_006[#1]: Joanna Kamińska / Album Fotograficznych Praktyk Rodzinnych

Page 1

DN.

12·12·2015

TXT

joanna kamińska

ALBUM FOTOGRAFICZNYCH PRAKTYK RODZINNYCH _006 [#1] ― przemoc



_006 [#1] ― przemoc

KONCEPT I REDAKCJA 〈 Krystian Berlak, Anita Osuch 〉

KONTAKT 〈 kwartalnikmono@gmail.com 〉

KOREKTA i edycja 〈 Agata Rucińska 〉

NAKŁAD 〈―〉

LAYOUT I SKŁAD 〈 AKKURAT ― akkuratstudio 〉

PRAWA AUTORSKIE 〈 © AUTORZY I AUTORKI 〉


JOANNA KAMIŃSKA TXT

«ALBUM FOTOGRAFICZNYCH PRAKTYK RODZINNYCH»

2 ― 15


Znalazłam dziś zdjęcia ślubne mojej matki. Otoczona tłumem, jako jedyna stoi przodem do fotografującego. Szyja odchylona, oczy zmrużone, usta gotowe do pocałunku. Ten pocałunek ma przemienić osoby do tej pory sobie obce w bliskie, a każda kolejna fotografia, na której znajdą się razem, ma dowodzić, że operacja ta przeszła pomyślnie. Zdjęć matki całującej obcych –bliskich jest kilka, a każde z nich pełne dziwnego napięcia: powtarzalność rodzi mechaniczność. Rytualna bliskość materializuje się w formacie 10x15 i ciężko będzie komukolwiek jej zaprzeczyć. W dziesiątkach kolejnych albumów setki zdjęć – skrupulatnie skatalogowana kronika rodzinna. W każdej chwili mojego życia jestem wystawiona na jej rozliczne oddziaływania, lecz odkąd przestała być dla mnie jedynie zbiorem niezbyt udanych, ale jakże cennych pamiątek z wakacji, świąt i urodzin, odkryłam nagle – tracąc przy tym kolejne niewinne oko – jej, jak mi się wydało, prawdziwe oblicze. Stojąc z albumem w ręku (z tą Biblią pauperum, zdradzieckim elementarzem) zrozumiałam nagle cały sens i całą potęgę medium tak powszechnego, że aż przezroczystego. I nieodwracalnie, nieodwołalnie wydał mi się obrazkowym zapisem zbiorowych dążeń 5 i ideałów, pisanym przez każdą z rodzin na nowo


podręcznikiem poprawnych postaw, relacji i ról. A stawką nie jest przecież jedynie to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domów prywatnych, ale zagadnienie kluczowe dla zrozumienia społecznych i psychologicznych zasad funkcjonowania. Rodzina pozostaje czymś, czego strukturę, funkcję i formę warto mieć pod kontrolą. Czymś więcej niż pierwotnym punktem odniesienia; raczej mitem, studnią z odpowiedziami na kluczowe pytania: kto jest kim, dlaczego, w jaki sposób i po co; strefą, gdzie po raz pierwszy pada pytanie o tożsamość i miejsce w kosmosie. Lecz między subtelną, złożoną siecią relacji rozciągającą się pomiędzy indywiduami o równie złożonych tożsamościach a wyniesionym do zbiorowej abstrakcji o niej wyobrażeniem, musi pojawić się pęknięcie: mit odrywa się od instynktu. I tak, jak istnienie mitycznych uczt bogów przyjmowane było na wiarę, by wokół niej móc organizować dni pracy, zabawy i składania ofiar, tak rodzina sama w sobie, jej forsowany ideał, istnieje jedynie w przysięgach, wyobrażeniach, na ekranach i – oczywiście! – w albumach rodzinnych. W tych ostatnich istnieje jednak w sposób szczególny – chwile utrwalone na fotografiach nie są przecież wyreżyserowanymi dla dobra społeczeństwa, odgrywanymi bez przekonania scenkami. A jednak, album jako medium, jako nośnik, niczym surowy cenzor narzuca formę, stawia wymagania. Stańcie tak, żeby matka była matką, a bliskość bliskością; tak, żeby w dniu odebrania świadectwa szkolnego ze zdjęcia emanowała duma, a z tamtego z babcią – troska i ciepło. Określona wizja świata, gotowe obrazy rzeczywistości odtwarzane od pokoleń przez „konsumentów” zbiorowych wartości. 6 Konsumentów niekiedy pełnych utajonych niechę-


ci lub uczuć tak nietypowych, że jeszcze nie wcielonych pod postacią etykiet do kanonu słów popularnych, lecz wciąż uśmiechniętych, wciąż panicznie demonstrujących uścisk i przaśną zażyłość. Zdjęcia, które utknęły pomiędzy relacjonowaniem rzeczywistości a jej kreacją – małe przedmioty, krótkie chwile, które w ułamkach sekund konstytuują uznany porządek, obnażając jednocześnie wszelkie jego tęsknoty i braki. Większość bowiem rodzin natrafia w tych względach na powikłania i trudności i choć żaden z domowników nie kwapi się, by to przyznać, kolekcjonują w sobie urazy, napięcia i bunt. I tylko czasem, niby dla wygłupu, pojawia się na zdjęciu twarz nastolatka całkiem wykrzywiona i z językiem na wierzchu. Te małe akty dezercji, mikroślady oporu, pełne przeczucia nieadekwatności pozy są być może w albumach najciekawsze. A to nie jedynie sama przekorna natura fotografii przypomina, że jest przecież bronią obosieczną, że, o ile potrafi być niezawodnym narzędziem propagandy i może z dokładnością mikroskopu ukazać to, co będzie jej polecone, nie jest jednocześnie w stanie uciec od swoich technicznych uwarunkowań i dyplomatycznie przemilczeć tego, co kreacji się wymyka – napiętych mięśni na twarzy całującej obcych ludzi panny młodej. To także coraz bardziej wyostrzony zmysł krytyki i przeczucie niekomfortowego przymusu, jaki niosą za sobą obrazy dominujące, konwencje ich powstawania i kryjące się w definicjach medium założenia obrazowania sprawiają, że rodzi się wola odzyskania podmiotowości i oporu wobec wzorcotwórczych zjawisk samolegitymizujących się poprzez swoją powszechność. Amatorska, przesycona estetyką 7 błędów fotografia, jaką odnajdujemy w rodzinnych


albumach staje się bronią tym bardziej niewinną i aksamitną, że przecież powstającą oddolnie, bezpośrednio, za sprawą uczestników utrwalanych zdarzeń, którzy być może nie zdają sobie sprawy, jak z każdym kolejnym naciśnięciem migawki tkany jest powoli zbiorowy wzorzec uniwersalnej rodziny. Wykonana przez nieświadomego użytkownika, niezmanipulowana komputerowo fotografia zwodzi obietnicą autentyczności zastępując jednocześnie kosmetykę dokonywaną w programie do obróbki, kosmetyką wyobrażeń o silnie przemocowym charakterze. I tak oto na drodze silnej dążności rzeczy, zjawisk i ludzi do swoich wizerunków, gubi się spontaniczna realność niezapośredniczonego bycia obok i nie frustrują już tylko obrazy, na których jest inny, lepszy, atrakcyjniejszy świat, ale i te, na których widzimy siebie samych, wykonane przez nas samych, a mimo to w dziwny sposób nie o nas albo o nas innych, obcych nam samym, poddanych zbiorowym presjom i agresywnym wzorcom. Cała wolność i swoboda ukryta w pojęciu „indywidualizm” gubi się w receptach i obrazkowych instrukcjach – między innymi i tu, w rodzinnym albumie. Nie jest jednak sensem i celem niniejszego tekstu, żeby wzniecać płomień haseł mających wydźwięk zasady moralnej: bądź sobą, nie poddawaj się presji społecznej, bądź prawdziwy dla siebie samego, ale raczej zachęta do wyostrzania zmysłów i krytycznej obserwacji tego, jakie okoliczności społeczne wpływają na dany konstrukt kulturowy w określonym momencie historycznym. Może być to szczególnie ciekawe, kiedy zobaczy się treści zawarte w albumach jako dokumentację i szczegółowy zapis pragnień i dążeń, ukryte w nich wartości jako te, które 8 uznane zostały za społecznie kluczowe; samą


zaś rodzinę jako zbiór mniej lub bardziej przypadkowych względem siebie osób balansujących wspólnie na linie rozciągniętej między iluzją a stanem faktycznym, nadzieją a rozczarowaniem, mitem a faktem. A gdyby tak odwrócić proces? Zapomnieć o poprawności i fotografować rodzinę starając się łapać za aparat zawsze wtedy, kiedy to realne (i już nieważne, czy „dobre”, czy „złe”) emocje ujawniają swój potencjał budowania swoistych, niepowtarzalnych ludzkich konstelacji? Systematycznie burzyć tym samym fantomowe decorum i badać, na ile tolerancyjne potrafią być granice medium i ile autorskich, niemych komentarzy zamieścić można w opowieści o własnym przecież życiu? Szczerze nie wiem, czy pomysł ten nosi znamiona postulatu, czy może już prognozy – być może snucie szczerej, wizualnej, osobistej historii o własnych korzeniach to kolejny symptom społecznego oporu wobec przemocowego charakteru triumfującej ikonosfery.

9


10



ŁÓDŹ 2015


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.