![](https://assets.isu.pub/document-structure/201104092302-520de94c142c04f0ba4391a356c961ad/v1/948b52bcbbc2a1527ced64e7db433081.jpg?width=720&quality=85%2C50)
11 minute read
adaM ZdaNowSki o powieści „MoRdeRców TRopiMy w cZwaRTki
RECENZJA
FASCYNUJĄCY KLUB ZBRODNI
Advertisement
ADAM ZDANOWSKI
Poniedziałek mocno akcentuje swoje miejsce w popkulturze (Nie lubię poniedziałku). Rolling Stones oddali hołd wtorkowi. Robert Smith z The Cure zalecał, żeby zakochiwać się w piątki. Dorzucę Sunday, bloody Sunday U2, Gorączkę sobotniej nocy i mamy prawie cały tydzień. Zostały środa i czwartek. O środzie rozmawiać nie warto, choć mówią: Środa zginie, tydzień minie. Za to czwartek… Starsi pamiętają czwartkowe Kobry nadawane przed laty (1956‒1993). Wyludniały się ulice. Łza się w oku kręci na wspomnienie genialnych adaptacji powieści Agathy Christie, Georges’a Simenona, Joe Alexa, Josepha Kesserlinga, Richarda Harrisa. W siermiężną rzeczywistość PRL-u czwartkowe Kobry wnosiły swoistą brytyjskość w stylu BBC. Dziś to już nie to samo (w odniesieniu do telewizji), ale...
...brytyjskie kryminały trzymają się moc-
no! Najświeższy przykład: W czwartki tropimy morderców Richarda Osmana. Rzecz dzieje się w krainie przypominającej południową ćwiartkę tolkienowskiego Shire. Łagodne pagórki falujące soczystą zielenią, biel pasących się tu i ówdzie owczych stad, kamienne płoty wytyczające wąskie, kręte szlaki między rozrzuconymi po okolicy posesjami. Stawy i jeziorka, strumienie szemrzące w zacienionych parowach i przydrożnych przepustach… No, raj na ziemi! Nie zdziwiłbym się, spotykając Bilbo Bagginsa w znajdującym się nieopodal pubie Pod Niebieskim Smokiem albo kogoś z jego licznej rodziny. Jednak to XXI wiek! W hrab-
stwie Kent w południowo-wschodniej Anglii łatwiej spotkać emeryta niż hobbita. W opisanych okolicznościach przyrody, w osiedlu dla seniorów Cooper Chase, działa Czwartkowy Klub Zbrodni. W ramach walki z nudą i w trosce o zachowanie nienagannej kondycji umysłowej grupka rezydentów luksusowego domu dla zamożnych emerytów, pogryzając herbatniki i popijając wino, omawia niewyjaśnione morderstwa z przeszłości. Co czwartek, pomiędzy zajęciami z historii sztuki a konwersatorium z francuskiego, w pokoju łamigłówek przez dwie godziny debatuje samozwańcza grupa detektywów. Dla niepoznaki w oficjalnym grafiku figurują jako „Dyskusje na temat opery japońskiej”, co skutecznie zniechęca innych pensjonariuszy do wpisywania się na zajęcia. Środki ostrożności są uzasadnione, ponieważ omawiają prawdziwe sprawy, posługując się oryginalnymi aktami, które w żadnym wypadku nie powinny wyjść poza policyjne archiwa. Do klubu należą cztery niebanalne persony: była agentka sil specjalnych Elisabeth, była pielęgniarka Joyce, były psychiatra Ibrahim i wciąż naładowany testosteronem były przywódca związkowy Ron. W sumie mają więcej lat niż klasztor, z którym sąsiaduje ich osiedle; już samo powstanie z leżaka w ich wieku (pod osiemdziesiątkę ma każdy i każda z nich!) to niemal operacja wojskowa. Jednak, jak zgrabnie ujęła to liderująca tej grupie Elizabeth, są już w wieku, w którym nie boją się konsekwencji. Kiedy na ich terenie dochodzi do zbrodni, z entuzjazmem zabierają się za poszukiwanie mordercy, co rzecz jasna prowadzi do konfrontacji z policją.
Książka Osmana to pierwsza od dawna
powieść, która z miejsca trafiła do kategorii moich ulubionych. Inteligentna i zabawna, na wskroś brytyjska (w najlepszym znaczeniu tego słowa). Prócz wszystkich zalet znakomitej intrygi kryminalnej jest również pełna humoru. Narracja sprawna, dialogi błyskotliwe, poza tym mnóstwo w niej ciepła w stosunku do ludzi. Każdy ma jakąś historię do opowiedzenia, każdy chce być wysłuchany, chce kochać i być kochanym – również o tym jest ta komedia kryminalna. To nie tylko opowieść o poszukiwaniu zabójcy niesympatycznego dość dewelopera, lecz w pierwszym rzędzie o Pennym i Johnie, Elisabeth i Stephenie, Joyce i Gerrym, Matthew i Margaret, Bernardzie i Asimie… Piękna opowieść o pięknych ludziach. Gdyby adaptować kryminał Richarda Osmana na sztukę, bez wątpienia znalazłaby poczesne miejsce w czwartkowym teatrze Kobry. Perfekcyjna mieszanka suspensu, dramatu, komedii i kryminału, okraszona sporą dawką angielskiego humoru. Bez wątpienia podbiłaby serca widzów. Jest spora szansa, że tak się stanie, gdyż autor, były telewizyjny producent, potwierdził, że trwają przymiarki do takiego projektu. Mam nadzieję, że to będzie brytyjska produkcja, bo Hollywood przy obecnym sposobie kręcenia filmów zapewne spaprałby ten znakomity materiał. Aha! W książce jest też polski akcent. To Bogdan. Bogdan Jankowski spod Krakowa. Pamiętajcie o Bogdanie.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/201104092302-520de94c142c04f0ba4391a356c961ad/v1/2e0a4b9c35b532fd1834696d6bd742e6.jpg?width=720&quality=85%2C50)
Richard Osman, Morderców tropimy w czwartki (oryg. The Thursday Murder Club). Przekład Anna Rajca-Salata. Wydawnictwo Muza SA. Str. 448. Premiera 14 października 2020.
WOLĘ ŻYĆ TU I TERAZ
![](https://assets.isu.pub/document-structure/201104092302-520de94c142c04f0ba4391a356c961ad/v1/0b9850912934f125ab8217a74254fa30.jpg?width=720&quality=85%2C50)
Z JOANNĄ OPIAT-BOJARSKĄ, AUTORKĄ WYDANEJ PRZEZ BURDA KSIĄŻKI POWIEŚCI CHODŹ ZA MNĄ (#FOLLOWME), ROZMAWIA STANISŁAW BUBIN
Mam pewien problem gatunkowy z pani nową książką. To kryminał i nie-kryminał zarazem, może bardziej powieść obyczajowa, społeczna. Czyta się ją świetnie (to fakt, nie pochlebstwo). Skoro jednak kryminał, to dlaczego nie ma typowego mordercy i typowych ofiar? Powiedziałbym, że ofiar jest aż za dużo, a zbrodniarzy też mamy więcej niż jednego...
Bardzo lubię fakty, dziękuję. Stanowczo zaprzeczam temu, że Chodź za mną jest kryminałem. Nie ma w nim policyjnego śledztwa, nie ma winy i kary w rozumieniu kodeksu karnego. Starałam się napisać powieść, która wywoła u czytelnika solidną serię dreszczy, emocji. Thriller, w którym przewraca się kolejne kartki z wypiekami na twarzy i nie można go odłożyć, zanim nie dotrze się do końca.
W konstrukcji wybijają się wątki, które same w sobie mogłyby być odrębnymi powieściami. Na przykład dotyczące samobójstwa rozszerzonego, funkcjonowania osób niewidomych i słabowidzących, wpływu na nasze życie Instagrama i innych mediów społecznościowych, wreszcie toksycznych małżeństw i przemocy w rodzinie. Dlaczego zdecydowała się pani umieścić je wszystkie pod jednym dachem – w kamienicy przy Kwiatowej 8?
Gdybym miała pilnować zasady „jedna powieść – jeden wątek”, to życia nie starczyłoby mi na opisanie wszystkich ciekawych aspektów istnienia człowieka, dlatego między innymi chcę je łączyć. Poza tym prawdziwe życie jest wielowątkowe. Wszystkie wątki idealnie się splatają i, harmonizując lub kontrastując, podbijają zamierzony przeze mnie efekt. Dla Artura (niewidomego bohatera książki) naprawdę nie ma znaczenia, jakie zdjęcie wrzucisz dziś na Insta i jak będziesz na nim wyglądać. I nie dlatego, że nie jesteś dla niego ważna. Dla niego wygląd nie istnieje. A dla Ewy, która sama już właściwie jest Instagramem, życie staje się obrazkami, które można zamknąć w kwadratowym formacie 1x1. Pasują do siebie idealnie, prawda?
Czy uprawnione będzie twierdzenie, że powieść jest aktem oskarżenia pod adresem Instagrama? Że w życiu normalnie to mamy huśtawkę, raz w górę, raz gleba, a w sieci kreujemy fałszywy, kolorowy świat, w którym ludzie (przeważnie Instagirls) pną się do góry i wszystkim
się udaje? Wygląda na to, że główna bohaterka, fryzjerka Ewa Dziel, padła również ofiarą netu...
Sprzeciw, Wysoki Sądzie! Nie chodzi o intencjonalne okłamywanie ludzi i kreowanie fałszywego obrazu! W social-mediach kreujemy zwykle najlepszy obraz siebie. To jest trochę tak, jak z wyjściem na imprezę, kiedy zrzucasz z siebie dres i robisz się na bóstwo.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/201104092302-520de94c142c04f0ba4391a356c961ad/v1/a27404c93c7b60d91e998f5426195654.jpg?width=720&quality=85%2C50)
Nie chcesz wmówić ludziom, których spotkasz, że jesteś kimś innym. Pokazujesz im po prostu swoją wyjściową twarz, jakiś kawałek siebie. Robisz to i wiesz, że oni robią to samo. I idziesz do lokalu, uśmiechasz się i rozmawiasz ze wszystkimi, smutki zostawiając za drzwiami. Bo przecież nikt nie lubi wysłuchiwać marudzenia i narzekania. I nie ma w tym nic złego. Gorzej, jeśli zaczynasz
JOANNA OPIAT-BOJARSKA: NIENAWIDZĘ OPOWIEŚCI TYPU „ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE”. BO ŻYCIE TO NIE BAJKA. NORMALNY CZŁOWIEK MUSI SIĘ BARDZO NAPRACOWAĆ, BY ŻYĆ W MIARĘ SZCZĘŚLIWIE. ŚWIAT BYWA DO DUPY. wierzyć w to, że jesteś wyłącznie swoją wyjściową twarzą, a postać w dresie, bez grama makijażu, nie zasługuje nawet na uśmiech. Z brytyjskich badań Royal Society for Public Health wynika, że Instagram rujnuje naszą psychikę najbardziej ze wszystkich mediów społecznościowych.
Wątek z niewidomym Arturem (nie ślepym – ślepe są tylko szczeniaki!) należy do najlepszych w książce. Klimat tej kluczowej części jest jak w dreszczowcu Okno na podwórze Hitchcocka. Najpierw myślisz, że on planuje porwać dziewczynę, potem – że ją uratuje. Reszty nie zdradzę, ale musi nam pani powiedzieć, skąd ta doskonała znajomość środowiska ludzi żyjących w mroku?
Cieszę się, że Artur przypadł panu do gustu. Sama go uwielbiam. I to nie dlatego, że to ja wymyśliłam tego bohatera. Nie! Artura (tego prawdziwego) poznałam w Niewidzialnym Domu w Toruniu. Zgodził mi się pomóc. Spacerowaliśmy po Toruniu, a on opowiadał o swoim życiu. Potem nadszedł lockdown i przeszliśmy na rozmowy telefoniczne i filmy. Artur smażył dla mnie (i dla siebie) naleśniki, palił papierosy, opowiadał o filmach. Tak naprawdę już podczas pierwszej rozmowy, gdy poczułam jak bardzo jest wrażliwy, mimo że w pierwszym obyciu wydaje się być niesamowicie silnym indywidualistą, uznałam, że pożyczę sobie od niego kilka cech. Tekst o szczeniaczkach oczywiście jest jego. Znajomość z Arturem pozwoliła mi zrozumieć. Oglądałam film z zamkniętymi oczami, chodziłam po mieszkaniu po omacku, próbowałam smażyć naleśniki. Po kilku miesiącach znajomości z nim poszłam ze znajomymi do Dark Restaurant (pojawia się w książce). To miejsce w Poznaniu, w którym rozkoszuje się jedzeniem w całkowitej ciemności. I wie pan co? Moi towarzysze powtarzali, że żałują, że nie można jedzonych potraw zobaczyć. Brakowało im bodźców, które zapewniają oczy. Mnie nie brakowało. Ja widziałam te potrawy. Jadłam rękoma, czułam zapachy, konsystencję i to, jak pięknie były ułożone na talerzu. Niesamowite, jak ogromne możliwości mają nasze mózgi.
Mówiłem już, że kryminał jest nietypowy, choćby dlatego, że są zbrodnie, a nie ma kary. Jacek Nowicki może być przykładem. Daje pani przepis, jak być w życiu cwanym gapą?
Raczej daję obraz tego, jak wygląda wilk w owczej skórze, dzięki czemu kobiety będą wiedziały, jak omijać takie egzemplarze (śmiech). Prywatnie twierdzę, że bilans zawsze wychodzi na zero, nie zawsze kara przychodzi od osoby, od której się jej spodziewamy. Powiedziałabym coś jeszcze à propos Jacka, ale lepiej zamilknę na wieki, bo spoilerowanie powieści może być karalne.
Marynarz Staszek Dziel zapisuje się na kartach książki jeszcze gorzej. Jemu też nic się nie przytrafi? Ja też nie chcę spoilerować, lecz finał nie nastraja optymistycznie... Świat jest do dupy – sentencjonalnie twierdzi główna bohaterka Ewa. Ma rację?
Nienawidzę opowieści typu „żyli długo i szczęśliwie”. Bo życie to nie bajka. Normalny człowiek musi się bardzo napracować, by żyć w miarę szczęśliwie. Świat bywa do dupy, Ewa ma rację, zupełnie jakby ukradła te słowa z moich ust (śmiech). Finał ma prowokować do myślenia. Czy potrzeba nam do szczęścia całego świata, czy możemy zbudować swój własny świat i dbać o niego, pozwalając i jemu, i sobie na bycie nieidealnymi.
Odejdźmy od nowej książki na rzecz stwierdzeń ogólniejszych. Pozyskała pani wierne i dość duże grono czytelników – czy mogłaby pani ich zostawić, gdyby wygrała pani miliony na loterii albo znalazła bogatego księcia? Albo gdyby weszła do świata wielkiej polityki? Wrażliwość społeczna predysponuje panią do tej roli, czy też pozostanie pani wierna pisaniu?
Pomyślmy. Miliony? Szczęścia nie dają. Księcia nie szukam, miałam szczęście znaleźć go piętnaście lat temu. Polityka – szczerze nienawidzę, bo zbyt mało w niej miejsca na szczerość (która dla mnie jest najważniejsza), a za dużo na ściemnianie i manipulację (oraz własne interesy). Naiwnie wierzę, że przekazując swoją wrażliwość społeczną w książkach (i ubierając ją w sensacyjne/kryminalne ciuchy), przyczyniam się do zwiększania świadomości ludzi. Książkowy Artur to nie ściema. A reakcje Ewy nie są przesadzone. Proszę wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy prawdziwy Artur nagle zatrzymał się na chodniku i powiedział: Tu gdzieś powinno być wejście do pubu. I rzeczywiście
KONKURS
Joanna Opiat-Bojarska, Chodź za mną. Wydawnictwo Burda Książki (www.burdaksiazki.pl). Str. 400. Premiera 14 października 2020. Dzięki uprzejmości wydawnictwa mamy dla Was 4 egzemplarze książki Joanny Opiat-Bojarskiej. Otrzymają je Czytelniczki, które najszybciej w kilku zdaniach uzasadnią życiową konieczność regularnego pojawiania się w mediach społecznościowych?
Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
![](https://assets.isu.pub/document-structure/201104092302-520de94c142c04f0ba4391a356c961ad/v1/67806f961f05fae5628fe4b103edd197.jpg?width=720&quality=85%2C50)
było. Skąd to wiedział? My, pełnosprawni, przeceniamy wagę tego co mamy albo nie doceniamy swoich mózgów i umiejętności przystosowawczych. Pozostaję wierna pisaniu!
Pomówmy jeszcze o warsztacie literackim. Metodycznie szuka pani źródeł, gromadzi materiały, rozpisuje wszystko na fiszkach? Co pani lubi w trakcie pisania, a czego nie? Wypija pani hektolitry kawy i krzyczy na bliskich, że przeszkadzają, czy też praca twórcza układa się normalnie, według ustalonego rytmu?
Produkuję milion kartek. Przepisuję. Porządkuję. Najpierw pracuję nad ogółem – wymyślam wątki i spisuję najważniejsze wydarzenia w ramach poszczególnego wątku. Uzupełniam braki wiedzy podczas lektury książek, rozmów ze specjalistami, nasiąkam wiedzą. A później przechodzę do mniejszego ogółu (śmiech). Szkicuję wszystkie sceny, które pojawią się w książce, podsłuchuję bohaterów i notuję dialogi. I dopiero gdy mam to gotowe, siadam do pisania – czyli pracy na największym poziomie szczegółowości. Piję wodę (latem) albo herbatę (gdy jest mi zimno). Zawsze zapalam świeczkę zapachową i nakładam na uszy słuchawki. Piszę przy muzyce. Bywa, że krzyczę, bo niektórym w naszym domu wydaje się, że skoro w nim siedzę, to znaczy, że jestem do dyspozycji (śmiech). Odgrażam się wtedy, że będę zabierać laptopa i wyjeżdżać na osiem godzin do kawiarni. Praca kreatywna wymaga ogromnego skupienia, a konieczność udzielenia choćby krótkiej odpowiedzi sprawia czasem, że przez następną godzinę cierpię na kreatywną posuchę. No, ale cóż, jak wspomniałam wcześniej, życie to nie bajka (śmiech).
I na koniec: co (lub kogo) pani czyta, kiedy nie stuka w klawiaturę? Czy tę aktywność na portalu autorskim, społecznościowym, którą wzbudziła pani, pisząc książkę, uda się utrzymać na stałe, choć to zjadacz czasu, czy też raczej nie? Jak to jest u pani z pozyskiwaniem realnych followersów?
Szczerze? Kiedy nie stukam, albo nie wymyślam nowej fabuły... czytam i odpowiadam na komentarze czytelników. Większość tych ludzi znam z moich spotkań autorskich, targów książki czy innych imprez. Jeśli oni mają dla mnie czas, to ja też muszę znaleźć chwilę dla nich. Staram się pamiętać, żeby od czasu do czasu zameldować im, co dzieje się u mnie, w pisarskim świecie. Od czasu do czasu, czyli raczej raz na tydzień niż codziennie. Aaa, i mam pewną przypadłość, średnio harmonizującą z social-mediami. Od dwóch lat planuję, że jak będę na kolejnym spotkaniu autorskim, to zrobię zdjęcie publiczności z mojego punktu widzenia, by pokazać czytelnikowi, co widzi autor. I zawsze o tym pamiętam – do chwili, w której rozpoczyna się spotkanie. A później, kiedy orientuję się, że już się skończyło, jest za późno. Jakoś tak wolę żyć tu i teraz, niż upamiętniać chwile na zdjęciach.