Ha!art 48 (4/2014): Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej [fragmenty]

Page 1



spis treści    Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej

1 rozdział

→  (wy)obrażeni

8_Wschód był na Północy. Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek 10_Ziemowit Szczerek – Siódemka (fragm.) 13_Aleksandra Wojtaszek – Serb jaki jest, każdy widzi 16_Viktor Ivančić – Z pamiętnika Robiego K. (III A): Kłopoty z zagranicznymi 18_Kaja Puto – Z dziejów bzdurzenia o Polsce 2 rozdział

20_Vladimíra Gurská – Nieznany sąsiad 23_Patrik Oriešek – To nie jest kraj dla ludzi bez samochodów 27_Ołeksij Czupa – Na oślep 30_Zbigniew Rokita – Raport kosmity 32_Kaja Puto – Segwayem przez popiół

→  po čò köшû иaяođў?

37_Józef Koniecpolski – Zróbmy sobie granicę 39_Ow e chosum hajeren? Z Andrzejem Pisowiczem rozmawiają Kornelia Mazurczyk i Zbigniew Rokita 40_Zbigniew Rokita – Głupio się nazywamy 42_Paweł Swoboda – Nazwy z odzysku 46_Sławomir Pruski – Najczęściej spotykane nazwy ulic w krajach Keleta 48_Grzegorz Szymanowski – Na granicy jak na księżycu

51_Piotr Oleksy – Imperium kontratakuje 53_Dejan Novačić – Powtórka z sfrj (fragm.) 56_Marek Wojnar – Operacja „Noworosja” 57_Zbigniew Rokita – Nieuznane gole 59_Ziemowit Szczerek – Język zjednoczonej słowiańszczyzny 61_Zbigniew Rokita – Polska cyrylica

3 rozdział  →  wannabizm 75_Marek Wojnar – Imperializm dla ubogich 77_Włodko Kostyrko – Ex oriente tenebris 78_Karolina Słowik – Kolektyw z epoki kamienia łupanego 80_Jan Bińczycki – Rege Rege nacjonalizm 83_Jakub Baran – Wszyscy chcą być Kozakami 86_Pavel Kosatik – Czeskie sny (fragm.)

63_Małgorzata Rejmer – Mersi, Mersi 65_Kaja Puto – New Georgia 69_Marek Matyjanka – Kalejdoskopje 72_Wojciech Śmieja – Kosowo: kraj z second handu 73_Ziemowit Szczerek – O mniejsze Wielkie Węgry

4 rozdział  →  mit(teleuropa) 89_Kaja Puto – Cesarskie sieroty 96_Jędrzej Morawiecki – Tablice ciągle płoną 100_Martin Pollack – Cesarz Ameryki (fragm.) 99_Henryk Sienkiewicz – Listy z podróży do Ameryki (fragm.) 100_Leś Belej – Siedem listów z Polski 101_Łukasz Grzesiczak – Nieznośny ciężar czechofilstwa

102_Kola Sulima – Dziesięć cech Białorusina: delikatność, chciwość i reklamówka 105_Antoni Radczenko – Kresowa Atlantyda 106_Bartosz Połoński – Robczik (fragm.)

115_Ziemowit Szczerek – Poniemiecka Republika Brudnych Hunów i Słowian 120_Paweł Schreiber – Granie we Wschód 126_George Barr McCutcheon – Graustark: historia miłości w cieniu tronu (fragm.)

129_Soren Gauger – Nie to/nie tamto (fragm.) 130_Kaja Puto – Wymarzony syndrom sztokholmski 131_Aka Morcziladze – Santa Esperanza (fragm.) 132_Robert Vrbnjak – Jeden dzień z życia Hrvoja D. 135_Kinga Raab – Symulując lokację: Rosja

5 rozdział  →  wymyślone krainy

ha!art nr 48

− 3 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej


spis treści    Kelet. Fantomy Europy Środkowo-Wschodniej

Wschód był na Północy z hansem henningiem hahnem rozmawiają kaja puto i ziemowit szczerek

Transformacyjny obraz Polaka-złodzieja samochodów przeniósł się dziś na Rumunów, a polska mafia ustąpiła mafii ukraińskiej i rosyjskiej. Dostrzegam natomiast tęsknotę za murem (rzecz jasna nie w Berlinie, ale gdzieś dalej na

Wschód był na Północy.    Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek

Wschodzie) – Odra albo Bug jako „Rio Grande Europy”. kaja puto, ziemowit szczerek: W jaki sposób w wyobrażeniach ludzi z Zachodu Północ zmieniła się we Wschód? Wcześniej w Rosji widziano właśnie Północ. hans henning hahn: Aż do xviii wieku pod pojęciem Wschodu rozumiano Orient. Tak postrzegały to dominujące kulturowo kraje śródziemnomorskie – Włochy, Hiszpania, Francja – a Wielka Brytania i Niemcy tę perspektywę przejęły. O Rosji nie wiedziano zbyt wiele oprócz tego, że jest

Dwudziestowieczny obraz Wschodu wynikał z antykomunistycznej postawy. W międzywojniu Wschód, a przede wszystkim Rosja, kojarzyły się z bolszewizmem, który postrzegany był jako zagrożenie, a to generowało stereotypy – wyjątkiem była lewica. Łatwo zmieściły się w nich dawne wyobrażenia Słowian: przypisywano im niezdolność do rządzenia państwem i modernizacji, chaotyczność, okrucieństwo, brutalność czy dzikość. Gdyby zbadać ten temat głębiej, okazałoby się, że dzisiejsze zachodnie stereotypy

tam zimno, a ze śniegiem i lodem kojarzy się właśnie Północ. Zmieniło się to właśnie w xviii wieku, choć jeszcze w połowie wieku xix spotykamy się z określeniem Rosji jako Północy. Wynika z tego ciekawa sytuacja, na którą rzadko się zwraca uwagę: Zachód miał w pewnym momencie dwa Wschody – Orient i Rosję. Czy stereotypy na temat Wschodu są podobne w całej Europie Zachodniej? Czy któreś z dziewiętnastowiecznych imperiów nadawało ton kształtującym się przekonaniom na temat innych narodów? Od xviii wieku kultury włosko-, francusko-, angielsko- i niemieckojęzyczne wykształcały własne stereotypy. Dominacja francuskiej publicystyki w osiemnastowiecznych Niemczech mogła skutkować przeszczepieniem tamtejszych stereotypów, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne. Stereotypy zawsze wiążą się z tożsamością, więc oznaczałoby to przeszczepienie nie tylko literackich trendów, ale i samej tożsamości.  W xix wieku narody i ruchy narodowe kształtowały lub (o ile posiadały w średniowieczu bądź nowożytności wspólne tradycje i wspomnienia) odnajdywały swoją tożsamość na terenie wielkich imperiów. Definiowały się one w opozycji do dominujących nad nimi narodów oraz ich roszczeń kulturowych, w związku z czym trudno było przejmować stereotypy grup, przeciwko którym się buntowało. W rezultacie, na przykład, w Irlandii nie pokutują brytyjskie wyobrażenia o Francji. Sytuacja komplikuje się w przypadku narodów, które kształtowały się w opozycji do dwóch hegemonów. Ukraińcy czy Litwini żyli w Imperium Rosyjskim, ale sprzeciwiali się też dominacji kulturowej i językowej Polski, co nie pozwoliło polskim stereotypom przeszczepić się

dotyczące Arabów są do siebie dosyć zbliżone. Czy Niemcy dla, na przykład, Francji czy Wielkiej Brytanii też były częścią Wschodu – jak Polska czy Rosja? W samych Niemczech panująca do 1945 roku ideologia volkistowska uznawała, że nie są one częścią ani Wschodu, ani Zachodu. Brytyjczycy za Wschód uznawali tereny słowiańsko- lub węgierskojęzyczne. Francuzi mieli już od xvi wieku odmienną postawę wobec Wschodu, przede wszystkim na gruncie politycznym – we Francji przez długie lata mówiono: „Azja zaczyna się na Renie”. Wschód nie był problemem dla francuskiej tożsamości, w przeciwieństwie do jej sąsiadów: Anglii, Niemiec, Włoszech i Hiszpanii. Nie oznacza to, że francuski obraz Wschodu nie istniał, po prostu nie był zbyt wyrazisty. Jak to się stało, że poczciwa agrarna idylla, Rurytania, stała się Elbonią czy Molwanią? Rurytania to wyobrażenie Europy Wschodniej powstałe w latach dziewięćdziesiątych xix wieku na gruncie anglosaskim, przy czym w swoim oryginalnym wydaniu – w książkach Anthony’ego Hope’a – jest krainą zdecydowanie mniej idylliczną niż jej późniejsze inkarnacje. Rurytania z czasem staje się (aż do tej opisanej przez Ernesta Gellnera, teoretyka nacjonalizmu i antropologa) kwintesencją zacofania podatnego na mitologizację. Przestaje być agrarną idyllą, ponieważ przestało istnieć na taką idyllę zapotrzebowanie. Stało się tak szczególnie na Wschodzie, gdzie elity

na tamten grunt. Stereotypy bywają więc zapożyczane, ale nie od tych, przeciwko którym się buntujemy. Zachodnioeuropejskie obiegowe wyobrażenia Wschodu okazały się bardziej skomplikowane, niż na początku mogło się wydawać. Tak, wątpię, żeby w xix wieku istniał ogólny obraz Wschodu obowiązujący we wszystkich zachodnioeuropejskich krajach. Prawie wszyscy środkowoi zachodnioeuropejscy liberałowie byli niezwykle rusofobiczni, podczas gdy konserwatyści – a przede wszystkim ci pochodzący z Prus – w przededniu I wojny światowej określali się mianem rusofilów. Katoliccy konserwatyści w Bawarii czy we Włoszech mieli natomiast raczej negatywny obraz Rosjan – głównie z pobudek religijnych.

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

widziały w niej zagrożenie dla socjalizmu, a na taką nieścisłość na poziomie tożsamości emocjonalnej nie można sobie było pozwolić. Czy wycofanie się z Rurytanii niemieckojęzycznej klasy rządzącej nie miało wpływu na tę zmianę? Europa Wschodnia pod rządami niemieckojęzycznej elity to oczywiście niemiecki mit – w Imperium Rosyjskim takich elit nie było. Wyjątek stanowiły kraje bałtyckie, ale tamtejsze elity, nawet jeśli czuły się przedstawicielami lepszej niż rosyjska kultury, pozostawały wierne carowi. W Austro-Węgrzech mit ten wpływał na obraz Czech i Słowenii, jednak w rzeczywistości były to bardzo konfliktogenne tereny: zamieszkujące je grupy etniczne mogły tworzyć wszystko, tylko nie idylliczną Rurytanię. W 1918 roku niemieckie elity straciły jakąkolwiek pozycję na Wschodzie i z niego zniknęły, a powojenne wyobrażenia Elbonii czy Molwanii powstały również na gruncie anglosaskim.

− 8 −

ha!art nr 48


Jeśli przyjrzeć się publicystyce, okazuje się, że sądy wartościujące występują również w dziedzinie gospodarki, trudno jednak stwierdzić, w jakim stopniu przekują się w stereotypy. Wydaje się, że frazy „polska gospodarka” (Polnische Wirtschaft) [od xvii wieku odnosząca się do niegospodarności i braku planowania – przyp. tłum.] czy „czeska gospodarka” stają się pojęciami pozytywnymi. Tak będzie dopóty, dopóki niemiecki rozwój gospodarczy będzie kształtował się na niezadowalającym poziomie: dlaczego miałbym zwracać uwagę na to, że mój sąsiad coś ma, skoro ja mam to samo? Zwrócę, ale tylko pod warunkiem, że naprawdę interesuję się

przy tym pełna społecznych i politycznych napięć, które nie pasują ani do idyllicznego obrazu Rurytanii, ani do późniejszego mitu Cekanii, który powstał u schyłku monarchii habsburskiej bądź po jej upadku.   Na wykształcenie się mitu austro-węgierskiego większy wpływ niż jej mieszkańcy mieli zachodni Europejczycy. Ta nostalgiczna gloryfikacja wynika z europejskiej tęsknoty za rzekomo idyllicznym, pokojowym porządkiem sprzed 1914 roku. W ten sposób „tęskniący” chcą zapomnieć o powersalskich napięciach, wojenkach, represjach i niepokojach społecznych. Można byłoby zbadać, w jakim stopniu fikcyjne mitologizacje powstałe przed 1914 rokiem [takie jak Rurytania – przyp. red.] odnosiły się do Austro-Węgier, ale z psychosocjologicznego punktu widzenia nie widzę nikogo, kto mógłby mieć w tym „tożsamościowy” interes. Czy współczesne stereotypy wynikają z perspektywy postkolonialnej? Czy – przykładowo – niemiecki stereotyp polskiego gastarbeitera pokrywa się ze stereotypem Polaka mieszkającego w zaborze pruskim? Znaczyłoby to, że relacje kolonialnej władzy pozostawałaby dziś silną składową tożsamości zarówno dawnych kolonizatorów, jak i kolonizowanych. Poza tym tylko dobrze wykształceni Niemcy wiedzą, że przed 1918 rokiem część Polski znajdowała się pod pruskim zaborem; ten wycinek historii nie należy do niemieckiej pamięci zbiorowej. Z dzisiejszymi gastarbeiterami z Polski kojarzą się Polacy, którzy od 1870 roku przyjeżdżali do Zagłębia Ruhry. To raczej na tej linii należałoby szukać kontynuacji.

innymi – to się oczywiście zdarza, ale nie powstają z tego żadne stereotypy. Czy na Zachodzie istnieje pojęcie Europy Środkowej lub Centralnej? Trudno mi z całą pewnością stwierdzić, czy pojęcie Europy Środkowej lub Centralnej odnosi się w angielskim czy francuskim dyskursie do krajów leżących na wschód od Niemiec, czy do „Niemiec i ich wschodnich przybudówek”. W Niemczech funkcjonuje termin Europy Środkowo-Wschodniej, bo do samej Europy Środkowej czy Centralnej należeć by musieli także Niemcy. Tymczasem oni podkreślają swoje powiązania z Zachodem – świadczy to o tym, że „środkowe położenie” wciąż pozostaje ich obsesją. Gdzie dziś przebiega granica między Wschodem i Zachodem? Czy przesuwać ją może tylko Zachód z pozycji hegemona? W naszych głowach istnieje wiele granic, niektóre z nich oddzielają od siebie Zachód i Wschód: Odra, wschodnia granica Unii Europejskiej, zachodnia rubież Rosji, granica między kulturami łacińskiego i greckiego chrześcijaństwa, między Europą a krajami islamskimi, między zamożnymi a ubogimi krajami Unii i tak dalej. Fakt, że wszystkie te binarne opozycje oderwały się od rzeczywistości, jest aż nadto wyraźny. Niestety, wciąż tworzą one rzeczywistości mentalne.   Zachód w postaci nato czy Unii Europejskiej potrafi przesuwać polityczne granice zachodnich sojuszy i robi to – jako hegemon. Mieszkańcy wchłanianych przez Zachód krajów mają nadzieję, że wraz z sojuszem

Jakie stereotypy przetrwały zimną wojnę? Czy po 1989 roku wykształciły się zupełnie nowe obrazy Wschodu? Zimna wojna wytworzyła polityczny stereotyp komunistycznego Wschodu czy też wschodnich/słowiańskich komunistów, a Niemcy skrupulatnie uzupełnili go dziewiętnastowiecznym obrazem słowiańskiego człowieka Wschodu. Ponieważ obraz Wschodu w okresie zimnej wojny nie różnił się znacznie od tego przedwojennego, tuż po 1989 roku nie było powodu, by go modyfikować. Choć fraza „powódź ze Wschodu” nie odnosiła się już do Armii Czerwonej czy innej wschodniej armii, lecz do imigrantów poszukujących zarobku, sama metafora powodzi przetrwała. Transformacyjny obraz Polaka-złodzieja samochodów przeniósł się dziś na Rumunów, a polska mafia ustąpiła mafii ukraińskiej i rosyjskiej. Dostrzegam natomiast tęsknotę za murem (rzecz jasna nie w Berlinie, ale gdzieś dalej na Wschodzie) – Odra albo Bug jako „Rio Grande Europy”.

ha!art nr 48

trafi do nich dobrobyt: świadczyć o tym miałby sukces Polski w ostatnich dwóch dekadach. Jednocześnie w krajach leżących dalej na Wschód oraz krajach bałkańskich, które należą już do uez, mniejszość obawia się utraty tożsamości politycznej i kulturowej. Ci, którzy bronią się przed zachodnią aneksją swoich krajów, przewidują, że przez długi czas będą co najwyżej „ubogimi krewnymi” Zachodu, że będą dyskryminowani, upokarzani.   Dobrze rozumiem ich tożsamościowe obawy – boją się, że staną się tanią siłą roboczą, ludźmi stojącymi w kolejce do dobrobytu dopóty, dopóki ich kultura nie zostanie zrównana z ziemią przez zachodni walec medialny, dopóki ich gospodarka nie zostanie wykupiona przez zachodnie koncerny. Zachód przykłada zbyt małą wagę do krajów wschodnich – nie jest gotowy traktować ich z szacunkiem, a widzi w nich tylko pionki w rozgrywce z Rosją. Zachód potrzebuje Wschodu, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że wraz ze swoimi wartościami jest najlepszy. Tymczasem już dawno temu zdradził własne wartości.

− 9 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Wschód był na Północy.    Z Hansem Henningiem Hahnem rozmawiają Kaja Puto i Ziemowit Szczerek

Można byłoby zbadać, czy takie wyobrażenia mają zrekompensować utratę panowania zarozumiałych „niemieckich kuzynów” Brytyjczyków w Europie Wschodniej. To śmiała teza. Czy można powiedzieć, że Austro-Węgry w swojej mitycznej postaci były prefiguracją Rurytanii bądź innych fikcyjnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej? Tak, Rurytania w postaci, jaką nadał jej Anthony Hope (niemieckojęzyczna, rzymsko-katolicka, pod absolutystycznymi rządami), może się łatwo kojarzyć z Cesarstwem Habsburskim. Rurytania Hope'a była jednak


rozdział 1   (Wy)obrażeni

aleksandra wojtaszek

Od kiedy rozpadła się stara dobra Juga, byłe republiki, przynajmniej w ich własnym mniemaniu, więcej dzieli niż łączy, a wiedzę o sąsiedzie często zastępują stereotypy i żarty, takie jak ten: „Jaki jest rekord Czarnogóry na sto metrów? Sześćdziesiąt siedem metrów”. W nagrodzonej Angelusem powieści Miljenka Jergovicia Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki znajduje się scena, w której bohater, Serb z Liki pracujący w zagrzebskiej policji, wstaje pewnego dnia o piątej rano i goli swe noszone od osiemnastego roku życia wąsy. Jest przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Jugosławia się sypie, zaraz wybuchnie wojna, a koledzy z policji patrzą na niego krzywo, bo na jego twarzy sumiaste wąsy wypisują wielkimi literami: „Uwaga! Serb!”. Oczywiście ta desperacka próba ucieczki od własnego i cudzego wyobrażenia w niczym nie może pomóc komuś, kto ma na imię Lazar, czyli Łazarz, tak jak car zabity przez Turków na Kosowym Polu, a w dodatku większość słów akcentuje nie tak, jak trzeba. Serb jaki jest, każdy widzi.   W poradniku jak rozpoznać „innego” punktem pierwszym dla eks-Jugosłowianina są zatem wąsy. Wąsy i długie brody noszą Serbowie i muzułmanie. „Cywilizowani” Chorwaci i Słoweńcy nigdy. „Zgól tę brodę” – powtarza dziadek chorwackiemu znajomemu. „Wyglądasz jak czetnik”. Zanim jeszcze rozmówca, którego podejrzewamy, że może nie być „nasz”, otworzy usta, już możemy się o nim sporo dowiedzieć. Białe skarpetki do ciemnych butów, kilka sygnetów i różaniec w formie bransoletki nieodmiennie zdradzają mieszkańca Hercegowiny. Po zimnym łokciu i mercedesie albo bmw na niemieckich blachach rozpoznajemy Bośniaka wracającego na ojczyzny łono z tradycyjnego gastarbajtu, czyli bausszteli. W większych miastach, przede wszystkim Zagrzebiu, Belgradzie i Lublanie, w taki sposób „swoi” rozpoznają dotepenca – przybysza z tej gorszej, bardziej wschodniej Jugosławii,

ha!art nr 48

który do owłosionej klaty i podkoszulka-żonobijki dopasowuje wielki złoty łańcuch, a całość dopełnia klapkami Nike. ✴ blady język ze szkolnej czytanki Jeśli jednak tym razem nasz były towarzysz postanowił się zakamuflować i nosi na przykład powszechny na całych Bałkanach dres, nie ma się czym martwić. Zdradzi go pierwsze zdanie. Jeden z jugosłowiańskich kabaretów o monthypythonowskim humorze, Top lista nadrealista, stworzył w latach osiemdziesiątych skecz o nazwie Języki. Profesor Nermin Przypadek tłumaczy w nim, że istnienie języka serbsko-chorwackiego jest kompletną fikcją. Z językoznawczego punktu widzenia istnieje bowiem sześć języków – chorwacki, serbski, bośniacki, hercegowiński, czarny i górski. Ilustruje tę tezę, przedstawiając proste zdanie we wszystkich tych językach. To, co po chorwacku brzmi ja čitam, po bośniacku wymawiamy jako ja čitam, a po górsku, nikt się zapewne nie domyśli, ja čitam. Satyryczny portal NewsBar obwieścił ostatnio, że ze względu na ciągłe konflikty związane z poszukiwaniem przez Komisję Europejską adekwatnej nazwy dla tego języka ostatecznie zwyciężyła najpopularniejsza wśród użytkowników wersja „nasz język”.   Ale to tylko połowa prawdy. Jednocześnie użytkownicy dawnego serbsko-chorwackiego potrafią na podstawie kilku zamienionych zdań zlokalizować się wzajemnie z dokładnością do dziesięciu kilometrów i odtworzyć sobie historię przeprowadzek z ostatnich dwudziestu lat (przesadzam mniej, niż mogłoby się wydawać). Jak bardzo nie próbowaliby

− 13 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Serb jaki jest, każdy widzi    Aleksandra Wojtaszek

Serb jaki jest, każdy widzi


rozdział 1   (Wy)obrażeni

Serb jaki jest, każdy widzi    Aleksandra Wojtaszek

się maskować, zdradzi ich akcent, charakterystyczne powiedzonko, zbyt miękko wypowiedziana spółgłoska. Być może wszyscy oni mówią tym samym językiem, ale równie dobrze każdy mówi własnym. Wielość dialektów i gwar, które są używane także w bardziej formalnych sytuacjach komunikacyjnych, sprawia, że praktycznie w każdym miejscu wytworzyła się specyficzna i łatwo rozpoznawalna gwara, a większość użytkowników posiada charakterystyczny idiolekt. Wyjątkiem są może tylko ci, którzy mówią bladym językiem ze szkolnej czytanki, jakiego nie używa nikt poza tymi, którzy nie mieszkają tam, skąd pochodzą. I w dodatku starają się to ukryć. ✴ im dalej, tym lepiej Jeśli spojrzeć na cechy, jakie mieszkańcy byłej Jugosławii tradycyjnie przypisują swoim sąsiadom i dawnym towarzyszom w braterstwie i jedności, można zauważyć pewną prawidłowość. Z każdym kolejnym krokiem na północ albo południe zasady gry się zmieniają. Dla Czarnogórca Serb jest pracowity i zaradny, podczas gdy dla Chorwata już znacznie mniej. Serbowie uważają, że to Chorwaci ciężko pracują, ale dla Słoweńca wszyscy na wschód są tak samo leniwi. Stasiuk twierdził, że Słoweńcy to „zdraj-

Słowacją. „Słoweńcy ciągle dają nam w dupę” – tłumaczył Josip, bośniacki Chorwat. „Widocznie ich dojście do morza o łącznej szerokości dwóch metrów jest dla nich za małe, chociaż twierdzą, że jest w zupełności satysfakcjonujące. To kwestia kompensacji i zawodów w stylu »czyj jest większy«. Chociaż to akurat jest dla wszystkich oczywiste”.   Podszyte zazdrością o szybszy rozwój ekonomiczny i nietraumatyczne opuszczenie Jugosławii komentarze równie często wskazują na słoweńską sztywność, skąpstwo i zarozumialstwo. Słoweńcy nie pozostają dłużni – wszystkich eks-yu przybyszów określają pogardliwie mianem Czefurów i spoglądają z wyższością przede wszystkim na „głupich Bośniaków”. Rosnący w ostatnich latach kryzys ekonomiczny systematycznie obniżał sympatię wobec imigrantów, a Czefurzy nie ułatwiali sprawy, trzymając się w swoich grupkach, obnosząc się na każdym kroku z dumą ze swojej „prawdziwej” ojczyzny i niechęcią do Słowenii (ta ostatnia wyrażana jest najczęściej w akompaniamencie najbardziej popularnego przekleństwa tych ziem, określającego charakter interakcji psa z matką interlokutora). Czefurzy nierzadko odmawiają też nauczenia się choćby jednego słowa po słoweńsku, a w przypadku słoweńskiego różnica jest już spora; ja čitam po słoweńsku brzmi jaz berem. ✴ cy słowiańskiej rozpierduchy”, i bez względu na to, jak bardzo jest to uproszczona i stereotypowa wizja, tak właśnie są widziani przez całą resztę najbardziej europejska z europ południowosłowiańskiej braci. Ale dla przeciętnego Serba czy Bośniaka Jeśli szukać ogólnego stereotypu Chorwata, uchodzi on za wiecznie nieChorwat też jest zbyt chłodny, zdystansowany i opanowany. No, chyba że zadowolonego uciekiniera z Bałkan, który za wszelką cenę próbuje być Dalmatyńczyk. Dalmatyńczyk jest leniwy i rozwrzeszczany i lubią go nawet częścią Europy Zachodniej, lecz zawsze ze sporą dozą ostrożności wobec Serbowie. Ale czy taki Dalmatyńczyk to w ogóle prawdziwy Chorwat? tego, co ta Europa przynosi. Właściwie to Europa powinna zauważyć, że   Problem z byłą Jugosławią jest taki, że nie dzieli się ona tylko na zwaś- to Chorwaci są najbardziej europejską z Europ – choć starożytny Chorwat, nione i nieprzepadające za sobą państwa. Zasadniczo im dalej od siebie, który na te ziemie przybył w VII wieku, aby krzewić swoją wysoką chortym lepiej – Macedończycy najbardziej lubią Chorwatów, a Słoweńcy wacko-europejską kulturę, pochodził z Iranu, czego dowiodły, za rządów i Serbowie też jakoś się dogadują, bo też i najmniej znają. prezydenta Franja Tuđmana, rzesze językoznawców. Z jugosłowiańskiej   Główne linie podziału być może wyznaczają jednak granice regionów. perspektywy Chorwat jest zatem z reguły naburmuszony i nikogo nie lubi: Chorwat z Istrii od Chorwata ze Slawonii czy Chorwata z Zagorja w wielu Słoweńców, bo granica, Serbów, bo wojna, Bośniaków, bo dali się poturczyć, kwestiach różni się znacznie bardziej niż od włoskiego, serbskiego czy Czechów, bo przywożą nad morze swoje pasztety, Niemców, bo wszystko słoweńskiego sąsiada. To oczywiste, skoro mówią różnymi dialektami, mają lepsze (Słowenki, Czeszki i Niemki to inna kategoria). Zero dystansu byli pod wpływem innych centrów kulturowych oraz posiadają odmienną i poczucia humoru. Z Chorwatem jest trochę jak z Polakiem – gdzie spotka historię, a w efekcie również kuchnię, obyczaje i doświadczenia. się trzech, tam trzy punkty widzenia, trzy pomysły na naprawę rzeczywi✴ stości i jedna awantura. Chorwaci z lubością uprawiają zatem podziały słoweńcy ciągle dają nam w dupę wewnętrzne: mieszkańcy wysp to skąpiradła, Dalmatyńczycy są leniwi, Przespacerujmy się zatem z północy na południe. Stereotypowy Słoweniec konserwatywni i niefrasobliwi, mieszkańcy Istrii to zniewieściali i liberalni to taki Austriak doprawiony nutką słowiańskiej wesołości. Uporządkowany, obyczajowo pół-Włosi, a ci ze Slawonii mogą zdecydowanie najwięcej solidny, w tygodniu ciężko pracujący, a w niedzielę biegający na Triglav zjeść i wypić. Śledząc kawocentryczną perspektywę Słoweńca Božidara w skarpetkach do kolan, podczas gdy bośniacki budowlaniec posuwa mu żonę. Słowenki uchodzą bowiem za niezbyt usatysfakcjonowane pożyciem małżeńskim i ponoć chętnie, już od czasów Jugosławii, sięgają po rozwiązania nadciągające ze wschodu w poszukiwaniu lepszego standardu ekonomicznego. Od Vardaru do Triglavu krąży zatem niewyszukany dowcip: „Co robi Bośniak po ukończeniu osiemnastu lat? Jedzie do Słowenii poszukać pracy. A co robi Słoweniec po ukończeniu osiemnastu lat? Jedzie do Bośni poszukać taty”.   Macho przepychanki na tym się nie kończą. Najmniej ciepło – między innymi ze względu na konflikt graniczny wokół Zatoki Pirańskiej – nastawieni są do Słoweńców Chorwaci. Jednym z przejawów braku sympatii jest nieustanne wypominanie im „rozmiaru”. Jest coś niewymownie uroczego w wysłuchiwaniu, jak czteroipółmilionowy kraj wyśmiewa się z tego dwumilionowego, wypominając mu bycie parkingiem Austrii, posiadanie linii brzegowej wystarczającej na krótki spacer i to, że wszyscy mylą go ze

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Jezernika, w ck Zagrzebiu pije się kawę po wiedeńsku, w Slawonii po turecku, a na Istrii cappuccino. Wspominany wcześniej podział na regiony o odmiennej historii, zwyczajach i dialektach najbardziej widoczny jest właśnie w Chorwacji – regionalizm i związane z nim poczucie wspólnoty na poziomie odmiennym niż narodowy to w zasadzie jedna z głównych cech kultury chorwackiej, co przekłada się w pewnym stopniu również na ogólnojugosłowiańską percepcję. ✴ dwumetrowi mafiosi i kosmopolityczne pizdy Bośniacy, jeśli spojrzeć na nich bez narodowościowych podziałów, mają wizerunek wioskowego głupka. Głównymi bohaterami dowcipów powszechnych w całej Judze są z reguły Mujo i Haso, ewentualnie ich towarzyszka Fata (imiona te ewidentnie wskazują na bośniackie pochodzenie). Są oni poczciwi, dobrzy i sympatyczni, ale niespecjalnie rozgarnięci i zdecydowanie zacofani. Jakkolwiek Bośniak próbowałby przechytrzyć system,

− 14 −

ha!art nr 48


rozdział 1   (Wy)obrażeni

W żartobliwym formularzu z prośbą o zatrudnienie w rządzie Czarnogóry trzeba między innymi zakreślić tytuł naszego dziadka – do wyboru mamy serdara, władykę i wojewodę, oraz wskazać na swój stopień pokrewieństwa z Mikołajem I Petroviciem-Niegoszem, jedynym w historii królem Czarnogóry. ✴ po bułki do sziptara Pierwsze miejsce w kategorii „najgorszy wizerunek” otrzymują jednak jugosłowiańscy Albańczycy. Już od czasu II wojny światowej zwani są „Sziptarami” (od albańskiego Shqipëtar) – początkowo miało to wskazywać na jedność Albańczyków mieszkających w Jugosławii z tymi w Albanii, ale szybko osiągnięty został efekt przeciwny; słowo to stało się silnie pejoratywnym określeniem właśnie jugosłowiańskiego Albańczyka. Znienawidzeni w Serbii ze względu na Kosowo są bardzo negatywnie postrzegani także w Macedonii, gdzie stanowią więcej niż jedną czwartą mieszkańców. Stereotyp Albańczyka jest w zasadzie podobny do polskiego stereotypu Cygana – jest brudny, hałaśliwy, kradnie, ogólnie przeszkadza i lepiej z nim nie mieć wiele do czynienia. Ale jest w tym wyobrażeniu jeden pozytywny wyjątek – jak Jugosławia długa i szeroka mamy wysyłają

ostatniej wojny, kiedy obie strony oskarżały się o rzeczy czasem tak kuriozalne, jak na przykład rzucanie ofiar na pożarcie lwom w zoo, to Serbowie – mniej lub bardziej zasłużenie – dostali po łbie tytułem najbardziej krwiożerczych eks-Jugoli. Do dzisiaj mają zresztą o to ogromny żal, nie tylko do Chorwatów i Bośniaków, ale też do całej Europy Zachodniej; uważają, że padli ofiarą antyserbskiej propagandy. Kierowca, który kiedyś zabrał mnie na stopa taksówką między Belgradem i Nowym Sadem, na koniec powierzył mi misję: „Nie chcę od ciebie pieniędzy, idź tylko i powiedz w tej swojej Europie, że jesteśmy dobrymi ludźmi z bardzo czarnym pr”.   Wojenne wspomnienia powoli jednak bledną, a Serbom, oprócz łatki nacjonalistów, sąsiedzi coraz częściej przypisują także inne cechy, jak duma i odwaga, połączona jednak z niesamowicie zawyżoną samooceną. Jeśli jednak wchodzić w szczegóły, przeciętny mieszkaniec południowej Słowiańszczyzny, a tym bardziej przeciętny Serb, inaczej postrzega mieszkańców różnych serbskich regionów. Najbardziej na tle całego kraju wyróżnia się oczywiście Wojwodina ze względu na swoją specyficzną historię i multietniczność. Krytyczni wobec dążeń Wojwodiny do autonomii Serbowie z innych regionów potrafią ocenić jej mieszkańców dość surowo – „pedalskie, sfeminizowane, kosmopolityczne cipy, obleśni demokratyzujący jugonostalgicy, separatyści i najgorsi zdrajcy, którzy chcą się połączyć z Węgrami i Chorwatami”. książęta na hamakach

dzieci do sklepu ze słowami: „Idź do Sziptara i kup kilka bułek i burek”. Wszyscy wiedzą, że w każdym większym mieście to oni mają najlepsze piekarnie, cukiernie i fast foody. ✴ najfajniejsi Za to chyba najbardziej pozytywne, ale przy tym i najbardziej mgliste wyobrażenie mają eks-Jugosłowianie o Macedończykach. Macedończyk jest jak słońce z jego flagi – radosny, ciepły i przyjemny. Lubi pośpiewać, trochę wypić, zatańczyć i pośmiać się, jest gościnny i niezbyt frasobliwy. Chorwaci nie mogą wyjść z podziwu jak on to robi, że Grecy odmawiają mu nazwy, Serbowie autokefaliczności Cerkwi, Albańczycy robią bałagan, a jemu nie spędza to szczególnie snu z powiek – spokojnie tylko stawia kolejne pomniki Aleksandrowi. Mitomańskie zapędy Macedończyków czasem innych śmieszą, a czasem irytują, ale to w Grecję są wymierzone, zatem wśród Słowian nie wywołują przesadnego wzburzenia. Ponadto, Macedończykom przypisuje się najszerszy repertuar przekleństw, co na tych terenach, biorąc pod uwagę konkurencję, jest nie lada osiągnięciem. ✴ I tu wypada nam zakończyć ten krótki spacer po byłych republikach niegdyś jednego państwa, którego mieszkańcy dzisiaj wydają się – przynajmniej w swoich własnych wyobrażeniach – bardziej się różnić niż poczuwać do jakiejkolwiek wspólnoty. Dla niezainteresowanego detalami obserwatora z zewnątrz cała Jugosławia, najczęściej wrzucana w jeszcze szerszą kategorię Bałkan (bez względu na to, jak niewiele jest przesłanek, aby zaliczyć

Z Czarnogórcami sprawa jest prosta. Tego sześćsettysięcznego kraju na szczęście nie trzeba dzielić, niektórzy zaś nadal chętnie łączą go z Serbią. Od Lublany do Skopje funkcjonuje jednolity i charakterystyczny obraz Czarnogórca. Jest on przede wszystkim niesamowicie leniwy i czasem więcej trudu kosztuje go unikanie wysiłku niż innych ciężka praca. Po sieci krążą tysiące dowcipów wskazujących na lenistwo Czarnogórców, a chyba najpopularniejszy z nich informuje o tym, jakie jest ulubione zwierzę Czarnogórca. Wąż – chodzi i leży.   Poza legendarnym nieróbstwem Czarnogórą rządzi mafia, sąsiedzi uważają ją za królestwo łapówek, machlojek i kombinacji, a Czarnogórców za dwumetrowych drągali niecofających się przed używaniem radykalnych argumentów. Sąsiedzi śmieją się poza tym z czarnogórskiej megalomanii i skłonności do przypisywania sobie i swoim przodkom licznych zasług.

ha!art nr 48

do nich choćby Słowenię), posiada jeden wspólny stereotyp. Z reguły wyrażany jest on wytartym już dawno hasłem „kocioł bałkański” albo spojrzeniem, które dobrze opisuje serbski teoretyk kultury, Ivan Čolović: „Bałkany wyobrażano sobie nie jako część Europy, ale jako odbity obraz tego, co w stosunku do Europy było gorsze i inne”. Sami mieszkańcy państw należących niegdyś do sfrj z lubością uprawiają podziały i rozróżnienia, jednocześnie najchętniej przypisując „innym” te cechy, których nie lubią w sobie, a ze swoim kompleksem bycia tą „gorszą” Europą nieustannie poszukują kogoś, kto wydaje się jeszcze mniej cywilizowany, bardziej zacofany i biedniejszy. Retoryka bałkanizacji trwa. Bałkany są przecież, tak jak Wschód, zawsze trochę dalej.

− 15 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Serb jaki jest, każdy widzi    Aleksandra Wojtaszek

zawsze obróci się to przeciwko niemu. Dostanie w dupę, ale nie popsuje mu to humoru – w końcu przetrenował to już we wszystkich możliwych wariantach. Można sobie dzięki niemu poprawić samoocenę i pocieszyć się myślą, że przecież zawsze ktoś ma gorzej od nas. Zwłaszcza gdy przybywa do Zagrzebia albo Belgradu, Bośniak jest jak ubogi krewny – w sumie sympatyczny, tylko wstyd go w towarzystwie pokazać. Wizję niereformowalnego Bośniaka tkwiącego w swoim mentalnym średniowieczu pogłębia jeszcze przekonanie o fanatyzmie religijnym, szczególnie mocne w przypadku muzułmanów, czyli Bośniaków. Jednocześnie na całych Bałkanach Bośniacy są znani ze swojej gościnności, skłonności do zabawy i wybuchowego temperamentu. Są szczerzy i spontaniczni, a ich życie rozpina się między merakiem, czyli poszukiwaniem radości w każdej chwili, a sevdahem, subtelnym smutkiem, melancholią i tęsknotą. Ale na co dzień Bośniacy umieją sobie radzić – tu łapówka, tam jakiś mały przekręcik, ewentualnie drobna kradzież albo przemyt. A wzięli się ponoć stąd, że niedźwiedź przez pomyłkę przeleciał buk. ✴ jesteśmy bestiami! Serb ma za to brodę do pasa, nóż w zębach i obłęd w oczach. W trakcie


Raport kosmity    Zbigniew Rokita

rozdział 1   (Wy)obrażeni

Raport kosmity zbigniew rokita

Cel raportu: Określić, czy można skolonizować planetę Ziemia miejsce badań: polska W polskich sklepach wyróżniamy dwie podstawowe kategorie ochroniarzy: panowie mający na brzuchu zamiast kaloryferów bojlery oraz panowie w wadze lekkiej półkoguciej z charakterystycznymi piczkodrapkami pod nosem. Podstawowa różnica między obydwoma rodzajami: rozwijana przez nich prędkość. Zdolność bojowa: niska.   Nieważne jednak, czy trafiliśmy akurat na pana, który rozciąga się równoleżnikowo czy południkowo. Jedni i drudzy ciągle dybią na nas.   Market to miejsce, gdzie można nabawić się kompleksu śledzonego (gorszy jest tylko kompleks śledzącego – nieustanne poczucie, że kogoś śledzimy. W rezultacie musimy wciąż zmieniać kierunek drogi, przez co powrót do domu zajmuje więcej czasu).   I rzeczywiście – jestem zestresowany, bo mam wrażenie, że kiedy zapuszczam się w bardziej niedostępne zakamarki sklepu (na przykład na kasze), ochroniarze już ustalają przez swoje walkie-talkie firmy Polmax, który z nich ma iść za mną, kto pilnuje wyjść, kto wejść, kto będzie grać dobrego, a kto złego ochroniarza, a kiedy już zaciągną mnie na zaplecze, kto będzie mówił, że w zasadzie mnie rozumie, bo sam pochodzi z nizin, a kto będzie groził, że złamie mi goleń. Widziałem to na filmach podczas szkoleń. Teraz boję się, że mnie przejrzeli.   Choć w sumie – dlaczego mieliby nie dybać, nie węszyć i nie ustalać

cwaniaczenia i wywodzenia w pole. Szczególnie mają dość, gdy słyszą po raz kolejny głos z głośników:   „Dziś w naszym sklepie promocja na tornistry kasetonowe, usztywniane, szkolne: mają dwie kieszonki boczne, dużą komorę główną z przegródką, nieprzemakalne dno, nóżki stabilizujące, zamknięcie na zatrzaski, miękkie szelki z możliwością regulacji, a elementy odblaskowe zwiększają bezpieczeństwo na drodze”.   Niedoświadczony zakupowicz może pomyśleć, że to już koniec reklamy, ale oni wiedzą, że głos w głośniku bierze tylko wdech. Kiedy więc głos w głośniku bierze tylko wdech, oni wiedzą, że coś będzie dalej i co

będzie dalej: „Dostępne motywy graficzne to: paski, prążki wielokolorowe, kucyki, napisy młodzieżowe o zabarwieniu humorystycznym i kapsle”. „Dlaczego kapsle?” – myśli ochroniarz, ale już po chwili znowu zaczyna się uszna symfonia: w jednym uchu baza, w drugim węszenie, śledzenie, w jednym baza…   Chodzę więc, a za mną ochroniarze. Chodzę i, chcąc umilić sobie wizytę w markecie, czytam uważnie oferty, reklamy, gazetkę marketu (gdzie jest stopka redakcyjna?), a tam szukam błędów. Żeby sobie umilić, bo ziemianie-Polacy robią błędy. Znajduję napisy: „Po tej konserwie kupki smakowe będą zafascynowane”, „Lody truskawkawkowe” albo „Rozprzedaż brokułu”. Po zobaczeniu czegoś w tym stylu twoje oczy już nigdy nie będą przez walkie-talkie? Zamknięci na dwustu metrach kwadratowych muszą ci w markecie posłuszne. Będą sunęły po półkach w poszukiwaniu najnadać sens pracy, która służy tylko temu, żeby była. Nawet muzyki nie mniejszej wpadki, żeby przygwoździć, zagiąć, a potem (nie powiedziawszy mogą posłuchać, bo w jednym uchu muszą mieć słuchawkę zapewnia- tego ekspedientce, bo jednak głupio) opowiedzieć wszystkim (w takich jącą kontakt z bazą, a w drugim muszą słuchać odgłosów skradania się, przypadkach koloryzowanie jest dopuszczalne).

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 30 −

ha!art nr 48


rozdział 1   (Wy)obrażeni

*   – Dzień dobry – witam się, podchodząc do jedynej kasy, do której nikt nie czeka w kolejce.   Jedyna kasa, do której nikt nie czeka w kolejce, to w Polsce dość często spotykany fenomen społeczny. Do kilku kas zawsze czeka po kilka, kilkanaście osób, ale wystarczy wypatrzeć tę jedną pustą – nikt nie ustawia się do niej, bo wszyscy zakładają, że skoro nikt się do niej nie ustawia, to znaczy, że coś jest nie tak, że reszta wie coś, czego on nie wie, że to kasa zakazana.   – Dzień dobry – odpowiada ekspedientka, a mnie zatyka.   „Dlaczego ktoś ją dubbinguje?” – zastanawiam się. Ach tak, to kobieta, której głos w głośniku zapowiadał cały czas korzystne ceny moreli, kasz i jogurtów z dużymi kawałkami, teraz ten głos siedzi na kasie i sam siebie dubbinguje. Każdy chociaż raz w życiu wpisał w Google: „głos lektora z Polsatu” czy „lektor z tvp”, a potem chichrał się, bo to śmieszne uczucie, jakby oni sami pod siebie podkładali głos. Też bym to kiedyś zrobił, gdybym nie był kosmitą.   Ekspedientka pewnie wyczuła, że onieśmielił mnie tak bliski z nią kontakt. Zachowała życzliwy dystans, jak gwiazdy polskiej ekstraklasy wobec fanów, i skasowała moją goudę. Spojrzała na mnie wówczas znudzonym wzrokiem, który mówił: „Gouda? Co to za wyzwanie, takie rzeczy to ja z zamkniętymi oczami nabijam”. Ale schody miały się dopiero zacząć.   Kiedy pojawia się nowe zjawisko, język wyrzuca z siebie kilka wariantów nazwania go, a dopiero po czasie pozostaje w języku jeden, który ludzie najbardziej polubili.   Kierując się tą logiką, ekspedientka Iwona nie była przygotowana na moje przyjście tego dnia. Konsumpcyjny świat daje Polakom coraz mniej wolności, a jednocześnie coraz więcej pozornych możliwości wyboru.   – Na pin czy zbliżamy?... (Pan przykłada czy na pin? Przejeżdżamy? Zbliżeniówka? By pass? Klikamy czy pikamy? Stykowo?)   Kiedy karta się łączyła, spojrzałem na kasę obok. Kasowała się tam stuosiemdziesięciojednoletnia kobieta z siatami wypchanymi ogórami.   Opowiadała coś ekspedientce, nazywając ją to „wróbelkiem”, to „koalą”, to „koberką”, a ekspedientka przytakiwała jak dzięcioł. Aprobatę głową Polacy mogą wyrazić na wiele sposobów. Sposób na dzięcioła polega na serii krótkich wertykalnych skinięć dokonujących się w równych odstępach czasowych, co około pół sekundy każdy. Rekomendowany przy kwestiach niebudzących wątpliwości. Jest też sposób na sowę: powolne horyzontalne, niemal o 360 stopni, ruchy głowy od lewa do prawa, mające wyrazić niezgodę na brutalną rzeczywistość, a jednocześnie solidarność z rozmówcą. Rekomendowane przy tematach trudnych, katastrofalnych. Dobry jest też

Przy trzynastym byłem już porządnie wkurwiony. Nawet jednak nie tym, że kobieta nie umiała się zdecydować – rozrysowywałem sobie w głowie jej drzewo genealogiczne i wyszło mi, że Aldonka jest matką Heńka, którego wnuk Darek jest siostrą ekspedientki. Potem, postanowiwszy chyba doczekać już przy ladzie do końca życia, kobieta zamawiała jeszcze łopatkę wołową, czternastego ogóreczka, bo swat Benio lubi sobie podjeść, oraz rumsztyk (co to jest rumsztyk?). Dowiedziałem się w międzyczasie, że dźwięk lokomotywy z Teleexpressu działa na nią „jak magnez”, że w Jaka to melodia? nie zna zagranicznych utworów oraz poznałem historię jej dziadka. Skoro już czekamy, aż staruszka się pożegna, to ją opowiem. Jej dziadek, który umarł zeszłej zimy ze starości, jako nastolatek pojechał do Indii nauczyć się grać na flecie. Chciał zaklinać węże. Po dwudziestu latach opanował trudną sztukę zaklinania indyjskich węży i wrócił do Polski. Okazało się jednak, że w Polsce nie ma węży, które można byłoby zakląć. Musiał z czegoś żyć, chodził więc od wioski do wioski i za talerz zupy przepędzał z pól zaskrońce, sposób na hipopotama – polega na tępym wpatrywaniu się w rozmówcę, choć w tym przypadku korzystał raczej z wolno leżących kamieni niż mającym markować zafrapowanie, fascynację, skupienie. Rekomendowane, z wiedzy, jaką przekazał mu jego hinduski guru Shah Rukh Khan. kiedy jesteśmy zmęczeni i musimy przejść na tryb oszczędzania energii. Okazało się, że polskie węże są debilami i nie znają języków obcych.   Nie podobał mi się moment, kiedy ekspedientka zaczęła kasować na  Kiedy kobieta pożegnała się wreszcie i oddaliła na kasze, ja wreszcie stępną osobę. Jeszcze przed chwilą byłem dla ekspedientki całym światem, mogłem krótko i zadaniowo poprosić o dwadzieścia deko goudy w kostce. dawałem jej pieniądze, ona starannie kasowała moje zakupy, pytała, czy   – Proszę o dwadzieścia deko goudy. W kostce. mam kartę klienta, czy chcę siateczkę, kazała czekać, aż wydrukuje się  Kroi. paragon, chociaż nikt nie bierze paragonów, a tymczasem, kiedy zaczęła   – Ukroiło mnie się czterdzieści dwa deko. Zostawiamy? – mówi eks- zajmować się następnym klientem, nie odpowiedziała mi nawet „do wipedientka. dzenia”. Jak łatwo z króla stać się żebrakiem.   Jak, kurwa, zostawiamy, jak to ponad dwa razy za dużo? Rozpieściły ją do* brotliwe staruszki, dla których nigdy nie jest za dużo. Jasne, że odejmujemy.   Moja rekomendacja: Polaków powinno się hurtem wpisać na interga  A z głośników w całym markecie nieustannie dobiega głos: „Dzisiaj laktyczną listę unesco i zabronić czegokolwiek ruszać. w ofercie mamy również figi hiszpańskie Rudobrody Pedro, siedem osiemdziesiąt za kilogram…”.   Kosmita

ha!art nr 48

− 31 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Raport kosmity    Zbigniew Rokita

W gazetce znajduję informację, że ser gouda jest w promocji. Nie czepiam się zapisu, bo nie wiem, jak się powinno zapisywać nazwę tego sera. Idę do lady. * Przy ladzie kręci się na oko stuosiemdziesięcioletnia pani i nie wiadomo, czy czeka w kolejce czy może z wszystkich miejsc na Ziemi wybrała akurat to, żeby sobie odsapnąć. W końcu jednak daje jej się we znaki piramida Maslowa i potrzeby fizjologiczne biorą górę nad potrzebami bezpieczeństwa. Pani starsza wie więc, że przyszedł czas, żeby kupić ogóreczki.   Ekspedientka wyławia je z pojemnika i daje na oko stuosiemdziesięcioletniej pani tyle, ile ta sobie zażyczy. Ale ta ostatnia postanowiła jednak, zamiast kupować ogórki, słodko sobie popierdolić.   – Kochanie, daj no mnie proszę ogóreczki – zagaja.   – Ile dzisiaj zjemy? – odpowiada ekspedientka, co też se kurwa lubi pogadać.   A może po prostu liczy, że załapie się na szamę, stąd ten pluralis?   – Daj mnie kochanie ze trzy, tyle starczy do makaronu, bo ja robię dzisiaj makaron.   I kiedy otrzymuje trzy ogóreczki, wysyła zwiady.   – Albo dorzuć żabciu czwartego, bo może wnuczuś Bartuś jeszcze zajrzy do prapraprababci.   Kiedy otrzymuje czwartego, przeprowadza działania zaczepne.   – Jeszcze piątego turkaweczko spakuj, jak już tu jestem, bo jeszcze synuś Remek z dzieckami czasem zagląda.


Segwayem przez popiół    Kaja Puto

rozdział 1   (Wy)obrażeni

Segwayem przez popiół kaja puto

Lotnisko w Oslo: A ty tam, co niesiesz w tej walizce? Co się ten Ahmed tak gapi? Przyspieszam kroku, wchodzę do baru i zamawiam dwa szoty wódki. Halo, dobrobycie, niechciałam cię obrazić. Jestem po twojej stronie. Je suis Charlie. Sochaczew, Płock i Oslo – wspólna sprawa. Zobaczysz, zagrożony terroryzmem dobrobycie, zaraz pójdę do duty free i kupię sobie perfumy i co tam jeszcze chcesz. Wszystko kupię. Biała noc, fiord. Pordzewiała, oszczędnie pociągnięta niebieskim lakierem krypa z żaglami sunie w kierunku pomostu. Skończyłam już wachtę i próbuję zasnąć w mokrym śpiworze. Z pokładu słyszę wymianę zdań.   – Luzuj, kurwa. Puść ten pierdolony sznurek, łajzo! Żagle luz! – to mój kapitan.   – Jak mam, kurwa, luzować, jak komendy nie było! – a to – pierwszy oficer.   Dziób uderza w pomost, po marinie niesie się huk. Zrywam się z koi

Na mydelniczce obok słychać jakieś szepty. Z zejściówki obitej drewnem tekowym wychyla się zaspany starszy człowiek.   – Kurwa – przemówił do pierwszego w jego ojczystym języku. – U siebie jesteś? – dodał, też w ojczystym, tyle że swoim.   Pierwszy na szczęście nie zrozumiał i schował się pod pokład. Dochodziła

szósta rano, czyli śniadanie, a śniadanie dla pierwszego rzecz świętsza nawet niż honor ojczyzny.   Jak oni to robią, ci Norwegowie? Pływają tymi mydelniczkami przez i wychylam podekscytowana przez forluk: jakże wygląda ten pulsujący burze i sztormy, po Bałtyku i po Północnym, z dziećmi, teściami i psami. ropą ideał państwa opiekuńczego? To najbardziej socjaldemokratyczne, Ładują akumulator do play station, włączają webasto, a z portu wychodzi przesiąknięte protestanckim duchem sanktuarium praw człowieka, bez gps. Nie rzygają, nie drą ryjów, nie każą się nazywać oficerami i nie którego Ameryka Łacińska, Bliski Wschód, Sudan, Erytrea, Tanzania i Sri świecą latarką w oczy, żeby obudzić na wachtę. Polska szkoła żeglarstwa Lanka pogrążyłyby się w niebycie? A jakże, schludnie i demokratycznie. powstała na lekcji przysposobienia obronnego, norweska – na kursie Trzy kampery, informacja turystyczna, drogowskaz do wodospadu. Przy zarządzania wolnym czasem. pomoście cumują białe, niemal identyczne, plastikowe jachty. Żagle na   – Norwegom nie brakuje wolnego czasu. W pracy też się obijają, rolerach, elektryczne kabestany, stery strumieniowe. Na relingach suszą a taki Polak to pracuje za trzech. – Kapitan regularnie pływa w rejsy się kolorowe prześcieradła. Łał. Prześcieradła? do Bergen, poczuł się więc w obowiązku dokonać wprowadzenia. – Do   – Mydelniczki, kurwa – wymamrotał na widok norweskich jachtów pracy się nie chodzi, bo wszystko się należy – wprowadzał, wciskając upokorzony pierwszy oficer i splunął z pogardą do wody. – A macie gródź łokcie w rozkładany stolik. – Ciapatym też wszystko wolno. Tu jest kona zderzenie z górą lodową? Nie macie. A my kurwa mamy. muna, tylko że lepsza, bo z ropą, ale ropa się kończy, a chleba – zawiesił

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 32 −

ha!art nr 48


rozdział 1   (Wy)obrażeni

No przecież, życie w zgodzie z naturą. Sygnał komórki znika tuż po zjeździe z głównej arterii. Droga, którą grubas jedzie coraz szybciej, jest kręta, stroma i popękana. I kompletnie pusta. Zaczynam się niepokoić, ale szybko się reflektuję: przecież norweskie kryminały, które zaczęły mi się właśnie wizualizować, to nic innego, jak świadectwa społecznej wrażliwości Norwegów, która na co dzień wyraża się, jak przeczytać można w raporcie o norweskim szczęściu narodowym brutto, poczuciem dyskomfortu z powodu istniejącej w innych krajach przepaści między biedą a dobrobytem. Oraz troską o środowisko.  – I wonder if this road is always empty – zagajam dla pewności, bo wyczytałam w tym samym raporcie, że liczba gwałtów w Oslo jest sześć razy wyższa niż w Nowym Jorku.  – He he – rechocze grubas. – In Poland many cars on the road. No wonder why.   Świerk, fiord, świerk. To Polacy aż tutaj jeżdżą na jumę?  – This is the old road to Oslo. – Twarz grubasa przybiera wikingowaty wyraz. – The road to Oslo before oil. * No dobrze, myślę sobie, before oil norwescy chłopi uprawiali wieczną

szczyznę, więc wspomagał się swoim wyobrażeniem o języku polskim. Turnus odpłatnego wysłuchiwania niosących się po Morzu Północnym wrzasków dobiegł końca. Uwolniwszy się spod władzy kapitana Mariana, chciałam dostać się do Oslo na samolot do domu. Trochę to, przyznam, trwało, zanim na horyzoncie pojawił się rudy grubas – samochody, a raczej wypchane blondwłosymi dziećmi kampery, przejeżdżały przez wieś nad fiordem raz na pół godziny, a pociąg kosztował pół mojej pensji – pensji, zaznaczmy, w kulturze, but still. No ale pojawił się grubas, dzięki któremu mogę snuć się sześćdziesiąt na godzinę jednopasmową dróżką łączącą dwa największe miasta Norwegii. Góra, jezioro, domek. Domek, góra, jezioro. Góra… co? Śmieci? Porzucony worek ze śmieciami? Przy drodze? W tym ekologicznym królestwie?  – Aaa. Now I remember Polish, hm, yacht. Was it blue?   No tak. Nasza niebieska, blisko pięćdziesięcioletnia, stalowa krypa budziła niemałe zainteresowanie w marinie. Z plastikowych mydelniczek wyłaniali się kolejni fani marynistyki, ale Marian odganiał ich łapą, wrzeszcząc: „Co się gapisz norku!”.  – Scouts? Survival camp? Or Polish camp, he he?   Czuję, że muszę naprawić błąd Mariana, więc opowiadam grubasowi o niezniszczalnych polskich jachtach, tych istnych lodołamaczach projektowanych na arktyczne wyprawy dzielnych prl-owskich żeglarzy,

zmarzlinę pod uciskiem duńskiego i szwedzkiego hegemona, przez tyle lat, myślę sobie, surowy klimat nie sprzyjał budowaniu zaufania do obcych, bo gdy trzeba rąbać świerki i poławiać łososie, na podróże czasu brak, to jasne. Unijna poprawność polityczna nie miała, tłumaczę sobie, szansy tu dotrzeć, a norweskie szkolnictwo, bo to też wiem z raportu o szczęściu, nie jest na szczególnie wysokim poziomie (seems legit), no więc nic dziwnego, że zaledwie trzydzieści, czterdzieści lat po odkryciu ropy, odkryciu, uściślijmy, przez Amerykanów, to dobre, pobożne i od wieków egalitarne społeczeństwo wciąż dopuszcza się, tłumaczę sobie, niewinnych dowcipów na tle etnicznym.   Zresztą, cebulaki same są sobie winne, na przykład taki Marian, pożal się boże kapitan, ale teraz to już nieważne, bo zbliżamy się, ja i rudy grubas, do Grubasowego miasteczka trzydzieści kilometrów pod Oslo.   Znowu jezioro. Gdzie ta tkanka miejska? Domek, domek, drzewko, placyk, duży domek.  – Main square and train station – wyjaśnia grubas.   Zabieram worek żeglarski, żegnam się z grubasem i zostaję sama wśród parterowych, pozamykanych na cztery spusty domków. Domków, dodajmy, najróżniejszych i niekoniecznie do siebie pasujących. Tu sajding, tam krasnal. Tu fikuśna kolumna, tam drewniana balustrada. Po opustoszałym placu przed dworcem toczy się plastikowa butelka.

o których to wyprawach grubas słucha z uprzejmym zainteresowaniem. Tak, tylko narracja o dzielnych żeglarzach zmagających się z krami może wpłynąć na grubasa. Nic tu po oburzaniu się na Polish camp i wspominaniu Quislinga.  – Smuggling spirits? Cigarettes? – zapytał grubas, gdy skończyłam.   Wyczułam w jego głosie nadzieję.   Jezioro, jezioro, jezioro. Domek.  – Just tourists – odpowiadam po chwili milczenia.  – Would you like to work here?   Grubas chyba dalej nie wierzy. Że turyści i że z Polski.  – Why do you ask?   Grubas nie odpowiada. Gwałtownie skręca na boczną ścieżynkę, ledwie widoczną w gąszczu świerkowych gałęzi.  – We go and smoke – orzekł autorytarnie, nie zważając na smagające samochód iglaste witki.

ha!art nr 48

Niezbyt to wszystko skandynawskie, ale dobrze, może właśnie dlatego, tłumaczę sobie, że nietknięte unijną biurokracją i nienaturalnym ordnungiem. Dziewicze i prawdziwe. No, albo po prostu mieszkają tu Polacy, w końcu to najliczniejsza mniejszość, i to stąd to fatalne bezguście.   Porzucam ten dylemat i kieruję się w stronę dworca. Ostatnie trzydzieści kilometrów postanawiam przejechać norweskim pociągiem, będzie to co prawda kosztowało jedną szóstą mojej pensji, ale przynajmniej będzie można się poczuć jak Norweg, który mieszka w zgodzie z naturą, w dziewiczym dość zakątku Oslofjorden, i dojeżdża ekologicznym środkiem transportu do stolicy, tej kosmopolitycznej i wielokulturowej metropolii, jednego z najbogatszych, najpoprawniejszych i najbardziej zachodnich miast świata.   Dwadzieścia minut po planowanym odjeździe pociągu przyjeżdża autobus zastępczy.

− 33 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

* Marian miał rację: http://en.wikipedia. org/wiki/Norwegian_butter_crisis [przyp. red.]. Segwayem przez popiół    Kaja Puto

głos, obrazowo machając kanapką z mielonką – ropą nie posmarujesz. Zresztą, kto by tam chciał jeść ten ichniejszy chleb z paczki. Tekturę. Nie opieraj się, ile razy mam powtarzać! – huknął, bo pierwszy położył się na stole, sięgając po kanapkę.   Pierwszy potulnie się skulił, a uwolniona przez niego przestrzeń została natychmiast skolonizowana przez oblepione mielonką łapska.   – Albo, prawda, jak z tym masłem – mnożył przykłady kapitan. – Kobitki przed świętami piekły ciasta, i co? Tyle napiekły, że aż masła w sklepie zabrakło. Finito, szlus – spuentował, kręcąc pudełkiem margaryny. – Bo tylko jedna firma produkuje masło, i to państwowa.   Normalnie jak za komuny.   – Marian, to nie było masło, tylko proszek do pieczenia – uściśliła żona kapitana znad patelni*.   Pierwszy spojrzał na nią z wdzięcznością, ale kapitan Marian nie zwracał na nich uwagi, zajęty radosnym grzebaniem w bakiście pełnej wolnorynkowej żywności. *  – From Poland? By yacht? Not possible. You mean ferry-boat? Паром? – Rudy grubas, który wziął mnie na stopa, nie wierzył w moją angiel-


Segwayem przez popiół    Kaja Puto

rozdział 1   (Wy)obrażeni

* Kiedy dojeżdżam na dworzec w Oslo, dochodzi północ. Centrum miasta. Luksus, owszem, ale jakiś lichy, prowincjonalny. Pustki. Najbardziej egalitarne społeczeństwo świata śpi pozamykane w najdroższych metrach kwadratowych świata, mimo piątku, mimo środka lata i mimo tego, że przez pół nocy jest jasno, no ale dobra, myślę sobie, zwykle przez pół dnia jest tu ciemno, a protestancka etyka pracy musi mieć swój rytm.   Drugi rzut oka. Społeczeństwo śpi, a w niedomkniętych bramach, niedomonitorowanych zaułkach i odpiętych od geometrii miasta pasażach zaczyna się postapokaliptyczny musical klasy B. Proroczy musical o wyczerpującej się ropie. Tłuką się butelki, strzykają strzykawki, gdzieniegdzie łomocą basy. Tu bełkoty, tam jęki, ówdzie piski. Czwarty peron w Katowicach przed remontem, coś takiego. Zaczynam się śmiać, gdy pod nogami przebiega mi szczur. Przestaję się śmiać, gdy przed nosem zjawia się osobnik szczękościsły i świszczy do mnie o coś, a ja bardzo, bardzo chętnie bym jego świszczenie zaspokoiła, ale nie jestem w stanie go zrozumieć, mimo że – jak z trudem ustalamy na początku znajomości – posługujemy się co najmniej dwoma wspólnymi językami. Niepewnie przesuwam się w kierunku, jak mi się wydaje, ścisłego centrum.

go tu przywiało, jakby go przywiało wraz z tym bezsensownie wielkim, a sensownym do defilowania placem, jakby u schyłku lat trzydziestych nadciągnął tu jakiś południowy wicherek, jakby poobijał się o brzegi wąskiej rynny Oslofjorden, osłabł i osadził tę brutalistyczną bryłę z podstawką na uboczu rybackiego miasteczka. A miasteczko to miało już ratusz, stary ratusz jest dziś restauracją, wygląda jak stajnia pokryta rudym wapnem i pasuje do ścisłego centrum jak ulał.   Zaczynam to rozumieć. Oslo przywodzi na myśl dziewiętnastowieczną, niemiecką rycinę z podpisem „proces urbanizacji”, której domalowano kształtnego penisa w postaci kilku eleganckich budynków z epoki. Epoki after oil. Nie ma w tym luksusu ani sztampy, są flaki z olejem i lekki zgrzyt. Kiedy w Europie kontynentalnej szalał Urbanisierungsprozess, Oslo wiodło swój łososiowy żywot na peryferiach Danii; Munch krzyczał, a Hamsun – głodował. Później Norwegia odzyskała niepodległość (1905) i coś zaczęło się dziać, choćby ten ratusz, ale zaraz przyszła wojna, a po wojnie – trauma kolaboracji, więc nie wypadało szaleć z Urbanisierung, tym bardziej after oil, bo dzieci w Afryce głodują. To mądre, pokorne i skromne społeczeństwo, myślę sobie, wchodząc do Muzeum Narodowego, musiało więc spożytkować swoje pieniądze i traumy na wyższe cele. Cele, dajmy na to, artystyczne.

– Gdzie jest ścisłe centrum? – pytam dla pewności na przystanku tramwajowym.   Obładowana reklamówkami, bezdomna kobieta uśmiecha się z przekąsem. Skąd ja znam ten przekąs? Katowice nie były najwyraźniej przypadkowym skojarzeniem. Lokalsi na pytanie o centrum reagują podobnym grymasem.   – Tutaj jest ścisłe centrum.   – A dokąd można dojechać z tego przystanku?   Kobieta przyciąga do siebie reklamówki. Jeśli tak działa na nią słowiański akcent, to nie jest jedyna w tym kraju.   – Donikąd. W nocy tramwaje nie kursują. * Głupia babo z Europy tak zwanej Środkowej, mówię sobie, myjąc zęby o poranku dnia następnego, to pseudoaustro-węgierski Kraków w tobie kazał ci sądzić, że życie nocne wyznacza charakter europejskiego miasta.   No dobrze, może piąteczek w Oslo nie istnieje poza imigranckimi gettami, bo protestancka etyka pracy i tak dalej A może nafaszerowane opiatami zjawy cię przerażają, płuczę zęby, bo u ciebie pije się tylko wódkę. A teraz, kiedy wyjdziesz sobie pozwiedzać ten spełniony dobrobyt, nie spodziewaj się ociekających złotem i obitych marmurem pałaców, bo z tym ci się pewnie kojarzy bogactwo. Tutaj jest bezpretensjonalny Zachód i przychody

Wystawa stała. Rybak na fiordzie, fiord w świetle białej nocy, światło białej nocy nad płowowłosą, płowowłosa na zboczu skały. Idę dalej. Smutek po ześlizgnięciu się płowowłosej ze skały, orka na ugorze, hejty na Duńczyków. Smutek po utonięciu rybaka, orka na zmarzlinie, hejty na Szwedów. O, jest i pejzaż miejski: rozdawanie chleba biedakom. Obczłapuję znudzoną kolejkę do Krzyku i zaglądam z nadzieją do sali ze sztuką nowoczesną. Niestety:

z ropy inwestuje się mądrze, dzięki czemu na każdego Norwega przypada milion koron z funduszu emerytalnego, a poczytny portal Tomasza Lisa, spluwam do umywalki, może publikować artykuły o tym, że w Norwegii nie wiadomo, co z pieniędzmi zrobić. W norweskich legendach król nie jeździ złotą karetą i nie ma dworu. Osiągniętą pozycję podtrzymuje ciężką pracą. Ma łapska jak bochny chleba i blond zakola, bo jest takim samym dzieckiem natury jak jego poddani.   Idę zwiedzać. I racja – złota to tutaj nie ma. Jest city, dość imponujące, ale dupy nie urywa i w budowie. Znajduję wreszcie prawdziwie ścisłe centrum: kilka, no dobra, kilkanaście szeregów niewysokich kamienic, między którymi plączą się turyści. Kupują skarpetki z łosiem, anoraki z reniferem i plecaki z liskiem, słuchają imigranckich grajków i zmagają się z pytaniem, komu lub czemu robić zdjęcia. A gdzie są mieszkańcy? Aha, w pracy. Norweska giełda wygląda jak ratusz w Sochaczewie, Pałac Królewski – jak ratusz w Płocku. Ratusz w Oslo wygląda natomiast, jakby

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

* Popularny bohater norweskich baśni, Askeladden, jest zwyczajnym leniuchem: siedzi całymi dniami na przypiecku i grzebie patykiem w popiele. Kiedy jednak przychodzi co do czego, Askeladden przejawia zaskakującą zaradność i zdecydowanie. Bo Askeladden słucha natury, dąży do homeostazy i współodczuwa z resztą stworzenia. Wierzy w innowacyjne rozwiązania, segreguje śmieci i oszczędza energię. Ale co do czego after oil nie przyszło, więc Askeladden ramoleje przy elektrycznym kominku. Norweska etyka pracy – konstatuje mój raport o szczęściu – chyli się ku upadkowi, a 7% społeczeństwa przebywa na zwolnieniu lekarskim.

− 34 −

ha!art nr 48


rozdział 1   (Wy)obrażeni

A skoro tak, wszystko jasne. Przecież sztuka tak zwana wysoka, tłumaczę sobie, jest domeną mieszczaństwa, czyli Askeladdena. Askeladdenizm musi wzbudzać społeczny sprzeciw i musi istnieć dlań alternatywa, upieram się, idąc w kierunku dzielnicy, którą przewodnik określa oslowskim Kreuzbergiem. Po drodze zaglądam do eleganckiej księgarni studyjnej („alternative bookshop with feminist, gay and political works”),

Lobotomia na rzecz zdrowia narodu (lata sześćdziesiąte). Sterylizacja Romów (lata osiemdziesiąte). I ten nieszczęsny Breivik, który odkrył, że place są dobre nie tylko do defilowania, ale i podkładania bomb. Trauma na traumie, a wy co? Gdzie ta sztuka rozliczeniowa? Gdzie ten ferment?   Wchodzę do kawiarni pod siedzibą Partii Pracy; przybytek ten nazywa się „Międzynarodówka” i wyposażony jest w stylu lat sześćdziesiątych. Skandynawskich, dodajmy, lat sześćdziesiątych. Pytam barmana o Breivika (to było nieopodal, z tą bombą) i reakcje mieszkańców. No jak to, jakie: szok, niedowierzanie, marsz róż. Norwegia, naucza barman, to społeczeństwo postpolityczne, solidarne ponad podziałami. Ehe.   – A kto właściwie wygrał ostatnie wybory? – pytam, bo nie wiem.   Barman postpolitycznie zmienia temat, więc sprawdzam w necie. Od dwóch lat Norwegią rządzą konserwatyści w koalicji z Partią Postępu. Antyislamska i skrajnie nacjonalistyczna partia, której Breivik był członkiem, zdobyła ponad 16% głosów.

ha!art nr 48

się zepchnięci terrorystycznym dyskursem w kąt hali. Niech no tylko który spróbuje wyjść na środek. Błyskawice miotane z oczu znad komórek monitorują każdy ruch. Straszne.   Ale współczucia i dystansu starczyło mi zaledwie na kilkanaście minut.   To mniej więcej tyle, ile trzeba, by przejść oslowską halę odlotów. Dopiero na jej końcu jest bar z alkoholem. Czemu bramki przepuściły mnie z zapalniczką i żyletką? A ty tam, co niesiesz w tej walizce? Co się ten Ahmed tak gapi? I co tam tak pika w tym rękawie? Przyspieszam kroku, wchodzę do baru i zamawiam dwa szoty wódki. Halo, dobrobycie, nie chciałam cię obrazić. To była tylko konstruktywna krytyka!!! Jestem po twojej stronie. Je suis Charlie. Sochaczew, Płock i Oslo – wspólna sprawa. Zobaczysz, zagrożony terroryzmem dobrobycie, zaraz pójdę do duty free i kupię sobie perfumy i co tam jeszcze chcesz. Wszystko kupię.  – From Poland? By yacht? – pyta barman. – Not possible.

− 35 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Segwayem przez popiół    Kaja Puto

wegańskiej restauracji („heart of anarchist, communist and socialist activism”) oraz centrum coworkingowego („self-governed cultural house ran by a group of underground artists”). Wszystko to oczywiście istnieje legalnie, z legalną ścianą do graffiti na czele. Ciekawe. Co sprejuje się na legalnej ścianie do graffiti w jednym z najwyżej opodatkowanych krajów, którego socjal wielokrotnie przewyższa polską średnią krajową? Podchodzę bliżej. „No poverty without the rich, you bitch”.   Tuż za rogiem – w Oslo wszystko jest tuż za rogiem – czeka na mnie rzekomy Kreuzberg. Antykwariat, jeden kebab, sklep z chińską biżuterią.   To by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa. Grünerløkka jest zgentryfikowaną dzielnicą robotniczą, w której mieszkają biali i w której jest dużo knajp, ale większość zamknięta, bo po co wychodzić z domu, w którym wszystko jest. W tych, które są otwarte, znużona konsumpcjonizmem młodzież gra sobie w karty z wiedźmami na rewersie. Kurwa, dość.   Tam, gdzie mieszkają imigranci, przewodnik raczej nie odsyła. Wracam do centrum okrężną drogą i przechodzę przez jakieś potworne, gettoidalne slumsy, z których zapewne rekrutują się uczestnicy nocnego życia Oslo.   Przecież wcale nie jest tak, myślę sobie, że nie przyszło co do czego i że Askeladden może sobie wiecznie albo nawet do wyczerpania ropy bulgotać w charytatywnym spa. Zostawmy już tego Quislinga, pod dywanem spoczywa więcej trupów. Stygmatyzacja esesmańskich bękartów (lata czterdzieste).

* Styknie już tego solidarnego dobrobytu, myślę sobie, jadąc pociągiem na lotnisko. To ja już wolę mój wschodni złobyt z jego traumami sterczącymi jak krzywe płyty chodnikowe, a nawet jak Unia da na chodnik, to można przy okazji wybudować barierki w polu, ot, żeby coś jednak sterczało. To my, ciemni ludzie Wschodu, manifestuję sobie autokolonialnie w duchu, jesteśmy bezpretensjonalni i szczerzy. Może nawet i kryminały mamy ciekawsze, bo prosto z wyobraźni, a te wasze to są po prostu futurologiczne analizy społeczne, nic więcej. No więc wy się tu pozabijacie, a Unia nie dopomoże, bo jej nie chcieliście, bo wam się źle słowo unia kojarzyło, ta, jasne. A w polskich wydawnictwach pootwierają się „serie z wyczerpującą się ropą”, bo non-fiction, szczególnie to apokaliptyczne, cieszy się u nas wyjątkowym zainteresowaniem.   Na pociągowy wyświetlacz, dotychczas zajęty reklamami państwowego masła (nie szkoda czasu antenowego?), wjeżdża żółty pasek. Terroristikke aktionikke, cøśtam cøśtam, lufthaven, oslo, politiet. Nic nie kumam, sprawdzam na komórce rodzimy żółty pasek zwany tewuenem. Aha, że zamachowcy z Syrii wygrażają Norwegii atakiem. Spoko, jakbym tego nie przeczytała na wyświetlaczu, i tak wymyśliłaby to moja awiofobia, uspokajam się w duchu, nerwowo zarzucając worek żeglarski na ramię. Pociąg kończy bieg. Wychodzę na peron i jaram fajki za 60 ziko, jedną za drugą, bo, daję sobie rękę uciąć, na lotnisku nie będzie można.   Nie można. I w ogóle jest tu trochę jak w przedszkolu. Bo wrzask dzieci odbija się od ścian, tworząc piekielną pajęczynę dźwięków, przez którą nie przebija się żaden inny odgłos. Zresztą nikt innych odgłosów nie wydaje: dorośli siedzą z nosami w komórkach i odświeżają żółte paski, a policja i wojsko przemierzają halę odlotów na segwayach. Muzułmanie kłębią


Najczęściej spotykane nazwy ulic w krajach Keleta Opracował Sławomir Pruski polska

Polna Leśna Słoneczna Krótka Szkolna Ogrodowa Lipowa Łąkowa Brzozowa Kwiatowa Sosnowa Kościelna Zielona Parkowa Akacjowa Kościelna

Czy trendy w nazwach ulic mogą nam powiedzieć coś o naszych krajach?

czechy

Ogrodowa Krótka Dworcowa Szkolna Polna Łąkowa Komeńskiego Nowa Husa

słowenia

Partyzancka Szkolna Ogrodowa Dworcowa Poprzeczna Słoneczna Młodzieżowa Lublańska Różana Strażacka Nowa

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 46 −

ha!art nr 48


rosja

Centralna Młodzieżowa Szkolna Leśna Ogrodowa Sowiecka Nowa Nadbrzeżna Zarzeczna Zielona Pokoju Październikowa

Lenina Radziecka Pokoju Październikowa Gagarina Zwycięstwa Centraĺna Szewczenki Szkolna Młodzieżowa rumunia

Mihai Eminescu Tudora Vladimirescu Nicolae Bălcescu Dworcowa Zjednoczenia Ștefana Cel Mare Wałowa Avrama Iancu Wolności 1 Maja Winogronowa Republiki George,a Coșbuc Kwiatowa Różana Decebala Bohaterów

serbia

Świętego Sawy Vuka Karadžića Petra Kočića Nikole Tesli Jovana Jovanovića Zmaja Gavrila Principa Króla Piotra Pierwszego Karadziordziewicia Nikole Pašića Jovana Cvijića

ha!art nr 48

− 47 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Na granicy jak na księżycu     Grzegorz Szymanowski

ukraina


rozdział 2    Po čò köшû иaяođў?

Nazwy z odzysku paweł swoboda

Jedni myślą, że polskie nazwy na tzw. Ziemiach Odzyskanych pojawiły się dopiero po wojnie. Inni, że wszystkie niemieckie nazwy to tylko efekt germanizacji polskich, które należało jedynie odgrzebać. I jedna, i druga wizja jest naiwna.

Nazwy z odzysku     Paweł Swoboda

Wprowadzenie polskiego nazewnictwa na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych po 1945 roku zwykle postrzega się na dwa bardzo odmienne sposoby. Jedni chcą widzieć w tym procesie jedynie powrót do pierwotnej słowiańskiej szaty nazewniczej, którą wraże germańskie siły przez stulecia próbowały zatrzeć. Wśród innych pokutuje natomiast przeświadczenie, że na Śląsku, Ziemi Lubuskiej, Pomorzu, Warmii i Mazurach przed ii wojną światową wszystko było niemieckie i dopiero po przesunięciu granic

Powojenną działalność Komisji poddawano (zwłaszcza w ostatnich latach) słusznej zwykle krytyce. Jej członkowie i orędownicy byli bowiem przekonani, że tylko w jej mocy jest wszystko „szczęśliwie ponazywać”, a wszyscy inni (łącznie z nowymi osadnikami) to nazewniczy grafomani i wandale. Krytycy jej pracę określali złośliwie „misją chrystianizacyjną”. Członkom Komisji zarzucano zbytnią apodyktyczność i ignorowanie stanu faktycznego, często wręcz ugruntowanego od stuleci wśród rodzimej

Polski nad Odrę pojawił się tam słowiański żywioł, który na siłę próbował wszystko spolszczyć. Obie te wizje są naiwne i przesadzone, a także sprzężone z postrzeganiem ogółu zjawisk związanych z powojenną obecnością Polaków na kresach północno-zachodnich. Tymczasem prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku lub zupełnie gdzie indziej.   Żeby wczuć się w atmosferę tworzenia powojennej szaty nazewniczej na tych terenach, warto przytoczyć fragment wstępu do Słownika nazw geograficznych Polski zachodniej i północnej, zredagowanego i wydanego w 1951 roku przez Stanisława Rosponda: Na dawnych Ziemiach Odzyskanych należało bądź to odgrzebać spod grubszego lub cieńszego tynku naleciałości niemieckich dawne, rodzime nazwy, bądź to z braku danych źródłowych ochrzcić obce nazwy polskim imieniem. Ta praca ważna z punktu widzenia państwowego, administracyjnego i naukowego musiała być planowo i fachowo przeprowadzona. Z początku bowiem sama praktyka życiowa, wymagająca szybkich rozwiązań, rzadko kiedy szczęśliwie ponazywała miasta i wsie, rzeki i góry. Sformułowanie „praktyka życiowa”, którego użył Rospond, odnosi się tu do nadawania ad hoc nazw miejscowościom (i innym obiektom) przez nowo przybyłą ludność, nową administrację lokalną, kartografów czy urzędników kolei państwowych. Ta nieskoordynowana działalność skutkowała określaniem tego samego obiektu różnymi nazwami, co często

ludności autochtonicznej (bywała taka). Wskutek tego duża część ustaleń nazw, zwłaszcza obiektów fizjograficznych (stawów, rzek, gór, bagien, pól, lasów i czego tam jeszcze), wiodła jedynie żywot papierowy i nikt się nimi szczególnie nie przejmował (łącznie z administracją publiczną), pomimo napomnień, że „w stosunkach publicznych wolno używać nazw miejscowości i obiektów fizjograficznych wymienionych ustalonym niniejszym rozporządzeniem”.   Dla większości osób w Polsce, a zwłaszcza dla tych urodzonych po ii wojnie światowej, nazwy miejscowości od Wrocławia przez Szczecin po Ełk są tak samo oczywiste i naturalne jak gdzie indziej – ich brzmienie rzadko zdradza odrębność od nazw w pozostałych częściach kraju. Niekiedy można odnieść wrażenie, że na zachodzie nazewnictwo jest nawet bardziej polskie. Wynika to w dużej mierze z dążenia urzędowo-naukowych polonizatorów do wyraźnego symbolicznego odcięcia się od niemieckiej przeszłości i stworzenia odpowiedniego klimatu dla nowych osadników przybywających na opustoszałe poniemieckie obszary z Polski centralnej i Kresów Wschodnich. Na marginesie – chwyt reklamowy, polegający na atrakcyjnym nazwaniu miejscowości w celu zachęcenia pionierów do osiedlania się na nowej, obcej ziemi, znany jest od dawna. Zdaniem Jaroslava Davida, czeskiego onomasty, stosowali go już średniowieczni kolonizatorzy niemieccy w Czechach czy w Polsce – nazwy takie jak Schönberg ‘piękna góra’ (znane dziś między innymi jako małopolski Szymbark, zakłócało poprawne funkcjonowanie instytucji i komunikację między śląskie Szombierki, ale też mazurska Piękna Góra) czy Schönwald ‘piękny nimi. Dodatkowo obawy językoznawców wywołał fakt, że nowe miana las’ (na przykład Szynwałd w Małopolsce) miały zwabić choćby osadników często nie spełniały ich oczekiwań, bazujących na wiedzy o językowej z dalekiej Turyngii, nawet jeśli w przypadku dzielnicy Bytomia trudno przeszłości (zwykle odległej) danego obszaru lub też na różnie pojmo- w to dziś uwierzyć. wanej poprawności językowej. Dlatego już w 1945 roku postanowiono   Stworzenie swego rodzaju polskiej nakładki nazewniczej na poniereaktywować Komisję Ustalania Nazw Miejscowości (kunm), składającą mieckie ziemie nie zawsze wymagało jednak pracy od podstaw. W sporej się z językoznawców i geografów, i powierzyć jej misję uporządkowania części przypadków miejscowości (zwłaszcza starsze), nawet te położone na nazewnictwa na Ziemiach Odzyskanych. Planowość prac Komisji polegała obszarach zamieszkanych tuż przed wojną wyłącznie przez Niemców, pona tym, że w regionalnych podkomisjach w kolejnych fazach opracowywano siadały dosyć dobrą dokumentację historyczną poświadczającą słowiańskie poszczególne klasy nazewnictwa. pochodzenie ich nazw lub ich wcześniejszych wariantów – o ile nie nosiły  Uchwały kunm od 1946 roku były publikowane w „Monitorze Polskim”, nazw już na pierwszy rzut oka słowiańskich, a jedynie zaadaptowanych przez co nabierały mocy urzędowej. Wspomniany słownik Rosponda to fonetycznie do niemieckiej wymowy. Zwłaszcza na Górnym Śląsku wiele pokłosie tych ustaleń, choć kolejne rozporządzenia ukazywały się jeszcze miejscowości oprócz nazwy urzędowej miało równoległą polską, używaną do 1960 roku. zwykle przez polskich mieszkańców. Żeby tego dowieść, nie trzeba było

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 42 −

ha!art nr 48


rozdział 2    Po čò köшû иaяođў?

zresztą wykonywać jakichś gruntownych kwerend w archiwach – zrobili to wcześniej sami Niemcy w solidnych opracowaniach topograficznych, historycznych i kartograficznych. W większości z nich do lat dwudziestych xx wieku nieszczególnie starano się zacierać słowiańskie brzmienie nazw miejscowości. Może o tym świadczyć chociażby fakt, że w monumentalnym Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich (wydawanym w Warszawie w latach 1880–1902) niemal wszystkie polskie nazwy (obok niemieckich) z obszaru Śląska Pruskiego, nierzadko wraz z dokumentacją historyczną, zostały żywcem przepisane z innej obszernej pracy – wydanej w 1845 roku Alphabetisch-statistisch-topographische Uebersicht der Dörfer, Flecken, Städte und andern Orte der Königlich Preussischen Provinz Schlesien Johanna G. Kniego.    Proces programowego rugowania polskości w zakresie nazewnictwa nie zaczął się bowiem ani w Średniowieczu, kiedy kolejne dzielnice wymykały się z rąk słowiańskich władców, ani nawet za Bismarcka i jego Kulturkampfu, lecz dopiero w czasach administracji hitlerowskiej, kiedy to masowo zaczęto dokonywać tak zwanych chrztów germanizacyjnych, żeby oczyścić „rdzennie” niemieckie ziemie z podludzkiego nalotu (przy czym robiono to z całością nazewnictwa, skłaniając także ludzi do zmiany imion i nazwisk na bardziej niemieckie). Dopiero wówczas wszelkie

byleby tylko miały polskie brzmienie. Oczywiście na Górnym Śląsku spotkamy takie nazwy jak Rudyszwałd (taka nazwa rzeczywiście funkcjonowała wśród Ślązaków/Polaków jako wariant niemieckiego Ruderswald od xviii wieku), a na Mazurach Sztynort (niem. Steinort), jednak raczej unikano podobnych rozwiązań (niemiecki Johannisburg, nazywany dawniej przez Mazurów Jańsborkiem, otrzymał w 1946 roku nazwę Pisz). Często jednak lokalnie używa się innych nazw. Wspomniany wcześniej Twardoch pisze o sąsiedniej miejscowości: „Od sześćdziesięciu siedmiu lat Schönwald nazywa się Bojków. A jednak […] ciągle często używa się starej nazwy. Przez Bojków można jechać do Gliwic. Ale Otto był z Szywŏłdu”. Zdarzało się też wprowadzanie nazw arcypolskich bez nawiązania do żadnego z dawnych określeń danej miejscowości. W ten sposób często wykorzystywano pulę zapisów z dokumentów historycznych, których nie można było zidentyfikować z żadną współczesną miejscowością. Wiele z nazw zaginionych średniowiecznych osad z obszaru Wielkopolski otrzymało drugie życie na przykład na Śląsku. Z kolei na Pomorzu Zachodnim dosyć często pierwotne nazwy zastępowano opartymi na zachowanych słowiańskich określeniach pobliskich jezior czy rzeczek. To prawdziwe nazwy z odzysku.   Inną sprawą jest wybieranie przez Komisję nazw pamiątkowych, to

ha!art nr 48

− 43 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Nazwy z odzysku     Paweł Swoboda

znaczy nadanych na cześć pewnych osób. Zwykle były to postaci raczej neutralne – działacze zasłużeni dla kultury lokalnej i krzewienia polskości, choć nie tylko. Na Warmii uczczono w ten sposób Wojciecha Kętrzyńskiego, tworząc nazwę Kętrzyn (niem. Rastenburg, tuż po wojnie: Rastembork), Gustawowi Gizewiuszowi dedykowano mazurskie Giżycko (niem. Lötzen, po wojnie przejściowo Łuczany), a Krzysztofowi Mrongowiuszowi – Mrągowo, zaś na Dolnym Śląsku twórca nowoczesnego pszczelarstwa Johann Dzierzon ma swój Dzierżoniów w miejsce niemieckiego Reichenbach (przejściowo nazywanego Rychbach). Nawiasem mówiąc: historię krążące o tym, że dolnośląskie miasteczko Bierutów (niem. Bernstadt) nazwano tak na cześć Bolesława Bieruta, można włożyć między bajki (chyba że powojenny prezydent wsławił się czymś już w xvi wieku, kiedy notuje się pierwsze wystąpienie tego wyrazu). Bodaj jedynym wypadkiem uczczenia kogoś z panteonu bohaterów nowego ładu był trzyletni epizod Katowic jako Stalinogrodu (o dłuższej obecności Stalina w innej okolicy opowiem na końcu). Nazwa Dzierżoniów – raczej błędna, bo nazwisko Johanna Dzierzona interpretuje się dziś raczej jako Dzierżon, a nie Dzierżoń – jest zresztą dobrym punktem wyjścia do przedstawienia dylematów przy ustalaniu ostatecznej formy dobrze znanych i oswojonych dziś nazw. Wahanie między jednym a drugim wariantem nazwiska pszczelarza spowodowało, że utrwaliła się znana dziś forma. Takich nazw, których brzmienie w latach lecam artykuł Comment s’appelait votre ville pendant la Révolution? z 30 czterdziestych (i kolejnych) nie było do końca pewne, a później jakoś się czerwca 2014 w internetowym „Le Parisien”), nie mówiąc już o Związku uleżały i brzmią jakbyśmy je znali od zawsze, jest więcej. Długo przed Radzieckim, gdzie po nazewnictwie po prostu przejechał się ideologiczny wojną i po niej toczyły się dyskusje, czy na przykład Glatz powinien stać walec (zob. s. 40). się Kłodzkiem czy może Kładzkiem. Zresztą tytuły popularnonaukowych   Poza miejscowościami, które pierwotnie miały nazwy słowiańskie, bo też artykułów cytowanego wcześniej Stanisława Rosponda mówią same za przez Słowian były zakładane lub zamieszkiwane, istnieje też cały szereg siebie: Nie Lignica, a Legnica, Nysa czy Nisa, Kudowa czy Chudobowice, miast i wsi, które od początku miały nazwy niemieckie czy też germańskie Prudnik czy Prądnik. W zbiorach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej znajdziemy (lub brakuje dla nich dokumentacji źródłowej poświadczającej wcześniejszą skan aktu nadania nieruchomości pewnej osadniczce ze Lwowa w 1947 słowiańską nazwę). Powstawały one w trakcie kolejnych fal kolonizacyj- roku, w którym jako miejsce sporządzenia dokumentu podano Głubczyce, nych, począwszy od xvii wieku, przez osadnictwo olęderskie w wiekach a tuż powyżej przybito pieczęć z napisem „Starosta powiatowy głąbczycki”. xvi–xviii, kolonizację fryderycjańską w xviii, aż po najnowsze napływy Zarówno w przypadku Kłodzka, jak i pozostałych miejscowości, które na ludności w pierwszej połowie wieku xx. O ile w międzyczasie nie powstał przestrzeni wieków przyjęły niemieckie postaci (Glatz, Bad Kudow, Loebwariant polski, ich nazwy po wojnie najczęściej zastępowano w drodze ad- schütz) w świetle dokumentacji historycznej nie było wątpliwości, że mają aptacji semantyczno-morfologicznej, na przykład Petersdorf → Piotrowice, one słowiański rodowód, jednak stare zapisy nie były na tyle przejrzyste, Hirschberg → Jelenia Góra. Starano się jakoś nawiązywać do dawnych nazw, by pozwolić na jednoznaczną rekonstrukcję. Dombrowki przeobraziły się z dnia na dzień w Eichen, Steineichen czy Klein Eichen (niem. Eich ‘dąb’), swojsko brzmiący Kadlubietz zamienił się w Annathal, a podopolski Sczedrzik dostąpił najwyższego zaszczytu i stał się Hitlersee. Zawirowania wokół nazewnictwa (także osobowego) świetnie odmalował w Drachu Szczepan Twardoch, którego rodzinne Pilchowice, zniemczone jako Pilchowitz, w iii Rzeszy stały się Bilchengrund. Ten hipergermanizacyjny zabieg, obok innych zasług Niemiec hitlerowskich, przyczynił się zapewne do tego, że po wojnie właśnie na zachodzie Polski rzadko kiedy w nazwach znajdziemy ślad niemieckości (w odróżnieniu od na przykład Małopolski). I bynajmniej nie musi to wynikać tylko z czystego rewanżyzmu – ujednolicając językowo wszystkie nazwy, hitlerowcy utrudnili po prostu rozróżnienie na te, które były naprawdę pierwotnie niemieckie, od tych nadanych chrztem. Warto jednak zauważyć, że działania hitlerowskich germanizatorów, a potem prl-owskich polonizatorów, choć odbywały się na ogromną skalę i oczywiście nosiły znamiona walki symbolicznej (pozbawiając nazwy ich komponentu językowo-etnicznego), to jednak w niewielkim stopniu przemycały do nowo tworzonych nazw bezpośrednie nawiązania do aktualnie obowiązującej ideologii – jak miało to miejsce w przypadku rewolucji francuskiej, gdy zmieniono prawie trzy tysiące nazw miejscowości odwołujących się do monarchii lub religii (po-


Nazwy z odzysku     Paweł Swoboda

rozdział 2    Po čò köшû иaяođў?

Wprowadzanie polskiego nazewnictwa terenowego przebiegało dość podobnie, ale skutkowało w dużo większym stopniu błędami, wynikającymi z błędnych kalkulacji repolonizatorskich sił (coraz mniejszych) i zamiarów (ocierających się o jezuicką gorliwość). Często próba zasznurowania standaryzacyjnego gorsetu wywoływała zamęt większy niż ten, który próbowano niwelować. Jak wspomniałem na początku, urzędowa polonizacja była procesem rozciągniętym w czasie i planowym: w pierwszej kolejności poświęcono uwagę miejscowościom, które miały znaczenie strategiczne, a dopiero później zajęto się dużo liczniejszym i trudniej uchwytnym nazewnictwem terenowym. O ile określenia miejscowości, częściej pojawiające się w obiegu publicznym, z reguły utrwaliły się w urzędowym kształcie (pomimo funkcjonowania nieoficjalnych wariantów), o tyle w przypadku nazw terenowych stało się inaczej. Przede wszystkim ich ustalone urzędowo formy ukazywały się dopiero od 1948 roku (i aż do 1960). Przez tych kilkanaście lat często

natomiast otrzymało nazwę Stawno, zaś kartografowie nanosili na mapach w jego miejscu nazwę Kurhany. Kto ją nadał, nie wiadomo. Wiadomo natomiast dlaczego – pomylono je z innym jeziorem znajdującym się w pobliżu, które zwano Kirchen See (Kirche ‘kościół’), co nazywającemu zlało się z kurhanem. Przykłady takich nieścisłości można mnożyć.   Zresztą metody stosowane przez kunm przy ustalaniu nazewnictwa terenowego były wręcz błędogenne. Opierały się one głównie na tym, że brano niemieckie mapy topograficzne w skali 1:25 000 (tzw. Messtischblätter), wypisywano z nich nazwy jak leci i zastępowano je polskimi. Bywało, że wśród spisanych nazw znajdowały się przypadkowe napisy. Moim ulubionym przykładem takiej gorliwości jest nadanie dwóm sąsiadującym stawom nazw Baczyno i Baczynko. Z map spisano ich rzekome niemieckie nazwy Bassin I i Bassin II, w których koniecznie chciano dopatrzyć się jakiegoś słowiańskiego elementu (staropolskiej nazwy osobowej na Baczczy sufiksu -in-). Wystarczy jednak spojrzeć na dawną mapę, by przekonać

wykształciły się już nazwy nadane niezależnie przez mieszkańców czy kartografów, a tam, gdzie obecna była ludność autochtoniczna, używano po prostu dotychczasowych. Odmienne od nich nazwy urzędowe żyły tylko na papierze. W efekcie bardzo wiele obiektów ma dziś według różnych wykazów po dwie lub więcej nazw.   Zarzuty wobec Komisji dotyczące ignorowania rzeczywistego brzmienia nazw nie były bezzasadne. Zwłaszcza że w niektórych przypadkach można mówić o celowym działaniu. Ciekawy jest casus rzeki rozdzielającej dziś Rudę Śląską i Zabrze, a przed 1939 rokiem stanowiącej granicę między Niemcami i Polską. Przez lata nosiła ona nazwę Czarnawka (tak jest zresztą do dziś), w zniemczonym wariancie Scharnafka. Pojawia się między innymi w głośnej powieści Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny, a także w tytule zbioru opowiadań Paula Kani An der Scharnafka (1923), czy nawet w polskim Dzienniku Ustaw w umowie o komunikacji kolejowej między Polską a Niemcami z 1937 roku. W latach wojennych hitlerowcy zastąpili ją nową niemiecką nazwą Schwarzwasser. Po 1945 roku kunm ustaliła dla tego cieku nową nazwę urzędową – Debrzna, a nazwę Czarnawka uznała za niemiecką – na równi ze Schwarzwasser! Pomijając tę kuriozalną kwalifikację, jeszcze ciekawsze wydają się motywy stojące za ustaleniem nazwy Debrzna (oczywiście przez nikogo nieużywanej). Otóż pierwsze zapisy dla pobliskiego Zabrza (Sadbre) wskazują na pierwotną formę Zadbrze (od przyimka za i staropolskiego debrz, debrza ‘urwiste,

się, że stawy te opisane są jako Bew[ässerung] Bassin I i II, co oznacza po prostu basen irygacyjny pierwszy i drugi. Opisana metoda miała zresztą największy wpływ na powstawanie „papierowych” nazw, kunm zakładała bowiem a priori, że każdy obiekt, który był nazywany przez poprzednich niemieckich mieszkańców, z pewnością będzie ochoczo nazywany także przez ich polskich następców. Tymczasem przybysze niekoniecznie musieli palić się do językowego wyróżniania kęp drzew w szczerym polu, bagien leśnych czy nadrzecznych łąk. I to nie dlatego, że byli mniej spostrzegawczy, ale dlatego, że tamte stare nazwy kształtowały się zwykle przez stulecia, w czasach, gdy wiedza o położeniu takich miejsc była naprawdę istotna. Przybysze ze wschodu stare nazwy swoich bagien, nadrzecznych łąk i kęp drzew zostawili tam, skąd pochodzili.   O powojennych losach nazewnictwa na ziemiach zachodnich i północnych dużo już napisano, tyle że większość tekstów o tej problematyce funkcjonuje jedynie w obiegu naukowym (i raczej na jego marginesie). Jeśli były adresowane do tak zwanego szerokiego odbiorcy, to głównie w latach tużpowojennych, nierzadko z właściwym temu czasowi zabarwieniem emocjonalnym. Dzisiaj te kwestie wydają się już mało istotne. Nowe czasy lubią jednak wywlekać trupy z szafy. Po wejściu do ue Polska musiała wypełnić szereg przepisów unijnych. Jednym z nich jest dyrektywa inspire dotycząca geodezji i kartografii. Pokłosiem jej wdrażania jest serwis

zarosłe wzgórze’). Po 1915 roku Zabrze stało się Hindenburgiem i dopiero w 1946 roku powróciło do starej nazwy. Nazwa Debrzna ustanowiona dla rzeki miała chyba uwiarygodnić starą–nową nazwę miasta.   Rozciągnięte w czasie ustalanie poszczególnych klas nazewnictwa sprawiało też, że relacja między pobliskimi obiektami różnego typu odzwierciedlana czasem w dawnych nazwach w nowych zupełnie zanikała. Przykładowo, znajdująca się w pobliżu Słupska osada i przepływająca przez nią rzeczka nosiły wspólną zniemczoną nazwę Karstnitz. Po 1945 roku osada stała się Karzniczką, a rzeczka Charstnicą. W Sudetach górę Platzen Berg przechrzczono na Płoskę, a wypływający spod jej szczytu potok Platzen Graben na Płacznik. Najwyższy stopień zawirowania osiągnęło jednak pewne jezioro (Stabenow See) obok osady leśnej (Stabenow) w pobliżu Recza na Pomorzu Zachodnim. Miejscowość w 1948 roku ochrzczono jako Stobnów, ale w wykazie urzędowym z 1982 roku figuruje już nazwa Zdbino, a na mapach Zbino. Jezioro

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Geoportal, który umożliwia przeglądanie m.in. map i spisu nazw urzędowych. Spacerując kursorem po podziurawionym jak sito podpoznańskim Biedrusku, gdzie od xix wieku znajduje się poligon wojskowy, szukałem wzniesień, na starych niemieckich mapach noszących wdzięczne nazwy Prinz Georg Höhe, Kaiser Wilhelm Höhe i tak dalej. Chciałem sprawdzić, kto teraz spogląda ze wzgórz w miejscu, gdzie dawniej manewry prowadzili wojacy w pikielhaubach, a dziś zdobywają szlify adepci poznańskiej Szkoły Podoficerskiej. Na mapie topograficznej z lat dziewięćdziesiątych znalazłem w miejscu jednego z dawnych Höhen Wzgórze Roweckiego, jednak po nałożeniu warstwy Państwowego Rejestru Nazw Geograficznych (zawierającego oficjalne urzędowe nazewnictwo) napis na mapie przesłoniła etykietka ze słowami Wzgórze Rokossowskiego. Jeszcze lepiej bawiłem się, gdy na bezimiennym, jak mi się wydawało, wzgórzu (które kiedyś nosiło imię pruskiego oficera Theophila von Podbielskiego), pojawiła się etykietka z napisem Góra Stalina… Ale to już temat na inny tekst.

− 44 −

ha!art nr 48


rozdział 2    Po čò köшû иaяođў?

Język zjednoczonej Słowiańszczyzny ziemowit szczerek

Słowian z różnych krain od dawna, jak się wydaje, wyjątkowo drażnił fakt, że w sumie to się rozumieją, ale nie do

Już w xvi wieku nad językiem, który mieliby zrozumieć wszyscy Słowianie, pracował podobno Jan Ámos Komenský, ale efekty jego pracy nie zachowały się. Więcej wiadomo o projekcie pewnego Chorwata nazwiskiem Juraj Križanić, który w 1661 roku stworzył pierwszy pansłowiański język będący w sporym stopniu mieszaniną chorwackiego i rosyjskiego – autor nazywał go zresztą językiem ruskim. Chorwat, który, notabene, zginął, walcząc pod polskimi sztandarami w bitwie pod Wiedniem, był rusofilem i, nazwijmy go tak, prepanslawistą – pragnął zjednoczenia wszystkich Słowian pod berłem moskiewskim. Próbka stworzonego przez niego języka, którego podstawy opisał w dziele pod tytułem Grammaticzno iskazanije, brzmi następująco: Czim kiu narod imaet izradney iazik, tim prigodnee i witwornee razprawlyaet remestwa i wsakije umitelyi i promisli. Niecały wiek później Słoweniec Blaż Kumerdej stworzył inny międzysłowiański język. Nazwał go opšteslovenskim. Kolejnych prób było wiele – w latach dwudziestych xix wieku Słowak Ján Herkeľ stworzył język, nazwany przez niego vseslovanskim. Oparł go na zachodniosłowiańskich dialektach. Za starego vieku byla jedna kralica, koja mala tri prelepije dievice:

Ignác Hošek, stworzył język nowosłowiański i wydał książkę dotyczącą jego zasad – Grammatik der Neuslavischen Sprache. Hošek opublikował swoje dzieło po niemiecku, próbował bowiem, jak twierdził, zbliżyć do siebie słowiańskie narody zamieszkujące habsburskie imperium. Jednocześnie pokazywał, jakim rzeczywiście językiem posługują się w tym imperium Słowianie. Przykład Hoškowego nowosłowiańskiego brzmi: Praga, glavné mesto královstva českého, leži skoro posred české zeme na oboch bregoch dolňé Veltvai, ve krajine krásno pagorkatej, částečno niše nežli dve sta metrov nad gladinou morskou.   W tym samym czasie powstawała słowiańska wersja esperanto, czyli slava-esperanto bądź slavina, Czecha Josefa Konečnego. Na język ten przetłumaczono m.in. hymn pansłowiański, pieśń Hej, Słowianie, o melodii inspirowanej Mazurkiem Dąbrowskiego. Jego pierwsze wersy brzmią tak: Hej, Slované, naši lepo/slovanó rěč máme, dokud/naše věrne serce pro/náš národ dame.   W 1913 roku powstała slovanština, a jakże, Czecha – Edmunda

milicu, krasicu a mudricu… W drugiej połowie xix i w xx wieku w tworzeniu ogólnosłowiańskiego języka przodowały panslawistyczne Czechy, szukające w innych słowiańskich narodach sojuszników w walce z germańskim żywiołem. Wielu Czechów próbowało więc stworzyć językową platformę dla wszechsłowiańskiego porozumienia. W 1861 roku, na przykład, Vaceslav Bambas opublikował Tvarosklad Jazyka Slovanskeho. Słowa tego języka miały: razlietieša sia svitomь slonьca po vsjichь ziemjachь svjatago glagola našego, i napolniša serdca naša radostiju vielikoju. Panslawizm rósł w siłę, panslawiści wciągali Rosję w środkowoeuropejską politykę, a nieużywanych przez prawie nikogo poza ich autorami wszechsłowiańskich języków przybywało.   W 1865 roku w Pradze czeskiej wydano Uzajemni Pravopis Slavianski stworzony przez Słoweńca Matija Majara-Ziljskiego, a kolejny Czech,

Kolkopa, a w 1920 roku – slavsky jezik Bohumila Holý’ego. Tak, Czecha. W 1940 roku w okupowanych przez nazistów Czechach powstał język o nazwie slovan, a w latach 1954–58 czescy lingwiści stworzyli kolejną wersję międzysłowiańskiego języka, łączącego elementy czeskiego i rosyjskiego.   Na początku xxi wieku panslawizm, co prawda, wegetuje gdzieś na uboczu historii, ale pojawił się za to internet, który stał się platformą spotkań słowianofilów, pasjonatów i freaków. Nastąpił wysyp wszechsłowiańskich języków. Jest ich naprawdę sporo: slovo stworzony przez Štefana Vítězslava Piláta, glagolica Richarda Ruibara czy proslava Juraja Doudiego, by wspomnieć o tych najbardziej znanych.   Ale najbardziej rozpowszechnionym i wpływowym spośród nich jest, jak się wydaje, język slovio stworzony w 1999 roku przez językoznawcę Marka Huckę, Słowaka pracującego w Szwajcarii. Slovio jest w miarę

ha!art nr 48

− 59 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Język zjednoczonej słowiańszczyzny     Ziemowit Szczerek

końca, więc dogadać się trudno. I od dawna kombinowano, jak temu zaradzić.


rozdział 2    Po čò köшû иaяođў?

Tłumaczenie z języka

angielskiego: H. Pieńczykowska. ✴✴

Podczas pracy nad

tekstem korzystałem z informacji zgromadzonych na stronie http://steen.free.fr/ interslavic/constructed_slavic_languages.

Język zjednoczonej słowiańszczyzny     Ziemowit Szczerek

html.

łatwy do opanowania, jest to bowiem – w przeciwieństwie do wielu A tu coś dla słabszych✴: innych języków „pansłowiańskich” – język o mocno uproszczonej graSlovio to międzynarodowy uproszczony język słowiański, łatwy jak matyce, podobnie zresztą jak w przypadku języka stworzonego przez esperanto, ale rozumiany przez około 400 milionów ludzi na świecie. Konečnego, oparty w pewnym stopniu na esperanto. Na bazie slovio   Dzięki temu jest on jednym z najpowszechniej rozumianych języków powstało kilka innych prób stworzenia kolejnych pansłowiańskich na świecie. Język z każdym dniem zyskuje nowych zwolenników, bo jest języków, których – nie oszukujmy się – nikt nigdy nie będzie używał, tak prosty, jak języki najprostsze pod względem budowy, a jednocześnie podobnie jak nikt nigdy szerzej nie używał żadnego z poprzednich może być używany w komunikacji przez 400 milionów osób. języków stworzonych w nadziei powstania pansłowiańskiej utopii.   Inaczej niż w naturalnych językach słowiańskich w slovio występują   Kto chce jednak, może się w tej intencji, czemu nie, pomodlić. I to, tylko podstawowe znaki alfabetu łacińskiego – można w nim pisać czemu nie, w slovio: na każdej klawiaturze, również amerykańskiej. Będziesz zaskoczony Nasx otec ktor es om nebes,   jak wielu ludzi cię rozumie, do jak wielu możesz się zwracać! Slovio Sviatju es tvoi imen, otworzy ci zupełnie nowy świat – dla ciebie, twojej firmy, twojej strony Tvoi krolenie pridib, internetowej, zysków, edukacji, przyjaźni i dla przyjemności. Slovio to Tvoi vola bu na Zemla takak om nebes, język wyboru dla nowoczesnego człowieka. Prosta i logiczna gramatyka, Darij nams nasx denju hleb, prosta wymowa przekładająca się na zapis, jeszcze prostsza przez komI uprostij nams nasx grehis, patybilność z językami europejskimi. Aktualny słownik slovio zawiera takak mi uprostime, około 60 tysięcy słów, nazw i wyrażeń. To więcej niż w niektórych tamktor grehijut proti nams, językach naturalnych. Wejdź do świata slovio! Ucz się slovio! I ne vestij nams v pokusenie,   Główny problem z esperanto polega na tym, że został stworzony ze no spasij nams ot zlo. zbyt wielu niepowiązanych ze sobą języków. Dlatego, kiedy mówi się A czym dokładnie jest slovio, dowiedzieć się można z jego opisu na w esperanto, rozumieją to tylko esperantyści. Slovio zaś, stworzony stronie internetowej slovio.com: ze ściśle powiązanych języków, może być używany na co dzień. Jeśli Sxto es Slovio? Slovio es novju mezxunarodju jazika ktor razumijut mówisz w slovio, zrozumie cię 400 milionów ludzi. Większość z nich cxtirsto milion ludis na celoju zemla. Slovio mozxete upotrebit dla nigdy nie słyszała o slovio, ale i tak będą cię rozumieć!✴✴ gvorenie so cxtirsto milion slavju ludis ot Praga do Vladivostok; ot Sankt Peterburg cxerez Varsxava do Varna; ot Sredzemju Morie i ot Severju Morie do Tihju Okean. Slovio imajt prostju, logikju gramatia i Slovio es idealju jazika dla dnesju ludis. Ucxijte Slovio tper! Slovio imajt uzx okol 60 tisicx slovis, imenis i virazxenies. To es plus slovis cxem neskolk „prirodju” jazikas! Ucxijte Slovio, ucxijte universalju slaviansk jazika tper! Iskame jazikaju nauknikis i perevoditelis ktor hotijut sotrudit s nams v tut ogromju proekt.

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 60 −

ha!art nr 48


rozdział 3    Wannabizm

Mersi, Mersi     Małgorzata Rejmer

Mersi, mersi małgorzata rejmer

Po śmierci na Zachodzie mercedesy idą do raju, który nazywa się Albania. „nie ma innych samochodów!” Po meczu piłki nożnej Albania–Serbia ludzie na ulicach Tirany wiwatowali, wyli i wyklinali Serbów na zmianę z Grekami – tłum, łopocząc czerwonymi flagami, zamieniał się w rzekę krwi wściekłej i rwącej. Byłam uwiedziona albańską energią. Robiąc zdjęcie, oparłam się o jakiś samochód i dopiero po chwili dostrzegłam, że był to czerwony mercedes. Przypomniało mi się, co powiedział mój kolega: „Zamiast serc Albańczycy mają pod żebrami mercedesy”.   Innym razem, w samym centrum miasta zobaczyłam zaparkowanego białego mercedesa. Do haka holowniczego przywiązano sznur, którego drugi koniec zaciskał się wokół nogi rosłego koguta. Kogut drobił w miejscu, kompletnie skołowany, i co jakiś czas potrząsał czerwonym grzebieniem, jakby nie był w stanie uwierzyć, co tu się dzieje. Wokół sunęły samochody, przemykali ludzie, miasto kipiało.

ha!art nr 48

Pierwszy raz przekroczyłam granicę z Albanią w czarnym mercedesie; mężczyzna z długą brodą zaproponował mi podwózkę, gdy stałam w deszczu przy przejściu granicznym. Okazało się, że był imamem, który studiował w Egipcie, a teraz prowadzi szkółkę religijną dla młodych w Elbasan. Przez całą drogę na różne sposoby wyrażał zdanie, że islam jest religią dobrych uczynków, a gdy zapytałam go, dlaczego wybrał mercedesa, odpowiedział: „Nie ma innych samochodów!”. samochód narodowy Ktoś mi kiedyś powiedział, że Albańczycy rodzą się w mercedesach. Na pewno wielu w nich umarło, bo – jak głoszą coraz mniej wiarygodne statystyki – połowa samochodów w Albanii to mercedesy. Rzęchy i nówki sztuki, zdezelowane i lśniące, czarne jak orzeł na fladze, czerwone jak flaga. Samochód narodowy, esencja albańskiej tożsamości. Wydawać by się mogło, że fiksacja na punkcie jednej marki samochodu

− 63 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej


rozdział 3    Wannabizm

Mersi, Mersi     Małgorzata Rejmer

jest irracjonalna, ale jak się okazuje, nie ma nic bardziej racjonalnego niż niemiecki mercedes na albańskiej drodze.   Albania to jeden z tych krajów, którego nie sposób zrozumieć, gdy nie zna się jego historii. Jeśli traficie tutaj, nie mając o niej bladego pojęcia, pomyślicie, że wizytujecie właśnie filię Marsa na planecie Ziemia. Tymczasem przestrzeń Albanii, eklektyczno-chaotyczna, czasami piękna, czasami kloaczna, odzwierciedla historyczny tumult, jaki szargał krajem przez cały xx wiek. W Albanii nie ma wielu śladów przeszłości – nic dziwnego, skoro kolejni politycy przepisywali, rewidowali i rugowali przeszłość z życia mieszkańców. W Albanii to, co nowe, wydaje się czasem niedokończone, a czasem postawione tylko po to, by jak najszybciej mogło się zawalić – i nawet to nie dziwi, gdy ma się w pamięci chaos lat dziewięćdziesiątych i szaleństwo nielegalnej, pospiesznie stawianej zabudowy, która dopiero teraz trafia pod lupę państwa. Wszechobecność mercedesów jest wypadkową albańskiej historii, romantyzmu, pragmatyzmu, kompleksów i pragnień i nie dziwię się wzruszeniom ramion, gdy znowu pada to głupie pytanie: „Skąd tu tyle mercedesów?”. niemieckie czołgi Przenieśmy się w lata siedemdziesiąte. Centrum Tirany to rozległy plac z szerokimi arteriami, które mogłyby zamienić się w czteropasmówki –

coraz częściej zdradzają mercedesy na rzecz bmw. To tak jakby patriotyzm i szacunek dla tradycji siłował się z potrzebą nowości i zmian”.   Herbi Shima, który pracuje jako taksówkarz, jeździ mercedesem, bo twierdzi, że dzięki temu ma więcej klientów i że dobrego taksówkarza poznaje się po marce samochodu. Na zdjęciu profilowym na Facebooku stoi obok swojego kremowego mercedesa. „Po pierwsze, to zwyczaj. Po drugie, to nawyk. Po trzecie, to obsesja. Żadna inna marka nie wzbudza takich emocji jak mercedesy. Mówimy: »Mersi, mersi« i jest w tym miłość. Kochamy mercedesy bardziej niż nasze kobiety! Dlaczego? Bo to Albania!”.   Po śmierci na Zachodzie mercedesy idą do raju, który nazywa się Albania. Nawet w Czarnogórze dominację ludności albańskiej można poznać po tym, że naraz w okolicach Ulcinja wyrastają przy drodze myjnie samochodowe, jedna obok drugiej. Takie myjnie to centra spotkań młodych mężczyzn na równi z kawiarniami. Chociaż zazwyczaj jest to infrastruktura plastikowego daszka, wiadra i szlaucha, dookoła obiektu zawsze stoją składane krzesełka, na których mężczyźni mogą spocząć, zapomnieć o trudach życia albo, wręcz przeciwnie, z trudem ubić interes.   Jak to możliwe, że w najbiedniejszym obok Bośni kraju Europy wszyscy jeżdżą mercedesami? „Używane są tanie, a dobre jak nowe. Ile lat by nie miały, pojeżdżą jeszcze drugie tyle” – tłumaczy Elion. „No raczej nikt sobie nie kupi samochodu za 40 tysięcy euro, tak?” – kwituje Herbi. „W latach dziewięćdziesiątych deal był prosty – albo się je kradło i wiadomo było, że kradzionym za granicę nie pojedziesz, albo były umowy z właścicielami samochodów w Europie Zachodniej: my grzecznie kradniemy i trochę smarujemy, a oni grzecznie dostają kasę od ubezpieczyciela i wszyscy są zadowoleni. Potem takie samochody sprzedaje się w Albanii za jedną czwartą wartości. A zresztą, teraz nas stać. Albania już jest silna, a zaraz będzie potęgą. Parę lat i przegonimy Grecję”. bryka de lux Marka mercedesów idealnie odpowiada albańskiej miłości do luksusu. Wystarczy przejść się ulicami tirańskiego Blokku, dzielnicy dawnych „czerwonych paszów”, by zobaczyć na własne oczy, że w wystrojach kawiarni i restauracji królują złoto, kryształowe żyrandole, meble à la Ludwik xvi i świecidełka. „Więc jeśli chcesz się popisać, a tutaj wszyscy chcą się przed wszystkimi popisywać, to mercedes jest idealny” – kwituje Fjorel. „Poza tym Albańczykom może się wydawać, że coś ich łączy z Niemcami, gdy tymczasem nie łączy ich nic”.   Albańczycy kochają Niemców – na początku lat dziewięćdziesiątych jeździli do Niemiec po części i robili tam biznesy i teraz pracownicy niemal wszystkich stacji benzynowych mówią po niemiecku. Ilekroć zatrzymy-

ale nic po nich nie jeździ. W całym kraju jest 2 tysiące samochodów, którymi jeżdżą tylko politycy i najwyżej postawieni urzędnicy. Kolega z Tirany opowiadał mi, że jako dziecko często bawił się na środku jezdni, bo nigdy nie przejeżdżały tamtędy samochody – a gdy już pojawiały się na horyzoncie, robiły niemałe wrażenie, bo dzieci dobrze wiedziały, że przejeżdża obok nich ktoś, kto należy do innego świata.   Albański dyktator nie życzył sobie, by jego podwładni mieli samochody. „Po pierwsze – tłumaczyła władza – Albanii na samochody nie stać. Po drugie, ich pojawienie się pogłębiłoby społeczne różnice”. A na dodatek mogłoby dać ludowi namiastkę niepotrzebnej wolności. Jeśli obywatele naprawdę uważali, że muszą gdzieś pojechać, zawsze mogli skorzystać ze zdezelowanych busów, do których i tak nie wszyscy się mieścili. Na przystankach kłębił się tłum, więc często to kierowca decydował, kogo zabierze w dalszą drogę – i zazwyczaj było to ledwie parę osób. Skoro pod koniec lat osiemdziesiątych w Albanii było nie więcej niż 7 tysięcy samochodów, trudno się dziwić, że aż do 1987 roku nie budowano nowych dróg. Te, które istniały, wystarczały rowerom, motocyklom, objuczonym osłom i wozom zaprzężonym w konie.   Ale gdy wreszcie w 1991 roku Albańczycy odzyskali wolność, okazało się, że jedyną marką samochodów, które wytrzymywały jazdę po wałam się z kolegą Niemcem na stacji, mogłam być pewna, że tankowanie asfaltowym sicie i piaszczystych wybojach, były mercedesy i to właśnie zajmie co najmniej pół godziny, bo pracownicy będą chcieli dowiedzieć tę markę sprowadzano do kraju w dziesiątkach tysięcy. „Niemieckie się od Patricka, co tam w Niemczech słychać, i przy okazji opowiedzieć czołgi!” – mówi Ilir, który sam jeździ starym volvo. „Wiedzieliśmy, że kawał niemieckiego życia. Moja koleżanka Meike Gutzweiler twierdzi, że to dobre samochody, bo jeździł nimi Hodża. Wiedzieliśmy, że mają od czternastu lat nigdy nie została zatrzymana przez policję. „Policjanci zawieszenie i silniki, które wytrzymują jazdę po naszych drogach. A na widzą moje niemieckie blachy i machają, a co bardziej gorliwi salutują. dodatek widzieliśmy, że są luksusowe i piękne. Po prostu jeździliśmy   Podobno jest nieoficjalny przykaz, by nigdy nie zatrzymywać niemieczołgami, które były piękne”. ckich samochodów, bo Niemcy to przyjaciele. Wiele razy ludzie okazywali zwyczaj, nawyk, obsesja mi serdeczność tylko z powodu narodowości. Jedyne czego Albańczycy Nawet dziś na drogach królują mercedesy, choć coraz więcej jest innych nie są w stanie pojąć, to tego, że jeżdżę oplem”. marek, a wśród młodych mężczyzn niemal równie popularne staje się bmw.   Mercedes to albańska historia i tradycja, to pamięć o przeszłości i iluzja   Na forach internetowych trwają dyskusje, które samochody są lepsze, przynależności do lepszego świata. „Spokojnie” – mówi Fjorel. „Kiedyś ale najczęściej polegają na wrzucaniu zdjęć i nadprodukcji wykrzykników. skończy się szał na mercedesy i wszystko się wyrówna. To będzie znak, że „Idzie nowe” – powiedział mi student Elion Mesaj, który wprawdzie nie pozbywamy się starych urazów z przeszłości i stajemy normalnym krajem”. ma samochodu, ale właśnie robi prawo jazdy. „Nawet albańscy mafiozi

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 64 −

ha!art nr 48


rozdział 3    Wannabizm

Imperializm dla ubogich marek wojnar

Ukraiński nacjonalizm to nie tylko ruch narodowo-wyzwoleńczy, to również – w marginalnym, ale jednak, stopniu – ukraińskie zapędy kolonialne. Tradycje imperialne budzą dziś co najwyżej uśmiech politowania, ale na Ukrainie były i są wciąż obecne. Kiedy pod koniec stycznia ważny działacz Prawego Sektora Andrij Ta- noczenia Narodowego-Ukraińskiej Narodowej Samoobrony (una-unso). rasenko udzielił „Rzeczpospolitej” wywiadu, w którym przekonywał, że   Zdaniem teoretyków tego ugrupowania geopolityczną misją Ukrainy jest stworzenie „przestrzeni wolności”, do której oprócz Ukrainy wchodziłaby Białoruś, kraje Zakaukazia, Naddniestrze, a także bliżej nieokreślone państwa „niezadowolone ze stanu rzeczy w świecie”. Zgromadziwszy wokół siebie taki blok, Ukraina miałaby przystąpić do utopijnej rywalizacji z Rosją o przynależne jej dziedzictwo Związku Sowieckiego. Jak bowiem z rozbrajającą szczerością przyznają ideolodzy una-unso, imperium sowieckie było „ich imperium”.   Jeśli postulaty una-unso wydają się utopijne, hasła najbardziej radykalnej części Prawego Sektora – Zgromadzenia Społeczno-Narodowego – to Himalaje absurdu. Według tej organizacji priorytetem „Wielkiej Ukrainy” jest stworzenie pod egidą Kijowa Konfederacji Środkowoeuropejskiej obejmującej tereny od gór Kaukazu po wybrzeża Morza Bałtyckiego na północy i Półwysep Bałkański na południu i zachodzie. Zapewniwszy sobie w ten sposób dominację na kontynencie europejskim, Ukraina umożliwi przyłączenie się do nich innym państwom zachodnim, wyzwalając je tym samym spod dyktatu demoliberalizmu i kapitału światowego. Kolejny krok ekspansji – przyłączenie Rosji. Ostatecznym zaś celem ukraińskiej polityki, co bez skrępowania przyznają autorzy programu, jest „dominacja światowa Ukrainy”. Obecnie dokument ten zniknął ze strony organizacji. Czyżby w związku z sukcesem medialnym lidera organizacji, Andrija Bileckiego (dowódcy pułku „Azow”), szykował się lifting założeń programowych?

„Niepodległa Ukraina” i zastąpić je „Wielką Ukrainą”. Obecnie postulaty te wyrażane są w formie bardziej umiarkowanej. W funkcjonującym programie Swobody Ukraina ma zostać potęgą nuklearną, ale już nie jako centrum Eurazji, lecz zaledwie Europy. w kleszczach mocarstwowej fantazji Myli się jednak ten, komu się wydaje, że to głównie działaczy Swobody ponoszą mocarstwowe fantazje. Organizacje tworzące Prawy Sektor w produkowaniu geopolitycznych absurdów wyprzedzają ugrupowanie Tiahnyboka o lata świetlne. Już Wszechukraińska Organizacja Tryzub im. Stepana Bandery bezpośrednio odwołuje się do starej koncepcji „ukraińskich ziem etnicznych” tworzących „Ukrainę soborową” sięgającą od Sanu do Donu. A trzeba pamiętać, że jest to i tak najbardziej umiarkowana spośród organizacji składających się na Prawy Sektor   Bardziej oryginalny charakter od pomysłów Tryzuba mają geopolityczne fantazje innej organizacji współtworzącej Prawy Sektor, Ukraińskiego Zjed-

Nawet jeśli, to ciężko uwierzyć, że i jej członkowie zrewidują swoje poglądy. podobni mimo woli Pomimo całej antyrosyjskiej i antysowieckiej retoryki ukraińscy nacjonaliści w wielu aspektach swojej działalności do złudzenia przypominają obiekty swojej nienawiści. Jeszcze w 2009 roku na łamach zbioru artykułów Strasti za Banderoju (pol. Emocje wokół Bandery) lwowski historyk Tarik Siril Amar ironicznie wskazywał na podobieństwa między pomnikami wodza nacjonalistów i wodza światowego proletariatu (czyli Bandery i Lenina). Zbieżności te wynikały ze specyficznej nacjonalistycznej polityki wobec pamięci tworzonej według starych sowieckich kanonów. Nie inaczej jest z ukraińskim imperializmem, który znaczną część swoich inspiracji zawdzięcza rosyjskiej myśli mocarstwowej. Na tym wszakże podobieństwa się kończą. Rosyjski imperializm jest doktryną niebezpieczną, a przy tym stosunkowo twórczą. Jego ukraińscy naśladowcy nie są ani szczególnie groźni, ani tym bardziej oryginalni.

ha!art nr 48

− 75 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Imperializm dla ubogich    Marek Wojnar

Polska powinna w przyszłości oddać Ukrainie Przemyśl i kilkanaście innych powiatów, w części środowisk opiniotwórczych podniósł się szum. Szybko jednak nadeszło dementi ze strony Prawego Sektora i o całej sprawie zapomniano. Szybki rzut oka w papiery organizacji współtworzących Prawy Sektor wystarczy, by znaleźć w marzeniach ukraińskich nacjonalistów wątki mocarstwowe i imperialne. geopolityczna „swoboda” ukrainy Przyglądając się postulatom i działaniom Swobody, najważniejszej nacjonalistycznej partii na Ukrainie, na pozór trudno dopatrywać się w nich apetytów mocarstwowych czy pretensji terytorialnych wobec sąsiadów. Można nawet odnieść wrażenie, iż lansowany przez Swobodę postulat osi bałtycko-czarnomorskiej stanowi recepcję koncepcji federacyjnych Józefa Piłsudskiego. Wrażenie to jednak jest zwodnicze – koncepcję współpracy z państwami Europy Środkowej i Wschodniej Swoboda zaczerpnęła nie od Piłsudskiego, lecz z powstałego w 1921 roku artykułu Podstawy Naszej Polityki Dmytra Doncowa. Sformułowane przez Doncowa wątki mocarstwowe wygładzono i dopasowano do aktualnych uwarunkowań politycznych. Aby się o tym przekonać, wystarczy wziąć do ręki program Social-Nacjonalnej Partii Ukrainy (dawna nazwa Swobody) z 1994 roku. W dokumencie tym możemy przeczytać, iż Ukraina stanowi „geopolityczne centrum Eurazji”. W związku z tym należy zrewidować przestarzałe hasło


rozdział 4    Mit(teleuropa)

Nieznośny ciężar czechofilstwa łukasz grzesiszczak

Wszyscy Polacy mieszkają w Częstochowie. Ojcowie swoim córkom nadają imię upamiętniające Najświętszą Panienkę, a synów nazywają po dziadkach, którzy zginęli na jakiejś wojnie. Największym i najpopularniejszym polskim pisarzem jest Jerzy Andrzejewski, a młodzi Polacy ubierają się dostojnie w stylu Małego Księcia. Polki są nudne, seks uprawiają po ślubie, zwykle podczas wyrabiania pierogów. Tyle ten opis ma wspólnego z dzisiejszą Polską, co opinie polskiego czechofila ze współczesnymi Czechami. który będzie pomagał mu weryfikować, w jakim stopniu spotykane osoby są czechofilami. Nie wiem, czy czechofile zdają sobie z tego sprawę, ale ich śmiertelni wrogowie przejęli kwestionariusz z prawidłowymi odpowiedziami. Wiadomo więc, że chcąc udać czechofila, należy twierdzić, iż największym pisarzem na świecie jest Bohumil Hrabal, najpiękniejszym miejscem na świecie jest Žižkov, a sami Czesi są fajni, bo są megawyluzowani. Warto też wierzyć, że w Czechach zgodne z prawem jest picie alkoholu w miejscu publicznym i palenie trawy w każdej kawiarni – nawet w tych, gdzie obowiązuje zakaz palenia tytoniu. Czechofil uważa, że czescy politycy są megafajni, choć nienawidzi dwóch z trzech ostatnich prezydentów: Václava Klausa i Miloša Zemana. O Václavie Havlu nie wypowiada się inaczej niż „pan Havel” i koniecznie jest bezkrytyczny w ocenie jego prezydentury. co powiedziałaby wam puszka kofoli, gdyby potrafiła mówić Są historie, które czechofil będzie opowiadał wam bez końca. Wśród nich jest ta o spotkaniu opozycjonistów na Śnieżce, gdzie Polacy mieli wódkę, ale Czesi nie zapomnieli o zagryzce; powie też o monecie o nominale pięciu koron, którą spokojnie można położyć na pianie dobrze nalanego związków z wyobrażonym przez Polaków krajem, który – niestety – nie czeskiego piwa. istnieje. Zresztą nawet gdyby istniał, to, podobnie jak w przypadku miesz-   No właśnie, piwo. Każdy czechofil zna się na nim wyśmienicie. Szanukańców Czech właściwych, miałby Polaków w dupie – a przynajmniej jący się czechofil absolutnie nie napije się żadnego polskiego świństwa. bylibyśmy dla niego obojętni. Polski fan czeskiej kultury za nic ma także badania, które pokazują, że ach jo i do łóżka konsumenci piwa zwykle kierują się marką, a nie jego smakiem. Prawdziwy Czechofile są trochę jak masoni i pierwsi chrześcijanie – trzymają się czechofil rozpozna smak czeskiego piwa nawet po trzech utopencach, razem i w swoim gronie uważają, że wszyscy, którzy nie podzielają dwóch smažákach i trzech setkach wódki. ich wiary, pragną ich fizycznego zniszczenia. Czechofile poznają się   Czechofile mają też swoje artykuły w gazetach i portalach internetowych. z daleka. Oporniki wpięte w klapę w ich przypadku zastępują koszul- Można je rozpoznać po tytułach w stylu: Kraj bez religii. Dlaczego Czesi ki z Krecikiem lub Franzem Kafką oraz dzielenie się na Facebooku są ateistami. Bajeczna Praga. Seksowny weekend dla Ciebie i niego. Nie zdjęciem przedstawiającym waniliową Kofolę. Namiętne „ach jo…” tylko Hrabal, Kundera i Zelenka. Co powiedziałaby wam puszka Kofoli, w przypadku par czechofilów zastępuje to, co w przypadku innych gdyby potrafiła mówić. par daje kilkuminutowy striptiz – jest czymś w rodzaju gry wstępnej   I nawet mój tekścik musiał mieć w tytule aluzję do Milana Kundery – i zapowiedzią pełnego spełnienia. inaczej żaden prawdziwy czechofil by go nawet nie zauważył.   Każdy czechofil tuż po wstąpieniu do klubu otrzymuje prosty formularz,

ha!art nr 48

− 105 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Nieznośny ciężar czechofilstwa    Łukasz Grzesiczak

Czechofilstwo to choroba przenoszona – prawdopodobnie – drogą płciową i podczas oglądania filmów Petra Zelenki. Działa jak narkotyk i kilka szybko wypitych setek wódki. Utrzymuje na wiecznym haju i euforii, które nijak mają się do rzeczywistości. czechofilstwolandia Czechofil swoich poglądów nie weryfikuje, zatem w żaden sposób z czechofilstwa wyleczyć się nie może. Jeśli fakty nie pokrywają się z tym, w co wierzy czechofil, to tylko gorzej dla faktów. Poglądy czechofila wzajemnie się nie wykluczają, jego myślenie nie podlega opdstawowym zasadom dwuwartościowej logiki i klasycznego rachunku zdań. Czechofil uważa, że każdy Czech jest tchórzem i Szwejkiem, co nie przeszkadza mu kultywować pamięci o bohaterskiej obronie Czechosłowacji przed wojskami Układu Warszawskiego w 1968 roku.   Czechofilstwo opanowało polskie media, blogosferę, dyskusje na Facebooku i w środkach publicznej komunikacji. Jest jedynym obowiązującym punktem widzenia na temat południowego sąsiada. Czechy są trochę jak Stany z piosenki T.Love – wszystko jest tam „naj”. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że Polska nie utrzymuje kontaktów politycznych, ekonomicznych, a przede wszystkim kulturalnych, z Czechofilstwolandią. Nie ma


rozdział 5    Wymyślone krainy

kinga raab

Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy. Przy tej mieści się szare osiedle chruszczowek, ale dziś przyjechał wielki dmuchany park rozrywki z cerkiewnymi kopułami i kompleksem dmuchanych basenów wypełnionych wodą. Uwieczniam ten moment na skrinszocie. Prt Scr or it doesn’t exist. władywostok Spuszczam się żółtym człowieczkiem na obwodnicę prosto pod koła nie wiem ilu samochodów. Wygląda mi to na dziesięciopasmówkę, ale mogę się mylić, bo nie ma pasów. Coś mi mówi, że nie zwiedzę miasta w trzy godziny. Jest wielopoziomowe jak parking podziemny albo gra logiczna. Jakaś laska idzie na bosaka. Nie pytam jej o drogę do centrum. Wcale nie dlatego, że nie ma aparatu mowy i jest zbiorem pikseli. Gdzie jest osiedle ludzkich spraw? Przenoszę żółtego człowieczka 500 metrów dalej.

„Ładnie tu” – myślę i oglądam widoczki z jakiegoś wysokiego punktu.   Miasto przypomina Los Santos. Na głównej skręcam w lewo, policejski zatrzymuje jakiś dziwny samochód z grzybem na dachu, klikam, klikam.   Mogłabym tu grać w gietea. Zaczyna padać. Przemieszczam się przez części miasta, których nie chce mi się wymieniać. Trafiam na drogę dzielącą jak przedziałek dwie jednostki osadnicze. To właściwie dwie drogi idące równolegle: asfaltowa i gruntowa, pośrodku krawężnik. Apartamentowce naprzeciwko gnijących chat. Rosjana100%.jpg.

Osiedla we Władywostoku nie różnią się od tych z sąsiednich miast. To bezpieczeństwo i komfort, którego potrzebujesz. Doskonała lokalizacja oraz wygodne rozwiązania komunikacyjne dla Ciebie i Twojej rodziny. Jestem na rewirze. Przez chwilę jest ze mną też grupa wulkanizatorów, z czego jeden na fotelu na kółkach. Zakład jest spory. To popularny w Rosji pomysł na biznes. Każde blokowisko ma tu swojego osiedlowego wulkanizatora. Idę na szlifa po zespole budynków z wielkiej szarej płyty zdobionej meandrem i dowiaduję się, że spółdzielnia mieszkaniowa nie próżnuje. Kwietniki kaskadowe, klomby z recyklingu, 100% handmade, diy, fair trade, moda zrównoważona. Zużyte ogumienie wytoczono z zakładu i przemianowano na donice. Opony pomalowano w jednym kolorze albo we wzorki. Wytyczają alejki, odgradzają place. Im wyżej postawione osiedle, tym więcej botoksu dostaje. Na horyzoncie różowe kosze na śmieci i balustrady muśnięte czerwoną, białą i niebieską farbą.

Udaję się w podróż na zachód. Drogę przecinają rury ciepłownicze, tworząc fatamorganę mety, łuku tryumfalnego albo Nowej Huty. Wzdycham, że „jak w domu”. Żółty człowieczek zostaje w miejscowości Progress.   Obiadokolacja, nocleg.   Klikam. Mijam nieużytki, odłogi, diaspory chwastów, luksusowe samochody terenowe, Hugo-Badera w łaziku. irkuck Obchód rozpoczynam w 130 kwartale, czyli w specjalnie stworzonej strefie zabytków, gdzie zachowano i odrestaurowano historyczną drewnianą zabudowę. Kręcę się trochę po dzielni, ale moja noga więcej tu nie postanie. Potiomkinowska wioska w środku miasta. Za czysto tu i śmierdzi celowością. Uwaga! Turysta z Europy chętnie pozna absurdalne, śmieszne, smutne, brzydkie zakątki Rosji, zrobi im zdjęcie i uczciwie doniesie, że to nie kraj, tylko stan umysłu, oraz że co dzieje się w Rosji, niech zostanie w Rosji.

ha!art nr 48

− 135 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

Symulując lokację: Rosja     Kinga Raab

Symulując lokację: Rosja


Symulując lokację: Rosja     Kinga Raab

rozdział 5    Wymyślone krainy

Nawierzchnia jest równa, ale jeśli w ogóle gdzieś zmierzam, to robię to opłotkami, przez place zabaw dla niegrzecznych dzieci. Stalowa konstrukcja wymarłego mamuta z trąbą-zjeżdżalnią celującą w habździe albo zjeżdżalnia prosto na drzewo czy ulicę – to popularne narzędzia tortur w tej okolicy, akceptowalne w kontekście testowania bólu od małego. Bardzo ważny jest też kontakt ze sztuką site-specific. W tym celu powstały rzeźby ready-made oraz instalacje w przestrzeni publicznej wykonane z kolorowych rurek albo kompozycje z materiałów budowlanych. Albo ich dekompozycje. Otwarte studzienki kanalizacyjne są bazą. Przemierzam okolicę. Biednale trwa.   Mam wrażenie, że nigdzie nie wyjechałam.   Nie wiem, gdzie jestem, ale za rogiem spotykam pacana w przykucu z czarną reklamówką. Kucamy chwilę razem, on przed cerkwią, ja przed

krasnojarsk Przedmieście dostarcza przystanków, których nie powstydziłaby się Kopenhaga. Przed nami kompleks obiektów o obłej, spłaszczonej formie w kolorze niebieskim. Przystanek + toi toi to skandynawska prostota, która nie przemawia do pasażerów, bo czekają na marszrutkę poza obiektem w odstępach od siebie tak równych, w jakich sadzą ziemniaki. Na miejscu dojenie kwasu chlebowego z beczkowozu.   Jest sobota. Pod klatką schodową czeka limuzyna ze złotymi obrączkami na dachu. Wsiądą do niej Jura&Larisa. Kamerzysta pokazuje, że nie zmieścimy się na wewnętrznej. Transport do centrum zajmuje godzinę.   Na ulicy Weinbauma rozglądam się już nie tylko na boki, bo pojawia się pierwsza tendencja wertykalna w architekturze, czyli lokalny Big Ben. W jego cieniu Hotel Europa, dom handlowy Eurazja przypominający

kompem. Jednoczymy się w przykucu. Google nas jednoczy. Google nas spaja. Google jest spoiwem naszej słowiańskości. Nogi wchodzą mi do dupy. Kwateruję się w kuchni. Suchy prowiant. Bezrefleksyjne klikanie w przypadkowe punkty na mapie miasta.   Klikam drogą gruntową. Co dwa kliknięcia mijam kursującego gdzieś chłopa. Wysokość słońca nad horyzontem wskazuje poranek. Docieram do sklepu spożywczego Sukces. Tam spotykam pierwszą zmianę karierowiczów badających wytrzymałość ławki. Uśmiech, Szczęście, Wygrana, Zwycięstwo, Marzenie, Wszystko będzie ok, Prosiaczek, Piąteczek. Nazwy lokalnych sklepów spożywczych wyrażają ludzkie dążenia i zapisane są Pepsi fontem. Sowiecka. Ulic o tej nazwie jest w Rosji 12 tysięcy. Przy tej mieści się szare osiedle chruszczowek, ale dziś przyjechał wielki dmuchany park rozrywki z cerkiewnymi kopułami i kompleksem dmuchanych basenów wypełnionych wodą. Uwieczniam ten moment na skrinszocie. Prt Scr or it doesn’t exist.

kurę trzymającą w dziobie bombę zegarową (Dugin byłby dumny). Jest 26 stopni Celsjusza. Na dachu Pałacu Westminsterskiego stoi zgaszony neon. Łażę tam i z powrotem, zoomuję, próbując dojrzeć napis od każdej dupy strony, ale zasłaniają go krzaki albo razi mnie słońce, a jeśli wrócę tu po południu, to i tak będzie południe. Rozwiązanie podaje zdjęcie sferyczne miejsca wykonane po zmroku i z brokatową posypką. „Krasnojarsk Miasto Odznaczone”. Patrzę na konstrukcję mostu, pod którym stoję. Anuluję swój pobyt w tym miejscu.   Wzdłuż Jeniseju rozciąga się promenada i znów chruszczowki. Na balkonach wiszą banery: „POKOJE DO WYNAJĘCIA”, „SAUNA”, „SPRZEDAM CHATĘ”, „POZDROWIENIA DLA REKTORA DROZDOWA! Z OKAZJI NOWEGO ROKU AKADEMICKIEGO!”. Nudzi mi się. Próbuję wejść do bramy, czasem to się udaje, tym razem jednak odbijam się od niewidzialnej ściany. Idę na spacer wzdłuż Jeniseju, tak jak robią to ludzie na wakacjach. Mikrofalówka wybija czas biwaku.

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej

− 136 −

ha!art nr 48


rozdział 5    Wymyślone krainy

jekaterynburg, bieriozowskij Włączam się do ruchu. To samo robią ciężarówki. Obok mnie podskakuje chłop bez nogi. To mój paputczik. Ślepy los drogi życia nam splótł, jak śpiewa Maxel. Ciśniemy razem pod prąd. Skrzyżowanie, skręcam w lewo pomimo zakazu. Tak wypadło, bo wcześniej skręcałam w prawo. Na street view nie trzeba mieć prawka, czekać na zielone ani stać w korkach. Turystyka ekonomiczna. Doiwo to moje paliwo.   Jekaterynburg to ławki rosyjskich raperów i trzepaki ich fanek. Urodził się tu też Borys Jelcyn i został zamordowany car Mikołaj ii wraz z rodziną.   Znajduje się tu pomnik klawiatury qwerty i można na nim siedzieć. Niestety skradziono klawisze f1, f2, f3, y oraz klawisz Windows. Przybyłam tu, by odbyć pielgrzymkę śladami rapera ak47, który żyje i tworzy.

ha!art nr 48

W planie wycieczka w rodzinne strony do miasteczka satelickiego Bieriozowskij, przed dom kultury Sowriemiennik i klub nocny Base, gdzie dorastał, stawał się człowiekiem i artystą.   Mapa wolno się ładuje, podobnie jak zdjęcia, mieszkańcy nie wyglądają, bo zamazano im twarze jak należy. Robię sobie herbatę. Do Parku Zwycięstwa prowadzą dwa wejścia. Przed jednym z nich stoi czołg, przed drugim fragment Panteonu i autokar z napisem na szybie: „uj364ny”.   Miasteczko składa się z zabudowy niskiej i wysokiej, zamieszkałej i nigdy nieukończonej. Jest tu sporo opuszczonych budynków, do których nie mogę wejść, ale znam je z teledysków. Stoję chwilę pod oknem, w którym on rymował. Dalej dziś nie idę. Jem kremówkę.

− 137 −

kelet. fantomy europy środkowo-wschodniej




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.