Ha!art 53 1/2016: Numer specjalny postsekularny

Page 1




postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Jan Bińczycki

Schadenfronde

10


Schadenfronde  Jan Bińczycki

Postanowiłem podzielić się doświadczeniami lekturowymi z kategorii guilty pleasure: moją znajomością z różnymi wcieleniami „Frondy”. A zarazem wyzwolić z tego uczucia i spróbować wyciągnąć z niego pożytek bardziej istotny niż podszytą antyestablishmentowym hejtem prywatną przyjemność.

sądy o społeczeństwie obywatelskim, gospodarce i liberalnym centrum. Dookoła mnie lewicowość zmieniała się w coś oczywistego, w najlepszym wypadku część dyskursu akademickiego (choć muszę podkreślić, że uroki nowoczesnej humanistyki poznawaliśmy bez propagandy, którą wietrzą wszędzie tropiciele „ideologii gender”), a w najgorszym w okrągły znaczek wpinany w klapę modnej kurtki na okoliczność marszu równości, mądrej pogadanki lub wypadu do klubów na Kazimierzu. W tym wieku raczej szuka się nie politycznej reprezentacji swoich żywotnych interesów, a pola do ekspresji i zaznaczenia odrębności. Tak było w moim wypadku. Młody byłem i głodny ekstremów. W taniej książce pomiędzy Gołębnikiem i Arsenałem na Grodzkiej leżały opasłe tomy „Frondy”. Format i makieta bardzo podobne do „Lewą Nogą” lub „Rewolucji”, które czytałem wcześniej. Za to w środku! Same miody! Trupie czaszki, ataki na „dyżurne autorytety moralne”, antykonsumpcjonizm, przaśne żarty, teorie półspiskowe, wycieczki w niebezpieczne rejony myśli politycznej i kultury. Strategia starego „brulionu”, poetyka punkowych zinów, kontrkulturowa treść w radykalnej, trudno przyswajalnej formie. To były czasy, gdy konserwatywny backlash występował w atrakcyjnym kostiumie. Do kompletu z nowymi lekturami dostałem od losu forum Conservative Punk, płytę Uwagi Józefa Baki składu Budzy i Trupia Czaszka, nagrywki Grzegorza „Schmaltza” Marteckiego (propagowane przez frondystów) i trochę innych ciekawostek. W tamtej „Frondzie” były teksty o księdzu Bace, Limonowie i narodowych bolszewikach, piłkarskie sentymenty Wojciecha Wencla i jego wiersze, sporo wywrotowych artykułów historycznych. Wśród autorów między

11

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

W tym numerze „Ha!artu” publikujemy wywiad z Mateuszem Matyszkowiczem, byłym naczelnym „Frondy LUX”, dziś dyrektorem TVP Kultura. Rozmowa dotyczy wyzwań stojących przed mediami publicznymi, troski o dostęp do kultury i dyskusji ponad błahymi podziałami. Wyznania pokątnego fana „Frondy” w jej wcześniejszych wcieleniach i coraz bardziej śmiałego obserwatora obecnych poczynań należy traktować jak osobne zagadnienie. Warto wspomnieć o kontrkulturowym potencjale tego pisma w numerze poświęconym religii. I zmierzyć się z dawnymi emocjami. Przepraszam za osobisty ton i dłużyzny. Nie wzięły się z egocentryzmu, ale konieczności przedstawienia studium przypadku. „Fronda” to moja pokątna czytelnicza przyjemność z czasów studenckich. W skrócie – byłem tym tak zwanym lewakiem od lat niemal pacholęcych, bo i co innego można robić będąc nastolatkiem w mieście kościołów, w którym pełno bigotów, zadowolonych, sytych konserwatystów i nigdy niewywietrzonej dulszczyzny. Poszedłem na studia, tam z zestawu lektur wyłaniał się obraz świata mniej więcej odpowiadający moim młodzieńczym intuicjom. To mnie niepokoiło, bo nie przywykłem do tego, że w procesie edukacji można wprost otrzymywać wiedzę odpowiadającą temu, co dzieje się za oknem, za rogiem, co wynika z doświadczeń życiowych. Na dodatek co poniektóre koleżanki, które wstąpiły ze mną na pierwszy rok, przyjechawszy z niemal całej Polski, po dwóch–trzech semestrach zrzucały pielgrzymie swetry i oazowe krzyże animatorskie, szybko przeskakiwały w pierwszy szereg marszów równości, mówiły językiem nowoczesnej „lewicy kulturowej”, ścigały się w postępowości. Koledzy z kolei dzierżyli pod pachą poważne gazety i wygłaszali dojrzałe, światłe


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Jan Bińczycki  Schadenfronde

innymi Jarosław Tomasiewicz i Remigiusz Okraska, których teksty można było przeczytać także w anarchistycznym „Innym Świecie” i innych bezdebitowych wydawnictwach. Dałem się uwieść. Mniej więcej do końca studiów zbierałem każdy numer kwartalnika i ich książki z wyprzedaży, szokowałem otoczenie (chciałem w to wierzyć) tym na nowo odkrytym nonkonformizmem. O ile, pomimo nieśmiałych prób, nie wróciłem na łono kościoła ani nie pokochałem braci Kaczyńskich budujących właśnie swoją IV RP, to przez jakieś trzy lata chłonąłem ten osobliwy katolicyzm w estetyce punk. Zresztą na zmianę z neopogaństwem ze szkoły Szukalskiego, bo nie mogłem się zdecydować, która frakcja ma bardziej atrakcyjny pomysł na radykalizm. I nawet jeśli po latach mogę uznać to za kaprysy manierycznego panicza, efekt młodzieńczej ignorancji i podatności na ekstrema, to chyba się nie wstydzę. Jeśli już – to za cytowanie homofobicznych artykułów i błędne rozpoznanie własnego interesu politycznego. Przeszło mi, jak skończyłem studia i zderzyłem się z rynkiem pracy, nowym, mocno uładzonym wcieleniem bigoterii oraz wszystkimi innymi przykrymi aspektami losu młodego Polaka. Teraz mam trzydzieści parę lat, problemy przeciętnego inteligenta pracującego, zakola i znów jestem tym tak zwanym lewakiem. Już bez młodzieńczej minoderii, wzdychania do piękna idei i marzeń o śmierci na barykadzie. Po prostu wybrałem najbardziej spójną, solidną i efektywną ze wszystkich ofert ideologicznych. Ale okazało się, że rzesza o parę lat młodszych koleżanek i kolegów też dała się uwieść. Tyle że teraz na masową skalę i w miksie z rojeniami o wielkiej Polsce, smoleńskich brzozach, „szabelkach i konikach, o uła-

nudę zastąpiła nacjonalistyczna przemoc. Redaktorów starej „Frondy” trudno wiązać z tymi zmianami. Intelektualna prowokacja jest działaniem zbyt ulotnym, by jej efektów szukać w pączkującym z dnia na dzień polskim wariancie opriczniny. Przez kilka lat środowisko skupione wokół kwartalnika przeszło rozmaite przeobrażenia i przegrupowania. Dokonała się wymiana pokoleniowa, kilkukrotne zmiany naczelnych. Dokonała się nawet swoista fronda we „Frondzie” – część publicystów postanowiła założyć neomesjanistyczne pismo „40 i 4”. Potem wyodrębnił się portal internetowy, który od 2014 jest niezależnym bytem. I dobrze, bo pod wodzą Tomasza Terlikowskiego całkowicie zmienił profil – z uzupełniania przekazu pisma dla inteligencji katolickiej na źródło sensacji dla najgłupszych bigotów. Pojawił się „Miesięcznik Fronda” – kierowany przez Grzegorza Górnego (jednego z założycieli kwartalnika) magazyn o charakterze niemal lifestyle’owym. Trudno mi podłapać tę melodię, ale też pastwić się nad tym tytułem, bo nie zawiera specjalnie przykrych treści. Za to okręt flagowy przekształcił się we „Frondę LUX” – pismo zogniskowane wokół spraw kultury – łączące dawny „katolicki coolhunting” i zaczepność z treściami interesującymi nie tylko dla konserwatystów. Ważne, by nie mylić tych wszystkich mediów i umieć oddzielić drukowane ziarno od portalowych plew. Gdy przychodzi mi podsumować to zmienne i wielowątkowe zjawisko, muszę przyznać, że lektura „Frondy” bardziej skłaniała mnie do dialogu i otwartości na kulturę katolicką niż bardziej umiarkowane i wysublimowane tytuły. Dlatego, że każdy z opasłych tomów „Frondy” przeczy stereotypowi na temat młodych katolików, wedle którego stanowią grupę grających na gitarach oazowe piosenki stulejarzy i eskapistów nieradzących sobie ze współczesnością. Ubieranie spraw wiary w punkowy mundurek na pierwszy rzut oka wydaje się pomysłem równie czerstwym jak tak zwany rock chrześcijański z odnóżami w rodzaju „spirit-filled hardcore”. Przy kolejnym okazuje się, że to okazja do przebadania potencjału katolickiej ortodoksji jako oręża przeciwko rządzącemu bogatszą częścią świata konsumeryzmowi i kulturze łatwej przyjemności. Przyjemnie wiedzieć, że członkowie obcych plemion dostrzegają podobne problemy. Jeśli trzeba pogodzić się z istnieniem „wojującego katolicyzmu” to dobrze, by zawierał on w sobie potencjał buntu.

nach, buzdyganach, batonikach”, jak śpiewał wieszcz Tymański na płycie P.O.L.O.V.I.R.U.S.. Najczęściej w o wiele słabszym wydaniu. Odchorowujący młodzieńczy konserwatyzm AD 2016 mają do dyspozycji popkulturowe klisze, sportowe ubiory z ograniczonym zestawem opcji (na jakiej części garderoby nie nadrukowano jeszcze husarza?) i pokorne potakiwanie brzuchatym celebrytom lumpenkonserwatyzmu. Tylko nie wiem, kto dziś chciałby szukać takich podniet z podobnych do mnie powodów. Proporcje w dostępie do mediów niemal zupełnie się odwróciły, a na tematy światopoglądowe coraz trudniej się przegadywać. Na ulicach politpoprawną

12


Antoni Grześczyk

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Z dziejów ludowej herezji – Polski Narodowy Kościół Katolicki Gdy czytelniczka z drugiej dekady XXI wieku zetknie się po raz pierwszy z nazwą „Polski Narodowy Kościół Katolicki”, prawdopodobnie będzie podejrzewać, że instytucja ta jest karykaturalnym, sarmacko-kontrreformacyjnym wybrykiem rodzimej konserwy, który (jak niestety wiele wybryków tejże) przybrał formę instytucjonalną. Potencjalnie czytelniczka będzie domyślać się, że PNKK to hierarchiczna struktura, która czyni z Jezusa kwiatek do kożuszka własnego neoplemiennego samozadowolenia pomieszanego z lękiem przed nowoczesnym światem. Nic bardziej mylnego. Geneza Kościoła ma charakter ludowy i demokratyczny. Ta rodzima polska herezja nie narodziła się wśród postszlacheckiej inteligencji (i też nigdy nie była dla niej atrakcyjna), zachowała stricte ludowy, chłopsko-robotniczy i antyklerykalny charakter. Była w ostrym konflikcie z arcykonserwatywnymi postanowieniami Soboru Watykańskiego I. Przyczyny popularności Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego to przede wszystkim odrębność kleru, trzymającego z ziemiaństwem i warstwami posiadającymi, oraz rodzenie się obywatelskiej świadomości chłopstwa. To zapomniane, świadome (wbrew wszelkiej maści ludoi oikofobicznym Lederom i Bielik-Robsonom) wejście polskiego chłopa i robotnicy w nowoczesność. Historia PNKK to także dowód na to, że wbrew fantazjom przesiadujących na placu Zbawiciela poklepywaczy ludu po plecach spod znaku „Frondy LUX”, lud ów nie jest

samoistnie i esencjonalnie „konserwatywny” ani tym bardziej „wierny Rzymowi”. Z drugiej strony – etyczny radykalizm i brak skłonności do przeceniania roli rytuału w tej ludowej schizmie to zadra dla liberalnych inteligentów narzekających na „pogańską” czy „zredukowaną do obrzędu” religijność „ciemnego ludu”. Było to jedyne w swoim rodzaju połączenie wzorowanego na gminach protestanckich prezbiteriańskiego, demokratycznego ustroju kościelnego z tradycyjnie katolicką i polską pobożnością. AMERYKAŃSKIE ŹRÓDŁA Za początek istnienia PNKK uznaje się rok 1897. Wtedy to powstała pierwsza parafia w Scranton (Pensylwania), wybudowana siłami społecznymi w błyskawicznym okresie dwóch lat. Jej założycielem był ksiądz (późniejszy biskup) Franciszek Hodur. Pochodzący z okolic Jaworzna Hodur wyższe seminarium duchowne kończył w Krakowie, gdzie ze względu na osadzenie w proletariackim środowisku oraz socjalistyczne sympatie odmówiono mu, ku jego ogromnemu rozczarowaniu, wyższych święceń kapłańskich. Po emigracji Ho-

34


Antoni Grześczyk  Z dziejów ludowej herezji — Polski Narodowy Kościół Katolicki

W pierwszych latach XX wieku następuje radykalizacja społeczna PNKK, a ugodowi dotychczas hodurowcy zmieniają znacznie język stosowany wobec Rzymu: „Infuła jest dla nas symbolem tyranii, przewrotności, a pastorał przypomina bat ekonoma i nahajkę kozacką. Więc precz z infułami, precz z pastorałami” – piszą w jednym z pierwszych kościelnych dokumentów. Od początku podkreślana jest ludowość wspólnoty, a już w roku 1904 przyjęto demokratyczne zasady wyboru księży oraz „ludowe” posiadanie dóbr parafialnych. W roku 1902 Kościół liczył 80 tysięcy wyznawców i posiadał 25 budynków sakralnych i tyleż szkół. Hodur w swojej doktrynie odwoływał się do demokratycznego charakteru pierwszych zborów chrześcijańskich i wykazywał brak historycznego i teologicz-

wsze zaczynali od próby reformistycznej przemiany kościoła. W roku 1898 wyrusza do Rzymu z postulatami polskich katolików z Pensylwanii. Znajdowały się wśród nich nominacja polskiego biskupa w Ameryce, zachowanie tytułu własności parafii przez polskie komitety parafialne oraz wprowadzenie samorządu w katolickich parafiach w USA. Petycja miała charakter łagodnej prośby, podkreślano w niej, że nie godzi ona w żaden sposób w dogmaty „św. Rzymskokatolickiego Kościoła”, a polscy wierni poddają się „z całym zaufaniem kierownictwu św. Matki Kościoła”. Rzym wystosował jednak odpowiedź w zupełnie innym tonie: „Stolica Święta nie będzie ustanawiała osobnych praw ani osobnych biskupów dla garści katolików polskiego pochodzenia, skazanej na niezawodne wynarodowienie pośród kulturalnego i bogatego otoczenia”. Sam Hodur został zaraz potem ekskomunikowany. Mimo późniejszych nieśmiałych prób porozumienia z Rzymem Hodur i związani z nim polscy katolicy w końcu rezygnują z szukania ugody. W roku 1900 następuje ostateczne zerwanie z papiestwem. Jak mówił Hodur na zgromadzeniu scrantońskiej rady parafialnej: „Spróbowałem wszystkich instancji, pukaliśmy wszędzie, żeby nie powiedziano, że w zapamiętaniu ciągniemy lud polski do rewolucji (…), ale nam wszędzie powiedziano: Polacy muszą się stosować do praw istniejących”. Zaczyna wtedy także starania o uzyskanie święceń kapłańskich z rąk kościołów starokatolickich Unii Utrechckiej1.

nego uzasadnienia dla absolutnej władzy papieża. Krytyka Rzymu Hodura i jego zwolenników najbliższa była ludowemu nurtowi szesnastowiecznej reformacji. Papiestwo widziano jako źródło zepsucia, arystokratycznej dekadencji i typowo ziemskich ambicji, „dziedzictwa epoki konstantyńskiej” w postaci chęci (niekoniecznie duchowego) panowania nad światem. Według Bożeny Domagały możemy zwrócić uwagę na dwie główne inspiracje w poglądach Hodura: pierwsza to reformacja (szczególnie w wersji luterańskiej), kładąca nacisk na bezpośrednią relację człowieka z Bogiem bez wykorzystania ziemskich pośredników, druga zaś to dziewiętnastowieczny modernizm katolicki, otwarcie się postępowych myślicieli na światopogląd naukowy i postrzeganie religii jako indywidualnego wyboru człowieka, a nie części wszechogarniającej (metafizycznie czy instytucjonalnie) struktury. W tym sensie, wbrew współczesnym prawicowym fantazjom, „odwieczna religijność polskiego ludu” wcale nie musi stać po stronie naturalistycznej metafizyki Aten czy legalistyczno-hierarchicznej obsesji Rzymu, a śmiało może opowiedzieć się po stronie fideistycznej Jerozolimy i jej eschatologii. Mistyczne doświadczenie religijne jest w nauczaniu Kościoła niemal nieobecne, zamiast tego ogromny nacisk kładziony jest na ziemską etykę i „cnoty naturalne”. Nie oznacza to rzecz jasna niewiary w osobowego Boga, a jedynie eksponowanie pomijanych w dominującej wersji katolicyzmu wątków chrześcijaństwa. Według autora kanonicznej publikacji Kultura religijna wiejskiego ludu polskiego Czarnowskiego

35

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

dur (posiadający niższe święcenia) stał się cenionym duszpasterzem Polaków w Pensylwanii. Problemem pozostawała dominacja niemieckiego i irlandzkiego kleru w strukturach tamtejszego Kościoła rzymskokatolickiego i jej nieprzystawalność do społecznych potrzeb amerykańskiej Polonii, a także całkowity brak zrozumienia Watykanu dla potrzeb poszczególnych grup ludności w USA. Słabo znający angielski Polacy często po prostu nie rozumieli kazań czy pieśni, tym bardziej nie byli w stanie porozumieć się z irlandzkim kapłanem podczas spowiedzi. Hodur długo wierzył, że uda mu się przeprowadzić odpowiednie reformy pozostając w strukturach Kościoła Rzymu. Nie różnił się w tym zresztą od zdecydowanej większości innych schizmatyków (z Lutrem na czele), którzy niemal za-


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Z dziejów ludowej herezji — Polski Narodowy Kościół Katolicki  Antoni Grześczyk

wątki społeczno-bytowe zawsze były dla katolicyzmu wiejskiego ważniejsze niż kwestie teologiczne czy forma sprawowania liturgii. Typową cechą wiejskiej religijności polskiej jest też teistyczny antyklerykalizm – wzięcie katolicyzmu za „swój”, ale z odrzuceniem hierarchicznej roli kapłanów, których postrzegano jako trzymających z – w warunkach krajowych – ziemiaństwem i dworem, czy – w warunkach amerykańskich – lepiej uposażonymi ekonomicznie i kulturowo grupami katolików niemieckich i irlandzkich. W roku 1904 odbył się pierwszy kongres PNKK. Zjednoczono wówczas (nieformalnie współpracujące już przedtem) główne ośrodki polskich katolików – Chicago, Buffalo i Scranton w jeden organizm kościelny. Warto zatrzymać się nad kilkoma punktami radykalnie

Narodowy kościół nie uznaje wieczystego piekła ani materialnego czyśćca, kontrolowanego rzekomo przez papieża i jego księży. Uważa naukę papieską o tych dwu religijnych przedmiotach za największe bluźnierstwo przeciw Bogu, przyczynę świętokradztwa oraz ogłupiania ludzi. Nie trzeba chyba tu nadmieniać, że było to niemalże powtórzenie liczących wtedy już cztery wieki słów Lutra. Poza tym pierwszy synod przywrócił „spowiedź powszechną […] by podnieść godność świeckiego człowieka wobec Boga”. Najbardziej jednak radykalnym stwierdzeniem synodalnych dokumentów wydaje się zawarte w nich sformułowanie „Głoszenie i słuchanie słowa bożego jest sakramentem”. W Stanach Zjednoczonych PNKK działa nieprzerwanie do dziś. Brał udział w ruchu ekumenicznym – w 1948

odróżniającymi PNKK od Kościoła Rzymu. Ustalono na przykład społeczną kontrolę pensji księży – bazowo miała się ona równać „pensji średniego robotnika”, a w sytuacjach zapaści finansowej parafii miała być odpowiednio modyfikowana. Uznano wspólną – niczym wśród gmin opisywanych w Dziejach Apostolskich – własność „obiektów sakralnych, hal, sierocińców, szkół itp.”. Wprowadzono, na wzór protestancki, całkowitą wybieralność urzędów kościelnych. Zapisano także obowiązek darmowego udzielania wszelkich sakramentów przez kapłanów. Dokumenty pierwszego synodu uznawały także dorobek współczesnej nauki (w tym teorii ewolucji) za prawdziwy, a wiarę za rodzaj „wewnętrznej potrzeby i sentymentu”, niż coś, czego można dowieść racjonalnie. Przypomnijmy, że stało się to w czasie, kiedy uniwersytecki modernizm katolicki powoli się rodził, a Sobór Watykański drugi miał nadejść dopiero za sześćdziesiąt lat. W dokumentach synodu znalazło się stwierdzenie o „równych prawach świeckich i duchownych członków kościoła”. Podkreślona została waga wprowadzenia języka narodowego w obrzędowości: Rzymski kościół imperialistyczny narzuca martwy język starych Latynów, praojców założycieli rzymskiego Kościoła, całemu światu i chce aby się wszyscy chrześcijanie jednoczyli z Bogiem za pomocą tego pogrobowego języka. Dzieje się to wbrew intencjom Boga, Jezusa Chrystusa i zdrowego rozsądku. Ostrego języka nie szczędzono także wobec najbardziej chyba kontrowersyjnego katolickiego dogmatu:

nawiązał interkomunię z kościołami prezbiteriańskim2 i anglikańskim. MISJE W POLSCE I ROZWÓJ PNKK W KRAJU Choć geneza PNKK dokonała się po drugiej stronie Atlantyku, od początków swojego istnienia wspólnota prowadziła akcję ewangelizacyjną w Polsce (w tym celu dwukrotnie przyjeżdżał do Polski przed rokiem 1918 jeszcze sam Hodur). Sytuacja społeczna w świeżo niepodległej Polsce stanowiła idealny grunt pod rozwój ludowej herezji, takiej jak PNKK, a właściwy początek ewangelizacji w kraju to pierwsza połowa lat dwudziestych. Druga Rzeczpospolita to przede wszystkim drastyczne nierówności społeczne oraz regionalne. Odrodzona Polska to także powierzchowna industrializacja i połowiczne wejście w nowoczesność (dokonane w czasie zaborów) i jednoczesna fatalna sytuacja mas chłopskich, stanowiąca jeszcze spadek po barbarzyńskiej formacji sarmackiej. To powierzchowne reformy społeczne, analfabetyzm, reforma rolna zatrzymana w połowie drogi. Także Kościół katolicki przeżywał szczególnie zły okres – przywrócone przez kongres wiedeński Państwo Kościelne pozostawało wierne reakcji przez półtora wieku, aż do Soboru Watykańskiego II. Sobór Watykański I (1869–1870) – prawdopodobnie najbardziej niedorzeczny w dziejach Kościoła rzymskiego – to ostateczne usankcjonowanie całkowitej nieomylności papieża. Motywowane strachem przed przemieniającą świat nowoczesnością papiestwo brnie w odmęty zupełnego odłączenia się od palących sporów epoki,

36


Antoni Grześczyk  Z dziejów ludowej herezji — Polski Narodowy Kościół Katolicki

bardzo podobne intuicje. Ambitny i energiczny, będąc kapłanem w wiejskich parafiach Małopolski, jeździ na wykłady z filozofii i historii literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego rozbrat z Rzymem staje się kwestią przesądzoną, kiedy – nie mając jeszcze trzydziestu lat – bez zgody hierarchów wydaje dwie broszury: Syna człowieczego oraz bardziej radykalną O kościele demokratycznym. W drugiej z nich, choć podkreśla „monarchiczny ustrój kościoła, którego głową jest Chrystus”, proponuje, by jednak w ziemskiej praktyce funkcjonowała w nim w zasadzie pełna demokracja, uwzględniająca również osoby świeckie. Pisze: Wobec nowego ukształtowania się stosunków politycznych w Europie, opartych na zasadach szeroko pojętego demokratyzmu, uważamy zmianę ustroju Kościoła katolickiego,

policja odrodzonej Rzeczpospolitej. W przeciwieństwie do większości ówczesnych (i niestety także współczesnych) kapłanów rzymskokatolickich hierarchowie PNKK zdawali sobie sprawę, że bogacze nie zaczną „z dobrej woli” pomagać głodnemu i zmarzniętemu ludowi. W Kościele istniało jasne przekonanie, że bogaczy trzeba do pomocy biednym „zmusić prawnie”. Do końca owej sanacyjno-burżuazyjnej „wolnej Polski” na skutek nacisków kleru rzymskokatolickiego nie udało się usankcjonować statusu prawnego PNKK. O jego legalizację wnosili wielokrotnie w interpelacjach poselskich posłowie PPS oraz lewego skrzydła PSL-u. Równolegle regularnie dochodziły do organów państwowych donosy zatroskanego rzymskiego kleru o – nie będzie to prawdopodobnie dla czytelniczki żadne zaskoczenie – „szerzenie wrogiej ideologii komunistycznej”. Owa socjalistyczno-chrześcijańska herezja nie znalazła poklasku wśród inteligencji, ale przetrwała do czasów powojennych wśród chłopek i ubogich mieszkanek miast. Legalizację otrzymała dopiero w Polsce niewolnej, w roku 1946.

dotychczas monarchicznego, na demokratyczny, za rzecz konieczną. Ponieważ tylko wola narodu jest wolą Boga i Kościołem jest naród, przeto nie uznajemy tych biskupów i proboszczów za księży, którzy zajmują swe stanowiska z nominacji z góry. Uznajemy tylko nowy, przyszły Kościół na czele z Papieżem, biskupami i kapłanami z woli ludu wybranymi i powołanymi z terminem ograniczonym: Papież na 3 lata, biskupi na 4, proboszczowie na 5 lat. Huszno nawiązuje kontakty z PNKK, a w roku 1922 tworzy jedną z ich pierwszych komórek po wschodniej stronie Atlantyku – w Zagłębiu Dąbrowskim. Parafia nie była jednak typową „hodurowską” wspólnotą, a zjawiskiem pod różnymi względami wyjątkowym. Biografia księdza Andrzeja staje się od pewnego momentu ściśle związana z osiedlem Dziewiąty (od szybu węglowego o tym numerze) w Dąbrowie Górniczej. Stojąc poza obrębem Kościoła rzymskiego, odprawia nabożeństwa w tamtejszej szopie. Cieszy się respektem ludności także dzięki swoim umiejętnościom ziołoleczniczym i szybko staje się ważną postacią lokalnego życia religijnego i społecznego. Język jego broszur jest barwny i poetycki („Nie stajemy w szeregu poprawiaczy religii i Boga. […] Pragniemy odgrzebać z popiołu wieków on cudowny chleb podpopielny Eliasza proroka, wydobyć ze skały oną arkę przymierza Mojżesza, odzyskać ono utracone rajskie drzewo żywota”). Na msze Huszny przychodzą coraz większe rzesze wiernych – formalnych konwersji było około ośmiu tysięcy, natomiast możemy podejrzewać, że liczba ta nie oddaje faktycznej liczby zwolenników jego poglądów.

KSIĄDZ ANDRZEJ HUSZNO Szczególnie oryginalnym przypadkiem działacza polskokatolickiego był urodzony w roku 1892 w Goleniowach (Zagłębie Dąbrowskie) ksiądz Andrzej Huszno. Huszno, początkowo duchowny rzymskokatolicki, od momentu święceń kapłańskich był szykanowany i represjonowany za PPS-owskie sympatie i kontakty. Już przed zapoznaniem się z doktryną hodurowców podzielał

37

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

potępiając wszelkie „-izmy” bez nawiązywania z nimi polemiki. To okres, w którym rzymski Kościół hierarchiczny nie jest w stanie nawiązać jakiegokolwiek kontaktu ze zmieniającą się rzeczywistością, próbując starymi zaklęciami powstrzymać nieuchronny koniec swojej politycznej hegemonii. Przewodniczącym misji PNKK był wysłany z Ameryki ksiądz Bronisław Krupski. Działalność Krupskiego szybko zainteresowała organy bezpieczeństwa – nie mógł on wygłaszać publicznych odczytów ani prowadzić niczego, co uznane by było za działalność agitacyjną. Krupski rozdawał zatem pomoc humanitarną najbiedniejszym mieszkańcom Krakowa, informując jedynie, że finansowana jest ona ze składek amerykańskich parafii PNKK. Krupskiego mimo to prewencyjnie przesłuchuje


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Z dziejów ludowej herezji — Polski Narodowy Kościół Katolicki  Antoni Grześczyk

Z czasem nawiązuje także do wątków słowiańskiego rodzimowierstwa, a wydawane przez jego parafię pismo nosi tytuł „Głos Ziemowida”. Poglądy jego nie tracą jednak charakteru chrześcijańskiego i wątki pogańskie nie przeważają nad odniesieniami do Biblii i tradycji chrześcijańskiej – „poganizm” funkcjonuje jednak jako stała obelga pod jego adresem na łamach wrogiej mu rzymskokatolickiej prasy. Fascynuje się kulturami pozachrześcijańskimi, oprócz religii Słowian nawiązuje także do mitologii Indii czy starożytnej Mezopotamii. W efekcie jedynej córce z małżeństwa ze Stefanią nadaje imię Indra. Pisze, że „wieczna i jedyna prawda” obecna jest we wszystkich kulturach, najbardziej jednak w tradycji katolickiej. Huszno z czasem zaczyna też głosić dość radykalny

i służebnicą Boga, piastuną Boga-Prawdy, Ojczyzną-Matką Chrystusa, Króla-Ducha, kolebką Królestwa Bożego na ziemi, domem chleba duchowego, nowem Betleemem, Prorokinią Królestwa Ducha, które przepowiadali prorocy i wieszcze narodu polskiego. Z jego pism widać doskonale, że nieobca mu była filozofia współczesna. Z lubością snuł wielkie, historiozoficzne narracje, z różną (choć nieraz znaczną) konsekwencją łącząc judeochrześcijańską eschatologię z heglomarksistowskimi intuicjami. Jak pisał: „Kapitalista drży przed wyzyskiwanem robotnikiem, robotnik zaciska pięści na swego chlebodawcę, i razem ludzkość cała tworzy jedno wielkie piekło, z rojem szatanów i potępieńców”. Ks. Huszno zdążył zostawić po sobie legendę ludo-

typ polskiego mesjanizmu. Jest to, należy stanowczo zaznaczyć, mesjanizm podkreślający metafizyczne, inkluzywne traktowanie narodu, jak najdalsze od etnocentryzmu czy szowinizmu. Jego baza polityczna (co zauważał w jednym z artykułów „Głosu Ziemowida” sam Huszno) składała się w ogromnej większości z nastawionych lewicowo robotników, których myślenie odległe było od endeckiego partykularyzmu. Jak pisał: Bo naród polski jest tym narodem wybranym, tą wdową ze Sarepty, do której zstępuje Eljasz, aby wskrzesić jej syna i przez niego obudzić cały świat z letargu duchowego. Nie darmo nasi wieszcze narodowi przed blisko stu laty w duchu wieszczym prorokowali, że Polska da kapłanów całemu światu, że będzie ona Rzeczpospolitą wszystkich narodów, Kościołem-państwem ludzkości! […] My podzielamy wiarę mesjanistów polskich, wierząc w to, że wdową tą będzie Polska i syn Polskiej ziemi i polskiego narodu będzie użyty za narzędzie Boga samego. Za pośrednictwem jego tez Polska, zmartwychwstanie, zmartwychwstaniem prawdziwem i odrodzi się duchowo, a przez Polskę tę duchową, nie polityczną odrodzi się świat cały. W innym miejscu zaś czytamy: Polsko-Katolicki Kościół Narodowy nie jest kościołem Polski politycznej ani nacjonalnej, ale Polski duchowej, idealnej; do niego przeto mogą należeć obywatele innych państw, jak i wyznawcy innych narodowości, o ile przyjmują wyznanie wiary P.K.K.N. Polska w sensie duchowym czyli idealnym i jej Kościół będzie tą Ziemią Obiecaną, ziemią kapłańską, narodem królewsko-kapłańskim, nowem Jeruzalem duchowem, Maryą-Panną, to jest córką

wego trybuna, zielarza i oryginalnego duszpasterza. To on jest pierwowzorem literackiej postaci ks. Kani z Czarnych skrzydeł Kadena-Bandrowskiego. Niezależny i poszukujący, odłącza się od hodurowców i przez pewien czas działa jako prawosławny kapłan, odprawiając nabożeństwa rytu łacińskiego. Tuż przed śmiercią przyjmuje rzymskokatolickie sakramenty – decyzja ta według niektórych miała przynieść ogromną ulgę jego matce, z drugiej strony bywała kwestionowana już w dorosłym życiu przez jego dziesięcioletnią w momencie śmierci córkę. Jego pogrzeb – nie w szopie, a w katolickim kościele – gromadzi ponad dziesięć tysięcy osób. * Pamiętajmy – nie cały polski katolicyzm to historia feudalnej i konserwatywnej opresji. Historia tej religii nad Wisłą nie zaczyna się na rozmodlonym sarmacie bijącym chłopa dla przyjemności i nie kończy na różnej maści Dziwiszach i Stryczkach. Ale co najważniejsze – pamiętajmy, że rosnąca dziś w siłę lewica katolicka wcale nie musi ograniczać się do warstw inteligenckich i że historia pokazuje, że warstwy robotnicze mogą być, i często są, jej naturalną częścią. I niekoniecznie musi to mieć miejsce w ramach kolejnej schizmy. przypisy —Grupa Kościołów katolickich, które nie zgodziły się z postanowieniem Soboru Watykańskiego I (1870) o nieomylności papieża.

1

—Jest to, w niewielkim uproszczeniu, określenie kościołów tradycji reformowanej (kalwińskiej) typowe dla anglosaskiego kręgu kulturowego.

2

38


Grzegorz Banasik

Leczyła niekonwencjonalnie lecz skutecznie, pomagała potrzebującym, a jej przepowiednie, jak twierdzą świadkowie, często były trafne. Głęboko uduchowiona – jednocześnie niechętna kościelnym instytucjom i hierarchom. Święta? A może szalona? Oto opowieść o Agni P. – „Jasnowidzącej z Wisły”.

„Ze zdolnościami jasnowidzenia, jakie posiadam, przyszłam już na ten świat. Aby widzieć, nie potrzebuję wpadać bynajmniej w trans, czy sen magnetyczny, nie potrzebuję się posługiwać żadnemi środkami pomocniczemi, jak kulą kryształową, zwierciadłem lub t.p. Nie zamykając nawet oczu fizycznych, zachowując świadomość ziemską, mogę często równocześnie patrzeć wzrokiem ducha, rozmawiać z duchami itd.”1 – tymi słowami rozpoczyna opowieść o swoim życiu Agnieszka Pilchowa, w międzywojniu nazywana często „Jasnowidzącą z Wisły”. Nie była to – jak może się wydawać na pierwszy rzut oka – zwykła zielarka, „szeptucha”. Takich samozwańczych znachorów czy uzdrowicielek żyło w tamtym czasie wiele, szczególnie na wsiach, gdzie często profesjonalna medycyna po prostu nie docierała. Jednak życie Pilchowej – jeśli wierzyć pozostałym o niej wspomnieniom i anegdotom – było tak niezwykłe, pełne niewytłumaczalnych zdarzeń, że

zostało zauważone i docenione przez ważne osobistości ówczesnej kultury i polityki. Dlatego warto – wiele lat po tamtych wydarzeniach – przypomnieć, kim była, jakie reakcje budziła w międzywojennej Polsce oraz co po sobie pozostawiła, a co i po dziś dzień nie zostało właściwie odkryte i opisane. HISTORIE RODEM Z POGRANICZA Życiorys Pilchowej budzi zainteresowanie z wielu powodów. Zresztą jest to zbiorowa cecha biografii osób kształtujących swoją tożsamość w okresie dwudziestolecia międzywojennego i uczestniczących w wojennej katastrofie rozpoczętej w roku 1939. Trywialne stwierdzenie, że niemal każda biografia twórcy z tamtych lat to materiał na film czy książkę, trudno uznać za nieprawdę. Nie inaczej jest z bohaterką tego artykułu. Urodziła się w 1888 roku w miejscowości Zarubek, po czeskiej stronie polsko-czeskiego pogranicza, jako Agnieszka

39

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Z dziejów ducha w Polsce: Agni P. – „Jasnowidząca z Wisły”


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Grzegorz Banasik  Z dziejów ducha w Polsce: Agni P.— „Jasnowidząca z Wisły”

Wysocka. Mową, którą posługiwała się na co dzień, był – mimo polskiego pochodzenia – język naszych południowych sąsiadów. Za to literatura, którą stworzyła, w całości pisana jest po polsku. O jej stylu mówienia – już z okresu, gdy zadomowiła się w odradzającej się Rzeczpospolitej – interesująco pisze Stanisław Hadyna, który jako dziecko często przebywał w jej towarzystwie. Według niego: „mówiła dziwnym językiem polskim, który przypominał trochę Micińskiego, Towiańskiego, trochę Pisma Mistyczne Słowackiego… a trochę Mniszkównę”2. Również Władysława Magiera, badaczka historii Śląska Cieszyńskiego, w artykule poświęconym Jasnowidzącej wskazuje na prawdopodobieństwo posługiwania się przez nią śląską gwarą z dużymi wpływami języka czeskiego3. Mowa tu zapewne nie tylko o wplataniu licznych czechizmów, być może z okresu „czeskiego” zachował się jej też inicjalny akcent. Istotnie, Pilchowa musiała intrygować już samą mową. Jak w ogóle doszło do tego, że osoba wychowywana w naturalnym dla niej czeskim środowisku i chodząca do czeskiej szkoły tak jednoznacznie przylgnęła do polskiej kultury i języka? Wydaje się, że decydującą rolę w tej kwestii odegrała „wielka historia”, która jeszcze nieraz dała o sobie znać w życiu Agni. Ten przełomowy czas to rok 1918, kiedy to Pilchowa zostaje przesiedlona w granice rodzącej się II Rzeczpospolitej. To wtedy – wraz ze swoim drugim mężem Janem Pilchem i dziećmi z pierwszego małżeństwa – osiada w Wiśle na Śląsku Cieszyńskim. O jej „czeskim” okresie nie wiemy zbyt wiele – tyle, ile sama opowiedziała o sobie w Pamiętnikach Jasnowidzącej. Wiąże się z nim jednak interesująca – choć niestety niepotwierdzona – anegdota. Otóż zaraz po I wojnie światowej Pilchowa miała dostać za-

urodziła. Z innych fragmentów dowiadujemy się, że jej regularna działalność uzdrowicielki i jasnowidzącej rozpoczęła się w trakcie I wojny światowej. Pamiętniki Jasnowidzącej oprócz wielu opisów służących za dowody skuteczności jej leczenia zdają nam też relacje z jej przepowiedni. Jedną z najciekawszych jest wizja zakończenia I wojny światowej: Ujrzałam ogromnych rozmiarów beczkę, której zamknięcie stanowiły 2 głowy herbu orła austrjackiego. Do roździawionych paszcz tych dwóch orłów wpadali bezustannie żołnierze z całym rynsztunkiem, zjeżdżający się niemal ze wszystkich stron świata. Widziałam ich pełno jadących w pociągach, idących przez różne mosty, lub ledwo wlokących się po różnych drogach; a wszyscy kierowali się ku tym paszczom. Beczka ta była bez dna, a z boku miała kilka otworów. Spojrzałam do niej. Żołnierze wpadający do paszcz dwugłowego orła nabijali się wzajemnie na bagnety. Od dołu beczki pękały granaty, a pourywane nogi, głowy i kawałki ciał, zmięszane z krwią i ziemią, wypadały jednym z jej otworów. Drugim otworem beczki wychodziły kaleki, a innym wychodzili wprawdzie niezranieni, lecz jakby obłąkani, uciekający od niej ze strachem. Na beczce były cztery obręcze, oraz piąta pęknięta. Na obręczach tych były wypisane lata: na pierwszej 1914, na drugiej 1915, na trzeciej 1916, na czwartej 1917, a u dołu 1918. Ta ostatnia miała pełno jakichś dziwnych śrub. Nie mogłam już dostrzec, czy obręcz ta jest śrubami temi do beczki przymocowana, czy też składa się z kawałków. Z jednej strony śruby te zaczęły się rozluźniać4. Nieprawdopodobieństwo takich i innych opisów doświadczeń autorki – m.in. jej rozmów z duchami – uruchamia jeszcze jeden kontekst „pogranicza”; pogranicza rzeczywistości i fantasmagorii, zdrowej psychiki i obłędu, choroby. Nietrudno po lekturze wspomnień Jasnowidzącej wysnuć wniosek, że jej stabilność psychiczna musiała być poważnie zaburzona, a osobowość rozszczepiona. Jednak współcześni widzieli w niej nie chorą a uzdrowicielkę, nie niezrównoważoną emocjonalnie kobietę a medium, pośredniczkę między światem ziemskim a „astralnym”. No chyba że byli to księża katoliccy – ci, rzecz jasna, uznawali jej praktyki za przejaw „mocy szatańskich”. Prawdopodobnie więcej życzliwości i zainteresowania – o czym jeszcze będzie mowa – mieli dla tych praktyk protestanccy pastorowie.

proszenie do Pragi na udział w badaniach dotyczących jej paranormalnych zdolności. Zaproszenie wystosował sam prezydent Czechosłowacji Tomáš Masaryk, zaś udział w nich miała brać jego córka, dr Alicja Masaryk. Według tej anegdoty badania potwierdziły u Pilchowej m.in. zdolności prekognicji (przewidywania przyszłości), a prezydent ponoć zaproponował jej stały pobyt na Hradczanach. Pilchowa nie przyjęła jednak tej propozycji. Wybrała polską stronę Śląska Cieszyńskiego. W cytowanym na wstępie fragmencie autobiografii mistycznej Pilchowa informuje czytelników, że ze swoimi nadnaturalnymi zdolnościami po prostu się

40


Z dziejów ducha w Polsce: Agni P. — „Jasnowidząca z Wisły”  Grzegorz Banasik

Taki odbiór Pilchowej znów pokazuje koloryt pogranicza epok Młodej Polski i międzywojnia. W tym czasie zabawy w seanse spirytystyczne uchodziły – zwłaszcza w koteryjkach arystokratycznych – za atrakcję prima sort. Z kolei w małych miasteczkach i na wsiach uzdrowicielki zastępowały profesjonalnych lekarzy, do których dostęp nie był łatwy. W takich warunkach zrodziła się legenda Jasnowidzącej.

i traktowało z boskim namaszczeniem. W dodatku widzieli w niej też skorą do pomocy – współczującą biednym i chorym ludziom – działaczkę-altruistkę. Pilchowa chętnie, choć nie bez trudności, łączyła pracę w redakcji z pomaganiem potrzebującym. Wieści o niej zaczęły docierać do coraz szerszych kręgów. Drogę artystów do Wisły po duchowe doznania i parapsychologiczne nowinki przetarł kilkanaście lat wcześniej Julian Ochorowicz – jego słynną willę Ochorowiczówka odwiedzali między innymi Władysław Reymont i Bolesław Prus6. Pilchowa miewała nie mniej zacnych gości. Często gościła zafascynowaną jej zdolnościami Zofię Kossak-Szczucką. To głównie za

Przytoczone fragmenty dają nam pewną wiedzę na temat metod leczniczych stosowanych przez Agni. W pierwszym przypadku posługuje się ona metodą magnetyzmu, w drugim leczeniem na odległość. I choć trudno te „metody” uznać za naukowe, faktem potwierdzonym przez naocznych świadków jest skuteczność jej zabiegów, co sprawiło, że jej działalnością zainteresowali się ludzie polskiej kultury i polityki. Lektura numerów „Hejnału” pokazuje, że środowisko to, pielęgnujące romantyczno-mistyczne dziedzictwo kultury polskiej, z namaszczeniem traktowało też Piłsudskiego. Nie kto inny, tylko Pilchowa w swojej książce Jasnowidzenie charakteryzuje go jako człowieka o bardzo bogatym

41

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

PIERWSZA JASNOWIDZĄCA II RP? Pilchowa nie była do końca samorodną uzdrowicielką. Można by rzecz, że w gruncie rzeczy została „wylansowana” przez zafascynowane nią środowisko skupione wokół miesięcznika „Hejnał”. Było to czasopismo ukazujące się od 1929 roku i kontynuujące tradycję katowickiego miesięcznika wiedzy duchowej „Odrodzenie”. Pilchowa publikowała w obu pismach. W „Hejnale” została nawet – wespół ze swoim mężem Janem Pilchem – główną redaktorką. W samym środowisku, do którego należeli między innymi pierwszy redaktor naczelny Jan Hadyna, Kazimiera i Józef Chobotowie, była jednak kimś znacznie ważniejszym. Żeby dobrze zobrazować pozycję Jasnowidzącej, warto przywołać jedną z opinii na jej temat, która ukazała się na łamach „Hejnału”. Autorem jest Jan Hadyna: I rzeczywiście wiele przecierpiałem w swojem życiu i omal nie zrobiłem się ofiarą sił demonicznych, które mnie zwalczały przez kobietę. Na szczęście Opatrzność zesłała mi na czas pomoc w osobie jasnowidzącej A.P., której dziś zawdzięczam swoje ocalenie5. A zatem środowisko – na czele z zafascynowanym jej zdolnościami Hadyną – uważało Agni za medium

sprawą autorki Pożogi i jej radiowych audycji o „Jasnowidzącej z Wisły”7 sława Agni zaczęła rozprzestrzeniać się poza granice Śląska Cieszyńskiego. Wiara Kossak-Szczuckiej w te zdolności miała też osobiste podstawy. Otóż Pilchowa wyleczyła jej dzieci. Potwierdzenie znajdziemy we wspomnieniach córki pisarki, Anny Szatkowskiej: W Katowicach ciężko zachorowałam […]. W takiej to sytuacji pojawia się nagle, bez uprzedzenia, dobra znajoma mamy, Agnieszka Pilchowa z Wisły, znana w okolicy dzięki swoim broszurkom na temat parapsychologii i niewytłumaczalnych fenomenów, a przede wszystkim dzięki darowi leczenia, nawet na odległość. […] Od progu oznajmiła, że widząc (!), jak bardzo rodzice są zmartwieni, przyjeżdża (80 km. pociągiem…), by pomóc. Każe sobie przynieść miednicę zimnej wody, stawia ją koło mego łóżka, zakasuje wysoko rękawy, odkrywa mnie i zaczyna pociągać rękami nade mną, od głowy do stóp. Powoli jej ręce rozgrzewają się mocno i czerwienieją aż do ramienia, więc je moczy w zimnej wodzie i znów zaczyna swój manewr. Po kilku takich „chłodzeniach” ręce przestają się czerwienić, ja odzyskuję przytomność i widzę ją z zakasanymi rękawami, pochyloną nade mną8. Również opis wyleczenia brata Szatkowskiej zasługuje na przytoczenie: Kilka lat później Witold miał jechać do Warszawy […]. Ale w przeddzień wyjazdu pojawiła mu się na twarzy okropna egzema, z której lała się żółta ciecz, i nic na to nie pomagało. Babcia, bezradna, skontaktowała się z Pilchową, która obiecała coś poradzić na odległość. Prosiła, by po południu Witold siedział na kanapie przez dwie godziny. Wieczorem egzema przyschła, a nazajutrz nie było po niej śladu! 9


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Grzegorz Banasik  Z dziejów ducha w Polsce: Agni P.— „Jasnowidząca z Wisły”

życiu duchowym10. Za takie i inne przychylne opinie – a także za swoją twórczość literacką – otrzymywała specjalne podziękowania od Piłsudskiego czy prezydenta Ignacego Mościckiego. Jak usłyszał o Pilchowej marszałek Józef Piłsudski? Być może dzięki swojej wieloletniej sekretarce Zofii Iłłakowiczównie, a może wysłuchał wspomnianej już audycji radiowej Kossak-Szczuckiej? Trudno to jednoznacznie ustalić. Nie znamy też szczegółów rzekomych wizyt Jasnowidzącej u Marszałka w Belwederze, o których wspomina przytaczany już Stanisław Hadyna. Wskazuje on na dwa możliwe powody tych wizyt: być może Pilchowa próbowała zaradzić kłopotom zdrowotnym chorującego na raka Piłsudskiego, niewykluczone również, że za jej pomocą chciano uzyskać informacje wywiadowcze11. OD ANTYSEMICKIEJ BROSZURKI DO SPEŁNIONEJ PRZEPOWIEDNI Twórczość literacka Pilchowej na pierwszy rzut oka wydaje się jednolita. Dominują w niej zagadnienia ezoteryczne ściśle związane z jej osobistymi doświadczeniami. A jednak po bliższym przyjrzeniu się można zauważyć w twórczości pewną ewolucję – przede wszystkim gatunkową. Początkowo była autorką artykułów prasowych publikowanych na łamach wspomnianych już czasopism. Pilchowa skupiała się w nich na opisywaniu i popularyzowaniu wiedzy duchowej. Czasami te kwestie łączyła z zagadnieniami społecznymi. Pewnym wyjątkiem jest ukazanie się jej broszury z roku 1922 o wiele mówiącym tytule W niewoli żydowskiej czyli wolno w Polsce

procent. A zatem Jasnowidząca uległa antysemickiej histerii narodowych „demokratów” i kleru katolickiego. W dalszej twórczości o kwestii żydowskiej Pilchowa nie wypowiadała się już w tak radykalny sposób. W wydanym w roku 1933 dziele pod tytułem Spojrzenie w Przyszłość przepowiada cierpienie narodu żydowskiego, mające być karą za złe traktowanie innowierców12. Motyw „tańczącego Żyda” pojawia się też w kontekście opisywanych wizji w Pamiętnikach Jasnowidzącej. To właśnie ta autobiografia mistyczna wydana w roku 1930 jest najciekawszym dokonaniem literackim Pilchowej. W narracji dominuje opis jej kontaktów z istotami nadprzyrodzonymi. Autorka podaje też wiele przykładów uzdrowień oraz trafnych przepowiedni. W Pamiętnikach Jasnowidzącej można doszukiwać się wielu kontekstów. Ezoteryczny – widoczny gołym okiem i mocno sugerowany przez samą autorkę – każe nam widzieć w niej medium, pośredniczkę między światem ziemskim a rzeczywistością astralną. Taka lektura czeka irracjonalistów. Natomiast czytelnicy „racjonalni” pewnie woleliby sięgnąć po klucz psychopatologiczny i otworzyć nim dyskusję na temat psychicznych zaburzeń Pilchowej, które ujawniają się w tekście jej wspomnień. Psychoanalitycy mogliby doszukiwać się źródeł psychotycznych stanów narratorki w traumie dzieciństwa, opisanego z zachowaniem (jak się może wydawać) realizmu w przedstawieniu brutalności patriarchalnego świata, w którym wrażliwe dziecko doznaje psychicznych i fizycznych cierpień ze strony ojczyma, a po latach także i męża. Pamiętniki Jasnowidzącej to również cenna lektura dla amatora autentyków czy dokumentów czasów – wszak znając

jak kto chce!: Słowo prawdy do Narodu. W tekście tym autorka prezentuje swój radykalny, choć nie oryginalny w tamtych czasach, światopogląd polityczno-społeczny. Odezwa ta – pisana przed wyborami do Sejmu RP – przesycona jest stereotypowymi i pełnymi nienawiści argumentami przeciwko Żydom mieszkającym w Polsce. Nie są to jednak ataki personalne – jak to zdarzało się endeckim publicystom. Nie padają też tam żadne nazwy ugrupowań, choć nie ulega wątpliwości, iż tekst służył propagandzie na rzecz stronnictw narodowych i nacjonalistycznych, szkalował partie lewicowe, przede wszystkim te skupiające mniejszości narodowe, które w międzywojennej wielokulturowej Polsce stanowiły niemały

życie i działalność autorki, trudno mieć wątpliwości, by jej wspomnienia były fikcją literacką. Zarazem jej rozmowy z duchami czy opis astralnych podróży w miejscu i czasie trudniej uznać za prawdę obiektywną niż rezultat procesów psychopatologicznych zachodzących w umyśle. To wszystko razem dobitnie pokazuje złożoność problematyki Pamiętników, a zarazem daje bardzo wiele wariantów interpretacyjnych. Jasnowidząca próbowała również swoich sił jako powieściopisarka. Spod jej pióra – zapewne z mocnymi ingerencjami współpracujących z nią korektorów i redaktorów – wyszły dwie powieści okultystyczne: Zmora (1932) i Umarli mówią (1933). Można odnieść wrażenie,

42


Z dziejów ducha w Polsce: Agni P. — „Jasnowidząca z Wisły”  Grzegorz Banasik

się określać ten budynek – Pilchowa udzielała pomocy pielgrzymującym do niej ludziom. Działalność ezoteryczna, ze względu na swoją „tajemniczą” i „mroczną” naturę, a także stworzenie dodatkowej konkurencji o ludzkie dusze, musiała budzić niechęć przedstawicieli zinstytucjonalizowanych religii. Jeśli wierzyć informacjom zawartym w Pamiętnikach Jasnowidzącej, trzeba przyznać, że między katolickimi księżmi a Pilchową zachodził ostry konflikt. Powodem sporu była nie tylko podejrzana, bo odbiegająca od kościelnej praktyki działalność uzdrowicielki. Źródeł antagonizmu należy szukać też po drugiej stronie. Otóż Pilchową – osoba bardzo głęboko wierząca, wychowana w obrządku katolickim i zgłaszająca nawet zamiar wstąpienia do klasztoru – rozczarowała w młodości postawa kościelnych zwierzchników. „Wyobrażałam sobie, że zakonnice i księża to anioły, a sam klasztor to raj dla duszy, bo tam nie ma zepsucia, nie ma błahych spraw ziemskich, tam tylko czyste, piękne życie. Lecz zobaczyłam coś wręcz przeciwnego”14 – wyznaje z goryczą w Pamiętnikach. Pilchowa patrzyła idealistycznie nie tylko na religię, ale i na cały świat. Toteż nie powinna nas dziwić atmosfera dokumentnego rozczarowania rzeczywistością ziemską i zwrot ku transcendencji. Ponadto autorka Zmór popadła z Kościołem katolickim w spór dogmatyczny. Przytacza scenę, kiedy w kościele słucha kazania księdza objaśniającego ustępy z Biblii i nie może zgodzić się z jego interpretacją. Ta indywidualna postawa wobec odczytywania przesłania biblijnego zbliża ją w pewien sposób do Kościoła protestanckiego. Brak jednak jednoznacznej informacji o jej stosunku do protestantyzmu, choć istnieją syg-

EZOTERYZM – TRZECIA SIŁA ŚLĄSKA CIESZYŃSKIEGO

nały, że przedstawiciele „reformistycznego” odłamu chrześcijaństwa w tamtych czasach okazywali wobec praktyk ezoterycznych mniejszy sprzeciw – a nawet wykazywali pewnie zainteresowanie. Wspomina o tym w jednym z wywiadów urodzony w Wiśle pisarz Jerzy Pilch. Stwierdza on, że ewangelicki biskup Andrzej Wantuła utrzymywał dobre relacje ze słynnym jasnowidzem Stefanem Ossowieckim15. Wiemy też, że sama Pilchowa akceptowała współpracę swojej córki Janki (późniejszej pisarki emigracyjnej) z „Głosem Młodzieży Ewangelickiej”. I wreszcie trzeci argument za tym, iż relacje ezoteryków z protestantami układały się w myśl zasady ekumenizmu. Na łamach Pamiętników Jasnowidzącej

Śląsk Cieszyński do dziś pozostaje regionem, w którym proporcje między dwoma obrządkami chrześcijańskimi – protestantyzmem i katolicyzmem – są względnie zbalansowane. Na początku XX wieku spośród tych dwóch odłamów jednej religii zaczęła wyrastać „trzecia siła” – ezoteryzm. Za pierwsze tego typu zjawisko można uznać działania Juliana Ochorowicza, który w swojej słynnej willi Ochorowiczówka zajmował się psychologią eksperymentalną i hipnologią. Na początku lat trzydziestych swoją willę wybudowali także Pilchowie. To tam mieściła się redakcja miesięcznika i wydawnictwa „Hejnał”. W Sfinksie – bo tak zwykło

43

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

że rozwój aktywności literackiej Pilchowej, widoczny szczególnie w pierwszej połowie lat trzydziestych, jakby przyczynił się do spadku efektywności jej uzdrawiania i trafności przepowiedni. Zarazem to wtedy nabierała świadomości literackiej, zaczęła traktować siebie jako pisarkę, a pisanie jako pracę. Istnieje też hipoteza, że Agni jest autorką treści słynnej Przepowiedni z Tęgoborza. Był to wierszowany tekst ogłoszony w marcu 1939 roku w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”. Fragmenty przepowiedni interpretowano przede wszystkim jako zapowiadające nadejście i przebieg II wojny światowej. W późniejszym czasie słowa „Trzy rzeki świata dadzą trzy korony/Pomazańcowi z Krakowa” odnoszone były do wyboru Karola Wojtyły na Papieża. Autorstwo przepowiedni do dziś pozostaje nieustalone, a posądzano o nie rozmaite osoby, od Marii Szpyrkówny (ten tekst wszedł do jednego z jej tomików poetyckich) do… „ducha Mickiewicza” (legendę tę przytoczył Czesław Miłosz w artykule w „Tygodniku Powszechnym” Warszawa środkiem ustali się świata). Według Hadyny Szpyrkówna, która znała i odwiedzała Pilchową w Sfinksie, nadała jedynie tekstowi formę wierszowaną, treść przepowiedni natomiast sformułowała właśnie autorka Zmory13. Niezależnie od tego, kto naprawdę napisał Przepowiednię z Tęgoborza, trzeba dodać, iż jej tajemniczy, proroczy sens, w jakimś sensie trafny, mocno oddziaływał na umysły współczesnych, czego dowodem zawarcie jej fragmentu w pierwszym powojennym filmie polskim – Zakazanych piosenkach Leonarda Buczkowskiego z 1946.


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Grzegorz Banasik  Z dziejów ducha w Polsce: Agni P.— „Jasnowidząca z Wisły”

nie ma żadnej wzmianki o pastorach i protestantyzmie. Pilchowa trzymała się zasady – nie wiemy na ile świadomie – że o rzeczywistości ziemskiej nie pisze się inaczej niż negatywnie. Stąd zapewne wypływa źródło jej milczenia o pastorach i antyklerykalizm w stosunku do duchownych katolickich. Ezoteryzm Pilchowej jest z pewnością interesującym tematem dla religioznawców. Natomiast nawet laik w tej dziedzinie zauważy, że na światopogląd i koncepcje ezoteryczne Jasnowidzącej duży wpływ miały dwie wielkie tradycje religijne: chrześcijaństwo i wierzenia Wschodu. Pilchowa-spirytualistka godziła wiarę w Chrystusa jako Zbawiciela i kult Maryi Matki Boskiej z reinkarnacją. W tym duchu interpretowała też swoje ziemskie cierpienia. Miały one wynikać z obowiązku spłaty karmy za grzechy w poprzednich wcieleniach. We współczesnej Wiśle ezoteryzm, owa „trzecia religia” tego regionu Polski, pozostaje jedynie wspomnieniem. Duchowa atmosfera z międzywojnia została wyparta przez klimat rekreacyjno-sportowy. Wisła to miasto Adama Małysza i – choć pewnie coraz mniej osób o tym wie – Jerzego Pilcha. Można jedynie szukać materialnych śladów działalności Pilchowej w Wiśle. Można też pytać ludzi – szczególnie starsi powinni pamiętać opowieści swoich matek i babek o Jasnowidzącej. Symbolicznym pogrzebaniem praktyki ezoterycznej są losy dwóch wilii, w których odbywały się tajemnicze eksperymenty i seanse spirytystyczne. Ochorowiczówkanajpierw stała się „problemem” dla władz miasta, popadła w ruinę, a w ubiegłym roku zajęła się ogniem. Jej los ma się odmienić, a to za sprawą planów, by zrobić w niej Muzeum Magicznego Realizmu. Inaczej czas

ubogim i potrzebującym, nie przestaje również przewidywać wojennych losów. Podobno przepowiada konflikt niemiecko-radziecki. Angażuje się też w pomoc partyzantom Armii Krajowej, do której należał jej syn Stanisław Kurletto. Prawdopodobnie z tego powodu – wraz z mężem oraz córką Janką – zostaje w roku 1943 aresztowana. Następnie trafia do obozu koncentracyjnego Ravensbrück, słynącego z okrutnych okaleczających eksperymentów przeprowadzanych na więźniarkach. Tam zostaje rozstrzelana na początku stycznia 1945 roku w jednej z ostatnich egzekucji wykonanej w tym obozie. Umiera w wieku 56 lat. Podobno przepowiedziała również własną śmierć. Z aresztowaniem rodziny Pilchów wiąże się jeszcze jedna anegdota. Przytacza ją Stanisław Hadyna. Według niej prawdziwym powodem ich pojmania była wizyta u Agni oficerów SS, wysłanników Hitlera. W jej trakcie Jasnowidząca miała zapowiedzieć wojenną klęskę nazistów, co stało się dostatecznym powodem, by ją aresztować i zgładzić w obozie16. CO DALEJ ZROBIĆ Z TĄ LEGENDĄ? Życiorys Pilchowej jest oryginalny i modelowy zarazem. Odzwierciedla bowiem historię wielu Polek i Polaków żyjących w międzywojniu. Agni, podobnie jak Stefan Ossowiecki, swoją tożsamość kształtowała na pograniczu narodowościowym, językowym i religijnym, zafascynowała się ezoteryczno-mistycznym nurtem kultury Młodej Polski i międzywojnia, wreszcie tak jak Ossowiecki padła ofiarą niemieckiego nacjonalizmu. Jak wielu innych uległa antysemickiej histerii, a zarazem włączyła się w pomoc walczącym o wyzwolenie kraju spod okupacji

obszedł się z willą Sfinks. Obecnie znajduje się w niej dom wczasowy. Bez obawy, nie straszy.

żołnierzom podziemia. Nic oryginalnego? A jednak. Ten życiorys to materiał na film, powieść czy prace naukowe. Choć od jej śmierci minęło właśnie 70 lat, ślady odniesień do jej legendy we współczesnej kulturze i sztuce znaleźć niezwykle trudno. Bo który ze współczesnych pisarzy mógłby znać postać tej uzdrowicielki i jasnowidzącej? Odpowiedź wydaje się prosta: cytowany tu już Jerzy Pilch. I rzeczywiście, parę lata temu osoba Agnieszki Pilchowej stała się inspiracją – w pewnym sensie pierwowzorem – postaci obdarzonego darem jasnowidzenia listonosza Fryderyka Moitschka, bohatera powieści Wiele demonów tego pisarza. Tak w jednym z wywiadów legendę Agni P. wspomina sam Pilch:

TRYBY HISTORII KAŻDEGO RÓWNO MIELĄ Agnieszka Pilchowa wierzyła w życie po śmierci, w wieczną wędrówkę dusz. Gdyby przyjąć jej poglądy – można by dywagować, czy i dziś jej dusza nie przebywa w ciele kogoś z nas. Trzymając się jednak „bezpieczniejszej” i łatwiej sprawdzalnej wersji wydarzeń, dojdźmy do końca jej ziemskiego życia. W roku 1939 wybucha II wojna światowa. Mieszkająca nadal w Wiśle Pilchowa pozornie wydaje się być daleko od wojennego piekła. Nadal jednak nie przestaje pomagać

44


Z dziejów ducha w Polsce: Agni P. — „Jasnowidząca z Wisły”  Grzegorz Banasik

nych, ani w teraźniejszych realiach konsumpcyjnego kapitalizmu, gdzie nie tylko książkę, ale i jej autora lub autorkę czyni się towarem. Czy więc i dzisiaj na powrót legendy Jasnowidzącej nie ma szans? Pilchowa wierzyła w życie po śmierci, nie wiadomo jednak, czy wierzyła w „życie” swojej literackiej spuścizny, kiedy sama opuści już ziemskie ciało. Tak jak życie – w dużej mierze zależne od warunków społecznych czy naszych psychicznych wyobrażeń i doświadczeń – tak i losy literatury zależne są od mód, kaprysów i wrażliwości czytelników. Jakkolwiek trudno mniemać, że powróci moda na ezoteryzm, to jednak warto próbować biografię i twórczość Pilchowej odczytywać ponownie i właściwie dla naszych „trzeźwych” czasów.

przypisy

bibliografia

netografia

—A. Pilchowa, Pamiętniki Jasnowidzącej, Wisła 1930, s. 73.

S. Hadyna, Przez okna czasu, Kraków 1993.

•  „Hejnał” 1929, zeszyt 12, s. 369 <sbc.org.pl/ dlibra/publication? id=133377> [dostęp: 20 maja 2016].

—W. Magiera, Cieszyński szlak kobiet 2, Czeski Cieszyn 2011, s. 26.

J. Pilch, Myśl, że czujesz się dobrze, rozmowę przeprowadziła K. Kubisiowska, „Tygodnik Powszechny” 2013, nr 17/18.

1

W. Magiera, Cieszyński szlak kobiet 2, Czeski 2 —S. Hadyna, Przez okna czasu, Kraków 1993, s. 14. Cieszyn 2011. 3

—A. Pilchowa, Pamiętniki…, dz. cyt., s. 130–131.

4

—Zob. J[an] H[adyna], Jasnowidz inż. St. Ossowiecki do red. „Hejnału”, „Hejnał” 1929, zeszyt 12, s. 369, <sbc.org.pl/dlibra/ publication?id=133377> [dostęp: 20 maja 2016]. 5

—S. Hadyna, Przez okna czasu, dz. cyt., s. 10.

6

A. Pilchowa, Jasnowidzenie, Wisła 1935. A. Pilchowa, Pamiętniki Jasnowidzącej, Wisła 1930. A. Pilchowa, Spojrzenie w Przyszłość, Cieszyn 1933. A. Szatkowska, Był dom, Kraków 2006.

—W. Magiera, Cieszyński szlak kobiet 2, dz. cyt., s. 32–33.

7

—A. Szatkowska, Był dom, Kraków 2006, s. 30.

8

—Tamże, s. 30–31.

9

10

—A. Pilchowa, Jasnowidzenie, Wisła 1935, s. 12.

—S. Hadyna, Przez okna czasu, dz. cyt., s. 33–34.

11

—A. Pilchowa, Spojrzenie w Przyszłość, Cieszyn 1933, s. 71–72.

12

—S. Hadyna, Przez okna czasu, dz. cyt., s. 67–68.

13

—A. Pilchowa, Pamiętniki…, dz. cyt., s. 76.

14

—J. Pilch, Myśl, że czujesz się dobrze, rozm. przepr. K. Kubisiowska, „Tygodnik Powszechny” 2013, nr 17/18, s. 41.

15

—S. Hadyna, Przez okna czasu, dz. cyt., s. 34.

16

—J. Pilch, Myśl, że czujesz się dobrze, dz. cyt., s. 41.

17

45

•  Wisła polską stolicą surrealizmu. Otworzą największe w europie muzeum magicznego realizmu [informacja prasowa], <http://panoramasilesia. pl/news/19856/wisla-polska-stolica-surrealizmuotworza-najwieksze-w-europie-muzeummagicznego-realizmu> [dostęp: 20 maja 2016]

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

[…] W Wiśle, przed wojną, znajdował się mocny ośrodek jasnowidzenia. Agnieszka Pilchowa, żadna rodzina, nazwisko częste w cieszyńskim, pozostawała w przyjaźni z moją babką. […] Bardzo skutecznie leczyła, była też tzw. naprawiaczką, to znaczy rękami składała połamane nogi, przecież nikt do doktora w Wiśle by nie poszedł. Pilchowa przepowiadała też przyszłość, i to trafnie. […] Z jednej strony panowało przeświadczenie, że złe jest to, co ona robi, w naszym domu były jej książki okultystyczne, ale przez babkę schowane. Ze strony drugiej to zło było konieczne, bo jednak dawało wiedzę o przyszłości17. Ukryte przez babkę pisarza książki Agni jak dotąd nie zyskały specjalnego zainteresowania badaczy literatury, filozofów czy religioznawców. Wpływ na to miał przede wszystkim zanik legendy „Jasnowidzącej z Wisły”, dla której nie było miejsca ani w czasach powojennych, na wskroś realistycznych i materialistycz-


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Karina Jarzyńska

Objawienie jako potencjalna (kontr)rewolucja Wyszła dzieweczka z miasteczka na pole gdzie rosły maki, chabry i kąkole. O Matko Boska, o Matko Jedyna uproś nam łaskę u Twego Syna. EMILIA MICHAŁOWSKA

66


Objawienie jako potencjalna (kontr)rewolucja  Karina Jarzyńska

Kwitnący ogród polskiego reportażu wzbogacił się niedawno o nową, postsekularną szczepkę: w wydawnictwie Dowody na istnienie ukazała się książka Piotra Nesterowicza, relacjonująca wydarzenia zapoczątkowane przez cud maryjny na Podlasiu w latach sześćdziesiątych1. ły na powrót Cerkiew z Kościołem, pospołu z Partią i Urzędem Bezpieczeństwa. Miasteczko było ubogie, podległe daleko posuniętej re-rustyfikacji, jedną zaś z najuboższych rodzin – Jakubowscy. Z niej wywodziła się młoda wizjonerka, Jadwiga. Nesterowicz przyznaje Jadwidze centralne miejsce w raportowanej historii: jej zdjęcie jako dziewczynki, znalezione w archiwum IPN, umieszcza na okładce książki; odnajduje ją także jako dojrzałą kobietę i fragmenty współczesnych wypowiedzi umieszcza w pozycji komentarza do poszczególnych rozdziałów. Jadwiga jest u początku i końca opowieści, sygnując ją swoją poszczególnością. To jej wizja i wiara gwarantują faktyczność cudu, zaś opresja, jakiej została poddana, angażuje czytelnika, nie pozwalając zignorować tej historii.

Tu drobna korekta: nie każdy cud jest równie intrygujący i nie każdy trzymany był dotychczas z dala od mainstreamu. Owszem, mamy sporo źródeł do podziwiania uzdrowień dowodzących świętości rozmaitych, także dwudziestowiecznych bohaterów; mamy też dostatek publikacji o cudach instytucjonalnie zatwierdzonych, jak te w Lourdes, Fatimie i Gietrzwałdzie. Nesterowicz opowiada natomiast o cudzie marginalnym, niepopularnym, nieuznanym ani przez Kościół, ani Państwo, które – i to właśnie czyni tę historię tak ciekawą – okazało się mieć interes w jego aktywnym zwalczaniu. Chodzi mianowicie o objawienie maryjne doświadczone przez czternastoletnią dziewczynkę w 1965 roku w Zabłudowie, niewielkim mieście na południowy wschód od Białegostoku. Było to zarazem jedno z wielu objawień, jakich doznawali obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez cały okres trwania tego politycznego organizmu, każdorazowo (choć w różnym stopniu) tłumionych przez władze tak świeckie, jak i religijne. Zabłudów to miasteczko przygraniczne, w którym od momentu fundacji w XVI wieku koegzystowały Cerkiew

Rzecz jasna, bohaterów opowieści jest znacznie więcej, wśród nich także aktorzy nieludzcy, zwłaszcza przedmioty, organizmy roślinne i – last but not least – istoty boskie. Nesterowicz poświęca im stosowną uwagę, dzięki czemu wiemy, że w dniu pierwszego objawienia (13 maja) Jadwiga poszła na łąkę po rosnący tam szczaw, poznajemy historię powstania krzyży, stopniowo znaczących przestrzeń, gdzie cud się dokonał, gatunek zadeptanego przez pielgrzymów zboża, i fakt, że u szczytu zainteresowania na łące było błotniście, co kontrastowało z odświętnymi strojami przybyszy i mąciło wodę z wykopanego tam źródełka o domniemanych właściwościach leczniczych. Wokół tych rekwizytów konstytuowała się wspólnota i wybuchały konflikty – tak było choćby z prawosławnym krzyżem, najpierw symbolizującym zgodną koncelebrację wydarzenia przez wiernych różnych wyznań, następnie przeniesionym z pola pod cerkiew przez jej przeciwników. Do rangi me-

i Kościół, do których z czasem dołączyły protestancki zbór z drukarnią oraz synagoga. Dwie ostatnie instytucje życia religijnego w toku historii uległy zniszczeniu; w latach sześćdziesiątych rząd dusz sprawowa-

tafory mógłby też urosnąć fakt, że teren łąki zajmował wcześniej przylegający do synagogi kirkut. Nesterowicz ten wątek pomija, opracował go natomiast Piotr Tomaszuk w spektaklu Wszyscy święci. Zabłudowski cud,

67

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Publikacja zyskała uznanie krytyków (między innymi poprzez nominację do Nagrody Nike i Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego), pora więc wyglądać, aż znajdzie ciąg dalszy w kolejnych tekstach poważnie traktujących doświadczenie religijne jako aktora na społeczno-kulturowej arenie nowoczesności. Dotąd nieczęsto dawano nam okazję do namysłu nad okolicznościami zajścia cudów i konsekwencjami, jakie za sobą pociągają w określonych warunkach. A szkoda, bo to pouczające zajęcie.


Karina Jarzyńska  Objawienie jako potencjalna (kontr)rewolucja

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

zrealizowanym w Teatrze Wierszalin w 2012 roku. Niewiele też wyczytamy w Cudownej na temat przedmiotu objawienia, czyli Matki Boskiej. Lakoniczne, przekazane przez Jadwigę słowa: „Módlcie się i nawracajcie, bo jeśli nie, mój Syn będzie surowo karał” muszą czytelnikowi zastąpić rozważania teologiczne czy antropologiczne.

wspierali starania władz świeckich o opanowanie żywiołu rozpętanego przez cud. Starania milicji były zaś imponujące, o czym świadczy już sama obfitość dokumentacji wykorzystanej przez Nesterowicza. Najbardziej spektakularna akcja miała na celu niedopuszczenie do zgromadzenia większej liczby pielgrzymów na łące w niedzielę 30 maja, kiedy spodziewano się kolejnego objawienia. Blokady ulic, napomnienia przez megafony, gaz łzawiący i strzały w powietrze bronią ostrą – wszystko zawiodło. Lud chwycił za kamienie, milicjanci zostali ranni i zmuszeni do ustąpienia.

Wróćmy do ludzi. Jadwigę otaczały postaci bardzo różne: od entuzjastów wydarzenia, w tym cudownych ozdrowieńców, jak jej matka, przez oskarżycieli, dostrzegających w wydarzeniu głównie okazję do finansowego zysku dla rodziny Jakubowskich, po osoby podchodzące do objawienia z wiarą i nadzieją, które z czasem zostały zawiedzione. Wszystkich jednak łączyła siła wywołanych przez wydarzenie emocji. Gwałtowność reakcji i szerokość kręgów, jakie zatoczyły ich konsekwencje, świadczy o istnieniu jakiegoś braku, na który odpowiedzią był zabłudowski cud. Pewną rolę odgrywał tu dręczący zabłudowian niedostatek materialny, wzmocniony w owym roku potężnymi opadami opóźniającymi zbiory, ale też głód autorytetu, instancji przewodniej, która nie byłaby narzuconą odgórnie władzą czy skorumpowanym przez nią Kościołem. Sama Jadwiga miała szansę zająć to miejsce, zabrakło jej jednak ambicji, w dodatku dalsze wybory kazały lokalnej wspólnocie zinterpretować jej życie jako nie-dość-święte. Dziewczyna bowiem co prawda wstąpiła do klasztoru, jednak nie zdecydowała się złożyć ślubów wieczystych, wróciła do Zabłudowa z dzieckiem, za którym przyjechał mężczyzna, z którym następnie, przymuszona, wzięła ślub, by – z powodu stosowanej przez niego przemocy fizycznej – po kilkunastu latach

Pozostałe akcje władz były mniej spektakularne, za to bardziej skuteczne. Gdy powstał cytowany przeze mnie na początku wiersz sławiący cudowną historię (łącznie liczy 26 strof), jego autorka, Emilia Michałowska, została osadzona na trzy tygodnie w areszcie na podstawie zarzutów o „nadużywanie wolności wyznania i rozpowszechnianie materiałów zawierających fałszywe wiadomości o wydarzeniach religijnych”2. Znakomita większość przepisanych ręcznie kopii utworu została zniszczona. Reakcją na wzrastającą popularność cudownego źródełka było zarządzenie przez sanepid przymusowej hospitalizacji pielgrzymów na podstawie podejrzenia duru brzusznego – poddano jej najzagorzalszych wiernych. Jadwiga, jej rodzina i inni zaangażowani w cud byli pod stałą obserwacją agentów, niejedną osobę poddano badaniom psychiatrycznym, mającym podważyć ich wiarygodność. Znaczną energię, jaką wydatkowano w celu walki z religijnym poruszeniem, można tłumaczyć – oprócz zasadniczej, sekularyzacyjnej linii Partii – zbliżającymi się obcho-

(i kolejnych czterech porodach) się rozwieść. Obecnie żyje w ubóstwie, wierna zarazem doświadczonemu przed laty objawieniu, choć bynajmniej nie otoczona z tego tytułu powszechnym szacunkiem. Przynajmniej ze strony sąsiadów – Nesterowicz, oddając Cudownej głos, daje jej szansę na nieco inną ocenę w oczach czytelnika świadomego ciężaru presji na nią wywieranej i rozległości drogi, którą przeszła, pozornie powracając w to samo miejsce na ziemi.

dami Tysiąclecia Państwa Polskiego, stanowiącymi pole walki między Kościołem a państwem. Można też pójść w innym kierunku, uznając stojącą za działaniami władz PRL-u ideologię za nie tyle wojowniczo świecką, co właśnie swoiście religijną i dlatego nieznoszącą konkurencji ze strony oddolnej, heretyckiej wiary w transcendencję, pozwalającej wyjść poza narzucony przez system polityczny paradygmat i ukonstytuować się wspólnocie uznającej alternatywne reguły współżycia. Z tej perspektywy wypada uznać mądrość jednej ze świadkiń wydarzenia, twierdzącej: „uważam, że był cud, bo tyle ludzi przyszło. Mimo że milicja blokowała drogi”.

Jadwidze w trudnej sytuacji nie pomógł Kościół, w obrębie Zabłudowskiej plebanii infiltrowany przez Służbę Bezpieczeństwa. Jego funkcjonariusze, chcąc nie chcąc,

68


Objawienie jako potencjalna (kontr)rewolucja  Karina Jarzyńska

Prosiłem Ciebie o cud, ale byłem też świadomy, Że przychodzę z kraju, gdzie Twoje sanktuaria służą umacnianiu narodowej ułudy i uciekaniu się pod Twoją obronę, pogańskiej bogini, przed najazdem nieprzyjaciela. Czesław Miłosz Niedługo po wydarzeniach w Zabłudowie, w jubileuszowym dla Polski jako bytu politycznego (jak i religijnego) roku 1966, Departament Kadr i Szkolenia MSW wydał publikację Niektóre problemy pracy polityczno-operacyjnej związanej z występowaniem rzekomych cudów. Był to skierowany do milicji podręcznik do tłumienia energii wyzwalanej przez zjawiska nadprzyrodzone przeznaczony do instytucjonalnego użytku wewnętrznego. Instruktarz zaczął powstawać już wcześniej, na podstawie doświadczeń z objawieniem Maryi na dachu kościoła w Warszawskich Nowolipkach w 1959. Wykorzystano go w 1970, kiedy zjawisko się powtórzyło, wywołując tym razem – częściowo dzięki skutecznej interwencji władz – znacznie mniejsze poruszenie.

W jednym z wywiadów Nesterowicz przyznał, że w jego opinii w konsekwencji objawienia w Zabłudowie wydarzyło się więcej złego niż dobrego. „Porażka cudu” nadchodziła kilkoma drogami: od sfrustrowanego ludu, skorumpowanego Kościoła i silnego aparatu władzy, która nie życzyła sobie religijnie motywowanego, spontanicznego, a zarazem masowego ruchu i nie szczędziła zasobów na wysiłki, by go stłumić. Opowieść o Cudownej jest w jego ujęciu historią porażki pewnego wspólnototwórczego potencjału, wynikającej w znacznej mierze z małostkowości jej członków umiejętnie wykorzystanej przez przeciwnika. Można ją też czytać jako historię walki samej „Objawionej” z determinującymi ją siłami społeczno-politycznymi, przy (paradoksalnie) dyskretnej pomocy sił nadprzyrodzonych. Walki, a może nawet

Historia cudów w powojennej Polsce zaczyna się jednak wcześniej. W lipcu 1949 roku w lubelskiej katedrze z obrazu Maryi popłynęły łzy. Już wtedy reakcja władz była zdecydowana: w całym kraju wstrzymano sprzedaż biletów kolejowych, prowadzono aresztowania (postulowano nawet, by dotyczyły one już tych, którzy śpiewali „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie”). Organizowano wiece, na których przyprowadzeni z zakładów pracy robotnicy trzymali transparenty z hasłami walki z ciemnogrodem. Kolejne tego typu wydarzenia przychodziły falami, podlegając prawu „pączkowania”, jak to określa Nesterowicz, bądź religijnie napędzanej histerii, jak zdiagnozowaliby tę sytuację niechętni tej sferze życia psychologowie społeczni. Niedługo po Lublinie przyszła kolej na płaczące obrazy w Jastkowie, Tucznie, Piszczacu, Pruszkowie i Wyszkowie. Dziesięć lat później Nowolipki stanęły u początku podobnych zjawisk w trzech innych warszawskich świątyniach. Kalendarium objawień maryjnych zagęszcza się ponownie w latach osiemdziesiątych, kiedy w Oławie działa

zwycięstwa – w granicach możliwości, jakimi dysponowała na tym łez padole.

przypisy ―P. Nesterowicz, Cudowna, Warszawa: Dowody na istnienie, 2014.

1

―Tamże, s. 62.

2

69

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

wizjoner Kazimierz Domański, w Przasnyszu postać Maryi pojawia się na szybie, a następnie na pobliskim drzewie, podobnie jak to miało miejsce w Puławach, Kraśniku Fabrycznym i Kraśniku Starym, Karczewie i Mirachowie (ostatnie dwa przypadki to objawienia na murach). Listę można by wydłużać, tak terytorialnie, jak i sięgając w lata dziewięćdziesiąte (Zabrze-Kończyce, Balewo, Ostrowy nad Okszą…), choć warto pamiętać, że najgłośniejszy ostatnio cud w Sokółce (2008) miał już inny, chrystologiczny charakter. Nie można go także opisać za pomocą pojęcia pareidolii, oznaczającego błąd poznawczy, każący interpretować jako postaci znaczące (zwłaszcza znajome twarze) wszelkie przedmioty martwe, które na to pozwalają (notabene stąd skuteczność jednej ze strategii działań street artowych, tak zwanego eyebombingu).

Piękna Pani, Ty, która dzieciom ukazałaś się w Lourdes i Fatima. […]


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Maksymilian Nowak

Make robots not war

72


Make robots not war  Maksymilian Nowak

Rok dwa tysiące jedenaście. Singularity Summit w Nowym Yorku. Sala Kaufmann Hall pęka w szwach. W konferencji biorą udział wszyscy bonzowie z Doliny Krzemowej. Przemówienie skończył właśnie Kurzweil, prorok Osobliwości i twórca wydarzenia. Spiker zapowiada kolejnego gościa. „Przyjechał z bardzo daleka” – mówi. Rozlegają się brawa. Na scenę wchodzi młody, ostrzyżony na jeża mężczyzna w skromnej błękitnej koszuli, bez marynarki i krawata. Staje przy mównicy, spuszcza wzrok, przegląda jakieś kartki. Zaczyna czytać. Angielski nie jest jego ojczystym językiem, to słychać już w pierwszych słowach. Co chwila myli się, zmienia tempo, zwalnia, przyspiesza; jest zdenerwowany i niepewny siebie. Mówi o tym projekcie: „Do 2045 roku chcemy stworzyć holograficzny awatar, który stałby się nośnikiem ludzkiej świadomości. […] Dzięki awatarowi ciało stałoby się zbędne, a człowiek, wolny od jego ciężaru, mógłby swobodnie podróżować po całym kosmosie”. To nie wszystko: „zniknęłaby bieda, choroby, śmierć, ustałyby wojny” – wylicza. Z czasem zaczyna wypowiadać się z coraz większym entuzjazmem, nie zdradza jednak objawów choroby psychicznej. Mężczyzna nazywa się Dymitr Ickow, jest rosyjskim multimilionerem, a kartki, które czyta, to nie fragment nowej powieści Pielewina. To „długofalowy, przemyślany plan”. Siedem miesięcy przed wystąpieniem w Nowym Jorku założył organizację Rosja 2045. Jej główne cele to opracowanie recepty na nieśmiertelność i uniezależnienie ludzi od ciał. Cele, mówiąc eufemistycznie, śmiałe. Przy Ickowie wszyscy giganci z branży IT wypadają blado – Peter Thiel, twórca PayPala, chce dożyć zaledwie 120 lat, Larry Ellison, współtwórca Oracle, chciałby, żeby pojęcie śmiertelności stało się niepojęte, Sergey Brin z Google ma nadzieję, że kiedyś uda się znaleźć lekarstwo na śmierć. Kim jest człowiek, który rzucił wyzwanie naturze i zadeklarował, że do 2045 roku skreśli ze słowników

kontynuatorem znacznie starszej tradycji. Rosyjska myśl transhumanistyczna sięga samych początków chrześcijaństwa. W moim królestwie będę Bogiem i wy będziecie bogami razem ze mną. Jezus Chrystus, Ewangelia według św. Jana (10, 34)

Jak nienaturalnym jest pytanie „Dlaczego to, co jest, istnieje?”. Jak naturalnym natomiast: „Dlaczego to, co żyje, umiera?”. N. Fiodorow, Filozofia wspólnego działania W połowie dziewiętnastego wieku, kiedy filozofia amerykańska była dosłownie w lesie – kiedy kółko transcendentalistów z Emersonem i Thoreau na czele spotykało się w dzikich puszczach Concord, by porozmawiać o platońskich ideach i pokontemplować „świętą jarzynę” – w Rosji działał Nikołaj Fiodorow: skromny bibliotekarz, nieślubny syn księcia Gagarina, ojciec rosyjskiego transhumanizmu, patron Rosji 2045, człowiek, przy którym Ickow wydaje się pragmatycznym realistą. Fiodorow w przeciwieństwie do amerykańskich

„śmiertelność” i „ciało”? Fantastyczną karykaturą Kurzweila? Marnym epigonem, który skopiował idee jankeskich futurystów, a potem pomnożył przez ruską przesadę i mistycyzm? Nic podobnego. Ickow jest

transcendentalistów nie uważał natury za boską. Widział w niej ślepą siłę niszczącą wszystko, co znajdzie na swojej drodze, źródło cierpienia, chorób i śmierci, wyrodną matkę, która jedynie upadla człowieka i do-

73

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Pierwszym transhumanistą był Jezus Chrystus – taki wniosek nasuwa się po bliższym zaznajomieniu z teologią i antropologią prawosławną. Myśl wschodniego chrześcijaństwa koncentruje się wokół jednego zagadnienia: jak stać się podobnym Bogu. Do dziewiętnastego wieku teologowie Kościoła ortodoksyjnego jedynie spekulowali na temat potencjalnej boskości człowieka, żaden z nich jednak nie opracował konkretnego planu jej urzeczywistnienia.


Maksymilian Nowak  Make robots not war

prowadza do jego moralnej degrengolady. Do tego gardził modnymi wówczas, nie tylko w amerykańskich puszczach, Kantem i Platonem. Według niego ci dwaj kwestionując rzeczywistość i rozbijając człowieka na dwie (Platon) bądź więcej (Kant) części zamknęli ludzi w abstrakcyjnych klatkach i uniemożliwili jakiekolwiek wspólne działanie. Kant i Platon jego zdaniem ograniczyli aktywność człowieka wyłącznie do kontemplacji jakichś bliżej niezidentyfikowanych bytów. Mnogość wyszukanych abstrakcyjnych terminów, z których utkane były systemy wszelkich idealistów, uważał za objaw zdziecinnienia. Był przekonany, że człowiek powołany jest przede wszystkim do działania.

ujarzmić samą naturę, w sobie i poza sobą – pokonać śmierć. Nie może tego jednak dokonać w pojedynkę, ma to być wspólne działanie całego rodzaju ludzkiego. Na tym egalitaryzm Fiodorowa się jednak nie kończy – filozof nie chce, by tylko jedno pokolenie osiągnęło nieśmiertelność. Uważa, że musi ona być dostępna dla wszystkich, którzy żyli kiedykolwiek i gdziekolwiek. Wskrzeszony ma zostać cały ludzki ród, od naszych rajskich prarodziców po współczesnych. Wskrzeszanie Fiodorow poczytuje za najważniejszy postulat moralny. O ile istnieje śmierć, o tyle nie jesteśmy w stanie ani poznać prawdy, ani się zjednoczyć, ani żyć w sposób etyczny. Skażeni śmiertelnością możemy tylko błądzić, ranić się nawzajem i szafować błędnymi opiniami. Jedynym sposobem, by raz na zawsze skończyć z tą szamotaniną, jest wskrzeszanie. Fiodorow nie ograniczył się wyłącznie do głoszenia

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

SZTO DIEŁAĆ? Myśl Fiodorowa zrodziła się z prostej konstatacji – wszystko, co żyje, umiera. Kto jest temu winien – pyta filozof. Oczywiście ta nierządnica natura. To ją obdarza się mianem fatum, losu czy innymi (pseudo)metafizycznymi desygnatami. Nikt jej nie kwestionuje, każdy godzi się z jej wyrokami. A ona wciąż działa, niszczy pokolenie za pokoleniem, przynosi choroby i śmierć, rozdziela rodziny i przyjaciół, rodzi chciwość i egoizm. Poddajemy się jej wszystkim rozkazom, zdradzamy, mordujemy i kradniemy, a potem jak usłużne cielęta dajemy prowadzić na rzeź. Fiodorow postuluje by wziąć tę zdradliwą zdzirę za fraki i sprowadzić na dobrą drogę; zacząć ją świadomie kształtować, uczynić z niej naszą wierną sukę. Przede wszystkim musimy uporać się ze śmiercią, uważa Fiodorow. To ona jest korzeniem wszelkiego zła, punktem węzłowym, w którym natura okazuje największą niesubordynację. Manifestacją natury i „bycia-ku-śmierci” jest również postęp, który zamyka ludzi w fabrykach i skazuje tysiące braci i sióstr na wykonywanie monotonnych, repetytywnych czynności, ku uciesze garstki wybranych – burżujów. Sam postęp jednak, twierdzi Fiodorow, nie musi być wyłącznie zły, ludzkość czerpać z niego korzyści, wystarczy skierować go na właściwe tory, przestać marnować całą energię na produkcję tanich rozrywek czy giełdowe spekulacje i nakierować ją na powstrzymanie śmierci. Tak jak kiedyś homo sapiens wyłonił się z królestwa zwierząt osiągając postawę wertykalną, tak teraz człowiek musi pójść za ciosem i postarać się sięgnąć jeszcze wyżej,

fantastycznych postulatów. Osiągnięcie nieśmiertelności ma stać się punktem wyjścia do nowych, kosmicznych perspektyw, które otworzą się przed człowiekiem. Tu zaczyna się futurologiczna część przedsięwzięcia rosyjskiego filozofa. Homo immortalis, wieszczy Fiodorow, będzie żył w kosmicznym braterstwie, przedstawiciele nowego gatunku będą porozumiewać się dzięki sieci, podobnej do Internetu, kolonizować kosmos, kształtować przyrodę dzięki przyrządom podobnym do lasera, żołnierze natomiast nie będą już mordować, zadaniem armii stanie się wskrzeszanie kolejnych pokoleń… Wizja bibliotekarza wzbudziła zainteresowanie wszystkich ówczesnych rosyjskich pisarzy i myślicieli. Dostojewski i Tołstoj uważali go za geniusza, Bierdiajew, Sołowjow, Bułgakow i Floreński widzieli w nim prawdziwego proroka, Filozofię wspólnego dzieła uważali za księgę objawioną, dzieło równe ewangelii. Wywarł też ogromny wpływ na pisarzy dwudziestowiecznych, zwłaszcza Gorkiego, Płatonowa i Majakowskiego. I n ż y n i e r i a dziwki a nie jakieś pierdolone „Martwe dusze”! anonim, źródło: Internet Myśl Fiodorowa inspirowała nie tylko humanistów-frajerów. Jednym z wielu uczniów biliotekarza był wybitny matematyk i fizyk Konstanty Ciołkowski. Naukowiec wyjątkowo przejął się ideą wskrzeszania. To właśnie

74


Make robots not war  Maksymilian Nowak

Proletariat zwycięzcą burżuazji, śmierci i przyrody. manifest biokosmistów, 4 stycznia 1922

Innym twardogłowym naukowcem, którego zainspirowała myśl dziewiętnastowiecznego fantasty, był

Śmiałe i pełne fantazji myślenie Fiodorowa stało się także wodą na młyn dla upojonych rewolucją działaczy komunistycznych. Wielu z nich wierzyło, że nauka wyzwolona z pęt gospodarki rynkowej może wreszcie zacząć służyć ludzkości. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Aleksandr Bogdanow, główny ideolog Proletkultu, masowej organizacji dążącej do stworzenia kultury proletariackiej. Bogdanow wierzył, że dzięki

Władimir Wernacki, mineralog, geotechnik i radiolog, twórca Ukraińskiej Akademii Nauk. Wernacki odkrył, że obecność tlenu, azotu i dwutlenku węgla w ziemskiej atmosferze jest rezultatem procesów biologicznych. Stworzył podwaliny pod naukę o środowisku; przed Teilhardem de Chardinem ukuł termin noosfera. Miałaby ona być trzecim etapem w rozwoju wszechświata, po geosferze i biosferze, etapem, na którym cała istniejąca we wszechświecie materia zyskałaby świadomość. Wśród dziesiątków innych poruszonych tymi wizjami znajdują się na przykład Nikołaj Czernyk (astronom) czy Aleksander Czyżewski (pionier heliobiologii).

swoim działaniom edukacyjno-organizacyjnym stworzy super-kolektyw, złączy wszystkich Ziemian w jednego Antroposa, Człowieka Kosmicznego. Oczywiście ów Antropos miałby żyć wiecznie. Dlatego też Bogdanow założył w Moskwie pierwszy Instytut Transfuzji Krwi, w którym przeprowadzał pionierskie eksperymenty. Umarł, przetoczywszy sobie krew chorego na malarię gruźlika. W latach dwudziestych wielu innych wysokiej rangi bolszewików głosiło potrzebę zajęcia się przez naukę radziecką problemem wskrzeszania umarłych. To właśnie za sprawą starań czerwonych fiodorowszczyków doprowadzono do zabalsamowania Lenina. 75

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

ona, a właściwie jej możliwe konsekwencje, takie jak przeludnienie, pchnęły go do opracowania modeli pierwszych rakiet kosmicznych. Idee Ciołkowskiego stanowią podstawę działania wszystkich (sic!) powstałych dotąd silników rakietowych i statków kosmicznych. Uczeń Ciołkowskiego, Koroliow, również fiodorowszczyk, został głównym konstruktorem sowieckiego programu rakietowego.


postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Maksymilian Nowak  Make robots not war

BATIUSZKA RUNETU, CYBER-BUDDA, WSKRZESICIEL FIODOROWA

Inną, bardziej artystowską grupę bolszewików-fiodorowszczyków stanowili biokosmiści. Najwybitniejszym przedstawicielem kierunku był Aleksiej Swiatogor, poeta futurystyczny i pop. W 1922 roku wraz w grupą przyjaciół, Swiatogor powołał do życia Wolną Cerkiew Pracowniczą. Głową organizacji został ustanowiony arcybiskup Odessy Joannicjusz, jednak to właśnie Swiatogor miał największy wpływ na kształt cerkwi. Bardziej niż parogodzinne msze interesował go jednak podbój kosmosu – kiedy nowe władze przeprowadzały konfiskatę majątku Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, żądał jej kontynuowania aż do momentu, w którym w posiadaniu biskupów nie pozostaną żadne wartościowe przedmioty; same kościoły miałyby w zamyśle Swiatogora zacząć służyć nauce (dzwonnice cerkiewne, postulował, należy zaadaptować na obserwatoria astrologiczne).

Człowiek, który po ponad stu pięćdziesięciu latach postanowił wcielić w życie plany Fiodorowa, jest skromnym, unikającym poklasku biznesmenem. Urodził się w Briańsku, dwieście trzydzieści kilometrów od Moskwy. Wychował się w zamożnej rodzinie – ojciec pracował jako dyrektor teatru muzycznego, matka była nauczycielką w szkole podstawowej. Wykształcenie zdobył w Akademii Ekonomicznej Plehanowa, gdzie poznał Konstantina Rykowa, swojego przyszłego partnera w interesach. W tym czasie Rykow uruchomił kultowy internetowy e-zin fuck.ru. Panowie zdecydowali połączyć siły – owocem ich współpracy była korporacja Gadoo Media. Z czasem firma się rozrosła. Powstał szereg stron: od słynnego tarakan.ru, bloga o rosyjskim Internecie, przez dni.ru, tabloid o polityce i rozrywce, po gazety internetowe, telewizje online, portale z grami, strony pornograficzne (90 procent z nich należało do tandemu Ickow–Rykow). Narodziło się imperium. Rykowa i Ickowa uważa się za ojców runetu, jak potocznie określany jest rosyjski Internet. Z czasem firma przekształciła się z Gadoo Media w New Media Star. Za nazwą poszła zmiana kursu – Rykow z niegrzecznego chłopca nagle wyrósł na przyjaciela Kremla. Korporacja wyprodukowała setki propagandowych filmów dla Zjednoczonej Rosji, powstała strona zaputina.ru. Koledzy ze studiów zastosowali również nowatorskie formy reklamy – wielu Rosjan przeglądających strony porno w 2004 zapewne zdziwiło się, kiedy po kliknięciu w zdjęcie wielkiego biustu na monitorze nie pojawiała się Anna Polina, a Władimir Putin. Może wtedy milionom obraz przyszłego prezydenta zaczął mimowolnie kojarzyć się z czymś dumnym i wzniosłym. Kampania, jak wiadomo, powiodła się. W roku 2005 Ickow doznał olśnienia. Był wtedy głównym managerem NMS. Firma dostała właśnie niezwykle intratną propozycje – miała sprzedać część udziałów z niesamowitym profitem. Zorientowałem się, co oznacza ta oferta dla rozwoju firmy, zrozumiałem, że mogę zacząć żyć na bardzo wysokim poziomie. Zrozumiałem też, że nie będę szczęśliwy po prostu pracując i wydając pieniądze. […] Po prostu się zestarzeje i umrę. Stwierdziłem, że w życiu musi być coś bardziej istotnego.

Nabożeństwa w wolnej cerkwi Swiatogora były równie oryginalne jak wszystkie poprzednie pomysły – składały się na nie modły za władze bolszewickie i odczyty wierszy futurystycznych. Wraz z przejęciem władzy przez Stalina ferment intelektualny ustał. Wielu kontynuatorów myśli moskiewskiego bibliotekarza skończyło w łagrach, inni pisali do szuflady. Fiodorowszczycy raczej nie emigrowali. Uważali, że plany ich mistrza da się zrealizować wyłącznie na gruncie marksizmu-leninizmu. Na parę dekad myśl Fiodorowa umarła, odrodziła się dopiero po koniec lat dziewięćdziesiątych. Okres między upadkiem ZSRR i przejęciem władzy przez Putina był czasem, w którym Rosjanie, urażeni utratą międzynarodowego prestiżu i ogromnych terytoriów, zaczęli zwracać się w głąb siebie. Około połowy rynku wydawniczego zajmowały tytuły dotyczące magii i okultyzmu, powstały pierwsze wioski ekologiczne. Anastazjan, dyrektor Mauzoleum Lenina stwierdził, że towarzysza Ilię da się bez problemu sklonować. Na fali powrotu ezoteryki utworzono muzeum Fiodorowa i wydano dzieła zebrane filozofa. Właściwy jednak powrót do idei zapomnianego myśliciela nastąpił dopiero w roku 2012 za sprawą Dymitra Ickowa i jego projektu Rosja 2045.

76


Make robots not war  Maksymilian Nowak

miałaby stać się surogatami marines podczas walki. Ickow w jednym z wywiadów określił projekt Darpy jako mało ambitny. Twierdzi, że plan, który zrealizuje w ramach Rosji 2045, zawstydzi Pentagon: rosyjski milioner chce w ciągu dziesięciu lat wyprodukować robota, który przechowa ludzką świadomość na zawsze. Całe przedsięwzięcie nosi nazwę Awatar A i ruszyło kilka miesięcy wcześniej niż analogiczny projekt amerykański. Ickow uważa, że dzięki jego projektowi z powierzchni Ziemi znikną bieda i wojny. Podobnie jak Fiodorow jest przekonany, że to właśnie nasza śmiertelność, kruchość naszych ciał stoi za całym złem obecnym na świecie, a dzięki robotycznym ciałom zmieni się sama istota człowieka. Skończy się zwierzęca walka o byt. Umysły podłączone do elektroniki wyewoluują. Ludzkość dokona skoku w królestwo wolności.

WSTYDŹ SIĘ, DARPA! W 2012 roku ruszył projekt amerykańskiej agencji rządowej DARPA. Nosi nazwę Awatar. Jego celem jest stworzenie warunków, w których możliwe byłoby przetransportowanie świadomości żołnierza do robota; maszyny

CIAŁA BEZ OBWODÓW Awatar A jest pierwszym z czterech awatarów, jakie chce wyprodukować Ickow. Inne mają być jeszcze bardziej zaawansowane technologicznie.

77

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Zaczął przeglądać statystyki: zatrwożyła go liczba głodujących, ludzi nieuleczalnie chorych i krajów zaangażowanych w konflikty militarne. Większa część świata cierpi. To, co tu robimy, nie wygląda na zachowanie dorosłych. Zabijamy planetę i siebie samych, wszystko przez umysły, jakie mamy, wartości, jakimi się kierujemy – egotyzm, egoizm i agresję. Podobnie jak Gautama Budda dwa i pół tysiąca lat wcześniej, Ickow w roku 2005 zaczął zgłębiać przeróżne duchowe tradycje. Szukał celu życia i spokoju umysłu. W biznesmenie płynęła jednak ruska, a nie bramińska krew, dlatego nie otworzył kolejnego ośrodka medytacji, a tak jak Fiodorow sto pięćdziesiąt lat wcześniej postawił na działanie.


Maksymilian Nowak  Make robots not war

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Wersja A ma zostać wyprodukowana do roku 2020. Dzięki niej stanie się możliwe sterowanie maszyną za pomocą umysłu, mniej więcej tak jak w filmie Jamesa Camerona. Twórca Rosji 2045 jest przekonany, że w przyszłości na urządzenie będzie stać każdego. Według rosyjskiego milionera fundacje charytatywne już niedługo nie będą rozdzielać jedzenia, ubrań czy leków, skupią się wyłącznie na produkcji i dystrybucji odpowiednich ciał-maszyn. Kolejnym krokiem będzie Awatar B – ukończenie projektu przewidziane jest na lata 2020–2025. Awatar B ma zapewnić nieśmiertelność – właściciel będzie mógł pod koniec życia przenieść mózg do robota. Maszyna będzie prawdopodobnie nieco droższa niż koszt skromnego pogrzebu, według wstępnych wyli-

Większość z nich uważa, że Awatar D, ostateczny cel organizacji, jest możliwy do zrealizowania. OBI WAN, IRON MAN I DALAJLAMA Ickow woli uchodzić za swojskiego chłopaka niż szalonego jurodiwego, dlatego raczej rzadko i niechętnie odwołuje się do rosyjskiej myśli, z której wywodzi się jego projekt. Opowiadając o awatarach częściej podpiera się przykładami wziętymi z amerykańskiej popkultury niż z ruskiej ikonografii. „Hologramy dają wiele możliwości. Pamiętacie Obi-Wana Kenobiego?” – odpowiedział zapytany przez reportera „Daily Mail” o sens Awatara D. Kiedy indziej, mówiąc o Awatarze A, powołał się na postać z filmu Avengers: „Popatrzcie na Iron Mana w jego kostiumie. Myślę, że w przyszłości ciała będą mogły podróżować właśnie w ten sposób”.

czeń Ickowa cena oscylować ma w okolicach dobrego auta. Skąpstwo potencjalny nabywca może przypłacić życiem. Wiecznym. Następny projekt nosi nazwę Awatar C. Ma powstać do roku 2035. To ulepszona wersja poprzedniej maszyny, nie będzie już jednak potrzeby męczenia się ze skomplikowanym procesem transplantacji mózgu – robot będzie miał wbudowany sztuczny umysł. Przyszły właściciel musi jedynie zgrać dane ze swojego biologicznego nośnika i przenieść na cyfrowy. Ostatnim przewidzianym projektem jest Awatar D, czyli awatar hologram. Ma powstać w roku 2045. Jego właściciel nie będzie musiał już trudzić się zamykaniem i otwieraniem drzwi ani innymi żmudnymi codziennymi czynnościami typu jedzenie czy picie. Będzie posiadał niematerialne ciało, które pozwoli mu na nieograniczone penetrowanie przestrzeni kosmicznej i komunikację telepatyczną. Obwody nie będą go już więcej pętać. Nastąpi ostateczne wyzwolenie ludzkości, gwiezdny exodus. ✚ Nie są to wyłącznie pobożne życzenia wrażliwego burżuja. W projekt zaangażowanych jest szereg światowej sławy naukowców, nie tylko rosyjskich. Inicjatywę Ickowa wspiera między innymi: dr Hiroshi Ishiguro, twórca najbardziej realistycznych humanoidalnych robotów na świecie, dr George Church, genetyk molekularny i profesor Harvardu oraz dr Marvin Minsky, zmarły w tym roku pionier badań nad sztuczną inteligencją, współzałożyciel MIT AI Lab.

Hollywoodzkie produkcje są dla Ickowa źródłem nie tylko inspiracji, ale i niepokoju. Film Surogaci, w którym istnienie gatunku ludzkiego kilkakrotnie zostaje postawione pod znakiem zapytania, pchnął rosyjskiego biznesmena do wciągnięcia w swoją inicjatywę przywódców różnych tradycji duchowych. Projekt poparł Swami Vishnudevananda Giri Ji Maharaj ze zgromadzenia buddyjskich mnichów Juna Akhara oraz indyjski święty Mahasiddha Pilot Baba. W 2013 roku Rosja 2045 dostała oficjalne błogosławieństwo Tenzina Gjaco, znanego szerzej jako Dalajlama. „Nauka wreszcie weszła na dobrą drogę, zaczęła interesować się umysłem” – wyjaśnił swoją decyzję lider tybetańskich mnichów. Kościół prawosławny podchodzi do inicjatywy sceptycznie; patriarcha Rosji woli budować dobre relacje z władzą niż oglądać się na wątpliwą metafizycznie inicjatywę ekscentrycznego biznesmena. We want to make robots, not war Albert Yefimov, szef robotyki ze Skolkowa Sam Putin nie zajął dotychczas żadnego stanowiska w sprawie Rosji 2045, co oznacza, że ma do niej pozytywny stosunek. Na pewno pamięta dawne zasługi Ickowa i Rykowa. Ten ostatni nie jest oficjalnie współtwórcą inicjatywy, na stronie internetowej widnieje zaledwie jako przyjaciel projektu. W 2005 roku Rykow doznał nieco

78


 Make robots not war  Maksymilian Nowak

innego olśnienia niż jego przyjaciel ze studiów. Uznał, że jedynie silna władza może uwolnić świat od cierpienia chorób i śmierci. W 2008 roku wystartował w wyborach parlamentarnych z ramienia Jednej Rosji, dostał się do Dumy, po czteroletniej kadencji wyjechał z kraju i zamieszkał w luksusowej willi na Lazurowym Wybrzeżu. Tam stał się głównym łącznikiem między Kremlem a Paryżem. W przeciwieństwie do Gerarda Depardieu podatki płaci we Francji. Z tego i wielu innych względów jest dla Rosjan postacią kontrowersyjną. Oficjalnie nie przyznaje się do niego ani Putin, ani Ickow. A Rykow robi swoje – to właśnie dzięki jego wysiłkom Sarkozy i Marine Le Pen uznali aneksję Krymu. Prawdopodobnie to również dzięki wpływom Rykowa wciąż rozwija się inicjatywa cybernetycznego Buddy.

Obecna atmosfera w Rosji raczej nie sprzyja pokojowym inicjatywom. Co stanie się z projektem rosyjskiego milionera? Czy łaskawość Putina w końcu się wyczerpie? Czy projekt Rosja 2045 podzieli los Skolkowa? Czy może zacznie ścisłą współpracę z rządem, i wejdzie skład FPI?

Rosja 2045 w charakterze przedsięwzięcia pompującego dumę Rosjan raczej nie miałaby racji bytu. Ostatnia inicjatywa, która miała istnieć na podobnych zasadach – otwarte przez Miedwiediewa Skolkowo, czyli rosyjska Dolina Krzemowa – nie skończyła najlepiej. Putin po powtórnym przejęciu fotelu prezydenta obłożył kampus wysokimi podatkami, natomiast cześć zagranicznych inwestorów wypędził, grożąc procesami o korupcję. Co zdolniejsi inżynierowie wyjechali na Zachód. Reszta została wciągnięta w nowy projekt badawczy Putina, FPI, rządową organizację zajmującą się rozwojem technologii militarnych. Putin nie myśli długofalowo – wie, że jego pogrążony w kryzysie kraj potrzebuje natychmiastowych, widocznych efektów. Jeśli Skolkowo wydałoby jakieś plony, to dopiero za co najmniej trzydzieści lat.

milion.

Ickow ociera pot z czoła. Po raz pierwszy podnosi wzrok znad sterty kartek. Patrzy na wszystkich zebranych w Kaufman Hall. „Pomyślcie – oddacie tylko cześć swoich pieniędzy… Możecie zyskać nieśmiertelność… Czy to nie jest warte więcej niż te papierki?”. Dotychczas na konto projektu nie wpłynął ani cent. Jeśli macie dość biedy, wojen i śmierci, albo po prostu czujecie się niekomfortowo w swoim ciele, ślijcie pieniądze na konto fundacji Rosja 2045. Liczy się każdy

79

postdyscyplinarny magazyn o kulturze współczesnej ha!art | numer o religii

Beneficiary: Fund „Global Future 2045” 119270, Moscow, Luzhnetskaya naberezhnaya, d. 2/4, str. 12 Account: 40703810500050000550 Beneficiary Bank: JSB „ROSEVROBANK” (OJSC), Moscow, Russia SWIFT: COMKRUMM Correspondent Bank: JPMorgan Chase Bank, N.A., New York, USA SWIFT: CHASUS33





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.