Vol 28

Page 1

pogo dno exe

ISSN 2084-1957


vol. 28, Dzień Myśli Braterskiej aktualności

22 lutego 2013 r. magiel / daily scout

magiel ARCHIWALNY innym

prezentacje

wrażenia

opinie

odkurzone

Matka Baden-Powella w końcu 22 lutego to też jej święto!

Robert Baden-Powell, Eileen K. Wade

Gala WOŚP to służba

Arkadiusz Bojarun, Anna Waszewska, Jacek Wójcik

XXX LAT SŁUŻBY – Poczta Harcerska Szczecin II

Anna Brejwo

Harcerskie Barwy Czasu – pismo ponadczasowe

Piotr Tomaszewski

Migoczące światełka

Piotr Tomaszewski

Macierzyństwo w mundurze

Agnieszka Kołodziejczyk-Królik

Dlaczego moje dziecko jest zuchem?

Anna Mayer

Chłopiec z plakatu – historia pewnej fotografii

Michał Guz, Mikołaj Guz

Zabawa w gazetę… czy coś więcej? Wspominki sprzed epoki Internetu

Maciej Aleksandrowicz

Piętno ortodoksji

Michał Pogoda

Syrenka na Wałach

Marcin Parecki

Spotkania [wstępniak]

Piotr Szetela

„Morderca głupich zabaw” Rozmowa o harcerstwie dwadzieścia lat później

Michał Guz, Edyta Siwińska

In_farmacja

Michał Borun

pogodno.exe od deski do deski (1)

Michał Borun

Nasze Gniazdo samo o sobie

Piotr Tomaszewski

Starszoharcerska Akademia Marzeń

Anna Brejwo, Arkadiusz Bojarun, Marek Burko, Anna Mayer

Starszoharcerski Klub Wędrowniczy Vita Brevis

Ewelina Specjal, Tomasz Maksymiuk, Filip Lewandowski

Podróż za wschodnią granicę

Edyta Siwińska

Podróże kształcą

Krzysztof Kowalczyk

vol. 5, 1998

Harcerskie Barwy Czasu 16, 1995

Nasze Gniazdo

vol. 2, 1997 vol. 6, 1999

vol. 6, 1999


odkurzone

Wspomnienia z Pogranicza

zebrały Monika Chojnacka, Maja Marciniak

Rajd Ludzi Lekko Głupawych

Leszek Kaczanowski, Paweł Maciaszek

„Babski” – jak to się stało?

Marcin Zamiatowski

Harcerski komiks w Świecie Młodych

Leszek Kaczanowski

vol. 2, 1997 vol. 2, 1997

galeria

Świat Młodych: Filutek i harcerska lilijka «Łoś i kot»

herbaciarnia

Michał Pogoda

Podharcmistrz Jossarian i wspomnienia, czyli potrzeba samorządności O poszukiwaniach pamięci

Szymon Sułecki

ψ

Michał Borun

W sumie piszę chyba z domu...

Sylwia Kusyk Kolanek

Opowieść o pewnym miejscu

Piotr Tomaszewski

Opowieść sierpniowa

Piotr Tomaszewski

W poszukiwaniu straconego (?) czasu

Małgorzata Bojarun

Osiedle Przyjaźni

Marta Turkot

Scouting for paperboys (3)

Michał Borun

Ściana – wspinaczka na Ziemię Baffina

Marcin Tomaszewski

ObraSki Wspomnienia o Wojtku Karczyńskim

Zodiak & Przyjaciele

Nasze Gniazdo 10, 1992 Nasze Gniazdo 31, 1995

bibliobóz gród Sediny globtroter

NG Traveler Polska 2012

dodatek

Okładka: exe HISTORIA Fot.: Adrian Łaskarzewski. XIV Polowa Zbiórka Harcerstwa Starszego, Perkoz, 1997 r. Na zdjęciu: Szymon Sułecki, Tomasz Maksymiuk, Krzysztof Kowalczyk, Michał Przerwa-Borun. Opis okładki - zgodnie z planem wydawniczym - w vol. 34.

vol. 28, 22.02.2013 r. wydawca: Komenda Hufca Szczecin-Pogodno © 2013 ul. Dworcowa 19 70-206 Szczecin exe@szczecinpogodno.zhp.pl nakład: 100 egz.

redakcja: Arkadiusz Bojarun, Paulina Borkowska, Michał Borun, Michał Guz, Maciej Grabowski (red. nacz.) Adrian Łaskarzewski, Edyta Siwińska (Magiel), Dorota Szymańska, Paweł Wnuk korekta: Michał Borun

skład: Paulina Borkowska, Adrian Łaskarzewski (ObraSki), Paweł Wnuk (Magiel)

autorzy tekstów: Maciej Aleksandrowicz, Arkadiusz Bojarun, Małgorzata Bojarun, Michał Borun, hm. Anna Brejwo, pwd. Marek Burko, Michał Guz Mikołaj Guz, phm. Leszek Kaczanowski, phm. Agnieszka Kołodziejczyk-Królik, Sylwia Kusyk (Kolanek), phm. Anna Mayer (Mieruńska) phm. Marcin Parecki, Michał Pogoda, hm. Edyta Siwińska, Szymon Sułecki, pwd. Piotr Szetela, Marcin Tomaszewski, hm. Piotr Tomaszewski pwd. Marta Turkot, phm. Anna Waszewska, Jacek Wójcik, hm. Marcin Zamiatowski obraSki malowali: Maciej Aleksandrowicz, Wojciech Bartz, Arkadiusz Bojarun, Aleksandra Gawlikowska-Sroka, Agnieszka Grzesiuk-Piotrowska Michał Guz, Tomasz Maksymiuk, Anna Mayer (Mieruńska), Marcin Pęski, Edyta Siwińska, Szymon Sułecki. Zebrał Tomasz Maksymiuk autorzy tekstów z wcześniejszych numerów: Robert Baden-Powell, Katarzyna Grabowska, Leszek Kaczanowski, Krzysztof Kowalczyk Filip Lewandowski, Paweł Maciaszek, Tomasz Maksymiuk, Edyta Siwińska, Ewelina Specjal (Gomułkiewicz), Eileen K. Wade Wykorzystano także materiały z pism: Harcerskie Barwy Czasu, Harcerz Pomorski, Nasze Gniazdo, Świat Młodych. Pamięci Wojtka. Pamięci Łukasza.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Spotkania

Wrażenia

Piotr Szetela

pwd. Piotr Szetela

Aktywny członek ZHP w latach 1990-2010 Ostatnio: Członek Komendy 28 Szczepu Ognia, Hufiec Szczecin Drużynowy 12 Drużyny Harcerskiej „Leśni”, Hufiec Szczecin Wcześniej: Instruktor hufca SzczecinDąbie Drużynowy 13 DH „Opoka” Komendant Szczepu Członek Komendy Hufca Szczecin-Dąbie

Przyrodnik Ekolog Specjalista oceny stanu i zagrożeń środowiska

  

Wspomnienia... dużo mówią o człowieku, jakość jego wspomnień, zmieniająca się wraz z nim, pokazuje drogę, jaką przeszedł w stawaniu się dorosłym. Czy wracają, czy wciąż na nowo przeżywa to, co zdarzyło się kiedyś. Czy to, co się wydarzało, było dziełem przypadku czy świadomej decyzji. Reminiscencje, oderwane obrazy, uczucia, skojarzenia z konkretnym miejscem, konkretna osoba. Niespisane, czasem nieprzegadane, rozpamiętywane. Jesteś uczestnikiem wydarzeń, czasem je kreujesz, podejmujesz decyzje, które potem okazują się dobre lub złe, wpływasz na innych ludzi, na małe wspólnoty, zmieniasz czyjeś życie. Spoglądasz na drogę, którą przeszedłeś, i żałujesz, jesteś dumny, zastanawiasz się, gdzie popełniłeś błąd, myślisz, co by było gdyby. Wspomnienia młodego harcerza będą inne niż wspomnienia zucha, inaczej na to samo wydarzenie spojrzy świeżo upieczony drużynowy, inaczej harcmistrz z dwudziestoletnią służbą instruktorską. Czy patrząc na siebie dzisiaj, jestem tym samym młodym harcerzem jadącym na swój pierwszy obóz? Młodzieńcem przeżywającym pierwsze rozterki i niepowodzenia, upajającym się poczuciem własnej misji młodym drużynowym? Kim jestem dziś? Pisząc o wydarzeniach sprzed lat, podać muszę przynajmniej w zarysie kontekst, czyli w tym wypadku, kim byłem wtedy, czy raczej, jak dzisiaj patrzę na siebie z tamtego okresu. Pierwszy obóz harcerski może być zarazem ostatnim, to spore wyzwanie dla dziecka, które czasem pierwszy raz wyjeżdża, często daleko, bez rodziców. Sprawę ułatwia, gdy jedzie razem z przyjaciółmi, z zastępem, pod opieką Drużynowego, któremu ufa i w którego jest zapatrzony. Tak się składa, że w tym numerze pogodno.exe jako autorzy pojawiają się trzej harcerze z namiotu rozbitego w Bukowcu w 1991 roku – dla mnie samego był to obóz pierwszy, dla pozostałej dwójki – jeden z kolejnych. Już wtedy gdzieś na granicy pola widzenia pojawia się drużyna, bądź drużyny, z Hufca SzczecinPogodno. Dla Biszkopta ledwie świadomego, że sam należy do Hufca Szczecin-Dąbie, takie rozróżnienie to abstrakcja, ot, po prostu jeszcze jedna drużyna odmienna od mojej, z innymi

  


barwami. Zafascynowany przygodą, nowymi wyzwaniami, nie dostrzegam właściwie ani barw, ani numeru, pozostaje jedynie świadomość, że był ktoś jeszcze. Po latach, gdy komendant tego obozu stał mi się bliskim przyjacielem, dowiaduję się, że on sam był jednym z wychowanków pierwszego Komendanta Hufca SzczecinPogodno dha Telesfora Badetki.

  

Kolejne obozy harcerskie, kolejne drużyny z hufca odmiennego – choć przecież bratniego (co ciekawe, nie przypominam sobie na tych wyjazdach żadnej z drużyn Hufca Szczecin). Drużyny to jednak konkretni ludzie noszący barwy, instruktorzy z wizją, realizujący swoje zamysły w przygodzie z młodszymi od siebie. Pierwsza zapamiętana przeze mnie osoba, jak najbardziej charakterystyczna, pojawia się we wspomnieniach z roku 1994. Jestem 16-letnim harcerzem, uczniem liceum ogólnokształcącego, jestem na swoim czwartym obozie harcerskim, tym razem w Górach Stołowych u stóp Szczelińca Wielkiego. Nie sposób nie zauważyć pomykającego co dzień okrutnego brodacza o barwie włosów blond, studenta architektury, dumnego posiadacza broni białej, która bardziej wydawała się maczetą, niż standardowym nożem fińskim. Rafał Raniowski ps. „Rambo” lub „Szczur”, opiekujący się wtedy, o ile dobrze pamiętam, 25 DH. Muszę przyznać, że była to już wtedy postać robiąca wrażenie, mnie przede wszystkim wydawał się co najmniej wielkoludem – cóż, od tamtego czasu ciut urosłem. Rafale – wybacz – nie robisz już na mnie takiego wrażenia, jak – o kurczę – 19 lat temu... Skaczę w czasie – 1996, rok trudny dla mnie osobiście, rok trudny bardzo dla 13 DH „Opoka”. Zostaję drużynowym, przejmuję granatowy sznur od podziwianej przeze mnie Drużynowej, świat staje na głowie, wymienia się skład Drużyny, część przyjaciół idzie na swoje, powstają nowe jednostki harcerskie, ja mam poczucie przytłaczającej porażki, nie udaje mi się utrzymać „rodziny” razem. Pierwszy obóz jako opiekun, jeszcze na kwaterce 18. urodziny. Na obozie 44 „Dodo” jako jedna z drużyn, komendant ten sam, co w 1991 r., obóz blisko miejscowości Klempnica koło Łobza. Z całą pewnością przyboczna 44 zaprzyjaźniła się ze starszą ekipa z „Opoki” – do tej pory mam książkę ze wspólną dedykacją od Ani i kolegi z 13. Rok później – 1997, rok Wielkiej Powodzi, wyjeżdżamy do Kotliny Kłodzkiej, do miejscowości Radków, jedziemy autokarami, za nami zamykają mosty, zagrożone wezbraną wodą. Wraz z nami drużyny 2 EDH „Brzozy” i 21 DH „Leśne Oko”. To dwie bardzo ważne tak dla mnie, jak i dla części ludzi z Trzynastki, drużyny z Pogodna. Tak ze względu na przyjaźń, która była udziałem drużynowych, jak i wzajemne przyjacielskie relacje harcerzy. (Ach, jak to sztucznie zabrzmiało – po prostu tak czasem jest: jak drużynowi się lubią, to jest spora szansa, że i wśród podopiecznych nawiążą się przyjaźnie, zwłaszcza jeżeli spotykamy się


vol. 28

ciąg dalszy:

Spotkania – Piotr Szetela

później na wspólnych zbiórkach, rajdach czy ogniskach). To bardzo odświeżające uczucie – poznać drużynę działającą w zupełnie inny sposób niż twoja własna, zarazem pełną energii i radości, jak i pełną zapału harcerskiego. Ta sympatia do 2 EDH pozostała mi do dzisiaj, choć drużyna formalnie nie istnieje, to dalej są ludzie, z którymi utrzymuję kontakt. Rok 1998 – właściwie większość moich wspomnień jest uporządkowana poprzez obozy harcerskie, na które wyjeżdżałem, w tym roku zdecydowałem, że pojedziemy znowu w Bieszczady, do Bukowca, ale tym razem z Hufcem Pogodno. Nie była to chyba z mojej strony przemyślana decyzja: raz – powinienem był przewidzieć, że środowisko to różni się jednak znacząco od tego, w którym ja wyrosłem, powinienem też pamiętać, że dla mnie samego był to bardzo wyczerpujący rok – odczuła to również Trzynastka. Efekty tego były przykre chyba dla wszystkich stron. Instruktorzy Hufca Pogodno mieli nieprzyjemność poznać niezbyt sympatyczną postać mnie. Właściwie, czy poznać, to dobre pytanie. Może skupię się na pozytywach i ciekawych konsekwencjach tego wyjazdu: - powstała nowa drużyna w Hufcu Dąbie (jak napisałem chwilę wcześniej, Trzynastka zdecydowanie odczuła, że był to dla mnie ciężki rok), - jedna z harcerek z 13 poślubiła po jakimś czasie jednego z Drużynowych z Hufca Pogodno i obecnie mają dwójkę dzieci, - zaprzyjaźniłem się z prowadzącymi 22 „Błękitna” Pawłem i Magdą, - po jakimś czasie do 13 dołączyła jedna z harcerek z 81 – nie pamiętam której, - zdecydowanie przeszła mi ochota na ewentualną zmianę hufca. W czasie jarmarku cudów trzech osiłków zostało „opłaconych”, w celu zrobienia mi zdjęcia w damskiej części latryny – cóż, widomy znak, że nie byłem specjalnie popularny, chłopcy musieli się cokolwiek namęczyć, żeby mnie tam zatachać – mimo wszystko tę przygodę wspominam z rozbawieniem. W kolejnych latach, aż do końca mojej służby instruktorskiej w Hufcu Dąbie, na wspólnych obozach spotykaliśmy się z Drużynami z Pogodna, szczerą radość sprawiało mi szokowanie braci harcerskiej, cokolwiek przerysowanymi (czasem chyba specjalnie w tym celu) zachowaniami. Chyba najbardziej szokujące (dla niektórych) były dość głośno wydawane przeze mnie komendy przy musztrze. Po jakimś czasie zgłosiłem się sam wraz z mocną ekipą z Trzynastki na kurs Drużynowych organizowany w Hufcu Pogodno. Szkoda, że nie widziałem Waszych min, gdy zobaczyliście mój akces. Wiem natomiast, bo taką informację zwrotną dostałem od jednego z prowadzących kurs, że nie spodziewał się spotkać tam akurat tej osoby. I widziałem

  


minę jednej z harcerek z 2 EDH, gdy się dowiedziała, ze ma prowadzić zajęcia, w których będę uczestniczył jako kursant (zdarzyło mi się wcześniej w różnych okolicznościach opiekować parę razy tą drużyną).

  

Parę lat minęło, dramatyczny dla mnie rok 1998 odszedł do historii, ja nabrałem dystansu i tak, byłem innym człowiekiem. Moja obecność na kursie drużynowych? Trzeba było dopełnić formalności, patentu wcześniej nie miałem, zawsze coś stało na przeszkodzie w wyjeździe na kurs, przy okazji mogłem zmotywować sporą grupkę z Trzynastki, aby też wzięła udział w szkoleniu. Czy zrobiliśmy na Was, drodzy Instruktorzy, dobre wrażenie? Chciałbym wierzyć, że tak. Wy na mnie zrobiliście – tak, tak – dobre, nawet bardzo dobre. Ostatni harcerz z 13 DH Opoka, który złożył na moje ręce Przyrzeczenie Harcerskie, jest Drużynowym w Hufcu Pogodno. Trzynastka, której miałem honor być drużynowym, długo czekała, bym się Drużynowym naprawdę poczuł – to bardzo trudne, przejąć sznur od osoby z taką Charyzmą, jak dh. Elżbieta, założycielka Trzynastki. Wiem, że przynajmniej paru osób do Harcerstwa nie zniechęciłem, a już samo to czasem wydaje się być sukcesem. Środowiska Harcerskie różnią się od siebie, to dobrze, różnorodność jest cenna. Dobrze jest, gdy do tego wszystkiego pozostajemy wobec siebie nawzajem życzliwi, uczymy się od siebie, wzajem inspirujemy. Jeżeli się z czymś nie zgadzamy, pamiętajmy, że jest to dla nas podwójnie cenne – dzięki temu określamy również, kim jesteśmy i jakie są nasze poglądy. Przeszedłem długą drogę: od uwielbienia dla barw własnej Drużyny, niechęć do innych środowisk, wiedzenie lepiej, syndrom młodego Drużynowego, bunt i niezgodę na coś, co mógłbym nazywać nieharcerskim zachowaniem (oczywiście tylko w mojej, nieuprawnionej ocenie) do momentu, w którym rozumiem, że są różne drogi, różne wizje, a tak naprawdę najważniejsza jest wzajemna życzliwość i otwartość na drugiego człowieka. Tego również uczyłem się dzięki Środowiskom Hufca Szczecin-Pogodno. Mój ostatni do tej pory Obóz Harcerski w Podgajach. Jako instruktor Hufca Szczecin, członek Szczepu Ognia, znowu spotykam Drużyny z Pogodna. Dalej bywam przykry w obyciu, ale stać mnie też na to, żeby publicznie powiedzieć, a teraz powtórzyć: Robicie Fantastyczne Rzeczy, Jesteście Grupą Przyjaciół, która Potrafi Przenosić Góry, Cudownie się Was Obserwuje, gdy się Razem Bawicie. Harcerz Jest Zawsze Z Pogodna! Czuwaj! Pwd. Piotr Szetela HO


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

   Gdzie się podziały, nasze imprezy gdzie te pomysły, gdzie tamten czar gdzie się podziały nasze plany z tamtych cudownych Jodlexowych chwil.

Gdzie jest Janusz ?

Czuc biwakami Pogodno.exe to już nawet w lodówce bywa  Podobno Paweł został Mistrzem lodowej tafli Oblężenie KSI ….Aaaa … aaa …. Aaaa tam,damy radę ! Galowe licytacje tak się rozhulały, że o mało Hufca nie zlicytowaliśmy

Czuc kolonia Niech szesnastolatka ma kolorowa oKLadke. Czy ktos widział skrzynke na narzedzia? Maciek.

Pogodno.exe trochę ludzi Odkurzyło

W tym roku WOŚP pobił wszystkie rekordy … wolontariuszy, zebranych pieniędzy, werwy organizatorów 

Czuc obozem Gdzie jest toster? Edyta. Komisja Stopni Instruktorskich - daje radę! Pozdrawiam, prawie probant. PRZECZYTANE W INTERNECIE: Ryza papieru- 500 kartek o gramaturze 80g/mkw waży 2,5 kg. Jedna kartka waży, wiec 0,005 kg. Produkcja 1 tony papieru to użycie około 17 drzew (zależnie od technologii). W tonie będzie 200000 kartek papieru takowego. Wychodzi 0,000085 drzewa na kartke. Ile drewna trzymasz teraz w ręku?

Rozmowa na nk.pl: Też Cię pamiętam. Zawsze ubrany w moro, w butach wojskowych. Cóż ludzie wyrastają nawet z bycia harcerzykiem:)

Buldozery zjechaly do podziemia Łukasz K., sam. Martyna Z. z Polic... odezwicjie sie! Mam Wam do oddania wpisowe za odwołany PZHS w 2001 r. Milczac, jestescie okrutniejsi od Urzedu Skarbowego - procenty rosna! Michał B. Z archiwum exe.com.bat: “Rajd jak sama nazwa wskazuje sluzy harcowaniu.”


Gdyby ktoś chciał umieścić coś w szablonie, Jest jedna instruktorka, która wie o tym prawie wszystko! Konspekty zajęć można spiąć SPINACZEM.

BANK INFO & ZAPO

Poczta Polska może czuć się zagrożona... harcerze produkują kartki pocztowe

wydanie 28

22 lutego 2013 r.

LUTY 22.02

DZIEŃ MYŚLI BRATERSKIEJ

MARZEC Na premierę w dziale Gród Sediny trzeba było czekać 16 lat. Chociaż wymieniony w spisie treści, artykuł z pierwszego numeru nigdy się nie ukazał. Wyznanie po latach. Wiceprezes Starszoharcerskiego Klubu Wędrowniczego Vita Brevis: ...Cholera, nie mieliśmy sztandaru!

W tym numerze wiecej tekstów napisali autorzy starszych pokolen: "Przesylam biogram... Napisałem wszystko, co pamiEtam". Najdłuższa szermierka w exe trwa już od pierwszego numeru: Kocie, miałeś rację - z czasem przyznałem ci rację. Leszek

Napisz coś z Londynu... może masz kontakt ze skautami? Eliza Kossowska: Jedyny mój kontakt ze skautingiem jest taki, że znam pośrednio pra pra pra (pra pra?) wnuczkę Baden-Powella i dochodzą mnie słuchy, że dziewczę potrafi się zdrowo zabawić. Autorem tytułu pogodno.exe jest (o czym sam pewnie nie wie) Maciek Aleksandrowicz z 81. (Wiedziałeś?) Maciek, daj mi spokój (oraz inne wyrazy…) Sunlicht

22-24.03 23.03

43. RAJD ARSENAŁ NOCNY RAJD NA ORIENTACJĘ

KWIECIEŃ 5-7.04 12-14.04 13.04 17.04

V RAJD „SPAL BUTY” SZKOLENIE PRZYBOCZNYCH „SPINACZ” CZWARTE SPOTKANIE Z PIOSENKĄ APEL HUFCA

.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

  

ARCHIWALNY

Kotu oddaj Bizonu Kapeluszu [vol. 1] Po zbiorce w hufcu nalezy:   

ustawic lawki tak, jak staly przed zbiórka umyc podloge w pokoju i obowiazkowo w korytarzach sprzatnac lazienke (takze pozostawic w zzystosci „narzedzia pracy”)  wyniesc smieci  klucz oddac najpózniej dnia nastepnego Druzyna, która tego nie zrobi, nie ma co marzyc o nastepnej zbiórce w hufcu! Szef Biura. [vol.1] Pocahontas! Zdradz sie w koncu! Umieram z ciekawosci kim jestes! Kot [vol.2]

Rafal Raniowski!!! Wstydz sie! Mam cos, co jest Twoje. Latwo sie nie wykupisz… Magdalena Bocian [vol.6]

Druhu Komendancie – Uśmiech! [vol.9] Uwaga! Pogodno oferuje specjalistę od gubienia sie zawsze i wszedzie. Magda jest niezastapiona! [vol.10] Komenda Hufca ogłasza przetarg na … sprzet do monitorowania spotkan Referatu Harcerskiego [vol.10]

Cyrek! Pozdrawiam Cię i Twój artykuł – druh podharcmistrz [vol. 2] Pozdrawiam Cię Kotku Pocahontas [vol.3] Ostatnia szansa! Michał ma jeszcze vakat na SZERMIERKE Z KOTEM w numerach: grudniowym i marcowym

Rafał tyłkiem siodło tłucze, słychać jak mu dzwonią klucze, bo z Ułanów z całej Polski, nie ma Pułku jak Podolski [vol.11] Prześpiewamy Edce hufiec cały, hufiec cały, hufiec cały i komputer i rzutniczek i regały, jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś [vol.11]

decyduje kolejnosc zgłoszen [vol. 3]

Ciekawe wedlug jakich kryteriów przyznaje sie w naszym hufcu pochwały… [vol. 3] Jest czwarta nad ranem, jutro trzy klasówki, duże prace do napisania, a ja wpisuje Magiel do Pogodna [vol. 4] Zbliża się następny Zjazd Hufca i jak zwykle rozpoczęła się zacięta walka o fotel Komendanta [vol.6] Jakis malo ciekawy ten magiel – czyżby w Hufcu nic sie nie działo [vol.6]

W braterskim geście ogłaszamy składkowe GPSu dla Magdy i … Ewy, jak się okazuje bez tego ani rusz [vol. 11]

Komenda Hufca organizuje wyprawe pod hasłem „odbicie projektora” [vol.12] W zwiazku z wejsciem Polski do strefy Schengen Komenda Hufca Szczecin Pogodno postanowiła, ze Rajd Pogranicza jest „do zabrania” (zainteresowanie wyraziły już Izrael i Palestyna) [vol. 12]

Myj ryj! Jeżyk Jerzy [vol.13]


Sam myj!

Maciuś [vol.13]

Apel Hufca: Zuchy? Są Harcerze? Są. Harcerze Starsi? Są. Wędrownicy? … Wędrownicy?? A ktoś ich zaprosił? [vol.13] Maciusia myj!

Wujek Sam [vol. 13]

www.szczecinpogodno.zhp.pl [vol.14] Wszyscy powoli wracaja do domu, nawet Magda sama znalazła droge do Szczecina. Brawo. Jestesmy dumni. [vol.14]

Z życia hufca: Przychodzi Ania B. do Edyty S. Ania B: Ja w ogóle musze z Toba porozmawiać… Edyta S.: Ty się lepiej zamknij! (chodziło oczywiście o to, że Ania B. za dużo mówi, wcale nie o zamknięcie próby instruktorskiej) [vol.15]

Komendantka prostuje wszystkie dotychczasowe rozkazy, bo się pogniotły [vol.15] Na jednym ze spotkan kadry Pchela: Czuje sie jak na spotkaniu seniorów. M.Grabowski: Bo patrzysz sie w zla strone. Patrz sie tu, a nie tam. [vol. 15]

Spóznialstwo formalne to naczelna cecha pogodniaków, zaczęto juz nawet badania na ten temat robic [vol. 16]

Tup, tup, tup, drep, drep, drep… to pomalutku idzie Zjazd [vol.16]

A: bedzie Pogodno? B: bedzie raczej deszczowo [vol. 17] Z życia Hufca: Siostry Borowczyk w końcu się zamknęły [vol. 18]

W tym roku już się nie spisujemy, w tym roku się ewidencjonujemy [vol.18] Puk i huk? [vol. 18] Ogłaszamy konkurs na drużynowego nowej gromady zuchowej, dla naszych przyszłych instruktorskich zuchów… potrzebny na za jakieś pięć, sześć lat [vol. 19]

Harcerze Hufca bawią się w nową zabawę: zgadnij w co walnę [vol. 20] Nie jestem do wzięcia! Maciuś [vol.21] O Wielka SiwINska Edyto! Hufca podporo! [vol.21] Maciej, załóż mundur! Oszalałaś? [vol.22] Szczesc Boze tutaj Patryk z 82 Druzyny Harcerskiej „Przy Kosciele” [vol.23] A w tej naszej Chorągwi tak zapracowani, że aż Facebook za nimi nie nadąża [vol. 24] Rafał! Szable w dłoń! Apel coraz bliżej [vol.24] Potwierdziło się! Odwróć tabelę, Pogodne Buldożery na czele! [vol.25] Arsenał zdobyty!!! [vol.25]

Dobranoc Marku! [vol.26]




vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Gala WOŚP to służba

Z najgłówniejszą organizatorką Szczecińskiej Gali Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy phm. Anną Waszewską rozmawia Zubek.

phm. Anna Waszewska Członkini Komisji Stopni Instruktorskich Dorywczo organizator różnych przedsięwzięć: Zlot Hufców Szczecińskich, obozy, kolonie, Gale Wcześniej: Drużynowa 30 GZ „Wesołe Słoneczka” Drużynowa XXX DH „Barbakan” Komendantka Szczepu XXX GZ i DH „Twierdza” Skarbnik Hufca Z-ca Komendanta Hufca

HR Manager

Od ilu lat hufiec organizuje sztab WOŚP? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Od kiedy ja jestem w hufcu – sztab był tu zawsze.

Przewodniczący Harcerskiego Kręgu Akademickiego T.R.E.K Student zarządzania i inżynierii produkcji Członek zarządu Stowarzyszenia „Po To Jestem”

  

Czy zawsze był to tylko sztab zbierający wolontariuszy i pieniądze? Nigdy nie organizowaliście koncertów itp. w czasie WOŚP? W ostatnich latach głównie skupialiśmy się na obsłudze wolontariuszy, ale pamiętam, że kiedyś braliśmy udział w organizacji lub organizowaliśmy jakieś festyny. Często nasi harcerze uczestniczyli także w imprezach miejskich, na przykład ucząc udzielania pierwszej pomocy. Czy trzon organizatorów WOŚP to zawsze te same osoby? To się akurat zmienia. Kiedyś „etatowym” szefem był Mariusz Cyrulewski, po nim chyba ja zostałam po raz pierwszy szefem sztabu, dotychczas byłam nim dwukrotnie. W tym roku szefem sztabu został Jacek Wójcik i doskonale poradził sobie z tym zadaniem. To po co Wam była i jest Gala? Przede wszystkim to chyba trzeba sobie uświadomić, że to, co robimy w ramach WOŚP, nam jest po nic. Robimy to dla innych osób i to jest w tym wszystkim najlepsze, to się chyba nazywa SŁUŻBA.

Jacek Wójcik HO

Innym

No tak, ale wypełnieniem służby jest już, bez żadnych wątpliwości, sztab dla wolontariuszy. Gala to dodatkowy kłopot, a więc powtórzę pytanie – po co Gala, albo inaczej – dlaczego Gala? Na pytanie „dlaczego” już łatwiej jest odpowiedzieć. Celem WOŚP jest zebranie jak największej kwoty pieniędzy na leczenie. Mnie osobiście ten cel sporo czasu temu przypadł do gustu, nigdy natomiast nie lubiłam imprez masowych i centrów handlowych, a w Szczecinie od jakiegoś czasu imprezy w ramach WOŚP właśnie tam się przeniosły. Pomyślałam sobie, że najwięcej pieniędzy można uzyskać od osób, które tych pieniędzy mają więcej (po 2 galach to przekonanie trochę się zmieniło) i że trzeba tym osobom dać miejsce i warunki na to, żeby te pieniądze na nasz cel przekazać. Stąd gala. Rzeczywiście sumy wylicytowane na Gali mogłyby być większe. Dużo ludzi ze szczecińskiej elity udaje wam się zgromadzić na Gali. Są tacy, co odrzucają zaproszenie? Nie ma takich osób, które odrzucają zaproszenie i mówią, że nie chcą brać udziału w tym wydarzeniu. Takie osoby prawdopodobnie w ogóle na nie nie reagują. W tym roku w piątek rano zastanawialiśmy się, czy wystarczy miejsc.

Arkadiusz Bojarun „Zubek” Członek byłej 104 DHSiM im. Żołnierzy Cichociemnych Członek byłego BKI „Wadera” Członek-założyciel byłego Harcerskiego Klubu Trekkingowego Były rzecznik prasowy GK ZHP Były instruktor Wydziału ds. Współpracy z Polakami na Wschodzie GK ZHP Obecnie: Dziennikarz, specjalista PR Społecznie: Były instruktor Hufca ZHP Szczecin-Pogodno Członek stowarzyszenia „Życie po przeszczepie” Członek stowarzyszenia rekonstrukcji historycznej „Zachód 1944” Prowadzący na facebooku profile obu wyżej wymienionych stowarzyszeń Redaktor naczelny portalu www.przeszczep.pl (w przebudowie) Bloger – www.wojennehistorie.pl


Na sali było ok. 140 miejsc, a my mieliśmy potwierdzone prawie 80 osób z zaproszeń plus osoby towarzyszące i plus nasi znajomi. Popołudniu, jak zobaczyliśmy, co dzieje się za oknem, z niechęcią zaczęliśmy odbierać telefony i czytać sms-y. Bardzo wielu osobom nie udało się dojechać, choć niektórzy w tym celu spędzili po kilka godzin w samochodach. Taki pech. Pewnie gdyby było więcej osób, to i kwoty większe, choć przecież liczy się każda złotówka.

  

Będzie następna Gala? Jeszcze do końca nie ochłonęłam po ostatniej. Podsumowaliśmy ją już jednak i wyciągnęliśmy wnioski na kolejne edycje, więc chyba te wnioski trzeba będzie wprowadzić w życie. Ja bym bardzo chciała, by Szczecińska Gala WOŚP wpisała się na dobre w ramówkę szczecińskich imprez organizowanych w ramach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A co Tobie osobiście daje Gala? Przede wszystkim ogromną satysfakcję. To nie jest łatwa do zorganizowania impreza. Trzeba na nią poświęcić ogromnie dużo czasu i energii, więc tym bardziej, jak wszystko ostatecznie wychodzi tak jak należy, to satysfakcja jest ogromna. Poza tym za każdym razem podczas organizowania Gali uświadamiam sobie, jak cudownych ludzi mam dookoła. Ludzi, którzy często zarywają noce, bardzo się poświęcają, by osiągnąć nasz wspólny cel i by ta Gala wyszła nam jak najlepiej. Ta świadomość, że tacy ludzie są blisko, jest bezcenna. Poza tymi najbliższymi osobami, podczas organizacji takiego przedsięwzięcia poznaje się także mnóstwo innych dobrych ludzi dookoła. WOŚP to taki szczególny czas, kiedy wszystkim dookoła otwierają się serca. Czasem mam wrażenie, że dziś na świecie pokazuje się więcej zła niż dobra. Później wpada się niechcący w takie przeświadczenie, że ludzie są źli – a to nie jest prawda. I właśnie o tym przekonuję się za każdym razem, organizując Galę, a to bardzo cenna wiedza. Dziękuję.

Podczas pierwszej Gali do puszek i podczas licytacji zebrano 4.509 zł, druga przyniosła 5.686 zł.

Szczególne podziękowania dla: Ani Kustrzyk, Maćka Grabowskiego, Edyty Siwińskiej, Doroty Szymańskiej, Magdy Jani, Agnieszki Kołodziejczyk-Królik, Pawła Królika, Łukasza Muzykiewicza, wszystkich innych, którzy pomagali przy organizacji Gali, wszystkich, którzy na Galę dotarli, wszystkich, którzy chcieli dotrzeć, ale im się to nie udało... Ania

I jeszcze dwa pytania do tegorocznego szefa sztabu WOŚP Jacka Wójcika. Co sprawia, że harcerski sztab jest tak skuteczny? Ile zebraliście w tym roku? Za powodzeniem stoi wiele czynników, ale myślę, że głównym powodem to są ludzie. Sztab to nie tylko pomieszczenie, komputer i tony druczków. To przede wszystkim dobrzy ludzie – harcerze, który mają inny system wartości. Ci młodzi ludzie, wolontariat i chęć niesienia pomocy mają wpisane w życie osobiste, tak więc każda akcja, w tym przypadku związana z WOŚP-em, przynosi sukcesy. W Sztabie panuje bardzo pozytywna atmosfera, każdy się przyłącza do pomocy, a wolontariusze czują się, mam nadzieję, dobrze i swobodnie. W tym roku, dzięki wsparciu kilku instytucji i temu, że przejęliśmy część wolontariuszy z innych Sztabów, razem z II Szczecińską Galą udało nam się uzbierać ponad 52 tysiące złotych.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

XXX LAT SŁUŻBY

Poczta Harcerska Szczecin II

Prezentacje

Anna Brejwo

hm. Anna Brejwo

Przewodnicząca Komisji Stopni Instruktorskich Chorągwi Zachodniopomorskiej Członek Chorągwianego Zespołu Kadry Kształcącej Członek Poczty Harcerskiej Szczecin II, Hufiec Szczecin

Wcześniej m.in.: komendant Bieszczadzkiego Kręgu Instruktorskiego „WADERA”, działającego w hufcu SzczecinPogodno w latach 1990-1995 Członek Komisji Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin-Pogodno

Pedagog Specjalista ds. bezpieczeństwa pocztowego, Biuro Zarządzania Ryzykiem i Zgodnością w Centrali Poczty Polskiej S.A. Prywatnie: mężatka z dłuuuuuuuuuuugim stażem, mama trójki harcerzy (jedno w 10 DW, hufiec Szczecin, dwójka w XXX DH „Poterna”)

  

Pocztę Harcerską Szczecin II tworzy grono instruktorów, wędrowników i sympatyków ZHP. Wśród nas są byli drużynowi, instruktorzy zespołów chorągwianych i hufcowych, ale przede wszystkim dobrzy przyjaciele, którzy znają się parę dobrych lat i sprawdzili się w wielu sytuacjach. W naszym środowisku każdy znajdzie sobie miejsce i zadanie, które może zrealizować zgodnie ze swoimi możliwościami i umiejętnościami. Od 30 lat pełnimy służbę w specjalności poczt harcerskich. Pocztę do istnienia powołał Komendant Hufca Nadodrzańskiego (jeden z już nieistniejących szczecińskich hufców) Rozkazem nr L1/83 z dn. 1 stycznia 1983 roku. Pierwszy stempel był wykonany z… ziemniaka. Potem pojawiły się stemple wykonane własnoręcznie z gumki-myszki, linoleum, następnie całostki, pierwsze kartki i koperty. Cieszyły się ogromną popularnością, bo w czasach siermiężnych i szarych były kolorowe, związane z konkretnymi wydarzeniami harcerskimi i były na każdą kieszeń harcerską. Przez lata doskonaliliśmy nie tylko sposoby wykonania, ale też i druku naszych wydawnictw: od powielacza białkowego do profesjonalnych drukarni. Mamy szczęście, że w gronie pocztowców znaleźli się profesjonaliści związani zawodowo z grafiką i wydawnictwami: hm. Wiesław Gardas – plastyk i hm. Adrian Łaskarzewski, zajmujący się składem wydawnictw oraz pasjonat fotografii. Chętnie podejmowali z nami współpracę tacy uznani plastycy jak śp. Szymon Kobyliński, który wykonał dla nas serię kartek na Zlot w Gnieźnie, Szarlota Pawel – twórczyni Kleksa, Cezary Długowski, Andrzej Fonfara, Zbigniew Pilarczyk, Janusz Martyn. Zarobione pieniądze Poczta inwestuje w kolejne, nowe wydawnictwa oraz w sprzęt obozowy. Dzięki pracy zespołu kwatermistrzowskiego Poczta dysponuje sprzętem umożliwiającym zorganizowanie samodzielnego obozu na 100 osób. Niektóre namioty są z nami w dobrej kondycji od 20 lat. Nie raz przekonali się o tym goście odwiedzający nasze podobozy zlotowe i obozy. Pełniąc służbę pocztową, obsługiwaliśmy regionalne i centralne imprezy Związku: Polową Zbiórkę Harcerstwa Starszego w Małeczu (1992 r.), Specjalnościową Akcję Szkoleniową w 1997 roku, Letnią Akcję Szkoleniową, Wędrowniczą Watrę w Suchej Rzeczce, Zlot Grunwaldzki. Powierzano nam – co jest dla nas szczególnym wyróżnieniem – organizację Harcerskiej Poczty Polowej na

  


kolejnych Zlotach Harcerstwa Polskiego: w Pająku k. Częstochowy (1991), w Zegrzu (1995), w Gnieźnie (2000), w Kielcach (2007) oraz Jubileuszowym Zlocie z okazji 100-lecia Harcerstwa Polskiego w Krakowie (2010). Specjalnie na te Zloty przygotowaliśmy i wydawaliśmy okazyjne kartki pocztowe, koperty oraz stemple. W maju 2010 roku w Szczecinie zorganizowaliśmy Zbiórkę Polową Poczt Harcerskich ZHP. Wszyscy uczestnicy Zbiórki mieli okazję przyjrzeć się z bliska naszej pracy i poznać nasze pasje.

  

Jako środowisko aktywnie działamy na poziomie chorągwi i swojego hufca. Nasi członkowie pełnili i nadal pełnią powierzone z wyboru i mianowania funkcje instruktorskie we władzach Hufca Szczecin, Chorągwi oraz Związku. Obecnie pełnią funkcje: członka komendy Chorągwi Zachodniopomorskiej, członka Rady Chorągwi, wiceprzewodniczącego Chorągwianej Komisji Rewizyjnej, przewodniczącej Komisji Rewizyjnej Hufca Szczecin oraz członka tej Komisji. Do Referatu Programowo-Metodycznego KCh Zachodniopomorskiej zostało powołanych trzech instruktorów z Poczty. Wielu z nas podjęło pracę kształceniową pracując z instruktorami w Komisjach Stopni i zespołach kształceniowych jako: przewodnicząca Chorągwianej Komisji Stopni oraz członek Chorągwianego Zespołu Kadry Kształcącej, członek ChKSI, przewodniczący KSI Hufca SzczecinPogodno, członek KSI Hufca Szczecin. Na co dzień dwóch instruktorów pracuje w chorągwianej Komisji Satysfakcjonowania. Inspirujemy tworzenie nowych środowisk zuchowych i harcerskich, szkolimy i wspieramy młodych drużynowych w ich bieżącej pracy. Zawsze gdy zostajemy poproszeni o pomoc w organizacji rajdu, gry czy imprezy przez hufce miejskie, instruktorów bądź drużynowych – angażujemy się w te działania w 100%. We wrześniu ubiegłego roku współuczestniczyliśmy w organizacji XXX-lecia 64 DSH „Cień” im. gen. S. Sosabowskiego z Hufca Szczecin. Zaangażowaliśmy się w budowę nowego, silnego harcerskiego środowiska w Szczecinie. Od grudnia 2011 roku działamy w II Szczecińskim Szczepie „Brzask” przy Szkole Podstawowej nr 46 w Szczecinie, którego powstanie zainicjowaliśmy. Szczep współtworzą drużyny od lat z nami współpracujące oraz nowopowstałe gromady i drużyny przy SP Nr 7 i SP Nr 16. Obecnie mamy 9 środowisk. W najbliższych miesiącach kolejnych trzech wędrowników, których opiekunami są nasi instruktorzy, złoży Zobowiązanie Instruktorskie, co traktujemy jako wypełnienie naszej szczególnej instruktorskiej powinności – „...wychowam swojego następcę...”.


vol. 28

ciąg dalszy:

XXX LAT SŁUŻBY – Poczta Harcerska Szczecin II – Anna Brejwo Z wypracowanych środków na bieżąco dofinansowujemy również wyjazdy na obozy harcerskie i kolonie zuchowe dzieciom i młodzieży z ubogich rodzin. Dofinansowujemy również kursy metodyczne i drużynowych oraz różne formy warsztatów dokształcających harcerzy i instruktorów naszego Szczepu. W ten sposób nasze inwestycje są konkretnym wsparciem dla całego środowiska harcerskiego w Szczecinie. Jako krąg instruktorski Poczta od wielu lat organizuje obozy letnie – nie tylko obozy pocztowe, ale i obozy hufca, zgrupowania hufców (Piecnik 1992), zgrupowanie hufców miejskich (Podgaje 2009). W trakcie Specjalnościowej Akcji Szkoleniowej prowadziliśmy warsztaty plastyczne na Centralnym Obozie Poczt Harcerskich w Perkozie, którego byliśmy współorganizatorem (1997). W ramach naszych obozów zawsze funkcjonuje grupa dzieci niebędących harcerzami, która ma możliwość zapoznania się z ideałami wychowawczymi ZHP oraz harcerskimi wartościami.

Poczta przez wiele lat była również współorganizatorem popularnego nie tylko w ZHP Ogólnopolskiego Rajdu „Gryf”, który odbywał się w Szczecinie. Organizujemy też imprezy wolontariackie dla dzieci niezrzeszonych oraz imprezy dla dzieci ze środowisk zaniedbanych i zagrożonych patologią, pokazując inny świat niż ten, który znają z własnych domów i podwórek. Od kilku lat, w czasie długiego weekendu majowego, wyjeżdżamy na takie spotkania do Wierzchowa, Starej Studnicy k. Kalisza Pomorskiego i Wielenia k. Chociwla, gdzie wspólnie z dziećmi z małych społeczności lokalnych spędzamy czas na zabawach, grach i przy ognisku. Przy naszym rozstaniu pytają, czy za rok też do nich przyjedziemy… Od początku istnienia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy gramy w jej składzie – corocznie przygotowujemy i prowadzimy punkt żywnościowy dla wolontariuszy WOŚP w centrum Szczecina (CH Galaxy).

  


  

Działalność wydawnicza jest naszym drugim polem harcerskiej służby. Tworząc nowe publikacje, kierujemy się zawsze tą samą zasadą: mają one poszerzać wiedzę i inspirować do działania, pomagać w bieżącej pracy harcerskiej oraz promować harcerstwo na zewnątrz. Nasze wydawnictwa tworzone są przez harcerzy dla harcerzy; mają harcerską duszę – stąd cieszą się tak dużą popularnością. Wiele z nich powstaje w ramach prób na stopnie instruktorskie, m.in.: „Abc pracy z historią w drużynie harcerskiej”, „Jak uczyć zuchy śpiewania”, „Harce z mapą”. Wszystkie nasze materiały przed wydaniem są konsultowane ze środowiskami harcerskimi i są odpowiedzią na ich zapotrzebowanie. Są też znane i cenione poza ZHP, m.in. przez nauczycieli. Wydaliśmy też poradniki znanych instruktorów, metodyków: hm. Grzegorza Całka, hm. Małgorzaty Silny. Najbardziej znanym naszym wydawnictwem jest śpiewnik „Ognik”. Dużą popularnością cieszy się też „Poradnik harcerski” oraz Miniporadniki: gitarowy, ogniskowy, pierwszej pomocy, jak poruszać się po drogach. Naszym największym sukcesem jest nasza marka – gwarant wysokiej jakości wydawnictw i działań. Ale dla harcerzy to nic trudnego, bo przecież „…idziemy naprzód i ciągle pniemy się wzwyż…”.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Harcerskie Barwy Czasu – pismo ponadczasowe

Prezentacje

Piotr Tomaszewski W roku 2013 ukazał się 50 numer Harcerskich Barw Czasu. Jest to periodyk Chorągwianej Komisji Historii i Referatu Seniorów i Starszyzny Harcerskiej. Pismo ukazuje się nieregularnie od roku 1991. 50. jubileusz HBCz zbiegł się z nadaniem mu numeru ISSN i obowiązkiem wysyłania do kilkunastu ośrodków bibliotecznych w Polsce.

hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Chorągwiana Komisja Historii Komisja Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin Wcześniej: 1989-96: drużynowy 43 DH „Rexy” Hufiec Szczecin 1995-97: członek Komendy Chorągwi, pełn. ds. kształcenia Komendant obozów w Bukowcu w 1995 i 1996 r.

Pedagog specjalny

  

Pismo od początku swego istnienia miało za zadanie upowszechniać historię naszego środowiska harcerskiego poprzez zamieszczanie wspomnień naszych seniorów, przytaczanie materiałów dotyczących historii naszej Chorągwi, a także w niewielkim stopniu publikację aktualności z życia Chorągwi i życia środowisk seniorów harcerskich. Zawsze było tu więc i jest miejsce na relacje ze złazów i zlotów, z imprez i zbiórek. Wspomnienia z czasów przedwojennych i powojennych to najcenniejsze materiały, wręcz „perełki”, bo pochodzą od świadków bezpośrednich. A było ich wiele! Były także nekrologi i wspomnienia tych, którzy odeszli na Wieczną Wartę. Pamiętam, że napisałem kiedyś wspomnienie o druhu Wojtku Karczyńskim (artykuł również ukazuje się w tym numerze pogodno.exe).

  


Warto zaznaczyć, że na przestrzeni lat swój znaczny udział w publikacjach HBCz miały środowiska seniorów działające w różnych hufcach naszej Chorągwi. Do pracy przy redakcji pisma, a w późniejszym czasie do udziału w Komisji Historii zaprzęgła mnie śp. dh. hm. Krysia Mazurkiewicz. Miałem wówczas niewiele ponad dwadzieścia lat i doświadczenie w redagowaniu „Naszego Gniazda”. Jakimś cudem, pomimo że nie pasjonowałem się historią, po dziś dzień współpracuję z fantastycznym środowiskiem seniorów i udzielam się w Komisji Historycznej.

  

Nie oddałbym sprawiedliwości, gdybym nie wspomniał tu o ogromnej roli dha hm. Adriana Łaskarzewskiego, który w tamtych początkowych latach dysponował dobrym komputerem, drukarką i ogólnie dużą wiedzą edytorską (a dodam, że nie było Internetu, portu USB i pendrive’ów, wszystko odbywało się na różnych niekompatybilnych programach i różnego kształtu dyskietkach). Dzięki Adrianowi wiele się nauczyłem, a i wiele numerów naszych gazetek ukazało się w doskonałej szacie. W ostatnich kilku numerach Komisja Historii postanowiła publikować wypisy z pierwszych Kronik Chorągwi Zachodniopomorskiej z lat 1934-56. Każdy Hufiec dostaje egzemplarze HBCz, ale nakład wystarcza także dla osób indywidualnych, które chcą wejść w posiadanie takich materiałów. Także archiwalnych. Wystarczy skontaktować się z Chorągwianą Komisją Historii.

Zapraszam do współpracy! hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Szczecin, luty 2013 r.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Migoczące światełka

Wrażenia

Piotr Tomaszewski

hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Chorągwiana Komisja Historii Komisja Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin Wcześniej: 1989-96: drużynowy 43 DH „Rexy” Hufiec Szczecin 1995-97: członek Komendy Chorągwi, pełn. ds. kształcenia Komendant obozów w Bukowcu w 1995 i 1996 r.

Pedagog specjalny

  

Lato 1991 roku zaczynało się bardzo optymistycznie, pogodne dni, ciepłe noce... Właśnie z początkiem tego lata, któregoś czerwcowego popołudnia wybrałem się z moją drużyną na biwak do Troszyna, nad jezioro Piaski. Byłem wówczas młodym drużynowym, zapalonym i pełnym energii. Gdy po wędrówce przez las wyszliśmy wreszcie na niewielką polanę, zauważyliśmy, że jest na niej już kilka namiotów zaprzyjaźnionej drużyny od nas z hufca. Mają m.in. własny 10-osobowy namiot. Po przywitaniu i rozstawieniu naszych namiotów stwierdziłem, że zajmują ogółem połowę polanki, zrobił się miły i wesoły nastrój mimo pozornego „tłoku”. Harcerze i harcerki zajęli się pracami biwakowymi: zbieraniem chrustu na noc, urządzaniem namiotów, przygotowaniem ogniska, dołu na śmieci, drobnych urządzeń itp. Słonce chyliło się ku zachodowi. Rąbałem toporkiem kłodę, gdy nagle zbliżył się do mnie ktoś z plecakiem i gitarą. Podniosłem głowę i poznałem... „Cześć Tomas!” – usłyszałem, „Witaj SKI” – odparłem. Uścisnęliśmy sobie spocone dłonie. Wojtek zawsze mi imponował, mimo iż był z innego hufca. Złożyło się tak, że byliśmy razem na dwóch obozach. Postawa jego to okaz optymizmu i wiary w siebie, wiary w ideały i czystych myśli. Jego drużyna to okaz zdrowia i prężnej pracy harcerskiej, pięknie umundurowana, z własną niesamowitą symboliką, obliczem i tradycjami. Właśnie pomału schodziła na polanę. Nie ukrywaliśmy obaj zdziwienia, że spotkaliśmy się właśnie tu i teraz, miejsce jest raczej mało znane! Może i zrodziłby się we mnie bunt na taką sytuację względem innej drużyny, ale „81” Zodiak naprawdę lubię. Jakiś czas później popijaliśmy herbatę ugotowaną przez moich harcerzy i wspominaliśmy niedawne czasy. Gdy rozbite zostały już wszystkie namioty, okazało się, że zajmują one trzy czwarte polany, ale wesoło! Słońce zaszło i zalało czerwienią całą zachodnią część nieba. Przedwieczorne świerszcze w lasach wokół grały coś bez siły, było to zapowiedzią załamania pogody. Od północy i wschodu nadciągały ciężkie zwały chmur. Obserwowałem je z niepokojem, owijając się pałatką. Zebraliśmy się we trzech – drużynowi – i postanowiliśmy w razie deszczu zrezygnować z nocnych gier w lesie i urządzić wspólne śpiewanki w ,,10ce”. Tak też się stało. Wściekły deszcz walił w dach namiotu i uginał go bez litości, a ja i Wojtek na zmianę dawaliśmy z siebie wszystko, aby jeszcze bardziej rozśpiewać i rozszaleć całą harcerską brać! To było ogromne i cudowne szaleństwo pełne głośnego śpiewu i szalonych głośnych pląsów do późnej nocy. W namiocie ścisnęło się wokół kilku świeczek ok. 50 osób! Można więc sobie wyobrazić atmosferę!

  


O poranku, gdy wartownicy mnie zbudzili, po chmurach nie było ani śladu, obmyłem twarz rosą z mokrej trawy. Wokół, w kroplach rosy perliło się milion światełek wschodzącego słońca. Stwierdziłem, że mam koszmarnie zdarty głos, Wojtek, który pozdrowił mnie z daleka, wychodząc ze swego namiotu, pokazał, że ma ten sam problem. Lubię mieć zdarty głos, zawsze kojarzy mi się z prześpiewaną nocą.

  

Minął rok, znów u progu lata spotkaliśmy się z Wojtkiem na jednej imprezie. Tym razem była to wyprawa speleologiczna do Załęcza organizowana przez dha Artura Ochała. Przeciskając się przez zaciski w jurajskich jaskiniach, wielokrotnie wspominaliśmy tamten biwak i tamte szalone śpiewanki w deszczu pod namiotem. Pstrykałem wiele zdjęć, na tamtym biwaku również. Wojtek poprosił, abym mu zrobił kilka odbitek pamiątkowych. Czas płynął nieubłaganie, życie niosło różne koleje losu, przynosiło różne zadania i pasje... Któregoś sierpniowego dnia 1994 roku na obozie w Bieszczadach dowiedziałem się od dha Jacka Smury o tragicznej śmierci Wojtka na jednej z ulic Pogodna... Kilku dni zabrakło mu do 26 urodzin... Na tym obozie niewielu było ludzi ze Szczecina, więc sam kryłem się ze swoim płaczem. Zostawił wszystko tak, jakby miał za chwilę wrócić: rodzinę, dom, pracę, drużynę harcerską, piękną dziewczynę... Zapaliłem znicz i postawiłem obok kilkudziesięciu innych, był późny wieczór pierwszego dnia listopadowego 1995 r. Nikogo już w pobliżu nie było, przy grobie Wojtka paliło się najwięcej zniczy. Spojrzałem na wyryte w marmurze grobowca rodzinnego pierwsze i jedyne nazwisko: WOJCIECH KARCZYŃSKI hm. Patrząc w migoczące ogniki, wciąż miałem przed oczyma tamten roziskrzony poranek po deszczowej czerwcowej nocy i uśmiechniętą twarz Wojtka stojącego przed swoim namiotem. Zdjęcia, które zrobiłem dla Wojtka wciąż leżą w mojej szufladzie, chyba nigdy ich nikomu nie oddam... phm. Piotr Tomaszewski, grudzień 1995 r.

Artykuł ukazał się w 16 numerze „Harcerskich Barw Czasu” w roku 1995, w rubryce „Spoza granicy cienia”.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Macierzyństwo w mundurze Wrażenia Agnieszka Kołodziejczyk-Królik

phm. Agnieszka Kołodziejczyk-Królik

Mama 5-miesięcznego Wojtka Członkini Komisji Stopni Instruktorskich

Była drużynowa

Mój synek ma już cztery miesiące i co dzień mnie do czegoś inspiruje. A to do robienia śniadania, śpiewając i machając zabawką jednocześnie, a to do mycia zębów w podskokach czy robienia śmiesznych min. Tym razem zainspirował mnie do napisania artykułu. O tym, jak zmienia się patrzenie na świat, gdy człowiek staje się rodzicem. O tym, jak zmienia się harcerstwo, gdy mundur nagle przestaje na nas pasować. Posłuchajcie, poczytajcie… Tego dnia potrzebowałam przemieścić się z Wojtusiem na Prawobrzeże, skrupulatnie sprawdziłam połączenia, by wybrać dla nas najdogodniejsze. Wybrałam spacer do placu Kościuszki, a następnie podróż tramwajem linii 7 do Basenu Górniczego. Upolowałam tramwaj niskopodwoziowy, by bez przeszkód wsiąść do środka z wózkiem. Gdy ten podjechał, skierowałam się w kierunku drzwi. Drogę jednak zastąpił mi średnio przyjemny w wyglądzie pan. Żarty sobie ze mnie stroi – pomyślałam. On natomiast otworzył drzwi i bez słowa chwycił za wózek, i wciąga mi go do tramwaju. Hola, człowieku! – o co tu chodzi? Dziecko dobrem publicznym? A ręce umyłeś, że mojego wózeczka dotykasz? Pan chyba jakąś misję poczuł, szkoda tylko, że nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. Odpowiedź byłaby prosta: Nie, dziękuję – większość krawężników w mieście jest wyższa od tego tramwajowego progu. Jakieś przemyślenia go podczas podróży tchnęły chyba, przy wysiadaniu już się nie rzucił do pomocy. Mnie natomiast teraz myśl nachodzi, że harcerz w każdym widzi bliźniego… To chyba w człowieku, który chciał mi pomóc też powinnam go zobaczyć? A ja się do dziś na niego denerwuję. Będę musiała zmienić okulary! Kiedy urodziło się moje dziecko, miałam wrażenie, że urodziło się MOJE dziecko. Okazuje się jednak, że nie tylko ja roszczę sobie do niego PRAWO. Bo to nie tylko ukochany syn, ale również wnuczek, prawnuczek, siostrzeniec, bratanek, przyszły zuch… Tak, tak, jest wiele osób, które ZNAJĄ przyszłość Wojtka. WIEDZĄ lepiej, jak powinno się postępować… i „oczywiście zrobisz jak uważasz, ale chyba nie chcesz krzywdzić swojego dziecka?” Uwierz mi, drogi Czytelniku, każdy się na tym ZNA. A ja się grzecznie pytam, kto na potrzebach niemowlęcia może znać się lepiej od jego rodziców? Życzliwi mi bliźni, kochani, ja Was uprzejmie proszę – odczepcie się! Kim będzie moje dziecko, gdy trochę podrośnie? Harcerzem – odpowiecie! A ja bym chciała, żeby był szczęśliwy, dobry, radosny, mądry… i tak długo mogłabym wymieniać. Będzie jednak jaki będzie, nikt nie może dać mi prawa do ustawiania życia drugiemu człowiekowi, nawet jeżeli jest to mój syn. Tyle lat byłam drużynową, a chyba dopiero teraz to zrozumiałam. Nie możemy ustawiać życia innym! Jeśli (za Aleksandrem Kamińskim) być wychowawcą oznacza: służyć, dawać, pomagać i inspirować, to bycie mamą ma sporo wspólnego z byciem wychowawcą.

  


  

Mam jednak nadzieję, że Wojtek będzie miał ochotę przeżyć harcerską przygodę. Mnie do przeżycia tej przygody już od najmłodszych lat inspirowali moi rodzice. Niektóre z moich pierwszych harcerskich wspomnień na pewno są skutkiem oglądania nagrań z kamery. Jedno jednak jest żywe: pomost nad wodą, która wartko płynęła, sprawiając wrażenie, że pomost odpłynie. I moi rodzice z siostrą na tym pomoście. Że też się nie bali, że odpłyną! Ja bałam się za nich i prawie dzielnie obserwowałam ich z brzegu. W końcu 4-letnia dziewczynka to już prawie dzielny zuch! Z tego samego obozu pamiętam mnóstwo nóg na stołówce (dziecięca perspektywa świata jest wzruszająca), mysz w namiocie oraz śpiewanie przy dźwiękach gitary. Kilka ładnych lat później mama zabrała nas na jakiś zlot do Miroszewa. Pamiętam swoje oburzenie, gdy jedna z jej harcerek uznała mnie za zucha! Co, ja – zuch?! Przecież ja już mogłam być harcerką! Co innego moja o rok młodsza siostra! Ale ja zuchem już nie jestem! Po tych wszystkich przeżyciach nikogo nie powinno dziwić, że gdy w mojej szkole zorganizowano nabór do harcerzy, oznajmiłam rodzicom, że zostanę harcerką! A gdy po wakacjach drużynowa się nie odzywała, tak długo chodziłam za mamą, aż mi znalazła nową drużynę. Bo przecież wszyscy wiemy, że silniejszego sposobu do inspirowania niż własny przykład nie ma. Więc nie dziw się, mamo, że munduru ciągle nie zdejmuję, pomimo że sama mamą jestem – w końcu tego właśnie mnie nauczyłaś. W tym miejscu pozwolę sobie zauważyć, że nasze harcerstwo mogłoby być bardziej przychylne młodym mamom. Jeszcze zanim wyraźnie się zaokrągliłam, a otoczenie mogło wnioskować, że nowe życie powstaje, nie mogłam się zmieścić w spódnicę harcerską. Chwilę później i bluza musiała pójść w odstawkę. Po porodzie wcale nie jest lepiej, w spódnicę się już raczej nie zmieszczę, a i bluza, dopóki dziecko naturalnie karmię, jest za mała. Poza tym mundur ma mnóstwo elementów niedostosowanych do niemowląt. Twarde, kanciaste, małe… Zdecydowanie nasz mundur nie nadaje się do przytulania małej istotki. Uważam, że w hufcu powinien istnieć bank mundurów na wymianę, dostosowanych do każdej okazji. Ja obecnie potrzebuję takiego z miękkimi dodatkami oraz możliwością karmienia. Dziecko to nie zabawka, nie działa na baterię i nie ma wyłącznika. Nie odłożę go w kąt, by pójść na zakupy, spotkanie towarzyskie czy do kosmetyczki. Ono potrzebuje mojej obecności, a ja jego. Jeszcze przez jakiś czas tak będzie. Biorę je zatem pod pachę i idę, idę tylko tam, gdzie mogę iść z dzieckiem. Czy to oznacza przerwę w życiu towarzyskim czy harcerskim? Myślę sobie, że macierzyństwo jest testem jakości znajomości oraz działań przez nas podejmowanych. Bo co to byłby za zespół, który odrzuca jednego ze swoich członków tylko dlatego, że zmienia się jego sytuacja życiowa. Co to za znajomi, którzy przestają dbać o relację z drugą osobą tylko dlatego, że stało się to trochę trudniejsze. W imieniu wszystkich młodych mam (myślę, że się nie obrażą) chciałabym powiedzieć: Halo, ja tu jeszcze jestem, nie zapominajcie o mnie i dajcie mi szansę na uczestnictwo w naszym wspólnym życiu. Z życzeniami inspirujących zmian również w Waszych życiach, pogodnie zakręcona młoda mama. Phm. Renata Kołodziejczyk z córką Agnieszką (Autorka) i wnukiem Wojtkiem. Fot. Marek Kowalczyk.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Dlaczego moje dziecko jest zuchem?

Wrażenia

Anna Mayer

phm. Anna Mayer (z d. Mieruńska) „Wiewiórka” Honorowa Członkini 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak“ W latach: 1982-85: 105 DH 1986-90: 100 DSH „Stonoga“ im. Bronka Pietraszewicza „Lota“ (dzisiejsza 44 DH „Dodo”) 1991-92: Bieszczadzki Krąg Instruktorski „Wadera” 1991-94: 81 DH/DSH „Zodiak“ Współtwórczyni portalu parenting.pl Właścicielka serwisów MamaNaZakupach.pl i WyprawaMama.pl

  

Odpowiedź na to pytanie jest pewnie oczywista dla tych, którzy znają mnie od dawna i wiedzą, że spędziłam w harcerstwie dużą część mojego życia. Do dziś większość moich znajomości to Ci spod znaku lilijki, i wciąż doświadczam tego, że chociaż widzimy się rzadko, to ogrom wspólnych wspomnień sprawia, iż możemy rozmawiać godzinami. Dawno temu mi też wydawało się oczywiste, że moje dziecko – dzieci będą harcerzami i wciąż w naszym życiu będzie się przewijał hufiec Szczecin-Pogodno. Ale… 10 lat temu wyjechałam ze Szczecina, wyszłam za mąż (mój Mąż nie ma harcerskich wspomnień), mieszkam w Warszawie i żyję w innym – niż to wyżej wspominane – otoczeniu. Ale przecież harcerstwo nie kończy się na Pogodnie, jest nie tylko w Szczecinie. Odnośnie do Uli zuchowego startu, to nie ja zachęciłam ją, by zobaczyła, jak pracują zuchy, co robią. To potoczyło się bez mojego udziału. We wrześniu 2011 r. Ula poszła do I klasy. Z oferty zajęć pozalekcyjnych wspólnie wybierałyśmy te, które ją interesowały i ustaliłyśmy nowy tygodniowy rytm pełen różnych dodatkowych atrakcji. Wydawało mi się, że to już mocno wypełniony czas, jak dla sześciolatki; natomiast ona przyszła któregoś dnia, mówiąc: „Mamo, w piątki są zbiórki zuchów, u nas w klasie były zuchy, zapraszały nas na zbiórki. Hela (przyjaciółka) była już na zbiórce i ma taką kartkę:

   

– zabawa

– uśmiech – czuj – harce”.

Wydawać by się pewnie mogło, że zachwycona pomysłem Uli zgodziłam się od razu. Ja jednak nie byłam przekonana do tego pomysłu, sądząc, że szkolny start (wejście sześciolatki w rytm lekcji, nauki, obowiązków) i masa dodatkowych zajęć wyklucza na razie dołożenie jeszcze kolejnego obowiązku. Okazało się jednak, że Uli bardzo zależy i przekonywała mnie, że sobie poradzi; nalegała, by pozwolić jej spróbować. I tak, w październiku 2011 r. poszła na swoją pierwszą zbiórkę i poznała swoją druhnę: Basię. Druhna Basia, jak się dowiedziałam, miała wówczas 17 lat. I tu przez chwilę miałam wątpliwości, bo inaczej się myśli o tym, jak się jest już matką. Siedemnastolatka będzie zabierała Ulę poza szkołę? Czy ona sobie poradzi z grupą takich maluchów? Dwa miesiące później, przy okazji Jasełek i apelu szczepu miałam okazję poznać kadrę tego środowiska (gromada zuchowa, drużyna harcerzy i dwie drużyny harcerek). Patrzyłam na tych młodych ludzi, przypominałam

  


sobie, co ja robiłam, będąc w ich wieku… i zyskiwałam coraz więcej spokoju, widząc, jaka zadowolona wraca Ula ze zbiórek, jak lubi piątkowe popołudnia. Kolejnym naszym zaskoczeniem było Uli życzenie co do prezentu urodzinowego: „najbardziej chciałabym mundur”. Takie życzenie spełniałam z ogromną przyjemnością, wcześniej przywożąc ze Szczecina mój mundur, pokazując, jak to kiedyś wyglądało i przekazując Uli mój pas, który teraz jest elementem jej umundurowania.

  

Śledząc wydarzenia szczepu (słuchając o czym opowiada Ula, odwiedzając ich stronę na Facebooku), przekonuję się wciąż, że Ula trafiła do dobrego środowiska pełnego młodych ludzi z pasją. Przyjeżdżając na rajdy Arsenał, postrzegałam hufiec Warszawa-Mokotów jako prężne i dobre środowisko. Po dwudziestu latach do tego środowiska trafiła moja Ula. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem był obóz szczepu. Przed podjęciem decyzji, czy Ula może jechać (ona bardzo chciała) ponownie zaczęłam analizować wiek kadry i to, czy można im powierzyć na dwa tygodnie moje mocno małoletnie jeszcze dziecko. Znów było trochę rozterek, ale przypomniałam sobie, ile lat miałam ja, kiedy jeździłam jako kadra na obozy, i pomyślałam, że nam ktoś ufał, teraz więc czas zaufać innym. Nie tylko się nie zawiodłam, ale zobaczyłam obóz z pełną pionierką, kuchnią, w której piec był postawiony z cegieł, a opowieści Uli zarysowały mi obóz, na którym sama chętnie bym spędziła czas. Dziś Ula jest bardzo aktywną zuchenką, z dumą przynoszącą kolejne sprawności do przyszycia na mundurze, czekającą na to, kiedy dostanie znaczek zucha i marzącą o tym, by kiedyś być szóstkową, a potem druhną. A ja odnajduję się w nowej roli „Mamy – druhny”. Tak się czuję, kiedy Ula konsultuje ze mną jakieś nowe informacje po zbiórkach, śpiewa piosenki, których się nauczyła lub uczy Szymona (młodszego brata) nowych pląsów. Przypominam sobie to, czym kiedyś żyłam intensywnie, co mnie pochłaniało, i mam nadzieję, że Uli uda się wytrwać na tej zuchowej (a później harcerskiej) drodze długo. Myślę, że to jest dobry sposób na życie, zwłaszcza jako alternatywa dla innych rozrywek, które może proponować środowisko. Pamiętam, jak wiele ja nauczyłam się dzięki harcerstwu i jaką było dla mnie szkołą samodzielności i odpowiedzialności za siebie i innych, i mam nadzieję, że to samo za jakiś czas poczuje Ula. A tymczasem niektóre śpiewane tyle razy piosenki nabierają dla mnie nowego znaczenia… „…Gdy po latach będziesz wspominał stare dzieje w harcerskiej drużynie, swemu dziecku, co dorastać zaczyna, radę jedną dasz: załóż mundur i przypnij lilijkę…”.

I z uśmiechem włączam się do śpiewania, słysząc, jak śpiewa je Ula.

Obietnica zuchowa Uli, 15 lutego 2013 r., godz. 18.24 201 WGZ „Strażnicy Atlantydy” Hufiec Warszawa-Mokotów. Z archiwum Szczepu 155 i 201 WDHiZ im. Aleksandra Kamińskiego „Kamyka”.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Chłopiec z plakatu – historia pewnej fotografii

Wrażenia

Z Mikołajem Guzem rozmawia Michał Guz

  

Pamiętasz, Mikołaj, jak robiłem to zdjęcie? Tak, pamiętam, trochę jak przez mgłę, ale pamiętam. Jako 5-letnie dziecko byłem Twoim modelem, kojarzę polecenia: „patrz prosto”, „uśmiechnij się”, „spróbuj stanąć na baczność”. To mnie jakoś ruszało, w jakiś sposób rozpierała mnie duma, że mam na sobie mundur. Wiadomo, być żołnierzem, kimkolwiek z formacji mundurowych, jest marzeniem małego chłopca.

Mikołaj Guz Syn przybocznego 68 Pomorskiej Drużyny Harcerzy Bratanek drużynowego 68 PDH

Student Wyższej Szkoły Sztuki Użytkowej i Projektowania w Łodzi

Fot. Magda Dziewic

Michał Guz Harcerz i instruktor Hufca Szczecin-Pogodno w latach 1982-1993

Fot. Michał Guz

   Zrobiłem to zdjęcie w 1993 roku, w tym roku kończysz 25 lat. Od dwudziestu lat powiększenie tego zdjęcia wisi w salonie rodziców, w Twoim rodzinnym domu. Byłeś stworzony do munduru, wręcz skazany, zobacz jak się w nim prezentujesz. Jak to się stało, że nigdy nie zostałeś harcerzem? Rzeczywiście nieźle wyglądałem (śmiech). Nie wiem, jak to się stało. Pamiętam, że tata pytał mnie, czy nie chciałbym wstąpić do harcerstwa, uczestniczyć w zbiórkach, ale nigdy nie podjąłem takiej decyzji. Dlaczego nie uczyniłem takiego kroku? Może to obawa przed nieznanym, a może nie wydawało mi się to interesujące? Jak teraz tak szybko myślę, to moi koledzy chyba również nie byli harcerzami, więc może to wpływ środowiska.


  

Byłeś otoczony harcerzami od urodzenia – ojciec, wujek, przyjaciele domu: Maciek Karpiński, Piotrek Posłuszny – dwóch drużynowych i dwóch przybocznych 68 Pomorskiej Drużyny Harcerzy i żaden z nas nie zaszczepił w Tobie bakcyla harcerstwa? Twoja mama była harcerką! Możesz mieć do nas słuszny żal. Ten wątek nie był jakoś bardzo eksponowany w domu. Tata pytany, co robił jako młodzieniec w wolnym czasie, mówił ze był harcerzem, ale tak bez jakiegoś specjalnego nacisku na mnie czy siostrę, żeby kontynuować tradycję rodzinną. Opowiadał o obozach, wyjazdach w góry, wartach, zbiórkach, OK, przyjemnie spędzał czas, inaczej tego nie odbierałem, jednak jego opowieści mnie nie zaraziły, jakoś nie miałem potrzeby przekonać się na własnej skórze, czy to jest takie fajne. Wiesz, być może w czasach Waszej młodości harcerstwo było na fali, było modne. Chcieliście być harcerzami, pomagać ludziom, nosić siatki starszym paniom. Kiedy ja byłem młodszym człowiekiem, to w moim środowisku o harcerstwie się po prostu szeroko nie mówiło. Może harcerstwo było w dołku? Harcerze byli mi raczej obojętni, czasem ich żałowałem, gdy na 1. listopada w zimnie musieli trzymać warty. Z perspektywy czasu chyba jakoś szczególnie nie żałuję. A wiesz, że jak byłem nastolatkiem, to miałem krótki epizod harcerski? Spotykałem się z harcerką, która miała grupę swoich maluszków i w ramach spędzania wspólnie czasu zdarzyło mi się być na paru zbiórkach. Pamiętam, jak pomagałem prowadzić zajęcia z pierwszej pomocy i jak demonstrowaliśmy masaż serca. Nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktu z dziećmi (w rodzinie to fakt powszechnie znany – przyp. aut.) i chyba jakoś mi się to nawet podobało. Ale żeby tak co tydzień chodzić na zjazdy harcerskie, to raczej by mi się nie chciało. Nazewnictwo, jakiego używacie Ty i Kacper (kuzyn Mikołaja, mój syn – przyp. aut.) rozwala mnie. Kacper też nie był harcerzem, ale jak to ostatnio powiedział, był na jednym „zebraniu zuchów”. Powiedziałem mu, że skoro to było „zebranie zuchów”, to nie dziwię się, że był tylko na jednym. Z czym Tobie, laikowi, kojarzy się harcerstwo, takie pierwsze skojarzenie? Scena z „Misia”, kiedy Bronisław Pawlik dzwoni „z Londynu” i podchodzi do niego harcerz i mówi „Proszę Pana, już policzyłem, stoi sto dwadzieścia jeden osób. Czuwaj!” A potem chyba „Kamienie na szaniec”. Bycie harcerzem w tamtych czasach, to było coś. Wyuczona praca w grupach, myślę, w walce z okupantem była niezmiernie przydatna. Bardzo mi się wtedy podobali ci harcerze i byłem z nich bardzo dumny (drogi Czytelniku, patos nie był zamierzony, cokolwiek o nas pomyślisz, w tym momencie popłakaliśmy się z Mikołajem ze śmiechu – przyp. aut.). A jak się czujesz z tym, że Twoje zdjęcie zrobiło taką karierę?* Bardziej miłe jest to chyba dla autora? (śmiech). Słuchaj, przecież studiujesz fotografię, to jest dobre zdjęcie? Bardzo w porządku. Jest ciekawe, widać, że miałeś na to pomysł, dobry zamysł (Mikołaj ogląda w tym momencie stykówkę pięciu fotografii zrobionych w trakcie tej sesji – przyp. aut.). Cykl małego harcerza w za dużym mundurze po tacie i wujku. Gdybym nie znał całej otoczki powstawania tego zdjęcia, to interpretowałbym je w taki sposób: chłopiec wychowany w harcerskim kulcie przez ojca, który za wszelką cenę chce z niego uczynić skauta i od najmłodszych lat wbija mu do głowy, co to jest mundur i harcerski kodeks. Cóż, ponieśliśmy porażkę, nie udało się (śmiech)… A jak Twoja córka urośnie, to poślesz ją do harcerstwa? Jeśli naprawdę jej się to spodoba, to nie widzę najmniejszego problemu.

* Zdjęcie znalazło się między innymi: na ostatniej stronie kroniki 68 PDH, w pierwszym numerze „Na Tropie XI Polowej (Zbiórki Harcerstwa Starszego – przyp. red.)”, w „Gazecie Lubuskiej” (z naruszeniem praw autorskich), na plakatach i pocztówkach wydrukowanych z okazji 3. Szczytu Światowej Skautowej Unii Parlamentarnej w 2000 r. Inne zdjęcie Mikołaja z tej sesji zdobyło drugie miejsce w konkursie fotograficznym zorganizowanym przez Główną Kwaterę ZHP.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Zabawa w gazetę… czy coś więcej? Wspominki sprzed epoki Internetu

Odkurzone

Maciej Aleksandrowicz

Maciej Aleksandrowicz

Honorowy Członek 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak“ W latach: 1988-90: 68 Pomorska Drużyna Harcerzy im. Zdobywców Wału Pomorskiego 1990: 18 Drużyna Harcerskiej Służby Granicznej 1990-95: 81 DH/DSH „Zodiak“ 1992-96: 81 Drużyna Harcerzy „Astra“ (założyciel i drużynowy) Specjalista ds. zieleni instruktor ds. ogrodniczych Współpracownik portali mowimyjak.pl, e-ogrodek.pl, wymarzonyogrod.pl

  

Sposobów na harcerstwo jest i było wiele – jedni hasają po lesie, inni przesiadują w harcówkach, a jeszcze innym wciąż czegoś brak… Jedna rzecz była zawsze pewna od pierwszych zbiórek harcerskich – najlepiej robić coś razem, wspólnie, bo wtedy nie tylko jest wesoło, ale rodzą się rzeczy niezwykłe, wspominane latami. Jeszcze ciekawiej robiło się wtedy, gdy udawały się pomysły wykraczające poza ramy planów pracy pojedynczych drużyn: rajdy, obozy, biwaki, akcje i… gazeta. Dlaczego właśnie gazeta? Dziś sprawa wydaje się dość prosta – wchodzi się na stronę internetową, zamieszcza tekst przesłany e-mailem, dyskutuje się na forum, i tyle. Ewentualnie można to sobie wydrukować, jeśli ktoś woli. Projekt (dawniej: pomysł) stworzenia gazety pisanej „analogowo” to było mimo wszystko spore wydarzenie – coś innego w codziennym „harcerzeniu”. Bo był to jakiś sposób nie tylko na harcerstwo, ale też na realizowanie pasji i integrowanie środowiska w jednym. Przyznacie, że to pakiet pożyteczny i oryginalny. Przypomina mi się od razu Michał Guz, druh Michał Guz (bo nie mam innego punktu odniesienia w kwestii gazety) i jego „Harcerz Pomorski”, na którym przecież niejeden z nas później się wzorował (exe pewnie też). Najpierw gazeta 68 Pomorskiej Drużyny Harcerzy (młodszych i starszych), później coraz bardziej forum wymiany myśli środowiska hufca Pogodno. To dopinanie numerów do 7 nad ranem, zbieranie od ludzi tekstów i rysunków, jeżdżenie po tych ludziach, pisanie na maszynie (później też na klawiaturze) po kilkanaście godzin, polemiki i dysputy na śmierć i życie… I tylko po to, żeby numer był gotowy na czas. (Za słowo „tylko” przepraszam wszystkich zainteresowanych). Dziś sprawdza się, co nowego na „fejsbukowym” profilu – kiedyś czekało się, co nowego będzie w kolejnym HP… (nie mylić z drukarkami). Wycinki z przeszłości… Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to fascynacja harcerzami starszymi, kiedy jest się oczywiście harcerzem młodszym. Bo przecież starsi robią rzeczy ciekawsze i oryginalne, mają fajniejsze zbiórki, są lepiej umundurowani, mają swoje obrzędy i zwyczaje itd. Jeśli na dodatek mają swoją gazetę, w której piszą o rzeczach ciekawych, nie zawsze związanych z harcerstwem, to tym większa ciekawość i frajda z bycia blisko tego wszystkiego. Tak było między innymi ze mną i moimi przyjaciółmi (np. Tomkiem Maksymiukiem, Szymkiem Sułeckim), kiedy trafiliśmy pod koniec lat 80. do 68 PDH jako harcerskie młokosy.

  


Później, kiedy nosiliśmy już barwy „Zodiaka” i byliśmy właśnie tymi starszymi, mieliśmy okazję i przyjemność współtworzenia kolejnych numerów rozwijającego się HP, pisząc artykuły o wszystkim, co było dla nas ważne. Fajne było to oczekiwanie na kolejny numer, dyskusje po lekturze, pomysły na coś dalej, jakieś spotkania, imprezy… Fajny czas.

  

Pamiętam też swoje próby tworzenia gazety, kiedy powstała 81 DH „Astra” (1992/93 r.) i świetną zbiórkę „gazetową”, którą zrobili dla nas chłopaki z 68 (z Michałem Guzem na czele). Było wszystko, łącznie z „klimatyczną” scenografią… Zbiórka okazała się o wiele lepsza niż późniejsze próby tworzenia pisma, ale myślę, że moim chłopakom oczy się wtedy zaświeciły, że to fajne jest, ta gazeta… Inne wspomnienie to już któryś ze zlotów hufca, kiedy redakcja pogodno.exe postanowiła wydać numer polowy, czyli live. Punkt dowodzenia znajdował się w jednym z miroszewskich domków i tam rodziła się gazeta. I również tam Damian Ejsymont (zwany Sunlichtem) był przykuty do komputera jako „Wielki Elektronik” i wiecznie coś mu się tam psuło. Po którejś z kolei nieprzespanej nocy wykończony Damian nie mógł już patrzyć na komputer i myślał tylko o tym, gdzie się przespać. Ale wiedział, że musi zrobić swoje, i zrobił. Pamiętam jego wykończoną twarz i: „Dajcie mi spokój” oraz inne wyrazy…


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Piętno ortodoksji

Wrażenia

Michał Pogoda Harcerstwo odciska, i to nie tylko podeszwy stóp podczas wędrówek. Odciska piętno w głowie. Minęło bardzo wiele lat, a ciągle powraca myśl: może by jakoś wrócić? Te uczucia które się z Harcerstwem wiązały, nie pojawiają się teraz, a człowiek się trochę od nich uzależnił. I gdzieś tam, z tyłu głowy czai się myśl, że przecież tyle planów, pomysłów nie zostało zrealizowanych, a przecież nieziemskie! Michał Pogoda

Z Harcerstwem związany od 1989 r. Głównie z 13 DH „Opoka” Zastępowy dawnego SZSH „313” Współzałożyciel Harcerskiej Spontanicznej Inicjatywy Twórczej Uczestnik ostatniego biwaku Starszoharcerskiej Akademii Marzeń

Obecnie historyk i grafik komputerowy w trakcie powoływania do życia wydawnictwa edukacyjnego, mający w planach wydanie kilku książek o historii Harcerstwa i mający nadzieję, że mu się te plany powiodą.

  

Moja przygoda z Harcerstwem zaczęła się w 1989 r. Rodzice mieli znajomych w komendzie hufca, załatwili mnie i bratu udział w obozie harcerskim nad morzem. Miałem trzynaście lat, to była inna epoka. Wszystko się „załatwiało” i wszystko było „po znajomości”. Jako młody-zbuntowany brzydziłem się tym, nie chciałem jechać, Harcerstwo kojarzyło mi się z górnolotnym, pustym utrwalaniem jakiegoś absurdalnego zbutwiałego systemu. Zmieniłem zdanie po pierwszym dniu w lesie. Trafiłem do niezwykłej drużyny, tu po raz pierwszy zetknąłem się ze zjawiskiem „harcerskiej ortodoksji”. A była to ortodoksja w niezwykłym wydaniu, niemająca wiele wspólnego z tym, co przed wojną i z tym, co później. Była to modelowa drużyna socjalistycznego harcerstwa, taka z podręczników, pewnie ostatnia istniejąca, w pewien sposób idealna. Z racji wyposażenia w kilkanaście tzw. „fanfar”, czyli długich trąb bez przycisków, drużynowy radził mi „ucz się, Michał, grać, pójdziesz z nami w pierwszym szeregu pochodu pierwszomajowego!” To było wyjątkowe wyróżnienie i powód do dumy dla każdego członka drużyny, jednak nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że kolejnego pochodu już nie będzie. Zmiana ustrojowa dokonała się kilka dni po powrocie z lasu. Piętno tej pierwszej ortodoksji zaowocowało tym, że kiedy ostatni raz założyłem mundur, po wielu latach przerwy, by oddać hołd Powstańcom Warszawskim swoją obecnością dokładnie 60 lat od godziny W, nadal był to mundur z krótkimi spodenkami – model socjalistyczny, czyli ledwo zakrywający pośladki, i getry. Po obozie byłem w tej drużynie tylko miesiąc. Jeszcze podczas pobytu w lesie spotkałem drobną, delikatną i prześliczną druhnę o natchnionej twarzy okolonej drobnymi blond loczkami. Oświadczyła ona, z charakterystyczną dla siebie, jedyną w swoim rodzaju mieszanką siły charakteru połączonej z delikatnością i kobiecością, że zakłada własną drużynę. Miała tylko 16 lat. Dziś wydaje mi się to przerażające. A jednak w ciągu 2 pierwszych lat funkcjonowania drużyna stała się jedną z najlepszych w hufcu. Czy dlatego, że kochaliśmy się w niej zbiorowo najczystszą platoniczną miłością, a więc byliśmy skłonni dla niej (oczywiście nikt z nas by się wtedy do tego nie przyznał, co to, to nie!) do dawania z siebie wszystkiego, a nawet więcej? Może przez fanatyczny klimat kolejnej odmiany „ortodoksji”. Ta z kolei zaowocowała w moim życiu tym, że przestrzegałem rygorystycznie 10. punktu, jeszcze wiele lat po tym, jak przestałem czynnie harcerzyć. Problem rozwiązało pojawienie się Naszej Klasy. Zobaczyłem zdjęcia moich byłych podopiecznych z imprez studenckich, strasznie

  


  

już „starych”, w towarzystwie najprzeróżniejszych trunków, i uświadomiłem sobie, że jestem abstynentem ze względu na te dzieciaki, których nie wolno mi zawieść. Tylko, że te „dzieciaki” już na studiach, dorosłe i z tak samo zamkniętym harcerskim rozdziałem życia, jak ja. Dlaczego nie mogłem tych już nieistniejących „ich” zawieść? Było to tak. Jako szesnastolatek pojechałem jako wychowawca na „obóz dla nieharcerzy”. Obóz w moim ukochanym miejscu, tam gdzie powracam do dzisiaj, metoda w pełni harcerska (kilkoro „cywilnych” dzieciaków już pozostało w Harcerstwie) i komendant, legendarny, charyzmatyczny instruktor, który mimo podeszłego wieku rozbijał z werwą NS-y, odgrywał z potężną siłą pobudki i ciszę na fanfarze i... jako już „instruktora” zaprasza mnie na wódkę. Czyli rada obozu po ciszy nocnej. Długo nie mogłem się po tym pozbierać, dlatego nie chciałem by moi podopieczni kiedykolwiek przeżyli taki szok za moją sprawą. Innym przejawem „odcisku ortodoksji w głowie” był dwuosobowy wyjazd na obóz harcerski w towarzystwie Leszka Kaczanowskiego. Lechu nadal ma swoją działkę harcerską, jakoś mimo „dorosłości” potrafił znaleźć dla siebie jakąś rolę, czego mu czasem bardzo zazdroszczę. Drużyna Michała Boruna wygrała w ogólnopolskiej rywalizacji obóz w Perkozie (Centralnym Ośrodku Harcerskim). Sęk w tym, że drużyna była już jakoś tak na etapie „wyrastania” z harcerstwa, do tego stopnia, że nie za bardzo miał kto tam jechać. Więc się z Lechem „wkręciliśmy”. Co rano po odgwizdaniu pobudki prowadziłem gimnastykę dla Lecha, a potem Lechu prowadził apel, podczas którego meldowałem samego siebie. Przejechaliśmy stopem w mundurach (oczywiście ze spodenkami – tymi, co ledwo zasłaniają) pół Mazur. Dziś nie wydaje mi się dziwne, że patrzono na nas jak na dziwolągi. Z Lechem łączyło nas ogromne zaangażowanie w Harcerstwo, choć w zasadzie były to dwa różne Harcerstwa. Idziemy sobie podczas rajdu, a tu płot, a za nim sad. Dla mnie istotą bycia harcerzem było to, że harcerz jest ostatnią osobą, która by przeszła przez płot i nazrywała jabłek. Musi iść do gospodarza, wykonać prace społeczne i w ramach wdzięczności zostać obdarowanym owocami. A dla Lecha, wręcz przeciwnie, harcerz to człowiek, który jest zaradny i odważny, a więc nazrywa sobie tych jabłek, bo to nie kradzież, tylko święte prawo chłopięcości. W ostateczności harcerz to ktoś, kto umie szybko biegać. Pomimo tak odmiennych poglądów przez wiele lat przygotowywaliśmy wspólnie kursy zastępowych, łącząc twórczo te dwa podejścia, zamiast je sobie przeciwstawiać. To było dla mnie fundamentalne doświadczenie na przyszłość, dowiedziałem się, że można konstruktywnie wykorzystywać różnice i rozwiązywać problemy zgodnie z zasadą wygrana-wygrana (choć nazwę tej zasady poznałem dużo później). Podczas prowadzenia jednego z pierwszych kursów zastępowych przeszedłem bardzo trudną próbę. Poznałem w końcu dziewczynę życia, drugą połówkę, a więc, tak jak to sobie wyobrażałem, miała być dla mnie najważniejsza. Niestety musiałem dokonać wyboru. To był dla mnie straszliwy cios. Byłem oboźnym, te wszystkie sprawy do załatwienia, wiele miesięcy przygotowań, kilkadziesiąt par ufnych oczu. Wybrałem Harcerstwo i równocześnie zacząłem szukać „harcerskiej żony”, by unikać podobnych problemów w przyszłości. Znalazłem, wprawdzie w „konkurencyjnym związku”, ale bardzo ideową. Kiedy zapytała skąd moje tak gwałtowne zainteresowanie jej osobą, odparłem prosto z mostu: harcerska żona, reszta życia już dorosłego pod znakiem lilijki i krzyża harcerskiego. Była wstrząśnięta. Nie wizją absztyfikanta, właśnie „wyrosła z munduru”. Piętno harcerstwa w głowie. No dobrze, czas na dorosłe życie, ale jak to połączyć z harcerstwem, które dotychczas było „całym życiem”? Matura, a potem studia pedagogiczne. Będę pracował w domu dziecka i działając metodą harcerską, czynił cuda. Wieloletnia współpraca z Leszkiem dała mi jakby namiastkę akademickiego podejścia do pracy harcerskiej, że to


vol. 28

ciąg dalszy:

Piętno ortodoksji – Michał Pogoda

wszystko nie jest „tak po prostu”, że „się robi”, ale że jest Metoda Harcerska, i nawet jak się o tym nie wie, to zgodnie z nią się działa. Idąc na egzaminy, byłem przekonany, że mam przed sobą pięcioletni kurs praktycznej pracy z dzieckiem. Taki mega kurs drużynowych. Studia porzuciłem w trakcie pierwszego semestru, kiedy podczas wykładu usłyszałem „wy jako przyszli pedagodzy-naukowcy”. Pięć lat słuchania i pisania rozważań o teoretycznym dziecku w teoretycznych sytuacjach społecznych. Nie istnieją „teoretyczne dzieci”, za to te prawdziwe mają bardzo realne problemy. Znajomy instruktor, który wtedy był już na piątym roku studiów, powiedział mi: „Stary, chcesz pracować z dziećmi? Musisz mieć papier. Chcesz mieć papier? Musisz przemęczyć się przez 5 lat, następnie wszystkie te bzdury wyrzucić z głowy i przypomnieć sobie praktykę działań w drużynie. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Więc może szkoła? Studia historyczne i dwa lata rozważań, jak tu przystosować metodę harcerską do szkoły, wykorzystać podstawy: indywidualne podejście do Osoby, młodego Człowieka, a nawet system sprawności. Zadziałało. Jeszcze nie skończyłem studiów, a już miałem za sobą rok pracy w szkole. Działało fenomenalnie. Mundury okazały się niekonieczne. Harcerskie piętno. Została miłość do gór, a raczej chodzenia po nich, aktywnego wypoczynku. Umiarkowanie w pogoni za pieniądzem, nie wszystko trzeba robić dla własnej korzyści i... dziwny odruch. Trafiam w piękne miejsce i zaraz dodaję je do bazy danych w głowie w kategorii „Dobre Miejsce na Przyrzeczenie”. Hipotetyczne przyrzeczenie, którego nie odbiorę. Harcerski epilog. W 60 rocznicę Powstania Warszawskiego wcisnąłem się po wielu latach w mundur, by tam po prostu być, pokazać, że to ważne, bez względu na to, czy to wielkie poświęcenie było szaleństwem czy koniecznością. Na miejscu dowiedziałem się, że nie jestem harcerzem. Prawdziwi harcerze mają biało-czerwoną naszywkę nad prawą kieszenią, reszta to przebierańcy. Dlatego teraz, jako historyk, piszę o Harcerstwie (nie harcerstwie), rozumiejąc to pojęcie jako zbiór doświadczeń, wypracowanych metod i przeżyć ludzkich, bez względu na chwilowe powiewy historii zmieniające literki w nazwach organizacji...

  


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Syrenka na Wałach

Wrażenia

Marcin Parecki Parę dni temu redaktor Borun wyrwał mnie z zimowego snu i wysłał wiadomość, że wszyscy czytelnicy pogodno.exe czekają na mój artykuł w jubileuszowym numerze. Obłożyłem tę wiadomość dużym marginesem niewiary, ale z powodu powtarzającego się stalkingu podjąłem się tej próby. Ponieważ moje pióro jest tak lekkie jak PT-91 Twardy, więc z góry przepraszam czytelników. A teraz do tematu. phm. Marcin Parecki

(w stanie spoczynku) Wcześniej: Komendant szczepu 311 WDHiZ im Pułku AK „Baszta”, Hufiec Warszawa-Mokotów

W latach 1992-96 drużynowy 23 Szczecińskiej Drużyny Harcerskiej

Handlowiec Z zawodu geograf

  

Moja przygoda z Hufcem Szczecin-Pogodno to, jak większość decyzji w moim życiu, czysty przypadek. W 1991 roku rozpocząłem nieplanowane studia na Uniwersytecie Szczecińskim, oddalonym od mojego rodzinnego domu o 520 kilometrów. Porzuciłem więc moja rodzinę, prowadzony szczep 311 WDHiZ im Pułku AK „Baszta” i pojechałem w nieznane. Nie planowałem powrotu do służby, uważałem, że to etap zamknięty, czym wpisywałem się w statystyczny obraz instruktora ZHP, który po maturze kończył harcerską przygodę. Rok spędzony w Szczecinie uświadomił mi, że mimo wolności, nowych wyzwań i obowiązków czegoś mi brakowało. To było szczególnie odczuwalne w weekendy i niektóre popołudnia. Decyzja nie była łatwa, ale sięgnąłem po książkę telefoniczną – i jest adres. Późną jesienią (w końcu byłem studentem) zapukałem do drzwi komendy hufca. Mój stan emocjonalny oscylował między paniką a lekkim pobudzeniem, ale wszedłem i poprosiłem jakąś „Panią” („Mysza” strasznie Cię przepraszam, ale tak to wtedy odebrałem), czy nie znalazłoby się dla mnie coś do roboty. Zdziwienie na twarzy Myszy było ogromne, ale powiedziała „Spoko, poczekaj chwilę, pogadamy z komendantem”. Odbyła się długa rozmowa z dh. Andrzejem i po kilku dniach zostałem przybocznym Paszczaka. Krótkie spotkanie, chemia zagrała, i tak oto stałem się w pełni funkcjonalnym drużynowym. Różnice między nami ogromne, inna obrzędowość, inne priorytety, inni bohaterowie, ale to, co jest uniwersalne i genialne w swej prostocie – metoda harcerska ta sama. Zacząłem poznawać środowisko. Bywałem na wszystkich zbiórkach hufcowych, otworzyłem kolejną próbę instruktorską (wielkie pozdrówka dla „Kulki”), nawet pojechałem na zimowisko jako uczestnik (toteż ukłony dla Kasi Grabowskiej za wyrażenie na to zgody). W efekcie tego już wiosną 1992 roku czułem się tak, jakbym od zucha był w Pogodnie. Nie zawsze było lekko, moje pierwsze spotkanie z Maćkiem Szymanowiczem było dość burzliwe i pełne agresji (co nie przeszkadza przyjaźnić się nam do dziś). Konkludując, bo już czas, zmiana miejsca zamieszkania to nie powód, aby zrywać z harcerstwem, a harcerze to ludzie otwarci i chętnie przygarną. Dzięki za wspólne obozy, święta hufca, NAZ-y, rajdy pogranicza i biwaki. Mam nadzieję, ze ktoś jeszcze pamięta nieszczupłego ludka w wyblakłym mundurze z wyszytym ręką Grażki parnikiem na ramieniu... Pozdrawiam, dh Parnik

  


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

„Morderca głupich zabaw” Rozmowa o harcerstwie dwadzieścia lat później

Opinie

Z Edytą Siwińską rozmawia Michał Guz Jesteś zmęczona? Tak, poza wszystkim, jestem na nogach od ósmej rano… Życiem? Nie, nie. Są momenty, gdy moja energia spada, ale ja ją ciągle regeneruję, bardzo szybko odzyskuję.

hm. Edyta Siwińska Komendantka Hufca ZHP Szczecin-Pogodno Członkini Komisji Stopni Instruktorskich Członkini Zespołu Kadry Kształcącej Honorowa Członkini 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak“

Była drużynowa 81 Gromady Zuchowej „Leśne Iskierki“ Była drużynowa 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak“

Pedagog, socjolog Wychowawca – nauczyciel Asystent na Uniwersytecie Szczecińskim

Co tak błyskawicznie Cię regeneruje? Ludzie, zawsze ludzie. Pewnie na większość Twoich pytań odpowiedź będzie brzmiała „Ludzie”, bo to oni mnie nakręcają. Praca z nimi, rozmowy, fakt, że gdy coś wspólnie tworzymy, skutkuje to powstawaniem pięciu, dziesięciu nowych pomysłów. To mi daje taką energię. Również fakt, że robi się to także dla nich, a gdy ta praca wywołuje radość, przynosi efekty, to po prostu nadal się chce.

  

Ile Ty rzeczy robisz naraz? Jest hufiec, może mniej absorbujący niż kiedyś, jest praca… Dużo. Jest hufiec ze świadomością, że nie muszę tu spędzać czasu, jeśli akurat nie mogę, jest praca w ośrodku szkolnowychowawczym, jest uczelnia. No, i życie prywatne. Zdarza Ci się czasami nic nie robić, odciąć od tego wszystkiego, wyłączyć telefon? Zdarza mi się mieć czas tylko dla siebie, na swoje prywatne sprawy, ale z różnych względów, nigdy nie wyłączam telefonu. Potrafię przestawić się na taki tryb wakacyjny. Wiesz, problem polega na tym, że nie wszystko, co robię, identyfikuję z pracą. To może być frajda. Nawet jeśli zarywam noce i przygotowuję z ekipą jakąś imprezę, to jest to pewien wybór, chcę to robić. Lubię to, co robię, i to w stu procentach. Nawet pracę, która jest trudna. Tak, mam przyjemność robić w życiu wyłącznie rzeczy, które lubię, mam ten komfort. Książka? Aktualnie „Życie – zderzenie czołowe”, zbiór rozmów z polskimi humanistami. Ks. Boniecki, Anda Rottenberg… Ostatnio mniej beletrystyki, ale to dlatego, że wciąż „siedzę” w doktoracie, przerabiam pozycje, które są z nim tematycznie związane. Tochman jest bardzo w porządku. Można to zaliczyć do beletrystyki? Nie wiem. Jak „Łaskawe” Jonathana Littella, gigantyczna pozycja o Einsatzgruppen. Literatura, która wbija w fotel, ale na pewno się przy niej nie bawisz. Trudna beletrystyka. Temat doktoratu? „Jakość edukacji tanatologicznej w szkole”, czyli dotyczący wychowania do śmierci w edukacji szkolnej. Fenomenalny, bardzo trudny temat, o którym się nie mówi, a który dotyka każdego. Miałam takie doświadczenia w swojej pracy, spadały nagle, bo takie rzeczy zdarzają się nagle, i trzeba się z nimi mierzyć. Okazuje się, że my, pedagodzy, absolutnie nie jesteśmy przygotowani na takie sytuacje, gdy odchodzi ktoś bliski naszemu wychowankowi, albo gdy to wychowanek odchodzi i trzeba stanąć przed grupą… To świetny temat, bliski życiu, a nie abstrakcyjny, teoretyczny.

Michał Guz Harcerz i instruktor Hufca Szczecin-Pogodno w latach 1982-1993

  


Ile trwa Twoja przygoda? Harcerstwo? Od szóstej klasy, policzmy (liczyliśmy wspólnie – przyp. aut.)…, proszę – 22 lata.

  

22 lata…, ani chwili zwątpienia? Wiesz, pytam, bo przygotowując się do tej rozmowy, wertowałem między innymi „Harcerze Pomorskie” sprzed dwudziestu lat („HP” – gazetka środowiska starszoharcerskiego Hufca Pogodno, która ukazywała się w latach 1988-1994 – przyp. aut.) i prawie w każdym numerze pojawiał się jakiś tekst kolejnego autora mówiący o zwątpieniu, kryzysie Związku, jego schyłku. Moja historia jest o tyle fajna, że gdy się coś kończyło, natychmiast zaczynało się coś nowego. Nie było chwili zwątpienia, zazwyczaj to nowe okazywało się znowu ciekawe. Potrafiłam też sama wymyślać jakieś zajęcia dla siebie. Na przykład cały projekt „Tacy sami”, przeznaczony dla niepełnosprawnych, był pomysłem moim i Marty. Co chwilę pojawiały się jakieś nowe wyzwania. Czym kusi harcerstwo dzisiaj? To jest alternatywa, forma przygody. Zależy też, w jakim wieku. Jacek Wójcik postanowił założyć krąg akademicki. Byłam święcie przekonana, że to nie wypali, nie ma szans, żeby przyciągnąć studentów, a krąg liczy dzisiaj 16 czy 18 osób, w większości z przeszłością harcerską. Tam kuszą ludzie, sami nawzajem się kuszą, inspirują, nakręcają. A młodsze dzieciaki? Nadal pewnie przygoda. Każda zbiórka, jeśli jest dobrze poprowadzona, to ciekawa forma spędzania czasu, drobna przygoda, za każdym razem coś nowego się dzieje, coś zaskakuje. Harcerstwo jest takie różnorodne! Czy harcerstwo przygotowuje dzisiaj do życia we współczesnym świecie? Przygotowuje fenomenalnie, myślę o samodzielności, zaradności, aktywności. Jak patrzę na swoich instruktorów, gdy idą w świat, to okazuje się, że oni robią w życiu fajne rzeczy, że na tle swoich rówieśników są lepsi, zaradniejsi w wielu aspektach. Gdy patrzę na swoich niezrzeszonych studentów, to gdy trzeba coś zorganizować, poprowadzić zajęcia, jestem pewna, że moi instruktorzy zrobiliby to bez żadnego przygotowania, po prostu z biegu. Więc chyba harcerstwo jakoś przygotowuje do życia. My się wszyscy wspólnie przy sobie rozwijamy. Praca z ludźmi, otwartość, zarządzanie projektem, zaradność, dostrzeganie problemów, kreatywność, wiara we własne siły. Ostatnio organizowaliśmy galę WOŚP, nasza ekipa jest naprawdę profesjonalnie przygotowana, żeby prowadzić duże imprezy. Agnieszka Bagrowska konstatowała dwadzieścia lat temu, że harcerstwo zatraca swoją tożsamość, nie wychowuje, nie kształci, właściwie niczym się nie wyróżnia. Jak jest dzisiaj? To zależy od środowiska. Jestem przekonana, że są takie, które potwierdziłyby tę tezę, gdzie harcerstwo jest tylko zabawą, i są takie miejsca na harcerskiej mapie Polski, w których środowiska temu zaprzeczą. Nie da się opowiadać o harcerstwie jako całej organizacji. Pomiędzy jednostkami zdarzają się przepaście.


vol. 28

ciąg dalszy:

„Morderca głupich zabaw”… – z Edytą Siwińską rozmawia Michał Guz

Czym się kierują dzieci i młodzież przy wyborze organizacji harcerskiej? Często to kwestia środowiskowa. Mam styczność przez kolegów, albo poszukuję i akurat trafiam do środowiska z jednej czy drugiej organizacji. Dla dzieci nie ma właściwie różnicy, czy są w ZHP czy ZHR, ale zazwyczaj to nie one decydują, a rodzice – często według własnego światopoglądu. To kwestia ugruntowanego przekonania o tych związkach, gdzie ZHR sytuuje się bliżej Kościoła, tak jest identyfikowany wizerunkowo. Jeżeli rodzicowi odpowiada bliski kontakt dziecka z Kościołem, to pewnie posyła dziecko do ZHR. Chociaż myślę, że rodzic rzadko zrobi tak dokładny rekonesans, zobaczy z czym harcerstwo jego dziecka naprawdę się wiąże. Czy polityka jest obecna w harcerstwie? Niedawno odbyła się wielka batalia o opatentowanie krzyża harcerskiego, która zakończyła się trochę fiaskiem ZHP… ZHP chciał mieć krzyż na wyłączność? Nie można tego tak spłaszczać. Za tym stoi mnóstwo racji prawnych, wizerunkowych. Argumentacja była taka, że ZHR jest pewnym odłamem. Nie kupuję tego. Jak byś nazwała członków ZHR? Harcerzami. Właśnie, oba związki mają te same korzenie, ten sam Baden-Powell gdzieś tam na końcu, mają/miały zawsze te same symbole, roty przyrzeczenia, podobne mundury. I nagle uznaliśmy, że krzyż mogą nosić tylko członkowie ZHP? Używamy teraz tych samych argumentów, jakich ZHR używał przeciwko ZHP dwadzieścia lat temu? A jakie jest Twoje zdanie, Edyta? Zabrać, dać spokój awanturze? Krzyż jest znakiem organizacji – Związku Harcerstwa Polskiego… Jesteś tolerancyjna? W kościołach wielu wyznań wisi jednakowy krzyż. To jest podobna sprawa. Kilkanaście lat temu WOSM i WAGGGS zdecydowały, że do tych organizacji zostaje przyłączony ZHP. Jak byś się dzisiaj czuła, gdyby zdecydowano wtedy odwrotnie i dziś ZHR starał się odmówić Ci prawa do noszenia krzyża? Nie, to jest inna sprawa. Krzyż harcerski to logo konkretnej organizacji. Co by się stało, gdyby każda organizacja, stowarzyszenie zechciały jako swoje logo używać krzyża harcerskiego? Krzyż przynależy do ZHP, nie mam nic przeciwko temu, żeby używały go inne organizacje harcerskie, ale odpowiedzialność za jego używanie powinien ponosić ZHP. I czuwać, by używały go odpowiednie organizacje, wyznające podobne wartości, a nie na przykład Ochotnicze Hufce Pracy czy organizacje faszystowskie, choćby dla żartu. Mogłyby? Wiem, że najbardziej sensacyjnie w tej sprawie może być iskrzenie na linii ZHP – ZHR, ale głównym celem naszych starań była ochrona znaku. Zdarza się jeszcze usłyszeć określenie „czerwone harcerstwo” w stosunku do ZHP? Rzadko. Mam świadomość, że w mentalności osób starszych czy w średnim wieku ta nazwa może funkcjonować.

  


Girl Scout Ceremony, Toronto 1958. Fot. nieznany. UPI/Bettman Archive

  

Wróćmy jeszcze na chwilę do publikacji w „Harcerzu Pomorskim”. Ewa Ruczko w kilku artykułach o roli harcerstwa w wychowaniu młodzieży stawiała tezę, że harcerska metoda jest infantylna, że uczy rzeczy nieprzydatnych. I znowu, to zależy od środowiska. Mam świadomość istnienia środowisk harcerskich, których praca polega na klepaniu zabaw. Obnażają to różne imprezy, rajdy, zdarza się przecież, że Hufiec Pogodno podpada gdzieś organizatorom bojkotując głupie zabawy. Nie wiąże się dziecka do pala, bo ma urodziny. Trudno wtedy mówić o jakimś świadomym wychowaniu. Wiesz, moi instruktorzy znają mój pedagogiczny pogląd na te sprawy i nawet nazywają mnie „mordercą głupich zabaw”. Z drugiej strony są środowiska, które autentycznie wychowują. A metody się zmieniają – kiedyś uczyło się podstaw samarytanki, dzisiaj harcerze tworzą profesjonalne zespoły ratownictwa medycznego. Jest nawet Harcerska Szkoła Ratownictwa, w hufcu jest drużyna ratownicza. Generalnie, to od drużynowego jednak zależy, czy poprowadzi zbiórkę, używając szary papier i markery, czy postanowi stworzyć coś bardziej kreatywnego i sięgnie po nowoczesne formy pracy. Wkurza mnie bylejakość. Gdyby zaistniała potrzeba zareklamowania harcerstwa w działaniu, zaprosiłabym chętnych na nasz biwak instruktorski – naprawdę niezły kop motywacyjny.

Nie pograłabyś w „trupa”? To jest akurat dobra gra edukacyjna, na zaufanie. Ale inne, siłowe, jak „drezyna” – do tych podchodzę z większym sceptycyzmem. Może to jest zabójstwo tego harcerstwa, które pamiętamy? Masz w hufcu opozycję czy tylko krytyków? Pamiętam, że gdy byłem czynnym harcerzem i instruktorem w Pogodnie, mówiło się o moim środowisku czy Zodiaku, że to była opozycja. Dzisiaj powiedziałbym raczej, że byliśmy krytykantami, których słabość obnażył ówczesny komendant, Andrzej Stajnmec, proponując po kolei każdemu z liderów objęcie po nim schedy. Wszyscy odmówiliśmy, bo łatwiej było krytykować, niż wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności. To, co powiem, nie wynika z braku skromności, ale wydaje mi się, że nie mam ani opozycji, ani krytyków. Nie mam poczucia, że istnieje jakaś grupa osób, która chciałaby forsować swoje odmienne pomysły. Czasami słyszę głosy, że zabrakło gdzieś mojej reakcji czy stanowiska. Nawet nie bardzo potrafiłabym zlokalizować teraz jakiś opór w stosunku do mojej osoby. Zdarzają się sytuacje, że krytykowane są moje decyzje, ale nie niesie to za sobą chęci przemeblowania hufca. Krytyka, jeżeli się pojawia, jest konstruktywna. Jestem raczej osobą łączącą niż dzielącą.


vol. 28

ciąg dalszy:

„Morderca głupich zabaw” – z Edytą Siwińską rozmawia Michał Guz

Czy Pogodno jest prężnym hufcem? Trzy szczepy, 7 gromad, 7 drużyn harcerskich, 9 drużyn starszoharcerskich i wędrowniczych, krąg instruktorski, 5 innych środowisk… Jak odniesiesz to do czasów swojej aktywności harcerskiej, do lat 90., to obiektywnie rzecz biorąc, nie jest to dużo. Około 250 osób. Jak pomyślę o Warszawie, która w poszczególnych hufcach może skupiać po 1000 osób, to jesteśmy malutcy, ale już na tle chorągwi wygląda to dużo lepiej. Fluktuacja jest ogromna, ale od pewnego czasu stan liczebny się ustabilizował, a nawet rośnie. Mam ogromną przyjemność powoływać w kolejnych rozkazach nowe jednostki. Dzisiaj ustalone są normy dotyczące liczby osób w drużynie: 9 wędrowników lub 16 harcerzy, ale przecież nie rozwiążę środowiska dlatego, że tej normy nie utrzymuje. A wiesz, że teraz harcerzem, wędrownikiem możesz być tylko do 24. roku życia? Potem musisz wybrać, czy chcesz zostać instruktorem, działaczem, członkiem wspierającym, czy po prostu wolisz odejść. Chociaż nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby ktoś otwierał próbę instruktorską, bo kończy 24 lata. Wprowadzono tę cezurę przede wszystkim dla odmłodzenia Związku. Nie miałem pojęcia. Regulaminy są ważne? Najważniejsi są ludzie, wszystko inne jest wtórne. Ale drużyna sztandarowa, gdyby istniała, nie nosiłaby getrów wypuszczonych na spodnie, jeżeli zakazywałby tego regulamin. Pewnych spraw, np. kwestii wyboru nazwy drużyny, która powinna zawierać element wychowawczy, nie pozwoliłabym trywializować, tutaj wychodzi ze mnie pedagog. Czasami się zastanawiam, czy bycie pedagogiem mi pomaga, czy może nadmiernie krępuje. Fakt, istnieją rzeczy, których się trzymam. Nigdy nie powołałabym drużynowego, który by się do tej funkcji nie nadawał. To podejście zdroworozsądkowe. Trzymam się ustaleń, które zapadają na komendzie. Tych, które pomagają nam prawidłowo funkcjonować. Mierzi mnie „beton” w Związku, konserwatyzm, że często dokument jest ważniejszy niż człowiek, że hołduje się tradycjom, jednocześnie gubiąc sens tych działań. Ile lat Twojej kadencji jeszcze pozostało? Do końca pełnej kadencji zostały trzy lata, ale w połowie okresu może się odbyć zjazd sprawozdawczy, który można zamienić w zjazd wyborczy. Tu chodzi raczej o wyczucie momentu, gdy ktoś inny powinien przejąć moje obowiązki, bo jest już gotowa ekipa, która ten ster przejmie, niż o moje chęci lub ich brak. Jestem przekonana, że wychowałam co najmniej kilka osób, które mogłyby mnie zastąpić. Jeżeli na tym zjeździe ktoś wstanie i powie, że jest gotowy przejąć ode mnie tę funkcję, a ja to przekonanie podzielę, to przekażę władzę. Musisz wiedzieć, że podjęłam się prowadzenia hufca nie sama. To nie jest hufiec Edyty, ale ekipy, z którą to robię wspólnie. Młodzi ludzie przejęli hufiec, otoczyli się rówieśnikami, którzy stopniowo zagospodarowali poszczególne obszary działania tego środowiska. Zmiana lidera będzie pewnie wspólną decyzją. Jeśli nie będzie alternatywy dla mojej osoby, to zostanę do końca kadencji. A to już data graniczna, nie mogę zostać wybrana ponownie. To będzie czas dla kogoś innego, a siebie samą widzę potem już tylko ewentualnie w Komisji Stopni Instruktorskich. Mam takie poczucie, że gdyby nie było mnie w hufcu, to on by nadal doskonale funkcjonował. Czy miałaś swojego mentora i czy sama stałaś się mentorem dla innych? Jest wiele osób, które były dla mnie ważne, trudno mi mówić o jednej konkretnej. Na pewno Wojtek „Ski”, który pierwszy uwierzył w moje możliwości, dał mi jasny sygnał, że ma do mnie zaufanie, co było dla mnie szalenie ważne. A ja? Mam nadzieję, że tak (śmiech)… nie wiem. Nie wiem, czy mentorem, może bardziej wsparciem.

  


Zauważasz może jakieś negatywne strony Twojej aktywności? Moja mama powiedziałaby, że oczywiście są takie. Chciałaby, żebym już miała dzieci, męża. Tłumaczę jej, że to, co robię, to jest normalne życie, ale to kwestia perspektywy. Czasami mam poczucie, że nie jestem w stanie skupić się całkowicie na jednej rzeczy, że zaczyna mi brakować czasu. Mogłabym czasem zrobić coś lepiej, szybciej, z większym rozmachem, gdyby to była jedna rzecz, na której mogę się skupić.

Pamiętam taką sytuację, gdy całkiem niedawno wszedłem do jakiegoś lokalu, gdzie akurat byłaś, i wstydziłem się zamówić piwo, mając świadomość, że mogłabyś to zauważyć. Sądzę, że to wyraz szacunku, ale też dowód Twojego autorytetu. Wiesz, takie sytuacje widzę i wyczuwam częściej. Do tej pory wiele osób, które już dawno opuściły Związek, mówi mi, że jest im strasznie głupio pić przy mnie alkohol, albo chowają zapalonego papierosa, mimo że teraz mamy zupełnie inne relacje. Tak działam na innych (śmiech), w takich sytuacjach nie muszę już nic mówić

Michał Guz rozmawiał z Edytą Siwińską. Fot. Michał Guz.

  

Kontrolujesz hufiec? Daję harcerzom swobodę działania, ale lubię i staram się być zorientowana, co dzieje się w hufcu. Chociaż exe jest poza kontrolą. Nawet jeżeli mam odmienne zdanie, raczej daję harcerzom spróbować wdrożyć ich pomysły. Czasem przerywam, jeżeli uważam, że coś jest po prostu złe. Dochodzi wtedy do konfrontacji, zaczynamy dyskusję i albo słyszę argumenty, które mnie przekonują, albo sama przedstawiam swoje argumenty.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

In_farmacja

Opinie

Michał Borun Mówi się o komendantach, członkach Rady Naczelnej – doktorach, profesorach. Tymczasem wystarczyłaby zwykła matura... z polskiego. Umiejętność poprawnego formułowania myśli. Tyle że powszechna.

Michał Borun Kulturoznawca Ekonomista Student fizyki Członek ZHP w latach 1990-2007 (instruktor: 1995-2005) Uczestnik ostatniego biwaku Starszoharcerskiej Akademii Marzeń Komendant obozu w Bukowcu 1998 W redakcji pierwszych 13 numerów pogodno.exe Więcej: eksphm.borun.pl

Panuje przeświadczenie, że papiery to biurokracja. Usprawiedliwia ono wzgardę dla podsumowań, raportów, opinii, wytycznych, okólników. Stara się je omijać – właśnie jako przejawy biurokracji. Tak naprawdę jednak unikamy ich, bo nie umiemy z nimi pracować. Zarzut o biurokrację jest tu tylko wymówką przed koniecznością poważnego rozliczania się z zadań – o tyle poważnego, że nieulotnego – takiego, które może zostać zweryfikowane. Tymczasem biurokracja to stan ducha w urzędniku, nie zaś stos papierów na jego biurku. Nie umiemy się posługiwać papierami i z radością witamy epokę komputerów jako tę, która nas od nich uwolni. Tymczasem nic bardziej błędnego – umiejętność pracy z papierami wciąż jest konieczna przy komputerach i w internecie (to tylko nowe narzędzia przygotowania „papierów”). Nie ma co liczyć, że pozbędziemy się papieru – jest bowiem nomen omen papierkiem lakmusowym umiejętnego myślenia. Informacja jako atrybut władzy „Information is Power” – głosi słynne hasło; tyle że jak każda władza informacja musi być umiejętnie używana. A żadnej mocy użyć się nie da, jeśli jest trzymana kurczowo. Kto informację samą w sobie traktuje jak atrybut władzy, zapomina, że sama informacja nie wystarczy. By dobrze zarządzać, należy otrzymywać i brać pod uwagę tylko potrzebne informacje. Trzeba mieć więc albo nosa, albo cały sztab ludzi. A najlepiej oba. Przy komendach harcerskich rosnąć będzie rola osób, które informacją będą zarządzać. Już zresztą dzisiaj od ich sprawności zależy skuteczność zarządzania organizacją na każdym szczeblu. A to, że zajmują się tym często ludzie na rzeczy się nieznający, przesądza o naszej nieskuteczności. Aby tę sytuację zmienić, potrzeba dwóch zabiegów: 1. upowszechnienia wśród instruktorów komend umiejętności informowania o własnych działaniach; 2. wykształcenia grup osób zajmujących się przepływem informacji. Mimo pozornego przeciwieństwa, czy właśnie przez nie, konieczne są oba zabiegi równocześnie: umiejętność informowania wyćwiczona we wszystkich funkcyjnych oraz specjalne zespoły tych, którzy informacje będą potrafili skanalizować – nadać im odpowiednią formę, zadbać o to, by dotarły gdzie powinny.

  


Człowiek A: Szef ze średnim wykształceniem

  

Mówi się o komendantach, członkach Rady Naczelnej – doktorach, profesorach. Tymczasem wystarczyłaby zwykła matura... z polskiego. Umiejętność poprawnego formułowania myśli. Tyle że powszechna. Co robisz? Określ w dziesięciu słowach – zawrzyj tu wszystko, co przekona innych, że zrobisz to właściwie. Nie więcej ani mniej. Jeśli nie potrafisz tego opisać, nie rób tego. Jeśli nie sprecyzujesz swej wizji, na pewno jej sam nie rozumiesz, ba, nie masz jej! Organizujesz rajd? Rzut oka na informację – i ktoś na niego jedzie. Nie znalazł nic dla siebie? Nie ma czasu przebrnąć przez regulamin? „Zmienia kanał”. Takie to czasy i bardzo dobrze! W mojej pracy dla ZHP zdarzało się, że chciano ode mnie, bym coś napisał na podstawie wycinka prasowego z imprezy zrobionej przez kogo innego. Opis zostawał zadaniem dla służby informacyjnej, bo chyba tym się zajmuje... czy nie? No, właśnie nie. Każdy powinien sam potrafić rzeczowo informować o swojej pracy. Nikt nie powinien go w tym wyręczać. Nie wolno zostawić formułowania treści redaktorom pism, administratorom stron, by w razie problemów obarczać ich winą za błędy, przekłamania, opóźnienia. Nie wolno tylko dlatego, że ktoś potrafi stworzyć stronę internetową, dać mu władzy nad polityką informacyjną komendy – tego nie należy cedować na nikogo spoza jej grona. Człowiek B: Infarmaceuta Zadaniem służb informacyjnych powinno być wyłącznie dostarczenie informacji warunków do istnienia i trwania. Jej sformułowanie i „opakowanie” – ale przenigdy tworzenie. „Infarmacja” to moje określenie na produkcję i aplikowanie informacji w pigułkach. Infarmaceuta więc to ktoś, kto wie, jaką informację, kiedy i dlaczego zaaplikować, jak ją dawkować, przez jaki czas. „Infarmaceuta” to ktoś, kto dysponuje odpowiednią wiedzą techniczną, by w czyn wprowadzić śmiałe wizje komend, ale i często sam te wizje przed komendami roztacza. Strony internetowe, biuletyny, komunikaty, rozkazy, wytyczne, procedury, zarządzenia, życzenia noworoczne – wszystko to pewne narzędzia, których będzie umiał użyć. Formy przekazu informacji, które „infarmaceuta” potrafił będzie zastosować odpowiednio do treści; treści które dostarczy mu kto inny – jego zwierzchnik. Cel: przekazać, czyli dostarczyć całą informację we właściwej w danej sytuacji formie. Cel: zachować – móc do tej informacji wrócić, nie zagubić jej, zarchiwizować. Cel: zapamiętać – ograniczyć czas przetwarzania i ułatwić dalsze zestawianie podobnych informacji (tak, by na przykład co roku nie okazywało się, że nagle nastały święta i trzeba wysłać życzenia…). Dziś wiele z produkowanych przez nas informacji nie służy nawet pierwszemu celowi.

Niepublikowany tekst ze stycznia 2003 r.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

pogodno.exe od deski do deski (1)

22.02.2013

Odkurzone

Michał Borun

Kulturoznawca Ekonomista Student fizyki Członek ZHP w latach 1990-2007 (instruktor: 1995-2005) Uczestnik ostatniego biwaku Starszoharcerskiej Akademii Marzeń Komendant obozu w Bukowcu 1998 W redakcji pierwszych 13 numerów pogodno.exe Więcej: eksphm.borun.pl

Okładka pierwszego numeru (22.02.1997 r.) przedstawiała grafikę ze „Skautingu dla Chłopców” – totemy dla zastępów. Taki deseń nadał pismu lekki i nowoczesny, odmienny od tego, co było dotąd, charakter magazynu. Totemy podpisaliśmy nazwami zwierząt, ale podpisy spontanicznie przemieszaliśmy, pewnie w ostatniej chwili. Miało to zmusić czytelników do wysiłku skojarzenia właściwych nazw z obrazkami. Wybór motywu na okładkę wyda się naturalny, gdy wyjaśnić okoliczności powstania pisma pogodno.exe. Redagowanie pisma hufca zleciła mi Komisja Stopni Instruktorskich, w trakcie otwierania mojej próby podharcmistrzowskiej, jesienią 1996 r. I to zadanie mojej próby najbardziej przydało się hufcowi. W projekcie próby zaplanowałem tylko przygotować fragmenty „Skautingu dla chłopców” jako cykl artykułów do mającej powstać gazety. KSI podejrzewała jednak, niebezpodstawnie, że za jakiś czas mógłbym zechcieć zmienić to zadanie, jeśli gazeta nie powstanie. Abym mógł wydać „Skauting dla chłopców”, musiała powstać gazeta, a żeby tego dopilnować, KSI postanowiła obarczyć mnie odpowiedzialnością za utworzenie pisma. I rzeczywiście, pismo powstało i mogłem w nim, zgodnie z pierwotnym zamiarem, opublikować wyciąg z Baden-Powella. Podczas przygotowywania drugiego numeru exe miałem na pulpicie zdjęcie Sharon Stone leżącej na łóżku, którego tylko górna część zmieściła się na ekranie. I tak zapewne powstał pomysł na okładkę (dziś podejmowanie decyzji przez komputer to „sztuczna inteligencja” – wtedy nazywało się to jeszcze „przypadek”).

vol. 2 – „Nogi Sharon Stone”

  

Numer ukazał się z datą 23.04.1997 r., dwa miesiące po premierze pogodno.exe, na Rajd Pogranicza w Cedyni. Cały pierwszy dzień przestałem przy budce telefonicznej (komórek jeszcze wtedy nie mieliśmy), rozmawiając z Romkiem Proszkowskim, który w moim domu dokańczał skład pisma. Wydrukowane egzemplarze przywiozła ze Szczecina Ania Stachowska lub Kasia Grabowska (albo obie, nie pamiętam). Na Rajdzie

vol. 1 – „Totemy zastępów”

Michał Borun

W zamyśle twórców pogodno.exe format pisma miał umożliwić wykorzystanie okładki jako osobnej całości, tak merytorycznej, jak artystycznej (plakat). Nad wyborem i przygotowaniem okładek pracowaliśmy starannie, stanowiły ważny znak rozpoznawalny pisma, nasz manifest. Często to sam ciekawy pomysł na okładkę był motorem prac nad całym numerem. Nie raz okładka pogodno.exe wzbudziła kontrowersje.


jeszcze trzeba to było poskładać i ostemplować wnętrza okładek pieczęcią Rajdu Pogranicza, którą zrobiliśmy jako Poczta Harcerska Szczecin III.

Ta okładka przyjęta została bez żadnych kontrowersji. Pierwszy skandal z okładką pogodno.exe miał dopiero nadejść. Trzeci numer wydaliśmy po najkrótszej przerwie w historii, bo już po 1,5 miesiąca – na zlot hufca, 1.06.1997 r. A właściwie wydaliśmy go NA zlocie hufca, bo jeszcze na pewno pracowaliśmy nad nim w domkach w Miroszewie. Okładkę zrobił Paweł „Ciaho” Maciaszek, ale czyj dokładnie to był pomysł – nie pamiętam. Sprzątając wcześniej hufiec, natrafiliśmy na mnóstwo czarno-białych zdjęć z jego historii, w tym także, co nas zdziwiło szczególnie, fotografię odznaczanego skauta, Murzyna. Chłopiec uśmiechał się szeroko, spoglądając na swą pierś, na której właśnie zawieszano nową odznakę. Drugie zdjęcie zrobiłem na XIII Polowej Zbiórce Harcerstwa Starszego w Wetlinie, w sierpniu 1996 r. Był to rozbity uaz Poczty Harcerskiej Szczecin II z hufca Szczecin – w drodze na Zbiórkę miał wypadek i mógł być na niej użyty już tylko do nieustannych prezentacji gaszenia pożaru. Niewiele się namyślając, zestawiliśmy oba zdjęcia, koncentrując się raczej na przekazie artystycznym. Nie dało się jednak uniknąć wrażenia, że oto „Murzyni” z Pogodna cieszą się z krzywdy Szczecina. Hufce Szczecin (niewiele wcześniej jeszcze Szczecin-Śródmieście) i Szczecin-Pogodno na przemian prześcigają się w tym, kto jest lepszy i wtedy konkurencję tę wygrywał Szczecin. Dodanie Murzynowi plakietki Pogodna było tu więc zrozumiałe, wynikało z naszej niskiej samooceny, ale też i świadczyło o dystansie, jaki mieliśmy do siebie. Szef PH Szczecin II, hm. Janusz Czyż wściekł się jednak bardzo, odczytując przekaz okładki jako radość z wypadku ich samochodu. Kto nie zna jego gniewu, niech się cieszy. Nie spodziewaliśmy się, że komuś może się to tak bardzo nie spodobać. Nie była to zamierzona prowokacja, ale po tej okładce nic już nie było takie jak przedtem. Jakaś bariera została przekroczona i wkrótce już z premedytacją operowaliśmy skandalem i kontrowersją wokół okładki jako jednym z naszych ulubionych narzędzi. Następna okładka doświadczyła podobnego odrzucenia, które na szczęście udało się zakończyć przy kompletowaniu rocznicowego numeru w 2013 r. Slajd na okładkę numeru ukazującego się dnia 29.09.1997 r. dostarczył Przecinek. Na pierwszej stronie widzimy Agnieszkę, ps. „Rabarbar” z „Zodiaka” w samym ręczniku, a po rozwarciu okładki oczom naszym ukazuje się stojący za nią, z lekko przechyloną głową odkrywania niezgłębionej tajemnicy bytu, młody harcerz. Bardzo młody. Rabarbar dowiedziała się o tym dopiero po kilkunastu latach, kiedy kompletując okładki exe na profilu hufca w naszej-klasie, chciałem umieścić na obrazku jej pinezkę... Jej reakcja doprowadziła do tego, że po raz pierwszy i jedyny sama redakcja wciągnęła własną okładkę na indeks. Dziś jednak, spojrzawszy na to przychylniejszym okiem, Rabarbar zbywa sprawę śmiechem, mówiąc: „Mina harcerza – bezcenna!”. Redakcja planuje, idąc za przykładem „Chłopca z pocztówki”, porozmawiać z nim po latach. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

vol. 4 – „Sprawność: podglądacz”

  

vol. 3 – „Murzyn z Pogodna”

Żarówkę z tej okładki chcieliśmy potem potraktować jako znak firmowy exe, ale jakoś to się formalnie nie przyjęło – pewnie z tego kadru wszyscy pamiętali tylko nogi Sharon Stone, towar w dekadzie „Nagiego Instynktu” szczególnie „chodliwy”.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Nasze Gniazdo samo o sobie

Odkurzone

Piotr Tomaszewski Poniższy artykuł ukazał się w numerze 39. Naszego Gniazda, 10 kwietnia 1997 r. Rubryka „Sami o sobie” była stałą pozycją w gazetce, gdzie pisały o sobie drużyny harcerskie hufca, aby się zaprezentować. Tym razem gazetka zaprezentowała sama siebie!

hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Chorągwiana Komisja Historii Komisja Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin Wcześniej: 1989-96: drużynowy 43 DH „Rexy” Hufiec Szczecin 1995-97: członek Komendy Chorągwi, pełn. ds. kształcenia Komendant obozów w Bukowcu w 1995 i 1996 r.

Pedagog specjalny

  

Jestem sobie hufcową gazetką. Choć niektórzy uważają mnie za periodyk – czuję w sobie raczej pierwiastki żeńskie. Urodziłam się w roku 1991. Mój pierwszy numer zawierał tylko 4 strony i był bezpłatny. Moim opiekunem i twórcą od początku był Adrian, choć pomysł urodził się w głowie Marcina Talwika. Z różnymi przerwami pojawiłam się już w postaci 39 numerów! Najczęściej co miesiąc. Nie liczę tu numeru „0”, który miał się ukazać jesienią 1988 r. jako pismo Poczty Harcerskiej Szczecin II i MKI „Bielik”. Różnych miałam redaktorów naczelnych, byli to po kolei: Adrian Łaskarzewski 1-2/91 (1-2) Piotr Borys 3/91-9/92 (3-10) Agnieszka Grinn 10/92 -6-7-8/93 (11-19) Adrian (znów) 10/93-1/94 (20-21) Numer specjalny Zjazdowy (22) Piotr Tomaszewski 1/95 -1/97 (24-39) (W latach 1997-1999 redaktorami naczelnymi byli jeszcze: Kuba Knobloch, Aleksandra Tomaszewska „Bolka”, Marta Drozd „Wiewióra” – przyp. aut. 2013). Do Naszego Gniazda pisali: Agnieszka Bagrowska, Barbara Bartczak, Dorota Bartoszek, Iwona Chełchowska, Iwona Chmielewska, Agnieszka Czarnecka, Karolina Czerwińska, Maria Dworakowska, Agata Fischbein, Agnieszka Glebkowicz, Anna Gawełek, Aleksandra Gawlikowska, Joanna Gembicka, Katarzyna Golanowska, Agnieszka Grinn, Aneta Gziut, Agnieszka Hryniewicz, Marita Jurczyk, Małgorzata Karkota, Marta Kmiecik, Katarzyna Kozłowska, Sylwia Krzak, Kasia Krzykała, Karolina Kurkowska, Anna Lempke, Maja Mazurkiewicz, Krystyna Mazurkiewicz, Kinga Michałowska, Ola Niezgoda, Renata Niezgoda, Anna Osuchowska, Alicja Pańkowska. Małgorzata Pekrul, Adriana Pilipajć. Aneta Rostkowska, Alicja Rucińska, Barbara Ruszała, Agnieszka Sokolska, Dorota Strzelecka, Magdalena Szczygielska, Alina Walasik, Małgorzata Walter, Agata Warmińska, Emilia Wróblewska, Aneta Zajma, Anna Zakrzewska, Bartłomiej Bal, Mirosław Bajzert, Jerzy Bielec, Michał Borun, Robert Birnbach, Rafał Bogunowicz, Piotr Borys, Janusz Czyż, Wojciech Czyżowski, Jerzy Ebert, Paweł Farynowski, Edward Garścia, Zygmunt Gloger, Maciej Gofroń, Michał Guz, Janusz Janicki, Krzysztof Jasik, Paweł Kaliciak, Jakub Knobloch, Sławomir Kobus, Sebastian Kopiczko, W.(?) Lipnicki, Adrian Łaskarzewski, Remi Łaskarzewski, Ryszard Łuczkowski, Rafał Marciniak, Artur Ochał, Jacek Opaluch, Romuald Przezdomski, Grzegorz Reszczyński, Tomasz Romanowski, Wojciech Ruszała, Dariusz Rutkowski, Rafał Sarbinowski, Mariusz Stoiński,

  


Marcin Talwik, Jerzy Tatoń, Piotr Tomaszewski, Cezary Urban, Tomasz Werner, Bartosz Wielgoszewski, Paweł Woźniak, Edward Wituszyński i Adam Ziemianin. (Wykaz autorów do roku 1997 – przyp. aut. 2013). ...uff, strasznie dużo tych osób, nie licząc anonimów, artykułów pisanych przez drużyny i cytatów „naszych wielkich”, jak Baden-Powell, Andrzej Małkowski itp.

  

Na moich łamach pojawiały się „newsy”, aktualności, opowiadania, wskazówki metodyczne, wspomnienia, relacje, porady, humor, prezentacje, poezje, życzenia, dialogi, ogłoszenia, konkursy, zagadki, propozycje, wywiady, nawet reklamy! Słowem wszystko, co dotyczyło życia naszego hufca i było pisane przez osoby jakoś związane z naszym hufcem. Najdłuższa przerwa trwała rok – cały 1994, najkrótsza – 24 dni (XXI '93). Najmniejszy numer zawierał 4 strony, największy – 20. Łącznie wszystkich stron Naszego Gniazda jest 588! Dwa numery ukazały się z kolorową okładką (2 i 4 /96), trzy inne z kolorową naklejką w środku. Było też kilka numerów z barwną środkową stronicą w postaci kartki o innym kolorze niż biała... Kilka różnych komputerów z różnymi programami i edytorami służyło składaniu NG, począwszy od ZX Spectrum, a skończywszy na 586 (Pentium), programy to od TAG, przez Ami PRO, Corel Draw do Pagemaker 5. Szczegóły zna Adrian – mój techniczny twórca. Prawie wszystkie egzemplarze powielane były na słynnej hufcowej kserokopiarce. Wiele egzemplarzy trafiało do różnych hufców w Szczecinie i w Polsce, także do GK ZHP. Niektóre numery otrzymał sam Naczelnik ZHP, np. nr 2/96 z kolorową okładką. Kilka powędrowało za granicę do skautów na zachód i wschód. 15 września 1992 r. odbyło się otwarte spotkanie autorów artykułów Naszego Gniazda, na którym odbył się konkurs na artykuł roku. Wygrał wówczas artykuł dh. Anny Lempke o koleżance-narkomance. 1 kwietnia 1992 r. ukazał się tajemniczy, piracki egzemplarz „WASZE śp. GNIAZDO”, pełen aforyzmów, humoru i parodii NG oraz instruktorów hufca. Była to miła niespodzianka, do dziś nie wiadomo, kto krył się za redakcją tego wirusa. Wywiad donosił mgliście jedynie o tym, że palce maczały w tym takie osoby, jak: Marta Kmiecik, Dorota Rulska i sam Adrian Łaskarzewski. Niestety żadnej z tych osób nie udało się nic udowodnić! Moim marzeniem jest, aby za kilkadziesiąt lat, gdy nasze czasy będą dla harcerzy XXI wieku historią, ktoś reaktywował NG, tak jak dziś ukazuje się „Czuwaj” lub „W kręgu wodzów” wzorem tych przedwojennych.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej STARSZOHARCERSKA AKADEMIA MARZEŃ

22.02.2013

Odkurzone

Anna Brejwo

hm. Anna Brejwo

Przewodnicząca Komisji Stopni Instruktorskich Chorągwi Zachodniopomorskiej Członek Chorągwianego Zespołu Kadry Kształcącej Członek Poczty Harcerskiej Szczecin II, Hufiec Szczecin

Wcześniej m.in.: Komendant Bieszczadzkiego Kręgu Instruktorskiego „WADERA”, działającego w hufcu SzczecinPogodno w latach 1990-1995 Członek Komisji Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin-Pogodno

Pedagog Specjalista ds. bezpieczeństwa pocztowego, Biuro Zarządzania Ryzykiem i Zgodnością w Centrali Poczty Polskiej S.A. Prywatnie: mężatka z dłuuuuuuuuuuugim stażem, mama trójki harcerzy (jedno w 10 DW, hufiec Szczecin, dwójka w XXX DH „Poterna”)

  

Grupa harcerzy starszych, którym się wydawało, że pamiętają „stare dobre czasy”, gdy harcerze naszego hufca stanowili wspólny front i potrafili poprzez pracę dla innych dobrze się bawić, postanowiła stworzyć SAM. Jego ideą było zjednoczenie starszoharcerskiego środowiska hufca. Był kursem, który miał na celu kształtowanie ludzi, a nie funkcyjnych. Jak pisał Zubek: „…jest wprowadzeniem mojej idei harcerstwa liberalnego, w którym każdy harcerz (człowiek, który czuje ducha harcerskiego) znajdzie swoje miejsce, harcerstwa bez sztuczności, źle pojętej dyscypliny, rozkazów…”. SAM był absolutnie dobrowolny, liberalny, tolerancyjny i z założenia taki, jaki chciała młodzież. Spotkania miały poruszyć, skłonić do myślenia. Dla niektórych osób była to też jedyna płaszczyzna starszoharcerskiego działania – tak więc była to też Akademia ich marzeń. Kiedy powstał? Pod koniec 1991 roku. Jak długo działał? Do 1993 roku. Dla kogo? Dla wszystkich chętnych, którym nie była obca idea SAM-u: harcerzy starszych, instruktorów i harcerzy niezrzeszonych. Kto? Zarząd SAM-u: Anuszka – Anna Brejwo, BKI „WADERA”; Bizon – Marek Burko, była 104 DSHiM; Wiewiórka – Anna Mieruńska (dziś Mayer), 81 DH „Zodiak”; Zubek – Arkadiusz Bojarun, była 104 DSHiM, oraz grono wypróbowanych Przyjaciół. Co działo się na SAM-ie? Zajęcia różne, które wiązały się z tym, co nas fascynowało: psychologia; zrobiliśmy symulację zjazdu hufca, aby oswoić harcerzy z demokracją; medytowaliśmy; zarażaliśmy miłością do gór; uczyliśmy autopomocy; gry polityczne; zabawa w teatr; joga; kręciliśmy film; uczyliśmy, jak wykąpać niemowlaka; uczyliśmy technik szybkiego zapamiętywania; robiliśmy gazetę; uczyliśmy planować; przekazywaliśmy wiedzę i umiejętności rozłożenia namiotu i spakowania plecaka; ekologicznej kąpieli w rzece i sztuki przetrwania w lesie; prowadziliśmy do porannych godzin debaty na ważne tematy; oswajaliśmy z nowinkami w sprzęcie turystycznym; oglądaliśmy filmy pozamainstreamowe; czytaliśmy na głos książki, np. Woody’ego Allena; uczyliśmy się gotować; śpiewaliśmy po nocach. I rozmawialiśmy: o wszystkim, o rzeczach ważnych dla jednej tylko osoby i o harcerstwie, snuliśmy marzenia o drużynach oraz o hufcu, obozach i następnych biwakach… Rozmawialiśmy o życiu i o nas. SAM spełnił nasze marzenia. A jak jest z Waszymi? Anuszka

  


  

Ponieważ Anuszka tak pięknie wywołała mnie do odpowiedzi, to kilka słów od innego SAM-owicza. W owych czasach zamierzchłych kurs harcerski to był kurs funkcyjnych, i koniec. A co z harcerzami starszymi (wy nazywacie ich teraz Wędrownikami), którzy chcą się rozwijać inaczej niż poprzez bycie instruktorem? A co z młodymi instruktorami? SAM proponował rozwój jako taki, wszechstronny i ciekawy. Wychodziliśmy z założenia, że harcerskimi są działania nie tylko z harcerskiego kanonu, ale że harcerskie może być wszystko, co robią harcerze! Dzięki temu powstał ciekawy kurs, który pomógł w rozwoju, choć formalnie nie wykształcił żadnego instruktora. Zubek

Zubek mnie uprzedził swoją wypowiedzią. A może po prostu czujemy, czuliśmy to samo. Harcerskie było to, co robili i chcieli robić razem harcerze starsi – nie tylko w ramach cyklu sprawności czy zadań związanych z planem pracy. Spotkania SAM-u jedni przygotowywali, jak umieli najlepiej, a inni chcieli z nich korzystać. I to była ta siła. Z różnych możliwości spędzania wolnego czasu my wybieraliśmy te. Tworzyliśmy (tak to postrzegałam i postrzegam) bardzo fajną grupę, której po prostu chciało się być razem, dzielić się swoimi pasjami. Może ktoś pamięta kawiarenkę – chyba wtorkowe spotkania (oczywiście w hufcu przy Wojska Polskiego) – kiedy przy domowym cieście i herbacie słuchaliśmy muzyki, a może nawet oglądaliśmy film (już nie jestem na 100% pewna, na ile tak było, a na ile nałożyły mi się jakieś wspomnienia). Wiewiórka

SAM był odpowiedzią na potrzeby harcerzy – i tych, którzy go robili, i tych, dla których go robiono. My, grono instruktorów, czuliśmy potrzebę robienia czegoś więcej niż zajęcia typowo harcerskie (chociaż – co to znaczy?). Mieliśmy własne pomysły i czerpaliśmy je od kursantów, pytając, co by chcieli zrobić razem, coś nieharcerskiego, coś dla siebie, coś, co ze swoich zainteresowań warto pokazać innym. Na jedno ze spotkań młodzi rodzice Brejwowie zabrali swojego kilkumiesięcznego syna i pokazali harcerzom, jak opiekować się dzieckiem. Dali je do potrzymania i przewinięcia. Chociaż warunki były bojowe. Było też zimowisko SAM-owskie w „Perkozie”. Nie brałem w całości udziału, ale załapałem się na całodzienną wycieczkę po oblodzonym jeziorze Pluszne przy 20-stopniowym mrozie. Podzieleni na 10-osobowe ekipy nosiliśmy prowizoryczne drabiny z żerdzi. Wtedy odczuliśmy, co to jest trzaskający mróz. Idąc środkiem mazurskiego, głębokiego jeziora, słyszysz nagle potężny łoskot, który się zbliża do ciebie. Chwilę później chrupnięcie gdzieś między tobą a partnerem lub nawet pomiędzy twoimi nogami. Byliśmy w tych momentach bardzo ze sobą związani. Integracja przez duże „I”. My, robiąc coś dla nich, robiliśmy też coś dla siebie. Rzeczy, których nie udało nam się zrealizować w drużynach. Duża sprawa. Byli tam wszyscy: instruktorzy prowadzący drużyny zuchowe, harcerskie, starszoharcerskie i sami harcerze starsi. SAM był nastawiony na rozwój jednostki. SAM się rozwijam, SAM rozwijam innych. SAM się rozwijając, rozwijam, polepszam też świat. Bizon










vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

„Babski” – jak to się stało?

Odkurzone

Marcin Zamiatowski

hm. Marcin Zamiatowski Budowlaniec, magister pedagogiki, oligofrenopedagog, nauczyciel zawodów budowlanych Wcześniej m.in.: 1969/70 – drużynowy drużyny zuchowej we Włocławku 1971 – Sekretarz Komisji Rewizyjnej Hufca Włocławek Miasto 1972/74 – drużynowy 22 DH i 15 DZ w SP 64 w Szczecinie 1974/75 – drużynowy 51 DH przy SP 50 1975/78 – Kierownik Referatu propagandy i członek Rady Hufca Szczecin-Śródmieście 1984/85 – Kierownik Referatu Harcerskiego Hufca Szczecin-Śródmieście 1985/86 – członek Komisji Instruktorskiej Hufca Szczecin-Śródmieście Przez kilka lat niemianowany drużynowy 22 DH przy SP 45 w Hufcu Szczecin-Pogodno Na zakończenie przez kilka wakacji komendant chorągwianej bazy w Pogorzelicy Założyciel Kręgu Instruktorskiego „Niezawodni” Organizator kilku Rajdów Babskich, trzynastu Rajdów Szlakami Zwycięstwa (zastąpił je potem Rajd Rodło), wielu hufcowych Turniejów Szczepów i przeglądów drużyn, dwóch rajdów „Kupały”

   „Przeszłość – przeszła bez echa, a może gdzieś trwa?”

Po latach wydaje się dziwne i nieprawdopodobne, że w ogóle się dało przeprowadzić pierwszy Rajd Babski. Sam zamysł powstał na jednym z wielu spotkań w ówczesnym hufcu Szczecin-Śródmieście. A spotykaliśmy się często, było miło i przyjemnie, ale poza pracą codzienną w drużynach to na forum hufca działo się nie za wiele. To chyba było w październiku 1981 roku, przy spotkaniu referatu harcerskiego, a może i propagandy, bo i taki istniał w tamtych czasach. Fakt jest bezsporny, że ktoś rzucił hasło „Zróbmy coś!” W burzy mózgów różne szalone padały pomysły. Górą ponad wszystkie był nietypowy: Zrobimy rajd z okazji 8 Marca. No i się zadziało, w najbliższą niedzielę rowerowy wypad do Puszczy Bukowej. Było nas siedem, a może osiem osób. Po resztkach śniegu i zmarzlinach po roztopach dotarliśmy do Binowa. Strzał w 10-tkę to świetlica gminna w środku miejscowości, a raczej to, co z niej pozostało. Dwa nie za wielkie pomieszczenia z zabitymi deskami zamiast szyb oknami. Ale w środku dwa piece kaflowe. Super. Jak później się okazało, tylko jeden był zdatny do użytku. Pełni zapału, mając zgodę właściciela obiektu, zabraliśmy się do pracy. Regulamin pisaliśmy w pośpiechu, by przed Nowym Rokiem dotarł do możliwie dużej liczby drużynowych. I nagle, jak grom z jasnego nieba, 13 grudnia ogłoszono stan wojenny. Nie wiem czemu, ale byliśmy bardzo zdeterminowani i pomimo zakazu organizowania zgromadzeń dużej liczby osób działaliśmy dalej. Dzięki znajomościom dwóch czy trzech osób z grupy organizacyjnej uzyskaliśmy wszystkie niezbędne zgody na piśmie, aby rajd się odbył. Niezbędne rekwizyty robiliśmy sami: chusty, stempel okolicznościowy, dyplomy (Jarek Kantorski, Iwona Szopińska, siostry Kwietniowe, Asia Jarząbek, Rysiek Żołądek, Heniu Talwik i jeszcze ktoś – przepraszam, ale nie pamiętam). Chęć uczestnictwa w rajdzie zgłosiło natomiast, jak dziś pamiętam, ponad 120 osób. Niestety, przypuszczam, że obawa przed „kłopotami” ze strony WRON wykruszyła chętnych i ostatecznie razem z organizatorami było nas aż 87 osób. Jak na czas stanu wojennego – to rewelacja. Niespodzianką było to, iż nie przewidzieliśmy, że wybrane przez nas pierwotnie miejsce startu, stało się... posterunkiem wojskowym na rogatkach miasta. W sumie i to okazało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bo dzięki paliwu z wojskowego skota za niewielki prezent zatankowaliśmy do pełna naszego rajdowego żuka (nysa pojawiła się na późniejszych „Babskich”). Trasę uczestnicy pokonywali pojedynczo, zaliczając kolejno przeszkody, w tym obowiązkowo most i zjazd po linie. Wieczorem śpiewanki przy świecach, przerywane różnymi konkursami. Później najbardziej wytrwali i odporni na zimno śpiewali do białego rana, a pozostali zmęczeni, skupieni w drugiej nie za dużej sali wokół pieca, dotrwali do rana.

  


  

Okazało się, że coś takiego w środku zimy może się podobać. Skoro tak, to zdecydowaliśmy powtórzyć to za rok. Przyjęty schemat sprawdził się, toteż zapadła decyzja o podtrzymaniu takiej wersji rajdu: trasa 7-8 przeszkód, najlepiej na wesoło, wieczorem kominek, i to koniecznie z konkursami i dużą ilością śpiewu i pląsów. W późniejszych edycjach dorzuciliśmy jeszcze na pożegnanie, zawsze w niedzielę z rana „Olimpiadę z Babą”, gdzie sztandarową konkurencją zawsze już była „Baba na łopacie”. W każdym następnym roku „Babski” przyciągał coraz to większą liczbę chętnych. To wymogło też na organizatorach podniesienie sobie poprzeczki. Rajd „rozrywkowy”, ale dla nas organizatorów nie było możliwości pójść na skróty. Były takie lata, że zgłaszały się niesamowite liczby patroli. Już na trasę nie szło się w pojedynkę, ale całym patrolem, a na ostatnich trzech, czterech „Babskich” patrole były losowane parami i na punktach kontrolnych rywalizowały ze sobą. Co okazało się też dobrym sposobem, by uczestnicy lepiej poznali się przed kominkiem. Po drugim „Babskim” nie był to już rajd dla drużyn i instruktorów Śródmieścia czy hufców naszego miasta. Wieść rozeszła się trochę dalej, bo zaczęli przyjeżdżać harcerze z Trzebiatowa, Nowogardu, Bytomia, Krakowa czy Kędzierzyna-Koźla i innych miejscowości. Uczestnikami byli młodzi zarówno z ZHP, jak i ZHR, czy nawet pojedyncze grupy „cywilne”. Było super. Rajd się podobał, stał się imprezą oczekiwaną przez wielu. Nie pamiętam, który z kolei był to Babski, gdy zgłosiło się do udziału ponad 600 chętnych. Z ciężkim sercem odmawialiśmy, gdy z jednego środowiska zgłaszał się więcej jak jeden patrol. Ostatecznie, nie licząc 30-osobowej grupy organizatorów, okroiliśmy limit do 300 osób. Chociaż byli i tacy, którzy uważali, że to kiepski rajd, skoro nie jest na nim sprawdzana wiedza czysto harcerska. Mieliśmy jednak tę satysfakcję, bo i oni przynajmniej raz zaszczycali „Babski” swoją obecnością. A po drugie, czy apele i musztra, przy okazji wędrówka, czasami na azymut, kominki, rywalizacja, śpiewanki i kontakty z innymi nie są elementami pracy harcerskiej? Jasne, że są, więc załamki nie było i dotrwaliśmy, sądzę, że aż do „piętnastki”. Do organizatorów (a potrzeba była coraz większa) przyłączali się liczni zwolennicy „Babskiego”. Można śmiało powiedzieć, że każdy prawie hufiec z Chorągwi miał tu swojego przedstawiciela. Stałymi najbardziej pomocnymi i podrzucającymi pomysły byli instruktorzy z Pogodna, Dąbia oraz chorągwiane „Druciki”, tj. Klub Łączności (pod każda postacią), no i oczywiście Poczta Harcerska Szczecin II. Czego na tych „Babskich” nie było? Trudno by się doszukiwać. Ale były przeszkody i konkursy na wesoło, strzelanie z broni palnej różnego kalibru, liny w różnym wykorzystaniu, „latające” naleśniki, wędrujące jaja czy pisanie na maszynie w zawieszeniu, Baba na łopacie, czy też mecz z Babą na plecach. Wiele by tu pisać, ale sądzę, że to już i tak za dużo. To stare dzieje, aczkolwiek z łezką w oku je wspominam, a zwłaszcza wszystkich, którzy mi przy tym pomagali. Cudowni ludzie, wspaniali harcerze i instruktorzy. Chylę czoło! No, i buziole dla wszystkich wspaniałych grajków! Gdybym był ciut młodszy, może jeszcze raz udałbym się na trasę... Niestety wszystkich nazw „Babskiego” nie pamiętam. Pierwsze dwa były bez nazwy, a pozostałym dobieraliśmy hasła odpowiednio do tego co „leciało” czy było oglądane w TV. Przykładowo:

 Jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję  Baba z Mapetami  Baba Galijka  Baba na Dzikim Zachodzie  Biznesłumen  Baba ze Smerfami  Baba Lanza  Baba Retro  Kosmiczna Baba  Baba z jajem  Kryształowa Baba


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Harcerski komiks w Świecie Młodych

Odkurzone

Leszek Kaczanowski

Instruktor Harcerskiej Szkoły Ratownictwa ZHP Instruktor Inspektoratu Ratowniczego Chorągwi Zachdniopomorskiej ZHP

Wcześniej: Drużynowy Organizator kursów zastępowych oraz rajdów starszoharcerskich

Miłośnik komiksu Autor książki o komiksie w Świecie Młodych oraz artykułów m.in. w Fantastyce i Zeszytach komiksowych Prowadzi stronę internetową o polskim komiksie: relax.nast.pl Właściciel wydawnictwa Ongrys, zajmującego się m.in. wznowieniami komiksów sprzed lat

  

Pierwszy komiks w Świecie Młodych, autor nieznany, Świat Młodych nr 1/1949

phm. Leszek Kaczanowski

Świat Młodych powstał z połączenia gazety Świat Przygód, zamieszczającej komiksy i opowiadania przygodowe, z harcerską gazetą Na Tropie. Jak sama nazwa wskazuje, adresowany był do młodzieży, a znaczna część jego zawartości dotyczyła działalności harcerskiej. Jak każdy tytuł prasowy Świat Młodych podlegał cenzurze władz, a ta traktowała komiks z podejrzliwością, jako formę narracyjną popularną na Zachodzie. W nowopowstałym Świecie Młodych stopniowo przestały się więc pojawiać plansze z dymkami, zastąpiono je paskami z podpisami na dole, wzorowanymi na opowieściach publikowanych w prasie radzieckiej. Każdy taki pasek stanowił osobną krótką historyjkę – nie ukazywały się dłuższe serie w odcinkach. Bardzo często miały one charakter dydaktyczny. Czasem przedrukowywano historyjki z zachodnich czasopism – wymazując dymki i wpisując tekst pod spodem. Niechęć do dymków i komiksu nieco zmalała w połowie lat pięćdziesiątych, wraz z zakończeniem okresu stalinizmu. W 1957 roku ZSRR wystrzelił Sputnika 1 – pierwszego sztucznego satelitę. W nawiązaniu do tematyki astronomicznej redakcja rozpoczęła druk serii komiksowej o dwóch chłopcach, którzy w trakcie wizyty w muzeum uruchamiają rakietę i lecą w kosmos. W ładowni znajdują małpkę doświadczalną imieniem Tytus. Komiks, a w szczególności przygody Tytusa, Romka i A'tomka, dostaje od cenzury zielone światło i zyskuje ogromną popularność wśród czytelników. Od pierwszej serii kolejne przygody sympatycznych urwisów ukazują się w miarę regularnie do dziś. Głównym motywem serii stają się próby uczłowieczenia Tytusa, podejmowane przez Romka i A'tomka. Chłopcom nie wystarcza, że sympatyczny szympans chodzi na dwóch nogach, mówi i ubiera się normalnie, i właściwie zachowuje się całkiem po ludzku,

organizują mu więc szkołę i prowadzą zajęcia – z geografii, historii, muzyki, malarstwa czy wychowania fizycznego. Sami są przy tym zwyczajnymi nastolatkami, ich własna wiedza nie wznosi się znacząco ponad przeciętność, niemniej wobec Tytusa są niezwykle wymagający. Tytus oczywiście w niewielkim stopniu ma ochotę podporządkować się szkolnym rygorom wymyślonym przez przyjaciół i zapamiętywać przekazywany mu ogrom informacji, więc przy każdej okazji daje drapaka i spędza czas na


Autor nieznany, Świat Młodych nr 6/1957

Autor nieznany, Świat Młodych nr 47/1958

  

beztroskiej zabawie. Zdobywanie wiedzy uatrakcyjniają niesłychane wynalazki profesora T.Alenta, umożliwiające bohaterom przenoszenie się w czasie, lot w kosmos itp. Poza Tytusem w Świecie Młodych ukazywały się inne komiksy – przygodowe, historyczne, podróżnicze czy też kryminalne. W komiksie historycznym specjalizował się znakomity grafik Mieczysław Kościelniak, który zilustrował m.in. opowieść o Zawiszy Czarnym. Pojawiały się też historyjki prezentujące harcerzy: zbiórki, zabawy, wycieczki i biwaki. Gazeta ukazywała się dwa razy w tygodniu, komiks zazwyczaj był w wydaniu sobotnim, czyli co drugi numer. W połowie lat sześćdziesiątych pojawił się pomysł publikacji przygód Tytusa w postaci książeczki. Osią akcji stała się chęć wstąpienia głównego bohatera do harcerstwa. Akcja się udała, Tytus został harcerzem i dostał przydział służbowy do zastępu A’tomka. Od tej pory bardzo często bohaterowie komiksu Papcia Chmiela brali udział w różnych harcerskich akcjach tamtego czasu – m.in. w ważnych ogólnopolskich akcji „Frombork” czy operacji „Bieszczady”. Przełomowym momentem w historii gazety było przejście w roku 1974 na druk pełnokolorowy. Czasopismo zwiększyło też częstotliwość ukazywania się, z dwóch do trzech numerów w tygodniu. Niemal w każdym numerze gazety był publikowany komiks, zapotrzebowanie redakcji wzrosło aż trzykrotnie, w związku z czym gazeta zatrudniła nowych grafików do jego tworzenia. W tych latach współpracę z redakcją rozpoczęli rysownicy uznani dziś za mistrzów i klasyków polskiego komiksu: Szarlota Pawel, Tadeusz Baranowski, Janusz Christa, Jerzy Wróblewski, Tadeusz Raczkiewicz czy Jacek Skrzydlewski. W roku 1974 ukazała się pierwsza opowieść o Kleksie – atramentowym duszku, a także jego przyjaciołach – Jonce i Jonku. Do zamknięcia gazety ukazało się w sumie 14 dłuższych i kilkanaście krótszych opowieści o Kleksie. Jest to seria humorystyczno-przygodowa – bohaterowie dzięki wyobraźni przeżywają niesamowite przygody, m.in. na pirackim okręcie, w krainie smoka czy na Alasce. Pomiędzy poszczególnymi przygodami są normalnymi nastolatkami – chodzą do szkoły, należą do drużyny harcerskiej. W komiksie często pojawiają się harcerskie zbiórki, a także inne akcje. Autorka z przymrużeniem oka patrzy na efekty ich starań (pomoc sąsiadom w ramach akcji „niewidzialna ręka” przynosi więcej szkody niż pożytku, a w trakcie zbiórki surowców wtórnych harcerze przynoszą co popadnie, często przedmioty potrzebne ich rodzinom), ale też nigdy nie kwestionuje ich zapału, dobrych chęci i potrzeby pomagania innym. Harcerzami są również bohaterowie innego cyklu komiksowego autorki – Kubuś Piekielny i Malwinka Przesadówna. Państwo Piekielni i Przesadowie zostają sąsiadami. W nowym miejscu chcieliby się urządzić i wieść spokojne, rodzinne życie. Biorąc jednak pod uwagę charakter i temperament ich pociech, marzenie to wydaje się być niemożliwe do spełnienia. W jednym z odcinków Kubuś i Malwinka biorą udział w zbiórce harcerskiej i urządzają harcówkę zastępu. Świat Młodych zakończył działalność w roku 1993. Nie wytrzymał rynkowej konkurencji z pismami typu Bravo czy Dziewczyna. Wiele z komiksów, które się w nim ukazały, jak „Kajko i Kokosz”, „Tytus, Romek i A'Tomek”, „Antresolka profesorka Nerwosolka”, „Przygody Jonki, Jonka i Kleksa” czy „Kubuś Piekielny”, została opublikowana również w książeczkach, w latach 80., są także wznawiane i dziś.


vol. 28

ciąg dalszy:

Harcerski komiks w Świecie Młodych – Leszek Kaczanowski

Po zamknięciu Świata Młodych Szarlota Pawel miała jeszcze okazję rysować harcerzy – zilustrowała m.in. serię książeczek-poradników („Przygody Kuby i Kleksa”), serię pocztówek (wydanych przez Pocztę Harcerską Szczecin II), kalendarze ścienne oraz książki; jej ilustracje ukazywały się także w harcerskiej prasie (m.in. Zuchowe wieści). Również Tytus pozostał harcerzem także po zamknięciu harcerskiej gazety, w której się ukazywał. W jednej z nowszych przygód przenosi się w czasie i walczy w Powstaniu Warszawskim.

„Tytus, Romek i A'tomek”, Henryk Chmielewski, Świat Młodych nr 22/1967


„Kubuś i jego rodzinka”, Szarlota Pawel, Świat Młodych nr 37/1979

„Jonka, Jonek i Kleks na wakacjach”, Szarlota Pawel, Świat Młodych nr 93/1979


Świat Młodych nr 30 z 1950 r.

 



vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Podharcmistrz Jossarian i wspomnienia

Herbaciarnia

czyli potrzeba samorządności

Podharcmistrz Jossarian, jak pamiętają starsi z Was, zawsze był nieco leniwy. Nie bał się nigdy do tego przyznać, ale teraz wydaje mu się, że lepiej nazywać to nowocześnie – optymalizacją wykorzystania energii życiowej ze szczególnym uwzględnieniem elementu jej oszczędzania. Tak właśnie optymalizując, podharcmistrz Jossarian pogrążył się we wspomnieniach. A jak każde wspomnienia z młodości, były one piękne i pozbawione elementów negatywnych skutecznie przefiltrowanych przez dren niepamięci. Cóż, trzeba to powiedzieć jasno i wreszcie ostatecznie rozwiać pewne mity – podharcmistrz Jossarian nie zawsze był podharcmistrzem! Były czasy, gdy był zwykłym harcerzem starszym Jossarianem, i były to te właśnie najpiękniejsze czasy. Pewien znajomy podharcmistrza Jossariana (który, jak już wiemy, był kiedyś harcerzem starszym Jossarianem) starszy pan, z zawodu Profesor, na pytanie, które czasy wspomina najlepiej, odpowiedział bez wahania – „Początek lat 50. ubiegłego stulecia”. „Ależ, panie Profesorze – oburzyli się pytający – przecież to były czasy stalinizmu i szalejącego terroru!”. „No tak, ale ja wtedy wchodziłem na 5 piętro bez zadyszki i dziewczyny się za mną oglądały!” – odparł z szelmowskim uśmiechem Profesor. Tak też ma podharcmistrz Jossarian. Jego ulubiony związek jego ulubionych rodaków był niegdyś, jako organizacja, zupełnie inny od współczesnego. Poddany był indoktrynacji Jedynie Słusznej Siły Która Wiedziała Wszystko Lepiej, która sięgała głęboko i ingerować chciała nawet w to, co robiły drużyny. Ale ta właśnie Siła dawała również siłę – taką zwykłą, bez zadęcia, inną siłę harcerzom starszym. Podharcmistrz Jossarian pamięta, jak będąc zwykłym harcerzem starszym (dziś napisać trzeba by – wędrownikiem), razem ze swoimi hufcowymi przyjaciółmi, potrafił zorganizować swój własny i nieformalny samorząd (żadna konspiracja i martyrologia, po prostu wspólne działanie). Pamięta, gdy harcerze starsi i młodzi drużynowi postanowi sami dla siebie organizować różne przedsięwzięcia i wypady, gdy brali udział w zorganizowanej samorządności harcerstwa starszego na arenie ogólnopolskiej. I gdy razem z innymi, z całej Polski, nie dawali się sprowadzić na tory oficjalne wskazywane przez Siłę. Podharcmistrz Jossarian pamięta ów entuzjazm, gdy harcerze starsi (wraz z młodymi drużynowymi) w owym szale samorządności potrafili wpłynąć na wybory w hufcu i wybrać swojego zastępcę komendanta!

  


I tak przez pryzmat owych wspomnień podharcmistrz Jossarian patrzy trochę ze smutkiem na dzisiejszych swoich ulubionych rodaków. Czasem słyszy, jak narzekają na swoje władze, innym razem uczestniczy w dyskusji o „onych”, co powinni robić coś dla „nas”, a nie robią. I zastanawia się, co się stało z buntowniczym duchem ówczesnym harcerzy starszych (wędrowników) i gdzie ów duch podział się dzisiaj.

  

Podharcmistrz Jossarian zdaje sobie sprawę, że ówcześni harcerze dorośli i dzisiaj, podobnie jak on, z rozrzewnieniem wspominają „stare czasy”, ale przecież nadal są wędrownicy (ówcześni harcerze starsi) i młodzi drużynowi! „I co? – pyta podharcmistrz Jossarian – wszystko się Wam podoba? Nic nie chcielibyście zmienić? Jak to jest, że „niezastąpiona” komendantka jest „niezastąpiona”, choć nie ma ludzi „niezastąpionych”? Czy wśród młodych i ciałem, i duchem nie ma chęci „zrobienia lepiej” i wzięcia na siebie odpowiedzialności, decyzji itp. ważnych słów?” Po zadaniu tych wszystkich zaczepnych pytań podharcmistrz Jossarian opadł na swój ulubiony fotel. Czuł, że zrobił swoje, że wezwał i zawezwał. I mógł czuć satysfakcję, bo on swoje dni młodzieńczego buntu ma już za sobą (na szczęście) i teraz w poczuciu spełnionego obowiązku może oddawać się wspomnieniom... Zubek To cykl felietonów ukazujący się od połowy lat 90. ubiegłego wieku najpierw w miesięczniku harcerzy starszych „Na tropie”, później w miesięczniku instruktorów „Czuwaj” oraz okazjonalnie w pismach PZHS-ów i harcerskich zlotów. Obecnie podharcmistrz Jossarian wrócił na łamach „Skauta mazowieckiego” i „pogodno.exe”. Podharcmistrz Jossarian cieszy się z tego powrotu, choć wymaga on od niego dodatkowej pracy...


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

O poszukiwaniach pamięci

Herbaciarnia

Szymon Sułecki

Szymon Sułecki Honorowy Członek 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak”

Zuch i harcerz w latach 1982-1994 Historyk – archiwista Tata dwóch druhów i kandydatki do zuchów

Skąd jestem? Pytanie, jakie zadajemy sobie choć raz w życiu. Pytanie o ojca mego ojca i jego ojca, o matkę matki. Skąd? gdzie? jak? Jeśli wcześnie pytamy, gdy jesteśmy dziećmi, otrzymujemy odpowiedzi na dostosowanym poziomie – często enigmatyczne. Gdy to wystarcza, przestajemy pytać na kilka, kilkanaście lat, a nawet dłużej. Czasami nie zdołamy zadać kolejnych pytań… Gdy przerwiemy wiedzę pokoleń, nikt jej nie uzupełni. Ja chciałem wiedzieć więcej, więc dostawałem odpowiedzi. Liczne opowieści o rodzinie babci, szczegóły z jej życia codziennego. Dziadka straciłem zaraz po komunii, więc pytań nie było, nie było opowieści dla wnuka, a jedynie krótka informacja – nikt z krakowskiej rodziny dziadka nie przeżył wojny. Z Krakowem zetknąłem się, jak każdy wówczas obieżyświat z Pogodna, przejazdem – na obóz, na zimowisko, na wyrypę, i z powrotem. Miasto przyciągało i oddziaływało. Na studiach w Krakowie chciałem jednak coś więcej wiedzieć, odnaleźć to, co było przede mną przez lata ukryte czy niedopowiedziane. Krążyłem po mieście, wypytywałem, zaglądałem do archiwów, ale nic nie odnalazłem… błądziłem, bo nie znałem przedwojennego adresu. Tak się złożyło, że od studiów pracuję w archiwum. Czasami dla obcych ludzi poszukuję ich korzeni. Znajduję w aktach małych wsi liczne pokolenia i powinowactwa po początek XIX wieku. Wchodzę do ich starych domów i wiem, jak liczne były rodziny, kto był seniorem rodu, a kto zmarł jako niemowlę, kto wziął za żonę unitkę i dlaczego dzieci są różnego wyznania. Marzyłem, aby kiedyś odszukać choćby cząstkę historii własnej rodziny. Z pomocą przyszła jedyna krewna urodzona przed wojną – przekazała tylko: dziadek zmienił nazwisko w czasie wojny. Dlaczego? Po co? Zapewne dla odcięcia się od przeszłości, od niewygodnego politycznie życia przedwojennego, dla bezpieczeństwa swojego i rodziny… Krótka informacja, ale dalej nic – nie było od czego rozpocząć. Szukałem w Czerwonym Krzyżu listów dziadka (wiedziałem, że pisał tam po wojnie, szukając ocalonej rodziny) – obecnie są tam gigantyczne bazy danych, sądziłem więc, że lista osób poszukiwanych przez dziadka da mi trop. Niestety bez rezultatu. Podobnie w archiwach szczecińskich kombatantów. Rok później udało mi się odnaleźć powojenne potwierdzenie zmiany nazwiska, na typowym druku, bez podania przyczyny. Od tego czasu posypały się kolejne znaleziska: lista rodzeństwa, daty ich urodzin, zawody: krawiec, szewc, szklarz, uczeń gimnazjum. Pełne napięcia godziny spędzone na poszukiwaniach w archiwach przynosiły kolejne odkrycia. Z czasem zacząłem rysować drzewo genealogiczne, aby nie pomylić pokrewieństwa, zwłaszcza gdy okazało się, że moi pradziadkowie mieli po dwie, trzy żony i sporo dzieci.

  


Nie zachowały się żadne przedwojenne zdjęcia dziadka. Stąd z wielkim wzruszeniem, przeszukując podania o dowody osobiste z lat 30., spojrzałem w twarz mojej prababki, jej dwóch synów i mego młodzieńczego dziadka. Kolejne zdjęcia rodzeństwa dziadka znalazłem w bardziej smutnych dokumentach – okupacyjnych kenkartach. Odnaleziony adres domowy stał się miejscem pielgrzymek, analizowania przestrzeni. Dotarłem do spisu ludności miasta i wiedziałem, kto mieszkał w tej kamienicy, jakiej narodowości czy wyznania byli przedwojenni sąsiedzi, jak wówczas wyglądała ta ulica [1].

  

Nie było nikogo, kto by mi powiedział – pamiętam to, albo babcia mi mówiła… Ślady zaczęły urywać się we Frankfurcie, Stanach Zjednoczonych, okupacyjnym Krakowie. Pomocą w poszukiwaniach był wirtualny świat, pozwalał uzupełniać informacje weryfikowane potem w archiwach, ale przyznaję, że miałem wyjątkowe szczęście na tej drodze. Wpierw moje dziwaczne czasem, niecodzienne młodzieńcze pasje, które skierowały mnie do Krakowa, potem kierunek studiów ułatwiający poszukiwania, i wreszcie ludzie, którzy stanęli na mej drodze. Ludzie dający wskazania lub odpowiedzi, a na koniec… cudownie odnaleziony email do kuzyna. Zetknęliśmy się na wspólnej drodze poszukiwań korzeni. Później okazało się, że z wieloma ważnymi dla wspólnej pamięci ludźmi minąłem się o rok, o kilka miesięcy… o trzy kilometry. Po drodze było oczywiście wiele pytań i niejasności. Zaskoczeniem było, że dziadek jako jedyny z czternaściorga rodzeństwa nie urodził się w Krakowie, ale na Morawach pod Brnem i nie, jak mniemaliśmy przez cały czas, w 1912 roku, ale trzy lata później. Zastanawiałem się, jak małe morawskie miasteczko znalazło się na drodze mojej ciężarnej prababki, która z trójką małych dzieci podróżowała w tym kierunku. Ale był to czas wojenny, a Kraków był austriacką twierdzą. Wojskowe władze Twierdzy wydały we wrześniu 1914 r. rozporządzenie o przymusowej ewakuacji tych, którzy nie są w stanie zaprowiantować się na okres trzech miesięcy – było takich osób około 60 tys. Dla przesiedleńców utworzono obozy w Choczni i Wagnie, w których warunki urągały ludzkiej godności. Powroty do Krakowa nastąpiły jesienią 1915 roku. Wówczas narodził się mój dziadek. Sadzę, że to jedyne wyjaśnienie historii narodzin, przy okazji rozwiązujące zagadkę braku aktu urodzenia w USC (choć zdarzyło mi się nawet w desperacji szukać tych akt na oślep). Wiele różnych pytań tkwi w nas po dzisiaj. Czasem nie jesteśmy w stanie uwierzyć w przekaz dokumentów, wątpliwości co do ich prawdziwości są zbyt duże. Nie możemy do końca wejść w mentalność ludzi z tamtego czasu i ich zrozumieć, np. czym kierował się mój dziadek, wracając z emigracji do komunistycznej Polski. Te odpowiedzi powinna przynosić pamięć rodzinna. Z roku na rok dzięki różnego rodzaju nowym narzędziom internetowym znalezienie danych genealogicznych staje się łatwiejsze. Masa danych wpisywana jest do sieci. Spisywane są akta całych parafii katolickich i prawosławnych, zborów protestanckich, gmin żydowskich. Rozmieszczenie tych dokumentów pokazują bazy archiwów państwowych [2]. Możliwe jest odnalezienie osób, które w XIX i XX wieku wyemigrowały do Ameryki za chlebem [3]. Niektóre bazy są płatne (np. bazy mormonów, którzy posiadają mikrofilmy z niemal wszystkich polskich parafii), ale większość jest darmowa. Czasem umieszczone są tam zeskanowane materiały zawierające dane osobowe, przeważnie z XIX wieku, np. schematyzmy [4]. Liczne są fora i portale społeczności kresowych, wiele stron gromadzących osoby pochodzące z jednej, niekiedy niewielkiej miejscowości, bardzo rozbudowane bazy żydowskie [5], bazy Czerwonego Krzyża [6].


ciąg dalszy:

O poszukiwaniach pamięci – Szymon Sułecki

Jakie są efekty mojej pracy. Wychodząc od jednej osoby (dziadek), dotarłem do wiadomości o około 120 przodkach i krewnych, sięgając do 1773 roku. Głębiej w XVIII wiek nie sięgałem, bo utknąłem w małej galicyjskiej miejscowości, w której dopiero zaborcy wprowadzili obowiązek wpisów do metryk. Około 50 krewnych rozproszonych za morzami żyje współcześnie. Dzięki poczcie elektronicznej, Facebookowi (uwaga dla moich synów: Fb nie służy tylko do lajkowania) mam z kilkoma z nich stały, bardzo ożywiony kontakt. Dla moich poszukiwań zaowocowało to kolekcją zdjęć, m.in. niezwykle cenne zdjęcie mojego pradziadka z początku XX wieku, wymianą informacji, ale co najważniejsze: więzią emocjonalną.

  

Przy badaniach przeszłości dalekiej udało mi się trafić na ślad tej bliższej – powojennej historii, na ślad przemilczanego pierwszego małżeństwa dziadka i dzieci z tego związku. W ubiegłe lato, po niemal 65 latach, po raz pierwszy udało się doprowadzić do spotkania mojej mamy… z jej siostrą. Trudno zawrzeć w kilku zdaniach emocje, jakie im towarzyszyły w poznawaniu siebie nawzajem, mimo różnicy językowej i kulturowej tygodniowa wizyta była pełna wzruszeń. To była największa nagroda za moje poszukiwania – nagroda, jakiej nigdy bym nie oczekiwał. Wiele pomogło mi przygotowanie teoretyczne i dzisiejsze technologie, ale prawdziwą drogę poszukiwań wyznaczyła mi przechowana pamięć rodzinna. Mała iskra. Współczesne narzędzia mimo wspaniale rozbudowanej komunikacji mogą oddalać, a przede wszystkim rozleniwiać. Zaciera się kontakt rodzinny. Aby nie zagubić się i wiedzieć, kim jestem, trzeba pytać, słuchać i dbać o to, by nie przerwać pamięci. To ważne dla mnie i wierzę, że z czasem i dla moich dzieci. Dlatego jeśli nawet nie chcą teraz słuchać, muszę pozostawić ślad – ślad pamięci i tożsamości.

Autor przy księgach parafialnych

vol. 28

[1] audiovis.nac.gov.pl [2] baza.archiwa.gov.pl/sezam/pradziad.php [3] ellisisland.org [4] mtg-malopolska.org.pl [5] np. jewishgen.org [6] its-arolsen.org


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

ψ

22.02.2013

Herbaciarnia

Michał Borun Urodził się 22 lutego 1857 r., dokładnie jak Robert BadenPowell. Dziś jego nazwisko jest na ustach całego świata, najczęściej z przedrostkami mega, giga. Choć mało kto wie, że był taki człowiek.

Michał Borun Kulturoznawca Ekonomista Student fizyki Członek ZHP w latach 1990-2007 (instruktor: 1995-2005) Uczestnik ostatniego biwaku Starszoharcerskiej Akademii Marzeń Komendant obozu w Bukowcu 1998 W redakcji pierwszych 13 numerów pogodno.exe Więcej: eksphm.borun.pl

Co ich łączyło poza dniem narodzin? Obaj byli praktykami. Obaj pojęli coś, czego nie pojmowali inni. Coś, co miało wkrótce przełamać bariery komunikacyjne na całym globie. Nie minęło wiele lat, a odkrycie Heinricha Hertza miało już zastosowanie w telegrafie. Co światu dał BP, wiemy, wzywając od lat do przyznania jego projektowi Pokojowej Nagrody Nobla. Można i akademicko roztrząsać różnice, jak ta, że fale elektromagnetyczne zostały odkryte, skauting zaś wynaleziony. Czyli fale istniały, czekając, aż ktoś, niekoniecznie Hertz, je odkryje. Wiedziano już wszak o ich istnieniu, on je tylko pierwszy wytworzył w laboratorium. Można rzec podobnie, że zanim BP stworzył skauting, musiał odkryć i zrozumieć fale, na których nadawali młodzi chłopcy... Ciekawsze jest jednak to, że guru ruchu młodzieży to pan w wieku, który nazywamy dziś emerytalnym, Hertz zaś osiągnął najwięcej już przed trzydziestką, jak każdy zresztą wielki fizyk i matematyk bez wyjątku. Jest coś takiego w ich fachu – to potwierdzone. Czy także i w skautingu, który przecież mieni się ruchem ludzi młodych? Porównując życiorysy Hertza i Baden-Powella, dowiemy się, że gdy pierwszy umierał, przyszła żona drugiego miała dopiero 4 latka. Przypomina mi to, gdy pewna młoda harcerka wyznała mi, że nic w życiu nie osiągnęła. Wysłałem jej swój życiorys skrócony do jej wieku – pusty. Inna, którą znałem jeszcze przed jej maturą, dziś jest doktorem fizyki, podczas gdy ja uparcie pielgrzymuję na podyplomowe poprawki z kwantówki. Dopiero z perspektywy potrafisz określić punkty zwrotne, momenty przełomowe. Patrzymy na innych, starszych, równolatków i młodszych od siebie. Osiągając pewien wiek, porównujemy się z nimi. To normalne i zdrowe. Albo ze sobą z kiedyś. Czy też zastanawiamy się, na ile, dostawszy więcej czasu, właściwie go wykorzystujemy. Przed 16 laty „w szumie świętych buków zginął lęk”. Pierwszy numer pogodno.exe to nekrolog naszego przyjaciela, 16-latka. I od tego dnia minęło właśnie lat 16. Przyjaźń to spoiwo i słowo-klucz. Wszyscy dawaliśmy się ponieść fali w momencie, gdy wezbrała, i jakoś z nią opadaliśmy, kiedy zaczynały wzbierać fale kolejnych pokoleń. Jak paczka falowa w fizyce, która odpowiada jakby naszemu obrazowi paczki przyjaciół. Wszystko, co się wydarza, jakoś się skupia wokół jednego czasu, mitu i tego jednego Człowieka w nieuchwytnym centrum... Dziś z tamtych czasów pozostał nam Baden-Powell, okraszony siostrą i żoną, lecz już nie gronem przyjaciół. Co nie znaczy, że ich nie miał, bo kto by poniósł w dal jego mit? Niestety już tylko mit, skoro nigdy go nie poznaliśmy. Możemy jednak, i musimy, wciąż między pokoleniami przypominać o Tych, których sami spotkaliśmy. Bo to właśnie, najprościej rzecz ujmując, jest istotą fizycznego cudu fali; a za nim: światła, słowa i wszelkiego życia.

pogo dno exe


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

W sumie piszę chyba z domu…

Herbaciarnia

Sylwia Kusyk Minęło jakieś 16 lat, jak zachłysnęłam się kanadyjskim powietrzem… I dalej mi z tym dobrze. Tym kilku wtajemniczonym z 81 plan wyjazdu znany był zawsze. Czy jakieś konkretne powody? System… brak perspektyw... tak na to patrzyłam, gdy miałam 22 lata, będąc na studiach. Była okazja i wyjechałam, jak większość wie.

Sylwia Kusyk (z d. Kolanek) Honorowa Członkini 81 Drużyny Wędrowniczej „Zodiak“ W latach 1996-97 zastępowa w 81 DSH „Zodiak“ Senior Project Manager, PMP Z wykształcenia socjolog Od 16 lat w Kanadzie

deb iut exe

Jak było? Było bardzo ciężko… co wiedzą ci, którzy tego doświadczyli. Ktoś mi w pewnym momencie powiedział, że po pięciu latach mija tęsknota. Wiedziałam, co mija… Przez pierwsze kilka lat na wszystko patrzy się przez pryzmat Polski: doświadczeń, ludzi, zasad, oczekiwań, marzeń, ideałów… wspomina się Polskę w każdym zdaniu, komentarzu – ciągłe porównania; jest się właściwie ciałem tu, a umysłem dalej w Polsce. Dziwne uczucie, ale samo przychodzi do głowy. Obojętnie jaka rozmowa, mój komentarz zawsze kończył się: A bo w Polsce… A gdy to a tamto... I język… Jak wyjeżdżałam, to byłam pewna, że znam angielski… Cóż, rzeczywistość okazała się inna, gdy człowiek wie, co do niego mówią, ale nie potrafi nic odpowiedzieć… Powtarza się w głowie i myśli: przecież wiem i rozumiem; i nic. Trzeba czasu… Kwestionuje się własną wiedzę… umiejętności. Być może tylko patrzę na to z własnej perspektywy i poprzez okoliczności, w których się znalazłam. Było ciężko… ale warto… no one said it’s gonna be easy but they said it would be worth it. I dalej w to wierzę. Po pięciu latach rzeczywiście zaczęłam myśleć przez pryzmat Kanady, co okazało się, gdy po którymś powrocie z Vancouver wiedziałam, że lecę „do domu”, ale był nim ten w Kanadzie, a nie w Polsce. Ciągle mam tę chwilę w pamięci – zupełny zwrot w hierarchii myślenia; i życie w sumie stało się łatwiejsze, gdy w końcu zrozumiałam, że tu jest mój dom. Później jakoś poszło… szkoła angielskiego i praca na pół etatu; uniwersytet… Studiowanie w Kanadzie to przyjemność, chyba dlatego spędziłam tyle lat w szkole tutaj. To prawdziwie dosłowne studiowanie: czytanie, szukanie „dziur” w tekstach i ich komentowanie, dyskusje. I oczywiście mówienie wszystkim na „ty” – rozmowy z profesorem na równym poziomie, wygłaszanie własnych poglądów, które przyjmowane są otwarcie. Może miałam szczęście, a może tak jest wszędzie – nie wiem. Podczas gdy studiowałam, miałam dziecko i pracowałam na pełny etat... I można; tego się nauczyłam w Kanadzie. Ciężka praca, może akurat w moim przypadku, okazała się dawać jakieś wymierne rezultaty. Zawsze powtarzam: kobieta, imigrant, z dziećmi – i pewną pozycję zawodową można osiągnąć. Również szacunek i zdziwienie, że jednak można… Interesujące. Chociaż na obczyźnie człowiek po tylu latach przyzwyczaja się do wszystkiego, ma się własne ścieżki, miejsca, w których się kiedyś mieszkało – to jednak brakuje tych dróg, na których się dorastało, drzew, po których się chodziło, szkół, tych wspomnień z czasu, kiedy się było małym. Nie myśli się o tym na co dzień, gdyż życie tu to ciągła bieganina: późno do pracy, z pracy po dzieci… I odległości! To to nie wiem, jak wytłumaczyć… życie jest krótsze, gdyż drogi dłuższe???

pogo dno exe


pogodno.exe

Później jest wyjazd do Polski… I jest się w domu, u siebie. Dla mnie to jakbym była na innej planecie, wszystko jest inne, wraca się jak z Księżyca na Ziemię. Trudno to opisać, ale jest jakoś przytulnie, ciepło wtedy, jest się częścią wszystkiego, wszystko pasuje. Ciekawe, czy docenia się bardziej to, od czego się wyjechało? Trudno powiedzieć, są powody, dla których wyjechałam i ciągle mieszkam gdzie mieszkam. Nawet po tylu latach porównuje się, są dobre rzeczy i tu, i tam. Myślę, że przede wszystkim inni są ludzie i pewien klimat między nimi. Tu ciągła pogoń, czasu brakuje… stosunki międzyludzkie są oczywiście, na pewno znajdą się głębokie przyjaźnie, ale myślę, że te najbardziej znaczące tworzą się, kiedy dorastamy, wchodzimy w życie, ćwiczymy zasady – czy działają i jak, i jakie maja dla nas znaczenie. Czy musiałam dostosowywać tu jakoś własne priorytety? Są w końcu ze sobą sprzeczne... co wie się, mając jakąś pracę i rodzinę i chodząc do szkoły, i mając bardzo mało czasu: ciągle spieszne wybory i wieczne niezadowolenie, ciągle coś nie tak… Czy pracować, czy spędzić czas z dziećmi? Że nie tylko ja tak mam, wiem z rozmów w pracy. Ale sami jesteśmy sobie winni… Nasze wybory są tym, czym my się stajemy; jednak presja jest duża i wymaga pewnej odwagi cywilnej oraz dyscypliny, aby to życie wyglądało jak powinno. Pytanie tylko, jak powinno wyglądać? Wciąż mam „accent”, ha ha ha… Pytania: Skąd jesteś?, lub proste stwierdzenia Are you Russian? w windzie w pracy to normalność. Komentarze typu: I knew few words in Polish… przerażają, gdyż z reguły wiążą się z kobiecą anatomią. Bardziej zaskakuje Dzień dobry!, niż Masz fajną dupę. Ale są i dobre akcenty… Po przyjeździe pracowałam jako pomoc domowa u znanej na całe Ontario lekarki-hematologa. Sama, z dwójką dzieci, zatrudniała tylko Polaków ze względu na to, że najlepiej potrafili wykonać jakąkolwiek pracę. A że babka miała dość duży dom, to przychodzili wykonawcy – zawsze Polacy. No i ja – niania – Polka, tak jak jej najlepsza przyjaciółka w znanym szpitalu w Toronto. Miło było słuchać komplementów. Cóż jeszcze ważnego? Subiektywnie szkoła – warto się uczyć w Kanadzie. Szkolnictwo płatne, ale inwestycja warta długoterminowo – widzę po sobie: jak zaczynałam college i jako imigrantka nie musiałam brać angielskiego, tylko dlatego, że miałam skończony uniwersytet w Kanadzie, i to w miarę dobry, a Kanadyjczycy nie. Opłaciły się długie wieczory przy słowniku, książkach i czasami przekleństwach i załamaniach, bo łatwo nie było. Podsumowując: lubię tu żyć… perspektywy i wymierne rezultaty ciężkiej pracy dają pewną satysfakcję. Czy daje to spełnienie i samorealizację? To pytanie do każdego z osobna… Czy wyjechałabym jeszcze raz? Hmmm… nie wiem, co powiedzieć… I jest to szczera odpowiedź – tak jak pisałam: są dobre i złe strony wszystkiego. Widziałam trochę świata, i mieszkanie w Kanadzie mi to umożliwiło. Czy straciłam na innych wartościach? Na pewno tak… Widzenie Rodziców raz na dwa lata to nie jest dobre rozwiązanie; mam dwoje Dzieci… czy ich spotkania z Dziadkami raz na rok są emocjonalnie „zdrowe”? Porównując do doświadczeń z własnymi Dziadkami, nie myślę, że tak. Wszystko jest jednak kwestią wyborów… Szkoda tylko, że nie zawsze wiemy, podejmując te wybory, czy są one dla nas najlepsze.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Opowieść o pewnym miejscu

Herbaciarnia

Piotr Tomaszewski

hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Chorągwiana Komisja Historii Komisja Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin Wcześniej: 1989-96: drużynowy 43 DH „Rexy” Hufiec Szczecin 1995-97: członek Komendy Chorągwi, pełn. ds. kształcenia Komendant obozów w Bukowcu w 1995 i 1996 r.

Pedagog specjalny

  

Krążą słuchy wśród mieszkańców Bukowca nad Solinką w Bieszczadach, że w lasach pojawiły się duchy. Wiarygodność tych wieści potwierdzają też turyści z pola namiotowego pana Wasera lub hoteliku w miejscu starej stanicy szczecińskiej. Tego roku w Bukowcu nie było obozu harcerskiego. Nie było zielonych NS-ów na placu apelowym, nie było słynnej stołówki, domek kuchenny zajmowali jacyś ludzie z Warszawy podstawieni przez akcję Lato - Bieszczady '92 do prowadzenia hoteliku. Jedynie słynna latryna nieco już nadszarpnięta zębem czasu stała niewzruszona opodal w lesie. Duchy jednak się pojawiały. Mieszkańcowi Bukowca, który przechodził mostem nad Solinką wydawało się, że słyszy krzyki kąpiących się ludzi w Solince, gdy spojrzał na rzekę nie dostrzegł nikogo. Pewien turysta, stojąc na środku Solinki z wędką, ujrzał w pewnym momencie, jak z lasu od strony stanicy zszedł nad wodę jakiś człowiek ubrany w czarną podkoszulkę, krótkie harcerskie spodenki, getry i zniknął ponownie wśród drzew. Ludzie biwakujący na hoteliku nikogo takiego nie widzieli. Potwierdzają jedynie to, że czasem trzaskają drzwi od latryny lub słychać brzęczenie menażek, a wieczorami z głębi lasu dochodzą odgłosy starych pieśni harcerskich. Nikt nie potrafi wyjaśnić tych zjawisk. Nikt nie wie, skąd się one biorą, wszelkie próby sprawdzenia kończą się zastaniem pustki. Nowi turyści nie mają pojęcia, co było niegdyś w tym miejscu, jedynie nieliczni miejscowi pamiętają czasy, gdy w Bukowcu odbywały się harcerskie obozy, te noce prześpiewane aż po świt, te minuty wyczekane w kolejce z menażką w dłoni, te warty w nocy, te wędrówki, te zabawy, SBB, chrzty, totemy, namioty... W takich to właśnie czasach rodziły się duchy, duchy pamięci, które dziś krążą po tych opuszczonych i ziejących pustką miejscach. Duchy, które zrodziły się kiedyś z totemów, którymi się wszyscy zachwycali. Duchy zrodzone podczas obrzędowego kominka, podczas pląsów, śpiewu i zabaw, podczas czujnej warty nad spokojnym snem obozu, a może nawet w chwili wyznania miłości... Gdy będziecie kiedyś wieczorem przebywać w tym opuszczonym, pustym miejscu po stanicy w Bukowcu, nie zdziwcie się, jeżeli ujrzycie gdzieś miedzy drzewami przemykający cień człowieka w pałatce i rogatywce. To na pewno duch jakiegoś instruktora służbowego, który przed laty poważnie przejęty swoim obowiązkiem szedł na ostatni wieczorny obchód stanicy.

Tomas, 43 DH, Bukowiec 21.07.1992 r.

Artykuł ukazał się w numerze 10. Naszego Gniazda, 10 września 1992 r.

  


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Opowieść sierpniowa

Herbaciarnia

Piotr Tomaszewski Zawitałem znów do Bukowca z sierpniowym słońcem, jeszcze gorącym, lecz nie tak silnym, jak czerwcowe. Rozpiąłem swój namiot nad Solinką, zanurzyłem zmęczone stopy w wodzie i wtedy przypomniałem sobie o duchach Bukowca, duchach, o których pisałem już w Naszym Gnieździe w 1992 roku. W tym roku szczególnie było mi dane ulec ich wpływowi. Teraz też czuję lekki dreszczyk... ale zacznę od początku.

hm. Piotr Tomaszewski „Tomas” Chorągwiana Komisja Historii Komisja Stopni Instruktorskich Hufca Szczecin Wcześniej: 1989-96: drużynowy 43 DH „Rexy” Hufiec Szczecin 1995-97: członek Komendy Chorągwi, pełn. ds. kształcenia Komendant obozów w Bukowcu w 1995 i 1996 r.

Pedagog specjalny

  

Słoneczny obóz zaczął się z początkiem lipca, harcerze przyjechali na stanicę i rozbili swoje namioty. Wcześniej kwaterka przez tydzień budowała urządzenia. l znów historia się powtarza. Ci harcerze, którzy pierwszy raz przyjechali do Bukowca, zakochali się bez pamięci w Solince, w Bieszczadach. Ci, którzy przyjechali po raz kolejny, przypomnieli sobie swoje stare kąty, odżyły wspomnienia... Obóz roztętnił się życiem, znów były zabawy i gry, śmiech i łzy, i śpiewy, i milczenie, słońce i deszcz, noce i dni. Zawiązały się nowe przyjaźnie, letnie emocje dały siłę życia! Znów były chwile wyczekane z menażką w dłoni, znów liczyło się gwiazdy na nocnej warcie, czuwając nad spokojnym snem obozu. Znów wpatrywaliśmy się w płomienie i prowadziliśmy rozmowy, te ważne i te całkiem błahe, i może znów ktoś komuś wyznał swą miłość... Czas obozu dobiegł końca, harcerki i harcerze opuścili Solinkę i Bukowiec, wyjechali autokarami. Zostało tylko miejsce, miejsce bogatsze o kilka nowych duchów zrodzonych podczas tych pięknych chwil obozu. Miejsce w które od lat przyjeżdżają harcerze, miejsce, przez które „przewinęło" się tysiące ludzi związanych z harcerstwem. Na miejscu tym została tylko kwaterka, kilka osób, które miały zabezpieczyć teren po obozie. Ja również zostałem. Pracy było naprawdę dużo, lecz... wystarczyło mi przejść się po terenie obozu... Jaki smutny widok rozpostarł się mi przed oczyma. Idąc przez pusty plac apelowy wciąż wydawało mi się, że słyszę odgłosy harcerzy w namiotach... których nie było, że słyszę trzaskanie drzwi od latryny. Białe, wydeptane miejsca po namiotach wprowadzały w naprawdę przygnębiający nastrój. Chodziliśmy w milczeniu i szukaliśmy śladów po obozie, tu i ówdzie leżały kawałki sznurka, tam jakieś resztki półek, gdzieś pod drzewem jakiś ołówek, resztki napisów i totemów, a duchy plątały się wszędzie. Nawet idąc do kuchni, wydawało mi się, że słyszę – brzęczenie menażek i krzyk kąpiących się w Solince. Niestety, wszędzie było pusto. Postanowiliśmy, że musimy wyjechać stąd jak najprędzej, bo kolejnej nocy to tu zwariujemy, depresja nas wykończy. Wstyd się przyznać, ale był to krok od płaczu, od niewymownego żalu... Jeszcze wieczorem, gdy tarpan był gotowy do drogi, chwilę przed odjazdem, przecierając szyby, wydawało mi się, że słyszę z głębi lasu odgłosy starych harcerskich pieśni. Chwilę później wyruszyliśmy jako ostatni w prawie 1000-kilometrową podróż. Teraz jest już sierpień, jestem tu prywatnie, przy okazji zabezpieczę domek na zimę. Moczę nogi w Solince i mam wrażenie, że duchy wciąż tu przebywają, czuję jakiś magnetyzm tego miejsca... Pierwsze żółte liście pojawiły się na drzewach... Ja jednak wiem, że za rok też jest lato! A jakie mam plany? O tym sza! Tomas, Bukowiec 16.08.1995 r. Artykuł ukazał się w rubryce Zielony Płomień 31. numeru Naszego Gniazda, 21 października 1995 r.

  


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

W poszukiwaniu straconego (?) czasu

Bibliobóz

Małgorzata Bojarun

Małgorzata Bojarun

Dawna 108 DSH „Nadir” dawny Bieszczadzki Krąg Instruktorski „Wadera” Pokoleniowo przez córkę Basię XXX GZ „Szczęśliwe misie” Wielbicielka: książek i każdego słowa pisanego gitary i każdego słowa śpiewanego Autorka bloga z recenzjami książek: poleczkazmigdalami.blogspot.com

  

Bardzo długo zastanawiałam się, co napisać. Przecież tyle czasu minęło. Kadra się zmieniła, harcerze też, nie mówiąc o zuchach i „harcerskich” przyjaciołach. Nawet siedziba hufca się zmieniła, więc co tu dużo gadać: moje czasy to czasy dla wielu harcerzy, że tak powiem, zamierzchłe. Niesamowite uczucie ogarnia mnie, kiedy patrzę na Edkę (która przez te kilkanaście lat nic a nic się nie zmieniła), stanowiącą dla mnie łącznik pomiędzy... no. I tak sobie myślę, że chętnie wróciłabym do czasów amarantowej chusty, hufca przy Wojska Polskiego i wspólnych ognisk z Zodiakiem... A, miało być o książkach. Przenosiny w czasie to dość powszechne zjawisko literackie. Pierwsze „takie” powieści, które miałam w swoich rękach jako dziewuszka z warkoczykami, to „Godzina pąsowej róży” i „Małgosia kontra Małgosia”. Fabuła niezbyt skomplikowana: panienki przenoszą się w czasie i z wielkimi ze zdziwienia oczami obserwują otaczający je świat. Oczywiście po poznaniu trudów dawnego życia (brak prądu, niewygodne gorsety, zupełnie odmienna kultura) bardzo pragną wrócić do współczesności. Książki napisane bardzo prostym językiem, przeznaczone są raczej dla młodych harcerek, które mają ochotę na fajną powieść i ciekawe opisy niedostosowanych do dawnej rzeczywistości dziewcząt. Książki o tyle ciekawe, że dla obecnej młodzieży współczesność bohaterek to również zamierzchłe czasy. Brak komputerów, komórek, wszystkich sprzętów związanych z małą literą „i”... Ciekawe spojrzenie, polecam. Młodym harcerzom (bez obrazy oczywiście) polecam serię książek pt. „Wrota czasu”. Bliźnięta Jason i Julia odkrywają w swoim domu tajemnicze drzwi, których nie mogą otworzyć. Dzieciaki zdobywają cztery klucze z wyrzeźbionymi zwierzakami: aligatorem, jeżozwierzem, dzięciołem i żabą. Okazuje się, że po otwarciu drzwi dzieci przekroczyły wrota czasu, które prowadzą do magicznych krain umiejscowionych zarówno w przeszłości, jak i w ludzkiej wyobraźni. Od tej pory przeżywają naprawdę magiczne przygody. Mapy, tajemnicza książka, labirynty, dom luster... Czytelnik zostaje pochłonięty przez książkę. Po lekturze naprawdę trudno wrócić do rzeczywistości. Dodam tylko, że historia ma tomów... dwanaście. Wszystkie pięknie wydane z ciekawymi ilustracjami, które zachęcają do czytania. Sama zupełnie niedawno pochłonęłam powieść z wielką przyjemnością. I żeby nie było. Wbrew pozorom to nie jest książka dla dzieci. To książka dla tych, co to są dzieckiem raczej duszą; ciałem już nie bardzo. Starszym natomiast polecam cykl Andrzeja Pilipiuka pt. „Oko Jelenia”. Sześć tomów fantastyki, która mnie osobiście zachwyciła. Wprawdzie sześć tomów to trochę dużo (przedostatni i ostatni można by połączyć) jednak mimo wszystko – warto. Główny bohater Marek zostaje wraz z młodym Staszkiem przeniesiony w przeszłość.

  


  

Dużego wyboru nie mają, jako że ich rodzima planeta Ziemia zostaje zniszczona. W przeszłości okazuje się, że nie są sami. Towarzyszy im łasica. Jej ciało jest jedynie przykrywką dla przedstawiciela obcej cywilizacji, który wyznacza bohaterom zadanie – odnaleźć Alchemika Sebastiana, a następnie Oko Jelenia. Wykonanie zadania jest szansą dla Ziemi, gdyż jej zagłada będzie wówczas możliwa do odwrócenia. Marek ze Staszkiem oczywiście robią wszystko, aby zadanie wykonać, przeżywając wiele przygód. Brzmi to dość banalnie, jednak zważcie, że autorem jest Andrzej Pilipiuk, ten sam, który stworzył Kubę Wędrowycza. Jeżeli nie znacie, to warto poznać. Człek to zapity po stokroć, niewyobrażający sobie życia bez swojej ukochanej truskawkowej pryty. Reasumując: dla grzecznych harcerzy Oko Jelenia, dla mniej grzecznych Kuba Wędrowycz, a dla wszystkich „Wrota Czasu”.


vol.28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Osiedle Przyjaźni

Gród Sediny

Marta Turkot

pwd. Marta Turkot

Historyk

Pogodno, jedna z najpiękniejszych „dzielnic”* miasta, swą sławę zawdzięcza przede wszystkim przedwojennemu osiedlu willowemu rozciągającemu się między aleją Wojska Polskiego a ulicą Witkiewicza. W jego obrębie znajdują się jednak także osiedla mieszkaniowe bloków z wielkiej płyty, które kryją w sobie nie mniej tajemnicze i ciekawe historie. Jednym z nich jest osiedle Przyjaźni. Wielu z nas stamtąd pochodzi, bawi się tam, przechodzi uliczkami blokowiska, odwiedzając znajomych. Mało kto wie, jak intrygująca historia wiąże się z powstaniem tego pozornie zwyczajnego blokowiska.

W latach: 1997-2005: 82 DH 2002-05: drużynowa 82 GZ

  

Obejmujące zasięgiem teren pomiędzy ulicami Witkiewicza, 26 Kwietnia i Santocką, ze wschodu ograniczone linią kolejową, osiedle Przyjaźni powstało w pierwszej połowie lat 70. (na terenie gruntów rolnych przynależnych dzielnicy Turzyn). Obok osiedla „Kaliny” i „Zawadzkiego/Klonowica” weszło w skład tak zwanego Nowego Pogodna – planu urbanistycznego dla lokalizacji nowych szczecińskich osiedli. Ostateczny projekt, w którym przeznaczono mieszkania dla 10 tys. osób, powstał w zespole architektów pod przewodnictwem dra arch. Romualda CerebieżaTarabickiego, (członka pracowni „Inwestprojekt”, później dyrektora Wojewódzkiej Pracowni Urbanistycznej). Braterska przyjaźń Projektanci opracowujący koncepcję osiedla nie mieli jednak nieograniczonych możliwości działania. Przedsięwzięcie przewidywało postawienie jedenastokondygnacyjnych budynków usytuowanych w kilku punktach osiedla, a także zabudowę jednorodzinną w jednej z jego części. Jednak głównym składnikiem komponującym architekturę osiedla miało być 6 wielorodzinnych budynków, których wszystkie elementy – konstrukcję, technologię i wyposażenie – przywieziono w całości z ZSRR. Słynne „leningrady”, jak ochrzczono budynki, 9-kondygnacyjne bloki po 5 klatek, z 36 mieszkaniami w każdej klatce, zostały wkomponowane przez projektantów w teren osiedla, jako „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego”. Stąd jego nazwa – Osiedle Przyjaźni. Domy jak z Ikei Budynki transportowane były na pokładach statków z fabryki domów w Leningradzie (ob. Petersburg) do portu w Świnoujściu, a następnie pociągami do Szczecina. Tutaj już tylko montowano je i składano, niczym dzisiejsze meble z Ikei. Podobieństwo w jakości materiałów jest zresztą duże – tani materiał, łatwość w montażu, przeznaczenie dla szerokiej grupy odbiorców. Proces transportu elementów przyszłego budynku wiązał się z wieloma trudnościami. Okna po odpakowaniu często

  


okazywały się pobite – co nie dziwi, biorąc pod uwagę tak długą podróż. Zastanawia raczej mała przewidywalność co do dość oczywistych skutków transportu okien. Tu w Szczecinie, trzeba było więc montować tutejsze okna, po cichu – w imię przyjaźni, nie odrzucając „mądrych” rozwiązań darczyńców. Mimo podobieństw domy „jak z Ikei” posiadały inny od szwedzkiej firmy „target”. Nie byli to bynajmniej drobnomieszczanie na dorobku, bogacąca się klasa średnia zaczynająca smakować życia w państwie dobrobytu. Ówczesne warunki socjalne i polityczne lat 60. i 70. sprawiły, że klasa robotnicza zmuszona była wywalczyć sobie „ten kawałek podłogi” w dramatycznych okolicznościach.

  

Szczecińskie osiedle a wielka polityka Robotnicze strajki w grudniu 1970 roku w Szczecinie wywołane były podwyżkami cen produktów żywnościowych. W postulatach strajkowych znalazło się także żądanie poprawy warunków mieszkaniowych. Po krwawej pacyfikacji protestujących przez wojsko i milicję do Szczecina przyjechał przedstawiciel rządu komunistycznego Edward Gierek. Jednym z efektów zawiązanego wówczas porozumienia między stoczniowcami a rządem stały się opisywane „leningrady”. Setki stoczniowców dostały mieszkania, a opisywane budynki stały się symbolem „przyjaźni” nie tylko między bratnimi narodami, ale także między robotnikami a nową władzą; wyznacznikiem początku spokojnej ery Gierka.

Jakkolwiek piękno pozostać musi kwestią gustu, a przede wszystkim – epok, znaczenie przyjaźni wydaje się być bardziej uniwersalne. Okazuje się jednak, że nie jest ono wartością jednoznaczną – bezinteresownym uczuciem, może być również historycznym świadectwem braterstwa obliczonego na polityczny efekt. Przechadzając się uliczkami blokowiska, warto pamiętać o jego tajemnicy, ukrytej w nazwie osiedla Przyjaźni.

Fot. Marek Kowalczyk

Krótka historia estetyczna W latach 70. socrealistyczna estetyka budynków oceniana była bardzo dobrze, pozostawała marzeniem większości obywateli. Wpisywała się nie tylko w ideologiczne dyrektywy ówczesnej władzy, lecz paradoksalnie miała również wiele wspólnego z modnym na Zachodzie modernizmem. Funkcjonalność, minimalizm elementów dekoracyjnych, przeważające proste linie, planowa zabudowa dla wielkich wspólnot mieszkańców, z przeznaczonymi dla nich centralnymi pralniami, przedszkolami, kąpieliskami sprawiały, że budynki cenione były przez sobie współczesnych za szyk i użyteczność. W latach 90. szarość budynków stawała się powoli przytłaczająca, rozrost budownictwa indywidualnego, komercyjnych, przyciągających oko obiektów handlowych i usługowych przyćmił początkowe dobre wrażenie i wygodę. Antidotum na to odczucie stało się, obserwowane obecnie, ocieplanie budynków, nie tyle samym styropianem, co pastelowymi barwami, mającymi ukryć znienawidzoną szarość wielkich płyt. Ta wątpliwej jakości poprawa efektu wizualnego, zaczyna być nazywana „pastelozą”, a diagnozowana jako miejska choroba.

* Nazwę „Pogodno” nosiła dzisiejsza dzielnica Zachód w okresie od końca II wojny światowej do 1975 roku, czyli także w czasie budowy opisywanego osiedla Przyjaźni. Obecnie nazwa „Pogodno” odnosi się jedynie do jednego z dziewięciu osiedli administracyjnych dzielnicy Zachód, wciąż jednak zwyczajowo nazywanej przez mieszkańców Pogodnem.


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Scouting for paperboys (3)

Globtroter

Michał Borun Gdy ujrzałem ją po raz pierwszy, pobrzękującą monetami, jej srebrny warkocz powiewał na wietrze jak żagle Christiana Radicha...

Michał Borun

Kulturoznawca Ekonomista Student fizyki Członek ZHP w latach 1990-2007 (instruktor: 1995-2005) Uczestnik ostatniego biwaku Starszoharcerskiej Akademii Marzeń Komendant obozu w Bukowcu 1998 W redakcji pierwszych 13 numerów pogodno.exe Więcej: eksphm.borun.pl

W latach 2008-10 pracował w Oslo jako roznosiciel gazet i pracownik tymczasowy. Tekst stanowi wybór z cyklu Norges Lover opublikowanego na blogu morzeprzygody.pl

Zmarła pani Larsen. Ale nie ta, którą znałem. Pani Larsen chciała kupić ode mnie popołudniówkę. Ja (ja) jej (popołudniówki) jej (pani Larsen) jednak sprzedawać nie (nie!) mogę. Pani Larsen okazała się jednak cierpieć na sklerozę (albo imprinting) i pobrzękuje tak za mną niemal codziennie. Najpierw chciałem ją sobie wrzucić do grafika nadgodzin. Nasze spotkania okazały się jednak najtańszym kursem nauki praktycznego języka. Jestem już po standardach typu: „Gazeta kosztuje 10 koron, ale ja pani nie sprzedam – mam odliczoną liczbę, tylko dla prenumeratorów” czy „Kupi se pani w kiosku“. Ten ostatni tekst wcale nie był chamski, bo pani Larsen jest bardzo sprawna. Raz pomknęła za mną ze swojego 2. piętra do klatki obok. Jej srebrny warkocz powiewał na wietrze jak żagle Christiana Radicha… No, ale po co by miała iść do kiosku, skoro mnie tam nie ma? Ale i dzięki tej pani Larsen, która zmarła naprawdę, czegoś się nauczyłem. Jeden nekrolog, a już wiem, jak jest mama, teściowa, babcia od strony matki, i od strony ojca, prababcia, praprababcia. Może ci Larsenowie to jakaś nauczycielska rodzina? Języka uczę się i w kinie – choć dłuższą godzinę zajmuje mi rozkminienie, czy to norweski czy japoński – jak na animowanym filmie mistrza Miyazakiego: „Kiki’s Delivery Service“. Po obejrzeniu filmu wciąż nie wiem, o co chodziło w życiu głównej bohaterki – i to akurat sprawiło, że poczułem się jej bardzo bliski! Ponadto Kiki dostarczała ludziom przesyłki, tak jak ja dostarczam gazety. Mamy ponad 800 tras, które każdego dnia obstawia ponad 600 osób. Trasy poranne robi się między 2 a 6, popołudniowe ok. 14-17. Zacząć można kiedy się chce, ale górna granica powinna być dotrzymana, bo subskrybentom obiecano poranną gazetę przed szóstą, popołudniówkę – przed piątą. Żeby nie było za łatwo, mnożą się pomyłki, które muszę wyjaśniać. Jeśli ktoś dostaje gazetę, której nie zamawiał, typowym manifestem jest zostawianie jej pod drzwiami (nie będzie odcisków palców, to nie każą za to płacić). To, że ktoś, kto zamówił to pismo, go nie dostaje, specjalnie akurat nikogo nie martwi. Sąsiedzi się ze sobą nie komunikują. Świetnie rozwinięta jest za to komunikacja jednostronna, takie „w pół do komunikacji“. Mowa o wywieszaniu kartek, które jest tutaj chyba sportem narodowym zaraz po narciarstwie. Kartki wiszą na wszystkich klatkach, w każdej sprawie. Nie ma się co dziwić, bo w krzywym teście z Pizy poszło im całkiem dobrze w pisaniu. Pół biedy, jeśli przeczyta to młody, inteligentny, wykształcony Polak (nawet nieznający norweskiego). Ale przecież rdzenni sąsiedzi, jak wiadomo z Pizy, będą już mieli problem z przeczytaniem! No, ale skoro lepiej im idzie w pisaniu, to piszą skargi. A to, żeby kłaść gazetę na wycieraczce,

  


nie na podłodze („kłaść?“ – a to dobre!). Odpowiadam: niech sobie kupi większą wycieraczkę. A to, że klient w ogóle nie dostaje swoich gazet. No, to o tym to trzeba było pomyśleć przy zakupie wycieraczki z napisem „Go away“, itd., itp.

  

A przecież i bez tego jest ciężko – i coraz ciężej z każdym dniem tygodnia, bo też gazety są coraz grubsze. Każdej nocy mam w wózku co najmniej 250 egzemplarzy głównego dziennika „Aftenposten“ i minimum 200 sztuk pomniejszych gazet. W piątek dochodzą do tego magazyny i dodatkowe tygodniki. A trzeba się z tym uwijać, bo wiadomo, mój pracodawca nie ma cierpliwości Marii Antoniny: wystarczy, żebym jednej nocy nie obrócił towaru jak należy, a straciłbym szansę na następne... Popołudniu sprawa jest dużo prostsza – mam ok. 80 prenumeratorów popołudniówki „Aften“, a pozostałym podrzucam tylko reklamy albo specjalne dodatki pisma, jeśli akurat są. Tyle że w nocy chociaż nikt mi się nie kręcił pod nogami, a na popołudniowej zatrzęsienie starszych kobiet. Istni „Obcy“ – wciąż ich przybywa od pamiętnego dnia, gdy utknąłem z jedną w windzie (to się chyba nazywa „szeptany marketing“). Pamiętny dzień ten, 4 stycznia zapisał się złotymi zgłoskami w mym kajecie pierwszych razów: utknąłem między piętrami w windzie. Po raz pierwszy utknąłem w windzie w tym roku. Po raz pierwszy utknąłem w windzie w Norwegii. Po raz pierwszy utknąłem w windzie. Po raz pierwszy utknąłem w windzie ze starszą panią... Ale co tam winda, drzwi – to dopiero schody! Jestem pełen podziwu, jak ci wszyscy starsi ludzie radzą sobie z systemem otwierania drzwi w blokach. I nie rozumiem, jak to, najbardziej podobno rozwinięte, społeczeństwo świata może mieć takie zamki. Żeby otworzyć tu drzwi od wewnątrz, nie wystarczy nacisnąć klamki (klamka to matrix – klamki nie ma). Do ciągnięcia i pchania drzwi służą nieruchome uchwyty, a żeby drzwi otworzyć, trzeba przekręcić dzyndzelek, co odpowiada przekręceniu klucza od zewnątrz. Proceder wymaga więc udziału obu rąk. Chociaż dla wielu to pewnie i tak wielka ulga, że nie muszą zakładać drzwi belką chroniącą je przed szturmem zwierząt. Rea – jak to się mówi – nimując, pani Larsen żyje i ma się dobrze – o ile jestem w pobliżu oczywiście. Każdego popołudnia nasłuchuje pod drzwiami moich kroków na klatce. Tak samo jak tysiąc kilometrów na południowywschód łaciata miłość mojego życia...

PS A.D. 2013 Łaciaty mnie odbił i nie wiem, co dziś dzieje się z panią Larsen... Niewątpliwie z bijącym sercem będę wyglądał Christiana Radicha na regatach w sierpniu. Nie ma już natomiast popołudniówki – ostatni numer ukazał się przed Bożym Narodzeniem 2012 r. – Pewna epoka dobiegła końca – rzekł norweski premier w wywiadzie pt. „Od roznosiciela gazet do najpotężniejszego człowieka w kraju“. (Widzę, że wziął się za pisanie mojej biografii).


vol. 28

Dzień Myśli Braterskiej

22.02.2013

Ściana – wspinaczka na Ziemię Baffina

Globtroter

Marcin Tomaszewski NA JEDNEJ LINIE

Marcin Tomaszewski „Yeti” „Marchewa” Była 104 DHSiM im. Żołnierzy Cichociemnych Była 108 DSH „Nadir”

www.geronimo.civ.pl www.4zywioly.net

  

Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami znajduje się niemal tysiąc metrów wymagającego terenu. Obserwuję Regana, jak próbuje pokonać trudne miejsce w przewieszonej skalnej płycie. Obwieszony specjalistycznym sprzętem rozwiązuje łamigłówkę, którą postawiła przed nami ściana. Łączy nas lina o średnicy dziesięciu milimetrów. To w zupełności wystarczy. Jest przeraźliwie zimno, wczoraj przyszło załamanie pogody z obfitymi opadami śniegu. Wisimy już niemal trzy tygodnie, a czuję się, jakbym był tutaj od zawsze. Nie zadajemy sobie pytań, dlaczego tutaj jesteśmy. Pionowy świat wydaje się być bardziej naturalny od tego pozostawionego na dole. Miarowo wysuwam linę z przyrządu asekuracyjnego i nasłuchuję odgłosów dobiegających z góry. Nagle słyszę głęboki gardłowy krzyk, a po nim potężne szarpnięcie, które ciska mną o ścianę. Wiem, że coś się wydarzyło i Regan zaliczył duży lot. Wypadł hak lub inny punkt asekuracyjny, skała w tym miejscu jest bardzo krucha. Na szczęcie wytrzymał któryś poniżej. Trzymam mocno linę i nawołuję, czy wszystko jest w porządku. Z góry dobiega mnie spokojne potwierdzenie. Po chwili lina znów się luzuje. To znak, że będzie wykonywał drugie podejście, mam nadzieję, że tym razem mu się uda. Ufamy sobie, obaj wiemy, że możemy na siebie liczyć. To daje nam spokój i pewność siebie. Czas spędzony na stanowisku płynie bardzo wolno, mam dużo czasu na przemyślenia. Uczucie zimna się wzmaga, staram się cały czas ruszać, zwłaszcza nogami. Odnoszę wrażenie, że jestem małym żukiem, który idąc swoją ścieżką, czasem przewróci się na plecy lub też napotka inną przeszkodę. Podobnie jak on nie zastanawiam się na sensem swojej drogi. Po prostu idę, starając się przy tym popełnić jak najmniej błędów. Po chwili słyszę komendę z góry: „Maaaam auuutooo!!!”. To znak, że założył górne stanowisko i czas na mnie. Wypinam karabinki i przygotowuję się do podchodzenia po linie. Gdy tylko dochodzę do Marka, przejmuję od niego cały sprzęt i rozpoczynam swoją szychtę. Cieszę się, ze jesteśmy tutaj tylko we dwójkę. Musimy dać z siebie sto procent, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, ponieważ nikt nie przyjdzie nam z pomocą. W tych rejonach nie działają żadne służby ratownicze. Pomimo tak ciężkich warunków czuję w sobie radość, to jest przestrzeń, w której czuję się najlepiej.

  


PIONOWY ŚWIAT Gdy 14 kwietnia rozpoczęliśmy wspinaczkę, spojrzałem na spowity w chmurach wierzchołek. Czułem, że do całego ekwipunku, który przywieźliśmy na saniach pod ścianę przyda nam się jeszcze dodatkowo dużo szczęścia i dobrej pogody. Ta druga od pierwszych dni dała nam się ostro we znaki. W trakcie opadów śniegu ściana pokryła się suknią spływających lawin pyłowych, które bardzo spowolniły wspinaczkę.

  

Po pierwszym dniu akcji, rozgrzewając zmarznięte dłonie, zapisałem w swoim notatniku pierwsze strzępki myśli: „Nie wiem, co się wydarzy na tej ścianie, ale czuję, że będzie to dla mnie bardzo ważne. Otwieram się, mam wrażenie, że droga sama mnie poprowadzi… To dziwne, ale nie czujemy strachu, nie możemy się doczekać, gdy wreszcie rozpoczniemy wspinaczkę. To trochę tak, jak pierwszy kęs upragnionej potrawy, łyk wody na pustyni… Jest strasznie zimno, wiem, że musimy wspinać się w każdych warunkach, co chwilę sprawdzam stan swoich dłoni, które kiedyś były odmrożone. Wczoraj straciłem czucie w kilku palcach u nogi, masowałem je przez dłuższą chwilę, aż wreszcie wróciło czucie. Nie mogę sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd. Przy silnym wietrze uczucie zimna się wzmaga…”.

TO ŚCIANA STAWIA WARUNKI Polar Sun Spire wyrasta wprost z fiordu Sam Ford i wznosi się na ponad 1300 metrów ponad jego powierzchnię. Stojąc u jej podstawy, daje się odczuć, jak swoim ogromem przysłania wszystkie okoliczne ściany. Podziwiając jej piękno, śmiejemy się i żartujemy, jesteśmy bardzo podekscytowani. Poklepuję go po przyjacielsku po plecach. Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem. Przez głowę przelatuje mi skojarzenie, że jesteśmy niczym dwóch żołnierzy siedzących ramię w ramię w okopie, odpierających przeważające siły wroga. W takich chwilach nie ma miejsca na ego, obaj doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Nasza ściana mogłaby nie wybaczyć nam takiego błędu. Zmaganie się z tego typu urwiskami jest bardzo wymagające nie tylko fizycznie, ale również technicznie. W zależności od naturalnej rzeźby skały korzystamy z przeróżnego rodzaju przyrządów asekuracyjnych, które klinują się w jej naturalnych załamaniach i pęknięciach. Wiedzę o nich i sposobie odpowiedniego użycia zdobywa się latami i tylko w praktyce. Obaj z Reganem mamy za sobą wiele tysiącmetrowych ścian i nowych dróg na całym świecie. Obaj zdajemy sobie sprawę, że w miejscu,


vol. 28

ciąg dalszy:: Ściana – wspinaczka na Ziemię Baffina – Marcin Tomaszewski w którym się znajdujemy, musimy dać z siebie wszystko. Cały ekwipunek wraz z podwieszanymi namiotami Portaledge oraz żywnością na cztery tygodnie działalności waży ponad 100 kg. Nie sprzęt jest jednak najważniejszy. Bardzo duże znaczenie odgrywa również strategia oraz odnalezienie właściwej drogi w tym niesamowitym labiryncie skał. Każda formacja, rzeźba terenu powinna doprowadzić nas do kolejnej. Logika stanowi dla nas najwyższe kryterium. Przed wejściem w ścianę wykonaliśmy serię zdjęć, które będą nam później służyć jako mapa pionowego świata. Czuliśmy się jak odkrywcy. W nocy, gdy spaliśmy opatuleni w naszych ciepłych śpiworach, śniły mi się rysy i pęknięcia, pola śnieżne i turnie z wielkim znakiem zapytania. Co dalej? Wiszę w wysuwającym się ze skały haku i szukam miejsca na kolejny, muszę się śpieszyć… Ta niewiadoma we wspinaczce wymaga od nas dużej wiary. Obudziłem się i nie mogłem długo zasnąć. Jasna arktyczna noc zdaje się nie mieć końca. W końcu usnąłem. WIELKIE ROZCZAROWANIE W tak wielkiej ścianie pragnienia stają się naszą codzienną mantrą. Ciągle marzymy o cieple, jedzeniu, gorącej kawie lub kolejnym żelu energetycznym. Całą żywność spakowaliśmy do dwóch worków transportowych, które oznaczyliśmy cyframi „jeden” i „dwa”. Każdy z worów zawierał pełny prowiant na dwanaście dni akcji. Gdy pod koniec każdego dnia zjeżdżaliśmy do wiszącego biwaku, moja ręka od razu lądowała na dnie jedynki. Celem poszukiwań była dość spora torba zawierająca przepyszne orzeszki ziemne. Myśl o nich towarzyszyła nam każdego dnia. Za każdym razem wydzielałem nam po dwie garści i dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu byliśmy w stanie zabrać się za gotowanie i ogarnięcie biwaku. Pewnego dnia nadszedł czas dwójki. Niestety nie znaleźliśmy w niej drugiej porcji naszych ścianowych delicji. To było największe i jedyne rozczarowanie w trakcie naszej wyprawy. SEN W ŚCIANIE Góra stała się naszym domem, nie czuję się już przy niej intruzem. Ponad trzy tygodnie spędzone w pionowej ścianie odrealniają. Powoli zapominam o ziemi i stabilnym gruncie pod stopami. Mój dzień wyznacza wspinanie i codzienne rytuały. Jasne noce nie pozwalają zapaść w głęboki sen. Co kilka godzin spoglądam na zegarek i żałuję, że czas tak wolno płynie. Chciałbym już zmienić pozycję, usiąść i napić się gorącej kawy. Nasz portaledge nie ma zbyt wiele miejsca, czasem budzę się z nogą Regana na mojej głowie, choć częściej spotyka to jego. Budzę się co kilka godzin i sprawdzam stan swoich stóp. Co kilka dni tracę z zimna czucie w którymś z palców, spędzam wtedy pół godziny na intensywnym rozcieraniu białej jak papier skóry. Każdego ranka powtarzam te same rytuały, które z każdym dniem coraz bardziej powszednieją. Regan rozpoczyna dzień od notatek. Czasem spoglądam mu przez ramię, ale nie chcę czytać, o czym pisze. Powinniśmy zostawić sobie przestrzeń na sprawy osobiste. W trakcie gotowania wody musimy być bardzo ostrożni. Po wypełnieniu menażki zebranym ze ściany śniegiem rozpoczynamy jego topienie. Jedna menażka wystarczy na dwie kawy i wodę do płatków z kaszką. Wsypuję słodzik do swojej porcji kawy i zamykam szczelnie termiczny kubek. Ta chwila daje mi siłę na cały dzień. Zamykam oczy i odpływam. Po chwili biorę swój notatnik i uzupełniam schemat naszej drogi o pokonany wczoraj teren. Po dwóch godzinach wychodzimy na zewnątrz i przepinamy się do znikających wysoko nad naszymi głowami lin. Gdzieś ponad nimi czeka na nas kolejne wyzwanie, czas się z nim zmierzyć. Wieczorem gotujemy liofilizowaną kolację i suszymy nad kuchenką zmrożone na kość rękawiczki. Co kilka dni szyję przetarte spodnie i kurtkę. Dostosowujemy się do życia w ścianie.

  


RZUCONE WYZWANIE

  

Dla wielu alpinistów droga jest symbolem rozwoju. Wielu uważa, że tak naprawdę sama w sobie jest celem. Kształci wytrwałość oraz sprawność – zarówno fizyczną, jak i emocjonalną. Na naszej ścieżce uczymy się samego siebie, rozwijamy lub też na odwrót: gubimy właściwy kierunek. Można powiedzieć, że jest dobrą metaforą życia. Nie podążamy po czyichś śladach, dlatego nie raz musimy zdać się na swoja intuicję i z wiarą sięgnąć do kolejnego chwytu. Wytyczamy własny szlak i nowe linie na pionowych ścianach, po których być może w przyszłości podążą inni. W 2009 roku poczułem, że w moim wspinaniu zabrnąłem w ślepy zaułek. Na świecie są setki pasm górskich, tysiące ścian, jednak czuję, że brakuje mi klamry, którą spiąłbym w jedną całość wszystkie, o których marzę. Tak zrodziła się w mojej głowie idea projektu czterech żywiołów, która doprowadziła mnie w końcu pod ścianę Polar Sun Spire na Ziemi Baffina. Wiatr, zimno, woda i tropik to żywioły, które towarzyszą nam w górach. Patagonia słynie z silnych załamań pogody i gwałtownego wiatru. Alaska z zimna, a Wenezuela z tropiku i wysokich temperatur. W każdym z tych rejonów znajdują się wielkie kilkusetmetrowe urwiska skalne. Takie góry to mój żywioł. Zdobywanie wielkich pionowych ścian to rodzaj wspinania, który pociąga mnie najbardziej. SUPERBALANCE Na północnym urwisku zostały poprowadzone dotychczas dwie drogi. Amerykańska i norweska. Obie są bardzo wymagające i czasochłonne, ich twórcy spędzili na wspinaczce wiele dni. Amerykanie trzydzieści cztery a Norwegowie – siedemnaście. Studiując topografię istniejących dróg, od samego początku zaskoczył mnie ich przebieg. Amerykanie rozwiązują prawe skrzydło monolitycznej ściany. Przeglądając schemat drogi, odnoszę wrażenie, że poszukuje ona trudności. Dziesiątkami wywierconych nitów pokonuje gładkie, pozbawione naturalnej rzeźby partie skały. Czteroosobowy zespół zmuszony jest zjechać w trakcie wspinaczki na linach do bazy, aby uzupełnić braki żywności. Droga ta powstaje w okresie wiosennym i do tej pory jest jednym z największych „wielkościanowych” przejść na świecie. Inspirowała całe pokolenie wspinaczy. Norwegowie natomiast uciekli swoją drogą bardziej w lewo poza główne spiętrzenie urwiska. Moją uwagę skupia jednak dziewicza formacja dokładnie pomiędzy nimi. W wolnych chwilach przeszukuję sieć, aby odświeżyć swoją wiedzę z historii. Za narodziny alpinizmu uznaje się zdobycie najwyższego szczytu Alp francuskich Mount Blanc w 1786 roku. Po tym wyczynie rozpoczęła się era zdobywania gór najbardziej dostępnymi drogami. Drogi te nazywane były liniami pierwszych zdobywców. Gdy już wszystkie szczyty w Europie zostały osiągnięte, narodziła się era pokonywania najwybitniejszych ścian, a następnie rozwiązywania środkowych ich części. Diretissimy były drogami, które podążały śladami kropli wody spływającej wprost ze szczytu. Były ideą, która czasami przysłaniała styl przejścia. W trakcie ich wytyczania stosowano techniki sztucznych ułatwień, wbijano nity głównie po to, by utrzymać najbardziej zbliżona do ideału linię. Spoglądam ponownie na zdjęcie Polar Sun Spire, moją uwagę przykuwa formacja skalna leżąca pomiędzy istniejącymi drogami. Mam wrażenie, że spływa naturalnie, niczym kropla wody. W dolnej części swoim kształtem przypomina banana i tak ja też nazywamy. Zastanawiam się, co spowodowało, że pozostałe zespoły nie wybrały właśnie tej drogi. Obaj z Reganem wiemy, że banan jest kluczem do naszej diretissimy.


vol. 28

Ciąg dalszy:

Ściana – wspinaczka na Ziemię Baffina – Marcin Tomaszewski Rok później, 4 maja 2012 r. Dwudziesty dzień wspinaczki. Moje notatki: „...Teraz rozumiem naszą ścianę, jej środek jest do przejścia tylko w warunkach zimowych. Przy wyższych temperaturach teren ten jest zbyt kruchy i niebezpieczny. Lód wypełniający szczeliny spaja skałę w jedną całość, dużo odcinków pokonujemy na «dziabach». Oszczędzamy naszą energię, tak aby wystarczyła na kolejny dzień. Rozmawiałem dziś o tym z Reganem, znowu czuje to samo. Do głowy przychodzi nam jedno słowo. Superbalance…”.

  

DROGA PRZEZ SZCZYT 7 maja 2012 r. Dwudziestego czwartego dnia wspinaczki stajemy na szczycie. Czujemy radość i zmęczenie. Pod sobą mamy 1750 metrów wytyczonej drogi. W trakcie biwaków na wewnętrznej części namiotu wrysowałem schemat pokonanego terenu. Podobnie jak muzyk potrafi grać bez nut, tak i ja, posługując się naszym kodem, jestem w stanie przejść ją teraz w myślach, metr po metrze. Ta droga jest dla mnie swojego rodzaju talizmanem. W przyszłości da mi siłę i pomoże przetrwać trudne chwile. Przed nami zjazdy do czwartego biwaku. Następnego dnia planujemy zjechać ze ściany i zejść polami śnieżnymi do zasypanej bazy. Po zjeździe do naszego portaledge wydajemy małe przyjęcie. Żartujemy i wygłupiamy się. Rozmawiamy o kolejnych wspólnych wyprawach, myślimy o naszych domach. Dzwonimy za pomocą telefonu satelitarnego do naszego przewodnika, żeby wysłał po nas transport pod ścianę. Po zejściu do bazy zapisuję w swoim notatniku trzy słowa: „…droga jest celem...”. Mój symbol drogi urzeczywistnił się. Olśnił mnie dotyk szorstkiej, zmrożonej na dalekiej Północy ściany, która przez lata była jedynie w zasięgu moich marzeń. Wspinałem się po skale, na której każda spędzona minuta była celem samym w sobie. Dwa dni później jesteśmy już w małej wiosce Clyde River. To z niej wyruszają wszystkie wyprawy. Miejscowa ludność pomimo sympatii trzyma nas na dystans, nasz sukces przyjmuje bez większego entuzjazmu. Tutaj każdy musi być twardy.

Tekst opublikowany w National Geographic Traveler Polska ( g r u d zi e ń 2 0 1 2 ) .


Projekt Czterech Żywiołów nabrał rozpędu. W listopadzie 2012 r., tym razem z Kubą Radziejowskim, Autor zdobył Cerro Torre w Patagonii. Podobnie jak w przypadku Baffina celem była nowa droga i dziewicze formacje w samym sercu zachodniej ściany. Pierwotny cel ze względu na spadający lód został przeniesiony na sezon 2014, a zespół zdobył szczyt drogą Ferrariego (pierwsze polskie przejście).

  


wskazującym radość z harcerstwa i mimo że później toczyliśmy z nim spory, zawsze mogliśmy na niego liczyć. Podbijał nasze serca swoim zaufaniem do naszych poczynań. Jednak teraz myślę, że najważniejszym dla mnie (szczeniaka po podstawówce) było to, że Wojtek zaproponował mi wyjazd na PZHS (Stebnik 1990). Była to dla mnie wówczas wielka nobilitacja (z młodych pojechaliśmy wówczas tylko ja i Gosia). Były knucia nad zgodą rodziców czy babci na ten wyjazd, a potem wielkie pole namiotowe pełne odjechanej młodzieży z gitarami… inny świat. Pozostało stamtąd kilka migawek – pierwsza wyprawa na Tarnicę, pierwszy nocleg na sianie… Wówczas z tego PZHS-u odbyłem swoją najdłuższą (do dziś) podróż autostopem (z Bieszczad do Szczecina), zapatrzyłem się na jedną ładną studentkę, zakochałem się w Krakowie… można powiedzieć, że z Wojtkiem przecierałem różne szlaki, ale chyba najbardziej nauczyłem się samodzielności.

Wojciech Bartz:

INDIANIE I LACZEK W CZOŁO Radków ‘93, pierwszy wspólny obóz w górach Zodiaka i „młodych”, czyli Astry. Późny wieczór, ciemno. Maszerujemy przez las na zodiakowy event. Jest dosyć gwarno, zbyt gwarno, jak na harcerzy w lesie. Wszyscy świetnie się bawią, oprócz niego. Zatrzymuje nas w pół kroku i zdania. Nawet nie ukrywa, że ten hałas mu się nie podoba. Mówi dla przykładu o Indianach, którzy rzekomo przemieszczają się po lasach bezszelestnie. Nawet gałązki nie nadepną, żeby nie zdradzić swojej obecności… dalej idziemy w ciszy. Minęło 20 lat, a ja często to wspominam, kiedy idę przez las, park, Łazienki… przy okazji zastanawiam się zawsze, czy to kurde w ogóle możliwe?? Czy Indianie rzeczywiście tak potrafią?! To było wtedy i tak bez znaczenia. Nikt tego nie kwestionował. Miał u nas bezwzględny posłuch. Kto zna ówczesny skład Astry, a później Zodiaka, wie, że to rzecz niebywała. Na każde stwierdzenie, opinię czy rozkaz zawsze padało 10 odmiennych zdań czy obiekcji. Dla nas zawsze „SKI”, choć nigdy bezpośrednio i nigdy po imieniu. Nikt nie śmiał. Zawsze per druhu… a może raczej Druhu. Byliśmy za młodzi, żeby go lepiej poznać i nie mieliśmy zbyt wielu na to okazji. Już wtedy był dla nas „półbogiem”. My lat 13 – SKI pewnie pod 30. Postura, głos, zarost. Po prostu dorosły facet. Imponował nam

e Przedruk artykułu z Harcerza Pomorskiego, nr 11, maj 1992.

k

C U QD J VL

doświadczeniem, obyciem i tym, że był wszędzie znany. Miroszewo, biwak w męskim gronie. Szefują SKI i Maciek Aleksandrowicz. Super zabawa, tylko jak zwykle nie dają nam żyć „lokalsi”. Jak zwykle – bo w Astrze mieliśmy albo manię prześladowczą, albo po prostu pecha, że zawsze ktoś nas zaczepiał. Albo jedno i drugie. Najeźdzcy są od nas starsi i co chwilę prowokują. SKI postanawia się włączyć i nie owija w bawełnę. Pyta wprost najaktywniejszego z nich: „Dostałeś kiedyś z laczka w czoło?”. Nic dodać, nic ująć. Idol!

Arkadiusz Bojarun: Z Wojtkiem byliśmy równolatkami i to nas łączyło. Dzieliło nas natomiast podejście do harcerstwa. Ja pojmowałem je jako coś, co robią

harcerze w granicach swojej metody, mniej zważając na formę zewnętrzną, Wojtek zaś był harcerskim ortodoksem, takim mundurowym, musztrowym itp. No, nie mogliśmy się zrozumieć, tym bardziej, że „psuliśmy” mu jego harcerzy. Razem z Pietką (hm. Piotr Brejwo – BKI Wadera, spocznij) prowadziliśmy Harcerski Klub Trekkingowy i na nasze obozy potrafiliśmy nawet nie zabierać mundurów! Zabierając za to towarzystwo z Wojtkowej drużyny (ech, piękne to były czasy). Jednak jedno jest ważne – zawsze się szanowaliśmy i po harcersku przyjaźniliśmy, robiąc razem różne rzeczy. Co nie przeszkadzało złośliwcom, na pogrzebie Wojtka, na komentarze – „Pewnie przyszli zobaczyć, czy na pewno go pochowają” ;-)

ZODIAK Sł. i muz.: hm. Wojciech Karczyński

W harcerskim mundurze przez trudy i burze, Do przodu wciąż będziesz parł. Gdy dojdziesz do celu Napotkasz tam wielu, którzy śpiewają tak:

De AD De AD

REF.: Stań z nami do kręgu, D weź w dłoń bratnią dłoń. e Niech serca rozbrzmią jak spichrzowy dzwon, A D Niech iskra przyjaźni nam mądrość, moc da. D e By Zodiak jak skała trwał. AD W kłopotach i troskach, w smutkach, zmartwieniach swą przyjaźń ludziom dasz. A słowa piosenki spod znaku lilijki W pamięci będą trwać. Z radości swe serce jak bramę otworzysz. By z ludźmi jak z braćmi żyć. A ufni w twą przyjaźń do snu się ułożą, twe słowa będą śnić. Antwerpia, 1992

Tomasz Maksymiuk:

POŻEGNANIE Słoneczne sierpniowe popołudnie. Na trzecim peronie tłoczno. Nad stosami plecaków proporce, drużyny sprawdzają stany osobowe, rodzice udzielają ostatnich rad; gwar, śmiechy, piosenki, lekko nerwowa atmosfera ostatnich minut przed odjazdem. Pociąg z tabliczkami Szczecin

– Przemyśl stoi gotowy. Na drzwiach wagonu kartka z koślawym napisem „Rezerwacja ZHP Szczecin-Pogodno”. Między nami, jak zawsze w takich momentach, jest Wojtek. Wnosi uśmiech, ale też poczucie odpowiedzialności. Strasznie chcemy pokazać, że jesteśmy przygotowani radzić sobie bez niego, że nie schrzanimy tego, co zbudował. Tym razem nie jedzie, w końcu zgodnie z planem przekazał sznur, właśnie skończył studia, pracuje. Jak to on, z ogromnym „pałerem”, na maxa. Zaczyna nowy etap. Z każdym zamienia kilka słów, żartuje. Wszystko niby już z lekko cynicznym dystansem. Ale nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy dla niego bardzo ważni. Widać, że cholernie go ciągnie, żeby wsiąść, jak tyle razy wcześniej. Z jego Zodiakiem. W Bieszczady. Miejsce, które nam

wszystkim pokazał, które nauczył kochać i czuć się jak w domu. Pada komenda – „Kulbaczyć!”. Plecaki przez okna lądują w przedziałach. Osobiście żegna się z każdym z nas. Jak się okazało, po raz ostatni… KĄPIEL Bieszczady. Dzień przerwy w wędrówce. Dwernik, a może Dwerniczek. W rzece, ze względu na stan wody chyba bardziej w strumieniu, brodząc po kolana, kąpie się siedmiu czy ośmiu 16-20-letnich facetów. Oczywiście jesteśmy goli i cała sytuacja cholernie nas bawi. Dziewczyny zostały na stanicy w poszukiwaniu ciepłej wody. Sprowokowany przez Skiego wypad jest bez wątpienia kolejnym punktem naszego bieszczadzkiego szkolenia. Naokoło góry, szum rzeki i… ból jąder w lodowatej wodzie. Wojtek pół żartem „przypomina”, żeby nie zapomnieć starannie umyć się… „tam”. I się zaczęło. Rozgorzała dyskusja przybrała skalę konferencji naukowej, w której spektrum poruszanych tematów i wygłaszanych prelekcji można by z grubsza zatytułować: Standardy męskiej higieny w kontekście ewolucyjnego i kulturowego znaczenia… napletka. Zazwyczaj nigdy nieporuszane kwestie stały się kanwą do wymiany szerokiego wachlarza poglądów. Od rubasznych żartów po poważne odwołania do historii religii. Wojtek oczywiście debatował z nami, z satysfakcją podsycając dyskusję. Szanował nasze zdanie, często bardzo odmienne od jego. Lubił prowokować do przełamywania tabu. Do stawiania głośno pytań i wypracowywania własnego, świadomego poglądu. Ładnych kilka lat później, z kumplami rozmawialiśmy o przygodach i ważniejszych momentach zapamiętanych z Zodiaka. Wspominając Wojtka, ze zdziwieniem zorientowaliśmy się, że tę krótką, błahą scenkę pamiętamy wszyscy.

BIAŁA SŁUŻBA Czwarta Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Wojtek wkręca nas do udziału w Białej Służbie w Koszalinie. Kilkanaście środowisk z całej Diecezji, w tym my. Jak się okazało, w przedsięwzięciu organizowanym przez ZHR Zodiak jest jedyną drużyną z ZHP. Wspólny, szczytny cel, ale relacje niełatwe. Powstały ledwie 1,5 roku wcześniej ZHR aktywnie zarzuca kadrze ZHP zatracenie harcerskich ideałów. Założony przez instruktorów wywodzących się z ZHP, mocno wspierany przez Kościół i prawicowych. ZHP zyskuje pogardliwy przydomek ZHP’56. Instruktorzy ZHP zarzucają ZHR zatracenie neutralności światopoglądowej, indoktrynację religijną, anachronizm i podporządkowanie się Kościołowi. Polskie piekiełko trwa na całego. W takim kontekście wyjeżdżamy męskim składem i lądujemy na nocleg w jakiejś koszalińskiej szkole. Współpraca organizacyjna bez zarzutu. Ale element cichej rywalizacji towarzyszy nam cały czas. Nadchodzi wieczór i ze zdziwieniem stwierdzamy, że na bazie program nie przewiduje już nic. Wszyscy wkoło nas w rozchodzą się karnie do swoich posegregowanych płciowo i odpowiednio oddalonych sal. Wojtek postanawia działać. Wyciągamy gitary. Kilka powszechnie znanych piosenek, donośny głos Skiego wspierany przez nasze, i wkoło zbiera się grono chętnych do wspólnego śpiewania. Oczywiście najbardziej cieszy, że większość z nich stanowią dziewczyny (tylko dlaczego w spódnicach po kostki!). Wszyscy są już dobrze rozśpiewani gdy repertuar intonowany z błyskiem w oku przez Wojtka zaczyna tendencyjnie kołować wokół tematów damsko-męskich. Wszak anachroniczna pruderyjność to jeden ze standardowych tematów żartów z braci z ZHR. Podchwytujemy ten dowcip w lot i ku oburzeniu niektórych instruktorów

Harcmistrz Wojciech Karczyński znany jako „Ski” lub „Czarny Ski” – twórca 81 DH Zodiak. W latach 1984-94 drużynowy Zodiaka, a następnie Komendant Związku 81 Drużyn i Gromad Zuchowych. Autor piosenki drużyny „By zodiak jak skała trwał”. Miłośnik Bieszczad. Niezawodny przyjaciel, charyzmatyczny instruktor, nasz starszy brat. Zginął potrącony przez pijanego kierowcę 5 sierpnia 1994 r. Niecałe trzy tygodnie przed swoimi 26. urodzinami. rozpoczynamy festiwal pieśni niedwuznacznej i nieprzyzwoitej… „Wspomnienia”, „Tylko te zamknięte drzwi” i wiele innych (Ski ma w tym temacie repertuar szeroki), aby w finale usłyszeć porażające „Strzeż się Goryla” w autorskim wydaniu Wojtka. Żart chwycił. Kto miał się oburzyć, się oburzył, ale lody zostały przełamane. Następnego dnia współpraca przy zabezpieczeniu spotkania z Ojcem Świętym szła znakomicie. Zdobytą w nocy rozpoznawalność dyskontowaliśmy w relacjach towarzyskich. Szczególnie istotne okazało się to, gdy wobec potwornego zimna trzeba było szukać ratunku pod pałatkami druhen z bratniej organizacji.


a

Anna Mayer:

Jaki był? Znałam Go prawie 8 lat, nasze relacje i towarzyszące im emocje były jak sinusoida, dlatego do głowy przychodzi mi masa określeń. Starając się wybrać coś charakterystycznego, myślę… zasadniczy. Kierował się określonymi zasadami, dotrzymywał ustaleń i oczekiwał tego od innych. Bez względu na to, jakie były relacje z drugą osobą, czy to tylko krótka znajomość, czy przyjaźń, zasady obowiązywały wszystkich. Nie było odstępstw.

W wyniku splotu różnych wydarzeń nie pojechałam z Zodiakiem na obóz wędrowny. Niestety to była taka sytuacja, w której czułam, że jakoś zawiodłam, mogłam coś zrobić inaczej… Postanowiłam dojechać do Zodiaka wędrującego po Bieszczadach. Był to czas bez komórek, jechałam tam, zakładając, że tego dnia powinni dojść do Bukowca i tam ich znajdę. Tak się stało. Z bijącym z emocji sercem doszłam pod Gonty, gdzie ustawiali się w szyku. Moja radość, że jestem z nimi, wspólne uściski, uśmiechy i… Wojtek wyciągający do mnie dłoń i mówiący „Cześć”. Taki był… Ale nie znaczy, że nosił urazy, można z nim było rozmawiać, pogadać, by wzajemnie zrozumieć siebie i swoje emocje.

e

Maciej Aleksandrowicz:

ARSENAŁ ’89 Pierwsze wspomnienie związane z Wojtkiem: młokosy z 68 PDH od Wojtka Kohlmana nie mają opiekuna na wyjazd. Jedzie z nami Wojtek Karczyński, czyli „czarny Ski”. Dla dwunasto-, trzynastolatków, jakimi byliśmy wtedy (Tomek Maksymiuk, Szymon Sułecki i ja), postać starszego od nas drużynowego 81 DH Zodiak była fascynująca – zasadniczy, umundurowany wzorowo, potrafił pociągnąć za sobą małolatów, będąc dla nich przykładem, znał dużo piosenek, które potrafił śpiewać, no i grał na gitarze... Już wtedy rzucało się w oczy jedno: Wojtek z pewnością był człowiekiem o wiele dojrzalszym (jak na swój młody wiek) niż jego rówieśnicy... Jeśli ktoś nosił w sobie wyobrażenie o harcerzu, dla którego Prawo Harcerskie jest nie tylko formułką, ale życiem, to dla wielu Ski był tego wyobrażenia konturem.

„TYLE DNI MINĘŁO, TYLE ZDARZEŃ...” Na koniec muszę napisać coś osobistego. Pozostanie we mnie na zawsze jakiś wstyd, pretensja do samego siebie, że w tym ważnym (jak się później okazało, ostatnim) momencie na początku sierpnia 1994 roku zawiodłem. I to uczucie też mówi dużo o tym, jaki wpływ miał (ma?) na nas Ski.

d

Marcin Pęski:

GRA Kiedyś zgubiłem się w lesie. Byliśmy na obozie wędrownym w Bieszczadach i podczas jednego z postojów mieliśmy za zadanie odszukać jakieś znaki porozrzucane po okolicy. W pewnym momencie zostały mojemu patrolowi tylko dwa znaki i rozdzieliliśmy się, część patrolu poszła w jedną stronę, a ja poszedłem w drugą. Kiedy się w końcu odnalazłem, były już chyba dwie czy trzy godziny po zmierzchu. Ski miał zorganizowaną grupę poszukiwawczą złożoną z naszej drużyny i ludzi z miejscowej stanicy i wszyscy właśnie wyruszali w góry. Jak mnie zobaczył, to najpierw mi przywalił potężnego kopa, a potem

Starszy ode mnie (jak na mój ówczesny wiek :)) o wieeele lat, jednak traktujący nas poważnie. Pewny siebie, pewny swoich poglądów (często stojących naprzeciw poglądów innych). Uśmiechnięty, wymagający, życzliwy, czasem surowy. Taki, którego opinia była dla nas szalenie istotna, baardzooo motywująca. Mam w głowie obrazy wspólnej musztry, pierwszego biwaku w Troszynie, pierwszej udzielonej nam przez Wojtka nagany w Radkowie, przygotowania do Konfrontacji, zbiórkę nocną u niego w domu... i ostatni obraz... pożegnanie na dworcu i jego słowa: „wiesz, że w Ciebie wierzę, dasz radę”... No i chyba daję... do dziś ...dziękuję.

GITARA Niewątpliwe dzięki Wojtkowi i „osiemdziesiątej pierwszej” gitara i zbiór konkretnych pieśni mocno wpływały na mnie i pewnie na innych też. To dzięki Wojtkowi gitara stała się jakimś elementem obrzędu, nastroju, klimatu – on umiał go dzięki niej tworzyć. My też tak chcieliśmy, a okazywało się, że nie zawsze chcieć to móc. BIESZCZADY Ski zabrał nas pierwszy raz do Bukowca w 1990 roku na obóz stały. Otworzyła się dla nas legenda i tajemnica bieszczadzkich rajdów, opowieści. Myślę też, że tam też ZODIAK wkroczył w jakąś inną jakość, która później dawała super efekty w środowisku Hufca Pogodno, na „Arsenałach”, PZHS-ach.

NIEPRZEWIDYWALNY Arsenał 1992 (chyba najlepszy, jaki przeżyłam). Jechaliśmy z Zodiakiem wyposażeni w stroje i rekwizyty z epoki, by przeżyć wielką przygodę. Wojtek w tym czasie był na studiach w Antwerpii. Piątkowy wieczór jak zwykle z gitarą i śpiewami do nocy w jakiejś mokotowskiej szkole. Rankiem schodzimy półprzytomni na parter i na schodach „jak duch” siedzi Wojtek, uśmiechnięty, choć bez wielkich emocji – jakby tu właśnie miał być, jakby to nie było nic takiego, że nie mówiąc nic, przemierzył te ponad 1300 km, by być tam z nami. Tak samo nieprzewidywalny był prywatnie, potrafiąc zaskakiwać … ale to już inna bajka.

pewno się bał – pamiętam jego zwątpienie... Na szczęście Marcin dotarł do jakiejś parafii i przeczekał u księdza...

Później wróciliśmy w Bieszczady na obóz wędrowny. Szczególny obóz wędrowny, kiedy to Wojtek zdał sobie sprawę, że dzieci dorastają i że mogą widzieć świat i harcerstwo nieco inaczej niż on. Były „szare godziny”, były łzy i spora nauczka dla każdego z nas. I była też niezapomniana przygoda podczas gry terenowej (chyba w Dwerniku?), kiedy to Marcin Pęski się zgubił gdzieś w górach... Zrobiła się już noc, a Marcin nie wracał. Wojtek starał się nie okazywać strachu, bo na

mnie przytulił. Albo w odwrotnej kolejności, oba gesty zresztą znaczyły to samo. Następnego dnia nasz patrol dostał nagrodę (pudełko pomarańczy czy brzoskwiń), bo byliśmy jedynymi, którzy odnaleźli wszystkie znaki. Kurcze, jak myślę o Skim, to bardzo łatwo mi jest wyobrazić go sobie, jak stoi i coś mówi, kogoś (mnie np.) za coś opieprza, chwali sie swoimi nogami (jest jedno takie zdjęcie akurat, ale to dobrze i ja pamiętam – „nogi jak u łani”), albo zamyka krąg. Trudno przypomnieć mi sobie coś bardziej konkretnego... Natomiast dociera do mnie, jak ważne i cenne były dla mnie te lata w 81. Dawno już nie widziałem naszych zdjęć.

b

Edyta Siwińska:

PRAWDZIWY Jak myślę o Wojtku, to mam w moich wspomnieniach obraz Prawdziwego Drużynowego (przez duże P i duże D).

Pomorskiego” czy „Na tropie”. Mecz koszykówki nie był meczem, tylko wojną na parkiecie, udział w Arsenale koniecznie na tej samej trasie, żeby znowu można było się sprawdzić. Różniła nas wizja harcerstwa. Wojtek trwał przy tradycji, która i dla nas była ważna, jako czynnik spajający, jednak z czasem zwróciliśmy się ku innej, może już mniej harcerskiej metodzie, innym obszarom zainteresowań. Potrzeba wyjścia ze skostniałej skorupy tradycji przyszła z wiekiem. A Wojtek był zaimpregnowany i pryncypialny. Przyznałem kiedyś i dzisiaj to powtórzę, nie wiem, kto miał rację. Wiem natomiast, że od 20 lat żyję wspomnieniami o swojej drużynie, a Zodiak trwa, Zodiak się nie poddaje, rozrasta, wychowuje, bawi, kształtuje kolejne zastępy młodych ludzi. Ski zrobił coś, czego mi się nie udało – wychował piękny bukiet swoich następców. Gdy dotarła do mnie wiadomość, że Wojtek odszedł, poczułem się jak

Michał Guz: To chyba dość powszechne wrażenie, że gdy ktoś odchodzi naprawdę nagle, gwałtownie, dręczy nas potem przekonanie, że pewne sprawy nie zostały poprawnie zakończone. W moim życiu parę razy nachodziło mnie to uczucie, ale po odejściu Wojtka ta refleksja prześladowała mnie szczególnie długo, zresztą zdarza się, nadal powraca. Dwadzieścia lat temu Zodiak i 68 (68 Pomorska Drużyna Harcerzy) rywalizowały ze sobą o prymat w środowisku starszoharcerskim Pogodna. W wielu przypadkach była to zdrowa rywalizacja, wyzwalająca w obu środowiskach zapał, wymuszająca naprawdę wysoki poziom pracy. Relacje bywały serdeczne, czasami przyjacielskie. Warto wspomnieć, że spora część kadry Zodiaka, swoją harcerską przygodę zaczynała w szeregach 68. Niestety ambicje liderów – moja, Wojtka, później Tomka, z czasem coraz wyraźniej kładły się cieniem na tych relacjach. Momentami bywało nieprzyjemnie, prowadziliśmy ostre, złośliwe spory na forum hufca, na łamach „Harcerza

zbity pies, bo oprócz ogromnego żalu, druzgocąca była konstatacja, że te niewyjaśnione sprawy, nieprzegadane konflikty, niezażegnane urazy będą mnie długo i zasłużenie prześladowały. Dzisiaj, kiedy go wspominam, stają mi przed oczami dobre czy sympatyczne chwile – wygrany zakład w Bukowcu, wspólna kompozycja na gitarę i mój gwizd, wykonana publicznie parę razy, którą wciąż pamiętam i czasem z przyjemnością wykonuję. Mam przed oczami obrazy pełne refleksji – Wojtek grający swoją własną piosenkę o odchodzeniu, swoisty capstrzyk. Skąd wiedział? Był dobrym człowiekiem.

Ola Gawlikowska-Sroka: WOJTEK… Napisać krótko jest najtrudniej. To tysiące myśli, słów, wspomnień, które jak klatki filmowe powracają… To przyjaciel, którego ciągle odczuwam brak. Ostatnie wspomnienie, rok 1994 wyjazd na obóz. Stoimy na

peronie, Wojtek odprowadza swoją ukochaną drużynę „Zodiak”, która wyjeżdża na obóz do Bukowca. Żegnamy się, ostatni uścisk i słowa: „Do zobaczenia w Wołosatem”. Miał tam za 2 tygodnie dojechać… zginął kilka dni później… Przyjaciel, z którym można było rozmawiać o wszystkim z tą pewnością, że zostanie to miedzy nami. Z tą wiarą, że stanie za Tobą murem, z tym poczuciem, że harcerstwo jest dla niego całym życiem. Znalazłam jeden z listów, który napisał do mnie Wojtek, będąc na kilkumiesięcznym stażu studenckim w Antwerpii. List zaczyna się od tego, że nie wraca do Polski, porzuca wszystko, a potem pytanie „czy choć trochę w to uwierzyłaś”? Dalej stwierdza, że „decyzja taka zapaść nie mogła, jestem za uczuciowy, i chyba zbyt przesiąknięty tym rycerstwem znad kresowych stanic, aby móc się zdecydować na podobny krok. Nie wyobrażam sobie takiej możliwości. Za daleko miałbym do Was. To tak ważny dla mnie fakt, że nie mógłbym sobie pozwolić, aby z niego dobrowolnie zrezygnować – wszak starzeję się i prawdą jest, że przyjaźnie zawiera się w młodości, a potem są już tylko

znajomości”. W tym samym liście pisał: „Jedno jest pewne i sprawia, że z niecierpliwością zaczynam liczyć dni, to to, że 5.08 wyjeżdżamy na obóz w Bieszczady – tam gdzie się wszystko zaczęło. Nie mogę się doczekać, tym bardziej, że to moment przełomowy, ma pokazać, czy od września zaczniemy funkcjonować jako drużyna starszoharcerska. Poza tym porywam się na rzecz ogromną – najprawdopodobniej będę razem z drużyną prowadził biwak na PZHS-ie”. Harcerstwo było dla niego inspiracją, jak żyć, inspiracją do podejmowania wyzwań i wielką radością. Był nim przesiąknięty do ostatniej komórki. O naszych harcerzach w drużynach mówiliśmy „nasze dzieci” i mając naście lat czuliśmy się za nich niesamowicie odpowiedzialni. Wojtek był jak ten wymarzony instruktor z gawędy „Sylwetka” dh. St. Mirowskiego – silny, sprawny, dobrze wychowany, czarujący, umiał zachować się na obozie podczas wichury i na proszonym oficjalnym obiedzie. A ja jeszcze nie zapomnę, że świetnie tańczył i bez zmrużenia oka podawał moj zasmarkaną chusteczkę przyjaciółce (została nam tylko jedna

szmaciana), kiedy maszerowaliśmy zimą w Karkonoszach. I czasem pokrzyczał, gdy głupie myśli nachodziły, a czasem po prostu przytulił, gdy było zimno. A gdy grał na gitarze… wszystkie dziewczyny były jego. Jeśli coś robił, to od siebie wymagał więcej niż od innych, i dotrzymywał słowa. Do zobaczenia w Bieszczadach, Wojtku… kiedyś.

h

Agnieszka Grzesiuk-Piotrowicz:

RABARBAR Pod skrzydła SKI-ego trafiłam w piątej klasie. Dlaczego akurat do 81 DH „Zodiak”? Kompletnie nie pamiętam. Być może był tam już ktoś z naszej podstawówki? Albo informacja o naborze o drużyny widniała na szkolnej tablicy? Totalny blackout!!! W każdym razie na pierwszą zbiórkę przyszłam z Klonosią, Purką i Karolą. Może był ktoś jeszcze z naszej klasy? Dobrze, że trzymałyśmy się razem, bo stres pomieszany z niepewnością, jak będzie, chyba wszystkim dawał się we znaki. Nowa szkoła, nieznany teren i obłędna, położona w piwnicy harcówka! Wojskowa siatka maskująca okalająca ściany, krąg drewnianych pieńków i płomienie świec symbolizujących ognisko stworzyły magiczną atmosferę, którą dopełniał ON. Być może ten jego tubalny, ciepły głos sprawił, że poczułam się z nim bardzo bezpiecznie. Jednocześnie miałam wrażenie, jak gdybym uczestniczyła w niezwykle ważnym, tajnym spotkaniu. Takie były wszystkie zbiórki, pełne jego pasji do harcerstwa, którą chciał w nas zaszczepić. Zdaje się, że pierwszą opowieścią, jaką usłyszałam z jego ust, była historia o początkach harcerstwa w Polsce. Ten wysoki, przystojny, potężny i serdeczny facet tego właśnie dnia sprawił, że my – wystraszone jedenastolatki – zostałyśmy oczarowane i absolutnie pewne tego, że chcemy być harcerkami. To pierwsze wrażenie Wojtka pozostało we mnie już na zawsze. Okres tych kilku lat w ZODIAKU był fantastyczną i niezapomnianą przygodą. Spotkałam wielu cudownych ludzi, którzy na zawsze pozostaną w moim sercu i pamięci. Jednak to z Wojtkiem po raz pierwszy bez rodziców wyjechałam na biwak, potem rajd, zlot czy obóz. Właśnie od niego otrzymałam pierwszą odznakę, sznur, a potem krzyż. To on również wymyślił mój harcerski nick RABARBAR,

który zdaje się, związany był z moim ówczesnym hair style’em. Czy ktoś pamięta, gdzie to było? Ja niestety nie, chyba muszę zacząć łykać bilobil... Jedno, czego jestem w stu procentach pewna, to to, że SKI był najbardziej prawym i najbardziej oddanym swoim ideałom i zasadom człowiekiem, jakiego w życiu poznałam. Przyznaję, że to, co z początku tak mi w nim imponowało, z czasem zaczęło doskwierać. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, więc nasze drogi się rozeszły. Niestety w okresie nastoletniego buntu trudno dostrzec to, co teraz jest takie oczywiste. Po latach zrozumiałam, że na pewno chciał dla mnie jak najlepiej. Widzę to dopiero teraz, jako mama trójki dzieci. Wtedy ważniejsze było dla mnie, żeby mundurowa spódniczka nie była tuż za kolano, a wręcz przeciwnie – dużo, dużo przed... To doświadczenie, przygoda, czy jak ją zwać, ukształtowała całe moje dorosłe życie. Każdy młody człowiek inaczej przeżywa okres buntu. Ja nie piłam, nie paliłam, nie ćpałam, ale miałam swoje zdanie i chciałam być mega niezależna. Myślę, że wtedy nie buntowałam się przeciwko rodzicom, a właśnie przeciwko Wojtkowi. Strasznie to smutne, jak teraz o tym myślę, ale prawdziwe. Mocno przeżyłam Jego śmierć. Za każdym razem, kiedy przejeżdżam przez to przejście dla pieszych, mam ciarki. Myślę o Nim za każdym razem, kiedy Wiewiórka wyświetla posta na fb. Odwiedzam Go zawsze, kiedy spaceruję po cmentarzu, opowiadam o Nim moim chłopakom. Dlatego teraz dopiero rozumiem, że odegrał niezwykle ważną rolę w moim życiu...

f

Szymon Sułecki:

Długo się zastanawiałem nad wspomnieniami o Skim. Były te pierwsze, kiedy był naszym opiekunem na Arsenale (1990) – wówczas imponował mi młokosowi bardzo. Był pierwszym dorosłym żyjącym harcerstwem, jakiego spotkałem (dorosłym, ale nie starym), mówiliśmy sobie po imieniu (nie per druhu), mieliśmy wspólne tematy, na które chciał ze mną rozmawiać i miał cierpliwość, poza tym świetnie się bawiliśmy. To było bardzo dużo i to pewnie sprawiło, że kilka miesięcy później zdecydowałem się, aby być w jego drużynie. Z nim byłem po raz pierwszy w Bieszczadach – miejscu najważniejszym dla mnie jako harcerza z Pogodna. Z nim zgubiłem się na Otrycie, z nim pływałem w Solinie na waleta i z nim wchodziłem do jaskiń ciasnych jak śpiwór (biwak speleologiczny 1991). Oczywiście przecieraliśmy szlaki zimą – wyrypy, które bardziej utkwiły w pamięci, niż obozy latem. To on był pierwszym


a

Anna Mayer:

Jaki był? Znałam Go prawie 8 lat, nasze relacje i towarzyszące im emocje były jak sinusoida, dlatego do głowy przychodzi mi masa określeń. Starając się wybrać coś charakterystycznego, myślę… zasadniczy. Kierował się określonymi zasadami, dotrzymywał ustaleń i oczekiwał tego od innych. Bez względu na to, jakie były relacje z drugą osobą, czy to tylko krótka znajomość, czy przyjaźń, zasady obowiązywały wszystkich. Nie było odstępstw.

W wyniku splotu różnych wydarzeń nie pojechałam z Zodiakiem na obóz wędrowny. Niestety to była taka sytuacja, w której czułam, że jakoś zawiodłam, mogłam coś zrobić inaczej… Postanowiłam dojechać do Zodiaka wędrującego po Bieszczadach. Był to czas bez komórek, jechałam tam, zakładając, że tego dnia powinni dojść do Bukowca i tam ich znajdę. Tak się stało. Z bijącym z emocji sercem doszłam pod Gonty, gdzie ustawiali się w szyku. Moja radość, że jestem z nimi, wspólne uściski, uśmiechy i… Wojtek wyciągający do mnie dłoń i mówiący „Cześć”. Taki był… Ale nie znaczy, że nosił urazy, można z nim było rozmawiać, pogadać, by wzajemnie zrozumieć siebie i swoje emocje.

e

Maciej Aleksandrowicz:

ARSENAŁ ’89 Pierwsze wspomnienie związane z Wojtkiem: młokosy z 68 PDH od Wojtka Kohlmana nie mają opiekuna na wyjazd. Jedzie z nami Wojtek Karczyński, czyli „czarny Ski”. Dla dwunasto-, trzynastolatków, jakimi byliśmy wtedy (Tomek Maksymiuk, Szymon Sułecki i ja), postać starszego od nas drużynowego 81 DH Zodiak była fascynująca – zasadniczy, umundurowany wzorowo, potrafił pociągnąć za sobą małolatów, będąc dla nich przykładem, znał dużo piosenek, które potrafił śpiewać, no i grał na gitarze... Już wtedy rzucało się w oczy jedno: Wojtek z pewnością był człowiekiem o wiele dojrzalszym (jak na swój młody wiek) niż jego rówieśnicy... Jeśli ktoś nosił w sobie wyobrażenie o harcerzu, dla którego Prawo Harcerskie jest nie tylko formułką, ale życiem, to dla wielu Ski był tego wyobrażenia konturem.

„TYLE DNI MINĘŁO, TYLE ZDARZEŃ...” Na koniec muszę napisać coś osobistego. Pozostanie we mnie na zawsze jakiś wstyd, pretensja do samego siebie, że w tym ważnym (jak się później okazało, ostatnim) momencie na początku sierpnia 1994 roku zawiodłem. I to uczucie też mówi dużo o tym, jaki wpływ miał (ma?) na nas Ski.

d

Marcin Pęski:

GRA Kiedyś zgubiłem się w lesie. Byliśmy na obozie wędrownym w Bieszczadach i podczas jednego z postojów mieliśmy za zadanie odszukać jakieś znaki porozrzucane po okolicy. W pewnym momencie zostały mojemu patrolowi tylko dwa znaki i rozdzieliliśmy się, część patrolu poszła w jedną stronę, a ja poszedłem w drugą. Kiedy się w końcu odnalazłem, były już chyba dwie czy trzy godziny po zmierzchu. Ski miał zorganizowaną grupę poszukiwawczą złożoną z naszej drużyny i ludzi z miejscowej stanicy i wszyscy właśnie wyruszali w góry. Jak mnie zobaczył, to najpierw mi przywalił potężnego kopa, a potem

Starszy ode mnie (jak na mój ówczesny wiek :)) o wieeele lat, jednak traktujący nas poważnie. Pewny siebie, pewny swoich poglądów (często stojących naprzeciw poglądów innych). Uśmiechnięty, wymagający, życzliwy, czasem surowy. Taki, którego opinia była dla nas szalenie istotna, baardzooo motywująca. Mam w głowie obrazy wspólnej musztry, pierwszego biwaku w Troszynie, pierwszej udzielonej nam przez Wojtka nagany w Radkowie, przygotowania do Konfrontacji, zbiórkę nocną u niego w domu... i ostatni obraz... pożegnanie na dworcu i jego słowa: „wiesz, że w Ciebie wierzę, dasz radę”... No i chyba daję... do dziś ...dziękuję.

GITARA Niewątpliwe dzięki Wojtkowi i „osiemdziesiątej pierwszej” gitara i zbiór konkretnych pieśni mocno wpływały na mnie i pewnie na innych też. To dzięki Wojtkowi gitara stała się jakimś elementem obrzędu, nastroju, klimatu – on umiał go dzięki niej tworzyć. My też tak chcieliśmy, a okazywało się, że nie zawsze chcieć to móc. BIESZCZADY Ski zabrał nas pierwszy raz do Bukowca w 1990 roku na obóz stały. Otworzyła się dla nas legenda i tajemnica bieszczadzkich rajdów, opowieści. Myślę też, że tam też ZODIAK wkroczył w jakąś inną jakość, która później dawała super efekty w środowisku Hufca Pogodno, na „Arsenałach”, PZHS-ach.

NIEPRZEWIDYWALNY Arsenał 1992 (chyba najlepszy, jaki przeżyłam). Jechaliśmy z Zodiakiem wyposażeni w stroje i rekwizyty z epoki, by przeżyć wielką przygodę. Wojtek w tym czasie był na studiach w Antwerpii. Piątkowy wieczór jak zwykle z gitarą i śpiewami do nocy w jakiejś mokotowskiej szkole. Rankiem schodzimy półprzytomni na parter i na schodach „jak duch” siedzi Wojtek, uśmiechnięty, choć bez wielkich emocji – jakby tu właśnie miał być, jakby to nie było nic takiego, że nie mówiąc nic, przemierzył te ponad 1300 km, by być tam z nami. Tak samo nieprzewidywalny był prywatnie, potrafiąc zaskakiwać … ale to już inna bajka.

pewno się bał – pamiętam jego zwątpienie... Na szczęście Marcin dotarł do jakiejś parafii i przeczekał u księdza...

Później wróciliśmy w Bieszczady na obóz wędrowny. Szczególny obóz wędrowny, kiedy to Wojtek zdał sobie sprawę, że dzieci dorastają i że mogą widzieć świat i harcerstwo nieco inaczej niż on. Były „szare godziny”, były łzy i spora nauczka dla każdego z nas. I była też niezapomniana przygoda podczas gry terenowej (chyba w Dwerniku?), kiedy to Marcin Pęski się zgubił gdzieś w górach... Zrobiła się już noc, a Marcin nie wracał. Wojtek starał się nie okazywać strachu, bo na

mnie przytulił. Albo w odwrotnej kolejności, oba gesty zresztą znaczyły to samo. Następnego dnia nasz patrol dostał nagrodę (pudełko pomarańczy czy brzoskwiń), bo byliśmy jedynymi, którzy odnaleźli wszystkie znaki. Kurcze, jak myślę o Skim, to bardzo łatwo mi jest wyobrazić go sobie, jak stoi i coś mówi, kogoś (mnie np.) za coś opieprza, chwali sie swoimi nogami (jest jedno takie zdjęcie akurat, ale to dobrze i ja pamiętam – „nogi jak u łani”), albo zamyka krąg. Trudno przypomnieć mi sobie coś bardziej konkretnego... Natomiast dociera do mnie, jak ważne i cenne były dla mnie te lata w 81. Dawno już nie widziałem naszych zdjęć.

b

Edyta Siwińska:

PRAWDZIWY Jak myślę o Wojtku, to mam w moich wspomnieniach obraz Prawdziwego Drużynowego (przez duże P i duże D).

Pomorskiego” czy „Na tropie”. Mecz koszykówki nie był meczem, tylko wojną na parkiecie, udział w Arsenale koniecznie na tej samej trasie, żeby znowu można było się sprawdzić. Różniła nas wizja harcerstwa. Wojtek trwał przy tradycji, która i dla nas była ważna, jako czynnik spajający, jednak z czasem zwróciliśmy się ku innej, może już mniej harcerskiej metodzie, innym obszarom zainteresowań. Potrzeba wyjścia ze skostniałej skorupy tradycji przyszła z wiekiem. A Wojtek był zaimpregnowany i pryncypialny. Przyznałem kiedyś i dzisiaj to powtórzę, nie wiem, kto miał rację. Wiem natomiast, że od 20 lat żyję wspomnieniami o swojej drużynie, a Zodiak trwa, Zodiak się nie poddaje, rozrasta, wychowuje, bawi, kształtuje kolejne zastępy młodych ludzi. Ski zrobił coś, czego mi się nie udało – wychował piękny bukiet swoich następców. Gdy dotarła do mnie wiadomość, że Wojtek odszedł, poczułem się jak

Michał Guz: To chyba dość powszechne wrażenie, że gdy ktoś odchodzi naprawdę nagle, gwałtownie, dręczy nas potem przekonanie, że pewne sprawy nie zostały poprawnie zakończone. W moim życiu parę razy nachodziło mnie to uczucie, ale po odejściu Wojtka ta refleksja prześladowała mnie szczególnie długo, zresztą zdarza się, nadal powraca. Dwadzieścia lat temu Zodiak i 68 (68 Pomorska Drużyna Harcerzy) rywalizowały ze sobą o prymat w środowisku starszoharcerskim Pogodna. W wielu przypadkach była to zdrowa rywalizacja, wyzwalająca w obu środowiskach zapał, wymuszająca naprawdę wysoki poziom pracy. Relacje bywały serdeczne, czasami przyjacielskie. Warto wspomnieć, że spora część kadry Zodiaka, swoją harcerską przygodę zaczynała w szeregach 68. Niestety ambicje liderów – moja, Wojtka, później Tomka, z czasem coraz wyraźniej kładły się cieniem na tych relacjach. Momentami bywało nieprzyjemnie, prowadziliśmy ostre, złośliwe spory na forum hufca, na łamach „Harcerza

zbity pies, bo oprócz ogromnego żalu, druzgocąca była konstatacja, że te niewyjaśnione sprawy, nieprzegadane konflikty, niezażegnane urazy będą mnie długo i zasłużenie prześladowały. Dzisiaj, kiedy go wspominam, stają mi przed oczami dobre czy sympatyczne chwile – wygrany zakład w Bukowcu, wspólna kompozycja na gitarę i mój gwizd, wykonana publicznie parę razy, którą wciąż pamiętam i czasem z przyjemnością wykonuję. Mam przed oczami obrazy pełne refleksji – Wojtek grający swoją własną piosenkę o odchodzeniu, swoisty capstrzyk. Skąd wiedział? Był dobrym człowiekiem.

Ola Gawlikowska-Sroka: WOJTEK… Napisać krótko jest najtrudniej. To tysiące myśli, słów, wspomnień, które jak klatki filmowe powracają… To przyjaciel, którego ciągle odczuwam brak. Ostatnie wspomnienie, rok 1994 wyjazd na obóz. Stoimy na

peronie, Wojtek odprowadza swoją ukochaną drużynę „Zodiak”, która wyjeżdża na obóz do Bukowca. Żegnamy się, ostatni uścisk i słowa: „Do zobaczenia w Wołosatem”. Miał tam za 2 tygodnie dojechać… zginął kilka dni później… Przyjaciel, z którym można było rozmawiać o wszystkim z tą pewnością, że zostanie to miedzy nami. Z tą wiarą, że stanie za Tobą murem, z tym poczuciem, że harcerstwo jest dla niego całym życiem. Znalazłam jeden z listów, który napisał do mnie Wojtek, będąc na kilkumiesięcznym stażu studenckim w Antwerpii. List zaczyna się od tego, że nie wraca do Polski, porzuca wszystko, a potem pytanie „czy choć trochę w to uwierzyłaś”? Dalej stwierdza, że „decyzja taka zapaść nie mogła, jestem za uczuciowy, i chyba zbyt przesiąknięty tym rycerstwem znad kresowych stanic, aby móc się zdecydować na podobny krok. Nie wyobrażam sobie takiej możliwości. Za daleko miałbym do Was. To tak ważny dla mnie fakt, że nie mógłbym sobie pozwolić, aby z niego dobrowolnie zrezygnować – wszak starzeję się i prawdą jest, że przyjaźnie zawiera się w młodości, a potem są już tylko

znajomości”. W tym samym liście pisał: „Jedno jest pewne i sprawia, że z niecierpliwością zaczynam liczyć dni, to to, że 5.08 wyjeżdżamy na obóz w Bieszczady – tam gdzie się wszystko zaczęło. Nie mogę się doczekać, tym bardziej, że to moment przełomowy, ma pokazać, czy od września zaczniemy funkcjonować jako drużyna starszoharcerska. Poza tym porywam się na rzecz ogromną – najprawdopodobniej będę razem z drużyną prowadził biwak na PZHS-ie”. Harcerstwo było dla niego inspiracją, jak żyć, inspiracją do podejmowania wyzwań i wielką radością. Był nim przesiąknięty do ostatniej komórki. O naszych harcerzach w drużynach mówiliśmy „nasze dzieci” i mając naście lat czuliśmy się za nich niesamowicie odpowiedzialni. Wojtek był jak ten wymarzony instruktor z gawędy „Sylwetka” dh. St. Mirowskiego – silny, sprawny, dobrze wychowany, czarujący, umiał zachować się na obozie podczas wichury i na proszonym oficjalnym obiedzie. A ja jeszcze nie zapomnę, że świetnie tańczył i bez zmrużenia oka podawał moj zasmarkaną chusteczkę przyjaciółce (została nam tylko jedna

szmaciana), kiedy maszerowaliśmy zimą w Karkonoszach. I czasem pokrzyczał, gdy głupie myśli nachodziły, a czasem po prostu przytulił, gdy było zimno. A gdy grał na gitarze… wszystkie dziewczyny były jego. Jeśli coś robił, to od siebie wymagał więcej niż od innych, i dotrzymywał słowa. Do zobaczenia w Bieszczadach, Wojtku… kiedyś.

h

Agnieszka Grzesiuk-Piotrowicz:

RABARBAR Pod skrzydła SKI-ego trafiłam w piątej klasie. Dlaczego akurat do 81 DH „Zodiak”? Kompletnie nie pamiętam. Być może był tam już ktoś z naszej podstawówki? Albo informacja o naborze o drużyny widniała na szkolnej tablicy? Totalny blackout!!! W każdym razie na pierwszą zbiórkę przyszłam z Klonosią, Purką i Karolą. Może był ktoś jeszcze z naszej klasy? Dobrze, że trzymałyśmy się razem, bo stres pomieszany z niepewnością, jak będzie, chyba wszystkim dawał się we znaki. Nowa szkoła, nieznany teren i obłędna, położona w piwnicy harcówka! Wojskowa siatka maskująca okalająca ściany, krąg drewnianych pieńków i płomienie świec symbolizujących ognisko stworzyły magiczną atmosferę, którą dopełniał ON. Być może ten jego tubalny, ciepły głos sprawił, że poczułam się z nim bardzo bezpiecznie. Jednocześnie miałam wrażenie, jak gdybym uczestniczyła w niezwykle ważnym, tajnym spotkaniu. Takie były wszystkie zbiórki, pełne jego pasji do harcerstwa, którą chciał w nas zaszczepić. Zdaje się, że pierwszą opowieścią, jaką usłyszałam z jego ust, była historia o początkach harcerstwa w Polsce. Ten wysoki, przystojny, potężny i serdeczny facet tego właśnie dnia sprawił, że my – wystraszone jedenastolatki – zostałyśmy oczarowane i absolutnie pewne tego, że chcemy być harcerkami. To pierwsze wrażenie Wojtka pozostało we mnie już na zawsze. Okres tych kilku lat w ZODIAKU był fantastyczną i niezapomnianą przygodą. Spotkałam wielu cudownych ludzi, którzy na zawsze pozostaną w moim sercu i pamięci. Jednak to z Wojtkiem po raz pierwszy bez rodziców wyjechałam na biwak, potem rajd, zlot czy obóz. Właśnie od niego otrzymałam pierwszą odznakę, sznur, a potem krzyż. To on również wymyślił mój harcerski nick RABARBAR,

który zdaje się, związany był z moim ówczesnym hair style’em. Czy ktoś pamięta, gdzie to było? Ja niestety nie, chyba muszę zacząć łykać bilobil... Jedno, czego jestem w stu procentach pewna, to to, że SKI był najbardziej prawym i najbardziej oddanym swoim ideałom i zasadom człowiekiem, jakiego w życiu poznałam. Przyznaję, że to, co z początku tak mi w nim imponowało, z czasem zaczęło doskwierać. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, więc nasze drogi się rozeszły. Niestety w okresie nastoletniego buntu trudno dostrzec to, co teraz jest takie oczywiste. Po latach zrozumiałam, że na pewno chciał dla mnie jak najlepiej. Widzę to dopiero teraz, jako mama trójki dzieci. Wtedy ważniejsze było dla mnie, żeby mundurowa spódniczka nie była tuż za kolano, a wręcz przeciwnie – dużo, dużo przed... To doświadczenie, przygoda, czy jak ją zwać, ukształtowała całe moje dorosłe życie. Każdy młody człowiek inaczej przeżywa okres buntu. Ja nie piłam, nie paliłam, nie ćpałam, ale miałam swoje zdanie i chciałam być mega niezależna. Myślę, że wtedy nie buntowałam się przeciwko rodzicom, a właśnie przeciwko Wojtkowi. Strasznie to smutne, jak teraz o tym myślę, ale prawdziwe. Mocno przeżyłam Jego śmierć. Za każdym razem, kiedy przejeżdżam przez to przejście dla pieszych, mam ciarki. Myślę o Nim za każdym razem, kiedy Wiewiórka wyświetla posta na fb. Odwiedzam Go zawsze, kiedy spaceruję po cmentarzu, opowiadam o Nim moim chłopakom. Dlatego teraz dopiero rozumiem, że odegrał niezwykle ważną rolę w moim życiu...

f

Szymon Sułecki:

Długo się zastanawiałem nad wspomnieniami o Skim. Były te pierwsze, kiedy był naszym opiekunem na Arsenale (1990) – wówczas imponował mi młokosowi bardzo. Był pierwszym dorosłym żyjącym harcerstwem, jakiego spotkałem (dorosłym, ale nie starym), mówiliśmy sobie po imieniu (nie per druhu), mieliśmy wspólne tematy, na które chciał ze mną rozmawiać i miał cierpliwość, poza tym świetnie się bawiliśmy. To było bardzo dużo i to pewnie sprawiło, że kilka miesięcy później zdecydowałem się, aby być w jego drużynie. Z nim byłem po raz pierwszy w Bieszczadach – miejscu najważniejszym dla mnie jako harcerza z Pogodna. Z nim zgubiłem się na Otrycie, z nim pływałem w Solinie na waleta i z nim wchodziłem do jaskiń ciasnych jak śpiwór (biwak speleologiczny 1991). Oczywiście przecieraliśmy szlaki zimą – wyrypy, które bardziej utkwiły w pamięci, niż obozy latem. To on był pierwszym


wskazującym radość z harcerstwa i mimo że później toczyliśmy z nim spory, zawsze mogliśmy na niego liczyć. Podbijał nasze serca swoim zaufaniem do naszych poczynań. Jednak teraz myślę, że najważniejszym dla mnie (szczeniaka po podstawówce) było to, że Wojtek zaproponował mi wyjazd na PZHS (Stebnik 1990). Była to dla mnie wówczas wielka nobilitacja (z młodych pojechaliśmy wówczas tylko ja i Gosia). Były knucia nad zgodą rodziców czy babci na ten wyjazd, a potem wielkie pole namiotowe pełne odjechanej młodzieży z gitarami… inny świat. Pozostało stamtąd kilka migawek – pierwsza wyprawa na Tarnicę, pierwszy nocleg na sianie… Wówczas z tego PZHS-u odbyłem swoją najdłuższą (do dziś) podróż autostopem (z Bieszczad do Szczecina), zapatrzyłem się na jedną ładną studentkę, zakochałem się w Krakowie… można powiedzieć, że z Wojtkiem przecierałem różne szlaki, ale chyba najbardziej nauczyłem się samodzielności.

Wojciech Bartz:

INDIANIE I LACZEK W CZOŁO Radków ‘93, pierwszy wspólny obóz w górach Zodiaka i „młodych”, czyli Astry. Późny wieczór, ciemno. Maszerujemy przez las na zodiakowy event. Jest dosyć gwarno, zbyt gwarno, jak na harcerzy w lesie. Wszyscy świetnie się bawią, oprócz niego. Zatrzymuje nas w pół kroku i zdania. Nawet nie ukrywa, że ten hałas mu się nie podoba. Mówi dla przykładu o Indianach, którzy rzekomo przemieszczają się po lasach bezszelestnie. Nawet gałązki nie nadepną, żeby nie zdradzić swojej obecności… dalej idziemy w ciszy. Minęło 20 lat, a ja często to wspominam, kiedy idę przez las, park, Łazienki… przy okazji zastanawiam się zawsze, czy to kurde w ogóle możliwe?? Czy Indianie rzeczywiście tak potrafią?! To było wtedy i tak bez znaczenia. Nikt tego nie kwestionował. Miał u nas bezwzględny posłuch. Kto zna ówczesny skład Astry, a później Zodiaka, wie, że to rzecz niebywała. Na każde stwierdzenie, opinię czy rozkaz zawsze padało 10 odmiennych zdań czy obiekcji. Dla nas zawsze „SKI”, choć nigdy bezpośrednio i nigdy po imieniu. Nikt nie śmiał. Zawsze per druhu… a może raczej Druhu. Byliśmy za młodzi, żeby go lepiej poznać i nie mieliśmy zbyt wielu na to okazji. Już wtedy był dla nas „półbogiem”. My lat 13 – SKI pewnie pod 30. Postura, głos, zarost. Po prostu dorosły facet. Imponował nam

e Przedruk artykułu z Harcerza Pomorskiego, nr 11, maj 1992.

k

C U QD J VL

doświadczeniem, obyciem i tym, że był wszędzie znany. Miroszewo, biwak w męskim gronie. Szefują SKI i Maciek Aleksandrowicz. Super zabawa, tylko jak zwykle nie dają nam żyć „lokalsi”. Jak zwykle – bo w Astrze mieliśmy albo manię prześladowczą, albo po prostu pecha, że zawsze ktoś nas zaczepiał. Albo jedno i drugie. Najeźdzcy są od nas starsi i co chwilę prowokują. SKI postanawia się włączyć i nie owija w bawełnę. Pyta wprost najaktywniejszego z nich: „Dostałeś kiedyś z laczka w czoło?”. Nic dodać, nic ująć. Idol!

Arkadiusz Bojarun: Z Wojtkiem byliśmy równolatkami i to nas łączyło. Dzieliło nas natomiast podejście do harcerstwa. Ja pojmowałem je jako coś, co robią

harcerze w granicach swojej metody, mniej zważając na formę zewnętrzną, Wojtek zaś był harcerskim ortodoksem, takim mundurowym, musztrowym itp. No, nie mogliśmy się zrozumieć, tym bardziej, że „psuliśmy” mu jego harcerzy. Razem z Pietką (hm. Piotr Brejwo – BKI Wadera, spocznij) prowadziliśmy Harcerski Klub Trekkingowy i na nasze obozy potrafiliśmy nawet nie zabierać mundurów! Zabierając za to towarzystwo z Wojtkowej drużyny (ech, piękne to były czasy). Jednak jedno jest ważne – zawsze się szanowaliśmy i po harcersku przyjaźniliśmy, robiąc razem różne rzeczy. Co nie przeszkadzało złośliwcom, na pogrzebie Wojtka, na komentarze – „Pewnie przyszli zobaczyć, czy na pewno go pochowają” ;-)

ZODIAK Sł. i muz.: hm. Wojciech Karczyński

W harcerskim mundurze przez trudy i burze, Do przodu wciąż będziesz parł. Gdy dojdziesz do celu Napotkasz tam wielu, którzy śpiewają tak:

De AD De AD

REF.: Stań z nami do kręgu, D weź w dłoń bratnią dłoń. e Niech serca rozbrzmią jak spichrzowy dzwon, A D Niech iskra przyjaźni nam mądrość, moc da. D e By Zodiak jak skała trwał. AD W kłopotach i troskach, w smutkach, zmartwieniach swą przyjaźń ludziom dasz. A słowa piosenki spod znaku lilijki W pamięci będą trwać. Z radości swe serce jak bramę otworzysz. By z ludźmi jak z braćmi żyć. A ufni w twą przyjaźń do snu się ułożą, twe słowa będą śnić. Antwerpia, 1992

Tomasz Maksymiuk:

POŻEGNANIE Słoneczne sierpniowe popołudnie. Na trzecim peronie tłoczno. Nad stosami plecaków proporce, drużyny sprawdzają stany osobowe, rodzice udzielają ostatnich rad; gwar, śmiechy, piosenki, lekko nerwowa atmosfera ostatnich minut przed odjazdem. Pociąg z tabliczkami Szczecin

– Przemyśl stoi gotowy. Na drzwiach wagonu kartka z koślawym napisem „Rezerwacja ZHP Szczecin-Pogodno”. Między nami, jak zawsze w takich momentach, jest Wojtek. Wnosi uśmiech, ale też poczucie odpowiedzialności. Strasznie chcemy pokazać, że jesteśmy przygotowani radzić sobie bez niego, że nie schrzanimy tego, co zbudował. Tym razem nie jedzie, w końcu zgodnie z planem przekazał sznur, właśnie skończył studia, pracuje. Jak to on, z ogromnym „pałerem”, na maxa. Zaczyna nowy etap. Z każdym zamienia kilka słów, żartuje. Wszystko niby już z lekko cynicznym dystansem. Ale nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy dla niego bardzo ważni. Widać, że cholernie go ciągnie, żeby wsiąść, jak tyle razy wcześniej. Z jego Zodiakiem. W Bieszczady. Miejsce, które nam

wszystkim pokazał, które nauczył kochać i czuć się jak w domu. Pada komenda – „Kulbaczyć!”. Plecaki przez okna lądują w przedziałach. Osobiście żegna się z każdym z nas. Jak się okazało, po raz ostatni… KĄPIEL Bieszczady. Dzień przerwy w wędrówce. Dwernik, a może Dwerniczek. W rzece, ze względu na stan wody chyba bardziej w strumieniu, brodząc po kolana, kąpie się siedmiu czy ośmiu 16-20-letnich facetów. Oczywiście jesteśmy goli i cała sytuacja cholernie nas bawi. Dziewczyny zostały na stanicy w poszukiwaniu ciepłej wody. Sprowokowany przez Skiego wypad jest bez wątpienia kolejnym punktem naszego bieszczadzkiego szkolenia. Naokoło góry, szum rzeki i… ból jąder w lodowatej wodzie. Wojtek pół żartem „przypomina”, żeby nie zapomnieć starannie umyć się… „tam”. I się zaczęło. Rozgorzała dyskusja przybrała skalę konferencji naukowej, w której spektrum poruszanych tematów i wygłaszanych prelekcji można by z grubsza zatytułować: Standardy męskiej higieny w kontekście ewolucyjnego i kulturowego znaczenia… napletka. Zazwyczaj nigdy nieporuszane kwestie stały się kanwą do wymiany szerokiego wachlarza poglądów. Od rubasznych żartów po poważne odwołania do historii religii. Wojtek oczywiście debatował z nami, z satysfakcją podsycając dyskusję. Szanował nasze zdanie, często bardzo odmienne od jego. Lubił prowokować do przełamywania tabu. Do stawiania głośno pytań i wypracowywania własnego, świadomego poglądu. Ładnych kilka lat później, z kumplami rozmawialiśmy o przygodach i ważniejszych momentach zapamiętanych z Zodiaka. Wspominając Wojtka, ze zdziwieniem zorientowaliśmy się, że tę krótką, błahą scenkę pamiętamy wszyscy.

BIAŁA SŁUŻBA Czwarta Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Wojtek wkręca nas do udziału w Białej Służbie w Koszalinie. Kilkanaście środowisk z całej Diecezji, w tym my. Jak się okazało, w przedsięwzięciu organizowanym przez ZHR Zodiak jest jedyną drużyną z ZHP. Wspólny, szczytny cel, ale relacje niełatwe. Powstały ledwie 1,5 roku wcześniej ZHR aktywnie zarzuca kadrze ZHP zatracenie harcerskich ideałów. Założony przez instruktorów wywodzących się z ZHP, mocno wspierany przez Kościół i prawicowych. ZHP zyskuje pogardliwy przydomek ZHP’56. Instruktorzy ZHP zarzucają ZHR zatracenie neutralności światopoglądowej, indoktrynację religijną, anachronizm i podporządkowanie się Kościołowi. Polskie piekiełko trwa na całego. W takim kontekście wyjeżdżamy męskim składem i lądujemy na nocleg w jakiejś koszalińskiej szkole. Współpraca organizacyjna bez zarzutu. Ale element cichej rywalizacji towarzyszy nam cały czas. Nadchodzi wieczór i ze zdziwieniem stwierdzamy, że na bazie program nie przewiduje już nic. Wszyscy wkoło nas w rozchodzą się karnie do swoich posegregowanych płciowo i odpowiednio oddalonych sal. Wojtek postanawia działać. Wyciągamy gitary. Kilka powszechnie znanych piosenek, donośny głos Skiego wspierany przez nasze, i wkoło zbiera się grono chętnych do wspólnego śpiewania. Oczywiście najbardziej cieszy, że większość z nich stanowią dziewczyny (tylko dlaczego w spódnicach po kostki!). Wszyscy są już dobrze rozśpiewani gdy repertuar intonowany z błyskiem w oku przez Wojtka zaczyna tendencyjnie kołować wokół tematów damsko-męskich. Wszak anachroniczna pruderyjność to jeden ze standardowych tematów żartów z braci z ZHR. Podchwytujemy ten dowcip w lot i ku oburzeniu niektórych instruktorów

Harcmistrz Wojciech Karczyński znany jako „Ski” lub „Czarny Ski” – twórca 81 DH Zodiak. W latach 1984-94 drużynowy Zodiaka, a następnie Komendant Związku 81 Drużyn i Gromad Zuchowych. Autor piosenki drużyny „By zodiak jak skała trwał”. Miłośnik Bieszczad. Niezawodny przyjaciel, charyzmatyczny instruktor, nasz starszy brat. Zginął potrącony przez pijanego kierowcę 5 sierpnia 1994 r. Niecałe trzy tygodnie przed swoimi 26. urodzinami. rozpoczynamy festiwal pieśni niedwuznacznej i nieprzyzwoitej… „Wspomnienia”, „Tylko te zamknięte drzwi” i wiele innych (Ski ma w tym temacie repertuar szeroki), aby w finale usłyszeć porażające „Strzeż się Goryla” w autorskim wydaniu Wojtka. Żart chwycił. Kto miał się oburzyć, się oburzył, ale lody zostały przełamane. Następnego dnia współpraca przy zabezpieczeniu spotkania z Ojcem Świętym szła znakomicie. Zdobytą w nocy rozpoznawalność dyskontowaliśmy w relacjach towarzyskich. Szczególnie istotne okazało się to, gdy wobec potwornego zimna trzeba było szukać ratunku pod pałatkami druhen z bratniej organizacji.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.