14 minute read
koReSpoNdeNcja kaTaRZyNy ZyGMUNT pRoSTo Z wiedNia
CHARYTATYWNY POLSKI BAL W PALAIS FERSTEL PRZY HERRENGASSE MAGICZNY WIEDEŃ
KORESPONDENCJA WŁASNA SPECJALNIE DLA LADY’S CLUB – TEKST I ZDJĘCIA KATARZYNA ZYGMUNT
Advertisement
stOlica sztuki i walca Od lat przyciąga rzesze turystów z całegO świata. pOlakOm, szczególnie z pOłudnia kraju, bliżej jest dO wiednia niż nad bałtyk czy nawet dO warszawy. a kulturOwO (ukłOn w strOnę galicji) tO już całkiem bliskO. mieszkam w wiedniu Od lat, więc pOdzielę się z państwem mOją OpOwieścią O austriackiej metrOpOlii. z niecO innej perspektywy.
Wiedeńskie ulice przepełnione tających gazety. Niemal każdy wypuszcza ści. W centrum Wiednia można również są magią. Śródmieście byłego przy tym kółka z dymu. znaleźć zabytkowe prywatne kaplice, teraz cesarstwa Habsburgów zatrzy- Wiele kawiarni szczyci się wielowiekową udostępnione zwiedzającym. Ciekawym mało się w czasie, biegnąc jednocześnie historią i listą znamienitych gości. Możemy przykładem jest Harrach'sche Hauskapelle, do przodu jak zawodowy sprinter. Oto siedzieć w tym samym miejscu, w którym kaplica powstała w 1696 roku jako część papierwotny duch miasta, w którym stare spędzał czas Sigmund Freud (jest dobrze łacu. W 1780, w czasie reform sekularyzamiesza się z nowym. Przepiękne kamieni- oznaczone). W pierwszym punkcie zwie- cyjnych cesarza Józefa II, została zamknięta ce ze wspaniałą historią są dziś domami dla dzania rekomenduję więc wizytę w kawiar- dla ludu. Ponownie podziwiać ją można banków, korporacji i luksusowych marek. ni. Po wypiciu zawartości filiżanki czuje- od 2015. Nawet przecen i wyprzedaży można szukać my już Wiedeń całym ciałem – magiczna w sposób elegancki – zamiast poruszać się energia miasta płynie naszymi żyłami. Ten PO WYCZERPUJĄCYM SPACERZE czas między piętrami windą, niekiedy wspina- lekko południowy styl bycia wiedeńczy- na lekki posiłek. Trafiamy do jednego z wiemy się po skrzypiących schodach ze starego ków powoduje, że dni płyną im odrobinę lu typowo austriackich Würstelstandów, dębu. wolniej niż na przykład nam, w Polsce. gdzie można kupić pieczoną kiełbaskę, kaWiedeńczycy zawsze mają czas na kawę Dzięki temu na wszystko mają czas. Do- wałek chleba i na zakąskę ogórka kiszonego. i papierosa. Szczycą się, że ta kofeinowo-ni- stosowując się do ich trybu, my też znaj- Nie dajmy się zwieść pozorom, tak posilają kotynowa tradycja została wpisana na listę dziemy chwilę na podziwianie architektury tu wszyscy w przerwie na lunch, także najUNESCO, więc tym bardziej z niej nie zre- mieszczańskich kamienic, kościołów i pa- więksi! Możliwe, że obok nas zajadać się zygnują. Jeśli wybierzecie się z rana na spa- łaców. Estetyczną ucztę dla oczu stanowią będzie prezes wielkiego banku, sędzia sądu cer, spotkacie seniorów żywo dyskutujących bogato rzeźbione bramy, zapierające dech najwyższego czy wysoki rangą przedstawiprzy kawie lub siedzących na ławce i czy- dziedzińce, obrośnięte bluszczem posiadło- ciel ONZ.
SŁYNNA CAFÉ CENTRAL, KTÓREJ BYWALCAMI SĄ OD DAWNA WIELCY TEGO ŚWIATA
ARKADENHOF, DZIEDZINIEC GŁÓWNEGO BUDYNKU UNIWERSYTETU WIEDEŃSKIEGO
ZABYTKOWA KAMIENICA W URZEKAJĄCYM WIEDEŃSKIM STYLU
Najedzeni, przenosimy się na Uniwersytet Wiedeński. W założonym w 1365 roku UNI Wien uczy się (teraz z ograniczeniami narzuconymi przez epidemię) prawie sto tysięcy studentów, co czyni go jedną z największych akademii w Europie. Rozsiane po całym mieście budynki uczelni cieszą się uznaniem znawców architektury. W środku gmachu głównego trzeba zobaczyć Arkadenhof, dziedziniec i otaczające go tablice upamiętniające znakomitych profesorów i absolwentów, Sigmunda Freuda, Gregora Mendela, Erwina Schrödingera i z tuzin innych noblistów. Nieopodal siedzibę ma Leopold Museum, założone przez Rudolfa i Elisabeth Leopoldów w 2001. Znajduje się ono w Museumsquartier, wiedeńskiej dzielnicy muzeów, i skupia się na przedstawianiu prac austriackich artystów, m.in. Egona Schiele i Oskara Kokoschki, którzy przez międzynarodową popularność „złotego” Gustava Klimta często są pomijani przez turystów. A szkoda! Tym bardziej polecam Muzeum Leopoldów, bo ceny są przystępne, a kolejki niewielkie. Przy okazji warto pochylić się nad obecnymi tam dziełami Klimta z wczesnego okresu twórczości. Nie przypominają jego obrazów ikonicznych, powleczonych złotem. Po wyjściu z galerii zasłużyliśmy sobie na przerwę. Niedaleko dzielnicy muzeów, poza centrum, znajdują się Heuriger, lokale gastronomiczne popularne we wschodniej Austrii. Serwują doskonałe świeże wino z danego roku. Spodziewajcie się, że zaproponują wam Grüner Veltliner lub Zweigelt o miłym kamiennym posmaku i niskiej zawartości taniny (garbników), z czego słyną lokalne szczepy. Najpopularniejsze takie miejsca znajdują się na Grinzingu, w nieformalnej dzielnicy Wiednia malowniczo położonej na stokach Lasku Wiedeńskiego. Mieszkańcy miasta najczęściej wybierają podobne lokale bliżej centrum, bo nie wymagają korzystania z własnego transportu. Do wina w kuflu dostaniemy tradycyjne przekąski – sery, wędliny, chrupiące pieczywo, świeże warzywa.
STOLICA AUSTRII TO DWA RÓŻNE
MIASTA: dzienne i nocne. Wieczorem warto wybrać się na spacer po Ringu, jednej z najbardziej popularnych ulic.
NAJSTARSZA GASTSTÄTTE W PIERWSZEJ DZIELNICY, GDZIE PO RAZ PIERWSZY ZAŚPIEWANO DER LIEBE AUGUSTIN
NEUBAU NOCĄ, SIÓDMA DZIELNICA, PEŁNA SKLEPÓW, GALERII I MODNYCH RESTAURACJI
Wycieczkę można zacząć od Ratusza w kierunku Opery. Zachwycają formy i style, w jakich wzniesiono Uniwersytet, Ratusz, Parlament. Siedzibie UNI Wien nadano wygląd renesansowy, bo w tej epoce ceniono rozum i wiedzę. Ratusz zbudowany został w XIX-wiecznym stylu neogotyckim. Z kolei siedziba władzy ustawodawczej przywodzi na myśl antyk. Jako ostoja demokracji, Parlament czerpie garściami ze stylu starożytnej Grecji, kolebki ustroju politycznego większości krajów Europy. Zaraz naprzeciw znajduje się Ogród Różany (Volksgarten), otwarty w 1860 roku. Można zostać patronem wybranego przez siebie kwiatu, co uważa się za doskonały prezent na urodziny czy rocznicę ślubu. Jeśli zastanawiacie się, co sprezentować bliskiej osobie, to może być ciekawy kierunek. Z powodu dużego zainteresowania nie ma obecnie wolnych krzewów, ale nic straconego! Warto co jakiś czas pisać, dzwonić, na pewno się doczekacie. Z Ogrodu Różanego już tylko o rzut kamieniem do galerii sztuki Albertina, skąd można dostrzec przepiękne iluminacje budynku Opery. Wieczorem trzeba koniecznie przejść się wzdłuż Kärntnerstaße do placu i kościoła św. Szczepana. To główna ulica starego miasta, w ciągu dnia absolutnie zatłoczona. Wielu uważa ją za piątą aleję Europy. Niedaleko stamtąd do legendarnego hotelu Park Hyatt, w którym mieszkał Henri Dunant, szwajcarski kupiec i filantrop, założyciel Czerwonego Krzyża i pierwszy laureat Pokojowej Nagrody Nobla. A dalej można zahaczyć o Palais Ferstel przy Herrengasse, gdzie społeczność polonijna od prawie 20 lat urządza charytatywne Bale Wiosny, przyciągające polską i austriacką śmietan-
VOLKSGARTEN – OGRÓD RÓŻANY
kę towarzyską. W tym samym kompleksie budynków, kilkadziesiąt metrów dalej, mieści się słynna Café Central, której stałymi gośćmi byli Sigmund Freud, Lew Trocki, Josip Broz Tito i inni wielcy tego świata. Polakom niedaleko do tej „wiedeńskiej krwi”. Łatwo poczuć się tu jak w domu, choć mało kto wie, że po odsieczy wiedeńskiej jedną z pierwszych kawiarni w Wiedniu, Hof zur blauen Flasche (Pod błękitną Butelką), założył Jerzy Franciszek Kulczycki herbu Sas. Po wygranej bitwie z Turkami król Jan III Sobieski pozwolił mu wybrać dowolny łup z obozu zaprzańców, a on sięgnął po trzysta worków z czarnymi ziarenkami – i tak zaczęła się jego przygoda z kawą.
EKSKLUZYWNY PASAŻ FERSTEL Z 1860 ROKU – MOŻNA TAM ZJEŚĆ I ZAMÓWIĆ RĘCZNIE ROBIONE BUTY
***
W poniedziałek 2 listopada 2020 doszło w Wiedniu do ataku terrorystycznego, w wyniku których zginęły 4 osoby, a kilkanaście zostało rannych. Szef MSW Austrii, Karl Nehammer, obwinił o zbrodnię 20-letniego zwolennika dżihadystycznej organizacji Państwo Islamskie. To straszne wydarzenie, nad którym trzeba ubolewać. Nie zmieni jednak nastawienia Austriaków do przyjezdnych, do turystów. Zachęcam do odwiedzania Wiednia. Miasto stoi przed nami otworem, a wiedeńczycy witają Polaków ciepło. Może pamiętają, kto im przybył z odsieczą, a może pierwszą kawiarnię Kulczyckiego? Warto samemu sprawdzić.
MODA
NIE ŚLEDZĘ TRENDÓW
MÓWI GOSIA BACZYŃSKA, POPULARNA PROJEKTANTKA I AUTORKA KOSTIUMÓW SCENICZNYCH
Zaprojektowała pani kostiumy do sztuki Callas. Master Callas, która miała premierę we wrześniu w Operze Śląskiej w Bytomiu. Jak przebiegała praca przy spektaklu?
Znakomicie! Miałam ogromne wsparcie produkcyjne Małgorzaty Długowskiej z Teatru im. Wyspiańskiego w Katowicach. Bardzo jestem jej wdzięczna za pomoc w każdym momencie powstawania kostiumów, na etapie przedprodukcyjnym i w postprodukcji. Spektakl powstał przy współpracy Opery Śląskiej w Bytomiu i Teatru w Katowicach. Obaj dyrektorzy, Łukasz Golik i Robert Talarczyk, który spektakl reżyserował, byli przyjaźnie nastawieni i oni również mnie wspierali. A aktorzy, śpiewacy, byli bardzo życzliwi, współpraca z nimi była przyjemnością.
A co było najtrudniejsze w tym projekcie? Z jakich inspiracji pani czerpała?
Jedyną trudnością był krótki czas realizacji. No i praca na odległość, która uniemożliwiała przymiarki wtedy, kiedy były niezbędne. Ale poradziliśmy sobie. Dodatkowym problemem było zorganizowanie akcesoriów, takich jak buty dla aktorów i torebka dla Callas, która miała sprawiać wrażenie szykownej i kosztownej, osadzonej w klimacie lat 70. Mój zespół i ja przez dwa tygodnie przeglądaliśmy wszelkie platformy z rzeczami vintage. Udało się sprowadzić wspaniałe buty i torebkę dla Marii Callas. Niestety, przewspaniałe czerwone, welurowe mokasyny na solidnym obcasie GOSIA BACZYŃSKA
i grubej podeszwie, przeznaczone dla tenora, nie dotarły do nas z USA. Ktoś mógłby powiedzieć, że niepotrzebnie zajmowałam się takimi bzdurami, jak buty i torebka, jednak to one w dużej mierze stanowiły o nadaniu całemu obrazowi klimatu lat 70., o który poprosił reżyser. Oczywiście szyliśmy odpowiednie kostiumy, nawiązujące do epoki, w której Maria Callas była u schyłku kariery, już nie śpiewała, ale jeszcze uczyła studentów. Była kobietą mocną, charyzmatyczną, bogatą, ekstremalnie elegancką – to wszystko trzeba było wyrazić kostiumem, charakterystycznym dla diwy, i upięciem jej fryzury. Każdym najmniejszym elementem. I właśnie te aspekty były inspiracją do stworzenia odpowiedniej aury stylistycznej, o którą prosił reżyser. Bardzo mi to odpowiadało.
Jakie trendy, pani zdaniem, będą obowiązywać w okresie jesień/zima 2020/2021? Które z nich panią najbardziej interesują?
GOSIA BACZYŃSKA: NIE JESTEM PRODUCENTEM ODZIEŻY, JA JESTEM PROJEKTANTEM I ROBIĘ TO, CO MI W DUSZY GRA
Nie śledzę trendów, bo nie jestem producentem odzieży, jak większość brandów, które w ostatnich czasach powstały w ogromnych ilościach. Ja jestem projektantem i robię to, co mi w duszy gra. Rzecz jasna to, co gra mi w duszy jest odbiciem tego, co przeżywamy, jak widzimy świat w aspekcie ekonomicznym, społecznym, geopolitycznym... Trendów jednak nie obserwuję. Poza tym ostatnimi laty mamy ich mnóstwo i trudno byłoby je nawet skategoryzować.
Świat mody zmienia się w czasach pandemii?
Bardzo. Branża fashion mocno ucierpiała przez COVID-19. Wszystko stanęło. Ostatnio otrzymuję mnóstwo, nieporównanie więcej niż zwykle, ofert współpracy, usług, propozycji PR-owych i marketingowych z całego świata! Wszyscy panicznie szukają dodatkowego dochodu i nowych rozwiązań biznesowych. Przed chwilą dostałam mail ze świata pod tytułem Need to sell your inventory (z ang. Musisz sprzedać swoje zapasy). Proponują skup ubrań niepotrzebnych, ze starszych kolekcji, tego wszystkiego, co zalega w magazynach, pewnie nawet sprzętów, by zrobić przestrzeń na nowe produkty. Przede wszystkim chodzi jednak o to, żeby poprawić cash-flow, (płynność finansową), czyli po prostu zyskać jakiekolwiek pieniądze na przetrwanie. No chyba że ktoś produkuje tanie dresy, z reguły za granicą, a właściwie nie produkuje, tylko kupuje gotowce w Bangladeszu czy Turcji. Doda jakiś hafcik lub naszyje taśmę z logo – i już! A jeszcze komunikuje, że produkt wyprodukowano w Polsce i że materiał, czyli tkanina dresowa, jest najwyższej jakości, wręcz luksusowa! Tylko że to nie jest moda, lecz oszustwo. Pojęcie luksusu w Polsce się bardzo zdewaluowało.
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁA AGNIESZKA ZIELIŃSKA
GOSIA BACZYŃSKA Marka „Gosia Baczyńska” powstała ponad 20 lat temu. Z sukcesami prezentuje kolekcje w Polsce i za granicą. Artystka była pierwszą polską projektantką zaproszoną przez Francuską Federację Mody do prezentacji swoich kolekcji podczas pokazów prêt-à-porter w trakcie Paris Fashion Week. Gosia Baczyńska ukończyła Wydział Projektowania Ceramiki i Szkła ASP we Wrocławiu. W 2001 przeniosła się do Warszawy i otworzyła pierwsze atelier. Pierwszy duży pokaz mody w Warszawie zorganizowała w 2002. Jej kolekcje prezentowały top modelki Liz Jagger, Alek Wek, Helena Christensen. Ma liczne grono wiernych klientek z całego świata. W 2017 Katarzyna, księżna Cambridge, założyła sukienkę koktajlową zaprojektowaną przez Gosię Baczyńską podczas oficjalnej wizyty w Polsce w towarzystwie księcia Wilhelma. Stworzyła kostiumy do opery Iwona księżniczka Burgunda w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego. Współpracowała z Operą Narodową, projektując kostiumy do opery Traviata w reż. Mariusza Trelińskiego. W 2012 przygotowała pokaz mody w Teatrze Wielkim w Warszawie, inspirowany Balladyną. Zdobyła tytuły Projektanta Roku Elle (kilkakrotnie) i Twojego Stylu, a magazyn Home & Market uznał ją za jedną z 50. najbardziej wpływowych kobiet w Polsce. W 2013 Glamour przyznał jej tytuł Woman of Decade.
LISTY Z MONACHIUM
WŁOSKIE NOTATKI Z WIRUSEM W TLE
Mówią, że najpiękniejszy uśmiech ma ten, który wiele wycierpiał. ksiądz Jan Twardowski
radOści nie byłO kOńca. FrancescO z daleka krzyczał, że nie mamy się czegO bać. – jestem zdrOwy, przebadałem się! – biegł z Otwartymi ramiOnami. – ale my nie – nagle zrObiłO mi się głupiO. nie wiedziałam, jak się zachOwać, więc stanęłam jak wryta. pO raz pierwszy pOczułam się, jak OsOba nieOdpOwiedzialna: nie zrObiłam testu, a wybrałam się w gOścinę dO włOch. – Nie szkodzi – Francesco cieszył się jak dziecko – najważniejsze, że to my przeszliśmy badania. U was w Niemczech nie jest tak strasznie jak u nas – mówił, ściskając nas z całych sił. – A co tam z wirusem! – jego żona machnęła ręką – dzieci, was też mogę wyściskać! Z matczyną miłością spojrzała na moje wielkie pociechy i zaczęła je tulić jak największy skarb. Na końcu do przytulań dołączyła Antonella. Było to najdłuższe i najczulsze przywitanie, jakie przeżyłam od lat. Spragnieni swojego widoku i uścisków, nie mogliśmy przestać, chcąc nadrobić wielomiesięczne zaległości. Żadna rozmowa telefoniczna, wideo czy SMS nie zastąpią tego, czego człowiek potrzebuje najbardziej. Bliskości drugiej osoby i dotyku. Wspólnie spędzonego czasu, rozmowy przy kawie, która we włoskim wydaniu poprzedzona jest stołem pełnym jedzenia. Dla Włochów, narodu wyjątkowo rodzinnego i pełnego uczuć, społeczna izolacja była najtrudniejszym czasem, jakiego doświadczyli. Bardziej niż braku pomocy ze strony państwa. O takich czy innych formach wsparcia, jak Kindergeld w Niemczech, mogli tylko pomarzyć, a ponad 60% społeczeństwa nie miało za co żyć i poważnie naruszyło oszczędności. Nasze włoskie malownicze miasteczko, mimo że znajduje się niedaleko od epicentrum wirusa, miało wiele szczęścia. Od marca do końca maja nie zmarła w nim ani jedna osoba, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Normalnie ktoś zawsze umierał. Tym razem stał się cud. Długo zastanawialiśmy się nad jego przyczyną. Miasteczko leży na wyspie i zaraz po ogłoszeniu epidemii zostało oddzielone od innych miast, a wszyscy mieszkańcy poddali się testom na koronę. W tym czasie zamknięto nie tylko szkoły, ale też dostęp do domu opieki dla seniorów. Zachowano wszelkie możliwe środki ostrożności: zdezynfekowano ulice, klatki schodowe, sklepy, punkty usługowe.
Fot. Sarah Cannon
ALDONA LIKUS-CANNON
We włoskiej tradycji ostatnie pożegnanie jest jednym z najważniejszych momentów, podobnie jak pogrzeb. Niemożność bycia przy kimś bliskim, kto umiera, a tym bardziej oddania mu ostatniego hołdu, to najgorsze, co może się zdarzyć. A ponieważ we Włoszech niemożliwe stało się możliwe, czyli odwiedziny seniorów w domach opieki i normalne pogrzeby zostały zabronione (ciała zmarłych poddawane były kremacji, żeby uniknąć rozprzestrzeniania się morowego powietrza), więc starsi ludzi w miasteczku uparli się i postanowili nie odchodzić, żeby poczekać, aż będą mogli pożegnać się z najbliższymi. Tak żartowaliśmy. Zastanawialiśmy się, skąd w prasie tyle zdjęć z setkami trumien? Komu zależało na sianiu paniki? Liczba zgonów, jak oświadczyli nam znajomi, była w tym czasie proporcjonalnie taka sama jak w latach poprzednich. Podobnie jak w Polsce. Tak więc o ile wirus fizycznie nie dotknął nikogo z moich południowych znajomych, ani też ich znajomych, to psychicznie wywarł ogromne piętno na każdym Włochu. Wchodząc do salonu kosmetycznego, miałam odczucie, że wchodzę na oddział intensywnej terapii. Na progu asystentka prawie mnie rozebrała, odkaziła i wręczyła jednorazowe buty, płaszcz, maseczkę, bo na mojej mógł siedzieć wirus. Przestrzeganie zasad higieny w restauracji też przerosło moje oczekiwania. O ile obowiązkowa dezynfekcja rąk przed wejściem i stolika przed zajęciem miejsca, podobnie jak w Niemczech, nie zaszokowała mnie, to jednorazowe menu dla każdego gościa, wszystkie przyprawy – łącznie z olejem, solą, pieprzem, octem i majonezem – w jednorazowych saszetkach i chleb w oddzielnych torebkach zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Obsługująca nas kelnerka stwierdziła, że była tak spanikowana koroną, że przez trzy miesiące nie wychodziła z domu. Bała się, że zaraz umrze, podobnie jak nasi sąsiedzi, młodzi duchem 80-latkowie, którzy nie tylko przez okres kwarantanny nie wyszli z domu, ale też nie widzieli nikogo z rodziny. Byłam pierwszą osobą, którą zobaczyli po wielu miesiącach. Przed wejściem do ich domu ściągnęłam buty i obowiązkowo zdezynfekowałam ręce. Siedzieliśmy w maseczkach, zachowując wymaganą odległość, z trudem rozmawiając przez zasłonięte usta. Ich siwe włosy stały się jeszcze bardziej siwe niż wcześniej, a oczy całkowicie straciły blask. Cieszyłam się, że ich widzę, a jednocześnie smuciłam, że tak przeżyli wiosnę i lato. Po raz pierwszy nie rzuciliśmy się w objęcia, nie śmialiśmy się, nie ściskaliśmy. Gdy wychodziłam, sąsiadka z daleka pomachała mi ręką, posyłając całusy, a sąsiad odsunął maseczkę i uśmiechnął się. Był to najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam od lat. Jak napisał ksiądz Twardowski: „Najpiękniejszy uśmiech ma ten, który wiele wycierpiał”.