wieczorami na Nabrzeżu, jak przechadza się pod rękę z żoną. Tak, z Simhą, tą samą, która umarła. Za każdym razem przeszywał mnie jakiś lodowaty piorun i wracało uczucie z czerwca 1914 roku, kiedy o zmierzchu śpiewałem mu Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada, szukając na jego twarzy choćby śladu cierpienia po utracie żony. A jednak nie umarła, tak jak nie pachniał wtedy piołun.   Jestem już stary, lecz nigdy nie napadł mnie smętek silniejszy od tego, który kazał mi pobiec nad wodę i złożyć głowę na kamieniu wygładzonym jak na moją miarę. Niewiele zostało mi czasu, niech więc ten smętek mówi za mnie również wtedy, kiedy mnie nie będzie. Żałuję tylko, że z nikim nie mogłem się nim podzielić. Wszyscy reagowaliby bowiem tak samo: Hamza, jaki smętek, to słońce uderzyło ci do głowy. A ja wiem, że żadne słońce, tylko coś innego.   A co? – teraz to już nieważne.   Dobrze, jeśli tak bardzo chcesz, zaśpiewam ci Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada. Musisz jednak załatwić skądś akordeon, bo moja Francuzeczka tej pieśni nie zagra.

ha!art 45

przekład Miłosz Waligórski tłumacz dziękuje Pani Svetlanie Aleksić za konsultację przekładu

numer czytelników


Smętek

Miljenko Jergović

Indeks nazw geograficznych Binježevo – podsarajewska wieś. Čengić vila – osiedle w Sarajewie. Glamoč – miasteczko na zachodzie Bośni i Hercegowiny niedaleko Livna. Igman – masyw górski w Bośni położony na południowy zachód od Ilidžy, przedmieścia Sarajewa. Ilijaš – miasteczko położone 25 kilometrów na północny zachód od Sarajewa. Jaskinia Bijambarska (Bijambarska pećina) – jaskinia krasowa położona około 40 kilometrów na północ od Sarajewa. Kolonia Sokolović (Sokolović Kolonija) – osada pod Sarajewem, administracyjnie część Ilidžy. Marindvor – sarajewska dzielnica z czasów austro-węgierskich. Nabrzeże (Obala Kulina Bana) – ulica w Sarajewie nad rzeką Miljacką. Ravna Romanija – wieś w gminie Sokolac położona 30 kilometrów na wschód od Sarajewa. Sokolac – miejscowość pod Sarajewem słynąca z organizacji hucznych zabaw weselnych. Stojčevac – niegdyś dzielnica willowa, dzisiaj park pod Sarajewem. Stup – osiedle w Sarajewie. Vratnik – położone na stromiźnie osiedle w Sarajewie. Vrelo Bosne – park przy źródle rzeki Bośni pod Sarajewem.

Ruta Tannenbaum (2006), Freelander (2007), Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki (Srda pjeva u sumrak na Duhove, 2009), a ostatnio ponadtysiącstronicowe, sylwiczne opus magnum Rod (Ród, 2013). Zredagował też antologię młodej bośniackiej liryki Ovdje živi Conan (Tutaj mieszka Conan, 1997).   Jest członkiem chorwackiego i bośniacko-hercegowińskiego PEN Clubu, laureatem licznych nagród literackich (między innymi Nagrody Związku Pisarzy Chorwackich, Nagrody im. Ksavera Šandora Gjalskiego, Pokojowej Nagrody Ericha Marii Remarque’a) i stałym współpracownikiem kilku czasopism na obszarze byłej Jugosławii. Od 1993 mieszka w Zagrzebiu.   W Polsce książkowo ukazały się: Buick Rivera (Pogranicze, 2003), Ruta Tannenbaum (Czarne, 2008), Freelander (Pogranicze, 2010), Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki (Czarne, 2011) oraz powieść-esej Ojciec (Czarne, 2012) – wszystkie w przekładzie Magdaleny Petryńskiej. Kilkanaście opowiadań, garstkę wierszy oraz fragmenty mikropowieści Wilimowski i sagi Dvori od oraha opublikowała prasa literacka. W roku 2009 Miljenko Jergović był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” (za powieść Ruta Tannenbaum), a w roku 2012 został jej laureatem (za powieść Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki).   Smętek (Dert), którego akcja rozgrywa się w przededniu I wojny światowej w zaanektowanym przez Austro-Węgry Sarajewie, pochodzi ze zbioru Inšallah Madona, inšallah, w którym Jergović obrazowym, żywym językiem opowiada baśniowe historie osadzone w realiach społecznych Bośni i Hercegowiny różnych epok, narodowości i wyznań. Każdy tekst z tego tomu został zainspirowany inną pieśnią ludową. W przypadku powyższego opowiadania była to sewdalinka pt. Imal’ jada ko kad akšam pada (Jakaż to biada, kiedy zmrok zapada), traktująca o miłosnym cierpieniu kochanków rozdzielonych przez los. M.W.

Miljenko Jergović (1966) urodzony w Sarajewie poeta, prozaik, dramatopisarz i publicysta. Wydał kilka tomików wierszy, między innymi Opservatorija Varšava (Obserwatorium Warszawa, 1988), Uči li noćas neko u ovom gradu japanski? (Czy ktoś dzisiejszej nocy uczy się w tym mieście japońskiego?, 1992); zbiory opowiadań: Sarajevski Marlboro (1994), Karivani (Karivanowie, 1995), Mama Leone (1999), Rabija i sedam meleka (Rabin i siedem aniołów, 2004), Inšallah Madona, inšallah (Inszallah, Matko Boska, inszallah, 2004), Drugi poljubac Gite Danon (Drugi pocałunek Gity Danon, 2007), Mačka, čovjek, pas (Kot, człowiek, pies, 2012) i inne; eseje Naci bonton (Nazi bon ton, 1999), Ojciec (Otac, 2010), dramat Kažeš anđeo (Mówisz, że to anioł, 2000) oraz powieści: Buick Rivera (2002), Dvori od oraha (Orzechowe dwory, 2003), Glorija in excelsis (2005),

numer czytelników

ha!art 45

79


Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni

84

Kibole ole ole ole Przychodnia, wąski korytarz, czekam w długiej kolejce do okulisty. Duszno, tłok. Nagle przez drzwi wchodzi Dres – przykokszony, jawnie wkurwiony, z dużym chińskim napisem wytatuowanym na ogromnym karku. Jakiś kibol, pewnie szuka zadymy. Dres staje w pozycji Lucky Luke’a, z szeroko rozstawionymi rękami, trochę przypominając postawę Django, a trochę Goryla. Po chwili nerwowego łypania na zgromadzonych zdaje się, że Dres wypatrzył ofiarę. Podchodzi do malutkiej, uroczej i bezbronnej staruszki i pyta z niezmiennie wkurwionym wyrazem twarzy: – A pani za kim jest?

Antoni Mitręga

Cała kolejka zamiera, ja też zamieram. Czekamy jak staruszka z tego

– Panowie, widać, że Tamci poszli ostatnio nie w masę, a w rzeźbę,

wybrnie i co odpowie? Bo komu kibicuje staruszka i skąd ma wiedzieć,

musimy więc sprawę prędko załatwić – tłumaczył łysy herszt, wyjaśnia-

co chce usłyszeć kibol? Że jest za Górnikiem Zabrze? Za Legią Warsza-

jąc taktykę umówionej ustawki jedenastu kiboli Naszych z jedenastoma

wa? Za Wisłą?

kibolami Tamtych, którą zaplanowano na po meczu. – Mamy przewagę

– Za panem w kaszkiecie, tylko on poszedł na chwilę zapytać o coś

w masie, więc wchodzimy pierwszym pierdolnięciem, tak żeby frajerzy

do rejestracji i zaraz wróci – odpowiada z przemiłym wyrazem twarzy.

poupadali. I potem, jak upadną, to butujemy tych, co upadli, a w tych, co

– To ja będę za panią – mówi dres i staje spokojnie na końcu kolejki.

się trzymają, wchodzimy drugim pierdolnięciem.

Wtedy postanowiłem, że zrobię to, czego nie robiłem już od lat: muszę

– A jak któryś z Naszych upadnie? – dopytywał szeregowy łysy.

się w końcu wybrać na mecz. Bo mecze są spoko.

– Chuj, sadzimy karaty, wypierdalamy z łokcia, byleby upadli. A wtedy

butujemy – dookreślił.

Kupując bilet, wybierasz między pójściem na dwa główne sektory sta-

– Aeeeaaeeaaoo – przytaknęli chóralnie pozostali.

dionu – żyletą i piknikami. W cenniku żyleta określana jest najczęściej

Łysi przytaknęli, bo Nasi z Tamtymi mają kosę.

jako „sektor dla najbardziej zagorzałych kibiców”.

– Poproszę najtańszy bilet – zwracam się do starszej kobiety w okien-

Stałem w kolejce do wejścia na stadion, kiedy nagle jakiś chudzielec

ku na stadionie Naszych. Starsza kobieta o wypisanym na plakietce

popchnął mnie i przeciskając się, zaczął torować sobie drogę pośród

imieniu Jagoda kasuje ode mnie dychę, tymczasem obok niej wisi cennik,

czekających. Pierwszy odruch podpowiadał, żeby chociaż coś za nim

z którego jasno wynika, że najtańsze bilety są za piątkę.

krzyknąć, ale na meczu musisz uważać, komu zwracasz uwagę – nawet

– Poprosiłem najtańszy, a Pani mnie kasuje za średni – mówię.

jeśli ubliży ci wysuszony, mały szczypior. Początkujący kibicu, pamiętaj,

Zdziwiona Pani Jagoda wyziera z okienka, mierzy mnie uważnie wzro-

że w każdej solidnej ekipie dresów zawsze znajdą się nie tylko kanoniczni

kiem, po czym z powrotem wraca do jamki. Mija kilka sekund, po czym

Gruby, Łysy czy Mustafa, ale też Rudy, Student czy Doktorek. Nawet więc

wyziera i mierzy jeszcze raz, ma wyraz twarzy, jakby na targu niewolni-

jeśli uważasz, że masz przewagę nad wysuszonym szczypiorem, pod

ków oceniała moją przydatność do pracy na polu bawełny.

którego nosem rosną koprowe piczkodrapki, to pamiętaj – może to nie

– Najtańsze są dla najbardziej zagorzałych kibiców – mówi w koń-

być bezpański szczypior, a część większej ekipy. Tacy też są potrzeb-

cu, dając mi do zrozumienia, że sama pracuje tu od czasów, kiedy

ni – koksy i karki trzymają ich, bo tylko oni, jak ekipa długa i szeroka,

jeszcze niczym dziwnym nie było nadawanie klubom łacińskich nazw

wiedzą, że jak się weźmie taksę na czterech, to jest taniej, wiedzą też,

jak Cracovia, i widzi przecież, że nie jestem wystarczająco zagorzały,

w którym bankomacie kto ma wybrać hajs, żeby nie trzeba było płacić

żeby iść na żyletę.

prowizji. Są księgowymi mafii bez mafii. Musisz więc zawsze uważać

Ja jednak, kierując się rachunkiem ekonomicznym, wciąż się upieram.

kibicu, bo na stadionie jest jak na arabskim bazarze – fukniesz na jedną

– Synu – zaczyna mówić do mnie pani Jagoda takim samym tonem,

niepozorną osobę, a jak spod ziemi wyrasta nagle trzydziestu jego kumpli,

jak klawisz w Symetrii, kiedy pyta głównego bohatera, czy zdaje sobie

siostrzeńców i dziadków. Roi się na nim od Łysych, Grubych i – ledwo

sprawę z tego, co robi, idąc do gitów zamiast do frajerów. – Czy zdajesz

deklinowalnych – Mustaf.

sobie sprawę z tego, co robisz, idąc na żyletę zamiast do pikników? –

To zresztą ciekawe – jeśli trafiają na siebie nieznające się wcześniej

pyta i kreśli szybko rachunek potencjalnych zysków i strat.

ekipy kiboli tego samego zespołu (a jak już ustaliliśmy, w każdej ekipie jest

ktoś o ksywie Łysy, Gruby i Mustafa), to poznając się, jak przedstawiają

Przed meczem Naszych z Tamtymi siedziałem z książką w knajpie nie-

się sobie nawzajem: Łysi Łysym, Grubi Grubym, a Mustafy Mustafom?

daleko stadionu, kiedy nagle wparowała grupka łysych. Rozsiedli się

Zapewne, używając terminologii piłkarskiej, systemem każdy z każdym,

konspiracyjnie w kącie i bąkali niby do siebie, ale kibole i tak zawsze bąkają

a nie pucharowym.

takim głosem, jakby chcieli spuścić interlokutorowi ostry wpierdol, więc

A jeśli tak, to poszczególni Łysi orientują się wówczas, że nie są jedy-

wszystko słyszałem. Siedzieli tak, trzymając w bagietach pełnych mocy

nymi Łysymi na tym świecie. Podobnie Grubi i Mustafy. Co więc dzieje się

schwepsy, a jeden z nich tłumaczył reszcie plan. Bo ten jeden miał plan.

wówczas, kiedy dochodzi do spotkania kiboli o tych samych ksywach?

ha!art 45

numer czytelników


Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni

Czy przechodzą na swoje prawdziwe imiona, których pewnie nawet

Cyprian, z upływem czasu coraz bardziej wydygany, walczył z natural-

ich rodzice już nie pamiętają?

nym odruchem spojrzenia na swojego oprawcę. Biegał więc jak Orfeusz po

Czy wygląda to tak:

tym Hadesie i ani przez moment nie mógł odwrócić głowy, żeby spojrzeć

– Siema, jestem Łysy – mówi pierwszy.

na swoją przykokszoną Eurydykę, która zapowiadała, że Orfeusz nieba-

– Łysy? Kurwa, ja też – replikuje drugi, nie wiedząc, że akurat replikuje.

wem zbierze wpierdol. Walczy więc Orfeusz ze sobą, ale wie, że Eurydyka

– Dobra, bo się pojebie: mam na imię Baltazar – daje za wygraną

i tak nie zniknie, kiedy ten na nią spojrzy. I wszyscy wygrażamy sędziemu

pierwszy.

Cyprianowi, który już porządnie posrany nagina tam i z powrotem po

– Igor – mówi drugi.

bocznej linii, a tłum Łysych, Grubych i Mustaf z uśmiechem patrzy, jak

się biedak miota.

Na piknikach było w pytę, pani Jagoda miała rację. Nie przeszkadzała

Na piknikach nie było jednak tak niebezpiecznie jak na żylecie. Patrzy-

mi nawet często powtarzana rymowana filipika rozbrzmiewająca z ży-

liśmy na Cypriana i miałem wrażenie, że niektórzy nawet mu współczuli.

lety: „Pikniki chuje, a żyleta nie”. Wszyscy wiedzieliśmy, że to tylko taki

Mój sektor składał się głównie z dziadów, które żłopały piwo bezalkoho-

szturchaniec – pełen czułości, jak dla młodszego brata. Prawdziwym

lowe, bo innego na stadionie sprzedawać nie wolno. Śmiały się więc dziady

wrogiem był zespół, który rzucił tego dnia wyzwanie Naszym. Gdybym

do siebie nawzajem, że bezalkoholowe to siki, że piją dla zgrywy, żeby coś

zresztą wchodząc na stadion nie wiedział, jaki zespół jest dziś rywalem

w ogóle w łapie trzymać, że dla bab, niemniej żłopali równo jedno za drugim.

Naszych, mógłbym mieć problem z domyśleniem się, ponieważ żyleta

Żłopią i liczą po cichu dziady, że jednak klepnie, że w końcu cokolwiek

ochrzciła rywali mianem „chujów” i „tępych szmat”, ignorując zupełnie

sponiewiera. A tu chuj nie klepie i nie poniewiera. Żłopią dziady jednak

historyczną nazwę Tamtych (jeden tylko kibol użył określenia „spierdoliny”,

uparcie i wciąż projektują, że jeśli ich zespół z dziewiątego podskoczy na

ale w prywatnej rozmowie).

czwarte w tabeli, to będzie grał w eliminacjach europejskich pucharów,

Tymczasem mój dramat polegał na tym, że przyszedłem na mecz

a wtedy jak wylosują Juventus, to przyjedzie do nich Juventus, a jak Barcę,

właśnie jako kibic Tamtych i jako tenże kibic Tamtych nie mogłem się

to nawet przyjedzie Barca. Licytują się wówczas na absurdy zbudowane

zdradzić. Tak więc jak Konrad Wallenrod siedział na zamku krzyżackim

na silniku: „ej+imię i nazwisko piłkarza+będzie pił+nazwa miejsca gdzie

i nie mógł puścić pary, tak samo ja uwaliłem się na zielonym krzesełku

się pije”. Przykładowy absurd to: „Ej, i Messi będzie pił w knajpie »U Wal-

w pizdeczkę i ani mruknąłem. Kiedy więc Tamci mieli dobrą akcję, to

demara«”. Po każdym absurdzie wypowiedzianym przez któregoś dziada

wyskakiwałem z radości, ale jeszcze w locie musiałem się każdorazowo

pozostałe dziady się śmiały.

reflektować, że źle robię. Lecąc, już wykrzykiwałem kurwę radosną, ale

jeszcze erektując, musiałem robić prędko minę z grymasem, kurwę ra-

Głupio mówić o statystycznych Polakach, bo wiadomo, jak to jest ze sta-

dosną zamieniać na kurwę zawziętą i z obrzydzeniem nazywać Tamtych

tystyką – jakbyśmy wsadzili jedną łapę do wrzątku, a drugą do lodowatej

„szmatami”. To była walka o własne dupsko obliczona na milisekundy.

wody to statystycznie powinno być nam dobrze, ale między innymi właśnie

Kiedy mi się udawało, siedzący wokół łysole spoglądali na mnie, prawie

tutaj statystyka zawodzi.

niezauważalnie kiwali glacami z uznaniem i myśleli: „Ten, to jest zagorzały

Załóżmy jednak, że statystyczne chłopy siedziały tego dnia właśnie

bardzo. Marnuje się tu na piknikach”.

na trybunie pikników (to zresztą fascynujące, bo statystyczny chłop

Tak, bo na piknikach siedzieli nie tylko obżerający się hot-dogami chłop-

naprawdę żyje gdzieś, nie zdając sobie sprawy, że jest statystycznym

cy, ale również żyleciarze w stanie spoczynku. Widać to zawsze, kiedy

chłopem. Socjologowie liczą przecież, ile przeciętny Polak ma wzrostu,

szykują się jakieś zadymy na stadionie – wówczas promyczek słońca

ile razy w ciągu tygodnia uprawia seks, czy i ile ma zwierząt domowych.

omiata łyse łby piątej kolumny pikników. Kibole powtykani w pikniki.

Wystarczy więc wziąć sto najczęściej powtarzających się w badaniach

W końcu lata mijają, Łysi, Grubi i Mustafy robią dzieciaki, których już

kryteriów, stworzyć na ich podstawie profil statystycznego chłopa, a potem

przecież nie wezmą na żyletę. Muszą więc sami ze stanu służby przejść

znaleźć osobę najbliższą tym rezultatom. Może to ty, drogi czytelniku,

do cywila i grzecznie łuskać słonia na piknikach. Tylko sportowe twarze

jesteś tym statystycznym chłopem?). Obserwując statystycznych Polaków

ich zdradzają. Nawyki jednak pozostają, dlatego kiedy łysi Tamci zaczęli

oglądających mecz, w którym występują czarnoskórzy, można dostrzec,

dymić do łysych Naszych, a piąta kolumna na piknikach lekko się pode-

że są oni rasistami. Stają się jednak czuli i opiekuńczy, kiedy czarnoskóry

rwała, ja w swoim dopingu jeszcze bardziej zagorzale zapierdalałem, żeby

gra w ich drużynie. „Nasz mużin!” – mówią. I też gadają dziady, co żłopią

nie pozostawiać cienia wątpliwości tym, których glace omiatało słońce.

bezalkoholowe, żeby klepło, choć nie klepie, o prostowaniu bananów, ale

Siedziałem więc z piknikami, wallenrodyzowałem sobie nerwowo i ob-

jednak zdrobnią tego banana i wyjdzie im z tego w końcu „bananek”.

serwowałem fascynującą mnie żyletę, tak jak na amerykańskich filmach

I opowiadają w kółko kawały zbudowane na silniku: „Murzyn+ciemna

ustawione pod ścianami dziewczyny z gatunku cnotki-niewydymki obser-

noc+reszta kawału”. Ale z czułością, bo to „nasz mużin” patrzcie, jaki już

wują chodzące trójkami po szkolnym korytarzu cheerleaderki: cheerlea-

zmęczuszkowy, jak swoimi hebanami człapie już po boisku, odpoczynku

derkę-liderkę i dwie cheerleaderki-przydupaski. Ja obserwowałem żyletę

potrzebuje, bo „mużin też człowiek”. I zawsze któryś z chłopów powie

i dramat sędziego bocznego Cypriana. Sędzia boczny bowiem w pierwszej

głosem, jakby zdradzał prawdę objawioną, że Murzyni szybko biegają.

połowie machał chorągiewką nie po myśli Naszej żylety, dlatego kiedy

Nie wszystkie stadiony dzielą się jednak na sektory dla pikników i żyletę.

sędzia główny w drugiej części meczu zesłał Cypriana na drugą połowę

Tego podziału nie ma chociażby na IzoArenie – stadionie trzecioligowego

boiska, tuż przy żylecie, sędzia boczny Cyprian trząsł portkami. Udał się

klubu Izolator Boguchwała z Boguchwały. Zresztą, czym niższa klasa roz-

jednak posłusznie na drugą stronę, a tam już Łysi, Grubi i Mustafy ostrzyli

grywek, tym mecze stają się bardziej familiarne. Pamiętam, kiedy na meczu

sobie na niego zęby. Przez resztę meczu igrali sobie z nim, wiedząc, że

pewnego nierokującego gliwickiego zespołu piłka wyleciała w trybuny

sędzia Cyprian nie dość, że ich słyszy, to jeszcze, musząc ciągle obser-

(a więc rzędy krzesełek, ustawionych przy samej murawie), piłkarz podbiegł

wować boisko, ani na chwilę nie może odwrócić się w stronę trybuny.

do góra trzynastoletniego małego ultrasa, który złapał piłkę, krzyknął:

Kiedy więc milkły niezmiennie gromkie „chuje” i robiło się nieco ciszej,

– Synek, oddawaj ta bala!

przemawiał któryś z Łysych do sędziego bocznego Cypriana: „Pizdeczko,

– Nie dam ci ta bala, bo ciepać nie umiesz! – odpowiedział mały ultras.

czekam na ciebie po meczu – nie spierdolisz mi”.

W końcu oddał, bo to była jedyna.

numer czytelników

ha!art 45

85


Kibole ole ole ole || Mitręga Antoni

86

niezależnie od rezultatu – być w następnej rundzie lub mieć z dyszki

Mecz Naszych z Tamtymi skończył się bezbramkowo. No cóż, nie zawsze

dwie dyszki, obie opcje są bardzo spoko. W ten sposób zwilkosytoow-

padać mogą takie wyniki, jak w 2002 roku, podczas meczu ligi Madagaska-

cocałujemy sobie meczyk.

ru. Wówczas AS Adema, ustanawiając rekord wszech czasów pokonało

Wychodziłem więc z bezbramkowego meczu Naszych z Tamtymi.

Stade Olympique l’Emyrne 149:0. Powód? Przegrani, chcąc zaprotestować

Wychodziłem, radosny i szczęśliwy, że nikt mnie nie przejrzał. Tłum się

przeciwko niskiemu poziomowi sędziów na Madagaskarze, postanowili

rozrzedzał, już miałem oddalić się od ostatnich grupek kibiców stojących

strzelać sobie samobója przy każdej okazji.

luźno tu i tam, kiedy nagle spod ziemi wyrósł Dres. Był podobny do tego,

„Dwie godziny biegają i ani jednego gola nie strzelą, po co to oglądać” –

którego spotkałem w kolejce u okulisty kilka dni wcześniej. Dres, jak to

mówią po takich meczach ci, którzy mówią głupoty. Z kibicowaniem jest

Dres – staje, łypie na mnie, marszczy czoło, nie pozwala się ominąć.

jak z nauką języków – z upływem lat coraz trudniej zacząć. Tragizm

– Ej, ty, chcesz się napierdalać? – Dres w końcu przemawia.

kibicowania polega na tym, że nie-kibice, kiedy już od wielkiego dzwonu

Odpowiadam, że nie, że ja wracam do domu spokojnie, że luz i w ogóle

oglądają jakiś mecz, zawsze kibicują albo za Polską, albo za słabszymi, co

spoko.

najczęściej wychodzi na to samo (reguła ta dotyczy tylko Polski). Problem

– Ale ty mi wyglądasz na takiego, co się chce napierdalać – Dres

jednak w tym, że jak sama nazwa wskazuje – słabsi przegrywają, a to

imputuje, nie wiedząc, że właśnie imputuje.

zniechęca nie-kibiców. Miłość do Polski też jest miłością tragiczną, bo

Ja tymczasem znowu to samo, że nie, że stary, że men, że he, he, he.

Polakom już zawsze TYM RAZEM ma się udać, ale w końcu, o włos, co

Dres nalega ponownie:

prawda, ale jednak się nie udaje. Jak pisał Jacek Kaczmarski: „Polska,

– Kurwa, no ja widzę, że ty się chcesz napierdalać młody.

Penelopa narodów: Co utkała, to pruła”. Wierzymy w Polskę, no bo na

Ja jednak jak święty Piotr zapieram się po raz trzeci, że nie.

Wembley w 1973 roku kiwaliśmy Anglików, bo Lubański, Lato i Boniek,

– Spoko, piona, nie ma problemu, trzym się – i znika.

bo gdyby nie woda w 1974 roku to byśmy wygrali półfinał z Niemcami,

Dres po prostu miał ochotę się napierdalać i kulturalnie spytał, złożył

bo, bo, bo. Jednak jedyne, co dziś może sprawić, że mecz Polski cieszy,

ofertę w rozumieniu kodeksu cywilnego. Tak było naprawdę.

to puszczenie sobie kuponika – postawienie dyszki na rywali. Wówczas dychotomia, którą sygnalizował już Jan Paweł II pozwala ci cieszyć się

Dr Misio

Maciek Bielawski

– Ale co się stało? – mówi do telefonu, głosem bliskim płaczu, dziewczyna. – Co to jest „coś ważnego”? Nie możesz powiedzieć? Dlaczego nie możesz powiedzieć?! Nie, nie mogę wrócić! Jestem na jakimś zadupiu… Ale co się stało? Halo, halo…I od razu zdaje koleżance relację:   – Powiedział, że mam natychmiast wrócić, bo stało się coś ważnego.

sieci Biedronka, która ustaliła sobie siedemnastoletni horyzont czasowy na

– A powiedziałaś mu, że jesteś na koncercie?

monopolizację rynku marketów średniopowierzchniowych.

– Powiedziałam…

Myślę, że ma to sens, ponieważ różnica w cenie na przykład ziemniaka

– Ale co się stało?

polskiego wynosi aż 19 groszy na korzyść Biedronki (źródło: mediana śred-

– Coś nie na telefon.

nich cen ziemniaka polskiego w południowo-zachodniej Polsce w latach

Patrzę z niepokojem na dziewczynę. Z kim rozmawiała? Z ojcem czy chło-

2012–2013 na podstawie spisów powszechnych wsi i miast dokonanych

pakiem? Co mogło się stać? Niepokojący wynik badania? Zgubił klucze do

na próbach reprezentatywnych). W tym momencie dochodzę do wniosku,

mieszkania? Jest zazdrosny? Czy można jej jakoś pomóc?

że być może ta ważna sprawa, o której nie mógł przez telefon powiedzieć

Ale o tym później. Tymczasem jadę tramwajem na koncert. Po raz pierwszy

chłopak/ojciec dziewczynie, to być może przeciek dotyczący spekulacji na

w kierunku odwrotnym do tego, w jakim jeżdżę zazwyczaj.

rynku ziemniaka polskiego… Zastanowię się nad tym później, bo przecież

Inna lokalizacja. Wrocławskie kluby wynoszą się na peryferia. Jak podają

jadę na koncert Dr. Misio.

w gazecie lokalnej, tendencja ta będzie się nasilać w związku z rosnącymi

Koncert ma się odbyć w klubie „Zaklęte rewiry”. Postindustrialna prze-

czynszami wynajmu oraz „szerzącą się wśród wrocławian potrzebą penetracji

strzeń wygląda niezwykle przyjaźnie. W środku jest szatnia, w której płaszcz

nieznanych dotąd rejonów miasta”. Według badań niezależnych ekspertów

przyjmuje ode mnie Marek Kondrat.

z Uniwersytetu Wrocławskiego do końca 2030 roku w centrum miasta nie

– Czy aby nie pracował pan w charakterze kelnera? – pytam.

będzie ani jednego klubu muzycznego, ponieważ ich miejsca zajmą sklepy

– Nie, przyjacielu, dopiero się szkolę. Tymczasem mam etat w kuchni, ale...

ha!art 45

numer czytelników


Bartłomiej Woźniak

98

Pięć tematów, których początkujący powinni unikać Papierosy Pisarzu, kiedy twój bohater odpala papierosa, musisz każdo-

debiut pozwalają jednak nakreślić sylwetkę postaci dotknię-

razowo zdać sobie sprawę z istnienia ryzyka, że będzie on

tej przypadłością nieumiarkowanego palenia narracyjne-

żarzył się długo (bohater, nie papieros) i wyrzucając z siebie

go. Rzadko w podobnych sytuacjach trafia się zdanie typu:

kolejne mdlące kłęby egzystencji spopieli się w końcu w sza-

„Boso wybiegła na łąkę i paliła papierosy, a trzepot moty-

rość życia. To wcale nie żarty. Z papierosem w tekście trzeba

lich skrzydeł rozwiewał stróżki dymu w fantazyjne arabeski

umieć się obchodzić. Wymaga to wprawy. Takiej wprawy, jaką

i była radość wśród stworzenia”. Nie, nie, karty literatury

jest jednoczesne mówienie i wypuszczanie dymu. Postać

próbującej się wybić przynoszą inny portret psychologiczny

literacka powinna palić mimochodem, najlepiej w pewnej

nałogowego, coakapitowego palacza. Jest to postać bez-

odległości, inaczej czytelnik, któremu tekst bucha prosto

skutecznie eksplorująca rubieże sensu egzystencji. Postać

w oczy, krztusi się i łzawi. Istotne jest również, aby czynność

nieodwołalnie smutna, nigdzie nie czująca się na miejscu,

palenia odbywała się równocześnie z jakąś inną czynnością.

przeciągająca filtry. Porusza się ona szlakiem przepełnio-

Taką czynnością nie powinno być jednak patrzenie. Pa-

nych popielniczek, a jej los rozświetla tylko krąg światła

trzenie i palenie – to temat, któremu podołają tylko najwięksi

z pożyczonej zapalniczki.

mistrzowie pióra!

Pisarzu, nie skazuj na to swoich postaci. One też są ludź-

Sam często palę i patrzę – zwykle na sąsiada, który rów-

mi. Pozwól im wziąć głęboki oddech, wypowiedzieć się bez

nież pali i patrzy – i niech mnie diabli, jeżeli ma to jakikolwiek

toksycznej interpunkcji kolejnych machów, nawet założyć

potencjał literacki.

rodzinę! Wówczas może powstać literatura, którą czytelnik

Palenie nie powinno wdzierać się zbyt ekspansywnie

będzie chciał sztachnąć się więcej niż raz.

w warstwę znaczącego, wtedy bowiem czytelnik dostaje

Wszystkie papierosy w biznesie literackim i tak wypalił

bardzo mglisty obraz świata przedstawionego. Papierosy

już dawno temu Zeno Cosini.

wypalane między wierszami wielu tekstów obliczonych na

Kawa Kawa jest powszechnie znaną przyjaciółką poranków i pi-

kawa powinna pobudzać. Na postaci literackie ma jednak

sarzy. Początkujących należy jednak przestrzec przed sta-

wpływ zgoła odwrotny. Nie wiadomo, czy pochodzi to stąd,

wianiem jej obok swojego narzędzia pracy. Ręce jeszcze

że literatura jest o wiele bardziej chłonna niż życie, czy może

niedoświadczone, a obarczone trudnym zadaniem bycia

stąd, że napisana kawa i tak dalej. Jedno w każdym razie jest

katalizatorem tysiąca pomysłów, mogą wykonywać czasami

pewne: postaci literackie mogą wypić nieograniczone ilości

ruchy nieprzewidywalne – te zaś z kolei mogą doprowadzić

kawy, a z każdą kolejną filiżanką odczuwają wzmagającą się

do zalania klawiatury. Tego nikomu nie należałoby życzyć. Pi-

apatię. W efekcie postaci takie albo siedzą przy stole, kryjąc

sarzom na dorobku nie należałoby zaś życzyć tego szczegól-

w sobie utajoną nawet przed autorem rozpacz, że z ich myśli

nie, bo jedyny jak dotąd dobry tekst o zalanej klawiaturze –

nie można już złożyć zdania nawet w mowie zależnej, albo

The Piano Has Been Drinking (Not Me) Toma Waitsa – już

z papierowym kubeczkiem w ręku przemykają po korytarzach

powstał i raczej nie ma widoków na więcej. Kolejną nie-

swojej korporacji nakręceni niczym monotonne sekwencje

przyjemną konsekwencją takiej ewentualności jest wpływ

fotoplastykonu.

wsiąkającej w klawiaturę/papier kawy na postaci literackie.

Drodzy pisarze – pójcie swoje postaci lemoniadą, pilnujcie,

Prowadzi to do wyewoluowania w świecie przedstawionym

żeby łykały magnez. Coffee to go away.

tak zwanego podmiotu sedentarnego. To paradoksalne, bo ha!art 45

numer czytelników


Alkohol

99

Trzeba umieć go pisać. Odpowiednio użyty rozluźnia frazę.

ści z postaciami poruszającymi się po podobnej trajektorii.

Pobudza myśli, ale jednocześnie je więzi. Właściwy tylko

W końcu zaś przepraszają i schodzą na marginesy, żeby

dla tych, którzy potrafią pisać w dobrym stylu. To zaś wy-

tam zostawić po sobie przypis. W trakcie całego procesu

maga praktyki, której zwykle brak początkującym, stąd też

przeżywają czasami krótkotrwałe, alkoholowe epifanie. Nie

aspirującym do debiutu poleca się raczej bogaty w witaminy

oszukujmy się jednak – alkoholowe epifanie o wiele lepiej

sok pomidorowy. Niedoświadczona głowa literata in spe

sprawdzają się w obiegu krwionośnym niż literackim. Czas

łatwo ulec może odurzeniu – to zaś nieuchronnie prowadzi

spędzony na bani takie postaci mogłyby poświęcić na zabicie

do toksyczności prozy. Bohaterowie podobnych utworów

smoka, wyjazd za granicę czy poszukiwania autora.

lądują zwykle na licznych imprezach katapultowani odska-

Drodzy Piszący, nie upijajcie bohaterów swoich tekstów,

kującymi zawleczkami puszek piwa, bezwolnie ześlizgują

pozwólcie im przeżyć coś na miarę literatury.

się po szyjkach butelek i zawiązują przypadkowe znajomo-

Zerwane związki Prawie każdy ma to za sobą. Każdy, kto ma to za sobą, czuje

były może być wówczas, zależnie od emocji dominującej,

wtedy to samo. Każdy, kto na ten temat pisze – również

albo kolesiem, który wpadł pod tramwaj, albo współczesną

pisze to samo. Owszem, pisanie ma wartość terapeutycz-

wersją Daisy Buchanan.

ną. Być może jednak lepszą terapią byłoby zainwestować

Jeszcze jedna uwaga: poleca się osobę trzecią. Nie tylko

talent literacki w pisanie na inny temat? Nasza była/nasz

w sensie wódki z kolegami/koleżankami.

Widok z okna/tramwaju Owszem, można wyjść z założenia, że literatura przedstawia

starczającą satysfakcję z istnienia li tylko w rzeczywistości.

rzeczywistość. Warto jednak podeprzeć je pytaniem o to, jak

Fotokopia widoku parkingu – o ile wielkie roboty nie urzą-

rzeczywistość przedstawia się w literaturze. Prawie każdy

dzają sobie na nim barbecue lub nie parkuje tam Hunter S.

ma za oknem drogę, drzewo, parking lub ścianę. Każdy, jadąc

Thompson – to jeszcze trochę za mało jak na dobrą literatu-

w Krakowie tramwajem spod Bagateli na Dworzec Główny

rę. Tekst lepiej przedstawia się w klamrze jakiegoś pomysłu.

mija Barbakan. Te proste fakty same w sobie czerpią wy-

numer czytelników

ha!art 45


100

Michał Rzecznik | Szczekając na Godota

ha!art 45

numer czytelników


105

numer czytelnik贸w

ha!art 45


102

ha!art 45

numer czytelnik贸w


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.