wstęp Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej
Kelet*. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej
* Kelet: od węg. keleti ‘wschodni’.
Kelet jest wszystkim tym, co sprawia, że Europa Środkowo-Wschodnia nie poddaje się racjonalizacji. To stereotypy, wyobrażenia, aspiracje, mity, wszystkie te krzywe narracje, które dominują postrzeganie najbliższej nam rzeczywistości, jednocześnie się z nią rozmijając. To współczesność widziana przez pryzmat historii, historia – przez pryzmat marzeń, marzenia – przez pryzmat pretensji, pretensje – przez pryzmat stereotypów. I tak dalej. Tak więc Polska łamie sobie głowę nad tym, jak stać się „normalnym” krajem Zachodu: z „normalnymi” drogami, płacami, przestrzenią publiczną, polityką, „normalną” historią, w ramach której „normalny” duży europejski kraj ma, jak wszyscy inni, kolonie, nie jest rozszarpany na prawie półtora wieku, nie jest morzem błota, tylko motorem światowego postępu. Czesi wyobrażają sobie, że wszyscy się z nimi liczą i że nie są „faraway country” o którym „nikt nic nie wie”, w związku z czym w sytuacji zagrożenia ratuje się je, jak inne „normalne” kraje typu Francja, Holandia czy nawet Finlandia, a nie zostawia hitlerom roztomajtym na pastwy monachijskie; myślą, że świat nie kojarzy ich tylko z absyntem i zagłębiem porno i że wie, że Škoda to czeski, a nie niemiecki samochód. Węgrzy marzą o „normalnych”, naturalnych granicach, odpowiednio przykrojonych do ambicji środkowoeuropejskiego mocarstwa; Słowacy – o „normalnej” historii, która sięga głęboko w średniowiecze, a nie marne kilkadziesiąt lat wstecz; Rumuni – o statusie „normalnego” europejskiego kraju, a nie slumsu z trzeciego świata; Serbia o „normalnej” i należnej im wdzięczności Europy za to, że setki lat była przedmurzem chrześcijaństwa i to dzięki niej mogli sobie Petrarka petrarczyć, Da Vinci dawinczyć i Michał Anioł anielić. Rosja marzy o byciu „normalnym” mocarstwem, którego cały świat słucha tak, jak się słucha „normalnych” mocarstw, i którego politykę akceptuje. I tak dalej. A gdy „normalnie” już Keletowi nie wystarczy, przechodzi na wyższy poziom: wyobraża sobie siebie jako coś wyjątkowego. No bo w końcu kraje, które nie mają nawet „normalności”, muszą sobie jakoś ten brak rekompensować. Tak więc wszyscy jesteśmy „wyjątkowi” – Polska (jako jedyny kraj
ha!art nr 48
na świecie, któremu się chce i zależy) niesie na wschód cywilizację; Czesi niosą ją sobie samym i na świat mają wyjebane; Węgrzy są jednocześnie i murowaną, cywilizowaną Europą, i stepowymi barbarzyńcami-nomadami śpiącymi w jurtach, Rumuni są i Decebalem, i Trajanem, „wyjątkowi” Serbowie zbawią dekadencką Europę od zgnilizny moralnej i Conchity Wurst, a „wyjątkowi” Rosjanie zrobią to samo. Słowacy, jako jedyni na świecie, mają Janosika. ✴ Kelet jest wszystkim tym, co sprawia, że Europa Środkowo-Wschodnia nie poddaje się racjonalizacji. To stereotypy, wyobrażenia, aspiracje, mity, wszystkie te krzywe narracje, które dominują postrzeganie najbliższej nam rzeczywistości, jednocześnie się z nią rozmijając. To współczesność widziana przez pryzmat historii, historia – przez pryzmat marzeń, marzenia – przez pryzmat pretensji, pretensje – przez pryzmat stereotypów. I tak dalej. ✴ Kelet to świat wiecznej cywilizacyjnej zadyszki. Kelet wymyśla swoje narody, kiedy wymyślanie narodów nie jest już w modzie, stara się dogonić Nyugat (od węg. nyugati ‘zachodni’), kiedy w słuszność gonienia wierzą już tylko darwiniści, buduje rzeczywistość, która rozsypuje się tuż po ułożeniu fundamentów. Efekty są tym pokraczniejsze, im bardziej się stara, i równie pokraczne, gdy stara się mniej. Trzecia droga nie istnieje. Mieszkańcy Keleta się nie znają. Jeśli ruszają się ze swoich zadupi – bo w Kelecie, jak sądzą, poza zadupiami nic nie ma – to tylko po to, żeby odwiedzić dawnych hegemonów, obecnie – wzory do naśladowania. Jedni
− 1 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
wstęp Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej
na Zachód, drudzy do Rosji. Czasem, w okresie wakacyjnym, spotykają się na autostradzie prowadzącej na adriatycką plażę lub pod słowackim wyciągiem (rzadziej na stadionie w Soczi) i patrzą na siebie ze zdumieniem. Jeśli wiedzą coś o sobie, jest to wyssane z palca lub z cycka matki, pod warunkiem że matka jeździła kiedyś na handel. ✴ Dawni hegemoni zrobili wszystko (ten wschodni tylko do pewnego stopnia, a raczej – do pewnej granicy), żeby zostawić Keleta w spokoju, ale nikomu do głowy nie przyszło coś z tego spokoju zbudować. A kiedy nie potrafi się budować nic innego, buduje się narracje. I to jest właśnie Kelet. Kraj pomiędzy. Kraj na obrzeżu tego, co już uformowane. Kraj formujący się, a formowanie – zawsze jest, przyznacie, najciekawsze. Bo potencjalnych form pojawia się milion, a nigdy – tak naprawdę – nie wiadomo do końca, co z tego wszystkiego wyjdzie. ✴ Nie sposób ogarnąć Keleta literkami. W numerze poruszamy dziesiątki tematów (od śląskiej katastrofy ekologicznej przez sport nieuznanych kra-
jów po czeskie kolonie), docieramy w najróżniejsze zakątki (od Dalmacji przez Astanę po Rurytanię) i opisujemy je przez najróżniejsze pryzmaty (od alfabetu przez liberaturę po Google Street View). Termin „Kelet” pochodzi z Facebookowej gry, do której wszystkich serdecznie zapraszamy (zob. s. 139). Mamy ambicję wprowadzić go do obiegu. Liczymy, że nasze spostrzeżenia będą inspirujące. Zapraszamy do przesyłania wszelakiej maści tekstów i propozycji wydawniczych na adres kelet@ha.art.pl. Kaja Puto, Zbigniew Rokita, Ziemowit Szczerek ps Wiemy, że łatwiej byłoby to wszystko nazwać dyskursem Europy Środkowo-Wschodniej, ale nie lubimy takich słów. ps ii Bo walczymy o to, by czasopisma kulturalne pozostały czasopismami kulturalnymi, a nie platformami do zdobywania punktów.
Kelet woła o teksty: antologia ulicznych oglądów Wraz z niniejszym numerem magazynu „Ha!art” (zob. s. 135) rozpoczynamy nabór do antologii ulicznych oglądów (reportaży z wirtualnego spaceru przez Google Street View, Yandex, NORC i inne). Zapraszamy do opisywania uchwyconych przez kamery nietypowych sytuacji, nieznanych nikomu krańców świata lub wręcz przeciwnie – miejsc, które odwiedzamy codziennie. Interesują nas reportaże z Europy Środkowo-Wschodniej, ale nie wykluczamy też innych krajów byłego bloku wschodniego. Teksty prosimy wysyłać do 31 czerwca 2015 roku na adres kelet@ha.art.pl.
dofinansowano ze środków ministra kultury i dziedzictwa narodowego
korporacja@ha.art.pl issn 1641-7453 Nakład 1200 wydawca Korporacja Ha!art pl. Szczepański 3a 31–011 Kraków www.ha.art.pl redakcja Piotr Marecki → redaktor naczelny piotr.marecki@ha.art.pl Łukasz Podgórni → sekretarz lukasz.podgorni@ha.art.pl fundacja korporacja ha!art Fundatorzy Piotr Marecki, Jan Sowa
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
matronat medialny
Rada Małgorzata Mleczko, Patrycja Musiał, Jan Sowa (Przewodniczący) Zarząd Piotr Marecki (Prezes) Grzegorz Jankowicz (Wiceprezes) redakcja wydawnictwa ▶ Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer ◉ liberatura ▶ Daniel Cichy ◉ linia muzyczna ▶ Iga Gańczarczyk ◉ linia teatralna ▶ Grzegorz Jankowicz ◉ linia krytyczna, proza obca ▶ Piotr Marecki ◉ seria prozatorska, poetycka ▶ Kuba Mikurda ◉ linia filmowa
− 2 −
redakcja numeru Kaja Puto, Zbigniew Rokita, Ziemowit Szczerek korekta Regina Bogacz, Adam Ladziński, Barbara Puto, Ewelina Sasin, Marcin Smerda podziękowania Magdalena Kostańska, Martyna Nowicka, Kinga Raab, Aleksandra Rodobolska, Marcin Smerda, Dawid Zadara projekt graficzny Janota druk PW Stabil ul. Nabielaka 16 31–410 Kraków
ha!art nr 48
spis treści Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej
1 rozdział
→ (wy)obrażeni
8_Wschód był na Północy. Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek 10_Ziemowit Szczerek – Siódemka (fragm.) 13_Aleksandra Wojtaszek – Serb jaki jest, każdy widzi 16_Viktor Ivančić – Z pamiętnika Robiego K. (III A): Kłopoty z zagranicznymi 18_Kaja Puto – Z dziejów bzdurzenia o Polsce 2 rozdział
20_Vladimíra Gurská – Nieznany sąsiad 23_Patrik Oriešek – To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów 27_Ołeksij Czupa – Na oślep 30_Zbigniew Rokita – Raport kosmity 32_Kaja Puto – Segwayem przez popiół
→ po čò köшû иaяođў?
37_Józef Koniecpolski – Zróbmy sobie granicę 39_Ow e chosum hajeren? Z Andrzejem Pisowiczem rozmawiają Kornelia Mazurczyk i Zbigniew Rokita 40_Zbigniew Rokita – Głupio się nazywamy 42_Paweł Swoboda – Nazwy z odzysku 46_Sławomir Pruski – Najczęściej spotykane nazwy ulic w krajach Keleta 48_Grzegorz Szymanowski – Na granicy jak na księżycu
51_Piotr Oleksy – Imperium kontratakuje 53_Dejan Novačić – Powtórka z sfrj (fragm.) 56_Marek Wojnar – Operacja „Noworosja” 57_Zbigniew Rokita – Nieuznane gole 59_Ziemowit Szczerek – Język zjednoczonej słowiańszczyzny 61_Zbigniew Rokita – Polska cyrylica
3 rozdział → wannabizm 75_Marek Wojnar – Imperializm dla ubogich 77_Włodko Kostyrko – Ex oriente tenebris 78_Karolina Słowik - Kolektyw z epoki kamienia łupanego 80_Jan Bińczycki – Rege Rege nacjonalizm 83_Jakub Baran – Wszyscy chcą być Kozakami 86_Pavel Kosatik – Czeskie sny (fragm.)
63_Małgorzata Rejmer – Mersi, Mersi 65_Kaja Puto – New Georgia 69_Marek Matyjanka - Kalejdoskopje 72_Wojciech Śmieja – Kosowo: kraj z second handu 73_Ziemowit Szczerek – O mniejsze Wielkie Węgry
4 rozdział → mit(teleuropa) 89_Kaja Puto – Cesarskie sieroty 96_Jędrzej Morawiecki – Tablice ciągle płoną 100_Martin Pollack – Cesarz Ameryki (fragm.) 99_Henryk Sienkiewicz – Listy z podróży do Ameryki (fragm.) 100_Leś Belej – Siedem listów z Polski 101_Łukasz Grzesiczak – Nieznośny ciężar czechofilstwa
102_Kola Sulima – Dziesięć cech Białorusina: delikatność, chciwość i reklamówka 105_Antoni Radczenko – Kresowa Atlantyda 106_Bartosz Połoński – Robczik (fragm.)
115_Ziemowit Szczerek – Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian 120_Paweł Schreiber – Granie we Wschód 126_George Barr McCutcheon – Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.)
129_Soren Gauger – Nie to/nie tamto (fragm.) 130_Kaja Puto – Wymarzony syndrom sztokholmski 131_Aka Morcziladze – Santa Esperanza (fragm.) 132_Robert Vrbnjak – Jeden dzień z życia Hrvoja D. 135_Kinga Raab – Symulując lokację: Rosja
5 rozdział → wymyślone krainy
ha!art nr 48
− 3 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 0 Biogramy
xxxxx Biogramy
Biogramy
Kaja Puto – studentka mish uj. Ubiegłoroczna stypendystka Państwowego Uniwersytetu im. Iwane Dżawachiszwilego w Tbilisi. Redaktorka, tłumaczka języka niemieckiego i fundraiserka. Autorka artykułów publicystycznych (poświęconych tematyce Europy Środkowo-Wschodniej) oraz naukowych (z zakresu filmoznawstwa i nauk politycznych). W przyszłości chciałaby zostać marynarzem albo Niemcem.
Zbigniew Rokita – redaktor dwumiesięcznika poświęconego obszarowi poradzieckiemu „Nowa Europa Wschodnia”, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Wiosną ukaże się wywiad rzeka jego współautorstwa z językoznawcą Andrzejem Pisowiczem Papież rzymski czy romski?; redaktor zbioru publicystyki Jana Nowaka-Jeziorańskiego poświęconego Europie Wschodniej Rzeczpospolita atlantycka. Uwielbia radzieckie wojenne filmy o miłości i Piasta Gliwice.
Aka Morcziladze – pseudonim artystyczny gruzińskiego pisarza, dziennikarza i historyka literatury, Giorgiego Achwledianiego. Andrzej Pisowicz – językoznawca, specjalizuje się w językach ormiańskim i perskim oraz kurdyjskim dialekcie sorani. W przeszłości profesor akademicki, dyplomata na Bliskim Wschodzie, studiował m.in. w radzieckiej Armenii i Persji szacha Rezy Mohammada Rezy Pahlawiego. Antoni Radczenko – Wilniuk, dziennikarz portalu zw.lt, współpracownik dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Barbara Puto – nałogowo czyta książki, leżąc i pachnąc. Matka. Bartłomiej Woźniak – absolwent polonistyki uj, redaktor w Fundacji Korporacja Ha!art, współtłumacz powieści Nie to/nie tamto. Mieszka na głębokim Ruczaju. Bartosz Poloński – narmalny pacan, mieszka i pracuje w Wilnie. W 2005 roku, będąc na emigracji w Austrii, napisał paradokumentalną powieść na podstawie wspomnień z jednego z epizodów ze swego życia – mieszkania z polskojęzycznymi nastolatkami na wileńskim blokowisku Pilajte. Dejan Novačić – jugosłowiański dziennikarz i eseista, do 1991 roku związany z sarajewskim dziennikiem „Oslobođenje” i belgradzkim „Borba”. Współuczestniczył w opracowywaniu kultowego Leksykonu yu mitologije, autor bestsellerów sfrj za ponavljače i Emigrantski kuvar. Obecnie mieszka w Dublinie, gdzie pisze i tłumaczy. Elżbieta Zimna – doktorantka Instytutu Sztuki pan, współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą”. Przygotowuje rozprawy o twórczości dramatycznej Václava Havla na tle czeskiej historii i kultury. George Barr McCutcheon (1866–1928) – popularny amerykański powieściopisarz i dramaturg. Znany z serii książek, których akcja dzieje się w Graustarku, wymyślonym wschodnioeuropejskim kraju, oraz powieści Brewster’s Millions, która doczekała się kilku adaptacji. Hans Henning Hahn – niemiecki historyk związany z Uniwersytetem Carl von Ossietzky w Oldenburgu, gdzie wykłada historię Polski. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się na historii stosunków Niemiec z państwami Europy Środkowo-Wschodniej w xix i xx wieku. Zajmuje się również problematyką stereotypów, pamięcią historyczną i tożsamością narodową.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Ziemowit Szczerek – pisarz, dziennikarz, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią” oraz „Polityką”. Jego opowiadania publikowane były w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach”. Autor Paczki Radomskich (wraz z Marcinem Kępą), zbioru opowiadań Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian oraz historii alternatywnej Rzeczpospolita Zwycięska. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i dziennikarstwo podróżnicze.
Henryk Sienkiewicz – pisarz. Vladimíra Gurská – projektantka graficzna. Ukończyła liceum plastyczne im. Václava Hollara w Pradze, następnie, na wydziale projektowania książek, praską Zawodową Wyższą Szkołę Grafiki. Studiowała na Wydziale Sztuki i Projektowania na Uniwersytecie Jana Ewangelisty Purkyně w Ustí nad Labem, gdzie zajmowała się projektowaniem graficznym i wizualnym. Jagoda Gwioździk – absolwentka slawistyki, doktorantka na Wydziale Filologicznym uj, w wolnych chwilach studentka europeistyki. Trochę tłumaczy, trochę uczy chorwackiego, przygotowuje doktorat o czerwonych nostalgiach. Jędrzej Morawiecki – współtwórca „Dziennikarzy Wędrownych”, autor książek reportażowych i naukowych. W 2013 roku wydał razem z Bartoszem Jastrzębskim Innego piekła nie ma oraz Cztery zachodnie staruchy. Doktor filologii i socjologii, na co dzień wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Józef Koniecpolski – Polak, grzesznik, katolik, filozof, artysta. Emigrant naukowy. Robi doktorat na Zachodzie i zarabia dobry hajs, bo w kraju nikt go nie chciał. Uwikłany w życie, ale szukający Boga. Zaczyna pisać bloga: jozefkoniecpolski.blog.pl. Karolina Niedenthal – germanistka i tłumaczka literatury niemieckiej. Autorka m.in. przekładów książek: Dziewczyna z poczty S. Zweiga, U nas wszystko dobrze oraz Stary król na wygnaniu A. Geigera, Na wieży G. Hoffmana, Cesarz Ameryki i Skażone krajobrazy M. Pollacka. Kinga Raab – rosjoznawczyni, tłumaczka, zamieszkała w Runecie, podróżuje na gógl street view. Kinga Siewior – doktorantka na Wydziale Polonistyki uj. Pisze, tłumaczy, przygotowuje rozprawę doktorską o pamięci Ziem Odzyskanych. Weekendowa slawistka. Kola Sulima – poeta, pisarz i fotograf urodzony i wychowany na Białorusi; wyemigrował do usa w wieku trzydziestu pięciu lat. Wraz z emigracją dokonał życiowego przewrotu – przebranżowił się z finansów na dziennikarstwo. Publikuje w Rosji, na Białorusi i Ukrainie. Leś Belej – absolwent Uniwerstetu Wrocławskiego (filologia angielska) oraz Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego (filologia ukraińska). Obronił doktorat na Ukraińskiej Narodowej Akademii Nauk. Autor dwóch książek poetyckich Listy bez odpowiedzi oraz Zwierciadlany sześcian i reportaży Okrutne dziewięćdziesiąte oraz współautor Symetrii asymetrycznej.
− 4 −
ha!art nr 48
rozdział 0 Biogramy
Wołodymyr Kostyrko – lwowski publicysta, malarz-konceptualista, związany z galicyjskim ruchem autonomistycznym.
Karolina Słowik – związana emocjonalnie, towarzysko i zawodowo z „Nową Europą Wschodnią”. Temat Białorusi i Rosji wzbudza w niej entuzjazm niewiadomego pochodzenia. Na co dzień redaguje Internet w portalu Gazeta.pl.
Wojciech Śmieja – miłośnik podróży i podróżopisania, literaturoznawca i wykładowca akademicki, autor książki Literatura, której nie ma. Szkice o polskiej literaturze homoseksualnej oraz zbioru reportaży Gorsze światy. Jego teksty ukazywały się na łamach „Polityki”, „Przeglądu”, „Nowej Europy Wschodniej”, „Ha!artu”, „Przekroju” i „Czasu Kultury”.
Aleksandra Wojtaszek – studentka filologii chorwackiej na uj, część studiów spędziła na Uniwersytecie w Zagrzebiu. Zajmuje się przede wszystkim współczesną literaturą Chorwacji oraz Bośni i Hercegowiny, pracuje jako lektorka, tłumaczy, pisze i podróżuje.
Marek Wojnar – doktorant w Instytucie Historii uj, specjalizuje się w polityce pamięci w Europie Wschodniej.
Martyna Nowicka – doktorantka na Wydziale Historycznym. Jej zainteresowania badawcze skupiają się na muzealnictwie, archeologii mediów, a także historii i teorii fotografii. Początkująca kuratorka i krytyczka sztuki.
ha!art nr 48
− 5 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
xxxxx Biogramy
Piotr Oleksy – redaktor naczelny portalu EastWestInfo.eu. Kończy właśnie pracę doktorską poświęconą naddniestrzańskiej tożsamości pisaną w Instytucie Wschodnim uam w Poznaniu. Naddniestrze odwiedza regularnie od 2009 roku.
rozdział 0 Biogramy
xxxxx Biogramy
Grzegorz Szymanowski – studiuje politologię na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Wcześniej studiował w Warszawie i Monachium, był też dziennikarzem Agencji Informacyjnej Reutera.
Marek Matyjanka – wychowany we wschodniej Polsce. Student uam na kierunku bałkanistyka. Obecnie mieszka w Skopje.
Łukasz Grzesiczak – autor jest czechofilem, ale próbuje z tym walczyć. Na portalu Novinka.pl pisze o Czechach i Słowacji. Małgorzata Rejmer – dziennikarka i pisarka. W 2009 roku debiutowała powieścią Toksymia, w 2013 roku wydała zbiór reportaży Bukareszt. Kurz i krew. Właśnie pracuje nad książką o Albanii, która ukaże się w 2015 roku nakładem wydawnictwa Czarne. Marek Wojnar – doktorant w Instytucie Historii uj, specjalizuje się w polityce pamięci w Europie Wschodniej. Martin Pollack – austriacki pisarz, tłumacz, autor m.in. Śmierci w bunkrze. Opowieści o moim ojcu, Skażonych krajobrazów, Cesarza Ameryki. Ołeksij Czupa – mieszkał w Makiejewce w obwodzie Donieckim, ostatnio przeniósł się do Lwowa. Z wykształcenia filolog oraz technolog chemik. Pracuje w zakładzie metalurgicznym. Autor powieści Desiat’ sliw pro witczyznu, Bomżi Donbasu i Kazky moho bomboschowyszcza oraz tomików poetyckich Ukrajinśko-rosijśkyj słownyk i 69. Założyciel donieckiego slamu. Pavel Kosatik – czeski dziennikarz i pisarz, autor m.in. biografii Václava Havla i Jana Masaryka. Jego zbiór esejów Czeskie sny zajął czwarte miejsce w ankiecie „Lidovych nowin” na Książkę Roku 2010. Paweł Schreiber – teatrolog, adiunkt w Katedrze Filologii Angielskiej ukw w Bydgoszczy, wykładowca kierunku humanistyka drugiej generacji. Jako krytyk teatralny współpracuje z pismami „Didaskalia”, „Teatr” i „Chimera”. Pisuje także o grach komputerowych – na blogu jawnesny.pl oraz w „Dwutygodniku”. Paweł Swoboda – ukończył filologię słowiańską (kroatystyka) na uj. Pracuje w Zakładzie Onomastyki Instytutu Języka Polskiego pan w Krakowie, gdzie zajmuje się różnymi nazwami pod różnymi kątami. W Instytucie Slawistyki pan opracowuje hasła do Słownika prasłowiańskiego. Gra na basie i gitarze w On Yer Bike, Kandaharze i Lipsztifcie. Jest z Bierunia.
Piotr Oleksy – redaktor naczelny portalu EastWestInfo.eu. Kończy właśnie pracę doktorską poświęconą naddniestrzańskiej tożsamości pisaną w Instytucie Wschodnim uam w Poznaniu. Naddniestrze odwiedza regularnie od 2009 roku. Robert Vrbnjak – chorwacki pisarz i poeta. Autor kilku zbiorów opowiadań, dwóch powieści i jednego tomiku poetyckiego. Publikował w wielu ważnych chorwackich czasopismach. Tłumaczony na angielski, słoweński i włoski. Sam o sobie mówi, że ma dwie lewe nogi i nierealne ambicje piłkarskie oraz tak jak wszyscy lubi, kiedy mu się klaszcze. Sławomir Pruski – urodzony w Karwinie na Zaolziu. Studiował kroatystykę i socjologię w Krakowie. Pracuje jako tłumacz. Soren Gauger – tłumacz literatury polskiej na język angielski (przekładał Jasieńskiego, Ficowskiego, Jagielskiego); pisarz, eseista. Kanadyjczyk mieszkający od piętnastu lat w Polsce, w Krakowie. Publikował w pismach w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Europie. Opublikował dwa zbiory opowiadań Hymns to Millionaires, Quatre Regards sur l’Enfant Jesus oraz powieść Nie to/nie tamto. Viktor Ivančić – urodzony w Sarajewie chorwacki pisarz i dziennikarz. Jeden z założycieli kultowego tygodnika satyrycznego „Feral Tribune”. Najbardziej znany ze swojego alter ego, Robiego K., ucznia klasy iii a, który prześmiewczo komentuje chorwacką rzeczywistość społeczną i polityczną.
Patrik Oriešek – słowacki krytyk literacki, tłumacz, radiowiec, liberał, polonofil. Obecnie na wolnej stopie. Mieszka w Krakowie.
Jan Bińczycki – absolwent wiedzy o kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów na temat kultury najnowszej w Instytucie Kultury uj, doktorant Wydziału Polonistyki uj. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej, kontrkulturą i cracovianami. Z zawodu bibliotekarka.
Jakub Baran – mieszaniec krwi polskiej, ukraińskiej i austriackiej. Chciałby być Kozakiem. kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 6 −
ha!art nr 48
ha!art nr 48
− 7 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
spis treści Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej
Wschód był na Północy z hansem henningiem hahnem rozmawiają kaja puto i ziemowit szczerek
Transformacyjny obraz Polaka-złodzieja samochodów przeniósł się dziś na Rumunów, a polska mafia ustąpiła mafii ukraińskiej i rosyjskiej. Dostrzegam natomiast tęsknotę za murem (rzecz jasna nie w Berlinie, ale gdzieś dalej na
Wschód był na Północy. Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek
Wschodzie) – Odra albo Bug jako „Rio Grande Europy”. kaja puto, ziemowit szczerek: W jaki sposób w wyobrażeniach ludzi z Zachodu Północ zmieniła się we Wschód? Wcześniej w Rosji widziano właśnie Północ. hans henning hahn: Aż do xviii wieku pod pojęciem Wschodu rozumiano Orient. Tak postrzegały to dominujące kulturowo kraje śródziemnomorskie – Włochy, Hiszpania, Francja – a Wielka Brytania i Niemcy tę perspektywę przejęły. O Rosji nie wiedziano zbyt wiele oprócz tego, że jest
Dwudziestowieczny obraz Wschodu wynikał z antykomunistycznej postawy. W międzywojniu Wschód, a przede wszystkim Rosja, kojarzyły się z bolszewizmem, który postrzegany był jako zagrożenie, a to generowało stereotypy – wyjątkiem była lewica. Łatwo zmieściły się w nich dawne wyobrażenia Słowian: przypisywano im niezdolność do rządzenia państwem i modernizacji, chaotyczność, okrucieństwo, brutalność czy dzikość. Gdyby zbadać ten temat głębiej, okazałoby się, że dzisiejsze zachodnie stereotypy
tam zimno, a ze śniegiem i lodem kojarzy się właśnie Północ. Zmieniło się to właśnie w xviii wieku, choć jeszcze w połowie wieku xix spotykamy się z określeniem Rosji jako Północy. Wynika z tego ciekawa sytuacja, na którą rzadko się zwraca uwagę: Zachód miał w pewnym momencie dwa Wschody – Orient i Rosję. Czy stereotypy na temat Wschodu są podobne w całej Europie Zachodniej? Czy któreś z dziewiętnastowiecznych imperiów nadawało ton kształtującym się przekonaniom na temat innych narodów? Od xviii wieku kultury włosko-, francusko-, angielsko- i niemieckojęzyczne wykształcały własne stereotypy. Dominacja francuskiej publicystyki w osiemnastowiecznych Niemczech mogła skutkować przeszczepieniem tamtejszych stereotypów, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne. Stereotypy zawsze wiążą się z tożsamością, więc oznaczałoby to przeszczepienie nie tylko literackich trendów, ale i samej tożsamości. W xix wieku narody i ruchy narodowe kształtowały lub (o ile posiadały w średniowieczu bądź nowożytności wspólne tradycje i wspomnienia) odnajdywały swoją tożsamość na terenie wielkich imperiów. Definiowały się one w opozycji do dominujących nad nimi narodów oraz ich roszczeń kulturowych, w związku z czym trudno było przejmować stereotypy grup, przeciwko którym się buntowało. W rezultacie, na przykład, w Irlandii nie pokutują brytyjskie wyobrażenia o Francji. Sytuacja komplikuje się w przypadku narodów, które kształtowały się w opozycji do dwóch hegemonów. Ukraińcy czy Litwini żyli w Imperium Rosyjskim, ale sprzeciwiali się też dominacji kulturowej i językowej Polski, co nie pozwoliło polskim stereotypom przeszczepić się
dotyczące Arabów są do siebie dosyć zbliżone. Czy Niemcy dla, na przykład, Francji czy Wielkiej Brytanii też były częścią Wschodu – jak Polska czy Rosja? W samych Niemczech panująca do 1945 roku ideologia volkistowska uznawała, że nie są one częścią ani Wschodu, ani Zachodu. Brytyjczycy za Wschód uznawali tereny słowiańsko- lub węgierskojęzyczne. Francuzi mieli już od xvi wieku odmienną postawę wobec Wschodu, przede wszystkim na gruncie politycznym – we Francji przez długie lata mówiono: „Azja zaczyna się na Renie”. Wschód nie był problemem dla francuskiej tożsamości, w przeciwieństwie do jej sąsiadów: Anglii, Niemiec, Włoszech i Hiszpanii. Nie oznacza to, że francuski obraz Wschodu nie istniał, po prostu nie był zbyt wyrazisty. Jak to się stało, że poczciwa agrarna idylla, Rurytania, stała się Elbonią czy Molwanią? Rurytania to wyobrażenie Europy Wschodniej powstałe w latach dziewięćdziesiątych xix wieku na gruncie anglosaskim, przy czym w swoim oryginalnym wydaniu – w książkach Anthony’ego Hope’a – jest krainą zdecydowanie mniej idylliczną niż jej późniejsze inkarnacje. Rurytania z czasem staje się (aż do tej opisanej przez Ernesta Gellnera, teoretyka nacjonalizmu i antropologa) kwintesencją zacofania podatnego na mitologizację. Przestaje być agrarną idyllą, ponieważ przestało istnieć na taką idyllę zapotrzebowanie. Stało się tak szczególnie na Wschodzie, gdzie elity
na tamten grunt. Stereotypy bywają więc zapożyczane, ale nie od tych, przeciwko którym się buntujemy. Zachodnioeuropejskie obiegowe wyobrażenia Wschodu okazały się bardziej skomplikowane, niż na początku mogło się wydawać. Tak, wątpię, żeby w xix wieku istniał ogólny obraz Wschodu obowiązujący we wszystkich zachodnioeuropejskich krajach. Prawie wszyscy środkowoi zachodnioeuropejscy liberałowie byli niezwykle rusofobiczni, podczas gdy konserwatyści – a przede wszystkim ci pochodzący z Prus – w przededniu I wojny światowej określali się mianem rusofilów. Katoliccy konserwatyści w Bawarii czy we Włoszech mieli natomiast raczej negatywny obraz Rosjan – głównie z pobudek religijnych.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
widziały w niej zagrożenie dla socjalizmu, a na taką nieścisłość na poziomie tożsamości emocjonalnej nie można sobie było pozwolić. Czy wycofanie się z Rurytanii niemieckojęzycznej klasy rządzącej nie miało wpływu na tę zmianę? Europa Wschodnia pod rządami niemieckojęzycznej elity to oczywiście niemiecki mit – w Imperium Rosyjskim takich elit nie było. Wyjątek stanowiły kraje bałtyckie, ale tamtejsze elity, nawet jeśli czuły się przedstawicielami lepszej niż rosyjska kultury, pozostawały wierne carowi. W Austro-Węgrzech mit ten wpływał na obraz Czech i Słowenii, jednak w rzeczywistości były to bardzo konfliktogenne tereny: zamieszkujące je grupy etniczne mogły tworzyć wszystko, tylko nie idylliczną Rurytanię. W 1918 roku niemieckie elity straciły jakąkolwiek pozycję na Wschodzie i z niego zniknęły, a powojenne wyobrażenia Elbonii czy Molwanii powstały również na gruncie anglosaskim.
− 8 −
ha!art nr 48
Jeśli przyjrzeć się publicystyce, okazuje się, że sądy wartościujące występują również w dziedzinie gospodarki, trudno jednak stwierdzić, w jakim stopniu przekują się w stereotypy. Wydaje się, że frazy „polska gospodarka” (Polnische Wirtschaft) [od xvii wieku odnosząca się do niegospodarności i braku planowania – przyp. tłumaczenie: ] czy „czeska gospodarka” stają się pojęciami pozytywnymi. Tak będzie dopóty, dopóki niemiecki rozwój gospodarczy będzie kształtował się na niezadowalającym poziomie: dlaczego miałbym zwracać uwagę na to, że mój sąsiad coś ma, skoro ja mam to samo? Zwrócę, ale tylko pod warunkiem, że naprawdę interesuję się
przy tym pełna społecznych i politycznych napięć, które nie pasują ani do idyllicznego obrazu Rurytanii, ani do późniejszego mitu Cekanii, który powstał u schyłku monarchii habsburskiej bądź po jej upadku. Na wykształcenie się mitu austro-węgierskiego większy wpływ niż jej mieszkańcy mieli zachodni Europejczycy. Ta nostalgiczna gloryfikacja wynika z europejskiej tęsknoty za rzekomo idyllicznym, pokojowym porządkiem sprzed 1914 roku. W ten sposób „tęskniący” chcą zapomnieć o powersalskich napięciach, wojenkach, represjach i niepokojach społecznych. Można byłoby zbadać, w jakim stopniu fikcyjne mitologizacje powstałe przed 1914 rokiem [takie jak Rurytania – przyp. red.] odnosiły się do Austro-Węgier, ale z psychosocjologicznego punktu widzenia nie widzę nikogo, kto mógłby mieć w tym „tożsamościowy” interes. Czy współczesne stereotypy wynikają z perspektywy postkolonialnej? Czy – przykładowo – niemiecki stereotyp polskiego gastarbeitera pokrywa się ze stereotypem Polaka mieszkającego w zaborze pruskim? Znaczyłoby to, że relacje kolonialnej władzy pozostawałaby dziś silną składową tożsamości zarówno dawnych kolonizatorów, jak i kolonizowanych. Poza tym tylko dobrze wykształceni Niemcy wiedzą, że przed 1918 rokiem część Polski znajdowała się pod pruskim zaborem; ten wycinek historii nie należy do niemieckiej pamięci zbiorowej. Z dzisiejszymi gastarbeiterami z Polski kojarzą się Polacy, którzy od 1870 roku przyjeżdżali do Zagłębia Ruhry. To raczej na tej linii należałoby szukać kontynuacji.
innymi – to się oczywiście zdarza, ale nie powstają z tego żadne stereotypy. Czy na Zachodzie istnieje pojęcie Europy Środkowej lub Centralnej? Trudno mi z całą pewnością stwierdzić, czy pojęcie Europy Środkowej lub Centralnej odnosi się w angielskim czy francuskim dyskursie do krajów leżących na wschód od Niemiec, czy do „Niemiec i ich wschodnich przybudówek”. W Niemczech funkcjonuje termin Europy Środkowo-Wschodniej, bo do samej Europy Środkowej czy Centralnej należeć by musieli także Niemcy. Tymczasem oni podkreślają swoje powiązania z Zachodem – świadczy to o tym, że „środkowe położenie” wciąż pozostaje ich obsesją. Gdzie dziś przebiega granica między Wschodem i Zachodem? Czy przesuwać ją może tylko Zachód z pozycji hegemona? W naszych głowach istnieje wiele granic, niektóre z nich oddzielają od siebie Zachód i Wschód: Odra, wschodnia granica Unii Europejskiej, zachodnia rubież Rosji, granica między kulturami łacińskiego i greckiego chrześcijaństwa, między Europą a krajami islamskimi, między zamożnymi a ubogimi krajami Unii i tak dalej. Fakt, że wszystkie te binarne opozycje oderwały się od rzeczywistości, jest aż nadto wyraźny. Niestety, wciąż tworzą one rzeczywistości mentalne. Zachód w postaci nato czy Unii Europejskiej potrafi przesuwać polityczne granice zachodnich sojuszy i robi to – jako hegemon. Mieszkańcy wchłanianych przez Zachód krajów mają nadzieję, że wraz z sojuszem
Jakie stereotypy przetrwały zimną wojnę? Czy po 1989 roku wykształciły się zupełnie nowe obrazy Wschodu? Zimna wojna wytworzyła polityczny stereotyp komunistycznego Wschodu czy też wschodnich/słowiańskich komunistów, a Niemcy skrupulatnie uzupełnili go dziewiętnastowiecznym obrazem słowiańskiego człowieka Wschodu. Ponieważ obraz Wschodu w okresie zimnej wojny nie różnił się znacznie od tego przedwojennego, tuż po 1989 roku nie było powodu, by go modyfikować. Choć fraza „powódź ze Wschodu” nie odnosiła się już do Armii Czerwonej czy innej wschodniej armii, lecz do imigrantów poszukujących zarobku, sama metafora powodzi przetrwała. Transformacyjny obraz Polaka-złodzieja samochodów przeniósł się dziś na Rumunów, a polska mafia ustąpiła mafii ukraińskiej i rosyjskiej. Dostrzegam natomiast tęsknotę za murem (rzecz jasna nie w Berlinie, ale gdzieś dalej na Wschodzie) – Odra albo Bug jako „Rio Grande Europy”.
ha!art nr 48
trafi do nich dobrobyt: świadczyć o tym miałby sukces Polski w ostatnich dwóch dekadach. Jednocześnie w krajach leżących dalej na Wschód oraz krajach bałkańskich, które należą już do uez, mniejszość obawia się utraty tożsamości politycznej i kulturowej. Ci, którzy bronią się przed zachodnią aneksją swoich krajów, przewidują, że przez długi czas będą co najwyżej „ubogimi krewnymi” Zachodu, że będą dyskryminowani, upokarzani. Dobrze rozumiem ich tożsamościowe obawy – boją się, że staną się tanią siłą roboczą, ludźmi stojącymi w kolejce do dobrobytu dopóty, dopóki ich kultura nie zostanie zrównana z ziemią przez zachodni walec medialny, dopóki ich gospodarka nie zostanie wykupiona przez zachodnie koncerny. Zachód przykłada zbyt małą wagę do krajów wschodnich – nie jest gotowy traktować ich z szacunkiem, a widzi w nich tylko pionki w rozgrywce z Rosją. Zachód potrzebuje Wschodu, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że wraz ze swoimi wartościami jest najlepszy. Tymczasem już dawno temu zdradził własne wartości.
− 9 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Wschód był na Północy. Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek
Można byłoby zbadać, czy takie wyobrażenia mają zrekompensować utratę panowania zarozumiałych „niemieckich kuzynów” Brytyjczyków w Europie Wschodniej. To śmiała teza. Czy można powiedzieć, że Austro-Węgry w swojej mitycznej postaci były prefiguracją Rurytanii bądź innych fikcyjnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Tak, Rurytania w postaci, jaką nadał jej Anthony Hope (niemieckojęzyczna, rzymsko-katolicka, pod absolutystycznymi rządami), może się łatwo kojarzyć z Cesarstwem Habsburskim. Rurytania Hope'a była jednak
rozdział 1 (Wy)obrażeni
➢ SIÓDEMKA ←
Siódemka (fragm.) Ziemowit Szczerek
Nowa książka Ziemowita Szczerka, Siódemka, już w sprzedaży!
Siódemka (fragm.) ziemowit szczerek
A na wschodzie, na wschodzie znajduje się przestrzeń, do której nadal mentalnie przynależycie, ale z której od zawsze próbujecie się wyrwać, co jest – w sumie – i słuszne, i ambitne. Siódemka to twoja ojczyzna. Niech inni sy jadą dzie mogą, dzie chcą, do Widnia, Paryża, Londynu, a ty jesteś z Siódemki i nic na to nie poradzisz. Mój Boże, to z perspektywy tej pierdolonej drogi patrzysz na świat. Z perspektywy tego pierdolonego ciągu asfaltu. A i tak dobrze, że asfaltu, bo przecież mogło być gorzej. Przecież mogło nie być nawet asfaltu. Przecież asfalt jest na tej twojej drodze życia i tak od niedawna. Dopiero komuniści wyasfaltowali ci ojczyznę. Owszem, trochę jeździłeś po tym świecie, trochę liznąłeś, jesteś redaktorem w końcu tego pieprzonego portalu Netpol.pl, zajmujesz się tam sprawami zagranicznymi i czasem skapnęła jaka delegacyjka, głównie – bo tym się zajmujesz najbardziej – w polskie sąsiedztwo, do Czech, na Ukrainę, na Bałkany, do Rumunii, czasem Niemcy jakie, czasem jakaś Brukselka czy Sztrazburżek, wiadomo, patria maior, Bruksela jako nasza druga Warszawa, tylko że nikt w to nie wierzy, bo jak z polskiej perspektywy uwierzyć w stołeczność Brukseli, no jak. W każdym razie – nie jesteś w stanie przyjąć innej perspektywy niż ta siódemkowa, a próbowałeś. Jedziesz, na przykład, do takich Czech, siadasz sobie w knajpie, przychodzi kelner, prosisz piwo, mówiąc: „prosim piwo” i próbując nadać temu „prosim piwo” czeski akcent, a raczej akcent, który wyobrażasz sobie jako czeski, dostajesz to piwo, patrzysz, czy nikt nie widzi, i sprawdzasz, czy pena jest naprawdę na dwa palce, znów patrzysz, czy nikt nie widzi, i kładziesz na pianie pięciokoronówkę i sprawdzasz, czy ją piana naprawdę utrzymuje, potem upijasz łyk, zapalasz petrę nebo spartę, rozglądasz się po tych hobbicich twarzach wokół ciebie i wyobrażasz sobie, jak też może
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
taki Czech patrzeć na świat. Jak widać świat z tej małej, czeskiej kotlinki: z jednej strony Niemcy, z których przyszły wszystkie kulturowe wzorce i wszystkie kształty, bo przecież tylko dureń nie widzi, że Czechy wyglądają jak zgrzebniejsze i mniej subtelne Niemcy, od dołu – Austria, która służy Czechom do poprawiania sobie nastroju, bo to też Niemcy, tylko takie bardziej ludzkie i w zasięgu ręki, bo w zasadzie wyglądające tak samo, jak Czechy, albo może i nawet gorzej. Na wschodzie – Słowacja, która też służy Czechom do czucia się lepiej, bo to – w sumie – takie czeskie kresy wschodnie, miejsce – jak to się mawia – orki cywilizacyjnej, i choć Czesi się nad Słowacją pochylają, ręce braterskie wyciągają, to jednak traktują Słowację w podobny sposób, w jaki Polska traktuje Ukrainę, czyli „myśmy was podźwignęli, bracia, z barbarzyństwa, więc chodźcie tu teraz, buzi dajcie, wdzięczność okażcie, pochylcie się no”. A na górze – Polska. Już czysty, prawda, Wschód. Łacińska wersja Rosji, gdzie odległości są ogromne, gdzie pełno zaśnieżonej pustki, gdzie miasta mają finezję i urok rozjeżdżonych garażowisk i gdzie człowiek się psychicznie źle z tego powodu czuje, więc lepiej toto omijać z daleka. Polska, zresztą, dzieli się na dwie części. Jedna to zachodnia, poniemiecka Polska, która: 1) wygląda jak postapokalipsa rodem z Mad Maxa, bo po ruinach dawnej, wysokiej niemieckiej cywilizacji chlupią Polaki w kufajkach w wiecznym błocie, którego naniosły swoimi wschodnimi buciorami na porządne, germańskie bruki, 2) należy się Czechom, którzy by tego wszystkiego tak nie spierdolili, jak te Polaki, co to przylazły na ten zachód ze wschodu, a tak naprawdę powinny
− 10 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
tam zostać, na tym wschodzie, bo do wschodu należą, po wschodniemu myślą i po wschodniemu ogarniają, a poza tym Wrocław, Kłodzko i tak dalej to historyczne ziemie czeskie, więc wiadomo. Druga Polska to ta Polska właściwa, wschodnia, katolicka talibania i Tataria, która lepiej, żeby nie była za duża i za silna, bo się będzie za bardzo rzucać i narzucać wszystkim ten swój zasrany sposób widzenia świata, kazać przestrzegać swoich katolickich wartości i zakazywać Teletubisiów. Gdybyś był, Paweł, Czechem, to byś pewnie też tak myślał, choćbyś nie wiadomo jaki był antynacjonalistyczny i przeciwny wszelkim narodowym przesądom, też byś tak podświadomie myślał, choćbyś to z siebie wypierał. A jeszcze dalej jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca. A potem jedziesz na Słowację, dziwisz się, że na czesko-słowackiej granicy w ogóle jest jakakolwiek graniczna infrastruktura, że oni naprawdę potraktowali ten swój podział serio, jedziesz przez te góry, patrzysz na te wszystkie miasteczka świeżo wymalowane jaskrawymi farbami, na te wszystkie blokowiska sterczące z gór i pagórków, na te ruiny górskich zamków przemieszane z ruinami górskich fabryk, mijasz znaki zakazu wjazdu okrem doprawnej obsluhy i okrem wozidel stawby, a potem sia-
Polacy nazywają dialektami polszczyzny, ale które, jak wie każde słowackie dziecko, są po prostu regionalnymi wariantami słowackiego, ubierający się w identyczne stroje ludowe, w jakie ubierają się Słowacy (i tak dalej), mają tak zryte przez polską propagandę berety, że się sami uważają za Polaków, i że to zrycie jest już praktycznie nieodwracalne, więc w zasadzie chuj im w dupę. Słowem – Polakom udało się zrobić z nimi to, czego nie udało się zrobić Węgrom ze Słowakami z południowej strony gór: narzucić im swoją własną perspektywę. Stracona ziemia, mówi się trudno. I znów, gdybyś był Słowakiem, to też byś tak patrzył na świat, choćbyś się w piersi bił i zaklinał, że nie. A dalej, znów, jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca. Możesz też pojechać do Niemiec, do – dajmy na to – Berlina, gdzie się wozisz U-bahnami i S-bahnami, gdzie łazisz po Kreuzbergach i Friedrichshainach (jeśli jesteś ze znajomymi, to szpanujesz, że znasz nazwy stacji,
ha!art nr 48
żyją w tej swojej Zasranii, Zarzyganii, Drewnianii, Burdelii i Zapijaczenii. Tylko niech tu nie przyjeżdżają kraść aut, których sami nie umieją sobie, kurwa, wyprodukować. I niech wiedzą, że niczym się w tych swoich ukradzionych mercedesach, beemkach, auditach, volkswagenach i oplach nie różnią od – dajmy na to – nomadów, którzy z wielbłądów przesiedli się na dżipy, wymachujących kałasznikowami. Barbarzyńców używających zabawek stworzonych przez wyższą cywilizację. A dalej jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca. Rosja też jest, oczywiście, barbarzyńska, być może nawet bardziej od tej dziwnej mieszaniny Słowian i Hunów, którzy oddzielają od niej Niemców, ale jest łasa na błyskotki i można z nią handlować. I jej z łatwością imponować. A poza tym jest w niej coś pociągająco złowrogiego, diabolicznego… I gdybyś był Niemcem, to byś też tak patrzył na świat, choćbyś to z siebie nie wiem jak wypierał. No, ale potem wracasz do Polski, wjeżdżasz do tego kraju bez kształtu, zupełnie jakby nie istniało w nim żadne państwo, tylko każdy Polak próbował formować swoją rzeczywistość na własną rękę, tak, jak umie, jedziesz – co prawda – nową autostradą albo wyremontowaną drogą, ale nie bardzo masz się gdzie przy niej zatrzymać, bo miasteczka już dawno straciły swoją formę, bo nikt jej nie pilnował, i stały się przypadkową zbieraniną zabudowań, wybudowań, dobudówek, przybudówek, nadbudówek, zabudówek, budówek. Knajp po małych miasteczkach albo nie ma, albo są mordownie, albo pizzerie Verona bez klimatu, za to z wielkim zdjęciem Krzywej Wieży w Pizie na jednej pastelowej ścianie i zdjęciem gondoliera w Wenecji na drugiej, do których nie przychodzi nikt poza młodymi parami na randki i paroma Marcinami na krzyż na piwo. W centrach nie bardzo jest po co się zatrzymywać, bo albo się sypią w kurwę, albo ich rewitalizacja przypomina zły sen: drewniane budy okłada się, dajmy na to, podrabianym marmurem, stare kamienice ociepla styropianem, wstawia plomby o finezji plomby w ryj, kładzie polbruk, a za koncepcję urbanistyczną odpowiada syn szwagra burmistrza, który miał piątkę z plastyki. Bo na wsiach nic nie ma, czasem abc Market jakiś, czasem Żabka albo jakiś Żabkoid, nawet biedni, tradycyjni, polscy pijaczkowie nie mają się gdzie podziać, bo stare wiejskie lokale kategorii zet dawno już poupadały,
− 11 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Siódemka (fragm.) Ziemowit Szczerek
dasz w pieszej zonie jakiegoś miasteczka, na jakimś Namiesti SNP czy Hviezdoslavowym Namesti, zamawiasz czesnukową polewkę, znów siląc się na akcent, który jest bardziej czeski niż słowacki, i wyobrażasz sobie świat ze słowackiej perspektywy. I wygląda to tak: na dole są Madziarzy, którzy zbudowali na Słowacji w zasadzie wszystko, co zostało zbudowane, i którzy, chuje złamane, sprawili, że Słowacja nie ma żadnej własnej historii i dlatego musi sobie rozpaczliwie dokręcać jako własną historię Państwa Wielkomorawskiego. Na zachodzie siedzą Czesi, niby okej, niby spoko, koledzy, ale tak naprawdę aroganckie buce, którym się wydaje, że zeżarli wszystkie rozumy i łaskawie dopuścili biednych słowackich młodszych braciszków do swojej wyrafinowanej kultury, która, zresztą, nie jest niczym innym, jak prowincjonalno-słowiańską kopią Niemiec, więc niech się tak nie rzucają. Na wschodzie są Ukraińcy, czyli świat mafii, kurestwa i wszystkiego najgorszego, na Ukrainie lepiej się nie pokazywać, bo zarobi się zagubioną kulą lub nadzieje na nóż przypadkowo wystawiony zza rogu. Albo zawali ci się na głowę jakaś radziecka lub poradziecka prowizorka. Polacy z kolei to kombinatorki i cwaniaki żyjące na wielkiej, zasyfionej równinie, która zaczyna się mniej więcej na wysokości Krakowa, i okupujące rdzennie słowackie ziemie, które leżą poniżej tego, całkiem zresztą ładnego, miasta, bo Polska – to płaskie, a Słowacja – to góry. Proste. Gorzej, że ci Słowacy żyjący w polskich górach, mówiący językiem, który
ulic i lokalizację knajp), po czym pijesz Berliner Kindla, mimo że ci nie smakuje i mimo że jest w sumie naprawdę kiepskim piwem, ale ma Berlin w nazwie, a ty chcesz choć przez chwilę poczuć się jak berlińczyk, więc pijesz tego Berliner Kindla, udajesz, że nie słyszysz, że przy stoliku obok jacyś kolesie mówią po polsku, i próbujesz sobie wyobrazić świat z perspektywy Niemiec. I wygląda to w ten sposób, że na zachodzie jest Francja, dawniej załażąca za skórę, a teraz kilka razy pod rząd tak mocno pierdolnięta na kolana, że ani fiknie i udaje najlepszego kumpla, choć w skrytości ducha, wiadomo, gardzi, na południu jest Szwajcaria, Austria i w ogóle, cała ta część niemieckiego świata, która się od Niemiec właściwych odłączyła albo którą odłączono, w zasadzie to krzyż im na drogę, papistom, bo wszystko to katolickie, jeszcze niech się Bawaria do nich przyłączy, to będzie już komplet, adieu, auf wiedersehen, szwanc wam w arsze, arszlochy fefluchtane, a na wschodzie rozciąga się królestwo barbarzyństwa, które Niemcy wielokrotnie próbowali cywilizować i które – głupie – cywilizować się nie pozwalało, więc jeśli nie chce, to proszę bardzo – niech żyje w tym swoim syfie, błocie i rozpierdolu: generalnie wszyscy wiedzą doskonale, że Niemcy by im tam posprzątały i zbudowały porządną rzeczywistość, wiedzą to zarówno Niemcy, jak i ci zasrani Słowianie, którzy – i tak – wszystko, co mają, mają od Niemców, ale nie chcą – to nie. Ich sprawa i niech sobie
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Siódemka (fragm.) Ziemowit Szczerek
więc siedzą po blaszanych przystankach i siorbią nalewki winogronowe mocne czy piwa ze Świata według Kiepskich za złoty coś tam w promocji. I nie ma przestrzeni wspólnej, nie ma społeczeństwa, nie istnieje, zdechło i umarło, nic nie wytwarzając, żadnego miejsca, gdzie można wyjść na piwo i nie zżuleć, gdzie można posmakować egalitaryzmu, a nie albo wchodzić dla beki, albo czuć się ostatnim, zachlanym padalcem. Gdzie można po prostu być sobą, być człowiekiem w miarę zadowolonym z własnej rzeczywistości, a nie nienawidzić jej, gardzić nią albo – na odwrót: wychwalać na wyrost, demonstracyjnie się z nią obnosić i krzyczeć: „Co, nie podoba się? Przyfikasz?”. No, ale jednak wraca się do tej Polski, najczęściej dlatego, że nie ma się innego wyjścia, i ty też wracasz do Polski, okej, ty wracasz do Krakowa, ty do Krakowa przed Polską uciekłeś, no, ale wracasz – i przyjmujesz polską perspektywę. Zgodnie z którą na zachodzie siedzą Niemcy, którzy są – jak wiadomo – złowrogim, niebezpiecznym walcem, który – jeśli mu się zachce – rozjedzie całą Europę, a tę wschodnią ze szczególną rozkoszą, plując na nią z pogardą, ale na razie – na szczęście – mu się nie chce, na razie z drapieżnego niemieckiego czarnego orła zrobiła się misiowata kwoka, więc jest, póki co, okej. Jak każdy Polak będziesz poprawiał sobie humor, twierdząc, że Niemcy są od was głupsi, mniej kreatywni, sztywni i w ogóle są bandą robotów, będziesz wyśmiewał ich obsesyjne ogarnianie publicznej przestrzeni, ale w głębi duszy, czego nigdy nie przyznasz, będziesz im zazdrościł państwa, które zbudowali, i potęgi, którą dzięki niemu osiągnęli, i będziesz wiedział, że gdyby to Polacy byli Niemcami, to by wszystkimi pogardzali tak, jak teraz pogardzają Rosjanami, Białorusinami i Ukraińcami. Bo Niemcy to największa trauma Polaków, twoich, Paweł, rodaków, to jest wyrzut sumienia stojący za Odrą, który, owszem, jest zdolny do największych możliwych zbrodni, ale który od twojego państwa dzieli taki cywilizacyjny dystans, jak gdyby nie był od ponad tysiąca lat waszym sąsiadem, tylko znajdował się na obcej planecie. Dlatego gdy tylko wy, Polacy, znajdziecie w Niemczech coś, co nie działa, coś, co jest brudne, coś, co nie jest idealne, jakiekolwiek pęknięcie, to od razu robicie fotki, wrzucacie na fejsa i cieszycie się jak dzieci – proszę bardzo, im też coś nie wyszło, wcale nie są tacy hop do przodu. Zupełnie jakby każde takie zdjęcie miało być obaleniem mitu o teutońskiej niepokonalności. Małym Grunwaldem. A na południu znajdują się dwa dziwne i zabawne w sumie kraje, wiadomo, śmieszne, mało poważne, jakby mocniej toto pierdolnąć, to by się przewróciło i posypało, na dwa strzały, ale dziwnie kojące są te kraje. Dziwnie miło się w nich, Polacy, czujecie. Pewnie dlatego, z czego nie zdajecie
przestrzeń jest do czeskiej i słowackiej bardzo podobna, co jest nieprawdą, bo jeśli wasza przestrzeń jest do czegokolwiek podobna, to raczej do Rosji czy Ukrainy, ale wy myślicie, że do Czech i Słowacji, w czym utwierdzają was różne wspólne grupy, do których należycie: od Grupy Wyszehradzkiej, która i tak nie działa, do językowej grupy zachodniosłowiańskiej, stworzonej dla potrzeb językoznawców, ale poprawiającej humor. Wydaje wam się, że w Polsce jest podobnie jak w prawdziwej Europie Środkowej, że miasta są miastami a nie wstałymi z grobu gnijącymi trupami miast, że wieś jest sielską wsią, a nie wylęgarnią patologii, w której wszystko, na czym można było zawiesić oko, już dawno zarosło czymś, co powinno się nazywać polską cywilizacją, ale się nie nazywa, bo jednak trochę siara, i uważa się to wszystko za stan przejściowy, a nie za cywilizację. Wydaje wam się, że w Polsce jest jak tam, że w sumie może jest „u nas”, w Europie Środkowej, trochę biedniej i surowiej niż w Europie Zachodniej, ale nie aż tak znowu bardzo, że Polska wstaje z kolan i polska przestrzeń publiczna jest – być może – trochę odrapana, ale generalnie do przyjęcia. Nie zdajecie sobie sprawy, że tak nie jest, że żyjecie w postapokalipsie, w chaosie, w którym państwo zajmuje się wycinkami rzeczywistości, ale całą rzeczywistością zająć się nie jest w stanie. Bo ją przerasta. I fakt ten manifestuje się w waszej przestrzeni publicznej, tyle że to wypieracie. A na wschodzie, na wschodzie znajduje się przestrzeń, do której nadal mentalnie przynależycie, ale z której od zawsze próbujecie się wyrwać, co jest – w sumie – i słuszne, i ambitne. Ale wyrwano was stamtąd, wraz z granicami, dopiero nieco ponad pół wieku temu i nadal macie w sobie mnóstwo wschodu, którym sami przecież gardzicie i którego sami nienawidzicie; ale wasz niby zachodni kościół jest wschodni, bo więcej w nim bizantyńskiego przepychu niż zachodniej wstrzemięźliwej klasy, więcej w nim wrzeszczących przesądów i zabobonów, batiuszkowania tępego, stygmatyzowania wrzaskliwego niż rzetelnego dialogu i szacunku dla bliźniego. Wasze niby zachodnie urzędy, w których obowiązują zachodnie, niby, zasady, są tak naprawdę wschodnie, bo tylko małpują zachodnie rozwiązania, nie czując ich sensu, nie używając prawa w taki sposób, do jakiego zostało stworzone, olewając jego ducha, a manipulując literą. Wasze niby zachodnie wartości, zrozumienie innego, prawa człowieka, akceptacja inności mają znaczenie tylko wtedy, gdy dotyczą was samych, i tak wam trzeba je tłumaczyć, bo inaczej ich nie pojmiecie. I tak to u was jest. Słyszysz mnie, Paweł? Słyszysz, słyszysz. No ale dobra, to już jasne, to już wyjaśnione, teraz trzeba jakoś z tym żyć i coś z tym zrobić.
sobie do końca sprawy, że stanowią one wasze wyobrażenie o was samych. Bo wam się wydaje, że wy jesteście z Czechami i Słowacją do serii, że wasza
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 12 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
aleksandra wojtaszek
Od kiedy rozpadła się stara dobra Juga, byłe republiki, przynajmniej w ich własnym mniemaniu, więcej dzieli niż łączy, a wiedzę o sąsiedzie często zastępują stereotypy i żarty, takie jak ten: „Jaki jest rekord Czarnogóry na sto metrów? Sześćdziesiąt siedem metrów”. W nagrodzonej Angelusem powieści Miljenka Jergovicia Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki znajduje się scena, w której bohater, Serb z Liki pracujący w zagrzebskiej policji, wstaje pewnego dnia o piątej rano i goli swe noszone od osiemnastego roku życia wąsy. Jest przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Jugosławia się sypie, zaraz wybuchnie wojna, a koledzy z policji patrzą na niego krzywo, bo na jego twarzy sumiaste wąsy wypisują wielkimi literami: „Uwaga! Serb!”. Oczywiście ta desperacka próba ucieczki od własnego i cudzego wyobrażenia w niczym nie może pomóc komuś, kto ma na imię Lazar, czyli Łazarz, tak jak car zabity przez Turków na Kosowym Polu, a w dodatku większość słów akcentuje nie tak, jak trzeba. Serb jaki jest, każdy widzi. W poradniku jak rozpoznać „innego” punktem pierwszym dla eks-Jugosłowianina są zatem wąsy. Wąsy i długie brody noszą Serbowie i muzułmanie. „Cywilizowani” Chorwaci i Słoweńcy nigdy. „Zgól tę brodę” – powtarza dziadek chorwackiemu znajomemu. „Wyglądasz jak czetnik”. Zanim jeszcze rozmówca, którego podejrzewamy, że może nie być „nasz”, otworzy usta, już możemy się o nim sporo dowiedzieć. Białe skarpetki do ciemnych butów, kilka sygnetów i różaniec w formie bransoletki nieodmiennie zdradzają mieszkańca Hercegowiny. Po zimnym łokciu i mercedesie albo bmw na niemieckich blachach rozpoznajemy Bośniaka wracającego na ojczyzny łono z tradycyjnego gastarbajtu, czyli bausszteli. W większych miastach, przede wszystkim Zagrzebiu, Belgradzie i Lublanie, w taki sposób „swoi” rozpoznają dotepenca – przybysza z tej gorszej, bardziej wschodniej Jugosławii,
ha!art nr 48
który do owłosionej klaty i podkoszulka-żonobijki dopasowuje wielki złoty łańcuch, a całość dopełnia klapkami Nike. ✴ blady język ze szkolnej czytanki Jeśli jednak tym razem nasz były towarzysz postanowił się zakamuflować i nosi na przykład powszechny na całych Bałkanach dres, nie ma się czym martwić. Zdradzi go pierwsze zdanie. Jeden z jugosłowiańskich kabaretów o monthypythonowskim humorze, Top lista nadrealista, stworzył w latach osiemdziesiątych skecz o nazwie Języki. Profesor Nermin Przypadek tłumaczy w nim, że istnienie języka serbsko-chorwackiego jest kompletną fikcją. Z językoznawczego punktu widzenia istnieje bowiem sześć języków – chorwacki, serbski, bośniacki, hercegowiński, czarny i górski. Ilustruje tę tezę, przedstawiając proste zdanie we wszystkich tych językach. To, co po chorwacku brzmi ja čitam, po bośniacku wymawiamy jako ja čitam, a po górsku, nikt się zapewne nie domyśli, ja čitam. Satyryczny portal NewsBar obwieścił ostatnio, że ze względu na ciągłe konflikty związane z poszukiwaniem przez Komisję Europejską adekwatnej nazwy dla tego języka ostatecznie zwyciężyła najpopularniejsza wśród użytkowników wersja „nasz język”. Ale to tylko połowa prawdy. Jednocześnie użytkownicy dawnego serbsko-chorwackiego potrafią na podstawie kilku zamienionych zdań zlokalizować się wzajemnie z dokładnością do dziesięciu kilometrów i odtworzyć sobie historię przeprowadzek z ostatnich dwudziestu lat (przesadzam mniej, niż mogłoby się wydawać). Jak bardzo nie próbowaliby
− 13 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Serb jaki jest, każdy widzi Aleksandra Wojtaszek
Serb jaki jest, każdy widzi
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Serb jaki jest, każdy widzi Aleksandra Wojtaszek
się maskować, zdradzi ich akcent, charakterystyczne powiedzonko, zbyt miękko wypowiedziana spółgłoska. Być może wszyscy oni mówią tym samym językiem, ale równie dobrze każdy mówi własnym. Wielość dialektów i gwar, które są używane także w bardziej formalnych sytuacjach komunikacyjnych, sprawia, że praktycznie w każdym miejscu wytworzyła się specyficzna i łatwo rozpoznawalna gwara, a większość użytkowników posiada charakterystyczny idiolekt. Wyjątkiem są może tylko ci, którzy mówią bladym językiem ze szkolnej czytanki, jakiego nie używa nikt poza tymi, którzy nie mieszkają tam, skąd pochodzą. I w dodatku starają się to ukryć. ✴ im dalej, tym lepiej Jeśli spojrzeć na cechy, jakie mieszkańcy byłej Jugosławii tradycyjnie przypisują swoim sąsiadom i dawnym towarzyszom w braterstwie i jedności, można zauważyć pewną prawidłowość. Z każdym kolejnym krokiem na północ albo południe zasady gry się zmieniają. Dla Czarnogórca Serb jest pracowity i zaradny, podczas gdy dla Chorwata już znacznie mniej. Serbowie uważają, że to Chorwaci ciężko pracują, ale dla Słoweńca wszyscy na wschód są tak samo leniwi. Stasiuk twierdził, że Słoweńcy to „zdraj-
Słowacją. „Słoweńcy ciągle dają nam w dupę” – tłumaczył Josip, bośniacki Chorwat. „Widocznie ich dojście do morza o łącznej szerokości dwóch metrów jest dla nich za małe, chociaż twierdzą, że jest w zupełności satysfakcjonujące. To kwestia kompensacji i zawodów w stylu »czyj jest większy«. Chociaż to akurat jest dla wszystkich oczywiste”. Podszyte zazdrością o szybszy rozwój ekonomiczny i nietraumatyczne opuszczenie Jugosławii komentarze równie często wskazują na słoweńską sztywność, skąpstwo i zarozumialstwo. Słoweńcy nie pozostają dłużni – wszystkich eks-yu przybyszów określają pogardliwie mianem Czefurów i spoglądają z wyższością przede wszystkim na „głupich Bośniaków”. Rosnący w ostatnich latach kryzys ekonomiczny systematycznie obniżał sympatię wobec imigrantów, a Czefurzy nie ułatwiali sprawy, trzymając się w swoich grupkach, obnosząc się na każdym kroku z dumą ze swojej „prawdziwej” ojczyzny i niechęcią do Słowenii (ta ostatnia wyrażana jest najczęściej w akompaniamencie najbardziej popularnego przekleństwa tych ziem, określającego charakter interakcji psa z matką interlokutora). Czefurzy nierzadko odmawiają też nauczenia się choćby jednego słowa po słoweńsku, a w przypadku słoweńskiego różnica jest już spora; ja čitam po słoweńsku brzmi jaz berem. ✴ cy słowiańskiej rozpierduchy”, i bez względu na to, jak bardzo jest to uproszczona i stereotypowa wizja, tak właśnie są widziani przez całą resztę najbardziej europejska z europ południowosłowiańskiej braci. Ale dla przeciętnego Serba czy Bośniaka Jeśli szukać ogólnego stereotypu Chorwata, uchodzi on za wiecznie nieChorwat też jest zbyt chłodny, zdystansowany i opanowany. No, chyba że zadowolonego uciekiniera z Bałkan, który za wszelką cenę próbuje być Dalmatyńczyk. Dalmatyńczyk jest leniwy i rozwrzeszczany i lubią go nawet częścią Europy Zachodniej, lecz zawsze ze sporą dozą ostrożności wobec Serbowie. Ale czy taki Dalmatyńczyk to w ogóle prawdziwy Chorwat? tego, co ta Europa przynosi. Właściwie to Europa powinna zauważyć, że Problem z byłą Jugosławią jest taki, że nie dzieli się ona tylko na zwaś- to Chorwaci są najbardziej europejską z Europ – choć starożytny Chorwat, nione i nieprzepadające za sobą państwa. Zasadniczo im dalej od siebie, który na te ziemie przybył w VII wieku, aby krzewić swoją wysoką chortym lepiej – Macedończycy najbardziej lubią Chorwatów, a Słoweńcy wacko-europejską kulturę, pochodził z Iranu, czego dowiodły, za rządów i Serbowie też jakoś się dogadują, bo też i najmniej znają. prezydenta Franja Tuđmana, rzesze językoznawców. Z jugosłowiańskiej Główne linie podziału być może wyznaczają jednak granice regionów. perspektywy Chorwat jest zatem z reguły naburmuszony i nikogo nie lubi: Chorwat z Istrii od Chorwata ze Slawonii czy Chorwata z Zagorja w wielu Słoweńców, bo granica, Serbów, bo wojna, Bośniaków, bo dali się poturczyć, kwestiach różni się znacznie bardziej niż od włoskiego, serbskiego czy Czechów, bo przywożą nad morze swoje pasztety, Niemców, bo wszystko słoweńskiego sąsiada. To oczywiste, skoro mówią różnymi dialektami, mają lepsze (Słowenki, Czeszki i Niemki to inna kategoria). Zero dystansu byli pod wpływem innych centrów kulturowych oraz posiadają odmienną i poczucia humoru. Z Chorwatem jest trochę jak z Polakiem – gdzie spotka historię, a w efekcie również kuchnię, obyczaje i doświadczenia. się trzech, tam trzy punkty widzenia, trzy pomysły na naprawę rzeczywi✴ stości i jedna awantura. Chorwaci z lubością uprawiają zatem podziały słoweńcy ciągle dają nam w dupę wewnętrzne: mieszkańcy wysp to skąpiradła, Dalmatyńczycy są leniwi, Przespacerujmy się zatem z północy na południe. Stereotypowy Słoweniec konserwatywni i niefrasobliwi, mieszkańcy Istrii to zniewieściali i liberalni to taki Austriak doprawiony nutką słowiańskiej wesołości. Uporządkowany, obyczajowo pół-Włosi, a ci ze Slawonii mogą zdecydowanie najwięcej solidny, w tygodniu ciężko pracujący, a w niedzielę biegający na Triglav zjeść i wypić. Śledząc kawocentryczną perspektywę Słoweńca Božidara w skarpetkach do kolan, podczas gdy bośniacki budowlaniec posuwa mu żonę. Słowenki uchodzą bowiem za niezbyt usatysfakcjonowane pożyciem małżeńskim i ponoć chętnie, już od czasów Jugosławii, sięgają po rozwiązania nadciągające ze wschodu w poszukiwaniu lepszego standardu ekonomicznego. Od Vardaru do Triglavu krąży zatem niewyszukany dowcip: „Co robi Bośniak po ukończeniu osiemnastu lat? Jedzie do Słowenii poszukać pracy. A co robi Słoweniec po ukończeniu osiemnastu lat? Jedzie do Bośni poszukać taty”. Macho przepychanki na tym się nie kończą. Najmniej ciepło – między innymi ze względu na konflikt graniczny wokół Zatoki Pirańskiej – nastawieni są do Słoweńców Chorwaci. Jednym z przejawów braku sympatii jest nieustanne wypominanie im „rozmiaru”. Jest coś niewymownie uroczego w wysłuchiwaniu, jak czteroipółmilionowy kraj wyśmiewa się z tego dwumilionowego, wypominając mu bycie parkingiem Austrii, posiadanie linii brzegowej wystarczającej na krótki spacer i to, że wszyscy mylą go ze
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Jezernika, w CK Zagrzebiu pije się kawę po wiedeńsku, w Slawonii po turecku, a na Istrii cappuccino. Wspominany wcześniej podział na regiony o odmiennej historii, zwyczajach i dialektach najbardziej widoczny jest właśnie w Chorwacji – regionalizm i związane z nim poczucie wspólnoty na poziomie odmiennym niż narodowy to w zasadzie jedna z głównych cech kultury chorwackiej, co przekłada się w pewnym stopniu również na ogólnojugosłowiańską percepcję. ✴ dwumetrowi mafiosi i kosmopolityczne pizdy Bośniacy, jeśli spojrzeć na nich bez narodowościowych podziałów, mają wizerunek wioskowego głupka. Głównymi bohaterami dowcipów powszechnych w całej Judze są z reguły Mujo i Haso, ewentualnie ich towarzyszka Fata (imiona te ewidentnie wskazują na bośniackie pochodzenie). Są oni poczciwi, dobrzy i sympatyczni, ale niespecjalnie rozgarnięci i zdecydowanie zacofani. Jakkolwiek Bośniak próbowałby przechytrzyć system,
− 14 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
licznych zasług. W żartobliwym formularzu z prośbą o zatrudnienie w rządzie Czarnogóry trzeba między innymi zakreślić tytuł naszego dziadka – do wyboru mamy serdara, władykę i wojewodę, oraz wskazać na swój stopień pokrewieństwa z Mikołajem I Petroviciem-Niegoszem, jedynym w historii królem Czarnogóry. ✴ po bułki do sziptara Pierwsze miejsce w kategorii „najgorszy wizerunek” otrzymują jednak jugosłowiańscy Albańczycy. Już od czasu II wojny światowej zwani są „Sziptarami” (od albańskiego Shqipëtar) – początkowo miało to wskazywać na jedność Albańczyków mieszkających w Jugosławii z tymi w Albanii, ale szybko osiągnięty został efekt przeciwny; słowo to stało się silnie pejoratywnym określeniem właśnie jugosłowiańskiego Albańczyka. Znienawidzeni w Serbii ze względu na Kosowo są bardzo negatywnie postrzegani także w Macedonii, gdzie stanowią więcej niż jedną czwartą mieszkańców. Stereotyp Albańczyka jest w zasadzie podobny do polskiego stereotypu Cygana – jest brudny, hałaśliwy, kradnie, ogólnie przeszkadza i lepiej z nim nie mieć wiele do czynienia. Ale jest w tym wyobrażeniu
ostatniej wojny, kiedy obie strony oskarżały się o rzeczy czasem tak kuriozalne, jak na przykład rzucanie ofiar na pożarcie lwom w zoo, to Serbowie – mniej lub bardziej zasłużenie – dostali po łbie tytułem najbardziej krwiożerczych eks-Jugoli. Do dzisiaj mają zresztą o to ogromny żal, nie tylko do Chorwatów i Bośniaków, ale też do całej Europy Zachodniej; uważają, że padli ofiarą antyserbskiej propagandy. Kierowca, który kiedyś zabrał mnie na stopa taksówką między Belgradem i Nowym Sadem, na koniec powierzył mi misję: „Nie chcę od ciebie pieniędzy, idź tylko i powiedz w tej swojej Europie, że jesteśmy dobrymi ludźmi z bardzo czarnym pr”. Wojenne wspomnienia powoli jednak bledną, a Serbom, oprócz łatki nacjonalistów, sąsiedzi coraz częściej przypisują także inne cechy, jak duma i odwaga, połączona jednak z niesamowicie zawyżoną samooceną. Jeśli jednak wchodzić w szczegóły, przeciętny mieszkaniec południowej Słowiańszczyzny, a tym bardziej przeciętny Serb, inaczej postrzega mieszkańców różnych serbskich regionów. Najbardziej na tle całego kraju wyróżnia się oczywiście Wojwodina ze względu na swoją specyficzną historię i multietniczność. Krytyczni wobec dążeń Wojwodiny do autonomii Serbowie z innych regionów potrafią ocenić jej mieszkańców dość surowo – „pedalskie, sfeminizowane, kosmopolityczne cipy, obleśni demokratyzujący jugonostalgicy, separatyści i najgorsi zdrajcy, którzy chcą się połączyć z Węgrami i Chorwatami”. książęta na hamakach Z Czarnogórcami sprawa jest prosta. Tego sześćsettysięcznego kraju na szczęście nie trzeba dzielić, niektórzy zaś nadal chętnie łączą go z Serbią.
jeden pozytywny wyjątek – jak Jugosławia długa i szeroka mamy wysyłają dzieci do sklepu ze słowami: „Idź do Sziptara i kup kilka bułek i burek”. Wszyscy wiedzą, że w każdym większym mieście to oni mają najlepsze piekarnie, cukiernie i fast foody. ✴ najfajniejsi Za to chyba najbardziej pozytywne, ale przy tym i najbardziej mgliste wyobrażenie mają eks-Jugosłowianie o Macedończykach. Macedończyk jest jak słońce z jego flagi – radosny, ciepły i przyjemny. Lubi pośpiewać, trochę wypić, zatańczyć i pośmiać się, jest gościnny i niezbyt frasobliwy. Chorwaci nie mogą wyjść z podziwu jak on to robi, że Grecy odmawiają mu nazwy, Serbowie autokefaliczności Cerkwi, Albańczycy robią bałagan, a jemu nie spędza to szczególnie snu z powiek – spokojnie tylko stawia kolejne pomniki Aleksandrowi. Mitomańskie zapędy Macedończyków czasem innych śmieszą, a czasem irytują, ale to w Grecję są wymierzone, zatem wśród Słowian nie wywołują przesadnego wzburzenia. Ponadto, Macedończykom przypisuje się najszerszy repertuar przekleństw, co na tych terenach, biorąc pod uwagę konkurencję, jest nie lada osiągnięciem. ✴ I tu wypada nam zakończyć ten krótki spacer po byłych republikach niegdyś jednego państwa, którego mieszkańcy dzisiaj wydają się – przynajmniej w swoich własnych wyobrażeniach – bardziej się różnić niż poczuwać do jakiejkolwiek wspólnoty. Dla niezainteresowanego detalami obserwatora z zewnątrz cała Jugosławia, najczęściej wrzucana w jeszcze szerszą kategorię Bałkan (bez względu na to, jak niewiele jest przesłanek, aby zaliczyć
Od Lublany do Skopje funkcjonuje jednolity i charakterystyczny obraz Czarnogórca. Jest on przede wszystkim niesamowicie leniwy i czasem więcej trudu kosztuje go unikanie wysiłku niż innych ciężka praca. Po sieci krążą tysiące dowcipów wskazujących na lenistwo Czarnogórców, a chyba najpopularniejszy z nich informuje o tym, jakie jest ulubione zwierzę Czarnogórca. Wąż – chodzi i leży. Poza legendarnym nieróbstwem Czarnogórą rządzi mafia, sąsiedzi uważają ją za królestwo łapówek, machlojek i kombinacji, a Czarnogórców za dwumetrowych drągali niecofających się przed używaniem radykalnych argumentów. Sąsiedzi śmieją się poza tym z czarnogórskiej megalomanii i skłonności do przypisywania sobie i swoim przodkom
do nich choćby Słowenię), posiada jeden wspólny stereotyp. Z reguły wyrażany jest on wytartym już dawno hasłem „kocioł bałkański” albo spojrzeniem, które dobrze opisuje serbski teoretyk kultury, Ivan Čolović: „Bałkany wyobrażano sobie nie jako część Europy, ale jako odbity obraz tego, co w stosunku do Europy było gorsze i inne”. Sami mieszkańcy państw należących niegdyś do sfrj z lubością uprawiają podziały i rozróżnienia, jednocześnie najchętniej przypisując „innym” te cechy, których nie lubią w sobie, a ze swoim kompleksem bycia tą „gorszą” Europą nieustannie poszukują kogoś, kto wydaje się jeszcze mniej cywilizowany, bardziej zacofany i biedniejszy. Retoryka bałkanizacji trwa. Bałkany są przecież, tak jak Wschód, zawsze trochę dalej.
ha!art nr 48
− 15 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Serb jaki jest, każdy widzi Aleksandra Wojtaszek
zawsze obróci się to przeciwko niemu. Dostanie w dupę, ale nie popsuje mu to humoru – w końcu przetrenował to już we wszystkich możliwych wariantach. Można sobie dzięki niemu poprawić samoocenę i pocieszyć się myślą, że przecież zawsze ktoś ma gorzej od nas. Zwłaszcza gdy przybywa do Zagrzebia albo Belgradu, Bośniak jest jak ubogi krewny – w sumie sympatyczny, tylko wstyd go w towarzystwie pokazać. Wizję niereformowalnego Bośniaka tkwiącego w swoim mentalnym średniowieczu pogłębia jeszcze przekonanie o fanatyzmie religijnym, szczególnie mocne w przypadku muzułmanów, czyli Bośniaków. Jednocześnie na całych Bałkanach Bośniacy są znani ze swojej gościnności, skłonności do zabawy i wybuchowego temperamentu. Są szczerzy i spontaniczni, a ich życie rozpina się między merakiem, czyli poszukiwaniem radości w każdej chwili, a sevdahem, subtelnym smutkiem, melancholią i tęsknotą. Ale na co dzień Bośniacy umieją sobie radzić – tu łapówka, tam jakiś mały przekręcik, ewentualnie drobna kradzież albo przemyt. A wzięli się ponoć stąd, że niedźwiedź przez pomyłkę przeleciał buk. ✴ jesteśmy bestiami! Serb ma za to brodę do pasa, nóż w zębach i obłęd w oczach. W trakcie
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Z pamiętnika Robiego K. (III A): Kłopoty z zagranicznymi viktor ivančić | tłumaczenie: aleksandra wojtaszek
Języki chorwacki, serbski, bośniacki i (nieposiadający jeszcze jasnego statusu ontologicznego) czarnogórski powstały na bazie tego samego dialektu, dlatego ich użytkownicy porozumiewają się ze sobą bez najmniejszego problemu. Odróżnić można ich równie łatwo – jeśli nawet ktoś nie ma słuchu do akcentów albo detali, wystarczy, że wyłapie charakterystyczne powiedzonko – na przykład serbskie bre albo bośniackie bolan. Tylko że standard sobie, a życie sobie. Liczne na tych terenach dialekty nie tylko
Z pamiętnika Robiego K. (III A): Kłopoty z zagranicznymi Viktor Ivančić
różnią się w stopniu, który czasem bardzo utrudnia komunikację, ale są na tyle silne, że używa się ich nawet w oficjalnych sytuacjach. Język określa więc przede wszystkim dokładne miejsce pochodzenia i zamieszkania, za to wykształcenie niekoniecznie – przecież rozmaitymi dialektami i gwarami mówią tu wszyscy, od hydraulika po profesora. Nawet jeśli posługują się tymi bliskim standardowi, jak rodzice Robiego, ich język potoczny pełen jest słów i wyrażeń, o których językoznawcom się nie śniło. A jeśli, tak jak dziadzio Robiego, mieszkają na naturalnie odizolowanej wyspie, ich narzecze będzie szczególnie silne. Co się stanie, kiedy odwiedzą go „turyści z Zagrzebia”, aż do przesady podkreślający swoją miejską gwarę, i dlaczego przesadna wiara w niektóre stereotypy bywa złudna – przeczytajcie w pamiętniku trzecioklasisty. ✴
Szolta – chorwacka
wyspa w Dalmacji. ✴ ✴
Szmajser – nie-
miecki karabin maszynowy, najczęściej MP 40.
Mój dziadzio z Szolty* siedział na podwórku za domem i kurzył cygara. Plus pociągał ze szklaneczki małą trawaricę. I nagle powiedział: „Pamientom jak dzisioj, jak mnie komendont bandy posłoł na zwiad…”. Mama łupnęła się w czoło: „Matko Przenajświętsza, zaczęło się”. Tata wywrócił oczami: „O Chryste Panie, tylko nie znowu…”. Ale mój dziadzio miał na nich po całości wykopane. Plus ja go słuchałem w tur-
misz, bo wyzierom zza gałenzi i widzem, że nimiecki patrol idzie drito na mnie. I co tera, do chuja pana?”. Ja się dalej gapiłem: „No i?”. A on na to: „I odblokujem ci ja ten szmajser, pomodlem się do Boga, w którego nie wierzem, ścisnem zemby, i wtedy ci ja, dziecka drogie, wyskoczem zza krzoka drito przed nimiecki patrol. Szwaby sie gapiom jak sroka w gnat, niech mnie owca wyłomota, całe w szoku. A ja z pełne force jak nie wrzas-
bokosmicznym napięciu. Mówił dalej: „I lezem ci ja pomalućku przez las, cały sztywny, w rence szmajser**, i tego, otwierom cztery oczy. A tu słyszem, cosik szura. Co tu może szurać, niech mnie genś kopnie? Co tu jest do szurania w środku pustego lasu, panie kochany? No to sie schowjem na szybcihen za krzokiem i zioram przez gałenzie. A mom co widziec, dziecka moje – idzie nimiecki patrol! Najświentszy Panie na gumowym bananie!”. Ja się gapiłem z wywalonymi gałami i zapytałem: „No i?”. A dziadzio na to: „Myślem se, dzie ja tu sam na cały nimiecki patrol! Nimom szansy, chopie! Trza by sie wrócić i dać znać reszcie, że nieprzyjaciel napiera! Takiego wała, bedem sie wracoł, usłyszom, że szurom, rozumisz! Ale ni mogem ni zostać za krzokiem, rozu-
nem: »Cimer fraj! Apartmanen, bite! Wszyćkie klimatiziren, widok na morze! Ekstra klasa, dobra cena!”«. Mama kręciła głową i mamrotała: „Jaki kretyn, ja pierdolę…”. Tata machał głową i mamrotał: „Starego osła popierdoliło na całej linii”. A ja zapytałem mojego dziadzia: „I połapałeś tych wszystkich Szwabów?”. A on powiedział: „Trzymoł żem ich w niewoli dziesienć dni. Plus musieli płacić kad żem ich wypuszczoł”. Zapytałem: „A czemu żeś ich puścił?”. Dziadzio na to: „Noż w dupe, wnusiu, masz przeca tom żenewskom konwencje i inne gówna. No i musisz ich paru puścić, co byś mioł potem kogo łapać. Rozumisz?”. Patrzyłem na dziadzia z lekkim zdziwkiem. A on powiedział: „Nima Szwabów w nieskończoność, wnusiu! Jak ich tera pódziemy wszyćkie wyszczylać, za niedługo wyczerpiemy zapas. I dzieśmy som wtedy?”.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 16 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
✴✴✴
Czernomerec –
✴✴✴✴
Bre – charaktery-
styczny przerywnik używany przez Serbów.
byliśmy jedynież w trzy godzinki!”. Pańcia głuptawo zamachała rzęsami: „Przecieżeśmy tu wszyscy swoi! Lokalni!”. Dziadzio im pomachał palcem i uśmiechnął się trochę: „Dobra, dobra, mnie sie nie da tak letko zajebać! Jakbym nie wiedzioł, że Zagrzeb zeszłego roku wlozł do Unii Europejskiej”. Facio zapytał: „No i cóżże z tego?”. A dziadzio powiedział: „No sto ełra”.
jesteśmyż w poszukiwaniach jednegoż pięknegoż apartamencika. Azaliż go posiadacie? Wynajęliżbyśmy jegoż na jedynych dziesięć dzionków! Czegóż wy w tymże nie pojmujecie? A-par-ta-ma-nen-cik”. I na to mój dziadio: „Aaa, apartamenty. Jes, jes, ofkors. Bite, bite! Deluks apartmanen! Wszyćkie klimatiziren, widok na morze! Ekstra klasa!”. A potem dziadzio zaprosił facia i pańcię, żeby sobie klapli za stołem. Plus im sypnął po szklaneczce trawaricy na łelkom. No i wtedy ekipa za stołem się stuknęła. Facio i pańcia wesoło się podśmiechiwali. A wtedy pańcia zapytała: „A jakżeż wy rozporządzacie kosztami?”. Dziadzio zapytał: „Że co prosze?”. A facio na to: „Ceny! Pinionszki, ełrosy! Ileż pinionszków oczekujecie za tenże ów apartamenciczek?”. Dziadzio powiedział: „A wicie, to wam bendzie łosimdziesiąt ełro za dzień. Ciepła woda, klimatyzacyja, ful komforcik, wszyćko żywe i nieżywe w pakiecie”. Facio pokiwał głową: „Takoż, takież żeśmy i snuli przypuszczenia. Będzieże to dla nas satysfakcjonującym, czyż nie, złotko?”. Pańcia
Na podwórko najpierw wleciała cisza. A potem facio prawie wrzasnął: „Jezusiku Maryjko, toż ja nicże nie pojmuję! Wszyscyśmy żywi są w Unii Europejskiej, niech to dunder świśnie. I Szolta też jest w Unii!”. Dziadzio się schylił do niego i powiedział: „Szolta, chopie, to jest w czornej dupie. Na głembokim wypizdowie, a nie w Europie”. Wtedy mój tata się wtrącił: „Tak, chłopie, wapniak ma tu całkowitą rację. To tutaj to jest ciężkie bałkańskie zadupie”. A mama dołożyła: „Tu prymitywna lokalna banda tylko patrzy jak obedrzeć zagraniczniaków z Zachodu”. Pańcia mamrotała: „Jeżusiku, Jeżusiku…”. A facio powiedział: „Ależ ja nicże nie pojmuję, do wszystkich diabłów! Jeśli są bowiem wszycy, którzy dotrą, obywatelami Europejskiej Unii, czemuż żeście natychmiast nie poinformowali, iż cena apartamenciczka wynosi sto euro!”. A dziadzio na to: „No przeca nie som wszyćkie, nie godoj. A jak byście tak byli na ten przykład z Bośni, Serbii, Macedonii albo innej bratniej republiki, płaciliby łosimdziesiąt ełro za dzień. No, fcom ten apartament czy nie fcom?”.
też kiwnęła głową i powiedziała: „Tak, mysikróliku, toż byłoby to w zupełności ołkej”. A dziadzio: „Ale jak żeście som turysty z Unii Ełropejskiej, bendzie sto ełra”. Facio i pańcia patrzyli na dziadzia i mrugali oczami. Dziadzio całkiem skulowany pociągnął łyczek trawaricy. I wtedy facio powiedział: „Ależ my byśmy jednakowóż natenczas zajęliże ten za osiemdziesiąt. Czyż nie, złotko?”. Pańcia pokiwała głową: „Takóż, mysikróliku, tenże jest nam natenczas w zupełności wystarczającym”. Dziadzio zarzucił lewą brwią: „Jak was tak stond łoglondam, to bym powiedzioł, żeście jednak som turysty z Unii Ełropejskiej”. Facio powiedział: „No jakże, przecieżeśmy są stąd, z Zagrzebia. Siedliśmyż w samochód na Czernomercu*** i przy-
ha!art nr 48
mi Viktor Ivančić
A wtedy zza skałek na dziadziowe podwórko wdrapali się jeden facio i jedna pańcia. Facio nosił dwie wielgachne torby i kolorowe bermudy. Pańcia miała słomiany kapelutek i okulary na słońce. Facio powiedział: „Witajcież, ludziska! Jakżesz się jednakowóż natenczas miewacie?”. A dziadzio na to: „Że co prosze?”. I tata: „Że co proszę?”. I wtedy ta pańcia: „Najuprzejmiej zapytujemy, czyż jest możliwym dokonanie wynajęcia jednegoż pięknegoż apartamenciczka?”. A dziadzio: „Że co prosze?”. I tata: „Że co prosze?”. Wtedy facio puścił walizy i powiedział: „My
A potem facio i pańcia rozpakowywali rzeczy w apartamencie. Facio wściekły wywalał gacie z walizki i wwalał je do szafy. Potem wyciągnął maskę i płetwy i rzucił je na półki. Potem rypnął na łóżko ręczniki na plażę. Pańcia powiedziała do niego: „No nie złość się, Bane, proszę cię…”. Facio wrzasnął: „Jak mam się nie wkurwiać, do chuja wafla!”. Pańcia rozłożyła ręce: „No jak miałam wpaść na coś takiego, bre****! W ogóle nie łapię tego świata, pierdolę to na całej linii!”. A facio na to: „No to co udajesz mądralę, jak nie łapiesz, kurwa jego mać! To ty mnie naciągnęłaś, żebyśmy udawali Chorwatów!”.
− 17 −
Z pamiętnika Robiego K. (III A): Kłopoty z zagraniczny-
dzielnica Zagrzebia.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Z dziejów bzdurzenia o Polsce
Wybór Kaja Puto
Pierwszym podróżnikiem, który opisał Polskę, był żyjący w X wieku wędrowiec z kraju Maurów – Ibrahim ibn Jakub. Od tamtej pory rycerze, legaci papiescy, wojownicy, lekarze, kupcy, później również dyplomaci, dziennikarze, pisarze i zwykli turyści napisali setki tekstów o Polsce. Są wśród nich teksty mniej i bardziej rzeczowe, mniej i bardziej zaskakujące, mniej i bardziej naiwne. Przebijają przez nie stereotypy, szczególnie te dotyczące Wschodu – tak jak u Stephensa, który w ubiorze polskich urzędników dostrzega azjatycki przepych, czy u Schneidera, autora nrd-owskiej powieści młodzieżowej, któremu Polska kojarzy się z tajemniczymi babkami-zielarkami. Śmieszy naiwna wiara w słowa lokalsów: hiszpanka Laforet daje się strollować SB-kowi, a Gioia ze współczuciem wysłuchuje o śląskiej katastrofie ekologicznej. Zagraniczni „korespondenci” podążają zwykle złośliwym tropem Franzosa (fragmenty jego dzieła Z pół-Azji publikowaliśmy w 41. numerze magazynu „Ha!art”), ale zdarzają się też pełne eufemizmów zachwyty: według Márqueza Polacy rodzą się z humanistyczną ogładą, McLaren z kolei stara się usprawiedliwić polski antysemityzm.
(1780, Francja) O wy, filozofowie-niedowiarki, którzy poszukiwaliście rodzaju ludzkiego w stanie dzikości, aby zbadać jego sposób myślenia i pojęcia moralnego, dlaczegoście nie szukali w lasach polskich? Nie tak dawno jeszcze moglibyśmy znaleźć jego przedstawicieli na podwórzu folwarcznym szlachcica, który więcej troszczył się o ich uciemiężenie niż o ich oświecenie. Jedną z takich porzuconych istot, która dożyła wieku dojrzałego w społeczności dzikich zwierząt, znaleziono wśród śniegów, nagą i porosłą włosem, ukrytą jak niedźwiedź w stogu siana, które pozostawia się tu przez całą zimę na łąkach; zaprowadzono ją związaną do dziedzica. Gdy po upływie tygodnia nie wykazała żadnych postępów w opanowaniu języka ludzkiego, pan zamienił ją w zwierzę juczne, które zmarło w dwa tygodnie po swym wstąpieniu do społeczeństwa ludzkiego. Nędza panująca w Chinach zmusza mieszkańców tego kraju do porzucania niepożądanych dzieci na pastwę losu. Polacy odkryli tajemnicę, dzięki której dzieci takie, rozmyślnie okaleczane, budzą powszechną litość i korzystają z owoców dobroczynności. Widziałem w pewnych miastach ulice, które noszą nazwę „ulica Niewidomych”, „ulica Kulawych”, gdyż mieszkańcy tych ulic pozbawiali swe dzieci wzroku albo też przetrącali im nogi, aby uczynić z nich żebraków. „Powinszuj mi – rzekł do sąsiada pewien chłop, złamawszy swemu dziecku rękę – zapewniłem chleb memu synowi”. Hubert Vautrin, Obserwator w Polsce, tłumaczenie: Wacław Zawadzki, [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, red. W. Zawadzki, Warszawa 1963, s. 712.
(1959, Kolumbia) Zaopatrzenie jest równie nędzne, co w Niemczech Wschodnich, z wyjątkiem księgarni, te bowiem mieszczą się w lokalach najnowocześniejszych, najbardziej luksusowych, czystych i należą do najczęściej odwiedzanych. Warszawa jest pełna książek, a ich ceny są skandalicznie niskie. Nie brak czytelni otwartych i uczęszczanych od ósmej rano, ale Polakom nie wystarcza, że mogą tam posiedzieć: lektura wypełnia im wszystkie wolne chwile w życiu. Stojąc w kolejkach do tramwaju – a te nie znikają przez cały dzień – czy do sklepu z artykułami pierwszej potrzeby, Polacy czytają książki, gazety bądź druki oficjalnej propagandy z zadumą prawie że religijną […]. Nie uważam za uproszczenie związku między tą intensywną działalnością studencką a liczbą księgarni, cenami książek i zachłannością, z jaką Polacy czytają. Na Węgrzech pewien komunista wyjaśnił: „Polska nie jest demokracją ludową. To francuska kolonia kulturalna i wszystko, co robią, wynika z chęci otrząśnięcia się spod wpływów sowieckich, by wrócić pod wpływy Francji” […]. Polska natomiast zwraca się ku Zachodowi brawurowo, nic sobie nie robiąc z Rosjan, i chyba głównie w celach czysto kulturalnych. Nauka francuskiego to tradycja w wielu domach. Są rodziny robotnicze, bynajmniej nie dawni emigranci z Francji, w których dzieci uczy się tego języka, zanim jeszcze nauczą się w szkole polskiego. We wszystkich urzędach w Polsce można porozumieć się po francusku. Gabriel García Márquez, Skandal stulecia i inne felietony, tłumaczenie: A. Rurarz, J. Szpakowska, J. Perlin, Warszawa 2003, s. 519, 524.
(1934, Wielka Brytania) Prawdą jest, że sami Żydzi wysunęli żądania samodzielnego państwa żydowskiego na terenie państwa polskiego. Jeśli ktoś bardzo chciałby postawić się na ich miejscu, znalazłby powody dla utworzenia takiego państwa, ale spójrzmy na to z perspektywy polskiej. Wyobraźmy sobie własny kraj – stary, dumny, ze wspaniałą historią – odradzający się po stu trzydziestu latach niebytu. Czy sami odcięlibyśmy część z serca narodu, która rządziłaby się sama sobą i przez której utworzenie zaakceptowalibyśmy dezintegrację? […] Ogólnie rzecz biorąc i uwzględniając ogrom i pilność problemu, niesamowitym jest, jak niewiele było przemocy między tymi dwoma grupami: chrześcijanami i Żydami we współczesnej Polsce. Moray McLaren, Wayfarer in Poland, London 1934, s. 51–52. Tłumaczenie: Hanna Pieńczykowska.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 18 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
(1967, Hiszpania) odzenia z biur – zobaczyłyPewnego razu – była akurat pora wych właśnie stałyśmy, mnóstwo śmy, że z kolejki po taksówkę, w której ów służbowych. Zrobichod samo do nie ludzi nagle wychodzi i bieg sko warszawskich zjawi y łyśmy to samo i w ten sposób poznałyśm ie płacą określoną erow pasaż bo i, mów nich „łebków”. Tak tu się na sumę od głowy. […] nkami z prezentami i skonane, Innym razem, obładowane paku było, zobaczyłyśmy, że obok stojąc w kolejce po taksówkę, której nie a”, skorzystałyśmy więc, „łebk za yśmy wzięł staje samochód, który przyszło do płacenia, szofer by podwiózł nas kawałek do domu. Gdy ałyśmy się, że nie jest ntow zorie nie czy m, zapytał nas z uśmieche Samochód był jego ym. twow ani taksówkarzem, ani kierowcą pańs własnością. samochodów w Warszawie – Jak wielu posiadaczy prywatnych ludziom w kłopotach ulżyć inki godz dwie , staram się przez jedną czną”, a jakiekolwiek społe transportowych. Nazywamy to „pomocą e… idzian przew są nie y opłat arszawie jest zaskakujące. Widziane od wewnątrz, życie w W i wzajemnej pomocy, ładam przyk zane osład Niełatwe, a przecież dowoleniu, a ulice, w za yć dzięki którym starsze osoby mogą przeż ścią letniego dnia. i rado ością czyst lśnią dni, pomimo pochmurnych i. znośc odus Życie straszne, a pełne wielk
(1838, usa) Polacy w swoich cechach, wyglądzie, zwyczajach i tradycjach bardziej przypominają Azjatów niż Europejczyków i bez wątpienia pochodzą od tatarskich przodków. Chociaż należą do rasy słowiańskiej, która zamieszkuje prawie cały teren wielkich nizin w Europie Zachodniej, są bardziej zaawansowani niż inni w odchodzeniu od barbarzyńskiej formy państwa i widać to dobrze w Warszawie. Naoczny świadek, opisując polskich posłów wysłanych do Paryża, by ogłosili elekcję Henryka Anjou jako następcy Zygmunta, mówi: „Nie da się opisać naszego zaskoczenia, kiedy ujrzeliśmy tych ambasadorów w długich szatach, futrzanych czapach, ich szable, łuki i kołczany. Nasz podziw był jeszcze większy, gdy zobaczyliśmy obfitość ich ekwipaży, pochwy mieczy ozdobione klejnotami, uzdy, siodła i derki, wszystkie jednakowe”.
Podróż do Polski w 1967 Carmen Laforet, Za żelazną kurtyną. zawa 2012, s. 107–108. Wars ki, dzińs Łobo F. roku, tłumaczenie:
John G. Stephens, Incidents of Travel in Greece, Turkey, Russia and Poland, Dublin 1839, s. 414–415. Tłumaczenie: Hanna Pieńczykowska.
(1991, usa) Wszyscy czworo strząsnęliśmy z siebie krople deszczu i usiedliśmy przy jedynym wolnym stoliku. Przedstawiliśmy się, a Sonia pomogła nam zamówić herbatę i ciastka. Lokal był zadymiony i zawilgotniały, w powietrzu unosił się zapach mokrych butów. – Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić do angielsku? – spytałam Sonię. – Uczą nas tego w szkole. Angielskiego i rosyjskiego. Ja wolę angielski, udaję, że nie znam rosyjskiego – zaśmiała się. Władysław, jej obgryzający paznokcie kolega, powiedział, że też mówi po angielsku i że studiuje na politechnice. Miał nadzieję na wyjazd do Ameryki, ale nie wiedział, skąd wziąć na to pieniądze. Mimo że był bardzo chudy i niezbyt wysoki cienki sweter, który miał na sobie, i tak wydawał się na niego za mały. – Dlaczego zainteresował was Dzień Ziemi? – spytałam. – Moi rodzice zabrali mnie w zeszłym roku do ich rodzinnej wsi pod Katowicami – odpowiedziała Sonia. – Ojciec zawsze mówił, jak tam jest pięknie, cudowny las, jeziora, w których pływali jako dzieci. Kiedy tam dojechaliśmy, mama się rozpłakała. Było tak brzydko. Drzewa wokół miasta były martwe, jeziora pokryte szarym szlamem. Miasto było brudne. W pobliżu są zakłady chemiczne, żółty dym unosił się z ich wielkich kominów, a zapach był okropny. Słyszałam o Dniu Ziemi w szkole i zapisałam się, żeby coś z tym zrobić. Władysław pokiwał głową na potwierdzenie słów Sonii. – Jesteśmy w najgorszej możliwej sytuacji. Nie mamy żadnych produktów na sprzedaż, a zostajemy z tym całym zanieczyszczeniem. Oboje byli poważni i zmartwieni tą sytuacją. Problemy polityczne, gospodarcze i zanieczyszczenie środowiska były dla nich czymś realnym, nie abstrakcyjnym tematem z gazet. Iris Gioia, Clifford Thurlow, A Journey through Eastern Europe, Stroud-Wolfeboro 1992, s. 38–39. Tłumaczenie: Hanna Pieńczykowska.
ha!art nr 48
− 19 −
(1987, nrd) Babcia Hela była niesłychanie zabobonna. Wierzyła w duchy i głosy, ale nigdy o tym nie mówiła, a ja sama nigdy nie pytałam. Kiedy miałam czternaście lat, babcia Hela miała lat sześćdziesiąt dziewięć; zaczęła mieć kłopoty ze snem i przebąkiwała coś o bólach w klatce piersiowej. Moja starsza wezwała lekarza, a lekarz przepisał babci mnóstwo tabletek i syropów w ciemnobrązowych buteleczkach. Babcia Hela wywaliła to wszystko na śmietnik. Babcia Hela miała za nic lekarzy. Babcia Hela miała jedną książkę i była to księga ziół. Księga ziół była stara jak świat, potłuszczona, podarta i na mur-beton przyjechała z Jarosławia. Musiałam jechać z tą księgą na Malchow i do Blankenfelde i szukać ziół, które babcia Hela zaznaczyła mi krzyżykiem. Znalazłam tylko połowę. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby to mój staruszek poszukał tych ziół. Staruszek był biologiem i na stówę miał większe pojęcie o ziołach. Mimo to Babcia Hela go o to nie poprosiła. Miała swoje powody, a te powody były całkowicie zrozumiałe. […] Babcia Hela w każdą niedzielę chodziła na mszę, odpalała setki świeczek, śpiewała po łacinie pieśni kościelne, nie tylko w kościele, ale i w naszej kuchni, na przykład – gotując bigos, była niesłychanie religijna i pobożna, ale ani razu, odkąd zamieszkała w Berlinie, to jest prawie trzydzieści lat, nigdy, przenigdy nie zapłaciła ani feniga kościelnego podatku. […] Byłam córką mojej matki, inżynierki chłodnictwa. Byłam wnuczką babci Heli, która pochodziła z Jarosławia. W Jarosławiu nie robi się żadnego chłodnictwa, robi się bigos. Rolf Schneider, Die Reise nach Jarosław, Rostock 1987, s. 15–16, 97. Tłumaczenie: Kaja Puto.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nieznany sąsiad Scenariusz: Ivo Bystřičan, Tomáš Bojar | Rysunki: Vladimíra Gurská
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Rysunki: Vladimíra Gurská Tekst: Tomáš Bojar, Ivo Bystřičan
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 20 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Nieznany sąsiad Scenariusz: Ivo Bystřičan, Tomáš Bojar | Rysunki: Vladimíra Gurská
ha!art nr 48
− 21 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nieznany sąsiad Scenariusz: Ivo Bystřičan, Tomáš Bojar | Rysunki: Vladimíra Gurská
rozdział 1 (Wy)obrażeni
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 22 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów patrik oriešek
Oj, podjąłbym się tej próby antropologicznego opisu, podjął. Ale obawiam się, że nic by z tego nie wyszło. Polska mocno opierała się jakimkolwiek usystematyzowanym opisom. Trzeba było ją traktować w sposób wolny, metaforyczny, pełen dzikich analogii lub szczególnie sprośnych alegorii. Była chaotyczna, biedna, brudna, podchmielona, rozwalona. Czasami czułem się jak mistyczny bohater książki Orhana Pamuka. Regularnie podróżowałem busikiem z Krakowa do Cieszyna. Lub w drugą stronę – z Cieszyna do Krakowa. Podczas każdej podróży czułem, że może być to ta ostatnia. Bałem się, że kiedyś rzeczywiście wstąpię w „nowe życie”. Chociaż wcale nie zamierzałem. Polskie drogi były
plastikowych butelek, mogło odlecieć lusterko wsteczne i jak wystraszony ptak uderzyć w przydrożne barierki. Zawsze miały opóźnienia. Czasami nie przyjeżdżały w ogóle. Rozkład jazdy był bardzo nieregularny, płynny. Chciałoby się powiedzieć: kapryśny. Kierowcy również byli z górnej półki. Z wąsem lub bez. Za to wszyscy z komórkami, przez które omawiali sprawy bieżące. Jak to Janek, kurwa, wczoraj trochę przesadził, jak się małżonce skórzany but w drodze do sklepu rozpierdolił, jakby się kurwa jeszcze napił, ale musiał wcześnie wstać, bo miał rejs do Krakowa. Na siedzeniach nie dało się wysiedzieć. Z podróżnymi porozmawiać. Chyba że o pączkach z Wadowic. Trzeba było koncentrować się na sobie. Albo obserwować zwykłych pasażerów, kierowców, stare babcie, studentów. Mistycyzm splatał się tutaj z gore, wysokie z niskim, ludowe z elitarnym, osamotnienie z tłumem. Stare Życie z „Nowym”. Wzdłuż wiejskich dróg wyrastały krzyże jak grożące palce Boga. Musiałem mieć samochód. Choćby wirtualny. Wszystko jedno jaki.
ha!art nr 48
wyjątkowo depresyjnie. Ponura wyobraźnia przestrzenna polskich rolników, jakaś dziwnie powykręcana romboidalna geometria pól i lasów, zimowe światło – to wszystko powodowało, że miałem ochotę się powiesić. Przed samobójczymi myślami ratowała mnie tylko wódka. Piłem z kompanami podróżującymi w tym samym przedziale. Wymachiwali sztandarami jak krzyżowcy przed walką z mahometanami. Rozumieli mój smutek. Jechali na mecz piłki nożnej. Lider grupy kibiców częstował mnie papierosami, chociaż w przedziale nie można było palić. Głowę miał łysą jak więzień z Kołymy. Mówił, że czuje się z nimi spokrewniony. Jego dziadek spędził młodość w Chabarowsku. Na znak szacunku wobec dziadka goli głowę raz na tydzień tępą maszynką, którą po nim odziedziczył. A razem z nim wszyscy wierni wasale. Konwersacja w przedziale przebiegała w przyjaznej atmosferze. Chłopaki pytali mnie, czy znam zawodnika Jelenia. I skoczka Małysza. I śpiewaczkę Dodę. I prezesa Kaczyńskiego. Wesoło przytakiwałem, wchłaniając kolejną porcję wyborowej. Pociąg parę razy niespodziewanie
− 23 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów Patrik Oriešek
Wcześniej czy później każda konwersacja w tym kraju sprowadzała się do samochodów. Nie był to kraj dla ludzi bez samochodów. Samochód określał status jednostki. Ekonomiczny, społeczny i parafialny. Człowiek bez auta był podejrzany. Niebezpieczny. Potencjalny wariat, morderca lub żul. Najgroźniejsi byli ci, którzy przemieszczali się transportem publicznym. Dla groźne i niebezpieczne. Jeździli nimi szaleńcy, którzy nie respektowali tych już nie było ratunku. Chyba że szybko zakupią jakiś pojazd. Choćby żadnych przepisów. Ani praw fizyki. Wyprzedzali we mgle, w deszczu, na taki, którym nie można jeździć. oblodzonej jezdni. Nie przeszkadzała im żadna pogoda. Najważniejsze, Mój przypadek był więc beznadziejny. Nie chciałem kupować samochodu by o minutę wcześniej dojechać do celu. Jakby w ogóle nie zależało im i lubiłem jeździć mpk. na życiu. Jedynie błyskające koguty samochodów policyjnych były w sta- Po pewnym czasie przestało mi wystarczać podróżowanie na trasie Kranie ich poskromić. Albo karetki zbliżające się się do miejsca wypadku, ków–Cieszyn. Chciałem widzieć więcej. Zacząłem podróżować po całym z którego wywoziły trupy. kraju. Chciałem poznać każdy zakamarek. Centrum i peryferie. Zrozumieć Busiki, którymi podróżowałem, były w naprawdę kiepskim stanie. Pry- kraj i ludzi, którzy go zamieszkiwali. Do dzisiaj nie potrafię pojąć, dlaczego waciarze, którzy chcieli rozkręcić biznes, przywozili je wprost z tureckich próbowałem to zrobić racjonalnie. Za pośrednictwem logicznego myślenia, złomowisk – po stłuczce, rozwalone, z przekręconymi tachometrami, ze systemu zdań analitycznych i jednoznacznych pojęć. Przecież Polska była dla zniszczonymi oponami. Rdza zżerała blachę, gryzła ostrymi zębami podłogę mnie tak samo egzotyczna jak Kambodża czy Sierra Leone. Początkowo czystopniowo odłupującą się od karoserii. Wnętrza były ciemne, wypatroszone tałem w podróży wyłącznie prace polskich logików. Ajdukiewicza, Tarskiego, jak jesiotr. Mogły zostać wykorzystane jako miejsce akcji w filmach grozy. Szaniawskiego, Łukasiewicza, Bocheńskiego. Ich rozważania w niczym mi Lub w perwersyjnym sadomasochistycznym japońskim porno. Metalowe nie pomogły. Nie potrafiłem skonstruować zdań o polskiej rzeczywistości, krzesła przytwierdzone do podłogi gigantycznymi śrubami, poplamione które byłyby prawdziwe. Żaden teoretyczny model Polski nie sprawdził się olejem dziurawe tapicerki, łańcuchy zwisające z luków bagażowych, poroz- na tyle, abym zajął się nim dłużej. Pozostał jedynie eksperyment. W dużej rzucane narzędzia. Tak mogły kiedyś wyglądać wnętrza w filmach Masao mierze estetyczny. Doświadczanie krainy. Obserwowanie faktur, fasad, Adachiego: Aborcje, Rewolucje kontroli urodzeń, Gdy embrion rusza na łowy. wzorów. Zapachów i smaków. Niejasne impulsy i odczucia. Fragmenty Najchętniej podróżowałem pojazdami firmy Comfort Bus. Ich wnętrza opowieści, krótkie sekwencje obrazów pełne kresek i plam. były najbardziej obskurne. A busiki psuły się najczęściej. Pełne niespo✴ dzianek. Mogło im odpaść przednie koło i doturlać się do rowu pełnego Podczas powolnej jazdy pociągiem Polska centralna oddziaływała na mnie
rozdział 1 (Wy)obrażeni
To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów Patrik Oriešek
zatrzymał się w szczerym polu. Abym nie zmarzł, dostałem szalik z dużymi napisami dla dyslektyków. Widok sikających w szeregu krzyżowców napawał moje piersi dumą. Podziwiałem ich. Alkohol wszelkiego rodzaju lał się wysokimi łukami na zmarznięte grudy polskiej ziemi jak kolorowa tęcza. Wytrzeźwiałem dopiero w Łodzi. Amol doprawiony etiopską kawą i pseudoefedryną nareszcie zadziałał. Robotnicze osiedla, opustoszałe fabryki, zapyziałe skwery z modernistycznymi klockami, które nie pasowały do szorstkiego polskiego klimatu. Szare ściany obsmarowane kwaśnymi deszczami, podwórka, na których srały bezpańskie psy, zaułki żulami śmierdzące, kocie ścieżki prowadzące do sklepów z wódką, działające wciąż socrealistyczne domy handlowe, śródmiejskie dyskoteki napierdalające do szóstej rano, pijane kanary w popołudniowych tramwajach, policja nieingerująca w zabawy dzieciaków trzęsących rachitycznymi kamienicami przeznaczonymi do rozbiórki. Subtelne piękno mokrych ulic. Ten siermiężny polski Detroit zawsze potrafił mnie rozweselić. W Toruniu wyczerpał się łódzki trans. Z wielką przyjemnością odwiedziłem kilka knajp. Bar Marakesz ze statuetką jednookiego Buddy, oczojebną hacjendę Pancho Villa, która mieściła się w gotyckim budynku, Moose Cafe – raj dla hipsterów, których w tym ludycznym, piernikowym mieście
na to, jak bezpiecznie wystawiać się na niebezpieczeństwo, na tajemne zło świata, które istniało wyłącznie w wyobraźni autorów. Do innych gatunków byłem nastawiony jeszcze bardziej sceptycznie. Polska poezja, zresztą jak każda inna, nie mówiła o niczym. Doskonale za to sprawdzała się podczas krótkich podróży. Na przykład z Krakowa do Olkusza. Historia z kolei niczego nie uczyła. Pasowała na długie trasy. Na przykład do Gorzowa albo Morąga. Sugerowała jedynie, że sąsiednie mocarstwa przesuwały Polskę w regularnych interwałach ze wschodu na zachód jak starą, posklejaną szafę, która przeszkadzała im w generalnych remontach. Zmiany granic przypominały niezdecydowane ruchy Frankensteina na wózku inwalidzkim na środku dużego skrzyżowania, chwilę przed zderzeniem z tureckim tirem. Dla mnie, człowieka z krainy, która nie istniała, a więc nie miała żadnej tożsamości, taki sposób egzystencji historycznej wydawał się jeszcze bardziej absurdalny niż bycie w niebycie. ✴ Obudziłem się na ławce. Było zimno. Na ulicy lśnił szron. Pamiętałem, że jechałem autobusem. Kierowca nie miał banknotów ani monet. Oczekiwał, że zapłacę wyliczoną sumę. Nie zapłaciłem. – Panie, powinieneś wiedzieć, ile kosztuje bilet – warczał jak pies przyw ogóle nie było. Miasto nie podobało mi się nawet po dwóch setkach, które wiązany do pordzewiałego roweru. wychyliłem w towarzystwie miejscowej działaczki feministycznej narzeka- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Tak mi się przynajmniej wydawało. jącej na brak perspektyw. Wyglądało jak poturbowane bydlę, które ukradł Wokół mnie wyrosły jakieś dziwne białe stodoły poprzecinane ciempijany złodziej i niewprawną ręką poprzepalał na skórze znaki poprzedniego nymi belkami. Nie mogłem się zorientować, gdzie jestem. Okazało się, że właściciela. Zrobił to parę razy. Dlatego, że kręciło mu się w głowie, ale w Bydgoszczy. I że te stodoły, pod którymi leżałem, to zabytkowe spichleteż z sadystycznej potrzeby. Był to zresztą problem większości polskich rze. Symbole miasta. Biegłem długimi alejami, żeby się rozgrzać. Policyjne miast. Szczególnie na „Ziemiach Odzyskanych”. Wszędzie czuło się powiew patrole przyglądały mi się bacznie, ale mnie nie zatrzymywały. Podobnie wczesnych lat dziewięćdziesiątych. To nieudolne naśladowanie zachodnich jak w Toruniu, tu też miałem wrażenie katastrofy mieszczaństwa. Jakiegoś miast przyprawiało o zawrót głowy. W poniemieckich miastach wydawało straszliwego kataklizmu, dżumy, nalotu szarańczy z innej czasoprzestrzeni, mi się, że jestem ostatnim dinozaurem wędrującym przez świat pojebanej ataku wirusa eboli, który wygnał z miasta rodzimych mieszkańców. Ulice estetyki, której nie ma już nawet w albańskich komiksach. były wielkomiejskie, ale styl życia mieszkańców świadczył o czymś zupełnie Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za parę dni wyląduję w Grudziądzu. innym – utrwaleniu wiejskich manier. Szerokie ulice były puste. Ogromne Logika i racjonalne myślenie poniosły klęskę, zainteresowałem się więc prozą. przestrzenie, na których rozpościerało się miasto, stwarzały wrażenie nie Wydawało mi się, że Polska będzie lepiej zrozumiała przez pryzmat lżej- skończoności. Czułem się tam jak w Bratysławie. Dosłownie i w przenośni. szych gatunków. Prozę romantyków i pozytywistów ignorowałem z zasady. Strasznie napierdalała mnie głowa. Potrzebowałem snu. Było to dość karkołomne, zwłaszcza w przypadku romantyków, ponieważ Z daleka, jakby przez wodę, do moich uszu dolatywały niepokojące dźwięki. era cierpiących geniuszy nigdy się w polskiej literaturze nie skończyła. Polscy Otworzyłem oczy, ale nic nie było widać. Skowyt narastał. Uświadomiłem artyści cierpieli z zadziwiająco niewyczerpalną energią i młodzieńczą bez- sobie, że pochodzi z łóżka obok. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemczelnością. Cwaniakowali, używając niegramatycznych struktur, uprawiali ności. Niezrozumiałe jęki przeistoczyły się w agresywne słowa. nieznośnie afektowaną językową żonglerkę, nie udając już nawet, że mają – Ja pierdolę! Boli mnie! Zabiję! Ja pierdolę! coś do powiedzenia. W sześcioosobowym dormie paliło się światło. Mój współlokator ma Ciągle jednak kusiło mnie racjonalne myślenie. Jedyna polska powiastka filozoficzna nie działa się jednak w Polsce, lecz w szesnastowiecznym Meksyku. Później zacząłem czytać literaturę podróżniczą. Nawet jeśli nie była o Polsce. Konsumowałem ją jak hamburgery. Na miejscu. Intelektualno-poznawczy fast food. Wszystkie reportaże były jednakowe. Doprawione autorską omnipotencją. Autorzy wiedzieli zawsze więcej i lepiej niż ludzie, o których pisali. Mieli dostęp do każdego, o kim pomyśleli. Począwszy od nowo wybranego premiera, skończywszy na dowódcy nieznanej nikomu grupy separatystów. Każdy napotkany człowiek był dla nich reprezentatywny. Autorom zawsze udawało się wydostać z tarapatów, nawet tych nierozwiązywalnych. Narrację mogła w trybie awaryjnym prowadzić nawet odcięta głowa. I wcale nie było istotne, czy jest to głowa mudżahedina czy ściętego pisarza. Był to tylko naiwny kamuflaż. Inny, bardziej elegancki sposób na bycie romantycznym w XXI wieku. Pomysł
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
szerował tam i z powrotem po pokoju. Facet koło czterdziestki, dobrze zbudowany, o kocich ruchach. Ciągle przyśpieszał. W jego oczach pojawiało się szaleństwo. A może po prostu straszliwy ból. – Ja pierdolę! Boli mnie! Boli! Nie bój się! Zabiję! W mieście nie było hosteli, musiałem więc zatrzymać się w zapuszczonym schronisku młodzieżowym. Opcja siermiężna, ale pociągająco tania. Na korytarzach unosił się smród gotowanej kapusty i lizolu. Dostałem pokój z tym dziwacznym, gburowatym facetem, niedoszłym wychowankiem warszawskiego AWF. Dwa dni temu wypuszczono go z aresztu śledczego w Toruniu. Czyżby miał zamiar tam wrócić? Czyżbym miał mieć z tym coś wspólnego? Próbowałem go uspokoić: – Spokojnie, wyluzuj człowieku, będzie dobrze. Uspokój się. Obłąkańczo chodził z kąta w kąt i nie przestawał krzyczeć. Pół godziny później nie wytrzymałem i zacząłem się drzeć:
− 24 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
potrafił zrozumieć, dlaczego codziennie słyszy kaznodziejów wypowiadających się na tematy, o których nic nie wiedzą. – Dlatego uciekłem z domu – mówił. – Myślałem, że w Europie będzie inaczej. A tu dzieje się dokładnie to samo, co w Kano. Powiedziałem mu, że w Polsce nawet ateiści chodzą do kościoła, wierzą w istnienie duszy, biorą ślub kościelny, chrzczą dzieci i wysyłają je do szkół zarządzanych przez święty kościół katolicki. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Każdy, kto nie wierzy w Boga, jest wariatem. Ty również, chociaż nie jesteś złym człowiekiem. Ale ta hipokryzja wiedzie ludzi na zatracenie. Ulice Grudziądza były życzliwe jak pijaczek staczający się do rowu. Męczył nas głód, ale nigdzie nie dało się nic zjeść. Największym wydarzeniem w mieście przez ostatnie dwa stulecia było otwarcie galerii handlowej. Wszyscy klienci wcinali mityczne polskie dobro – kebab w cieście, bo na miejskich straganach jeszcze go nie było. Nie było Greków ani Turków, Jugoli ani Ruskich. Nowoczesność obchodziła Grudziądz szerokim łukiem. Jedynym kontaktem z nią była galeria handlowa. Wszystko inne przypominało obskurną melinę. Dresa można ucywilizować, z menela zrobić eleganta, ale z Grudziądza miasto będzie trudno.
Bruki Kokocka, Górne Wymiary, Nowe Dobra, Lisie Kąty, Jamy, Zarośle, Okrągła Łąka. Co się działo w tych domach na odludziu? Czy w ogóle ktokolwiek coś o tym wiedział? Latem następnego roku, zanim Sulejmana wydalono z Polski za publiczne niszczenie gipsowych figurek Matki Boskiej w Licheniu, objechaliśmy kujawsko-pomorskie ponownie. Sierpniowe słońce pod dziwnym kątem oświetlało pofalowany krajobraz, pola kukurydzy, zielono-srebrne wierzby, domy porozrzucane na dużej przestrzeni tak, że wszystko to razem wyglądało sensownie, całkiem ładnie i kojąco. Ciężko przyznać, ale logika kujawskiej wsi w miękkim świetle ciepłego, letniego popołudnia wydawała się całkiem do przyjęcia. Łagodnie prezentowała wiekowe osiągnięcia polskiej myśli politycznej. Zawierała syntezę koncepcji urbanistycznych i śmiałych ideałów społecznych. Każdy niech będzie panem na swojej ziemi, w swoim domku na zadupiu. I niech zatruwa życie sobie i innym jak chce. Hałasem, smrodem, spalinami. Bo to, w jaki sposób żyje, nie powinno nikogo obchodzić. Polacy w miastach lubili spędzać czas razem. Odurzać się w tłumie. Przeżywać grupowo zatracenie. Wyszukiwali wszelkich sposobności. Jeśli ich nie było, sami je stwarzali. Kiedy zabrakło papieża, wysyłali samolot zapakowany elitami politycznymi na wschód. I czekali, co się wydarzy. Wstydzili się nagiego ciała. Korki w męskich toaletach potęgowały we mnie
Krzyżackie zamki wzbudzały w Sulejmanie strach, którego nie był w stanie wytłumaczyć. Otwierały w nim potężne drzwi prowadzące do najskrytszych fobii. Podświadomość przetaczała się jak niebezpieczna rzeka wyrzucająca na brzeg ciała jego martwych alter ego. W Elblągu, który głośno pretendował do zostania pierwszym polskim Disneylandem, stan Sulejmana nagle się poprawił. Zarżałem śmiechem, widząc tę makietę. Formalne zamysły twórców architektonicznego cudu nad Wisłą były tak rozkosznie nieudolne, że Sulejman przy robieniu zdjęć radośnie podskakiwał i wymachiwał długimi rękoma. Północna Polska zdecydowanie potrzebowała więcej takich drapieżnych projektów. Miejscowi patrzyli na nas jak na wariatów. Biegaliśmy, wskazując palcami kolejne okazy z betonowej płyty. Miasto nie wyglądało dobrze nawet na zdjęciach. Przypomniało mi to Bystrzycę Kłodzką, którą widziałem trzy lata temu. Kiedy trzaskałem zdjęcia uroczo rozjebanym kamienicom sypiącym się na łby podchmielonej braci, zaczęli robić straszne miny. Wielkim wyzwaniem dla mieszkańców śródmieścia były moje zielone spodnie. Kojarzyłem im się z niemieckim pedałem. Z puszkami piwa w rękach grozili, że spuszczą mi łomot. Bali się, że przy wywoływaniu zdjęć mogę tajemniczymi machinacjami spedalić ich czyste, dresiarskie dusze. W ciemni, myśląc o pedałach, wpadłem na inny pomysł. Miała to być ostatnia próba uchwycenia Polski umysłem. Opisać teren zamieszkany
uczucie ulgi, bo wiedziałem, że pisuary na pewno będą wolne. Oburzone spojrzenia w przebieralniach, na basenach, na plażach, w saunach. Krzyki, wrzaski młodych ojców, jak to dziecko ma normalnie dorastać, skoro musi oglądać moją włochatą dupę. „W zakrystii” – myślałem sobie – „najlepiej pociągając przy tym za pas do sutanny”. Lubili się kłócić. Byli w stanie zgodzić się tylko w czterech kwestiach. Nienawiści do Ruskich, boskiej nietykalności polskiego papieża, na której zawsze kończył się liberalizm polskich elit politycznych, konieczności kapitalizmu i odmowy ustrojowi socjalistycznemu jakichkolwiek pozytywów lub osiągnięć cywilizacyjnych. Każdy zakamarek przestrzeni publicznej zagracony był krzyżami lub billboardami. Mury i ściany – idiotycznymi tagami. Sulejman mieszkał w Polsce zbyt krótko, żeby się przyzwyczaić do tego abstrakcyjnego pomieszania teokracji z neoliberalizmem. Do prób urynkowienia każdego obszaru rzeczywistości, a zarazem wypełnienia go treściami symbolicznymi. Nie
przez naród polski obiektywnym językiem imperialnych dyscyplin paranaukowych. Transparentnym językiem brytyjskich antropologów. Tych dziarskich gentlemanów z Oxfordu, Cambridge, Londynu i Manchesteru, którzy w dzień badali system wierzeń ludów Bantu, a wieczorem pili czarną indyjską herbatę z mlekiem z cycka tybetańskiego jaka. Mowę tubylców znałem lepiej niż oni, a w terenie byłem już od paru lat. Chętnie podjąłbym się ekstensywnej analizy zasad ustalania pokrewieństwa wśród ludów zamieszkujących Dolny Śląsk lub Podhale. Nie miałbym też nic przeciwko badaniom eksperymentalnym nad życiem seksualnym polskich aborygenów z obszaru delty Wisły i Pojezierza Mazurskiego. Z systemem wierzeń tych ludów i szerokim polem znaczeń symbolicznych rozciągających się nad rytualnym kupnem samochodu byłem już dobrze obeznany. Również z cyklicznymi libacjami w bramie, związanymi z kultem zmarłych przodków. Organizację i strukturę społeczną tych plemion znałem na wylot. Doskonale orientowałem się w systemie
ha!art nr 48
− 25 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów Patrik Oriešek
– Kurwa! Jak się nie zamkniesz, będzie cię bolało jeszcze bardziej! Słyszysz? Wzbierała we mnie fala złości. Nic to nie pomogło. Nie słyszał mnie. Dalej pięcioma krokami przemierzał celę w swojej głowie. Musiałem się ewakuować, on najwyraźniej nie miał zamiaru. Recepcjonista udawał, że śpi. Był zdziwiony, że go budzę. W końcu przydzielili mi pokój na innym piętrze. W pokoju leżał student informatyki z północnej Nigerii. Wypiliśmy herbatę z melisy, ale nadal nie mogliśmy spać – z dołu docierały do nas całą noc przytłumione jęki. Tak poznałem Sulejmana. Rano pojechaliśmy do Chełmna. Sulejman był muzułmaninem, wódki ani piwa nie pił, a w kieszeni skakał mu makak. Bardzo dziki makak. Krótko mówiąc, nie nudziliśmy się. Miasto nie prezentowało się źle, tylko że wszystkie zabytki były zamknięte na kłódkę. Cukierkowy ratusz z wieżą ciśnień pośród wiejskich chałup zmuszał do myślenia. Humor poprawił nam rozklekotany autobus do Grudziądza. Dopiero jadąc kujawską wsią tym kombatanctwem polskich dróg, zrozumieliśmy odwieczne intencje polskich filmowców. Zawsze uważałem, że to zainteresowanie polskiego kina patologią społeczną, syfem, gwałtem i grabieżą jest wyolbrzymione. W północnej Polsce zmieniłem zdanie. Już nazwy wsi brzmiały tajemnie i złowieszczo. A zarazem prześmiewczo. Czarne Błoto, Zławieś Wielka,
To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów Patrik Oriešek
rozdział 1 (Wy)obrażeni
marzeń emerytalnych, rytuałach przejścia (chrztach, komuniach, zaręczynach, ślubach, rozwodach, pogrzebach), skomplikowanej hierarchii znaczeń związanych z pochodami patriotycznymi. Znałem się na świętych miejscach, kultach religijnych, miejscach pamięci pojedynczych ludów i odradzającym charakterze społecznym ustawek, organizowanych przez tajne związki młodych wojowników odzianych w pstre szaliki. Gdyby było to konieczne, byłbym w stanie myśleć nie tylko funkcjonalnie, ale też strukturalnie. Do mojej paranaukowej koncepcji antropologicznej doskonale pasował opis górnośląskiej konurbacji i kujawsko-pomorskiej wsi. W przyszłości mógłby to być wzorcowy dystopijny model społeczeństwa acefalicznego. Inne obszary plemienne, takie jak Podkarpacie, Podhale czy Podlasie, doskonale sprowadzały się do ram społeczeństwa segmentarnego. Przypomniałem sobie o Sulejmanie, który opowiadał mi o tajemniczych kamiennych kręgach na północy, o czarno-białych geometrycznych tkaninach w „cebulki” z podlaskich wsi, o maskach i przebierańcach, których widział w Beskidzie Śląskim. O kurpiowskich wotach, figurkach ludzi składanych w ofierze z życzeniem śmierci lub uzdrowieniach, które tak bardzo przypominały mu rodzinną Nigerię. Warszawska lekarka, z którą spotykałem się przez
które Polacy szanowali jeszcze mniej niż modernistyczną Gdynię, była socrealistyczna Nowa Huta. W odróżnieniu od bogacącego się morskiego portu ciągle śniła swój menelski koszmar. I na razie nikt nie wiedział, kiedy się z niego w końcu wybudzi. * – Poczęstujesz mnie pan papieroskiem? – Proszę bardzo. – Dziękuję. Skąd pan jesteś? – Ze Słowacji. – A dokąd pan jedziesz? – Do Krakowa. – Długa droga. Jak się panu Polska podoba? – Spoko. Ładny kraj. Różnorodny. – Gówno prawda. Popatrz pan przez okno. Jednolity syf. Chamstwo i mogiła. – Nie przesadzałbym. U nas jest tak samo. – Wszędzie pierdolona polityka. Wszędzie buszują oszołomy. Dupa, a nie państwo. Nie można w tym jebanym kraju żyć. – U nas też nie można.
pewien czas, wyznała mi w łóżku, że w niektórych podkarpackich wsiach jeszcze początkiem lat dziewięćdziesiątych stare baby przecinały martwym pęciny, aby nie mogli wrócić z zaświatów i szkodzić żywym. Życie tubylców było intrygujące i niezgłębione. W opis antropologiczny wpisywałem się również ja sam. Tubylcy uważali mnie za członka dzikiego plemienia, które chowało się przed światem w głębokich górskich dolinach, odżywiając się podczas srogich zim tylko smażonym serem z frytkami. Biedniejsi, których nie było stać na frytkownice, odżywiali się według wyobrażeń tubylców tylko chlebem z cebulą i bryndzą. Wiedzieli, że coroczne obrady starszyzny plemiennej odbywają się gdzieś daleko na południu, na styku dwóch dużych rzek, w wiosce nazywającej się Brno. Niektórym tubylcom kojarzył się z moimi rodzinnymi terenami plemiennymi egzotyczny napój o właściwościach wyskokowych – bororo. Mieszanka borowiczki z kofolą, którą piliśmy, żeby lepiej jeździć na nartach. Ten napój pozwalał przekroczyć granice. Nie tylko terytorialne, ale również kulturowe. Nikt się go nie wyrzekał. Wszyscy chcieli lepiej jeździć na nartach. Nawet Polacy. Oj, podjąłbym się tej próby antropologicznego opisu, podjął. Ale obawiam się, że nic by z tego nie wyszło. Polska mocno opierała się jakimkolwiek usystematyzowanym opisom. Trzeba było ją traktować w sposób wolny, metaforyczny, pełen dzikich analogii lub szczególnie
– A wiesz, że nie wierzę ci pan. Wy Czesi zawsze byliście sprytniejsi od nas Polaków. Zawsze mieliście lepiej. Zawsze mieliście jakiś pomysł, jak się z gówna wykaraskać. – No tak. Ale ja nie jestem Czechem. – A to wszystko jedno. Słowacja, Czechy, Słowenia. Szwejki. Cha, cha, cha. – To zależy od kontekstu, z jakiego Pan na to patrzy. – Jakie konteksty, panie kochany. Przecież nieraz u was byłem. Piwo, gulasz, knedle. Praga, Brno, Budapeszt. Liczą się konkrety, a nie konteksty. – Ale konteksty w tej akurat sprawie są najważniejsze. – Co pan pierdzielisz! Jakie konteksty?! Konteksty do niczego się nie nadają! Zresztą papierosa dopaliłem, to konteksty niech spierdalają w czarną dupę. A Pan również. Bo Pan w mordę dostaniesz. Widać, że chociaż całą Polskę przejechałeś, to w ogóle niczego nie zrozumiałeś. Spieprzaj dziadu! I w ten oto subtelny sposób chciałbym zakończyć ten wprawdzie niemiły tekst o zabarwieniu gonzoidalnym. Bo znów jestem w podróży. Zostawiam za sobą żółte dymy Krakowa, toksyczne chmury, z których padają toksyczne deszcze do toksycznych rzek pełnych toksycznych nurtów. Mijam Kalwarię, Wadowice, Kęty. Zasypiam. We śnie słyszę dźwięk pękającego szkła, wyginającego się metalu. Zbliżam się do tego mistycznego miasta na granicy dwóch kontynentów, dwóch światów, do krawędzi czasu. Zbliżam się do niego, unosząc się nad polami, pędząc coraz szybciej. Rozpoczynam „Nowe Życie”.
sprośnych alegorii. Była chaotyczna, biedna, brudna, podchmielona, rozwalona. Podnosiła się z kolan, aby znów paść na ryj. Do błocka, z którego powstała, a z którego nigdy się nie wydostała. Pretendowała do nieśmiertelności. Do boskości, na którą według siebie zasługiwała. A o którą cały czas walczyła ze swoim największym wrogiem, Trzecim Rzymem – jeszcze brudniejszym bratem – Wielką Moskowią. ✴ Po dwóch dniach dostaliśmy się nad morze. Zwiedziliśmy Tolkmicko, Braniewo, Krynicę Morską, Mikoszewo, Gdańsk i Sopot. Przeszliśmy na piechotę Hel i naprawdę było to piekło – szczególnie estetyczne. Niekończące się bestialskie torturowanie obrazami, ulicami, sklepami, bibelocikami, zapachami. Jeżeli diabeł rzeczywiście istnieje, musi być polskim dizajnerem. Albo architektem. Pożegnaliśmy się w jednym z dwóch miast, które w tym wielkim kraju jako jedyne nadawały się do życia – w Gdyni. Tym drugim miastem,
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 26 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Na oślep ołeksij czupa | tłumaczenie: ziemowit szczerek
Tak się stało, że pisząc książkę, której akcja dzieje się w Warszawie, robiłem to po omacku, na oślep. Pisząc o Polsce, nigdy tam nie byłem. I oto, jesienią 2014 roku, pierwszy raz wybrałem się do wymarzonej Polski. imieninowy tort, i od tego aż się w głowie kręci. I oto, jesienią 2014 roku, pierwszy raz wybrałem się do wymarzonej Polski. warszawa Odcinek pierwszy. Jeśli dobrze pamiętam, pierwsze moje skojarzenie z Polską to szlachta. Szlacheckność, arystokratyczność – cała ta chujnia, jakiej Ukraińcom kategorycznie odmówiła historia. Ukraińcy – z definicji robotnicy, pracownicy, a nie żadna arystokracja. A Polacy – szlachta. Oczywiście szlacheckość to taki sobie kodeks postępowania, który pozwala patrzeć na niższe warstwy jak na gówno, a na równych sobie – z wyjątkową powagą, wszystkie drażliwe kwestie rozwiązując za pomocą pojedynków. Jedno z moich pierwszych doświadczeń z Warszawy – w środku nocy, przy wejściu do autobusu na stacji Warszawa Centralna jakiś gówniarz, trzymając się za poręcz pod sufitem, robi akrobatyczny numer i wykopuje obiema nogami przez otwarte drzwi pijanego faceta, po czym podchodzi do niego, dodaje mu jeszcze pięściami po mordzie i spokojnie wraca do polską przyjaciółką, Dorotą. Prawie wszystko to, co wiem o Polsce – to jej autobusu. Pobity facet domaga się rewanżu, domaga się, żeby gówniarz zasługa, i to jej wiedza była czynnikiem decydującym o moim postrzeganiu wyszedł i „załatwią sprawę”, na co młody pięknym, lecz pozbawionym Polski. Z Dorotą wędrowałem po Warszawie – jak ślepy i głuchy – a ona etykiety językiem każe starszemu iść się umyć i przespać w domu. Trzecia opowiadała mi o kolorach, o dźwiękach, o zapachach miasta, o jego oby- w nocy, autobus pełny. Nikt nie podchodzi, nawet kierowca, któremu zeczajach i historii. Dopiero kończąc książkę, pojąłem, że po uszy zakochałem psuły się drzwi automatyczne i który kilka razy przechodził między tymi się w Warszawie. Tak bywa, co robić. dwoma, majstrując coś przy wejściu do autobusu. Nikt nie podchodzi. Polska w tym czasie wydawała mi się najbardziej komfortowym miej- Pojedynek, kurwa. Szlachta. scem na świecie, a moja wyobraźnia posłusznie przybliżała tamtejsze życie Odcinek drugi. Późno wieczorem, prawie w nocy idziemy Pragą, o której do rajskich standardów. Budynki w centrum zbudowane były z karmelu, pisałem, nie widząc ani razu. Teraz ją widzę i sycę się wrażeniami, serce mi dresiarze słuchali Szopena, czytali Wojaczka, a zwykli Polacy byli elegancko bije jak szalone – nie codziennie jesteś w miejscu, które doskonale znasz ubrani i szlachetni. Należało to wtedy sprawdzić w praktyce, ale znów jakoś zaocznie, a teraz sprawdzasz, czy wszystko odpowiada wyobrażeniom. się nie składało i nie składało – to brak pieniędzy, to rewolucja, to coś tam Warszawską Pragę opisywano mi jako dzielnicę bandycką, rezerwat dresów jeszcze – jak to zawsze na Ukrainie. i kryminalistów, gdzie najlepiej nie chodzić po nocy. A ja sobie idę i nicze Moja wiedza na temat Polski się gromadziła, fantazja podpowiadała więcej, go złego nie widzę. Od czasu do czasu wytacza się z bramy jakieś pijane jak to bywa w głowie dziecka, które próbuje sobie wyobrazić, jak wygląda towarzystwo, ludzie głośno gadają, ale raczej nie są agresywni. To zabawa
ha!art nr 48
− 27 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Na oślep Ołeksij Czupa
Życie – to ciąg zbiegów okoliczności. I każda z tych okoliczności – to życie. Jeśli ktoś by mi trzy lata temu powiedział, że będę mówił po polsku, że pokocham Polskę i że bohaterowie mojej pierwszej wydanej powieści będą tam mieszkali – za nic bym w to nie uwierzył. Historia mojego kraju nauczyła mnie traktować sąsiadów z podejrzliwością i ostrożnością, nauczyła oczekiwać od nich podłości i ciosów. Ale tu mamy do czynienia z przypadkiem, w którym – wybaczcie powtórzenie – przypadek wpływa bezpośrednio na życie i radykalnie zmienia jego priorytety i kierunek. Tak się stało, że pisząc książkę, której akcja dzieje się w Warszawie, robiłem to po omacku, na oślep. Pisząc o Polsce, nigdy tam nie byłem. To pieniędzy nie było, to czasu, to jeszcze czegoś i – koniec końców – mieszkałem wtedy w Donbasie, z którego było po prostu niewygodnie tam dotrzeć. Książkę pisałem w oparciu o inne książki, o mapy Warszawy, o niekończące się spacery po mieście w Google Street View, ale przede wszystkim – o rozmowy z moją
Na oślep Ołeksij Czupa
rozdział 1 (Wy)obrażeni
w porównaniu z miastem, w którym przeżyłem całe życie. Dorotka chce mi coś pokazać, ciągnie w jakieś podwórza. Tam, w bramie, stoi trzech chłopaków, zdaje się, z flaszką. W swoim mieście nie zaryzykowałbym zagadać do podobnych postaci w podobnych okolicznościach, ale tu – pytamy ich o drogę. Chłopaki grzecznie objaśnili nam, jak ominąć dziurę w chodniku, jak przejść przez pęknięcie w starym murze, który biegnie przez podwórze. Wierzymy ich radom, szybko przechodzimy przez nierówne podwórko, wchodzimy w dziurę w ścianie i już po minucie jesteśmy w innej Pradze, niedzisiejszej, cudownej, ciemnej i tajemniczej. W tej, w jaką wstawiłem
i nagle, i nagle na jednym z placów widzimy, jak na jakąś scenę wnoszą instrumenty. – O, fajnie, wieczorem jakiś koncert będzie, zajrzymy? – pytam. Przybylski się na to krzywi jakby zjadł cytrynę i mówi: – Wygląda na to, że to organizuje rada miejska, a jeśli tak, to prawie na stówę jakieś gówno. – Myślisz? – Sam zobaczysz – podsumowuje i idziemy na piwo. A wieczorem, spacerując nieopodal tego miejsca, nadziewamy się na
kiedyś bohaterów swojej książki. Uprzejmość, z jaką chłopaki na odludnym podwórzu, późno w nocy pokazali nam drogę, była dla mnie szokiem. U siebie spodziewałbym się w odpowiedzi na swoje pytanie dostać nóż pod żebra. Szlachta, kurwa. poznań W mojej opinii Polacy to jeden z najbardziej religijnych narodów Europy. Nie wiem, jak tam u nich z wiarą, prawdziwą wiarą, ale zewnętrzne oznaki religijności – na wysokim poziomie. Znaczy – mówiąc „Polska” – w pierwszym szeregu mam na myśli szlachtę, w drugim – Kościół. Nie mogę sobie wyobrazić Polski bez katolików i katolików bez Polski. Te dwa pojęcia są ze sobą związane w mojej głowie tak mocno, że można między nimi postawić znak równości. Idziemy wieczornym Poznaniem, Przybylski pokazuje nam centrum
tłum ludzi w koszulkach z napisem „Jezus – mój najlepszy przyjaciel”. Takie rzeczy zawsze mnie wkurzają, nawet nie wiem czemu, może dlatego, że mi szkoda Jezusa: chowa się przed ludźmi dwa tysiące lat, a jacyś kolesie głupawo się z nim obnoszą, mówiąc: „Dżizas – mój frend, my z nim najlepsze ziomy”. Coś mnie w tym drażni, serio. Ale najlepsze dzieje się później. Wychodzimy na plac, który mijaliśmy w dzień – i widzę, że Przybylski miał rację. Na scenie śpiewają (wykonują, pohukują, wykrzykują) – chrześcijański hip-hop. Pod sceną bawi się kilka tysięcy osób, prawie wszyscy w koszulkach „Jezus – mój najlepszy kumpel”. Mnie, agnostykowi, robi się w tym tłumie nieswojo. Przedzieramy się przezeń na przeciwległy koniec placu, ludzie dookoła coś podśpiewują, wymieniają się bibliami i numerami telefonów. – Co jest z nimi? – pytam Przybylskiego.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 28 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
– Nic, takich dużo, to, generalnie, norma. – A co świętują? – Dzień papieski. Rocznicę wybrania Karola Wojtyły na papieża. – Aha, jasne – mówię. No bo co tu powiedzieć. Wychodzimy z placu, idziemy przez dziwną fontannę. Takie wrażenie, jakby się po wodzie szło. Coś mi się skojarzyło, ale sceneria przed oczyma szybko się zmieniła i myśl uleciała. – A jeszcze rano będzie w tej intencji maraton – dodaje Przybylski. – A jakie to ma dla mnie znaczenie – mówię. Miało. Ten maraton zaczął się w niedzielę rano pod oknami mojego hotelu. Disco waliło w głowę, uczestnicy maratonu się rozgrzewali, wodzirej wesołym głosem wzywał do wzięcia udziału. Zabiłbym go, serio. lublin W mojej głowie pojęcia „Niemiec” i „Polak” znajdują się bardzo blisko siebie. Zawsze to Zachód. I dlatego wybrawszy się do Polski, spodziewałem się zobaczyć tam punktualnych i odpowiedzialnych ludzi. Ważne jest dla mnie, kocham wręcz, gdy ludzie szanują mój i swój czas, gdy sprawy załatwia się szybko i bez zbędnej gadaniny. Na Ukrainie zawsze mnie
i słabą znajomość politycznego słownictwa nie rozumiałem do końca. Ale hałas, jaki robili, dowodząc czegoś, przekonał mnie, że to wszystko populizm: ten, kto wygaduje głupoty, prawie zawsze krzyczy. Tak czy inaczej, idąc, myślałem o tym, że spotkanie było przyjemne. Nagle zastąpiło mi drogę czterech. Poprosili o papierosa. Wyciągnąłem parę papierosów, zapalniczkę, oni podziękowali, zapalili i poszli przede mną. Ja też chciałem zapalić, ale ostatni papieros wypadł mi na mokry chodnik. Zakląłem głośno po ukraińsku. Usłyszawszy to, chłopaki zatrzymali się i wrócili do mnie. Byłem nieco zdezorientowany. Obstąpili mnie ze wszystkich stron. – Jesteś z Ukrainy? – spytał mnie jeden z nich. – Tak, z Ukrainy. A co? – A skąd? – dobiegło mnie pytanie, a ja oprócz niego usłyszałem dźwięk, którego z niczym innym nie można pomylić: jęk, z jakim otwiera się składany nóż. – Z Donbasu – mówię. Chłopaki popatrzyli po sobie, poszeptali między sobą. – Idziemy na piwo? – zaproponowali. – Nie mam kasy. – To nic, my stawiamy. Pierwszego dnia w Lublinie byłem na pogotowiu. W pierwszy, kurwa, dzień. Zaszliśmy do jakiegoś baru, obsiedli mnie ze wszystkich stron. Ze mną wszystko było okej, ale ja, dobra dusza, poszedłem towarzyszyć – Co tam, banderowcy ludzi wyrzynają? Junta ostrzeliwuje pokojowe miasta? Jesteś uchodźcą? jednemu turyście z Ukrainy, który po polsku nie umiał. Siedzimy więc na pogotowiu, niepokoimy się. Koleś, z którym przyjecha- – No, coś w tym guście. łem, kaszle krwią czy żółcią – nie mam pojęcia. Od czasu do czasu blednie – Jebani banderowcy, wyrzynają spokojnych ludzi na wschodzie. Donbas i traci oddech. Lekarze zapisali jego dane i zniknęli. Za to wszystko wokół ma być niepodległy, to nie Ukraina. Gubariew – to wiekopomna postać, czyste i wymyte. taki powiedzie ludzi do walki! – krzyczał mi jeden do ucha. Po jakimś czasie zjawia się przed nami lekarz i mówi, powiedzmy: „Cześć – A Striełkow, Striełkow – jaki przystojny! – przerywał mu inny. chłopaki. Ja się wami będę zajmował”. – Za Noworosję! Za Słowiańsk! Śmierć Banderze! – zawołali wszyscy. – Super – mówię – mój przyjaciel prawie umarł, czekając na pana. Nikt się nawet nie pokapował, że nie przyłączyłem się do toastu. – No, ale nie umarł – mówi lekarz – a wy skąd? – A potem, jak już wasz Donbas będzie niepodległy – mówili oni – to – Z Ukrainy – mówię. my sobie zabierzemy z powrotem Wołyń i Wschodnią Galicję. – A do Lublina po co przyjechaliście? Miasto pooglądać? – pyta. – Jeśli wy, chłopaki, dojdziecie kiedykolwiek do władzy – powiedziałem – – Nie do końca – odpowiadam. – Jesteśmy pisarzami, zaproszono nas. to szybciutko nam oddacie Chełm, Rzeszów i Przemyśl. – O, fajnie – lekarzowi błysnęło oko. – Ja jego wyleczę – pokazał na Zapadła cisza. Znów usłyszałem zgrzyt otwieranej kosy.
ha!art nr 48
− 29 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Na oślep Ołeksij Czupa
denerwowała nieodpowiedzialność moich współobywateli. Odcinek pierwszy. W Lublinie już pierwszego dnia uszkodziłem telefon. Już pierwszego, kurwa, dnia. Przychodzę do recepcji hostelu, proszę, żeby pani sprawdziła w Google, gdzie jest najbliższy serwis. Pani daje mi adres o godzinę drogi stąd. „Dobra – myślę – poszukam po drodze do centrum”. Punkt naprawy komórek znajduję sto metrów od hostelu. Otwarte od dziewiątej do osiemnastej. Rano przybiegam tam już o dziewiątej. „Usterka niewielka – myślę – szybko się uporają, pobiegnę z powrotem na śniadanie”. Tymczasem czekam, dziewiąta, piętnaście po dziewiątej – nikogo nie ma. Zaczął lać deszcz. Wpół do dziesiątej, za piętnaście – to samo. O dziewiątej pięćdziesiąt pięć niespiesznie, pogwizdując radośnie, przed drzwiami zjawia się facet i zaczyna dzwonić kluczami. – O, pan do mnie – mówi do mnie, zmokniętego i złego. – Tak, do pana. Napisane jest, że od dziewiątej otwarte. – A tak, ale lało, kto by w taką pogodę przychodził telefon naprawiać – mówi facet. – Ja, ooo, w tej kawiarence przesiedziałem godzinkę – pokazuje mi kawiarnię po drugiej stronie. – A czemu nie w miejscu pracy? – pytam. – A jakoś mi się nie chciało – odpowiada. Odcinek drugi.
zakrwawione wargi kolegi – a pan o mnie książkę napisze. – Może najpierw go pan wyleczy? – Może i wyleczę. Kolejny kwadrans opowiadał nam kawały o Rosjanach i dalej namawiał, żeby o nim książkę napisać. Chłopaka w końcu na nogi postawił, ale jeśli chodzi o książę – nadal mam wątpliwości. kraków Polacy często wydają mi się strasznymi nacjonalistami. Mniej więcej takimi jak Rosjanie, tyle że z powodu tragicznej historii narodu polskiego w xx wieku – z wygaszonymi i wyciszonymi imperialnymi ambicjami. Tak czy owak, w moich rozmowach z większością Polaków, czy to rano czy wieczorem, wcześniej czy później, zawsze zejdzie na temat stosunków polsko-ukraińskich. Naturalnie – ja występuję po stronie naszej, ukraińskiej. Polacy – po polskiej. Ale jak tylko Polak się dowie, że jestem z Donbasu, to nagle zmienia stronę i staje się prorosyjski. Prorosyjski Polak – to jakieś jaja, nawet jeśli jego prorosyjskość trwa tylko z dziesięć minut. Szedłem wieczorem przez Kraków, wracając z pubu z chłopakami z jakiegoś kulturalno-politycznego czasopisma. Na spotkaniu było sporo młodych, ale ambitnych i upartych ludzi o prawicowych poglądach. Cały mózg mi wyżarli jakimiś sentencjami, których ze względu na zmęczenie
Raport kosmity Zbigniew Rokita
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Raport kosmity zbigniew rokita
Cel raportu: Określić, czy można skolonizować planetę Ziemia miejsce badań: polska W polskich sklepach wyróżniamy dwie podstawowe kategorie ochroniarzy: panowie mający na brzuchu zamiast kaloryferów bojlery oraz panowie w wadze lekkiej półkoguciej z charakterystycznymi piczkodrapkami pod nosem. Podstawowa różnica między obydwoma rodzajami: rozwijana przez nich prędkość. Zdolność bojowa: niska. Nieważne jednak, czy trafiliśmy akurat na pana, który rozciąga się równoleżnikowo czy południkowo. Jedni i drudzy ciągle dybią na nas. Market to miejsce, gdzie można nabawić się kompleksu śledzonego (gorszy jest tylko kompleks śledzącego – nieustanne poczucie, że kogoś śledzimy. W rezultacie musimy wciąż zmieniać kierunek drogi, przez co powrót do domu zajmuje więcej czasu). I rzeczywiście – jestem zestresowany, bo mam wrażenie, że kiedy zapuszczam się w bardziej niedostępne zakamarki sklepu (na przykład na kasze), ochroniarze już ustalają przez swoje walkie-talkie firmy Polmax, który z nich ma iść za mną, kto pilnuje wyjść, kto wejść, kto będzie grać dobrego, a kto złego ochroniarza, a kiedy już zaciągną mnie na zaplecze, kto będzie mówił, że w zasadzie mnie rozumie, bo sam pochodzi z nizin, a kto będzie groził, że złamie mi goleń. Widziałem to na filmach podczas szkoleń. Teraz boję się, że mnie przejrzeli. Choć w sumie – dlaczego mieliby nie dybać, nie węszyć i nie ustalać
cwaniaczenia i wywodzenia w pole. Szczególnie mają dość, gdy słyszą po raz kolejny głos z głośników: „Dziś w naszym sklepie promocja na tornistry kasetonowe, usztywniane, szkolne: mają dwie kieszonki boczne, dużą komorę główną z przegródką, nieprzemakalne dno, nóżki stabilizujące, zamknięcie na zatrzaski, miękkie szelki z możliwością regulacji, a elementy odblaskowe zwiększają bezpieczeństwo na drodze”. Niedoświadczony zakupowicz może pomyśleć, że to już koniec reklamy, ale oni wiedzą, że głos w głośniku bierze tylko wdech. Kiedy więc głos w głośniku bierze tylko wdech, oni wiedzą, że coś będzie dalej i co
będzie dalej: „Dostępne motywy graficzne to: paski, prążki wielokolorowe, kucyki, napisy młodzieżowe o zabarwieniu humorystycznym i kapsle”. „Dlaczego kapsle?” – myśli ochroniarz, ale już po chwili znowu zaczyna się uszna symfonia: w jednym uchu baza, w drugim węszenie, śledzenie, w jednym baza… Chodzę więc, a za mną ochroniarze. Chodzę i, chcąc umilić sobie wizytę w markecie, czytam uważnie oferty, reklamy, gazetkę marketu (gdzie jest stopka redakcyjna?), a tam szukam błędów. Żeby sobie umilić, bo ziemianie-Polacy robią błędy. Znajduję napisy: „Po tej konserwie kupki smakowe będą zafascynowane”, „Lody truskawkawkowe” albo „Rozprzedaż brokułu”. Po zobaczeniu czegoś w tym stylu twoje oczy już nigdy nie będą przez walkie-talkie? Zamknięci na dwustu metrach kwadratowych muszą ci w markecie posłuszne. Będą sunęły po półkach w poszukiwaniu najnadać sens pracy, która służy tylko temu, żeby była. Nawet muzyki nie mniejszej wpadki, żeby przygwoździć, zagiąć, a potem (nie powiedziawszy mogą posłuchać, bo w jednym uchu muszą mieć słuchawkę zapewnia- tego ekspedientce, bo jednak głupio) opowiedzieć wszystkim (w takich jącą kontakt z bazą, a w drugim muszą słuchać odgłosów skradania się, przypadkach koloryzowanie jest dopuszczalne).
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 30 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
* – Dzień dobry – witam się, podchodząc do jedynej kasy, do której nikt nie czeka w kolejce. Jedyna kasa, do której nikt nie czeka w kolejce, to w Polsce dość często spotykany fenomen społeczny. Do kilku kas zawsze czeka po kilka, kilkanaście osób, ale wystarczy wypatrzeć tę jedną pustą – nikt nie ustawia się do niej, bo wszyscy zakładają, że skoro nikt się do niej nie ustawia, to znaczy, że coś jest nie tak, że reszta wie coś, czego on nie wie, że to kasa zakazana. – Dzień dobry – odpowiada ekspedientka, a mnie zatyka. „Dlaczego ktoś ją dubbinguje?” – zastanawiam się. Ach tak, to kobieta, której głos w głośniku zapowiadał cały czas korzystne ceny moreli, kasz i jogurtów z dużymi kawałkami, teraz ten głos siedzi na kasie i sam siebie dubbinguje. Każdy chociaż raz w życiu wpisał w Google: „głos lektora z Polsatu” czy „lektor z TVP”, a potem chichrał się, bo to śmieszne uczucie, jakby oni sami pod siebie podkładali głos. Też bym to kiedyś zrobił, gdybym nie był kosmitą. Ekspedientka pewnie wyczuła, że onieśmielił mnie tak bliski z nią kontakt. Zachowała życzliwy dystans, jak gwiazdy polskiej ekstraklasy wobec fanów, i skasowała moją goudę. Spojrzała na mnie wówczas znudzonym wzrokiem, który mówił: „Gouda? Co to za wyzwanie, takie rzeczy to ja z zamkniętymi oczami nabijam”. Ale schody miały się dopiero zacząć. Kiedy pojawia się nowe zjawisko, język wyrzuca z siebie kilka wariantów nazwania go, a dopiero po czasie pozostaje w języku jeden, który ludzie najbardziej polubili. Kierując się tą logiką, ekspedientka Iwona nie była przygotowana na moje przyjście tego dnia. Konsumpcyjny świat daje Polakom coraz mniej wolności, a jednocześnie coraz więcej pozornych możliwości wyboru. – Na pin czy zbliżamy?... (Pan przykłada czy na pin? Przejeżdżamy? Zbliżeniówka? By pass? Klikamy czy pikamy? Stykowo?) Kiedy karta się łączyła, spojrzałem na kasę obok. Kasowała się tam stuosiemdziesięciojednoletnia kobieta z siatami wypchanymi ogórami. Opowiadała coś ekspedientce, nazywając ją to „wróbelkiem”, to „koalą”, to „koberką”, a ekspedientka przytakiwała jak dzięcioł. Aprobatę głową Polacy mogą wyrazić na wiele sposobów. Sposób na dzięcioła polega na serii krótkich wertykalnych skinięć dokonujących się w równych odstępach czasowych, co około pół sekundy każdy. Rekomendowany przy kwestiach niebudzących wątpliwości. Jest też sposób na sowę: powolne horyzontalne, niemal o 360 stopni, ruchy głowy od lewa do prawa, mające wyrazić niezgodę na brutalną rzeczywistość, a jednocześnie solidarność z rozmówcą. Rekomendowane przy tematach trudnych, katastrofalnych. Dobry jest też
Przy trzynastym byłem już porządnie wkurwiony. Nawet jednak nie tym, że kobieta nie umiała się zdecydować – rozrysowywałem sobie w głowie jej drzewo genealogiczne i wyszło mi, że Aldonka jest matką Heńka, którego wnuk Darek jest siostrą ekspedientki. Potem, postanowiwszy chyba doczekać już przy ladzie do końca życia, kobieta zamawiała jeszcze łopatkę wołową, czternastego ogóreczka, bo swat Benio lubi sobie podjeść, oraz rumsztyk (co to jest rumsztyk?). Dowiedziałem się w międzyczasie, że dźwięk lokomotywy z Teleexpressu działa na nią „jak magnez”, że w Jaka to melodia? nie zna zagranicznych utworów oraz poznałem historię jej dziadka. Skoro już czekamy, aż staruszka się pożegna, to ją opowiem. Jej dziadek, który umarł zeszłej zimy ze starości, jako nastolatek pojechał do Indii nauczyć się grać na flecie. Chciał zaklinać węże. Po dwudziestu latach opanował trudną sztukę zaklinania indyjskich węży i wrócił do Polski. Okazało się jednak, że w Polsce nie ma węży, które można byłoby zakląć. Musiał z czegoś żyć, chodził więc od wioski do wioski i za talerz zupy przepędzał z pól zaskrońce, sposób na hipopotama – polega na tępym wpatrywaniu się w rozmówcę, choć w tym przypadku korzystał raczej z wolno leżących kamieni niż mającym markować zafrapowanie, fascynację, skupienie. Rekomendowane, z wiedzy, jaką przekazał mu jego hinduski guru Shah Rukh Khan. kiedy jesteśmy zmęczeni i musimy przejść na tryb oszczędzania energii. Okazało się, że polskie węże są debilami i nie znają języków obcych. Nie podobał mi się moment, kiedy ekspedientka zaczęła kasować na Kiedy kobieta pożegnała się wreszcie i oddaliła na kasze, ja wreszcie stępną osobę. Jeszcze przed chwilą byłem dla ekspedientki całym światem, mogłem krótko i zadaniowo poprosić o dwadzieścia deko goudy w kostce. dawałem jej pieniądze, ona starannie kasowała moje zakupy, pytała, czy – Proszę o dwadzieścia deko goudy. W kostce. mam kartę klienta, czy chcę siateczkę, kazała czekać, aż wydrukuje się Kroi. paragon, chociaż nikt nie bierze paragonów, a tymczasem, kiedy zaczęła – Ukroiło mnie się czterdzieści dwa deko. Zostawiamy? – mówi eks- zajmować się następnym klientem, nie odpowiedziała mi nawet „do wipedientka. dzenia”. Jak łatwo z króla stać się żebrakiem. Jak, kurwa, zostawiamy, jak to ponad dwa razy za dużo? Rozpieściły ją do* brotliwe staruszki, dla których nigdy nie jest za dużo. Jasne, że odejmujemy. Moja rekomendacja: Polaków powinno się hurtem wpisać na interga A z głośników w całym markecie nieustannie dobiega głos: „Dzisiaj laktyczną listę unesco i zabronić czegokolwiek ruszać. w ofercie mamy również figi hiszpańskie Rudobrody Pedro, siedem osiemdziesiąt za kilogram…”. Kosmita
ha!art nr 48
− 31 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Raport kosmity Zbigniew Rokita
W gazetce znajduję informację, że ser gouda jest w promocji. Nie czepiam się zapisu, bo nie wiem, jak się powinno zapisywać nazwę tego sera. Idę do lady. * Przy ladzie kręci się na oko stuosiemdziesięcioletnia pani i nie wiadomo, czy czeka w kolejce czy może z wszystkich miejsc na Ziemi wybrała akurat to, żeby sobie odsapnąć. W końcu jednak daje jej się we znaki piramida Maslowa i potrzeby fizjologiczne biorą górę nad potrzebami bezpieczeństwa. Pani starsza wie więc, że przyszedł czas, żeby kupić ogóreczki. Ekspedientka wyławia je z pojemnika i daje na oko stuosiemdziesięcioletniej pani tyle, ile ta sobie zażyczy. Ale ta ostatnia postanowiła jednak, zamiast kupować ogórki, słodko sobie popierdolić. – Kochanie, daj no mnie proszę ogóreczki – zagaja. – Ile dzisiaj zjemy? – odpowiada ekspedientka, co też se kurwa lubi pogadać. A może po prostu liczy, że załapie się na szamę, stąd ten pluralis? – Daj mnie kochanie ze trzy, tyle starczy do makaronu, bo ja robię dzisiaj makaron. I kiedy otrzymuje trzy ogóreczki, wysyła zwiady. – Albo dorzuć żabciu czwartego, bo może wnuczuś Bartuś jeszcze zajrzy do prapraprababci. Kiedy otrzymuje czwartego, przeprowadza działania zaczepne. – Jeszcze piątego turkaweczko spakuj, jak już tu jestem, bo jeszcze synuś Remek z dzieckami czasem zagląda.
Segwayem przez popiół Kaja Puto
rozdział 1 (Wy)obrażeni
Segwayem przez popiół kaja puto
Lotnisko w Oslo: A ty tam, co niesiesz w tej walizce? Co się ten Ahmed tak gapi? Przyspieszam kroku, wchodzę do baru i zamawiam dwa szoty wódki. Halo, dobrobycie, niechciałam cię obrazić. Jestem po twojej stronie. Je suis Charlie. Sochaczew, Płock i Oslo – wspólna sprawa. Zobaczysz, zagrożony terroryzmem dobrobycie, zaraz pójdę do duty free i kupię sobie perfumy i co tam jeszcze chcesz. Wszystko kupię. Biała noc, fiord. Pordzewiała, oszczędnie pociągnięta niebieskim lakierem krypa z żaglami sunie w kierunku pomostu. Skończyłam już wachtę i próbuję zasnąć w mokrym śpiworze. Z pokładu słyszę wymianę zdań. – Luzuj, kurwa. Puść ten pierdolony sznurek, łajzo! Żagle luz! – to mój kapitan. – Jak mam, kurwa, luzować, jak komendy nie było! – a to – pierwszy oficer. Dziób uderza w pomost, po marinie niesie się huk. Zrywam się z koi
Na mydelniczce obok słychać jakieś szepty. Z zejściówki obitej drewnem tekowym wychyla się zaspany starszy człowiek. – Kurwa – przemówił do pierwszego w jego ojczystym języku. – U siebie jesteś? – dodał, też w ojczystym, tyle że swoim. Pierwszy na szczęście nie zrozumiał i schował się pod pokład. Dochodziła
szósta rano, czyli śniadanie, a śniadanie dla pierwszego rzecz świętsza nawet niż honor ojczyzny. Jak oni to robią, ci Norwegowie? Pływają tymi mydelniczkami przez i wychylam podekscytowana przez forluk: jakże wygląda ten pulsujący burze i sztormy, po Bałtyku i po Północnym, z dziećmi, teściami i psami. ropą ideał państwa opiekuńczego? To najbardziej socjaldemokratyczne, Ładują akumulator do play station, włączają webasto, a z portu wychodzi przesiąknięte protestanckim duchem sanktuarium praw człowieka, bez gps. Nie rzygają, nie drą ryjów, nie każą się nazywać oficerami i nie którego Ameryka Łacińska, Bliski Wschód, Sudan, Erytrea, Tanzania i Sri świecą latarką w oczy, żeby obudzić na wachtę. Polska szkoła żeglarstwa Lanka pogrążyłyby się w niebycie? A jakże, schludnie i demokratycznie. powstała na lekcji przysposobienia obronnego, norweska – na kursie Trzy kampery, informacja turystyczna, drogowskaz do wodospadu. Przy zarządzania wolnym czasem. pomoście cumują białe, niemal identyczne, plastikowe jachty. Żagle na – Norwegom nie brakuje wolnego czasu. W pracy też się obijają, rolerach, elektryczne kabestany, stery strumieniowe. Na relingach suszą a taki Polak to pracuje za trzech. – Kapitan regularnie pływa w rejsy się kolorowe prześcieradła. Łał. Prześcieradła? do Bergen, poczuł się więc w obowiązku dokonać wprowadzenia. – Do – Mydelniczki, kurwa – wymamrotał na widok norweskich jachtów pracy się nie chodzi, bo wszystko się należy – wprowadzał, wciskając upokorzony pierwszy oficer i splunął z pogardą do wody. – A macie gródź łokcie w rozkładany stolik. – Ciapatym też wszystko wolno. Tu jest kona zderzenie z górą lodową? Nie macie. A my kurwa mamy. muna, tylko że lepsza, bo z ropą, ale ropa się kończy, a chleba – zawiesił
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 32 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
No przecież, życie w zgodzie z naturą. Sygnał komórki znika tuż po zjeździe z głównej arterii. Droga, którą grubas jedzie coraz szybciej, jest kręta, stroma i popękana. I kompletnie pusta. Zaczynam się niepokoić, ale szybko się reflektuję: przecież norweskie kryminały, które zaczęły mi się właśnie wizualizować, to nic innego, jak świadectwa społecznej wrażliwości Norwegów, która na co dzień wyraża się, jak przeczytać można w raporcie o norweskim szczęściu narodowym brutto, poczuciem dyskomfortu z powodu istniejącej w innych krajach przepaści między biedą a dobrobytem. Oraz troską o środowisko. – I wonder if this road is always empty – zagajam dla pewności, bo wyczytałam w tym samym raporcie, że liczba gwałtów w Oslo jest sześć razy wyższa niż w Nowym Jorku. – He he – rechocze grubas. – In Poland many cars on the road. No wonder why. Świerk, fiord, świerk. To Polacy aż tutaj jeżdżą na jumę? – This is the old road to Oslo. – Twarz grubasa przybiera wikingowaty wyraz. – The road to Oslo before oil. * No dobrze, myślę sobie, before oil norwescy chłopi uprawiali wieczną
szczyznę, więc wspomagał się swoim wyobrażeniem o języku polskim. Turnus odpłatnego wysłuchiwania niosących się po Morzu Północnym wrzasków dobiegł końca. Uwolniwszy się spod władzy kapitana Mariana, chciałam dostać się do Oslo na samolot do domu. Trochę to, przyznam, trwało, zanim na horyzoncie pojawił się rudy grubas – samochody, a raczej wypchane blondwłosymi dziećmi kampery, przejeżdżały przez wieś nad fiordem raz na pół godziny, a pociąg kosztował pół mojej pensji – pensji, zaznaczmy, w kulturze, but still. No ale pojawił się grubas, dzięki któremu mogę snuć się sześćdziesiąt na godzinę jednopasmową dróżką łączącą dwa największe miasta Norwegii. Góra, jezioro, domek. Domek, góra, jezioro. Góra… co? Śmieci? Porzucony worek ze śmieciami? Przy drodze? W tym ekologicznym królestwie? – Aaa. Now I remember Polish, hm, yacht. Was it blue? No tak. Nasza niebieska, blisko pięćdziesięcioletnia, stalowa krypa budziła niemałe zainteresowanie w marinie. Z plastikowych mydelniczek wyłaniali się kolejni fani marynistyki, ale Marian odganiał ich łapą, wrzeszcząc: „Co się gapisz norku!”. – Scouts? Survival camp? Or Polish camp, he he? Czuję, że muszę naprawić błąd Mariana, więc opowiadam grubasowi o niezniszczalnych polskich jachtach, tych istnych lodołamaczach projektowanych na arktyczne wyprawy dzielnych PRL-owskich żeglarzy,
zmarzlinę pod uciskiem duńskiego i szwedzkiego hegemona, przez tyle lat, myślę sobie, surowy klimat nie sprzyjał budowaniu zaufania do obcych, bo gdy trzeba rąbać świerki i poławiać łososie, na podróże czasu brak, to jasne. Unijna poprawność polityczna nie miała, tłumaczę sobie, szansy tu dotrzeć, a norweskie szkolnictwo, bo to też wiem z raportu o szczęściu, nie jest na szczególnie wysokim poziomie (seems legit), no więc nic dziwnego, że zaledwie trzydzieści, czterdzieści lat po odkryciu ropy, odkryciu, uściślijmy, przez Amerykanów, to dobre, pobożne i od wieków egalitarne społeczeństwo wciąż dopuszcza się, tłumaczę sobie, niewinnych dowcipów na tle etnicznym. Zresztą, cebulaki same są sobie winne, na przykład taki Marian, pożal się boże kapitan, ale teraz to już nieważne, bo zbliżamy się, ja i rudy grubas, do Grubasowego miasteczka trzydzieści kilometrów pod Oslo. Znowu jezioro. Gdzie ta tkanka miejska? Domek, domek, drzewko, placyk, duży domek. – Main square and train station – wyjaśnia grubas. Zabieram worek żeglarski, żegnam się z grubasem i zostaję sama wśród parterowych, pozamykanych na cztery spusty domków. Domków, dodajmy, najróżniejszych i niekoniecznie do siebie pasujących. Tu sajding, tam krasnal. Tu fikuśna kolumna, tam drewniana balustrada. Po opustoszałym placu przed dworcem toczy się plastikowa butelka.
o których to wyprawach grubas słucha z uprzejmym zainteresowaniem. Tak, tylko narracja o dzielnych żeglarzach zmagających się z krami może wpłynąć na grubasa. Nic tu po oburzaniu się na Polish camp i wspominaniu Quislinga. – Smuggling spirits? Cigarettes? – zapytał grubas, gdy skończyłam. Wyczułam w jego głosie nadzieję. Jezioro, jezioro, jezioro. Domek. – Just tourists – odpowiadam po chwili milczenia. – Would you like to work here? Grubas chyba dalej nie wierzy. Że turyści i że z Polski. – Why do you ask? Grubas nie odpowiada. Gwałtownie skręca na boczną ścieżynkę, ledwie widoczną w gąszczu świerkowych gałęzi. – We go and smoke – orzekł autorytarnie, nie zważając na smagające samochód iglaste witki.
ha!art nr 48
Niezbyt to wszystko skandynawskie, ale dobrze, może właśnie dlatego, tłumaczę sobie, że nietknięte unijną biurokracją i nienaturalnym ordnungiem. Dziewicze i prawdziwe. No, albo po prostu mieszkają tu Polacy, w końcu to najliczniejsza mniejszość, i to stąd to fatalne bezguście. Porzucam ten dylemat i kieruję się w stronę dworca. Ostatnie trzydzieści kilometrów postanawiam przejechać norweskim pociągiem, będzie to co prawda kosztowało jedną szóstą mojej pensji, ale przynajmniej będzie można się poczuć jak Norweg, który mieszka w zgodzie z naturą, w dziewiczym dość zakątku Oslofjorden, i dojeżdża ekologicznym środkiem transportu do stolicy, tej kosmopolitycznej i wielokulturowej metropolii, jednego z najbogatszych, najpoprawniejszych i najbardziej zachodnich miast świata. Dwadzieścia minut po planowanym odjeździe pociągu przyjeżdża autobus zastępczy.
− 33 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
* Marian miał rację: http://en.wikipedia. org/wiki/Norwegian_butter_crisis [przyp. red.]. Segwayem przez popiół Kaja Puto
głos, obrazowo machając kanapką z mielonką – ropą nie posmarujesz. Zresztą, kto by tam chciał jeść ten ichniejszy chleb z paczki. Tekturę. Nie opieraj się, ile razy mam powtarzać! – huknął, bo pierwszy położył się na stole, sięgając po kanapkę. Pierwszy potulnie się skulił, a uwolniona przez niego przestrzeń została natychmiast skolonizowana przez oblepione mielonką łapska. – Albo, prawda, jak z tym masłem – mnożył przykłady kapitan. – Kobitki przed świętami piekły ciasta, i co? Tyle napiekły, że aż masła w sklepie zabrakło. Finito, szlus – spuentował, kręcąc pudełkiem margaryny. – Bo tylko jedna firma produkuje masło, i to państwowa. Normalnie jak za komuny. – Marian, to nie było masło, tylko proszek do pieczenia – uściśliła żona kapitana znad patelni*. Pierwszy spojrzał na nią z wdzięcznością, ale kapitan Marian nie zwracał na nich uwagi, zajęty radosnym grzebaniem w bakiście pełnej wolnorynkowej żywności. * – From Poland? By yacht? Not possible. You mean ferry-boat? Паром? – Rudy grubas, który wziął mnie na stopa, nie wierzył w moją angiel-
Segwayem przez popiół Kaja Puto
rozdział 1 (Wy)obrażeni
* Kiedy dojeżdżam na dworzec w Oslo, dochodzi północ. Centrum miasta. Luksus, owszem, ale jakiś lichy, prowincjonalny. Pustki. Najbardziej egalitarne społeczeństwo świata śpi pozamykane w najdroższych metrach kwadratowych świata, mimo piątku, mimo środka lata i mimo tego, że przez pół nocy jest jasno, no ale dobra, myślę sobie, zwykle przez pół dnia jest tu ciemno, a protestancka etyka pracy musi mieć swój rytm. Drugi rzut oka. Społeczeństwo śpi, a w niedomkniętych bramach, niedomonitorowanych zaułkach i odpiętych od geometrii miasta pasażach zaczyna się postapokaliptyczny musical klasy B. Proroczy musical o wyczerpującej się ropie. Tłuką się butelki, strzykają strzykawki, gdzieniegdzie łomocą basy. Tu bełkoty, tam jęki, ówdzie piski. Czwarty peron w Katowicach przed remontem, coś takiego. Zaczynam się śmiać, gdy pod nogami przebiega mi szczur. Przestaję się śmiać, gdy przed nosem zjawia się osobnik szczękościsły i świszczy do mnie o coś, a ja bardzo, bardzo chętnie bym jego świszczenie zaspokoiła, ale nie jestem w stanie go zrozumieć, mimo że – jak z trudem ustalamy na początku znajomości – posługujemy się co najmniej dwoma wspólnymi językami. Niepewnie przesuwam się w kierunku, jak mi się wydaje, ścisłego centrum.
go tu przywiało, jakby go przywiało wraz z tym bezsensownie wielkim, a sensownym do defilowania placem, jakby u schyłku lat trzydziestych nadciągnął tu jakiś południowy wicherek, jakby poobijał się o brzegi wąskiej rynny Oslofjorden, osłabł i osadził tę brutalistyczną bryłę z podstawką na uboczu rybackiego miasteczka. A miasteczko to miało już ratusz, stary ratusz jest dziś restauracją, wygląda jak stajnia pokryta rudym wapnem i pasuje do ścisłego centrum jak ulał. Zaczynam to rozumieć. Oslo przywodzi na myśl dziewiętnastowieczną, niemiecką rycinę z podpisem „proces urbanizacji”, której domalowano kształtnego penisa w postaci kilku eleganckich budynków z epoki. Epoki after oil. Nie ma w tym luksusu ani sztampy, są flaki z olejem i lekki zgrzyt. Kiedy w Europie kontynentalnej szalał Urbanisierungsprozess, Oslo wiodło swój łososiowy żywot na peryferiach Danii; Munch krzyczał, a Hamsun – głodował. Później Norwegia odzyskała niepodległość (1905) i coś zaczęło się dziać, choćby ten ratusz, ale zaraz przyszła wojna, a po wojnie – trauma kolaboracji, więc nie wypadało szaleć z Urbanisierung, tym bardziej after oil, bo dzieci w Afryce głodują. To mądre, pokorne i skromne społeczeństwo, myślę sobie, wchodząc do Muzeum Narodowego, musiało więc spożytkować swoje pieniądze i traumy na wyższe cele. Cele, dajmy na to, artystyczne.
– Gdzie jest ścisłe centrum? – pytam dla pewności na przystanku tramwajowym. Obładowana reklamówkami, bezdomna kobieta uśmiecha się z przekąsem. Skąd ja znam ten przekąs? Katowice nie były najwyraźniej przypadkowym skojarzeniem. Lokalsi na pytanie o centrum reagują podobnym grymasem. – Tutaj jest ścisłe centrum. – A dokąd można dojechać z tego przystanku? Kobieta przyciąga do siebie reklamówki. Jeśli tak działa na nią słowiański akcent, to nie jest jedyna w tym kraju. – Donikąd. W nocy tramwaje nie kursują. * Głupia babo z Europy tak zwanej Środkowej, mówię sobie, myjąc zęby o poranku dnia następnego, to pseudoaustro-węgierski Kraków w tobie kazał ci sądzić, że życie nocne wyznacza charakter europejskiego miasta. No dobrze, może piąteczek w Oslo nie istnieje poza imigranckimi gettami, bo protestancka etyka pracy i tak dalej A może nafaszerowane opiatami zjawy cię przerażają, płuczę zęby, bo u ciebie pije się tylko wódkę. A teraz, kiedy wyjdziesz sobie pozwiedzać ten spełniony dobrobyt, nie spodziewaj się ociekających złotem i obitych marmurem pałaców, bo z tym ci się pewnie kojarzy bogactwo. Tutaj jest bezpretensjonalny Zachód i przychody
Wystawa stała. Rybak na fiordzie, fiord w świetle białej nocy, światło białej nocy nad płowowłosą, płowowłosa na zboczu skały. Idę dalej. Smutek po ześlizgnięciu się płowowłosej ze skały, orka na ugorze, hejty na Duńczyków. Smutek po utonięciu rybaka, orka na zmarzlinie, hejty na Szwedów. O, jest i pejzaż miejski: rozdawanie chleba biedakom. Obczłapuję znudzona kolejkę do Krzyku i zaglądam z nadzieją do sali ze sztuką nowoczesną. Niestety:
z ropy inwestuje się mądrze, dzięki czemu na każdego Norwega przypada milion koron z funduszu emerytalnego, a poczytny portal Tomasza Lisa, spluwam do umywalki, może publikować artykuły o tym, że w Norwegii nie wiadomo, co z pieniędzmi zrobić. W norweskich legendach król nie jeździ złotą karetą i nie ma dworu. Osiągniętą pozycję podtrzymuje ciężką pracą. Ma łapska jak bochny chleba i blond zakola, bo jest takim samym dzieckiem natury jak jego poddani. Idę zwiedzać. I racja – złota to tutaj nie ma. Jest city, dość imponujące, ale dupy nie urywa i w budowie. Znajduję wreszcie prawdziwie ścisłe centrum: kilka, no dobra, kilkanaście szeregów niewysokich kamienic, między którymi plączą się turyści. Kupują skarpetki z łosiem, anoraki z reniferem i plecaki z liskiem, słuchają imigranckich grajków i zmagają się z pytaniem, komu lub czemu robić zdjęcia. A gdzie są mieszkańcy? Aha, w pracy. Norweska giełda wygląda jak ratusz w Sochaczewie, Pałac Królewski – jak ratusz w Płocku. Ratusz w Oslo wygląda natomiast, jakby
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
* Popularny bohater norweskich baśni, Askeladden, jest zwyczajnym leniuchem: siedzi całymi dniami na przypiecku i grzebie patykiem w popiele. Kiedy jednak przychodzi co do czego, Askeladden przejawia zaskakującą zaradność i zdecydowanie. Bo Askeladden słucha natury, dąży do homeostazy i współodczuwa z resztą stworzenia. Wierzy w innowacyjne rozwiązania, segreguje śmieci i oszczędza energię. Ale co do czego after oil nie przyszło, więc Askeladden ramoleje przy elektrycznym kominku. Norweska etyka pracy – konstatuje mój raport o szczęściu – chyli się ku upadkowi, a 7% społeczeństwa przebywa na zwolnieniu lekarskim.
− 34 −
ha!art nr 48
rozdział 1 (Wy)obrażeni
A skoro tak, wszystko jasne. Przecież sztuka tak zwana wysoka, tłumaczę sobie, jest domeną mieszczaństwa, czyli Askeladdena. Askeladdenizm musi wzbudzać społeczny sprzeciw i musi istnieć dlań alternatywa, upieram się, idąc w kierunku dzielnicy, którą przewodnik określa oslowskim Kreuzbergiem. Po drodze zaglądam do eleganckiej księgarni studyjnej („alternative bookshop with feminist, gay and political works”),
Lobotomia na rzecz zdrowia narodu (lata sześćdziesiąte). Sterylizacja Romów (lata osiemdziesiąte). I ten nieszczęsny Breivik, który odkrył, że place są dobre nie tylko do defilowania, ale i podkładania bomb. Trauma na traumie, a wy co? Gdzie ta sztuka rozliczeniowa? Gdzie ten ferment? Wchodzę do kawiarni pod siedzibą Partii Pracy; przybytek ten nazywa się „Międzynarodówka” i wyposażony jest w stylu lat sześćdziesiątych. Skandynawskich, dodajmy, lat sześćdziesiątych. Pytam barmana o Breivika (to było nieopodal, z tą bombą) i reakcje mieszkańców. No jak to, jakie: szok, niedowierzanie, marsz róż. Norwegia, naucza barman, to społeczeństwo postpolityczne, solidarne ponad podziałami. Ehe. – A kto właściwie wygrał ostatnie wybory? – pytam, bo nie wiem. Barman postpolitycznie zmienia temat, więc sprawdzam w necie. Od dwóch lat Norwegią rządzą konserwatyści w koalicji z Partią Postępu. Antyislamska i skrajnie nacjonalistyczna partia, której Breivik był członkiem, zdobyła ponad 16% głosów.
ha!art nr 48
się zepchnięci terrorystycznym dyskursem w kąt hali. Niech no tylko który spróbuje wyjść na środek. Błyskawice miotane z oczu znad komórek monitorują każdy ruch. Straszne. Ale współczucia i dystansu starczyło mi zaledwie na kilkanaście minut. To mniej więcej tyle, ile trzeba, by przejść oslowską halę odlotów. Dopiero na jej końcu jest bar z alkoholem. Czemu bramki przepuściły mnie z zapalniczką i żyletką? A ty tam, co niesiesz w tej walizce? Co się ten Ahmed tak gapi? I co tam tak pika w tym rękawie? Przyspieszam kroku, wchodzę do baru i zamawiam dwa szoty wódki. Halo, dobrobycie, nie chciałam cię obrazić. To była tylko konstruktywna krytyka!!! Jestem po twojej stronie. Je suis Charlie. Sochaczew, Płock i Oslo – wspólna sprawa. Zobaczysz, zagrożony terroryzmem dobrobycie, zaraz pójdę do duty free i kupię sobie perfumy i co tam jeszcze chcesz. Wszystko kupię. – From Poland? By yacht? – pyta barman. – Not possible.
− 35 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Segwayem przez popiół Kaja Puto
wegańskiej restauracji („heart of anarchist, communist and socialist activism”) oraz centrum coworkingowego („self-governed cultural house ran by a group of underground artists”). Wszystko to oczywiście istnieje legalnie, z legalną ścianą do graffiti na czele. Ciekawe. Co sprejuje się na legalnej ścianie do graffiti w jednym z najwyżej opodatkowanych krajów, którego socjal wielokrotnie przewyższa polską średnią krajową? Podchodzę bliżej. „No poverty without the rich, you bitch”. Tuż za rogiem – w Oslo wszystko jest tuż za rogiem – czeka na mnie rzekomy Kreuzberg. Antykwariat, jeden kebab, sklep z chińską biżuterią. To by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Grünerløkka jest zgentryfikowaną dzielnicą robotniczą, w której mieszkają biali i w której jest dużo knajp, ale większość zamknięta, bo po co wychodzić z domu, w którym wszystko jest. W tych, które są otwarte, znużona konsumpcjonizmem młodzież gra sobie w karty z wiedźmami na rewersie. Kurwa, dość. Tam, gdzie mieszkają imigranci, przewodnik raczej nie odsyła. Wracam do centrum okrężną drogą i przechodzę przez jakieś potworne, gettoidalne slumsy, z których zapewne rekrutują się uczestnicy nocnego życia Oslo. Przecież wcale nie jest tak, myślę sobie, że nie przyszło co do czego i że Askeladden może sobie wiecznie albo nawet do wyczerpania ropy bulgotać w charytatywnym spa. Zostawmy już tego Quislinga, pod dywanem spoczywa więcej trupów. Stygmatyzacja esesmańskich bękartów (lata czterdzieste).
* Styknie już tego solidarnego dobrobytu, myślę sobie, jadąc pociągiem na lotnisko. To ja już wolę mój wschodni złobyt z jego traumami sterczącymi jak krzywe płyty chodnikowe, a nawet jak Unia da na chodnik, to można przy okazji wybudować barierki w polu, ot, żeby coś jednak sterczało. To my, ciemni ludzie Wschodu, manifestuję sobie autokolonialnie w duchu, jesteśmy bezpretensjonalni i szczerzy. Może nawet i kryminały mamy ciekawsze, bo prosto z wyobraźni, a te wasze to są po prostu futurologiczne analizy społeczne, nic więcej. No więc wy się tu pozabijacie, a Unia nie dopomoże, bo jej nie chcieliście, bo wam się źle słowo unia kojarzyło, ta, jasne. A w polskich wydawnictwach pootwierają się „serie z wyczerpującą się ropą”, bo non-fiction, szczególnie to apokaliptyczne, cieszy się u nas wyjątkowym zainteresowaniem. Na pociągowy wyświetlacz, dotychczas zajęty reklamami państwowego masła (nie szkoda czasu antenowego?), wjeżdża żółty pasek. Terroristikke aktionikke, cøśtam cøśtam, lufthaven, oslo, politiet. Nic nie kumam, sprawdzam na komórce rodzimy żółty pasek zwany tewuenem. Aha, że zamachowcy z Syrii wygrażają Norwegii atakiem. Spoko, jakbym tego nie przeczytała na wyświetlaczu, i tak wymyśliłaby to moja awiofobia, uspokajam się w duchu, nerwowo zarzucając worek żeglarski na ramię. Pociąg kończy bieg. Wychodzę na peron i jaram fajki za 60 ziko, jedną za drugą, bo, daję sobie rękę uciąć, na lotnisku nie będzie można. Nie można. I w ogóle jest tu trochę jak w przedszkolu. Bo wrzask dzieci odbija się od ścian, tworząc piekielną pajęczynę dźwięków, przez którą nie przebija się żaden inny odgłos. Zresztą nikt innych odgłosów nie wydaje: dorośli siedzą z nosami w komórkach i odświeżają żółte paski, a policja i wojsko przemierzają halę odlotów na segwayach. Muzułmanie kłębią
Segwayem przez popiół Kaja Puto
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 36 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
józef koniecpolski
Czym w gruncie rzeczy są granice? Skąd się wzięły? I dlaczego zawsze jest o nie tyle szumu? Musimy mieć świadomość, że „mapa historyczna”, na której zaznaczone jest na przykład terytorium Polski, Czech i Rusi Kijowskiej z 1000 roku, to wsteczna projekcja naszych dzisiejszych wyobrażeń na temat pojęć takich jak „państwo” czy „granica”. Gdyby pokazać ją ówczesnym, to Bolesław Chrobry zapytałby: „Czemu tu jest napisane »Polska« a nie »ja«?”; cesarz zapytałby: „Ale w jakim sensie?”; papież by się tylko roześmiał. Słowo granica w znaczeniu, jakie wydaje się nam dziś oczywiste, to produkt dość młody i genetycznie (w 100%) europejski
ten wywoływał skutki idące znacznie dalej, niż dziś nam się wydaje. Ustanawiał bowiem terytorialność władzy suwerennej paradygmatem naszego myślenia. Ja mam władzę tu, więc ja tu decyduję, jaka jest religia tu. I decyduję o wszystkim, co dzieje się tu. Ty się nie wtrącasz. Ja mam władzę dotąd. Bo już tam, tam to masz władzę ty. I ja się nie wtrącam, jaka jest tam, tam religia. Ani wszystko inne. Deal? Deal. Ustanowione w 1648 roku granice stają się granicami suwerennej władzy poszczególnych władców, wszyscy zgadzają się
– podobnie jak państwo, naród, obywatel czy suweren. Owszem, „wyeksportowaliśmy” te pojęcia na cały świat (w dużej mierze pomogli nam w tym Amerykanie). Świadomość, skąd się wzięły, może pomóc zrozumieć problemy związane z granicami na całym świecie. Ważne są przede wszystkim dwie daty. 1648 rok, czyli co to znaczy „graniczyć”? Pokój westfalski. Koniec wojny trzydziestoletniej. Po trzech dekadach rozwiązywania sporu (w gruncie rzeczy akademickiego, teologicznego) za pomocą siły, władcy europejscy się ogarnęli. Bo zginęło około 8 milionów ludzi (a było ich wtedy dużo mniej). Bardzo brutalnie zginęło. Dość niepotrzebnie. I wyglądało na to, że będą ginąć i ginąć, aż wszyscy zginą. Na dobre przyjęto wtedy zasadę „czyja władza, tego religia”. Fakt
nie wtrącać w sprawy innych. To w żadnej mierze nie znaczyło, że nie będzie wojen ani że władcy nie będą się starać tych granic przesuwać. Znaczyło to jednak – a było to już dużo – że jak akurat nie ma wojny, to w jednym miejscu pełnię władzy ma tylko jeden władca. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale wcześniej naprawdę nie było to oczywiste. 1815 rok, czyli kto graniczy z kim? Kongres wiedeński. Koniec wojen napoleońskich. Dwadzieścia pięć lat po Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Koncepcja praw człowieka i obywatela leży na stole. Zaczyna się wiek xix, wiek romantyzmu i nacjonalizmu, kodyfikacji, unifikacji, edukacji. Rodzą się państwa narodowe. By nie wchodzić w szczegóły historii idei, zwalmy wszystko na Rousseau.
ha!art nr 48
− 37 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Zróbmy sobie granicę Józef Koniecpolski
#zróbmysobiegranicę
Zróbmy sobie granicę Józef Koniecpolski
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
On uważał, że władza pochodzi od ludzi, którzy se tam robią umowę społeczną z władcą czy z rządem i przekazują im tę władzę, ale jak coś, to mogą wziąć ją z powrotem. A zatem ludzie rządzeni przez jednego władcę to są trochę inni ludzie niż ludzie rządzeni przed drugiego władcę. Wcześniej nikt o tym nie myślał, bo pojęcie legitymacji i legitymizacji nie bardzo władcom się podobało, nie było już zresztą do niczego potrzebne. Ach, ten głupi Napoleon i francuska zaraza! I nagle to już nie król Francji graniczył z królem Hiszpanii, a król Prus z carem Rosji. To Francja graniczyła z Hiszpanią, Francuzi z Hiszpanami, a Prusacy z carem Rosji (choć wierzyli, że z Rosjanami). A gdy poczytacie wczesnego Rousseau, z lat pięćdziesiątych xviii wieku, to zobaczycie, że nawet on, pisząc o „państwach”, pisał o „królu Polski”, „Cesarzu Rosji”, miast Polsce i Rosji jako o podmiotach. Świadomość narodowa wśród ludu dopiero się rodziła i miała być wykuta w coraz powszechniejszych szkołach, w wojsku, przez rodzące się media i propagandę, zunifikowana w fabrykach i wielkich miastach. Ale państwa narodowe już powstały. Co było dalej, to wiemy. Wiemy? Trwało to sto lat, aż wybuchła i wojna światowa. Gdy się skończyła, większość państw i narodów w nich mieszkających (teraz już mocno inwestujących w nacjonalizm) uważała jednak, że granice wkrótce należy znowu poprzesuwać. I wybuchła ii wojna światowa.
Brytyjczycy: Ej, taka i taka sprawa, mamy nie do końca uregulowaną granicę na morzu. Może byśmy ogarnęli, gdzie dokładnie przebiega ta granica? #zróbmysobiegranicę Norwegowie: Ale co, po co? Kogo to obchodzi? Obchodziło Brytyjczyków, którzy chcieli móc wiercić na Morzu Północnym, ale potrzebowali wiedzieć, gdzie im wolno. Brytyjczycy: No weźcie, to jest ważne! Dobra, damy wam trochę więcej, ale już się zgódźmy, OK? Norwegowie: OK. I tak granica morska między Wielką Brytanią i Norwegią została ustalona. Norwegowie zastanawiali się przez chwilę, co z tym teraz począć, rozejrzeli się dookoła, a tam Holendrzy wiercą, Brytyjczycy wiercą. Pomyśleli, pomyśleli… i poszli dalej łowić ryby. <gospodarka> na wydobyciu ropy zarabiają nie tylko kraje, do których ona należy, ale przede wszystkim prywatne korporacje, które się tym wydobyciem zajmują </gospodarka> Parę lat później do Norwegów przyszła Korporacja. Korporacja: Ej, taka i taka sprawa, nie wiercicie, a może tam pod waszym morzem jest ropa? Norwegowie: Ale co, jaka ropa? Korporacja: Ropa, ropa, ropa dobry hajs, chodźcie, ogarniemy, my wam powiercimy, a jak znajdziemy ropę, to zaczniemy wydobycie i dzielimy się fifty-fifty. Po wojnie powstała onz, zuniwersalizowała się europejska Norwegowie: 70% dla nas. koncepcja praw człowieka, państwa, narodu, władzy… I nagle Korporacja się zgodziła. Podpisano kontrakt na dwadzieścia stało się to paradygmatem na całym świecie. Zaczęła się dekolo- kilka odwiertów. nizacja. W Afryce są granice, takie jak między Polską a Ukrainą, Po wykonaniu dwudziestu kilku minus jeden odwiertów żadale w dużo, dużo bardziej przypadkowych miejscach. Spytajcie nej ropy nie znaleźli. Był grudzień 1969 roku, zimno jak pieron, Masajów z Kenii, którzy idą odwiedzić wujka w Tanzanii, tak wieje, prawie Święta. jak zawsze to robili, czy czają, o co chodzi. Korporacja: Dobra chłopaki, nic tu nie ma, jedziemy do domu. A w Europie? W Europie rozbieramy granice. Projekt inte- Norwegowie: Hola, hola, jeszcze jeden odwiert! gracji europejskiej znosił kolejno granice celną i kwotową dla Korpo: Miejcie litość, nic tu nie ma. ludzi, rzeczy, pieniędzy, kontrolę graniczną i w końcu granicę Norwegowie: Był deal. monetarną. Jeśli ktokolwiek pamiętający korki na granicy polsko- Korporacja zacisnęła zęby, zrobiła ten odwiert. Znalazła jedno -czeskiej czy polsko-niemieckiej odwiedził je ostatnio (cóż, przez z największych na świecie podwodnych złóż, nazwane później ostatnie siedem lat), zrozumie, o co mi chodzi. dla czarnej beki Ekofisk. Był 23 grudnia 1969 roku. Nawet na linii ue–usa (jeśli w życie wejdzie porozumienie Do dziś złóż tych znaleziono od cholery, a Norwegowie mają ttip, uchowaj nas Boże!) granic będzie „coraz mniej”. tyle kasy, że nie wiedzą, na co ją wydawać. Nie wydają więc, tylko My w Europie sczailiśmy, że zamiast granice przesuwać, należy inwestują i będą mieli na emerytury. je „obniżać”. Zajęło nam to jednak ciut czasu. I jakoś zdaje się, I tak oto z wytyczenia granicy na morzu wziął się norweski że tę koncepcję znacznie trudniej będzie nam wyeksportować hajs i dlatego wszystko tam jest drogie. niż poprzednie. Dlaczego w Norwegii jest drogo? Póki co jednak granic nie brakuje: są w powietrzu, na ziemi, nawet w wodzie. Weźmy Norwegów – ci mają w chuj ropy. Ropa jest pod wodą. Konkretnie głęboko pod ziemią, głęboko pod wodą. Jak oni ją tam znaleźli? Jeśli się nad tym zastanowić, to wcale nie jest to takie oczywiste – wiercić pod oceanem w poszukiwaniu ropy. A gdzie wiercić, to już w ogóle. <prawo> terytorium morskie dzieli się na wody międzynarodowe i należące do poszczególnych krajów </prawo> W latach sześćdziesiątych Brytyjczycy przyszli do Norwegów:
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 38 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Ow e chosum hajeren? z andrzejem pisowiczem rozmawiają kornelia mazurczyk i zbigniew rokita
Polscy generałowie zdębieli – nie wiedzieli, w jakim języku rozmawia radziecki marszałek. Później zorientowali andrzej pisowicz: Opowiem ci historię. Około roku 1970 wybrał się z żoną na urlop do Polski jeden z sowieckich bohaterów ii wojny światowej i najwyższych wojskowych – marszałek Iwan Baghramian, Ormianin rodem z Górskiego Karabachu. Było to kilka lat po moim powrocie ze studiów w Erywaniu. Dowiedziałem się, że ma się on zjawić w krakowskim kościele św. Idziego obok Wawelu. kornelia mazurczyk, zbigniew rokita: w tym kościele po wojnie odprawiano msze w obrządku ormiańskim. I właśnie ze względu na ten ormiański akcent Baghramian zażyczył sobie w swoim programie zorganizowanie spotkania z krakowskimi Ormianami koło tej świątyni. to niewielki kościół, więc pewnie niewielu ormian mogło się tam zjawić. Nie zjawił się ani jeden. Oprócz mnie przyszli tylko członkowie studenckiego zespołu pieśni i tańca „Słowianki”, którym marzył się wyjazd z występami do Armenii. Ormian ani widu, ani słychu, a tutaj podjeżdża kilka samochodów – z limuzyn wysypują się marszałek Związku Radzieckiego z małżonką oraz generałowie polskiej armii. Razem z nami wszystkich było około dwudziestu osób. Baghramian staje nagle przed zgromadzoną garstką czekających na niego pod kościołem ludzi i pyta: Ow e chosum hajeren? co po ormiańsku
o obecność Ormian, wydobylibyśmy mu ich nawet spod ziemi albo kazali komuś chociaż udawać Ormianina”. Polscy generałowie myśleli, że jeśli ktoś przyjeżdża ze Związku Radzieckiego, to musi być Rosjaninem, nie wiedzieli, że Ormianie mają swój własny język, że są osobnym narodem. Baghramian miał jeszcze nadzieję, że ktoś jeszcze jest Ormianinem, więc spytał któregoś z muzyków zespołu „Słowianki” o nazwisko, a ten odpowiedział, że ma na nazwisko… „Niemczyk”. Marszałek Związku Radzieckiego Iwan Baghramian był rozczarowany. dowództwo polskich sił zbrojnych się nie popisało. Oni nie pojmowali istoty Związku Radzieckiego – utożsamiali go z Rosją, nie rozumiejąc, że to jest imperium, w którego skład wchodzi wiele narodów. Ich przedstawiciele w większości przypadków bez względu na narodowość mogli robić kariery. Związek Radziecki nazywano wręcz „wylęgarnią narodów” – gubernie, które w czasach caratu w ograniczonym stopniu uwzględniały czynniki etniczne, zamieniono na narodowe republiki czy okręgi, a wielu grupom etnicznym, takim jak Tadżycy, Kirgizi czy „kaukascy Tatarzy” (których nazwano Azerbejdżanami w 1936 roku, gdy powstała osobna Azerbejdżańska SRR), wbito do głów, że są narodami. polscy generałowie pod krakowskim kościołem św. idziego tego wszystkiego nie rozumieli. Baghramian chciał jednak mimo wszystko uzdrowić atmosferę i wyznaczy: „Kto mówi po ormiańsku?”. Z obecnych pod kościołem odezwałem ciągnął z pamięci cytat z Lenina. Powiedział, że według wodza rewolucji się tylko ja. Marszałek bardzo się ucieszył i zaczął ze mną rozmawiać po są dwa rodzaje asymilacji – pokojowa, pozytywna oraz przymusowa, ormiańsku. Polscy generałowie zdębieli – zaczęli nerwowo wypytywać negatywna – a Ormianie w Polsce rozpłynęli się w polskim żywiole dobropolsko-rosyjskiego tłumacza, odsuniętego na bok przez marszałka, co się wolnie. Marszałek powiedział nam o tym w kawiarni pobliskiego hotelu dzieje, co to za język. garnizonowego, który teraz nosi nazwę „królewskiego” (Royal). Całą grupę toczyła się „rozmowa niekontrolowana”. zaprosił tam na pogawędkę przy kawie. Tak jest, ten termin rozpowszechniony w czasie stanu wojennego w 1982 roku bardzo tu pasuje. Wyobraź sobie konsternację polskiej generalicji – marszałek Związku Radzieckiego spotyka na krakowskiej ulicy nieznajomego, rozmawia z nim, a nikt nie wie, kim ten nieznajomy jest i na jaki temat toczy się rozmowa. Gawędząc z marszałkiem Baghramianem i jego małżonką, przysłuchiwałem się też rozmowie generałów. Któryś z nich mówił: „Przypominam sobie, że przed wojną mieszkali we Lwowie jacyś Ormianie. Ale kto by pomyślał, że oni mają własny język?”. Drugi rzucił: „Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że marszałek sobie nie żartował, prosząc
ha!art nr 48
− 39 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Ow e chosum hajeren? Z Andrzejem Pisowiczem rozmawiają Kornelia Mazurczyk i Zbigniew Rokita
się, że prosząc o zorganizowanie w Polsce spotkania z Ormianami, nie żartował i naprawdę istnieje taki naród.
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Głupio się nazywamy zbigniew rokita
Związek Radziecki dziesiątki lat usiłował przekonać swoich obywateli, że byt określa świadomość. Okazało się
Głupio się nazywamy Zbigniew Rokita
jednak, że wschodnioeuropejskie narody zrozumiały wszystko na opak – że to świadomość określa byt. I tak sobie dziś bytują w krainach o nazwach wyobrażonych. Nie wiem, czy na Ukraińców wpłynął fakt nazwania ich ziem Ukrainą, a więc ziemią ‘u kraja’, „na końcu”, „pograniczną”. Wiem natomiast, że na narody Kaukazu Południowego wpłynęły lata, które spędziły w Imperium Rosyjskim, bo kiedy Imperium upadło, w ich głowach dominowała kolonialna perspektywa. „Zakaukaska Demokratyczna Republika Federacyjna” to nazwa hybrydowego państwa, które powstało na Kaukazie Południowym w 1918 roku i przetrwało trzy miesiące. Był to kraj Gruzinów, Ormian i Azerbejdżan. Co w tym dziwnego? Perspektywa. Tbilisi, Erywań i Baku nie były we własnej optyce „za Kaukazem” – za górami znajdowała się Moskwa czy Petersburg. Kiedy więc Rosji zabrakło na mapie, pozostała w głowach. To tak, jakby Polska, przyjmując optykę rosyjską, nazwała się „Krajem Zaukraińskim”. I tak to jest – na obszarze poradzieckim, gdzie historia nie skończy się jeszcze długo, nazwy geograficzne mówią nam wiele o wyobrażeniach tamtejszych narodów. kto pierwszy, ten lepszy Wardan kręcił nosem. – Nie dość, że nikt nas nie uznaje, to jeszcze się głupio nazywamy – mówił mężczyzna, na oko czterdziestoletni mieszkaniec Stepanakertu. Wardan jest Ormianinem, a Stepanakert stolicą południowokaukaskiego parapaństwa, Górskiego Karabachu – w oryginalnej pisowni Nagorno-Karabagh. Kręcił nosem, bo Nagorno-Karabagh to zlepek słów z kilku języków: rosyjskiego nagorny (‘górski’), tureckiego kara (‘czarny’) i perskiego bagh (‘ogród’). W jednym wyrażeniu zamyka się przeszłość regionu; widać, które narody w ostatnich wiekach go kontrolowały (w tym czasie język chłonął polityczne zmiany). Żeby odejść od rosyjsko-turecko-perskiej nazwy, karabascy Ormianie nazwali swój kraj Arcach. Nazwa przydatna, bo odwołująca się do starożytnej ormiańskiej prowincji – to ważne, ponieważ o Górski Karabach walczą Ormianie i Azerowie, a na Kaukazie prawo
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
do ziemi wywodzi się z historii: ziemia należy do tego, czyi przodkowie pierwsi ją zdobyli. Nazwa kraju gwarantować ma więc, że pozostanie on podporządkowany Ormianom. Po drugiej stronie Kaukazu znajdziemy podobną historię. Znajduje się tam należąca do Federacji Rosyjskiej Osetia Północna. Jej oficjalna nazwa brzmi Osetia Północna-Alania. Alanowie byli jednym z plemion używających życia na terenach chylącego się ku upadkowi Imperium Rzymskiego; kiedy upadło, hasali jeszcze jakiś czas, po czym zostali zepchnięci na wschód, niektórzy osiedli na Kaukazie. Alanowie zawędrowali w swoim czasie daleko (jedna z teorii słowo Katalonia wywodzi nawet od zbitki Goth-Alania). Ślady ich ekspansji widoczne są chociażby w nazwach środkowo- i wschodnioeuropejskich rzek. Jak tłumaczy językoznawca Andrzej Pisowicz: „Z dialektów irańskich wywodzą się nazwy takich rzek jak: Don, Dunaj, Dniestr, Dniepr. Po osetyjsku do dzisiaj wyraz don znaczy ‘rzeka’ albo ‘woda’”. Innymi słowy, nazwy rzek pokazują, gdzie zabawili dłuższą chwilę. Dodany w 1994 roku człon Alania szybko stał się popularny – nazwano tak klub piłkarski, stację telewizyjną czy lokalne organizacje. (Podobny manewr stosuje się zresztą w Armenii: świętą górą Ormian jest Ararat, który znajduje się obecnie na terytorium wrogiej Ormianom Turcji. Ormianie, podkreślając związki z Araratem, nazywają tak wszystko, co tylko się da: kluby sportowe, soki, piwa, papierosy, koniak, a nawet dzieci). Do alańskich przodków odwołano się w czasie, gdy wciąż żywy był konflikt osetyńsko-inguski o ziemie położone niedaleko Władykaukazu. Słowo Alania w nazwie republiki przypominało, że to Osetyjczycy byli tutaj pierwsi i że uważają się za spadkobierców walecznych plemion. Osetyjczycy odwołują się więc do swoich przodków i mają do tego prawo. Prawa być Alanami nie mieli natomiast barokowi mości panowie – Alanowie są bowiem potomkami Sarmatów, których chcieli widzieć w sobie Polacy. Nie tylko my chcieliśmy stać się Alanami – również Adolf Hitler ostrzył sobie zęby na taką genealogię. Alanowie bowiem to w wymowie osetyjskiej
− 40 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Ariowie – genetycznie bliżej spokrewnieni z Ariami niż Germanie byli Osetyńczycy, Tadżykowie, a nawet Cyganie. nowi ruscy Trudno funkcjonuje się w rosyjskiej rzeczywistości, gdzie na każdym kroku otaczają nas postkolonialne nazwy, ignorujące często nazwy lokalne, tradycyjne. Jest to życie w otoczeniu czyichś wyobrażeń. Rosyjska toponimika najeżona jest symbolami i wyobrażeniami. Przykłady. Stolica północnych Osetyńców to Władykaukaz. Nawiązuje do zdobycia tych terenów przez Rosjan i oznacza ‘rządzić Kaukazem’, a więc, innymi słowy, podbić narody, m.in. Osetyńców. Podobnie Rosjanie zachowali się w 1860 roku, kiedy doszli do wybrzeży Oceanu Spokojnego i nazwali założone przez siebie miasto ‘rządzić Wschodem’ a więc Władywostok. Nawiasem mówiąc, analogicznie skonstruowane jest też imię rosyjskiego prezydenta: Władimir oznacza tego, który ‘panuje nad pokojem’. Niepokoi jednak, że choć mir to rzeczywiście ‘pokój’ (stąd na przykład „mir domowy”), ma on jeszcze jedno znaczenie: ‘świat’. Jak czuje się człowiek żyjący w mieście, którego nazwa przypomina o jego skolonizowaniu? No chyba że nie czuje się skolonizowany. Noworosyjsk, ważny port nad Morzem Czarnym, został tak nazwany z powodu niewielkiej odległości od Noworosji. A czym była Noworosja?
Petersburg), nazwy w lokalnych językach (Ułan-Ude) i tak dalej. Czasem jednak tę przeszłość ktoś stara się zafałszować. Jeden z rosyjskich millioników, Krasnodar, wcześniej nazywał się Jekaterynodarem, a więc – darem carycy Katarzyny ii dla tamtejszych Kozaków. Czasy się jednak zmieniają i po rewolucji bolszewickiej okazało się, że ów prezent lokalna ludność zawdzięcza raczej krasnym, a więc ‘czerwonym’ (i nie ma to nic wspólnego z czeskim krasnym – ‘pięknym’). No cóż, pamiętajmy, że takie dyskusje toczą się w kraju, którego władze często instrumentalizują swój język na fundamentalnym poziomie. Niedawno padła na przykład kuriozalna propozycja byłego premiera i szefa głównej opozycyjnej partii, Władimira Żyrinowskiego. Ów polityk, znany między innymi ze składanych Polsce propozycji rozbioru Ukrainy, postulował niedawno usunięcie z rosyjskiego alfabetu litery y – twierdził, że jest ona „obrzydliwą azjatycką” naleciałością i jakoś można sobie bez niej poradzić.
ha!art nr 48
dział, brzmiało jak „Kirzachstan”. Samo znaczenie słowa Kazachstan jest zresztą interesujące – oznacza ono mniej więcej tyle, co ‘kraj hulajdusz’, a Kazach to turkijski wariant słowiańskiego Kozaka. Dawniej bowiem przodkowie Kazachów byli podporządkowani Chanatowi Uzbeckiemu (przodkom Uzbeków, choć to wszystko jest bardzo umowne), którzy z kolei swoje państewko zyskali po rozpadzie imperium mongolskiego. W XV wieku część rodów Chanatu zdecydowała się uniezależnić i udać na wschód. Rody, które odeszły, zaczęto wkrótce nazywać „ludźmi wolnymi”, „niezależnymi”, co w lokalnych, turkijskich językach tłumaczyło się jako Kazach. Owa wolność miała jednak więcej wspólnego z szaleństwem, brawurą i nieposłuszeństwem wobec jakichkolwiek zwierzchników niż wolnością piękną, romantyczną. Słowo Kazach przywodziło więc raczej na myśl negatywne skojarzenia z włóczęgą czy rozbójnikiem. Z czasem, dla opisania przestrzeni, którą Kazachowie zajmowali, i po dodaniu perskiego -stan, czyli ‘kraina’, ‘obszar’ (tego samego sufiksu, który znajdziemy w nazwach innych miejsc bliskich Persji – na przykład Tadżykistanu, Pakistanu, Turkmenistanu czy Afganistanu), powstała współczesna nazwa Kazachstan, czyli ‘Kraina ludzi wolnych’, ‘Ziemia włóczęgów’. Nawet jeśli prezydenckie plany wyglądają na dowcip, Nazarbajew już udowadniał, że przywiązuje dużą wagę do słów. Na początku lat dziewięćdziesiątych postanowił przenieść stolicę z leżącej przy granicy z Chinami Ałmaty do znajdującej się bliżej Rosji Akmoły – wówczas miasta średniej wielkości. Pojawiło się jednak pytanie, jak nazwać nową stolicę. Pojawiały się pomysły, żeby dać jej nazwę bądź „Nursułtan”, bądź po prostu „Kazachstan”. Ostatecznie wybrano jeszcze prostszy wariant: „Astana”, co po polsku znaczy po prostu ‘stolica’. W ten sposób Astana – obok Pekinu, Tokio i Seulu – została czwartą stolicą na świecie, której nazwa oznacza tyle, co ‘stolica’. W ten sposób chciał (choć przesłanek było kilka) zdystansować się od azjatyckości Kazachstanu i uczynić z niego kraj, jeśli nie europejski, to chociaż eurazjatycki. * Jak mawiał Stanisław Jerzy Lec, słowa są nekrologami myśli. Czasem myśli są jednak niedoskonałe, a słowa rodzą się jako wcześniaki.
− 41 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Głupio się nazywamy Zbigniew Rokita
Tym, czym „panujący nad pokojem” chciałby, aby była dzisiaj, czyli rosyjską prowincją rozciągającą się na części ziem ukraińskich. Pochodzenie słowa jest natomiast dobrze znane – kiedy Holendrzy zajęli wyspę niedaleko Australii, nazwali ją Nową Zelandią (Zelandia to jedna z holenderskich wysp), a gdy Francuzi założyli miasto na południu Ameryki Północnej, obwołali je Nowym Orleanem. To coś jak ziemska kolonia na Księżycu. Kolejne przykłady śladów rosyjskich kolonii, które dziś stanowią integralną część Federacji Rosyjskiej, można mnożyć. Rosja kolonizowała sąsiadów, a nie zamorskie ziemie, stąd kolonializm ów łatwiej było skryć. Postępowała oczywiście również „toponimiczna kolonizacja ideologiczna” w czasach radzieckich. Choć Stalingradów już nie ma (przypominam, że nawet Katowice były po śmierci Józefa Wissarionowicza kilka lat Stalinogrodem), to mnóstwo komunistycznych nazw wciąż obowiązuje: Petersburg odzyskał historyczną nazwę, ale obwód wciąż nosi miano leningradzkiego; wciąż istnieją Engels, Kirow, Swierdłowsk, Kaliningrad czy Elektrostal. I prędko nie znikną – głównie dlatego, że Rosjanie mają problemy ze zrozumieniem swojej historii i częściej sobie ją wyobrażają niż coś o niej wiedzą. W tym samym czasie nakłada się na siebie wiele narracji historycznych w samej toponimice – obok nazw poradzieckich są niemieckojęzyczne nazwy z czasów carskich (Jekaterynburg, Orenburg,
stany zjednoczone azji centralnej – Nazwa naszego państwa kończy się sufiksem -stan, którym kończą się również nazwy innych krajów Azji Centralnej. Osoby z całego świata interesują się zamieszkałą przez dwa miliony osób Mongolią, której nazwa pozbawiona jest tego zakończenia – powiedział kilka miesięcy temu kazachstański prezydent Nursułtan Nazarbajew. Czy fakt, że ludzie częściej jeżdżą do Mongolii niż do Kazachstanu, wynika z obecności sufiksu -stan w nazwie tego ostatniego? Trudne pytanie. Dla prezydenta ważne jest, żeby Kazachstan nie kojarzył się z biedą bądź autorytaryzmem innych „krajów-stanów”: Pakistanu, Afganistanu, Uzbekistanu, Tadżykistanu, Kirgistanu czy Turkmenistanu. Zależy mu na przyciągnięciu turystów i inwestorów, stąd zaproponował, żeby kraj nazwać „Kazach Eli”, co przetłumaczylibyśmy jako „Państwo kazachskie” (dosł. ‘Kazachowie państwo-ich’). Chce, żeby toponimika pomogła odciąć się ludziom od nieatrakcyjnego sąsiedztwa. Niewykluczone jednak, że jeśli Nazarbajew zmieni nazwę swojego kraju, kraje regionu będą mniej myliły się na świecie. Pomogłoby to na przykład szefowi amerykańskiej dyplomacji. John Kerry, łącząc nazwy Kirgistanu i Kazachstanu, strzelił pierwszą gafę na nowym stanowisku. To, co powie-
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Nazwy z odzysku paweł swoboda
Jedni myślą, że polskie nazwy na tzw. Ziemiach Odzyskanych pojawiły się dopiero po wojnie. Inni, że wszystkie niemieckie nazwy to tylko efekt germanizacji polskich, które należało jedynie odgrzebać. I jedna, i druga wizja jest naiwna.
Nazwy z odzysku Paweł Swoboda
Wprowadzenie polskiego nazewnictwa na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych po 1945 roku zwykle postrzega się na dwa bardzo odmienne sposoby. Jedni chcą widzieć w tym procesie jedynie powrót do pierwotnej słowiańskiej szaty nazewniczej, którą wraże germańskie siły przez stulecia próbowały zatrzeć. Wśród innych pokutuje natomiast przeświadczenie, że na Śląsku, Ziemi Lubuskiej, Pomorzu, Warmii i Mazurach przed ii wojną światową wszystko było niemieckie i dopiero po przesunięciu granic
Powojenną działalność Komisji poddawano (zwłaszcza w ostatnich latach) słusznej zwykle krytyce. Jej członkowie i orędownicy byli bowiem przekonani, że tylko w jej mocy jest wszystko „szczęśliwie ponazywać”, a wszyscy inni (łącznie z nowymi osadnikami) to nazewniczy grafomani i wandale. Krytycy jej pracę określali złośliwie „misją chrystianizacyjną”. Członkom Komisji zarzucano zbytnią apodyktyczność i ignorowanie stanu faktycznego, często wręcz ugruntowanego od stuleci wśród rodzimej
Polski nad Odrę pojawił się tam słowiański żywioł, który na siłę próbował wszystko spolszczyć. Obie te wizje są naiwne i przesadzone, a także sprzężone z postrzeganiem ogółu zjawisk związanych z powojenną obecnością Polaków na kresach północno-zachodnich. Tymczasem prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku lub zupełnie gdzie indziej. Żeby wczuć się w atmosferę tworzenia powojennej szaty nazewniczej na tych terenach, warto przytoczyć fragment wstępu do Słownika nazw geograficznych Polski zachodniej i północnej, zredagowanego i wydanego w 1951 roku przez Stanisława Rosponda: Na dawnych Ziemiach Odzyskanych należało bądź to odgrzebać spod grubszego lub cieńszego tynku naleciałości niemieckich dawne, rodzime nazwy, bądź to z braku danych źródłowych ochrzcić obce nazwy polskim imieniem. Ta praca ważna z punktu widzenia państwowego, administracyjnego i naukowego musiała być planowo i fachowo przeprowadzona. Z początku bowiem sama praktyka życiowa, wymagająca szybkich rozwiązań, rzadko kiedy szczęśliwie ponazywała miasta i wsie, rzeki i góry. Sformułowanie „praktyka życiowa”, którego użył Rospond, odnosi się tu do nadawania ad hoc nazw miejscowościom (i innym obiektom) przez nowo przybyłą ludność, nową administrację lokalną, kartografów czy urzędników kolei państwowych. Ta nieskoordynowana działalność skutkowała określaniem tego samego obiektu różnymi nazwami, co często
ludności autochtonicznej (bywała taka). Wskutek tego duża część ustaleń nazw, zwłaszcza obiektów fizjograficznych (stawów, rzek, gór, bagien, pól, lasów i czego tam jeszcze), wiodła jedynie żywot papierowy i nikt się nimi szczególnie nie przejmował (łącznie z administracją publiczną), pomimo napomnień, że „w stosunkach publicznych wolno używać nazw miejscowości i obiektów fizjograficznych wymienionych ustalonym niniejszym rozporządzeniem”. Dla większości osób w Polsce, a zwłaszcza dla tych urodzonych po ii wojnie światowej, nazwy miejscowości od Wrocławia przez Szczecin po Ełk są tak samo oczywiste i naturalne jak gdzie indziej – ich brzmienie rzadko zdradza odrębność od nazw w pozostałych częściach kraju. Niekiedy można odnieść wrażenie, że na zachodzie nazewnictwo jest nawet bardziej polskie. Wynika to w dużej mierze z dążenia urzędowo-naukowych polonizatorów do wyraźnego symbolicznego odcięcia się od niemieckiej przeszłości i stworzenia odpowiedniego klimatu dla nowych osadników przybywających na opustoszałe poniemieckie obszary z Polski centralnej i Kresów Wschodnich. Na marginesie – chwyt reklamowy, polegający na atrakcyjnym nazwaniu miejscowości w celu zachęcenia pionierów do osiedlania się na nowej, obcej ziemi, znany jest od dawna. Zdaniem Jaroslava Davida, czeskiego onomasty, stosowali go już średniowieczni kolonizatorzy niemieccy w Czechach czy w Polsce – nazwy takie jak Schönberg ‘piękna góra’ (znane dziś między innymi jako małopolski Szymbark, zakłócało poprawne funkcjonowanie instytucji i komunikację między śląskie Szombierki, ale też mazurska Piękna Góra) czy Schönwald ‘piękny nimi. Dodatkowo obawy językoznawców wywołał fakt, że nowe miana las’ (na przykład Szynwałd w Małopolsce) miały zwabić choćby osadników często nie spełniały ich oczekiwań, bazujących na wiedzy o językowej z dalekiej Turyngii, nawet jeśli w przypadku dzielnicy Bytomia trudno przeszłości (zwykle odległej) danego obszaru lub też na różnie pojmo- w to dziś uwierzyć. wanej poprawności językowej. Dlatego już w 1945 roku postanowiono Stworzenie swego rodzaju polskiej nakładki nazewniczej na poniereaktywować Komisję Ustalania Nazw Miejscowości (kunm), składającą mieckie ziemie nie zawsze wymagało jednak pracy od podstaw. W sporej się z językoznawców i geografów, i powierzyć jej misję uporządkowania części przypadków miejscowości (zwłaszcza starsze), nawet te położone na nazewnictwa na Ziemiach Odzyskanych. Planowość prac Komisji polegała obszarach zamieszkanych tuż przed wojną wyłącznie przez Niemców, pona tym, że w regionalnych podkomisjach w kolejnych fazach opracowywano siadały dosyć dobrą dokumentację historyczną poświadczającą słowiańskie poszczególne klasy nazewnictwa. pochodzenie ich nazw lub ich wcześniejszych wariantów – o ile nie nosiły Uchwały kunm od 1946 roku były publikowane w „Monitorze Polskim”, nazw już na pierwszy rzut oka słowiańskich, a jedynie zaadaptowanych przez co nabierały mocy urzędowej. Wspomniany słownik Rosponda to fonetycznie do niemieckiej wymowy. Zwłaszcza na Górnym Śląsku wiele pokłosie tych ustaleń, choć kolejne rozporządzenia ukazywały się jeszcze miejscowości oprócz nazwy urzędowej miało równoległą polską, używaną do 1960 roku. zwykle przez polskich mieszkańców. Żeby tego dowieść, nie trzeba było
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 42 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
zresztą wykonywać jakichś gruntownych kwerend w archiwach – zrobili to wcześniej sami Niemcy w solidnych opracowaniach topograficznych, historycznych i kartograficznych. W większości z nich do lat dwudziestych xx wieku nieszczególnie starano się zacierać słowiańskie brzmienie nazw miejscowości. Może o tym świadczyć chociażby fakt, że w monumentalnym Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich (wydawanym w Warszawie w latach 1880–1902) niemal wszystkie polskie nazwy (obok niemieckich) z obszaru Śląska Pruskiego, nierzadko wraz z dokumentacją historyczną, zostały żywcem przepisane z innej obszernej pracy – wydanej w 1845 roku Alphabetisch-statistisch-topographische Uebersicht der Dörfer, Flecken, Städte und andern Orte der Königlich Preussischen Provinz Schlesien Johanna G. Kniego. Proces programowego rugowania polskości w zakresie nazewnictwa nie zaczął się bowiem ani w Średniowieczu, kiedy kolejne dzielnice wymykały się z rąk słowiańskich władców, ani nawet za Bismarcka i jego Kulturkampfu, lecz dopiero w czasach administracji hitlerowskiej, kiedy to masowo zaczęto dokonywać tak zwanych chrztów germanizacyjnych, żeby oczyścić „rdzennie” niemieckie ziemie z podludzkiego nalotu (przy czym robiono to z całością nazewnictwa, skłaniając także ludzi do zmiany imion i nazwisk na bardziej niemieckie). Dopiero wówczas wszelkie
byleby tylko miały polskie brzmienie. Oczywiście na Górnym Śląsku spotkamy takie nazwy jak Rudyszwałd (taka nazwa rzeczywiście funkcjonowała wśród Ślązaków/Polaków jako wariant niemieckiego Ruderswald od xviii wieku), a na Mazurach Sztynort (niem. Steinort), jednak raczej unikano podobnych rozwiązań (niemiecki Johannisburg, nazywany dawniej przez Mazurów Jańsborkiem, otrzymał w 1946 roku nazwę Pisz). Często jednak lokalnie używa się innych nazw. Wspomniany wcześniej Twardoch pisze o sąsiedniej miejscowości: „Od sześćdziesięciu siedmiu lat Schönwald nazywa się Bojków. A jednak […] ciągle często używa się starej nazwy. Przez Bojków można jechać do Gliwic. Ale Otto był z Szywŏłdu”. Zdarzało się też wprowadzanie nazw arcypolskich bez nawiązania do żadnego z dawnych określeń danej miejscowości. W ten sposób często wykorzystywano pulę zapisów z dokumentów historycznych, których nie można było zidentyfikować z żadną współczesną miejscowością. Wiele z nazw zaginionych średniowiecznych osad z obszaru Wielkopolski otrzymało drugie życie na przykład na Śląsku. Z kolei na Pomorzu Zachodnim dosyć często pierwotne nazwy zastępowano opartymi na zachowanych słowiańskich określeniach pobliskich jezior czy rzeczek. To prawdziwe nazwy z odzysku. Inną sprawą jest wybieranie przez Komisję nazw pamiątkowych, to
ha!art nr 48
− 43 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nazwy z odzysku Paweł Swoboda
znaczy nadanych na cześć pewnych osób. Zwykle były to postaci raczej neutralne – działacze zasłużeni dla kultury lokalnej i krzewienia polskości, choć nie tylko. Na Warmii uczczono w ten sposób Wojciecha Kętrzyńskiego, tworząc nazwę Kętrzyn (niem. Rastenburg, tuż po wojnie: Rastembork), Gustawowi Gizewiuszowi dedykowano mazurskie Giżycko (niem. Lötzen, po wojnie przejściowo Łuczany), a Krzysztofowi Mrongowiuszowi – Mrągowo, zaś na Dolnym Śląsku twórca nowoczesnego pszczelarstwa Johann Dzierzon ma swój Dzierżoniów w miejsce niemieckiego Reichenbach (przejściowo nazywanego Rychbach). Nawiasem mówiąc: historię krążące o tym, że dolnośląskie miasteczko Bierutów (niem. Bernstadt) nazwano tak na cześć Bolesława Bieruta, można włożyć między bajki (chyba że powojenny prezydent wsławił się czymś już w xvi wieku, kiedy notuje się pierwsze wystąpienie tego wyrazu). Bodaj jedynym wypadkiem uczczenia kogoś z panteonu bohaterów nowego ładu był trzyletni epizod Katowic jako Stalinogrodu (o dłuższej obecności Stalina w innej okolicy opowiem na końcu). Nazwa Dzierżoniów – raczej błędna, bo nazwisko Johanna Dzierzona interpretuje się dziś raczej jako Dzierżon, a nie Dzierżoń – jest zresztą dobrym punktem wyjścia do przedstawienia dylematów przy ustalaniu ostatecznej formy dobrze znanych i oswojonych dziś nazw. Wahanie między jednym a drugim wariantem nazwiska pszczelarza spowodowało, że utrwaliła się znana dziś forma. Takich nazw, których brzmienie w latach lecam artykuł Comment s’appelait votre ville pendant la Révolution? z 30 czterdziestych (i kolejnych) nie było do końca pewne, a później jakoś się czerwca 2014 w internetowym „Le Parisien”), nie mówiąc już o Związku uleżały i brzmią jakbyśmy je znali od zawsze, jest więcej. Długo przed Radzieckim, gdzie po nazewnictwie po prostu przejechał się ideologiczny wojną i po niej toczyły się dyskusje, czy na przykład Glatz powinien stać walec (zob. s. 40). się Kłodzkiem czy może Kładzkiem. Zresztą tytuły popularnonaukowych Poza miejscowościami, które pierwotnie miały nazwy słowiańskie, bo też artykułów cytowanego wcześniej Stanisława Rosponda mówią same za przez Słowian były zakładane lub zamieszkiwane, istnieje też cały szereg siebie: Nie Lignica, a Legnica, Nysa czy Nisa, Kudowa czy Chudobowice, miast i wsi, które od początku miały nazwy niemieckie czy też germańskie Prudnik czy Prądnik. W zbiorach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej znajdziemy (lub brakuje dla nich dokumentacji źródłowej poświadczającej wcześniejszą skan aktu nadania nieruchomości pewnej osadniczce ze Lwowa w 1947 słowiańską nazwę). Powstawały one w trakcie kolejnych fal kolonizacyj- roku, w którym jako miejsce sporządzenia dokumentu podano Głubczyce, nych, począwszy od xvii wieku, przez osadnictwo olęderskie w wiekach a tuż powyżej przybito pieczęć z napisem „Starosta powiatowy głąbczycki”. xvi–xviii, kolonizację fryderycjańską w xviii, aż po najnowsze napływy Zarówno w przypadku Kłodzka, jak i pozostałych miejscowości, które na ludności w pierwszej połowie wieku xx. O ile w międzyczasie nie powstał przestrzeni wieków przyjęły niemieckie postaci (Glatz, Bad Kudow, Loebwariant polski, ich nazwy po wojnie najczęściej zastępowano w drodze ad- schütz) w świetle dokumentacji historycznej nie było wątpliwości, że mają aptacji semantyczno-morfologicznej, na przykład Petersdorf → Piotrowice, one słowiański rodowód, jednak stare zapisy nie były na tyle przejrzyste, Hirschberg → Jelenia Góra. Starano się jakoś nawiązywać do dawnych nazw, by pozwolić na jednoznaczną rekonstrukcję. Dombrowki przeobraziły się z dnia na dzień w Eichen, Steineichen czy Klein Eichen (niem. Eich ‘dąb’), swojsko brzmiący Kadlubietz zamienił się w Annathal, a podopolski Sczedrzik dostąpił najwyższego zaszczytu i stał się Hitlersee. Zawirowania wokół nazewnictwa (także osobowego) świetnie odmalował w Drachu Szczepan Twardoch, którego rodzinne Pilchowice, zniemczone jako Pilchowitz, w iii Rzeszy stały się Bilchengrund. Ten hipergermanizacyjny zabieg, obok innych zasług Niemiec hitlerowskich, przyczynił się zapewne do tego, że po wojnie właśnie na zachodzie Polski rzadko kiedy w nazwach znajdziemy ślad niemieckości (w odróżnieniu od na przykład Małopolski). I bynajmniej nie musi to wynikać tylko z czystego rewanżyzmu – ujednolicając językowo wszystkie nazwy, hitlerowcy utrudnili po prostu rozróżnienie na te, które były naprawdę pierwotnie niemieckie, od tych nadanych chrztem. Warto jednak zauważyć, że działania hitlerowskich germanizatorów, a potem prl-owskich polonizatorów, choć odbywały się na ogromną skalę i oczywiście nosiły znamiona walki symbolicznej (pozbawiając nazwy ich komponentu językowo-etnicznego), to jednak w niewielkim stopniu przemycały do nowo tworzonych nazw bezpośrednie nawiązania do aktualnie obowiązującej ideologii – jak miało to miejsce w przypadku rewolucji francuskiej, gdy zmieniono prawie trzy tysiące nazw miejscowości odwołujących się do monarchii lub religii (po-
Nazwy z odzysku Paweł Swoboda
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Wprowadzanie polskiego nazewnictwa terenowego przebiegało dość podobnie, ale skutkowało w dużo większym stopniu błędami, wynikającymi z błędnych kalkulacji repolonizatorskich sił (coraz mniejszych) i zamiarów (ocierających się o jezuicką gorliwość). Często próba zasznurowania standaryzacyjnego gorsetu wywoływała zamęt większy niż ten, który próbowano niwelować. Jak wspomniałem na początku, urzędowa polonizacja była procesem rozciągniętym w czasie i planowym: w pierwszej kolejności poświęcono uwagę miejscowościom, które miały znaczenie strategiczne, a dopiero później zajęto się dużo liczniejszym i trudniej uchwytnym nazewnictwem terenowym. O ile określenia miejscowości, częściej pojawiające się w obiegu publicznym, z reguły utrwaliły się w urzędowym kształcie (pomimo funkcjonowania nieoficjalnych wariantów), o tyle w przypadku nazw terenowych stało się inaczej. Przede wszystkim ich ustalone urzędowo formy ukazywały się dopiero od 1948 roku (i aż do 1960). Przez tych kilkanaście lat często
natomiast otrzymało nazwę Stawno, zaś kartografowie nanosili na mapach w jego miejscu nazwę Kurhany. Kto ją nadał, nie wiadomo. Wiadomo natomiast dlaczego – pomylono je z innym jeziorem znajdującym się w pobliżu, które zwano Kirchen See (Kirche ‘kościół’), co nazywającemu zlało się z kurhanem. Przykłady takich nieścisłości można mnożyć. Zresztą metody stosowane przez kunm przy ustalaniu nazewnictwa terenowego były wręcz błędogenne. Opierały się one głównie na tym, że brano niemieckie mapy topograficzne w skali 1:25 000 (tzw. Messtischblätter), wypisywano z nich nazwy jak leci i zastępowano je polskimi. Bywało, że wśród spisanych nazw znajdowały się przypadkowe napisy. Moim ulubionym przykładem takiej gorliwości jest nadanie dwóm sąsiadującym stawom nazw Baczyno i Baczynko. Z map spisano ich rzekome niemieckie nazwy Bassin I i Bassin II, w których koniecznie chciano dopatrzyć się jakiegoś słowiańskiego elementu (staropolskiej nazwy osobowej na Baczczy sufiksu -in-). Wystarczy jednak spojrzeć na dawną mapę, by przekonać
wykształciły się już nazwy nadane niezależnie przez mieszkańców czy kartografów, a tam, gdzie obecna była ludność autochtoniczna, używano po prostu dotychczasowych. Odmienne od nich nazwy urzędowe żyły tylko na papierze. W efekcie bardzo wiele obiektów ma dziś według różnych wykazów po dwie lub więcej nazw. Zarzuty wobec Komisji dotyczące ignorowania rzeczywistego brzmienia nazw nie były bezzasadne. Zwłaszcza że w niektórych przypadkach można mówić o celowym działaniu. Ciekawy jest casus rzeki rozdzielającej dziś Rudę Śląską i Zabrze, a przed 1939 rokiem stanowiącej granicę między Niemcami i Polską. Przez lata nosiła ona nazwę Czarnawka (tak jest zresztą do dziś), w zniemczonym wariancie Scharnafka. Pojawia się między innymi w głośnej powieści Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny, a także w tytule zbioru opowiadań Paula Kani An der Scharnafka (1923), czy nawet w polskim Dzienniku Ustaw w umowie o komunikacji kolejowej między Polską a Niemcami z 1937 roku. W latach wojennych hitlerowcy zastąpili ją nową niemiecką nazwą Schwarzwasser. Po 1945 roku kunm ustaliła dla tego cieku nową nazwę urzędową – Debrzna, a nazwę Czarnawka uznała za niemiecką – na równi ze Schwarzwasser! Pomijając tę kuriozalną kwalifikację, jeszcze ciekawsze wydają się motywy stojące za ustaleniem nazwy Debrzna (oczywiście przez nikogo nieużywanej). Otóż pierwsze zapisy dla pobliskiego Zabrza (Sadbre) wskazują na pierwotną formę Zadbrze (od przyimka za i staropolskiego debrz, debrza ‘urwiste,
się, że stawy te opisane są jako Bew[ässerung] Bassin I i II, co oznacza po prostu basen irygacyjny pierwszy i drugi. Opisana metoda miała zresztą największy wpływ na powstawanie „papierowych” nazw, kunm zakładała bowiem a priori, że każdy obiekt, który był nazywany przez poprzednich niemieckich mieszkańców, z pewnością będzie ochoczo nazywany także przez ich polskich następców. Tymczasem przybysze niekoniecznie musieli palić się do językowego wyróżniania kęp drzew w szczerym polu, bagien leśnych czy nadrzecznych łąk. I to nie dlatego, że byli mniej spostrzegawczy, ale dlatego, że tamte stare nazwy kształtowały się zwykle przez stulecia, w czasach, gdy wiedza o położeniu takich miejsc była naprawdę istotna. Przybysze ze wschodu stare nazwy swoich bagien, nadrzecznych łąk i kęp drzew zostawili tam, skąd pochodzili. O powojennych losach nazewnictwa na ziemiach zachodnich i północnych dużo już napisano, tyle że większość tekstów o tej problematyce funkcjonuje jedynie w obiegu naukowym (i raczej na jego marginesie). Jeśli były adresowane do tak zwanego szerokiego odbiorcy, to głównie w latach tużpowojennych, nierzadko z właściwym temu czasowi zabarwieniem emocjonalnym. Dzisiaj te kwestie wydają się już mało istotne. Nowe czasy lubią jednak wywlekać trupy z szafy. Po wejściu do ue Polska musiała wypełnić szereg przepisów unijnych. Jednym z nich jest dyrektywa inspire dotycząca geodezji i kartografii. Pokłosiem jej wdrażania jest serwis
zarosłe wzgórze’). Po 1915 roku Zabrze stało się Hindenburgiem i dopiero w 1946 roku powróciło do starej nazwy. Nazwa Debrzna ustanowiona dla rzeki miała chyba uwiarygodnić starą–nową nazwę miasta. Rozciągnięte w czasie ustalanie poszczególnych klas nazewnictwa sprawiało też, że relacja między pobliskimi obiektami różnego typu odzwierciedlana czasem w dawnych nazwach w nowych zupełnie zanikała. Przykładowo, znajdująca się w pobliżu Słupska osada i przepływająca przez nią rzeczka nosiły wspólną zniemczoną nazwę Karstnitz. Po 1945 roku osada stała się Karzniczką, a rzeczka Charstnicą. W Sudetach górę Platzen Berg przechrzczono na Płoskę, a wypływający spod jej szczytu potok Platzen Graben na Płacznik. Najwyższy stopień zawirowania osiągnęło jednak pewne jezioro (Stabenow See) obok osady leśnej (Stabenow) w pobliżu Recza na Pomorzu Zachodnim. Miejscowość w 1948 roku ochrzczono jako Stobnów, ale w wykazie urzędowym z 1982 roku figuruje już nazwa Zdbino, a na mapach Zbino. Jezioro
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Geoportal, który umożliwia przeglądanie m.in. map i spisu nazw urzędowych. Spacerując kursorem po podziurawionym jak sito podpoznańskim Biedrusku, gdzie od xix wieku znajduje się poligon wojskowy, szukałem wzniesień, na starych niemieckich mapach noszących wdzięczne nazwy Prinz Georg Höhe, Kaiser Wilhelm Höhe i tak dalej. Chciałem sprawdzić, kto teraz spogląda ze wzgórz w miejscu, gdzie dawniej manewry prowadzili wojacy w pikielhaubach, a dziś zdobywają szlify adepci poznańskiej Szkoły Podoficerskiej. Na mapie topograficznej z lat dziewięćdziesiątych znalazłem w miejscu jednego z dawnych Höhen Wzgórze Roweckiego, jednak po nałożeniu warstwy Państwowego Rejestru Nazw Geograficznych (zawierającego oficjalne urzędowe nazewnictwo) napis na mapie przesłoniła etykietka ze słowami Wzgórze Rokossowskiego. Jeszcze lepiej bawiłem się, gdy na bezimiennym, jak mi się wydawało, wzgórzu (które kiedyś nosiło imię pruskiego oficera Theophila von Podbielskiego), pojawiła się etykietka z napisem Góra Stalina… Ale to już temat na inny tekst.
− 44 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
ha!art nr 48
− 45 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Najczęściej spotykane nazwy ulic w krajach Keleta Opracował Sławomir Pruski polska
Polna Leśna Słoneczna Krótka Szkolna Ogrodowa Lipowa Łąkowa Brzozowa Kwiatowa Sosnowa Kościelna Zielona Parkowa Akacjowa Kościelna
Czy trendy w nazwach ulic mogą nam powiedzieć coś o naszych krajach?
czechy
Ogrodowa Krótka Dworcowa Szkolna Polna Łąkowa Komeńskiego Nowa Husa
słowenia
Partyzancka Szkolna Ogrodowa Dworcowa Poprzeczna Słoneczna Młodzieżowa Lublańska Różana Strażacka Nowa
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 46 −
ha!art nr 48
rosja
Centralna Młodzieżowa Szkolna Leśna Ogrodowa Sowiecka Nowa Nadbrzeżna Zarzeczna Zielona Pokoju Październikowa
Lenina Radziecka Pokoju Październikowa Gagarina Zwycięstwa Centraĺna Szewczenki Szkolna Młodzieżowa rumunia
Mihai Eminescu Tudora Vladimirescu Nicolae Bălcescu Dworcowa Zjednoczenia Ștefana Cel Mare Wałowa Avrama Iancu Wolności 1 Maja Winogronowa Republiki George,a Coșbuc Kwiatowa Różana Decebala Bohaterów
republika srpska
Świętego Sawy Vuka Karadžića Petra Kočića Nikole Tesli Jovana Jovanovića Zmaja Gavrila Principa Króla Piotra Pierwszego Karadziordziewicia Nikole Pašića Jovana Cvijića
ha!art nr 48
− 47 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Na granicy jak na księżycu Grzegorz Szymanowski
ukraina
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Na granicy jak na księżycu grzegorz szymanowski
Na granicy jak na księżycu Grzegorz Szymanowski
Nowe państwo pomiędzy Polską i Niemcami ma ambitne cele: zniesienie granicy na Odrze i Nysie i obnażenie fasadowej konstrukcji państw narodowych. Jednak nawet jeśli sztuczne i skonstruowane, granice odciskają swoje piętno mocno i głęboko. Przede wszystkim w głowach. – Ja to bym wolał, żeby ta granica była zamknięta – mówi Zygmunt i zarzuca wędkę. Blisko, na karasie. Słubickie nabrzeże Odry jest trawiaste i łagodnie schodzi do wody, więc wędkarze siedzą w kilkunastometrowych odstępach. Po frankfurckiej stronie brzeg jest murowany i wysoki na kilka metrów – wędek nie widać. – Byłby spokój przynajmniej w sobotę w Słubicach, a tak to nie ma nawet gdzie samochodu zaparkować – rzuca po chwili. Siedzimy przy moście łączącym Słubice i Frankfurt nad Odrą. Ma 252 metry długości i co chwila pokonują go samochody i piesi. W sobotę słubickie centra handlowe pełne są klientów z niemieckiej strony granicy. Po tanie papierosy, spożywkę i ubrania ciągną nawet z Berlina. Od zniesienia w 2007 roku kontroli na niemiecką stronę Zygmunt przeszedł mostem dwa razy. Nie ma po co. Jak już to żona albo córka, na zakupy, bo i po niemieckiej stronie można czasem trafić na jakąś promocję.
nicze i tak powstała Nowa Amerika – kraj pomiędzy Niemcami i Polską, z płynnymi granicami rozciągającymi się gdzieś pomiędzy Świnoujściem i Bogatynią oraz Poznaniem i Berlinem. Przy czym te dwa ostatnie to tylko peryferie położonego wzdłuż Odry kraju ze stolicą w Słubfurcie. – Cały czas myślimy w kategoriach nacjonalistycznych, tymczasem państwa narodowe istnieją tylko dlatego, że mają różne sztuczne instrumenty, z którymi ludzie się utożsamiają. Popatrzmy na sport: biegnie ktoś z flagą na plecach i cieszy się cały naród. To jest montypytonowski absurd – zaczyna Kurzwelly. – Należy odróżnić tożsamość od identyfikacji: tożsamość jest prywatnym doświadczeniem, które cały czas zmienia się wraz z indywidualnym rozwojem człowieka. Tymczasem identyfikacja dotyczy grup, które poprzez różne symbole chcą na moją tożsamość wpłynąć. Ale tak naprawdę to nie jest tożsamość, tylko jej udawanie. Używając tych samych instrumentów, chcę to zakwestionować – ciągnie. Kurzwelly swoje działanie nazywa „konstrukcją rzeczywistości”. – Skoro naród to konstrukt wymyślony przez człowieka, to i ja mogę Karasie wpadają co kilka minut do leżącej na ziemi jednorazówki. Tymczasem 300 metrów za naszymi plecami obraduje parlament kraju, go zmieniać. Mogę powiedzieć, że tu nie ma Niemiec i Polski, że to Nowa Amerika, kraj, który się ostro rozwija. I tym się bawię. Ta prowokacja jest dla którego przebiegająca na moście granica zupełnie nie istnieje. §1 1.1. nowa amerika jest europejskim regionem obejmu- ważna, aby zmusić ludzi do myślenia – wyjaśnia z uśmiechem na ustach. Jak przyznaje, Nowa Amerika to „żart na serio”. jącym dawne pogranicze polsko-niemieckie. – Nowa Amerika powstała w 2010 roku podczas konspiracyjnego spotkania w Szczecinie, dziś New Szczettinie – rozpoczął Kongres Nowej Ameriki dzień wcześniej Michael Kurzwelly, pochodzący z Bonn pięćdziesięciojednoletni artysta, który do Słubfurtu (bo tylko tak mówi o Słubicach i Frankfurcie, mieszając ze sobą ich nazwy) przyjechał w 1999 roku i od tego czasu walczy z dzielącą miasta granicą. Zaczął od zbliżania miast przez projekty: wspólny słubfurcki parlament, wytyczanie murów nowego miasta, przemianowywanie ulic (z Rosa-Luxemburg-Strasse na Slubfurterstrasse i z Jedności Narodowej na Słubfurcką). Po kilku latach pomysł rozszerzył na całe polsko-niemieckie pogra-
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
W ramach tej prowokacji Nowoamerikanie odwrócili więc mapę (północ wylądowała na zachodzie, więc kraj rozwija się w stronę biegunów zachodniego i wschodniego) i przemianowali swoje miasta i wsie. Po zmieszaniu polskich i niemieckich nazw ze Zgorzelca wyszedł Zgörzelic, z Cottbus Chożebuż, a zamiast Świnoujścia na mapie widnieje Schweineujście. Powstał język nowoamerikański, z najprostszą chyba gramatyką na świecie – wystarczy dowolnie mieszać ze sobą polskie i niemieckie słowa. Jak każde szanujące się państwo Nowa Amerika ma też swoją flagę – po biało-czerwono-czarnych pasach wije się niebieska linia Odery
− 48 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Na granicy jak na księżycu Grzegorz Szymanowski
uchodzącej do Ostbałtyku. Cztery żółte gwiazdy to regiony nowoamerikańskiej federacji: Szczettinstan, Terra Incognita, Lebuser Ziemia i Schlonsk. Dlaczego Nowa Amerika? Nazwę wymyślił jeszcze w xviii wieku cesarz Fryderyk Wielki, który po osuszeniu terenów ujścia Warty poszukiwał kolonistów chętnych do ich zasiedlenia. W czasach masowej emigracji za ocean nazwa „Neue Amerika” miała ich tu przyciągnąć. Powstawały nowe, egzotycznie brzmiące kolonie: Nowy Jork, Pensylwania czy Malta.
ha!art nr 48
Ot, konstrukcja rzeczywistości. §1 1.5. nowa amerika jest regionem bez granic i narodowości. nowoamerikaninem jest każdy, kto czuje się nowoamerikaninem, bez względu na pochodzenie, miejsce zamieszkania i wiek. Kurzwelly wyjaśnia, że chodzi o zlikwidowanie polsko-niemieckich uprzedzeń i zbliżenie sąsiadów poprzez „rozmycie” granicy powstałej po ii wojnie światowej.
− 49 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Na granicy jak na księżycu Grzegorz Szymanowski
– Czy granica ma być ostra jak żyleta czy może lepiej, żeby była obszarem „pomiędzy”, gdzie to wszystko się zaplata i gdzie po prostu nie wiadomo dokładnie, czy jest się po polskiej czy po niemieckiej stronie? – pyta. Słubfurt ma być idealnym miejscem do takiego eksperymentu, bo prawie wszyscy jego mieszkańcy mają swoje korzenie gdzie indziej. Nie tylko Polacy „odzyskiwali” Słubice po 1945 roku. Po tym, jak w ostatnich dniach wojny Hitler ogłosił Frankfurt twierdzą, w mieście zostało jedynie 400 cywilów, a większość przedwojennych mieszkańców miasta już do niego nie wróciła. – I po polskiej, i po niemieckiej stronie mamy do czynienia z przesiedleńcami i migrantami. Nie ma tutaj gorszych i lepszych. Tworząc Słubfurt i Nową Amerikę, chcę pokazać, że nie ma tu podziału na Niemców i Polaków i jesteśmy tylko „my”: Słubfurtczycy czy Nowoamerikanie – wyjaśnia Kurzwelly. Czy możliwe jest jednak budowanie własnej tożsamości bez postawienia się w opozycji do innych? Jak stwierdzić, kto jest Nowoamerikaninem, skoro nie wiadomo, kto nim nie jest? Kurzwelly nie ma na to recepty. – Rolą sztuki jest kwestionowanie, a to nie oznacza, że mam jednolitą odpowiedź. Zapytany, jak takie zaklinanie rzeczywistości ma wyjaśnić problem polskiej przestępczości przygranicznej, o której w ostatnich miesiącach znów szerzej donoszą niemieckie media, Kurzwelly protestuje – według danych frankfurckiej policji to Niemcy są odpowiedzialni za 80% przestępczości w mieście, ale to Polakom od razu przyprawia się tutaj łatkę złodziei. Nie wszystkim ta dekonstrukcja się jednak podoba. Gdy w centrum Frankfurtu o Nową Amerikę pytam pięćdziesięciotrzyletniego Holgera, rzuca zirytowany, że o Kurzwellym i Nowej Americe już słyszał, ale sam jest zbyt trzeźwy na takie zabawy, a Frankfurt i Słubice to przede wszystkim dwa odrębne miasta, więc rozmawiać o Słubfurcie nie ma sensu. Jedyna wymiana zachodząca między mieszkańcami to zakupy, to wszystko. Pięćdziesięcioletni Andreas, który siedem lat temu zamienił Frankfurt nad Menem na ten nad Odrą, potwierdza, że Słubfurt nie ma jeszcze wiele wspólnego z rzeczywistością. – To jednak dwa oddzielne miasta, a jak człowiek idzie na drugą stronę, nie ma poczucia, że jest mile widziany. Żyjemy tu na granicy jak na księżycu, bo w Berlinie czy głębiej w Polsce takich problemów nie ma. Lecz mimo że relacje frankfurcko-słubickie charakteryzuje obojętność pomieszana z niechęcią, a najczęstszy i często jedyny kontakt mieszkańców to spotkanie w polskim supermarkecie, wszyscy zapewniają, że o wrogości nie ma mowy. Kurzwelly przyznaje, że jego pomysł wzbudza sprzeciw części mieszkańców. – Szczególnie we Frankfurcie są ludzie, którzy nie chcą mieć kontaktów z Polakami i zarzucają mi, że ich do tego zmuszam. Byli nawet tacy, którzy zarzucili mi, że jestem zdrajcą ojczyzny i „za tamtych czasów” by mnie za to rozstrzelali, chociaż nie określili bliżej, o jakie czasy im chodziło – śmieje się. – Po stronie polskiej krytycy siedzą cicho, wielu uważa mnie po prostu za świra. Nie bez znaczenia jest też kompleks frankfurtczyków – byłych obywateli nrd – wobec zachodnich Niemiec. Kurzwelly wyjaśnia, że o ile wcześniej mogli „odbić sobie” przynajmniej na Polakach, to Nowa Amerika im tę możliwość odbiera.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
– Pierwszy zarzut wobec mnie, zanim jeszcze otworzyłem buzię, brzmiał właśnie, że jestem „Wessi” – śmieje się. § 3 3.1. najwyższą władzą w nowej americe jest kongres nowej ameriki. Na obradach Kongresu Nowej Ameriki w sali słubickiego Collegium Polonicum zebrało się tym razem około pięćdziesięciu delegatów. Pod ścianą nowoamerikańska flaga, ale zamiast nowoamerikańskiego języka – tłumaczenie symultaniczne. Językami swobodnie żongluje jedynie Kurzwelly, który moderuje spotkanie i niezdarcie krąży z mikrofonem między stołami. W latach dziewięćdziesiątych pierwsza żona zawiodła go z Bonn do Poznania i tam w kilka lat nauczył się języka, którym dziś włada płynnie. Panuje przyjazna atmosfera – przyjechali przede wszystkim dotychczasowi „działacze”: aktywiści z pogranicznych organizacji pozarządowych i uczestnicy nowoamerikańskich projektów. Średnia wieku raczej bliżej pięćdziesięciu niż trzydziestu lat. I tylko czasami ktoś ze zgromadzonych wspomni, że jeszcze rok temu zebrali się w osiemdziesiąt, a dwa lata wcześniej grubo ponad sto osób. Chociaż w planie Kongresu jest uchwalenie konstytucji Nowej Ameriki, na pierwszy plan wysuwają się kwestie formalne – część chce utrzymać dotychczasowy nieformalny charakter działania na jako dachu dla wielu pogranicznych organizacji i niezrzeszonych aktywistów, lecz większość jest za powołaniem nowego stowarzyszenia, które przejmie Nową Amerikę na swoje barki. Na drugi plan odchodzi więc kwestia konstytucji, a wraz z nią prowokacyjne, symboliczne akcje. Nowa Amerika ma się teraz skupić na konkretnych działaniach – rozwijaniu działającego od dwóch lat Uniwersytätu, Kurzwelly chce z kolei badać imigranckie korzenie mieszkańców pogranicza. Jest nad czym pracować. Gdy w wakacje Nowoamerikanie zorganizowali szkołę letnią dla młodzieży, niemiecka Bundeszentrale für Politische Bildung przyznała im środki na udział czterdziestu osób. I o ile nie byłoby problemu z wypełnieniem wszystkich miejsc Polakami, to problemem okazało się znalezienie chętnych Niemców. Po długich poszukiwaniach udało się znaleźć ósemkę, więc żeby nie zaburzyć proporcji, ilość miejsc trzeba było obciąć do dwudziestu czterech. * W nocy z piątku na sobotę po Słubicach krążą grupki mężczyzn z wiadrami i plakatami. O północy zaczyna się cisza wyborcza przed wyborami samorządowymi, więc wszyscy starają się wykorzystać okazję, by zaplakatować wszystko, co tylko się da. Przy niektórych słupach ogłoszeniowych stoją małe grupki i pilnują, by nikt nie zakleił plakatu ich szefa. Kilkanaście minut po północy spotykam dwudziestoparoletniego Krzyśka. Do ostatniej chwili rozklejał plakaty kolegi, więc teraz w kilkuosobowej grupie idzie zmęczony na bimber. – Może coś tu się w końcu zmieni, może pojawią się jakieś perspektywy – tłumaczy swoje zaangażowanie. Od dwóch tygodni jeździ na fuchy do Berlina. Wykończeniówka, ale w planie ma naukę języka. Jego dziewczyna studiuje za Odrą i Krzysiek myśli o przeprowadzce gdzieś w głąb Niemiec. Pytam o Nową Amerikę. – Kto wie, może gdybyśmy byli z Frankfurtem w centrum, a nie na obrzeżach, to ekonomicznie rzeczywiście byłoby lepiej? A Polacy i Niemcy? Niech sobie tam każdy będzie, kim chce, byle praca była… – wzdycha zmęczony.
− 50 −
Śródtytuły pochodzą z projektu konstytucji Nowej Ameriki autorstwa Magdy Ziemkiewicz i Przemysława Konopki.
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Imperium kontratakuje piotr oleksy
Naddniestrze jest przede wszystkim częścią wielkiego imperium, którego kartografowie nie wpisują już na mapy. – Mam wrażenie, że w naszej rozmowie za bardzo skupiliśmy się na Związku Radzieckim – powiedział Aleksandr Palamar zaraz po tym, jak podniosłem słuchawkę telefonu. Zaskoczył mnie. Nie tym stwierdzeniem, ale faktem, że zadał sobie trud, by znaleźć numer telefonu na recepcję mojego akademika i zadzwonić późnym wieczorem. Ale szef Związku Fotografów Artystów Naddniestrza miał mi najwyraźniej coś ważnego do przekazania. – Mówiliśmy o Związku i przez to jakby zapomnieliśmy o najważniejszym… O tym, że Naddniestrze jest przede wszystkim częścią wielkiego
wywalczyć niepodległość, w Mołdawii pojawił się również pomysł przyłączenia się do Rumunii. Mieszkańcom terenów znajdujących się na lewym brzegu Dniestru, a szczególnie dyrektorom znajdujących się tam fabryk, pomysł wyjścia z zsrr, a tym bardziej połączenia się z Rumunią, w żadnym wypadku się nie spodobał. Najpierw spróbowali więc stworzyć swoją republikę radziecką, a gdy Związku już nie było, stworzyli własne państwo ze stolicą w Tyraspolu. Władze Mołdawii podjęły próbę odzyskania tych terenów i tak doszło do pięciomiesięcznej wojny domowej. A że w Naddniestrzu znajdowała się akurat 14. Armia Radziecka (potem Rosyjska), której na dodatek większość żołnierzy pochodziła z regionu, to, pomimo oficjalnej neutralności tej armii, Naddniestrze posiadało znaczącą przewagę. Choć wojnę tak naprawdę zakończyło dopiero przejęcie władzy nad armią przez słynnego generała Aleksandra Lebiedzia, który w krótkim czasie zrealizował „misję po-
ha!art nr 48
dził on Naddniestrzem aż do 2011 roku, dzięki swej działalności i aparycji zyskując pseudonim „Mafistofeles”. Poza tym jednak była i jest tam nadal cała masa ludzi starających się żyć jak wszędzie indziej – chodzić do pracy, pić piwo i wódkę, kochać się, kłócić i myśleć o tym, co do garnka włożyć. Naddniestrze obrosło legendą europejskiego centrum handlu bronią, narkotykami i żywym towarem. Jego mieszkańcy śmieją się, że turyści przyjeżdżają do Tyraspola, licząc na to, że na targu zobaczą kałasznikowy schowane pod pomidorami. Niestety przeciętny Naddniestrzanin o handlu kałasznikowami nie ma pojęcia, za to tamtejsze pomidory są faktycznie rewelacyjne. leninopad, który nigdy nie nadszedł Ci, którzy słyszeli o Naddniestrzu, często też kojarzą je jako „skansen zsrr”. I nie ma co się dziwić. Przed siedzibą władz nrm stoi wielki Lenin, nieco dalej na tej samej ulicy znajdzie się też głowa Lenina. Leniny są w prawie
− 51 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Imperium kontratakuje Piotr Oleksy
kojową”. W wojnie tej zginęło około tysiąc osób. Naddniestrze powstało w zasadzie jako państewko „ludzi radzieckich”, którym nie podobały się przemiany początku lat dziewięćdziesiątych i którym nie w smak były nowe ideologie narodowe. Od początku też było tam trochę wielkoruskiego szoimperium, którego kartografowie nie wpisują już na mapy. Mówię o Impe- winizmu – dlatego we wspomnianej rium Rosyjskim, o tym wielkim państwie Katarzyny, Puszkina i Suworowa. wojnie Naddniestrze wsparli Kozacy Musisz być świadomy, że Imperium wciąż żyje. Żyje w głowach i sercach znad Donu i Kubania czy też różni wielu ludzi, choćby tu w Naddniestrzu. I żadne wielkie geopolityczne dziwacy w mundurach carskiej arkatastrofy tego nie zmienią. mii. Sporo było również elementu Odpowiedziałem jedynie, że chyba jestem tego świadomy. przestępczego – znajdujące się tam kraj poza światem radzieckie arsenały zniknęły w dziwNaddniestrze, a w zasadzie Naddniestrzańska Republika Mołdawska, jest nych okolicznościach. Naddniestrze tak zwanym „państwem nieuznawanym”, powstałym w czasie rozpadu bywało również ostoją dla różnych Związku Radzieckiego i w świetle prawa pozostającym integralną częścią zwyrodnialców związanych z raRepubliki Mołdawii, która również z tego Związku się wyłoniła. Oznacza dzieckimi służbami bezpieczeństwa. to, że Naddniestrze faktycznie jest państwem (lub raczej „państewkiem”, Dlatego też schronienie znalazł tam patrząc na jego rozmiary), ale świat oficjalnie nie przyjmuje tego do wia- Władimir Antiufiejew, major milidomości. Naddniestrze ma swojego prezydenta, rząd, parlament, lud- cji z Łotewskiej srr, poszukiwany ność, walutę, wojsko, pocztę, telefonię komórkową, kanalizację i w ogóle międzynarodowym listem gończym wszystko, co państwo mieć powinno, z wyjątkiem jednego. Faktu uznania za rozkaz strzelania do cywili, a nago przez inne państwa. stępnie twórca i wieloletni szef nad Państwo to powstawało stopniowo od 1990 roku, a ostatecznie jego dniestrzańskiej bezpieki (obecnie powstanie przypieczętowała wojna z władzami Mołdawii w 1992 roku, we władzach tak zwanej „Donieckiej którą de facto Naddniestrze wygrało. W czasie pierestrojki, gdy partyj- Republiki Ludowej”). Prezydentem nym elitom radzieckich republik związkowych przyszło do głowy, że państwa został niedawny dyrektor warto by było uzyskać więcej niezależności, a może nawet spróbować jednej z największych lokalnych fabryk Igor Nikołajewicz Smirnow. Rzą-
Imperium kontratakuje Piotr Oleksy
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
wszystkich naddniestrzańskich miejscowościach, mniejszych i większych. Są to Leniny w różnych pozycjach i w różnym towarzystwie. Oprócz nich mamy też Kotowskich, Liebknechtów, Frunze i innych bohaterów Sojuza i komunistycznej rewolucji. Tak naprawdę nie ma w tym nic aż tak dziwnego. Podobnie jest na Białorusi, w Rosji, w sąsiedniej Mołdawii, a jeszcze niedawno podobnie było też na Ukrainie (zmiany przyniósł tu leninopad 2014 roku oraz odłączenie Krymu). Elita powstającego państwa była świadoma, że ludzie potrzebują jakiejś ideologii. Szybko zatrudniono też historyków i politologów, którzy tę otoczkę ideologiczną byli szczerze chętni stworzyć. Nie chodzi tu o jakieś cyniczne manipulowanie ideologią. Wielu z tych historyków, z którymi zresztą miałem okazję współpracować, czuło się oszukanych – pozbawiono ich własnego państwa, czyli radzieckiej Mołdawii. Tworzona przez nich narracja była im potrzebna w takim samym stopniu, co jej odbiorcom. Szybko też zdano sobie sprawę, że Związek Radziecki właśnie się rozpadł i już nie wróci. Wyczuto, że o ile dla większości mieszkańców Naddniestrza zsrr to swoisty raj utracony, o tyle na zewnątrz odwoływanie się do radzieckiej ideologii będzie postrzegane jako obciach. Łącząc prorosyjskość z dużym przywiązaniem do wspólnej przeszłości, szybko zaczęto
miało tam się powodzić tzw. mniejszościom, które chętnie sprowadzały się do Naddniestrza, tworząc „wielokulturową wspólnotę”, którą spajał rosyjski język i kultura. wieloetniczna „dolina szczęścia” Obecnie Naddniestrze jest wieloetniczne – około 30% jego mieszkańców stanowią Mołdawianie, kolejne 30% to Ukraińcy, a kolejne to Rosjanie. Pozostałe 10% to Bułgarzy, Gagauzi, Żydzi, Polacy, Ormianie… Ta wieloetniczność ma podobno swe korzenie właśnie w rządach mądrej carycy, która nie dość, że skłaniała osadników do przybywania na te tereny, to również zapewniała im idealne warunki do życia. Naddniestrzańscy historycy lubują się w opowieściach o miejscowościach zakładanych przez przybyszów. Bułgarzy uciekali spod tureckiego jarzma i założyli w Naddniestrzu wieś Parkany, rozwijając lokalne sadownictwo. Specjalizujący się w handlu Ormianie założyli Grigoropol, a niemieccy osadnicy tak zachwycili się naddniestrzańską ziemią, że swą wieś nazwali Glückstal – „Dolina Szczęścia”. Według tej opowieści każdy Naddniestrzanin ma swoją etniczność – jest Mołdawianinem, Rosjaninem, Bułgarem czy Ukraińcem, ale przede wszystkim każdy jest Rosjaninem. Nie russkim, a Rossijaninem, czyli poddanym wielkiego Imperium i spadkobiercą jego wspaniałej kultury. „Nie
odwoływać się do czegoś, co brzmi dumniej niż zsrr, czegoś dawniejszego (wiadomo – im starsze, tym lepsze) i czegoś, co wielu ludziom na świecie niekoniecznie źle się kojarzy. Tym czymś było Imperium Rosyjskie oraz idąca za nim ideologia rosyjskiej cywilizacji, świętej Rusi, wielkiej kultury prawosławnej i wschodniosłowiańskiej. I to na długo przed tym, jak prezydent Putin zaczął swoje zbieranie ziem ruskich z błogosławieństwem patriarchy Cyryla i pod sztandarem russkogo mira („rosyjskiego świata”). carsko-radziecka republikarusskogo mira Istniały podstawy do budowy tej imperialnej bajki w Naddniestrzu. W centrum Tyraspola stał duży i ładny pomnik carskiego marszałka Aleksandra Suworowa, który przyłączył tereny naddniestrzańskie do Imperium w czasie jego największego rozkwitu – pod koniec xviii wieku, za rządów carycy Katarzyny ii. Zarówno marszałek, jak i jego pomnik stali się szybko symbolami Naddniestrza – wizerunek Suworowa zdobi naddniestrzańskie ruble, wizerunek jego pomnika przewija się przez wszystkie klipy, prezentacje, strony ministerstw i memy internetowe. Młodzi tyraspolczycy, umawiając się na wieczorne piwo, umawiają się „koło konia”. Chodzi oczywiście o monumentalnego konia, którego dosiada nie mniej monumentalny marszałek. Naddniestrze szybko zaczęto określać mianem „dziedzictwa Suworowa”. Już kilka dobrych lat temu naprzeciwko „konia” zaczęto tworzyć naddniestrzańską Aleję Sławy. Jako pierwsze postawiono tam popiersie
mylmy Rosji z Federacją Rosyjską. Federacja to współczesne państwo, lepsze lub gorsze, mające swoje problemy i powody do dumy. Ale Rosja to coś dużo więcej, Rosja to pojęcie cywilizacyjne. Rosja jest na Białorusi, w Kazachstanie, Odessie i Naddniestrzu. Wszędzie tam, gdzie żyją ludzie przywiązani do naszych wartości” – powiedziała na jednej z konferencji naddniestrzańska profesor, zbierając gromkie brawa. Oczywiście Naddniestrze nie jest jakimś podrzędnym regionem tego Imperium. Nikt też nie twierdzi, że Tyraspol jest drugą Moskwą czy Petersburgiem. Naddniestrzanom los dał inną, być może ważniejszą rolę – oni stoją na straży rosyjskiej cywilizacji, bronią humanistycznych wartości i rosyjskiej duchowości przed zachodnimi, a kiedyś także południowymi agresorami. Naddniestrze jest Zachodnim Bastionem Wielkiej Rosji. I nie ma co ukrywać – centrum żyje swoim życiem, bastion swoim. Centrum może sobie pozwolić na luz, na odejścia od tradycji, na jej wypaczanie. Bastion musi czuwać, musi być wierny fundamentom. Dlatego nie można mieć wątpliwości, że Tyraspol jest teraz bardziej rosyjski niż Moskwa czy Petersburg. I dlatego to w Naddniestrzu Imperium żyje, a Naddniestrzanie żyją w Imperium. I tu też nie ma czemu się specjalnie dziwić. Bo chyba lepiej żyć w Wielkim i Świętym Imperium Rosyjskim, pielęgnując Dziedzictwo Suworowa i mając gdzieś nad sobą Katarzynę ii, niż w małym nieuznawanym państewku, o którym mało kto słyszał, otoczonym przez niezbyt przyjazny
Katarzyny ii. Co prawda Katarzyna nigdy w Tyraspolu nie była, jednak to z jej rządami kojarzy się początek naddniestrzańskiego złotego wieku. świat rządzony przez skorumpowaną elitę polityczną, w którym codzienna Nam Katarzyna kojarzy się jako dość wredna baba, uwodząca naszego rzeczywistość do lekkich nie należy. Stanisława Augusta, zabierająca ziemie Rzeczpospolitej i przebierająca w kochankach. W Naddniestrzu Katarzyna jest symbolem dobrego i mądrego władcy, który zaprowadził pokój na tych ziemiach, dbał o ich rozwój i zapewnił sielankowe życie miejscowej, wieloetnicznej ludności. W ten sposób caryca Katarzyna ii i jej marszałek Aleksander Suworow stali się poniekąd rodzicami chrzestnymi Naddniestrza. Jakie więc było, przepraszam, jakie jest Imperium Rosyjskie? Jest potężne i wielkie. Potężne, bo nigdy nie przegrało żadnej wojny, zajmowało ogromne terytoria; drżeli przed nim sułtani i królowie. Wielkie, bo tworzyło wielką kulturę, wydając na świat Puszkina, Tołstoja, Gogola i innych twórców, z którymi nikt na świecie nie może się równać. A także dlatego, że poddani imperium „żyli spokojnie i dostatnio”. Szczególnie dobrze
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 52 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Powtórka z sfrj (fragm.) dejan novačić | tłumaczenie: jagoda gwioździk i kinga siewior
Na początku była Ziemia, była ona bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód. Wtedy Tito rzekł: „Niechaj się stanie światłość!”. I stała się światłość. I oddzielił Tito światłość od ciemności i rzekł: „Światłość to my, a ciemność to oni”. A potem Tito rzekł: „Niechaj się stanie gwiazda pięcioramienna!”. A gdy tak się stało, umieścił ją Tito na sklepieniu nieba, aby świeciła nad ziemią swym blaskiem niebiańskim. A potem Tito rzekł: „Niechaj się zaroją lasy partyzantami według ich rodzajów!”. I pomaszerowali partyzanci lasami, sławiąc imię Jego. A Tito widział, że wszyscy, których stworzył, byli dobrzy. I rzekł Tito partyzantom: „Uczyńmy Antyfaszystowską Radę Wyzwolenia Narodowego Jugosławii na Nasz obraz, podobną Nam. Niech panuje nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!”. Stworzył więc Tito Antyfaszystowską Radę Wyzwolenia Narodowego Jugosławii i widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre. I uradowali się partyzanci radością wielką. Tedy błogosławił Tito ów dzień, w którym stworzył Antyfaszystowską Radę Wyzwolenia Narodowego Jugosławii, i uświęcił go. I stał się wieczór i poranek, Dzień Republiki.
ha!art nr 48
− 53 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Powtórka z sfrj (fragm.)(fragm.) Dejan Novačić
zamiast wstępu, czyli o stworzeniu świata
Powtórka z sfrj (fragm.) Dejan Novačić
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Tak mówią podania ludowe. W podręcznikach natomiast utrzymuje się, że Jugosławia narodziła się w Jajcu (łac. testis, l.mn. ‘jądra’) 29 listopada 1943 roku na drugim posiedzeniu Antyfaszystowskiej Rady Wyzwolenia Narodowego Jugosławii (avnoj). Delegaci wszystkich terytoriów okupowanej Jugosławii wybrali wówczas pierwszy rząd nowego wspólnego państwa, które oficjalnie zostało ukonstytuowane 29 listopada 1945 roku w Belgradzie pod nazwą „dfj” (Demokratyczna Federacja Jugosławii). Od 1946 roku Jugosławia nosi nazwę „fnrj” (Federacyjna Ludowa Republika Jugosławii), a od 1952 roku – „sfrj” (Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii). tito, czyli suplement historyczny Jugosławia powstała jako akt wolnej woli Josipa Broza Tito, największej i najznamienitszej postaci w historii narodów Jugosławii i ostatniego człowieka czynu wśród dwudziestowiecznych mężów stanu. Poświęcono mu wiele ksiąg i rozpraw historycznych. Najwybitniejsza biografia wodza wyszła spod pióra Vladimira Dedijera, nazywa się Przyczynki i waży z dwanaście kilogramów, więc przedstawiamy tutaj jedynie krótkie jej streszczenie. Josip Broz Tito urodził się w Kumrovcu, po czym ugotował świńską głowę, aby wykarmić głodnych braci i siostry, a w międzyczasie połamał koryto, na którym zjeżdżał zimą, bo prawdziwych sanek nie zaznał. Następnie wyjechał do Siska uczyć się rzemiosła, a stamtąd od razu na front wschodni, gdzie Czerkiesi przebili go kopią. Wpadł tam w rosyjską niewolę i ożenił się z Pelagią. Potem zatrudnił się w Kominternie i szybko awansował na pierwszego sekretarza kpj, co skończyło się internowaniem. W więzieniu
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
do końca zachował niezłomną wierność racjom swojej partii. Po wyjściu wzniecił powstanie i rewolucję, stworzył avnoj, knoj i afž, a wkrótce potem wyzwolił kraj spod panowania okupantów i dywersantów. Po wojnie powiedział Stalinowi „nie”, aresztował swojego towarzysza broni „Đido” Đilasa i pił whisky z Churchillem. Ożenił się z Jovanką, grał na pianinie, polował na niedźwiedzie i założył Ruch Państw Niezaangażowanych. Podróżował swoim niebieskim pociągiem i okrętem zwanym „Mewa”. Nosił biały mundur, rękawiczki, sygnet i roleksa. Kochał Chivas Royal, strucle, bolszewicką policję polityczną i kurczaka w panierce, młodych działaczy, a przede wszystkim młode działaczki. Zgromadził pokaźną kolekcję dobrych win, które pijał na Archipelagu Brijuni ze swoim prywatnym kaskaderem Richardem Burtonem. Na starość osobiście wybrał się na Kubę po imienną koncesję na cygara, po drodze podręczył Fidela i przeskoczył przez Mur Chiński. Tito umarł w Lublanie. Został pogrzebany w Domu Kwiatów w Belgradzie z drobnym opóźnieniem spowodowanym krótkim pośmiertnym pobytem w Zagrzebiu. Był dyktatorem, więc nikt nie rozpaczał z powodu jego śmierci i nie pojawił się na pogrzebie. To, co pokazali w telewizji, zostało zmontowane. Lepiej nie wierzyć własnym oczom, bo telewizja kłamie (nie mówiąc już o naocznych świadkach). Na przekór wszystkiemu legenda Tito wciąż żyje. Jak twierdzą jugosłowiańscy naukowcy, wyśpiewano o nim przeszło 10 tysięcy różnych pieśni. Podania są kochane i popularne wśród ludu, a kolejne pokolenia przekazują je sobie z ust do ust. Postać Tito wywołuje szczery zachwyt nie tylko w Jugosławii, lecz również wśród całej idącej z duchem czasu ludzkości.
− 54 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
struktura społeczna i militarna Chamy, Jugosłowianie i inne Szwaby, czyli „Zimmer frei” Najliczniejszy naród w Jugosławii to Chamy. W odróżnieniu od rolników i hodowców trzody chlewnej Chamy osiadają wyłącznie w skupiskach miejskich. Najczęściej można ich spotkać w radach nadzorczych przedsiębiorstw państwowych i komitetach partyjnych, sporo z nich koncentruje się również wokół lokalnych oddziałów telewizji publicznej. Dzielą się na Chamów prostackich (Typki) i złożonych (Chamstwo). Ci ostatni żyją w wielkich wspólnotach, „gromadzą się” i „udzielają sobie wzajemnego wsparcia”. Dlatego wszędzie ich pełno. W przeciwieństwie do Chamów, którzy są wieczni, Jugosłowianie są narodem krótkoterminowym, który zamieszkiwał sfrj jedynie w latach 1943–1989. To waleczny i odważny naród, który pokonał Hitlera i Stalina, ale nie wykazywał roszczeń wobec innych („Triest jest nasz!”) i zawsze był bardzo skromny („Split był już miastem, gdy o Londynie nawet się jeszcze nie śniło!”). W sensie historycznym termin „Jugosłowianie” oznacza lud bałkański, który wymarł w ostatniej dekadzie xx wieku. Specjalną kategorię Jugosłowian stanowią belgradczycy. Zamieszkują całe terytorium Jugosławii. Z tą małą różnicą, że w Zagrzebiu, na przykład, nazywają się zagrzebianami, a w Sarajewie – sarajewianami. Każdy z nich posługuje się własnym językiem. Nie rozumieją się zatem nawzajem i zmuszeni są komunikować się językiem serbsko-chorwackim albo
praktyczne informacje turystyczne: jak podróżować, czyli jak dojechać, a jak uciec Jugosłowiański AeroTransport, czyli o strefach czasowych lub Joke About Time Do Jugosławii najlepiej przyjeżdżać w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Lata sześćdziesiąte też się nadają, szczególnie na podróż nad morze, bo wtedy woda była czysta, ryba tania i nikt nie strzelał z okolicznych wzgórz. Przy okazji planowania podróży należy pamiętać, że w sfrj obowiązują dwie strefy czasowe. Pierwsza z nich to strefa czasu uniwersalnego utc+0, a druga to strefa czasowa linii jugosłowiańskiego Aerotransportu – żywy dowód na to, że wszystko w życiu jest względne, więc i czas wylotów i przylotów.
w restauracji, czyli jak poprawnie używać wykałaczki Jugosłowianie bardzo chętnie przesiadują w knajpach. Atmosfera w tego typu miejscach jest skrajnie nieoficjalna, tak jak i zachowanie gości, nie wspominając już o kelnerach. Jedynym wyjątkiem jest formalny obrzęd opłacania rachunku. Ten dawny zwyczaj opiera się wszelkiej improwizacji i od obecnych przy stole wymaga dużej dyscypliny. Każdy z nich musi wykonać parę standardowych ruchów – między innymi zdecydowanym gestem sięgnąć do tylnej kieszeni w poszukiwaniu portfela, próbując drugą ręką wyrwać rachunek kelnerowi, a trzecią odepchnąć sąsiada, który wykonuje dokładnie te same ruchy. Przy tym wszyscy bardzo głośno i z uporem powtarzają „moja kolej” i „ja zapłacę”. Przestają dopiero, gdy goście z sąsiedniego stolika odwrócą się, drżąc z obawy, że zaczną latać butelki. A rachunek płaci i tak ten, na którego właśnie wypada kolej. Następnie bon ton nakazuje, aby osobie, która zapłaciła, powiedzieć „hańba!” albo „aaa, spierdalaj!”. Od odwiedzającego restaurację oczekuje się również umiejętności dłubania w zębach. Robi się to za pomocą wykałaczki – narzędzia do higieny ustnej, które składa się z drewnianego patyczka zaostrzonego z obu stron. Najwięcej wykałaczek zużywają rolnicy i dyrektorzy. Jest wiele sposobów dłubania, a podstawowa zasada to possanie wykałaczki na początku, aby stała się bardziej elastyczna. Następnie przystępuje się do dłubania bezpośredniego. Dłubanie zamknięte zachodzi, gdy jedna dłoń przykrywa drugą, a twarz przybiera upiorne grymasy. Dłubanie otwarte zachodzi, gdy rozdziawisz usta tak, że widać migdałki i wyrostek robaczkowy. Pierwszy sposób jest wyrafinowany i wykorzystywany wyłącznie przez wyższe warstwy społeczne, chociażby dyplomatów i ich towarzyszki. Najbardziej wyrafinowany jest jednak moment, gdy uda ci się równocześnie z wyciągnięciem resztek jedzenia z dziurawego zęba wydać z siebie ten wyjątkowy, wysoki dźwięk, na który odwraca się w knajpie nawet kelner. Co ciekawe, jugosłowiańscy studenci w ogóle nie dłubią w zębach, bo uważają to za chamstwo. Za to wykorzystują wykałaczki do czyszczenia paznokci, a zaraz po tym odkładają je z powrotem na miejsce.
dejan novačić, sfrj za ponavaljače. turistički vodić, zagreb 2009. tłumaczenie: jagoda gwioździk i kinga siewior.
ha!art nr 48
− 55 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Powtórka z sfrj (fragm.) Dejan Novačić
chorwacko-serbskim. Nie jest to jednak język naturalny, a całkowicie sztuczny międzynarodowy język pomocniczy, znany przede wszystkim z tego, że ma najdłuższą nazwę na świecie. Ważna wskazówka dla turystów z wielkich i bogatych krajów: serbsko-chorwacki (Yugoslavian) różni się od czechosłowackiego (Polish). To zupełnie coś innego. Obok Chamów i Jugosłowian w sfrj żyją również przedstawiciele innych, małych narodów, ale nie należy im tego mówić wprost, bo są przewrażliwieni. Aby zatem poczuć się nieco lepiej, małe narody dręczą jeszcze mniejsze od siebie, nazywając je „mniejszościami etnicznymi”. Najliczniejsza mniejszość etniczna w sfrj to Szwaby. Są oni złą mniejszością, bo zabijają rannych partyzantów. Powstrzymać ich może jedynie Boris Dvornik. Gdy tylko na niego spojrzą, z miejsca padają martwi lub czym prędzej czmychają. W odróżnieniu od Szwabów mieszkańcy sfrj bardzo cenią sobie Niemców, a przede wszystkim ich system monetarny (czyt. marki). Szacunek, jakim lokalna ludność darzy Niemców, przejawia się w popularnej sentencji „Zimmer frei”, która stanowi rodzaj powitalnego pozdrowienia przybitego do drzwi każdego domostwa na linii Koper–Jezioro Szkoderskie […].
Jugosłowiańskie linie lotnicze służą przede wszystkim do przewozu pilotów, stewardes i członków ich rodzin. O ile wystarczy miejsca, na pokład przyjmowane jest również zwykłe bydło (łac. pax), czyli pasażerowie wiecznie głodni, spragnieni i o coś pytający. A że tacy to nieustannie przeszkadzają, stewardesy przywiązują ich pasami do siedzeń i pilnują, żeby nikt się nie uwolnił i nie pobiegł do klozetu. Załoga jugosłowiańskich linii lotniczych musi być zatem surowa i konsekwentna. Każdemu pasażerowi przysługuje jedno pytanie: „Kawa czy herbata?”, wypowiadane zwykle na wysokości 30 tysięcy stóp i jeden plastikowy pojemnik z bułką, prześwitującym plasterkiem mortadeli i zieloną oliwką. Jeśli pasażer jest grzeczny, tj. milczy i śpi, na końcu dostaje cukierka. Jeśli jednak nie jest spokojny i na przykład prosi o jeszcze jedną szklankę wody, na początku dostaje słowne upomnienie („Panie, panu się chyba pomyliło – samolot to nie knajpa!”), ale jeśli przekroczy wszelkie granice i zapyta o to, dlaczego stewardesy obżerają się cateringiem z klasy biznes na oczach podróżujących klasą ekonomiczną, zostaje wyrzucony przez okno. Drwiące sobie z czasoprzestrzeni linie jugosłowiańskie zatrudniają więcej pracowników niż amerykańskie, brytyjskie i radzieckie (PanAm&boac&Aeroflot) razem wzięte, bo są największe na świecie. […]
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Operacja „Noworosja” marek wojnar
Symbolika, do której odwołują się autorzy projektu „Noworosja”, to nic nowego – jest po prostu regionalną odmianą imperialnej rosyjskiej tożsamości. Twórczy udział miejscowych elit w tym projekcie jest nieznaczny. Idea „Noworosji” bezpośrednio nawiązuje do guberni noworosyjskiej utworzonej na północnym brzegu Morza Czarnego w drugiej połowie xviii wieku. Tereny te weszły w skład imperium Romanowów w wyniku wojen rosyjsko-tureckich i szybko stały się miejscem intensywnej kolonizacji. Wątki te przywoływane są przez współczesnych architektów nieistniejącego jeszcze państwa. Na zjeździe założycielskim partii „Noworosja” zaprezentowano dziesięciominutowy film poświęcony historii ziem północnego nabrzeża Morza Czarnego. Pojawia się w nim Katarzyna ii i Grigorij Potiomkin, jest też mowa o zbudowaniu przez Rosjan Chersonia, Mariupola, Mikołajewa, Jekaterynosławia (obecnie Dniepropietrowska) i Odessy. Historyczna Noworosja przedstawiona jest jako wieloetniczny kraj tolerancji, gdzie obok narodów słowiańskich żyli m.in. Węgrzy, Grecy, Ormianie czy Niemcy. Tym niemniej dominującą rolę w kraju odgrywać mieli Rosjanie, Małorosjanie, Polacy i Serbowie, co stanowi odniesienie do idei panslawistycznych. koncept „noworosji” „Noworosja” czerpie również z innych tradycji. Nie brak odwołań do efemerycznej Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Ludowej, która istniała w 1918 roku na terenach wschodniej Ukrainy (ze stolicą w Charkowie). Twór ten przeciwstawia się Ukraińskiej Republice Ludowej (istniejące w latach 1918–1920 państwo ukraińskie, które zawarło sojusz z Polską Józefa Piłsudskiego) w sposób przypominający poniekąd dzisiejszą opozycję między „Noworosją” a Ukrainą. Historia „Noworosji” to nie tylko to, co w niej jest, ale i to, czego w niej brakuje. Pomija się wątki i tradycje sprzed przyłączenia tych terenów do rosyjskiego imperium. Nie wspomina się na przykład w ogóle o tradycjach Kozaków zaporoskich, podczas gdy o ich odpowiednikach znad Donu mówi się całkiem sporo. Nie poświęca się również uwagi obecności etnosu ukraińskiego w kolonizacji stepów nadczarnomorskich, przez co roztapia się on niejako w panslawistycznym morzu. To nie przypadek, że „symbolika państwowa” „Noworosji” również stanowi mieszankę carskich i sowieckich symboli, przy zauważalnej przewadze tych pierwszych. Obecnie w użyciu są dwie flagi „Noworosji”. Pierwsza to poziome połączenie barw białej, złotej i czarnej i tylko układem pasów różni się ona od czarno-złoto-białej flagi Imperium Romanowów używanej w drugiej połowie xix wieku (spotyka się jednak również jej wersje będące dokładną kopią). Druga z nich, wojenna (podejrzanie przypominająca flagę konfederatów z czasów wojny secesyjnej), jest połączeniem sowieckiego Sztandaru Zwycięstwa oraz Krzyża Świętego Andrzeja, symbolu rosyjskiej marynarki wojennej. Również herb „Noworosji” łączy w sobie tradycje carskie i sowieckie. Ten znak, którego twórcy nie przejmowali się specjalnie regułami heraldyki, to zwykła transformacja dwugłowego czarnego orła z czasów rosyjskiego imperium. Oprócz niego pojawiają się atrybuty kojarzone z symboliką sowiecką, takie jak młot czy wstęga z napisem „wolność i praca”. Ale historia „Noworosji” to nie tylko opowieść o mozolnej kolonizacji stepów przez Rosję czy bohaterskiej walce z nazistowskim okupantem. Wokół tworzonego naprędce parapaństwa tworzone są nowe mity. Na kanwie toczących się walk wymyśla się nowych bohaterów: na przykład historię dwudziestojednoletniej Anastasji Piateirikowej, która przeszła drogę od gwiazdy nocnych klubów do „bohaterki powstania”;
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
to przedrukowane już przez polskie media narracje o Wiesielinie Czerdancewej, słynnej „snajperce z Donbasu” i wiele innych. Wszystkie one układają się w jeden koncept potrzebny konserwatywnym rosyjskim elitom. „Noworosja” ma stać się centrum odrodzenia „rosyjskiego świata” – sprzeciwiającego się nato, Unii Europejskiej, ukraińskiemu „faszyzmowi” i piątej i szóstej kolumnie liberałów i oligarchów. „subetnos” rosji eurazjatyckiej W sobotę 14 czerwca 2014 roku w Doniecku zebrała się grupa intelektualistów i polityków – obecni byli tam między innymi „ludowy gubernator Donbasu” Paweł Gubariow oraz wicepremier Donieckiej Republiki Ludowej Andriej Purgin. Do zebranych zwrócili się intelektualni liderzy konserwatywnej Rosji: pisarz Aleksandr Prochanow oraz lider międzynarodowego eurazjatyckiego ruchu, mocno kontrowersyjny politolog, Aleksander Dugin. Było to zebranie powstałego w Doniecku Klubu Izborskiego. Powstały we wrześniu 2012 roku Klub gromadzi wszelkiego rodzaju rosyjskich patriotów, „państwowców” i imperialistów. Obok zwolenników białej Rosji zasiadają w nim zagorzali staliniści i eurazjaniści. Przewodniczący klubu, wspomniany Prochanow, sam deklaruje się jako zwolennik prawosławnego stalinizmu [sic!] oraz rzecznik budowy kolejnego rosyjskiego imperium (już piątego). Wybór Izborska na miejsce założenia klubu nie był przypadkiem: miasto to przez wiele lat stanowiło szaniec „ruskiej” cywilizacji. Zdobywane przez Niemców i Estończyków, atakowane przez Polaków, Szwedów i rycerzy Zakonu Krzyżackiego, obecnie niewielkie „osiedle typu wiejskiego” urosło do rangi symbolu. Ale peryferie działalności Klubu Izborskiego wykraczają już, jak widać, poza granice administracyjne Federacji Rosyjskiej, koncentrując się coraz mocniej na terenach południowo-wschodniej Ukrainy. Jak przekonywał Aleksander Prochanow: „»Noworosja« będzie czerpać pokarm z wielkich kultur: z piękna Homera i mądrości Lwa Gumilowa, będzie posilać się twórczością Aleksandra Puszkina i Izaaka Babla, filozofią Hryhorija Skowrody i pracami Władimira Wiernadskiego”. Ten zestaw postaci-symboli jest bardzo pouczający. Wszyscy „bohaterowie” Prohanowa (z wyłączeniem, rzecz jasna, Homera) są bowiem bądź to postaciami z pogranicza kultur ukraińskiej i rosyjskiej, bądź też przedstawicielami drugiej z nich. Spośród nich szczególną uwagę budzi postać Lwa Gumilowa. Ten historyk i archeolog, badacz cywilizacji ludów Wielkiego Stepu, zasłynął jako odnowiciel szkoły eurazjatyckiej (powstała wśród białych emigrantów w latach dwudziestych ubiegłego wieku). To właśnie w oparciu o jego koncepcję Aleksader Dugin stworzył swoje geopolityczne pomysły zakładające walkę Lądu (Rosji) z Oceanem (usa i nato). Przywołanie osoby Gumilowa pokazuje jaką rolę „Noworosji” wyznaczyli Prochanow i jego towarzysze. Zdaniem Gumilowa bowiem każda cywilizacja (superetnos) składa się z szeregu etnosów, a te z kolei z subetnosów. „Noworosja”, mimo pozorów państwowości, ma pozostać właśnie takim regionalnym subetnosem wchodzącym w skład większej rosyjskiej całości. Całości obejmującej według Gumilowa tereny od Kamczatki po Łabę, a w koncepcjach jego następców (posługujących się pojęciem imperium przy wyznaczaniu kierunków bieżącej polityki) zajmującej zdecydowaną większość terytoriów byłego Związku Sowieckiego.
− 56 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Nieuznane gole „Z nowoczesnym futbolem jeszcze nie mieli do czynienia. Nigdy dotąd nie grali na trawie, nigdy nie grali na boisku z liniami bocznymi, nie widzieli na żywo bramek z siatkami. A, i jeszcze jedno – część z nich nigdy nie grała w butach”. Piłka nożna nie od dziś jest instrumentem podkreślania swojej odrębności, a przez to – tożsamości. Wymarzona domena internetowa „.gov” dla władz, wyznaczony koszt połączeń przez Skype’a czy możliwość gry na sportowych imprezach – narody, które nie mają swoich państw bądź których państwa nie są powszechnie uznawane, nie mogąc prowadzić tradycyjnej polityki zagranicznej, skupiają się na takich zagadnieniach. Żeby się upodmiotowić. separatyzm wiślany Polski Związek Futbolowy powstał wcześniej niż Polska. Stało się to 21 maja 1911 roku, w niedzielę, w 141 dniu roku, w którym również po raz pierwszy obchodzono Dzień Kobiet, Las Vegas uzyskało prawa miejskie, w Danii zniesiono karę śmierci, a w okolicach egipskiej Aleksandrii uderzył meteoryt z Marsa, który zabił psa. Stało się to w Krakowie, bez zgody władcy Jerozolimy, Dalmacji i tak dalej.
Jak się dowiadujemy w ostatniej chwili, zamierzony na niedzielę najbliższą match między Wisłą a Cracovią nie odbędzie się, ponieważ Związek Austryacki zabronił klubom swoim zawodów z Wisłą. Rygor ten dotknął klub krakowski za to, że wbrew zakazowi i ostrzeżeniu, grała dwukrotnie z czeskimi klubami nienależącymi do związku, Unionem i Slavią. Wobec karności w międzynarodowej oragnizacyi piłki nożnej, kluby galicyjskie muszą na razie poddać się zakazowi Związku, pod grozą, że one z kolei byłyby wykluczone ze Związku, a zatem odcięte od całego ruchu footballowego we wszystkich krajach. Idąc za przykładem Czechów, Biała Gwiazda zainicjowała wyjście kilku polskich zespołów z Galicji z fifa – przeszły one do uifa. Stało się tak, ponieważ w fifa występowała jako klub z Austro-Węgier, a w uifa jako klub polski – pierwsza federacja zrzeszała państwa, a druga – narody.
Do powstania Polskiego Związku Futbolowego doprowadziła Wisła Kraków, a do powstania Wisły Kraków, kilka lat wcześniej, nauczyciel Tadeusz Łopuszański. Późniejszy minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego w ii rp zaproponował uczniom ck ii Szkoły Realnej przy ulicy Granicznej założenie klubu piłkarskiego. Od początku sprawę stawiano jasno – grać mogą w nim tylko Polacy, a nazwa symbolizować ma Polskę. Wisła uznawana była w Wiedniu za klub niepokorny, bo utrzymywała kontakty z czeskimi renegatami – tamtejsze kluby już w 1908 roku wypowiedziały posłuszeństwo austriackiej federacji i założyły własny związek piłkarski. Wiedeń zabronił zadawać się więc z czeskimi piłkarzami innym ck zespołom. Ale Wisła nic sobie z tego nie robiła. Nieposłuszeństwo nie popłaca, anatemę nałożono także na Wisłę. W gazecie „Czas” z 1910 roku czytamy:
Koniec końców nie minęło wiele czasu i Wisła musiała przeprosić się ze strukturami austro-węgierskimi, ponieważ nie wszyscy poszli w jej ślady – nie chciała tego zrobić na przykład – a jakże – Cracovia. mundial na bosaka Do podobnych historii dochodzi i dziś. Ci, którym fifa nie sprzyja, organizują własne mundiale. Na separatystycznych boiskach spotykają się Abchazja, Górski Karabach, Osetia Południowa, Iracki Kurdystan, Aramejczycy, Tamilowie czy Gozo – separatyści maltańscy. W sumie dwanaście zespołów. Ostatni turniej rozegrano w szwedzkiej Laponii. Lapońscy separatyści musieli się zdecydować, ponieważ podobnie jak Kurdowie zamieszkują tereny położone w kilku krajach , a relacjonował je Radosław Rzeźnikiewicz (Kartofliska na szlaku).
ha!art nr 48
− 57 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nieuznane gole Zbigniew Rokita
Zbigniew Rokita
Nieuznane gole Zbigniew Rokita
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Poziom zespołów był różny. Kiepsko poszło afrykańskiemu Darfurowi – w trzech meczach (z Osetią Południową, Górskim Karabachem i Padanią) ich bilans bramkowy wyniósł 0:51. Trener zawodników mieszkających na co dzień w obozie dla uchodźców na pograniczu Sudanu i Czadu powie-
swoje kluby w rozgrywkach kraju, od którego się odłączyły – Mołdawii. Choć więc populacja Naddniestrza jest kilkukrotnie mniejsza niż „Mołdawii właściwej”, tamtejsze zespoły w niektórych sezonach stanowiły nawet połowę klubów w najwyższej klasie rozgrywek.
dział dziennikarzowi: „Oni z nowoczesnym futbolem jeszcze nie mieli do czynienia. Wszystko dla nich jest nowością. Nigdy dotąd nie grali na trawie (choćby sztucznej, jak ta w Szwecji), nigdy nie grali na boisku z liniami bocznymi, nie widzieli na żywo bramek z siatkami. A i jeszcze jedno – część z nich nigdy nie grała w butach”. Prezydent Conifa, Per-Anders Blind, spytany o to, ile osób było zaangażowanych w organizację Mistrzostw Świata Państw Niezrzeszonych, zdradził: „Na szczęście udało mi się to ogarnąć samemu”. Sam również biegał po piłkę, kiedy ta została daleko wykopana. Mistrzostwa wygrała reprezentacja Nicei. W ostatniej chwili trafiła do turnieju, zastępując Zanzibar. Zresztą, to nie jedyne mistrzostwa krajów nieuznanych – istnieje więcej takich imprez, a różne turnieje wzajemnie rywalizują, aby zostać uznanymi za główne rozgrywki nieuznanych krajów. O ile trudno powiedzieć, kiedy państwo rzeczywiście jest uznane (weźmy przypadek Kosowa), o tyle w piłce nożnej takiego dylematu nie ma – tutaj najważniejsze decyzje należą
Oczkiem w głowie separatystów jest Sheriff Tyraspol – naddniestrzańskie władze i biznes doszły do wniosku, że jeśli ich zespół przyćmi inne kluby mołdawskie, odniesie to ogromny efekt propagandowy. Zaczęli więc inwestować w niego duże środki i udało się – Sheriff w xxi wieku wygrywał ligę w latach 2001–2010 i 2012–2014, udawało mu się też wywalczyć puchary wnp. Eksperyment powiódł się do tego stopnia, że bogaci biznesmeni naddniestrzańscy zaczęli kupować mołdawskie kluby, przenosić je na separatystyczne terytorium i zmieniać nazwy – tak stało się na przykład z Constructorul Kiszyniów, który wykupiono, ściągnięto do siebie i przemianowano na fc Tyraspol. To, co przynosi korzyści na własnym podwórku, może jednak szkodzić na zewnątrz. Kiedy bowiem Sheriff Tiraspol występuje (a występuje) w międzynarodowych rozgrywkach, jego piłkarze grają jako przedstawiciele mołdawskiej federacji futbolowej. Tymczasem dla separatystów byłoby lepiej wbijać światu do głowy – jesteśmy odrębni, samodzielni! jak cię piszą, tak cię widzą Nazwy klubów mają bowiem ogromne zna-
do fifa. Czasem zresztą nieuznane państwa mają uznane reprezentacje. Tak jest na przykład z drużynami z Palestyny czy Gibraltaru. Nawiasem mówiąc, działa to też w drugą stronę – niektóre uznane państwa postanowiły nie wystawiać swoich reprezentacji w światowych rozgrywkach. Przykładami są nienależące do fifa drużyny Wielkiej Brytanii czy Watykanu (choć ten ostatni od czasu do czasu rozgrywa mecze towarzyskie – na przykład właśnie z Palestyną czy drużyną rezerw San Marino). no nie pozwolą piłki pokopać Piłkę nożną jako instrument do upodmiotowienia się wykorzystują separatyści nie tylko w rozgrywkach reprezentacyjnych, ale też klubowych. Poradzieckie parapaństwa na ogół nie grają w ligach swoich państw macierzystych, a międzynarodowe federacje nie pozwalają im brać udziału w rozgrywkach państw-patronów, najczęściej Rosji. Wyjątkiem jest Naddniestrze. Nie uznaje go żadne uznane państwo, a ono samo od dwóch dekad uważa się za niepodległy kraj. Wyjątkowość tego parapaństwa polega na tym, że jego władze zdecydowały się wystawić
czenie. Kiedy bowiem Wisła Kraków czy Piast Gliwice grały w europejskich rozgrywkach z zespołem z Azerbejdżanu, Agdamem Karabach, wiele osób zapamiętało, że słowa „Karabach” i „Azerbejdżan” powinny występować obok siebie. Tymczasem Górski Karabach kontrolowany jest już od ponad dwudziestu lat przez Ormian, a wspomnieniem dawnego azerbejdżańskiego panowania są wyłącznie szczegóły, jak nazwy zespołów (mieścina Agdam również kontrolowana jest przez Ormian). Nie od dziś nadaje się zresztą nazwy klubom z zamiarem osiągnięcia propagandowych korzyści. Kiedy Polska „odzyskała” po ii wojnie światowej ziemie na zachodzie, wiele klubów otrzymało „piastowskie” nazwy. Wystarczy wymienić kilka: Szczeciński Klub Sportowy Chrobry (dzisiejsza Arkonia), Lech Poznań (odwołanie do legendy o Lechu, Rusie i Czechu), Lechia Gdańsk czy Piast Gliwice. Pojedynek Piasta i Agdamu Karabach był więc też pojedynkiem dwóch „propagandowych” klubów. Zresztą – piłka nożna bardzo często jest pojedynkiem tożsamości i wyobrażeń o swojej tożsamości.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 58 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Język zjednoczonej Słowiańszczyzny ziemowit szczerek
Słowian z różnych krain od dawna, jak się wydaje, wyjątkowo drażnił fakt, że w sumie to się rozumieją, ale nie do
Już w xvi wieku nad językiem, który mieliby zrozumieć wszyscy Słowianie, pracował podobno Jan Ámos Komenský, ale efekty jego pracy nie zachowały się. Więcej wiadomo o projekcie pewnego Chorwata nazwiskiem Juraj Križanić, który w 1661 roku stworzył pierwszy pansłowiański język będący w sporym stopniu mieszaniną chorwackiego i rosyjskiego – autor nazywał go zresztą językiem ruskim. Chorwat, który, notabene, zginął, walcząc pod polskimi sztandarami w bitwie pod Wiedniem, był rusofilem i, nazwijmy go tak, prepanslawistą – pragnął zjednoczenia wszystkich Słowian pod berłem moskiewskim. Próbka stworzonego przez niego języka, którego podstawy opisał w dziele pod tytułem Grammaticzno iskazanije, brzmi następująco: Czim kiu narod imaet izradney iazik, tim prigodnee i witwornee razprawlyaet remestwa i wsakije umitelyi i promisli. Niecały wiek później Słoweniec Blaż Kumerdej stworzył inny międzysłowiański język. Nazwał go opšteslovenskim. Kolejnych prób było wiele – w latach dwudziestych xix wieku Słowak Ján Herkeľ stworzył język, nazwany przez niego vseslovanskim. Oparł go na zachodniosłowiańskich dialektach. Za starego vieku byla jedna kralica, koja mala tri prelepije dievice:
Ignác Hošek, stworzył język nowosłowiański i wydał książkę dotyczącą jego zasad – Grammatik der Neuslavischen Sprache. Hošek opublikował swoje dzieło po niemiecku, próbował bowiem, jak twierdził, zbliżyć do siebie słowiańskie narody zamieszkujące habsburskie imperium. Jednocześnie pokazywał, jakim rzeczywiście językiem posługują się w tym imperium Słowianie. Przykład Hoškowego nowosłowiańskiego brzmi: Praga, glavné mesto královstva českého, leži skoro posred české zeme na oboch bregoch dolňé Veltvai, ve krajine krásno pagorkatej, částečno niše nežli dve sta metrov nad gladinou morskou. W tym samym czasie powstawała słowiańska wersja esperanto, czyli slava-esperanto bądź slavina, Czecha Josefa Konečnego. Na język ten przetłumaczono m.in. hymn pansłowiański, pieśń Hej, Słowianie, o melodii inspirowanej Mazurkiem Dąbrowskiego. Jego pierwsze wersy brzmią tak: Hej, Slované, naši lepo/slovanó rěč máme, dokud/naše věrne serce pro/náš národ dame. W 1913 roku powstała slovanština, a jakże, Czecha – Edmunda
milicu, krasicu a mudricu… W drugiej połowie xix i w xx wieku w tworzeniu ogólnosłowiańskiego języka przodowały panslawistyczne Czechy, szukające w innych słowiańskich narodach sojuszników w walce z germańskim żywiołem. Wielu Czechów próbowało więc stworzyć językową platformę dla wszechsłowiańskiego porozumienia. W 1861 roku, na przykład, Vaceslav Bambas opublikował Tvarosklad Jazyka Slovanskeho. Słowa tego języka miały: razlietieša sia svitomь slonьca po vsjichь ziemjachь svjatago glagola našego, i napolniša serdca naša radostiju vielikoju. Panslawizm rósł w siłę, panslawiści wciągali Rosję w środkowoeuropejską politykę, a nieużywanych przez prawie nikogo poza ich autorami wszechsłowiańskich języków przybywało. W 1865 roku w Pradze czeskiej wydano Uzajemni Pravopis Slavianski stworzony przez Słoweńca Matija Majara-Ziljskiego, a kolejny Czech,
Kolkopa, a w 1920 roku – slavsky jezik Bohumila Holý’ego. Tak, Czecha. W 1940 roku w okupowanych przez nazistów Czechach powstał język o nazwie slovan, a w latach 1954–58 czescy lingwiści stworzyli kolejną wersję międzysłowiańskiego języka, łączącego elementy czeskiego i rosyjskiego. Na początku xxi wieku panslawizm, co prawda, wegetuje gdzieś na uboczu historii, ale pojawił się za to internet, który stał się platformą spotkań słowianofilów, pasjonatów i freaków. Nastąpił wysyp wszechsłowiańskich języków. Jest ich naprawdę sporo: slovo stworzony przez Štefana Vítězslava Piláta, glagolica Richarda Ruibara czy proslava Juraja Doudiego, by wspomnieć o tych najbardziej znanych. Ale najbardziej rozpowszechnionym i wpływowym spośród nich jest, jak się wydaje, język slovio stworzony w 1999 roku przez językoznawcę Marka Huckę, Słowaka pracującego w Szwajcarii. Slovio jest w miarę
ha!art nr 48
− 59 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Język zjednoczonej słowiańszczyzny Ziemowit Szczerek
końca, więc dogadać się trudno. I od dawna kombinowano, jak temu zaradzić.
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Tłumaczenie z języka
✴
angielskiego: Hanna Pieńczykowska. ✴✴
Podczas pracy nad
tekstem korzystałem z informacji zgromadzonych na stronie http://steen.free.fr/ interslavic/constructed_slavic_languages.
Język zjednoczonej słowiańszczyzny Ziemowit Szczerek
html.
łatwy do opanowania, jest to bowiem – w przeciwieństwie do wielu A tu coś dla słabszych✴: innych języków „pansłowiańskich” – język o mocno uproszczonej graSlovio to międzynarodowy uproszczony język słowiański, łatwy jak matyce, podobnie zresztą jak w przypadku języka stworzonego przez esperanto, ale rozumiany przez około 400 milionów ludzi na świecie. Konečnego, oparty w pewnym stopniu na esperanto. Na bazie slovio Dzięki temu jest on jednym z najpowszechniej rozumianych języków powstało kilka innych prób stworzenia kolejnych pansłowiańskich na świecie. Język z każdym dniem zyskuje nowych zwolenników, bo jest języków, których – nie oszukujmy się – nikt nigdy nie będzie używał, tak prosty, jak języki najprostsze pod względem budowy, a jednocześnie podobnie jak nikt nigdy szerzej nie używał żadnego z poprzednich może być używany w komunikacji przez 400 milionów osób. języków stworzonych w nadziei powstania pansłowiańskiej utopii. Inaczej niż w naturalnych językach słowiańskich w slovio występują Kto chce jednak, może się w tej intencji, czemu nie, pomodlić. I to, tylko podstawowe znaki alfabetu łacińskiego – można w nim pisać czemu nie, w slovio: na każdej klawiaturze, również amerykańskiej. Będziesz zaskoczony Nasx otec ktor es om nebes, jak wielu ludzi cię rozumie, do jak wielu możesz się zwracać! Slovio Sviatju es tvoi imen, otworzy ci zupełnie nowy świat – dla ciebie, twojej firmy, twojej strony Tvoi krolenie pridib, internetowej, zysków, edukacji, przyjaźni i dla przyjemności. Slovio to Tvoi vola bu na Zemla takak om nebes, język wyboru dla nowoczesnego człowieka. Prosta i logiczna gramatyka, Darij nams nasx denju hleb, prosta wymowa przekładająca się na zapis, jeszcze prostsza przez komI uprostij nams nasx grehis, patybilność z językami europejskimi. Aktualny słownik slovio zawiera takak mi uprostime, około 60 tysięcy słów, nazw i wyrażeń. To więcej niż w niektórych tamktor grehijut proti nams, językach naturalnych. Wejdź do świata slovio! Ucz się slovio! I ne vestij nams v pokusenie, Główny problem z esperanto polega na tym, że został stworzony ze no spasij nams ot zlo. zbyt wielu niepowiązanych ze sobą języków. Dlatego, kiedy mówi się A czym dokładnie jest slovio, dowiedzieć się można z jego opisu na w esperanto, rozumieją to tylko esperantyści. Slovio zaś, stworzony stronie internetowej slovio.com: ze ściśle powiązanych języków, może być używany na co dzień. Jeśli Sxto es Slovio? Slovio es novju mezxunarodju jazika ktor razumijut mówisz w slovio, zrozumie cię 400 milionów ludzi. Większość z nich cxtirsto milion ludis na celoju zemla. Slovio mozxete upotrebit dla nigdy nie słyszała o slovio, ale i tak będą cię rozumieć!✴✴ gvorenie so cxtirsto milion slavju ludis ot Praga do Vladivostok; ot Sankt Peterburg cxerez Varsxava do Varna; ot Sredzemju Morie i ot Severju Morie do Tihju Okean. Slovio imajt prostju, logikju gramatia i Slovio es idealju jazika dla dnesju ludis. Ucxijte Slovio tper! Slovio imajt uzx okol 60 tisicx slovis, imenis i virazxenies. To es plus slovis cxem neskolk „prirodju” jazikas! Ucxijte Slovio, ucxijte universalju slaviansk jazika tper! Iskame jazikaju nauknikis i perevoditelis ktor hotijut sotrudit s nams v tut ogromju proekt.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 60 −
ha!art nr 48
rozdział 2 Po čò köшû иaяođў?
Polska cyrylica zbigniew rokita
Dziewiętnastowieczny czeski naukowiec Jan Evangelista Purkyně mawiał, że cyrylica jest alfabetem, od którego psują to po stłumieniu powstania styczniowego. Pomysł stworzenia polskiej cyrylicy powstał w latach czterdziestych xix wieku, a projekt gotowy był w 1852 roku. Pierwszy, eksperymentalny podręcznik języka polskiego zapisywanego cyrylicą pojawił się w 1865 roku. Był to Elementarz dla dzieci wiejskich. Dobrze, że Polacy ustrzegli się „cyrylizacji”. Wyjątkowym przypadkiem państwa, w którym rosyjska cyrylica została z powodzeniem wprowadzona i przetrwała po dziś dzień, jest Mongolia. Istniejącej od 1924 do 1992 roku Mongolskiej Republice Ludowej nie wystarczyła polityczna przyjaźń ze Związkiem Radzieckim – czując się komunistami, chcieli wprowadzić także „radziecki” alfabet. Stało się to w latach czterdziestych, a rosyjskie pismo dominuje tam do dzisiaj, jedynie w rzadkich przypadkach używa się tradycyjnego pisma mongolskiego. W rezultacie nazwa mongolskiego języka jest zapisywana jako Монгол. Pismo dla Mongołów było już zresztą gotowe – bazuje ono na alfabecie ich bliskich krewnych, którzy żyli w Związku Radzieckim, a dziś w Rosji: Buriatów. O pokrewieństwie (w tym przypadku może raczej ideowym niż etnicznym) świadczą nawet nazwy stolic Mongolii i Buriacji – są to odpowiednio Ułan-Bator (‘Czerwony wojownik’) oraz Ułan-Ude (‘Czerwona rzeka Ude’). Zmiany alfabetów mogą nastręczyć jednak wiele trudności – weźmy Azerbejdżan, kraj, którego alfabet w xx wieku zmieniał się kilkukrotnie. Zaczęło się od arabskiego, którym język azerbejdżański był zapisywany do lat dwudziestych xx wieku. Potem przyszedł czas na łacinkę (planowano to jeszcze w czasie demokratycznej, istniejącej w latach 1918–1920
państwa (kontrola całej literatury i tak dalej) była łatwiejsza. Ponadto ziemie Azerbejdżanu były już wtedy od stu lat podzielone – Azerbejdżanie zamieszkiwali obie strony irańsko-radzieckiej granicy, a zmiana alfabetu również osłabiała więzi z „kapitalistycznymi” ziomkami. Na łacince ledwie zdążyło wyrosnąć pierwsze pokolenie (choć także kilka razy w tym czasie ją reformowano), a znowu dokonano rewolucji – w 1939 roku zastąpiła ją cyrylica, co było przejawem prób centralizacji wszelkich sfer życia w zsrr. Ten alfabet wytrzymał nieco dłużej i „dopiero” w 1992 roku ustąpił miejsca łacince – choć na domiar wszystkiego do początku xxI wieku oba alfabety były oficjalnie używane równolegle. Nie wszystkim udało się przyzwyczaić, historia zna przypadki pisarzy, którzy po odejściu od
cyrylicy przestali tworzyć – twierdzili, że nie są w stanie przerzucić się na inne pismo. Trudno funkcjonować w dwóch alfabetach jednocześnie. Choć czy nie udaje się to Serbom? W Serbii oficjalnie dopuszczone do użytku są zarówno cyrylica, jak i łacinka, choć wybór alfabetu ma znaczenie – teksty konserwatywne i religijne są na przykład najczęściej zapisywane w serbskiej cyrylicy. A Białorusini, którzy używają łacinki ze znakami czeskimi (głównie skupieni w zachodniobiałoruskich środowiskach opozycyjnych)? A tocząca Republiki Azerbejdżanu – pierwszej muzułmańskiej republiki świata), na się właśnie dyskusja we Lwowie, czy Zachód kraju powinien powrócić do którą zamieniono pismo arabskie po sowietyzacji Azerbejdżanu w 1922 łacinki? A kazachstański prezydent, który również chce porzucić cyrylicę? roku (stworzony na potrzeby języka azerbejdżańskiego alfabet przyjęto W Keleti Europie alfabety od dziesięcioleci padają ofiarą prób przystosow nieco zmienionej formie kilka lat później dla zapisu blisko spokrew- wania ich do wymyślonych tożsamości – gdy naród chce przytulić się do nionego języka tureckiego). Po co te zmiany? Sowieci chcieli zmarginali- Europy, przechodzi na łacinkę, gdy do Rosji – na cyrylicę, gdy do Bliskiego zować dawną inteligencję w szkolnictwie, a poza tym, wobec ogromnego Wschodu – na pismo arabskie i tak dalej.Pytanie brzmi więc, kiedy papieże wówczas analfabetyzmu, zmiana alfabetu i przejęcie nad nim monopolu zaczną zapisywać swoje godności nie w numeracji rzymskiej, a arabskiej?
ha!art nr 48
− 61 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Polska cyrylica Zbigniew Rokita
się oczy. Być może Rosjanie próbowali popsuć Polakom wzrok, chcąc zmienić polską łacinkę na cyrylicę. Stało się
Polska cyrylica Zbigniew Rokita
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 62 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
Mersi, Mersi Małgorzata Rejmer
Mersi, mersi małgorzata rejmer
Po śmierci na Zachodzie mercedesy idą do raju, który nazywa się Albania. „nie ma innych samochodów!” Po meczu piłki nożnej Albania–Serbia ludzie na ulicach Tirany wiwatowali, wyli i wyklinali Serbów na zmianę z Grekami – tłum, łopocząc czerwonymi flagami, zamieniał się w rzekę krwi wściekłej i rwącej. Byłam uwiedziona albańską energią. Robiąc zdjęcie, oparłam się o jakiś samochód i dopiero po chwili dostrzegłam, że był to czerwony mercedes. Przypomniało mi się, co powiedział mój kolega: „Zamiast serc Albańczycy mają pod żebrami mercedesy”. Innym razem, w samym centrum miasta zobaczyłam zaparkowanego białego mercedesa. Do haka holowniczego przywiązano sznur, którego drugi koniec zaciskał się wokół nogi rosłego koguta. Kogut drobił w miejscu, kompletnie skołowany, i co jakiś czas potrząsał czerwonym grzebieniem, jakby nie był w stanie uwierzyć, co tu się dzieje. Wokół sunęły samochody, przemykali ludzie, miasto kipiało.
ha!art nr 48
Pierwszy raz przekroczyłam granicę z Albanią w czarnym mercedesie; mężczyzna z długą brodą zaproponował mi podwózkę, gdy stałam w deszczu przy przejściu granicznym. Okazało się, że był imamem, który studiował w Egipcie, a teraz prowadzi szkółkę religijną dla młodych w Elbasan. Przez całą drogę na różne sposoby wyrażał zdanie, że islam jest religią dobrych uczynków, a gdy zapytałam go, dlaczego wybrał mercedesa, odpowiedział: „Nie ma innych samochodów!”. samochód narodowy Ktoś mi kiedyś powiedział, że Albańczycy rodzą się w mercedesach. Na pewno wielu w nich umarło, bo – jak głoszą coraz mniej wiarygodne statystyki – połowa samochodów w Albanii to mercedesy. Rzęchy i nówki sztuki, zdezelowane i lśniące, czarne jak orzeł na fladze, czerwone jak flaga. Samochód narodowy, esencja albańskiej tożsamości. Wydawać by się mogło, że fiksacja na punkcie jednej marki samochodu
− 63 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 3 Wannabizm
Mersi, Mersi Małgorzata Rejmer
jest irracjonalna, ale jak się okazuje, nie ma nic bardziej racjonalnego niż niemiecki mercedes na albańskiej drodze. Albania to jeden z tych krajów, którego nie sposób zrozumieć, gdy nie zna się jego historii. Jeśli traficie tutaj, nie mając o niej bladego pojęcia, pomyślicie, że wizytujecie właśnie filię Marsa na planecie Ziemia. Tymczasem przestrzeń Albanii, eklektyczno-chaotyczna, czasami piękna, czasami kloaczna, odzwierciedla historyczny tumult, jaki szargał krajem przez cały xx wiek. W Albanii nie ma wielu śladów przeszłości – nic dziwnego, skoro kolejni politycy przepisywali, rewidowali i rugowali przeszłość z życia mieszkańców. W Albanii to, co nowe, wydaje się czasem niedokończone, a czasem postawione tylko po to, by jak najszybciej mogło się zawalić – i nawet to nie dziwi, gdy ma się w pamięci chaos lat dziewięćdziesiątych i szaleństwo nielegalnej, pospiesznie stawianej zabudowy, która dopiero teraz trafia pod lupę państwa. Wszechobecność mercedesów jest wypadkową albańskiej historii, romantyzmu, pragmatyzmu, kompleksów i pragnień i nie dziwię się wzruszeniom ramion, gdy znowu pada to głupie pytanie: „Skąd tu tyle mercedesów?”. niemieckie czołgi Przenieśmy się w lata siedemdziesiąte. Centrum Tirany to rozległy plac z szerokimi arteriami, które mogłyby zamienić się w czteropasmówki –
coraz częściej zdradzają mercedesy na rzecz bmw. To tak jakby patriotyzm i szacunek dla tradycji siłował się z potrzebą nowości i zmian”. Herbi Shima, który pracuje jako taksówkarz, jeździ mercedesem, bo twierdzi, że dzięki temu ma więcej klientów i że dobrego taksówkarza poznaje się po marce samochodu. Na zdjęciu profilowym na Facebooku stoi obok swojego kremowego mercedesa. „Po pierwsze, to zwyczaj. Po drugie, to nawyk. Po trzecie, to obsesja. Żadna inna marka nie wzbudza takich emocji jak mercedesy. Mówimy: »Mersi, mersi« i jest w tym miłość. Kochamy mercedesy bardziej niż nasze kobiety! Dlaczego? Bo to Albania!”. Po śmierci na Zachodzie mercedesy idą do raju, który nazywa się Albania. Nawet w Czarnogórze dominację ludności albańskiej można poznać po tym, że naraz w okolicach Ulcinja wyrastają przy drodze myjnie samochodowe, jedna obok drugiej. Takie myjnie to centra spotkań młodych mężczyzn na równi z kawiarniami. Chociaż zazwyczaj jest to infrastruktura plastikowego daszka, wiadra i szlaucha, dookoła obiektu zawsze stoją składane krzesełka, na których mężczyźni mogą spocząć, zapomnieć o trudach życia albo, wręcz przeciwnie, z trudem ubić interes. Jak to możliwe, że w najbiedniejszym obok Bośni kraju Europy wszyscy jeżdżą mercedesami? „Używane są tanie, a dobre jak nowe. Ile lat by nie miały, pojeżdżą jeszcze drugie tyle” – tłumaczy Elion. „No raczej nikt sobie nie kupi samochodu za 40 tysięcy euro, tak?” – kwituje Herbi. „W latach dziewięćdziesiątych deal był prosty – albo się je kradło i wiadomo było, że kradzionym za granicę nie pojedziesz, albo były umowy z właścicielami samochodów w Europie Zachodniej: my grzecznie kradniemy i trochę smarujemy, a oni grzecznie dostają kasę od ubezpieczyciela i wszyscy są zadowoleni. Potem takie samochody sprzedaje się w Albanii za jedną czwartą wartości. A zresztą, teraz nas stać. Albania już jest silna, a zaraz będzie potęgą. Parę lat i przegonimy Grecję”. bryka de lux Marka mercedesów idealnie odpowiada albańskiej miłości do luksusu. Wystarczy przejść się ulicami tirańskiego Blokku, dzielnicy dawnych „czerwonych paszów”, by zobaczyć na własne oczy, że w wystrojach kawiarni i restauracji królują złoto, kryształowe żyrandole, meble à la Ludwik xvi i świecidełka. „Więc jeśli chcesz się popisać, a tutaj wszyscy chcą się przed wszystkimi popisywać, to mercedes jest idealny” – kwituje Fjorel. „Poza tym Albańczykom może się wydawać, że coś ich łączy z Niemcami, gdy tymczasem nie łączy ich nic”. Albańczycy kochają Niemców – na początku lat dziewięćdziesiątych jeździli do Niemiec po części i robili tam biznesy i teraz pracownicy niemal wszystkich stacji benzynowych mówią po niemiecku. Ilekroć zatrzymy-
ale nic po nich nie jeździ. W całym kraju jest 2 tysiące samochodów, którymi jeżdżą tylko politycy i najwyżej postawieni urzędnicy. Kolega z Tirany opowiadał mi, że jako dziecko często bawił się na środku jezdni, bo nigdy nie przejeżdżały tamtędy samochody – a gdy już pojawiały się na horyzoncie, robiły niemałe wrażenie, bo dzieci dobrze wiedziały, że przejeżdża obok nich ktoś, kto należy do innego świata. Albański dyktator nie życzył sobie, by jego podwładni mieli samochody. „Po pierwsze – tłumaczyła władza – Albanii na samochody nie stać. Po drugie, ich pojawienie się pogłębiłoby społeczne różnice”. A na dodatek mogłoby dać ludowi namiastkę niepotrzebnej wolności. Jeśli obywatele naprawdę uważali, że muszą gdzieś pojechać, zawsze mogli skorzystać ze zdezelowanych busów, do których i tak nie wszyscy się mieścili. Na przystankach kłębił się tłum, więc często to kierowca decydował, kogo zabierze w dalszą drogę – i zazwyczaj było to ledwie parę osób. Skoro pod koniec lat osiemdziesiątych w Albanii było nie więcej niż 7 tysięcy samochodów, trudno się dziwić, że aż do 1987 roku nie budowano nowych dróg. Te, które istniały, wystarczały rowerom, motocyklom, objuczonym osłom i wozom zaprzężonym w konie. Ale gdy wreszcie w 1991 roku Albańczycy odzyskali wolność, okazało się, że jedyną marką samochodów, które wytrzymywały jazdę po wałam się z kolegą Niemcem na stacji, mogłam być pewna, że tankowanie asfaltowym sicie i piaszczystych wybojach, były mercedesy i to właśnie zajmie co najmniej pół godziny, bo pracownicy będą chcieli dowiedzieć tę markę sprowadzano do kraju w dziesiątkach tysięcy. „Niemieckie się od Patricka, co tam w Niemczech słychać, i przy okazji opowiedzieć czołgi!” – mówi Ilir, który sam jeździ starym volvo. „Wiedzieliśmy, że kawał niemieckiego życia. Moja koleżanka Meike Gutzweiler twierdzi, że to dobre samochody, bo jeździł nimi Hodża. Wiedzieliśmy, że mają od czternastu lat nigdy nie została zatrzymana przez policję. „Policjanci zawieszenie i silniki, które wytrzymują jazdę po naszych drogach. A na widzą moje niemieckie blachy i machają, a co bardziej gorliwi salutują. dodatek widzieliśmy, że są luksusowe i piękne. Po prostu jeździliśmy Podobno jest nieoficjalny przykaz, by nigdy nie zatrzymywać niemieczołgami, które były piękne”. ckich samochodów, bo Niemcy to przyjaciele. Wiele razy ludzie okazywali zwyczaj, nawyk, obsesja mi serdeczność tylko z powodu narodowości. Jedyne czego Albańczycy Nawet dziś na drogach królują mercedesy, choć coraz więcej jest innych nie są w stanie pojąć, to tego, że jeżdżę oplem”. marek, a wśród młodych mężczyzn niemal równie popularne staje się bmw. Mercedes to albańska historia i tradycja, to pamięć o przeszłości i iluzja Na forach internetowych trwają dyskusje, które samochody są lepsze, przynależności do lepszego świata. „Spokojnie” – mówi Fjorel. „Kiedyś ale najczęściej polegają na wrzucaniu zdjęć i nadprodukcji wykrzykników. skończy się szał na mercedesy i wszystko się wyrówna. To będzie znak, że „Idzie nowe” – powiedział mi student Elion Mesaj, który wprawdzie nie pozbywamy się starych urazów z przeszłości i stajemy normalnym krajem”. ma samochodu, ale właśnie robi prawo jazdy. „Nawet albańscy mafiozi
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 64 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
New Georgia Kaja Puto
New Georgia kaja puto
Im bardziej peryferyjny jest kraj wschodniej Europy, tym zamaszyściej wymachuje unijną flagą. Najzamaszyściej wymachuje Gruzja, bo na domiar złego leży w Azji. Europy nie udało się przesunąć do Gruzji ani prośbą, ani groźbą, postawiono więc na jej imitację. Herbaciane pola Batumi zaorano tuż po upadku Związku Radzieckiego. Stosunki Gruzji z Rosją vel głównym rynkiem zbytu nie były wówczas najlepsze, a zachodnie rynki miały wygórowane wymagania. Ale kiedy na lotnisku w Kutaisi wylądował pierwszy samolot Wizz Aira z Polski, wybrzeże Morza Czarnego zalali krajanie Filipinek, domagając się gruzińskiej herbaty. O Gruzji w Polsce wiedziano niewiele: że poradziecka bieda, że kolorowa rewolucja i że ta herbata z piosenki. Babuszki handlujące cytrusami przy popękanych blokach asfaltu wystawiły więc na prowizorycznych straganach susz przywieziony z Turcji. Nikt już nie pamiętał, że turecka uprawa herbaty zaczęła się od importu ziaren z Gruzińskiej srr. Nie ma w tym zresztą nic wyjątkowego – koszyk podstawowy niepodległej Gruzji składa się dziś w 80% z produktów importowanych.
ha!art nr 48
zachodnia europa z importu Do Gruzji importuje się więc prawie wszystko, a najchętniej z Zachodu. A już najnajchętniej zaimportowano by sam Zachód, i to z darmową dostawą, bo Zachód się Gruzji należy, Zachód, powiadał były prezydent, to „przeznaczenie zapisane w historii”, Zachód, wtóruje prezydent obecny, to wypełnianie „odwiecznej woli przodków”. Europa była tu w czasach antycznych, kiedy na zboczach Kaukazu cierpiał Prometeusz, a Argonauci poszukiwali w Kolchidzie złotego runa. Europa była tu we wczesnym średniowieczu, kiedy król Mirian iii przyjmował chrzest z rąk św. Nino, a po Europie właściwej biegali Azjaci. No dobra, nie było jej tu w oświeceniu – kiedy we Francji płonęła rewolucja, a Tbilisi płonęło z rąk Persów – ani w czasach powojennych – kiedy obiecywano sobie, że nigdy więcej, a na czele zsrr stał Gruzin – ale to nieważne, bo – głosi dobitnie rządowe hasło promocyjne – „to tu zaczęła się Europa”.
− 65 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
New Georgia Kaja Puto
rozdział 3 Wannabizm
Zachód z powagą czytał noty dyplomatyczne: „potomkom mitycznego Kartlosa, prawnuka Jafeta, syna Noego, symbolicznego przodka Indoeuropejczyków, pomóżcie”. Ale nato ani myślało wtrącać się w wojny domowe, które wybuchały w latach dziewięćdziesiątych jak były Związek Radziecki długi i szeroki. Dopiero przywódca zwycięskiej rewolucji róż, były prezydent Micheil Saakaszwili, zrozumiał, że Zachód sam nie przyjdzie, a tym bardziej nie przesunie się o 3 tysiące kilometrów. Więcej nawet: że Zachodowi trzeba coś pokazać, a więc – uznał Saakaszwili – trzeba zacząć wyglądać jak Zachód. wyglądać jak zachód Ślady sowieckiego dziedzictwa, sól w oku Saakaszwilego, ciągną się przez całą Gruzję. „Dyktatury są szare, a demokracje – kolorowe” – zwykł mawiać były prezydent. Obskurne, poradzieckie bloki oblepione balkonami-samoróbkami maźnięto więc warstwą farby, prowizoryczne bazary zepchnięto na tyły supermarketów, a to, z czym się już naprawdę nie dało nic zrobić, zasłonięto bilbordami. Przy okazji obalono pomniki niestosownych bohaterów narodowych i – nie zważając na hipsterskie protesty – sporą część dziedzictwa sowieckiego modernizmu. Saakaszwilemu wystarczyło kilka lat, by upstrzyć kraj postmodernistycznymi dziwami. Tu rozpikselowane centrum handlowe, tam szklana
dziś o tożsamości Batumi. Co o niej decyduje, trudno stwierdzić. Przez ostatnie lata miasto to przekształciło się w zabugowaną symulację Las Vegas – wzdłuż nadmorskich, bolejących nad upadkiem zsrr promenad wystrzeliły wielobarwne palmy, a fasady budynków zniknęły za ciągiem neonów. Odkąd uruchomiono ruch bezwizowy z Turcją, sektor usług szczelnie wypełniły nielegalne u sąsiada burdele i kasyna. Nie zapomniano też o północnych sąsiadach, wznosząc fontannę
piramida policyjna. Tu Latarnia Aleksandryjska w funkcji hotelu, tam router wi-fi z antenką, czyli centrum ratownictwa. Najróżniejsze to gmachy, tylko kontekst uniwersalny, poradziecki, powykonawczy: fosa z resztek pianki montażowej, wał z pękniętych pustaków, zasieki z pordzewiałych zbrojeń. Kiedy Europa nadchodzi błyskawicznym krokiem, nie ma czasu na sprzątanie. Architektoniczny blitzkrieg dotknął przede wszystkim stolicę. Chodziło o uatrakcyjnienie zrujnowanych uliczek starego miasta w jak najkrótszym czasie: „Nowe życie w starym Tbilisi”. unesco załamało ręce, gdy na miejscu kilkusetletnich kamienic wyrosły ich pokraczne repliki oblepione gargantuicznymi zdobieniami, nawiązującymi do randomowych elementów tradycyjnego budownictwa. Tbilisi istnieje od V wieku i wielokrotnie trzęsło się i płonęło – za każdym razem coś ocalało, a coś wybudować trzeba było od nowa. Do budowania kosmopolitycznej stolicy regionu przyczyniali się Ormianie, Kurdowie, Żydzi i Rosjanie. Nawet Stalin nie odważył się tknąć palimpsestowego Tbilisi – odważył się Saakaszwili. Z eklektycznego, niepowtarzalnego miasta wyciągnięto architektoniczną średnią, nie zważając na jakość materiałów budowlanych. Inwestorzy mieli swoje sposoby, by usunąć z mieszkań lokatorów, gorzej im poszło ze znalezieniem nowych. Po jaskrawo oświetlonych, opustoszałych deptakach pod twierdzą Narikala wspinają się jedynie turyści. Równie okrutny los spotkał dwunastowieczną ruinę katedry Bagrata, odbudowaną z rozmachem z betonu i plastiku, obecnie na wylocie listy unesco. I Mcchetę, pierwszą stolicę Gruzji – wokół katedry Sweti Cchoweli, siedziby najwyższych władz Gruzińskiego Prawosławnego Kościoła
sikającą bimbrem. Pejzaż urozmaica nowa architektura o tyle ekscentrycznej, ile podejrzanej symbolice. Wieżowiec-żagiel na przykład, bo trzeba pamiętać, że żeglarstwo nie istnieje w Batumi poza świecącym pustkami (i nie tylko) luksusowym jachtklubem. Niepokojąca wymową ideologiczną wieża z liter gruzińskiego alfabetu splecionych w helisę dna. Odwrócona do góry nogami miniatura Białego Domu, zaskakujący, choć może nieświadomy krytycyzm wobec kopiowania amerykańskich wzorców. A nieopodal leży starówka. Pomiędzy dziewiętnastowieczne kamienice poutykano nowe stylizowane na stare, a stare odnowiono tak, by pasowały do nowych, to znaczy od frontu, bo od podwórza i tak nie widać. Tam, gdzie widać, czyli w samym sercu starówki, wisi mapa Europy, a na mapie Gruzja, wyróżniona czerwonymi konturami. „Georgia is a part of Europe” – głosi mapa. Na Półwysep Iberyjski zabrakło miejsca.
Apostolskiego, wyrosło niemieckoidalne mikrocentrum – przecinające się rządki sklepików z pamiątkami, utrzymane w stonowanych odcieniach beżu i szarości. I Signagi, prowincjonalne miasteczko słynące z uprawy winorośli, utrzymane, dla odmiany, w stylu śródziemnomorskim. herbata w las vegas Krajanów Filipinek jest w Gruzji coraz więcej: raz, że te tanie loty, dwa, że podczas wojny z Rosją z krzepiącym słowem przybył tu Lech Kaczyński, gruziński bohater narodowy. Pomstujący na Ruskich przybysz z Zachodu został obdarzony gorącym uczuciem, a że Polakom zdarza się to raczej rzadko, miłość została natychmiast odwzajemniona. Na cześć tej namiętności obsiano więc herbaciane pola ponownie, chociaż to nie one decydują
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
myśleć jak zachód Nie wszystkich Gruzinów stać na podróż śladami nadchodzącego Zachodu, a ściślej – stać niewielu. Nową Gruzję zdecydowano się więc sfotografować, opublikować w albumie i rozdać obywatelom. Album wysyłano również na Zachód, ale istniało przecież zagrożenie, że Zachód nie zadowoli się zdjęciami i przyjedzie na inspekcję. Trzeba było zrobić coś z ludźmi. W ramach Saakaszwilowskiej inżynierii społecznej do Gruzji ściągnięto kilkudziesięciotysięczną armię nauczycieli języka angielskiego oraz wszelakiej maści wolontariuszy, aktywistów, studentów, pracowników organizacji pozarządowych i zwykłych hipsterów. Tych ostatnich nie trzeba było szczególnie zachęcać – kiedy przez Warszawę, Pragę czy Bukareszt, o Berlinie nie wspominając, przepłynął strumień unijnych dotacji, miasta te straciły wiele ze swojego egzotycznego uroku. Tbilisi było następne w kolejce, bo egzotyczny urok, owszem, ma, ale można się przed nim w każdej chwili schować w jednej z wielkomiejskich
− 66 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
jednej z inkarnacji Kolchidy, obejmującej – a jakże – Abchazję. Abchazja to gruzińska prowincja ciesząca się za Radziecji autonomią, którą Gruzini zdecydowali się odebrać na fali niepodległościowego nacjonalizmu. Jak się to skończyło – wiadomo. Pozbawione środków do życia i uznawane przez cztery kraje państewko jest na prostej drodze do inkorporacji przez Federację Rosyjską. Abchazom z kolei Saakaszwili chciał imponować czołgami, a jak i to nie wyszło – wymyślił Lazykę. „Pięcio- i siedmiogwiazdkowe hotele zamiast okopów, najlepsze aquaparki w Europie zamiast min przeciwpiechotnych” – obiecywał, spoglądając kątem oka na Abchazję, postapokaliptyczne ruiny radzieckich spa. Ale nawet jeśli skusiłby wszystkich Abchazów siedmiogwiazdkowymi [?] hotelami (i pokonał w tej konkurencji rozbudowywane po drugiej stronie prowincji Soczi), nie zdołałby wykonać planu – Lazykę zamieszkiwać miało 500 tysięcy mieszkańców. Ale i na to miał prostą receptę – zamieszkają tam Gruzini, którzy wyemigrowali z kraju.
ha!art nr 48
błyskawicznym wzrostem gospodarczym. Trzeba też przyznać, że Gruzja przekształciła się w coś w rodzaju państwa prawa – korupcja została całkowicie wyeliminowana z życia codziennego, a w policji i urzędach wymieniono posowieckie kadry. Ale amerykański sen Gruzji trwał zaledwie kilka lat, bo potem nadeszły rosyjskie embarga, a później – wojna. Równolegle do autorytarnych zapędów Saakaszwilego w Gruzinów uderzyły konieczne koszty transformacji. Autorzy terapii szokowej – bo Balcerowicz to pryszcz przy reformach Saakaszwilego – nie mogą pochwalić się jej terapeutycznym aspektem. „Nowa Gruzja” była krajem dla „Nowego Gruzina”, osoby prawnej, a nie fizycznej. Dobitnie wyrażał to nowy kodeks pracy, który skupiał się na przedsiębiorcach, a o pracobiorcach jakby zapominał. Babuszki grzecznie legalizowały więc swój handel cytrusami, co w istocie – dzięki reformom – jest bardzo proste i trwa kilka minut. Aby założyć działalność gospodarczą,
− 67 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
New Georgia Kaja Puto
Nie miał za to recepty na topografię terenu – w swoich nieprzejrzystych obliczeniach, jak wypominały mu organizacje pozarządowe, nie uwzględnił kosztów powtykania drapaczy chmur w bagna i wydmy. W realnej wersji Lazyka kosztowałaby Gruzję koło miliarda dolarów, a mówimy o państwie, którego roczny pkb wynosi miliardów zaledwie szesnaście. Plany Saakaszwilego pokrzyżowała przegrana w wyborach. Wśród subtropikalnej zieleni – bo w tej akurat części Gruzji nowe budynki nie toną w kontynentalnym błocie – zdążył wyrosnąć ratusz i jeden pomost, a na jego końcu – trzydziestometrowa rzeźba przypominająca czołg z lufą wymierzoną w kierunku niechcianego sąsiada. Skojarzenie to raczej nieprzypadkowe, zważywszy na to, że produkowane w Gruzji wozy bojowe noszą to samo miano – Lazika. cło albo koniecznie koszty transformacji Micheil Saakaszwili, wielki reformator i ulubieniec zachodnich dyplomatów, już nie rządzi. Kiedy opozycja zaczęła rosnąć w siłę, prezydent nie sprostał demokratycznym wartościom. Zaczęło się od nasłania na kawiarni, wśród ekspatów i rozmnażających się przedstawicieli kreatywnej tłum protestujących policji, później było już tylko gorzej. Kres nadszedł, klasy średniej. W wielkomiejskiej kawiarni nie trzeba wychwalać gruzińskiej gdy do mediów przeciekły materiały dokumentujące tortury w więziekuchni. Wypada śmiać się z nowego mostu, że wygląda jak szklana podpaska, albo z euroremontów – bo Tbilisi ogarnęła obsesja dostosowywania niach. Gruzini Saakaszwilego uważnie słuchali, wiedzieli już więc, że nie mieszkań do rzekomo europejskich standardów. Ktoś ma w wynajmowanym tak wygląda europejskie państwo. mieszkaniu prysznic z radiem i hydromasażem, ale nie działa mu odpływ, Nie sposób odmówić Saakaszwilemu sukcesu – szereg skrajnie liberalkomuś wymieniono okna, ale nadmiar pianki montażowej rozsadził framugę. nych reform w połączeniu z gruzińską przedsiębiorczością zaowocował Życie miejskie Tbilisi – i jeśli wierzyć przekazom, stan ten trwa już ze dwieście lat – przypomina Europę bardziej niż Istambuł, Odessa czy Petersburg. Nic więc dziwnego, że Zachód rozochocił się w swoim dydaktyzmie i poszedł krok dalej, nie ograniczając się do rutynowej obserwacji postępowania władz, programów aktywizacji młodzieży wiejskiej czy letnich kursów – just in case – prawa unijnego. I tak, na przykład, z inicjatywy wolontariuszy European Voluntary Service na terenie opuszczonego hipodromu powstało alternatywne centrum kultury. Młodym Gruzinom puszczono filmy o squatach i tłumaczono cierpliwie, dlaczego nie do końca muszą szanować policję i instytucje demokratyczne (choć ledwo zdążyli się tego nauczyć) i że niekoniecznie ciężka praca zaowocuje karierą i sukcesem finansowym (choć ledwo zdążyli w to uwierzyć). gruziński singapur A nieopodal Batumi, w pobliżu abchaskiej granicy, z maleńkiej wioski powstać miała Lazyka – ultraluksusowa metropolia portowa. Skoro imitacja Europy Europie nie imponowała, postanowiono poimitować azjatyckie tygrysy. Lazyka została ochrzczona na cześć istniejącego niegdyś królestwa,
rozdział 3 Wannabizm
New Georgia Kaja Puto
wanitatywny – ogromna fontanna w kształcie dmuchawca. Tydzień przed przegranymi wyborami Saakaszwili wybrał się do Lazyki, by przeciąć wstęgę na pomoście i opowiedzieć przywiezionym tam dzieciom, jakie wstęgi przecinać będzie w przyszłości. Ale Gruzini byli już zbyt zmęczeni budowaniem kapitalizmu, by wypatrywać nadchodzącego Zachodu. W Tbilisi do późnych godzin nocnych otwarte są nawet odzieżowe sieciówki, a ilość taksówek niebezpiecznie zbliża się do ilości mieszkańców. * Zaza, główny bohater jednego z opowiadań Aki Morcziladzego, jest przedstawicielem zubożałej gruzińskiej inteligencji. Trwają chaotyczne lata dziewięćdziesiąte, codziennością stolicy rządzą porachunki mafijne. Sklepowe półki z dnia na dzień wypełniły się towarami, ale nikogo na nic nie stać. Zaza – człowiek wrażliwy i wykształcony – nie ulega panującej modzie biegania po trupach, ale ma jedno marzenie – papierosy Magna, dobro z importu, którego pełne są kioski na prestiżowej alei Czawczawadzego. Bohater dąży do zaspokojenia swojego pragnienia, ale przeszkadzają mu w tym – by posłużyć się eufemizmem – konflikty klasowe rodzące się w warunkach anarchicznego kapitalizmu. Na końcu Zaza ginie, zupełnie przypadkiem i – oczywiście – bez papierosów. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Morcziladze pisze swoje opowiadanie, Magny, symbole Zachodu, znikają należy udać się do budynku przypominającego plantację gigantycznych z kiosków. W Tbilisi wybuchła plotka, że powodują raka. muchomorów. W Tbilisi Public Service Hall załatwić można wszystkie sprawy urzędowe od meldunku po paszport, można też odebrać emeryturę w wysokości kilkudziesięciu dolarów. No bo podatki prawie nie istnieją, więc – jasna sprawa – nie istnieje też polityka społeczna. Owszem, odbyła się reforma edukacji – Saakaszwili dostosował szkoły publiczne do standardów europejskich, dodając do nich dwunastą klasę, zbudował też kilka nowych, wyglądają jak wrocławski Solpol. Nie zdołał jednak opracować programu, którzy można by w tych maturalnych klasach realizować. W Gruzji nie istnieje też publiczna służba zdrowia, powstała za to gigantyczna, ultranowoczesna klinika uniwersytecka. Przed otwartym z wielką pompą budynkiem ironicznie tryska motyw
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 68 −
ha!art nr 48
Kalejdoskopje marek matyjanka
Umówmy się pod wojownikiem na koniu. Przychodzisz spóźniony, a tu kilkunastu wojowników i z dziesięciu na koniach. Ale jeden jest wojownik na koniu, bo jeden tylko gra, świeci i tańczy.
Trzęsienie ziemi, które nastąpiło 26 lipca 1963 roku o godzinie piątej tam w tamtych czasach nie śniło. A był to, trzeba pamiętać, okres, siedemnaście, trwało tylko dwadzieścia sekund, ale to wystarczyło, żeby w którym do stolicy napływała okoliczna ludność ze wsi, miasteczek. 80% stolicy jugosłowiańskiej Macedonii zamienić w gruzy. Poruszeni Prawdopodobnie w kioskach bywał już wtedy „Playboy”, w radioodtragedią oraz zobowiązani ideą braterstwa i przyjaźni słoweńscy skauci biornikach dał się słyszeć jazz. Ale z tym mieli największy kulturowy ruszyli do Skopje. Serbowie wysłali koparki typu Cobra, z Nowego Sadu stawili się inżynierowie, z Sarajewa – kierowcy. Z Czarnogóry górnicy, a z Chorwacji strażacy, ciężarówki, agregaty, reflektory i piły. Przybyli też Szwedzi, Bułgarzy i Związek Radziecki z tysiącami łopat, ponad setką buldożerów, kinem i piekarnią. Harcerze z bystrymi oczyma, szybkim tętnem i pieśniami: „Skopje, ty nie trać nadziei, zjednoczona młodzież nadchodzi” albo „Towarzyszu Tito, tu będzie jak w Moskwie, my ci to obiecujemy”. Przyjechał też Josip Broz Tito z Chruszczowem i pokrzepili ich wszystkich. Pomoc zadeklarowało pół świata. onz zorganizowało konkurs na nowy projekt urbanistyczny, Rumunia ofiarowała szpital, Meksykanie – osiedle, Polacy – Muzeum Sztuki Współczesnej, a konkurs na zasadniczy model miasta wygrał Japończyk Kenzō Tange. drugie trzęsienie skopje W ciągu kilku lat w Skopje wybudowano rzeczy, o jakich ludziom się
ha!art nr 48
problem niepiśmienni rolnicy i pasterze górzystej Macedonii – z przywyknięciem do futurystycznego budynku poczty i kampusu uniwersyteckiego w kształcie odpadu z wyrzynarki. Najwyraźniej kłopoty z modernistycznym brutalizmem mają do dziś potomkowie tych samych pasterzy. Pocztę zasłonięto bowiem bilbordami z reklamą napojów, a budynek wydziału filozoficznego porasta pajęczynami. W zadymionych aulach obradowali architekci i urbaniści. Aż gęsto było od dymu, wrzało od lepkiej, żółtawej rakii. Projekty, konkursy, pomysły z całego świata; wszystko, co było trendy w ówczesnej architekturze. Jednak najbardziej niefortunne było chyba to, że nikt nie konsultował się z mieszkańcami zniszczonej stolicy. Można zresztą domniemywać, że wąsaci rolnicy oderwani od pługa mieli to głęboko w dupie. Nowe Skopje po trzęsieniu ziemi spadło zatem jak z nieba mocą centralnej decyzji.
− 69 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 3 Wannabizm
Kalejdoskopie Marek Matyjanka
Skopje zawsze było miastem niedokończonym, w którym ciągle ktoś inny budował swoje. Najpierw Rzymianie. Później Bizantyńczycy, Słowianie i Turcy osmańscy, którzy pobudowali tu między innymi łaźnie, choć to jednak głównie ich religijne usposobienie wymusiło najwięcej zmian w tkance miejskiej. Swoje trzy grosze wtrącili też Serbowie i Bułgarzy, a następnie jugosłowiańscy socjaliści, którzy wszystko chcieli stawiać od nowa. Trzęsienie ziemi było świetną okazją, by posprzątać gruzy i zacząć w tym samym miejscu od początku. Dlatego to miasto nie rośnie na boki. Skopje narasta pionowo, wertykalnie, jedna warstwa na drugiej. Na Skopje od wieków coś spada, jak klocki w grze Tetris, jak szkiełka w kalejdoskopie, który za każdym razem obraca ktoś inny. polityka symboli W 1991 roku Macedonia odłączyła się od Jugosławii. Na maszty wciągnięto flagi i dwa miliony mieszkańców byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii mogło sobie teraz zamienić czerwone gwiazdy na żółte słońca. Niemniej nowa, słaba politycznie i ekonomicznie republika musiała zmierzyć się z kolejnymi problemami: o symbole i tradycje starożytnej Macedonii upomniały się sąsiednie kraje. Bułgaria i Grecja, a po części także i Serbia, te same elementy uznały za część własnego dziedzictwa. Sofia
Na głównym placu, w centrum miasta – Wojownik na Koniu. Oficjalnie. Wszyscy i tak wiedzą, że to Aleksander Macedoński, a najlepiej wiedzą to Grecy. Wraz z kolumną, na której stoi, ma jakieś dwadzieścia pięć metrów. Wokół cokołu – ośmiu wojowników w hełmach i z dzidami. Na ich tarczach symbol – gwiazda z Werginy, o który ma pretensje Grecja. Choć właściwie to nie do końca, bo gwiazda, zamiast szesnastu, ma czternaście ramion. Czyli niby wszystko w porządku. Jeśli Grecy się dobrze przyjrzą, to nie ma się czego czepiać. Jak dodatkowy pasek na dresie z napisem Abibas. Trochę niżej, na wyciągnięcie ręki przechodnia – lwy. Osiem lwów z brązu, po dwa i pół metra każdy. Co drugi zwrócony w stronę zewnętrzną, a pozostałe z pyska tryskają wodą. Nocą cały ten kompleks zmienia kolory, mieni się i tańczy, a całości dopełnia oprawa muzyczna. Dzieci to uwielbiają. No i jest to popularne miejsce spotkań, bo tak naprawdę jeden jest tylko wojownik na koniu. „Umówmy się pod wojownikiem na koniu”. Przychodzisz spóźniony, a tu kilkunastu wojowników i z dziesięciu na koniach. Ale jeden jest wojownik na koniu, bo jeden tylko gra, świeci i tańczy. W bezpośrednim sąsiedztwie pomniki carów i królów z różnych epok i krain. Serbski car Duszan, bizantyjski Justynian, albański Skanderbeg. Rewolucjoniści, komuniści, uczeni, święci, artyści. Ci na koniach i ci bez.
język macedoński zaakceptowała jedynie jako sztucznie wypreparowany bułgarski dialekt. Autokefaliczności Macedońskiej Cerkwi Prawosławnej sprzeciwiła się z kolei Serbia. Lecz najbardziej drażniące są chyba greckie pretensje. Dotykają bowiem podstaw macedońskiej konstrukcji, jej pierwszych założeń. Przede wszystkim, jak twierdzą Grecy, Macedonia nie ma prawa nazywać się Macedonią. Może nazywać się na przykład Republiką Skopje albo jeszcze inaczej, byle tylko w nazwie nie figurowało słowo Macedonia. Macedonia jest tylko w północnej Grecji, ze stolicą w Salonikach, a Aleksander Wielki, jego mama, tata, koń Bucefał i większość przyjaciół byli Grekami. Gwiazda z Werginy, którą przyswoiła sobie nowa republika na fladze i monetach, to historyczna własność Hellenów i, jako taka, została ukradziona. W 1994 roku w Salonikach odbył się marsz, w którym wzięło udział ponad milion Greków skandujących: „Macedonia jest grecka”, a w środowiskach emigracyjnych w Kanadzie czy Australii pomiędzy Grekami a Macedończykami próbowano nawet rozwiązać ten problem w pojedynkach na pięści, lecz spór o nazwę pozostaje nierozstrzygnięty do dziś. Rozmowy pomiędzy Atenami a Skopje ugrzęzły na konsensusie, którego efektem jest prowizoryczny skrót fyrom– Former Yugoslavian Republic of Macedonia. w imię ojca, syna i matki Być może tylko dlatego macedońska władza zdecydowała się na spektakularny
Filary, wazy, dzidy, pilastry, junacy. Macedoński pop piosenkarz Tosze Proeski z mikrofonem, malarze różnych stylów z pędzlami, działacze niepodległościowi i pisarze z książkami pod pachą. Muzyka gra, lwy sikają wodą. Ja się przechadzam. Tam znów altana, nie wiadomo po co. Fontanna, końskie łby sterczą jak wściekłe. Znów lwy, kandelabry. Śmietniki i barierki o pozłacanych ornamentach, latarnie oplecione siatką pękatych kiści. W tle szare bloki i góry, a na chodnikach bezdomne psy wyglądają jak martwe. Za Kamiennym Mostem – znów fontanna. Ojciec Wojownika na Koniu w kolorze brązu, brodaty wojownik z wyciągniętą pięścią. Pod nim, dookoła cokołu, żołnierze w sandałach. Nieco wcześniej – też fontanna. I kilkumetrowe postaci. Figura kobiety w ciąży, zaraz obok ta sama kobieta, ale już z pyzatym dzieckiem u boku – to Matka Wojownika na Koniu i żona Ojca Wojownika na Koniu z, młodym jeszcze, Wojownikiem na Koniu. Grecy poznaliby od razu – to Olimpia, matka Aleksandra, żona Filipa. A wszystko tak, jakby ktoś taczką wywalał. Posągi, lwy, konie, święci. Już i tak jest zbyt wiele. Psy podnoszą łby, kiedy przechodzę obok. Pisk. To niskie dźwięki z głośników mające odstraszać gołębie, żeby nie srały na święte. Pisk ryje w głowie, nie wiesz i tak, czy to istnieje, czy to obłoki czy hologramy. Podchodząc do rzeki, kulisz się jak robal, robisz się jeszcze mniejszy, bo nie jesteś z brązu, masz głowę wielkości paznokcia tych monumentów. Nie jesteś wojownikiem, nie jesteś nawet jego koniem. Możesz mieć tylko skórzane sandały. Antyk już dawno rozpuścił się w przeszłości i podręcznikach do projekt odbudowy stolicy i nadania miastu nowego charakteru. Wszystko z powodu upartych Greków odmawiających Macedonii prawa historii. A tu, proszę, zrobili sobie rok temu. Od razu barok i klasycyzm. do nazwy i symboli. W ten sposób ta sama władza – dla rozwiania wszelkich Choć nigdy tu takich rzeczy nie było. Skopje z powodu kilkuset lat okupacji wątpliwości co do powagi swoich zamiarów – zdecydowała się postawić w cen- tureckiej nawet obok baroku nie leżało. Ale i tak zrobili. Dlaczego tylko, trum kilkadziesiąt pomników, wybudować gmachy użyteczności publicznej mając na uwadze bałkańskie, prawosławne i antyczne postulaty tożsamości i łuk triumfalny. Wszystko najeżone symboliką z narodowego imaginarium. narodowej Macedończyków, zdecydowano się na klasycyzm i barok? Na Reliefami, deklaracjami, podobiznami, znaczącymi datami z macedońskiej europejskie prądy, które tu nie dotarły i nie mają związków z tym, co miałoby historii. Projekt nazywa się „Skopje 2014” i jest prowokacją. Fantastyczny być macedońskie? Akcent przeniesiono na okcydentalizm, zachodnie aspii wielki jest zamachem na zdrowy rozsądek. Jest jak wielka i głośna armata. racje, stworzenie iluzji europejskiego miasta, którym Skopje nigdy przecież Nie jest kryzysem tożsamości. Jest erekcją tożsamości, wytryskiem pomiędzy nie było. I teraz tym bardziej nie będzie. greckie oczy. Można przypuszczać, że gdyby nie greckie blokady, embarga, Nikt nie wie, ile partia rządząca o nazwie długiej i dźwięcznej, Wepretensje, nic podobnego by się tu nie stało. wnętrzna Macedońska Organizacja Rewolucyjna – Demokratyczna Partia W tej chwili Skopje zmieniło się w park tematyczny. Postawienie ponad Macedońskiej Jedności Narodowej, wydała milionów, żeby się pozbyć czterdziestu pomników i odbudowa dwudziestu gmachów publicznych to dru- kompleksu prowincji, żeby zmaterializować macedońskie neurozy i sny gie trzęsienie Skopje, mieszkańcy stolicy znów przecierają oczy ze zdumienia. o potędze. W pewnym momencie po prostu pękło. Narodowa megalomania
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 70 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
wyrzygała knebel, puściły pasy i kaftan. Macedonia jeszcze dyszy z wrażenia, jeszcze sama nie może uwierzyć. Ważne, że pokazała – nic nie jest niemożliwe. Wzdłuż brzegu Wardaru projekt „Skopje 2014” przewidział budynki użyteczności publicznej. Muzeum Walki Macedońskiej, Muzeum Archeologiczne, msw, tutejszy fiskus, teatr i kilka innych. I wszystko wielkie, ale na zdjęciach. Zachwyca, oczywiście, że zachwyca, dlaczego miałoby nie zachwycać? Zachwyca, ale gdy pijany przejeżdżasz taksówką. Jak letni romans, nie złote gody. Nie w tym stężeniu, nie w tej jakości, bo nawet w Disneylandzie piraci z Karaibów nie tańczą z psem Pluto. From Poland? You like Skopje? It’s beutifull, a? Ouu, yes. Extasy emotion. Tych kilka budynków jest jak atrapa, mokre zapałki. Ludowi herosi, pozłacana Nike i Prometeusz z pochodnią. Dwupiętrowe autobusy. Posągi nijakie jak chińskie pamiątki. Antyk tu wieńczą szklane kopuły, barok ma okna z plastiku, opera – panele i obicia z polaru. Na rzece wystawne pirackie galery – restauracje. One nigdy nie popłyną, mają betonowe fundamenty, o które obijają się puste butelki spływające Wardarem. Budynki o portalach ogromnych świątyń długie są na sto, a szerokie na cztery metry. Mosty, które prowadzą donikąd, i muzea, w których prawie nic nie ma. Wszystko to jak płyty cd na lusterku w samochodzie. Fajnie błyska, ale zasłania. Być może to właśnie jest ten postmodernizm, o którym się tyle mówi? Dużo bardziej realne są nasze
Kalejdoskopie Marek Matyjanka
dotykowe telefony i piekące się albańskie kotlety. A w kiblach wciąż na kucaka. ✴ Macedonki o kocich rysach przechadzają się wyniośle. Drapieżnie ponętne są jak swoje architektoniczne odpowiedniki znad rzeki. Są jak muzy, ale na pierwszy rzut oka. Raczej hostessy z festynu. „Czy mogę poprosić widelec do ryby?” W domu starzy oglądają tureckie seriale przed nimi ciasto na złotych paterach, gipsowe amory, misie na ścianach, a one, najarane jak diabli, że oczy łzawią i w tv widać tylko tureckie wąsy. „Poproszę machiatto”. Spacerują, szeleszcząc i dzwoniąc. Są jak przebłyski innego świata, kiedy tak lawirują pomiędzy dziurami w chodnikach, a bezdomnymi psami. Ich złote dodatki, ostre jak nóż makijaże, a na kolacje mielone mięso. „Ten łosoś jest mdły”. Przyglądam się, jak po królewsku, dumnie kołysząc biodrami w obcisłych dżinsach, mijają żebraków i barokowe łuny. A potem okrakiem nad dziurą w kiblu chcą zrobić to szybko. One nie wiedzą, im to nie przychodzi do głowy, ale gdzieś w tym okraku, gdy cienkie szpilki wpadają w mocz, marzą, by w końcu ktoś odkopał antyczny wychodek Matki, Ojca i Wojownika. I niech się okaże, że mieli bidet i miękki papier, perłową spłuczkę i miodowe mydło. I wtedy nowy projekt epickich toalet – niech skończy tę farsę. Do tego czasu pozostaje schizofrenia, pozostaje trwać okrakiem nad zbutwiałymi budami i szlifowanym marmurem snów o potędze. Co innego? Na dyskotece wypić pięć drinków i przejść przez gipsowy łuk triumfalny prosto do budy z kebabem, a potem wsiąść do taksówki, by powiozła cię tam, gdzie wzrok nie sięga, ale chłopaki i tak mają w uszach brylanty, a oczy świecą im się jak milion denarów na widok szpilek i obcisłych dżinsów. Co więcej? Rzucić okiem na betonowe fabryki porośnięte krzakami, koty pijące z kałuży i napis na murze: „Macedonia jest wieczna”. Bo trwanie mimo sprzeciwu rzeczywistości i świata to przecież najwytrwalsze z trwań.
ha!art nr 48
− 71 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 3 Wannabizm
Kosowo – kraj z second handu wojciech śmieja
Dzieci ochoczo kręcą autkami kółka wokół fontanny (po serbskiej stronie) lub placu (po stronie albańskiej). Co ciekawe jednak mali Serbowie gonią siebie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a Albańczycy – przeciwnie.
Kosowo – kraj z second handu Wojciech Śmieja
W poszukiwaniu symboli, których potrzebuje raczkująca państwowość, Kosowo nie sięga w daleką przeszłość – Kosowe Pole zostawia się Serbom, a Skanderbega – Albańczykom z Albanii. Nikt nie identyfikuje się z wykreśloną przez dyplomatów flagą z niebieskimi gwiazdkami. Mit założycielski nowego państwa jest jeden – Wyzwoleńcza Armia Kosowa, czyli uÇk. traktor, który stał się relikwią Żyjące na garnuszku zagranicy Kosowo wydało 4 miliony euro na uczczenie jednego z rzywódców uÇk – Adema Jashariego wraz z rodziną i współpra-
W sumie i system polityczny jest tu z drugiej ręki – kosowska demokracja z instytucjami jak ombudsman ma się nijak do klanowych tradycji Kosowian. Jest jak przeszczepiony organ, który organizm najchętniej by odrzucił, ale zapobiegają temu fundowane przez organizacje międzynarodowe szczepionki z urzędniczych i wojskowych przeciwciał. A może smród palonych śmieci jako symbol kraju? Niesmaczne, ale faktycznie ten smród palonych tworzyw i plastików jest wszechobecny i irytujący. Tak, Kosowo poza swoją niechlujnością jest brudne i zaśmiecone – nawet
cownikami. Dzięki temu mit znalazł wreszcie właściwą oprawę. Cmentarz bojowników w wiosce Prekaz w dolinie Drenicy już powstał – w kilkudziesięciu białych, amfiteatralnie ułożonych sarkofagach spoczywają ci, którzy zginęli 5 marca 1998 roku w położonym opodal domu. Przy grobie Adema wartę pełnią funkcjonariusze kosowskich sił bezpieczeństwa (Kosowo armii nie posiada). Zabudowania Jasharich pozostawiono w stanie, w jakim znalazły się po serbskim ataku – obudowano tylko rusztowaniami i zadaszono, żeby można je było zwiedzać (pozostał nawet ostrzelany traktor na sparciałych gumach, dziś relikwia). Mauzoleum Jasharich w Prekazie to kosowski Smoleńsk, Katyń i Monte Cassino w jednym. Ale mauzoleum, choćby największe, nie zapełni całej przestrzeni symbolicznej – codziennym przypomnieniem wygnańczej epopei, bitewnych potyczek i nocnych wypraw do Albanii po broń są przydrożne pomniki, uświęcające pamięć uÇk i jej członków. Z nimi mieszkaniec Kosowa obcuje na co dzień. Niektóre potężne, inne raczej niewielkie, stoją przy drogach, najczęściej w miejscach, gdzie partyzantów trafiały serbskie kule. Są ich dziesiątki – z każdego patrzy na nas podobizna zabitego, czasem jest to twarz, częściej umundurowana sylwetka z bronią. Dominuje czarny marmur i dosadna patriotyczna symbolika: czarny albański orzeł, obrys politycznych granic Kosowa z dłońmi, które wyrwały go Serbii i tak dalej Nad każdym powiewa albańska flaga. U stóp wszystkich są wiązanki plastikowych kwiatów (tylko
w porównaniu z naszą niezbyt świeżą ojczyzną – i nic nie wskazuje, żeby miało się coś w najbliższych latach zmienić. zgodnie z ruchem nienawiści Czytam, co napisałem, i wynika z tego, że do Kosowa i jego mieszkańców nie mam zbyt wiele sympatii. To nie tak. Poznałem w Kosowie wielu fantastycznych i życzliwych ludzi. Co więcej, uważam, że Serbia nie traktowała ich fair. Faktycznie, trudno mi zrozumieć ich jako zbiorowość, ale wiem, że właściwie nie ma i nie było dla nich dobrego rozwiązania politycznego i społecznego. Niech więc symbol, którego szukam, będzie bardziej neutralny, niech mówi coś o fatum ciążącym nad tą ziemią. Znajduję go przypadkowo w Kosowskiej Mitrowicy. Tak, Kosowska Mitrowica i słynny most na rzece Ibar nadaje się na symbol jak nic innego – przecinająca miasto rzeka dzieli je na część kosowską (południe) i serbską (północ). Po kosowskiej stronie mostu znajduje się stragan, na którym chłopak handluje koszulkami z napisem Fuck Serbia! i obrazkiem ręki z wyciągniętym środkowym palcem. Po serbskiej stronie też jest stragan, ale koszulki tam sprzedawane głoszą Kosovo je Srbija. Obie części miasta unikają ze sobą kontaktu, miasto, szczególnie po serbskiej stronie, wygląda katastrofalnie. Spaceruję po nim, czując, jak mojemu ciału udziela się jakieś dziwne, panujące tu w powietrzu napięcie. Wieczór po obu stronach Ibaru wygląda zaskakująco podobnie, tylko po serbskiej stronie jest jakby ciemniej, latarnie nie działają. Ludzie wychotakie wytrzymują upał). dzą na corso, chodzą w tę i we w tę, piją kawę lub piwo w kawiarniach, pożyczony ustrój Te symbole są tak natrętne, tak przeniknięte jakimś „chciejstwem”, że przysiadają na ławkach, śmieją się i rozmawiają. Po serbskiej stronie mobudzą moją nieufność; czuję się przez nie w jakiś sposób szantażowany. stu jest niewielki skwer ze zniszczoną fontanną pośrodku, po albańskiej Podróżując po Kosowie, szukam czegoś, co będzie istotniejszym symbolem zaś rozległy, pusty, betonowy plac między brzegiem rzeki a restauracją historii tego miejsca i zamieszkujących je ludzi. Czy takim symbolem Riverside. Tu i tam rodzice mogą zafundować dzieciom przejażdżkę samogą być niekończące się szroty samochodowe? Albańczycy sprowadzają mochodzikiem napędzanym elektrycznie. Dzieci ochoczo kręcą kółka niemieckie auta w stanie przedagonalnym, trochę się nimi dotelepią, klepią, wokół fontanny (po serbskiej stronie) lub placu (po stronie albańskiej). Co znowu telepią, ale w końcu auta lądują na szrocie, gdzie służą jako dawcy ciekawe jednak mali Serbowie gonią siebie zgodnie z ruchem wskazówek organów kolejnej dojeżdżanej generacji. A może dobrym symbolem będzie zegara, a Albańczycy – przeciwnie. nazwanie Kosowa krajem z second handu? Przecież tu nie tylko ciuchy Gdyby się spotkali, doszłoby do szeregu kraks. Nic spośród tego, co i auta są z drugiej ręki. Do Kosowa przywozi się również całe konstrukcje, widziałem w Kosowie, nie dorównuje w swojej smutnej symbolice tej scenie które wysłużyły już swoje w lepszym świecie – można zatankować na z kręcącymi się w kółko serbskimi i kosowskimi dziećmi. obtłuczonej stacji benzynowej, która w latach osiemdziesiątych ozdabiała pobocze jakiejś zachodnioniemieckiej autobany.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 72 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
O mniejsze Wielkie Węgry ziemowit szczerek
Na Węgrzech rządzi bohater polskiej prawicy Viktor Orbán, ale w kostki kąsa go Pies z Dwoma Ogonami Partia o nazwie Pies z Dwoma Ogonami, która parę lat temu narobiła na Węgrzech szumu, obiecywała Węgrom między innymi życie wieczne, dwa zachody słońca dziennie, bo zachód słońca przecież taki ładny, ale także zakazanie chorób i wyeliminowanie w ten sposób głównego problemu, który nęka węgierską służby zdrowia. Pies miał również pomysł na ożywienie monotonii węgierskiego krajobrazu – postulował wzniesienie sztucznej góry pośrodku Niziny Węgierskiej oraz
zrozumieć skalę węgierskiego upokorzenia i wściekłości, wystarczy, że sobie wyobrazi, że Polska, z jej pamięcią Wielkiej Rzeczpospolitej, odradza się we współczesnym świecie w rozmiarach dawnej Kongresówki. Wściekli Węgrzy noszą więc podkoszulki z napisem „jestem starszy niż Słowacja”, a gdzie się da, wklejają kontur Wielkich Węgier, a kontur ten, przypominający kształtem panierowane udko z kfc, jest jedną z narodowych ikon. Umieszcza się go wszędzie: nakleja na zderzakach
zainstalowanie w kraju nieznośnej lekkości bytu poprzez zmniejszenie grawitacji. Budapeszt miał się stać drugą Wenecją, bo Pies obiecał pogłębienie niektórych ulic, by wpłynął sobie do nich Dunaj. „Obiecamy cokolwiek!” – głosiły hasła wyborcze Psa. „Dajemy wam 93% szans, że was nie oszukamy”. No i, last but not least, Pies postulował utworzenie Mniejszych Węgier w miejsce Wielkich Węgier. Wszędzie bowiem na Węgrzech widać zarys Wielkich Węgier sprzed Traktatu z Trianon, który Węgrzy nazywają narodowym upokorzeniem i który – faktycznie – okroił ich kraj jak kebab i odsunął od naturalnych granic, które kraj ten dawniej opierał na karpackim grzbiecie. Węgrzy myśleli o sobie jako o wielkim, środkowoeuropejskim narodzie, lecz ich wielkość dostała od historii po twarzy – po trianońskim traktacie z dawnych Węgier pozostał jedynie ogryzek wielkości mniej więcej Czech. Porównywalny ze Słowacją, dawnym węgierskim Felvidekiem. Żeby Polak mógł
samochodów, widać go na plakatach, na koszulkach, funkcjonuje nawet jako podkładka pod myszkę. Pies z Dwoma Ogonami jako jedyna partia ma pomysł, jak sprawić, by kontur ten wyznaczył prawdziwe granice Węgier. Co prawda jakoś nie wypada w dobie ue i nato iść podbijać Słowację (jak twierdzą działacze Psa – byłoby to „niekulturalne”), od Rumunów strach wyciągać Transylwanię, bo jeszcze się po łbie dostanie, a od Serbów – Wojwodinę, ale od czego łeb na karku – zawsze można przyciąć to, co pozostało z potrianońskich Węgier tak, by przypominało wyśniony kształt Wielkich Węgier. Tylko mniejszy. Dwa lata temu pojechałem do Budapesztu spotkać się z grafikiem i streetartowcem Gergelym Kovácsem, założycielem Psa. Umówiliśmy się w knajpie na budapesztańskiej ulicy Królewskiej, Kovács przyszedł z psem, na moje oko pies miał jeden ogon, ale Kovács twierdził, że coś mi się popieprzyło i że pies ma ogony dwa, jak trzeba. Z całego serca natomiast chwalił pomysł Jarosława Kaczyńskiego o przeniesieniu Budapesztu do Warszawy.
ha!art nr 48
− 73 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
O mniejsze Wielkie Węgry Ziemowit Szczerek
Partia Pies z Dwoma Ogonami. "Jest taki uroczy, że na pewno nie będzie was chciał okraść"
rozdział 3 Wannabizm
jak wszyscy inni. Ale to się na szczęście nigdy nie stanie, mogę więc ich bezkarnie lubić. Kovács twierdził zresztą, że większość Węgrów ma podobną opinię na ten temat: nie cierpi ani Fideszu, ani socjalistów. Jest przeciwko wszystkim. Poza tym łatwo teraz o popularność – wystarczy być przeciwko rządowi. Wszyscy to podłapują. „Sytuacja – mówił Gergely Kovács – wygląda mniej więcej w ten sposób: mieliśmy problem z Romami. Potem przyszła skrajna prawica. I teraz mamy problem i ze skrajną prawicą, i z Romami”. Dziś, w prawdziwym 2014 roku, widzimy wyraźnie, że Pies, wysyłając gazety z przyszłości, sprawił, że przyszłość się zmieniła i nagłówki nie wyglądały tak, jak miały wyglądać. Więc jakiś tam wpływ na rzeczywistość jednak ma.
k”, ...prawicowy „Blik
Nemzet” i „Heti válasz”, prawicowy „Blikk”, ultraprawicowy, bo jobbikowski, „Barikád”, opozycyjne „Népszabadság” i „Figyel”. Pies z Dwoma Ogonami kolportował je po mieście – wstawiał na półki w sklepach, wrzucał do prasowych dystrybutorów, wrzucał do skrzynek na listy. Wynikało z nich, że Węgry w 2014 roku nie będą specjalnie przyjemnym krajem. Gergely Kovács przyniósł te gazety ze sobą i wtedy, w tamtym 2014 roku, zrobiliśmy prasówkę. – Na przykład „Barikád” – pokazywał Kovács. – To pismo sympatyzujące z Jobbikiem. I proszę bardzo – w numerze z lutego 2014 roku informowano o najnowszej rewelacji WikiLeaks: z Księżyca mieli na Węgry napaść Żydzi. Plakat, który znajdował się w środku magazynu, przedstawiał Cyganów żyjących z pomocy państwowej. W innym czasopiśmie z przyszłości można było przeczytać, że „wyznaczeni ochotnicy budują Wielki Mur Węgierski” albo że bilety w tramwajach sprawdzać będą uzbrojeni żołnierze. A tutaj mamy tezy z profideszowskiego „Magyar Nemzet”: wyższe podatki to tak naprawdę nie są wyższe podatki, a większość narodu popiera egzekucję przez ścięcie. „Blikk”, który ma ambicje trendsetterskie, informował, że zakonnice są trendy. Pies nie oszczędzał też opozycji i krytyki rządu przez nich uprawianej. Na przykład „Népszabadság”, pismo socjalistów, donosiło w 2014 roku, powołując się na specjalistów, że Viktor Orbán staje się coraz brzydszy. I nawet zamieściło zdjęcie. Opozycja straszyła też, że Fidesz zamierza wprowadzić zakaz zatrzymywania się na ulicach. I że mrugać oczami będą mogli tylko bogaci. Kovács twierdził, że Pies nienawidzi wszystkich, więc jest przeciwko wszystkim. – Fidesz nie jest w porządku – mówił Kovács – ale socjaliści też byli beznadziejni. Fidesz jest być może tylko bardziej beznadziejny od innych beznadziejnych partii. Co więcej, nie było, według Kovácsa, żadnej nadziei na zmiany. Socjaliści zakopali się w bagnie na długo. Zieloni z partii o nazwie Polityka może być inna nigdy, według Kovácsa, nie będą rządzić, bo jest takie prawo fizyki, które mówi, że zieloni nie wygrywają wyborów. – Gdyby zieloni rządzili – mówił Kovács – to pewnie byliby tacy sami
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 74 −
O mniejsze Wielkie Węgry Ziemowit Szczerek
O mniejsze Wielkie Węgry Ziemowit Szczerek
– Będziecie czerpali dużo radości z życia politycznego – zachwycał się. Kovács upierał się, że ich obietnice wyborcze wcale nie były takie nierealistyczne. „Z górą – mówił – sprawa nie jest wzięta z kosmosu, bo podobny pomysł powstał kiedyś w Berlinie. A sprawa z Wenecją w Budapeszcie też nie jest taka z dupy, bo podobne pomysły mieli wizjonerzy z xix wieku”. Pozostałe obietnice Kovács też uważał za bardzo sensowne. „Życie wieczne – mówił – przecież to bardzo humanitarna obietnica”. „A jak – pytałem – przekonalibyście sąsiadów do pomocy w uzyskaniu kształtu Wielkich Węgier? Przecież ktoś musiałby zagospodarować okrawki po przycięciu państwa do pożądanego kształtu. A skąd wiadomo, czy by chcieli? Tak to przecież jest w Europie Środkowej, że państwa ledwie dają sobie radę z zagospodarowywaniem własnego terytorium, a tu jeszcze Węgrzy im swoje resztki wciskają”. – Chłopie – mówił mi Kovács. – Myślisz, że nikt by nie chciał terenów, na których obowiązuje życie wieczne i zakaz działalności wirusów? Niestety, w wyborach mało kto na Psa głosował. „Wszyscy nas – narzekał Kovács – kochali, ale nikt, nie wiedzieć czemu, – nie brał serio”. Dlatego w 2012 roku Kovács zdecydował się na emigrację. W przyszłość, a konkretnie – w 2014 rok. I z tej przyszłości przysyłał w ówczesną teraźniejszość gazety. Same najważniejsze tytuły: fideszowskie „Magyar
... opozycyjne „Nép ág” szabads
– Na przykład „Barikád” – poka To – cs. vá Ko ł wa zy pismo sympatyzują . iem bik ob z J ce
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
Imperializm dla ubogich marek wojnar
Ukraiński nacjonalizm to nie tylko ruch narodowo-wyzwoleńczy, to również – w marginalnym, ale jednak, stopniu – ukraińskie zapędy kolonialne. Tradycje imperialne budzą dziś co najwyżej uśmiech politowania, ale na Ukrainie były i są wciąż obecne. Kiedy pod koniec stycznia ważny działacz Prawego Sektora Andrij Ta- noczenia Narodowego-Ukraińskiej Narodowej Samoobrony (una-unso). rasenko udzielił „Rzeczpospolitej” wywiadu, w którym przekonywał, że Zdaniem teoretyków tego ugrupowania geopolityczną misją Ukrainy jest stworzenie „przestrzeni wolności”, do której oprócz Ukrainy wchodziłaby Białoruś, kraje Zakaukazia, Naddniestrze, a także bliżej nieokreślone państwa „niezadowolone ze stanu rzeczy w świecie”. Zgromadziwszy wokół siebie taki blok, Ukraina miałaby przystąpić do utopijnej rywalizacji z Rosją o przynależne jej dziedzictwo Związku Sowieckiego. Jak bowiem z rozbrajającą szczerością przyznają ideolodzy una-unso, imperium sowieckie było „ich imperium”. Jeśli postulaty una-unso wydają się utopijne, hasła najbardziej radykalnej części Prawego Sektora – Zgromadzenia Społeczno-Narodowego – to Himalaje absurdu. Według tej organizacji priorytetem „Wielkiej Ukrainy” jest stworzenie pod egidą Kijowa Konfederacji Środkowoeuropejskiej obejmującej tereny od gór Kaukazu po wybrzeża Morza Bałtyckiego na północy i Półwysep Bałkański na południu i zachodzie. Zapewniwszy sobie w ten sposób dominację na kontynencie europejskim, Ukraina umożliwi przyłączenie się do nich innym państwom zachodnim, wyzwalając je tym samym spod dyktatu demoliberalizmu i kapitału światowego. Kolejny krok ekspansji – przyłączenie Rosji. Ostatecznym zaś celem ukraińskiej polityki, co bez skrępowania przyznają autorzy programu, jest „dominacja światowa Ukrainy”. Obecnie dokument ten zniknął ze strony organizacji. Czyżby w związku z sukcesem medialnym lidera organizacji, Andrija Bileckiego (dowódcy pułku „Azow”), szykował się lifting założeń programowych?
„Niepodległa Ukraina” i zastąpić je „Wielką Ukrainą”. Obecnie postulaty te wyrażane są w formie bardziej umiarkowanej. W funkcjonującym programie Swobody Ukraina ma zostać potęgą nuklearną, ale już nie jako centrum Eurazji, lecz zaledwie Europy. w kleszczach mocarstwowej fantazji Myli się jednak ten, komu się wydaje, że to głównie działaczy Swobody ponoszą mocarstwowe fantazje. Organizacje tworzące Prawy Sektor w produkowaniu geopolitycznych absurdów wyprzedzają ugrupowanie Tiahnyboka o lata świetlne. Już Wszechukraińska Organizacja Tryzub im. Stepana Bandery bezpośrednio odwołuje się do starej koncepcji „ukraińskich ziem etnicznych” tworzących „Ukrainę soborową” sięgającą od Sanu do Donu. A trzeba pamiętać, że jest to i tak najbardziej umiarkowana spośród organizacji składających się na PS. Bardziej oryginalny charakter od pomysłów Tryzuba mają geopolityczne fantazje innej organizacji współtworzącej Prawy Sektor, Ukraińskiego Zjed-
Nawet jeśli, to ciężko uwierzyć, że i jej członkowie zrewidują swoje poglądy. podobni mimo woli Pomimo całej antyrosyjskiej i antysowieckiej retoryki ukraińscy nacjonaliści w wielu aspektach swojej działalności do złudzenia przypominają obiekty swojej nienawiści. Jeszcze w 2009 roku na łamach zbioru artykułów Strasti za Banderoju (pol. Emocje wokół Bandery) lwowski historyk Tarik Siril Amar ironicznie wskazywał na podobieństwa między pomnikami wodza nacjonalistów i wodza światowego proletariatu (czyli Bandery i Lenina). Zbieżności te wynikały ze specyficznej nacjonalistycznej polityki wobec pamięci tworzonej według starych sowieckich kanonów. Nie inaczej jest z ukraińskim imperializmem, który znaczną część swoich inspiracji zawdzięcza rosyjskiej myśli mocarstwowej. Na tym wszakże podobieństwa się kończą. Rosyjski imperializm jest doktryną niebezpieczną, a przy tym stosunkowo twórczą. Jego ukraińscy naśladowcy nie są ani szczególnie groźni, ani tym bardziej oryginalni.
ha!art nr 48
− 75 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Imperializm dla ubogich Marek Wojnar
Polska powinna w przyszłości oddać Ukrainie Przemyśl i kilkanaście innych powiatów, w części środowisk opiniotwórczych podniósł się szum. Szybko jednak nadeszło dementi ze strony Prawego Sektora i o całej sprawie zapomniano. Szybki rzut oka w papiery organizacji współtworzących Prawy Sektor wystarczy, by znaleźć w marzeniach ukraińskich nacjonalistów wątki mocarstwowe i imperialne. geopolityczna „swoboda” ukrainy Przyglądając się postulatom i działaniom Swobody, najważniejszej nacjonalistycznej partii na Ukrainie, na pozór trudno dopatrywać się w nich apetytów mocarstwowych czy pretensji terytorialnych wobec sąsiadów. Można nawet odnieść wrażenie, iż lansowany przez Swobodę postulat osi bałtycko-czarnomorskiej stanowi recepcję koncepcji federacyjnych Józefa Piłsudskiego. Wrażenie to jednak jest zwodnicze – koncepcję współpracy z państwami Europy Środkowej i Wschodniej Swoboda zaczerpnęła nie od Piłsudskiego, lecz z powstałego w 1921 roku artykułu Podstawy Naszej Polityki Dmytra Doncowa. Sformułowane przez Doncowa wątki mocarstwowe wygładzono i dopasowano do aktualnych uwarunkowań politycznych. Aby się o tym przekonać, wystarczy wziąć do ręki program Social-Nacjonalnej Partii Ukrainy (dawna nazwa Swobody) z 1994 roku. W dokumencie tym możemy przeczytać, iż Ukraina stanowi „geopolityczne centrum Eurazji”. W związku z tym należy zrewidować przestarzałe hasło
Ex oriente tenebris Włodko Kostyrko
Włodko Kostyrko – Chusta galicyjska
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 76 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
ha!art nr 48
− 77 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Ex oriente tenebris Włodko Kostyrko
bardziej mi się Literacki język ukraiński ić cze do szkoły, obej- jesz Trudno mi się było pogodz i. łem dzi yjsk ros cho k gdy języ u, niż ią Dawno tem tąpić dialekt łem pozostać dzieckośc zas gną ma pra acji i za iliz ca ęży cyw Ksi iej lwowsk rzałem film Ulubieńcy braża- z tym, że język tak się stało. Owoci c uliczkami Lwowa, wyo z guberni połtawskiej. Ale ków śnia w jego klimacie. Spacerują wie ych wan piro ins eń owoczami, brama arz tała wyd zos na iem ody adk łem sobie, że jestem świ stali się chwruktami, hor ała dzi też m em, parter stał i ta żu wał ary pid a stała się ręcono w P Ioselianim. Film ten nak została pidjizdem, piwnic o się drugim, stał tro pię ze rws pie , się jego akcja. się pierwszym piętrem ór, iecz w w tał pirohem, się zos iał cok ien plja dzień zm s stały się prywitem, Szedłem przez Lwów, było ludzi. cześć i serwu czyli paciu, nie nią swi wie i pra wal ach naz a ulic zur a padał lekki deszcz, a n piroh – warenikiem, szc Kon . ach go organu ńcz skie ara żeń pom nem ała się na iec zaczęto określać mia Moja wyobraźnia zatrzym . pomarańcze kiem, a p zką ych pic tór li czy w k , ru, lmu mia z fi h roz rac lkiego kretnie – na tych kad ść ra- płciowego niewie mojego miasta. Za sławą ku. Stan chodnika i szaro łem za lepszymi czasami kni Tęs rozsypują się po chodni czy rze do ie mn iła róc cywilizacji i oświaty. Za yw sta prz mia – nim dzieckiego brudu na stolicy Rusi Czerwonej ła, oba pod nie się mi ć szy lwowski kupiec był czy wistoś gdy prawie każdy co lep wistości. Radziecka rze adek uro dził czasami, dzi j yny. Za czasami, gdy Mó a. dyc ow me Lw czy o wa jeg nie pasowała do mo doktorem filozofii, pra za yli (cz ej jski icy patrycjuszy. Patrygal ych autonomii a miała najmądrzejsz się we Lwowie w czasie iec urodził lwowska rad ojc j tu w Krakowie mó syte ci, wer koś uni u ziec eni rad ił ńcz Austrii) i on też nie lub cjuszy, którzy po uko Ja ci. koś ziec wie, Rzymie, rad Pad ił nii, lub olo – i też nie na uniwersytetach w B ali iow się we Lwowie za Polski stud j kie ziec rad w czasach Ukrainy urodziłem się we Lwowie Paryżu… kości. ziec rad iłem lub – i też nie […] a był ć Ukraina, koś ziec , co radzieckie. Rad zieckiego. Odrodziła się Nie podobało mi się nic - Nie ma już Związku Rad iczo otn achnowrob i m , a złem ruin , ym zna m etyczn – feudalizm i hetmańszczy nią estetycznie nieatrakcyjny a z w z TaLwó iło lnic adz ją, jak grabił Chmie ki wem, które doprow -chłopskim doktrynerst szczyzna. Lwów tak ograbia To ów pą. ańc aze szk z M mie em ość raz ksz i wię edz nano oskwą, jak grabili Szw do katastrofy. Z miasta wyg budował ład, tarami i M taka sama jak tem jest Sys wa ć. Lwo woś łość odo ysz nar Prz ich wa. – tylko ze względu na cał- koniec historii Lwo nie kolonizują Austriacy, ty człowieka. Miała miejsce łość Sum. Smutno. Już nas ysz bazując na złej stronie isto prz i unk stos zkie lud dzy stolic, nie wywalczymy mię , ich tury ejsk kul rop ej z eu jski kowita deklasacja mie i. nie staniemy się jedną ośc bow oso j zne yjeżdżali z Wiednia etyc prz u z wyłączeni onomii, nie będą do nas polegały na całkowitym dy kamienic, sobie aut fasa ie i inżynierowie. na row łem feso rzy pro pat e, , iarz wie Włócząc się po Lwo , i Pragi malarze i rzeźb liku bez było u Galicyjskiego. ctw ade Sejm ć świ , takich gner nie będzie projektowa widziałem na nich ślady kul iej przedsięmiasta. Byłem Otto Wa wsk jego lwo mo ę ęki dzi bitw acić tnią bog osta i wyobrażałem sobie ch, Nie będziemy już się stra y ą malarze wał ekn oły uci wyw wa bo Lwo ic, kamien ości i karpackiej nafcie. Ze rcz dumny z okien lwowskich bio na a kar ła ada wo, to z nich wyp i inżynierowie. stanowiły niebezpieczeńst i rzeźbiarze, profesorowie i pańwian ich świętego prawa lwo ić i związane były z innym ęły baw min poz ieli już sy chc cza rzy tych, któ Lepsze sto, mia ły rzy narody, które two do ludzkiego szczęścia. stwami. Tak się stało, że Dla zieę. rad yzn nie ka ojcz ją języ swo jego cił a, dziadk Lwów stra Lubiłem słuchać mojego straciły swoją ojczyznę. y na nostalgię. zan ska jest w Lwó . orii hist ckich lwowian. śród Lwowa to koniec ie – przepraszam, że ć, mocno się wyróżniali spo ne panie, panny, panow now Sza Lubiłem ich obserwowa e. ani etrw prz baczcie styl. nie mieli szans na rałem państwu czas. Wy radzieckiej szarości, dlatego ka- niepotrzebnie zab iki, lon dym zdaniu. me każ ze, ie elus raw kap w p , ” ancugi zcie mi moje „ja” i „mnie bac Ich indywidualność, ich Wy a. nin wia lwo orzyły mój stereotyp pelusiki i rękawiczki stw
włodko kostyrko | tłumaczenie: ziemowit szczerek
język kojarzył z radzieckością niż się mi iej rdz ba i ńsk rai uk Literacki język ej cywilizacji godzić z tym, że język lwowski po ło by się mi no ud Tr ki. rosyjs ów z guberni połtawskiej. ma zastąpić dialekt wieśniak kojarzył z ra-
rozdział 3 Wannabizm
Kolektyw z epoki kamienia łupanego Kolektyw z epoki kamienia łupanego Karolina Słowik
karolina słowik
Ten, kto sądzi, że dla Aleksandra Łukaszenki historia Białorusi zaczyna się na Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, pewnie nawet nie przejrzał ostatniej wersji białoruskiego podręcznika do historii dla szkół podstawowych. To, że jest „człowiekiem sowieckim” i że „u nas w zsrr nie było tak źle”, podkreślał wiele razy. Ostatnio też dodał, że „gdyby zsrr nadal istniał, nie byłoby wojny w Libii”. To wszystko prawda. Ostatnio jednak w głowie prezydenta Aleksandra Łukaszenki historia zsrr zaczęła się przeplatać z historią Wielkiego Księstwa Litewskiego (wkl), tworząc jeden obraz spokojnej, neutralnej i tolerancyjnej Białorusi. Wystarczy przespacerować się po Grodnie czy Brześciu, by się przekonać, że pomniki Lenina, Jana Pawła ii i Radziwiłła sąsiadują tu z odnowionymi cerkwiami i kościołami katolickimi. Może nie zawsze tak było, bo w Bobrujsku przy ul. Kastrycznickiej spotkaliśmy neogotycki kościół katolicki, którego zabytkową fasadę zabudowano piatietażką, tak, że do kościoła wchodzi się przez blok mieszkalny. O tym, że fasada była neogotycka informuje plakat nad plastikowymi drzwiami wejściowymi. Ale to tylko relikt ukochanej bsrr, teraz jest inaczej. Prezydent nie boi się już
Potem nad Niemen przyszli Bałtowie, którzy bili się ze Słowianami i przegrali. Bo ci ostatni „znajdowali się na wyższym poziomie rozwoju społecznego”. Bałtowie się zeslawizowali i tak powstała Starożytna Ruś – „państwo o charakterze międzynarodowym”; zjednoczona gospodarką, handlem, językiem, kulturą i „losem historycznym”; fundament trzech narodów: białoruskiego, rosyjskiego i ukraińskiego. Po rozpadzie Świętej Rusi Białorusini z Księstwa Połockiego musieli sami borykać się z przeciwnościami: z najazdem „mongoło-tatarów” i walką o byt w Wielkim Księstwie Litewskim, w którym polonizowano Białorusinów, w wyniku czego ulegli oni „etno-religijnej dezintegracji”. polski kalinowski Lepsze czasy nastały dopiero po przyłączeniu ziem białoruskich do carskiej Rosji w xviii wieku. Pozwoliło to odwrócić zły trend – na terenie Białorusi zaczęły się rozwijać manufaktury, rozszerzono kontakty handlowe ze światem
wygarniać Putinowi, że jeśli #krymnasz, to Briańsk, Smoleńsk i Psków był w xvii wieku białoruski. Nie jakiś tam litewski, tylko białoruski! „Ale te ziemie nie są Białorusinom potrzebne” – uspokoił Łukaszenka Putina, który gotów był pomyśleć, że Białoruś przymierza się do aneksji części Rosji. Jeszcze parę lat temu o białoruskim wkl mówili tylko ci z piątej kolumny, czyli opozycja. Prezydent jednak nie poprzestaje na wkl. Idzie znacznie głębiej w historię planety Ziemi. prehistoryczni białorusini Wystarczy przejrzeć białoruski podręcznik do historii dla szkół podstawowych zatwierdzony przez Ministerstwo Edukacji w 2009 roku. Przekonamy się, że kolektyw istniał dużo wcześniej, niż „ludziom sowieckim” mogło się to marzyć. Otóż pierwsi ludzie z dzisiejszych białoruskich terenów „łączyli się w kolektywy (grupy)” już w epoce kamienia łupanego. Z kolei w epoce brązu widoczny już był „wzrost znaczenia roli pracy mężczyzny” i „pojawienie się nierówności majątkowych w społeczeństwie”.
wschodnim. Ten spokojny rozwój, dwukrotnie w ciągu jednego stulecia, zmącili Polacy – pierwszy raz z Napoleonem w 1812 roku, kiedy rozgrabili Witebsk, Połock, Grodno i Mińsk. Drugi raz w styczniu 1863 roku podczas burżuazyjno-demokratycznej polskiej rewolucji. Brał w niej udział Kastuś Kalinaŭski – powszechnie znany przedstawiciel polskich powstańców. Kalinaŭski, Kalinowski – nic nie dzwoni? Nic dziwnego. Nam może skojarzyć się jedynie z programem stypendialnym naszego msz dla młodych Białorusinów (o którym było głośno, bo studenci woleli Erasmusa od książek). Za to w Mińsku Kastusia kojarzą nie od dziś. Dla radzieckiego Białorusina był gierojem, a potem stał się gierojem dla opozycji. W 2006 roku, podczas dżinsowej rewolucji, odkryli w nim symbol oporu wobec władz. I to był początek końca jego legendy. Łukaszenka zwrócił Polsce Konstantego Kalinowskiego. xx wiek przyniósł Białorusi trzy okupacje: dwie niemieckie i jedną polską. Pocieszeniem było zwycięstwo rewolucji lutowej, którą w Mińsku
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 78 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
łączyła się do około sześćdziesięciu organizacji międzynarodowych. Na podstawie nowej konstytucji w 1994 roku Białorusini wybrali swojego prezydenta – Aleksandra Łukaszenkę. Zagłosowało na niego 81% obywateli. Kolektywnie. schwytał kraj na skraju przepaści Nauczyciele historii są trochę podłamani treścią jedynego obowiązującego podręcznika: „poruszone tematy wywierają na uczniu wrażenie, że Białoruś zawsze była niepodległa, potem była krótka przerwa, ale za chwilę znów odzyskaliśmy niepodległość” – komentują na łamach białoruskich portali. Przyznają też, że opisana w podręczniku historia wkl i dziewiętnastowiecznych powstań nie jest jeszcze taka najgorsza w porównaniu z historią współczesną. Książka w ogóle nie wspomina o pierwszej głowie państwa – Stanisławie Szuszkiewiczu. A może warto byłoby, choć odrobinę. Tylko tyle, że po rozpadzie zsrr stał na czele Rady Najwyższej, czyli kraju. Ale w 1994 roku młody wilczek walczący z korupcją w kraju – niejaki Łukaszenka – zarzucił mu, że gwoździe i deski, z których zbudował sobie daczę za miastem, były państwowe. Musiał więc podać się do dymisji. Widocznie nie zasłużył się tak, jak obecny prezydent. Łukaszenka
pędziła, wypełniając kolejne plany gospodarcze. Zwolniła dopiero w latach osiemdziesiątych, zresztą jak cały zsrr. Potrzebne były głębokie reformy w myśl zasady „więcej demokracji, więcej socjalizmu”. Skończyło się bezkrwawym rozwiązaniem Związku Radzieckiego i ogłoszeniem przez Białoruś niepodległości. Nowo powstała Republika Białoruś zobowiązała się do przestrzegania Karty Narodów Zjednoczonych, Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka oraz innych ogólnie przyjętych norm prawa międzynarodowego. Przy-
zresztą nieraz tłumaczył, że za podstawową zasługę swojej prezydentury uważa powstanie niepodległej Białorusi: „Chwytając kraj z upadku na skraju przepaści, uratowaliśmy go. Odzialiśmy i nakarmiliśmy ludzi, na ile mogliśmy, zmodernizowaliśmy kraj i przedsiębiorstwa. A równolegle, co było bardzo trudne, utworzyliśmy suwerenne i niepodległe państwo” – podkreślił. „To jedyne, co mogę sobie poczytać za zasługę. Całą resztę robił naród” – dodał skromnie.
ha!art nr 48
− 79 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Kolektyw z epoki kamienia łupanego Karolina Słowik
powitano z entuzjazmem. Rok 1918 był dobry dla Białorusinów. Narodowcy próbowali nawet stworzyć z pomocą niemieckiego okupanta niezależne państwo – Białoruską Republikę Ludową – ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Tu podręcznik wspomina też zasłużonego białoruskiego bohatera – Jankę Kupałę. Dziwne, bo to zwykle opozycja wynosiła go na ołtarze – poeta, klasyk literatury białoruskiej, którego uważa się właściwie za twórcę języka białoruskiego. Pasuje do profilu opozycji. Rok po wydaniu podręcznika wszystko wróciło do normy. Białoruskie ministerstwo kultury umieściło w spisie filmów zakazanych spektakl teatru telewizji Tutejsi (Tutejszyja) autorstwa Janki Kupały – jeden z najważniejszych jego tekstów, porównywany z polskim Weselem Wyspiańskiego. miłość w czasach bsrr Rok później powstała Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka, gdzie rozkwitała „miłość do białoruskiego języka, literatury i kultury”. Co prawda miłość skończyła się w latach trzydziestych wraz z nadejściem stalinowskiego terroru, ale przecież dzięki Stalinowi bsrr odzyskała od Polski tzw. Zachodnią Białoruś, czyli Grodno i okolice. Po Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej nastąpił rozkwit. bsrr gospodarczo
rozdział 3 Wannabizm
Rege Rege nacjonalizm Rege Rege nacjonalizm Jan Bińczycki
jan bińczycki
Chciałbym, by współcześni narodowcy w miejsce kołomirów wszywali na kurtki żabę Rege Rege, a zamiast nadętych i nudnych przemów recytowali poetyckie ględźby. Skoro nie może być lepiej, to mogłoby przynajmniej być ciekawiej. Nacjonalizm! Grafomania! Patos! Niedorzeczność! Antysemityzm! Okrucieństwo! W książce dla młodzieży! Każda z tych cech pojedynczo sprawia, że dziękujemy dziełu sztuki za potencjalną rozkosz lektury. Ale to Szukalski, Stanisław „Stach z Warty” Szukalski (1893–1987) – był jedynym polskim artystą, który, łącząc wszystkie najgorsze cechy naszej narodowej kultury, stworzył z nich nową, kosmiczną jakość. Był talentem na miarę własnego nacjonalistycznego szaleństwa. Jego Krak, syn Ludoli. Dziejawa w dziesięciu odmroczach to jedna z najlepszych „złych” książek świata. A wizja słowiańszczyzny w niej zawarta stanowi konstrukcję tyle niebezpieczną, co pociągającą. Należy do najciekawszych pomysłów na wyobrażoną Europę i Polskę, jakie udało mi się poznać. Pomysł pozbawiony jakiegokolwiek politycznego osadzenia i realnego wymiaru – trochę śmieszny i zarazem piękny, odrażający i (siłą chłopięcej fantazji) w pewien sposób niewinny.
twórczyn i neuropa pod sztandarem toporła Szukalski – rzeźbiarz, malarz i rysownik – był słowianofilem i radykalnym nacjonalistą. Próżno jednak szukać stronnictwa czy grupy, która potrafiłaby wówczas zaakceptować jego ekscentryzm. Zafascynowany słowiańszczyzną i wielkimi postaciami narodowej historii zbudował własną eklektyczną mitologię, która stała się fundamentem niepowtarzalnego stylu. Wszelką godną i pożyteczną działalność nazywał Twórczynem. To pojęcie mieści w sobie zarówno sztukę i odkrywczą myśl, jak i rzemiosło czy przemysł. Ekscentrykowi z Warty wiara w Twórczyn kazała łączyć aktywność artystyczną z działaniami na styku nauki, religii, a także literatury. Jego ambicje wykraczały poza osobisty sukces – chciał przebudowy Europy, zwłaszcza jej słowiańskiej części. Sercem Neuropy – odmienionego kontynentu, ponadpaństwowego sojuszu narodów – miała być Polska,
Niniejszej opowieści o Stachu i jego bombastycznym dziele patronuje znak Toporła ciągnący się pomiędzy kolumnami tekstu. Jeśli gdzieś go wcześniej widzieliście, to pewnie na skinowskich muralach, rękawach od flejersów lub w bezdebitowej prasie prawoskrętnego odłamu rodzimych neopogan. Może wpadł wam w ręce numer „Hiro” z artykułem Gomulickiego lub znakomita monografia Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce pióra Lechosława Lameńskiego. A jeśli będziecie zwiedzać Muzeum Górnośląskie w Bytomiu, to, poziewując w galerii sztuki polskiej pomiędzy kolejnymi Kossakami, Malczewskimi i całą żelazną klasyką każdego krajowego muzeum, wejdziecie prosto na jego wczesne prace Ezop bajkarz, Mówca – orator i Bolesław Śmiały. Szukalski może kojarzyć się źle, brzydko lub stanowić ekscentryczny odprysk postromantycznych tendencji w sztuce xx wieku. Marzy mi się jednak, by został rodzimym odpowiednikiem Salvadora Dali – geniuszem, któremu wybacza się niepoprawną postawę.
a odrodzenie miało dokonać się przez sztukę. Wykształceni w polskich twórcowniach artyści winni stać w awangardzie przemian. W 1929 roku powstaje Szczep Szukalczyków Rogate Serce – mający być alternatywą dla akademickiego sposobu kształcenia twórców. Szukalski przyjmuje miano Stacha z Warty i wraz z grupą uczniów snuje wizje artystycznej przebudowy starego kontynentu. Pragną oni zmienić wszystko włącznie z godłem. Tradycyjnego orła zastąpić ma Toporzeł – sylwetka królewskiego ptaka układa się w kształt topora, symbolu męstwa i sił wytwórczych. Najpełniejszą i najbardziej klarowną emanację skomplikowanej ideologii Szukalskiego stanowił dramat Krak, syn Ludoli. zapomniany radykał i piastun dicaprio Polska nie okazała zrozumienia dla ekscentrycznej postawy Szukalskiego. Jedyny z monumentalnych projektów, który wszedł w fazę realizacji (pomnik górnika i Ślązaczki dla Katowic), został zniszczony przed ukończeniem w trakcie niemieckiej ofensywy na Śląsku. Szukalski cu-
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 80 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
dem uchodzi z życiem. Emigruje do Stanów Zjednoczonych, tym razem ostatecznie, by w ubóstwie i wiecznym konflikcie z polską diasporą zagłębiać się w świat epickich wizji. Osiada w Kalifornii, utrzymuje się z budowy dekoracji filmowych (między innymi do ekranizacji Tarzana Edgara Burroughsa), z produkcji pocztówek i dzięki pomocy nielicznych przyjaciół i mecenasów, wśród nich rodziny DiCaprio. Wedle wspomnień Leonarda, dziś gwiazdora filmowego, Stach był dla niego piastunem, kimś w rodzaju „przyszywanego dziadka”. Jedna z niewielu fotografii, które pokazują życie prywatne Szukalskiego, przedstawia rzeźbiarza trzymającego malca na kolanach. Mały Leo ma na zdjęciu fryzurę à la Piast Kołodziej. Nie mając warunków do realizacji pełnych rozmachu wizji, artysta poświęca się zermatyzmowi – mieszaninie hipotez językoznawczych i historycznych. Głównym celem jego opus magnum jest uświadomienie światu, że wszystkie ludy i języki wywodzą się z Polski. Zebrane prace publicystyczne i paranaukowe Stacha z Warty zajmują kilkadziesiąt tomów. Szukalski umiera 19 maja 1987 roku w szpitalu na udar mózgu. Korzystał z wielu inspiracji, swobodnie łączył style i tradycje. W jego imponujących rozmachem projektach odnaleźć można echa Rodi-
w 1938 z podtytułem młodzi sławiańskiej ku spełnieniu jej rasowego sprawunku. Ten ociekający rasowymi stereotypami i okrucieństwem utwór Stach, zgodnie z dedykacją, adresował do… dzieci, wierząc, że młodzi są jedyną siłą zdolną przywrócić światu jego heroiczny wymiar. W dramacie, będącym wypadkową epigońskich stylizacji na Romantyzm i Młodą Polskę, łączą się w jedno wyobraźnia literacka i plastyczna. Ciekawym pojęciem są obecne w tytule odmrocza. Wedle objaśnień autora każdy epizod widowiska to odmrocze, które „wyłania się z mroków i w nie zapada z powrotem. Pierwej niebieskie światło rozjaśnia obraz, odmraczając osoby dziejawy, zastygłe w wyrazowym bezruchu”. Szukalski poprzez całą swą twórczość próbował przywrócić Polsce i krajom ościennym utracone lub częściowo zasymilowane przez ekspansję kultury łacińskiej przedchrześcijańskie dziedzictwo. Ta osobliwa i silnie obecna w Kraku próba reslawizacji i repaganizacji kultury jest w istocie
ha!art nr 48
dołem, i za to po rynce mieczem cincie on niego dostołem. […] Ale gdyby i dobrze cioł, to i tak nawet z obcinty dłoni tyj ziymi bym nie popuścił”. Pojawia się także Słowak – Słowny z Uporu, którego mowa przypomina język Cieszyna i który podobnie jak Ślązak jest przedstawicielem zagrożonej nacji: „Przynosze pełnom gorsć, choć doma mało zimi pozostało! Lecz może w zjednanyj Sławji reszt sie odnajdzie, bom wiele już ścierpiał i wiele zasłużył. Krwi dom z tego, co zostało, ale dom jom skorze i z pełnygo serca”. Na razie brzmi to niewinnie, ale panslawizm odsłania też częsty przed wojną komponent antysemicki. Gdy jedna z postaci, Jabez, woła: „Ziemia jest ziemią, tu czy tam! […] Po co miałbym ją z daleka nosić i w ręce trzymać spocone błoto!”, zostaje szybko rozszyfrowana jako Semita („Daj mi popatrzeć wedle twoich uszu […] …Znak to niezawodny!”). W kolejnych fragmentach Szukalski za pośrednictwem Kraka tłumaczy swoje koncepcje rasowe, które uznać można za zestawienie elementów uproszczonego
− 81 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Rege Rege nacjonalizm Jan Bińczycki
swobodną wariacją na temat pradziejów słowiańszczyzny („Treść Dziejawy o Kraku jest czysto fantastyczną”), a dopełnia ją nacjonalistyczna ideologia i duch panslawizmu. W Przedsłowiu Szukalski powołuje się na metodę stosowaną przez artystów tworzących sztukę totalitarną – mistyfikację tworzącą mit narodowej jedności. Choćby propagandyści iii Rzeszy, nie mając w niemieckiej historii starożytnego okresu świetności, na bazie którego można by stworzyć baśń pradawnej wspólnoty, kreowali germański mit pradawnego ładu. Dramat rozgrywa się w okolicach Krakowa i Wieliczki. Autor przypisuje poszczególnym miejscom mistyczne znaczenie pradawnych miejsc kultu. W kolejnych odmroczach fabuła przebiega wedle uniwersalnych zasad teorii spiskowej. Jest więc wielka mistyfikacja, za którą stoją Biżymdzi, utrzymujący ludy słowiańskie w religijnym zabobonie niebezpiecznie przypominającym judeochrześcijański wkład w cywilizację. Krak to potomek niemego kowala Ludoli, który para się wykuwaniem dusz dla młodzieńców. Z ojcem komunikuje się, przykładając ucho do jego piersi. Ma podzielić los najwspanialszych młodzieńców, których co roku typuje się na ofiarników mających przebłagać Smoka i dostąpić tym nowskich, jakby niedokończonych, form dopiero wyłaniających się samym najwyższego zaszczytu. Ostatecznie zostaje jednak przywódz kamienia, sztuki ludów prekolumbijskiej Ameryki i współczesnej cą wszechsłowiańskiego (z drobnymi wyjątkami) powstania przeciw władzy Wielkapłana Ciuła. Pozytywni protagoniści to oprócz hardego europejskiej awangardy. Skomplikowana symbolika prac Szukalskiego, ich bogata ornamen- młodzieńca między innymi prorok Bajbajoc, Solanie z Wieliczki, totacja i piętno niepowtarzalnej wyobraźni czynią z nich coś więcej niż warzysząca bohaterom żaba Rege Rege i przedstawiciele wszystkich rzeźby. To „plastyka do czytania” – dzieła (a najczęściej nigdy niezre- ludów słowiańskich z wyjątkiem Rosjan. Równie barwnie przedstawia alizowane projekty), które można czytać jak literaturę. Na przykład się galeria szwarccharakterów – na czele z monstrualnym kapłanem istniejący tylko w szkicach pomnik zjednoczonej słowiańszczyzny Ciułem, bezgłowym kapłanem Kosem i przebiegłym karłem Zdradarem. Politwarus (czyli Polska, Litwa i Ruś) przedstawia centaura umieszczo- Wszystko dzieje się wedle baśniowych prawideł w patetycznym sosie, nego na cokole w kształcie węża. Postać odziana jest w zbroję i hełm co w oddalonej od czasów Szukalskiego lekturze owocuje niezamierzonym stylizowane na korpus orła, dzierży topór o niezwykłym kształcie. Żyły komizmem, choć i tego intencjonalnego odmówić nie sposób. Krak ma na ciele rumaka układają się w mapę rzek płynących przez słowiańskie zostać stracony, jednak ocala go Białorzeł. Zbiera przedstawicieli młodzieziemie. Wojownik ma twarz Józefa Piłsudskiego, którego artysta uważał ży z różnych stron na Hełmowej Górze i w płomiennym przemówieniu za geniusza i umieszczał w centrum panteonu bohaterów narodowych. wykłada im młodosłowiańską ideologię. Pojawia się Cieszyn ze Śląska Wszystkie projekty Stacha z Warty cechuje szlachetna odmiana patosu mówiący czymś na kształt śląskiej godki: „Ziymi przyniosem, ino krwiom i niebywały rozmach – pragnął zabudować całą wyspę Wolin rzeźbą jest zbroczono, ale jeśli trza to dom ji wincy”; Szukalski podkreśla w ten gigantycznego jelenia, ustawić ogromne, emitujące dźwięki rzeźby sposób polskość Śląska, z którym był związany poprzez zamówienia na w Tatrach, zaś Kraków (centrum nowej Polski i Europy) uczynić Duch- płaskorzeźby i gdzie miał szansę na artystyczną obecność w okresie pisania tynią – świątynią Ducha. Kraka (na karcie tytułowej dziękuje zresztą Ziemi Śląskiej za możność o kraku stworzenia dramatu). Wypowiedź Cieszyna jest też aluzją do polskoPortret Stacha z Warty byłby niepełny bez dramatu Krak, syn Ludoli. -niemieckiego sporu o przynależność Śląska: „Te kutej gorść ziymi, chcioł Dziejawa w dziesięciu odmroczach, który ukazał się w jedynej edycji tyż zabrać i Rolad z Bralina, co dawniej Lipiniom się zwała. Gorści ziymi nie
rozdział 3 Wannabizm
Rege Rege nacjonalizm Jan Bińczycki
darwinizmu społecznego z typowym nacjonalizmem i cechami programów lokalnych ugrupowań narodowych w dwudziestoleciu. Stach z Warty szanuje rasy-narody zajmujące się rolnictwem i rzemiosłem, ludy koczownicze uważając za siłę destruktywną, przyczyniającą się do upadku historycznych potęg: „Tak jak w sadzie między owocnymi drzewami są płodne i bezpłodne w owoc, tak między ludzkimi rasami są rolnicze, co Twórczyn z siebie wydają, a są i koczownicze, co żyją pasożytniczo ze znojnego trudorobku tych pierwszych. Między rolnikami, a pasterzami trwa odwieczna wojna o terytorium i dominację. Wszelki Twórczyn jest dziełem ras osiadłych, na których żerują koczownicy, niwecząc efekty wysiłku swoich żywicieli: Ty Jabezie należysz do ludzkich ós, a my do ludzkich pszczół”. Szukalski nie jest przeciwny mieszaniu krwi z Nordykami i Germanami (połączenie takie uważa za bardzo cenne i przynoszące wzajemne korzyści), natomiast mariaże z potomkami ludów etiopskich jest wprowadzaniem wroga w społeczność. Słowa Kraka potwierdza Bajbajoc, czyniąc czytelną aluzję do Izraela: „Ja jako świadek Przeszłości zaświadczyć mogę, że przodkowie Jabezie raz kiedyś, mieli własną Ojczyznę, lecz wrogowie najechali ich kraj, a oni zamiast przeczekać, by kiedyś go potem oswobodzić, rozpierzchli się po całym świecie, a zdradziwszy swoją Ojczyznę teraz zdradzają dziedzicznie i nasze”. Później na scenę wpada Rosjanin Mongotar. Gdy Krak pyta go o strony rodzinne, Mongotar opowiada o pasożytniczych działaniach swego narodu: „U nas niet sioł, ni garodów. My żyjem tam, gdzie trawy jest mnocho dla bydła. Po co nam swoje budować, jak łatwiej jest gotowe brać i próżne zostawiać”. Krak wypomina Rosjanom agresję wobec innych słowiańskich narodów i uzurpowanie sobie prawa do ich języka – Szukalski uważał Rosję za terytorium azjatyckie, pełne okrucieństwa i agresji, oddzielone od Sławii nieprzekraczalną granicą kulturową. Galerię wrogów uzupełnia Roland z Bralina, ubrany na modłę germańską. Tłumaczy, że choć go nie wzywano i nie przynależy do słowiańskiej rodziny, przez swą młodość czuje się upoważniony do przybycia i gotów do przystąpienia do Unji Młodych. Zgodnie z enigmatycznymi prawidłami zermatyzmu autor odczytuje jego imię jako Ludusław. Krak cieszy się, że może gościć przybysza noszącego takie imię. Niemiec rewanżuje mu się, odczytując jego miano jako Igram – czyli „Kruk, ptak boga wojny. Uosobienie rycerskości i zwycięstw pewnota”. Krak, choć nazywa Rolanda swym lustrzanym odbiciem, nie przyjmuje go do grona swych towarzyszy. German i Słowian dzieli jednak bariera wzajemnej nienawiści i nieufności, która narosła przez pokolenia. Szybko okazuje się zresztą, że Roland zabił Ziemina z Bułgarii. Pod koniec ósmego odmrocza zjawia się bogini Gniewatra, która dzierży w dłoni znak Toporła. „Oddaję wam Młodzi Słowiańska, na ręce mego Kraka ten oto znak Woli i narzędzie Czynu! A ty, synu Ludoli i Gniewatry, idź przed się z Toporem w nieustępliwej dłoni, by Wolę w Czyn zamienić, Słowo w Chleb, Marzenie w Wielkość Sławji. Uczyń z niego nabrzmiano Odrodzenia Dziejów i zmartwychwstania Bogobrzędu! Budujcie nim świą-
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
tynie dla Boga Jedności Słowiańskiej, wspólnym zamiarem!”. Finałowe sceny ostatniej części obejmują pojmanie kapłanów-tyranów, którzy tumanili „ludu dzieci” „nauką czarnych niewolników” (okazuje się, że posąg ich bóstwa ma „wielką futrzaną czapę i długą brodę z pejsami”). Krak oddaje starców ludowej sprawiedliwości, rezygnuje z zabicia Wielkapłana Ciuła „świętym ostrzem Toporła” i postanawia odesłać go Biżymdom zamiast dorocznej daniny. Tryumf młodych przerywa Zdradar, który wbija Krakowi nóż w plecy i ucieka wraz z kapłanem Kosem. Dramat wieńczy przysięga młodych. Starzec Bajbajoc wywołuje ich po imieniu, by (dotykając jednocześnie ziemi i serca) przyobiecali „wierność sprawie Młodych”, pracę „dla dobra narodu i Jednoty Sławji”. Świątynia Hjeh Weha zmienia się zaś w symboliczny grobowiec Kraka – centrum świata Słowian i przyszłe miasto Kraków. szukalski lepszy od spadkobierców Co zrobić po latach z tym pięknym i pokracznym, fascynującym i jawnie rasistowskim tekstem? Trzeba wziąć pod uwagę kilka aspektów dzieła. Autor, mając ograniczony kontakt z literaturą romantyczną, działając niemal instynktownie, stworzył jej radykalną, nowoczesną wersję. Plastyczne walory Kraka, obecne zarówno w warstwie edytorskiej, jak i w starannie przygotowanych didaskaliach i w rozmachu teatralnej wizji, przywodzą na myśl Wyspiańskiego, którego działalność plastyczna przenikała się z literacką i teatralną. Obronny szowinizm Szukalskiego ma liczne punkty odniesienia w polskiej myśli politycznej ostatnich dwóch wieków. Powtarza się obsesyjnie teza o konieczności zachowania czystości rasowej, polski tryumfalizm kulturowy i napięcie w relacjach z Rosją, stanowiącą historycznego konkurenta w rywalizacji o dominację w Europie Wschodniej. Krak, syn Ludoli w chwili wydania był tekstem zdecydowanie nowatorskim. Funkcjonuje poza obrębem narodowej literatury, obdarzony marginalnym zainteresowaniem niewielkiej grupy entuzjastów. Dramat istnieje tylko w jednym, przedwojennym wydaniu, nie podjęto też żadnych prób inscenizacji. Sztuka nie została dotąd odczytana w istotnej dla pełnego obrazu perspektywie kulturoznawczej. Całokształt poczynań Szukalskiego jest nadal zjawiskiem zupełnie osobnym. Stach z Warty zasługuje na więcej niż los pradziadka blackmetalowców. Skoro w kulturze polskiej istnieje pewna nacjonalistyczna, antysemicka skaza, mieszczą się w niej ksenofobia, postkolonialne kompleksy oraz imperialne tęsknoty – a pomimo to uważa się ją za wartość godną obrony – może należałoby, zamiast wypierać to, co niepiękne i „oszołomskie”, symbolicznie włączyć w jej kanon także Szukalskiego? Jego przemilczanie nie spowodowało zniknięcia patologii. Chciałbym, by współcześni narodowcy w miejsce kołomirów wszywali na kurtki żabę Rege Rege, a zamiast nadętych i nudnych przemów recytowali poetyckie ględźby. Skoro nie może być lepiej, to mogłoby przynajmniej być ciekawiej.
− 82 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
Wszyscy chcą być Kozakami Dlaczego potomkowie husarii tak bardzo chcą być Kozakami? Polacy uwielbiają bohaterów. Oprócz mesjanizmu i powiązanej z nim martyrologii to właśnie mit bohaterski buduje naszą zbiorową tożsamość. Stąd uwielbienie dla Wielkich Polaków. Jednak oprócz mitologii, wokół której organizuje się nasze pole symboliczne, istnieje jeszcze mit Polaka – „polska furia” – na który składają się honor, odwaga i umiłowanie wolności. Maria Janion określa go jako „romantyczny western ułański”, za którego istotę uważa „wojenne i lotne spojenie człowieka i konia”. Mit ten nie służy budowaniu wspólnoty, ale napinaniu muskułów – co jest zresztą jednym z pierwotnych znaczeń słowa mythos, ‘przechwałki greckich wojowników przed bitwą’. W głowie Polaka wyznającego ten mit miesza się w ramach fantazji kawaleryjskiej wszystko: rycerze spod Grunwaldu, husaria spod Wiednia, szwoleżerzy spod Samosierry i ułani w Bitwie Warszawskiej. Wszystkie te figury mają potwierdzać jedno – naszą odwagę, „ułańską fantazję”, wigor albo, mówiąc kolokwialnie, jaja. Bardzo często przeciwstawia się te cnoty rozumowi instrumentalnemu mającemu charakteryzować Europę Zachodnią. Dlaczego w takim razie największy komplement, który może usłyszeć współczesny potomek husarii, brzmi: „Kozak jesteś”? Dlaczego kiedy ktoś popisuje się ułańską fantazją, mówimy, że kozaczy? Dlaczego ktoś krnąbrny i niezależny będzie nazwany Kozakiem, a nie na przykład sarmatą – mimo że to właśnie złota wolność szlachecka ma być źródłem polskiej niezależności? Dlaczego wreszcie kiedy mówimy o przeżyciu, które swoją intensywnością dorównuje tylko kawaleryjskiej szarży, mówimy, że było po prostu kozacko? Jednym słowem, dlaczego pomimo całego panteonu narodowych bohaterów w mowie potocznej odwołujemy się do centralnej figury ukraińskiej mitologii narodowej – Kozaka?
ha!art nr 48
Jest to tym dziwniejsze, że gdybyśmy jednego z naszych Kozaków – zapewne patriotę – zapytali o Ukrainę, usłyszelibyśmy pewnie albo o rzezi wołyńskiej, albo o polskim Lwowie, względnie Hej, sokoły. Jest szansa, że zostalibyśmy uraczeni historią o tym, że gdybyśmy wzięli Ukrainę do unii z Rzeczpospolitą – bądź, przy bardziej krytycznym podejściu, gdybyśmy nie popchnęli Chmielnickiego w objęcia Rosji – to do rozbiorów z pewnością by nie doszło. Zawsze jeszcze pozostaje w zanadrzu słynne: „Bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski”. Tak czy inaczej będziemy tu mieli do czynienia z otwartą wrogością, resentymentem, tęsknotą za utraconymi koloniami czy wreszcie protekcjonalnym podejściem do młodszego brata, który dopiero uczy się wolności i demokracji. kozacka ukraina Dlaczego więc, pomimo że większość Polaków nie chce być Ukraińcami, wszyscy chcą być Kozakami? Może dlatego, że Ukraina faktycznie jest kozacka. Widać to już na jej godle. Tarcza z tryzubem (będącym nie tyle trójzębem, co wikińskim sokołem pikującym w dół, bądź też tamgą – symbolem panowania rozpowszechnionym wśród koczowniczych ludów Wielkiego Stepu, zarówno Mongołów, jak i Sarmatów) otoczona jest z jednej strony lwem (symbolizującym Księstwo Halickie, czyli Lwów), z drugiej Kozakiem uzbrojonym w samopał. W hymnie narodowym Ukraińcy uważają się za „braci kozackiego rodu”. W wielu miejscowościach można znaleźć pomnik Bohdana Chmielnickiego z buławą atamańską wzniesioną w geście tryumfalnym. Oryginał tej buławy jest od czasów Wiktora Juszczenki oficjalnym atrybutem prezydenckiej władzy. Oczywiście mówimy tutaj o micie kozackim, na którym fundują swoją tożsamość nie tylko zwykli Ukraińcy, ale przede wszystkim ukraińskie państwo. Mit ten zrodził się na początku xix wieku w anonimowej książce
− 83 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Wszyscy chcą być Kozakami Jakub Baran
jakub baran
Wszyscy chcą być Kozakami Jakub Baran
rozdział 3 Wannabizm
Michał Stachowicz (1768–1825)
Marek Münz (1872–1937)
Kozak na koniu przed karczmą
Dobywanie Lwowa przez Kozakow y Tatarow w roku 1648 dnia 11 miesiąca pazdziernika
Historia Rusi, która po pierwsze wywodziła ukraińską państwowość od Rusi Kijowskiej – w opozycji do Moskwy – a po drugie uczyniła z Kozaków obrońców Ruskiej tożsamości. Kozackie powstania zostały uznane za wyraz ukraińskich dążeń niepodległościowych, a ich stepowe hetmanaty formą przetrwalnikową ukraińskiego państwa. Mówię o tym dlatego, że z kolei żyjący nad Donem Kozacy, od zawsze lojalni wobec cara, przedstawiani są przez Rosjan jako obrońcy prawosławia i najwierniejsi żołnierze imperium, którzy zresztą skolonizowali Syberię aż po sam półwysep kamczacki. Pomiędzy Ukraińcami i Rosjanami toczą się zresztą
o łupy bądź jako najemnicy po różnych stronach konfliktu. To, co ich łączyło, to fakt, że na step nie sięgała żadna władza, więc oprócz sezonowych zleceń Kozacy nie byli podlegli nikomu. Nic dziwnego, że z biegiem czasu na step uciekali wyjęci spod prawa, zbiegli przed uciskiem feudalnym chłopi, wioślarze z tureckich galer, a także poszukujący przygód outsiderzy. Mimo że w xvii wieku większość Kozaków stanowili już Rusini, to dużo wśród nich było Polaków, ale zdarzali się wśród nich również Niemcy. Samotni jeźdźcy zaczęli organizować się w koszach, warownych obozach na stepie, zorganizowanych na sposób demokratyczny. Poza prawem wszyscy spory o to, którzy Kozacy to prawdziwi Kozacy, a którzy są po prostu zdrajcami byli równi. Złożona z Kozaków rada (krug – dosłownie ‘krąg’) wybierała swoje(prawosławia w wersji rosyjskiej, stepowej wolności – w wersji ukraińskiej). go atamana, który na czas wyprawy wojennej dysponował władzą dyktatorską, Współczesne oddziały kozackie – bezpośredni potomkowie Kozaków z Dzikich ale w czasie pokoju realizował postanowienia wspólnoty i mógł być przez nią w każdej chwili odwołany. Pól – walczą zresztą po obu stronach konfliktu w Donbasie. wolni strzelcy Kim w takim razie są prawdziwi Kozacy? Tureckie słowo quazzāq (od rdzenia quaz – ‘wędrówka’) oznaczało wolnych ludzi, awanturników, dosłownie ‘swobodnie podróżujących’, którzy między xiii a xvi wiekiem pojawili się na Dzikich Polach, stepie na pograniczu Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Państwa Moskiewskiego, Turcji i mongolskich ord. Byli to zarówno Słowianie, jak i Tatarzy, Turcy czy Połowcy – przedstawiani jako płowowłose bestie pijące krew swoich koni. Zajmowali się rozbojem, porywaniem niewolników oraz rzemiosłem wojennym – najmowali się każdemu, kto był w stanie za nich zapłacić. Nie tworzyli w tym czasie żadnej organizacji społecznej – bandy uzbrojonych jeźdźców często walczyły ze sobą
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Step był własnością wspólną – a właściwie niczyją. Zakaz grodzenia, posiadania ziemi na własność wiązał się zarówno z egalitaryzmem – każdy miał równe prawa do polowania, uprawiania ziemi czy rybołówstwa – jak i utrzymaniem koczowniczego trybu życia, który zmuszał do ciągłego szukania okazji do walki. Jak pisał Puszkin, Kozacy byli „zawsze w siodle, zawsze gotowi do walki, zawsze w pogotowiu”. Nic tak nie zabija gotowości do szarży niż osiadły tryb życia. Kozacy mogli sobie zresztą pozwolić na niepodległość wobec jakiejkolwiek władzy, ponieważ na stepie byli nietykalni, szybcy, nawykli do ciężkich warunków życia. Ciężko sobie wyobrazić karną ekspedycję, która szuka rozproszonych jeźdźców po całych Dzikich Polach.
− 84 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
jest wielkim bohaterem, husarzem w skrzydlatym pancerzu, to swoją rozkosz musi oddać na ołtarzu. Zarówno na ołtarzu ojczyzny, jak i na ślubnym kobiercu, bo wie, że jego żona i tak będzie fantazjować o jakimś samotnym jeźdźcu. Ułan jest po prostu wykastrowanym Kozakiem. Rozkosz płynąca z kawaleryjskiej szarży jest dla niego możliwa tylko jeżeli uczestniczy w niej ku chwale ojczyzny. Ułan nie boi się śmierci, bo wie, że ze swojego życia składa ofiarę, Kozak – „bo jego życie warte jest kopiejkę”. Złota wolność szlachecka to wolność oparta na własności prywatnej, wolność do pomnażania majątku, ciemiężenia chłopa etc. Gwarantują ją szlacheckie przywileje, a w sytuacji ich zagrożenia zawsze można uciec się przed majestat prawa. Kozak jest spod prawa wyjęty, ale dzięki temu wolny od wszelkiej władzy, może przemierzać step we wszystkich kierunkach i liczy tylko na siebie. Husarze może i byli najlepszą jednostką kawaleryjską swoich czasów, ale po zwycięskiej bitwie wracali do pałaców bądź dworków. Podobnie ułani, elita społeczeństwa, która, robiąc oficerską karierę, traktowała wojnę jako formę rozrywki. Zresztą ich słynne melanże, miłosne podboje i niesubordynacja przypominają raczej wybryki złotej młodzieży niż kozackie życie
Widać to wyraźnie w ekranizacji Ogniem i mieczem, jednym z kluczowych w polskiej kulturze „romantycznych westernów – a właściwie easternów! – ułańskich”. Właściwie film ten pokazuje, w jaki sposób w naszej świadomości funkcjonuje mit kozacki. Z jednej strony Kozacy są w nim przedstawieni jak dzikusy – piją z nocnika, podpalają pierdy, uprawiają magię (vide Horpyna). Polska kolonizacja Ukrainy zostaje tym samym usprawiedliwiona jako niesienie misji cywilizacyjnej, cóż z tego, że na husarskich lancach? Na jej czele stoi rycerz bez skazy – chociaż niepozbawiony „ułańskiej fantazji” – Jan Skrzetuski. O jego miłości do ojczyzny świadczy fakt, że po porwaniu Heleny przez Bohuna zamiast ścigać ukochaną, skupił się na swoich żołnierskich obowiązkach. Bohun z kolei to idealny bohater romantyczny, samotny jeździec o pięknych czarnych oczach, Kozak z krwi i kości. Tak naprawdę osią filmu nie jest powstanie Chmielnickiego, ale właśnie trójkąt miłosny pomiędzy Heleną, Bohunem i Skrzetuskim. Wydaje się wręcz, że cała wojna służy tylko temu, żeby wyrwać Helenę z rąk dzikiego Kozaka i oddać ją Skrzetuskiemu. Mamy tu do czynienia z klasyczną fantazją na temat dzikiego. Z jednej strony jest on pozbawiony naszych cnót, kultury, higieny etc., ale z drugiej posiada to, z czego my zostaliśmy wykastrowani – spontaniczność, zwierzęcą energię, nadludzką siłę czy ponadprzeciętny popęd seksualny. Odwróceniem tej fantazji jest właśnie „furia polska”. Wprawdzie
na krawędzi, gdzie cały majątek stanowiło to, co można było zabrać ze sobą. Kozacy – ludowi mściciele Wiąże się z tym kolejny powód, dla którego Polacy chcą być Kozakami. Prawie wszyscy wielcy bohaterowie są tak naprawdę bohaterami klasy panującej – rycerstwa, magnaterii czy międzywojennych elit. Oczywiście zwykli Polacy utożsamiają się z oficjalną narracją, zresztą samym sobie przypisując w ten sposób szlachectwo. Jednak podskórnie potomek chłopa pańszczyźnianego odczuwa ten dysonans – stąd potrzeba posiadania ludowego mściciela, bohatera, z którym można się utożsamić bezpośrednio, a który reprezentowałby chłopski opór przeciwko władzy. Problem w tym, że w polskiej historii takich bohaterów nie ma. Dlatego też to puste miejsce zajmuje Kozak – zbiegły chłop, awanturnik i zmora szlachty. Gdyby było inaczej, rzekomi potomkowie husarii, których dziadkowie paśli gąski, dla podkreślenia własnej wartości mówiliby o sobie jako o sarmatach. Wolą jednak kozaczyć – i fakt, że robią to nieświadomie, w mowie potocznej, tym bardziej pokazuje jak spod tożsamości wyniesionej z lekcji historii przebija się ludowy gniew, który nie znajdując wyrazu w oficjalnej kulturze ziemiańskiej, szuka go aż na Dzikich Polach. Przed powstaniem Chmielnickiego wybuchło od roku 1591 do 1638 aż osiem innych powstań kozackich, z których każde, oprócz uwolnienia Kozaków spod wszelkiej władzy, miało na sztandarach obronę ruskiego
Zachód faktycznie stoi na wyższym poziomie cywilizacyjnym, ale płaci za to zniewieścieniem i utratą sił witalnych – my może jesteśmy gorzej rozwinięci, ale przynajmniej mamy słowiańską fantazję, dziką energię itp. Žižek opisuje tę zależność: w ramach rasizmu czy narodowego szowinizmu „zawsze chcemy przypisać Innemu nadmierną radość, on chce ukraść naszą radość H, a także ma on dostęp do jakiejś tajemniczej, perwersyjnej radości”. Ogniem i mieczem jest niczym innym jak właśnie historią o kradzieży radości uosobionej w Helenie. Problem w tym, że Skrzetuski jest bez szans. Mimo że reprezentuje typ idealny, to właśnie Kozak – typ bad boy’a – jest faktycznym wybrankiem Heleny. Zresztą nie tylko jej, wśród żeńskiej części widowni często można się spotkać ze stwierdzeniem, że „gdybym była Heleną, to na pewno uciekłabym z Bohunem”. Widać to wyraźnie w ostatniej scenie filmu, kiedy to Skrzetuski, na prośbę świeżo poślubionej żony, uwalnia Bohuna. Helena tęsknie żegna go wzrokiem, z rozchylonymi ustami, kiedy ten – na modłę amerykańskich filmów – odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Tak więc jeżeli nawet Skrzetuski
ludu przed pańszczyzną. Ile chłopskich powstań – zresztą o wyłącznie lokalnym charakterze – odbyło się w Rzeczpospolitej Szlacheckiej? Może dwa. Oba (powstanie Kostki-Napierskiego i tzw. powstanie chłopskie w Wielkopolsce) wybuchły dzięki agitatorom Chmielnickiego. Mit kozacki nie jest tylko romantyczną fantazją o „dzikości serca” czy badassach ze stepu, na którą to fantazję nakładamy następnie patriotyczną czapę. Paradoksalnie na Dzikich Polach – kiedy w cywilizowanej Polsce trwało w najlepsze „przedłużone średniowiecze” – rodziła się nowoczesność. Kozacy, tak jak marynarze na Atlantyku, robotnicy najemni w Europie, etc. to tzw. „ludzie luźni”, którzy uwolnieni od feudalnych zależności najmują się gdzie popadnie. Emancypacja, która się wtedy dokonuje, polega na tym, że jednostka nie mająca nic do stracenia oprócz własnego życia staje się swoim własnym prawodawcą. Wśród tych wolnych strzelców rodzi się solidarność wynikająca ze wspólnej nędzy – ale też nowego rodzaju wolności. Nic więc dziwnego, że kozackie republiki były bardziej demokratyczne niż odwołująca się do wzorów rzymskich Rzeczpospolita szlachecka.
ha!art nr 48
− 85 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Wszyscy chcą być Kozakami Jakub Baran
Swobodne poruszanie się tak weszło Kozakom w krew, że nawet sicze, drewniane obozy warowne na wyspach Dniepru, były w sytuacji zagrożenia przenoszone z jednej wyspy na drugą. Kozacy byli tak hardkorowi, że nie tylko stanowili jedyną obronę przed będącymi już wtedy na usługach Turcji Tatarami, ale też posiadali własną flotę piracką, złożoną z czajek – wiosłowych łodzi, z których zatapiali osmańskie okręty, łupili miasta na Morzu Czarnym i zagrozili nawet samemu Istambułowi. Wszystko to przypomina Dziki Zachód, przemierzany przez łowców nagród, kowbojów i bandytów, na którym jedyne prawo stanowił rewolwer – a raczej uzbrojony jeździec. Dzikie Pola to zresztą wschodnioeuropejski odpowiednik amerykańskiego frontier – pogranicza. Ukraina dosłownie oznacza właśnie pogranicze – terytorium ‘u granic kraju’. Podobnie jak preria dla amerykańskiej kultury tak i step szeroki jest symbolem nieograniczonej wolności, przemierzanej przez swobodnie podróżujących Kozaków. Wizja ta dla Polaków jest jednocześnie romantyczna i pociągająca, ale też niedostępna – nasza kultura, oparta o szlachecki dworek, jest kulturą osiadłą. dumka na dwa baty
rozdział 3 Wannabizm
Czeskie Sny (fragm.) Pavel Kosatik
Czeskie sny (fragm.) pavel kosatik | tłumaczenie: elżbieta zimna
Kiedy w xix wieku kończyły się formować kolonialne imperia Anglii, Francji czy Holandii, Czesi mieli inne zmartwienia i o uczestnictwie w ogólnoeuropejskim pędzie do zamorskich kolonii nie mogli nawet marzyć. W Czechach temat kolonii nieoczekiwanie pojawił się po przełomowym roku 1918. W czasach, gdy świat drżał w posadach, również wielu Czechów mogło dowiedzieć się, jak to jest, gdy dostanie się nagle pod swój zarząd obce terytoria. Liczni dowódcy Legionów Czechosłowackich, przede wszystkim ci syberyjscy, jeszcze przez szereg lat po powrocie do domu bezskutecznie próbowali otrzeźwieć z imperialistycznych marzeń. Wydaje się, że na mrzonki tego rodzaju nie był całkiem odporny nawet prezydent Tomáš Garrigue Masaryk. W liście z lipca 1918 roku (kiedy Legiony Czechosłowackie toczyły zwycięskie boje z bolszewikami) wyznawał z pewnością siebie amerykańskiemu Departamentowi Stanu: „Jestem, można powiedzieć, władcą Syberii i połowy Rosji”. Podczas gdy jedni szybko uzyskiwali nowe terytoria, inni tracili kontrolę nad zamorskimi posiadłościami. Kiedy tylko wyszło na jaw, że wśród sankcji wprowadzonych przeciwko mocarstwom pokonanym w i wojnie światowej znajdzie się też pozbawienie ich kolonii, niejeden skryty imperialista czeski zastrzygł uszami. Przecież w samej Afryce czekały 3 miliony kilometrów kwadratowych złotonośnych gruntów, chwilowo pozbawionych władcy. Praski rząd, rozważając kwestię ewentualnego przyłączenia dalszych terytoriów, postanowił ograniczyć się do mniej więcej historycznych granic czeskiego państwa (plus Słowacji), a odrzucił na przykład pozornie nęcącą możliwość zaanektowania Dolnej Austrii wraz z Wiedniem. Jednak wśród obywateli myśl o zamorskich posiadłościach zarządzanych z Pragi stawała się coraz popularniejsza. „Rzecznikiem czeskiego kolonializmu” został Jan Havlasa, autor popularnych relacji z egzotycznych podróży, przede wszystkim z Dalekiego Wschodu. Na początku roku 1919, jeszcze przed
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
konferencją pokojową, która miała zdecydować o przyszłości niemieckich kolonii, wydał książkę České kolonie zámořské (Czeskie kolonie zamorskie). Wyjaśniał w niej, że świat zachodni stoi na progu katastrofy, ponieważ zagraża mu żółte niebezpieczeństwo. Anglia, Francja ani nawet Stany Zjednoczone nie są w stanie zatrzymać żółtego naporu. Ale na szczęście są jeszcze Czesi i inne małe narody. „Jedyną możliwością wyjścia ze ślepej uliczki jest przekazanie niewielkich terenów zamorskich z dostępem do morza również małym narodom europejskim, którym nie grozi popadnięcie w imperialistyczne szaleństwo”. Havlasa uważał, że Legiony Czechosłowackie na Syberii udowodniły, że Czesi potrafią rządzić innymi. Dlatego, jeśli przyłączą się do tych, którzy już rządzą w koloniach, mogłyby stopniowo powstać Stany Zjednoczone Białego Plemienia (Havlasa zaadaptował do swoich potrzeb ideę Ligi Narodów autorstwa prezydenta Wilsona). Nie tylko Arabowie i Hindusi, którymi już rządzą Brytyjczycy, lecz także w przyszłości Tatarzy i Mongołowie staną się dzięki (czeskim) rządom kolonialnym wartościowymi, czyli cywilizowanymi, członkami wspólnoty międzynarodowej. […] Kiedy Havlasa zastanawiał się, które konkretnie tereny najbardziej przydałyby się Czechosłowacji, przyszło mu na myśl afrykańskie Togo. Nic dziwnego, że spośród byłych niemieckich kolonii właśnie ta najbardziej przypadła mu do gustu. Leżące nad Zatoką Gwinejską Togo miało powierzchnię mniej więcej jednej trzeciej ówczesnej Czechosłowacji, a liczbę mieszkańców oceniano na około 3 miliony. Były to wielkości, które uważano za odpowiednie, aby dzięki właściwemu zarządzaniu dały
− 86 −
ha!art nr 48
rozdział 3 Wannabizm
Czeski polityk Karel Kramář, który w styczniu 1919 roku opracował plan interwencji wojskowej, widział w niej szansę na ostateczne potwierdzenie uprzywilejowanej pozycji Czechosłowacji w Europie Środkowej. Uważał, że jeśli jego kraj zbawi Europę od komunizmu, nigdy nie znajdzie się w pozycji państwa, „na które nikt się nie ogląda”, a odrodzona i demokratyczna Rosja również nie zapomni o wdzięczności. Havlas wraz ze swoim marzeniem o Kamczatce znalazł się w cieniu Kramářa. Niestety, Lenin w Rosji wygrał, planów interwencji wojskowej nie zrealizowano, a czechosłowaccy legioniści zdołali wrócić do domu w ostatniej chwili, nim ich dyscyplina legła w gruzach podkopana przez komunistyczną propagandę. […] Ostatni z czeskich pomysłów kolonialnych, które narodziły się zaraz po zakończeniu i wojny światowej i wyrażały próbę zabezpieczenia republiki przed zagrożeniami z zewnątrz, paradoksalnie nie odnosił się do żadnych terytoriów zamorskich ani oddalonych od kraju, ale do najbliższego sąsiada – Niemiec. Dziennikarz Hanuš Kuffner w książce Náš stát a světový mír (Nasze państwo a pokój na świecie), wydanej w roku 1919 (niemieckie tłumaczenie tej książki z roku 1922, mimo ewidentnych cech literackiego kuriozum, wywołało skandal), nakreślił plan, według którego Czesi mie-
Afryka nie była bynajmniej jedynym kontynentem, w którego stronę spoglądali czescy zwolennicy kolonializmu. „Kto nie przemierzył odległych krańców świata, nie ma nawet pojęcia, ile czeskiej krwi znajdzie rozproszonej po całej Ziemi” – pisał Jan Havlasa. Po roku 1918 w Pradze zakładano, że w przypadku, gdyby ci zamorscy Czesi (na przykład z Ameryki) nie wrócili do ojczyzny, mogliby stworzyć poza krajem lobby, które forsowałoby czeskie interesy ekonomiczne i polityczne na całym świecie. Gdy Havlasa rozważał przydatność innych terenów tropikalnych, doszedł do wniosku, że jeszcze nadawałaby się Nowa Gwinea. Zakładał, że w tej sprawie Czechosłowacja „dla korzyści całego białego plemienia” znalazłaby wspólny język z mocarstwami kolonialnymi, czyli w tym przypadku z Holandią i Portugalią. „Jestem pewien, że w Nowej Gwinei zdołalibyśmy powtórzyć naukowo pamiętny przykład czechosłowackiej obecności na Syberii i pomnożyć w ten sposób światowe bogactwa wiedzy i badań naukowych”. Havlasa nie zapomniał nawet o najbardziej północnych krańcach kontynentu azjatyckiego. „A może Kamczatka? Ziemia prawie bezludna, źródło bogactw mineralnych, rud metali i węgla, a nawet futer. Rosja, nawet przy najlepszym obrocie spraw, w najbliższym czasie nie poradzi sobie z innymi azjatyckimi terytoriami i będzie uzależniona gospodarczo przede wszystkim od Syberii i Stanów Zjednoczonych. A Rosja na pewno sama przyzna, że
li przejąć panowanie nad terytoriami niemieckimi. Kuffner pisał swoją książkę podczas ostatnich miesięcy wojny, kiedy było już oczywiste, że Niemcy zostaną pokonane i gdy rozważano kwestię zabezpieczenia raz na zawsze nowego czeskiego państwa przed odwiecznymi wrogami. Kuffner postanowił, że państwo niemieckie po prostu zaniknie, że odbierze się Niemcom dostęp do morza i najważniejszych rzek, Dunaju i Łaby. Wytyczył północną granicę Niemiec na linii Münster–Lipsk, co sprawiało, że daleko poza granicami państwa znalazły się na przykład Berlin albo Hamburg. Na zachodzie mieli być Niemcy usunięci chociażby z Moguncji. W jego wizji przyszłej Europy zniknęła z mapy nawet Austria. Zamiast niej pojawiła się hybryda nazwana Śródgranicą ze stolicą w Wiedniu. Graz przypadł Serbom, Innsbruck demokratycznej Szwajcarii i tak dalej. Większość terytorium pokonanych Niemiec znalazła się pod zarządem Czechów oraz innych Słowian. Kuffner tłumaczył, że przecież są to ziemie rdzennie słowiańskie, które w zamierzchłym średniowieczu zostały zgermanizowane. „I Galowie, i Słowianie – wszyscy zostali przemocą zgermanizowani” – bronił autor własnych tez i rozciągał swoje pretensje na tereny północnych Niemiec, Prusy, Austrię i kraje alpejskie. Usprawiedliwiając roszczenia terytorialne wobec Niemiec, używał kolonialnej retoryki: „Konieczność życiowa każe nam zająć porty dalekomorskie, linię
ma tak wielki dług wobec czechosłowackiego wojska, że Kamczatka jest za to doprawdy niewielkim dowodem wdzięczności. Mielibyśmy spore zapasy rud metali i węgla, łatwo osiągalne drogą morską i lądową, oddzielone od kraju zaledwie jednym, choć ogromnym, państwem, czyli Rosją”. Postulaty Havlasy brzmiały dziwnie. Co prawda miał rację, twierdząc, że Czechosłowację od Kamczatki dzielił tylko jeden kraj, ale odległość wynosiła ponad 10 tysięcy kilometrów. Jednak w czasach, gdy wyrażał swoje pobożne życzenia, nie była to taka czysta utopia. Na przełomie lat 1918–1919 ani mocarstwa zachodnie, ani Tomáš Masaryk i Edvard Beneš nie wykluczali wysłania Legionów Czechosłowackich do walki z rządem Lenina. Gdyby owe wyprawy krzyżowe przeciw komunizmowi zakończyły się sukcesem, można by hipotetycznie zastanawiać się nad roszczeniami terytorialnymi w ramach reparacji wojennych.
Łaby i bezpośrednie połączenie stąd na południe przez Czechy do Triestu, a stamtąd wzdłuż Adriatyku do Koryntu i Smyrny. Gdybyśmy za tę linię zagnani zostali, byłoby to równoznaczne z uwięzieniem wszelakiego plemienia wschodnioeuropejskiego, niespiesznym obumieraniem i smutnym upadkiem wolności. Bez dostępu do morza nie ma życia dla narodu. Porty Hamburg, Triest, Wlora i niepodatne na ciosy Czechy są podstawowym filarem przyszłości Słowian”. Niemieckość, „wieczny niszczyciel pokoju”, zostanie raz na zawsze pokonana. Po zakończeniu wojny, na konferencji pokojowej, o imperialistycznych pomysłach Kuffnera nie dyskutowano, nikomu z delegatów czechosłowackich nawet nie przyszło do głowy wysuwać ich na poważnie. Tak skończyła się krótka chwila śnienia o obcych terytoriach zarządzanych przez Czechów.
fragment pochodzi z: pavel kosatik, czeskie sny, tłumaczenie: elżbieta zimna, czeskie klimaty wrocław 2014.
ha!art nr 48
− 87 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Czeskie Sny (fragm.) Pavel Kosatik
się kontrolować. Poza tym na terenach zarządzanych od lat przez Niemców panował względny porządek, wydobywano tam rudę żelaza, a do Europy eksportowano kukurydzę, ryż, kawę i kakao, których na czeskim rynku powojennym z pewnością nie było zbyt wiele. […] Kwestia kolonii wydawała się równie prosta także czeskiemu aptekarzowi, myśliwemu i podróżnikowi, Vilémowi Němcowi. W roku 1923, w broszurze pod tytułem Je-li nám třeba kolonizace? (Czy potrzebujemy kolonizacji?), odpowiedział na to pytanie twierdząco i wybrał dla Czechów Abisynię (dzisiejsza Etiopia). Uważał, że to terytorium będzie odpowiednie, ponieważ jest to kraj posiadający złoto, cynę, żelazo i inne rudy metali, poza tym wydobywa się tam węgiel, ropę i drogie kamienie. Jest tam dziewicza, nietknięta ludzką ręką przyroda, można uprawiać bawełnę, ryż i najróżniejsze zboża. Kraj jest poprzecinany siecią dróg, a Addis Abeba to ładne, okazałe miasto, w którym przybysze z zagranicy postawili bez liku banków i hoteli. Poza tym klimat jest łagodniejszy niż w równikowej Afryce, panuje tam wieczna wiosna, jak w Kalifornii, szczególnie na wyżej położonych terenach. […]
Czeskie Sny (fragm.) Pavel Kosatik
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 88 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Cesarskie sieroty kaja puto alfred kubin | w nieznane
osoby
Cesarskie sieroty Kaja Puto
5000 CK ŻOŁNIERZY ADOLF HITLER, LAT 19 ADOLF LOOS ARMATY Z KANONIERAMI ARTUR SCHNITZLER BĘBNY CHORWACI CK GOSPODARKA CK KONIE, CK WOŁY i CK MUŁY CK OFICEROWIE CK POLICJA CK ROBOTNICY CK TOLERANCJA CK URZĘDNICY CZESI DWUGŁOWY ORZEŁ FIBRY FRANCISZEK JÓZEF I
ha!art nr 48
GAVRILO PRINCIP HOLOGRAM SISSI HUCUŁ HUGO VON HOFMANNSTHAL JOSEPH ROTH KARL KRAUS KAWALERZYSTA KOŃ KRAKUSI LEW TROCKI MINISTER WOJNY MONARCHOWIE NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY NEORENESANS NIEMCY NIEMIECKIE SAMOCHODY OSKAR KOKOSCHKA
− 89 −
POLACY SŁOWEŃCY THOMAS BERNHARD TURYŚCI CHŁONĄCY ATMOSFERĘ BELLE ÉPOQUE WĘGRZY WIATR HISTORII WIEDEŃCZYCY WIEDEŃSKA BOHEMA WIEDEŃSKA KANALIZACJA WILHELM II WŁOSI WOJCIECH KOSSAK WSZECHNIEMCY ZŁOTY HERB HABSBURGÓW ZYGMUNT FREUD
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Cesarskie sieroty Kaja Puto
akt i Luty 1908 roku. Rozpoczyna się rok jubileuszowy – mija sześćdziesiąt lat, odkąd Franciszek Józef I objął cesarski tron. Rocznica przypada dopiero w grudniu, ale urzędnicy obawiają się, że sędziwy Cesarz mógłby nie dożyć tej daty. Postanawiają więc zorganizować jubileusz w czerwcu. Franciszek początkowo nie chce się zgodzić – zdaje sobie sprawę z nacjonalistycznych niepokojów wstrząsających jego słabym gospodarczo krajem, który na świętowanie nie ma humoru ani pieniędzy. Lokalne dotąd konflikty przerodziły się w walkę ideologiczną, w której dominantą staje się wszechniemiecka i ksenofobiczna idea zbliżenia się Austro-Węgier i Rzeszy. Kochający swój wielokulturowy lud Cesarz jest jednak odległy od tego rodzaju myślenia. Ostatecznie daje się przekonać do jubileuszowego pochodu, na który zaproszeni zostają wszyscy obywatele Cekanii.
Typowe dla au-
✴
striackiego dialektu połączenie słów ja i nein, ‘tak’ i ‘nie’.
scena 1 Bal w Operze Wiedeńskiej. Sala herbaciana. Ściany zdobi dwudziestodwukaratowe złoto i jedwabne tkaniny z inicjałami Cesarza. MONARCHOWIE (integrują się, trapieni demokratycznymi ruchami) FRANCISZEK JÓZEF I (siedzi w kącie, bo nie chce się integrować z WILHELMEM II) CK URZĘDNICY Z Bożej Łaski Cesarzu Austrii, apostolski królu Węgier, królu Czech, Dalmacji, Chorwacji, Slawonii, Galicji, Lodomerii i Ilyrii, królu Jerozolimy etc., etc., arcyksiążę Austrii, wielki książę Toskanii i Krakowa, książę Lotaryngii, Salzburga, Styrii, Karyntii, Krainy i Bukowiny, wielki książę Siedmiogrodu, margrabio Moraw, książę Górnego i Dolnego Śląska, Modeny, Parmy, Piacenzy, Guastalli, Oświęcimia i Zatora, Cieszyna, Frulii, Raguzy i Zadaru, uksiążęcony hrabio Habsburga i Tyrolu, Kyburga, Gorycji i Gradiszki, książę Trydentu i Brixen, margrabio Łużyc Dolnych i Górnych oraz Istrii, hrabio Hohenembs, Feldkirch, Bregenz, Sonnenbergu, panie Triestu, Cattaro i Marchii Słoweńskiej, wielki wojewodo województwa Serbii, etc., etc., zróbmy pochód na jubileusz sześćdziesięciolecia Twojego panowania. FRANCISZEK JÓZEF I Jein*. THOMAS BERNHARD (na stronie) Austriak nigdy nie powie ani tak, ani nie. FRANCISZEK JÓZEF I Pochód. Kiedy ja połowę tych ziem straciłem. Btw o co chodzi z Jerozolimą? KARL KRAUS Czyż arystokracja mogłaby ociągać się ze wzięciem udziału, mieszczaństwo z płaceniem, a lud z przyglądaniem się? FRANCISZEK JÓZEF I No fakt. (obczaja, czy WILHELM II nie słyszy i cytuje Schillera) I gdybym zbity wrócił z bojowiska,
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
To prędzej u nich szłoby w odpuszczenie, Niż żem ich w Wiedniu zbawił widowiska. MONARCHOWIE (zaklinają świetlaną przyszłość monarchii, a monarchii naddunajskiej w szczególności) HOLOGRAM SISSI (tańczy walca) CK URZĘDNICY (umierają z nudów) OSKAR KOKOSCHKA wyłaźcie z żółtej zaśniedziałej wody w której żyjecie jak rafy korali horra wy woskowotwarzy o maskach z ciasta i brodach z czerwonego grzyba nadciąga burza nad zapomniane miasto gdzie zamknięci w pokojach ludzie wciąż śpiewają jak w klatkach zawieszone ptaki. scena 2 Ringstrasse przed gmachem opery. Neorenesansowe podcienie oświetla ostre światło. ADOLF HITLER, LAT 19 (ściska w spoconych rączkach rekomendację dla profesora Alfreda Rollera) ALFRED ROLLER (baluje w operze) ZŁOTY HERB HABSBURGÓW (czernieje) NEORENESANS (gryzie się z NEOBAROKIEM) THOMAS BERNHARD (wkurwiony wybiega z opery) Oni zachowują się jak marionetki, nie jak ludzie, jakby wszyscy cierpieli na jakieś porażenie! ADOLF HITLER, LAT 19 (ucieka zawstydzony) scena 3 Poranek. Plac pod pałacem Schönbrunn. WILHELM II pokazuje FRANCISZKOWI JÓZEFOWI NIEMIECKIE SAMOCHODY. NIEMIECKIE SAMOCHODY (jeżdżą wokół FRANCISZKA JÓZEFA I, epatując wszechniemiecką ideą) FRANCISZEK JÓZEF I Coś takiego nie przyjmie się w Austrii. akt ii Maj 1908 roku. Trwają przygotowania do jubileuszowego pochodu – budują się szpecące miasto trybuny dla widzów, a ceny żywności i kwater w centrum miasta rosną z powodu napływu robotników. Wzmaga to frustrację wiedeńczyków, którzy, jak wszyscy zresztą obywatele Cekanii, cierpią z powodu braku reform i stagnacji. Powodem takiego stanu rzeczy jest nie tylko zachowawcza polityka Cesarza, lecz również –
− 90 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Po Niemcach nadeszły kolorowe grupy dzikich ludów: Chorwaci i druciarze, włóczędzy i handlarze pułapkami na myszy, łajdacy, szlifierze, Huculi i Węgrzy. Tańczyli, muzykowali, połykali ogień i więże i okazywali Jego Cesarsko-Królewskiej Apostolskiej Mości swe przywiązanie.
Cesarskie sieroty Kaja Puto
ha!art nr 48
− 91 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Chciałbym mieć choć raz spokój! Rok 1866 [klęska w wojnie austriacko-pruskiej] był w porównaniu z rokiem 1908 prawdziwą przyjemnością! (unosi kwieciste spódnice słowiańskich kucharek) CK POLICJA (ochrania 82 tysiące wiedeńskich dzieci, które składają w Schönbrunn hołd FRANCISZKOWI JÓZEFOWI I, kołysząc girlandami kwiatów) WSZECHNIEMCY (wzniecają zamieszki przeciwko domowi habsburskiemu) CK POLICJA (no przecież się nie rozdwoi)
Cesarskie sieroty Kaja Puto
scena 2 Café Central. Panuje nobliwa atmosfera. Jest swojsko, pachnie dobrą kawą i Apfelstrudlem, gra się w szachy i bilard. WIEDEŃSKA BOHEMA (siedzi pogrążona w kontemplacji malowniczych krajobrazów
paradoksalnie – postępowy krok w kierunku równouprawnienia narodów. Wybory do parlamentu Austrii (której oficjalna, poprawna politycznie nazwa brzmiała „Królestwa i kraje reprezentowane w Radzie Państwa”) mają być odtąd powszechne, równe i wolne. Ponadto wprowadza się równouprawnienie języków i tematów – każdy poseł mógł przemawiać po swojemu i to przez nieograniczony czas. Zapomniano natomiast o tłumaczach. Rozbite ideologicznie i narodowo partie nie były w stanie stworzyć koalicji, posłowie chętnie więc zajmowali mównicę, blokując jakiekolwiek działania ustawodawcze. Wieczne kłótnie i niezrozumiałe szwargotanie stały się w Wiedniu popularnym widowiskiem. scena 1 Ringstrasse. CK ROBOTNICY wznoszą drewniane trybuny, zasłaniając pomniki, kolumnady, rzędy pilastrów, fryzy, tympanony, krużganki, gzymsy, balustrady, posągi w niszach, reliefy, kopuły i wieżyczki. CK KONIE, CK WOŁY i CK MUŁY (transportują drewno) CK ROBOTNICY (stukają młotkami w trybuny) WIEDEŃCZYCY (stoją wkurwieni w korkach) WIATR HISTORII
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 92 −
i metamorfoz własnej duszy) ZYGMUNT FREUD (myśli o WIEDEŃSKIEJ KANALIZACJI) WIEDEŃSKA KANALIZACJA (bije rekord świata, mając 2400 kilometrów długości) ARTUR SCHNITZLER Napełnia ich przeczucie końca świata gdyż koniec ten jest bliski. Zza okien słychać ryki zwierząt, trzask łamanego drewna i demonstracje. TURYŚCI CHŁONĄCY ATMOSFERĘ BELLE ÉPOQUE (znad torciku Sachera) A cóż to za hałasy? WIEDEŃSKA BOHEMA (ironicznie nie zwraca uwagi) LEW TROCKI (myśli o rewolucji) scena 3 Parlament. Na dachu cztery kwadrygi rozbiegają się we wszystkie strony świata. CK TOLERANCJA (panuje) HUCUŁ (powtarza po huculsku to samo przez trzynaście godzin) Posłowie tupią, krzyczą, dmą w gwizdki, dziecięce trąbki i rogi przeciwmgielne, kręcą korbami klekotek i potrząsają kołatkami. Wywiązuje się bijatyka. SŁOWEŃCY (piorą się z WŁOCHAMI) WŁOSI (piorą się z NIEMCAMI) NIEMCY (piorą się z CZECHAMI) CZESI (śpiewają)
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Kde domov můj, kde domov můj? POLACY (też śpiewają) Słuchaj jeno, pono nasi biją w tarabany. WSZECHNIEMCY (śpiewają najgłośniej) Fest steht und treu die Wacht, die Wacht am Rhein! FRANCISZEK JÓZEF I (burczy) Jeśli posłowie nie mają nic lepszego do roboty, niż kłócić się ustawicznie o sprawy narodowe, to niech przynajmniej mnie zostawią w spokoju. (trzaska drzwiami) ADOLF HITLER, LAT 19 (przypatruje się zgorszony)
scena 1 Hofburg, dziedziniec. FRANCISZEK JÓZEF I przedstawia szczegółowy program obchodów jubileuszu sześćdziesięciolecia swojego panowania. CZESI (wychodzą obrażeni, bo Rudolf Habsburg, pogromca Przemyślidów, ma iść na czele pochodu) WŁOSI (wychodzą obrażeni, bo odegrany ma zostać sławiący pokonanie włoskich rewolucjonistów Marsz Radetzkiego) WĘGRZY (wychodzą obrażeni, bo jak sławili Ferenca Józsefa w rocznicę pojednania się Austrii z narodem Arpada, to z Wiednia nikt nie przyjechał) CHORWACI (sylabizują z broszurki) „Chorwat, wspaniały wojak, szczególny talent przejawia w plądrowaniu cudzej własności. Tornister jego zawiera wszystko:
ha!art nr 48
scena 2 Dzień poprzedzający pochód jubileuszowy. Ulice Wiednia zalewają NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY. WIEDEŃCZYCY (wtf) To nasi? KARL KRAUS Jeśli austriackie narodowości wyglądają tak jak próbki, które dziś zagradzają nam przejście na wiedeńskich ulicach, to wydaje mi się, że wspólnym mianownikiem wiodącym ku porozumieniu może być brzydota. NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY (ustawiają się w kolejce po trzy korony przysługującej gościom pochodu diety) W okienku kartka: ZARAZ WRACAM. CK URZĘDNICY (uprawiają państwową filozofię dojutrkowania) THOMAS BERNHARD (na stronie) Udają, że pracują, grają nieustannie, tylko pozorując pracę. FRANCISZEK JÓZEF I (tkwi w spokoju na każdej marce pocztowej, na każdej monecie i na każdym stemplu) scena 3 Ringstrasse. Przed zasłoniętą drewnianymi trybunami historyczną zabudową wiedeńskich plant kroczy 12 tysięcy osób. 4 tysiące w kostiumach historycznych, 8 tysięcy w strojach ludowych, konie, woły, pojazdy i armaty. Kolejne tysiące tłoczą się wokół. BĘBNY
− 93 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Cesarskie sieroty Kaja Puto
akt iii Czerwiec 1908 roku. Organizacja pochodu wywołuje coraz większe kontrowersje. Socjaldemokraci krytykują subwencje państwowe, wszechniemcy – zlecenie sprzedaży biletów żydowskiej firmie, środowiska akademickie – zaproszenie awangardowych artystów do pracy nad scenografią, pacyfiści – rejwach na cześć bojowego oręża, zaplanowany na historyczną część pochodu. W europejskich mediach wybucha plotka, że anarchiści planują wywrócenie trybun. W efekcie trybuny przeznaczone głównie dla zagranicznych gości świecą pustkami. Urzędnicy rozpaczliwie proszą o bezpłatne zajmowanie miejsc wyhaczonych na Ringstrasse lepiej ubranych ludzi. Nie ma ich jednak zbyt wielu – z bogatych prowincji przybyli nieliczni obywatele, a część narodów odmówiła udziału w pochodzie. Ze wschodnich krajów koronnych przybyło za to kilkakrotnie więcej ludności, niż się spodziewano. Komitet płacił za podróż, noclegi i utrzymanie, co dla wielu obywateli Cekanii było jedyną w życiu szansą na zobaczenie stolicy. Wiedeń zaludnił nieporadny tłum onieśmielonych i zagubionych analfabetów.
od starego żelastwa i kobiecych sukien po treski, a nawet zegar stojący, będący później dumą w rodzinnej wsi”. (wychodzą obrażeni) NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY (też wychodzą obrażone, bo kolejność nie taka, Jan iii Sobieski niedoceniony, a husarzom organizatorzy powtykali w plecy kolorowe piórka z garderób operetkowych) KARL KRAUS Austriackie narodowości zjednoczyły się, by złożyć hołd, dlatego kłócą się o pierwszeństwo przy jego składaniu. WOJCIECH KOSSAK (wściekle wyciąga kolorowy szajs z husarskich pleców i ściąga z polskich majątków w Galicji jastrzębie pióra) FRANCISZEK JÓZEF I (przesuwa Rusinów przed Polaków, a Jana iii Sobieskiego przed Rusinów) NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY (wracają udobruchane) WSZECHNIEMCY Oto cierpiąca na jubileuszową tępotę Austria, która świętuje, zamiast się zastanawiać, komu zawdzięcza swoje cierpienie. FRANCISZEK JÓZEF I (cierpi z powodu kataru)
Cesarskie sieroty Kaja Puto
gustaw klimt | wysoka topola
rozdział 4 Mit(teleuropa)
HUGO VON HOFMANNSTHAL Tak się zagubiłem w sztuczności, Że martwym okiem oglądałem słońce, A martwym uchem nie słyszałem nic. akt iv Październik 1908 roku i aż do końca. Urzędnicy zmartwieni złym stanem zdrowia Cesarza i przeciętnym sukcesem pochodu postanawiają zrobić mu jubileuszowy prezent – dokonać aneksji Bośni i Hercegowiny. Krok ten wywołuje lawinę pretensji – wszechniemcy nie chcą kolejnych tysięcy słowiańskich buraków na swoim terytorium, socjaldemokraci krytykują bezsensowną przemoc, popierana przez Rosję Serbia obraża się za ukracanie jej jugosłowiańskich ambicji, a Turcja z niepokojem konstatuje formalne przypieczętowanie zajęcia jej terytoriów. Na sile zyskują nacjonalistyczne nastroje – w dzień jubileuszu sympatyzujący z panslawistycznymi ideami Czesi drą austriackie flagi i wrzucają je do Wełtawy, krzycząc: „Precz z Austrią! ”. Wszystko to kończy się I wojną światową. scena 1 Kolacja w kwaterze wojskowej. Na środku stół w stylu biedermeier. CK OFICEROWIE (śpiewają) Hercegowina, piękna kraina. Musimy ją zawojować dla (salut!) Cesarza Pana! Dla (salut!) Cesarza Pana i (salut!) Jego (nadal salut!) Rodzinę My musimy zawojować Hercegowinę! JOSEPH ROTH (na stronie) I żaden z carskich oficerów ani oficerów Jego Apostolskiej Mości nie wiedział wówczas, że ponad szklanymi kielichami, z których pili, śmierć krzyżuje już swoje kościste, niewidzialne dłonie. CK OFICEROWIE (wcielają pieśń w życie) Bośnię pokonamy przy pomocy kapeli muzycznej. 5000 CK ŻOŁNIERZY (pada trupem za kulisami) CK GOSPODARKA (dogorywa pod obcasem tureckiego bojkotu) WSZECHNIEMCY (fejspalm) FRANCISZEK JÓZEF I (siedzi w kącie i planuje połączenie Dunaju z Odrą, Wisłą, Wełtawą i Łabą) MINISTER WOJNY (uspokajając CK OFICERÓW) A kto miałby ją zrobić w Rosji, tę rewolucję? Może pan LEW TROCKI, który spędza całe dnie w Café Central?
(bębnią) FIBRY (gwiżdżą) ARMATY Z KANONIERAMI (warczą) KOŃ (narowi się i staje dęba) KAWALERZYSTA (ląduje w błocie) NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY (kroczą dumnie) KRAKUSI (idą na przedzie) FRANCISZEK JÓZEF I (w zwieńczonym złotą kopułą w kształcie korony pawilonie obitym gobelinami i jedwabnymi dywanami) Niepomiernie mnie cieszy, że ten wierny mi naród tyle setek swoich obywateli wysłał do Wiednia. NAJBARDZIEJ ZAKOMPLEKSIONE CK NARODY Živio! Trăiască! Niech żyje! Слава! Nech žije! ADOLF HITLER, LAT 19 :o WSZECHNIEMCY (markotnie) ADOLF LOOS W uroczystym pochodzie idą narodowości, które nawet podczas wędrówki ludów uchodziłyby za zacofane. Szczęśliwy kraj, który nie ma takich spóźnialskich i maruderów. Szczęśliwa Ameryka. WIEDEŃSKA BOHEMA (ironicznie siedzi na chatach)
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
scena 2 Czas i przestrzeń rozciągają się. GAVRILO PRINCIP (poleruje Browninga M1910 kalibru 7,65 mm o numerze seryjnym 19074)
− 94 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
FRANCISZEK JÓZEF I (czuje się zmęczony) HUGO VON HOFMANNSTHAL Biegnie wiatr wiosenny przez puste aleje, dziwne rzeczy dzieją się w jego powiewie. WIATR HISTORII Bella gerant alii, tu, felix Austria, nube! * FRANCISZEK JÓZEF I E tam. WIATR HISTORII (porywa DWUGŁOWEGO ORŁA) DWUGŁOWY ORZEŁ (zaciska kurczowo złote jabłko i brzęczy łańcuchami) scena 3 Grób FRANCISZKA JÓZEFA I. Ciemno. FRANCISZEK JÓZEF I (nie żyje) Cóż takiego się stało, jak świat mógł się tak zmienić? Otóż zmienił się – wyglądał wciąż jeszcze jak przedtem, domy, pola, niebo, księżyc były jak zawsze, ale gdzieś tam poza rzeczami nastąpiła zmiana. Widzialne pozostało takie samo, tylko niewidzialne całkiem się odmieniło, świat przekształcał się wewnątrz ludzi, rozpadał się, ginął. Był to koniec świata.
Cesarz Franciszek Józef I w stroju polskim
kurtyna**
W tekście pojawiają się cytaty z książek: Konstanty Gebert, Dziesięć dni Europy, Elisabeth Grossegger, Der Kaiserhuldigungsfestzug, Brigitte Hamann, Wiedeń Hitlera, Karl Kraus, Die chinesische
✴
Mauer, Ewa Kuryluk, Wiedeńska apokalipsa, Gerhard Roth, Podróż do wnętrza Wiednia, Claudio Magris, Dunaj oraz innych, których autorstwo zostało zaznaczone nazwą postaci.
„Niech sobie inni prowadzą wojny, ty, szczęśliwa Austrio, zaślubiaj”. Parafraza Owidiańskiej pochwały walki miłością Protesilasa stała się narzędziem szyderstwa państw ościennych, wytykają-
✴✴
cych Austrii eskapizm militarny i ekspansywną politykę mariażu. U schyłku Austro-Węgier maksymy tej używano w kontekście oderwania polityki Cesarza od rzeczywistości i zamiłowana do bali.
ha!art nr 48
− 95 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Tablice ciągle płoną jędrzej morawiecki
Miała być środkowoeuropejska Trzecia Droga, kraina nieskończonych źródeł tolerancji, gejzerów duchowości, ziemia obfita i szczęśliwa. Miało być niepasteryzowane, ale tanie lokalne piwo zagryzane cebulą. Miała być zaradność, odporność na cierpienie, szorstka dobroć. Do tego ekologia, kartoszka, ziemia, dusza.
Tablice ciągle płoną Jędrzej Morawiecki
– Naprzód, dziwko! – krzyczy z rozpaczą mój dobry kuzyn, człowiek o pięknej twarzy i zbyt miękkim sercu. Czerwona łada dusi się na lewym pasie, szarpie. Prędkość spada ze stu dwudziestu do sześćdziesiątki, kuzyn znów krzyczy. „Ósemka” łapie do gaźnika paliwo, nabiera pędu, by za chwilę po raz setny zadławić się ruskim kaszlem. Może bierze powietrze? Nie powinna, przewody nie są stare. Palec od zapłonu czysty, świece też czyste, kable nie biją po rękach lewym prądem. Powinno być dobrze. Powinna jechać. Musi jechać. Tym bardziej
więzienia. Bo że wsadzą – nie mieliśmy wątpliwości. Wsadzą ich, a potem i my siedzieć będziemy, taka była kolej rzeczy. Taka miała być droga za siódmą górę, do krainy lepszego świata, do alternatywnej Europy Wschodniej. A może Środkowej, mniejsza o nazwę. Chodziło w każdym razie o utopię nonkonformizmu, o szlachetność cierpienia, ukochanie szarości. A potem nastał dziwny rok 1989. Wszystko poszło nie tak. Nie załapaliśmy się na więzienie ani nawet na kolportaż ulotek. Z nocnego gadania
że oni czekają z drugiej strony granicy. Byle pokonać te 600 kilometrów, byle wydostać się z betonowej autostrady, z przeklętego szlaku bez zjazdów, byle uciec ze złowrogiej poniemieckiej dwupasmówki, patrolowanej przez policję i chciwych laweciarzy. – Jedź, suko, jedź! – krzyczy znów mój starszy kuzyn w czarnym, wełnianym golfie, a ja milczę. Nie słyszałem nigdy, żeby tak krzyczał, nie widziałem go w takiej frustracji. Wiem jednak, że dotrzeć musimy, że ładę trzeba sprzedać Ukraińcom. Kolejną, czwartą, ostatnią już. Bez tej transakcji nie będzie dolarów, bez dolarów nie będzie ambasady, bez ambasady nie uda się ucieczka. ✴ Marzyliśmy o Europie Środkowej. Dziwnej, niespójnej, tajemniczej. Szeptaliśmy o niej, podczytując emigracyjne książki rodziców. Słyszeliśmy, jak co noc z zadymionego pokoju mruczy Radio Wolna Europa. Widzieliśmy babcię, przepisującą na maszynie serwis „Solidarności Walczącej”. Chłonęliśmy tomy Uncaptive Minds. Dyskutowaliśmy w gorączce o dzikiej Rumunii, o przedziwnej i strasznej Albanii, flirtującej jednocześnie ze Związkiem Radzieckim i Chinami, o cukierkowej, wyśnionej Jugosławii, o zielonych, płaskich Węgrzech. I o zsrr, krainie złowrogiej, okrutnej, obfitej jednak w mleko skondensowane, w rakiety oraz elektroniczne gierki z wilkiem i z zającem.
dzieciaków zbudziliśmy się nagle na wielkim bazarze Europy Środkowej. Przyszła radość piractwa. Zalew punka, zinów, dziwacznych książek i tekstów. Renesans narodowych subkultur. W „Machinie” ukazała się płyta Barszcz ukraiński. Wytwórnia „Koka” wypuszczała koleje tytuły. My miksowaliśmy kasety i kompakty z Bałkanów i Rosji na panslawistycznych dyskotekach. Próbowaliśmy archaicznego śpiewu. Zaczytywaliśmy się Stasiukiem, chłonęliśmy Havla. Uwierzyliśmy w Trzecią Drogę. W wyjątkowość Europy Środkowej. Jeździliśmy jednak również do sekt, do Taizé, na zjazdy Europejskiego Parlamentu Młodzieży, Bóg wie, gdzie jeszcze. Na Zachodzie rozpoznawaliśmy się na odległość. Z eurodelegatem z czeskiej młodzieżówki, na przykład, zwąchaliśmy się przy stołówkowym kuble (w taki sam sposób zgniataliśmy jednorazowe kubki przed wyrzuceniem do śmietnika). Czech ów wyjątkowo żarliwie wierzył w Nowe Królestwo: „Jesteśmy tygrysem – przekonywał – mamy coś, co oni stracili. Przestawimy Europę. Doświadczamy prawdziwej rewolucji”. ✴ Tak. Mamy coś, co tamci utracili. Umiemy otwierać zacinające się zamki, watować porcelanowe bezpieczniki, ogrzać dom owijką z pobliskiej fabryki. Wiemy, jak odpalić samochód z zabrudzonymi świecami i przebiciem na kablu. Nie wiemy co prawda, co zrobić, kiedy łada się dławi na autostradzie. A może jednak? Trzeba jechać, wyczuć gaz, pilnować obrotów. – Naprzód.
Później kuzyn o anielskiej twarzy i szaro-niebieskich oczach wyciągał katalogi samochodów, przysyłane przez zachodnie koncerny („Please, send me one prospect, I really like your cars”). Na kredensie obłożonym zagranicznymi puszkami charczał Laibach i Tangerine Dream. Podrabiany „panascanic” ciągnął metalowe i chromowe kasety, a my rozprawialiśmy w głęboką noc. Budowaliśmy Nowe Królestwo. Spajaliśmy w bajkową całość Krainy Środka, które kiedyś (nie za naszego życia raczej) będą wolne i solidarne, zachwycą świat lepszymi ikarusami, zmodernizowanymi škodami, wskrzeszonymi projektami zablokowanej przez Rosjan syreny sport i prezentowanego w „Młodym Techniku” beskida. A także cudownie ekologiczną żywnością, zapierającymi dech w piersiach statkami, morzem lasów, otchłanią zbóż, pracowitością chłopów i niezłomnym hartem ducha inteligencji. Kiedy było już zupełnie późno i dopadały nas lęki, rozmawiałem z kuzynem i o tym, kto zajmie się mną i siostrami, gdy rodziców wsadzą do
Granica nerwowa. Rozmowy z celnikami paskudne. Drobne szarpaniny, teatralne groźby. W końcu zgarniamy do paszportów pieczątki: te dobre, bez misia. Czekają zaraz za szlabanem. Są inni. Niepokojąco serdeczni. I twardzi w środku. Ukraina po Kuczmie wyraźnie się zmieniła. Przygraniczny kryminał zjadł cwaniaczków i desperatów. Czerwonolicy nabywca naszej samary nie przypomina w niczym wąsatego nauczyciela z Żółkwi, któremu poprzednio sprzedałem siódemkę z zaspawanymi przewodami hamulcowymi (na wymianę układu nie stać przecież nikogo; ostrzegałem go zresztą, że hamulec działa tylko na jedno z czterech kół). Ci nie pytają o nic. Parkują naszą ładę tuż pod budynkiem pograniczników. Kręcą nosem na tapicerkę w ryżym kolorze. Zbijają cenę do 600 dolarów. Odkręcają polskie tablice, łamią je, przytwierdzają nowe. Pakują nas znów do samochodu (trzeba jeszcze parę spraw obgadać).
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 96 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Odpalają samarę, wyciągają do końca ręczne ssanie, auto przestaje szarpać. Ruszamy w noc. W kabinie czuć pot, pieprzówkę, ojcowskie ciepło skórzanych kurtek. Ukraina znikła w czerni. Dokąd nas właściwie wiozą? Gdzieś w lesie tłumaczą nam, jak działa taryfikator – ile kosztuje wymazanie nazwiska z systemu służby granicznej, jak i kiedy zgłaszać fikcyjną kradzież polskiemu ubezpieczycielowi, jakie marki schodzą najlepiej, jak będziemy się dzielić. Nęcą syntetycznym kawiorem na handel. Wyciągają lewe paszporty – ten słowacki właśnie ktoś zgubił. Te cztery też. Kuzyn łapie się za głowę, pozostaje w tej pozie jakiś czas, przestrach zmienia się w zadziwienie, zdziwienie przechodzi w litość – nad światem, nad sobą. Głaszcze się czule po swoich brązowych włosach, poprawia kucyk. Myśli już pewnie o powrocie, dzieciach, ambasadzie. Ja – o piwie i noclegu na dworcu (do ogrzewanej poczekalni da się wleźć przez okno). Milczymy. Ukraińscy koledzy zapraszają na dziwki, chcą skręcić do domu wypoczynkowego. My wolimy prosto do Lwowa. – Jedź! Łada mruczy jak kot. Jest czarno, ciasno, gorąco. ✴ Coś się bezpowrotnie kończy. Już za chwilę zaczniemy rozumieć, że nie
Dopiero później, po pierwszej podróży do Rosji – odkrywam azjatyckiego hippie-punka, Wiktora Coja, Czyża, Maszynę Wriemieni. A także falę moskiewskiego hip-hopu. I madmaksowską przestrzeń. Euforię poradzieckich zmian i rozpacz gnijącego zsrr, która dla przybysza z zewnątrz kojarzy się z surwiwalem, z nieskończoną głębią szarości. My ją już bezpowrotnie tracimy, zaszpachlowano ją w Polsce pośpiesznie żarówiastym akrylem. Wschodu nie ogarnęła jeszcze histeria maskowania upływu czasu, przymus skrywania starości. Tak się przynajmniej zdaje. Wydaje się, że nasze Królestwo zmieniło lokację: skoro u nas świeżości brakuje, skoro tutaj się dusisz ciasnym europocentryzmem – jedź dalej, głębiej, w stronę zdewastowanego Mordoru. Bo Mordor to przecież fasada, wystarczy wydostać się poza mury Kremla, zanurzyć się w monumentalnych miastach, w magmie blokowisk, wyjść na dzikie pola, ruszyć pociągiem przez niekończące się lasy. Naprzód! Europy Środkowej szkoda, to prawda. Przytulniej tu było i cieplej. Krainy Środka okazały się jednak niedorysowane, mgliste, mało poważne. Widziane ze Wschodu przypominają ogródki działkowe, zaludnione przez gipsowe krasnale.
mamy wspólnego doświadczenia. Podobieństwo to nie identyczność. Zwiodła nas iluzja braterstwa. Niebawem pojmiemy, że kolonizowano nas różnie: u nas były indywidualne gospodarstwa, w republice obok nie było kartek w sklepach. U nas było mniej słonecznego koniaku i kolorowych lentilków, na południu mniej wolności. U nas na lekcje religii w głębokiej komunie chodziło 80% uczniów podstawówek, w Czechosłowacji kleryków posyłali do kopalni uranu, a w zsrr do zsyłki wystarczyło czasem posiadanie Biblii. Łączyła nasze pokolenie antysystemowość. Cnota cwaniactwa. A także wspólne marzenie o tych samych samochodach, tych samych aldikach, bananach, pornosach, proszkach do prania i dziwnie włochatych owocach kiwi, które przysyłali nasi ojcowie, próbując łatać egzotyką rozłąkę saksów. Z Zachodu docierały tu ciuchy, soczki rozdawane na parafii, świerszczyki, czekolady z orzechami, pomarańczowy ser i przechodzone kolorowe telewizory w ogromnych drewnopodobnych obudowach. Tyle że to, co rozumieliśmy jako Zachód, to, czego w Zachodzie się baliśmy, czym gardziliśmy i czego pragnęliśmy, dotyczy w dużej mierze Zachodnich Niemiec, nie całej Europy. Do Niemiec ruszyli dolnośląscy chłopcy na jumę. Z Niemiec przywieźli pierwsze górskie rowery i levisy strach, że wróci to, co było kiedyś. Ten strach jest w każdym z nas. W latach pięćsetjedynki, wynoszone w reklamówkach wyłożonych folią aluminiową. sześćdziesiątych pisało się na dłoni cyfrę ołówkiem chemicznym i stało Z niemieckich tirów spadał towar. Do Niemiec wreszcie jeździliśmy na po nocach. Ale bywało, że i tego chleba zabrakło. Zawsze jednak były skłoty i kwaszone techno-party. Skąd natomiast pochodziła broń, którą ziemniaki. Rozdzielał je pyzaty instruktor komitetu miejskiego partii. sprzedawali panowie w oplu kadecie, zaparkowanym pod liceum? Bóg Dawał każdemu działkę: obsiewaj, pracuj, jedz, milcz”. Walery Pawłowicz raczy wiedzieć. Skąd brały się radia z wyprutymi nerwami? Wiemy my. przetrawia w sobie pokoleniowy strach, wierzy jednak, że wszystko minie, Skąd fałszywe pieniądze, sprzedawane w szkole za jedną trzecią nomi- że na poletkach Syberii zakwitną róże. „Po kartoszkę będzie się chodzić do nału? Dowiedzieliśmy się z lokalnej prasy. Skąd lekko używane, jeszcze supermarketu. Ziemniaki będą tanie, wymyte i zafoliowane”. ciepłe martensy, dostarczane w dniu złożenia zamówienia? Nie chcemy Pracownica miejscowej galerii zapewnia z kolei, że pora miłości to nie wiedzieć nigdy. wiosna, a jesień – bo kiedy napełnisz już spiżarnię, przychodzi czas, żeby Od Ruskich można było kupić granaty – zanim wynieśli się z poligonu się kochać. Ludmiła Polieżajewa – zastępca redaktora naczelnego miejskiej na Zwycięskiej. I spirytus „Royal” – przesączany przez granicę. To chyba gazety – widzi te sprawy jeszcze inaczej. Ziemniaki to nie miłość. I nie wszystko. strach. Kartoszka to duma. „Stawiasz na stół garnek okrągłych, parujących ✴ ziemniaków i czujesz, że karmisz rodzinę. Że razem zapracowaliście na
ha!art nr 48
− 97 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Tablice ciągle płoną Jędrzej Morawiecki
A może naszą Europę wystarczy inaczej nazwać? Może ona nadal istnieje, ale jest Wschodnia? Może zakładamy tylko maski, udajemy, odtwarzamy nieudolnie to, co udało się nam podejrzeć na saksach i wystawkach? Scytyjskiej nostalgii nie da się przecież wykorzenić proeuropejską akcją edukacyjną w „Gazecie Wyborczej”, jednym głosowaniem w referendum i unijnymi folderami wypuszczanymi masowo pod koniec roku, by zdążyć z rozliczeniem dotacji. Ciągnie nas za Bug. Szukamy łapiącej za duszę melodii języka, dajemy się uwodzić mirażom podobieństw kulturowych, przed którymi w Wilczym notesie przestrzegał Mariusz Wilk. Wschód końca lat dziewięćdziesiątych ma nas wyzwolić z własnych lęków, uprzedzeń, fobii. Uczyć wzajemnej koegzystencji wielu nacji Europy i Azji. Drwi przy tym z wąskiej wizji nowoczesności i teorii nieuniknionej sekularyzacji. Obiecuje wyemancypowanie z marności, z sujety, zgiełku. Zachwyca polifonią, odwagą utopijnych eksperymentów. Zaraża rozbawieniem materią, szydzi z racjonalności. ✴ Podczas swojego pierwszego wyjazdu na Syberię w 1998 roku nagrywam radiowy reportaż Kartoszka, który opiszę później w Łuskaniu światła. Chodzę po opustoszałym Abakanie. Większość mieszkańców miasta wyjechała zbierać ziemniaki. Dyrektor lunaparku Walery Pawłowicz, który dał swym pracownicom wolne na czas wykopków, tłumaczy: „Rosjanie się boją i ciągle ryją w ziemniakach. Wszystko przez głód, wszystko przez
Tablice ciągle płoną Jędrzej Morawiecki
rozdział 4 Mit(teleuropa)
drugi syberyjski chleb – na własne ziemniaki. I przychodzi zespolenie”. Uważa, że Rosja dzięki kontaktowi z ziemią zachowuje człowieczeństwo: „Zapłata za cywilizację jest nieunikniona. Psychologia urbanistyczna to cynizm. A cynizm to oziębienie duszy. Człowiek staje się potężnym społecznym biorobotem”. Polieżajewa mówi coraz głośniej, coraz jaśniej skrzą się jej oczy, dziennikarka sięga do Tołstoja, do Dostojewskiego: „Zachodni człowiek mało o tym myśli. Dla niego nawet religia to moralizatorstwo. To nie ma nic wspólnego z tym, czym w rosyjskim rozumieniu jest dusza. Być może właśnie dlatego mówią, że Rosja ma historyczną misję – cierpienie duchowe. Nawet gdyby gospodarka nie była tak rozchwiana, Rosja i tak szłaby swoją drogą”. Walery Pawłowicz z miejskiego lunaparku powtarza jednak: „Przez cały czas boję się, że ktoś tam na górze straci zdrowy rozsądek i, nie daj Boże, wrócimy do przeszłości. To byłoby straszne”. A Polieżajewa wtóruje mu, sięgając tym razem do Puszkina: „Nie daj Bóg ujrzeć znów rosyjski bunt. A stanie się to na ogromnych obszarach. Jednocześnie i nieoczekiwanie”. ✴ W Rosji rewolucja nie nastąpiła. Pojawiły się natomiast wymyte kartofle. Polska weszła do Unii. Przestaliśmy spawać przewody hamulcowe. Nie opłaca się już bić numerów, omijać liczników, montować magicznych
Stoi więc Chrystus, Matka Boska, a przed nimi miedniczka z krwią i gałązki. Tymczasem w kolejowym korytarzu kobieta z sąsiedniego przedziału wyrzeka długo na Rosję. Później prosi o pomoc. Przenosimy jej bagaże, ona dziękuje: na Boga i Krzyż Chrystusowy. Borys: Na Rosję pani wyrzeka, ale o pomoc Rosjan prosi. Ona: A kogo mam prosić, jak sama jestem z Rosji? Kiedy przejeżdżamy Białoruś, Borys opowiada o radykalnych wariantach prawosławia. O resentymentach radzieckich, upiornych hybrydach prawosławno-stalinowskich, o zwolennikach Iwana Groźnego, którego wysławia się za jego metody krzewienia religijności. – To na razie margines. Nurt antyinteligencki. Oni sami są co prawda częścią inteligencji, zwalczają jednak „wykształciuchów”. Oleg Borodkin napisał w swoim wierszu: Rozmowa z wami rodzi spleen i tak niemiło suszy skórę. Każdy normalny obywatel Winien wam plunąć w podłe mordy. Po cóż całować was, w objęciach trzymać pozwalać zdychać w naszych łóżkach? Inteligentów trzeba nam zabijać Topić w klozecie, łaźni i burdelu. gniazdek elektrycznych, odwracać cienkimi jak włos drucikami kierunku pracy wodomierza. Pociąg toczy się w stronę stolicy. Borys mówi tymczasem, że zbierał dla Kuzyn mieszka od lat w usa. Do Ameryki wyjechał z całą rodziną zaraz celów badawczych ikony Iwana Groźnego i Rasputina. Nie wyrobił jednak po sprzedaży łady. emocjonalnie. Szlag go trafiał, kiedy na nie patrzył. ✴ Skład zwalnia, wpełza w rudą mgłę. Przekraczam znów granicę. Kompaktowy wagon, zestandaryzowany Tym razem jadę do Rosji inaczej niż zwykle. Wymęczony jestem ciąniczym pasażerski kontener, podzwania metalowym sufitem, rezonuje głym relatywizowaniem, zaprzeczaniem własnym sądom. Mariusz Wilk nieznośnie. Siedzę w przedziale z płowowłosym religioznawcą Borysem. dziesięć lat temu tłumaczył, że totalitarne państwo rodzi się u nas, nie na Oglądamy na jego laptopie święty las ludu Mari. Wierni zarzynają barany, Wschodzie, że to my obwijamy się zwojami kabli, osaczamy kamerami, krew z gardeł ciecze do garnków, zwierzęta wierzgają. Wcześniej polewano wszędzie zostawiamy elektroniczne ślady, broczymy historią własnych kont, je przez trzy godziny wodą. Należy to czynić aż do momentu, kiedy się numerami transakcji z kart kredytowych, pinami, billingiem. Wszystko się wzdrygną, dopiero wtedy można je uśmiercić. od tego czasu zmieniło. Kreml przechwala się coraz głośniej stworzeniem – Mari uważają, że są bardziej cywilizowani niż my, bo proszą barany cyberarmii informatyków gotowych do służby imperium. Zaczyna się o przebaczenie – tłumaczy Borys, przewija nagranie, teraz widać las, kotły, również w Rosji mówić o scentralizowanej bazie danych dla dzieci – mają świąteczny stół. Na stole ikony prawosławne, które odgrywają rolę bóstw. być tam jakoby gromadzone stopnie, oceny za zachowanie, adnotacje
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 98 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Ciągle mieliśmy niedokończone dyskusje przedwojenne. Biadolimy nad własną prowincjonalnością. Zachłystujemy się odgrzewanymi koncepcjami, stroimy w znoszone kostiumy. Nie jest jednak źle. Można toczyć dalej walkę o przestrzeń do rozmowy. O własne miejsce w centrum Europy. Zapełniać półki nowymi książkami. Nie będziemy chyba jednak czynić tego razem. Nie dokonamy zmiany w ramach idei Środka. Václav Havel, który przyznał, że dysydenckiej koncepcji Europy Środkowej nie udało się wcielić w życie, mówił w 2004 roku w rozmowie z Klarą Klinger: „Nie stałoby się nic strasznego, gdybyśmy się nawet w ue rozpuścili. Nie unosi się nad nami żaden straszny los jak w antycznej tragedii. Albo otworzymy się bez ograniczeń na konsumpcyjność naszych czasów, będziemy budować kolejne supermarkety, a po naszych autostradach zacznie jeździć coraz więcej ciężarówek, albo powiemy sobie: dość tego! To tylko i wyłącznie nasz wybór. Naciski, jakim podlegamy, to jedynie forma kuszenia ekonomicznymi zyskami”. W tej samej rozmowie Havel powiedział również: „Już nikt się nie dowie, czy istniała możliwość innego odbudowania środkowoeuropejskiej polityki. Ideały, atmosfera wielkich zmian i wydarzeń z roku 1989 czy 1990 w znacznym stopniu zniknęły, zostały roztrwonione. Wszystko jest teraz inaczej. Ale czy tak musiało
o uginających się od towarów osiedlowych sklepikach, o zdrowym bimbrze, supertanich samochodach, solidnych, nieindyjskich „tatach”, naprawianych przez mechaników o złotych rękach i wielobarwnych zębach. Miało być niepasteryzowane, ale tanie lokalne piwo zagryzane cebulą. Miała być zaradność, odporność na cierpienie, szorstka dobroć. Do tego ekologia, kartoszka, ziemia, dusza. W Polsce żywotna pozostaje pogarda – dla Zachodu i Wschodu. Dla Zachodu – bo jest durny, rozdelikacony, bo nie przeżył komunizmu, bo nie rozumie niebezpieczeństwa płynącego ze Wschodu. Wschód natomiast – nędzny jest, bo utracił wolność. Bo nigdy jej nie zyskał. Bo tam żyją niewolnicy cara. My żyjemy w Środku. Zmagamy się z kompleksami żywionymi wobec sąsiadów z obu krańców mapy. Mogło być jednak znacznie gorzej. Dzięki bibule i emigracyjnym książkom, zalegającym ciągle półki wielu domów, dzięki drugiemu obiegowi, wymianie myśli, dzięki integracji opozycji demokratycznej – wykształciliśmy po 1989 roku dwa dominujące nurty: konserwatywny i liberalny, lewicowy i prawicowy, klerykalny i antyklerykalny (co by się pod tymi etykietkami nie mieściło). Nie udało się niestety dzięki „dysydenckiej mądrości” wypracować nowej formuły. Stare polaryzacje zawłaszczają dyskusję, nieznośnie ją tabloidyzują. Wracamy więc znów do batalii o aborcję, in vitro, o lekcje religii w szkołach. Prawica utraciła nie-
być czy nie musiało – na to pytanie nigdy nie znajdziemy odpowiedzi”. ✴ 2014 rok przewrócił świat. Media wypełniły doniesienia o ofiarach wojny na Ukrainie, o Putinie, Palestynie, Syrii, Państwie Islamskim. Dziennikarze piszą również o nowej fali emigracji. Nie tylko rosyjskiej. Kolejna ewakuacja na Zachód ma ponoć dotyczyć również młodego pokolenia Polaków. W Rosji tymczasem straszy się ciągle Gejropą. Usuwany jest właśnie pomnik iPhone’a – decyzja zapadła po tym, jak Tim Cook – szef Apple'a – wyznał, że jest gejem. Jedna z wokalistek Tatu powiedziała, że nie wyobraża sobie, by jej syn był homoseksualistą. Wyobrażony Wschód popada w mroczną anomię. I skrywa ją gniewnie, zamykając wrota przed obcymi. ✴ Wiemy już, że nie ma jednego Wschodu i jednego Zachodu. To krainy utracone, to niezrealizowane kierunki. Nie udała się nam ucieczka ładą z pola bitwy. Kuzyna z usa słyszę czasem na Skypie. Różnica czasowa utrudnia jednak komunikację. Łatwiej już dzwonić do Rosji, do Moskwy szczególnie. Religioznawca Borys jest ponury. – Nie doceniliśmy tego, co miało być tylko na marginesie. Nie rozumieliśmy, że marginalne normy były awangardą. Inteligentów trzeba nam zabijać Topić w klozecie, łaźni i burdelu.
przewidywalność i nonkonformizm „Frondy” ze swego pierwszego okresu. Skryła się w twierdzy razem z najzacieklejszymi i najbardziej pysznymi piewcami katolickiego integryzmu. Lewica z kolei nie dokuśtykała daleko poza poczciwe czasopismo „Lewą Nogą”. W wersji partyjnej – pozostaje historycznie skompromitowana, niezdolna odwołać się do klasy robotniczej. W swoim szlachetniejszym wariancie – bezradna jest i rozdrażniona, zbuntowana wobec niechcianych, zapasionych rodziców. Ale także hipsterska, mieszczańska, proeuropejska we własnym mniemaniu. Boi się ciągle chamstwa. Chłoporobotników z Cyfrowym Polsatem. Nie udało się rozliczyć patologii transformacji. Jej ofiary skuliły się, zgorzkniały. Niektóre utonęły w spiskowym szaleństwie. Grzeją się własnym ciepłem w kółkach przyjaciół jedynej prawdziwej radiostacji i w facebookowych kręgach niepokornych. Większość z nich zamilkła jednak. Dokonuje w samotności bilansu bankructwa rewolucyjnej utopii.
ha!art nr 48
Borys mówi o wstydzie. Przygnębieniu. O depresji intelektualistów. A potem o swoim wyjeździe do Unii Europejskiej. Na Zachodzie przesiedział szaleństwo 2014 roku: zajęcie Krymu, pierwszą falę imperialnej gorączki. – Patrzyłem na sklepy w krajach nadbałtyckich, śledziłem przepisy, standardy uczelniane, parametryzację, anglojęzyczne listy punktowanych artykułów. Przecież to też jest kolonizacja! Racja, Borys, racja. Ale jednak lepsza. Najlepsza z dostępnych opcji. Wylogowuję się ze Skype’a. Potem jeszcze przerzucam w otępieniu karty w przeglądarce internetowej. Tablice na fb stoją w ogniu. Sarmacja ściera się znów z okcydentalistami. Internauci odgrywają Powrót posła. Bitwa trwa. Nie ma już jednak Środkowej Europy.
− 99 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Tablice ciągle płoną Jędrzej Morawiecki
o specjalnych zdolnościach. Tymczasem na Nowym Arbacie wywieszą niedługo portrety zdrajców ojczyzny – wśród nich dziennikarzy, pisarzy, których teksty tłumaczyłem, solistów, których śpiew spijałem z taśm magnetofonowych. Mocarstwowość uwiera coraz bardziej. Ten świat inaczej przeżył przełom, podąża w innym kierunku. Inną cenę płaci za bankructwo własnej utopii. Środek nosi w sobie traumę okupacji, mit solidarności, etos walki o niezależność, piętno kolonizowanych. Wschód: niezrealizowane pragnienie rewolucji i jednocześnie przeraźliwy strach przed rewolucją. Wschodni etos odwołuje się do pionierstwa, przetrwania w warunkach permanentnych represji. A także radości z nieskończonych podbojów. Nieuświadomionego zapału kolonizatora. Karleją wizje słowianofilskie. Więdnie zauroczenie Wschodem. Umiera wizja Środka. A kiedy utopia umiera – wpada w ramiona radykałów, szaleńców, plantatorów spiskowych teorii. Zdziwaczał nam panslawizm. Nie zrealizował się zdrowy, konstruktywny antyokcydentalizm, czy może raczej: okcysceptycyzm, altereuropeizm. Miała być Trzecia Droga, kraina nieskończonych źródeł tolerancji, gejzerów duchowości, ziemia obfita i szczęśliwa. Miała być bajka o bazarach,
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji (fragm.) martin pollack | tłumaczenie: karolina niedenthal
W Krakowie policja uniemożliwiła dalszą podróż całej grupie chłopów z rosyjskiego zaboru Polski, ponieważ nie mają przy sobie żadnych środków płatniczych.
Cesarz Ameryki (fragm.) Martin Pollack
Tłumaczą się, że chcieli jechać do Brazylii, bo u nich na wsi mówiono, że to obowiązek każdego chrześcijanina szerzyć prawdziwą wiarę pośród dzikich. Rosyjski car miał podobno dostać rozkaz z Rzymu i musi w tym celu wysłać swych Polaków za morze. Zwróci im potem w Bremie, tak im mówiono, wszystkie koszty podróży, a poza tym dostaną jeszcze kwit na duży kawałek ziemi w Brazylii. Kto im to opowiadał? Tego nie wiedzą, ale owa wieść lotem błyskawicy obiegła wszystkie wsie. Agenci, przemierzając rusińskie wioski w Galicji, opowiadają chwytającą za serce historię o następcy na cesarskim tronie, ukochanym księciu Rudolfie. Książę wcale nie zginął wraz z piękną Marią Vetserą w pałacyku Mayerling, lecz wyjechał do Brazylii, by zbudować tam wielkie cesarstwo, które teraz chciałby zasiedlić swymi kochanymi Rusinami. A więc nuże do Brazylii! Nowy cesarz Brazylii Rudolf przyjmie ich tam z otwartymi ramionami, chce się w ten sposób odwdzięczyć za okazaną mu wierność. (Następca tronu często przebywał w Galicji i był tu, przede wszystkim przez Ukraińców, bardzo lubiany). Jego ojciec, wiedeński cesarz, miał obiecać, że pomoże synowi w sprowadzeniu za morze nowych poddanych. Tłumy biednych chałupników i robotników dniówkowych pielgrzymują do starostw, by zaświadczyć o swojej gotowości do podróży. „Bogu niech będą dzięki, że nie zapomniał o biednych ludziach! Oto jesteśmy, wieźcie nas do Brazylii!”. Niektórzy agenci przywdziewają urzędowe uniformy i chodzą od wsi do wsi w asyście dobosza, by uroczyście odczytać rozkaz księcia Rudolfa, z którego wynika, że trzeba natychmiast wszystko porzucić i jechać czym prędzej do Brazylii, gdzie każdego czeka raj na ziemi. Są tam tak zwane drzewa mleczne, wystarczy tylko naciąć, a już płynie z nich świeże mleko, nie trzeba więc krów, można sobie darować uciążliwy obrządek oraz dojenie; większe prace domowe, takie jak sprzątanie, gotowanie i zmywanie, wykonują małpy, a te naturalnie nie wymagają żadnej płacy, zadowolą się kilkoma świeżymi owocami, które można zerwać tuż za drzwiami. W Brazylii nie trzeba siać, można od razu zbierać plony. Złoto znajduje się wszędzie, wystarczy tylko trochę pokopać. Agenci pokazują zdumionym
ludziom złote monety, mówią, że podarowali je im „brazylijscy panowie”, którzy mają nimi wypchane kieszenie. Rozpoczyna się prawdziwy obłęd emigracyjny. Argentyna także potrzebuje osiedleńców i wabi do siebie galicyjskich emigrantów. W drogę ruszają całe wsie. Z mieszczącego się w złoczowskim powiecie Oleska donoszą, że do Brazylii ruszyli faktycznie wszyscy mieszkańcy wsi Sokołówka i Przewłoczna. Chłopi sprzedają gospodarstwa, pola, bydło, niektórzy wręcz porzucają nędzne chaty, pakują na wozy ruchomy inwentarz oraz dzieci i ruszają w stronę najbliższego dworca. Na miejscu zostaje tylko kilku starców i miejscowe „matołki”. Wybierającym się do Brazylii wieśniakom przewodzi niejaki Moskalewski, który kupił im bilety na statek. Za przykładem podążają inni. Z różnych regionów Galicji donoszą o podobnych wydarzeniach. Wszyscy wybierają się do Bronzylii, Bryzolii albo też Arantyny, względnie Agrypyny – ludzie na wsi nie mają pojęcia, jak nazywają się kraje, do których mają wyjechać. (s. 192–194) ✴ Sprzedając bilety, agenci chętnie posługują się osobliwym „telegrafem”. Jest to zwykły blaszany budzik, którym operuje Abraham Landerer, zwany przez swych kompanów „dyrektorem statku”. „Dyrektor” nakręca budzik i pozwala mu dzwonić, bo w ten sposób rzekomo nawiązuje „telegraficzne połączenie” z Hamburgiem albo z Ameryką. Najpierw dowiaduje się o wolne miejsce na statku. Potem znowu nakręca budzik i przyjmuje odpowiedź. Za każdy tego rodzaju „telegram” każdy emigrant musi wyłożyć cztery do sześciu guldenów. Wreszcie za pomocą budzika wysyła się pytanie do Ameryki, czy znajdzie się tam jakiś kawałek ziemi dla tego lub innego emigranta. Na koniec przychodzi pora, żeby do gry włączyć także „cesarza Ameryki”, którego, również z pomocą blaszanego budzika, należy spytać, czy będzie tak łaskawy i zechce przyjąć do swego cesarstwa nowego poddanego. (s. 117)
martin pollack, cesarz ameryki. wielka ucieczka z galicji, tłumaczenie: karolina niedenthal, wydawnictwo czarne wołowiec 2011.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 100 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Listy z podróży do Ameryki (fragm.) henryk sienkiewicz
Obaj celnicy mają twarze skończonych rzezimieszków; ubrani są przy tym w wytarte surduty, brudną bieliznę i pogniecione kapelusze.
[…] Wkrótce potem zbliżył się ku nam jakiś poważny dżentelmen o siwiejącej brodzie i oliwkowej cerze i oświadczył nam, że jeśli chcemy, to on postara się przez swoje stosunki, aby ów grubiański celnik został wypędzony. Nie żądaliśmy tego wcale, oświadczyliśmy jednak swoje zdziwienie, że w kraju mającym pretensje do cywilizacji mogą się tak ludzie zachowywać. – Cóż panowie chcecie? – odpowiedział dżentelmen. – Pod względem uobyczajnienia nawet wyższe nasze klasy zostają daleko jeszcze za Europą. […] Nowy jakiś celnik zbliżył się do nas i chciał otwierać nasze kufry, ale uwolniliśmy się od tego tak, jak widzieliśmy, że uwalniają się wszyscy, to jest za pomocą dwóch dolarów wsuniętych w rękę celnika. Wolny amerykański obywatel nie tylko przyjął łapówkę, ale pomógł jeszcze włożyć nasze rzeczy do fiakra; słowem: w tym kraju obywatelska prawość i cnota okazały się zaraz na wstępie dobrą względem dolara koczotką […] Miasto, które na pierwszy rzut oka z morza zarysowało się tak majestatycznie i wdzięcznie, widziane z bliska nie zachwyciło mnie wcale. Pobrzeże portu brudne, między drewnianymi budynkami nie masz bruków; wszędzie leżą kupy śmieci, doki drewniane połyskują
ha!art nr 48
brudną wodą, ludność zaś, jak zwykle ludność portowa, wygląda, jakby przed chwilą urwała się od szubienicy. Takie było pierwsze moje wrażenie, ale zaledwo zdążyłem rzucić naokół okiem, fiakr potoczył się ulicą. Ściemniało się. […] Miasto zabłocone, brudne, źle wybrukowane; miejscami stoją małe kałuże czarnego błota, które nie może spłynąć przez zatkane ścieki ku morzu. Mnóstwo papierków, szczątków z gazet, podeptanych skórek z jabłek i pomarańcz leży wszędzie, tak na chodnikach, jak i na środku ulicy, między pysznymi powozami, omnibusami – jeżdżą wozy ładowne ogromnymi pakami towarów lub przechadzają się świnie, nie wiadomo do kogo należące, z powystrzępianymi przez psy uszami. Świń tu mnóstwo. „Oto jedna z nich – mówi pan Dickens w swym opisie New Yorku – patrzcie, jak przedziera się między powozami i przechodzącymi. Ma jedno ucho, drugie oberwały psy w zaciętej walce na placu, gdzie okazała nadzwyczajne męstwo. Szanowna ta świnia postępuje zupełnie tak, jak przystoi na dorzecznego człowieka z liczby tych, co to żyją tak zwanym traktierskim życiem. Co rano w pewnej godzinie wychodzi z domu, wędruje po mieście, je, co się trafi, a wieczorem akuratnie staje przed bramą swego domu. Jest niedbałą, leniwą, wysoko ceni swą niepodległość, nienawidzi wszelkiego przymusu i jak z równą obchodzi się z każdą inną świnią” itp. Teraz jest zapewne już mniej tych stworzeń, niż było za czasów pana Dickensa, ale i teraz spotkać ich można więcej niż w dziesięciu europejskich miastach, zwłaszcza w dolnych ulicach New Yorku. Krótko mówiąc, nie widziałem, jak żyję, miasta nieporządniejszego, i z góry zapowiadam, że wszelkie usiłowania w tym kierunku municypalności warszawskiej nie przyprowadzą do żadnego rezultatu: New York będzie miał zawsze pierwszeństwo, choćby ze względu na swoje położenie portowe. A jednak żadne może z miast europejskich nie wydaje tyle na utrzymanie porządku i na potrzeby miasta, ile New York; ale na nieszczęście, jak inne dykasterie urzędowe, tak i municypalność tutejsza składa się z tak biegłych w zawodzie swym złodziejów, że wobec nadużyć ich bledną wszelkie europejskie grynderstwa. Jeżeli na przykład w jakim z miast europejskich z oficjalnego ratusza rodzi się prywatne ratusiątko, to tu oficjalna mysz musi urodzić prywatną górę, choćby sama mysz miała nie wytrzymać porodu. Grosz publiczny i dobro publiczne są tu niczym więcej, jak tylko tłustością, którą smarują sobie buty ci, co chcą suchą nogą przejść przez błoto.
− 101 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Listy z podróży do Ameryki Henryk Sienkiewicz
Młodszy z nich o popielatej cerze, kręconych blond włosach, siwych oczach, z których jedno jest szklane i osadzone na skuwce sterczącej mu w kącie oczowym koło nosa, ma minę takiego drapichrusta, że nie powierzyłbym mu dziesięciu centów. Dżentelmeni ci schodzą do salonu i rozdają pasażerom kartki, czyli drukowane deklaracje, na których ci ostatni się podpisują. Kto się podpisze, ten tym samym składa przysięgę, że nie wiezie nic zakazanego, rewidują go też potem w porcie bardzo lekko, ale jeżeli co znajdą, karzą bardzo surowo. Gdy przyszła na nas kolej, drapichrust ze skuwką w oku podaje memu towarzyszowi kartkę i pyta go o nazwisko. – Nazywam się tak a tak! – odpowiada mój towarzysz. – Jak? Jak? – woła, śmiejąc się, drapichrust. – Tschchapischouschki? Co to jest? Obecni Amerykanie wybuchają grubiańskim śmiechem, co nigdy nie zdarzyłoby się w żadnym ucywilizowanym kraju. Porywa nas obydwóch złość. – Czego te nieucywilizowane zwierzęta pokazują zęby? – woła do mnie głośno po francusku mój towarzysz.
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Siedem listów z Polski
Siedem listów z Polski Leś Belej
leś belej
Drogi Adamie, właśnie dziś wyruszam do Polski, do twej ojczyzny historycznej. Nigdy tam nie byłeś, ale zawsze o niej marzyłeś. Tak się stało, że ja, człowiek bez żadnych polskich korzeni, wybieram się tam na studia. Otóż pozwól mi pisać o tym, jak wygląda dom twoich przodków. Przyznam się, jestem wzruszony. Nie wiem, co na mnie czeka. Jak wygląda Unia Europejska? Czy panuje tam totalny porządek i czystość? Czy ludzie śmiecą na ulicach? A tramwaje – czy chodzą na czas? Czym się zajmują ludzie? I jaka jest tam wódka i dziewczyny? Wszystko to będę ci relacjonował. Twój Taras Kochany Adamie, już sam wjazd do Polski był dla mnie szokiem. Przyjechałem do Szechyni marszrutką ze Lwowa. Półtorej godziny żeśmy jechali. Poszedłem na piesze przejście. Ukraińską część minąłem szybko: pieczątka w paszporcie i do widzenia. Potem szedłem długim chodnikiem ogrodzonym żelaznym płotem. Czułem się jak w klatce. Po drodze przemytnicy wpychali sobie papierosy do majtek i staników. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Przed polskim punktem przejściowym stała ogromna kolejka, która przechodziła przez żelazny labirynt. Pośrodku stał strażnik, który pilnował porządku. Zapytał mnie, jaki mam paszport, i przekierował do jednej z dwóch następnych kolejek. Pierwsza była dla obywateli ue , druga – dla „innych paszportów”. Kolejka unijna szła szybko, nasza stała długo. Dobrą godzinę mokłem w drobnym, jesiennym deszczu. Kolejka kończyła się wysokim, żelaznym kołowrotem, za którym nie było nic widać. Przejście było zbyt wąskie dla ludzi z dużymi walizami, dlatego ich posiadacze wybierali wejście dla niepełnosprawnych. Kiedy już trafiłem za ten kołowrót, to znów zobaczyłem dwie kolejki. Stanąłem za kobietą i wszyscy się ze mnie zaczęli śmiać – nawet celnicy. Okazało się, że jedna kolejka była dla kobiet – druga dla mężczyzn. Wszystkich nas obmacywano, żeby wykluczyć przemyt. Czułem się jak ostatni przestępca. Gruby, wąsaty koleś w uniformie celnika obmacał mnie jak zboczeniec, ale nie znalazł nic tytoniowo podniecającego i wpuścił mnie w końcu do Polski. Po tym wszystkim wszedłem do Unii Europejskiej z pełnym obrzydzeniem. To tak wygląda polsko-ukraińska przyjaźń? Twój wkurwiony Taras
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 102 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Drogi Adamie, zgadzam się, że z przemytem trzeba walczyć, ale są inne sposoby. O tym pogadamy, jak wrócę. Teraz chciałbym ci opowiedzieć o swojej podróży do Wrocławia. Otóż dojechałem polską marszrutką do Przemyśla. Przejechałem San i dopiero wtedy zrozumiałem, że jestem wreszcie w Polsce. Przemyśl, nasz Peremyszl, wygląda jak Drohobycz czy Sambir, tyle że większy. Na dworcu pkp kupiłem bilet do Wrocławia i spędziłem w podróży cały dzień. Cały, kurwa, dzień, bo pociąg jechał jak ślimak. Spóźnienia było chyba ze dwie godziny. Siedzenia strasznie niewygodne. Na końcu podróży nie czułem nóg. W Katowicach do mojego przedziału weszło trzech narąbanych dresiarzy. Mieli ze sobą flaszkę. Jak jednemu nalewali, to on powiedział: „Nie nalewaj, kurwa, po ukraińsku, tylko połowę”. Na mój akcent powiedzieli mi, że jestem ruski. Nie wierzyli, że jadę na studia, i ciągle pytali, czy jadę na budowę czy na prace rolnicze. Tak nas tutaj widzą. Strasznie mi się chciało palić, ale palenie w pociągu jest zabronione, jak i u nas. Zapytałem konduktorkę, czy gdziekolwiek da się zapalić, a ta, szeptem, że w ubikacji. Ach, słowiańszczyzna… Wrocław jest strasznie zadbany, tramwaje tutaj rzeczywiście jeżdżą na czas. Akademik taki sam jak u nas w Kijowie, tyle że droższy. Współlokatorzy marzą o wyjeździe do Irlandii po studiach. Nasi są południowcami i spierdalają do Włoch i Portugalii, a Polacy, kurwa, dżentelmeni: wolą Wyspy Brytyjskie… Co tam u ciebie? Uściski znad Odry! PozdrawiamTaras
śmieszniejsze, ale jej wychowanie nie pozwoliło się z tego nabijać. Da się i tutaj znaleźć urocze dziewczyny, ale są zazwyczaj bardzo honorowe. I ten, kurwa, polski honor, o którym u nas mówią – coś w tym jest. Odczuwam, że Polacy na mnie patrzą z góry. Być może to już dość cywilizowany i dobrze maskowany honor w porównaniu do szlacheckiej przeszłości, ale po dziesiątym kieliszku u chłopaków wyrastają wąsy, a w dziewczynach budzi się syndrom Matki Polki. Jeden z takich zaczął mnie pouczać, jak mam budować swój kraj, że my, Ukraińcy, to jednak jesteśmy zacofani i nie potrafimy zrobić porządku, a sam, kurwa, dopiero wrócił z Irlandii i wraca tam za parę dni. Bez nadziei Twój Taras Drogi Adamie, żebyś nie myślał, że ja tylko chleję i biegam za panienkami, opowiem ci o studiach. Jako obcokrajowiec chodzę na zajęcia z polskiego. W mojej grupie są dwie Ukrainki, trzech Białorusinów i piętnastu Kazachów. Na pierwszych zajęciach nasza wykładowczyni zapytała, skąd przyjechaliśmy. Kiedy odpowiedzieliśmy, stwierdziła: „No to mam grupę słowiańską”. Zapytałem, o co jej chodzi, a ona, że i tak „wszyscy jesteśmy ze Wschodu”. Mój ulubiony wykładowca to Andrzej Smyczek. Przez cały semestr nie widziałem go ani raz trzeźwego. – A pan, to skąd jest, z tej wschodniej Ukrainy czy z tej zachodniej? – pytał mnie na każdych zajęciach. – Z tej najbardziej zachodniej – odpowiadałem. – A z jakiego miasta? – Z Użhorodu. – A jak się to miasto nazywało w Polsce? – A nigdy nie należało do Polski. – A, to przepraszam. Rodzice Smyczka pochodzą ze Lwowa. Babcie i dziadkowie większości moich kolegów pochodzą z Ukrainy. Czasem mówią, że szkoda, że Lwów nie jest polski, ale jak mówię, że szkoda, że Wrocław nie Breslau, temat się wyczerpuje. Zaokularowany, ale twój Taras Cześć!
Tydzień temu były tutaj targi książki. Najbardziej zainteresowało mnie stanowisko wydawnictwa Nortom. Siedzieli tam dwaj parkinsoniczni staruszkowie, a wokół nich leżały stosy książek o okrutnych morderstwach upa na Polakach. Podszedłem w koszuli z namalowanym Kozakiem i zapytałem się po polsku, czy nie chcą
ha!art nr 48
− 103 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Siedem listów z Polski Leś Belej
Drogi Adamie, widzę, że jesteś zniecierpliwiony, więc już spieszę pisać o tym, co cię najbardziej interesuje – laskach i chlaniu. Spróbowałem wreszcie polskiego alkoholu i wiesz co? Po naszym tak głowa nie boli. Tutaj popularne jest mocne piwo. W barach ludzie wolą piwo w butelkach, a nie z beczki. Polacy piją tak samo jak my – dużo i z impetem, tyle że prawie nie śpiewają. Moi nowi znajomi znali tylko Sto lat i jedną zwrotkę z Hej, sokoły. Pytałeś się o dziewczyny. Wiesz co, nasze są lepsze. Bardzo mnie ucieszyło imię Dorota. Śmiałem się jak dziecko, chociaż wspomniana Dorota uraziła się i powiedziała, że imię Taras jest jeszcze
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Siedem listów z Polski Leś Belej
zrobić jakiegoś spotkania we Lwowie. Odpowiedzieli mi: „Co Pan, zwariowałeś? Zamordują nas tam!”. Oczywiście nie wszystko wygląda tak źle. Pamiętasz, jak na Majdanie była cała polska ekipa, jak ładnie się z nimi zaprzyjaźniliśmy i piliśmy do rana? Wydawnictwo Nortom i ci Polacy z Kijowa to po prostu dwie skrajne interpretacje stosunków polsko-ukraińskich. Albo wyzywamy się nawzajem, wspominając Wołyń, akcję „Wisła” i inne przyjemne momenciki wspólnej historii, albo malujemy różowe wizje sojuszu politycznego, jak wspólnie dajemy w gębę Moskalom i Niemcom. I każdy teoretycznie może przejść od jednej interpretacji do drugiej – albo na odwrót – ponieważ nasze stosunki reguluje pewien zamontowany w głowach manometr. W większości przypadków jest ustawiony gdzieś na obojętny środek, ale w zależności od sytuacji politycznej, kulturowej i tak dalej wskazówka może przesunąć się w stronę czułej miłości lub natychmiastowej żądzy krwi. Najciekawsze jest to, jak wygląda ten obojętny środek. Z mojego doświadczenia wcale nie jest szary. W przypadku Ukraińców jest żółto-niebieski, a w przypadku Polaków biało-czerwony. Na czym polega biało-czerwone spojrzenie na świat? Na tym, że ktoś jest biały, a ktoś – czerwony. Biel jest z góry. Dlatego w Polsce nie powiodło się z komunizmem. Biel jako symbol arystokracji czy szlachty, jak wolisz. Już o tym pisałem w poprzednich listach, ale powtórzę: ciągle mnie tutaj pouczają. Za ostatnie pół roku ze wszystkimi nowymi znajomymi miałem zawsze jeden i ten sam temat do rozmowy – co z tą Ukrainą? Co z rewolucją i wojną? Co, kurwa, z oligarchami, kombatantami, przesiedleńcami i tak dalej? Głowa już mnie boli od tego i rzygać mi się chce. Mam takie wrażenie, że Polacy myślą o polityce nawet w snach, nawet w toaletach, nawet w trakcie seksu. Wyobrażam sobie taki dialog: – Kochanie, będziesz ze mną szczytowała. – Jak poseł w Brukseli? Już zaczynam tęsknić za Ukrainą, za naszą rozpierduchą. Bo wiesz, tutaj też jest rozpierducha, ale inna, trochę przyczesana dotacjami unijnymi, ale strasznie nudna. Inna sprawa u nas. Brak mi tutaj różnorodności. Wszyscy wokół gadają tylko po polsku, są katolikami i patriotami (nawet lewacy, wyobraź to sobie), nie ma tak jak u nas, że jeden gada po ukraińsku, drugi po rosyjsku, trzeci w żadnym języku, to znaczy w surżyku. Jeden prawosławny, drugi też, ale z innego patriarchatu, trzeci ateista, czwarty krysznaita, piąty katolik i tak dalej. Jeden nie znosi Ukrainy, ale tutaj mieszka, drugi jest nacjonalistą, ale gada po rosyjsku. Jak ja mam im to wszystko wytłumaczyć? Przecież to trzeba urodzić się na Ukrainie, żeby to wszystko skumać. Rzygać mi się chcę od tych ich afer politycznych. Co to za skandal, że jakiś koleś u władzy kupił se hamburgera za państwowe pieniądze albo że ktoś po pijaku powiedział, co myśli? Ile można o tym gadać? Co najmniej raz w tygodniu w wiadomościach pojawia się informacja w stylu: „Ciężarna Agnieszka C. spadła z piątego piętra i przeżyła. We krwi miała cztery promile alkoholu”. Wydaje mi się, że to u nich jakiś sport: kto będzie miał najwięcej tych promili i co z tym zrobi. U nas też chleją i rozrabiają, ale nikt nam nie mierzy trzeźwości. Twój bezpromilowy Taras
Adamie, dzięki Bogu: kończy się rok akademicki! Już wyruszam w stronę Ukrainy! Moi koledzy pytają się, co bym im polecił zwiedzić na Ukrainie. Ale ich interesuje, kurwa, tylko ta zachodnia, bo szukają polskości. W ogóle dziwnych słów tutaj używają: polskość, ukraińskość, rosyjskość, europejskość, gówność. W naszym języku nie ma czegoś takiego. Jest nam wszystko jedno i bardzo za tym tęsknię. Do zobaczenia w Kijowie przy normalnym alkoholu, w otoczeniu uroczych dziewczyn i w swojskiej rozpierdusze. Twój Taras
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 104 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Nieznośny ciężar czechofilstwa łukasz grzesiszczak
Wszyscy Polacy mieszkają w Częstochowie. Ojcowie swoim córkom nadają imię upamiętniające Najświętszą Panienkę, a synów nazywają po dziadkach, którzy zginęli na jakiejś wojnie. Największym i najpopularniejszym polskim pisarzem jest Jerzy Andrzejewski, a młodzi Polacy ubierają się dostojnie w stylu Małego Księcia. Polki są nudne, seks uprawiają po ślubie, zwykle podczas wyrabiania pierogów. Tyle ten opis ma wspólnego z dzisiejszą Polską, co opinie polskiego czechofila ze współczesnymi Czechami. który będzie pomagał mu weryfikować, w jakim stopniu spotykane osoby są czechofilami. Nie wiem, czy czechofile zdają sobie z tego sprawę, ale ich śmiertelni wrogowie przejęli kwestionariusz z prawidłowymi odpowiedziami. Wiadomo więc, że chcąc udać czechofila, należy twierdzić, iż największym pisarzem na świecie jest Bohumil Hrabal, najpiękniejszym miejscem na świecie jest Žižkov, a sami Czesi są fajni, bo są megawyluzowani. Warto też wierzyć, że w Czechach zgodne z prawem jest picie alkoholu w miejscu publicznym i palenie trawy w każdej kawiarni – nawet w tych, gdzie obowiązuje zakaz palenia tytoniu. Czechofil uważa, że czescy politycy są megafajni, choć nienawidzi dwóch z trzech ostatnich prezydentów: Václava Klausa i Miloša Zemana. O Václavie Havlu nie wypowiada się inaczej niż „pan Havel” i koniecznie jest bezkrytyczny w ocenie jego prezydentury. co powiedziałaby wam puszka kofoli, gdyby potrafiła mówić Są historie, które czechofil będzie opowiadał wam bez końca. Wśród nich jest ta o spotkaniu opozycjonistów na Śnieżce, gdzie Polacy mieli wódkę, ale Czesi nie zapomnieli o zagryzce; powie też o monecie o nominale pięciu koron, którą spokojnie można położyć na pianie dobrze nalanego związków z wyobrażonym przez Polaków krajem, który – niestety – nie czeskiego piwa. istnieje. Zresztą nawet gdyby istniał, to, podobnie jak w przypadku miesz- No właśnie, piwo. Każdy czechofil zna się na nim wyśmienicie. Szanukańców Czech właściwych, miałby Polaków w dupie – a przynajmniej jący się czechofil absolutnie nie napije się żadnego polskiego świństwa. bylibyśmy dla niego obojętni. Polski fan czeskiej kultury za nic ma także badania, które pokazują, że ach jo i do łóżka konsumenci piwa zwykle kierują się marką, a nie jego smakiem. Prawdziwy Czechofile są trochę jak masoni i pierwsi chrześcijanie – trzymają się czechofil rozpozna smak czeskiego piwa nawet po trzech utopencach, razem i w swoim gronie uważają, że wszyscy, którzy nie podzielają dwóch smažákach i trzech setkach wódki. ich wiary, pragną ich fizycznego zniszczenia. Czechofile poznają się Czechofile mają też swoje artykuły w gazetach i portalach internetowych. z daleka. Oporniki wpięte w klapę w ich przypadku zastępują koszul- Można je rozpoznać po tytułach w stylu: Kraj bez religii. Dlaczego Czesi ki z Krecikiem lub Franzem Kafką oraz dzielenie się na Facebooku są ateistami. Bajeczna Praga. Seksowny weekend dla Ciebie i niego. Nie zdjęciem przedstawiającym waniliową Kofolę. Namiętne „ach jo…” tylko Hrabal, Kundera i Zelenka. Co powiedziałaby wam puszka Kofoli,. w przypadku par czechofilów zastępuje to, co w przypadku innych gdyby potrafiła mówić. par daje kilkuminutowy striptiz – jest czymś w rodzaju gry wstępnej I nawet mój tekścik musiał mieć w tytule aluzję do Milana Kundery – i zapowiedzią pełnego spełnienia. inaczej żaden prawdziwy czechofil by go nawet nie zauważył. Każdy czechofil tuż po wstąpieniu do klubu otrzymuje prosty formularz,
ha!art nr 48
− 105 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nieznośny ciężar czechofilstwa Łukasz Grzesiczak
Czechofilstwo to choroba przenoszona – prawdopodobnie – drogą płciową i podczas oglądania filmów Petra Zelenki. Działa jak narkotyk i kilka szybko wypitych setek wódki. Utrzymuje na wiecznym haju i euforii, które nijak mają się do rzeczywistości. czechofilstwolandia Czechofil swoich poglądów nie weryfikuje, zatem w żaden sposób z czechofilstwa wyleczyć się nie może. Jeśli fakty nie pokrywają się z tym, w co wierzy czechofil, to tylko gorzej dla faktów. Poglądy czechofila wzajemnie się nie wykluczają, jego myślenie nie podlega opdstawowym zasadom dwuwartościowej logiki i klasycznego rachunku zdań. Czechofil uważa, że każdy Czech jest tchórzem i Szwejkiem, co nie przeszkadza mu kultywować pamięci o bohaterskiej obronie Czechosłowacji przed wojskami Układu Warszawskiego w 1968 roku. Czechofilstwo opanowało polskie media, blogosferę, dyskusje na Facebooku i w środkach publicznej komunikacji. Jest jedynym obowiązującym punktem widzenia na temat południowego sąsiada. Czechy są trochę jak Stany z piosenki T.Love – wszystko jest tam „naj”. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że Polska nie utrzymuje kontaktów politycznych, ekonomicznych, a przede wszystkim kulturalnych, z Czechofilstwolandią. Nie ma
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Dziesięć cech Białorusina: delikatność, chciwość i reklamówka
Dziesięć cech Białorusina: delikatność, chciwość i reklamówka Kola Sulima
kola sulima | tłumaczenie: barbara puto
o cz uło ści zenie jelenia i tegoż rusina zawsze i wszędzie zdradza spojr Zacznę od oczywistej oczywistości: Biało zachowanie. od zwykłego spojrzenia, e myślą oczy… Białorusin truchleje Piękne, bladoniebieskie, niezmącon żania uczuć. Wprawwyra się boi a przede wszystkim panicznie spina się, nie potrafi się uśmiechnąć, zi się ani gestem, zdrad nie rusin Biało nie, uciek w razie czego dzie, w odróżnieniu od jelenia, który wstydliwie czerieka człow e czyci ci na siebie uwagę. Jeśli zoba ani ruchem i prędzej umrze, niż zwró wajowego – nie tram biletu a wani skaso ie prób nej ręce przy kolej wieniącego się, wyciągającego drżące wątpcie w jego narodowość.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 106 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
ha!art nr 48
− 107 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Dziesięć cech Białorusina: delikatność, chciwość i reklamówka Kola Sulima
kupa pieniędzy sportowa nędza Zdumiewające jest nasze zamiłowanie do oszczędności. Białorusini z uporem przedkładają oszczędność nad sportowy ekwipunek. Symferopolscy taksówkarze już dawno nauczyli się rozpoznawać Biało- Gumowe plażowe klapki, dziurawe szorty pamiętające szkolne czasy, obcisłe rusinów w tłumie przyjezdnych, żeby broń Boże nie zabrać ich z postoju. podkoszulki z lycry zestawione z trupią bladością skarpetek. Niektórzy Białoruski turysta – człowiek z ustami w kurzy kuperek, z wyrazem twarzy przychodzą na trening w znoszonych wydeptanych adidasach – i od razu mówiącym: „Wszyscy tutaj to pasożyty i bandyci, nie dam wam moich wiesz, z kim masz do czynienia. Mam wrażenie, jak gdybym trafił do pieniędzy”. Białorusin jest zdolny – jak wilk ze znanej bajki – zasuwać do szatni miejskiej łaźni czy rejonowej komisji poborowej w czasie jesiennej walmartu dziesięć kilometrów dla zaoszczędzenia półtora dolara. A skoro rekrutacji, gdzie wszystkie ubrania są stare, żeby, nie daj Boże, nie żałować, na targowanie nie pozwala mu kodeks honorowy (czytaj: brak pewności jeśli zostaną skradzione. siebie), to jeśli nie zadowala go cena, prędzej sobie pójdzie, niż otworzy uśmiech gębę, żeby próbować ją zbić. Za to materac Białorusina pęka od oszczęd- Osobnik rozkwitający na widok banalnego uśmiechu – niechybnie Białoności jak u Scrooge’a z Opowieści wigilijnej. rusin. Nie znam żadnego innego miejsca, gdzie zwyczajny ludzki uśmiech królestwo za konia byłby aż tak ceniony. Białorusin przyzwyczajony do trzymania emocji „Życie za samochód” – oto dewiza Białorusina. Człowiek, którego trudno na wodzy otwarcie cieszy się z widoku ludzi, którzy są skorzy dać upust posądzić o nadmierne bogactwo, wysiada z luksusowej bryki, nówki sztuki. swoim emocjom. Zwłaszcza pozytywnym. W takiej atmosferze i z takim Jego kobieta operuje technicznymi terminami: rozprawia o tuningu, gene- obciążeniem genetycznym uśmiechać się jest jakoś niezręcznie i przygniata racjach, obecności lub braku turbosprężarki, atrybutach wyposażenia pod- to współziomków. Dla przeciętnego Białorusina uśmiechnięty człowiek stawowego i full wypasu. Białoruskie podwórza, jedyne w swoim rodzaju, to raczej idiota, potencjalny oszust lub obcokrajowiec. Mimo to, ziarenko pękają w szwach od używanych samochodów. Ceny i marki samochodów, radości, żyjące na dnie każdej białoruskiej duszy, instynktownie rozkwita którymi jeżdżą Białorusini, niekoniecznie oddają rozwarstwienie społe- pod wpływem uśmiechu. Trudno, co robić. czeństwa – i pod tym względem Białorusini nieoczekiwanie przypominają Funkcjonuje mit, że białoruskie uśmiechy znacznie różnią się od ameswych afroamerykańskich kolegów. Zasada „z gołą dupą, ale w mercedesie” rykańskich. Jakoby te pierwsze były prawdziwe, a te drugie fałszywe jak znajduje odzwierciedlenie w białoruskich duszach. chińskie ozdoby choinkowe. Oczywiście z powodu nadzwyczajnej emoudawana surowość cjonalnej głębi białoruski uśmiech tak bardzo wyczerpuje jego właściciela, Białorusini są z natury delikatni i nieśmiali, jednak starają się pozować na że ten, osłabiony jak po gorącej kąpieli, do końca dnia nie jest zdolny do brutalnych wszędzie, gdzie mogą sobie na to pozwolić: w relacjach z do- żadnej pożytecznej pracy czy efektywnych działań. mownikami, w ruchu drogowym (dyrygując nim bez opuszczania, rzecz dżinsy „osiem przetarć” jasna, środka transportu), na imprezie z podwładnymi czy w kontakcie Nogawki na udach i łydkach z przodu i z tyłu wytarte szlifierką. Głowy z kelnerami lub starszymi ludźmi. Gwałtowny charakter Białorusinów nie dam, kto jest twórcą tej stylizacji, ale dżinsy wyświechtane dokładnie uaktywnia się zazwyczaj podczas rozmów z żonami i dziećmi. Co ciekawe, w ośmiu miejscach dostają w tym sezonie zaszczytny tytuł „białoruska brutalność migiem znika w relacjach z ludźmi o porównywalnym statusie elegancja ciągle żywa”. majątkowym, a już w szczególności z przedstawicielami władzy każdego porządek szczebla – od szatniarzy i portierów począwszy. Improwizacja to zło. Jazz wrogi jest duchowi narodu i nie cieszy się poreklamów ka i bagaż podręczn y na pasku pularnością. Przecież Białorusin wszystko robi tak, jak ustawa nakazuje. Reklamówki służą jako aktówki, torebki, nesesery czy inne ustrojstwa Mięso kupujemy tu, a przyprawy tam. Latami chodzimy do tego samego potrzebne do przenoszenia na dłuższe dystanse rzeczy lub zakupów właś- fryzjera. Pijemy alkohol, potem zakąszamy. Nie zażywamy narkotyków. ciciela. Właśnie od tego przedmiotu i koncepcji jego wykorzystania odwy- Ulicę przechodzimy po pasach, na zielonym świetle lub przejściem podkłem podczas rozłąki z ojczyzną. Okazuje się, że foliówki całkiem dobrze ziemnym. Nie epatujemy nagością. Rzucamy palenie. Cierpliwie czekamy się mają – nie powiem, że zadają szyku, ale zawsze cieszą oczy. Posklejane w kolejce po dodatkowy metraż. Z cerkwi pokornie wychodzimy tyłem. taśmą klejącą, wypchane. Jakby tego było mało, okazało się, że przemysł Przed snem myjemy zęby. Korzystamy z prezerwatyw i chusteczek higiewyprodukował zmodyfikowane warianty torby podręcznej – na długim nicznych. Zmieniamy bieliznę pościelową. Rodzimy się, żenimy, umieramy. pasku. Jego istota oczywiście się nie zmieniła, to dalej niezastąpiony obiekt dzieci pożądania, z którym zapoznałem się w połowie lat dziewięćdziesiątych, I najbardziej bolesne. Białorusin to wieczne dziecko. Krytyka albo go tylko że teraz pasek nosi się między piersiami lub pod pachą, jak taśmę wystraszy, albo dogłębnie dotknie. Nie próbuje się usprawiedliwiać, pokarabinu maszynowego. twierdzając tym samym słuszność zarzutów. To go znieważa. Dlaczego tak Nie mam pojęcia, dlaczego Białorusini nie zdobędą się na zakup toreb się dzieje? Dlatego że żarliwe pragnienie bycia dobrym i akceptowanym odpowiednich rozmiarów – może dlatego, że w zmotoryzowanym bia- przez wszystkich koliduje z koniecznością bycia dorosłym i niezależłoruskim świecie w obecnych mieszczą się świetnie prawo jazdy, dowód nym. Tego konfliktu nie można rozwiązać. Miota się od lewej do prawej, rejestracyjny, klucze, plik banknotów i smartfon. A czego jeszcze potrzeba robi mnóstwo głupstw, za każdym razem traci twarz i na próżno macha prawdziwemu facetowi? rękoma – wszystko, rozumie się, online. Teraz już wiecie, dlaczego Białorusin biletu tramwajowego nie może skasować bez skrępowania.
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Kresowa Atlantyda antoni radczenko
Eksposeł Zbigniew Siemienowicz stwierdził: „Z 200 tysięcy Polaków mieszkających na Litwie kulturą polską interesuje się co najwyżej 20 tysięcy”. Zebrani wyśmiali Siemienowicza za… przesadny optymizm. Zdaniem większości kultura
Kresowa Atlantyda Antoni Radczenko
polska jest istotna dla – w najlepszym razie – 2 tysięcy. Czyli 1% litewskich Polaków. „Siądźcie sobie przy wódce i pogadajcie o tym, o czym gadacie na co dzień: o Polsce jako wyśnionej Ojczyźnie, o tym, co koroniarze sądzą o Wileńszczyźnie i o innych mitach kresowych. Nagrajcie to, spiszcie i będziecie mieli esej”. Taką radę usłyszałem od jednego z redaktorów „Ha!artu”, gdy zastanawiałem się nad napisaniem tego eseju. Rada dobra, ale mająca mankament obracający w nicość całą koncepcję: my, Polacy z Wilna (pomijając mi-
nazywali siebie „Białorusinami” i rozmawiali między sobą po rosyjsku, a Polacy z Ukrainy „Ukraińcami” i też rozmawiali ze sobą po rosyjsku. Tylko my, Polacy z Litwy, nazywaliśmy siebie „Wilniukami” i rozmawialiśmy po polsku, mówiąc ściślej, w wileńskim wariancie polskiego. Mieliśmy ogromne poczucie własnej odrębności. Było ono podbudowane w znacznym stopniu zmysłem praktycznym: wystarczyło, żeby Wilniuk wspomniał profesorowi o kresowych korzeniach i już się miało egzamin zaliczony.
zerny, liczący najwyżej kilkadziesiąt osób, bełkotliwy margines nazywany u nas pieszczotliwie „nacikami”), nie gadamy o Polsce, a już na pewno nie jako o „wyśnionej Ojczyźnie”. A jeszcze mniej obchodzą nas wyobrażenia miłośników kresów na nasz temat. pozytywne strony bycia „ruskim” W roku 1988 rodzice po raz pierwszy zabrali mnie i brata na cmentarz Na Rossie, do mauzoleum Józefa Piłsudskiego. Spotkaliśmy przy nim parę turystów z Korony. Staliśmy w zamyśleniu wśród grobów poległych legionistów, gdy jeden z nich podszedł do nas i rzekł: „Nie smućcie się! My jeszcze zwyciężymy…”. Nie byliśmy smutni. Byliśmy raczej podekscytowani – tak jak każdy Polak, który znalazł się w tym miejscu po raz pierwszy – a jednocześnie pogrążeni w myślach o ogromie krwi przelanej w imię… W imię nie bardzo wiadomo czego. Koncepcji geopolitycznych? Honoru? Uporu? Ale wówczas te słowa miały znaczenie. I Polska miała znaczenie. Może nie jako „wyśniona Ojczyzna”, ale jako kraj, ku któremu kierowano z nadzieją wzrok. Nawet nie bardzo można dziś wytłumaczyć z nadzieją na co. Później wyjechałem do Polski na studia. Kłamią ci Wilniucy, którzy twierdzą, że nikt w Polsce nie nazwał ich „ruskimi”, ci, którzy rzekomo nie spotkali się ze stereotypami i mitami, które cechują stosunek koroniarzy do nas, Polaków zza Bugu. Ale kłamią też ci, którzy mówią, że były to przeżycia szczególnie traumatyczne. Raczej zabawne. Czasem ktoś pytał: „A to u was
Zdarzały się też przypadki beznadziejne: niektórzy, chcąc zasymilować się z koroniarzami za wszelką cenę, szczebiotali zarówno z nimi, jak i ze „swoimi” „po polacku”. I zdawali egzaminy „uczciwie”. Z trói na tróję. To pewnie właśnie dla nich Polska była „wyśnioną Ojczyzną”, w której postanowili koniecznie pozostać po studiach. Większość jednak wolała pielęgnować własną odrębność i wrócić na Litwę, aby zostać „dużą żabą w małym błocie, a nie małą w dużym”. Większość reemigrantów miała rację: dziś zajmują prestiżowe stanowiska w dużych prywatnych firmach czy administracji państwowej, działają w polityce. Ci z kolei, którzy zostali w „wyśnionej Ojczyźnie”, spłacają zazwyczaj kredyty hipoteczne pobrane we frankach szwajcarskich… o kulturze, koroniarzach i krajowych Dziś tym bardziej nikt na Wileńszczyźnie o Polsce nie śni. Polska to w gruncie rzeczy taki sam kraj jak inne. Większość nie ma bladego pojęcia o polskiej kulturze czy polityce. Wynika to między innymi z faktu, że z polskich kanałów legalnie na Litwie można odbierać tylko beznadziejnątv Polonia, a tymczasem rosyjskich kanałów telewizyjnych (dokumentalnych, propagandowych, politycznych i apolitycznych, filmowych, rozrywkowych) na każdej kablówce jest kilkadziesiąt. Podczas jednego ze spotkań zorganizowanych przez niedawno powstały Polski Klub Dyskusyjny w Wilnie eksposeł Zbigniew Siemienowicz stwierdził: „Z 200 tysięcy Polaków mieszkających na Litwie kulturą polską
na Litwie komórki działają?”. Wówczas odpowiadaliśmy: „Owszem, ale dzwonić trzeba pod jeden numer”. „Pod jeden numer?” – dopytywał taki „zafascynowany” Wschodem posiadacz telefonu komórkowego wielkości cegły. „Tak, pod jeden numer. Odbiera wówczas twój telefon biały niedźwiedź i łączy z tym, z kim chcesz rozmawiać!” – tłumaczyliśmy. Bycie „Ruskim” miało też swoje pozytywne strony. Gdy kanary złapały cię w tramwaju i próbowały wypisać mandat, natychmiast wszczynało się rwetes: „Dyskryminujecie nas, bo jesteśmy Polakami ze Wschodu! To nie my z Polski, tylko Polska od nas wyjechała!”. Jeśli jednak kanar nie ustępował i wypisywał mandat, większość z nas przyklejała go na drzwi pokoju w akademiku i zapominała o nim na zawsze. Nie mieliśmy stałego zameldowania w Polsce, więc i komornik nie mógł nas dopaść. Generalnie jednak to „ruskie” piętno budowało więzi z innymi Wilniukami, wzmacniało też poczucie własnej wyjątkowości. Polacy z Białorusi
interesuje się co najwyżej 20 tysięcy”. Zebrani wyśmiali Siemienowicza za… przesadny optymizm. Zdaniem większości kultura polska jest istotna dla – w najlepszym razie – 2 tysięcy, czyli 1% litewskich Polaków. Dla tych 2 tysięcy Polska to kraj, w którym się mówi po polsku i do którego fajnie pojechać od czasu do czasu na zakupy, a przy okazji posłuchać dobrej muzy na jakimś koncercie, wpaść do muzeum, kina lub do Empiku po książki. Nic nie obchodzą nas również wyobrażenia koroniarzy na nasz temat. Sam termin „koroniarz” pojawił się zresztą w potocznej wileńskiej polszczyźnie zaledwie przed kilkoma laty. Stało się to, gdy powstało internetowe forum „Kuriera Wileńskiego” i komentujący na nim Polacy z Polski (stanowiący na oko 90% ogółu użytkowników) w ten sposób zaczęli nazywać samych siebie (najpierw dla żartu, potem już całkiem serio). Wcześniej wołano na nich „krajowi”, bo ciągle podkreślali, że przyjeżdżają z Kraju (pisanego wielką literą). Mówiono też po prostu „Polacy”, „Polacy z Polski”.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 108 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
W wyobrażeniach „krajowych” Wilno i Wileńszczyzna to mistyczna oaza, utracona kresowa Atlantyda. Bo Piłsudski, Mickiewicz, Słowacki, Miłosz. Wędrówki „koroniarzy” po Wilnie (niezależnie, czy przybywają jako turyści czy jako pielgrzymi) są tak przewidywalne, że nudzą nawet zawodowych wileńskich przewodników trzepiących przecież ładną kasę na nostalgicznych trzydniowych objazdówkach z Polski. Trasa jest niezmienna: cmentarz Na Rossie z grobem „Serce i Matka Syna”, Ostra Brama, Katedra, Zarzecze, kościół św. Piotra i Pawła, cepeliny w „Žemaičiai” lub „Marcėliukės klėtis”, zakup kindziuka, czarnego chleba „Bočių”, „Trzech dziewiątek” i „sukinsyna” w lokalnym supermarkecie. Później można wracać do domu z poczuciem spełnionej misji – szczególnie jeśli przy okazji kupiło się u ulicznego sprzedawcy „Kurier Wileński” lub rzuciło złotówkę żebrakowi spod Ostrej Bramy. Żebrak, niemiłosiernie kalecząc polszczyznę, mówi: „Panoczku, daj pan deńgu! Nas Litwiny dyskryminirujut‘…” pilsudskio gatve i inne przejawy „dyskryminacji” Mitem numer „N” jest właśnie dyskryminacja. Rok w rok niezliczone rzesze politycznych pielgrzymów z Ruchu Narodowego, onr i wszelkiej maści dziennikarzy z „patriotycznych” mediów przyjeżdżają na Litwę, by oglądać antypolski apartheid. Jeśli spotkają akurat w Wilnie jakiegoś „nacika”,
walkę ze „złym Litwinem” łatwiej jest w Warszawie zdobyć pieniądze niż na współpracę czy promocję polskości (w wersji atrakcyjnej, a nie martyrologicznej). Pobili, bo mówił po polsku, Kolejny cios w polskie szkolnictwo, Kolejna przegrana sprawa sądowa – nagłówki artykułów w lokalnej polskiej
ha!art nr 48
A być może dlatego, że taka wersja „polskości” na Litwie się nie sprzeda? Jacyś biznesmeni, piosenkarze, punki – gdzie w tym wszystkim walka, patos i martyrologia? A to przecież tylko i wyłącznie z nimi nadal w Polsce kojarzą się kresy.
− 109 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Kresowa Atlantyda Antoni Radczenko
prasie przypominają doniesienia z frontu. Wyłania się z nich obraz Polaka na Litwie jako osoby ciągle dyskryminowanej, bitej, poniżanej; obraz obywatela drugiej kategorii, który nie ma szans na dobrą pracę, karierę, uznanie. polacy sukcesu „Problemy ciągle istnieją, ale zostaną rozwiązane, kiedy będziemy mieli więcej wykształconych ludzi, którzy potrafią lepiej je artykułować. Mimo że mnie osobiście też dotykają problemy pisowni i zwrotu ziemi, nie czuję się dyskryminowany” – powiedział ostatnio w wywiadzie dla wileńskiego portalu zw.lt Romuald Mieczkowski, znany poeta i polski działacz z Litwy. „Szanuję Litwinów, mam pośród nich przyjaciół. Problem nie na tym polega. Nie będą się z nami liczyć, jeśli nie będziemy kimś. Jak Polacy będą profesorami, znanymi twórcami, ludźmi sukcesu, dialog siłą rzeczy będzie miał inną formę. Tymczasem w wielu sferach życia na Litwie ciągle jeszcze jesteśmy nieobecni – bywa również, że z własnego wyboru i na własne życzenie”. Mieczkowski ma rację. Problemy zostaną rozwiązane, gdy Polacy na Litwie staną się partnerami dla Litwinów i dla Warszawy; gdy przestaną żebrać, narzekać i wypinać się, a zaczną szukać kompromisów i współpracy; zostaną rozwiązane przede wszystkim wtedy, gdy polskość na Litwie wracają usatysfakcjonowani. Powiedzą później: „Litewska dyskryminacja przestanie być kojarzona – i przez Polaków, i przez Litwinów – z tanim jest olbrzymia, sroga i totalna; zabrania się chuliganom mazania kotwicy politykierstwem, a zacznie przywodzić na myśl sukcesy. na murach zabytkowych kamienic i wklejania wlepek z hasłem »Wilno Bo Polacy na Litwie mają z czego być dumni. I to nie tylko w sensie zawsze polskie«; duch w polskim narodzie w Wilnie jest silny, podziemie historycznym. Dziesiątki litewskich biznesmenów, top-menedżerów, sęprężne i lada dzień »szablą odbierzemy«”. dziów, adwokatów, policjantów, naukowców, ludzi kultury i sztuki polskiego „Nacika” spotkać w Wilnie nie jest jednak łatwo. Mało ich, więc trzeba pochodzenia to najlepszy dowód na to, że na Litwie można być jednocześnie się zawczasu umówić na wywiad. Inaczej można trafić na takiego, co i Polakiem, i człowiekiem sukcesu. Wymieńmy tylko niektórych: pioseni mówi po rosyjsku, i pisze z błędami. Bądź w ogóle nie trafić. Nie mający karki Ewelina Saszenko, Katarzyna Niemyćko, Beata Wilkin, Agnieszka podstawowej wiedzy na temat dogmatów narodowej ideologii Wilniuk Dobrowolska; doskonały saksofonista jazzowy Jan Maksymowicz, koncertwzruszy bowiem jedynie ramionami: „Dyskryminacja? No wie Pan, może mistrz Litewskiej Państwowej Orkiestry Symfonicznej Zbigniew Lewicki, i jest, ale ja jakoś się z nią nie spotkałem… Są oczywiście problemy. W szko- śpiewaczka operowa Gabriela Vasiliauskaitė. Założone przez Polaków łach kilku przedmiotów nauczają po litewsku, nie możemy zapisać swego zespoły rockowe – Kite Art, Will’n’Ska, Black Biceps – zdobywają nagrody nazwiska polskimi literkami i co prawda na swoim domu mogę powiesić w najbardziej prestiżowych litewskich konkursach muzycznych. Co istotne, tabliczkę z nazwą »ulica Piłsudskiego«, ale nadal oficjalna jej nazwa brzmi żaden z tych zespołów nie wyrzekł się swojej polskości – w odróżnieniu Pilsudskio gatve”. Wówczas wraca taki „patriota” do Kraju (pisanego wielką od litewskich gwiazd pochodzenia rosyjskiego, które o swoich korzeniach literą) i smaruje tekst o tym, że litewska dyskryminacja jest tak olbrzymia, wspominają bardzo niechętnie. sroga i totalna, że wileńscy Polacy już nawet do narodowych przyjaciół To właśnie ci artyści powinni być symbolami naszej społeczności. z Polski nie chcą – z powodów konspiracyjnych – odzywać się po polsku Dlaczego o nich nie mówi się w Polsce? i opowiadać o tej olbrzymiej, srogiej i totalnej dyskryminacji. Być może dlatego, że „koroniarscy” dziennikarze zbytnio skupiają się Dzielnie sekunduje im w tym większość lokalnych polskich mediów, na opiniach polskich działaczy z Litwy i właśnie ich sądy przedstawiają których redaktorzy – nie bez podstaw – uważają, że na propagandową swoim czytelnikom jako jedyne obowiązujące?
rozdział 4 Mit(teleuropa)
Robczik (fragm.) bartosz połoński
Narmalne Pacany to fragment nieukończonej jeszcze książki Robczik. Pierwszej w historii napisanej w takim języku, w jakim rozmawiają ze sobą polscy Wilniucy. Który, notabene, jest innym językiem, niż większość Polaków
Robczik (fragm.) Bartosz Połoński
sobie wyobraża.
wersja polska Nazywam się Andrzej Stakiewicz. Mam siedemnaście lat. Mieszkam w Wil-
wersja też polska Nazywam się Andrzej Stakiewicz. Mam siedemnaście lat. Mieszkam w Wil-
nie. Uczę się w gimnazjum im. Szymona Konarskiego. Tak naprawdę nie wiem, kim jest Szymon Konarski, jednak lubię swoją szkołę i kolegów z klasy. Za parę miesięcy zdaję prawo jazdy, będzie to nowy etap w moim życiu. Jestem zwykłym kolesiem i nie chcę robić tak zwanych odjebów. W przyszłym roku zdaję maturę i niezbyt się tym przejmuję, bo wiem, że wszystko będzie dobrze, jakby się nie potoczył mój los. Większość moich kolegów powysyłało papiery na wyższe uczelnie w Polsce i Europie, ale ja myślę, że powinienem zostać w Wilnie i tutaj studiować, nieważne, czy jest tu poziom niski czy wysoki. Przyzwyczaiłem się do Wilna i wiedzie mi się tu dobrze, wszyscy mówią tu po polsku, ale praktyczniej jest używać litewskiego. Krótko mówiąc, zbieram pieniądze na samochód, chcę sobie kupić VW Corrado za 4 tysiące litów. Na razie nazbierałem 2 tysiące i mam nadzieję dozbierać resztę do matury. Będę oszczędzał i szukał dodatkowych fuch. andrzej stakiewicz – Halo, Robcio? Siema, tu Jędrek, słuchaj, jak tam z robotą? Robert Tatol to mój najlepszy kolega, który dobrze orientuje się gdzie, co i jak. Obiecał, że znajdzie mi dorywczą fuchę w Akropolisie. Ja w weekend i tak się obijam, siedzę non stop w internecie, a przydałyby się dodatkowe pieniądze. robert tatol – Słuchaj, jest opcja na wyładowywanie towaru w Maksimie, czterysta
nie. Uczę się w gimnazjum im. Szymona Konarskiego. Tak naprawdę nie wiem, kim jest Szymon Konarski, jednak lubię swoją szkołę i kolegów z klasy. Za parę miesięcy zdaję prawo jazdy, więc będzie to mój nowy etap w życiu. Jestem prostym pacanem i nie chcę robić tak zwanych wyjebonów. W następnym roku zdaję maturę i nie przejmuję się tym bardzo, bo wiem, że jakby nie potoczył się mój los, wszystko będzie dobrze. Większość moich kolegów powysyłali papiery do Polski i Europy na wyższe uczelnie, ale ja myślę, że powinienem zostać w Wilnie i tutaj studiować, nieważne, czy tu niski poziom czy wysoki. Ja przyzwyczaił się do Wilna i idzie mnie tu dobrze, mówia po polsku, ale raczej pragmatyczniej używa się tu języka litewskiego. Karoczie, ja zbieram pieniędzy na maszyna, chcem kupić sobie VW Corrado za 4 tysiące litów. Na razie nazbierał 2 tysiące i mam nadzieję dozbierać do matury. Będę oszczędzał i chodził na dodatkowe chałturki. andrzej stakiewicz – Alio, Robczik? Zdarow, tu Andriucha, słuchaj, jak tam naszcziot roboty? Robert Tatol to mój najlepszy kolega, który dobrze orientuje się gdzie, jak i co, obiecał, że znajdzie dla mnie dorywcza chałturka w Akropolisie. Ja i tak w sobota–niedziela chujem gruszy akałacziwaju, w internecie siedza nonstop, więc dodatkowe pieniądze by się przydały. robert tatol
litów – cały piątek, sobota, niedziela – ale jest w chuj roboty. Jest też fucha w Akropolisie – rozdawanie papierków, ale trzeba będzie przebrać się za jakiegoś debila typu kurczak i dopierdalać się do ludzi, w sensie, reklamować coś – tam płacą pięćdziesiąt litów za dzień i jest mniejsza spina. Jest jeszcze trzecia robota, ale tam rozwozi się towar samochodem – trzeba mieć prawko, więc zapomnij. No to kurczak czy siłka? andrzej stakiewicz – Kurczak! Dzisiaj piątek, ale imprezować mi się jakoś nie chce, lepiej się wyśpię, a jutro pójdę do Robcia na imprezę, popatrzę na laski, a nuż coś z tego wyjdzie. Dzisiaj nic nie robię. Poprzeglądam czasopisma, jutro lekcje odrobię, matma zupełnie nie sprawia mi przyjemności, zapuściłem się z tymi logarytmami, czy jak im tam… Sam nie ściągam, to ode mnie w szkole ściągają. Ale generalnie niechętnie daję ściągać, raczej igno-
– Karoczie, słuchaj, jest w Maksimie baza gruzić tawar, czterysta litów – cały piątek, sobota, niedziela – ale roboty dachiriszczia. Jest w Akropolisie – papierki rozdawać, ale trzeba będzi, w jakiegoś to dzibiła przeodziewać się, cipa kurczuka i do ludzi dajabywatsa cipa reklamować co to – nu, tu płaco pięćdziesiąt litów za dzień i napriag mniejszy. Nu, trzecia, jest robota, ale tam na maszynie tawar rozwozić – prawa trzeba mieć, tak-co zabudź. Tak-co, kurczuk czy kacziałka? andrzej stakiewicz – Kurczuk! Dzisiej piątek, ale mnie jakoś wpadłu tusawatsa, lepiej wyśpiamsie i jutro do Robczika na tuśniak schodza, ciołek popatrza, anuż co wyjdzi. Dzisiej nic ni robia. Żurnały popatrza, jutro lekcji porobia, a to maciesza u mnie ni priot, zapuścił te logarytmy czy jak ich tam… Ja w szkole raczej taki, u którego spisujo, a nie który spisui. Ale general-
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 110 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
– No, mama, przecież sobota dzisiaj, daj mi pospać, wziąłem pieniądze, zaraz pójdę do sklepu, jeszcze pięć minut… – Dobrze, kotku, pośpij, sobota dzisiaj, tata tutaj kartofelki kopie, a ja pielę grządki. Buziaki od babci, do jutra, ja jeszcze wieczorkiem odezwę się do ciebie. – Buziaki… – Aha, jeszcze jedna rzecz, pan Gienek naprawił pralkę, trzeba mu będzie zanieść dzisiaj pięćdziesiąt litów, pieniądze są w szafie… No, napiszę ci smsa, papa, syneczku. – Papa. Zajebiście – sobota – nigdzie nie trzeba iść i jest impreza, jeszcze pół godziny pokręcę się w łóżku, pooglądam kreskówki. W ogóle nic nie trzeba,
ha!art nr 48
nie to ja niechętnie daje swoja praca domowa spisać, raczej ja takich łodyri ignoruja, chyba że dla Robczika, bo on dziłami zaimui się i nie zawsze zdanża lekcje odrobić. Radakow nie ma, cielik pokazui, mag gra, internet wali – zdajsie wsio jest, a czegoś–to brakuje. Dobrze, że ja cyz nie pala, to by wapszie kopciłby jak cziort. Żurnały wsie przepatrzał. Dobrze, że na kółko psychologiczne w szkole był zapisawszy się, to wiem, co to „užimtumo problema”, i nie mam takiej parki, każda swoja chwila, jakim to zajęciem zapełniam. Tak za to i na narmalnego pacana smachiwaju w szkole, bo niebezdzielnicziu. Zajmuja się sprawami, pokazuja innym, że wiem, czego chcem w życiu, staram się nie paritsa i innych odpariwać. Ida spać. Następny dzień. Ranek. – Alio? – Andrzejka, wstawaj! Zobacz przez okno, jaki ładny dzień. Słoneczko świeci. – Nu, mama, daj pospać… – Tak już jedenasta godzina, a ty jeszcze śpisz, schodź do sklepu, ja na lodówce dwadzieścia litów w kopert położyła. – Nu mama, toż sobota dzisiej, daj pospać, wzioł ja piniędzy, do magazynu schodza zaraz, jeszcze pięć minut… – Dobrze, kocik, pośpi, sobota dzisiej, tata tutej kartofelka kopi, a ja piela grządki. Buśki od babci, do jutra, ja jeszcze wieczorkiem pomajacza tobie. – Buśki… – Aha, jeszcze jedna rzecz, pan Gienek poczynił pralka, jemu trzeba będzi pięćdziesiąt litów zanieść dzisiej, pieniędzy w szafie… Nu, ja tobie sms napisza, paka syneczek. – Paka. Zaszybiś – sobota – nigdzie nie trzeba iść i tusawatsa, jeszcze pół godzi-
− 111 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Robczik (fragm.) Bartosz Połoński
ruję takich pajaców, chyba że Robciowi, bo on załatwia różne sprawy i nie zawsze ma czas na odrabianie lekcji. Rodziców nie ma, telewizor nadaje, magnetofon gra, internet hula – zdaje się, że wszystko jest, a czegoś brakuje. Dobrze, że papierosów nie palę, bo paliłbym jak smok. Wszystkie czasopisma przejrzałem. Dobrze, że zapisałem się w szkole na kółko psychologiczne, więc wiem, co to „problem zatrudnienia”, i nie mam takiego parcia, każdą chwilę zapełniam jakimś zajęciem. Za to w szkole wyglądam na normalnego kolesia, bo się nie obijam. Załatwiam różne sprawy, pokazuję, że wiem, czego chcę w życiu, staram się nie przejmować niczym i pomagać innym, jak mają doła. Idę spać. Następny dzień. Ranek. – Halo? – Jędruś, wstawaj! Zobacz przez okno, jaki ładny dzień. Słoneczko świeci. – Mama, daj pospać… – Już jedenasta godzina, a ty ciągle śpisz, pójdź do sklepu, położyłam na lodówce dwadzieścia litów w kopercie.
Robczik (fragm.) Bartosz Połoński
rozdział 4 Mit(teleuropa)
tak zajebiście jest leżeć w łóżku i się rozciągać. Kurwa, jak przyjemnie. Jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Jak tylko pomyślę, żeby zorganizować sobie jakąś Kryśkę albo Beatkę… Pała staje. Idę pod prysznic, żeby łóżka nie pobrudzić. Przyjemność. Słowem – ubrałem się, zjadłem śniadanie, idę do sklepu po chleb i zanieść lity dla Gienka. sms (robert tatol) „Dzisiaj imprezy nie ma, dealer coś nie tego. Robcio” Kurwa, myślę, że cała sobota zjebana, imprezy nie ma. Co robić? Do Dariusza dzwonić czy jak… O, a tu jeszcze jeden sms. sms (robert tatol) „Słuchaj, fałszywy alarm, impreza będzie, dealer dojechał, dziewczynom napisz, żeby były.” Pała stoi. Jakoś się uspokoiłem – sobota jest nasza. – Halo, Beatka, co robisz dziś wieczorem? – A co proponujesz? – Słowem – u Robcia impreza, zapraszam, przychodź! […] impreza u robcia Robcio mieszka koło samego Žiedasa. Jak wyszliśmy z windy, już w korytarzu było słychać muzykę. – Kto tam? – Ja i Beatka. Robcio otwiera drzwi. Jak zawsze żuje gumę i jest w czarnym sweterku, a łańcuszek na prawej ręce świeci się bardziej niż jego oczy. Macha rękami, w tle słychać wysokie basy. Muzyka tak wali, że aby się dogadać, trzeba rozmawiać głośniej niż normalnie. – Źrenice masz niezłe, widzę. Ile wziąłeś? – Pół grama. – No, nieźle jesteś pojebany, a ile masz? – Pięć gramów. Amfa to jedyny temat, którego nie lubiłem u Robcia. On jest zajebistym chłopakiem, ale to, że napierdala białe, psuje jego wizerunek. Ale ja nie mogę na niego najeżdżać, bo to przedsiębiorczy chłopak i nieraz pomógł mi z jakąś fuchą. Tylko raz w życiu się na niego wydarłem, że napierdala amfę, ale byłem wtedy mocno narąbany i sam za bardzo nie wiedziałem, co i jak. W chacie nie było nikogo. Tylko nas trzech. Beatka poszła do toalety. – A wszyscy gdzie? – Na piątej półce w dupie. – Możesz normalnie gadać czy nie? – Czy nie. Słuchaj, muszę wyjść na chwilę. Robcio idzie w stronę toalety. Łapie za klamkę i jak widzi, że zamknięte, zaczyna walić pięściami w drzwi. – Wyłaź, kurwa! Poczułem w środku jakiś niepokój. Czego on tak wrzeszczy i jeszcze Beatę wyzywa? Wpadł w jakąś paranoję, czy co? Ja go nigdy takiego nie widziałem. Może się nawciągał jakichś lewych narkotyków Podchodzę do niego walącego we drzwi jak psychol i próbuję go odsunąć, żeby się uspokoił. Odwraca się, a z nosa krew mu napieprza strumieniem, cały podkoszulek we krwi, oczy czerwone jak u wampira, każda żyłka widoczna. – O, kurwa… Co ci jest? Czegoś tyś się nawciągał? – Kurwa, ja pierdolę, wkręca mnie, słuchaj, umrę zaraz. Jeszcze pięć piguł zjadłem pół godziny temu, czuję, że zaraz kopnie, zaczyna się, słuchaj, nie czuję swojej ręki, w twarz jest mi bardzo gorąco i czuję, że wszystko pali
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
ny pokaczam się w łóżku, mulciki popatrza. Wapszie, nic nie trzeba, tak zaibiś w łóżku leżeć i rozciągać się. Blia, jak priot. Ja teraz najszczęśliwszy człowiek na Ziemi. Jak pomyśla, jakiej Kryśki albo Beatki tutaj obok zabacać… Stajak kankrietny. Ida pod dusz, żeby łóżka nie zapeckać. Priot. Karoczie, ubrał się, śniadanie schawał, ida do sklepu za chlebem i dla Gienki lity zanieść. sms (robert tatol) „Dzisiej tusy ni ma, barygie coś ni priot. Robczik” Bliać, myśla, co cała sobota praibali, tusy ni ma. Tak co robić? Do Dariusa dzwonić szto–li… a wo jeszcze jedna smska. sms (robert tatol) „Karoczie, łożna triwoga, tusa będzi, baryga wyjechał, babom napisz, żeby byli.” Stajak. Ja jakoś uspokoił się – sobota nasza. – Alio, Beatka, co robisz dziś wieczorem? – A co proponuisz? – Karoczie, u Robczika tusa, zaprasza, przychodź! […] tusowka u robczika Robczik mieszka koło samego Žiedasa. Jak wyszli z liftu, już w korytarzu było słychać muzyka. – Kto? – Ja i Beatka. Robczik otwiera drzwi. On jak zawsze żui guma i w czarnym sweterku, cypoczka na prawej ręce świeci się bardziej niż jego oczy. Macha ręcami, w tle słychać wysokie basy. Muzyka tak wali, że żeby domówić, trzeba rozmawiać głośniej niż normalnie. – U ciebie zraczki nichiłe, ja pacza. Ile wzioł? – Pełe. – Nu ty psich, a ile masz? – Pięć gram. Amfa to jedyna ciema, której ja nie lubił u Robczika. On zaszybiś pacan, ale to, że on dałbit witamin, to psui cały jego wizerunek. Ale ja nie mogę na niego najeżdżać, bo on tołkowy pacan i nieraz mnie pomógł z jako to chałturko. Tylko raz w życiu ja na niego naarał, że dałbit amfy, ale ja wtedy był mocno nabuchawszyś i sam za bardzo nie pamiętam jak tam i co. W chacie nikogo nie było. Tylko my trzech. Beatka poszła do toalety. – A gdzie wsie? – W piździe na piatej połkie. – Możesz ty narmalna bazarić czy nie? – Czy nie. Karoczie, mnie trzeba wyjść na trocha. Robczik, idzi w strona toalety. Bierzy za klamka i jak widzi, że zamknięte, zaczyna walić kułakami w drzwi. – Wyłaź, suka! Ja poczuł w środku coś ni to, czego on tak ariot i jeszcze na Beaty obzywa się? Jemu jakaś paranoja, czy coś, ja jego takiego niegdy nie widział. Może on narkaty jakiej lewej obchawałsia. Ja podchodza do niego jak psich walącego po drzwiach i probuja jego odsunąć, żeby on uspokoiłsie. On odwraca się, a u niego z nosa krew jibaszy strui cała majka we krwi i oczy czerwone jak u wampira, każda żyłka widoczna. – A, bliać… co tobie jest? Ty czego obchawałsia? – Bliać, mnie pizda, mnie gliuczy, karoczie, pamru zaraz. Ja jeszcze pięć kaliosów zachawał pół godziny temu, mnie cziuju prichod zaczyna się, ja karoczie nie czuja swojej ręki, mnie w twarz bardzo gorąco i czuja, że wsio pali się naokoło, oczy gorące, ja w życiu takiego prichoda ni miał.
− 112 −
ha!art nr 48
rozdział 4 Mit(teleuropa)
się naokoło, oczy gorące, w życiu takiego wejścia nie miałem. Oczy Robcia wyglądały jak podczas typowego kopa: źrenice idą do góry, prawie ich nie widać za powiekami, dupa totalna. Robcio przestał się ruszać, jakby zastygł. Wziąłem go za ręce i trzymałem, żeby nie spadł. Robcio otworzył oczy i zaczął się uśmiechać. – Już? – Tak, kurwa, jak mi zajebiście, wszystko dobrze, puść mnie, czego mnie trzymasz, kurwa, jak wszystko błyszczy, dobrze mi, słuchaj, wokół każdej rzeczy, którą widzę, jest promień i świeci się taka jakby aura jak u świętych, kurwa, jaki ja jestem lekki, tak mi przyjemnie chodzić… Dywan taki przyjemny i ściany zajebiście dotykać, kurwa, jaka ściana zajebista, jak jej fajnie dotykać […] Kurwa, ja ci mówię, mnie tak roznosi, ja w życiu takiej zajebiozy nie czułem, ja, słuchaj, chcę być w ciepłym oceanie, tam jest tak zajebiście, jak w oceanie, powietrze ciepłe, można pływać i jest tak ciepło, w ogóle pieniędzy nie trzeba, tak fajnie… ✴ Beatka szybko popatrzyła do pokoju Robcia, zauważyła, że nie będzie go jeszcze przez parę godzin, i zamknęła drzwi. Poszła do pokoju z telewizorem i siadła na kanapie. Nic nie mówiła, ale patrzyła na mnie i lekko się uśmiechała. Zaczęła powoli zdejmować bluzkę. Chwyciłem ją w talii i zacząłem ściskać. Uspokoiłem się psychicznie
from Most frequently visited hills and ravens series © Sergey Novikov
na kanapie. Nic nie mówiła, ale patrzyła na mnie i lekko się uśmiechała. Zaczęła powoli zdejmować swoja bluzka. Ja wziął jej za talia i zaczął cisnąć. Ja uspokoił się psychicznie i my zaczeli całować się w zasos. Nawet to, że ja czuł piwo z jej buzi, nie przeszkadzało podniecać się. Ja zaczął dotykać jej piersi i pod majko próbował odszpilić lifczik. Ja zaczął dotykać jejny grudak i szczególnie starał się pocierać jejne saski, które stawali się coraz twardziejsze wraz ze wzrastającym jej stękaniem. Ona zaczęła sunąć ręcy między moje dżynsy i obcierała mój stajak. Bliać, jakie to zaibiś uczucie. Ja czuł, że chcem, żeby my rozdzieli się, bo ubranie nam mieszało gliuczyć jeden drugiego. Ja zaczął sunąć ręcy między jej nogi i rozpinać jej klin. Ona rieska odpuściła usta z pocałunku: – Nie trzeba. Ja ni wkurił, tak dobrze szło. – U mnie trudne dni. Ty ni złujsie, chare? Ja cipa myśla, a co w czasie miesiączki nie możno jebać się. Ale potem przypomniał, że bardzo możno zapeckać cała pościel krwią. Z drugiej strony ja gandonu nie miał, to może i dobrze, że nie bedzim tym zajmować się. Następnym razem gandon w kaszylok położa.
ha!art nr 48
− 113 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Robczik (fragm.) Bartosz Połoński
i zaczęliśmy się lizać. Nawet to, że czułem piwo z jej ust, nie przeszkadzało mi się podniecić. Zacząłem dotykać jej piersi, pod koszulką próbowałem odpiąć stanik. Dotykałem piersi, pocierałem sutki, które stawały się coraz twardsze wraz ze wzrastającym stękaniem. Ona wsunęła ręce między moje dżinsy i pocierała mojego stojącego fiuta. Kurwa, jakie to jest zajebiste uczucie. Czułem, że chcę, żebyśmy się rozebrali, bo ubrania nam przeszkadzały macać się nawzajem. Zacząłem wsuwać ręce między jej nogi i rozpinać rozporek. Ona raptownie oderwała usta od pocałunku: – Nie wolno. Ja się wkurwiłem, tak dobrze szło. – Mam trudne dni. Nie złość się, dobra? Ja myślę, że co, w czasie miesiączki nie można się jebać? Ale potem przypomniałem sobie, że można pobrudzić całą pościel krwią. Z drugiej strony nie miałem prezerwatywy, więc może i dobrze, że tak wyszło. Następnym razem włożę prezerwatywę do portfela.
Robczika oczy teraz jak podczas typowego prichodu kaliosawego, źrenice zapuszczone do góry, prawie ich nie widać za powiekami, żopa totalna. Robczik przestał ruszać się, jakby zastyg. Ja wzioł jego za ręcy i trzymał, żeby on nie spad. Robczik otwiera oczy i zaczyna łybić się. – Wsio? – Da, bliać, jak mnie zaibiś, wsio dobrze, odpuść mnie, czego ty mnie trzymasz, a bliać, jak wsio błyszczy, mnie dobrze, mnie, karoczie, każda rzecz, która ja widza, naokoło jej jest promień i świeci się taka cipa aura, jau u świętych, bliać, jaki ja lekki, mnie tak przyjemnie chodzić… Kawior taki przyjemny i ściany dotykać zaibiś, bliać, jaka sciana zaibiś, jak jej fajnie dotykać […] Piździec, ja tobie mówia, mnie tak roznosi, ja w żyzni takiej ciemy ni czuł, ja karoczie chcem w ciepłym oceanie być, tam tak zaibiś, jak w oceanie, powietrze ciepłe, możno pływać i tobie ciepło bardzo, wapszie baszek ni trzeba, tak fajnie… ✴ Beatka szybko popatrzyła do pokoju Robczika, zasikła, że jego jeszcze nie będzie parę godzin, i zakryła drzwi. Poszła do pokoju z telewizorem i siądła
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 114 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
Poniemiecka Republika Brudnych Słowian i Hunów ziemowit szczerek
Dopóki Rurytanią rządzili Niemcy – jakoś to wyglądało. Ale kiedy zniknęli – Rurytania stała się Molwanią, cały region utonął w błocie, porósł włosiskami i zburaczał. k.u.k ruritanien ale generalnie sprawa jest jasna: niby to Europa, ale jej mniej cywilizoRurytania to kraj, którego nie ma, ale o którym wiadomo, gdzie leży. No, wana część. Rurytania leży na wschód od tych wszystkich europejskich mniej więcej, bo jego położenie zmieniało się na przestrzeni dziejów, oczywistości: za Francją, Holandią, Niemcami. A właściwie tam, gdzie
ha!art nr 48
− 115 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
rozdział 5 Wymyślone krainy
Niemcy wtapiają się w szarowschodnie europejskie błoto, gdzie tracą swoją oczywistą niemieckość. Bo z punktu widzenia Zachodu Niemcy – jeszcze jakiś czas temu – być może zaczynały się w sposób wyraźny na Renie, ale kończyły gdzieś we wschodniej nieokreśloności, stapiały się ze słowiańskim Mordorem: gdzieś nad brzegiem szarego Bałtyku, gdzieś w polskich miastach, w Transylwanii, Słowenii. I właśnie tam, na wschodzie Niemiec, gdzieś w austriackich, półbarbarzyńskich okolicach leżała Pierwsza Rurytania. Pierwszą Rurytanię stworzył brytyjski adwokat, Anthony Hope, znudzony swoim adwokatowaniem i pragnący urozmaicić sobie życie literaturą. W książce Więzień Zendy z roku 1894 opisał wymyślone przez siebie państwo, które leżało na wschód od Drezna, gdzieś, gdzie – co prawda – mówiło się jeszcze po niemiecku, ale nie była to Europa nowoczesna: zindustrializowana i demokratyzująca się. Była to raczej sielska, niemieckojęzyczna, wschodnia idylla. Przypominająca Niemcy sprzed rewolucji przemysłowej, bo Niemcy jeszcze w pierwszej połowie xix wieku miały w zachodniej Europie podobny stereotyp, jaki obecnie ma Europa Wschodnia: zacofanego, błotnisto-lesistego kraju, którego obywatele to okropne pijaki i nadają się wyłącznie na służących. Pod koniec xix wieku Niemcy miały już, owszem, opinię niebezpiecznego, groźnie i nowocześnie zmilitaryzowanego kraju, była to jednak nowoczesność „huńska”, barbarzyńska, niespecjalnie cywilizowana. A stereotyp niemieckich, zacofanych rubieży na wschodzie Europy funkcjonował nadal i być może przypominał nieco ogólnoeuropejską wersję mitu kresowej idylli w Rzeczpospolitej, być może zacofanej, lecz uroczej, uczciwszej i „ludzkiej”. „Do tych, co mają tak za tak, nie za nie – bez światłocienia”. I tak dalej Niezależnie od braku światłocienia w Rurytanii w najlepsze wrzały dworskie intrygi: lud był może i prostoduszny, i szczery (a przy okazji zacofany
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
i ubogi), rządziła nim jednak wiecznie knująca arystokracja. Rurytania miała posmak romantycznej, dawnej Europy, której głowy potoczyły się po szafotach francuskiej rewolucji i która na zachodzie (sub) kontynentu zabudowana została szeregową, ceglaną mieszkaniówką, fabrykami i pokryta trywialnością kolei żelaznej i robotniczego dnia codziennego. Tymczasem w Rurytanii – ach! Pojedynki, książęta, damy dworu, koronacje i karety. I prosty lud, który na to wszystko patrzy ze szczękami opuszczonymi do kolan. Rurytania stała się w łaknącej romantyzmu Europie Zachodniej bardzo popularna, Hope dopisał do Więźnia Zendy kilka sequeli, ale sam „romans rurytański” stał się osobnym gatunkiem literackim i wymknął Hope’owi z rąk. W 1901 roku amerykański pisarz George Barr McCutcheon stworzył państwo o nazwie Graustark. Kraj ten położony był jeszcze dalej na wschód niż Rurytania: gdzieś w Karpatach, za ziemiami zamieszkałymi przez „brudnych Słowian i Hunów”, by zacytować jednego z bohaterów McCutcheona, który wybrał się w podróż do Graustarku. Sam Graustark przypomina nieco bardziej efekciarską Rurytanię: jest miły, przyjemny, zacofany i leży na końcu świata. Jego urzędowym językiem nie jest, co prawda, niemiecki, ale język ten jest w Graustarku rozumiany, a nazwiska jego mieszkańców mają z niemiecczyzną wiele wspólnego. Jak można, na przykład, przeczytać w książce, jedna z graustarskich rodzin, Guggenslockerowie, „używali wielu zwrotów, które wykazywały pokrewieństwo z teutońską mową”. Stolica kraju nazywa się Edelweiss, a kwiat ten, szarotka, w niemieckojęzycznym świecie robi za alpejski symbol i kojarzy się z górską, niemiecką sielskością. Graustark zarysowany był o wiele mocniejszą kreską, niż Rurytania – McCutcheon dopisał mu historię i dorobił wyraźniejsze tło społeczne. W Graustarku, miejscu, o którym prawie nikt w Ameryce i Europie nie
− 116 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
ma większego pojęcia (ludzie Zachodu nie są pewni, gdzie go szukać: w Europie, Azji czy Afryce; w kasach na paryskich dworcach kolejowych nic o nim nie wiadomo), trwają nadal wojny sukcesyjne z sąsiadami (konkretnie – ze złowrogimi Axphainem i Dawsbergenem), pretendenci do tronu upominają się o niego, maszerując na stolicę na czele wojska, i wtrącają do lochu innych pretendentów. McCutcheon ciągnął graustarską sagę przez wiele lat i reagował na bieżące wydarzenia w Europie Wschodniej. I tak po i wojnie światowej Graustark, podobnie jak – na przykład – Węgry, zajęty zostaje przez komunistów, a jego władcy – podobnie jak w Rosji – zamordowani zostają przez rewolucjonistów. Graustark, jak widać, jest dla Europy jeszcze bardziej egzotyczny i dziwny niż Rurytania. I o ile Rurytania położona jest – jak się wydaje – gdzieś pomiędzy Austro-Węgrami a Niemcami (pociągiem dojeżdża się stamtąd w parę godzin do Drezna, a stolica Rurytanii nosi nazwę Strelsau, co raczej nie jest przypadkowym nawiązaniem do Breslau), to Graustark już leży dalej na wschód, w miejscu, które dla zachodniego czytelnika jest bardziej egzotyczne od jako tako odbitych w zachodniej świadomości niemieckiego Śląska czy cekańskich Czech. Jest niby częścią jakiegoś nieokreślonego
podkoszulki na ramiączkach), albo nowoangielscy purytanie (kobiety w tradycyjnych sukniach chodzące nad rzekę z praniem w baliach). My sami, ale dawni i zacofani. Schemat wszystkich tych opowieści jest powtarzalny i prosty: człowiek z „naszego świata”, z Zachodu, jedzie do Rurytanii i miesza się w tamtejsze układy. Dla samej konstrukcji powieści miejsce akcji nie jest takie istotne: zamiast Rurytanii doskonale w tej konwencji sprawdza się europejskie wczesne średniowiecze, jak w Jankesie na dworze króla Artura, albo – na przykład – Mars, jak w sadze Edgara Rice’a Burroughsa o Johnie Carterze. niepodległe rurytanie Po i wojnie światowej moda na rurytańskie romanse trwała jeszcze jakiś czas siłą rozpędu (sam płodny Burroughs natworzył ich sporo: Karlovą, Marhoth, Luthę etc., do tego Sylvania w filmie Ernsta Lubitscha, Evallonia Buchanana i tak dalej), ale nie można było przesadnie długo
ha!art nr 48
tkwiły w Europie Wschodniej. A Borduria czy Tomania to nic innego jak stotalitaryzowana na faszystowski sposób Rurytania. Nie znaczy to, oczywiście, że w ii wojnie światowej alianci, we własnym wyobrażeniu, walczyli z nazistowskimi Rurytańczykami. Ale iii Rzesza mogła mieć w sobie, jak się wydaje, rurytański aspekt. Naziści nie byli na Zachodzie postrzegani jako „brudni” ani „słowiańscy”, bo i jedno, i drugie obsesyjnie z siebie wypierali, ale „huński” aspekt pozostał – nazistowskie Niemcy nie były przecież częścią demokratycznego, wolnego Zachodu. Były raczej fragmentem wschodniego, satrapicznego porządku. Poza tym iii Rzesza, podobnie jak wilhelmińskie cesarstwo, postrzegana była jako państwo Prusaków, tej wschodnioeuropejskiej, barbarzyńskiej i gospodarczo zacofanej odmiany Niemców (Max Weber do Europy Wschodniej wrzucał wszystko, co znajdowało się na wschód od Łaby. Zresztą, co tam Weber – gdy Austriak, sam przecież ze „wschodniej rzeszy”, chciał się
− 117 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
ignorować zmian, które zaszły w rurytańskim regionie. A tam upadł stary porządek, „wieczne” cesarstwa się pokruszyły, „brudni Słowianie i Hunowie” wywalczyli sobie niepodległość i stara, poczciwa Rurytania nie mogła być już taka, jak kiedyś. Dobrym symbolem postrzegania porządków panujących w regionie mogą być dwa wrogie sobie kraje, Syldawia i Borduria, które pojawiły się przed samym wybuchem ii wojny światowej w belgijskim komiksie o Tintinie autorstwa Herge’a. Oba te kraje wydają się połączeniem większości stereotypów na temat wschodniej części Europy. Tu nie działa już system „Wschód to my, tylko dawniej”, w międzywojniu dostrzegano już cechy charakterystyczne krain na wschód od późniejszej żelaznej kurtyny – tyle że mieszano je w tygielku. Syldawia przypomina przedwojenną Jugosławię: muzułmańscy wieśniacy w fezach, pumpach i wyszywanych kamizelach, minarety po wsiach mocno kojarzących się z dawnymi widokami z Bośni, lecz stolica – bizantyńska, w królewskim pałacu widać freski przypominające te przedstawiające Justyniana w Rawennie, cyrylickie napisy. Król Syldawii wystylizowany jest na albańskiego króla Zoga. Samochodów „Cesarstwa”, bo Europę Środkową sprzed doktryny Wilsona szczelnie prawie nie ma, drogi to błoto. wypełniały aż cztery cesarstwa (w tym dwa niemieckojęzyczne), ale samo- Historia Syldawii, przedstawiona w komiksie, jest także czysto bałkańrządną. Graustark, podobnie jak Rurytania, jest bardzo przyjemnym miej- ska: kraj najeżdżali Turcy i Słowianie; gdy sytuacja okrzepła – zaczęły scem, jeśli patrzeć na nie z perspektywy turysty. Nie jest to raczej „nasza” się problemy z sąsiadami, szczególnie z jednym – Bordurią (w polskiej współczesna Europa Środkowa, zamieszkana i rządzona przez „brudnych wersji komiksu przetłumaczonej na Skrainę). Borduria w 1939 roku Słowian i Hunów”. To jeszcze stara, dobra, cesarska Europa Wschodnia. pojawiła się tylko na chwilę i przypominać mogła – przynajmniej Efekt niemieckiej orki cywilizacyjnej na dzikim, dzikim wschodzie. z wierzchu – Rumunię, była niespecjalnie demokratycznym państwem, Graustark czy Rurytania były dla Zachodu czymś w rodzaju wypra- w którym istotną rolę odgrywa organizacja o nazwie „Żelazna Gwardia”. wy w swoją własną przeszłość, a wyprawa ta ma wymiar geograficzny – Mogła być też – czemu nie – przedwojenną Polską czy Węgrami, bo wschodni. Rurytańska i graustarska Europa Wschodnia zatem to nic innego oba te kraje były postrzegane w międzywojniu jako zamordystyczne jak „normalna” Europa, tylko że kiedyś. Europejskie „my”, ale trochę bar- półdyktatury. Intuicję tę potwierdzać może fakt, że dyktator Bordurii dziej dzikie i zacofane. Ten instynkt, jak się wydaje, zadziałał na twórców nazywa się Plekszy-Gladz, co może brzmieć jak parodia nazwiska kanadyjskiego filmu The Shrine z 2010 roku, którego akcja dzieje się we Śmigły-Rydz, poza tym sam Plekszy-Gladz z wyglądu kojarzyć się może współczesnej nam, wyobrażonej Polsce, we wsi o mało swojskiej nazwie z Piłsudskim (co prawda Plekszy-Gladz pojawia się w komiksie dopiero Alvania, w której w tajemniczy sposób giną zachodni turyści. Zachodni w połowie lat pięćdziesiątych, jednak ii wojna światowa w tych czasach bohaterowie szutrowymi drogami docierają do rzeczonej Alvanii, by odkryć nadal była stosunkowo nową historią). Ale Borduria podobna jest też tam społeczeństwo i krajobraz kulturowy dziwacznie podobny do tego, do Tomanii wyśmiewanej przez Chaplina w Dyktatorze, a Tomania który można oglądać w filmach o dawnej Nowej Anglii (Czarownice z Sa- to dość jednoznacznie parodia Niemiec. A, dodać trzeba, tak zakusy lem i tak dalej) połączony z hillbilly horrorami, w których amerykańskie chaplinowskiej Tomanii na sąsiedni Osterlich, jak przygotowywany rednecki siekierami i obrzynami mordują porządnych amerykańskich najazd tintinowskiej Bordurii na Syldawię interpretowane były na mieszczuchów zagubionych na pustkowiach południowych Stanów. Polscy Zachodzie jako nawiązanie do anszlusu Austrii przez Niemcy. Mogło wieśniacy w Shrine wyglądają zatem albo jak rednecki z Dixielandu (białe to znaczyć, że Niemcy – z zachodniej perspektywy – nadal mocno
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
rozdział 5 Wymyślone krainy
lekceważąco o Prusaku wyrazić, mówił na niego „Piffke”, co miało brzmieć jak zgermanizowany slawizm i sugerować, że wszyscy Prusacy to żadni Germanie, a zgermanizowani Polacy). Co ciekawe, dostrzeżona została polska wersja Rurytanii – romantyczna wizja postrurytańskiej idylli na wschód od Niemiec i na zachód od Rosji. Rwącego się na zachód kawałka starej, dobrej Europy Środkowej rozjechanej przez borduriańsko-tomańskie wojenne monstrum. W filmie Być albo nie być Ernsta Lubitscha z 1942 roku okupowana przez Niemców Polska jest (wyjątkowo) przedstawiona nie jako kraj wiecznego błota, wszy i borduriańskiego quasi-totalitaryzmu, ale jako walczący, w zasadzie zachodni, kraj. Podobnie sytuacja się miała w amerykańskiej serii komiksowej Blackhawk, gdzie głównym bohaterem jest pochodzący z Polski pilot, który na samolocie pzl Jastrząb ucieka niemieckim Messerschmittom na Zachód i walczy z hitlerowcami, latając w alianckich eskadrach. rurytańska republika ludowa Przedwojenne Rurytanie mogły się utotalitarniać na niemiecki sposób, ale po wojnie i zrzuceniu na kontynent żelaznej kurtyny, która, notabene, nie podzieliła jednolitej do tej pory Europy, tylko pogłębiła jej dawne podziały – nastąpiła w nich totalitaryzacja na wzór rosyjski. Sama Rosja,
socjalistycznych przetrwały też „pierwsze Rurytanie”, traktowane jako – po prostu – klasyczny wątek literacki. Pomijając świat Disneya, w którym zresztą wykorzystywano wiele kulturowych kalek (Rurytania jako Transylwania, Duclovia etc.), Rurytania pojawiała się jako Orsinia w Opowieściach Orsinianskich Ursuli LeGuin z 1976 roku, jako Carpania z Wielkiego rajdu Blake’a Edwardsa z 1965 roku czy – co ciekawe – Mołdawia z serialu Dynastia. W jednym z odcinków bowiem rodzina Carringtonów wżenia się w mocno rurytańską rodzinę królewską jednego ze wschodnioeuropejskich kraików, reprezentowaną przez księcia Michała (granego przez Michaela Preada, w Polsce znanego głównie z roli serialowego Robin Hooda). Cały wątek ciągnięto mocno po rurytańsku – książę nosił staroświecki mundur, Mołdawia była krajem dalekim, archaicznym, niewielkim i leżącym w regionie do tego stopnia nieznanym światu, że nikt nie zauważył, że prawdziwy kraj o tej nazwie naprawdę istnieje, choć jest radziecką republiką. No, ale to jest kolejna cecha Rurytanii – ludzie na Zachodzie niespecjalnie zdają sobie sprawę z jej istnienia. Inną jej cechą są nie za wysokie progi królewskiego czy książęcego pałacu – byle obcokrajowiec z Zachodu, który dysponuje jako takim majątkiem, jest w stanie wżenić się w dom panujący. Jedynym uwspółcześnieniem tematu był atak mołdawskich terrorystów na
co ciekawe, wkroczyła w rurytańskie strony zaskakująco późno, ale raz, po ii wojnie, wkroczywszy – została w niej praktycznie do naszych czasów. Przejście Rurytanii z totalitaryzmu à la Niemcy do totalitaryzmu à la zsrr w 1948 roku opisał Jean-Paul Sartre w Brudnych rękach na przykładzie fikcyjnej Illirii. W 1954 roku w kolejnym komiksie o Tintinie powróciła Borduria. Nadal była, co prawda, wschodnioeuropejskim, autorytarnym i zmilitaryzowanym państwem, którego wojskowi urzędnicy nosili mundury przypominające hitlerowskie, ale w wizerunku Bordurii widać było mnóstwo nawiązań do stereotypowych wyobrażeń wschodu Europy, choć była to jeszcze – jak się wydaje – przedwojenna wschodnia Europa. Brakowało stereotypów związanych z wyobrażeniem socjalistycznej Europy Wschodniej – brudnych ulic, dwóch rodzajów samochodów na krzyż, pauperyzacji społeczeństwa, było tam natomiast sporo odwołań do wschodnioeuropejskości jako takiej. A więc: Bordurianie czczą wąsy swojego lidera Plekszy-Gladza. Wąsy te pojawiają się nie tylko na fladze narodowej (czerwona z białym kołem pośrodku, w środku wąsy zamiast swastyki), ale nawet jako znak diakrytyczny w borduriańskich słowach, które, notabene, mocno przypominają słowa węgierskie. W kształt wąsów wymodelowane są zderzaki borduriańskich samochodów. Podobnie jak klasyczna Rurytania przeniosła się przez i wojnę światową, tak Borduria przetrwała ii wojnę. Ale niedługo później stereotyp wschodnioeuropejskiego kraju się zmienił. Już w latach pięćdziesiątych w świecie Disneya pojawiło się państwo
bardzo rurytański pałac, w którym odbywał się ślub Amerykanki i księcia Michała. Uzbrojeni w karabiny terroryści rozwalali pałacową straż, ubraną w stroje dziewiętnastowiecznych kirasjerów, jak tylko chcieli. W czasach socjalistycznych widać też było wyraźnie zjawisko, które można by nazwać społeczną degradacją klasycznej Rurytanii – o ile w przedwojennych ekranizacjach książek Hope’a Rurytania przypominała nie za uboższą, lecz w miarę schludną wersję Europy Zachodniej, to w ekranizacji Więźnia Zendy z 1979 roku Rurytania wyglądała już jak rozwłóczone, wiejskie, drewniano-bezzębne krainisko. Zaczęło się wchodzenie w kolejną fazę stereotypu Europy Wschodniej. Na początku lat osiemdziesiątych brytyjski pisarz powieści, głównie campusowych, Malcolm Bradbury, napisał książkę pt. Kursy wymiany, w której opisywał socjalistyczną Rurytanię – Slakę. Slaka była typowym państwem socjalistycznym, a raczej typowym z perspektywy zachodniego wyobrażenia. Leżała gdzieś pośrodku rwpg-owskiej Mitteleuropy. Mówiło się tam na wpół zrozumiałym językiem (romańsko-germańskim miksem), którego ortografia zmieniała się zależnie od politycznych ruchów w slakańskiej wierchuszce. Była państwem bardziej groteskowym niż groźnym, mimo że na każdym kroku natknąć się można było na milicjantów z kałasznikowami, a podsłuchów było tyle, że rozmowy najwygodniej było prowadzić, jak konstatują bohaterowie, „na świeżo zaoranym polu”. Po dawnych „rurytańskich” latach zostały w Slace zamki
o nazwie Brutopia, które było karykaturą zsrr, uzupełnioną jednak o niekoniecznie wschodnioeuropejskie elementy, kojarzące się jednak z czymś ogólnie totalitarnym czy autokratycznym, tak więc oficjalną walutą w Brutopii jest peso. Główny ryt jednak jest wschodni: napisy w Brutopii często pisane są cyrylicą, jej mieszkańcy bywają stereotypowo gburowaci, a sam kraj próbuje zdobyć władzę nad światem, zniszczyć Amerykę i zdobyć broń masowego rażenia. Czyli radziecki standard. Brutopia jest rysowana bardzo grubą i dość prostacką kreską, ale jest sprawą interesującą z tego choćby względu, że Rosja, która w świat „rurytański” weszła tak naprawdę dopiero po ii wojnie światowej, wmontowała się weń w sposób oczywisty i bezproblemowy, tak, jakby zawsze tam była, widać – pasowała doń od początku. Inna sprawa, że w czasach
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
i stare miasta oraz katedry, choć te ostatnie, jak w kiepskiej angielszczyźnie utrzymywali slakańscy przewodnicy, były „nie bardzo interesujące”. Miejsce dawnej, knującej i walczącej o władzę arystokracji zajęli knujący i walczący o władzę aparatczycy, a „brudni Słowianie i Hunowie”, brodzący w błocie, mroku i mżawce, wyglądają szarawo i smutno i kombinują, pod kogo się podwiesić, by móc jako tako funkcjonować. Zasada niewysokich progów działa świetnie – Angus Petworth, słabo znany brytyjski lingwista, człowiek prawie zupełnie pozbawiony właściwości, zaproszony do Slaki na serię wykładów, traktowany jest tam jak książę, wożony jest czarną dygnitarską wołgą, romansuje z najbardziej znaną slakańską pisarką i obraca się między najważniejszymi decydentami. A wszystko tylko po to, by – wróciwszy do Wielkiej Brytanii – wypieprzyć slakańskie wspomnienia na śmietnik i jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło – wejść z powrotem w zwykłe, szare życie. Slaka jest skazana na nieistnienie na Zachodzie. Wszystko, co się
− 118 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
syldawia
W 1993 roku we Francji nakręcono film pt. Krapatchouk, w którym dwóch obywateli wschodnioeuropejskiej Prajevitzy (Prażewicy) przybywa do Paryża. Upadł mur, kurtyna, wszystko, co tylko mogło upaść, i dwaj prażewiccy obywatele, ot tak, przyjeżdżają sobie pooglądać swą zachodnią „duchową ojczyznę”, od której tyle lat byli odcięci. Prażewiczanie nie przyjeżdżają do Paryża na handel ani do pracy – stereotyp wschodnioeuropejskiego handlarza lub gastarbeitera albo się jeszcze wtedy we Francji nie wykształcił, albo celowo go nie użyto, jak w późniejszym o kilka lat Terminalu Stevena Spielberga. Prażewiczanie w szarych i staroświeckich marynarkach, ze staroświeckimi manierami i podejściem do ludzi, snują się przez cały dzień po Paryżu, ale wieczorem (bo scenarzyści kazali im wracać do Paryża tego samego dnia) okazuje się, że nikt na paryskim
ha!art nr 48
dworcu nie ma zielonego pojęcia, gdzie leży Prażewica i czym tam można dojechać. Dokładnie tak samo, jak w przypadku starszego prawie o wiek Graustarku. W końcu nadciąga odsiecz: przyjeżdżają po nich ich rodacy (wiekowym samochodem) i Prażewiczanie odjeżdżają w siną, nieokreśloną, błotnistą, wschodnią dal. Bardzo nieokreśloną i bardzo błotnistą, bo nowy stereotyp Rurytanii zaczął określać Scott Adams, rysownik stripu o Dilbercie, amerykańskim korposzczurku heroicznie walczącym o zachowanie człowieczeństwa w groteskowym korposystemie. Dilbert bowiem i jego koledzy z korporacji zostają wmontowani w podźwiganie z pokomunistycznego błocka Elbonii: jednego z państw, które po upadku Układu Warszawskiego i rwpg bardzo by chciało kroczyć drogą Fukuyamy i dobić do liberalno-demokratycznego Zachodu. Dilbert jest więc elbońskim odpowiednikiem ludzi, których w Warszawie w latach dziewięćdziesiątych zwykło się określać „chłopcami z Mariotta”: nauczycielem kapitalizmu z usa. Jak wygląda Elbonia? Cóż. Jest sprowadzeniem amerykańskiego stereotypu Europy Wschodniej do najprostszego rysunku, w kilku kreskach oddającego istotę rzeczy. Krajobraz Elbonii więc to nieskończone morze błota pod sinym niebem, tylko gdzieniegdzie wystają z niego zbudowane z błota chałupy i przestarzałe fabryki, w których Elbończycy pracują bez wynagrodzenia, za to pod batem. Co jakiś czas do władzy dochodzi tam jakiś dyktator, niespecjalnie odróżnialny od innych mieszkańców Elbonii, bowiem – jak wszyscy inni – nosi wysoką, futrzaną czapę i brodę po pas
− 119 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
Petworthowi w Slace wydarzyło, jest w Londynie warte tyle, co slakańska waluta – wloski. Nawet jeśli była to miłość życia i zobowiązania wymuszone na nim szantażem przez slakańskie władze. Slaka, tak samo jak Rurytania, to sen. Europa Wschodnia nie istnieje i nie ma sensu brać jej na poważnie. Europa Wschodnia w „prawdziwym świecie” nie działa, nawet jeśli to działanie będą próbowały wymusić na człowieku Zachodu najwyższe i najbardziej złowrogie wschodnioeuropejskie czynniki. Bo cała ta Europa Wschodnia jest dość straszna, ale tylko wtedy, gdy jest się jej częścią. Na bezpiecznym Zachodzie nie ma co sobie nią głowy zawracać. rurytania postapokaliptyczna Gdy socjalizm upadł, Rurytania musiała określić się na nowo.
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
rozdział 5 Wymyślone krainy
(brody noszą również kobiety i niemowlęta). Tak więc kończy Rurytania: nie ma tu już śladów niemieckości – z Mitteleuropy wycofali się Niemcy, a śladem ich wpływów są już tylko sprowadzane z Rajchu samochody, tu i ówdzie traktowane zresztą jak fetysze (jak na przykład w Albanii, gdzie nie mieć mercedesa, choćby bitego dwieście razy i trzydziestoletniego, to znaczy nie liczyć się w hierarchii społecznej), chemia z Niemiec i specyficzne podejście do tego kraju polegające na przemieszaniu odwiecznego strachu przed niemieckim batem i pogardą z tęsknotą za niemieckim ordnungiem i wirtschaftem. A Rurytania bez Niemców – to Elbonia. Elbonia to Rurytania, w której władzę przejęli „brudni Słowianie i Hunowie”. Dopóki Rurytanią rządzili Niemcy – jakoś to wyglądało. Ale kiedy zniknęli – cały region utonął w błocie, porósł włosiskami i zburaczał. Elbonia to Rurytania po apokalipsie. Elbonia albo Molwania. To kraj stworzony na potrzeby serii prześmiewczych australijskich przewodników po nieistniejących krainach na całym świecie wydawanych pod szyldem „Jetlag Travel”. Tak więc kraje latynoskie reprezentuje kraj o mało wyrafinowanej nazwie San Sombrero, pacy-
powoli zamienia się w klepisko, co, notabene, jest bardzo celnym opisem środkowoeuropejskiego krajobrazu kulturowego. Na drugim zdjęciu widać handlarza w skórze i sweterku à la kierowca marszrutki, który na karoserii białej dacii rozwiesił inne sweterki tego rodzaju. Na zdjęciu trzecim widzimy reprezentanta instytucji pod nazwą „wschodnioeuropejskie dziadki” – z przerzedzonymi zębami, w futrzanej, elbońskiej czapie, radośnie oferujący fotografowi kieliszek wypełniony ciemną cieczą. Na zdjęciu czwartym widać handlujące mydłem i powidłem panie – jedna w futrzanej czapie, a druga z fryzurą à la lata osiemdziesiąte. Przewracamy okładkę i widzimy niezbyt porządnie ogolonego i zmęczonego życiem chłopa grającego na harmonii. Nad nim napis „Szlengro!”, co oznacza po molwańsku „Witajcie!”. W dziale Historia czytamy, że „w średniowieczu Molwania najeżdżana była przez liczne wojska, w tym Gotów, Tatarów, Turków, Hunów, Bałtów, Longobardów”, a jej pierwszy król zjednoczył jej ziemie poprzez „mordowanie jak największej liczby jej obywateli”. Molwania przez chwilę była muzułmańska, ale islam został odrzucony, bowiem koraniczny zakaz spoży-
ficzne wyspiarstwo – państwo Takki Tikki, Afrykę – Bongoswana, Azję Środkową – Moustachistan i tak dalej Reprezentantem naszych stron jest właśnie Molwania – „kraj nietknięty nowoczesną stomatologią” – jak głosi informacja na okładce. Poczucie humoru w przewodniku po Molwanii jest równie subtelne, co poczucie humoru w przeciętnym sitcomie, ale dobrze oddaje to, jak z zachodniej perspektywy wygląda Europa na wschód od Niemiec. Molwania leży gdzieś w samym środku Europy Środkowej i graniczy między innymi ze Słowacją (gdzie molwańscy ekolodzy wyrzucają śmieci), Polską (gdzie udało się dolecieć pierwszemu molwańskiemu kosmonaucie), Rumunią i prawdopodobnie Niemcami. To nie ma zresztą znaczenia – Molwania jest wszędzie w regionie. Wystarczy spojrzeć na okładkę: mamy tu jakieś porurytańskie uzdrowisko górskie, przed którym dawniej ewidentnie wycmokany trawnik
wania alkoholu jakoś się wśród Molwańczyków nie mógł przyjąć. W czasie ii wojny światowej Molwania była aliantem nazistów, a molwańska policja była tak brutalna, że bało się jej nawet gestapo. Po wojnie Molwania, a jakże, dostała się pod władzę komunistów, a rodzina królewska została wygnana (na zdjęciu zamieszczonym w przewodniku wygląda jak małomiasteczkowa rodzina wystrojona do niedzielnego obiadu z rosołem i schabowym). Komuniści rządzili w najlepsze kilkadziesiąt lat, aż w stolicy Molwanii, Lutenblagu, padł mur – tyle że nie z powodu demokratycznych zmian, a z powodu wad konstrukcyjnych. Jeden z pierwszych demokratycznych rządów, sformowany przez Partię Pokoju, natychmiast po zaprzysiężeniu wypowiedział wojnę Polsce i Słowacji. Szybko ogłoszono pokój, po którym Molwania wpadła w kłopoty gospodarcze, których kulminacją był „strajk trzynastoletni”: robotnicy przez 4745 dni odmawiali chodzenia do pracy, bowiem obcięto im wakacyjne dodatki do premii.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 120 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
dyktatorem, który z jednej strony chce ocieplić swój fatalny wizerunek na Zachodzie, a z drugiej – stłumić młodzieżowy ruch rewolucyjny. Na szczęście, jak w klasycznym rurytańskim romansie, pojawia się ratunek z Ameryki (tym razem właścicielka salonu urody z Nowego Jorku), goli dyktatorowi wschodnioeuropejskie wąsy, robi z niego człowieka, a z zacofanej Slowetzii – porządną, modernizującą się Rurytanię. Warto tutaj zauważyć, że Rurytania z biegiem lat przesuwa się coraz bardziej na wschód: Europa Środkowa bowiem, kiedyś dzika i nieznana (by wspomnieć tylko słowa przedwojennego premiera Wielkiej Brytanii Nevilleʼa Chamberlaina, który nie miał zamiaru bronić przed Hitlerem Czechosłowacji, kraju położonego „bardzo daleko”, o którym „nikt nic nie wie”), teraz coraz mocniej odciska się w zachodniej świadomości i trudno już w niej instalować nieistniejące, dziwaczne krainy. Ojczyzna „typowego wschodnioeuropejskiego wąsatego dzikusa”, Borata, umieszczona została w Kazachstanie, czyli tak daleko w Europie, jak się da (tak, Kazachstan leży częściowo w Europie: powierzchnia jego europejskiej części jest większa od powierzchni Polski), choć Kazachstan ten ma tyle wspólnego z prawdziwym Kazachstanem, co Mołdawia z Dynastii z Mołdawią z reala. Boratowski Kazachstan jest wszędzie w Europie Wschodniej: Borat co chwila rzuca
ruchu drogowego stają się rozmyte. Dzieci do lat dwunastu i trzoda chlewna mają obowiązek jeździć na tylnym siedzeniu. I tak dalej. Wreszcie współczesna, postapokaliptyczna Rurytania jest niezrozumiała. Rurytania czy nawet Borduria były zacofanymi, ale jednak w sposób oczywisty europejskimi krajami. Molwańczyka czy Elbończyka nie jest człowiekowi Zachodu tak łatwo zrozumieć. Albo obywatela Krakozji – kraju stworzonego przez Stevena Spielberga w filmie Terminal. Krakozja to państwo poradzieckie, ma poradziecki herb, a jednym z dokumentów, jakimi wymachuje w filmie Krakozjanin Naworski, jest białoruskie prawo jazdy (w dodatku należące do kobiety, co widać, jeśli dać stopklatkę). Nie jest to kraj specjalnie stabilny: w czasie gdy nieświadomy niczego Naworski leciał do Stanów, w Krakozji miał miejsce zamach stanu, w wyniku którego usa zerwały z tym krajem stosunki dyplomatyczne, a krakozjański paszport Naworskiego stał się nieważny. Ale nie to jest w całej historii najważniejsze. Spielberg chciał Terminalem walczyć ze stereotypami dotyczącymi Europy Wschodniej, stworzył więc scenariusz, w którym amerykańscy urzędnicy nie chcą wpuścić Naworskiego do Stanów, są bowiem pewni, że Naworski – jak wszyscy inni – chce w Ameryce zamieszkać w ramach amerykańskiego snu, ale Naworskiemu ani to w głowie. Gdy w końcu udaje mu się wyjechać z lotniskowego terminalu do Nowego Jorku, okazuje się, że chodziło mu
polskim „jaksięmaszem”, zdjęcia do filmu kręcono w rumuńskiej wsi. Molwania, Elbonia, Kazachstan. Wsjo rawno. Jest jeszcze, oczywiście, państwo o nazwie Zubrowka z The Grand Budapest Hotel Wesa Andersona, który wszedł do kin w 2014 roku. Zubrowka to zabawa konwencją, pogrywka z rurytańskim mitem. Główna część akcji dzieje się mniej więcej w czasach pierwszej Rurytanii: Zubrowka nie jest Rurytanią wyrzuconą gdzieś za Karpaty czy na Bałkany, leży gdzieś na czesko-niemieckim pograniczu, jej estetyka przypomina stare, dobre Austro-Węgry, jest tu niemieckość – najczęściej czytana gazeta to „Transalpine Yodel”, nazwiska brzmią germańsko, tylko od czasu do czasu słowiańską strunę potrąci jakieś nazwisko czy nazwa własna. Przez kraj co jakiś czas przeciągają smutne i chmurne armie sąsiednich wojsk. Zubrowka to Rurytania jak się patrzy: porządna, z klasą i fasonem, z wyeleganconą klasą wyższą i wieśniakami jakby prosto ze Skrzypka na dachu, ale nie kartofloczłekami zrodzonymi z błota, jak w Molwanii czy Elbonii. Wes Anderson dopisał do Hope’owskiej Rurytanii (Zubrowki) ciąg dalszy jej historii: po ii wojnie światowej do Zubrowki wkraczają komuniści i nacjonalizują tytułowy hotel. Cywilizacyjny punkt ciężkości przenosi się z zachodu (Wiedeń, Berlin) na wschód (Moskwa). Zubrowka traci fason. Z Rurytanii staje się Molwanią. Od czasu jednak, gdy padł zsrr, a Molwania/Rurytania na powrót
wyłącznie o autograf muzyka, którego uwielbia jego ojciec. Naworski bierze więc autograf i wraca, a widz pozostawiony jest z sygnałem: „Co to za dziwne freaki, ci kolesie z Europy Wschodniej?”. Bo przyjechanie z biednej, poturbowanej przez historię części świata do Stanów po to, żeby zarobić, jest rzeczą zrozumiałą i rozsądną, ale wydawanie dwumiesięcznej pensji na bilety po to, by spełnić dziwaczną fanaberię? Patrzcie, jakie dziwa żyją w tej wschodniej Europie, rozumem ich nie sposób objąć. Czasem nadal wraca jednak klasyczna Rurytania: zamki, stare, dobre zacofanie i tak dalej. Ale nie jest to już Rurytania niemiecka. I leży trochę dalej niż ta Hope’owska (czyli gdzieś na pograniczu pruskiego Dolnego Śląska i austriackich Czech). W filmie The Beautician and the Beast Rurytania zwana Slowetzią leży pomiędzy Węgrami, Rumunią a Ukrainą (czyli gdzieś w okolicach Rusi Karpackiej), a jej przywódca, Borys Poczenko, choć wygląda jak rurytański władca, czyli nosi mundur w stylu xix wieku i mieszka w pałacu, jest po prostu zwykłym wschodnioeuropejskim
związała się z Zachodem, minęło już ćwierć wieku, a zmiany stereotypu nie widać. My, Rurytańczycy – czy Molwańczycy – nie należymy już do Moskwy, ale Zachód też nie do końca ma nas za swoich. Jesteśmy pomiędzy, w limbo, w wiecznym postapo, na wiecznych gruzach powalonych porządków. Ale daleko nam do wytworzenia własnej jakości: ani wschodniej, ani zachodniej. Lokalnej, rurytańskiej. Dopóki Rurytania będzie udawać Niemcy – zawsze będzie zacofaną niemiecką prowincją. Jeśli będzie wpadać pod władzę Rosji – zeslaczy się, a po kolejnym krachu rosyjskiej państwowości – na powrót zmolwanizuje. Rzecz w tym, że Rurytania, tkwiąca pomiędzy Niemcami a Rosją, jest jak pas asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem: siła przyciągania jednego i drugiego sprawia, że z tego pasa nie ma szans uformować się planeta. I – być może z tego samego powodu – Rurytanii też nie uda się okrzepnąć. Ale, przy dobrych wiatrach, może się chociaż odmolwanizować.
ha!art nr 48
− 121 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian Ziemowit Szczerek
Obecna Molwania prze w kierunku zachodnich struktur, ale musi jeszcze nadrobić trochę zapóźnień, na przykład – zakazać palenia czarownic. Sektor usług publicznych jest chronicznie niedofinansowany, lecz rządowych, propagandowych kanałów telewizyjnych jest dziewięć. W molwańskim hymnie narodowym mowa jest o „wyrzuceniu z kraju cygańskiej klątwy”, flaga Molwanii to jedyny na świecie dwukolorowy tricolor, godło – sierp i młot – nie zmieniło się specjalnie od czasów komunistycznych poza tym, że dodano do niego łopatę. Krajobraz Molwanii jest „zróżnicowany” – „od skalistych, jałowych wzgórz do skalistych, jałowych równin”. Sporo w Molwanii pada: głównie śnieg, śnieg z deszczem albo kwaśny deszcz. „Jak wiele innych zachodnioeuropejskich krajów” – robią sobie jaja twórcy przewodnika – Molwania kocha futbol, choć niewiele z tej miłości wynika. Molwańczycy dbają o swoje interesy: wszystkie dania serwowane w amerykańskich fastfoodowych sieciówkach muszą zawierać 20% molwańskiej kapusty, poza shake’ami, które zawierać jej muszą tylko 10%. A poza tym – klasyka. „Wiele molwańskich dróg stara się sprostać wymogom, które stawia przed nimi ruch drogowy. Lutenblag i Svetranj połączone są jedyną w Europie autostradą z kocich łbów”. Molwańczycy jeżdżą po prawej strony szosy, poza dniami świątecznymi, kiedy to zasady
Granie we Wschód Paweł Schreiber
rozdział 5 Wymyślone krainy
Granie we Wschód paweł schreiber
Pozostawała tylko jedna możliwość wejścia w interakcję z Warszawą – w Theatre Europe można przeprowadzać ataki nuklearne. Robiłem to z lubością, patrząc raz po raz, jak nad miastem pojawia się grzyb dymu, a po chwili przez ekran przepływa komunikat, że zostało doszczętnie zniszczone. Potem zaczynałem kolejną partyjkę. Nie do końca rozumiałem, co się ze mną dzieje. Byłem jednocześnie tym dobrym i tym złym, Zachodem i Wschodem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Warszawę w grze komputerowej, miałem chyba jakieś osiem czy dziewięć lat i pewne pojęcie o tym, co się wokół mnie dzieje. Na murach wisiały plakaty z hasłem: „Zapamiętaj te dwa słowa: referendum i odnowa”, które byłem już w stanie przeczytać i ocenić. Wściekałem się, kiedy z programu telewizyjnego wypadła dobranocka, bo Gorbaczow właśnie przyjechał do Warszawy i dostawał Order Uśmiechu. Wiedziałem, że wyjątkowo niemądra dyrektorka mojej szkoły jest częścią ogromnego aparatu opresji i że, krótko mówiąc, stoi tam, gdzie stało zomo. Widziałem wreszcie samo zomo w Gdańsku w roku 1987 i pewnie już tego widoku nie zapomnę. Wiedziałem, kto jest dobry, a kto zły. bomby na warszawę Gra nazywała się Theatre Europe, a Warszawa była małą kropką na koślawej mapie Europy. W mieście było pusto – wojska Układu Warszawskiego stały nieco dalej, na linii frontu w nrd. Ich konfrontacja z nato zwykle
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
zaczynała się i kończyła na terenie Niemiec. Dwa pięknie symetryczne, równiutkie szeregi wojsk zderzały się na linii żelaznej kurtyny i tam wykańczały. Polska była w gruncie rzeczy tylko ozdobnikiem, mającym niewielki wpływ na dostępne zasoby wojskowe – ale dla mnie był to najważniejszy ozdobnik świata. Nie wiem, czy to dzisiaj zrozumiałe, ale wtedy bardzo mnie wzruszała obecność znanego mi z autopsji miasta w grze komputerowej, która drogami znanymi tylko Bogu i tajemniczej instytucji o nazwie Hacking Studio Cieslikowski dotarła z tajemniczego i pięknego Zachodu. Składająca się z kilku pikseli kropka podpisana „Warsaw” była aktem nobilitacji i dla mnie, i dla całego narodu polskiego – jeszcze większym niż obecność szarego pola na samym skraju mapy gry Battlefield Germany w miejscu, gdzie powinien być Szczecin, czy pojawienie się polskich spadochroniarzy w grze Arnhem (w którą zupełnie nie umiałem grać, bo
− 122 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
byłem jeszcze za młody, a teraz nie umiem, bo jestem już za stary, żeby walczyć z jej okropnym interfejsem). Był w tym wszystkim tylko jeden szkopuł – żeby w pełni docenić Warszawę, na przykład wycofując do niej swoje siły i tam stawiając bohaterski opór najeźdźcy, musiałbym grać po stronie Układu Warszawskiego, czyli po tej, po której człowiek honoru (a w wieku dziewięciu lat każdy jest człowiekiem honoru) stawać nie powinien. Pozostawała tylko jedna możliwość wejścia w interakcję z Warszawą – w Theatre Europe można przeprowadzać ataki nuklearne. Robiłem to z lubością, patrząc raz po raz, jak nad miastem pojawia się grzyb dymu, a po chwili przez ekran przepływa komunikat, że zostało doszczętnie zniszczone. Potem zaczynałem kolejną partyjkę. Nie do końca rozumiałem, co się ze mną dzieje. Byłem jednocześnie tym dobrym i tym złym, Zachodem i Wschodem. Patrzyłem na siebie oczami obcych, sam sobie byłem wrogiem. niebo nad moskwą W grach komputerowych z lat osiemdziesiątych Europa Wschodnia pojawiała się stosunkowo często, ale reprezentował ją przeważnie tylko Związek Radziecki, służący przede wszystkim do tego, żeby go na różne sposoby niszczyć. Jednym z najbardziej malowniczych przykładów takiego podejścia jest
ha!art nr 48
Rosyjski niedźwiedź stracił zęby i o ile kiedyś mógł jeszcze straszyć widmem zagłady nuklearnej, teraz stał się śmieszny i nieporadny, a z czasem – coraz bardziej uległy wobec Zachodu. W popularnej grze przygodowej Big Red Adventure Związek Radziecki to żałosny skansen, w którym elementy rodzimej kultury mieszają się dość swobodnie z nowymi wpływami. Najpopularniejszy napój gazowany to Vodka Cola, młodzież zagrywa się na automatach marki Lenintendo, a na Placu Czerwonym kierowców zaczepiają skąpo odziane kobiety w futrzanych czapach. Historia i kultura rosyjska stają się tu źródłem dość prostych żartów – Iwan Groźny zostaje przemianowany na Iwana Okropnego (ze względu na niedostatki urody), a największym dziełem kompozytora Strabińskiego jest utwór Ognisty wieprz. Fabuła obraca się wokół przygotowywanego przez wojskowych fanatyków komunizmu planu wskrzeszenia Lenina, który w końcu okazuje się strzałem w stopę, bo wódz rewolucji od razu po swoim zmartwychwstaniu zgadza się na posadę prezentera telewizji KGB Network – w końcu ile można walczyć, kapitalizm też ma swoje uroki. Wschód nie jest już zagrażającym Zachodowi imperium zła, tylko miejscem, gdzie panuje czasem komiczny, a czasem złowrogi bałagan. Najkrócej mówiąc, miejsce wyobrażeń związanych z zimną wojną zajmują
− 123 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Granie we Wschód Paweł Schreiber
słynna gra Raid over Moscow. W jej finałowej scenie gracz może odstrzeliwać wieżyczki budynków przy Placu Czerwonym (spadające z hukiem na kręcących się niżej żołnierzy), a następnie podziwiać eksplozję nuklearną niszczącą Moskwę. Wszystko to budziło pewne kontrowersje – w fińskim parlamencie odbyła się dyskusja na temat zakazu dystrybucji gry, a jej producenci wydali też ostrożniejszą wersję, zatytułowaną po prostu raid!!!, w której wrogiem jest nie Związek Radziecki, tylko do złudzenia go przypominające Imperium Szandoriańskie. Podstawowa znajomość geografii pozwalała się jednak zorientować, że miasto Yakk to Mińsk, a Szandoriańskie Centrum Obrony Llandas to Państwowe Muzeum Historyczne w Moskwie – a więc nazwy w niczym nie przeszkadzały. Atak na zsrr nie zawsze musiał przyjmować tak brutalne formy – przeciwnika można było też upokarzać subtelniej. Pewnym echem w świecie gier wideo odbił się wyczyn Mathiasa Rusta, dziewiętnastoletniego Niemca, który w roku 1987 skompromitował radziecki system obrony przeciwpowietrznej i wylądował swoją Cessną na Placu Czerwonym. W prostej zręcznościówce Cessna over Moscow gracz może powtórzyć jego wyczyn, zdobywając dodatkowe punkty za rozrzucanie ulotek nad mijanymi mia-
stami. Mniej oczywiste nawiązanie do wybryku Rusta pojawiało się w pakiecie europejskich scenerii do gry Flight Simulator, gdzie oprócz Paryża czy Londynu pojawiły się Helsinki (skąd Rust wyleciał) i Moskwa. Gracze dobrze wiedzieli, co robić. Aluzja do tego lotu pojawiała się nawet w pełnym triumfalnych obrazów zsrr (Rakiety kosmiczne! Wielkie stadiony! Łodzie podwodne i myśliwce z czerwonymi gwiazdami!) zachodnim wydaniu Tetrisa – na ekranie otwierającym grę na tle panoramy Kremla co chwilę przelatywał mały samolocik. bat na niedźwiedzia Na początku lat dziewięćdziesiątych Wschód jeszcze z rzadka objawiał się w grach w postaci niebezpiecznego agresora, ale zagrożenie to stanowczo traciło na powadze. Na przykład w rozpoczęciu symulatora Su-25 Stormovik tytułowy myśliwiec szturmowy niszczy celnie wymierzoną rakietą logo firmy Electronic Arts, zastąpione po chwili sierpem i młotem. Fabuła Stormovika jest całkiem poważna – w roku 1990 opisuje hipotetyczny konflikt wywołany w Niemczech przez zagrożony przemianami Układ Warszawski, ale dające się odczytać strzępy artykułów z ukazujących ją gazet nie pozostawiają złudzeń – opowiadają o żołnierzach popijających wódkę z chłodnic samochodów i wybuchu ładunku kawioru na stacji kosmicznej.
Granie we Wschód Paweł Schreiber
rozdział 5 Wymyślone krainy
starsze, uświęcone tradycją wyobrażenia na temat Bałkanów, które nabrały nowej siły przy okazji wojen towarzyszących rozpadowi Jugosławii. Ich konstrukcję i niesprawiedliwy charakter opisywały choćby Vesna Goldsworthy czy Maria Todorova. W takich fantazjach chaotyczny, nieprzewidywalny Wschód zaludniony przez ludzi z nadmiarem temperamentu i niedoborem rozsądku często oczekuje przybywającego z Zachodu zbawcy, który za pomocą dostępnych tylko wyższej cywilizacji narzędzi (intryg, zjawiskowej urody uwodzącej miejscowych władców, pomocy gospodarczej lub interwencji wojskowej) ocali miejscowych od konsekwencji ich wrodzonego braku dyscypliny. Pięknym przykładem takiego sposobu myślenia jest gra Mike’a Singletona (twórcy słynnych Lords of Midnight na zx Spectrum) Ashes of Empire. Jej akcja rozgrywa się w rozpadającym się imperium w bloku wschodnim, którego obraz odwołuje się wprost do postradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw. Główny bohater gry jest przedstawicielem bliżej nieokreślonej zachodniej Agencji, która chce powstrzymać szalejącą na wschodzie wojnę domową. Nie potrzebuje armii – tak jak bohaterowie powieści Anthony’ego Hope’a o Rurytanii i Krawonii – na losy świata wpływa osobiście. Dzięki wsparciu Agencji jest w stanie w każdej chwili wezwać dostawę sprzętu wojskowego – myśliwiec, bombowiec czy czołg, który łatwo sobie poradzi z miejscową armią, a dzięki urokowi osobistemu i wciąż rosnącym zasobom może przekonywać coraz szerszą grupę tubylców, żeby dołączali do słusznej sprawy. Z tego wszystkiego wyłania się dość niezręczny obraz demokratyzacji Europy Wschodniej, przebiegającej dzięki umiejętnemu łączeniu rakiet kierowanych i łapówkarstwa. Prosta mechanika gry obnaża równie prostą fantazję o Wschodzie, który nie jest partnerem do dyskusji, tylko przestrzenią do podporządkowania i uporządkowania. Właśnie na tym zdaniem Larry’ego Wolffa, autora książki Inventing Eastern Europe, polegała idea stojąca za budową podziału Wschód–Zachód, zastępującego dawne wartościujące rozróżnienie Północ–Południe. Osiemnastowieczna Europa Zachodnia, hołdująca ideałom Oświecenia, potrzebowała swojego przeciwieństwa, które tym bardziej uwydatniałoby jej cnoty – racjonalność, uporządkowanie, inicjatywę. Jednym z najbardziej podkreślanych przez Wolffa elementów używanych w opisie Wschodu jest retoryka dyscypliny i podporządkowania – opisujący Polskę czy Rosję
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
podróżni raz po raz podkreślają zdziczenie miejscowych i konieczność wprowadzenia w ich życie standardów cywilizowanego świata. Często przywożoną ze Wschodu pamiątką był wówczas knut – z jednej strony świadectwo brutalności tamtejszych obyczajów, a z drugiej przykra konieczność zaprowadzająca porządek wśród tych, do których inne argumenty nie przemawiają. Tak jak bohater Ashes of Empire, opisywani przez Wolffa osiemnastowieczni odkrywcy Dzikiego Wschodu musieli się nauczyć, kiedy zadziała bat, a kiedy podarek. bez zimnej wojny ani rusz Od zakończenia zimnej wojny minęło już ćwierć wieku. Od wygasania wojen bałkańskich – około dwudziestu lat. Ale związane z nimi stereotypy cały czas mają się dobrze. W roku 2003 powstała gra Republic: the Revolution, w której zadaniem gracza jest przejęcie władzy w pogrążonej w chaosie republice postradzieckiej, gdzie podstawowymi metodami uprawiania polityki nie są spoty telewizyjne i sondaże, a bójki uliczne i roznoszenie odbitych na ksero ulotek. Przy okazji wydania zmienionej w stosunku do oryginału wersji reżyserskiej gry Broken Sword: Shadow of the Templars nie pomyślano o zmianie sceny, gdzie pojawia się noblista „ze wschodnioeuropejskiego państewka z nazwą nie do wymówienia”, który na widok klucza do otwierania studzienek kanalizacyjnych stwierdza, że postępowa nauka jego kraju nie stworzyła jeszcze takich rozwiązań. W kolejnych częściach serii Call of Duty: Modern Warfare czarnymi charakterami są rosyjscy ultranacjonaliści, którzy skorzystali z panującego w kraju chaosu, by przejąć władzę – jakby od dawna nie było widać, że panujący w Rosji porządek może być dużo bardziej brzemienny w skutki niż to, co zachodniemu obserwatorowi może się wydawać przejawami bałaganu. Zbiry z Resident Evil 6 uznały, że najlepszym miejscem do tworzenia armii zombie jest niestabilne politycznie państewko w południowo-wschodnim kącie Europy. Skądinąd wybitne i mądre gry Papers, Please i This War of Mine też sytuują akcję w Europie Wschodniej, bo przecież o totalitaryzmie najlepiej opowiadać, odwołując się do bloku komunistycznego, a o okropnościach wojny – robiąc aluzje do Bałkanów. Stereotypy dotyczące Wschodu sprawdzają się w grach komputerowych z kilku powodów. Obraz zacofanej prowincji, którą zwiedza rozbawiony lub wstrząśnięty przedstawiciel cywilizowanego Zachodu, jest atrakcyjny z tego
− 124 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
samego względu, co w innych gałęziach kultury – po pierwsze śmieszy, niepokoi i intryguje, a po drugie wzmaga poczucie własnej wartości. Dużo ciekawszy okazuje się trop politycznego chaosu, który czeka na poskromienie – on świetnie pasuje do mechaniki charakteryzującej tradycyjne gry komputerowe. Terytorium rozbite i podzielone między walczące ze sobą frakcje to świetne miejsce dla rozgrywki typu sandbox, pozwalającej na dowolne kształtowanie rzeczywistości świata gry w zależności od widzimisię i działań gracza. To miejsce nie tyle już istniejące, ile rodzące się z naszą pomocą i według naszego planu. Takie poczucie sprawczości to jedna z największych przyjemności w grach wideo, a jednocześnie świetna realizacja funkcjonującego przynajmniej od dwóch wieków marzenia Europy Zachodniej o pełnieniu na Wschodzie roli demiurga, wyznaczającego kierunki przemian i sposoby zaprowadzania porządku. Paradoksalnie, im stabilniejszy gospodarczo i politycznie staje się wschód Europy, tym mniej opłaca się go pokazywać w grach wideo – lepiej wrócić do sprawdzonej tematyki Ameryki Południowej, w której można umieszczać najbardziej szalone scenariusze, dające graczom największe pole do popisu. Pełne poczucia wyższości spojrzenie Zachodu na europejski Wschód
ha!art nr 48
− 125 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Granie we Wschód Paweł Schreiber
Jednym z najciekawszych i najbardziej charakterystycznych obrazów Europy Środkowo-Wschodniej w grach komputerowych jest legendarne City 17 z Half-Life 2, pełne swojskich blokowisk, swojskich kamienic i swojskich placów zabaw. Nic dziwnego – za jego projekt odpowiada w dużej mierze Wiktor Antonow, jeden z najbardziej utalentowanych wirtualnych scenografów w świecie dzisiejszych gier, urodzony w Sofii. City 17 to nie prowincjonalna, egzotyczna miejscowość pełna dziwacznych widoków, tylko pępek nowego świata, w którym decydują się dalsze losy ludzkości, podporządkowanej tajemniczym najeźdźcom z innego wymiaru. Gra Valve przejmuje schemat wiążący wschodnioeuropejskie blokowiska z obrazami totalitaryzmu, ale traktuje je nie jako zjawisko lokalne, tylko jako pars pro toto tego, co spotyka całą ludzkość. Blokowiska, zapuszczone płace zabaw i poranne łomotanie do drzwi kolbą karabinu stają się doświadczeniem globalnym. W Half-Life 2 nie porządkujemy chaotycznego Wschodu, tylko sami doświadczamy tego, jak to jest być porządkowanym przez siłę, która ma wobec nas uzasadnione poczucie wyższości i przyszła, żeby wbrew nam pokazać, gdzie jest nasze miejsce. ✴ stopniowo traci rację bytu. Jaki ma sens w czasach, kiedy najbardziej wpły- Może to właśnie jest najlepsze i najciekawsze wykorzystanie stereotypów wowym politykiem zachodnim jest kobieta, która wychowała się w nrd? narosłych wokół wschodu Europy – pokazanie, jak się czuje ktoś, kto Oczywiście, między krajami europejskimi wciąż istnieją poważne różnice zostaje w taki stereotyp wtłoczony i zmuszony do podporządkowania gospodarcze, ale nie mają już skali, która usprawiedliwiałaby budowanie się cudzemu punktowi widzenia, w którym trudno znaleźć dla siebie takich silnych kontrastów. Zachodnie doświadczenie Wschodu nie jest już miejsce. Może taki właśnie był problem dziewięciolatka próbującego grać ograniczone do protekcjonalnej turystyki i pokazywania, co należałoby w grę o zimnej wojnie – wydawało mu się, że jego miejsce jest po stronie poprawić – w imieniu dzisiejszego Zachodu wypowiada się i działa coraz zachodniej, ale tak naprawdę w historii o bombardowaniu Warszawy więcej ludzi, którzy identyfikują się z wykształconą w osiemnastym wieku miejsca dla niego w ogóle nie było. kategorią Wschodu.
Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.) George Barr McCutcheon
rozdział 5 Wymyślone krainy
Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.) george barr mccutcheon | tłumaczenie: ziemowit szczerek
Graustark to nieistniejący kraj we wschodniej Europie. Wymyślił go w 1901 roku Amerykanin George Barr McCutcheon, który, zainspirowany sukcesem Anthony’ego Hope’a, autora romansów dziejących się w fikcyjnej Rurytanii, postanowił stworzyć własną Rurytanię. Graustark to niewielki kraik, otoczony innymi nieistniejącymi państwami: Axphainem i Dawsbergenem. fragment pierwszy: nikt nie ma zielonego pojęcia, gdzie leży graustark. rozmowa toczy się w jadącym przez stany zjednoczone pociągu pomiędzy rodziną pochodzącą z graustarku a obywatelem usa. – Nalegam więc, by przestudiował pan mapę. Graustark jest mały, ale
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
jestem z niego tak dumna, jak pan ze swego wielkiego, rozległego państwa, rozciągającego się od oceanu do oceanu. Nie mogę się doczekać, aż znów ujrzę nasze ukochane urwiska i doliny, nasze rzeki i wiecznie błękitne niebo, nasze równiny i nasze miasteczka. Zastanawiam się, czy pan tak uwielbia swój kraj, jak ja uwielbiam mój.
− 126 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
– Nabrała cię, staruszku – powiedział Anguish po tym, jak odprawiono ich z kwitkiem już z trzeciej stacji. Przemawiał tonem współczującym, szczerze żałując kolegi. – Nie! – zawołał Lorry. – Powiedziała mi prawdę. Graustark istnieje, a ona w nim mieszka […]. – A jesteś pewien, że mówiła, że to w Europie? – spytał Harry […]. Lorry wydawał się tak pewny, tak przekonany, że Harry nie śmiał burzyć jego marzeń i ideałów. Ale pewne było, że żaden Graustark nie istnieje […]. Lorry był w delirium […]. Poszli razem do głównego urzędu pocztowego, gdzie odsyłani do przeróżnych urzędników znaleźli w końcu wydział, w którym mogli otrzymać informację. W ciągu pięciu minut zdobyli informacje, które […] uniosły Lorry’ego do siódmego nieba, a Anguisha zrzuciły w agonię niepokoju. Według pocztowego przewodnika Graustark był małym księstewkiem daleko na wschodzie, a Edelweiss było miastem o około siedemdziesięciu pięciu tysiącach mieszkańców. Amerykanie nie byli w stanie dowiedzieć się na poczcie niczego więcej, poszli więc do biura Baedeckera. Znaleźli tam wielką mapę, a następnie, po dokładnym i niemal mikroskopowym poszukiwaniu, udało im się odnaleźć księstwo Graustarku. Popatrzyli na siebie z przerażeniem. – Kawał drogi do tej małej czerwonej plamki na mapie – zadumał się uczył się geografii i sam się dowiedział. Powinien się wstydzić swej Lory, refleksyjnie pociągając nosem. – Żeby taka dziewczyna jak ona żyła ignorancji. na takim końcu świata – ciągnął. – I ta starsza pani o uroczej twarzy, i szla Zawstydzony nie był, ale przyrzekł sobie, że jeszcze dziś znajdzie chetny wuj Kacper! O, bogowie! Można pomyśleć, że tam barbarzyńcy jacy Graustark na mapie i napcha swój zaniedbany mózg wszystkim, co żyją, a nie tacy ludzie jak Guggenslockerowie, wyrafinowani, błyskotliwi, encyklopedia i historia mają do powiedzenia na temat tego niezna- bogaci! Intryguje mnie to miejsce jeszcze bardziej niż wcześniej! nego kraju. Wuj się roześmiał i, ku rozczarowaniu Lorry’ego, usłuchał – Mnie też! Pragnę odbyć tę podróż, staruszku, jeśli nadal tego chcesz. polecenia młodej damy. Ona jest skowronkiem, a – poza tym – pewnie nie jest jedynym pięknym – A powinienem szukać na mapie Europy, Azji czy Afryki? – spytał, i wdzięcznym dziewczęciem w tamtych stronach. Ciężką pracę odwaliliśmy, a reszta się roześmiała. znajdując to miejsce na mapie, ale nie spoczniemy, nim nie zobaczymy – Proszę szukać na mapie świata – powiedziała z dumą panna Gug- Edelweissu. genslocker. Rozpoczęli pospieszne przygotowania do podróży. Anguish, romantyk – Edelweiss to stolica? żądny przygód, poradził nabyć kilka pistoletów i nóż, utrzymując, że jeśli – Tak, to nasze rodzinne miasto, królestwo urwisk – zawołała. – Powi- wybierają się w nieznane i górzyste rejony, muszą być przygotowani na nien pan zobaczyć Edelweiss, panie Lorry. Leży jednocześnie na górze, na brygantów i inne zagrożenia. […] równinie i w niebie. Są tam domy w dolinie, domy na zboczach górskich fragment trzeci: podróż do graustarku. i domy w chmurach. Podróż, rzecz jasna, przyjemna była o tej porze roku, a dwóch Amerykanów – A państwa? Po tym, co mówicie, przypuszczam, że musi być ponad widziało po drodze wiele rzeczy, które zwracały ich uwagę. Ich francuski – chmurami, w niebie. a osobliwie Anguisha – bardzo się przydawał, mieli go bowiem okazję – Jak najdalej od chmur. Żyjemy w zielonej dolinie, ocienionej górami używać zawsze i wszędzie. Obaj mówili całkiem nieźle po niemiecku i nie zwieńczonymi bielą. My, w Edelweiss, możemy mieć taki klimat, jaki marnowali żadnej okazji, by go podszlifować, Lorry pamiętał bowiem, chcemy. Lekarze nie wysyłają nas w długie podróże zdrowotne. Mówią nam tylko, byśmy się przenieśli w góry bądź w doliny. Mamy kojącą wiosnę, wspaniałe lato, odświeżającą jesień i chłodną zimę, właśnie tak, jak lubimy […]. Proszę przestudiować mapę. Jesteśmy dostrzegalni gołym okiem – powiedziała z przekąsem. – Nie jest dla mnie ważne, czy w Graustarku żyje raptem trzech mieszkańców, na pewno wart jest miejsca na mapie – powiedział Lorry grzecznie, co jego słuchacze przyjęli z zadowoleniem i patriotyczną wdzięcznością. fragment drugi, który również dotyczy smutnego faktu, że nikt nie wie, gdzie leży graustark. tym razem akcja dzieje się w paryżu, a amerykanin z pociągu, lorry, zakochawszy się w pannie guggenslocker, pragnie wybrać się do edelweiss. nie jest to, jak się okazuje, proste. Następnego ranka dwaj przyjaciele wzięli fiakra i odwiedzili kilka stacji kolejowych, rozpytując o Graustark i Edelweiss.
ha!art nr 48
że Guggenslockerowie używali wielu zwrotów, które wykazywały pokrewieństwo z teutońską mową. […] Po dwóch dniach dotarli do pewnego wielkiego miasta – pierwsza przesiadka, a po kolejnych siedmiuset milach do innego. Odległość od tego punktu do stolicy Graustarku wynosiła dwieście mil bądź więcej, głównie przez kraje górzyste […]. Zmieniając pociągi, pod koniec drugiego dnia usiedli na zakurzonych siedzeniach w swoim wagonie i westchnęli z ulgą. – O ile nie wypadniemy z torów, ten pociąg zawiezie nas do miasta, którego szukamy – powiedział Anguish, wyciągając wygodnie nogi. – Przyznam, że była to męcząca podróż i będę szczęśliwy, gdy wstąpię do porządnego hotelu, zażyję kąpieli i poczuję się znów jak biały człowiek. Zaczynam się bowiem czuć jak ci brudni Słowianie i Hunowie, których oglądaliśmy po drodze. – Jedna rzecz jest pewna – rzekł Lorry, wyglądając przez okno. – Ludzie i ich domostwa są inne, cały świat się zmienił, od kiedy wyjechaliśmy ze stacji. Spójrz na tych facetów na koniach, o tam.
− 127 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.) George Barr McCutcheon
– Z tonu pani wypowiedzi wnoszę, że jest pani na obczyźnie już od dłuższego czasu – odpowiedział. – Widzieliśmy trochę Azji, Australię, Meksyk i Stany Zjednoczone, od kiedy opuściliśmy Edelweiss sześć miesięcy temu. A teraz wracamy do domu, do domu! Wypowiedziała te słowa z taką miłością, tęsknotą i czułością, że pozazdrościł jej ojczyzny. […] – Czy pan zawsze mieszkał w Waszyngtonie, panie Lorry? – spytała pani Guggenslocker. – Całe życie – odpowiedział, marząc w tej chwili o tym, by być bezdomnym i mieć możliwość wyboru. – Wy, Amerykanie, żyjecie w jednym mieście, a potem w innym – powiedziała. – A w naszym kraju pokolenia żyją i umierają w jednym mieście. Nie migrujemy. – Pan Lorry nas obraził, nie wiedząc, gdzie Graustark leży na mapie – zawołała młoda dama, a w jej oczach można było dostrzec błysk oburzenia. – Cóż, mój dobry panie, Graustark leży w… – zaczął wuj Kacper, ale przerwała mu natychmiast. – Wuju Kacprze, wuj panu nie mówi. Zaleciłabym panu, żeby pod-
Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.) George Barr McCutcheon
rozdział 5 Wymyślone krainy
– A co ja ci mówiłem o brygantach i rabusiach! – wykrzyknął Anguish. – Jeśli ci faceci to nie bandyci, to stracę wiarę w każdą książkę, którą czytałem. Pociąg przetoczył się powoli obok trzech mężczyzn na koniach, których wierzchowce stały nieruchomo niczym pomniki na niewielkim pagórku przy torach, ludzie i zwierzęta podziwiali pociąg w cichej kontemplacji. Ludzie, malowniczo odziani i dzicy, dzierżący w dłoniach długie strzelby, faktycznie mieli w sobie coś z brygantów. Gdy strażnik wszedł do wagonu, Anguish po niemiecku poprosił o jakieś informacje dotyczące jeźdźców. – Ci to som pograniczniki – odpowiedział po angielsku, uśmiechając się na widok ich zadziwienia. Obaj Amerykanie wstali i uścisnęli jego rękę. – Do diaska, jak dobrze słyszeć, że ktoś tu mówi językiem białego człowieka! – wykrzyknął Anguish. – Jakże panu przyszło tu pracować? Anglikowi? – zdziwił się Lorry. Wyglądał bowiem na kogokolwiek, tylko nie na Anglika. – Ja nie Anglik – powiedział strażnik, rumieniąc się nieco. – Nazywam się Sitzky, jestem, panie, Amerykanin. – Amerykanin! – wykrzyknął Lorry. Sitzky się rozgadał. – A jak! Był ze mnie marynarz na wojennym statku usa. Kilka lat temu
Oczekiwali czegoś pięknego, ale nie byli przygotowani na to, co zobaczyli. Miasto naprawdę wznosiło się do chmur. Było coś tak wzniosłego, tak nieprawdopodobnego, tak niezwykłego w spektaklu, który oglądali, że gapili się jak dzieci, zastygając w zdumieniu. Obaj mieli przemożne wrażenie, że ta wielka, usiana ludźmi góra zawali im się na głowy […]. – Już ja wiem, jak się czujecie – zauważył Sitzky, śmiejąc się. – Też żem się tak na początku czuł. Jutro se pochodzicie tymi małymi uliczkami na zboczu góry i zobaczycie, jak duża część miasta jest tu niżej. Tam na górze to może będzie tak z jedna pindziesiąta wszystkiego. Najwięcej letnie domki. Tu się gorąco w ciorty robi w dolinie środkiem lata i co bogatsze się wtedy przenoszą na górę. – A jak, do kroćset, ludzie tam się na górę, do tych domów, dostają? – dopytywał się Anguish. – Na mułach – odpowiedział Sitzky. – Żesz! Widzicie tego małego, starego chłopa, co na koniu jedzie? Tego w białym mundurze? No, to jest szef policji, a te chłopy za nim – to policjanty. To stary Dangloss we własnej osobie. Lepiej mu w drogę nie włazić. […] Jakieś ćwierć mili dalej, idąc w dół wąską uliczką, dotarli do bazarów, krzykliwych sklepików – a następnie do hotelu […], który był wielki
i porządnie, nowocześnie wyposażony. […] Włóczyli się po ulicach przy hotelu do jakiejś szóstej, podziwiając ciekawą architekturę, piękne ogrody i sielankową atmosferę miasta. Wszyscy byli czymś zajęci, zadowoleni, cisi i szczęśliwi. Nie było tu zgiełku ni konfliktów, żadnych żebraków. O szóstej zobaczyli setki ludzi na ulicach, wracających z pracy do domów; sklepy zamknięto, a do ich uszu dotarł odległy huk dział […]. – Operetkowa armia strzela ze swoich armatek na dobranoc – przypuszczał Anguish […]. Obcokrajowcy zauważyli, że przyciągają uwagę innych gości hotelowych. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni przyglądali się im i rozmawiali o nich całkiem otwarcie, łatwo było to dostrzec. Tych dwóch przystojnych Amerykanów o gładkich twarzach wyglądało jak przybysze z innego świata, tak bardzo odróżniali się od reszty w swojej fizyczności. Byli wyżsi, szersi i potężniej zbudowani niż smagłoskórzy mężczyźni wokół i nic dziwnego, że kobiety pozwalały sobie na to, by w ich oczach zagościł wyraz admiracji […]. Pod koniec kolacji na salę weszło kilku oficerów i Amerykanie zaczęli ich obserwować wyjątkowo bacznie. Byli to dobrze zbudowani ludzie średniego wzrostu, pełni wigoru i aktywni. Mężczyźni mieli średnio po pięć stóp i siedem cali wzrostu, niektórzy trochę wyżsi, inni trochę niżsi. Dwaj obcokrajowcy mierzyli powyżej sześciu stóp, ramiona mieli szerokie i atletyczne. Wyglądali pośród Graustarczyków jak giganci. – Nie są za duzi, ale wyglądają, jakby umieli dać popalić – zauważył Anguish, mimowolnie odkasłując. – Silni jak dzikie koty. A kobiety są idealne. Widziałeś kiedyś zgrab – Tak na pewno to ja nie wiem. Słyszałem, że w Edelweissie ludzie niejsze kobiety, Harry? mówią, że dali tamtym popalić, ale znowuż kto inny mi opowiadał, że ci – Nigdy, nigdy! Raj pięknych kobiet. Chyba się tu postaram o natudrudzy zdobyli miasto po wielkiej rozróbie. Dużo to ja o tym nie wiem ralizację. i może głupoty gadam, ale coś tak mi się widzi, że z armii tego Graustarku to ręka-noga wtedy została. Teraz to tam wszystko gra i wojny śladu nie ma. To najspokojniejsze miejsce, w jakim żem był. […] Gdy dojechali do Edelweiss tego wieczora, Sitzky, ich przyjaciel niewiadomego pochodzenia, szybko dokończył swoją pracę i przyłączył się do podróżników na stacji. Lorry i Anguish byli mocno zainteresowani tym, co zobaczyli: dziwnych ludzi, dziwaczne budynki, niespotykane stroje i nastrój czegoś bardzo dawnego, co tu przetrwało. Chodząc po wąskich, czystych uliczkach, widzieli, że Edelweiss był miastem prawdziwie górskim. narobiłem se kłopotów w Konstantynopolu i wywalili mnie ze służby. No, a potem poszłem dalej i się zabrałem za kolejnictwo. […] – I dobrze pan zna Edelweiss? – O, codziennie mnie tam nosi – w te i nazad. To miłe miejsce, najładniejsze, jakieście w życiu widzieli. Miasto idzie do góry aż na samiuśki szczyt, gdzie mnichy żyją – aż w chmurach. Mówią, że śnieg tam pada prawie cięgiem. Amerykanie dowiedzieli się od wygadanego strażnika całkiem dużo o państwie i mieście, do którego się udawali. Jego wiedza była w niektórych aspektach ograniczona, ale w innych – całkiem szeroka. – Ten Graustark, z tego, co wiem, to coś niby na kształt państwa, a trochę jakby kawałek cesarstwa, gdzie rządzą lokalni. Edelweiss to stolica, tam grube ryby żyją. Poszłem i zobaczyłem zamek, gdzie żyje księżniczka i królewscy. Mówią ludziska swoją własną mową i za skarby świata wyrozumieć się nie da, co oni tam gadają. Ale raz na czas znajdziesz kogo, kto po niemiecku albo francusku co powie. Malućką mają armię, dwa–trzy tysiączki, i najpiękniejsze mają mundury, jakieście widzieli – czerwone i czarne i złote. Nie rozumiem, czemu Stany nie mogą se czegoś takiego zgrabnego uszyć dla swoich żołnierzy. Mieli tam wojnę nie tak dawno temu, jak żem zrozumiał – jakie dziesięć–piętnaście lat temu nazad. Mają tam jeszcze jeden kraik na północ od Graustarka i drą o niego koty – i mówili mi w Edelweissie, że z rok się prali fest. – I kto zwyciężył? – dopytywał się Lorry, głęboko zainteresowany.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 128 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
Nie to/nie tamto (fragm.) soren gauger | tłumaczenie: soren gauger, bartłomiej woźniak
Do czytelnika Nikt w Polsce nie zadaje sobie trudu, by pytać, czy Bóg istnieje – każda kultura ma swoje własne, bezwzględne przeświadczenia i milcząco akceptowane odpowiedzi – spróbujcie jednak zapytać Polaka – obojętne, kobietę, mężczyznę lub dziecko – o istnienie diabła, a zawsze otrzymacie tę samą odpowiedź: solenne, przytakujące skinienie głowy. Tam bowiem, w kraju, gdzie nawet wiosenne słońce ma w sobie coś grobowego, gdzie w każdej sielskiej sadzawce zaklęte są obrazy topielców spoczywających pod jej powierzchnią, gdzie każda ciemna chmura zwiastuje klęskę, każdy kruk zabójstwo, a każdy kominiarz zdradę – otóż w tym kraju każdy widział dowody działania diabła i był świadkiem ich następstw. Przeciętny czytelnik z Londynu lub Nowego Jorku uzna to wszystko za gminne przesądy bądź też potraktuje jako osobliwość. Samo pojęcie czegoś osobliwego może z powodzeniem występować we Francji, w Polsce jednak jest ono bez znaczenia. W Polsce na sto sposobów można powiedzieć „poczekajmy cierpliwie, aż to się skończy”, przy czym istnieje tylko jedno, zapożyczone oczywiście z angielskiego, określenie happy endu. A i to przeważnie wypowiadane jest z szyderczym uśmiechem. Jeśli nawet istnieje w Polsce optymizm, to jeździ on na czarnym koniu. Chociaż mam fatalne przekonanie, że pomimo dwóch lat poświęconych temu przekładowi, jest on bez znaczenia i całkowicie niepożądany przez angielskich czytelników, chociaż wiem, że moje przedsięwzięcie jest czymś idealistycznym w najczystszym sensie tego słowa, a więc pozbawionym wszelkich prawdopodobnych następstw rzeczywistych, niczym widmowy kamyk zapadający się
Dlatego, na litość Boską, proszę, nie czytajcie tej książki jako fikcji. Możecie potraktować ją jako świadectwo posiadania trwałego i mocnego poczucia istnienia sił poza granicami ludzkiego pojmowania lub nawet – z moją mniejszą aprobatą – jako owoc trwającej dziesięć lat obsesji pewnego pomylonego Anglika, przetłumaczony i zgodnie z przewidywaniami opublikowany dla jakiegoś niemożliwego do wyobrażenia czytelnika. Bez względu jednak na wszystko, nie bierzcie mylnie tej książki za wieczorną lekturę przy kominku – drobiażdżek do przekartkowania i odłożenia, kiedy powieki stają się ciężkie. Rozpocząłem tę pracę w dobrej wierze i z pełnym przekonaniem. W zamian proszę Was tylko o to samo.
vernon duckworth, lublin 1948
ha!art nr 48
− 129 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Nie to/nie tamto (fragm.) Soren Gauger
w mrocznych wodach Wspólnoty Narodów Brytyjskich nawet bez zaburzenia ich powierzchni, to pocieszam się jednak myślą, że nie jest to pierwszy z takich kamyków, że wśród ludzi podobnych do mnie istnieje niedająca się obronić, dziwna tradycja tłumaczenia książek przeczytanych ledwie przez garstkę bez względu na korzyści kolejnych, domniemanych czytelników oraz że gdzieś pośród ukrytych mechanizmów poruszających światem rzeczywiście mogą istnieć widma, które wprawiają je w ruch. Kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy przybyłem do Polski, moim wyłącznym celem były obserwacje antropologiczne. Interesowało mnie, jak ludzie radzą sobie z przynależnością do narodu kompletnie pozbawionego znaczenia. Ciekawił mnie ten, jak go wówczas postrzegałem, stan historycznej i kulturowej nieważkości. Z biegiem czasu równowaga sił uległa zmianie; początkowo niedostrzegalnie, potem jednak z przełomową i nieodpartą energią. Świat polski stał się dla mnie środowiskiem naturalnym, do świata angielskiego podchodziłem zaś z nieokreśloną ciekawością antropologiczną, w końcu zaś znajdując wiele jego zwyczajów prostackimi. Jednak, podobnie jak wcześniej, ten „naturalny”, polski świat z jego starymi, kramarzącymi się kobietami w chustkach, jego błotnistymi polami, po których błąkają się bezpańskie psy, jego głęboko zakorzenionym przekonaniem, że nic dobrego nie wyjdzie nigdy z owego skrawka ziemi na tej zafajdanej kuli – ten świat ciągle obrzydzał mnie i odrzucał. Niemniej zrozumiałem, że nie potrafię opuścić tego miejsca; nie teraz, nie z całym tym ciężarem, który zgromadził się na moich barkach. Po wszystkich moich absurdalnych wysiłkach, żeby odnaleźć jakieś znaczenie pośród niczego i dla nikogo, na dobre zaplątałem się w ten mój tak zwany idealizm i wszelkie próby powrotu do rzeczywistości byłyby, że tak to ujmę, kompletnie czcze.
rozdział 5 Wymyślone krainy
Wymarzony syndrom sztokholmski kaja puto
Historię Gruzji da się czytać jako historię narodowej mitomanii, urzeczywistnianych fikcji i ufikcyjnianej rzeczywistości. Gruzińskie fantazje – szczególnie te o wymachiwaniu kindżałem – regularnie mylą się z rzeczywistością. Pomyliły się na przykład Mariam, ostatniej królowej Gruzji, kiedy wbijała sztylet w serce dowódcy rosyjskich wojsk carskich. Rosyjskie wojska, jak wiadomo, mają zwyczaj błądzić po cudzych terytoriach, tym razem przybyły jednak na oficjalne zaproszenie kraju wymęczonego perskimi najazdami, o czym królowa, zdaje się, zapomniała. Pomyliły się też całkiem niedawno prezydentowi Micheilowi Saakaszwilemu, kiedy wjeżdżał czołgami do Osetii Południowej, jakby zapomniawszy, że rosyjskie wojska po tamtych okolicach błądzić lubią szczególnie i że swoim czołżkiem jedzie wprost na Putina.
Wymarzony syndrom sztokholmski Kaja Puto
Kilkanaście miesięcy po wojnie gruzińsko-rosyjskiej postanowiono sobie Saakaszwilego dwoili się i troili, by udowodnić odwieczne związki Gruzji
* „Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zupełnie przypadkowe”.
pożartować z tych wszystkich kindżałowych fantazji. Telewizja Imedi 13 marca 2010 roku nadała fikcyjny reportaż o rosyjskiej interwencji w Gruzji. Dwadzieścia minut o tym, że Ruscy zbombardowali gruzińskie porty i lotniska, a Putin kazał się władzom wynosić. Że podczas ewakuacji zginął Saakaszwili, a w samolocie szybującym na pomoc gruzińskim braciom eksplodował Lech Kaczyński. Panika. Był to wieczór, prime time, więc Gruzini – jak to Gruzini – tańcowali, wznosili toasty i przekrzykiwali wieczorne wiadomości. Wizja iii wojny światowej o Gruzję, trzeba przyznać, przyciąga uwagę, nikt więc nie zauważył małego druczku w napisach końcowych*. Powtórkę z Orsona Wellesa wspierała niedziałająca sieć komórkowa, która padła, bo każdy chciał przekazać dalej złą (choć nie do końca, bo jednak co fejm, to fejm) nowinę. Kilka osób trafiło do szpitala z atakiem serca, jedna zmarła. Nic więc dziwnego, że jedną z najważniejszych książek współczesnej literatury gruzińskiej jest dzieło tak samo bliskie rzeczywistości, jak fikcji; dzieło pozornie niszowe, bo o awangardowej formie i wielopoziomowej treści. Dzieło, które jest jednocześnie alternatywną historią Gruzji i metaforą jej współczesności, w którym fikcyjny świat dialoguje z tym rzeczywistym, które buduje Gruzinom tożsamość narodową będącą świadectwem zarówno ich życzeń i aspiracji, jak i rozczarowania i samokrytyki. Obsypana nagrodami Santa Esperanza Aki Morcziladzego to książka
z Europą, a te z Azją – zamazać. I zapisał się w historii gruzińskiej literatury hołdem złożonym literaturze europejskiej – bo Santa Esperanza to nie tylko forma w stylu kultowej Gry w klasy, to kolaż wątków zaczerpniętych m.in. z Biblii, Romea i Julii, Wyspy skarbów czy Ojca chrzestnego – jednym z licznych hołdów składanych wówczas przez Gruzję Europie. Brytyjczycy opuszczają Santa Esperanzę w 2002 roku, a między lokalnymi klanami rozpoczyna się walka o władzę, która szybko zmienia się w wojnę domową; rozkwitająca niegdyś brytyjska kolonia, rajska wyspa, chyli się ku upadkowi. Na linii frontu ścierają się aroganccy, bogaci Wisramiani, wpływowi handlarze da Costa i niepiśmienne, waleczne, czyli stereotypowo kaukaskie plemię – Sungalowie. To właśnie na małej wyspie Sungalów lądują z misją pokojową sprzymierzone w onz wojska trzech państw – Turcji, Rosji i Wielkiej Brytanii. Wymyśleni przez autora Sungalowie to gruzińska prowincja postrzegana przez liberalne, kosmopolityczne Tbilisi jako wyrzut sumienia i wielki ból dupy. W głównym wariancie lektury książka kończy się ich poskromieniem. Santa Esperanza to świadectwo postkolonialnej życzeniowości – wiemy, że nie dajemy sobie rady sami, że nie nadajemy się do rządzenia państwem, ale skoro ktoś już musi nami rządzić, to niech będą to Europejczycy, a jeśli już musimy układać się z Ruskimi, to niech będą to Ruscy w błyszczących oficerkach i pod egidą onz. Gruzin, który tkwi w Morcziladzem, fantazjuje,
liberacka: pudełko pełne zeszycików, z których, w zależności od kolejności czytania, uzyskać można trzydzieści sześć krótkich i dziewięć długich opowiadań, cztery krótkie i jedną długą powieść. Tytułowa Santa Esperanza to fikcyjne państwo leżące na trzech wysepkach Morza Czarnego, zamieszkałe przez Gruzinów, Turków, Brytyjczyków, Genueńczyków i Sungalów. To kompletny świat, w którym narracja o współczesnych dziejach przeplata się z legendami, rodzinnymi sagami, pamiętnikami, wycinkami z gazet i starymi listami. Santa Esperanza to wariant Gruzji – Gruzji, po której nie błądzili Rosjanie ani Sowieci, Gruzji podbitej po wojnie krymskiej przez Wielką Brytanię. Morcziladze wydał swoją książkę tuż po rewolucji róż, w czasie, kiedy ludzie
że może mieć o kolonializm pretensje do Europy, która tych pretensji w przeciwieństwie do Rosji grzecznie by wysłuchiwała. Że może narzekać na wąskie horyzonty plażowiczów, a pisze to przecież w czasach, gdy turyści do Gruzji wybierali się niechętnie. Tylko w takich okolicznościach Alfredo da Costa, lokalny znawca dziejów Santa Esperanzy, może wygarniać zachodniemu pisarzowi: „Europejczycy myślą, że tuż za Dunajem rozpościerają się dzikie stepy Azji. Zapomnieli, że Europa zapożyczyła ze Wschodu wszystko, a Wschód z Europy – zupełnie nic. Gdyż Wschód niczego nie potrzebował, a nawet jeśli tak, nie żebrał o to. To wy, Anglicy i Francuzi, przyszliście tutaj i asfaltowaliście nas bez pytania”.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 130 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
Santa Esperanza (fragm.) aka morcziladze | tłumaczenie: kaja puto w klubie Marana i dobrze znał życie w Santa City. Dwudziestoczteroletni Fidel mówił: „Życie na głównej wyspie nie jest mi obce. Strasznie głupio wyszło z tą wojną. Wcześniej nie rozmyślałem wiele o życiu. Zastanawiałem się co najwyżej nad tym prywatnym. Nie mam żadnego problemu z mieszkańcami z tamtej strony i chętnie znów zacząłbym pracę w mieście…”. Tutaj, na wyspie Sungalów, gdzie karabin czczony jest niczym najważniejszy bóg, problemy społeczne dopiero nadejdą. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu Sungalowie zaufają administracji przejściowej, która ma zostać ustanowiona na wyspie. Wielu uzbrojonych mężczyzn wciąż ukrywa się w lesie. Naczelny dowódca sił pokojowych ogłosił, że jego ludzie nie będą przeszukiwać lasu i że nie chodzi im o to, by kogoś ukarać. Przebywają na wyspie tylko po to, by nie doszło do kolejnego rozlewu krwi. Jutro rano wystąpić ma szef administracji przejściowej. Według naszych informacji chodzi o Sampsona Brassa, słynnego adwokata, który, jak wiadomo, pozostaje w dobrych stosunkach z najważniejszymi klanami na wyspach. Już dziś rano przemawiał do sungalskiego ludu, zapewniając,
hełmów jest generał Hugh Brasset. Szefem sztabu – pułkownik Osman Tatar, a jego emisariuszem – pułkownik Skawaroda. Mieszkańcy wyspy powitali wojska spokojnie, niezbyt może życzliwie, ale w żadnym wypadku nie wrogo. Pułkownik Tatar i pułkownik Skawaroda już dziś spotkali się z przywódcami sungalskiego ludu, księdzem Absalomem i starszyzną. Siły pokojowe nie planują żadnych działań wojennych na wyspie. Zajmą tylko swoje pozycje i będą stacjonować na wyspie dopóty, dopóki nie zostaną ustanowione instancje państwowe oraz dopóki nie dobiegną końca negocjacje dotyczące broni, w której posiadaniu znajdują się Sungalowie. To suche sprawozdanie wymaga dodatkowych wyjaśnień – otóż wszyscy Sungalowie są uzbrojeni i nie ufają obcym. Celem misji pokojowej jest znalezienie nowych liderów wśród tych Sungalów, którzy wcześniej mieszkali na głównej wyspie i nie są wrogo nastawienia do niebieskich hełmów. Rozmawiałam z młodym mężczyzną, który pracował kiedyś jako bramkarz
że nie przychodzi, by nim rządzić, lecz by pomóc w budowaniu struktur państwowych. Przemowa ta nie wywołała jednak żadnej reakcji. Panuje więc cisza. Kto odwiedzi wyspę Sungalów, zauważy, jak przepiękna jest ta kraina, która od wieków rozwijała się zupełnie inaczej niż Santa Esperanza. Zamieszkały tutaj lud jest specyficzny, ale dobroduszny i serdeczny. Spokój, z jakim powitano siły pokojowe, jest oczywiście niebezpieczny; sungalskie przysłowie głosi: „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Ale wspaniała przyroda i magiczne genueńskie buty są dla mnie nadzieją, że potwór nie powstanie z martwych. Widzę to w oczach tęskniących za miastem Sungalów.
ha!art nr 48
Od jutra w naszej gazecie pod hasłem „Niezdobyta kraina” znajdziecie Państwo kolejne obszerne i ciekawe reportaże z wyspy Sungalów autorstwa Moniki Uso di Mare.
− 131 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Santa Esoeranza Aka Morcziladze
Monica Uso di Mare dla gazety „Messenger” W czerwonych butach na niezdobytą dotąd krainę. Siły pokojowe na wyspie Sungalów. O siódmej wieczorem cztery tysiące identycznych kamaszy wmaszerowało z trzech stron na wyspę Sungalów. Wylądowały tutaj siły pokojowe trzech krajów: Wielkiej Brytanii, Turcji i Rosji. Wraz z czworgiem tysięcy wojskowych butów na wyspę wkroczyła też należąca do autorki niniejszych słów para butów starych i czerwonych. Poeta Sandro da Costa podarował mi to dawne genueńskie obuwie w czasie okrutnej wojny, jeszcze nim targnął się na swoje życie. Jest to jedna z najstarszych pamiątek rodzinnych da Costa. Członkowie klanu wkładali je w chwilach, gdy duchy i zjawy rozrabiały w ich domu. Najwyraźniej czerwony kolor je odstraszał. Włożyłam więc te buty, by pozbyć się duchów z wyspy Sungalów. Z Turcji i Rosji wysłano jednostki specjalne tak samo skuteczne i zorientowane na cel, jak te z Wielkiej Brytanii. Naczelnym dowódcą niebieskich
rozdział 5 Wymyślone krainy
✴
Opowiadanie
ukazało się w zbiorze dystopijnych opowiadań Nova država Hrvatija 2033. Publikacja dostępna jest online: https://www. smashwords.com/ books/view/397121 ✴✴
W Rijece, gdzie
toczy się akcja opowiadania, wszyscy znają starszą kobietę, która żebrze na ulicach, nieodmiennie zwracając się do wszystkich przechodniów słowami: „Daj babie kunę”. ✴✴✴
Sarma – tradycyj-
na potrawa bałkańska z mięsa, ryżu i kapusty, przypominająca
Jeden dzień z życia Hrvoja D✴.
polskie gołąbki. ✴✴✴✴
Cedevita to
jedna z najbardziej znanych chorwackich firm sprzedająca przede wszystkim napoje w proszku. ✴✴✴✴✴
robert vrbnjak | tłumaczenie: aleksandra wojtaszek
Dalej milczałem, a on rozchełstał swoją kamizelkę i zaczął pieprzyć o tym, jak to jeszcze tylko tydzień jest na bezrobociu, bo już od następnego miesiąca otwiera firmę sprzedającą stałe dotacje i strategie rozwoju, a w realizacji swoich wielkich planów wykorzysta pozaziemskich inwestorów zainteresowanych Chorwacją.
Tamburica –
bałkański ludowy instrument muzyczny. ✴✴✴✴✴✴
Za czasów
Jugosławii na Nagiej Wyspie lądowali więźniowie polityczni.
Jeszcze trochę i Nowy Rok 2033! I tego doczekaliśmy. Ale, wierzcie mi, nikomu nie jest lekko. Robimy, co kto dołapie. Każdy kombinuje, jak by tu tylko dorobić trochę euro-daj-babie-kun**. Ale i tak jest lepiej niż choćby z dziesięć lat temu. Łatwiej się oddycha. Dzięki Bogu i nowemu chorwackiemu państwu, od kiedy nie ma tu Serbów, Cyganów i czerwonego komunistycznego ścierwa, wyraźnie widać, jak wszystko się poprawia, a my powoli stajemy się uporządkowanym społeczeństwem. I każdy, ludzie na ulicy, wszyscy, których zapytacie, naprawdę każdy wam powie: „To jest to, o czym marzyliśmy – wielowiekowy chorwacki sen! Nareszcie mamy warunki do lepszego życia”. A wtedy ja tak spieprzę sprawę. Akurat kiedy dostanę tę długo oczekiwaną pracę i umówię się z żoną, że sylwestra spędzimy u jej rodziców w Świniarzewie, zwyzywam przełożonego i skończę na przesłuchaniu.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Co jej teraz powiem, kiedy zapyta, czemu nie jedziemy na wieś, tylko spędzamy sylwestra w domu? Dlaczego nie zawozimy syna do babci i dziadka, tylko siedzimy za stołem, oglądamy telewizję i jemy sarmę✴✴✴ z McDonaldsa? Cały dzień był do niczego i nic nie wskazywało, żeby miał się dobrze skończyć. Ranek spędziłem na lodowatym wietrze, wieszając bombki i lampki na choinkach wokół kampusu uniwersyteckiego. Koło południa przyszedł mój pracodawca i zapytał, czy skończyłem. Potwierdziłem, a on, zamiast posłać mnie do biura, żebym trochę się rozgrzał, kazał mi do końca dnia stać tam i sprzedawać studentom przedziurawione prezerwatywy. Kiedy się zorientował, że nie uda mi się sprzedać ani jednego opakowania, zezłościł się i stał się tak nieprzyjemny, jak tylko on potrafi. Darł się, nazywając mnie
− 132 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
– O, muszę i ja! – przypomniał sobie, dodając mimochodem: – Muszę, chociaż w tym miesiącu nie oddychałem przesadnie. Powiedział to, nadając swoim słowom prowokujący ton. Wypowiedział to tak, jakby chciał zobaczyć, co mu odpowiem. Milczałem, bo mam gdzieś, ile oddychał i jak. Oddychał czy nie oddychał, to jego problem respiracyjny. – Widzę, że nie nosisz już opaski. Dostałeś robotę, co? Dalej milczałem, a on rozchełstał swoją kamizelkę i zaczął pieprzyć o tym, jak to jeszcze tylko tydzień jest na bezrobociu, bo już od następnego miesiąca otwiera firmę sprzedającą stałe dotacje i strategie rozwoju, a w realizacji swoich wielkich planów wykorzysta pozaziemskich inwestorów zainteresowanych Chorwacją. Naprawdę nie chciało mi się słuchać tych jego ludowych bajań, więc powiedziałem, że się spieszę. Nawet nie pięć minut po tym, jak zapłaciłem podatek, rozpętała się burza. Zdecydowałem się zaczekać w kawiarni na placu, aż przejdzie. Siedziałem i piłem Cedevitę, patrząc przez okno, jak wiatr wieje 300 kilometrów na godzinę, wyrywa reklamy holograficzne i wlecze po ulicy kontener pełen śmieci i trzymającego się go kurczowo emeryta. Nieszczęśliwemu staruszkowi noga ugrzęzła w śmieciach. Wszyscy w kawiarni gromko się śmiali i bili mu brawo, że przestał być niepotrzebnym obciążeniem budżetu i na
centrum handlowe Tower. – Aha. W takim razie wszystko razem 6 999,99 euro-daj-babie-kun – powiedziała. – A jest coś tańszego? – Tylko woda w proszku. Niezła! Pomieszaj Pan z wodą i dostaniesz – wodę! Kosztuje tylko 2 999,99 euro-daj-babie-kun. – Podziękuję. Wezmę może raczej Cedevitę speed – powiedziałem. – Święconą czy zwykłą? – Zwykłą! Zapłaciłem i skierowałem się w stronę wyjścia, ale ponieważ w rękach miałem zbyt mało produktów, drzwi sklepu odmówiły otwarcia. Musiałem wrócić i kupić jeszcze dwa telefony komórkowe, czekoladki Vegety i odżywki do mięśni pośladków, aż wreszcie osiągnąłem kwotę wystarczającą do wyjścia. A potem, na zewnątrz, przed sklepem, wpadłem na człowieka ubranego w slawoński strój ludowy z tamburicą✴✴✴✴✴ w ręce. Na rękawie miał czerwoną opaskę, którą muszą nosić wszyscy bezrobotni. Taką opaskę i ja do niedawna musiałem nosić na rękawie. – Was habe majn frojnd? – zapytał mnie ten bezrobotny Slawoniec, w którym dopiero wtedy poznałem Gorana Z. – Nic – powiedziałem i zamilkłem, bo z Goranem Z. lepiej nie mieć do czynienia i nie wchodzić w dyskusje. Dobrze go znam, on zawsze coś kombinuje. Parę lat temu był w więzieniu, bo w szopie za domem zajmował się niedozwolonym zapłodnieniem in vitro. A potem znów skończył w ciupie z powodu fałszowania drzewa
minutę, dwie, dopóki nie wykończy się pod kontenerem, stał się prawdziwą atrakcją, gwiazdą. Ja się nie śmiałem, tylko cały czas myślałem, co się stało z moimi bombkami i lampkami. Kto wie – przetrwają burzę czy będę je musiał jutro od nowa wieszać? Kiedy wiatr się uspokoił, poszedłem na przystanek autobusowy i wsiadłem do dwójki. Musieliśmy trochę poczekać, bo ulicą akurat przejeżdżał konwój pojazdów rządowych z planami imponującego postępu naszego najnowocześniejszego chorwackiego państwa. W pewnym momencie wszyscy spontanicznie wyszliśmy z autobusu, położyliśmy ręce na sercach i zaśpiewaliśmy hymn. Przysiągłbym, że niektórzy nawet zapłakali ze wzruszenia. Do domu wróciłem później niż zwykle. Zmęczony jak koń po westernie. Moja głowa była na krawędzi eksplozji. Żona czekała na mnie wściekła, ona się łatwo wścieka, zwłaszcza kiedy coś się zmieni w jej tygodniowym harmonogramie. U nas wszystko wiadomo naprzód! W środę, kiedy przychodzę z pracy, wypada termin seksu albo, jak ona lubi mówić, „termin zwiększania przyrostu naturalnego i rodzenia dzieci dla dobrobytu matki naszej, Chorwacji”. „Dobra” – pomyślałem. „Dzisiaj nici z seksu. Według planu dopiero w weekend”. – O co się obrażasz? – zapytałem żonę, ale nie odpowiedziała, bo oglądała nowy hit serialowy, Janja i Zvonimir w kosmosie, i zbierała punkty w konkursie, licząc na nagrodę. – Czemu się spóźniłeś? – otworzyła wreszcie usta, nie spuszczając wzroku z ekranu. – Trochę mi zeszło, płaciłem podatek, autobus się spóźnił, no i tak wyszło. – Aha. – Co na obiad? – Spojrzałem w kierunku mikrofalówki. – Posiłek w proszku dla całej rodziny. Stek à la Płyta z Baški✴✴✴✴✴✴✴.
genealogicznego. Chciał być większym Chorwatem, niż mu na to geny pozwalają. Pamiętam go jeszcze z czasów, kiedy nielegalnie był gejem i chodził z moim byłym przyjacielem Zlatkiem. Potem nawet wzięli ślub. W Grecji, w pedalskiej komunie. Kiedy wrócili do Pięknej Naszej, złapali ich na granicy ze sfałszowanymi aktami ślubu. Od razu im zaproponowali, żeby jeden z nich zmienił płeć, bo nie ma żartów z faktem, że małżeństwo to święty związek mężczyzny i kobiety. Albo jeden z nich zmienia płeć, albo obydwaj skończą na Nagiej Wyspie✴✴✴✴✴✴. Oczywiście zdecydowali się na to pierwsze. I tak Zlatko stał się Zlatką, a Goran Z. został Goranem Z. – Dokąd idziesz? – zapytał mnie, jakby to była jego sprawa. – Idę zapłacić podatek za powietrze – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
ha!art nr 48
Ale zjemy później. Teraz idź do szkoły po Franja. – Kiedy kończy? O piątej? – Tak. Wziąłem tabletkę przeciwbólową i wypiłem dwie kapsułki czegoś, co, jak się później okazało, nie było motywatorem energetycznym ani
− 133 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
✴✴✴✴✴✴✴
Płyta z Baški
(chor. Baščanska ploča) – jeden z najstarszych zabytków słowiańskiego pisma, głagolicy, uważana za wyjątkowo cenny artefakt chorwackiej kultury i historii.
Jeden dzień z życia Hrvoja D. Robert Vrbnjak
pierdołą i tępakiem niemającym pojęcia o sprzedaży i sztuczkach marketingowych. Milczałem. Wiem, nasz pracodawca nie jest złym człowiekiem, jest tylko trochę nazbyt zatroskany o przyrost naturalny. Obiecałem, że jutro się bardziej postaram, więc w końcu się uspokoił i poczęstował mnie gorącym energetykiem Cedevity✴✴✴✴. Później, w drodze do domu, zatrzymałem się w Zum-Zum Konzumie. – Dwa litry chorwackiej Jamnicy – powiedziałem sprzedawczyni. Tej chudej! Nie trawię baby, a ona mnie. – Gdzie Pan żyje? To już nie istnieje – odpowiedziała z pretensją. – Mamy tylko austriacką wodę. I to góra litr na osobę. Tylko katolicy dostają dwa. Litr święconej i litr do picia. Jest Pan katolikiem? – zapytała bez zbędnego owijania w bawełnę. Nie miałem ochoty wchodzić z nią w wodno-religijne dyskusje, szczególnie że całe miasto wie o jej mężu, który jeszcze parę lat temu był komunistą, a teraz nagle stał się wiaro-policjantem, więc tylko powiedziałem: – Oczywiście, że jestem. Tylko akurat zostawiłem w domu mój ZumZum Konzum różaniec. No nic, proszę mi dać w takim razie ten jeden litr. – Nie widuję Pana za często w kościele – odburknęła mi podejrzliwie. – Bo ja chodzę do kościoła na osiedle Pećine. Tam, gdzie wcześniej było
Jeden dzień z życia Hrvoja D. Robert Vrbnjak
rozdział 5 Wymyślone krainy
suplementem posiłku, tak jak myślałem na początku. Potem to sobie popiłem jeszcze jednym energetykiem Cedevity. I zapragnąłem chociaż na chwilę zostać sam, nie myśleć o niczym, ale nawet porządnie nie zamknąłem oczu, kiedy znowu zaczęła marudzić. – Ej! Idź już! Pospiesz się! – No przecież idę… Nagle zrobiło mi się niedobrze. Wyszedłem z mieszkania, trzymając się za brzuch. W głowie pulsowało mi tak, jakby w moim mózgu tętniły kopyta setek koni ustaszowskiego wojska idących do ataku. Ledwie wyczołgałem się na ulicę. Pachniało śniegiem. – Będziemy mieć białą Wigilię – powiedziała sąsiadka w przejściu. Wlokłem się, powoli przemierzając park, kiedy zadzwonił mój wideofon. To był pracodawca. Zły. Czerwony jak papryka genetycznie modyfikowana. – Masz tu zaraz być! Wiatr zerwał wszystkie bombki z choinek wokół kampusu. Już! – darł się z ekranu. – Ale, panie pracodawco, źle się czuję. Nic nie jadłem cały dzień –
mnie szerokim łukiem, myśląc, że jestem pijany. Dwie dziewczyny tłukły się przed wejściem do centrum handlowego. – To podarków czas, to podarków czas – hipnotycznie powtarzał głos z głośnika. – Najkorzystniejszy bożonarodzeniowy shopping, za najmniej euro-daj-babie-kun… Parę kroków dalej bezrobotni animatorzy kultury kończyli układać wielki stos. Jeszcze dzisiaj ktoś tu wystąpi. Może znowu jakaś wyglądająca jak babochłop lesbijka albo naiwny imigrant bez odpowiednich dokumentów. Wszystko to jest elementem oferty kulturalnej miasta. Doszedłem do szkoły i czekałem oparty o siatkę. Zadzwonił dzwonek, dzieci wybiegły w chłodne popołudnie. – Was habe, Franjo? – zapytałem syna. – Daj plecak, wezmę ci. Co robiliście w szkole? – Mieliśmy zajęcia z obrony tradycyjnych chorwackich wartości. Strzelaliśmy laserami w pedałów. – Tak? Podobało ci się? – Niespecjalnie – odpowiedział. – Bardziej lubię, kiedy gramy w piłkę nożną albo czytamy bajki. odpowiedziałem. – Mam gdzieś, że nie jadłeś! Ja też nie! Przywlecz tu swoją leniwą dupę! Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się bezsilnie. I wtedy zrobiłem coś, przez co muszę dzisiaj stawić się na kontrolę – Wiem, synku, wiem. Chodź. Pójdziemy przez park. Tam jest mniej ludzi. Wiesz, tata ma trochę problemów z chodzeniem. lojalności do regionalnego dyrektora kadr. – Pierdol się, debilu! Ty, twoje bombki i twoje prezerwatywy! – wrzasną- I tak obydwaj, jak dwoje dorosłych, powoli ruszyliśmy. Szliśmy jeden łem, podszedłem do kontenera na śmieci i wrzuciłem do niego służbowy obok drugiego, przytrzymywał mnie swoimi drobnymi rączkami, gdy wideofon razem z osłupiałym pracodawcą. krok za krokiem zmierzaliśmy w kierunku bezpieczeństwa naszego ma Nagle zobaczyłem martwe ciało starca. Nadal tu było, pod kontenerem, łego, kartonowego mieszkanka, które będziemy musieli spłacać jeszcze tylko nogi mu wystawały. Był bosy, ktoś mu ukradł buty i skarpetki. pięćdziesiąt lat. Jego kurzajki patrzyły na mnie przekornie. I to wszystko. Żołądek mi się wywrócił. Cedevita i tabletki zrobiły swoje. Wyrzygałem Dzisiaj czekam w Urzędzie Kontroli Zdatności do Pracy, bojąc się jesię dziadkowi na fioletowe, bose stopy i jakoś zmusiłem się, żeby się wy- dynie, że znów będę musiał nosić znak na rękawie: „Bezrobotny obywatel prostować, w towarzystwie histerycznego głosu pracodawcy, który nadal numer ten i ten…”. docierał do mnie ze śmieci. Nie, tego bym nie zniósł. Pozbawiony sił szedłem chodnikiem, zataczając się. Przechodnie omijali
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 134 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
kinga raab
Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy. Przy tej mieści się szare osiedle chruszczowek, ale dziś przyjechał wielki dmuchany park rozrywki z cerkiewnymi kopułami i kompleksem dmuchanych basenów wypełnionych wodą. Uwieczniam ten moment na skrinszocie. Prt Scr or it doesn’t exist. władywostok Spuszczam się żółtym człowieczkiem na obwodnicę prosto pod koła nie wiem ilu samochodów. Wygląda mi to na dziesięciopasmówkę, ale mogę się mylić, bo nie ma pasów. Coś mi mówi, że nie zwiedzę miasta w trzy godziny. Jest wielopoziomowe jak parking podziemny albo gra logiczna. Jakaś laska idzie na bosaka. Nie pytam jej o drogę do centrum. Wcale nie dlatego, że nie ma aparatu mowy i jest zbiorem pikseli. Gdzie jest osiedle ludzkich spraw? Przenoszę żółtego człowieczka 500 metrów dalej.
„Ładnie tu” – myślę i oglądam widoczki z jakiegoś wysokiego punktu. Miasto przypomina Los Santos. Na głównej skręcam w lewo, policejski zatrzymuje jakiś dziwny samochód z grzybem na dachu, klikam, klikam. Mogłabym tu grać w gietea. Zaczyna padać. Przemieszczam się przez części miasta, których nie chce mi się wymieniać. Trafiam na drogę dzielącą jak przedziałek dwie jednostki osadnicze. To właściwie dwie drogi idące równolegle: asfaltowa i gruntowa, pośrodku krawężnik. Apartamentowce naprzeciwko gnijących chat. Rosjana100%.jpg.
Osiedla we Władywostoku nie różnią się od tych z sąsiednich miast. To bezpieczeństwo i komfort, którego potrzebujesz. Doskonała lokalizacja oraz wygodne rozwiązania komunikacyjne dla Ciebie i Twojej rodziny. Jestem na rewirze. Przez chwilę jest ze mną też grupa wulkanizatorów, z czego jeden na fotelu na kółkach. Zakład jest spory. To popularny w Rosji pomysł na biznes. Każde blokowisko ma tu swojego osiedlowego wulkanizatora. Idę na szlifa po zespole budynków z wielkiej szarej płyty zdobionej meandrem i dowiaduję się, że spółdzielnia mieszkaniowa nie próżnuje. Kwietniki kaskadowe, klomby z recyklingu, 100% handmade, diy, fair trade, moda zrównoważona. Zużyte ogumienie wytoczono z zakładu i przemianowano na donice. Opony pomalowano w jednym kolorze albo we wzorki. Wytyczają alejki, odgradzają place. Im wyżej postawione osiedle, tym więcej botoksu dostaje. Na horyzoncie różowe kosze na śmieci i balustrady muśnięte czerwoną, białą i niebieską farbą.
Udaję się w podróż na zachód. Drogę przecinają rury ciepłownicze, tworząc fatamorganę mety, łuku tryumfalnego albo Nowej Huty. Wzdycham, że „jak w domu”. Żółty człowieczek zostaje w miejscowości Progress. Obiadokolacja, nocleg. Klikam. Mijam nieużytki, odłogi, diaspory chwastów, luksusowe samochody terenowe, Hugo-Badera w łaziku. irkuck Obchód rozpoczynam w 130 kwartale, czyli w specjalnie stworzonej strefie zabytków, gdzie zachowano i odrestaurowano historyczną drewnianą zabudowę. Kręcę się trochę po dzielni, ale moja noga więcej tu nie postanie. Potiomkinowska wioska w środku miasta. Za czysto tu i śmierdzi celowością. Uwaga! Turysta z Europy chętnie pozna absurdalne, śmieszne, smutne, brzydkie zakątki Rosji, zrobi im zdjęcie i uczciwie doniesie, że to nie kraj, tylko stan umysłu, oraz że co dzieje się w Rosji, niech zostanie w Rosji.
ha!art nr 48
− 135 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Symulując lokację: Rosja Kinga Raab
Symulując lokację: Rosja
Symulując lokację: Rosja Kinga Raab
rozdział 5 Wymyślone krainy
Nawierzchnia jest równa, ale jeśli w ogóle gdzieś zmierzam, to robię to opłotkami, przez place zabaw dla niegrzecznych dzieci. Stalowa konstrukcja wymarłego mamuta z trąbą-zjeżdżalnią celującą w habździe albo zjeżdżalnia prosto na drzewo czy ulicę – to popularne narzędzia tortur w tej okolicy, akceptowalne w kontekście testowania bólu od małego. Bardzo ważny jest też kontakt ze sztuką site-specific. W tym celu powstały rzeźby ready-made oraz instalacje w przestrzeni publicznej wykonane z kolorowych rurek albo kompozycje z materiałów budowlanych. Albo ich dekompozycje. Otwarte studzienki kanalizacyjne są bazą. Przemierzam okolicę. Biednale trwa. Mam wrażenie, że nigdzie nie wyjechałam. Nie wiem, gdzie jestem, ale za rogiem spotykam pacana w przykucu z czarną reklamówką. Kucamy chwilę razem, on przed cerkwią, ja przed
krasnojarsk Przedmieście dostarcza przystanków, których nie powstydziłaby się Kopenhaga. Przed nami kompleks obiektów o obłej, spłaszczonej formie w kolorze niebieskim. Przystanek + toi toi to skandynawska prostota, która nie przemawia do pasażerów, bo czekają na marszrutkę poza obiektem w odstępach od siebie tak równych, w jakich sadzą ziemniaki. Na miejscu dojenie kwasu chlebowego z beczkowozu. Jest sobota. Pod klatką schodową czeka limuzyna ze złotymi obrączkami na dachu. Wsiądą do niej Jura&Larisa. Kamerzysta pokazuje, że nie zmieścimy się na wewnętrznej. Transport do centrum zajmuje godzinę. Na ulicy Weinbauma rozglądam się już nie tylko na boki, bo pojawia się pierwsza tendencja wertykalna w architekturze, czyli lokalny Big Ben. W jego cieniu Hotel Europa, dom handlowy Eurazja przypominający
kompem. Jednoczymy się w przykucu. Google nas jednoczy. Google nas spaja. Google jest spoiwem naszej słowiańskości. Nogi wchodzą mi do dupy. Kwateruję się w kuchni. Suchy prowiant. Bezrefleksyjne klikanie w przypadkowe punkty na mapie miasta. Klikam drogą gruntową. Co dwa kliknięcia mijam kursującego gdzieś chłopa. Wysokość słońca nad horyzontem wskazuje poranek. Docieram do sklepu spożywczego Sukces. Tam spotykam pierwszą zmianę karierowiczów badających wytrzymałość ławki. Uśmiech, Szczęście, Wygrana, Zwycięstwo, Marzenie, Wszystko będzie ok, Prosiaczek, Piąteczek. Nazwy lokalnych sklepów spożywczych wyrażają ludzkie dążenia i zapisane są Pepsi fontem. Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy. Przy tej mieści się szare osiedle chruszczowek, ale dziś przyjechał wielki dmuchany park rozrywki z cerkiewnymi kopułami i kompleksem dmuchanych basenów wypełnionych wodą. Uwieczniam ten moment na skrinszocie. Prt Scr or it doesn’t exist.
kurę trzymającą w dziobie bombę zegarową (Dugin byłby dumny). Jest 26 stopni Celsjusza. Na dachu Pałacu Westminsterskiego stoi zgaszony neon. Łażę tam i z powrotem, zoomuję, próbując dojrzeć napis od każdej dupy strony, ale zasłaniają go krzaki albo razi mnie słońce, a jeśli wrócę tu po południu, to i tak będzie południe. Rozwiązanie podaje zdjęcie sferyczne miejsca wykonane po zmroku i z brokatową posypką. „Krasnojarsk Miasto Odznaczone”. Patrzę na konstrukcję mostu, pod którym stoję. Anuluję swój pobyt w tym miejscu. Wzdłuż Jeniseju rozciąga się promenada i znów chruszczowki. Na balkonach wiszą banery: „POKOJE DO WYNAJĘCIA”, „SAUNA”, „SPRZEDAM CHATĘ”, „POZDROWIENIA DLA REKTORA DROZDOWA! Z OKAZJI NOWEGO ROKU AKADEMICKIEGO!”. Nudzi mi się. Próbuję wejść do bramy, czasem to się udaje, tym razem jednak odbijam się od niewidzialnej ściany. Idę na spacer wzdłuż Jeniseju, tak jak robią to ludzie na wakacjach. Mikrofalówka wybija czas biwaku.
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 136 −
ha!art nr 48
rozdział 5 Wymyślone krainy
jekaterynburg, bieriozowskij Włączam się do ruchu. To samo robią ciężarówki. Obok mnie podskakuje chłop bez nogi. To mój paputczik. Ślepy los drogi życia nam splótł, jak śpiewa Maxel. Ciśniemy razem pod prąd. Skrzyżowanie, skręcam w lewo pomimo zakazu. Tak wypadło, bo wcześniej skręcałam w prawo. Na street view nie trzeba mieć prawka, czekać na zielone ani stać w korkach. Turystyka ekonomiczna. Doiwo to moje paliwo. Jekaterynburg to ławki rosyjskich raperów i trzepaki ich fanek. Urodził się tu też Borys Jelcyn i został zamordowany car Mikołaj ii wraz z rodziną. Znajduje się tu pomnik klawiatury qwerty i można na nim siedzieć. Niestety skradziono klawisze f1, f2, f3, y oraz klawisz Windows. Przybyłam tu, by odbyć pielgrzymkę śladami rapera ak47, który żyje i tworzy.
ha!art nr 48
W planie wycieczka w rodzinne strony do miasteczka satelickiego Bieriozowskij, przed dom kultury Sowriemiennik i klub nocny Base, gdzie dorastał, stawał się człowiekiem i artystą. Mapa wolno się ładuje, podobnie jak zdjęcia, mieszkańcy nie wyglądają, bo zamazano im twarze jak należy. Robię sobie herbatę. Do Parku Zwycięstwa prowadzą dwa wejścia. Przed jednym z nich stoi czołg, przed drugim fragment Panteonu i autokar z napisem na szybie: „uj364ny”. Miasteczko składa się z zabudowy niskiej i wysokiej, zamieszkałej i nigdy nieukończonej. Jest tu sporo opuszczonych budynków, do których nie mogę wejść, ale znam je z teledysków. Stoję chwilę pod oknem, w którym on rymował. Dalej dziś nie idę. Jem kremówkę.
− 137 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 138 −
ha!art nr 48
Keleti blokk bloki instrukcja obsługi opracowanie: martyna nowicka
Zapraszamy czytelników do udziału w grze, która zaprzecza popularnemu przekonaniu, jakoby bloki mieszkalne wyglądały tak samo od Berlina po Władywostok Keleti blokk bloki. Instrukcja obsługi Opracowanie: Martyna Nowicka
zasady gry Celem gry jest odgadnięcie, w jakim kraju (a najlepiej również mieście) znajduje się zaprezentowany przez innego gracza blok mieszkalny. Jak wskazuje nazwa „Keleti blokk bloki” (węg. ‘bloki Bloku Wschodniego’), prezentowane budynki mogą pochodzić z dowolnego miejsca znajdującego się w „keleti blokku”. Zdjęcia-zagadki umieszczane są przez graczy w grupie na Facebooku w formie własnoręcznie wykonanych zdjęć lub screenshotów z Google Street View (na stronie obok można zmierzyć się z analogową wersją rozgrywki). Każdy uczestnik może na zdjęciu ocenzurować fragmenty, które wydadzą mu się zbyt charakterystyczne, w celu utrudnienia odgadywania. Najczęściej zasłaniane obiekty to: znaki drogowe, marki samochodów, nazwy instytucji, klimatyzatory, symbole narodowe. Na zdjęciu pozostaje architektura i detale (firanki, krawężniki, kolory elewacji) oraz ogólny kontekst wizualny. Zgadywaniu towarzyszą setki stereotypów i mitów, które czasem okazują się pomocne, a czasem wiodą gracza na manowce. Pojedyncze zdjęcie powszechnie nazywa się keletem. Przykład poprawnego użycia: „Mój kelet od rana jest nieodgadnięty”. Keletem lub keletami nazywa się także obszary na wschód od Łaby. Przykład poprawnego użycia: „Byliśmy na wakacjach w kelecie/w keletach”. Historia gry Początkiem gry stało się zdjęcie wrzucone na prywatnego Facebooka przez jedną z założycielek grupy – przedstawiało blok i było podpisane: „Mitteleuropa na wakacje”. Znajomi zaczęli zgadywać, w jakim kraju stoi budynek (a stał w czeskim Cieszynie), nawiązała się rozmowa o odrębności stylistycznej tych „identycznych” bloków, które stoją od Berlina aż po Władywostok. Gracze uważają, że budownictwo blokowe w każdym z krajów za żelazną kurtyną wytworzyło swoje cechy charakterystyczne, które doskonale wyrażają narodowe upodobania i ambicje. I tak miejsca w byłym nrd wyglądają porządniej niż w rfn, Słowenia wygląda jak Austria, a na Białorusi wszystkie elementy architektoniczne, niezależnie od stanu, maluje się grubą warstwą kolorowej farby. Każdy z graczy żywi swoje własne uprzedzenia do niektórych krajów i nacji – niektórzy, widząc nieudane przedsięwzięcia, zawsze odpowiedzą „Bułgaria”, innym każdy skrawek zieleni w mieście kojarzy się z Węgrami. Nazwa „keleti blokk” wiąże się z pogardliwym określeniem używanym przez węgierską Polonię wobec ludzi pochodzących z krajów byłego zsrr. Przewodnik dla początkujących W poniższym przewodniku znajduje się zbiór wizualnych faktów i stereotypów dotyczących krajów bloku wschodniego. Początkujący gracz, dzięki poradom doświad-
ha!art nr 48
− 139 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Keleti blokk bloki. Instrukcja obsługi Opracowanie: Martyna Nowicka
czonych zawodników, może rozpocząć przygodę z keletami. Chętnych zapraszamy do dołączenia do grupy Keleti blokk bloki na Facebooku. Polska – jaka jest, każdy widzi, ale: pasteloza, liczne zasłonięte poziome plamy (dużo reklam na elewacjach), samowole budowlane, plomby, liczne ogrodzenia i płoty, liczne anteny satelitarne, kwiaty w oknach, kostka Bauma, plastikowe okna – w każdym mieszkaniu inne, „dzwony” do segregacji śmieci, balkon jako składzik, klepiska zamiast parkingów, nowe budownictwo z najtańszych materiałów udających luksus, asfalt albo zupełnie nowy, albo polepiony smołą, trawniki teoretyczne, tzn. takie, które teoretycznie są trawnikami z prawdziwego zdarzenia, ograniczonymi na przykład krawężnikiem etc., ale pełne są dzikich ścieżek, nieformalnych miejsc parkingowych etc., samochody zaparkowane jednym kołem na drodze, a drugim na chodniku, blachodachówka, papodachówka. nrd – podręcznikowo przeprowadzone rewitalizacje, krótkie firanki, motyw gęsi w oknach (figurki, naklejki), subtelna kolorystyka, zadbana przestrzeń wspólna, markizy, kwiaty w oknach, beton, bloki z płyt z bia-
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
łymi spojeniami, kosze na śmieci w przestrzeni publicznej, wbudowane balkony, betonowe, lecz schludne chodniki, samochody zaparkowane wzdłuż chodników, niezajęte przez samochody miejsca na dojazd straży pożarnej co kilkadziesiąt metrów. Czechosłowacja – charakterystyczny sposób ocieplania bloków, elewacja z paneli, bryły – proste, kanciaste, kolory subtelniejsze niż w Polsce, balkony wbudowane, ogólna zgrzebność ze sporą dozą aspiracji do schludności, dużo samochodów marki Škoda, w zabudowie widać plan, reklam sporo i brzydkich, ale o wiele bardziej dyskretnych i mniej oczojebnych niż w Polsce, porozmieszczanych w miejscach, w których wolno, a nie na dziko. Jugosławia – popularne klimatyzatory, zasuwy na okna, bryły bloków – modernistyczne, nierzadko wyjątkowe, rzadko zdarzają się płaskie dachy, popularna cegła i brak tynku, pozioma sygnalizacja świetlna na ulicach, miejscami górzyście, świeże dziury po kulach, czasem trafi się meczet, czasem zastawa czy yugo, małe, przyjemne knajpki w miejscach, gdzie w Polsce byłyby mordownie.
− 140 −
ha!art nr 48
Węgry – dużo zieleni (drzew), wąskie okna, klimatyzatory, kostka chodnikowa, bloki z płyt z białymi spojeniami, małe auta (w tym maluchy), architektura udająca mongolskie jurty, motywy z Wielkimi Węgrami, czaszki byków z wielkimi rogami powieszone tu i ówdzie, generalnie – ogarnięcie z miejscowym zaniedbaniem, charakterystyczne sklepy tytoniowe. Rumunia – anteny satelitarne, klimatyzatory, kłęby kabli na słupach, folia aluminiowa w oknach, dobudówki, worki ze śmieciami pod blokiem, w zachodniej części – podobnie jak Węgry, tylko jeszcze bardziej zaniedbane, a we wschodniej – jak Radziecja: w identyczny sposób zabudowane balkony, ale bloki bardziej modernistyczne. Na blokowiskach więcej betonu, mniej zieleni. Dacie na parkingach. Bułgaria – wieść gminna niesie, że wszystko, co złe, pochodzi z Bułgarii, poza tym ocieplenia obecne tylko na wybranych piętrach lub wręcz w wybranych mieszkaniach, liczne luksusowe samochody terenowe, kuriozalna infrastruktura z funduszy unijnych. Nie wszyscy zgadzają się z gminną wieścią, wiele przyjemnych ulic nawet daleko od centrum miasta (e tam), zabudowanych w modernistycznym stylu, choć zaniedbanych. Sporo drzew w centrach miast. Czarno-białe słupki przy jezdniach, zdarzają się rosyjskie/radzieckie samochody. Generalnie – połączenie Jugosławii i zsrr.
bezpośrednio w błoto, często brak jakiegokolwiek ogarnięcia wokół bloków. Ceglane budynki, na których wiszą kolorowe, brzydkie szyldy (zob. s. 136). Mnóstwo dobudówek, bud, komórek, nawet najbardziej fantazyjnych. Litwa – tak jak w Polsce, która byłaby w zsrr. Niewysokie bloki, raczej środkowoeuropejskie niż rosyjskie, bardzo wiele zrewitalizowanych, małe miasteczka mocno ogarniane. Łotwa – wszystko z małych cegiełek, duch protestantyzmu, zsrr przekształcane w Skandynawię albo Czechy, które byłyby w zsrr. Estonia – wszystko z małych cegiełek, duch protestantyzmu, zsrr z ogromnym uporem i konsekwencją przekształcane w Skandynawię. Białoruś – duże regularności, puste połacie przestrzeni, bielone krawężniki, bloki odmalowane, ale rozpadające się, prostopadłe siatki ulic. Ukraina – jak Rosja, choć czasem zdarzają się elementy starej zabudowy, chodniki zróżnicowane – przed każdym interesem leży inna kostka chodnikowa. Ogarnięcie na Euro 2012 (maźnięcie farbą) zaczyna się sypać. Niebieskie tabliczki na instytucjach publicznych, wszystko, co się da (barierki itp.) – żółto-niebieskie. W zachodniej części pozostałości Austro-Węgier pod radzieckim nalotem (zob. s77). Obwód kaliningradzki – ogólny duch zsrr, ale przełamany dbałością
Wieś – jak z Borata. zsrr (ogólnie) – każdy balkon zabudowany inaczej, wysokie bielone krawężniki, nielogiczne okablowanie, pobielone pnie drzew, okratowane okna powyżej parteru, beton, reklamy pionowe, biała cegła – nieotynkowana, ale pomalowana farbą, brak znaków poziomych, rury gazowe biegnące nad ziemią. Rosja – nieoczekiwane udogodnienia (klimatyzatory na Syberii etc.), imponująca wielkość blokowisk w dużych miastach, szkody górnicze i inne, nowe budownictwo podobnie jak w Polsce, we wschodniej części używane japońskie samochody terenowe. Na osiedlach bloki powtykane
o detal (na przykład firanki) i europejskimi (no dobra, polskimi) materiałami budowlanymi. Gruzja – krzyże świętej Nino, „kamikadze loggie” (zabudowane przybudówki własnej roboty), ostre kolory odnowionych bloków, nowa, bombastyczna architektura rodem z Singapuru (zob. s. 65), często zupełny brak ogarnięcia między blokami, dzikie bloki, dobudówki i przybudówki, zdziczenie przestrzeni między blokami. Armenia – bloki z tufu (beżowa w odcieniu skała wulkaniczna), socrealistyczny orientalizm.
ha!art nr 48
− 141 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 142 −
ha!art nr 48
ha!art nr 48
− 143 −
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
Kelety dla czytelników Odpowiedzi prosimy przesyłać na kelet@ha.art.pl. Na pierwsze trzy osoby czekają nagrody rzeczowe!
kelet średni
kelet łatwy
kelet trudny
kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej
− 144 −
ha!art nr 48