1 minute read

WOŁANIE O DESZCZ

Next Article
LEŚNICY W AKCJI

LEŚNICY W AKCJI

GŁOŚNYM ECHEM FELIETON

Zacheusz

Advertisement

Trudny czas pandemii w kraju przyszło rodakom okupić przymusowym pobytem w czterech ścianach domów. Jakże wielu po prostu tęskniło za spacerem na świeżym powietrzu, do czego długo kusiła słoneczna i bezdeszczowa pogoda. Ta sama pogoda u rolników rodziła inną tęsknotę – za deszczem, który przyniósłby ulgę cierpiącym zasiewom.

Skutki suszy widoczne są również w lasach. Pożółkłe, przesuszone mchy, które rzuciły mi się w oczy w czasie majowego wyjazdu terenowego, zrobiły na mnie doprawdy przygnębiające wrażenie. I choć w końcu pojawiły się opady, wszyscy są zgodni, że do uzupełnienia niedoborów wilgoci w glebie i odbudowy podziemnych zasobów wody droga jeszcze bardzo długa. Bo też nie była to, niestety, pierwsza susza wiosenna. I nie wzięła się ona tylko z niedostatku wiosennego deszczu. Przyczyny tkwią głębiej, ów stan rzeczy wziął się przede wszystkim z bezśnieżnych zim, które w ostatnich latach zdarzają się coraz częściej.

Woda jest żywiołem kapryśnym – w równej mierze dla leśnictwa co dla rolnictwa zagrożeniem jest zarówno jej deficyt, jak i nadmiar. Gdy daje się we znaki długotrwały niedobór, cierpią już nie tylko świerki i jodły, lecz także stosunkowo odporne sosny (ilustracją tego jest reportaż poprzedzający niniejszy felieton). I na odwrót – gdy trzy lata temu latem i jesienią w niektórych regionach kraju wystąpiły bardzo intensywne opady, w lasach zdarzały się podtopienia, którym nie potrafiły sprostać nawet wilgociolubne olsze i jesiony. Sztuką jest więc tak gospodarować wodnymi zasobami, aby magazynować ich nadmiar, jeśli zdarzy się takowy, i korzystać z niego wraz z nadejściem „czarnej godziny”.

W przeszłości różnie bywało. Termin „melioracje”, który dosłownie oznacza „ulepszanie”, tradycyjnie, z racji powszechnej praktyki, kojarzył się raczej jednostronnie – z odwadnianiem, a nie z nawadnianiem. Pamiętam z lat 80. ub.w. pełną pasji wypowiedź pewnego profesora, który grzmiał: „To nie są żadne melioracje, to są pejoracje!”. Skutkiem takich operacji stało się trwałe obniżenie poziomu wód gruntowych, zanik biotopów wodno-błotnych, wymieranie związanej z nimi fauny. Kontrowersyjne działania podejmowano niegdyś również w lasach, gdy w ramach intensyfikacji produkcji drewna poszukiwano wszelkich rezerw i przy tej okazji odwadniano mokradła i torfowiska. Jeden z moich nauczycieli akademickich w filozoficznym tonie przestrzegał na wykładach przed takimi pochopnymi praktykami: „Woda raz wypuszczona, nie wraca…”

Na szczęście, nie jest to cała prawda. Dysponujemy sposobami, aby zapobiegać bezproduktywnemu odpływowi wody po kolejnych deszczach, a w każdym razie zdecydowanie go spowolnić. Temu celowi służą programy związane z retencją, zakładaniem zastawek piętrzących itp. Trzeba też odtwarzać śródleśne zbiorniki wodne i obszary podmokłe. Ma to kolosalne znaczenie dla poprawy odporności lasu na zakłócenia spowodowane kaprysami przyrody. Zarazem to korzyść dla nas.

This article is from: